Wydanie numer 9/2013 - Kresowy Serwis Informacyjny
Transkrypt
Wydanie numer 9/2013 - Kresowy Serwis Informacyjny
1 września 2013 - strona 1 ORGAN MEDIALNY POROZUMIENIA POKOLEŃ KRESOWYCH K R E S OWY Serwis Informacyjny PAMIĘTAĆ O KRESACH, O MAŁEJ OJCZYŹNIE PRZODKÓW, TO NIE TYLKO OBOWIĄZEK, ALE ZASZCZYT Nr. 9/2013 (28), e-miesięcznik 1 września 2013 1939- 2013 74. rocznicy wybuchu II wojny światowej PAMIĘTAMY NIEZBĘDNIK KRESOWY 2013 ISSN 2083-9448 www.ksi.kresy.info.pl III Ogólnopolskie Spotkanie Miłośników Wołynia w Świątnikach k. Sobótki 14-15 września 2013 r. III Ogólnopolskiego Spotkania Miłośników Wołynia w Świątnikach k. Sobótki..str.10 Szlakiem Wołodyjowskiego. W życiu nie powinno się mówić: nigdy! Na wycieczkę na Kresy namówiła mnie moja żona Alinka. Koniecznie chciała poznać tereny, o których jej mówiłem, a które były moim dzieciństwem. Nadarzyła się okazja wyjazdu, bo biuro podróży.... str.17 Mord w Czarnym Lesie. Czarny Las to duży kompleks leśny położony o kilka kilometrów na zachód od Stanisławowa, (czyli obecnego Iwano-Frankowska na Ukrainie), który w okresie okupacji niemieckiej był miejscem masowych egzekucji mieszkańców tego miasta.......str. 20 Wspomnienia Rok 1939. Wszędzie się mówi, o wojnie. Na ulicach w wolnych miejscach obywatele kopią schrony przeciw lotnicze. W szkołach nauczyciele tłumaczą jak się zachować na wypadek wybuchu wojny, Drużyny harcerskie prowadzą szkolenia sanitarne. Na ulicach plakaty „Silni zwarci gotowi”. „Nikt nam nie zrobi nic, nikt nam nie ruszy nic bo z nami Śmigły Rydz”. Tak minął rok szkolny 1938 39. Skończyłem ....str.21 Dożynki na Kresach w oczach Ireny- Pokucie, Horodenka, w majątku księcia Lubomirskiego. Przytoczę więc tutaj opis dożynek na Kresach zapamiętanych przez panią Irenę -z domu Piotrowską. Najpierw jednak współczesność. Dzisiaj szerokie łany zbóż koszą nowoczesne kombajny. Człowiek siedzi w szczelnej kabinie z klimatyzacją i szerokimi ostrzami kombajnu zbiera zboże. Od czasu do czasu podjeżdża traktor i odbiera gotowe ziarno. Okrągłe snopki słomy wiązane są mechanicznie. str.26 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE 1 września 2013 - strona 2 Pierwszy Zadwórzański Rajd Rowerowy www.ksi.kresy.info.pl Stanisław Szarzyński -Król, solistka z Przemyskiej Kapeli „Fidelis”. W Mszy Św. i uroczystości uczestniczyło około 700 osób, m in. minister Andrzej Kunert Sekretarz P ierwszy Zadwórzański Rajd Rowerowy Przemyśl - Lwów - Zadwórze wyruszył w trasę 17 sierpnia, w 93 rocznicę bitwy z bolszewicką konnicą Siemiona Budionnego w której zginęło 318 młodych polskich ochotników zwanych „Orlętami”. Rowerzyści wyruszyli w trasę spod pomnika Orląt Przemyskich z modlitwą i błogosławieństwem Księdza Tadeusza Patera- Kre- sowianina. Przejechali ulicą Zadwórzańską, Rondem Ofiar Wołynia i Rondem Kresowian do Lwowa, a w dniu następnym pod pomnik w Zadwórzu. Był to „Rajd Pamięci” o bohaterskich „Orlętach Polskich Termopil”, którzy zginęli, abyśmy żyli wolni. W niedzielę 18 sierpnia wyruszyła z Przemyśla już 10-ta pielgrzymka autobusowa do Zadwórza z Księdzem prałatem Stanisławem Czenczkiem, który już po raz czwarty wygłosił homilię przy ołtarzu polowym obok pomnika. Po Mszy Św. i uroczystości pod pomnikiem wystąpili harcerze z „Przemyskiej Czarnej Trzynastki” śpiewając swoją autorską piosenkę „Kwiaty Zadwórza”, a następnie pieśń o „Wiernych Lwowskich Madonnach” zaśpiewała, grając na akordeonie Teresa Kuczera- mieszkańcy Lwowa i okolic, pielgrzymi z Polski oraz Pani Maria Mirecka -Loryś , 97- let- Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, Marszałek Województwa Podkarpackiego - Władysław Ortyl, senator Andrzej Matusiewicz, Konsul RP we Lwowie Jarosław Drozd, przedstawiciele miejscowych i rejonowych władz Ukrainy, nia siostra śp. ks. Bronisława Mireckiego, który jako 16-letni chłopiec walczył w Bitwie pod Zadwórzem. Organizator pielgrzymek Stanisław Szarzyński www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE 1 września 2013 - strona 3 Duma i smutek, że odeszli Bożena Ratter 24 sierpnia 2013 r., pod Zamkiem Królewskim w Warszawie pożegnaliśmy uczestników XIII już, Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego, którzy wyruszyli przez polskie ziemie II Rzeczypospolitej (należące obecnie do Litwy, Białorusi i Ukrainy ) do Rosji i Wiednia, śladem naszych wspaniałych Rodaków. Uroczystość pożegnania przy Kolumnie Zygmunta, w tle na wieży Zamku Królewskiego napis „Wygnańcy” doskonale wpisujący się w wydarzenia. „Wygnańcy” to tytuł wystawy o deportacjach i wysiedleniach, które dotknęły miliony obywateli polskich wskutek napaści i okrutnej, nieludzkiej decyzji sąsiadów II RP, Niemców i Sowietów, którzy 23 sierpnia 1939 roku paktem Ribbentrop-Mołotow skazali Polskę na unicestwienie, na „ czwarty rozbiór” jak napisał Tomasz Gross w książce „W czterdziestym nas matko na Sybir wysłali”. Eksterminacja Polaków na wielką skalę rozpoczęła się od uwięzienia i stracenia oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego, którzy zmobilizowani 1 września 1939 roku do walki z Niemcami dostali się po 17 września 1939r.do niewoli sowieckiej. „Wszelako zbrodnia katyńska to tylko jeden epizod, choć może najbardziej dramatyczny, obozów jenieckich, w których sowieci trzymali Polaków było, bowiem około sto pięćdziesiąt”(Tomasz Gross) … Rozpytywano jeńców o udział w wojnie 1920 roku i podkreślano wielokrotnie, że rozprawa z Polską to zemsta za tę wojnę. Gdy 24 czerwca 1941 roku Niemcy zaatakowały ZSRR, NKWD mordowało w aresztach i więzieniach polskich jeńców, „w Dubnej strzelano do nich przez judasze, w Borysławiu miażdżono kończyny, sznurowano drutem kolczastym usta, wyrywano sutki i genitalia, zasypywano jeszcze żywych ziemią”. Niektóre więzienia ewakuowano, jeńców pędzono setki kilometrów, w upale, bez pożywienia i wody, po drodze umierali z wycieńczenia lub byli mordowani. ”Po przejściu do Zborowa gdzie mieścił się przejściowy obóz naszych jeńców znaleźliśmy 3 czapki naszych żołnierzy, a na jednej był mózg. Obok tych czapek leżała drewniana pałka pokaźnych rozmiarów cała we krwi. Na ciałach leżał duży, rzeźnicki nóż, gardła