REPORTER nr 11(20) - reporter leszczynski
Transkrypt
REPORTER nr 11(20) - reporter leszczynski
GOSTYŃ / KOŚCIAN / LESZNO / RAWICZ REKLAMA DWUTYGODNIK BEZPŁATNY NR 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. NAKŁAD 35 000 egz. www.reporterleszczynski.pl Jak upadają Byki Mogą na mnie liczyć To jest najmłodsza ekipa w całej Ekstralidze. Byłbym ostatnim draniem, gdybym zostawił ich teraz na lodzie. Mogą na mnie liczyć pod każdym względem – zapewnia Józef Dworakowski, prezes Fogo Unia Leszno CZYTAJ STR. 3-4 Sto lat na warcie Już w sobotę każdy może zobaczyć, jak w XXI wieku, sto lat po tym, jak Bolesław Węcławski zaczął krzewić wśród dzieci i młodzieży w Krobi skautowe ideały, fajnie być harcerzem! CZYTAJ STR. 8-9 Roślina to potęga Wpływają nie tylko na poprawę naszego otoczenia, ale także na poprawę naszego zdrowia i kondycji. Potrafią żyć w skrajnie zdegradowanym środowisku i mimo tego zawierać cenne składniki CZYTAJ STR. 13 27 czerwca 2013 REKLAMA fot. Archiwum Kolejny numer Reportera leszczyńskiego Gdy ułamki sekund decydują o wszystkim, musisz być przygotowany na zderzenie z twardym torem. Żeby wygrywać musisz nauczyć się upadać, bo to może uratować twoje zdrowie i życie str. 14-15 2 Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. 35 000 EGZEMPLARZY ROZRYWKA Rozwiązanie krzyżówki z poprzedniego numeru: WIELE TRACIMY WSKUTEK TEGO, ŻE PRZEDWCZEŚNIE UZNAJEMY COŚ ZA STRACONE Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu, uporządkowane od 1 do 59 utworzą rozwiązanie - myśl Lidii Jasińskiej. Poziomo: 1) zbiór, 9) duży chrząszcz, czczony niegdyś przez Egipcjan, 10) udaje chorego, 11) kurier, wysłannik, 12) gad z rzędu krokodyli, 15) niemiecki senat, 20) ustawowy, powszechny akt łaski, 22) wiatromierz, 23) tytuł cesarza rzymskiego (od czasów Augusta), 24) konieczność zrobienia czegoś, 25) dawniej: dochód, zysk, 28) reguluje przepływ cieczy lub gazu, 31) drybluje, fauluje, 33) zapas, 35) filozof z Miletu, 38) prysznic, tusz, 40) kanibal, 41) na palcu biskupa, 42) narty ( nie biegówki), 43) stała opłata za telefon. Pionowo: 1) wodospad, którego wody spadają z kilku stopni skalnych, 2) kolorowa latarenka z papieru, 3) pies na wyścigi, 4) jesienny kwiat, 5) północnoamerykański renifer, 6) niewielki hotel przy ruchliwej drodze, 7) grecki bóg słońca, 8) orszak, świta, 13) z Wiedniem, 14) specjalista chorób ucha, 16) manko, 17) tworzywo sztuczne barwy ciemnobrązowej lub czarnej, o dobrych właściwościach izolacyjnych, 18) tłum, gromada, 19) materiał ceramiczny z wypalonej i utwardzonej gliny, 21) bohaterowie cyklu dziewięciu książek fińskiej pisarki Tove Jansson, odmiana trolli, 22) leczenie zapachami, 26) jedna drugą myje, 27) wypiek na urodziny, 29) „poczekalnia” dla statków, 30) wiecznie zielone drzewo iglaste, rosnące w górach krajów śródziemnomorskich, 31) grozi na oblodzonej drodze, 32) murarska lub sportowa, 34) film z kowbojami, 36) frakcja, 37) japońska sztuka walki wręcz, 38) bywa zachmurzone, 39) wstęga na mecie. autor: Maciej Wendowski Pod patronatem Reportera leszczyńskiego VII Piknik Szybowcowy „Leszno. Rozwiń skrzydła!” 29-30.06.2013 Leszno, stolica Polskiego szybownictwa, zaprasza na wyjątkową, międzynarodową imprezę lotniczą organizowaną przez miasto Leszno w partnerstwie z Centralną Szkołą Szybowcową. Przedstawiamy kolejną porcję atrakcji Nocne pokazy akrobacji SWIP Team, dwóch angielskich pilotów na samolotach SA 1100 Silence Twister pierwszy raz w Lesznie zaprezentuje pokaz akrobacji nocnej, połączonej z efektami pirotechnicznymi. Ten niesamowity pokaz kreślenia barwnych i ognistych figur na niebie zaplanowany jest tuż przed sobotnim koncertem grupy FEEL. reaktywowaną w 2012 roku Śmigłowcową Kadrę Narodową. Zaprezentują się w identycznych konkurencjach, jakie rozgrywane są podczas Śmigłowcowych Mistrzostw Świata, m. in.: slalomie równoległym czy precyzyjnym umieszczaniu przedmiotów z pokładu śmigłowca w wyznaczonym miejscu. Aero Gera Czerwone Diabły nad Lesznem Red Devils, to grupa akrobacyjna Belgijskich Sił Powietrznych. Wojskowi piloci z wizerunkiem czerwonego diabła na naszywce zaprezentują swoje umiejętności po raz pierwszy w Polsce właśnie na Pikniku Szybowcowym „Leszno. Rozwiń skrzydła!”. Belgowie zaprezentują się na czterech lekkich samolotach szkolnych Marchetti SF.260. Aero Gera to kolejna grupa akrobacyjna debiutująca w Polsce. Zespół kierowany jest przez charyzmatycznego dra. Gerda Beierleina, który karierę lotnika zaczął jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku. Akrobaci przylecą dwoma samolotami Zlin 256, jednym Zlinem 226 oraz najnowszym nabytkiem, samolotem Giles GB 202. W przerwie między pokazami grupy, będzie można wykupić przelot akrobacyjny z członkami grupy. Czeski mistrz akrobacji Jordańskie Sokoły Piloci w czerwonych skafandrach, z naszywką sokoła na ramieniu ponownie zagoszczą na leszczyńskim niebie podczas Pikniku Szybowcowego „Leszno. Rozwiń skrzydła!”. Będzie to jedyny pokaz Royal Jordanian Falcons w tym roku w Polsce. Nowy program, nowi piloci, jeszcze większe emocje. Zapraszamy na jedyny pokaz wykonywany na 4 samolotach Extra 300Ls. Śmigłowcowa Kadra Narodowa Lekcja precyzyjnego latania w wykonaniu pilotów: Marcina Szamborskiego, Jędrzeja Wilera, Macieja Węgrzeckiego i Dominika Pundy. Tych 4 pasjonatów tworzy Kolejną gwiazdą Pikniku Szybowcowego „Leszno. Rozwiń skrzydła!” będzie Petr Kopfstain, jeden z młodszych pilotów, należących do czeskiej elity akrobacji samolotowej, która uważana jest za najlepszą na świecie. W Lesznie zaprezentuje się na jednomiejscowym samolocie Extra 330SC, jednej z najlepszych maszyn akrobacyjnych na świecie. Jastrzębie w niedzielę Dwa samoloty F-16 Block B52+ Jastrząb wykonają kilka głośnych przelotów nad lotniskiem w drugi dzień Pikniku Szybowcowego. F-16 to najnowocześniejszy samolot służący w polskiej armii. Rozpędza się do ponad 2 000 km/h, a jego prędkość wznoszenia wynosi 340 m/s. Przelot „efów” zaplanowany jest w niedzielę 30 czerwca o godz. 13. ROZMOWA Nr 11 (20) 35 000 EGZEMPLARZY 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. 3 Mogą na mnie liczyć Ostatnie dni były dla Pana bardzo trudne... wy szef tego Klubu uznałem, że muszę wziąć to na siebie. – Przez te osiem lat już nie takich rzeczy doświadczyłem, bywały trudniejsze chwile. W czasie dwóch pierwszych lat problemów i spraw do rozwiązania było dużo więcej. Ale muszę przyznać, że ataki na leszczyński Klub nie były przyjemne. Czy to ostateczna decyzja? – Tak. Uważam, że mój czas, jeśli chodzi o żużel, się kończy. Nie godzę się z wieloma rzeczami, które się dzieją, a które w mojej opinii niszczą tą dyscyplinę. Ja nie chcę w tym uczestniczyć. Oddałem się w ręce Rady Nadzorczej. Spotkanie ma się odbyć w ostatnim tygodniu czerwca. Czy w tej sytuacji decyzja o rezygnacji była jedynym wyjściem? – Była jednym z najrozsądniejszych wyjść. Chodziło mi o to, aby media zeszły z Klubu. Ten szum, który został niepotrzebnie wywołany, był bardzo krzywdzący. Jako dotychczasoREKLAMA Czy uważa Pan, że argumenty drużyny z Rzeszowa były w jakimkolwiek stopniu uzasadnione? – Drużyna z Rzeszowa nie miała żadnych argumentów nie przystępując fot. Archiwum Józef Dworakowski, prezes Fogo Unia Leszno w rozmowie z Reporterem leszczyńskim Józef Dworakowski i Roman Jankowski, trener leszczyńskich żużlowców do pierwszego biegu. Mecz został rozpoczęty, a to znaczy, że wszystkie wytyczne dotyczące organizacji zostały spełnione. Co Pana zdaniem nimi kierowało, kiedy odmówili wyjazdu na tor? – Według mojej oceny, odmowa całej drużyny był spowodowana odmową startu w tym meczu Nicki Pedersena. Widziałem co się działo w parkingu, dlatego takie jest moje zdanie. Sędzia i komisarz nie mieli wątpliwości, że mecz powinien się odbyć? – Nie mieli wątpliwości i dlatego mecz się odbył. Gdybyśmy go odwołali, przypuszczalnie Unia Leszno musiałaby zapłacić jeszcze większą karę, niż ta, która teraz została nałożona na nasz Klub. No właśnie, obydwie drużyny otrzymały bardzo surowe kary... – Według mnie kary są za wysokie. Szczególnie, że Unia Leszno wykonała ogromną pracę, żeby ten mecz mógł się odbyć. Wiele osób, które doREKLAMA Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. ROZMOWA 35 000 EGZEMPLARZY skonale znają ten tor pracowało przez kilka dni i nawet ta nieprzychylna aura nie przeszkodziła, by tor bardzo dobrze przygotować. Oprócz kary finansowej, i nam i drużynie rzeszowskiej, odebrano jeden punkt meczowy. To jest jakiś żart. Tym bardziej, że wynik meczu został utrzymany. Czy Unia Leszno zgadza się z takim wyrokiem? Zapłacicie tak duże pieniądze? – Od wyroku będziemy się odwoływać. Liczę na to, że sprawa zostanie rozpatrzona jeszcze raz i decyzja władz Ekstraligi zostanie zmieniona. O zapłacie nie rozmawiam, bo nie przewidziałem tak dużego wydatku w budżecie Klubu. fot. Daniel Nowak 4 Kibice Fogo Unii Leszno apelują do Józefa Dworakowskiego, aby pozostał prezesem Klubu A co dalej? Jakie będą następne kroki? Jak będzie teraz wyglądała Unia Leszno? Czy coś się zmieni? – W pierwszej kolejności odwołamy się od decyzji do Trybunału. Musi być także jeszcze większa determinacja naszej drużyny do osiągnięcia jak najlepszego wyniku i dalsze pozyskiwanie sponsorów, bo frekfencja, pomimo obniżenia cen biletów, jest nadal niska. – Nic nie będziemy zmieniać, tak jak powiedziałem w listopadzie zeszłego roku. Tak jak do tej pory, tak do końca sezonu, drużyna będzie walczyć o miejsce na podium, bo taki jest w niej potencjał. Wierzę w tych chłopaków, oni mogą dużo osiągnąć i na pewno cały czas będą dążyć do jak największego sukcesu. Czyli