Noc i Dzień - Revek

Transkrypt

Noc i Dzień - Revek
1|S tro n a
Noc i Dzień
Starszy człowiek wyszedł na mały balkon, znajdujący się na trzecim piętrze wieży, usiadł
w swym ulubionym fotelu i przykrył nogi wytartym kocem. Tak, jak co dzień, postanowił przez
jakiś czas wpatrywać się w taflę jeziora, otaczającego małą wyspę, na której przyszło mu
mieszkać. Gdy sięgnął ręką po opartą o fotel księgę, poczuł nieprzyjemne mrowienie,
promieniujące od koniuszków palców po łokieć. Natychmiast cofnął dłoń i zacisnął ją w pięść.
Mrowienie ustało. Starzec przyglądał się pomarszczonej ręce jeszcze przez moment, następnie
zerknął w stronę jeziora. Wśród fal zauważył charakterystyczne przebłyski, które widział już nie
raz w ciągu swojego długiego życia.
- Czego chcesz ode mnie druhu? – powiedział półtonem i dźwignął się z fotela.
Gdy wszedł z powrotem do wieży, potknął się o wiadro z wodą, które nie wiedzieć czemu stało
tuż za drzwiami.
- Bazylu! – w odpowiedzi usłyszał jedynie stłumione chrapanie wydobywające się z niższych
kondygnacji wieży. – Do diaska, ten znowu śpi…
Mężczyzna zszedł powoli zakręconymi schodami na parter. Zastał tam swojego parobka, który
przez wiele lat posługi wyrobił w sobie niesłychaną zdolność do zasypiania w dowolnym miejscu
i pozycji. Tym razem przysnął oparty czołem o marmurową posadzkę, zapewne przy okazji jej
szorowania. Starzec pokiwał tylko głową i wyszedł z wieży. Przeszedł przez zadaszony ganek i
skierował się w stronę pomostu, zapinając po drodze poły płaszcza, ponieważ na zewnątrz
zrobiło się mroźniej niż zwykle. Po dotarciu na skraj pomostu zaczął mamrotać coś pod nosem i
jednocześnie szukać czegoś po kieszeniach. Gdy w końcu znalazł upragniony przedmiot, a był
nim średniej wielkości otoczak, cisnął nim tak daleko, na ile pozwalało mu zmęczone
reumatyzmem ramię. Kamień wpadł do wody z hukiem, który towarzyszyć powinien wybuchowi
prochu i wzburzył taflę jeziora, tworząc sporą falę. W miejscu, w którym zatonął zaczęła
intensywnie bulgotać woda. Po chwili z pary wyłoniła się humanoidalna sylwetka.
- Witam cię duchu jeziora. – mężczyzna ukłonił się delikatnie.
- Ja również ciebie witam Kelak’Thorze – odezwał się żywiołak.
Jego krystaliczny głos zdawał się odbijać od otaczających okolicę wzgórz.
- Czy możesz mi wyjawić w jakiej sprawie mnie wezwałeś duchu?
- Czuję twoje zmęczenie Kelak’Thorze. Wiem, że siły cię powoli opuszczają.
- Jak zwykle zaskakujesz mnie swoją wiedzą. Ledwo co sam zdążyłem to sobie uświadomić…
- Mieszkasz tu od tak dawna, że znam cię na równi ze wszystkimi stworzeniami, które żyją w
mym jeziorze, a twa wieża po tylu latach nie różni się dla mnie od głazów zdobiących brzeg.
Zauważyłem jednak, że czas ma w zwyczaju obchodzić się z wieżą łagodniej niż z jej
właścicielami. Kiedyś byłeś jak lśniący miecz, który Aertowie wrzucają do jeziora przy
pogrzebach swych przywódców. Niestety każdy miecz zaczyna kiedyś rdzewieć…
- Trzeba wtedy wykuć nowe ostrze. Mówiłeś to już któremuś z moich poprzedników. Rozumiem
do czego dążysz i dziękuję ci za danie mi znaku.