poderżnięte, piersi pocięte nożem a jeden miał nawet wycięte narządy płciowe (Tomasz Gross)”. Oprócz Wojska Polskiego ofiarami eksterminacji byli osadnicy wojskowi, właściciele ziemscy, policja, służba leśna, nauczy- ciele, urzędnicy, bogatsi chłopi. Jak ich odnajdywano wśród jeńców?. „Po ustawieniu nas w szeregi zaczęli badać każdemu ręce, kto miał mniej spracowane fizycznie wysuwali go przed szereg i bili kolbami, a jednego przodownika policji zastrzelili z rewolweru”. Świadek ewakuacji więzienia w Starej Wilejce 24 czerwca 1941 roku, wymienia współwięźniów: Franciszek Pisarczyk, ppor. rezerwy, geometra; Antoniewicz, rolnik; Warasko Mieczysław, dozorca drogowy; Paszkiewicz Herman, technik melioracyjny; Afranowicz Michał, kierowca samochodowy; Siesiecki, urzędnik samorządowy; Wasilewski, technik drogowy; Józef Burdecki, kolejarz”. Kolejna forma eksterminacji to wywózki na tzw. „białe niedźwiedzie”. Młodych chłopców w wieku poborowym odstawiano do jednostek Armii Czerwonej w głąb ZSRR, jeńców wojennych wywożono np. do kopalń w okolicy Krzywego Rogu. „Ale kiedy mowa o deportacjach, ludzie, którzy przeżyli te czasy mają na myśli przede wszystkim cztery wielkie wywózki – lutową, kwietniową i czerwcową z 1940 roku, oraz wywózkę, która miała miejsce w czerwcu 1941 roku. W czasie tych czterech masowych deportacji zabierano ludzi po prostu z domów albo z ulicy, nie zaś z miejsc odosobnienia jak areszt czy obóz jeniecki. Ludzie wpadali w rozpacz. Bo oto, wyrwanym ze snu, dekretowano nagle koniec życia takiego, jakim je znali, nie mówiąc zgoła, co ich czeka w przyszłości. W ciągu jednej nocy pustoszały wtedy całe wioski i ulice miast.” To właśnie do tych opustoszałych miejsc, z których Niemcy i sowieci wygnali Polaków zamieszkałych tam od wieków, udali się motocykliści. Złożą kwiaty w miejscach kaźni i odwiedzą tych, którzy przetrwali tę okrutną wojnę i tam pozostali. „Kiedy Hitler napadł na ZSRR w czerwcu 1941 roku, armia niemiecka zastała bardzo odmienione społeczeństwo, było już ono niejako skrócone o głowę- górna warstwa społeczeństwa była solidnie przetrzebiona przez wywózki, aresztowania i egzekucje „(Tomasz Gross). To nasi wielcy Polacy, którzy w czasie II Rzeczypospolitej pracowali na rzecz naszego wspólnego dobra, znani całemu światu naukowcy, inżynierowie, przedsiębiorcy, urzędnicy, ludzie biznesu, kultury i sztuki, podróżnicy, odkrywcy świata, chłopi i mieszcanie, z których musimy być dumni! Przypominanie ich to nie martyrologia, to pamięć o wspaniałych postaciach naszej historii! Czy można wyobrazić sobie odbudowę Warszawy i Polski, gdyby nie ta część „głowy”, która przetrwała? Przecież nie zawdzięczamy tego czerwonej zarazie, która przyszła ze wschodu i zniewoliła nas po II wojnie. Czy chwalimy się tym, iż w tak krótkim czasie została odbudowana Starówka? Czy znajdziemy podobny przykład w świecie? Czy powstałyby wspaniałe polskie uczelnie gdyby nie wysiłek profesorów i nauczycieli, którzy wygnani ze wschodnich terenów II RP osiedlili się w Gliwicach, Gdańsku, Wrocławiu? Czy powstałyby wspaniałe filmy, kabarety, piosenki, teatry i inne dobra kulturalne gdyby nie przedwojenni Polacy? Czy mielibyśmy dzieła sztuki gdyby nie tamci artyści ? Te wspaniałe, przedwojenne szkoły, uczelnie świeckie i prowadzone przez zakony, ziemianie, krzewiący nowoczesne metody uprawy i hodowli, polskie rody, mecenasi nauki i kultury, na których zbiorach kształtował się smak i wiedza pokoleń, ta wspaniała pomoc społeczna świadczona przez nich różnym grupom narodowościowym. Ten optymizm i wiara i umiłowanie do wspaniałego polskiego krajobrazu. Ta pogoda ducha, wspaniały, inteligentny humor, czy tzw. kindersztuba, którą się ma niezależnie od wykształcenia.Szacunek i wrażliwość na drugiego człowieka. W lipcowy poniedziałek br., w taksówce włączone radio Eska. Rozbawiony, męski głos opowiada o Argentynie, podkreśla, że i tam są Polacy. Odkąd są, giną portfele i rowery. Taksówkarz informuje mnie, iż niejaki Kuba Wojewódzki dzieli się wrażeniami ze słuchaczami. Jak napisał Tomasz Gross, inteligencja, towar deficytowy po II wojnie światowej, nauczanie w szkołach miłościwie nam panujący ograniczają do tematów, które onegdaj poruszało się w maglu, jako wyborca dopomi- nam się zakazu używania słów szkalujących moich Rodaków, one również mnie obrażają. Miliony wspaniałych Polaków uratowało swoje życie lub kariery pozostając na emigracji, i nadal stanowią elitę światową , z której powinniśmy być dumni. Obecna przymusowa emigracja za chlebem i ucieczka przed ignorancją władz to temat do refleksji. Mamy powód do dumy z Polski , z Polaków, naszych przodków i współczesnych, którzy myślą podobnie. Dla wzbogacenia wiedzy polecam opiniotwórcom jeden z listów z książki Tomasza Grossa: „Gdy wkroczyli bolszewicy do Polski ludzie we wsi zaczęli się smucić, płakać. Przez kilka dni byli dobrzy dla ludzi a potem zabierali krowy, konie, zboże, jajka, dozwalali więźniom kryminalnym mordować naród za najmniejsze przestępstwo. Robili rewizje za rewizją, szukali broń a co znaleźli drogocennego to zabierali, pierścionki złote, zegarki, rowery itp. Zabrali mego ojca do niewoli, dlatego, że był gajowym, i męczył naród, bo był wielkim panem”. Jest też inny obszerny dokument o skali kradzieży dokonanej przez Stalina na terenach Polski, książka Bogdana Musiała „Wojna Stalina”. W Warszawie kursuje zabytkowy tramwaj oznaczony literą T. Ten tramwaj dostarczony został w 1939 roku do Warszawy na zamówienie ze Śląska, ze „Wspólnoty interesów”. Tramwaje tak bardzo spodobały się Niemcom, iż zrabowali z fabryk na Śląsku pozostałe wagony zamówione przez Warszawę i dostarczyli je do Berlina i Gdańska. A w całej Europie czwarte w ogóle w kolejności miasto, które sobie jeszcze w XIX wieku zafundowało kolej elektryczną ( po Wiedniu, Pradze, Berlinie i Hmaburgu) to polskie miasto Lwów.Powodem budowy tram- waju elektrycznego w 1893 roku we Lwowie była Powszechna Wystawa Krajowa, na którą miał przybyć sam cesarz, Franciszek Józef I. Mimo sporu o budowę tramwaju elektrycznego, który oparł się o Międzynarodowy Trybunał w Kolonii, przestały człapać po bruku lwowskim szkapy, ciągnące tramwajowe wozy. Tramwaj dla cesarza wybudowano ale dygnitarze lwowscy na każdym kroku polskość Lwowa podkreślali i gdy cesarz miał zjechać do Lwowa, wielce martwił się najwyższy sądownik w kraju Ekscelencja Prezes Tchórznicki, jak mu przez usta przejdą niemieckie słowa powitania,aż wymyślił i palnął mowę po łacinie..