REPORTER nr 11(20) - reporter leszczynski

Transkrypt

REPORTER nr 11(20) - reporter leszczynski
GOSTYŃ / KOŚCIAN / LESZNO / RAWICZ
REKLAMA
DWUTYGODNIK BEZPŁATNY
NR 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
NAKŁAD 35 000 egz.
www.reporterleszczynski.pl
Jak upadają Byki
Mogą
na mnie liczyć
To jest najmłodsza ekipa w całej
Ekstralidze. Byłbym ostatnim
draniem, gdybym zostawił ich
teraz na lodzie. Mogą na mnie
liczyć pod każdym względem –
zapewnia Józef Dworakowski,
prezes Fogo Unia Leszno
CZYTAJ STR. 3-4
Sto lat na warcie
Już w sobotę każdy może
zobaczyć, jak w XXI wieku, sto
lat po tym, jak Bolesław
Węcławski zaczął krzewić wśród
dzieci i młodzieży w Krobi
skautowe ideały, fajnie być
harcerzem!
CZYTAJ STR. 8-9
Roślina to potęga
Wpływają nie tylko na poprawę
naszego otoczenia, ale także na
poprawę naszego zdrowia i
kondycji. Potrafią żyć w skrajnie
zdegradowanym środowisku i
mimo tego zawierać cenne
składniki
CZYTAJ STR. 13
27
czerwca 2013
REKLAMA
fot. Archiwum
Kolejny numer
Reportera
leszczyńskiego
Gdy ułamki sekund decydują o wszystkim, musisz być przygotowany na zderzenie z twardym torem. Żeby wygrywać musisz
nauczyć się upadać, bo to może uratować twoje zdrowie i życie
str. 14-15
2
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
35 000 EGZEMPLARZY
ROZRYWKA
Rozwiązanie krzyżówki z poprzedniego numeru:
WIELE TRACIMY WSKUTEK TEGO, ŻE PRZEDWCZEŚNIE UZNAJEMY COŚ ZA STRACONE
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu, uporządkowane od 1 do 59 utworzą rozwiązanie
- myśl Lidii Jasińskiej.
Poziomo: 1) zbiór, 9) duży chrząszcz, czczony niegdyś przez Egipcjan, 10) udaje chorego, 11) kurier, wysłannik,
12) gad z rzędu krokodyli, 15) niemiecki senat, 20) ustawowy, powszechny akt łaski, 22) wiatromierz, 23) tytuł
cesarza rzymskiego (od czasów Augusta), 24) konieczność zrobienia czegoś, 25) dawniej: dochód, zysk, 28)
reguluje przepływ cieczy lub gazu, 31) drybluje, fauluje, 33) zapas, 35) filozof z Miletu, 38) prysznic, tusz, 40)
kanibal, 41) na palcu biskupa, 42) narty ( nie biegówki), 43) stała opłata za telefon.
Pionowo: 1) wodospad, którego wody spadają z kilku stopni skalnych, 2) kolorowa latarenka z papieru, 3) pies
na wyścigi, 4) jesienny kwiat, 5) północnoamerykański renifer, 6) niewielki hotel przy ruchliwej drodze, 7)
grecki bóg słońca, 8) orszak, świta, 13) z Wiedniem, 14) specjalista chorób ucha, 16) manko, 17) tworzywo
sztuczne barwy ciemnobrązowej lub czarnej, o dobrych właściwościach izolacyjnych, 18) tłum, gromada, 19)
materiał ceramiczny z wypalonej i utwardzonej gliny, 21) bohaterowie cyklu dziewięciu książek fińskiej pisarki
Tove Jansson, odmiana trolli, 22) leczenie zapachami, 26) jedna drugą myje, 27) wypiek na urodziny, 29)
„poczekalnia” dla statków, 30) wiecznie zielone drzewo iglaste, rosnące w górach krajów śródziemnomorskich,
31) grozi na oblodzonej drodze, 32) murarska lub sportowa, 34) film z kowbojami, 36) frakcja, 37) japońska
sztuka walki wręcz, 38) bywa zachmurzone, 39) wstęga na mecie.
autor: Maciej Wendowski
Pod patronatem Reportera leszczyńskiego
VII Piknik Szybowcowy „Leszno. Rozwiń skrzydła!”
29-30.06.2013
Leszno, stolica Polskiego szybownictwa, zaprasza na wyjątkową, międzynarodową imprezę lotniczą
organizowaną przez miasto Leszno w partnerstwie z Centralną Szkołą Szybowcową.
Przedstawiamy kolejną porcję atrakcji
Nocne pokazy akrobacji
SWIP Team, dwóch angielskich pilotów na samolotach SA 1100 Silence Twister
pierwszy raz w Lesznie zaprezentuje pokaz akrobacji nocnej, połączonej z efektami
pirotechnicznymi. Ten niesamowity pokaz kreślenia barwnych i ognistych figur na
niebie zaplanowany jest tuż przed sobotnim koncertem grupy FEEL.
reaktywowaną w 2012 roku Śmigłowcową Kadrę Narodową. Zaprezentują się w identycznych
konkurencjach, jakie rozgrywane są podczas Śmigłowcowych Mistrzostw Świata, m. in.:
slalomie równoległym czy precyzyjnym umieszczaniu przedmiotów z pokładu śmigłowca w
wyznaczonym miejscu.
Aero Gera
Czerwone Diabły nad Lesznem
Red Devils, to grupa akrobacyjna Belgijskich Sił Powietrznych. Wojskowi piloci z
wizerunkiem czerwonego diabła na naszywce zaprezentują swoje umiejętności po raz
pierwszy w Polsce właśnie na Pikniku Szybowcowym „Leszno. Rozwiń skrzydła!”.
Belgowie zaprezentują się na czterech lekkich samolotach szkolnych Marchetti
SF.260.
Aero Gera to kolejna grupa akrobacyjna debiutująca w Polsce. Zespół kierowany jest przez
charyzmatycznego dra. Gerda Beierleina, który karierę lotnika zaczął jeszcze w latach 60.
ubiegłego wieku. Akrobaci przylecą dwoma samolotami Zlin 256, jednym Zlinem 226 oraz
najnowszym nabytkiem, samolotem Giles GB 202. W przerwie między pokazami grupy, będzie
można wykupić przelot akrobacyjny z członkami grupy.
Czeski mistrz akrobacji
Jordańskie Sokoły
Piloci w czerwonych skafandrach, z naszywką sokoła na ramieniu ponownie
zagoszczą na leszczyńskim niebie podczas Pikniku Szybowcowego „Leszno. Rozwiń
skrzydła!”. Będzie to jedyny pokaz Royal Jordanian Falcons w tym roku w Polsce.
Nowy program, nowi piloci, jeszcze większe emocje. Zapraszamy na jedyny pokaz
wykonywany na 4 samolotach Extra 300Ls.
Śmigłowcowa Kadra Narodowa
Lekcja precyzyjnego latania w wykonaniu pilotów: Marcina Szamborskiego, Jędrzeja
Wilera, Macieja Węgrzeckiego i Dominika Pundy. Tych 4 pasjonatów tworzy
Kolejną gwiazdą Pikniku Szybowcowego „Leszno. Rozwiń skrzydła!” będzie Petr Kopfstain,
jeden z młodszych pilotów, należących do czeskiej elity akrobacji samolotowej, która uważana
jest za najlepszą na świecie. W Lesznie zaprezentuje się na jednomiejscowym samolocie Extra
330SC, jednej z najlepszych maszyn akrobacyjnych na świecie.
Jastrzębie w niedzielę
Dwa samoloty F-16 Block B52+ Jastrząb wykonają kilka głośnych przelotów nad lotniskiem w
drugi dzień Pikniku Szybowcowego. F-16 to najnowocześniejszy samolot służący w polskiej
armii. Rozpędza się do ponad 2 000 km/h, a jego prędkość wznoszenia wynosi 340 m/s. Przelot
„efów” zaplanowany jest w niedzielę 30 czerwca o godz. 13.
ROZMOWA
Nr 11 (20)
35 000 EGZEMPLARZY
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
3
Mogą na mnie liczyć
Ostatnie dni były dla Pana bardzo
trudne...
wy szef tego Klubu uznałem, że muszę wziąć to na siebie.
– Przez te osiem lat już nie takich rzeczy doświadczyłem, bywały trudniejsze chwile. W czasie dwóch pierwszych lat problemów i spraw
do rozwiązania było dużo więcej. Ale
muszę przyznać, że ataki na leszczyński Klub nie były przyjemne.
Czy to ostateczna decyzja?
– Tak. Uważam, że mój czas, jeśli
chodzi o żużel, się kończy. Nie godzę
się z wieloma rzeczami, które się dzieją, a które w mojej opinii niszczą tą
dyscyplinę. Ja nie chcę w tym uczestniczyć. Oddałem się w ręce Rady
Nadzorczej. Spotkanie ma się odbyć
w ostatnim tygodniu czerwca.
Czy w tej sytuacji decyzja o rezygnacji była jedynym wyjściem?
– Była jednym z najrozsądniejszych
wyjść. Chodziło mi o to, aby media
zeszły z Klubu. Ten szum, który został niepotrzebnie wywołany, był bardzo krzywdzący. Jako dotychczasoREKLAMA
Czy uważa Pan, że argumenty drużyny z Rzeszowa były w jakimkolwiek stopniu uzasadnione?
– Drużyna z Rzeszowa nie miała żadnych argumentów nie przystępując
fot. Archiwum
Józef Dworakowski, prezes
Fogo Unia Leszno w rozmowie
z Reporterem leszczyńskim
Józef Dworakowski i Roman Jankowski, trener leszczyńskich żużlowców
do pierwszego biegu. Mecz został rozpoczęty, a to znaczy, że wszystkie wytyczne dotyczące organizacji zostały
spełnione.
Co Pana zdaniem nimi kierowało,
kiedy odmówili wyjazdu na tor?
– Według mojej oceny, odmowa całej
drużyny był spowodowana odmową
startu w tym meczu Nicki Pedersena.
Widziałem co się działo w parkingu,
dlatego takie jest moje zdanie.
Sędzia i komisarz nie mieli wątpliwości, że mecz powinien się odbyć?
– Nie mieli wątpliwości i dlatego
mecz się odbył. Gdybyśmy go odwołali, przypuszczalnie Unia Leszno musiałaby zapłacić jeszcze większą karę, niż ta, która teraz została nałożona
na nasz Klub.
No właśnie, obydwie drużyny
otrzymały bardzo surowe kary...
– Według mnie kary są za wysokie.
Szczególnie, że Unia Leszno wykonała ogromną pracę, żeby ten mecz
mógł się odbyć. Wiele osób, które doREKLAMA
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
ROZMOWA
35 000 EGZEMPLARZY
skonale znają ten tor pracowało przez
kilka dni i nawet ta nieprzychylna aura nie przeszkodziła, by tor bardzo dobrze przygotować. Oprócz kary finansowej, i nam i drużynie rzeszowskiej,
odebrano jeden punkt meczowy. To
jest jakiś żart. Tym bardziej, że wynik meczu został utrzymany.
Czy Unia Leszno zgadza się z takim wyrokiem? Zapłacicie tak duże pieniądze?
– Od wyroku będziemy się odwoływać. Liczę na to, że sprawa zostanie
rozpatrzona jeszcze raz i decyzja
władz Ekstraligi zostanie zmieniona.
O zapłacie nie rozmawiam, bo nie
przewidziałem tak dużego wydatku
w budżecie Klubu.
fot. Daniel Nowak
4
Kibice Fogo Unii Leszno apelują do Józefa Dworakowskiego, aby pozostał prezesem Klubu
A co dalej? Jakie będą następne
kroki?
Jak będzie teraz wyglądała Unia
Leszno? Czy coś się zmieni?
– W pierwszej kolejności odwołamy
się od decyzji do Trybunału. Musi
być także jeszcze większa determinacja naszej drużyny do osiągnięcia
jak najlepszego wyniku i dalsze pozyskiwanie sponsorów, bo frekfencja, pomimo obniżenia cen biletów,
jest nadal niska.
