frament sklodowska.indd

Transkrypt

frament sklodowska.indd
1
„Złodziejka mężów”
Maria, co prawda, zapewniała zmarłego męża, pisząc do niego
w dzienniku: „nigdy nie oddam nikomu miejsca, jakie Ty zajmowałeś w moim życiu”, ale przewrotny los sprawił jej niespodziankę, stawiając na jej drodze mężczyznę, w którym się zakochała.
Kolejna miłość w życiu naszej bohaterki zjawiła się dość późno,
kiedy Skłodowska była już po czterdziestce i przynajmniej teoretycznie wszystkie miłosne uniesienia powinna mieć dawno za
sobą.
Dodajmy, że uczucie przyszło w odpowiednim dla niej momencie, bowiem osamotniona Maria coraz bardziej pogrążała się
w depresji. O stan jej zdrowia martwili się zarówno najbliżsi, jak
i przyjaciele. Starszy brat Piotra, Jakub, widząc ją i jej córki uwiecznione na zdjęciu, które przysłała mu dwa lata po śmierci męża,
naprawdę przeraził się jej wyglądem. Natychmiast chwycił za pióro,
by napisać do bratowej: „Obie dziewczynki wyglądają ślicznie, ale
Pani! Jak smutno Pani wygląda! Moja żona rozpłakała się, gdy zobaczyła Panią tak mizerną i wyczerpaną. Musi Pani zacząć trochę
dbać o siebie, choćby ze względu na dzieci, które będą Pani potrzebować jeszcze bardzo długo!”1. Niestety, Maria nie znajdowała
w sobie sił, by zacząć o siebie dbać, co z bólem zauważali przyjaciele.
„Każdy mówił, że pani Curie umarła dla świata. Jest uczoną, którą
cierpienie odgrodziło od ludzi”2 – mówiła Marguerite Borel, córka
matematyka i dziekana Wydziału Nauk Ścisłych, Appella. Na domiar złego, depresja sprawiła, że Maria Curie, kobieta o niebanalnej
2
urodzie i swoistym uroku, dosłownie marniała w oczach i wyglądała
na znacznie starszą, niż wskazywała metryka.
Nic więc dziwnego, że kiedy pewnego wieczora Maria wpadła ze
zwyczajową wizytą do Borelów, odmieniona niemal jak za sprawą
czarów, zarówno Marguerite, jak i jej małżonek, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Uczona, która dotąd nosiła wyłącznie niezbyt
eleganckie czarne stroje, wkroczyła odziana w piękną białą suknię,
którą zdobiła czerwona róża przypięta na wysokości jej szczupłej
talii. Ale to nie strój przykuł uwagę gospodarzy, ale sama Maria,
w której, jak potem mówiła Marguerite, było „coś, co przywodziło
na myśl wiosnę, która powoli kruszy zimowe lody”3. Przemiana
nie umknęła też uwadze innego znajomego uczonej, Piotra Perrin,
który zapytał Marguerite, co się stało z Marią, jednak ani Marguerite, ani jej mąż, polityk Emil Borel, nie umieli na to odpowiedzieć.
A tymczasem odpowiedź była bliżej, niż się spodziewano. Za pozytywną przemianą Marii stał bowiem mężczyzna, którego zarówno
państwo Borel, jak i Perrin doskonale znali. Był nim Paul Langevin,
uczeń i przyjaciel zmarłego Piotra Curie, ten sam, który onegdaj
zastąpił go na stanowisku kierownika laboratorium w Miejskiej
Szkole Fizyki i Chemii Przemysłowej. Ten uczony fizyk teoretyk
współpracował z Marią, którą znał od dawna, gdyż w domu państwa
Curie bywał jeszcze za życia Piotra. Był niewątpliwie wybitnym
naukowcem i jedną z najwybitniejszych osobowości swoich czasów,
a Albert Einstein wręcz twierdził, że jest on jedynym Francuzem,
który jest w stanie go zrozumieć, dodając, że gdyby nie uczynił
tego on sam, to z całą pewnością właśnie Langevin sformułowałby
teorię względności.