zawodnicy, działacze i kibice mogą być spokojni o Pana wsparcie do końca sezonu? – Na pewno do końca sezonu będę wspierał tych chłopaków i całą drużynę. To jest najmłodsza ekipa w całej Ekstralidze. Byłbym ostatnim draniem, gdybym zostawił ich teraz na lodzie. Mogą na mnie liczyć pod każdym względem. Nie ma Pan wrażenia, że Unia jest ciągle na cenzurowanym? – Takie wrażenie może Państwo odnosicie, ja nie komentuję żadnych efektów pracy Ekstraligi, bo już niejednokrotnie wyrażałem moje zdanie na ten temat. LUDZIE Nr 11 (20) 35 000 EGZEMPLARZY 5 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. Dzisiaj kapłan musi być mocny w wierze Klerycy nie tylko się modlą i studiują. – Uczymy się też zwykłego, normalnego życia – mówią Kancelaria parafialna zamiast prawniczej – O tym, żeby zostać księdzem, myślałem już w szkole podstawowej – mówi Krzysztof, kleryk piątego roku. Pochodzi z parafii Świętego Józefa, od dziecka służył jako ministrant. W gimnazjum i liceum myśli o kapłaństwie jeszcze bardziej dojrzewały, ale po maturze zamiast złożyć papiery do seminarium – Krzysztof wybrał świeckie studia: poszedł na geologię. – Miałem obawy, czy nadaję się na księdza – wspomina. – Bałem się, czy wytrzymałbym w samotności. Kiedy zaznał trochę studenckiego życia, szybko pojął, że to też nie dla niego. Gdy jego koleżanki i koledzy zaczynali drugi rok studiów – on wstępował do seminarium. – Niektórzy byli zaskoczeni, ale wielu mówiło, że spodziewali się tego i że to właściwa droga dla mnie – mówi Krzysztof. Pochodzący z parafii Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej Dawid jest na czwartym roku seminaryjnych studiów. Zaczynał podobnie jak Krzysztof – poszedł najpierw na studia prawnicze. Zaliczył pierwszy rok, potem drugi, ale cały czas zastanawiał się, czy kariera prawnicza to jest to, czemu na pewno chciałby się w życiu poświęcić. Był na trzecim roku, kiedy podjął radykalną decyzję – poszedł do seminarium. – Uznałem, że skoro Pan Bóg podsuwa mi taką myśl, to może warto spróbować poświęcić dla Niego życie – mówi dziś Dawid. Ale gdy cztery lata temu znajomi ze studiów usłyszeli, że idzie do seminarium, niektórzy pukali się po głowie. – Nie uważali, że jest to zbyt mądra decyzja – mówi oględnie Dawid. Rodzice też nie byli początkowo zadowoleni. Kleryk Paweł z parafii Świętego Jana Chrzciciela jest na trzecim roku. Do seminarium przyszedł zaraz po maturze. Mówi, że wpływ na jego decyzję wywarli dwaj księża: Szymon i Michał, którzy pochodzą z jego parafii. Gdy Pa- weł chodził do liceum, sami byli jeszcze klerykami i namówili go, żeby przyjechał na rekolekcje powołaniowe do poznańskiego seminarium. Tak zrobił, spodobało mu się i jakiś czas potem sam został klerykiem. O swojej decyzji powiedział wszystkim dopiero przed maturą. – Przestań, bez sensu – odradzali mu znajomi z klasy. W domu też czuli się zaskoczeni. – Ale szybko zaakceptowali moją decyzję – mówi Paweł. Kleryk pierze skarpetki Dzień w seminarium rozpoczyna się o 6.30 – wtedy klerycy schodzą się do kaplicy na pierwszą modlitwę: medytują nad Pismem Świętym. – Żeby zdążyć do kaplicy, trzeba wstać przed szóstą – mówi Dawid. O siódmej jest Msza święta, po niej śniadanie. Aż do obiadu klerycy mają wykłady – jednak nim zasiądą do stołu w seminaryjnym refektarzu, odwiedzają najpierw kaplicę. Po południu znowu spieszą na wykłady albo uczą się indywidualnie. Swobodniejszy czas mają dopiero po kolacji. Wtedy spacerują w ogrodzie, grają w piłkę, rozmawiają przy kawie albo znowu się uczą. O dziesiątej wieczorem w seminarium rozpoczyna się cisza nocna, ale nim klerycy położą się do łóżek – zbierają się w kaplicy na adoracji Najświętszego Sakramentu. Do miasta wychodzą tylko dwa razy w tygodniu: w dzień powszedni i w niedzielę. Mimo, że większość czasu spędzają za murami seminarium, wcale się nie nudzą. – Nie mamy tylko na głowie nauki, jak na studiach świeckich – mówi Krzysztof. – Czeka na nas też sporo obowiązków seminaryjnych. Oprócz wspólnych modlitw w kaplicy, raz w tygodniu mają egzorty – tak nazywa się konferencja przełożonych, pełnią służbę liturgiczną w katedrze, uczestniczą w różnych uroczystościach kościelnych i jeżdżą pomagać do parafii. Do tego zajmują się zupełnie przyziemnymi sprawami: piorą swoje rzeczy, sprzątają w pokojach i w całym seminarium – na przykład sami czyszczą łazienki i toalety. – To uczy nas samodzielności i normalnego, przyziemnego życia – mówią. Żeby przygotować się do ciężkich egzaminów z filozofii i teologii, na naukę starają się wykorzystać każdą wolną chwilę. Nie mogą, jak studenci świeccy, liczyć na naukę nocami. – Po pierwsze, że obowiązuje nas cisza nocna – mówi Paweł. – A po drugie: rano trzeba być w kaplicy, więc nie da się odespać zarwanej nocy. – Ale to nieprawda, że tylko się modlimy i ślęczymy nad książkami – mówią klerycy. Mają praktyki w parafiach, w szkole, a nawet w hospicjum. Rektor radzi swoim podopiecznym, by „podpatrywali” życie swojego rodzeństwa. – Żeby byli też otwarci na problemy ludzi świeckich – mówi. Męczennicy, biskupi, kardynałowie Jest rok 1563. W dalekim Trydencie kończy się sobór, który zwołano kilkanaście lat wcześniej, aby odnowić znajdujący się w kryzysie Kościół katolicki. Jednym z soborowych postanowień jest zalecenie, by biskupi w swoich diecezjach zakładali seminaria duchowne, które kształciłyby przyszłych księży. Ówczesny biskup poznański Adam Konarski rok po soborze wydaje dekret powołujący seminarium w Poznaniu. – Mamy jedno z najstarszych seminariów w Polsce – ksiądz Wygralak nie kryje dumy. – Z jego murów wyszło wielu wspaniałych duchownych, którzy gorliwie wypełniali swoją kapłańską posługę. Wielu z nich dało się poznać jako wspaniali działacze społeczni REKLAMA fot. Archiwum W maju na rozmowę w Arcybiskupim Seminarium Duchownym w Poznaniu umówić się trudno. – To najgorętszy dla nas czas – mówi rektor ksiądz Paweł Wygralak. 16 maja były święcenia diakonatu dla kleryków z piątego roku, tydzień później – święcenia kapłańskie. Za dwa tygodnie klerycy młodszych roczników rozpoczną natomiast sesję egzaminacyjną. Do egzaminów przygotowują się między innymi klerycy z trzech leszczyńskich parafii: Krzysztof, Dawid i Paweł. W całym seminarium jest ich 96. Nikt nie pamięta, aby kiedykolwiek było mniej. Po udzieleniu święceń biskup namaszcza dłonie neoprezbitera olejem Krzyżma świętego i patrioci, stanowiąc elitę wielkopolskiej społeczności – dodaje rektor. Wśród absolwentów poznańskiego seminarium są między innymi księża-męczennicy drugiej wojny światowej, których Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi: Marian Konopiński, Józef Kut, Włodzimierz Laskowski i Narcyz Putz. Studiował w nim też krótko zmarły kilka miesięcy temu kardynał Józef Glemp, gdy klerycy z archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej uczyli się razem w Gnieźnie i Poznaniu. Absolwentami poznańskiego seminarium są również: arcybiskup Marek Jędraszewski – obecny metropolita łódzki oraz pracujący w Watykanie kardynał Zenon Grocholewski – jako prefekt Kongregacji Wychowania Katolickiego piastuje obecnie najwyższy urząd w Kościele spośród polskich duchownych. Na samym początku poznańskie seminarium było częścią słynnej Akademii Lubrańskiego – jednej z najstarszych polskich uczelni. W czasie najazdów, wojen i rozbiorów przechodziło różne koleje losu. U schyłku dziewiętnastego wieku arcybiskup Florian Stablewski wzniósł przy ulicy Wieżowej na Ostrowie Tumskim seminaryjny budynek z czerwonej cegły, w którym przez następne sto lat kształciły się pokolenia duchownych. Od dziesięciu lat klerycy studiują w wybudowanym nieopodal nowym gmachu. Bez fali – Na początku tęskniłem za domem – przyznaje Paweł. Przedtem cały czas był przy rodzicach, a po przyjściu do seminarium pierwszy raz do rodzinnego domu pojechał dopiero po dwóch miesiącach. – Nigdy wcześniej nie byłem tak długo poza domem – dodaje. Dawid rozłąkę z rodziną miał już za sobą, bo studiował wcześniej trzy lata w Poznaniu i nie mieszkał z rodzicami. REKLAMA Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. – Ale trzeba się było odnaleźć w zupełnie nowym środowisku – mówi. – No, i dyscyplina w seminarium jest większa niż w życiu świeckim. Krzysztofowi, który rok studiował na uniwersytecie geologię, najtrudniej było przestawić się ze studiowania ścisłych przedmiotów na humanistyczne. Zwłaszcza, że jak przyznaje, nigdy wcześniej humanistą nie był. Za to najbardziej ujął go panujący w seminarium uporządkowany rytm dnia. – Bo już wcześniej lubiłem żyć według grafiku i każdy dzień miałem ściśle zaplanowany – mówi Krzysztof. – A jest w seminarium fala? – zapytałem. Moi trzej rozmówcy roześmieli się. Mimo, że w seminarium mieszka sześć różnych roczników kleryków – Paweł, Dawid i Krzysztof zapewniają, że alumni ze starszych lat nie patrzą z góry na tych, co dopiero rozpoczynają studia seminaryjne. Dawid: – To są poważni ludzie. „Forever” do kibiców Co roku pod koniec października w murach poznańskiego seminarium jest sporo śmiechu i zabawy. Wtedy, gdy klerycy trzeciego roku rozstają się ze świeckim strojem i ubierają czarne ka- 35 000 EGZEMPLARZY płańskie sutanny. Nim je założą, koledzy ze starszych lat obcinają im krawaty. – To takie symboliczne rozstanie się ze świeckim strojem – mówi Dawid. Na Wszystkich Świętych obleczeni w sutanny alumni jadą do domów, żeby pokazać się rodzinie i parafianom. – Czułem się stremowany – przyznaje Dawid, gdy po raz pierwszy stanął w sutannie w swoim kościele. – Ludzie znali mnie tu od dziecka, a tu nagle zjawia się poważny pan w czarnej sutannie. – Ja jechałem z dumą, że