(Jerzy Janicki „Krakidały”). Pożegnać uczestników XIII Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego przyszła siostra Stanisława Dłużniewskiego, nauczyciela z Mławy, który zmobilizowany w 1939 roku, po zwycięstwie Niemców został pojmany przez sowietów, wywieziony i zamordowany w Charkowie.Miała kilkanaście lat gdy wybuchła wojna, o śmierci brata dowiedziała się dopiero w 1991 roku. Wspominała znicze zapalne na Powązkach, flagi polskie, które rodziny zawieszały na krzyżu i 2-ch osiłków, którzy te flagi zdzierali. 26 sierpnia 1981 roku wzniesiony został pierwszy w Polsce Krzyż Katyński na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach i usunięty w nocy przez SB. h t t p : / / w w w. k o n f l i k t y. p l / a ,842,II_wojna_swiatowa,Bitwa_pod_Mlawa.html http://www.zamek-krolewski. pl/zwiedzanie/ekspozycje-czasowe/zapowiedz-wystawy-wygnancy Bożena Ratter 1 września 2013 - strona 4 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE www.ksi.kresy.info.pl XIII Motocyklowy Rajd Katyński Anna Ostrowska W sobotę, 24 sierpnia o godzinie 9.00 spod Pomnika Katyńskiego przy ul. Powale w Warszawie wyruszył XIII Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński, w którym weźmie udział 83 motocyklistów z całej Polski i z zagranicy na 76 motocyklach. Trasa XIII Rajdu potrwa 3 tygodnie i będzie liczyła ponad 7 500 tys. km. Organizatorem jest Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński. Tegoroczny Rajd Katyński będzie wyjątkowy. Jego trasa poprowadzi nie tylko przez tereny Kresów Rzeczpospolitej, ale i śladami oręża Jana III Sobieskiego, aby uczcić 330. rocznicę polskiego zwycięstwa pod Wiedniem. Obejmie zatem: Polskę, Litwę, Białoruś, Rosję, Ukrainę, a także Słowację, Węgry, Austrię i Czechy. Wśród odwiedzanych miejscowości znajdą się m.in.: Warszawa – Ostrów Mazowiecka – Bielsk Podlaski – Sokółka – Suchowola – Okopy – Giby – Ponary – Wilno – Mejszagoła – Pikieliszki – Podbrzezie – Glinciszki – Zułów – Powiewiórka – Oszmiana – Lida – Krupa (Krupowo) – Bogdanowo – Surkonty – Mińsk (Kuropaty) – Chatyń – Mohylew – Lenino – Smoleńsk (teren lotniska Siewiernyj) – Katyń – Moskwa – Butowo – Briańsk – Kijów (Bykownia) – Żytomierz – Berdyczów – Chmielnik – Chmielnicki – Latyczów – Winnica – Brahiłów – Bar – Nowa Uszyca – Chreptiów – Kamieniec Podolski – Okopy św. Trójcy – Chocim – Trembowla – Huta Pieniacka – Brody – Złoczów – Lwów – Przemyśl – Jarosław – Rzeszów – Tarnów – Kraków – Parkany – Esztergom – Wiedeń – Tulln nad Dunajem – Brno – Ołomuniec – Opawa – Racibórz – Piekary Śląskie – Jasna Góra – Warszawa. - Mimo, że to nasza trzynasta podróż motocyklami na Kresy Rzeczpospolitej, każdy Rajd jest niepowtarzalny, pełen wrażeń i niezwykłych wzruszających spotkań - powiedział Wiktor Węgrzyn, komandor Rajdów Katyńskich, ich organizator i pomysłodawca. – Rokrocznie stajemy przed dylematem jak zaplanować trasę, aby odwiedzić wszystkich tych, którzy tam na nas czekają. Musimy wybierać, bo okazuje się, że 3 tygodnie to zdecydowanie za mało – dodał Wiktor Węgrzyn. W tym roku w ramach XIII Rajdu zorganizowane będą aż 3 motocyklowe rajdy: Rajd Ponary, Rajd Huta Pieniacka oraz Rajd Wiedeński. Pierwszy z nich ma na celu uczczenie pamięci blisko 25 tys. osób, polskiej inteligencji, młodzieży, harcerzy, którzy podczas II wojny światowej, zginęli z rąk Niemców przy współpracy z litewskimi ochotnikami. - Ponary to miejsce nadal jeszcze pomijane w polskiej histo- rii, zarówno przez Polaków, jak i Litwinów – powiedział Marcin Gałecki, komandor Rajdu Ponary. – Naszym celem jest przypominanie o tych wydarzeniach i przywrócenie pamięci tym, którzy oddali tam swoje życie – dodał Marcin Gałecki. Już po raz czwarty organizowany będzie Zlot motocyklowy do Huty Pieniackiej, wioski w której polska ludność cywilna, w 1944 roku, została wymordowana przez 4. Pułk Policji SS składający się z ukraińskich ochotników do SS-Galizien przy udziale UPA i Ukraińców z sąsiednich wiosek. Motocykliści, podobnie jak w latach ubiegłych, spotkają się tam z potomkami pomordowanych oraz tymi, którzy zdołali się uratować. Głównym zadaniem podczas Zlotu Huta Pieniacka będzie kontynuacja prac przy porządkowaniu Polskiego Wojskowego Cmentarza w Brodach na Ukrainie. - Obiecuję pot, bóle krzyża i mięśni, ale także wspaniałe samopoczucie, dumę i zadowolenie ze spełnienia patriotycznego obowiązku, obowiązku sumienia, wobec wspaniałych Polaków, którzy są pochowani na Cmentarzu w Brodach, na Kresach II Rzeczpospolitej. Choć tyle możemy dla Nich zrobić – powiedział Adam Świtalski, komandor Rajdu Huta Pieniacka. Po raz pierwszy w swojej historii Rajd Katyński, oprócz Kresów Rzeczpospolitej, odwiedzi także południową Europę, zmierzając do Wiednia. Dokładnie w dniu 330. rocznicy bitwy pod Wiedniem, w której wojska króla Jana III Sobieskiego pokonały Turków, Rajd Katyński dotrze na pole bitwy polsko-tureckiej oraz przejedzie historyczną trasą przemarszu wojsk Sobieskiego (Wiedeń-Tulln-Brno-Ołomuniec). - Rajd Wiedeński wyrusza 8 września z Warszawy, jadąc przez Łódź i Brzeziny, gdzie podczas I Wojny Światowej rozegrała się jedna z największych bitew, a zniewoleni Polacy wcieleni do zaborczych armii stanęli naprzeciw siebie. Następnie Kraków, gdzie spotkamy się z motocyklistami z Rajdu Katyńskiego, potem Esztergom-Parkany, aż do Wiednia, aby wspólnie uczcić zwycięstwo sprzed 330 lat – powiedział Michał Nowak, komandor Rajdu Wiedeńskiego. Rajdy Katyńskie to także pomoc Polakom na Wschodzie, w tym w szczególności polskim rodzinom na Kresach. Środki na ten cel zbierane są podczas zlotów motocyklowych im. Księdza Zdzisława Peszkowskiego, a także od darczyńców z całej Polski. - Dzięki pomocy naszych ofiarodawców, często anonimowych, wieziemy na Kresy polskie książki, podręczniki do