- Nie masz mi za co dziękować Kelak’Thorze. Przyznam się szczerze, że robię to z egoistycznych
pobudek. Po prostu lubię czuć obecność przedstawicieli twojej linii. – woda tworząca żywiołaka
runęła z pluskiem do jeziora.
Starzec w pośpiechu wrócił do wieży, trzaskając przy tym głośno drzwiami, co zgodnie z
zamierzeniem obudziło parobka.
- Bazylu przygotuj łódź, odpływamy!
- Ależ panie… - służący zerknął przez wąskie okno na zewnątrz – O cóż się rozchodzi? Grozi
nam jakieś niebezpieczeństwo? Czyżby nasi wrogowie zorientowali się, że to my mamy Tsevdę?
- Ileż razy mam mówić, byś głośno nie wspominał o tym przedmiocie?! Póki co nic nam nie
grozi. Po prostu nie chcę marnować sił na podróżowanie za pomocą magii.
2
- Ach pan pragnie odwiedzić wieś? W jakim to celu, jeżeli można wiedzieć? By skarcić
wieśniaków za te podgniłe ziemniaki, które nam przysłali w zeszłym tygodniu?
- Nie Bazylu. Tu chodzi o coś poważniejszego, niż parę zgniłych kartofli.
Zapadał zmierzch. Wieś była słabo oświetlona, w jej centrum płonęły ze dwa paleniska.
Mag, wraz ze swym sługą, zszedł na kamienisty brzeg i ruszył w stronę chaty stojącej na
niewielkiej skarpie. Na progu dwójkę staruszków minął blady człowiek, który nie wyglądał na
Aerta. Mężczyzna o kruczoczarnych włosach i jasnych jak śnieg zębach, bez skrępowania spojrzał
prosto w oczy Kelak’Thora, na co zwykły wieśniak raczej by sobie nie pozwolił. Mag postanowił
go zignorować. Doskonale wiedział, że osoba, do której tu przybył, miała w zwyczaju
przyjmować podejrzanych gości. Wewnątrz chaty panował okropny zaduch. Zapach suszonych
ziół mieszał się z wonią wędzonych ryb. W głównym pomieszczeniu przy stole siedziała szpetna
kobieta i nastoletnia dziewczynka. Na widok Kelak’Thora baba odezwała się skrzeczącym
głosem.
- Celino idź ino do kurnika po trzy jaja.
- Tak jest babciu! – dziewczynka zerwała się z krzesła i wybiegła na tył chaty.
- Kogo wiatr przygnał… – starucha wskazała długim jak pazur paznokciem na parę krzeseł
rozstawionych przy stole. – Zaczęłam już mieć wątpliwości, czy zdążysz przyjść jeszcze przed
moją śmiercią. - dodała z wyrzutem, widząc, że goście już się rozsiedli.
- Nie przedłużajmy wiedźmo. Wiesz, lepiej ode mnie, po co tu przybyłem.
- Oczywiście. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś przynieść dla mnie prezentu?
- Ja niczego nie zapominam. Umowa zawarta przez moich poprzedników trwać będzie nadal. Ja
przedłużam twoją linię, ty pomagasz mi przedłużyć moją. – czarodziej wyjął z kieszeni flakon
wypełniony przeźroczystym płynem.
Starucha z podniecenia oblizała wargi. Po chwili do pokoju wbiegła Celina. Położyła na stole
patelnię, trzy jaja i usunęła się w kąt, by stamtąd obserwować dalszy rozwój wypadków. Wiedźma
wbiła wzrok w patelnię. Grymas na jej twarzy zdradzał niebywały wysiłek, który wkładała w tę z
pozoru łatwą czynność. Bazyl łypnął najpierw na nią, później na swego pana. Jego zdziwienie
osiągnęło zenit, gdy rozbite na patelni jaja zaczęły się smażyć. Wiedźma mieszała w nich
pazurem, co zaiste wyglądało obrzydliwie. Jej źrenice nagle zbielały, a ona sama wpadła w trans,
szepcząc coś w niezrozumiałym języku. Gdy jajka spaliły się na węgiel, babsztyl wrócił do świata
żywych i wyszczerzył spróchniałe zęby w uśmiechu, który równie dobrze mógł zwiastować
koniec świata.