mogę pokazać się w sutannie – opowiada Krzysztof. – To był taki znak, że dorastam do bycia księdzem. Gdy w Wielką Sobotę leszczyńscy klerycy święcili potrawy w swoich kościołach, ludzie podchodzili do nich i dopytywali, na którym są już roku i kiedy będą mieli święcenia. – Życzyli mi powodzenia – mówi Krzysztof. – A niektórzy, patrząc na moją sutannę, gratulowali mi życiowego wyboru. Bywa, że sutanna staje się powodem cudzych śmiechów czy drwin. Dawid w czasie zeszłorocznego Euro przechodził przez poznański Stary Rynek. Bawił się tam tłum polskich i irlandzkich kibiców. Ktoś krzyknął na jego widok: – Batman! (młodzi ludzie nazywają tak złośliwie osoby w sutannach albo zakonnych habitach). – Forever! – odkrzyknął Dawid. Dziś mówi: – Kto wie, może zrozumieli, że ksiądz to też człowiek, z którym da się porozmawiać? Powołanie nie zależy od wieku – Nie pamiętam, żeby liczba kleryków naszego seminarium spadła kiedykolwiek poniżej stu – przyznaje ksiądz Wygralak. – Złożyło się na to wiele przyczyn. Kiedy ksiądz Wygralak przyjmował w 1984 roku święcenia kapłańskie, w poznańskim seminarium było ponad dwustu kleryków. Ale w tamtym czasie archidiecezja poznańska była dużo większa. Na skutek reformy struktur kościelnych w 1992 roku jej południową część – najbardziej religijną i życiodajną w powołania – przyłączono do diecezji kaliskiej. Obszar archidiecezji uszczuplił się także w 2004 roku, gdy część parafii włączono do archidiecezji gnieźnieńskiej. Nie da się jednak zaprzeczyć, że liczba kleryków wyraźnie zmalała w ostatnich latach i to nie tylko w Poznaniu. – Mamy niż demograficzny – tłumaczy ksiądz Wygralak. – Skoro miasta zamykają szkoły, bo jest mniej uczniów, to i do seminarium przychodzi mniej osób. Ksiądz rektor widzi jeszcze inną przyczynę spadku liczby kleryków. – Atmosfera wokół Kościoła i księży w mediach nie jest najlepsza – mówi. – To pewnie także zniechęca część młodych ludzi do przyjścia do seminarium. W 1984 roku, kiedy diakon Paweł Wy- LUDZIE fot. Archiwum 6 W czasie święceń kapłańskich kandydaci do kapłaństwa na znak największego uniżenia przed Bogiem leżą krzyżem w świątyni gralak przystępował do święceń, z poznańskiego seminarium wyszło 31 księży. W tym roku tylko 12. – Ale za to w poprzednim roku wyświęcono u nas 19 kapłanów – mówi rektor. W porównaniu z kleryckimi czasami księdza rektora, zmienił się również wiek przychodzących do seminarium. Kiedyś prawie każdy zostawał klerykiem zaraz po maturze, dzisiaj niemal połowa alumnów jest po studiach świeckich albo przynajmniej studiowała już parę lat na świeckich uczelniach. Czy to znaczy, że dzisiejsze powołania są bardziej dojrzałe? – Niekoniecznie – odpowiada ksiądz Wygralak. – Jeśli ktoś przychodzi po studiach, na pewno jest bardziej dojrzały życiowo i to jest ważne. Ale powołanie kapłańskie nie zależy wcale od wieku. A co w seminarium jest najważniejsze? – Formacja duchowa – mówi ksiądz Paweł Wygralak. – Dzisiaj kapłan musi być mocny w wierze. Wartościowe kosztuje Średnio w Polsce spośród przychodzących do seminarium kleryków, do święceń kapłańskich dochodzi połowa. Tak samo jest w Poznaniu. – I nie ma w tym nic dziwnego ani zdrożnego – mówi Paweł. – Seminarium to także czas dalszego rozeznawania swojego powołania. I jeżeli ktoś uzna, że to nie jest droga dla niego, powinien odejść – dodaje. Według prawa kanonicznego, kleryk może zrezygnować z seminarium do czasu święceń diakonatu, które są dopiero po piątym roku studiów. – Większość odchodzi sama, ale bywają sporadyczne przypadki, że przełożeni sami doradzają komuś, by zrezygnował – tłumaczy ksiądz rektor. Gdy któryś z kolegów odchodzi z seminarium albo w telewizji mówią o aferze z udziałem księdza, Dawid zastanawia się, jakim sam będzie kapłanem. – Czasem zadaję sobie pytanie: Co będzie ze mną? – mówi. – Zastanawiam się, czy Pan Bóg chce mnie jako kapłana – odzywa się Paweł. Mówi, że to bardzo ważne pytanie – W kryzysach powołanie się oczyszcza – uważa. Krzysztof wie, że w dzisiejszych czasach księdzem jest być trudno. Miał tego świadomość, gdy kilka lat temu wybierał się do seminarium. – Ale zdałem sobie wtedy sprawę, że to co jest wartościowe, musi kosztować – powiada. Nie może się już doczekać swoich kapłańskich święceń. – Nareszcie będę mógł siebie oddać Kościołowi – mówi. – Bycie księdzem to musi być fascynujące. STANISŁAW ZASADA PROMOCJA 35 000 EGZEMPLARZY Nr 11 (20) 7 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. Znaleźć się w sieci Są dwie ważne informacje dla przyszłych klientów Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji w Lesznie. Pierwsza pozwoli im uniknąć nadmiernej biurokracji, druga pozwoli uniknąć kłopotów z budową domu Pierwsza informacja jest taka, że MPWiK oferuje przyszłym klientom kompleksową usługę: budowę przyłączy wodociągowych i kanalizacyjnych. Co w tym niezwykłego? Na to pytanie z łatwością odpowiedzą zapewne te osoby, które przyłączały się do sieci wodociągowych lub kanalizacyjnych i musiały wpierw przebrnąć długą i skomplikowaną procedurę. Dzięki nowej usłudze MPWiK zostaje ona skrócona do absolutnego minimum. Skorzystać powinni na tym i klienci, i sama firma, która w ten sposób tworzy sobie dodatkowe źródło dochodów. Wybudują przyłącze Procedura przyłączenia się do sieci wodociągowej lub kanalizacyjnej liczy 13 punktów, które klient musi wypełnić. Oto one: 1. Klient występuje do MPWiK o wydanie warunków technicznych podłączenia. 2. Klient zleca uprawnionemu projektantowi wykonanie projektu budowlanego, który musi być uzgodniony w wydziale budownictwa właściwego urzędu miasta lub urzędu gminy, a także przez inżynierów z MPWiK. 3. Klient zgłasza pisemnie w MPWiK zamiar przystąpienia do budowy przyłącza. 4. Klient we własnym zakresie przygotowuje przy posesji wykop umożliwiający wykonanie przez pracowników MPWiK tak zwanego włączenia. 5. MPWiK montuje kształtkę przyłączeniową i wykonuje wpięcie do sieci. 6. Klient wykonuje we własnym zakresie przyłącze wodociągowe/kanalizacyjne. 7. Klient zgłasza w MPWiK gotowość do odbioru technicznego przyłącza. 8. MPWiK dokonuje odbioru technicznego. 9. Klient otrzymuje protokół odbioru technicznego. 10. Klient składa w MPWiK wniosek o zawarcie umowy na dostawę wody i odbiór ścieków. 11. Klient otrzymuje umowę. 12. MPWiK montuje wodomierz główny. 13. Od tego momentu woda leci z kranu i można korzystać z toalety. – Procedura jest naprawdę długa – przyznaje Janusz Urbaniak, kierownik działu sieci wodociągowej i kanalizacyjnej MPWiK w Lesznie. – Aby ją skrócić wystarczy zlecić nam nie tylko włączenie do sieci, co jest naszym obowiązkiem, ale też dodatkowo wykonanie przyłącza na terenie posesji. Z tej litanii punktów wypadają klientowi te od numeru 3 do 9. Nie musi się martwić przygotowaniem wykopu, nie musi szukać firmy, która wykona przyłącze. Nie zaprząta sobie głowy odbiorem technicznym, bo my sami się tym zajmiemy. Zresztą skrócenie procedury to tylko jedna z zalet skorzystania z naszych usług. Ta oferta ma więcej mocnych stron. Kompleksowo i fachowo Nikogo nie trzeba przekonywać, że lepiej jest, gdy wszystkie prace wykonuje jeden wykonawca, który bierze wtedy odpowiedzialność za całość inwestycji, a nie kilka firm, które potem mogą tę odpowiedzialność zrzucać na siebie nawzajem. Gdy jest jeden wykonawca wiadomo do kogo, w razie kłopotów, się zwrócić. A w tym konkretnym przypadku klient zlecając wykonanie wszystkich prac przy budowie przyłącza ekipie z MPWiK pozbywa się nie tylko kłopotu ze zorganizowaniem i przeprowadzeniem tej konkretnej roboty, ale też minimalizuje ewentualne kłopoty, które mogłyby dopaść go w przyszłości. Po prostu zapewnia sobie wygodę i spokój. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, gdy wykonane przez wynajętą prywatną firmę przyłącze ulega nagłej awarii, na przykład w Wigilię. Właściciel domu zamiast siadać Ważne telefony: na terenach nie uzbrojonych w sieć wodociągową i kanalizacyjną na wydawanych zapewnieniach określano termin planowanej budowy takiej sieci. Jeśli termin był odległy, właściciel działki mógł sam wybudować do siebie sieć wodociągową (MPWiK taką budowę współfinansowało). – Z jednej strony klienci mogli dzięki temu otrzymać pozwolenie na budowę, ale z drugiej strony następował chaotyczny, dość przypadkowy rozwój sieci wodociągowej, co z kolei po wo do wa ło wzrost kosz tów funkcjonowania naszej spółki – tłuma czy L. Mi chal czak. – Dla te go zmieniliśmy zasady wydawania zapewnień o dostawach wody i odbioru ścieków. z rodziną do kolacji wigilijnej wydzwania z obłędem w oczach i rozpaczą w głosie pod wszystkie możliwe numery, by znaleźć fachowca, który mu usunie awarię. A jak już go znajdzie, zapewne słono za to zapłaci. Chyba że... – Chyba że jest to przyłącze wykonane przez nas – mówi J. Urbaniak. – W okresie gwarancji my bierzemy za nie pełną odpowiedzialność. W razie awarii wystarczy wykręcić nasz bezpłatny numer awaryjny 994 i najszybciej jak tylko można pojawi się na miejscu nasza ekipa. A warto dodać, że nasze ekipy pracują przez 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. W MPWiK nie ukrywają zamiarów przejęcia sporej części miejscowego rynku na usługę budowy przyłączy. I chyba im się to uda, bo argumenty mają solidne. Obok uproszczenia całej formalnej procedury i zapewnienia pełnego serwisu kuszą jeszcze klientów 3-letnią gwarancją na wykonane przyłącze oraz: – Oferujemy też możliwości rozłożenia płatności za tę usługę na nieoprocentowane raty, a także karencję w płatnościach – mówi Mariusz Kucharski, prezes MPWiK w Lesznie. – W niektórych przypadkach dopuszczamy też możliwość