nauki języka polskiego, zabawki, sło- dycze, sprzęt sportowy, ubrania, środki czystości i wszystko to, co może się przydać najbiedniejszym – powiedziała Dominika Żukowska-Gardzińska, zajmująca się w Stowarzyszeniu darami. – Wzruszenie i szczęście w oczach tych, którzy dostają od nas dary, to dla nas największa nagroda – przyznała Dominika. XIII Rajd Katyński zakończy się 15 września o godzinie 12:00 w miejscu startu, czyli przy Pomniku Katyńskim, przy Placu Zamkowym w Warszawie. Organizatorzy serdecznie zapraszają do powitania motocyklistów wracających z trasy. Kontakt prasowy: Anna Ostrowska mail: [email protected] www.rajdkatynski.com *** Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński ma na celu organizowanie rajdów motocyklowych do miejsc mordu i pochówku bohaterów polskich gdziekolwiek one się znajdują, popularyzację prawdy historycznej o golgocie polskich patriotów, którzy zostali zamordowani za wierność Polsce – swojej Ojczyźnie. Głównymi celami Stowarzyszenia jest pielęgnowanie tradycji narodowych, a także udzielanie pomocy Polakom na Wschodzie (na terenie byłych republik ZSRR). Stowarzyszenie Międzynarodowy Rajd Motocyklowy tworzy Komitet Honorowy składający się ze znamienitych osobistości, m.in.:. generał dr Wiesław Grudziński – Dowódca Garnizonu Warszawa; nadinspektor Marek Działoszyński – Komendant Główny Policji; generał brygady Dominik Tracz – Komendant Główny Straży Granicznej; ks. płk. Sławomir Żarski; Państwo Zofia Pilecka-Optułowicz i Andrzej Pilecki – dzieci Rotmistrza Witolda Pileckiego; Pan Krzysztof Jaraczewski – wnuk Marszałka Józefa Piłsudskiego. W skład Komitetu Honorowego wchodziły także osoby, które zginęły w katastrofie samolotu rządowego 10 kwietnia pod Smoleńskiem: ŚP Ryszard Kaczorowski Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej; ŚP Janusz Kurtyka – Prezes Instytutu Pamięci Narodowej; ŚP Generał Franciszek Gągor – Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego; ŚP Minister Janusz Krupski – Kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych; ŚP Maciej Płażyński – Prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Aktywnym członkiem Komitetu Honorowego Stowarzyszenia oraz wielkim propagatorem i opiekunem motocyklowych wyjazdów do Katynia był Kapelan Rodzin Katyńskich ŚP Ks. Prałat Zdzisław Peszkowski. W skład Komitetu Honorowego wchodził także ŚP Jego Eminencja ks. Kardynał Józef Glemp – Prymas Senior Polski. Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński jest organizatorem Motocyklowego Zlotu Gwiaździstego im. ks. Zdzisława Peszkowskiego na Jasnej Górze, który rokrocznie gromadzi kilkadziesiąt tysięcy motocyklistów, pragnących w ten sposób zainaugurować sezon motocyklowy. To największe tego typu wydarzenie w Europie. Stowarzyszenie co roku podejmuje liczne inicjatywy związane z organizowaniem rajdów historycznych, m.in.: Rajd „Ojców Naszych starym szlakiem” na Białoruś, „Zbrodnie Niemieckie – Pamiętamy”, „Żołnierze Wyklęci – Pamiętamy”, „Prymas Tysiąclecia – Pamiętamy”, czy Marsz „Wawer – Pamiętamy”, zwracają uwagę i przybliżają powszechnej pamięci ważne osoby i wydarzenia z historii Polski. Podobnemu celowi służą zloty towarzyszące Rajdowi Katyńskiemu: Zlot w Hucie Pieniackiej na Ukrainie i w podwileńskich Ponarach na Litwie. Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński stał się także inspiracją dla innych motocyklowych wypraw związanych z Polską i Polakami, m.in.: szlakiem bojowym generała Stanisława Maczka i jego pancerniaków we Francji, Belgii i Holandii. XIII RAJD KATYŃSKI TRASA 24 sierpnia - 15 września 2013, ponad 7000 kilometrów 24.08.2013 (sobota) – Warszawa – Ostrów Mazowiecka – Bielsk Podlaski – Sokółka - godz. 9:00 – Pomnik Katyński, ul. Podwale w Warszawie. START 25.08.2013 (niedziela) - Sokółka – Suchowola - Okopy – Giby – Berżniki – Kopciowo – Dubicze – Ponary – Wilno 26.08.2013 (poniedziałek) - Wilno – Mejszagoła – Pikieliszki Podbrzezie – Glinciszki – Zułów – Powiewiórka – Wilno 27.08.2013 (wtorek) - Wilno – Oszmiana – Lida – Krupowo – Surkonty – Raczkowszczyzna – Bogdanowo 28.08.2013 (środa) – Bogdanowo – Kuropaty – Chatyń –Mohylew – Lenino 29.08.2013 (czwartek) – Lenino – Lotnisko-Smoleńsk - Katyń 30.08.2013 (piątek) – Katyń – Smoleńsk – Katyń 31.08.2013 (sobota) – Katyń – Moskwa 1.09.2013 (niedziela) – Moskwa – Butowo – Briańsk 2.09.2013 (poniedziałek) Briańsk – Kijów-Bykownia – 3.09.2013 (wtorek) – Kijów – Żytomierz – Berdyczów – Chmielnik – Chmielnicki 4.09.2013 (środa) – Chmielnicki – Latyczów – Winnica – Brahiłów – Bar – Nowa Uszyca – Chreptiów 5.09.2013 (czwartek) – Chreptiów – Kamieniec Podolski – Okopy św. Trójcy – Chocim 6.09.2013 (piątek) – Chocim – Trembowla – Huta Pieniacka 7.09.2013 (sobota) – Huta Pieniacka – Brody – Złoczów 8.09.2013 (niedziela) – Złoczów – Lwów 9.09.2013 (poniedziałek) – Lwów – Przemyśl – Jarosław – Rzeszów – Tarnów – Kraków 10.09.2013 (wtorek) – Kraków – Parkany – Esztergom 11.09.2013 (środa) – Esztergom – Wiedeń 12.09.2013 (czwartek) – Wiedeń 13.09.2013 (piątek) – Wiedeń – Tulln nad Dunajem – Brno – Ołomuniec 14.09.2013 (sobota) – Ołomuniec – Opawa – Racibórz – Piekary Śląskie – Jasna Góra 15.09.2013 (niedziela) – Jasna Góra – Warszawa - 12:00 – Pomnik Katyński, ul. Podwale w Warszawie. ZAKOŃCZENIE RAJDU www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE Z Katowic przez Miednoje do Moskwy 1 września 2013 - strona 5 Adam Cyra W dniu 2 sierpnia 2013 r. rozpocząłem podróż z Katowic do Miednoje koło Tweru w Rosji. Przed wyjazdem zatrzymałem się na chwilę przed Pomnikiem Pamięci, usytuowanym niedaleko placu Andrzeja w Katowicach, który został odsłonięty w 2001 r. Widnieje na nim napis: „Katyń, Charków, Miednoje oraz inne miejsca zagłady na terenie byłego ZSRR 1940”. Rzeźba przedstawia polskiego policjanta i dwóch oficerów WP stojących nad dołem śmierci. Autorami tego pomnika są rzeźbiarz Stanisław Hochuł oraz architekt Marian Skałkowski. Jadę przez Litwę i Łotwę, a potem już przez tereny Rosji w kierunku Miednoje. Jest to wieś położona około 200 km na północny zachód od Moskwy, gdzie przed drugą wojną światową znajdował się ośrodek