- Swojego następcę spotkasz przy garach Kelak’Thorze – rzekła wiedźma, najwyraźniej upojona
trafnością wróżby.
Mag uniósł lekko prawą brew i spojrzał na Celinę, która stała tuż obok wielkiego kotła.
- Ona?
- Nie sztukmistrzu. Owszem, ma talent lecz przeznaczenie tej dziewczyny jest inne. Demony
przekazały mi, że następcę spotkasz w kuchni, na zamku u samego Wszechwładcy.
Czarodziej zastanowił się chwilkę, podał kobiecie flakon i wstał od stołu bez słowa.
- Hola bratku! – starucha krzyknęła niemalże rozpaczliwie. – Pozwolisz, że skosztuję w twojej
obecności. Tak na wszelki wypadek...
- Skoro mi nie ufasz Grefio…
Wiedźma odkorkowała buteleczkę i wzięła spory łyk specyfiku. W mgnieniu oka jej włosy z
siwych zmieniły barwę na blond, a z twarzy zniknęła część zmarszczek i krost. Jej figura nabrała
też smuklejszych kształtów. Jeden łyk pozbawił ją jakiś trzydziestu lat. Teraz wyglądała najwyżej
na pięćdziesiąt!
- O taaak! – Grefia zaniosła się śmiechem. – Cudownie! Który to już będzie raz Kelak’Thorze?
- Czwarty… - czarodziej westchnął i wyszedł z chaty.
Razem ze służącym wrócił na łódź. Na środku jeziora Bazyl, wyraźnie już zmęczony
wiosłowaniem, przerwał milczenie, by przy okazji wziąć parę głębszych oddechów.
3
- Ten dzień musiał kiedyś nastać. Szukasz godnego następcy panie?
Mag nie odrywał wzroku od gwiazd.
- Proszę mi wybaczyć ciekawość ale skoro był pan w posiadaniu odmładzającego eliksiru,
dlaczego zamiast samemu z niego skorzystać, oddał go pan tej czarownicy?
- Drogi Bazylu. Doskonale wiesz, że wśród przedstawicieli mojej linii, cała wiedza, wszelkie
doświadczenia zebrane na przestrzeni lat, przekazywane są wraz ze śmiercią do umysłu następcy.
Ja nie boję się odejść z tego świata. Czuję się tak, jakbym żył już tysiąc lat i tak, jakbym umierał
już wiele razy. Jestem sumą wspomnień moich poprzedników. Natomiast ty mój przyjacielu nie
żałuj wiedźmie eliksiru. Przez ponad dwieście lat dolewałem ci do pokarmu odmładzającą wodę,
byś nie umarł przede mną.
- To dlatego!
- Dlatego co?
- No ten czas mi się tak dłużył!
Załamany mag na chwilę schował twarz w ręce. Szybko jednak wbił wzrok z powrotem w nocne
niebo.
- Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego w ogóle korzystać z usług ciemnych mocy? – parobek
postanowił drążyć temat.
- Gdy Kelak’Thor czuje nadchodzącą śmierć, szuka utalentowanego młodzieńca, który zajmie
jego miejsce. Pierwsi Kelak’Thorzy szukali następców na własną rękę, zwiedzając po kolei
wszystkie wsie Wielkiego Lądu, czasem wyruszając też na Stary Kontynent. Pamiętam jednak, że
było to bardzo czasochłonne. By nie ryzykować przerwania linii, kilkanaście pokoleń temu
zawiązaliśmy pakt z wiedźmami Pedin. W zamian za parę łyków wody ze Źródła Młodości,
które… - sztukmistrz ściszył ton głosu – dzięki Tsevdzie jestem w stanie bezbłędnie odnajdywać,
czarownice kontaktują się z demonami z piekielnego podziemia. Pomoc czartów jest nieoceniona,
jeżeli chodzi o poszukiwania dobrze zapowiadających się adeptów. Któryś z moich
poprzedników nazwał to rozwiązanie „złem koniecznym”.