Młodszy od Marii o pięć lat, Paul Langevin był też wyjątkowo
przystojnym mężczyzną: wysoki, wysportowany, o przenikliwym
spojrzeniu mądrych oczu i zawadiacko podkręconych wąsach
z pewnością podobał się kobietom. Ale nie Marii Curie, ona po3
czątkowo widziała w nim wyłącznie przyjaciela, na którym mogła
zawsze polegać i który w pewien sposób jako uczeń i protegowany
Piotra przypominał jej zmarłego męża. Henrietcie Perrin, żonie
Jeana, z którą Maria bardzo się zaprzyjaźniła, zwierzyła się kiedyś,
że ceni sobie jego „cudowną inteligencję”4. Chętnie korzystała też
z jego pomocy przy przygotowywaniu wykładów na Sorbonie czy
podczas pracy w laboratorium. Oboje obracali się w tych samych
kręgach. Paul bywał w domu państwa Borel, odwiedzał również
Perrinów. I podobnie jak w przypadku Marii jego przyjaciele też
bardzo martwili się kondycją psychiczną Paula. Langevin miał bowiem skłonności do depresji, które z wiekiem coraz bardziej się
pogłębiały. Nerwy i problemy z psychiką były też przyczyną jego
dolegliwości żołądkowych, które czasem nasilały się tak bardzo,
że praktycznie uniemożliwiały mu pracę. Niekiedy przychodził do
przyjaciół na spotkanie w tak złym nastroju, że gospodarze oraz
zaproszeni goście dosłownie wychodzili ze skóry, by oderwać go
od czarnych myśli, kłębiących się w jego głowie, ale rzadko im się
to udawało.
Przyczyną złej kondycji psychicznej uczonego było jego nieudane małżeństwo, w którym tkwił od 1898 roku głównie ze względu
na dobro czwórki dzieci. Co ciekawe, chociaż sam zainteresowany
twierdził, że w jego związku zaczęło się dziać źle już po narodzinach
pierwszego dziecka, to nie odszedł od żony i najwyraźniej nadal
z nią sypiał, para doczekała się bowiem kolejnej trójki potomstwa…
Szczerze mówiąc, Langevin sam nawarzył sobie tego piwa, gdyż ożenił się z zupełnie nieodpowiednią kobietą. Nie wiadomo, czy była to
miłość, czy też zwyczajne krótkotrwałe zauroczenie, które sprawiło,
że ożenił się z Emmą Jeanne Desfosnes, córką rzemieślnika zarabiającego na życie wytwarzaniem ceramicznych kopii znanych dzieł
sztuki. Było to dość intratne zajęcie, z pewnością bardziej dochodowe niż wykłady na uczelni i praca naukowa, która była życiową
4
pasją przyszłego zięcia. Trudno się było spodziewać po dziewczynie,
wychowanej w typowo drobnomieszczańskim domu, by podzielała
naukowe pasje męża. Dla niej ważniejsze było, by zarabiał pieniądze
i utrzymywał dom na odpowiednim poziomie, a to w przypadku
naukowca – wykładowcy i badacza – było raczej niemożliwe. Pensja
wykładowcy w owych czasach często była niższa niż wykwalifikowanego robotnika, dlatego wiele wybitnych umysłowości, na czele
z Piotrem Curie i Paulem Langevinem, mogło podpisać się pod
twierdzeniem Alberta Einsteina: „Nauka jest cudowną rzeczą, jeżeli
ktoś nie musi się z niej utrzymywać”5.
Dla żony Langevina i jej rodziny było niezrozumiałe, dlaczego mężczyzna będący głową rodziny zamiast znaleźć sobie porządną, dobrze płatną pracę, tkwi na uczelni, prowadząc wykłady
i zajmuje się niepoważnymi eksperymentami w laboratorium. Dla
Jeanne (używała swojego drugiego imienia) i jej krewnych Paul
był zwyczajnym nieudacznikiem, złośliwym leniem, który nie potrafi, a przede wszystkim nie chce znaleźć sobie godziwego zajęcia.