wypoczynkowy NKWD Dzisiaj w Miednoje znajduje się Polski Cmentarz Wojenny, wzniesiony w latach 1999–2000 z inicjatywy Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Na cmentarzu, o łącznej powierzchni około 1,7 ha, znajdują się zbiorowe mogiły ponad 6300 polskich jeńców wojennych z obozu specjalnego w Ostaszkowie, zamordowanych w 1940 r. przez funkcjonariuszy NKWD w piwnicach Obwodowego Zarządu NKWD w Kalininie (obecnie Twer). Na każdej z 25 mogił jest postawiony krzyż. Wokół nich znajduje się ścieżka dla pieszych, obok której w kilku szeregach są umieszczone żeliwne tabliczki z nazwiskami oraz imionami zamordowanych Polaków, datą ich urodzenia, miastem pochodzenia, miejscem pracy lub służby w czasie aresztowania oraz rokiem śmierci – 1940. Głównie ofiarami tej zbrodni byli policjanci polscy, z różnych posterunków Policji Państwowej II RP z całego terenu międzywojennej Polski, w tym także z Wołynia, np. Władysław Ostrowski z Wydziału Śledczego w Łucku czy Jan Więcek, posterunkowy PP z Klewania. Z Miednoje kontynuuję podróż do Moskwy, gdzie pod murem kremlowskim spoczywają szczątki Józefa Stalina, odpowiedzialnego m.in. za zbrod- nię popełnioną na polskich jeńcach w Miednoje - odwiedzam jego grób, na którym dostrzegam świeże wiązanki kwiatów. Adam Cyra - Oświęcim 1 września 2013 - strona 6 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE W Opolu - Rondo Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu - radni poparli obywatelski projekt uchwały www.ksi.kresy.info.pl Małgorzata Wilkos. Korespondencja z Opola 9.08.2013 r. P odczas dzisiejszej sesji Rady Miasta Opola przyjęty został obywatelski projekt uchwały ws. nazwania ronda na Pl. Wolności w Opolu: „Rondo Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu”. W ten sposób Opole będzie jednym z tylko kilku miast w Polsce, gdzie ofiary ludobójstwa na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej zostały upamiętnione nazwą ulicy, palcu, ronda. Jednocześnie jest to pierwszy w historii Opola obywatelski projekt uchwały, który nie tylko trafił pod obrady Rady Miasta poparty wystarczającą liczbą podpisów, ale został przyjęty głosami rad- nych. Wbrew wcześniejszym sygnałom oraz negatywnej opinii komisji infrastruktury radni zdecydowali o przyjęciu uchwały. Przeciwko głosował tylko jeden radny, przy 14 głosach za i 8 wstrzymujących się. 11 lipca br. w 70. rocznicę „krwawej niedzieli” zbiórkę podpisów pod obywatelskim projektem uchwały ws. nazwania ronda na Pl. Wolności: „Rondo Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu” rozpoczęła Solidarna Polska. W inicjatywę włączyły się liczne środowiska, m.in.: młodzież z Publicznego Liceum Katolickiego SPSK w Opolu, Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwer- sytetu Opolskiego, Kresowianie. Dziś projekt poparli opolscy radni i w ciągu kilku tygodni w ścisłym centrum Opola pojawi się tabliczka upamiętniająca ponad 100 000 bezimiennych ofiar mordów sprzed lat. W imieniu inicjatorów akcji pragnę złożyć serdecznie podziękowania wszystkim mieszkańcom Opola, którzy zaangażowali się w zbiórkę podpisów i przyczynili się w ten sposób do upamiętnienia w Opolu ofiar ludobójstwa na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej. Małgorzata Wilkos Solidarna Polska Opole Późnym wieczorem 29 sierpnia otrzymałem e-mailem materiał, który Państwu poniżej prezentuję. Można powiedzieć – błyskawiczna robota – bo nasi „rajdersi” dopiero co odjechali z Lidy. Bardzo dziękuję panu Aleksandrowi, autorowi tekstu, za pamięć i przesłany materiał. Maciej Prażmo, KSI XIII Międzynarodowy Rajd Katyński. 27 sierpnia Rajd Katyński znów zawitał do Lidy. Dzięki Stowarzyszeniu „Odra-Niemen” z Wrocławia lidzka młodzież, która teraz opiekuję się wojskowymi cmentarzami na Ziemi Lidzkiej, ma teraz czym kosić trawę i regularnie to robi. / Koszulka - trasarajdu ze strony Związku Polaków na Białorusi Cześć i chwała tym chłopakom za to, że cmentarz wojskowy, jak i cmentarz AK-owski w Surkontach porządnie wygląda. No i znów widzimy kolumnę motocyklową z naszymi narodowymi sztandarami na horyzon- cie. I znów jak i w ub.r. ściskają się nam serca na widok tej na- szej motocyklowej husarii. Tym razem zorganizowaliśmy chleb i sól na powitanie. Oczywiście spotkaliśmy ich pod Naszym sztandarem. Wchodzimy razem na nasz stary katolicki cmentarz. Krótka modlitwa przy Krzyżu Katyńskim. Złożenia wieńca i stawienie świec. Idziemy dalej do cmentarza lotników, tutaj leżą lotnicy lidzkiego pułku lotniczego, którzy zginęli śmiercią lotnika w przedwojenne lata. A obok AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE www.ksi.kresy.info.pl / Autor tekstu opowiada pomnika lotników leżą dziesiątki naszych żołnierzy, którzy oddali swoje życie w czasie polsko-bolszewickiej wojny. Dużo wśród tych grobów ma nadpisy-„Nieznany”. Jak że dużo my im jesteśmy wdzięczni i nie tylko my-Polacy, ale i narody całej Europy. Jeżeli by nie ich odwaga i nie ich poświecenie to ta bolszewicka zaraza zalała by całą Europę. Bo rozkaz z Moskwy był jeden -„Naprzód po trupie Polski na wyzwolenie całej kapitalistycznej Europy”. Ale na drodze towarzysza Tu- chaczewskiego stało młodziutkie Wojsko Polskie (odrodzone po 123 latach zaborów). I była bitwa nad Niemnem i była Warszawska Bitwa, w których ta bolszewicka dzicz złamała sobie kark. Nic nie daję się za darmo. Za to zwycięstwo musieliśmy zapłacić krwią naszych bohaterów, których groby są wszędzie na ziemi kresowej. Oczywiście i tutaj modlitwa, i wieniec przy pomniku, i zapalone świecy. Razem z księdzem Markiem, który jedzie z Rajdem pomodliliśmy za naszych Bohaterów. Poprosi- łem u uczestników Rajdu o przekazanie dla Naszych leżących w Kuropatach i w Katyniu, że My Polacy na Kresach pamiętamy o nich w swoich modlitwach. Jak odjeżdżała główna kolumna to tak samo jak i w ub. r. wstałem obok drogi i machałem odjeżdżającym naszym biało- czerwonym sztandarem. Wszyscy machali mnie ręką i żegnali się z Lidą. I znów miałem lży, których się nie wstydziłem . Razem z motocyklistami zjawiła się i nasza pani Weronika Sebastianowicz -prezes żołnierzy Armii Krajowej na Białorusi. Motocykliści