- Właśnie. Czy nie można użyć do tego Tsevdy? – echo rozniosło nazwę artefaktu bardziej, niż
tego można było się spodziewać.
Sługus zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy czarodziej oderwał wzrok od gwiazd i spojrzał na
niego z politowaniem.
- Nie, on odszukuje tylko nieożywione przedmioty i miejsca. Wiosłuj dalej Bazylu. Dziś 17 Eris.
Za parę godzin Wszechwładca ogłosi, które z jego dzieci odziedziczy tron jako pierwsze. O ile
sukcesorzy nie są na tyle dorośli, by wpaść na pomysł zaciukania się nawzajem, zabawa trwać
będzie do białego rana. To dobry omen i dobry moment, by odwiedzić tą nieszczęsną kuchnię.
- Pan chyba nie chce, bym wiosłował do Mongerlinu? – Bazyl zapytał z przerażeniem w oczach.
- Nie, mój niepoważny przyjacielu. Chcę byś dopłynął do wieży, co bym się odział w coś
odpowiedniego. Nie mam zamiaru paradować przed bandą pijanych dworzan w płaszczu, który
jest starszy od ciebie.
Po dotarciu do wieży mag przetrząsnął szafę z ubraniami. Szukał stroju, który wykonał dla niego
na zamówienie krawiec z Tymoryttu. Niebieska szata wyszywana była złotą nicią, a jej rękawy
wykończone były drogocennymi kamieniami. Widok ubranej w nią osoby miał wzbudzić respekt
wśród nieokrzesanych mieszkańców zamku, którzy poza sporadycznymi wizytami zagranicznych
dyplomatów, nie mieli kontaktu z wyższą kulturą i inteligencją. Wielki Ląd z racji swojego
oddalenia od kontynentu i agresywnego usposobienia tutejszych plemion względem zamorskich
sąsiadów, był praktycznie odcięty od prawdziwej cywilizacji. Mag miał zamiar to wykorzystać.
Jednym sprawnie odprawionym czarem przeniósł się do Mongerlinu, stolicy Nortgerdu.
Zmaterializował się naprzeciw Zamku Trzech Iglic, głównej siedziby Wszechwładcy Luntgena
Agatona XVI. Kelak’Thor znał twierdzę jak własną kieszeń. Jego poprzednik zaprojektował ją od
fundamentów, wzorując się przy tym na architekturze antycznego Cesarstwa Tarkaru. By uniknąć
niepotrzebnych rozmów z półgłówkami pilnującymi wejścia, mag wyczarował obłok, na którym
uniósł się ponad murami zamku i pofrunął w stronę balkonów połączonych z Halą Koronną.
4
Gdy dotarł na miejsce, za przykopconą szybą ujrzał dwa rzędy biesiadników, siedzących przy
długim drewnianym stole, zastawionym wszelkim możliwym jadłem. Na końcu stołu, na
drewnianym tronie, siedział Luntgen, muskularny wojownik, w którego ostrych rysach twarzy
wyraźnie widać było cechy mężnych przodków. Tuż obok niego rozsiadła się jego zacna
małżonka, Tergilda. Jej imię tłumaczyło się dosłownie na „smoczą miednicę”, co doskonale
oddawało rzeczywisty wygląd tej kobiety. Gabarytami blisko jej było do machiny oblężniczej
Kershów i choć Wszechwładca zapewne posiadał wiele bardziej urodziwych konkubin, to
Tergilda jako jedyna rodziła mu prawowitych, silnych następców.
Mag postanowił wkroczyć na salę w efektownym stylu. Jednym zaklęciem zmusił wiatr do
współpracy. Podmuch otworzył drzwi balkonowe z hukiem, co zwróciło uwagę gości i
rozstawionych za filarami strażników. Gdy żołnierze chcieli już ruszyć na intruza, Luntgen
wrzasnął na nich, by tego nie czynili.