negocjacji ceny. Chcemy, by klienci byli z nas zadowoleni. Woda niezbędna do budowy Druga informacja dla przyszłych klientów MPWiK też wiąże się z kwestiami podłączenia do sieci wodociągowych i kanalizacyjnych. Szczególnie powinny zapoznać się z nią osoby planujące zakup działki budowlanej w okolicach Leszna lub w samym mieście. – Zanim dojdzie do zawarcia transakcji powinni bezwzględnie sprawdzić czy jest możliwość doprowadzenia na posesję sieci wodociągowej – radzi Lidia Michalczak, kierowniczka działu rozwoju MPWiK. W ostatnich latach przybyło w Lesznie i okolicy wiele działek budowlanych, które powstały z przekształcenia ziemi rolniczej. Sporo działek leży na terenach nie uzbrojonych w infrastrukturę. Może się więc okazać, że kupiliśmy formalnie działkę budowlaną, ale nie będziemy się mogli na niej wybudować. Z prostego powodu: jeśli okaże się, że na działkę nie można doprowadzić sieci wodociągowej, nie otrzymamy pozwolenia na budowę. Aby otrzymać pozwolenie na budowę należy posiadać zapewnienie dostaw wody i odbioru ścieków wydawane przez MPWiK. Do tej pory takie zapewnienie otrzymywali prawie wszyscy właściciele nowo zakupionych działek. Jeśli były to działki Zanim kupisz powiedz: sprawdzam Zmiana jest brzemienna w skutkach. Zapewnienia o dostawie wody i odbiorze ścieków wydawane będą tylko w odniesieniu do działek zlokalizo wa nych na te re nach uję tych w wieloletnim planie inwestycyjnym (planie budowy i modernizacji urządzeń wodociągowych i kanalizacyjnych) MPWiK. To zna czy ta kich, na których planowana jest w najbliższych latach budowa sieci wodociągowej. – Plany inwestycyjne tworzone są na trzy la ta – mó wi L. Mi chal czak. – I w tym okresie realizujemy wyłącznie takie zadania, które wynikają z tego planu. W związku z tym klient, który kupi działkę na nieuzbrojonym i nieujętym w planie inwestycyjnym terenie nie otrzy ma za pew nie nia o do sta wach wo dy i od bio rze ście ków i w konsekwencji nie otrzyma też pozwolenia na budowę. Na zgodę będzie czekał tak długo, aż teren znajdzie się w kolejnym 3-letnim planie inwestycyjnym MPWiK. – Dlatego wszystkim, którzy rozważa ją za kup dział ki za le ca my, by wpierw upew ni li się, czy ist nie je na niej możliwość podłączenia się do naszej sieci – mówi L. Michalczak. – Oszczędzą dzięki temu nerwy, czas i pieniądze. Centrala: MPWiK w Lesznie sp z o.o., ul. Lipowa 76, 64-100 Leszno, tel. 65 529 83 11 1. Dział Inwestycji MPWiK Leszno. Tu uzgodnisz warunki techniczne przyłącza i sprawdzisz wieloletni plan inwestycyjny: tel. 65 529 83 28, 65 529 83 31 2. Dział Sieci. Tu zamówisz wykonanie przyłącza: tel. 65 529 83 70, 65 529 83 29 3. Dział Obsługi Klienta. Tu podpiszesz umowę na dostawę wody i ścieków oraz uzyskasz informacje na temat zapewnienia dostaw wody i odbioru ścieków: tel. 65 529 83 44, 65 529 83 35 8 Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. 35 000 EGZEMPLARZY HISTORIA REKLAMA fot. Archiwum Sto lat fot. Archiwum Harcerze podczas Powszechnej Wystawy Krajowej w Poznaniu w 1929 roku fot. Archiwum Krobia- harcerski zastęp przeciwpożarowy Krobskie harcerki na wycieczce Były lepsze i gorsze czasy. – O, tu jest moja mama, a tu ciotka. A tu jest... – Mirosława Dudek wskazuje kolejne osoby na starej, jeszcze przedwojennej fotografii. Uśmiechnięte dziewczęta w harcerskich mundurkach stoją w zwartej grupie. Za chwilę kolejne zdjęcie, a na nim tym razem chłopacy. Jak przystało na męską część społeczności, miny bardziej poważne, postawa prawie że żołnierska, choć spodnie znacznie krótsze. W rękach druhny Mirosławy kolejne fotografie, a z pamięci wyłaniają się kolejne nazwiska i kolejne wspomnienia. – Mama wstąpiła do harcerstwa przed wojną, my z siostrą już po wojnie. Szczególnie dużo harcerzy było, gdy działalność była związana ze szkołą. Teraz jest nas mniej, ale harcerstwo w Krobi nadal trwa, a to jest przecież najważniejsze – przekonuje Mirosława Dudek, przewodnicząca Komitetu Organizacyjnego Obchodów 100 – lecia Harcerstwa w Krobi. Jest rok 1913. Polską nadal władają trzej zaborcy, a Europa niebawem będzie areną okrutnej wojny. Andrzej Małkowski, działacz polskich organizacji niepodległościowych wyjeżdża z grupą druhów na Zlot Skautów do Anglii. W obozie na maszt zostaje wciągnięta biało – czerwona flaga, a uczestnicy Zlotu mają na ustach nazwę kraju, którego nie ma na mapach świata. W ten sposób, na pięć lat przed odzyskaniem niepodległości, Polska ponownie zaistniała za sprawą prekursorów polskiego harcerstwa. Bo dla polskiego harcerza Ojczyzna będzie zawsze najważniejszą sprawą. Tego samego roku w Krobi, miasteczku pod zaborem pruskim, szewc Bolesław Węcławski zakłada pierwszy, dwunastoosobowy Zastęp Skautów. Aby nie narazić się pruskiej policji, druhowie spotykali się potajemnie, wybierając na miejsce zbiórek warsztaty rzemieślnicze, strychy, piwnice lub wyruszając w plener. W ten sposób powołany przez Węcławskiego sto lat temu zastęp daje początek historii harcerstwa w Krobi. – Ta harcerska tradycja nie miała w Krobi swojej naturalnej ciągłości – przyznaje dh Zbigniew Gruszczyński. – Bywało i tak, że z różnych powodów harcerstwo krobskie miewało także krótkie przerwy w swojej działalności, ale idea tej organizacji nadal żyje i jest obecna w sercach druhen i druhów, wśród seniorów, a także wspierających nas licznych przyjaciół. Najlepszym dowodem są liczne zdjęcia z pieczołowitością przechowywanie w domowych albumach wielu krobskich rodzin. To także te współczesne, z harcerskich rajdów, obozów, akcji, które trafiają na Facebook, gdzie każdy może już zobaczyć, jak w XXI wieku, sto lat po tym, jak Bolesław Węcławski zaczął krzewić wśród dzieci i młodzieży skautowe ideały, fajnie być harcerzem! Niebawem wybuchła wojna, która miała przynieść tak upragnioną niepodległość. Zanim jednak to nastąpiło Polacy ginęli na różnych frontach, często pod obcymi sztandarami, w obcych mundurach. Z pierwszej krobskiej grupy harcerskiej także wielu nie wróciło z tej wojny. Jednak ich miejsce w skautowej braci szybko zaczęli zajmować młodsi. I tak powstała 4 Drużyna Harcerzy im. Tadeusza Kościuszki. Wkrótce na ulicach Krobi, na obozach, podczas pełnienia różnych zdań słychać było ich śpiew: W zielonym gaiku róże rozkwitają W zielonym gaiku ptaszęta śpiewają' Tam przy dolinie, gdzie strumyczek płynie Ola rija, ola rija o 4 drużyna przy ognisku drzyma 4 Drużyna Harcerzy im. Tadeusza Kościuszki istnieje do dzisiaj, podobnie jak Gromada Zuchowa ,,Dzielnych Jelelni”, która swoją działalność rozpoczęła także w okresie międzywojennym. Tak samo było z dziewczętami. HISTORIA 35 000 EGZEMPLARZY Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. na warcie Bawili się, walczyli, śpiewali, ginęli i trwali Po zakończeniu wojny, odzyskaniu niepodległości, wiele się zmieniło nawet w życiu tak niedużego miasta, jak Krobia. Także tu dziewczyny chciały być harcerkami, dlatego w roku 1923 Ludmiła Balicka zakłada pierwszą drużynę harcerek. Drużyna ta, podobnie jak męska, działa krótko i jest ponownie reorganizowana pięć lat później, przyjmując imię Marii Konopnickiej. To do niej należała mama dh Mirosławy Dudek, jej ciotki oraz wiele innych dziewcząt. Niebawem druhny także miały swoją harcerską piosenkę: Hej harcerki posłuchajcie raz, dwa. trzy i gazety poczytajcie raz, dwa, trzy Są tam wesołe nowinki, wesołe nowinki Będzie pobór na dziewczynki raz, dwa, trzy Prawdopodobnie piosenkę tę śpiewały druhny na swoim ostatnim letnim obozie w 1939 roku w okolicach Zbąszynia, podczas którego przygotowywały miejscową ludność do zbliżającej się wojny. Harcerki uczyły jak zachować się w razie niebezpieczeństwa oraz jak udzielić pierwszej pomocy. Wiadomo także, że druhny z Krobi brały także udział w tzw. Pogotowiu Wojennym, czyli formie służby organizacji harcerek na wypadek wojny lub klęsk żywiołowych. Z relacji dh Konrada Kaczmarka (późniejszego duchownego, proboszcza fary w Lesznie) wynika, że w czerwcu 1939 roku w Krobi skoszarowane zostało Pogotowie Wojenne, w którym udział brali także miejscowi harcerze. Ci, którzy byli w odpowiednim wieku zostali w sierpniu wcieleni do wojska. Reszta, z rozkazu komendanta Chorągwi w Poznaniu, organizuje zastęp Szarych Szeregów. Organizacja ta obok Armii Krajowej i innych podziemnych organizacji przez całą wojnę walczy z okupantem. 