– Nic nie będziemy zmieniać, tak jak powiedziałem w listopadzie zeszłego roku.
Tak jak do tej pory, tak do końca sezonu,
drużyna będzie walczyć o miejsce na podium, bo taki jest w niej potencjał. Wierzę w tych chłopaków, oni mogą dużo
osiągnąć i na pewno cały czas będą dążyć do jak największego sukcesu.
Czyli zawodnicy, działacze i kibice
mogą być spokojni o Pana wsparcie do końca sezonu?
– Na pewno do końca sezonu będę
wspierał tych chłopaków i całą drużynę. To jest najmłodsza ekipa w całej Ekstralidze. Byłbym ostatnim draniem, gdybym zostawił ich teraz
na lodzie. Mogą na mnie liczyć
pod każdym względem.
Nie ma Pan wrażenia, że Unia jest
ciągle na cenzurowanym?
– Takie wrażenie może Państwo odnosicie, ja nie komentuję żadnych
efektów pracy Ekstraligi, bo już niejednokrotnie wyrażałem moje zdanie
na ten temat.
LUDZIE
Nr 11 (20)
35 000 EGZEMPLARZY
5
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
Dzisiaj kapłan musi być mocny w wierze
Klerycy nie tylko się modlą i studiują. – Uczymy się też zwykłego, normalnego życia – mówią
Kancelaria parafialna
zamiast prawniczej
– O tym, żeby zostać księdzem, myślałem już w szkole podstawowej – mówi
Krzysztof, kleryk piątego roku. Pochodzi z parafii Świętego Józefa, od dziecka służył jako ministrant. W gimnazjum
i liceum myśli o kapłaństwie jeszcze
bardziej dojrzewały, ale po maturze zamiast złożyć papiery do seminarium – Krzysztof wybrał świeckie studia: poszedł na geologię.
– Miałem obawy, czy nadaję się na księdza – wspomina. – Bałem się, czy wytrzymałbym w samotności.
Kiedy zaznał trochę studenckiego życia, szybko pojął, że to też nie dla niego. Gdy jego koleżanki i koledzy zaczynali drugi rok studiów – on
wstępował do seminarium.
– Niektórzy byli zaskoczeni, ale wielu
mówiło, że spodziewali się tego i że to
właściwa droga dla mnie – mówi
Krzysztof.
Pochodzący z parafii Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej Dawid jest
na czwartym roku seminaryjnych studiów. Zaczynał podobnie jak Krzysztof – poszedł najpierw na studia prawnicze. Zaliczył pierwszy rok, potem
drugi, ale cały czas zastanawiał się, czy
kariera prawnicza to jest to, czemu
na pewno chciałby się w życiu poświęcić.
Był na trzecim roku, kiedy podjął radykalną decyzję – poszedł do seminarium.
– Uznałem, że skoro Pan Bóg podsuwa
mi taką myśl, to może warto spróbować poświęcić dla Niego życie – mówi
dziś Dawid.
Ale gdy cztery lata temu znajomi ze
studiów usłyszeli, że idzie do seminarium, niektórzy pukali się po głowie.
– Nie uważali, że jest to zbyt mądra decyzja – mówi oględnie Dawid. Rodzice też nie byli początkowo zadowoleni.
Kleryk Paweł z parafii Świętego Jana
Chrzciciela jest na trzecim roku. Do seminarium przyszedł zaraz po maturze.
Mówi, że wpływ na jego decyzję wywarli dwaj księża: Szymon i Michał,
którzy pochodzą z jego parafii. Gdy Pa-
weł chodził do liceum, sami byli jeszcze klerykami i namówili go, żeby przyjechał na rekolekcje powołaniowe
do poznańskiego seminarium. Tak zrobił, spodobało mu się i jakiś czas potem sam został klerykiem. O swojej decyzji powiedział wszystkim dopiero
przed maturą.
– Przestań, bez sensu – odradzali mu
znajomi z klasy. W domu też czuli się
zaskoczeni.
– Ale szybko zaakceptowali moją decyzję – mówi Paweł.
Kleryk pierze skarpetki
Dzień w seminarium rozpoczyna się
o 6.30 – wtedy klerycy schodzą się
do kaplicy na pierwszą modlitwę: medytują nad Pismem Świętym.
– Żeby zdążyć do kaplicy, trzeba wstać
przed szóstą – mówi Dawid.
O siódmej jest Msza święta, po niej
śniadanie. Aż do obiadu klerycy mają
wykłady – jednak nim zasiądą do stołu
w seminaryjnym refektarzu, odwiedzają najpierw kaplicę. Po południu znowu spieszą na wykłady albo uczą się
indywidualnie.
Swobodniejszy czas mają dopiero
po kolacji. Wtedy spacerują w ogrodzie,
grają w piłkę, rozmawiają przy kawie
albo znowu się uczą. O dziesiątej wieczorem w seminarium rozpoczyna się
cisza nocna, ale nim klerycy położą się
do łóżek – zbierają się w kaplicy na adoracji Najświętszego Sakramentu.
Do miasta wychodzą tylko dwa razy
w tygodniu: w dzień powszedni i w niedzielę. Mimo, że większość czasu spędzają za murami seminarium, wcale się
nie nudzą.
– Nie mamy tylko na głowie nauki, jak
na studiach świeckich – mówi Krzysztof. – Czeka na nas też sporo obowiązków seminaryjnych.
Oprócz wspólnych modlitw w kaplicy,
raz w tygodniu mają egzorty – tak nazywa się konferencja przełożonych, pełnią służbę liturgiczną w katedrze,
uczestniczą w różnych uroczystościach
kościelnych i jeżdżą pomagać do parafii. Do tego zajmują się zupełnie przyziemnymi sprawami: piorą swoje rzeczy, sprzątają w pokojach i w całym
seminarium – na przykład sami czyszczą łazienki i toalety.
– To uczy nas samodzielności i normalnego, przyziemnego życia – mówią.
Żeby przygotować się do ciężkich egzaminów z filozofii i teologii, na naukę
starają się wykorzystać każdą wolną
chwilę. Nie mogą, jak studenci świeccy, liczyć na naukę nocami.
– Po pierwsze, że obowiązuje nas cisza
nocna – mówi Paweł. – A po drugie:
rano trzeba być w kaplicy, więc nie da
się odespać zarwanej nocy.
– Ale to nieprawda, że tylko się modlimy i ślęczymy nad książkami – mówią
klerycy. Mają praktyki w parafiach,
w szkole, a nawet w hospicjum. Rektor
radzi swoim podopiecznym, by „podpatrywali” życie swojego rodzeństwa.
– Żeby byli też otwarci na problemy ludzi świeckich – mówi.
Męczennicy, biskupi,
kardynałowie
Jest rok 1563. W dalekim Trydencie
kończy się sobór, który zwołano kilkanaście lat wcześniej, aby odnowić znajdujący się w kryzysie Kościół katolicki. Jednym z soborowych postanowień
jest zalecenie, by biskupi w swoich diecezjach zakładali seminaria duchowne,
które kształciłyby przyszłych księży.
Ówczesny biskup poznański Adam Konarski rok po soborze wydaje dekret powołujący seminarium w Poznaniu.
– Mamy jedno z najstarszych seminariów w Polsce – ksiądz Wygralak nie
kryje dumy. – Z jego murów wyszło
wielu wspaniałych duchownych, którzy gorliwie wypełniali swoją kapłańską posługę. Wielu z nich dało się poznać jako wspaniali działacze społeczni
REKLAMA
fot. Archiwum
W maju na rozmowę w Arcybiskupim
Seminarium Duchownym w Poznaniu
umówić się trudno.
– To najgorętszy dla nas czas – mówi
rektor ksiądz Paweł Wygralak.
16 maja były święcenia diakonatu dla
kleryków z piątego roku, tydzień później – święcenia kapłańskie. Za dwa tygodnie klerycy młodszych roczników
rozpoczną natomiast sesję egzaminacyjną. Do egzaminów przygotowują się
między innymi klerycy z trzech leszczyńskich parafii: Krzysztof, Dawid
i Paweł. W całym seminarium jest
ich 96. Nikt nie pamięta, aby kiedykolwiek było mniej.
Po udzieleniu święceń biskup namaszcza dłonie neoprezbitera olejem
Krzyżma świętego
i patrioci, stanowiąc elitę wielkopolskiej
społeczności – dodaje rektor.
Wśród absolwentów poznańskiego seminarium są między innymi księża-męczennicy drugiej wojny światowej, których Jan Paweł II ogłosił
błogosławionymi: Marian Konopiński,
Józef Kut, Włodzimierz Laskowski
i Narcyz Putz. Studiował w nim też krótko zmarły kilka miesięcy temu kardynał Józef Glemp, gdy klerycy z archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej
uczyli się razem w Gnieźnie i Poznaniu. Absolwentami poznańskiego seminarium są również: arcybiskup Marek
Jędraszewski – obecny metropolita
łódzki oraz pracujący w Watykanie kardynał Zenon Grocholewski – jako prefekt Kongregacji Wychowania Katolickiego piastuje obecnie najwyższy urząd
w Kościele spośród polskich duchownych.
Na samym początku poznańskie seminarium było częścią słynnej Akademii
Lubrańskiego – jednej z najstarszych
polskich uczelni. W czasie najazdów,
wojen i rozbiorów przechodziło różne
koleje losu. U schyłku dziewiętnastego
wieku arcybiskup Florian Stablewski
wzniósł przy ulicy Wieżowej na Ostrowie Tumskim seminaryjny budynek
z czerwonej cegły, w którym przez następne sto lat kształciły się pokolenia
duchownych. Od dziesięciu lat klerycy
studiują w wybudowanym nieopodal
nowym gmachu.
Bez fali
– Na początku tęskniłem za domem – przyznaje Paweł. Przedtem cały czas był przy rodzicach, a po przyjściu do seminarium pierwszy raz
do rodzinnego domu pojechał dopiero
po dwóch miesiącach.
– Nigdy wcześniej nie byłem tak długo
poza domem – dodaje.
Dawid rozłąkę z rodziną miał już za sobą, bo studiował wcześniej trzy lata
w Poznaniu i nie mieszkał z rodzicami.
REKLAMA
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
– Ale trzeba się było odnaleźć w zupełnie nowym środowisku – mówi. – No,
i dyscyplina w seminarium jest większa niż w życiu świeckim.
Krzysztofowi, który rok studiował
na uniwersytecie geologię, najtrudniej
było przestawić się ze studiowania ścisłych przedmiotów na humanistyczne.
Zwłaszcza, że jak przyznaje, nigdy
wcześniej humanistą nie był. Za to najbardziej ujął go panujący w seminarium
uporządkowany rytm dnia.
– Bo już wcześniej lubiłem żyć według
grafiku i każdy dzień miałem ściśle zaplanowany – mówi Krzysztof.
– A jest w seminarium fala? – zapytałem.
Moi trzej rozmówcy roześmieli się. Mimo, że w seminarium mieszka sześć
różnych roczników kleryków – Paweł,
Dawid i Krzysztof zapewniają, że alumni ze starszych lat nie patrzą z góry
na tych, co dopiero rozpoczynają studia seminaryjne.
Dawid: – To są poważni ludzie.
„Forever” do kibiców
Co roku pod koniec października w murach poznańskiego seminarium jest sporo śmiechu i zabawy. Wtedy, gdy klerycy trzeciego roku rozstają się ze
świeckim strojem i ubierają czarne ka-
35 000 EGZEMPLARZY
płańskie sutanny. Nim je założą, koledzy ze starszych lat obcinają im krawaty.
– To takie symboliczne rozstanie się ze
świeckim strojem – mówi Dawid.
Na Wszystkich Świętych obleczeni
w sutanny alumni jadą do domów, żeby pokazać się rodzinie i parafianom.
– Czułem się stremowany – przyznaje
Dawid, gdy po raz pierwszy stanął w sutannie w swoim kościele. – Ludzie znali
mnie tu od dziecka, a tu nagle zjawia
się poważny pan w czarnej sutannie.