- Nie próbujcie nawet tknąć mego szacownego gościa! – rozkazał jak najbardziej stanowczo. –
Toż to wielki Kelak’Thor postanowił przybyć na ceremonię! Czujemy się zaszczyceni. Proszę,
siadaj. Posil się i raduj razem z nami.
Czarodziej uśmiechnął się sztucznie. Za pomocą wiatru wiejącego od balkonu przysunął na
koniec stołu jedno z krzeseł, ominął je i skierował się do kuchni. Biesiadnicy, zszokowani nagłą
wizytą i dziwnym zachowaniem sztukmistrza, śledzili każdy jego krok ze strachem. Mag bez
słowa obszedł stół, ukłonił się władcy i zniknął w drzwiach kuchennych.
- Stary pryk całkowicie stracił rozum w tej swojej wieży… - szepnął jeden z gości, przeżuwając
jednocześnie kawał golonki.
Słysząc to Luntgen uderzył pięścią w stół.
- Nie waż się tak mówić! Chyba, że chcesz ściągnąć na dom swojego pana nieszczęście!
W obszernej kuchni krzątało się kilkanaście osób. Mag odrzucił kandydatury większości ze
względu na ich zaawansowany wiek. W kącie, pod suszącym się kawałem wołowiny, siedziała
dwójka małoletnich chłopców. Bawili się na podłodze woskiem skapującym ze świec, kropla po
kropli tworząc w wypełnionych wodą glinianych garncach wizerunki zwierząt i przedmiotów.
Gdy ekstrawagancko ubrany starzec zawisł nad nimi w bezruchu, dzieci przeraziły się, myśląc, że
zostaną skarcone. Mag uspokoił je jednak, zapewniając, że pokaże im ciekawą sztuczkę.
Co więcej, miały wziąć w niej czynny udział.
- Powiedzcie dwukrotnie „Var” i dotknijcie knotów – powiedział, gasząc świece jednym
machnięciem ręki.
Chłopcy bez zastanowienia wykonali polecenie. Jednemu z nich udało się za dotknięciem palca
ponownie zapalić knot.
- Grefio, ty stara rudero, miałaś rację… Jak ci na imię chłopcze?
- Reston – chłopiec odpowiedział nieśmiało, będąc cały czas pod wrażeniem magiczności
własnego palca.
- Czeka was obu wielka przygoda. Zanim ją zaczniecie, muszę jeszcze porozmawiać z waszymi
rodzicami. Gdzie ich znajdę? Tu, w tej kuchni?
- Tata jest tam. – jeden z chłopców wskazał na drzwi prowadzące do sali biesiadnej.
- Doskonale. Chodźcie ze mną.
Gdy starzec wyszedł z kuchni, wszystkie oczy zwróciły się na niego i na dwójkę dzieciaków, które
zaprowadził za rękę do uprzednio przysuniętego krzesła.
- Kto jest mi w stanie powiedzieć, gdzie znajdę ojca tego młodzieniaszka? – mag wskazał na
dziecko, które nie zapaliło świecy.
- Panie, czy on coś uczynił? Jeśli tak, to skarcę go z całą surowością! – odezwał się jeden ze
skromniej ubranych biesiadników.
- Mam rozumieć, że to ty jesteś ojcem?
- Tak, Egar jest synem mego wiernego sługi, Esala – wtrącił się Luntgen.
- Oświadczam zatem, że od dziś Egar usługiwać będzie w mej wieży.
- Ależ panie… - Esal pobladł, a jego małżonka zasłabła z wrażenia.
5
- Moja decyzja jest nieodwołalna. – mag dodał stanowczo.
- Tak jest panie. – odparł sługa, po czym zabrał się za cucenie żony.
- Kto w takim razie jest ojcem tego chłopca? – sztukmistrz wskazał na drugie dziecko.