24 stycznia 1945 roku na rynek w Krobi wjechały trzy radzieckie czołgi. Mieszkańcy wylegli na ulice, zapanowała wielka radość. W pewnym momencie z wieży ratusza zabrzmiały fanfary wygrywane przez... harcerskich trębaczy. Koniec wojny przyniósł zmiany ustrojowe. Polska z każdym następnym rokiem traciła samodzielność i stawała się krajem, w którym wolność i demokracja nie miały racji bytu. Pierwsze powojenne lata to czas powrotu do dawnych harcerskich tradycji w Krobi. Już w marcu 1945 roku organizowane są zbiórki, a latem harcerze i harcerki wyjeżdżają na obozy letnie. Jednak atmosfera wokół działalności, a przede wszystkim wokół druhów wywodzących się z przedwojennego harcerstwa coraz bardziej staje się nieprzyjazna. Harcerstwo nie podoba się nowej władzy. Drużynowy 4 Drużyny Harcerzy im. Tadeusza Kościuszki jest wzywany do Urzędu Bezpieczeństwa i straszony za głoszone przekonania i harcerskie ideały. Taka sytuacja powoduje, że kilku młodych harcerzy decyduje się na działalność konspiracyjną. Wiosną 1947 roku zawiązują tajną organizację ,,Zawisza”. Ich działania to przede wszystkim rozlepianie ulotek informujących o tym, co dzieje się w kraju, organizowanie broni i amunicji. Grupa się rozrasta i zostaje podporządkowana Armii Krajowej. Ostatecznie tworzone są placówki w Krobi i ośmiu okolicznych wsiach. Do krobskiej sekcji należy 13 harcerzy i trzy harcerki. Po wykryciu organizacji w lipcu 1949 roku UB przeprowadza aresztowania w samej Krobi oraz na obozie harcerskim koło Kłodzka. W 1951 roku zapadają wyroki od pięciu lat więzienia do kary śmierci (ostatecznie zmienionej na karę więzienia). W latach dziewięćdziesiątych wszystkich druhów zrehabilitowano, a w następnym dziesięcioleciu Prezydent RP Lech Kaczyński przyznał im odznaczenia państwowe. Przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych to czas odejścia od dotychczasowych metod wychowawczych, wartości harcerskich oraz symboli. Z harcerstwa odchodzą przedwojenni instruktorzy. Zmienia się także nazwa na Organizację Harcerską Związku Młodzieży Polskiej. Po Poznańskim Czerwcu 1956 roku na jakiś czas harcerstwo wraca do korzeni, wracają także dawni instruktorzy, jednak z czasem nurt odnowy zamiera, a harcerstwo aż do roku 1989 nie pozbywa się opieki ideologicznej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W Krobi te wszystkie wydarzenia także dotknęły harcerstwo, jednak mimo przeciwności duch harcerski w mieszkańcach nie umarł. Dowodem tego są kolejne dziesięciolecia pracy z zuchami i harcerzami, liczne obozy, rajdy, zdobywane przez kolejne pokolenia stopnie i umiejętności harcerskie. W latach siedemdziesiątych liczba harcerskich drużyn i zuchowych gromad w Krobi i jej okolicach jest tak duża, że powstaje tu Hufiec Harcerski Krobia. Paradoksalnie, demokratyczne zmiany, które zachodzą w Polsce w 1989 roku przyczyniają się do nagłego spadku zainteresowania harcerstwem. Szkolne drużyny topnieją, instruktorzy odchodzą, a Hufiec zostaje przekształcony w Komendę Ośrodka ZHP w Krobi. Jednak ci, którzy nadal pozostają przy harcerstwie z nowym zapałem biorą się do pracy. – Lata dziewięćdziesiąte nie były schyłkiem harcerstwa w Krobi. Oczywiście liczba harcerzy skurczyła się, ale za to jakościowo się poprawiło – przekonuje dh Zbigniew Gruszczyński. I chyba ta nowa jakość, pomimo mniejszej liczebności, sprawiła, że harcerska warta w Krobi trwa nadal, a w sobotę i ci najstarsi, i ci najmłodsi będą świętowali. KAROLINA STERNAL Program uroczystości - Sobota 15 czerwca godz. 13.00 Spotkanie w Kinie Szarotka w Krobi – otwarcie wystawy godz. 14.00 Zbiórka na ul. Harcerskiej – przemarsz z orkiestrą do kościoła godz. 14.30 Msza św. w intencji Harcerstwa i Ojczyzny w kościele św. Mikołaja godz. 15.45 Przemarsz na rynek - Harcerski Apel Pamięci godz. 16.45 Odsłonięcie tablicy pamiątkowej – Pałac Kasztelański godz. 17.45 Przemarsz do miasteczka zlotowego ZSPiG – harcerska grochówka godz. 19.00 Jubileuszowe ognisko godz. 21.00 Koncert Manufaktury Piosenki Harcerskiej ,,Wartaki” z Koła 9 10 Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. Z SĄDU 35 000 EGZEMPLARZY Wakacyjna historia Na dziewiętnastoletnią dziewczynę podczas wakacyjnego wyjazdu czyha sporo niebezpieczeństw. Może się na przykład zadurzyć w chłopcu, który wcale nie jest księciem z bajki To było najgorsze, co może spotkać w pracy dochodzeniowej policjanta: duża seria drobnych włamań. Nic tylko się pochlastać. No bo tak: nawet jeśli wykryjesz złodzieja, wielkich pochwal trudno się spodziewać. Bo kto pochwali za ujęcie sprawcy, który ukradł kilkanaście paczek fajek i parę dezodorantów. Z drugiej strony jak sprawcy nie złapiesz pretensje od przełożonych gotowe. Bo straty niewielkie, ale za to dokuczliwość społeczna czynu spora. Ludzie chcą spokoju, chcą mieć pewność, że ich mienie, nawet drobne, jest bezpieczne i chronione. A tymczasem ujęcie sprawcy drobnych włamań może być jednym z najtrudniejszych policyjnych zadań. Ba, może być zadaniem z kategorii niewykonalnych. Tak więc policjanci dochodzeniówki w tej konkretnej sytuacji mogli się REKLAMA czuć jak między młotem a kowadłem. Konkretnie sytuacja działa się na początku sierpnia na letnisku w Boszkowie. Z samego rana na posterunek zatelefonowała pani Bożena, właścicielka jednego ze stoisk owocowo-warzywnych. Gdy rano przyszła do pracy, zobaczyła dwie rozwalone kłódki w drzwiach, puste miejsce po akumulatorowej wkrętarce (której mąż w razie potrzeby używał do przymocowania obluzowanych półek) oraz brak koszyczka z borówką amerykańską. Straty niby niewielkie, bo wynoszące w sumie 220 złotych, ale denerwujące. Tym bardziej, że nie dalej jak dwa dni wcześniej jedno włamanie do swojego stoiska już miała. Policjant, który przyjął zgłoszenie wątpliwości nie miał. W notatce napisał: „Ten sam modus operandi [czyli sposób działania przestępcy - przyp. red.], ten sam przedmiot zainteresowania, ten sam sposób działania, to samo miejsce i krótki odstęp czasu wskazują, że mamy do czynienia z tym samym sprawcą.” Żeby już do końca jasno nakreślić kontekst całej sytuacji, dodać trzeba, że pani Bożenka nie była jedyną handlarką poszkodowaną przez nieznanego włamywacza tego lata w Boszkowie. Podobnych włamać policja zanotowała więcej i, przyznać trzeba, stawało się to wyjątkowo deprymujące. Sprawa nabrała więc priorytetowego charakteru. Miłość z dyskoteki Ania i Gosia czekały na ten wakacyjny wyjazd jak na zbawienie. Skończyły szkołę (już na dobre, bo na studia się nie wybierały) i, zanim znajdą pracę, chciały trochę poszaleć. Nie za mocno, tak akurat, żeby było co wspominać. Obie 19-latki mieszkają w gminie pod Wrocławiem. - Każdy u nas wie, gdzie jest Boszkowo - mówi Ania. - Sporo osób tam jeździ. - Ania mnie namówiła na ten wyjazd - wspomina Gosia. - Załatwiła noclegi w ośrodku. Mówiła, że to fajne miejsce, że jest tam jezioro i takie tam. Najpierw nie chciałam jechać, potem bardzo się na ten wyjazd cieszyłam. Na początku było super. Okazało się, że na ośrodku więcej jest ludzi w naszym wieku. Zebrała się fajna paczka. Jakieś 15 osób. Ale ją interesował głównie Piotr. Dziewczyny poznały go na dyskotece: fajny i kontaktowy przystojniak. Obu się spodobał, ale Gosi bardziej. To się nazywa wakacyjna miłość. Chyba najgorsza odmiana nastoletniego uczucia. Gosia zrobiłaby wszystko, o co Piotr ją poprosił. Byłoby jak w niebie, gdy nie jeden problem: kasa. A właściwie: brak kasy. Na pomoście lub na dworcu Piotr mieszka w Kościanie. Ma 23 lata i lubi chwytać życie takim, jakim jest w danej chwili. A w tamtej konkretnej chwili nie było dobrze. Chciało się jechać do Boszkowa na wakacje, ale na wyjazd brakowało środków. - Jednemu takiemu w Śmiglu zabrałem złom - opowiada Piotrek. Jakoś trzeba sobie radzić, no nie? I już była kaska na paliwo i fajki. A potem popruł swoim vw golfem do Boszkowa. Na początku, póki były jeszcze pieniądze, spał w namiocie na ośrodku. A później? - Różnie - wzrusza ramionami. - Na dworcu, na jakimś pomoście albo w moim golfie gdzieś w lesie. To było nieważne. W nocy z 15 na 17 lipca poznał na dyskotece Anię i Goskę. Nie powie, wpadly mu w oko. Od tego czasu byli prawie nierozłączni. I gdyby znowu nie ten sam problem, byłoby cudownie. Ale problem nie chciał zniknąć: brak pieniędzy. - Co miałem robić? - pyta Piotr. - Z czegoś przecież trzeba żyć, no nie? Nie było pieniędzy, to postanowiliśmy trochę się powłamywać - mówi, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Skoro nie ma pieniędzy, trzeba je komuś zabrać. Nie zarobić, ale zabrać. W sumie to nie było trudne: wystarczyło zerwać kłódkę, wyważyć drzwi i wynieść, co było pod ręką: fajki, dezodoranty, wiertarkę, drobne pieniądze, jedzenie. Najbardziej opłacało się wynosić papierosy, bo to łatwy towar do spieniężenia. Na krawędzi Dziewczyny na włamy chodziły razem z Piotrem. Dziś nie potrafią tego wytłumaczyć, ale wiedzą, że balansowały na krawędzi. Najwcześniej zdała sobie z tego sprawę Gosia. - Wyjechała, bo bała się, że wpadniemy - opowiada Piotr. O jedno ma do niej pretensje: - Wyjeżdżając zabrała 12 paczek fajek. Teraz nie mam z nią kontaktu. Powiedziała, że jak wróci do domu, to nikt jej nie znajdzie. Ania została w Boszkowie jeszcze parę dni, ale i ona w końcu wróciła do domu. Piotr zabawił w Boszkowie tylko dwa dni dłużej, bo wpadł w ręce policji. Niby okazywał skruchę: - Żałuję tego co robiłem - mówił, ale dodawał: - Nie wiem tylko, z czego będę żył. Chyba muszę wziąć się za uczciwą robotę. Wiem, że ojciec oddal już pieniądze za ten złom w Śmiglu, ale nie bardzo się tym interesowałem.. Właściwie mam to gdzieś. Gdybym miał każdą sprawą się zajmować, to bym chyba oszalał. Krótko po ujęciu Piotra policji udało się ustalić, gdzie mieszka Ania. Dziewczyna przyznała się do udziału w kilku włamaniach, ale jednocześnie twierdziła, że nie wie, gdzie obecnie mieszka Gosia, bo się podobno wyprowadziła. To dlatego do Małgorzaty policjanci dotarli dopiero w grudniu. - Teraz pracuję, utrzymuję dom. Bardzo żałuję tamtego okresu mojego życia - zeznała. - Brakowało nam pieniędzy, więc się włamywaliśmy. Ja stałam na czatach, potem wszystko razem wynosiliśmy. Robiłam to, bo Piotr mi się podobał. Uległam mu. Małgorzata za te uległość zapłaciła wysoką cenę. Sąd Rejonowy w Lesznie, przed którym stanęła, skazał ją na rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata, grzywnę w wysokości 500 zł i dozór kuratora. Wyrok nie jest prawomocny. MACIEJ GÓRECKI P.S. Imiona zostały zmienione PROMOCJA 35 000 EGZEMPLARZY Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. Poznaj Nas Gmina Krzywiń. Tu i Teraz www.krzywin.pl „Gdzie Mickiewicz znany, kolej drezynowa sprawna, likier od Benedyktynów mocny, jeziora i liczne tereny rekreacyjne bezpieczne, powietrze czyste a kuchnia wielkopolska pyszna to właśnie ziemia krzywińska w powiecie kościańskim.” Zapraszam! Burmistrz Miasta i Gminy Krzywiń Jacek Nowak Ziemia Krzywińska