– Ja jechałem z dumą, że mogę pokazać się w sutannie – opowiada Krzysztof. – To był taki znak, że dorastam
do bycia księdzem.
Gdy w Wielką Sobotę leszczyńscy klerycy święcili potrawy w swoich kościołach, ludzie podchodzili do nich i dopytywali, na którym są już roku i kiedy
będą mieli święcenia.
– Życzyli mi powodzenia – mówi
Krzysztof. – A niektórzy, patrząc na moją sutannę, gratulowali mi życiowego
wyboru.
Bywa, że sutanna staje się powodem
cudzych śmiechów czy drwin. Dawid
w czasie zeszłorocznego Euro przechodził przez poznański Stary Rynek. Bawił się tam tłum polskich i irlandzkich
kibiców. Ktoś krzyknął na jego widok: – Batman! (młodzi ludzie nazywają tak złośliwie osoby w sutannach
albo zakonnych habitach).
– Forever! – odkrzyknął Dawid.
Dziś mówi: – Kto wie, może zrozumieli, że ksiądz to też człowiek, z którym
da się porozmawiać?
Powołanie nie zależy
od wieku
– Nie pamiętam, żeby liczba kleryków
naszego seminarium spadła kiedykolwiek poniżej stu – przyznaje ksiądz Wygralak. – Złożyło się na to wiele przyczyn.
Kiedy ksiądz Wygralak przyjmował
w 1984 roku święcenia kapłańskie,
w poznańskim seminarium było ponad
dwustu kleryków. Ale w tamtym czasie
archidiecezja poznańska była dużo
większa. Na skutek reformy struktur kościelnych w 1992 roku jej południową
część – najbardziej religijną i życiodajną w powołania – przyłączono do diecezji kaliskiej. Obszar archidiecezji
uszczuplił się także w 2004 roku, gdy
część parafii włączono do archidiecezji
gnieźnieńskiej. Nie da się jednak zaprzeczyć, że liczba kleryków wyraźnie
zmalała w ostatnich latach i to nie tylko
w Poznaniu.
– Mamy niż demograficzny – tłumaczy
ksiądz Wygralak. – Skoro miasta zamykają szkoły, bo jest mniej uczniów, to
i do seminarium przychodzi mniej osób.
Ksiądz rektor widzi jeszcze inną przyczynę spadku liczby kleryków.
– Atmosfera wokół Kościoła i księży
w mediach nie jest najlepsza – mówi. – To pewnie także zniechęca część
młodych ludzi do przyjścia do seminarium.
W 1984 roku, kiedy diakon Paweł Wy-
LUDZIE
fot. Archiwum
6
W czasie święceń kapłańskich kandydaci do kapłaństwa na znak
największego uniżenia przed Bogiem leżą krzyżem w świątyni
gralak przystępował do święceń, z poznańskiego seminarium wyszło 31 księży. W tym roku tylko 12.
– Ale za to w poprzednim roku wyświęcono u nas 19 kapłanów – mówi rektor.
W porównaniu z kleryckimi czasami
księdza rektora, zmienił się również
wiek przychodzących do seminarium.
Kiedyś prawie każdy zostawał klerykiem zaraz po maturze, dzisiaj niemal
połowa alumnów jest po studiach świeckich albo przynajmniej studiowała już
parę lat na świeckich uczelniach. Czy
to znaczy, że dzisiejsze powołania są
bardziej dojrzałe?
– Niekoniecznie – odpowiada ksiądz
Wygralak. – Jeśli ktoś przychodzi
po studiach, na pewno jest bardziej dojrzały życiowo i to jest ważne. Ale powołanie kapłańskie nie zależy wcale
od wieku.
A co w seminarium jest najważniejsze?
– Formacja duchowa – mówi ksiądz Paweł Wygralak. – Dzisiaj kapłan musi
być mocny w wierze.
Wartościowe kosztuje
Średnio w Polsce spośród przychodzących do seminarium kleryków, do święceń kapłańskich dochodzi połowa. Tak
samo jest w Poznaniu.
– I nie ma w tym nic dziwnego ani
zdrożnego – mówi Paweł. – Seminarium to także czas dalszego rozeznawania swojego powołania. I jeżeli ktoś
uzna, że to nie jest droga dla niego, powinien odejść – dodaje.
Według prawa kanonicznego, kleryk
może zrezygnować z seminarium
do czasu święceń diakonatu, które są
dopiero po piątym roku studiów.
– Większość odchodzi sama, ale bywają sporadyczne przypadki, że przełożeni sami doradzają komuś, by zrezygnował – tłumaczy ksiądz rektor.
Gdy któryś z kolegów odchodzi z seminarium albo w telewizji mówią o aferze z udziałem księdza, Dawid zastanawia się, jakim sam będzie kapłanem.
– Czasem zadaję sobie pytanie: Co będzie ze mną? – mówi.
– Zastanawiam się, czy Pan Bóg chce
mnie jako kapłana – odzywa się Paweł.
Mówi, że to bardzo ważne pytanie
– W kryzysach powołanie się oczyszcza – uważa.
Krzysztof wie, że w dzisiejszych czasach księdzem jest być trudno. Miał tego świadomość, gdy kilka lat temu wybierał się do seminarium.
– Ale zdałem sobie wtedy sprawę, że to
co jest wartościowe, musi kosztować – powiada.
Nie może się już doczekać swoich kapłańskich święceń.
– Nareszcie będę mógł siebie oddać Kościołowi – mówi. – Bycie księdzem to
musi być fascynujące.
STANISŁAW ZASADA
PROMOCJA
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 11 (20)
7
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
Znaleźć się w sieci
Są dwie ważne informacje dla przyszłych klientów Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów
i Kanalizacji w Lesznie. Pierwsza pozwoli im uniknąć nadmiernej biurokracji, druga pozwoli
uniknąć kłopotów z budową domu
Pierwsza informacja jest taka, że
MPWiK oferuje przyszłym klientom
kompleksową usługę: budowę przyłączy wodociągowych i kanalizacyjnych. Co w tym niezwykłego? Na to
pytanie z łatwością odpowiedzą zapewne te osoby, które przyłączały się
do sieci wodociągowych lub kanalizacyjnych i musiały wpierw przebrnąć
długą i skomplikowaną procedurę.
Dzięki nowej usłudze MPWiK zostaje ona skrócona do absolutnego minimum. Skorzystać powinni na tym
i klienci, i sama firma, która w ten
sposób tworzy sobie dodatkowe źródło dochodów.
Wybudują przyłącze
Procedura przyłączenia się do sieci
wodociągowej lub kanalizacyjnej liczy 13 punktów, które klient musi wypełnić. Oto one:
1. Klient występuje do MPWiK o wydanie warunków technicznych podłączenia.
2. Klient zleca uprawnionemu projektantowi wykonanie projektu budowlanego, który musi być uzgodniony
w wydziale budownictwa właściwego urzędu miasta lub urzędu gminy,
a także przez inżynierów z MPWiK.
3. Klient zgłasza pisemnie w MPWiK
zamiar przystąpienia do budowy przyłącza.
4. Klient we własnym zakresie przygotowuje przy posesji wykop umożliwiający wykonanie przez pracowników MPWiK tak zwanego włączenia.
5. MPWiK montuje kształtkę przyłączeniową i wykonuje wpięcie do sieci.
6. Klient wykonuje we własnym zakresie przyłącze wodociągowe/kanalizacyjne.
7. Klient zgłasza w MPWiK gotowość
do odbioru technicznego przyłącza.
8. MPWiK dokonuje odbioru technicznego.
9. Klient otrzymuje protokół odbioru
technicznego.
10. Klient składa w MPWiK wniosek
o zawarcie umowy na dostawę wody
i odbiór ścieków.
11. Klient otrzymuje umowę.
12. MPWiK montuje wodomierz
główny.
13. Od tego momentu woda leci z kranu i można korzystać z toalety.
– Procedura jest naprawdę długa – przyznaje Janusz Urbaniak, kierownik działu sieci wodociągowej
i kanalizacyjnej MPWiK w Lesznie. – Aby ją skrócić wystarczy zlecić nam nie tylko włączenie do sieci,
co jest naszym obowiązkiem, ale też
dodatkowo wykonanie przyłącza
na terenie posesji. Z tej litanii punktów wypadają klientowi te od numeru 3 do 9. Nie musi się martwić przygotowaniem wykopu, nie musi szukać
firmy, która wykona przyłącze. Nie
zaprząta sobie głowy odbiorem technicznym, bo my sami się tym zajmiemy. Zresztą skrócenie procedury to
tylko jedna z zalet skorzystania z naszych usług. Ta oferta ma więcej mocnych stron.
Kompleksowo i fachowo
Nikogo nie trzeba przekonywać, że
lepiej jest, gdy wszystkie prace wykonuje jeden wykonawca, który bierze wtedy odpowiedzialność za całość
inwestycji, a nie kilka firm, które potem mogą tę odpowiedzialność zrzucać na siebie nawzajem. Gdy jest jeden wykonawca wiadomo do kogo,
w razie kłopotów, się zwrócić.
A w tym konkretnym przypadku
klient zlecając wykonanie wszystkich
prac przy budowie przyłącza ekipie
z MPWiK pozbywa się nie tylko kłopotu ze zorganizowaniem i przeprowadzeniem tej konkretnej roboty, ale
też minimalizuje ewentualne kłopoty,
które mogłyby dopaść go w przyszłości. Po prostu zapewnia sobie wygodę i spokój. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, gdy wykonane przez
wynajętą prywatną firmę przyłącze
ulega nagłej awarii, na przykład w Wigilię. Właściciel domu zamiast siadać
Ważne telefony:
na terenach nie uzbrojonych w sieć
wodociągową i kanalizacyjną na wydawanych zapewnieniach określano
termin planowanej budowy takiej sieci. Jeśli termin był odległy, właściciel działki mógł sam wybudować
do siebie sieć wodociągową (MPWiK
taką budowę współfinansowało).
– Z jednej strony klienci mogli dzięki temu otrzymać pozwolenie na budowę, ale z drugiej strony następował chaotyczny, dość przypadkowy
rozwój sieci wodociągowej, co z kolei po wo do wa ło wzrost kosz tów
funkcjonowania naszej spółki – tłuma czy L. Mi chal czak. – Dla te go
zmieniliśmy zasady wydawania zapewnień o dostawach wody i odbioru ścieków.
z rodziną do kolacji wigilijnej wydzwania z obłędem w oczach i rozpaczą w głosie pod wszystkie możliwe
numery, by znaleźć fachowca, który
mu usunie awarię. A jak już go znajdzie, zapewne słono za to zapłaci.
Chyba że...
– Chyba że jest to przyłącze wykonane przez nas – mówi J. Urbaniak. – W okresie gwarancji my bierzemy za nie pełną odpowiedzialność.
W razie awarii wystarczy wykręcić
nasz bezpłatny numer awaryjny 994
i najszybciej jak tylko można pojawi
się na miejscu nasza ekipa. A warto
dodać, że nasze ekipy pracują
przez 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu.
W MPWiK nie ukrywają zamiarów
przejęcia sporej części miejscowego
rynku na usługę budowy przyłączy.
I chyba im się to uda, bo argumenty
mają solidne. Obok uproszczenia całej formalnej procedury i zapewnienia pełnego serwisu kuszą jeszcze
klientów 3-letnią gwarancją na wykonane przyłącze oraz:
– Oferujemy też możliwości rozłożenia płatności za tę usługę na nieoprocentowane raty, a także karencję
w płatnościach – mówi Mariusz Kucharski, prezes MPWiK w Lesznie. – W niektórych przypadkach dopuszczamy też możliwość negocjacji
ceny. Chcemy, by klienci byli z nas
zadowoleni.
Woda niezbędna
do budowy
Druga informacja dla przyszłych
klientów MPWiK też wiąże się z kwestiami podłączenia do sieci wodociągowych i kanalizacyjnych. Szczególnie powinny zapoznać się z nią osoby
planujące zakup działki budowlanej
w okolicach Leszna lub w samym
mieście.