wręczyli jej w prezencie obraz (rzeźba na drzewie) Matki Bożej Katyńskiej. Kiedy ona już odjeżdżała do domu, to pomyślałem że pojedzie jakimś samochodem. Okazało się myliłem się , bo ta dzielna „nasza babcia” wskoczyła jak 18-cie latka na tylne siedzenie jednego z motocykla i na czele mniejszej kolumny ruszyła w stronę Grodna. Oczy moje stali kwadratowymi na ten widok tej dzielnej kobiety po 80-tce. Jak widać „byłych” AK-owców nie ma. Ruszyłem i ja na swoim skuterze razem z kolumną motocyklistów jadących w stronę Grodna. Wiecie co pięknie oglądać kolumnę motocyklistów z naszymi sztandarami, która leci drogą czy ulicą. Ale to jedna sprawa , ale całkiem inaczej to wygląda jak sam jedziesz wśród nich. A prędkość ruchu drogowego po ulicach miasta pozwala 1 września 2013 - strona 7 nie odstawać od kolumny. Bo wiadomo nie mógłbym jechać z ich prędkością poza miastem. Ogromne wrażenie, ogromna przyjemność, ogromna satysfakcja. Ludzi wstawali na ulicach i patrzyli w ślad tej kolumny motocyklistów z polskimi sztandarami. No i co mnie najbardziej wzruszyło. Tak samo jak i w ub.r. jak Rajd był przy naszym cmentarzu, przejeżdżające obok ulicą samochody widząc motocyklistów z polskimi sztandarami –cisnęli na klaksony .Każdy taki sygnał był dla motocyklistów i dla nas obecnych tam, jak miód na serce. Dziękujemy Wam Kochani za odwiedziny, za wspólną modlitwę, za wspólne przeżycia. Dziękujemy Wam za książki i podręczniki dla naszych polskich dzieci. Czekamy zawsze na Was. Aleksander Siemionów. Lida. Program POMOST w Radiu Wnet Szanowni Państwo ! Drodzy słuchacze ! Program POMOST to autorski program Zofii Wojciechowskiej. W audycji POMOST są Wasze sprawy - to zapis historii Kresów, zawiera pamięć o mieszkańcach wiosek, losy polskich uciekinierów ocalałych z rzezi wołyńskiej, repatriantów wileńskich i białoruskich, przesiedleńców z wielu regionów Polski. Jest to pamięć trudna ale tym bardziej warta ocalenia. Audycja powstaje przede wszystkim dla Was. Zawiera informacje o ważnych wydarzeniach, przedsięwzięciach, mających wpływ na rozwój świadomości społecznej. Program jest adresowany do Polaków na wschodzie i Polonii. Razem z Kresowym Serwisem Informacyjnym walczymy o sprawy Polaków. Naszą misją jest ustanowienie Dnia Męczeństwa Kresowian. To od Państwa zależy czy Program Pomost będzie nadawany. Program potrzebuje wsparcia finansowego. Zwracam się do moich słuchaczy by zechcieli wesprzeć audycję. Program Pomost jest społeczną ini- cjatywą podjętą w 2009 roku przez mazurskie Stowarzyszenie ZD. Emisja Programu Pomost jest w internetowym Radio Wnet w środę o godzinie 13 . Można nas słuchać i czytać nasze relacje na stronie http://www.radiownet.pl/etery/program-pomost Program Pomost potrzebuje wsparcia finansowego. Wszystkich słuchaczy zapraszam do współpracy! Mój program można wesprzeć wpłatą na konto z dopiskiem -Program Pomost BS 29 8848 0008 0000 5034 1000 0001 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE 1 września 2013 - strona 8 www.ksi.kresy.info.pl Z prasy polonijnej Litwa-Polska: Niepowodzenie akcji wzajemnej adoracji KURIER WILEŃSKI Po napięciu wywołanym okołofutbolową histerią w związku z meczami między Lechem Poznań i Žalgirisem Wilno oraz wzajemnym obrażaniu i obrażaniu się kibiców drużyn, w Polsce i na Litwie ruszyły kampanie również wzajemnych przeprosin i wyznania wzajemnej miłości. W porównaniu z histerią i wzajemnym obrażaniem akcje wzajemnej adoracji nie cieszą się jednak tak dużym zainteresowaniem ani mediów, ani społeczeństwa. Zainicjowana 11 sierpnia przez portal gazeta.pl akcja zbierania podpisów pod przeprosinami za antylitewski transparent na poznańskim stadionie dotychczas zaciekawiła nieco ponad 15 tys. osób. Tymczasem sprowokowana przeprosinami gazety.pl akcja internautów „Nie przepraszam za transparent” zaledwie w ciągu dnia otrzymała kilka tysięcy „lajków”, zanim została „zabanowana” w sieci społecznościowej. Również szeroko rozreklamowana w ubiegłym tygodniu (o inicjatywie pisały wszystkie krajowe oraz wiele zagranicznych portali) akcja Litwinów „Litwa kocha Polskę” jak dotychczas zdobyła niewiele ponad tysiąc sympatyków. Do wczoraj w sieci społecznościowej tę akcję „polubiło” zaledwie 1 360 internautów. Przyczyn niepowodzenia wyznania litewskiej miłości do Polaków internauci dopatrują się głównie w szczerości intencji, a raczej w braku szczerości. „Ciekaw jestem, czym się skończy ta imitacja dobroci wobec Polaków?” — zastanawia się Tomas B., jeden z internautów. Inny forumowicz z kolei zauważa, że brak szczerych intencji pomysłodawców akcji — fotografowanie się z plakatem „Litwa kocha Polskę” — jest widoczny chociażby na samych plakatach adresowanych do Polaków. Są one wyłącznie po angielsku i żaden po polsku. Niemniej akcja ta spotkała się z uznaniem wielu litewskich osobistości, którzy chętnie i szczerze pozowali do kamery swoje wyznanie miłości do Polski. „Jest to piękna sprawa. Przy pomocy współczesnych technologii ludzie mówią, że w tych dwóch krajach nie wszyscy jeszcze zwariowali, że wiele nas łączy” — uważa sygnatariusz aktu niepodległości Litwy z 1990 roku, redaktor naczelny portalu 15min. lt i znany publicysta Rimvydas Valatka, który na portalu społecznościowym również umieścił swoje zdjęcie z wyznaniem miłości do Polski. Valatka jest jednym z nielicznych litewskich działaczy i dziennikarzy, którzy również na co dzień nie boją się demonstrować swoich propolskich sympatii, za co też zbierają burzę obelg i przekleństw ze strony tzw. patriotycznych działaczy litewskich. Dla wielu internautów dowodem na imitację niż na szczerość litewskiej adoracji wobec Polski jest również fakt, że inicjatywa ta wyszła od konserwatystów byłego premiera Andriusa Kubiliusa. Pomysłodawcą akcji wy- KURIER WILEŃSKI Posłowie Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) proponują zmniejszyć do 3 proc. próg wyborczy partiom mniejszości narodowych oraz partiom regionalnym. Obecnie takie partie w wyborach parlamentarnych nie mają żadnych ulg wyborczych. Obowiązuje je ogólny, 5-procentowy próg. znaje siebie były doradca byłego premiera Mykolas Majauskas, natomiast w