Krzywiń siedziba gminy posiada długą historię sięgającą pierwszych Piastów. Samo miasto może poszczycić się ponad 770-letnią historią. To małe miasteczko z bogatą historią, obecnie stale modernizowane, jest niebywale dosko- znajduje się sławny folwark „Soplicowo” znany z filmu „Pan Tadeusz”, liczne Centra Rekreacji i Wypoczynku, Krzywińska Kolej Drezynowa, mini kolejka parkowa w Cichowie, strzeżone kąpieliska, bogata baza gospodarstw agroturystycznych, nietypowy szlak turystyczny – Kopaszewska Droga Krzyżowa i wiele innych atrakcji. Przez gminę przechodzi szlak romański, piastowski i Św. Jakuba. Na turystów czekają sieć szlaków rowerowych, ścieżki rowerowe oraz szlak turystyczny O/PTTK Kościan – ZIELONY (Leśniczówka Krzan – Dolsk, 81 km). Krajobraz gminy tworzy urozmaicona konfiguracja pól, lasów, jezior będących częścią Pojezierza Krzywińskiego. Nad gminą ,,góruje” widoczny ze Wianki w Zbęchach Kolej drezynowa jobrazie Wielkopolski, pośród pól, jezior i lasów na szczytach łagodnych pagórków. Z klasztoru według tradycji lubińskiej wywodził się nasz pierwszy kronikarz Gall Anonim. Przy klasztorze działa Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej oparty na starochrześcijańskiej tradycji modlitwy monologicznej. Lubińscy mnisi produkują także likier – Benedyktynkę, owoc wielowiekowej zioło-leczniczej tradycji klasztornej wpływający dobroczynnie na układ pokarmowy. Wiatrak w Krzywiniu Odpoczywaj Plaża w Cichowie nałym miejscem do zamieszkania. Strzeżony akwen wodny, lasy idealne na spacery, bogata infrastruktura sportowa, bliskie położenie dwóch przedszkoli oraz nowoczesność trzech typów szkół sprawia, że warto tu żyć. Dzisiaj gmina należy do najbardziej prężnych w kraju pod względem rozbudowy infrastruktury turystycznej. To tu wszystkich stron klasztor Opactwa Benedyktynów ze swą charakterystyczną wieżą. Łączy Nas Historia Najcenniejszym obiektem gminy jest Zespół Opactwa Benedyktynów w Lubiniu. Zabytkowy zespół opactwa wznosi się w malowniczym, morenowym kra- Piękny region pojezierza leszczyńskiego daje możliwość oderwania od zgiełku miast i ulic. Wielkopolska, jako onegdaj region bogaty, dysponuje szeregiem pałacy i dworków, które choć nie wszystkie przypominają czasy swej świetności, warte są zobaczenia. Tutaj bywała szlachta, poeci i wielcy muzycy, a każdy krok może napawać artystycznym tchnieniem. W tą tradycję wpisują się częste wizyty wieszcza Adama Mickiewicza, którego pobyt uświetniony został szlakiem Mickiewiczowskim, w który wpisuje się również Skansen ,,Soplicowo” w Cichowie. Spotkajmy się w Cichowie, gdzie... Wio sną moż na za znać spo ko ju w przepięknie kwitnącym sadzie folwarcznym, latem spróbować kąpieli w cichowskim jeziorze i korzystać z uroków rozrywek wodnych, jesienią obowiązkowo na grzybobranie w pobliskim lesie, a zimą kulig konnym zaprzęgiem. Agroturystyka Urokliwe położenie gminy Krzywiń, bogate warunki naturalne przyczyniły się do powstania znakomitej bazy gospodarstw agroturystycznych, gdzie obok wypoczynku i relaksu mogą Państwo poznać smak prawdziwej wielkopolskiej kuchni ,,jak u Mamy” oraz skorzystać z nieszablo no wych atrak cji ofe ro wa nych przez poszczególnych Gospodarzy. Zapraszamy do skorzystania z oferty i życzmy kolorowych snów podczas odpoczynku na wielkopolskiej wsi. Baza danych naszych gospodarstw agroturystycznych znajduje się na portalu internetowym gminy Krzywiń. 11 Jarmark Soplicowski (Soplicowo Filmowe w Cichowie) 23.06.2013r. godz. 14:00 Wianki (Plaża Miejska w Krzywiniu) 29.06.2013r. godz. 19:30 I Wyścig Kolarski po Ziemi Krzywińskiej (START – META Krzywiń) 06.07.2013r. godz. 14:00 Wianki ,,Noc Świętojańska” (Centrum Rekreacji i Wypoczynku w Zbęchach) 06-07.07.2013r. Mistrzostwa PZŁ w klasie Powszechnej. Centralne Zawody PZŁ (Strzelnica Krzywiń) 12-14.07.2013r. IV Maraton Pływacki o Puchar Burmistrza Miasta i Gminy Krzywiń (Plaża Główna Cichowo) 13.07.2013r. godz. 16:00 Grand Prix Siatkówki Plażowej (Plaża Główna Cichowo) 14.07.2013r. godz. 15:00 Turniej Streetball Cichowo Open (Kort Tenisowy w ośrodku ,,NAD BRZEGIEM RUCZAJU”) 20.07.2013r. godz. 14:00 (Organizator UKS Promień Krzywiń) Regionalne Zawody Konne w skokach przez przeszkody ,,Grand Prix Soplicowa” w Cichowie 21.07.2013r. godz. 10:00 Piknik Myśliwski (Strzelnica PZŁ Krzywiń) 28.07.2013r. godz. 14:00 Słoneczna Zumba (Plaża Główna Cichowo) 04.08.2013r. godz. 15:00 Letni Turniej w Boule (Soplicowo) 04.08.2013r. godz. 09:00 Turniej Tenisa (Kort Tenisowy w ośrodku ,,NAD BRZEGIEM RUCZAJU”) 10.08.2013r. godz. 14:00 (Organizator UKS Promień Krzywiń) Pokaz Akrobacji Rowerowych z konkursami dla dzieci (Plaża Główna Cichowo) 11.08.2013r. godz. 14:00 Letni Turniej Piłki Plażowej o Puchar Burmistrza Miasta i Gminy Krzywiń (Plaża Główna Cichowo) 11.08.2013r. godz. 15:00 Wielki Integracyjny Piknik ,,Gwiazdy Dzieciom” (Plaża Główna Cichowo) 17.08.2013r. godz. 15:00 Biesiada Rodzinna (Plaża Główna Cichowo) 18.08.2013r. godz. 15:00 Piknik Country w Cichowie (Soplicowo) 24.08.2013r. godz. 15:00 Dożynki Gminne Krzywiń 2013 (Plac przy Sali Domu Strażaka) 08.09.2013r. godz. 14:00 12 Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. 35 000 EGZEMPLARZY KUCHNIA REKLAMA Truskawka, córka poziomki ZESPÓŁ SZKÓŁ PRYWATNYCH 64-100 LESZNO, UL. DĄBROWSKIEGO 5, tel. 65 529 59 27 - Pierwsze Prywatne Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Łopuszańskiego, rok założenia 1995 - Pierwsze Prywatne Gimnazjum im. Tadeusza Łopuszańskiego, rok założenia 2004 Przymujemy również uczniów niepełnosprawnych Nasze szkoły pomagają wszystkim uczniom w rozwoju ich talentów zapewniają równość szans rozbudzają i rozwijają zainteresowania uwzględniają możliwości uczniów umożliwiają wszechstronny rozwój kształtują wrażliwość dają poczucie bezpieczeństwa DOSKONAŁE WARUNKI DO NAUKI DLA UCZNIÓW ZE SZCZEGÓLNYMI POTRZEBAMI EDUKACYJNYMI Nareszcie są, choć ostatnio pogodna niezbyt im sprzyja. Są zapowiedzią nadchodzącego lata, jego bogactwa smaków i możliwości. Truskawki to pierwsze owoce, których trzeba najeść się do granic możliwości, bo następna taka możliwość dopiero za rok. Wprawdzie przez ten rok możemy kupić bądź to mrożone, bądź to nawet świeże importowane z Chin, czy Hiszpanii, ale nie ma to jak polskie truskawki dojrzewające na przełomie wiosny i lata. Tym, którzy uwielbiają ich smak wydaje się, że istnieją od zawsze. Tak jednak nie jest. Truskawki zostały wyhodowane około 200 lat temu wskutek krzyżówek poziomek, które to rosły naturalnie w przyrodzie, najczęściej w lasach. Zmieniło się to za sprawą króla Francji Ludwika XIV. Właśnie dla niego sprowadzono z Chile tamtejsze poziomki, które były znacznie większe od tych europejskich. Niestety ich uprawa okazała się wcale nie taka łatwa, a zbiory nie były zbyt liczne. W związku z czym król, jako prawdziwy smakosz poziomek, zatrudnił botanika, który miał pracować dla niego nad przygotowaniem plonów, które by zadowoliły monarchę. To właśnie łakomstwo króla przyczyniło się do powstania truskawek i rozpowszechnienia ich w świecie. Botanik, Antoine Nicolas Duchesne, skrzyżował dwie odmiany poziomek – chilijskie i wirginijskie. Otrzymał znakomity efekt – duże, smakowite owoce, które dziś nazywamy truskawkami. Pod koniec XVII wieku truskawki zaczęli uprawiać Anglicy. W efekcie to właśnie w Anglii wypracowana została metoda krzyżowania poziomek, którą stosuje się do dzisiaj. W po- fot. Karolina Sternal Ma iście królewski rodowód, gdyż przyszła na świat w Wersalu za sprawą samego Ludwika XIV, Króla Słońce wszechnej sprzedaży w sklepach truskawki pojawiły się pierwszy raz w Londynie około 1930 roku. Wcześniej był to owoc, którym delektowano się wyłącznie na królewskich dworach. Podawano je wtedy na maleńkich talerzykach z dodatkiem szampana. Tyle o królewskim rodowodzie truskawek. Czas na przyjrzenie się ich właściwościom. I tu czeka nas wielkie zaskoczenie. Truskawki zawierają w sobie znacznie więcej naturalnej witaminy C niż cytryny! W przybliżeniu można to określić tak, że w 10 dag truskawek znajduje się aż 60 mg witaminy C. Na dobrą sprawę wystarczy więc zjeść w sezonie 20 dag truskawek (organizm ludzki potrzebuje dziennie od 50 mg do 100 mg witaminy C) i jesteśmy zaspokojeni. Do tego dochodzi zawartość takich witamin jak: A, B1, B2, B3, PP, pektyny, wszystkie makro i mikroelementy jakie znamy, a także wapń, fosfor, magnez, mangan, żelazo. Truskawki są nie tylko niskokaloryczne (jeśli nie będziemy je podawać z bitą śmietaną lub cukrem), przyspieszają przemianę materii, ale też wybielają zęby. Zwolennicy tej teorii (po- noć sprawdzonej niejednokrotnie i potwierdzanej przez dentystów) w sezonie używają nawet truskawek do... mycia zębów. Niegdyś truskawki uznawano za afrodyzjak. We Francji tradycją było przyrządzane nowożeńcom specjalnej zupy truskawkowej. Do dzisiaj niektórzy uważają, że jeśli ktoś przepołowi truskawkę i podzieli się nią z wybranką lub wybrankiem, to te dwie osoby połączy gorące uczucie. W Bawarii do dzisiaj truskawki są prezentem dla elfów, które uwielbiają te owoce. Do rogów bydła przywiązuje się małe koszyczki z truskawkami, w zamian elfy mają się opiekować zwierzętami, aby były zdrowe, dawały dużo mleka i rodziły zdrowe potomstwo. W Polsce truskawki to przede wszystkim rośliny, które wyśmienicie czują się w naszym klimacie. Na czerwone, soczyste owoce wszyscy czekają z niecierpliwością. Nie sposób wymieć dań, przekąsek, deserów, których podstawą są truskawki. A ponieważ właśnie rozpoczął się sezon, więc czas na kulinarne szaleństwo z królewską truskawką w roli głównej! KAROLINA STERNAL Drożdżowe racuchy z