Żona suszyła mu o to głowę przy każdej okazji. On niezmiennie
odpowiadał, że raczej umrze niż porzuci swoje ukochane laboratorium, co skłoniło Jeanne do poważnego zastanowienia się nad
stanem umysłu małżonka. Ponieważ sama nie mogła nic wskórać, zaprzęgła do pomocy swoją rodzinę w osobach matki, siostry
i szwagierki i owo damskie trio dzień w dzień nagabywało mężczyznę, by wreszcie wziął się do „porządnej” roboty. Pół biedy, gdyby
na gderaniu i utyskiwaniu się skończyło, ale kobiety systematycznie
uprzykrzały Langevinowi życie, urządzając mu awantury. Pewnego
dnia wykradły mu z kieszeni listy od matki, w których ta martwiła
się o małżeństwo syna. Jeanne nie chciała mu ich oddać, tłumacząc,
że zachowa je na wypadek rozwodu. Kobiety zresztą systematycznie
przeszukiwały mu kieszenie, zabierając znalezione tam pieniądze.
Doszło do tego, że kiedy chciał przekazać jakąś sumkę swoim krew5
nym, prosił o jej przechowanie Perrina, tłumacząc, że pieniądze
w jego domu nie są bezpieczne.
Pewnego dnia zjawił się w laboratorium z posiniaczoną twarzą.
Zdziwionemu Perrinowi wyjaśnił, że spadł z roweru, ale później
przyznał się, że pobiła go własna żona. Żelaznym krzesłem… Ów
mebel okazał się zresztą ulubionym narzędziem rozwiązywania
konfliktów w rodzinie żony. Wobec niesfornego jej zdaniem zięcia
używała go często teściowa, niekiedy też sięgała po krzesło szwagierka. Aż dziw, że skończyło się tylko na siniakach. Do rękoczynów
dochodziły też obelgi słowne, wyzwiska i upokorzenia. Państwo
Perrin, którzy dobrze znali zarówno Paula, jak i jego żonę, oceniając
jego nieudane małżeństwo, nie opowiadali się po żadnej ze stron.
Perrin wspominał: „Często spotykaliśmy się z nimi. Pani Langevin (…) była zawsze bardzo miła i serdeczna wobec mojej żony
i mnie. Paul natomiast często wpadał w posępny nastrój. Osobiście
nigdy nie byłem świadkiem żadnego aktu przemocy, doszedłem
zatem do wniosku, ze wina musi leżeć po obu stronach”6. Z kolei
żona Perrina, Henrietta, początkowo współczuła Jeanne, ale kiedy
częściej odwiedzała dom Langevinów, jej sympatia przechyliła się
na stronę Paula. Dość często była bowiem świadkiem, jak krewka
żona obrzucała go wyzwiskami. „Było mi bardzo przykro, że mój
przyjaciel jest tak nieszczęśliwy, lubiłam go i martwiłam się o niego.
Powiedział mi kiedyś: «Nie wiem, w kim mógłbym znaleźć oparcie.
Mam tylko dzieci, ale one są jeszcze małe»”7.
Okazuje się też, że Langevin był mimo wszystko w pewien sposób przywiązany do Jeanne. Kiedy w 1902 roku zdecydowała się go
opuścić, zaklinał ją na wszystkie świętości, aby wróciła do domu,
a kiedy po urodzeniu trzeciego dziecka poważnie zapadła na zdrowiu, dzień i noc opiekował się nią niczym najczulsza pielęgniarka.