– Zanim dojdzie do zawarcia
transakcji powinni bezwzględnie
sprawdzić czy jest możliwość doprowadzenia na posesję sieci wodociągowej – radzi Lidia Michalczak, kierowniczka działu rozwoju MPWiK.
W ostatnich latach przybyło w Lesznie i okolicy wiele działek budowlanych, które powstały z przekształcenia ziemi rolniczej. Sporo działek leży
na terenach nie uzbrojonych w infrastrukturę. Może się więc okazać, że
kupiliśmy formalnie działkę budowlaną, ale nie będziemy się mogli
na niej wybudować. Z prostego powodu: jeśli okaże się, że na działkę
nie można doprowadzić sieci wodociągowej, nie otrzymamy pozwolenia
na budowę.
Aby otrzymać pozwolenie na budowę należy posiadać zapewnienie dostaw wody i odbioru ścieków wydawane przez MPWiK. Do tej pory takie
zapewnienie otrzymywali prawie
wszyscy właściciele nowo zakupionych działek. Jeśli były to działki
Zanim kupisz powiedz:
sprawdzam
Zmiana jest brzemienna w skutkach.
Zapewnienia o dostawie wody i odbiorze ścieków wydawane będą tylko w odniesieniu do działek zlokalizo wa nych na te re nach uję tych
w wieloletnim planie inwestycyjnym
(planie budowy i modernizacji urządzeń wodociągowych i kanalizacyjnych) MPWiK. To zna czy ta kich,
na których planowana jest w najbliższych latach budowa sieci wodociągowej.
– Plany inwestycyjne tworzone są
na trzy la ta – mó wi L. Mi chal czak. – I w tym okresie realizujemy
wyłącznie takie zadania, które wynikają z tego planu.
W związku z tym klient, który kupi
działkę na nieuzbrojonym i nieujętym w planie inwestycyjnym terenie
nie otrzy ma za pew nie nia o do sta wach wo dy i od bio rze ście ków
i w konsekwencji nie otrzyma też pozwolenia na budowę. Na zgodę będzie czekał tak długo, aż teren znajdzie się w kolejnym 3-letnim planie
inwestycyjnym MPWiK.
– Dlatego wszystkim, którzy rozważa ją za kup dział ki za le ca my, by
wpierw upew ni li się, czy ist nie je
na niej możliwość podłączenia się
do naszej sieci – mówi L. Michalczak. – Oszczędzą dzięki temu nerwy, czas i pieniądze.
Centrala: MPWiK w Lesznie sp z o.o., ul. Lipowa 76, 64-100 Leszno, tel. 65 529 83 11
1. Dział Inwestycji MPWiK Leszno. Tu uzgodnisz warunki techniczne przyłącza i sprawdzisz wieloletni plan inwestycyjny:
tel. 65 529 83 28, 65 529 83 31
2. Dział Sieci. Tu zamówisz wykonanie przyłącza:
tel. 65 529 83 70, 65 529 83 29
3. Dział Obsługi Klienta. Tu podpiszesz umowę na dostawę wody i ścieków oraz uzyskasz informacje na temat zapewnienia dostaw wody i odbioru ścieków:
tel. 65 529 83 44, 65 529 83 35
8
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
35 000 EGZEMPLARZY
HISTORIA
REKLAMA
fot. Archiwum
Sto lat
fot. Archiwum
Harcerze podczas Powszechnej Wystawy Krajowej w Poznaniu w 1929 roku
fot. Archiwum
Krobia- harcerski zastęp przeciwpożarowy
Krobskie harcerki na wycieczce
Były lepsze i gorsze czasy.
– O, tu jest moja mama, a tu ciotka.
A tu jest... – Mirosława Dudek wskazuje kolejne osoby na starej, jeszcze
przedwojennej fotografii. Uśmiechnięte dziewczęta w harcerskich mundurkach stoją w zwartej grupie.
Za chwilę kolejne zdjęcie, a na nim
tym razem chłopacy. Jak przystało
na męską część społeczności, miny
bardziej poważne, postawa prawie że
żołnierska, choć spodnie znacznie
krótsze. W rękach druhny Mirosławy
kolejne fotografie, a z pamięci wyłaniają się kolejne nazwiska i kolejne
wspomnienia.
– Mama wstąpiła do harcerstwa
przed wojną, my z siostrą już po wojnie. Szczególnie dużo harcerzy było,
gdy działalność była związana ze
szkołą. Teraz jest nas mniej, ale harcerstwo w Krobi nadal trwa, a to jest
przecież najważniejsze – przekonuje
Mirosława Dudek, przewodnicząca
Komitetu Organizacyjnego Obchodów 100 – lecia Harcerstwa w Krobi.
Jest rok 1913. Polską nadal władają
trzej zaborcy, a Europa niebawem będzie areną okrutnej wojny. Andrzej
Małkowski, działacz polskich organizacji niepodległościowych wyjeżdża
z grupą druhów na Zlot Skautów
do Anglii. W obozie na maszt zostaje
wciągnięta biało – czerwona flaga,
a uczestnicy Zlotu mają na ustach nazwę kraju, którego nie ma na mapach
świata. W ten sposób, na pięć lat
przed odzyskaniem niepodległości,
Polska ponownie zaistniała za sprawą prekursorów polskiego harcerstwa.
Bo dla polskiego harcerza Ojczyzna
będzie zawsze najważniejszą sprawą.
Tego samego roku w Krobi, miasteczku pod zaborem pruskim, szewc Bolesław Węcławski zakłada pierwszy,
dwunastoosobowy Zastęp Skautów.
Aby nie narazić się pruskiej policji,
druhowie spotykali się potajemnie,
wybierając na miejsce zbiórek warsztaty rzemieślnicze, strychy, piwnice
lub wyruszając w plener. W ten sposób powołany przez Węcławskiego
sto lat temu zastęp daje początek historii harcerstwa w Krobi.
– Ta harcerska tradycja nie miała
w Krobi swojej naturalnej ciągłości – przyznaje dh Zbigniew Gruszczyński. – Bywało i tak, że z różnych
powodów harcerstwo krobskie miewało także krótkie przerwy w swojej
działalności, ale idea tej organizacji
nadal żyje i jest obecna w sercach druhen i druhów, wśród seniorów, a także wspierających nas licznych przyjaciół.
Najlepszym dowodem są liczne zdjęcia z pieczołowitością przechowywanie w domowych albumach wielu
krobskich rodzin. To także te współczesne, z harcerskich rajdów, obozów,
akcji, które trafiają na Facebook,
gdzie każdy może już zobaczyć, jak
w XXI wieku, sto lat po tym, jak Bolesław Węcławski zaczął krzewić
wśród dzieci i młodzieży skautowe
ideały, fajnie być harcerzem!
Niebawem wybuchła wojna, która
miała przynieść tak upragnioną niepodległość. Zanim jednak to nastąpiło Polacy ginęli na różnych frontach,
często pod obcymi sztandarami, w obcych mundurach. Z pierwszej krobskiej grupy harcerskiej także wielu nie
wróciło z tej wojny. Jednak ich miejsce w skautowej braci szybko zaczęli
zajmować młodsi. I tak powstała 4
Drużyna Harcerzy im. Tadeusza Kościuszki. Wkrótce na ulicach Krobi,
na obozach, podczas pełnienia różnych zdań słychać było ich śpiew:
W zielonym gaiku róże rozkwitają
W zielonym gaiku ptaszęta śpiewają'
Tam przy dolinie, gdzie strumyczek
płynie
Ola rija, ola rija o
4 drużyna przy ognisku drzyma
4 Drużyna Harcerzy im. Tadeusza Kościuszki istnieje do dzisiaj, podobnie
jak Gromada Zuchowa ,,Dzielnych Jelelni”, która swoją działalność rozpoczęła także w okresie międzywojennym. Tak samo było z dziewczętami.
HISTORIA
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
na warcie
Bawili się, walczyli, śpiewali, ginęli i trwali
Po zakończeniu wojny, odzyskaniu
niepodległości, wiele się zmieniło nawet w życiu tak niedużego miasta, jak
Krobia. Także tu dziewczyny chciały
być harcerkami, dlatego w roku 1923
Ludmiła Balicka zakłada pierwszą
drużynę harcerek. Drużyna ta, podobnie jak męska, działa krótko i jest ponownie reorganizowana pięć lat później, przyjmując imię Marii
Konopnickiej. To do niej należała mama dh Mirosławy Dudek, jej ciotki
oraz wiele innych dziewcząt. Niebawem druhny także miały swoją harcerską piosenkę:
Hej harcerki posłuchajcie
raz, dwa. trzy
i gazety poczytajcie
raz, dwa, trzy
Są tam wesołe nowinki,
wesołe nowinki
Będzie pobór na dziewczynki raz, dwa,
trzy
Prawdopodobnie piosenkę tę śpiewały druhny na swoim ostatnim letnim
obozie w 1939 roku w okolicach Zbąszynia, podczas którego przygotowywały miejscową ludność do zbliżającej się wojny. Harcerki uczyły jak
zachować się w razie niebezpieczeństwa oraz jak udzielić pierwszej pomocy. Wiadomo także, że druhny
z Krobi brały także udział w tzw. Pogotowiu Wojennym, czyli formie służby organizacji harcerek na wypadek
wojny lub klęsk żywiołowych. Z relacji dh Konrada Kaczmarka (późniejszego duchownego, proboszcza fary
w Lesznie) wynika, że w czerwcu 1939 roku w Krobi skoszarowane
zostało Pogotowie Wojenne, w którym udział brali także miejscowi harcerze. Ci, którzy byli w odpowiednim
wieku zostali w sierpniu wcieleni
do wojska. Reszta, z rozkazu komendanta Chorągwi w Poznaniu, organizuje zastęp Szarych Szeregów. Organizacja ta obok Armii Krajowej
i innych podziemnych organizacji
przez całą wojnę walczy z okupantem.
24 stycznia 1945 roku na rynek
w Krobi wjechały trzy radzieckie
czołgi. Mieszkańcy wylegli na ulice,
zapanowała wielka radość. W pewnym momencie z wieży ratusza
zabrzmiały fanfary wygrywane
przez... harcerskich trębaczy.
Koniec wojny przyniósł zmiany ustrojowe. Polska z każdym następnym rokiem traciła samodzielność i stawała
się krajem, w którym wolność i demokracja nie miały racji bytu. Pierwsze powojenne lata to czas powrotu
do dawnych harcerskich tradycji
w Krobi. Już w marcu 1945 roku organizowane są zbiórki, a latem harcerze i harcerki wyjeżdżają na obozy
letnie. Jednak atmosfera wokół działalności, a przede wszystkim wokół
druhów wywodzących się z przedwojennego harcerstwa coraz bardziej staje się nieprzyjazna. Harcerstwo nie
podoba się nowej władzy. Drużynowy 4 Drużyny Harcerzy im. Tadeusza
Kościuszki jest wzywany do Urzędu
Bezpieczeństwa i straszony za głoszone przekonania i harcerskie ideały.
Taka sytuacja powoduje, że kilku młodych harcerzy decyduje się na działalność konspiracyjną. Wiosną 1947
roku zawiązują tajną organizację ,,Zawisza”. Ich działania to przede
wszystkim rozlepianie ulotek informujących o tym, co dzieje się w kraju, organizowanie broni i amunicji.
Grupa się rozrasta i zostaje podporządkowana Armii Krajowej. Ostatecznie tworzone są placówki w Krobi i ośmiu okolicznych wsiach.
Do krobskiej sekcji należy 13 harcerzy i trzy harcerki. Po wykryciu organizacji w lipcu 1949 roku UB przeprowadza aresztowania w samej
Krobi oraz na obozie harcerskim koło Kłodzka. W 1951 roku zapadają
wyroki od pięciu lat więzienia do kary śmierci (ostatecznie zmienionej na
karę więzienia). W latach dziewięćdziesiątych wszystkich druhów zrehabilitowano, a w następnym dziesięcioleciu Prezydent RP Lech
Kaczyński przyznał im odznaczenia
państwowe.
Przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych to czas odejścia od dotychczasowych metod wychowawczych, wartości harcerskich oraz symboli.