truskawkami Składniki: 20 g świeżych drożdży, 250 ml mleka, 200 g mąki pszennej, 50 g cukru, 1 jajko, 1 żółtko, 2 łyżki cukru wanilinowego szczypta soli, 30 g masła (roztopionego i ostudzonego), 3 łyżek masła klarowanego do smażenia, truskawki Sposób przygotowania: Zrobić rozczyn z drożdży: mleko podgrzać (ma być dobrze ciepłe, ale nie gorące), drożdże pokruszyć do miseczki, dodać połowę ciepłego mleka, 1 łyżeczkę cukru i 1 łyżkę mąki. Wymieszać i odstawić na 10 – 15 minut. W tym czasie utrzeć jajko i żółtko z cukrem na puszystą masę. Zmniejszyć obroty miksera i dodać kolejno: rozczyn drożdży, przesianą, podgrzaną mąkę, cukier, cukier waniliowy, sól, resztę mleka oraz roztopione i ostudzone masło. Zmiksować na jednolitą masę. Przykryć lnianą ściereczką, odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Rozgrzać patelnię, posmarować masłem i wylać dwie lub trzy porcje ciasta (zależy od wielkości patelni). Racuchy smażyć najpierw z jednej strony, a następnie przełożyć na drugą. Podawać gorące z pokrojonymi truskawkami na wierzchu. ZDROWIE 35 000 EGZEMPLARZY Nr 11 (20) 13 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. Roślina to potęga REKLAMA fot. Karolina Sternal Wpływają nie tylko na poprawę naszego otoczenia, ale także na poprawę naszego zdrowia i kondycji. O czym mowa? O roślinach Podczas spotkania członków Izby Zielarskiej można było nie tylko wysłuchać ciekawych wykładów, ale także zapoznać się z najnowszymi preparatami ziołowymi Można powiedzieć, że to przekonywanie przekonanych, ale tak nie jest. – Oczywiście, że wszyscy jak tu jesteśmy mamy dużą wiedzę na temat roślin i ich oddziaływania na ludzki organizm, ale właśnie dlatego, że zajmujemy się tym zawodowo, to tym bardziej musimy tą wiedzę pogłębiać – przekonuje Piotr Duda, prezes Polskiej Izby Zielarsko – Medycznej i Drogeryjnej. – Każdego roku dzięki badaniom naukowym, praktyce, a także wymianie doświadczeń dowiadujemy się czegoś nowego, istotnego z punktu widzenia naszych klientów. Dlatego organizujemy tego typu spotkania, na które zapraszamy znawców tematu. Tym razem członkowie Izby spotkali się w Boszkowie, a jednym ze znawców tematu był Piotr Kardasz, przyrodnik, dziennikarz prowadzący w PTV Katowice cykliczne programy poświęcone roślinom, także tym określanym mianem fitomediacyjnych. Cóż to takiego jest fitomediacja? – Fitoremediacja jest naturalną metodą oczyszczania i detoksykacji środowiska. Jak sama nazwa wskazuje, metoda ta ma bezpośredni związek z roślinami – wyjaśnia Piotr Kardasz. – Rośliny są jedyną grupą organizmów wyższych, które opanowały silnie skażone środowisko. Jest to kolejny aspekt świadczący o ich wyjątkowości w życiu na Ziemi. Świat nieustannie pędzi do przodu. Zjawiska takie jak: rozwój przemy- słu, wzrost liczby ludności nie idą w parze z ekologią, a ich oddziaływanie na środowisko jest wręcz destrukcyjne. Efektem tego jest chociażby skażenie gleb, wód oraz powietrza. Tym czasem naukowcy dowiedli, że niektóre gatunki roślin posiadają zdolność pobierania i degradacji ksenobiotyków czy metali ciężkich odpowiedzialnych za zanieczyszczenie środowiska poprzez akumulację i metabolizm tych związków we własnych organach lub przekształcanie ich w związki nietoksyczne. Mało tego. Niektóre z takich właśnie roślin mają jeszcze inne, równie cenne właściwości, które człowiek powinien wykorzystywać. Na przykład taka niepozorna aronia. – Ta roślina nie tylko rośnie w zdegradowanym środowisku, nie tylko dzięki pięknie przebarwiającym się jesienią liściom urozmaica nasz krajobraz, ale także daje nam bogate w wiele cennych składników owoce. I co w tym wszystkim najważniejsze – dodaje Piotr Kardasz – mimo że roślina czerpie z zanieczyszczonego środowiska, to jej owoce są wolne od tych zanieczyszczeń. Odporna na zanieczyszczenia aronia nie tylko wpływa na obniżenie ciśnienia, ale też nan przykład. picie soku z aronii jest zalecane przy reumatoidalnym zapaleniu stawów, działa odtruwająco i antybakteryjnie. Podczas spotkania w Boszkowie Piotr Kardasz zachęcał także do sadzenia i korzystania z właściwości wielu in- nych roślin – brzozy, borówki amerykańskiej, czarnego bzu, sosny zwyczajnej, rozmarynu, głogu. – Lek jest koniecznością, korzystanie z tego, co dają nam rośliny jest wspomaganiem naszych sił – zaznacza Piotr Kardasz. Fitomediacja jest u nas zdecydowanie mało znaną metodą, ale w przyszłości może się stać kluczową w walce z degradacją natury. Problematyczna może być jedynie kwestia dość długiego czasu oczekiwania na efekty oczyszczania środowiska przez rośliny. Jest to ściśle związane z ich okresem wegetacyjnym oraz pośrednio z warunkami klimatycznymi. Szereg zalet wynikających ze stosowania fitoremediacji jest mimo to przeważający. Fitoremediacja charakteryzuje się mianowicie: minimalną inwazyjnością na środowisko naturalne, niewielkimi wymaganiami sprzętowymi, wysoką efektywnością, skutecznością działania dla wybranych substancji, niewielkimi nakładami finansowymi w porównaniu z innymi metodami oczyszczania zdegradowanego środowiska. Dlatego warto pomyśleć o tym, jakie rośliny chcemy posadzić w swoim ogrodzie, czy na balkonie. Bo być może zamiast bajecznie kwitnących modnych kwiatów warto sięgnąć po może nieco mniej efektowną roślinę, ale za to przynoszącą nam wielorakie korzyści. KAROLINA STERNAL Nasz portal ogłoszeniowy www.ogloszeniaZ.pl podstawowe ogłoszenia drobne za darmo!!! Redaktor naczelny:Arkadiusz Jakubowski Adres redakcji: ul. Hiszpańska 11 (wejście z boku budynku), 64-100 Leszno, tel. 65 521 01 83, 603 915 116, [email protected], www.reporterleszczynski.pl Redaguje zespół: Karolina Sternal ([email protected]), Arkadiusz Jakubowski ([email protected]), Współpracownicy: Stanisław Zasada (reportaż), Zbigniew Korona (motoryzacja), Daniel Nowak (sport), Krzysztof Stephan Reporter leszczyński: Wydawca:Agencja Promocyjna Ajak Arkadiusz Jakubowski, ul. Dąbrówki 4, 64-100 Leszno. Druk: Polskapresse Oddział Poligrafia Drukarnia Poznań, ul. Malwowa 158, 60-175 Poznań. Biuro reklam i ogłoszeń: tel. 730 388 885, [email protected] ISSN: 2299-4777 Za treść reklam i głoszeń redakcja nie odpowiada. Wydawca nie przyjmuje i nie publikuje reklam i głoszeń o zabarwieniu erotycznym. 14 Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. 35 000 EGZEMPLARZY SPORT REKLAMA Po upadku fot. Archiwum Kolizje, upadki, ślizgi, uderzenia motocyklem albo w bandę. decydują o całym życiu. Dlatego trzeba być przygotowanym z nich bez szwanku. Dzięki treningom żużlowcy wiedzą jak Patryk Dudek z Falubazu w ubiegłym sezonie cudem wyszedł cało z poważnego wypadku na torze. Byc może uratowała go sztuka upadania. Od 1913 roku z powodu obrażeń doznanych w trakcie zawodów, treningów czy pokazowych wyścigów na torach żużlowych zginęło 334 zawodników, w tym 42 Polaków. Sztuka spadania ZATRUDNIĘ DEBE INTERNATIONALE SPEDITION SP. Z O.O. ul. Spółdzielcza 21B, 64-111 Lipno zatrudni kierowców kat. C+E ze znajomością języka niemieckiego oraz doświadczeniem w transporcie międzynarodowym. Kontakt: osobiście, telefonicznie pod nr: 65 529 70 40 lub mailowo na adres: [email protected] Mając na względzie niezwykle wysoką urazowość „czarnego sportu” poprzedni trener sprawnościowy żużlowców Unii Leszno – Bolesław Ossowski, opracował i wdrożył plan ćwiczeń, mających na celu minimalizowanie ryzyka doznawanych urazów wskutek upadków. Założenia treningowe planu Ossowskiego realizowane są do dzisiaj przez jego następcę. – W klubie sportowym Unia Leszno przeprowadza się zajęcia z zakresu umiejętności upadania. Realizowane są przez cały okres przygotowawczy, na każdej jednostce treningowej – potwierdza obecny trener sprawnościowy zawodników Fogo Unii Paweł Barszowski. – Jednym z celów przygotowania fizycznego zawodników jest zapobieganie ewentualnym kontuzjom podczas upadków. Odbywa się to wielokierunkowo. Zapobiegamy poprzez wzmocnienie mięśni, głównie posturalnych [brzucha, grzbietu, pośladków i lędźwiowych – przyp. red] oraz mięśni w obrębie miejsc najbardziej narażonych na kontuzję podczas upadków takich jak obręcz barkowa, stawy kończyn górnych i dolnych – dodaje trener. Okazuje się bowiem, że nie kombinezon (dawniej skóra) jest najlepszą ochroną żużlowca podczas nagłego zderzenia bądź uderzenia o tor lub bandę. Chronia go przede wszystkim mięśnie. Im lepiej wykształcone, tym stają się większą polisą ubezpieczeniową. – Silny mięsień ma zadanie ochronne, jest jak gdyby tarczą chroniąca kości czy narządy wewnętrzne – wyjaśnia Barszowski. – Dlatego podczas treningów kształtujemy siłę mięśniową. Drugim elementem mającym zapobiegać kontuzjom jest wykształcenie odpowiedniego poziomu gibkości w obrębie stawów. Duży zakres ruchu w wielu przypadkach uchroni przed kontuzjami, jak zerwania czy naderwania mięśni, uszkodzenie stawu. Bardzo ważne w treningu są też ćwiczenia gimnastyczne, a więc elementy akrobatyczne, jak przewroty, salta. Wykonywane są one w różnych warunkach, np. w trakcie biegu na dużym zmęczeniu i przy dużej szybkości powodowanej rywalizacją. Człowiek-guma 7 kwietnia br. Fogo Unia Leszno mierzyła się w spotkaniu towarzyskim z Dospelem Włókniarzem Częstochowa. Obie ekipy przystąpiły do treningu w praktycznie najsilniejszych zestawieniach. W wyścigu dziesiątym Damian Baliński tuż po starcie, na wyjściu z pierwszego wirażu, „złapał” bardzo przyczepny pas nawierzchni, na co natychmiast zareagował jego motocykl. Leszczynianin na wyprostowanym niemal do pionu motorze, zbliżył się i opadając zahaczył o jadącego na prowadzeniu środkiem toru Mikkela Michelsena, z całym impetem uderzając na prostej w bandę, na której wykonał