noc2014_kolacja
Transkrypt
noc2014_kolacja
Kolacja Edward Pasewicz Opowieści jednej nocy Pozbyć się zwłok nie jest łatwo, one za tobą chodzą, krok w krok. Kroję salami i widzę wyraźnie przecięty staw kolanowy. No cóż, zapach nie jest przyjemny, trochę żelazisty, przypomina zapach krzemienia. Ale to był jeden poćwiartowany chłopiec. Potem tego już nie robiłem. W snach przychodzili często uśmiechnięci i jacyś tacy promienni, ale nie do mnie. Przychodzili do kogoś, kto stał obok mnie. Tak stoi obok mnie nawet w snach. Ale to nie cień, ani nawet nie sobowtór. Nie wiem kim jest. Czasami powtarza moje ruchy innym razem zadaje ciosy nożem, powtarzając ten pierwszy raz, nigdy nie naśladuje moich czułych objęć, głaskania po policzkach, delikatnych pocałunków składanych na chudych łydkach, stopach, brzuchach. Nigdy. Dziś to pewnie ostatnia kolacja. Ostatnia tutaj, w mojej ukochanej kuchni, gdzie pijam z nimi wódkę. Chłopcy lubią wódkę, chłopcy lubią też marihuanę i tabletki, lubią tabletki gwałtu podane w drinku. Lubią w oszołomieniu umierać nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, że to nie obiecany na pikiecie lodzik, tylko śmierć. Och ci piękni naiwni dwudziestolatkowie, tępi, nieznośnie pretensjonalni o wrażliwości betoniarki, ale śliczni. Ten drugi tego nie rozumie, nie rozgląda się za efebami w dresach. Nie. On za nikim się nie ogląda, jego wzrok jest pusty szklany. Czasami mam ochotę odwrócić się gwałtownie, żeby jego wzrok uchwycić, wiele razy, wiele razy dziennie i każdej nocy i nic. Nigdy mi się to nie udało. Jego głowa jest zawsze odwrócona. Wiem, jestem pewien, ze zerka na mnie i wiem, że ma te same rysy twarzy co ja, ale nigdy ich nie widziałem. Widzę zarys, włosy ucho, szczękę, grdykę. Nie pomaga mi w moich miłosnych igraszkach. Kiedy zabijam stoi odwrócony. Niczego nie robię w szale. Mój umysł ogarnia przeraźliwa jasność. Kiedy chłopiec jest już upojony, kiedy wiem, że się nie wyrwie, otulam go ramieniem i to wygląda jakbym chciał go przytulić. Gdzieś w ciele chłopca budzi się dreszcz podniecenia, ja to czuje, czuję to całym sobą i mnie też przenika. Myślę: to będzie twoje ostatnie odczucie, ostateczne, metafizyczne. Jestem zawsze szczerze wzruszony kiedy mętnieją ich oczy. Ich ciałka, w kolorowych koszulkach, ich głowy w czapeczkach, ich opadające na powieki grzywki, wszystko to staje się moje gdy gasną. On tego chyba nie lubi, nie lubi kiedy przenoszę to martwe piękno do pokoju i kładę na łóżko. Delikatnie, z czułością rozbieram i wtulam się w te moje stygnące gwiazdy. Później? Później jest kac Po upojeniu zawsze jest kac. Ale co ciekawe, oni pozostają piękni. Później jest moment pożegnania. Trzeba ich wynieść z mieszkania, zapakować do samochodu i jechać daleko poza miasto, poza wioski. Do lasu. Las jest jedynym miejscem kiedy on znika. Przestaję go czuć. Nie wysiada z samochodu. Nie błądzi wśród zbutwiałego zapachu starych drzew, smrodu oczek wodnych i bagienek i szmerów lasu. Aż nadchodzi pożegnanie, już jadąc do lasu, przypominając sobie piękno chłopca, zapominając o tym co mówił, wkładam mu w usta wymyślne haiku. Zawsze oryginalne i wysmakowane. Zanim wrzucę ciało do Bystrzycy, otwieram worek i w blasku księżyca szepcze mu do ucha haiku. Powtarzam je kilka razy, żeby moje maleństwa zapamiętały. A oni przychodzą w snach , wracają do mnie, ale żaden z nich nie wyrecytował swojego tekstu, a przecież dałem je im, żeby zanieśli je na tamten świat. Wracają, ale wracają jak obrzydliwe nieme widma, których nie mogę znieść. Podchodzą do niego, nie do mnie. A to przecież ja dałem im szczęście, dreszcz, ja nie on. Robię kolacje, smaruje chleb masłem. Salami kroję w paski wrzucam do miseczki, dodaję oliwki, sałatę avocado i gotowe. Proste jedzenie. Lubię prostotę. W tym mieszkaniu nie ma nic zbędnego, nie ma nic ponadto, co powinno być. Kremowe zasłony z prostym czarnym wzorem. Stół, cztery drewniane krzesła, niebieska podłoga i białe ściany. Lśniąca kuchenka. Ślady krwi były tylko za pierwszym razem. Nie podobała mi się krew. Nie podobał mi się też pierwszy chłopiec. Dlatego nie dostał haiku. Sałatka z avocado to moja ulubiona. Lubię też wędzonego kurczaka, lubię go w całości i jem go żarłocznie, rozrywam go i żrę. Sałaty jem inaczej, powoli, dużym srebrnym widelcem z zastawy, którą kupiłem za naprawdę ciężkie pieniądze. Rozstawiłem talerze i sztućce. Pięknie nakryłem do stołu. Niebieski obrus, czarne świeczki, czarne serwetki, lśniące sztućce i karafka z winem. Stoją i obserwują dom od kilku dni, na pewno są głodni. No więc kiedy zapukają, zaproszę ich do środka i podam kolację. Wątpię, żeby zjedli, są cwani i nieufni, ale ja ich zaproszę. To będzie piękny gest na koniec tych pięknych dni. A może zdarzy się inny cud? Moi chłopcy zmaterializują się i wszystko się odmieni, pojawi się większy stół i dwadzieścia sześć krzeseł i moje śliczności usiądą i nie będą chcieli pieniędzy za seks, tylko powiedzą mi wiersze, które im dałem. ~|