Istotę konfliktu uchwyciła zapewne biografka Skłodowskiej Susan Quinn, pisząc: „Być może Langevin, tak jak większość mężów
6
w belle époque, wymagał od żony posłuszeństwa i uległości, Jeanne
była kobietą, która nie chciała podporządkować się woli męża”8. Ze
swej strony przypomnę, że owo „podporządkowanie się woli męża”
oznaczało też tolerowanie jego kochanek. A Paul bynajmniej od
kobiet nie stronił…
Langevin mówił często swoim przyjaciołom, że małżeństwo było
największym błędem, jaki popełnił w życiu, ale jakoś nie potrafił się
z niego wyplątać. Jeanne zresztą nigdy nie zgodziłaby się na rozwód,
czemu nie ma się co dziwić, rozwódka, podobnie jak stara panna,
postrzegana była bowiem jako kobieta pośledniejszego gatunku,
która została porzucona przez męża. Skazana była na utrzymanie
się z często bardzo skromnych alimentów wyznaczonych przez sąd,
na pracę nie miała żadnych szans, o ponownym ułożeniu sobie życia
nie wspominając. Już w XIX stuleciu polska pisarka Eliza Orzeszkowa na kartach swojej powieści Marta smutno skonstatowała: „Wedle
praw i obyczajów ludzkich kobieta nie jest człowiekiem, kobieta to
rzecz. (…) Kobieta jest zerem, jeżeli mężczyzna nie stanie obok niej
jako cyfra dopełniająca. (…) Kobieta musi w jakikolwiek sposób
uczepić się mężczyzny, jeśli chce żyć”9. A więc Jeanne, chcąc żyć,
musiała utrzymać męża przy sobie. I to za wszelką cenę, chociaż
zapewne ona też była w tym małżeństwie nieszczęśliwa. Ale wydaje się, że była psychicznie silniejsza niż mąż, który za nieudany
związek zapłacił nerwicą i depresją. Miał nawet myśli samobójcze.
Langevin i Maria znali się i przyjaźnili od dawna. Skłodowska
poznała nawet jego żonę i dzieci, co więcej, Jeanne usiłowała zyskać sympatię Marii, zwierzając się jej ze swoich problemów małżeńskich. Twierdziła, że mąż się nad nią znęca. Maria początkowo
nawet jej uwierzyła i dała przyjacielowi ostrą reprymendę. W odpowiedzi Langevin pokazał jej ranę na głowie, na której rzekomo
nękana przez niego małżonka rozbiła mu butelkę. To dało Marii do
myślenia, skoro znała Paula od wielu lat, powinna uwierzyć właśnie
7
jemu, a nie jego rozhisteryzowanej żonie. Odtąd mężczyzna zwierzał się jej ze swoich problemów małżeńskich, traktując rozmowy
z nią jako swoistą psychoterapię, ale z czasem coś ich do siebie
zaczęło ciągnąć i przyjaźń zmieniła się w namiętną miłość. W jednym z listów do przyjaciół Langevin wyznał, że Maria przyciągała
go „niczym światło”10 i że szukał u niej odrobiny czułości, której
zupełnie brakowało mu w małżeństwie.
Nie wiadomo kiedy niewinna przyjaźń zmieniła się w poważniejsze uczucie i to o silnym zabarwieniu erotycznym. Dla Marii
istotny był też inny aspekt: nareszcie w jej życiu pojawił się mężczyzna, który nie tylko był jej bratnią duszą, ale także mógł zastąpić Piotra w prowadzonych przez nią badaniach. Nic dziwnego, że
uszczęśliwiona pisała do Paula: „Tak dobrze byłoby zyskać swobodę
widywania się tak często, jak tylko pozwalają na to wykonywane
przez nas zajęcia, pracowania razem, chodzenia na spacery czy
wspólnego podróżowania, gdy tylko pozwolą na to okoliczności.
Łączy nas tyle wspólnych cech, które potrzebują jedynie sprzyjających życiowych sytuacji, aby się rozwinąć. (…) Co może wyniknąć
z tego uczucia? (…) Wierzę, że możemy zyskać bardzo wiele: dobre
efekty wspólnej pracy, trwałą przyjaźń, odwagę, aby żyć, a nawet
piękne kwiaty miłości w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu”11.
Paul bardzo przypominał Piotra, i to pod wieloma względami:
był ateistą, republikaninem i zagorzałym krytykiem państwowego
systemu edukacji, a ponadto, podobnie jak to było w przypadku jej
męża, naukowe dokonania Langevina nie doczekały się należytego
uznania w jego ojczystej Francji. Na to Paul musiał jeszcze trochę
poczekać.
8
9

Podobne dokumenty