Z harcerstwa odchodzą przedwojenni
instruktorzy. Zmienia się także nazwa
na Organizację Harcerską Związku
Młodzieży Polskiej.
Po Poznańskim Czerwcu 1956 roku
na jakiś czas harcerstwo wraca do korzeni, wracają także dawni instruktorzy, jednak z czasem nurt odnowy zamiera, a harcerstwo aż do roku 1989
nie pozbywa się opieki ideologicznej
Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
W Krobi te wszystkie wydarzenia także dotknęły harcerstwo, jednak mimo
przeciwności duch harcerski w mieszkańcach nie umarł. Dowodem tego są
kolejne dziesięciolecia pracy z zuchami i harcerzami, liczne obozy, rajdy,
zdobywane przez kolejne pokolenia
stopnie i umiejętności harcerskie.
W latach siedemdziesiątych liczba
harcerskich drużyn i zuchowych gromad w Krobi i jej okolicach jest tak
duża, że powstaje tu Hufiec Harcerski Krobia.
Paradoksalnie, demokratyczne zmiany, które zachodzą w Polsce w 1989
roku przyczyniają się do nagłego
spadku zainteresowania harcerstwem.
Szkolne drużyny topnieją, instruktorzy odchodzą, a Hufiec zostaje przekształcony w Komendę Ośrodka ZHP
w Krobi. Jednak ci, którzy nadal pozostają przy harcerstwie z nowym zapałem biorą się do pracy.
– Lata dziewięćdziesiąte nie były
schyłkiem harcerstwa w Krobi. Oczywiście liczba harcerzy skurczyła się,
ale za to jakościowo się poprawiło – przekonuje dh Zbigniew Gruszczyński.
I chyba ta nowa jakość, pomimo
mniejszej liczebności, sprawiła, że
harcerska warta w Krobi trwa nadal,
a w sobotę i ci najstarsi, i ci najmłodsi będą świętowali.
KAROLINA STERNAL
Program uroczystości - Sobota 15 czerwca
godz. 13.00 Spotkanie w Kinie Szarotka w Krobi – otwarcie wystawy
godz. 14.00 Zbiórka na ul. Harcerskiej – przemarsz z orkiestrą do kościoła
godz. 14.30 Msza św. w intencji Harcerstwa i Ojczyzny w kościele św. Mikołaja
godz. 15.45 Przemarsz na rynek - Harcerski Apel Pamięci
godz. 16.45 Odsłonięcie tablicy pamiątkowej – Pałac Kasztelański
godz. 17.45 Przemarsz do miasteczka zlotowego ZSPiG – harcerska grochówka
godz. 19.00 Jubileuszowe ognisko
godz. 21.00 Koncert Manufaktury Piosenki Harcerskiej ,,Wartaki” z Koła
9
10
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
Z SĄDU
35 000 EGZEMPLARZY
Wakacyjna historia
Na dziewiętnastoletnią dziewczynę podczas wakacyjnego wyjazdu czyha sporo niebezpieczeństw.
Może się na przykład zadurzyć w chłopcu, który wcale nie jest księciem z bajki
To było najgorsze, co może spotkać
w pracy dochodzeniowej policjanta:
duża seria drobnych włamań. Nic
tylko się pochlastać. No bo tak: nawet
jeśli wykryjesz złodzieja, wielkich
pochwal trudno się spodziewać.
Bo kto pochwali za ujęcie sprawcy,
który ukradł kilkanaście paczek fajek
i parę dezodorantów. Z drugiej strony
jak sprawcy nie złapiesz pretensje
od przełożonych gotowe. Bo straty
niewielkie, ale za to dokuczliwość
społeczna czynu spora. Ludzie
chcą spokoju, chcą mieć pewność, że
ich mienie, nawet drobne, jest
bezpieczne i chronione. A tymczasem
ujęcie sprawcy drobnych włamań
może być jednym z najtrudniejszych
policyjnych zadań. Ba, może być
zadaniem z kategorii niewykonalnych.
Tak więc policjanci dochodzeniówki
w tej konkretnej sytuacji mogli się
REKLAMA
czuć jak między młotem a kowadłem.
Konkretnie sytuacja działa się na
początku sierpnia na letnisku w
Boszkowie. Z samego rana na
posterunek zatelefonowała pani
Bożena, właścicielka jednego ze
stoisk owocowo-warzywnych. Gdy
rano przyszła do pracy, zobaczyła
dwie rozwalone kłódki w drzwiach,
puste miejsce po akumulatorowej
wkrętarce (której mąż w razie
potrzeby używał do przymocowania
obluzowanych półek) oraz brak
koszyczka z borówką amerykańską.
Straty niby niewielkie, bo wynoszące
w sumie 220 złotych, ale denerwujące.
Tym bardziej, że nie dalej jak dwa dni
wcześniej jedno włamanie do swojego
stoiska już miała.
Policjant, który przyjął zgłoszenie
wątpliwości nie miał. W notatce
napisał:
„Ten sam modus operandi [czyli
sposób działania przestępcy - przyp.
red.],
ten
sam
przedmiot
zainteresowania, ten sam sposób
działania, to samo miejsce i krótki
odstęp czasu wskazują, że mamy do
czynienia z tym samym sprawcą.”
Żeby już do końca jasno nakreślić
kontekst całej sytuacji, dodać trzeba,
że pani Bożenka nie była jedyną
handlarką poszkodowaną przez
nieznanego włamywacza tego lata w
Boszkowie. Podobnych włamać
policja zanotowała więcej i, przyznać
trzeba, stawało się to wyjątkowo
deprymujące. Sprawa nabrała więc
priorytetowego charakteru.
Miłość z dyskoteki
Ania i Gosia czekały na ten
wakacyjny wyjazd jak na zbawienie.
Skończyły szkołę (już na dobre, bo
na studia się nie wybierały) i, zanim
znajdą pracę, chciały trochę poszaleć.
Nie za mocno, tak akurat, żeby było
co wspominać. Obie 19-latki
mieszkają w gminie pod Wrocławiem.
- Każdy u nas wie, gdzie jest
Boszkowo - mówi Ania. - Sporo osób
tam jeździ.
- Ania mnie namówiła na ten wyjazd
- wspomina Gosia. - Załatwiła noclegi
w ośrodku. Mówiła, że to fajne
miejsce, że jest tam jezioro i takie tam.
Najpierw nie chciałam jechać, potem
bardzo się na ten wyjazd cieszyłam.
Na początku było super. Okazało się,
że na ośrodku więcej jest ludzi w
naszym wieku. Zebrała się fajna
paczka. Jakieś 15 osób.
Ale ją interesował głównie Piotr.
Dziewczyny poznały go na dyskotece:
fajny i kontaktowy przystojniak. Obu
się spodobał, ale Gosi bardziej. To
się nazywa wakacyjna miłość. Chyba
najgorsza odmiana nastoletniego
uczucia. Gosia zrobiłaby wszystko, o
co Piotr ją poprosił.
Byłoby jak w niebie, gdy nie jeden
problem: kasa. A właściwie: brak
kasy.
Na pomoście lub na dworcu
Piotr mieszka w Kościanie. Ma 23 lata
i lubi chwytać życie takim, jakim jest
w danej chwili. A w tamtej konkretnej
chwili nie było dobrze. Chciało się
jechać do Boszkowa na wakacje, ale
na wyjazd brakowało środków.
- Jednemu takiemu w Śmiglu
zabrałem złom - opowiada Piotrek. Jakoś trzeba sobie radzić, no nie? I
już była kaska na paliwo i fajki.
A potem popruł swoim vw golfem
do Boszkowa. Na początku, póki były
jeszcze pieniądze, spał w namiocie na
ośrodku. A później?
- Różnie - wzrusza ramionami. - Na
dworcu, na jakimś pomoście albo w
moim golfie gdzieś w lesie. To było
nieważne.
W nocy z 15 na 17 lipca poznał na
dyskotece Anię i Goskę. Nie powie,
wpadly mu w oko. Od tego czasu byli
prawie nierozłączni. I gdyby znowu
nie ten sam
problem, byłoby
cudownie. Ale problem nie chciał
zniknąć: brak pieniędzy.
- Co miałem robić? - pyta Piotr. - Z
czegoś przecież trzeba żyć, no nie?
Nie było pieniędzy, to postanowiliśmy
trochę się powłamywać - mówi, jakby
to była najnormalniejsza rzecz pod
słońcem. Skoro nie ma pieniędzy,
trzeba je komuś zabrać. Nie zarobić,
ale zabrać.
W sumie to nie było trudne:
wystarczyło zerwać kłódkę, wyważyć
drzwi i wynieść, co było pod ręką:
fajki, dezodoranty, wiertarkę, drobne
pieniądze, jedzenie. Najbardziej
opłacało się wynosić papierosy, bo to
łatwy towar do spieniężenia.
Na krawędzi
Dziewczyny na włamy chodziły
razem z Piotrem. Dziś nie potrafią
tego wytłumaczyć, ale wiedzą, że
balansowały
na
krawędzi.
Najwcześniej zdała sobie z tego
sprawę Gosia.
- Wyjechała, bo bała się, że
wpadniemy - opowiada Piotr. O jedno
ma do niej pretensje: - Wyjeżdżając
zabrała 12 paczek fajek. Teraz nie
mam z nią kontaktu. Powiedziała, że
jak wróci do domu, to nikt jej nie
znajdzie.
Ania została w Boszkowie jeszcze
parę dni, ale i ona w końcu wróciła
do domu.
Piotr zabawił w
Boszkowie tylko dwa dni dłużej, bo
wpadł w ręce policji. Niby okazywał
skruchę:
- Żałuję tego co robiłem - mówił,
ale dodawał: - Nie wiem tylko, z
czego będę żył. Chyba muszę wziąć
się za uczciwą robotę. Wiem, że
ojciec oddal już pieniądze za ten
złom w Śmiglu, ale nie bardzo się
tym interesowałem.. Właściwie mam
to gdzieś. Gdybym miał każdą
sprawą się zajmować, to bym chyba
oszalał.
Krótko po ujęciu Piotra policji udało
się ustalić, gdzie mieszka Ania.
Dziewczyna przyznała się do udziału
w
kilku
włamaniach,
ale
jednocześnie twierdziła, że nie wie,
gdzie obecnie mieszka Gosia, bo się
podobno wyprowadziła. To dlatego
do Małgorzaty policjanci dotarli
dopiero w grudniu.
- Teraz pracuję, utrzymuję dom.
Bardzo żałuję tamtego okresu
mojego życia - zeznała. - Brakowało
nam
pieniędzy,
więc
się
włamywaliśmy. Ja stałam na czatach,
potem wszystko razem wynosiliśmy.
Robiłam to, bo Piotr mi się podobał.
Uległam mu.
Małgorzata za te uległość zapłaciła
wysoką cenę. Sąd Rejonowy w
Lesznie, przed którym stanęła,
skazał ją na rok więzienia w
zawieszeniu na 3 lata, grzywnę w
wysokości 500 zł i dozór kuratora.
Wyrok nie jest prawomocny.
MACIEJ GÓRECKI
P.S. Imiona zostały zmienione
PROMOCJA
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
Poznaj Nas
Gmina Krzywiń. Tu i Teraz
www.krzywin.pl
„Gdzie Mickiewicz znany, kolej
drezynowa sprawna, likier od Benedyktynów mocny, jeziora i liczne tereny rekreacyjne bezpieczne, powietrze czyste
a kuchnia wielkopolska pyszna to
właśnie ziemia krzywińska w powiecie
kościańskim.”
Zapraszam!
Burmistrz
Miasta i Gminy Krzywiń
Jacek Nowak
Ziemia Krzywińska
Krzywiń siedziba gminy posiada długą
historię sięgającą pierwszych Piastów.