Na sali zapanowała grobowa cisza.
- Nie… – odezwał się Luntgen.
Mag błyskawicznie zrozumiał, o co chodzi. Potarł czoło i zaczął się zastanawiać, jak wybrnąć z
całej sytuacji.
- Nie Kelak’Thorze! – powtórzył Luntgen, tym razem z nutą desperacji w głosie.
- Przykro mi. Jego wybrałem i swej decyzji nie zmienię.
- Straż! – Wszechwładca zerwał się z tronu. – Odebrać mu mojego syna!
Wartownicy wyciągnęli miecze i ruszyli ze swych miejsc, by otoczyć starca.
- Nie rób głupstw… - mag przymrużył oczy.
W sali zrobiło się chłodniej, a z niesprzątanej przez lata podłogi podniosły się kłębowiska pyłu.
- Czemu nie weźmiesz na następcę Egara?! Czemu go nie weźmiesz? Reston to mój dziedzic!
Dziś miałem ogłosić jego pierwsze błogosławieństwo!
- O ile dobrze pamiętam, już kiedyś mój wielki poprzednik uczynił z pewnego świniopasa
Wszechwładcę…
Oczy Luntgena przekrwiły się ze złości.
- Wszyscy wynocha! – ryknął, chwytając jednocześnie za wielki miecz, który przez cały czas leżał
opary o jego tron.
Biesiadnicy, wywracając za sobą krzesła, w popłochu opuścili salę.
- Za kogo ty się uważasz?! – Luntgen wszedł na stół. – Myślisz, że możesz tak po prostu porwać
mojego syna, a ja puszczę to płazem?! – władca zaczął szarżować, miażdżąc pod stopami jadło i
rozlewając napitek.
- Nie zapominaj, kto wykuł miecz, który dzierżysz. Nie zapomnij, kto wybudował ten zamek… czarodziej nie dokończył, ponieważ rzucili się na niego wartownicy.
Wokół rąk starca zaczęło przepływać powietrze, tworząc wiry, które odepchnęły po kolei
wszystkich strażników. Gdy Wszechwładca dobiegł na skraj stołu, odbił się od niewidzialnej
powietrznej ściany, wleciał plecami w tacę z polędwicą i zatrzymał się dopiero na pieczonym
dziku.
- Nie zapominaj skąd to wszystko masz! Gdyby nie moja linia, twój ród do dziś siedziałaby w
chlewie! – wykrzyczał mag, miotając jednocześnie dowódcą straży o sufit. – Czas spłacić dług
Agatonie XVI! Choćbym złamał twój miecz i zniszczył twój zamek tak, że nie pozostałby po nim
kamień na kamieniu… - czarodziej rzucił jednym wojownikiem o filar i podszedł do leżącego na
stole Luntgena, który nie mógł się ruszyć z powodu wirów przygniatających go do blatu.
- Choćbym tu i teraz zakończył twój żywot, to nie zadośćuczyniłoby dobrodziejstw i luksusów, w
których przez wieki pławiła się twoja rodzina. – Kelak’Thor spojrzał władcy prosto w oczy. –
Twoja żona jest płodna. Urodzi ci jeszcze niejednego syna. O tym zapomnij…
Starzec zerknął jeszcze na dowódcę straży, wiszącego na drewnianym żyrandolu, wziął pod rękę
dwóch przestraszonych chłopców i ruszył w stronę balkonu.
- Twoje dni są już policzone! – zagroził Luntgen, nadal nie mogąc się dźwignąć ze stołu.
- Gdyby tak nie było, nie przychodziłbym tutaj durniu. – mag odparł, nie starając się nawet, by
być dobrze słyszanym. – Policzone tak samo, jak dni panowania Wszechwładców. Ale nie
wyprzedzajmy faktów, wszystko w swoim czasie – dodał pod nosem.
Wiatr, rzucający wojownikami po całej sali, zniknął wraz z czarodziejem, który uniósł się na
obłoku i odleciał w kierunku Jeziora Mieczy. Chwilę później dowódca straży zleciał na stół razem
z żyrandolem.