propagowaniu akcji aktywnie uczestniczą jego koledzy z partii konserwatystów. Wątpliwość internautów budzi przede wszystkim fakt, że właśnie podczas ostatnich 4 lat, kiedy u steru władzy na Litwie stali konserwatyści z premierem Kubiliusem na czele, relacje polsko-litewskie pogorszyły się do tego stopnia, że według niektórych obserwatorów były określane jako najgorsze w ciągu ostatnich 20 lat. Zauważa się też, że właśnie podczas rządów prawicy Kubiliusa doszło do pogorszenia sytuacji polskiej mniejszości na Litwie, a zmienione ustawodawstwo w wielu aspektach, jak na przykład w oświacie, nawet pogorszyło tę sytuację. Za konserwatystów przestała też działać stara ustawa o mniejszościach narodowych, zaś nowej rządzący nie przyjęli. W ciągu sprawowania władzy przez ekipę Kubiliusa, jak nigdy wcześniej, w kraju dochodziło do wielu antypolskich wystąpień, wieców i oświadczeń polityków. To wszystko wywoływało i nadal wywołuje napięcie w litewsko-polskich relacjach, których otoczką stały się też okołofutbolowe emocje i zachowanie się kibiców. 17 września 1939 r. Spór w polskim sejmie WILNOTEKA Polscy posłowie postanowili, że należy upamiętnić dzień 17 września 1939 roku. Parlamentarzystom nie udało się jednak uzgodnić, co konkretnie należałoby uczcić sejmową uchwałą. Posiedzenie sejmowej komisji kultury zostało przerwane. Bezowocne posiedzenie sejmowej komisji kultury zostało przerwane, ponieważ posłowie potrzebują czasu na zastanowienie, czy chcą ustanowienia we wrześniu Dnia Męczeństwa Kresowian czy jednak Dnia Sybiraka - podaje Polska Agencja Prasowa. Opozycja jest oburzona. Posłanka Prawa i Sprawiedliwości, Barbara Bubula, podejrzewa, że Platforma Obywatelska dąży do „przykrycia“ pamięci o Sybira- kach pamięcią o Kresowianach, a w tle mają być niejasne machinacje polityczne PO i wynikająca z nich niechęć do czczenia ofiar ludobójstwa na Wołyniu. Rafał Grupiński broni idei ustanowienia Dnia Sybiraka w lutym, zamiast w rocznicę wkroczenia Armii Czerwonej na Kresy. Szef Klubu Platformy Obywatelskiej apelował o „nieprzykrywanie“ pamięci ofiar wielkiej wywózki Polaków z Kresów, która nastąpiła nocą z 9 na 10 lutego, w środku zimy przy czterdziestostopniowym mrozie. Obniżyć próg wyborczy mniejszościom narodowym Obecny na posiedzeniu przewodniczący Związku Sybiraków, Stanisław Sikorski, przypomniał, że masowych wywózek i ogromnych ofiar było wiele i trwały aż do 1956 roku. Prosił posłów o uszanowanie tradycji i nieodrzucanie daty wrześniowej. Środowisko Sybiraków od 23 lat obchodzi swój dzień w rocznicę napaści Związku Radzieckiego na Polskę. — Zmniejszenie progu wyborczego dla partii mniejszości narodowych i regionalnych zapewni lepsze reprezentowanie interesów mniejszości narodowych oraz społeczności regionalnych w instytucjach władzy — w rozmowie z „Kurierem” wyjaśnia starosta sejmowej frakcji AWPL, posłanka Rita Tamašunienė, która właśnie złożyła w Sejmie szereg nowelizacji ordynacji wyborczej prezydenckiej, parlamentarnej i samorządowej oraz referendalnej. Pozostałe poprawki dotyczą kart do głosowania. Polska partia proponuje, żeby w okręgach wyborczych, w których poszczególne mniejszości narodowe stanowią ponad 10 proc., były też wydawane karty do głosowania w języku mniejszości. Posłanka Tamašunienė powołuje się tu na wcześniejszą praktykę, kiedy w referendum akcesyjnym karty do głosowania były też w jęz. polskim i rosyjskim. Później jednak Sąd Konstytucyjny uznał, że karty te były sprzeczne z ustawą zasadniczą, aczkolwiek głosy na nich oddane w referendum uznano za ważne. W Sejmie powstaje właśnie Kodeks Wyborczy, który w przyszłości ma reglamentować tryb wyborów różnych szczebli. Komisja pracująca nad Kodeksem nie pochyliła się jednak nad problematyką udziału w wyborach mniejszości narodowych, stąd — jak mówi nam Rita Tamašunienė — ustawodawcza inicjatywa AWPL. — Nasza inicjatywa wynika ze stanowiska Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), której Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka wielokrotnie w swoim sprawozdaniu o wyborach parlamentarnych na Litwie zaleca obniżenie progu wyborczego dla mniejszości narodowych. Tymczasem grupa robocza pracująca nad Kodeksem Wyborczym nie uwzględniła tych zaleceń, dlatego wystąpiliśmy z odrębną inicjatywą — wyjaśnia nam posłanka AWPL. Według Powszechnego Spisu Ludności 2011 roku mniejszości narodowe na Litwie stanowią prawie 16 proc. Najliczniejszą — 6,6 proc. — jest polska mniejszość. Rosyjska mniejszość stanowi 5,8 proc. ogółu mieszkańców kraju, a białoruska — 1,2 proc. Do licznych, czy też tradycyjnych grup narodo- wościowych zalicza się również Romów, Ukraińców, Niemców, Tatarów, Karaimów oraz Żydów. Wspólnota żydowska jednak nie uznaje wobec siebie określenia mniejszości narodowej. W ostatnich wyborach parlamentarnych 2012 roku lista AWPL, na której znaleźli się też przedstawiciele rosyjskiej partii Alians Rosjan, czy też nielicznej Partii Ludowej, zdobyła prawie 6 proc. głosów, co pozwoliło po raz pierwszy utworzyć w litewskim parlamencie odrębny klub parlamentarny mniejszości narodowych, który po wyborach wszedł do koalicji większościowej. Według tegorocznych danych, podanych właśnie przez Ministerstwo Sprawiedliwości, AWPL ma niespełna 1 300 członków i jest jedną z najmniej licznych partii. Podczas wyborów swoje poparcie dla partii deklaruje wiele polskich i innych narodowości organizacji społecznych, w tym Związek Polaków na Litwie, który zrzesza ponad 10 tys. osób. Najliczniejszymi partiami, według danych resortu, są Partia Socjaldemokratów, Partia Pracy (laburzyści) oraz partia „Porządek i Sprawiedliwość”. Partie te liczą odpowiednio 17,9 tys., 17,7 tys. i 15 tys. członków oraz razem z AWPL stanowią obecnie koalicję rządzącą. Rita Tamašunienė powiedziała nam, że nie jest przekonana, czy partnerzy koalicyjni poprą inicjatywę ustawodawczą AWPL w sprawie nowelizacji ordynacji wyborczej. — Jest to nasza propozycja na jesienną sesję parlamentarną, więc będziemy przekonywali naszych partnerów, żeby ją poparli — powiedziała posłanka. Rita Tamašunienė przyznała też, że w sprawie zmian ordynacji wyborczej potrzebne