Samo miasto może poszczycić się ponad 770-letnią historią. To małe miasteczko z bogatą historią, obecnie stale
modernizowane, jest niebywale dosko-
znajduje się sławny folwark „Soplicowo” znany z filmu „Pan Tadeusz”, liczne Centra Rekreacji i Wypoczynku,
Krzywińska Kolej Drezynowa, mini kolejka parkowa w Cichowie, strzeżone
kąpieliska, bogata baza gospodarstw
agroturystycznych, nietypowy szlak turystyczny – Kopaszewska Droga Krzyżowa i wiele innych atrakcji. Przez gminę przechodzi szlak romański,
piastowski i Św. Jakuba. Na turystów
czekają sieć szlaków rowerowych, ścieżki rowerowe oraz szlak turystyczny
O/PTTK Kościan – ZIELONY (Leśniczówka Krzan – Dolsk, 81 km). Krajobraz gminy tworzy urozmaicona konfiguracja pól, lasów, jezior będących
częścią Pojezierza Krzywińskiego.
Nad gminą ,,góruje” widoczny ze
Wianki w Zbęchach
Kolej drezynowa
jobrazie Wielkopolski, pośród pól, jezior i lasów na szczytach łagodnych pagórków. Z klasztoru według tradycji lubińskiej wywodził się nasz pierwszy
kronikarz Gall Anonim. Przy klasztorze
działa Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej oparty na starochrześcijańskiej tradycji modlitwy monologicznej. Lubińscy
mnisi
produkują
także
likier – Benedyktynkę, owoc wielowiekowej zioło-leczniczej tradycji klasztornej wpływający dobroczynnie na układ
pokarmowy.
Wiatrak w Krzywiniu
Odpoczywaj
Plaża w Cichowie
nałym miejscem do zamieszkania. Strzeżony akwen wodny, lasy idealne na spacery, bogata infrastruktura sportowa,
bliskie położenie dwóch przedszkoli
oraz nowoczesność trzech typów szkół
sprawia, że warto tu żyć.
Dzisiaj gmina należy do najbardziej
prężnych w kraju pod względem rozbudowy infrastruktury turystycznej. To tu
wszystkich stron klasztor Opactwa Benedyktynów ze swą charakterystyczną
wieżą.
Łączy Nas Historia
Najcenniejszym obiektem gminy jest
Zespół Opactwa Benedyktynów w Lubiniu. Zabytkowy zespół opactwa wznosi się w malowniczym, morenowym kra-
Piękny region pojezierza leszczyńskiego daje możliwość oderwania od zgiełku miast i ulic. Wielkopolska, jako onegdaj region bogaty, dysponuje szeregiem
pałacy i dworków, które choć nie wszystkie przypominają czasy swej świetności, warte są zobaczenia. Tutaj bywała
szlachta, poeci i wielcy muzycy, a każdy krok może napawać artystycznym
tchnieniem. W tą tradycję wpisują się
częste wizyty wieszcza Adama Mickiewicza, którego pobyt uświetniony został szlakiem Mickiewiczowskim, w który wpisuje się również Skansen
,,Soplicowo” w Cichowie.
Spotkajmy się
w Cichowie, gdzie...
Wio sną moż na za znać spo ko ju
w przepięknie kwitnącym sadzie folwarcznym, latem spróbować kąpieli w cichowskim jeziorze i korzystać z uroków rozrywek wodnych,
jesienią obowiązkowo na grzybobranie w pobliskim lesie, a zimą kulig
konnym zaprzęgiem.
Agroturystyka
Urokliwe położenie gminy Krzywiń,
bogate warunki naturalne przyczyniły się do powstania znakomitej bazy gospodarstw agroturystycznych,
gdzie obok wypoczynku i relaksu
mogą Państwo poznać smak prawdziwej wielkopolskiej kuchni ,,jak
u Mamy” oraz skorzystać z nieszablo no wych atrak cji ofe ro wa nych
przez poszczególnych Gospodarzy.
Zapraszamy do skorzystania z oferty i życzmy kolorowych snów podczas odpoczynku na wielkopolskiej
wsi. Baza danych naszych gospodarstw agroturystycznych znajduje
się na portalu internetowym gminy
Krzywiń.
11
Jarmark Soplicowski
(Soplicowo Filmowe w Cichowie)
23.06.2013r. godz. 14:00
Wianki (Plaża Miejska w
Krzywiniu)
29.06.2013r. godz. 19:30
I Wyścig Kolarski po Ziemi
Krzywińskiej
(START – META Krzywiń)
06.07.2013r. godz. 14:00
Wianki ,,Noc Świętojańska”
(Centrum Rekreacji i Wypoczynku w
Zbęchach)
06-07.07.2013r.
Mistrzostwa PZŁ w klasie
Powszechnej.
Centralne Zawody PZŁ (Strzelnica
Krzywiń)
12-14.07.2013r.
IV Maraton Pływacki o Puchar
Burmistrza Miasta
i Gminy Krzywiń (Plaża Główna
Cichowo)
13.07.2013r. godz. 16:00
Grand Prix Siatkówki Plażowej
(Plaża Główna Cichowo)
14.07.2013r. godz. 15:00
Turniej Streetball Cichowo Open
(Kort Tenisowy w ośrodku
,,NAD BRZEGIEM RUCZAJU”)
20.07.2013r. godz. 14:00
(Organizator UKS Promień
Krzywiń)
Regionalne Zawody Konne
w skokach przez przeszkody
,,Grand Prix Soplicowa” w Cichowie
21.07.2013r. godz. 10:00
Piknik Myśliwski (Strzelnica PZŁ
Krzywiń)
28.07.2013r. godz. 14:00
Słoneczna Zumba (Plaża Główna
Cichowo)
04.08.2013r. godz. 15:00
Letni Turniej w Boule (Soplicowo)
04.08.2013r. godz. 09:00
Turniej Tenisa
(Kort Tenisowy w ośrodku
,,NAD BRZEGIEM RUCZAJU”)
10.08.2013r. godz. 14:00
(Organizator UKS Promień
Krzywiń)
Pokaz Akrobacji Rowerowych
z konkursami dla dzieci (Plaża
Główna Cichowo)
11.08.2013r. godz. 14:00
Letni Turniej Piłki Plażowej o
Puchar Burmistrza Miasta i Gminy
Krzywiń (Plaża Główna Cichowo)
11.08.2013r. godz. 15:00
Wielki Integracyjny Piknik
,,Gwiazdy Dzieciom” (Plaża
Główna Cichowo)
17.08.2013r. godz. 15:00
Biesiada Rodzinna (Plaża Główna
Cichowo)
18.08.2013r. godz. 15:00
Piknik Country w Cichowie
(Soplicowo)
24.08.2013r. godz. 15:00
Dożynki Gminne Krzywiń 2013
(Plac przy Sali Domu Strażaka)
08.09.2013r. godz. 14:00
12
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
35 000 EGZEMPLARZY
KUCHNIA
REKLAMA
Truskawka,
córka poziomki
ZESPÓŁ SZKÓŁ PRYWATNYCH
64-100 LESZNO, UL. DĄBROWSKIEGO 5, tel. 65 529 59 27
- Pierwsze Prywatne Liceum Ogólnokształcące
im. Tadeusza Łopuszańskiego, rok założenia 1995
- Pierwsze Prywatne Gimnazjum
im. Tadeusza Łopuszańskiego, rok założenia 2004
Przymujemy również uczniów niepełnosprawnych
Nasze szkoły
pomagają wszystkim uczniom w rozwoju ich talentów
zapewniają równość szans
rozbudzają i rozwijają zainteresowania
uwzględniają możliwości uczniów
umożliwiają wszechstronny rozwój
kształtują wrażliwość
dają poczucie bezpieczeństwa
DOSKONAŁE WARUNKI DO NAUKI DLA UCZNIÓW ZE
SZCZEGÓLNYMI POTRZEBAMI EDUKACYJNYMI
Nareszcie są, choć ostatnio pogodna
niezbyt im sprzyja. Są zapowiedzią
nadchodzącego lata, jego bogactwa
smaków i możliwości. Truskawki to
pierwsze owoce, których trzeba najeść się do granic możliwości, bo następna taka możliwość dopiero za rok.
Wprawdzie przez ten rok możemy kupić bądź to mrożone, bądź to nawet
świeże importowane z Chin, czy Hiszpanii, ale nie ma to jak polskie truskawki dojrzewające na przełomie
wiosny i lata.
Tym, którzy uwielbiają ich smak wydaje się, że istnieją od zawsze. Tak
jednak nie jest. Truskawki zostały wyhodowane około 200 lat temu wskutek krzyżówek poziomek, które to rosły naturalnie w przyrodzie,
najczęściej w lasach. Zmieniło się to
za sprawą króla Francji Ludwika XIV.
Właśnie dla niego sprowadzono
z Chile tamtejsze poziomki, które były znacznie większe od tych europejskich. Niestety ich uprawa okazała się
wcale nie taka łatwa, a zbiory nie były zbyt liczne. W związku z czym
król, jako prawdziwy smakosz poziomek, zatrudnił botanika, który miał
pracować dla niego nad przygotowaniem plonów, które by zadowoliły
monarchę. To właśnie łakomstwo króla przyczyniło się do powstania truskawek i rozpowszechnienia ich
w świecie. Botanik, Antoine Nicolas
Duchesne, skrzyżował dwie odmiany
poziomek – chilijskie i wirginijskie.
Otrzymał znakomity efekt – duże,
smakowite owoce, które dziś nazywamy truskawkami.
Pod koniec XVII wieku truskawki zaczęli uprawiać Anglicy. W efekcie to
właśnie w Anglii wypracowana została metoda krzyżowania poziomek,
którą stosuje się do dzisiaj. W po-
fot. Karolina Sternal
Ma iście królewski rodowód, gdyż przyszła na
świat w Wersalu za sprawą samego Ludwika XIV,
Króla Słońce
wszechnej sprzedaży w sklepach truskawki pojawiły się pierwszy raz
w Londynie około 1930 roku. Wcześniej był to owoc, którym delektowano się wyłącznie na królewskich
dworach. Podawano je wtedy na maleńkich talerzykach z dodatkiem
szampana.
Tyle o królewskim rodowodzie truskawek. Czas na przyjrzenie się ich
właściwościom. I tu czeka nas wielkie zaskoczenie. Truskawki zawierają w sobie znacznie więcej naturalnej
witaminy C niż cytryny! W przybliżeniu można to określić tak, że w 10
dag truskawek znajduje się aż 60 mg
witaminy C. Na dobrą sprawę wystarczy więc zjeść w sezonie 20 dag truskawek (organizm ludzki potrzebuje
dziennie od 50 mg do 100 mg witaminy C) i jesteśmy zaspokojeni.
Do tego dochodzi zawartość takich
witamin jak: A, B1, B2, B3, PP, pektyny, wszystkie makro i mikroelementy jakie znamy, a także wapń, fosfor,
magnez, mangan, żelazo.
Truskawki są nie tylko niskokaloryczne (jeśli nie będziemy je podawać
z bitą śmietaną lub cukrem), przyspieszają przemianę materii, ale też wybielają zęby. Zwolennicy tej teorii (po-
noć sprawdzonej niejednokrotnie i potwierdzanej przez dentystów) w sezonie używają nawet truskawek do...
mycia zębów.
Niegdyś truskawki uznawano za afrodyzjak. We Francji tradycją było przyrządzane nowożeńcom specjalnej zupy truskawkowej. Do dzisiaj niektórzy
uważają, że jeśli ktoś przepołowi truskawkę i podzieli się nią z wybranką
lub wybrankiem, to te dwie osoby połączy gorące uczucie. W Bawarii
do dzisiaj truskawki są prezentem dla
elfów, które uwielbiają te owoce.
Do rogów bydła przywiązuje się małe koszyczki z truskawkami, w zamian
elfy mają się opiekować zwierzętami,
aby były zdrowe, dawały dużo mleka
i rodziły zdrowe potomstwo.
W Polsce truskawki to przede wszystkim rośliny, które wyśmienicie czują
się w naszym klimacie. Na czerwone, soczyste owoce wszyscy czekają
z niecierpliwością. Nie sposób wymieć dań, przekąsek, deserów, których podstawą są truskawki. A ponieważ właśnie rozpoczął się sezon, więc
czas na kulinarne szaleństwo z królewską truskawką w roli głównej!