kilka przewrotów i spadł po jej drugiej stronie, w pasie bezpieczeństwa. Filmik z tego upadku można było oglądać na You Tube. Mroził krew w żyłach. O wiele mniej groźne upadki kończyły się śmiercią, tymczasem popularny „Balon” przypłacił ten wypadek jedynie siniakami. – Wysoki poziom sprawności fizycznej, duże umiejętności akrobatyczne na pewno uchroniły nie jednego zawodnika przed poważną kontuzją – mówi trener sprawnościowy żużlowców Unii Leszno. – Nie będę ukrywał, że akurat Damian Baliński jest jednym z najbardziej sprawnych zawodników, jaki kiedykolwiek trenował w Lesznie i już kilkakrotnie zaliczał bardzo poważne, widowiskowe upadki, z których wychodził bez większych urazów. Jednak czasami trzeba mieć też trochę szczęścia, bo nawet, gdy ma się pewną kontrolę nad upadkiem i lotem, można uderzyć w coś ciałem lub zostać uderzonym przez motocykl i odnieść poważną kontuzję – zastrzega. SPORT Nr 11 (20) 35 000 EGZEMPLARZY wstań Biuro reklam i ogłoszeń: tel. kom. 730 388 885 REKLAMA fot. Archiwum Baliński miał więc szczęście czy wysokie umiejętności bezpiecznego upadania? W przeszłości trenował taekwondo. Czy wytrenowanie i gibkość wyniesione z zajęć koreańskiej sztuki walki mogły okazać się pomocne? – W tym wypadku było więcej szczęścia niż rozumu – mówi z rozbrajającą szczerością były kapitan Unii. – Oczywiście, pewnie ta zwinność w jakimś sensie się przydała. Nie doznałem żadnego złamania, co przy takim upadku może wydawać się dziwne. W jakimś procencie zwinność wytrenowana na sali jednak miała znaczenie – odpowiada żużlowiec. O sile uderzenia podczas tego upadku najlepiej świadczy fakt, że rozdarciu uległ kombinezon. Sam moment upadku trwa ułamek sekundy. Trudno jest zatem w tym czasie o jakąkolwiek reakcję. Czas na nią jest bardzo ograniczony. – Najgorszym momentem było uderzenie w ogrodzenie toru. Całe szczęście, ze podczas lotu na drodze nie stanęły żadne przeszkody – uważa zawodnik. Sekundy grozy Upadek z jadącego 100 kilometrów na go dzi nę mo to cy kla, ude rze nie w twardy niczym asfalt tor i spotkanie po kilkunastu metrach z, miejmy nadzieję, dmuchaną, bandą. Wszystko trwa sekundę, dwie. Tylko tyle ma żużlowiec na podjęcie decyzji, która mo że za wa żyć na je go ży ciu. Po upadku po prostu wstanie, otrzepie się i wró ci o wła snych si łach do parkingu, czy też karetka zawiezie go do szpitala? – W uprosz cze niu moż na po wie dzieć, że nasze zajęcia uczą zawodnika wyczuwania w jakim położeniu względem ziemi się znajduje w ciągu tych paru chwil – tłumaczy Paweł Barszowski. – Trening, który reali zu je my do sko na li tzw. czu cie wewnętrzne tj. pochodzące z różnych receptorów w ciele człowieka, pozwalające na kontrolę ruchu czy położenia całego ciała lub jego części. W momencie upadku działają na ciało siły zewnętrzne, nienaturalne podczas nor mal ne go funk cjo no wa nia. Ćwiczenia wykonywane przez zawodników mają te warunki sprowokować i nauczyć się na nie odpowiadać. Ale odpowiadać automatycznie, odruchowo, bo czasu na reakcje nie ma zbyt wiele. Podczas treningu jednak trudno sprowokować takie przeciążenia, jakie działają na zawodnika roz pę dzo ne go do oko ło stu kilometrów na godzinę. Zajęcia przygotowujące żużlowców do upadków wielu uratowały życie. W każdym klubie to stały element treningu. Na szczęście. DANIEL NOWAK 15 AUTOPROMOCJA Żużel to ryzyko. Ułamki sekund na upadki i nauczyć się wychodzić to robić jak najlepiej Troy Batchelor, były zawodnik Unii, też kilka razy upadał 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. 16 Nr 11 (20) 13 czerwca - 26 czerwca 2013 r. 35 000 EGZEMPLARZY CIEKAWY PRODUKT Misie lubią dzieci, dzieci widzą misie – No dobrze – pani Ewa macha w końcu ręką i przestaje patrzeć na zegarek. Najważniejsze, że Maciej się dobrze bawi. – Nie miałam pojęcia, że coś takiego się otworzyło – mówi pani Ewa Grześkowiak, mama 6-letniego Maćka. – Dopiero w Reporterze zobaczyłam ogłoszenie, że we Włoszakowicach jest Centrum Zabaw dla Dzieci Widzi-Misie. Z Leszna, gdzie mieszkamy do Włoszakowic żabi skok, więc postanowiłam zobaczyć to na własne oczy. Wsadziłam Maćka do auta i przyjechaliśmy. Prawdę mówiąc, mój Maciek był już trochę znudzony takimi centrami i myślałam, że tu będzie tak samo, ale się myliłam. Tutaj po prostu szaleje. Wystarczy spojrzeć, nie będę mogła wyciągnąć go do domu. Dla Anny Kenkel takie opinie to miód na serce. Dowód, że jednak było warto, że ryzyko się opłacało. – Bo trochę ryzykowne to było – przyznaje pani Anna, właścicielka Widzi-Misiów. – Niektórzy znajomi, gdy mówiłam, że chcę otworzyć duże centrum zabaw dla dzieci w niewielkich Włoszakowicach tylko kręcili głowami i mówili, że to nie wypali. Ale byłam przekonana, że to dobry pomysł. Że przecież niedaleko jest Leszno, Kościan, Wschowa. Trzeba tylko stworzyć coś wyjątkowego, czego jeszcze nie ma i ludzie przyjadą. Stara kupiecka zasada mówi, że dobry towar musi się sprzedać. A stare kupieckie zasady mają to do siebie, że się sprawdzają. Pod warunkiem, że towar jest rzeczywiście pierwsza klasa. – Od początku postanowiłam sobie, że jeśli już robić, to robić solidnie i dobrze – mówi A. Kenkel. – Żadnej taniej tandety. Ma być atrakcyjnie, solidnie, ładnie i bezpiecznie. Efekt robi wrażenie nie tylko na dzieciach, ale też i na ich rodzicach. Bo i jedni i drudzy mogą sobie tutaj ciekawie zagospodarować czas. – Oczywiście w centrum zabaw dla dzieci najważniejsze są dzieci – uśmiecha A. Kenkel. – W budynku mają do dyspozycji niepowtarzalny, specjalnie zaprojektowany dla tego konkretnego miejsca plac zabawa. Cztery piętra i różne instalacje: od ścianki wspinaczkowej po małpie mosty, baseny z kulkami, trampoliny, cymbergaje i trzy zjeżdżalnie. A moją największą dumą jest w tym wszystkim 8-metrowa zjeżdżalnia. Wybudowana specjalnie dla nas i przywieziona z Niemiec. To właśnie ta, od której nie może oderwać się Maciek. – Przypominam sobie, że dawniej był tutaj duży sklep spożywczy – mówi przy filiżance kawy mama 6-letniego Macieja. – Obiekt zmienił się nie do poznania. Plac zabaw jest naprawdę świetny, ale mnie najbardziej podoba się to, że pomyślano też o mnie jako o rodzicu. Mogę sobie wypić świetną włoską kawę w kawiarni lub w ogródku wiedeńskim. Mam czas, żeby sobie odetchnąć albo nawet popracować z laptopem bo jest tutaj wi-fi. I nie martwię się o syna, bo wiem, że mają tutaj wyjątkowo dobrze przygotowaną kadrę. – Wszyscy mamy wykształcenie pedagogiczne i zaliczone kursy w zakresie udzielania pierwszej pomocy – mówi Patrycja Lis, jedna z opiekunek w Widzi-Misiach. – Szefowa bardzo dużą wagę przywiązuje do względów bezpieczeństwa. Wszystkie nasze urządzenia i instalacje do zabawy mają certyfikaty bezpieczeństwa i świadectwa jakości. Tutaj nie ma tak zwanej chińszczyzny i samoróbek. Ta duża zjeżdżalnia to wytrzyma nawet 160 kilogramów. fot. Archiwum - Maciuś, chodź już! Maciek, już dosyć! Maciej, proszę natychmiast do mamy! - Eee mamo. Jeszcze trochę. Jeszcze chwilkę. Jeszcze tylko zjadę z tej zjeeeeżdżalni... Widzi-Misie organizują wszelkiego rodzaju imprezy dla dzieci Nawet 12-letnie dzieciaki świetnie się tutaj bawią, oczywiście pod naszym okiem. Są zamontowane kamery i mamy podgląd na wszystko, co się u nas dzieje: w środku i na zewnątrz. Widzi-Misie mają ambicje być nie tylko zwykłym centrum zabaw, ale też swego rodzaju centrum edukacyjnym. W salce multimedialnej odbywają się zajęcia językowe i plastyczne. Na ogrodzonym placu na zewnątrz można nie tylko pobawić się pod gołym niebem, ale też na przykład zorganizować wspólne śpiewanie przy ognisku z gitarą. – Co pewien czas siadamy w swoim gronie i robimy burzę mózgów – mówi A. Kenkel. – I wymyślamy atrakcje: a to dzień tańca, a to nocne czytanie ba- jek. Chcę, by Widzi-Misie żyły i były kreatywne. Organizujemy też oczywiście wszelkiego rodzaju uroczystości: imieniny, urodziny i inne. Jeśli się dobrze przyjrzeć można dostrzec, jak wiele rzeczy urządzono tutaj dla wygody małych i dużych gości. Rodzice są nie tylko zachwyceni kawiarnią czy ogródkiem wiedeńskim. Na przykład mamy bardzo chwalą zamontowane na ścianie suszarkami do włosów. No bo która mama pozwoliłaby wyjść spoconemu po szalonej zabawie dziecku na dwór z mokrymi włosami?. – Ja zwracam uwagę na detale i widzę, że tutaj naprawdę o nie zadbano – mówi pani Ewa Grześkowiak. – PowieREKLAMA Reporter leszczyński nagrodzony Tekst „Wojna wojną, ale pogrzeb się należy”, którego autorem jest Arkadiusz Jakubowski, opublikowany w ubiegłym roku w Reporterze leszczyńskim zdobył II nagrodę w kategorii prasa w XIV Konkursie Marszałka Województwa Wielkopolskiego „Wielkopolska Obywatelska Wielkopolska Europejska”. Jury przyznało dwa równorzędne drugie miejsca. Nagrodzona została też Marta Krzyżanowska z redakcji „Panoramy leszczyńskiej”. Pierwszą nagrodę w kategorii prasa zdobył natomiast, doskonale znany czytelnikom Reportera leszczyńskiego z naszych łamów, Stanisław Zasada. Jury doceniło jego reportaż opublikowany w „Tygodniku Powszechnym”. Gratulujemy. Redakcja działabym, że to taki obiekt z europejskim sznytem. Z klasą. A skąd się wzięła nazwa Widzi-Misie? – Z rozpaczy, która mnie momentami ogarniała podczas tej całej przebudowy – śmieje się pani Anna. – Bo to naprawdę nie było proste i łatwe. Czasami miałam wszystkiego dość. Pewnego razu powiedziałam po powrocie do domu, że jak jeszcze raz będę miała takie „widzimisię”, to rodzina ma mi to wybić z głowy. Od tego czasu tak zaczęliśmy to miejsce nazywać i tak już zostało. Tyle że teraz kojarzy mi się już tylko i wyłącznie z misiami. Cieszę się bardzo że coś takiego udało mi się stworzyć. JAN BOROWIAK