Przypadkowo popchnięty garnek zaczął koziołkować po schodach, aż w końcu rozbił się
na głowie Bazyla, który za pomocą wielgachnej szczoty szorował pierwsze stopnie na parterze.
6
Sługus złapał się za obolałe czoło i spojrzał z wyrzutem do góry. Na widok jego skwaszonej
miny dwie rozdziawione w uśmiechu buźki zniknęły w mroku pierwszego piętra.
- Zanim się obejrzysz, te rojbry rozniosą wieżę… - próbując wstać, parobek zachwiał się na
nogach i w ostatniej chwili oparł się o ścianę.
Czując narastające zawroty głowy, postanowił odpocząć na chwilę w fotelu, tuż obok swojego
pana, który dopiero co rozpalił ogień w kominku.
- Młodzi muszą się wyszumieć. Już niedługo rozpocznę z Restonem trening, który przygotuje go
do inicjacji. Gdy już przejdzie proces scalania z żywiołami, nic nie stanie na przeszkodzie, by
przejął po mnie całą schedę. Miejmy tylko nadzieję, że ten głupiec Luntgen nie zechce go odbić.
Jeżeli okaże się na tyle nierozsądny, by przysłać tu wojsko, przekona się z jaką łatwością wiatr
przewraca łodzie na tym jeziorze.
- Następca o królewskiej krwi… - wysapał Bazyl – Wszechwładca zaznajomiony z magią. Czyżby
zamiar pierwszego Kelak’Thora miał się tym razem spełnić?
Mag przegarnął drwa pogrzebaczem.
- Po każdym dniu przychodzi noc. Sądząc po tym, jak się czuję, moja noc nadejdzie za paręnaście
lat. Nie chciałbym wyciągać przedwczesnych wniosków odnośnie przyszłości Restona. Tak, czy
inaczej, przed chłopakiem stoją niesamowite perspektywy. Ledwo co dzieciak zdąży wyrosnąć na
dojrzałego mężczyznę, a już, nie ruszając się z wieży, pozna wszelkie zakątki Revek, które
odwiedzili jego poprzednicy. Bez jakiejkolwiek nauki zdobędzie wiedzę o języku run, o
pojedynkach na czary, czy o zmaganiach z zardzewiałymi okiennicami na trzecim piętrze! – mag
zaśmiał się donośnie, lecz po chwili powstrzymał się, bo jego parobek nie zawtórował. – Bazylu?
Sługa zasnął w fotelu. Nie byłoby w tym nic osobliwego, gdyby nie fakt, że tym razem w ogóle
nie oddychał.
- Poczciwy Bazylu. Twoja noc nastała wcześniej…
- Wujku, a co to za dziwna kula wisi tu w powietrzu? – wołanie z drugiego piętra przerwało
zadumę maga.
- Na miłość boską, nie dotykajcie Tsevdy. – odpowiedź starca była ledwo słyszalna.
- A co to takiego Tsevda? – krzyknął Egar, a echo rozniosło jego słowa bardziej, niż można się
było tego spodziewać.
Czarodziej, zamiast coś odrzec, spojrzał na sługę, który pogrążony był już w wiecznym śnie.
Nagle niczym grom z jasnego nieba uderzyła go reminiscencja z zamierzchłej przeszłości.
- To ja tu ci się tłumaczę ze wszystkiego, a ty ani słowem żeś mi nie przypomniał, że twoje cechy
też są przekazywane na następców?!
Autor Wadim Zalewski
Jakiekolwiek powielanie i wykorzystywanie zawartości niniejszego dokumentu bez zgody autora
jest niedozwolone. Wszelkie prawa zastrzeżone. Bydgoszcz 2011.
Jeżeli szukasz kontaktu z autorem, napisz mu maila: [email protected]
Zapraszam też na oficjalną stronę świata Revek: www.revek.cba.pl
7

Podobne dokumenty