KAROLINA STERNAL
Drożdżowe racuchy z truskawkami
Składniki: 20 g świeżych drożdży, 250 ml mleka, 200 g mąki pszennej, 50 g cukru, 1 jajko, 1 żółtko, 2 łyżki cukru wanilinowego
szczypta soli, 30 g masła (roztopionego i ostudzonego), 3 łyżek masła klarowanego do smażenia, truskawki
Sposób przygotowania:
Zrobić rozczyn z drożdży: mleko podgrzać (ma być dobrze ciepłe, ale nie gorące), drożdże pokruszyć do miseczki, dodać
połowę ciepłego mleka, 1 łyżeczkę cukru i 1 łyżkę mąki. Wymieszać i odstawić na 10 – 15 minut. W tym czasie utrzeć jajko
i żółtko z cukrem na puszystą masę. Zmniejszyć obroty miksera i dodać kolejno: rozczyn drożdży, przesianą, podgrzaną
mąkę, cukier, cukier waniliowy, sól, resztę mleka oraz roztopione i ostudzone masło. Zmiksować na jednolitą masę.
Przykryć lnianą ściereczką, odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Rozgrzać patelnię, posmarować masłem i wylać
dwie lub trzy porcje ciasta (zależy od wielkości patelni). Racuchy smażyć najpierw z jednej strony, a następnie przełożyć
na drugą. Podawać gorące z pokrojonymi truskawkami na wierzchu.
ZDROWIE
35 000 EGZEMPLARZY
Nr 11 (20)
13
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
Roślina to potęga
REKLAMA
fot. Karolina Sternal
Wpływają nie tylko na poprawę naszego otoczenia, ale
także na poprawę naszego zdrowia i kondycji. O czym
mowa? O roślinach
Podczas spotkania członków Izby Zielarskiej można było nie tylko wysłuchać ciekawych wykładów, ale także
zapoznać się z najnowszymi preparatami ziołowymi
Można powiedzieć, że to przekonywanie przekonanych, ale tak nie jest.
– Oczywiście, że wszyscy jak tu jesteśmy mamy dużą wiedzę na temat
roślin i ich oddziaływania na ludzki
organizm, ale właśnie dlatego, że zajmujemy się tym zawodowo, to tym
bardziej musimy tą wiedzę pogłębiać – przekonuje Piotr Duda, prezes
Polskiej Izby Zielarsko – Medycznej
i Drogeryjnej. – Każdego roku dzięki
badaniom naukowym, praktyce, a także wymianie doświadczeń dowiadujemy się czegoś nowego, istotnego
z punktu widzenia naszych klientów.
Dlatego organizujemy tego typu spotkania, na które zapraszamy znawców
tematu.
Tym razem członkowie Izby spotkali
się w Boszkowie, a jednym ze znawców tematu był Piotr Kardasz, przyrodnik, dziennikarz prowadzący
w PTV Katowice cykliczne programy poświęcone roślinom, także tym
określanym mianem fitomediacyjnych. Cóż to takiego jest fitomediacja?
– Fitoremediacja jest naturalną metodą oczyszczania i detoksykacji środowiska. Jak sama nazwa wskazuje, metoda ta ma bezpośredni związek
z roślinami – wyjaśnia Piotr Kardasz. – Rośliny są jedyną grupą organizmów wyższych, które opanowały
silnie skażone środowisko. Jest to kolejny aspekt świadczący o ich wyjątkowości w życiu na Ziemi.
Świat nieustannie pędzi do przodu.
Zjawiska takie jak: rozwój przemy-
słu, wzrost liczby ludności nie idą
w parze z ekologią, a ich oddziaływanie na środowisko jest wręcz destrukcyjne. Efektem tego jest chociażby skażenie gleb, wód oraz powietrza.
Tym czasem naukowcy dowiedli, że
niektóre gatunki roślin posiadają zdolność pobierania i degradacji ksenobiotyków czy metali ciężkich odpowiedzialnych za zanieczyszczenie
środowiska poprzez akumulację i metabolizm tych związków we własnych
organach lub przekształcanie ich
w związki nietoksyczne. Mało tego.
Niektóre z takich właśnie roślin mają
jeszcze inne, równie cenne właściwości, które człowiek powinien wykorzystywać. Na przykład taka niepozorna aronia.
– Ta roślina nie tylko rośnie w zdegradowanym środowisku, nie tylko
dzięki pięknie przebarwiającym się
jesienią liściom urozmaica nasz krajobraz, ale także daje nam bogate
w wiele cennych składników owoce. I co w tym wszystkim najważniejsze – dodaje Piotr Kardasz – mimo że
roślina czerpie z zanieczyszczonego
środowiska, to jej owoce są wolne
od tych zanieczyszczeń.
Odporna na zanieczyszczenia aronia
nie tylko wpływa na obniżenie ciśnienia, ale też nan przykład. picie soku
z aronii jest zalecane przy reumatoidalnym zapaleniu stawów, działa odtruwająco i antybakteryjnie.
Podczas spotkania w Boszkowie Piotr
Kardasz zachęcał także do sadzenia
i korzystania z właściwości wielu in-
nych roślin – brzozy, borówki amerykańskiej, czarnego bzu, sosny zwyczajnej, rozmarynu, głogu.
– Lek jest koniecznością, korzystanie
z tego, co dają nam rośliny jest wspomaganiem naszych sił – zaznacza
Piotr Kardasz.
Fitomediacja jest u nas zdecydowanie mało znaną metodą, ale w przyszłości może się stać kluczową
w walce z degradacją natury. Problematyczna może być jedynie kwestia
dość długiego czasu oczekiwania
na efekty oczyszczania środowiska
przez rośliny. Jest to ściśle związane
z ich okresem wegetacyjnym oraz pośrednio z warunkami klimatycznymi.
Szereg zalet wynikających ze stosowania fitoremediacji jest mimo to
przeważający. Fitoremediacja charakteryzuje się mianowicie: minimalną
inwazyjnością na środowisko naturalne, niewielkimi wymaganiami sprzętowymi, wysoką efektywnością, skutecznością działania dla wybranych
substancji, niewielkimi nakładami finansowymi w porównaniu z innymi
metodami oczyszczania zdegradowanego środowiska.
Dlatego warto pomyśleć o tym, jakie
rośliny chcemy posadzić w swoim
ogrodzie, czy na balkonie. Bo być może zamiast bajecznie kwitnących modnych kwiatów warto sięgnąć po może nieco mniej efektowną roślinę, ale
za to przynoszącą nam wielorakie korzyści.
KAROLINA STERNAL
Nasz portal ogłoszeniowy
www.ogloszeniaZ.pl
podstawowe ogłoszenia drobne
za darmo!!!
Redaktor naczelny:Arkadiusz Jakubowski
Adres redakcji: ul. Hiszpańska 11 (wejście z boku budynku), 64-100 Leszno, tel. 65 521 01 83, 603 915 116,
[email protected], www.reporterleszczynski.pl
Redaguje zespół: Karolina Sternal ([email protected]), Arkadiusz Jakubowski
([email protected]),
Współpracownicy: Stanisław Zasada (reportaż), Zbigniew Korona (motoryzacja), Daniel Nowak (sport), Krzysztof Stephan
Reporter leszczyński: Wydawca:Agencja Promocyjna Ajak Arkadiusz Jakubowski,
ul. Dąbrówki 4, 64-100 Leszno.
Druk: Polskapresse Oddział Poligrafia Drukarnia Poznań, ul. Malwowa 158, 60-175 Poznań.
Biuro reklam i ogłoszeń: tel. 730 388 885, [email protected]
ISSN: 2299-4777
Za treść reklam i głoszeń redakcja nie odpowiada.
Wydawca nie przyjmuje i nie publikuje reklam i głoszeń o zabarwieniu erotycznym.
14
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
35 000 EGZEMPLARZY
SPORT
REKLAMA
Po upadku
fot. Archiwum
Kolizje, upadki, ślizgi, uderzenia motocyklem albo w bandę.
decydują o całym życiu. Dlatego trzeba być przygotowanym
z nich bez szwanku. Dzięki treningom żużlowcy wiedzą jak
Patryk Dudek z Falubazu w ubiegłym sezonie cudem wyszedł cało z poważnego wypadku na torze. Byc może
uratowała go sztuka upadania.
Od 1913 roku z powodu obrażeń doznanych w trakcie zawodów, treningów czy pokazowych wyścigów na torach żużlowych zginęło 334
zawodników, w tym 42 Polaków.
Sztuka spadania
ZATRUDNIĘ
DEBE INTERNATIONALE SPEDITION SP. Z O.O.
ul. Spółdzielcza 21B, 64-111 Lipno
zatrudni kierowców kat. C+E
ze znajomością języka niemieckiego
oraz doświadczeniem w transporcie
międzynarodowym.
Kontakt: osobiście, telefonicznie pod nr:
65 529 70 40
lub mailowo na adres: [email protected]
Mając na względzie niezwykle wysoką urazowość „czarnego sportu” poprzedni trener sprawnościowy żużlowców Unii Leszno – Bolesław
Ossowski, opracował i wdrożył plan
ćwiczeń, mających na celu minimalizowanie ryzyka doznawanych urazów
wskutek upadków. Założenia treningowe planu Ossowskiego realizowane są do dzisiaj przez jego następcę.
– W klubie sportowym Unia Leszno
przeprowadza się zajęcia z zakresu
umiejętności upadania. Realizowane
są przez cały okres przygotowawczy,
na każdej jednostce treningowej – potwierdza obecny trener sprawnościowy zawodników Fogo Unii Paweł Barszowski. – Jednym z celów
przygotowania fizycznego zawodników jest zapobieganie ewentualnym
kontuzjom podczas upadków. Odbywa się to wielokierunkowo. Zapobiegamy poprzez wzmocnienie mięśni,
głównie posturalnych [brzucha,
grzbietu, pośladków i lędźwiowych – przyp. red] oraz mięśni w obrębie miejsc najbardziej narażonych
na kontuzję podczas upadków takich
jak obręcz barkowa, stawy kończyn
górnych i dolnych – dodaje trener.
Okazuje się bowiem, że nie kombinezon (dawniej skóra) jest najlepszą
ochroną żużlowca podczas nagłego
zderzenia bądź uderzenia o tor lub bandę. Chronia go przede wszystkim mięśnie. Im lepiej wykształcone, tym stają się większą polisą ubezpieczeniową.
– Silny mięsień ma zadanie ochronne, jest jak gdyby tarczą chroniąca kości czy narządy wewnętrzne – wyjaśnia Barszowski. – Dlatego podczas
treningów kształtujemy siłę mięśniową. Drugim elementem mającym zapobiegać kontuzjom jest wykształcenie odpowiedniego poziomu gibkości
w obrębie stawów. Duży zakres ruchu
w wielu przypadkach uchroni
przed kontuzjami, jak zerwania czy
naderwania mięśni, uszkodzenie stawu. Bardzo ważne w treningu są też
ćwiczenia gimnastyczne, a więc elementy akrobatyczne, jak przewroty,
salta. Wykonywane są one w różnych
warunkach, np. w trakcie biegu na dużym zmęczeniu i przy dużej szybkości powodowanej rywalizacją.
Człowiek-guma
7 kwietnia br. Fogo Unia Leszno mierzyła się w spotkaniu towarzyskim
z Dospelem Włókniarzem Częstochowa. Obie ekipy przystąpiły do treningu w praktycznie najsilniejszych zestawieniach. W wyścigu dziesiątym
Damian Baliński tuż po starcie,
na wyjściu z pierwszego wirażu, „złapał” bardzo przyczepny pas nawierzchni, na co natychmiast zareagował jego motocykl. Leszczynianin
na wyprostowanym niemal do pionu
motorze, zbliżył się i opadając zahaczył o jadącego na prowadzeniu środkiem toru Mikkela Michelsena, z całym impetem uderzając na prostej
w bandę, na której wykonał kilka przewrotów i spadł po jej drugiej stronie,
w pasie bezpieczeństwa. Filmik z tego upadku można było oglądać na You
Tube. Mroził krew w żyłach. O wiele
mniej groźne upadki kończyły się
śmiercią, tymczasem popularny „Balon” przypłacił ten wypadek jedynie
siniakami.
– Wysoki poziom sprawności fizycznej,
duże umiejętności akrobatyczne na pewno uchroniły nie jednego zawodnika
przed poważną kontuzją – mówi trener
sprawnościowy żużlowców Unii Leszno. – Nie będę ukrywał, że akurat Damian Baliński jest jednym z najbardziej
sprawnych zawodników, jaki kiedykolwiek trenował w Lesznie i już kilkakrotnie zaliczał bardzo poważne, widowiskowe upadki, z których wychodził bez
większych urazów. Jednak czasami trzeba mieć też trochę szczęścia, bo nawet,
gdy ma się pewną kontrolę nad upadkiem i lotem, można uderzyć w coś ciałem lub zostać uderzonym przez motocykl
i
odnieść
poważną
kontuzję – zastrzega.
SPORT
Nr 11 (20)
35 000 EGZEMPLARZY
wstań
Biuro reklam i ogłoszeń:
tel. kom. 730 388 885
REKLAMA
fot. Archiwum
Baliński miał więc szczęście czy wysokie umiejętności bezpiecznego upadania? W przeszłości trenował taekwondo. Czy wytrenowanie i gibkość
wyniesione z zajęć koreańskiej sztuki
walki mogły okazać się pomocne?
– W tym wypadku było więcej szczęścia niż rozumu – mówi z rozbrajającą szczerością były kapitan
Unii. – Oczywiście, pewnie ta zwinność w jakimś sensie się przydała. Nie
doznałem żadnego złamania, co
przy takim upadku może wydawać się
dziwne. W jakimś procencie zwinność
wytrenowana na sali jednak miała znaczenie – odpowiada żużlowiec.
O sile uderzenia podczas tego upadku
najlepiej świadczy fakt, że rozdarciu
uległ kombinezon. Sam moment upadku trwa ułamek sekundy. Trudno jest
zatem w tym czasie o jakąkolwiek reakcję. Czas na nią jest bardzo ograniczony.
– Najgorszym momentem było uderzenie w ogrodzenie toru. Całe szczęście, ze podczas lotu na drodze nie stanęły żadne przeszkody – uważa
zawodnik.
Sekundy grozy
Upadek z jadącego 100 kilometrów
na go dzi nę mo to cy kla, ude rze nie
w twardy niczym asfalt tor i spotkanie po kilkunastu metrach z, miejmy
nadzieję, dmuchaną, bandą. Wszystko trwa sekundę, dwie. Tylko tyle ma
żużlowiec na podjęcie decyzji, która
mo że za wa żyć na je go ży ciu.
Po upadku po prostu wstanie, otrzepie się i wró ci o wła snych si łach
do parkingu, czy też karetka zawiezie go do szpitala?
– W uprosz cze niu moż na po wie dzieć, że nasze zajęcia uczą zawodnika wyczuwania w jakim położeniu
względem ziemi się znajduje w ciągu tych paru chwil – tłumaczy Paweł Barszowski. – Trening, który reali zu je my do sko na li tzw. czu cie
wewnętrzne tj. pochodzące z różnych
receptorów w ciele człowieka, pozwalające na kontrolę ruchu czy położenia całego ciała lub jego części.
W momencie upadku działają na ciało siły zewnętrzne, nienaturalne podczas nor mal ne go funk cjo no wa nia.
Ćwiczenia wykonywane przez zawodników mają te warunki sprowokować i nauczyć się na nie odpowiadać. Ale odpowiadać automatycznie,
odruchowo, bo czasu na reakcje nie
ma zbyt wiele. Podczas treningu jednak trudno sprowokować takie przeciążenia, jakie działają na zawodnika roz pę dzo ne go do oko ło stu
kilometrów na godzinę.
Zajęcia przygotowujące żużlowców
do upadków wielu uratowały życie.
W każdym klubie to stały element
treningu. Na szczęście.
DANIEL NOWAK
15
AUTOPROMOCJA
Żużel to ryzyko. Ułamki sekund
na upadki i nauczyć się wychodzić
to robić jak najlepiej
Troy Batchelor, były zawodnik Unii, też kilka razy upadał
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
16
Nr 11 (20)
13 czerwca - 26 czerwca 2013 r.
35 000 EGZEMPLARZY
CIEKAWY PRODUKT
Misie lubią dzieci, dzieci widzą misie
– No dobrze – pani Ewa macha w końcu ręką i przestaje patrzeć na zegarek.
Najważniejsze, że Maciej się dobrze bawi.
– Nie miałam pojęcia, że coś takiego
się otworzyło – mówi pani Ewa Grześkowiak, mama 6-letniego Maćka. – Dopiero w Reporterze zobaczyłam ogłoszenie, że we Włoszakowicach jest
Centrum Zabaw dla Dzieci Widzi-Misie. Z Leszna, gdzie mieszkamy
do Włoszakowic żabi skok, więc postanowiłam zobaczyć to na własne oczy.
Wsadziłam Maćka do auta i przyjechaliśmy. Prawdę mówiąc, mój Maciek był
już trochę znudzony takimi centrami
i myślałam, że tu będzie tak samo, ale
się myliłam. Tutaj po prostu szaleje.
Wystarczy spojrzeć, nie będę mogła wyciągnąć go do domu.
Dla Anny Kenkel takie opinie to miód
na serce. Dowód, że jednak było warto,
że ryzyko się opłacało.
– Bo trochę ryzykowne to było – przyznaje pani Anna, właścicielka Widzi-Misiów. – Niektórzy znajomi, gdy mówiłam, że chcę otworzyć duże centrum
zabaw dla dzieci w niewielkich Włoszakowicach tylko kręcili głowami
i mówili, że to nie wypali. Ale byłam
przekonana, że to dobry pomysł. Że
przecież niedaleko jest Leszno, Kościan,
Wschowa. Trzeba tylko stworzyć coś
wyjątkowego, czego jeszcze nie ma i ludzie przyjadą.
Stara kupiecka zasada mówi, że dobry
towar musi się sprzedać. A stare kupieckie zasady mają to do siebie, że się
sprawdzają. Pod warunkiem, że towar
jest rzeczywiście pierwsza klasa.
– Od początku postanowiłam sobie, że
jeśli już robić, to robić solidnie i dobrze – mówi A. Kenkel. – Żadnej taniej
tandety. Ma być atrakcyjnie, solidnie,
ładnie i bezpiecznie.
Efekt robi wrażenie nie tylko na dzieciach, ale też i na ich rodzicach.
Bo i jedni i drudzy mogą sobie tutaj ciekawie zagospodarować czas.
– Oczywiście w centrum zabaw dla
dzieci najważniejsze są dzieci – uśmiecha A. Kenkel. – W budynku mają
do dyspozycji niepowtarzalny, specjalnie zaprojektowany dla tego konkretnego miejsca plac zabawa. Cztery
piętra i różne instalacje: od ścianki wspinaczkowej po małpie mosty,
baseny z kulkami, trampoliny, cymbergaje i trzy zjeżdżalnie. A moją największą dumą jest w tym wszystkim 8-metrowa zjeżdżalnia. Wybudowana
specjalnie dla nas i przywieziona z Niemiec. To właśnie ta, od której nie może
oderwać się Maciek.
– Przypominam sobie, że dawniej był
tutaj duży sklep spożywczy – mówi
przy filiżance kawy mama 6-letniego
Macieja. – Obiekt zmienił się nie do poznania. Plac zabaw jest naprawdę świetny, ale mnie najbardziej podoba się to,
że pomyślano też o mnie jako o rodzicu. Mogę sobie wypić świetną włoską
kawę w kawiarni lub w ogródku wiedeńskim. Mam czas, żeby sobie odetchnąć albo nawet popracować z laptopem bo jest tutaj wi-fi. I nie martwię
się o syna, bo wiem, że mają tutaj wyjątkowo dobrze przygotowaną kadrę.
– Wszyscy mamy wykształcenie pedagogiczne i zaliczone kursy w zakresie
udzielania pierwszej pomocy – mówi
Patrycja Lis, jedna z opiekunek w Widzi-Misiach. – Szefowa bardzo dużą
wagę przywiązuje do względów bezpieczeństwa. Wszystkie nasze urządzenia i instalacje do zabawy mają certyfikaty bezpieczeństwa i świadectwa
jakości. Tutaj nie ma tak zwanej chińszczyzny i samoróbek. Ta duża zjeżdżalnia to wytrzyma nawet 160 kilogramów.
fot. Archiwum
- Maciuś, chodź już! Maciek, już dosyć! Maciej, proszę natychmiast do mamy!
- Eee mamo. Jeszcze trochę. Jeszcze chwilkę. Jeszcze tylko zjadę z tej zjeeeeżdżalni...
Widzi-Misie organizują wszelkiego rodzaju imprezy dla dzieci
Nawet 12-letnie dzieciaki świetnie się
tutaj bawią, oczywiście pod naszym
okiem. Są zamontowane kamery i mamy podgląd na wszystko, co się u nas
dzieje: w środku i na zewnątrz.
Widzi-Misie mają ambicje być nie tylko zwykłym centrum zabaw, ale też
swego rodzaju centrum edukacyjnym.
W salce multimedialnej odbywają się
zajęcia językowe i plastyczne. Na ogrodzonym placu na zewnątrz można nie
tylko pobawić się pod gołym niebem,
ale też na przykład zorganizować wspólne śpiewanie przy ognisku z gitarą.
– Co pewien czas siadamy w swoim
gronie i robimy burzę mózgów – mówi
A. Kenkel. – I wymyślamy atrakcje:
a to dzień tańca, a to nocne czytanie ba-
jek. Chcę, by Widzi-Misie żyły i były
kreatywne. Organizujemy też oczywiście wszelkiego rodzaju uroczystości:
imieniny, urodziny i inne.
Jeśli się dobrze przyjrzeć można dostrzec, jak wiele rzeczy urządzono tutaj
dla wygody małych i dużych gości. Rodzice są nie tylko zachwyceni kawiarnią czy ogródkiem wiedeńskim.
Na przykład mamy bardzo chwalą zamontowane na ścianie suszarkami
do włosów. No bo która mama pozwoliłaby wyjść spoconemu po szalonej zabawie dziecku na dwór z mokrymi włosami?.
– Ja zwracam uwagę na detale i widzę,
że tutaj naprawdę o nie zadbano – mówi pani Ewa Grześkowiak. – PowieREKLAMA
Reporter leszczyński nagrodzony
Tekst „Wojna wojną, ale pogrzeb się należy”, którego autorem jest Arkadiusz
Jakubowski, opublikowany w ubiegłym roku w Reporterze leszczyńskim zdobył
II nagrodę w kategorii prasa w XIV Konkursie Marszałka Województwa
Wielkopolskiego „Wielkopolska Obywatelska Wielkopolska Europejska”.
Jury przyznało dwa równorzędne drugie miejsca. Nagrodzona została też Marta
Krzyżanowska z redakcji „Panoramy leszczyńskiej”. Pierwszą nagrodę w kategorii
prasa zdobył natomiast, doskonale znany czytelnikom Reportera leszczyńskiego
z naszych łamów, Stanisław Zasada. Jury doceniło jego reportaż opublikowany
w „Tygodniku Powszechnym”. Gratulujemy.
Redakcja
działabym, że to taki obiekt z europejskim sznytem. Z klasą.
A skąd się wzięła nazwa Widzi-Misie?
– Z rozpaczy, która mnie momentami
ogarniała podczas tej całej przebudowy – śmieje się pani Anna. – Bo to naprawdę nie było proste i łatwe. Czasami miałam wszystkiego dość. Pewnego
razu powiedziałam po powrocie do domu, że jak jeszcze raz będę miała takie
„widzimisię”, to rodzina ma mi to wybić z głowy. Od tego czasu tak zaczęliśmy to miejsce nazywać i tak już zostało. Tyle że teraz kojarzy mi się już tylko
i wyłącznie z misiami. Cieszę się bardzo że coś takiego udało mi się stworzyć.
JAN BOROWIAK

Podobne dokumenty