będą też nowe regulacje prawne, dotyczące, m. in., definicji prawnej partii mniejszości narodowej, czy regionalnej. Na Litwie działają też polityczne ugrupowania Rosjan oraz Żmudzinów. Ogółem w działalność partyjną w kraju jest zaangażowanych ponad 112 tys. osób, co stanowi 3,8 proc. ogółu społeczeństwa. www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE 1 września 2013 - strona 9 „Lato młodzieży 2013” Garść statystyki przed 1 września WILNOTEKA w Solecznikach WILNOTEKA Koncert „Lato młodzieży” (Jaunimo vasara) ubarwili swoimi występami znani goście, a byli to G&G Sindikatas i Biplan, którzy porwali publiczność już po zachodzie słońca. Najważniejszą jednak gwiazdą koncertu była młodzież z rejonu solecznickiego. To ona w tym szczególnym dniu miała okazję zabłysnąć przed liczną publicznością. Dla niektórych zespołów był to może pierwszy występ pod otwartym niebem. Młodzież Wileńszczyzny zaprezentowały zespoły z Solecznik, Ejszyszek i Dziewieniszek, między innymi: Paukštukai (Dziewieniszki), Proper Heat (Wilno), Fly Right Now (Soleczniki), Black Guitars (Ejszyszki) i Future Kids (Wilno). Zagrali też goście z Kowna - Zespół Dream On, którego solistka pochodzi z Solecznik. Ponadto z dużą dozą młodzieńczej werwy zatańczyły: Zespół Taneczny „Todes” z Jaszun i Studium Taneczne Ałły Duchowej „Todes” z Wilna. Mer rejonu solecznickiego Zdzisław Palewicz pozdrowił telefonicznie przybyłą na koncert młodzież i podkreślił, że w rękach młodzieży jest przyszłość rejonu solecznickiego, a także życzył publiczności, a szczególnie młodemu pokoleniu, odwagi w realizowaniu marzeń i planów. Na scenie rozbrzmiewały utwory muzyczne w kilku językach, przede wszystkim po litewsku i angielsku. Jednak miektórzy byli mocno zawiedzeni brakiem utworów w języku polskim i mają nadzieję, że repertuar następnych edycji koncertu będzie uwzględniał potrzeby publiczności. Poza świetną zabawą w rytmie współczesnej muzyki, młodzież miała okazję zapoznać się z różnorodnymi organizacjami młodzieżowymi, które zachęcały do współpracy, były to między innymi: Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” na Litwie, Związek Młodzieży Socjal-Demokratycznej, Ministerstwo Obrony Narodowej, Europejska Fundacja Praw Człowieka oraz Unia Kredytowa Rejonu Wileńskiego. Młodzi artyści dali z siebie dosłownie wszystko podczas występów. Nie było żadnych nominacji, takich jak najlepszy artysta lub najlepszy zespół, ale były pozytywne emocje, energia i mocny przekaz muzyczny. Po zakończeniu części artystycznej odbyła się dyskoteka poprowadzona przez DJ-ów Anthonisa i Fake One z Solecznik, zabawa trwała aż do północy. Organizatorzy, czyli Administracja Samorządu Rejonu Solecznickiego, mają nadzieję, że koncert „Lato młodzieży” będzie szansą dla młodzieży rejonu solecznickiego pragnącej działać i zmieniać świat, a wesoła zabawa tę młodzież połączy. Sprawę zamieszek podczas meczu Litwa – Polska umorzono DELFI Sprawa zajść z udziałem polskich pseudokibiców w Kownie w marcu 2011 r. pozostaje w zainteresowaniu śledczych, dotychczas jednak nie wykryto sprawców rozruchów i śledztwo w tej sprawie umorzono pod koniec 2012 r. - poinformowała w środę stołeczna prokuratura, podał portal onet.pl. Jak wynika z informacji przekazanych w środę przez prokuraturę, identyfikację sprawców utrudniał fakt, że mecz Polska-Litwa rozgrywany był wieczorem, okolice stadionu nie były dobrze oświetlone, przebieg wydarzeń dynamiczny, dlatego nagrania dokumentujące zajścia nie są wysokiej jakości; dodatkowo sprawcy burd w większości zasłaniali twarze szalikami klubowymi. Jednak ze zgromadzonych w sprawie materiałów wynika, iż byli to polscy pseudokibice. W końcu marca 2011 r. polska prokuratura wszczęła postępowania w związku ze zdarzeniami, do których doszło w Kownie z udziałem polskich pseudokibiców. Prokuratorzy ustalili, że podczas zamieszek m.in. zniszczono 380 krzesełek, które zostały połamane i spalone, zdewastowano stopnie na schodach i uszkodzono bieżnię. „Podjęte w toku prowadzonego postępowania czynności nie doprowadziły do wykrycia sprawców czynów zabronionych, jednakże sprawa nadal pozostaje w zainteresowaniu organów wymiaru sprawiedliwości i w razie pojawienia się nowych dowodów postępowanie prowadzone w zakresie tych czynów zostanie podjęte na nowo“ - powiedział rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Dariusz Ślepokura. Prokurator zaznaczył, że ze zgromadzonych w sprawie materiałów wynika, iż sprawcami zamieszek „byli pseudokibice reprezentacji Polski, a właściwie pseudokibice poszczególnych klubów piłkarskich”. W piątek, 30 sierpnia, Litewski Departament Statystyki podał, że w nowym roku szkolnym 2013/2014 do szkół pójdzie 29 tys. pierwszaków, czyli o 2 tys. więcej niż ubiegłej jesieni. Na początku roku szkolnego 2012/2013 w placówkach oświatowych na Litwie uczyło się i studiowało 578,2 tys. młodych osób. W tym 373,9 tys. uczniów uczyło się w szkołach średnich. W porównaniu z rokiem szkolnym 2011/2012 liczba uczniów szkół średnich zmniejszyła się o 19 tys., czyli o 4,8 proc. W prównaniu z rokiem szkolnym 2005/2006 - o 165 tys., czyli 31 proc. W roku szkolnym 2012/2013 na Litwie działały 1242 szkoły średnie. Nowy rok szkolny przywita o 67 szkół mniej - 1175. Najbardziej zmalała liczba szkół podstawowych i średnich, natomiast liczba działających na Litwie gimnazjów wzrosła. Na począt- ku roku szkolnego 2012/2013 gimnazjów na Litwie było 229, w roku szkolnym 2013/2014 zaś będzie działać 236 gimnazjów. Studenci na Litwie mają możliwość zdobywania wyższego wykształcenia na 47 uczelniach wyższych - 23 uniwersytetach i w 24 kolegiach. Na początku roku akademickiego 2012/2013 na uczelniach wyższych studiowało 160 tys. studentów, w tym 114 tys. na uniwersytetach, 46 tys. w kolegiach. Studentów było o 14 tys. (o 8 proc.) mniej w porównaniu z rokiem akademickim 2011/2012. Ogółem zmniejsza się nie tylko liczba uczniów i studentów, ale i liczba nauczycieli. W szkołach średnich w roku szkolnym 2012/2013 pracowało 35,8 tys. nauczycieli i kierowników szkół, siedem lat temu było ich aż 44,6 tys. .. Msze święte niedzielne w języku polskim na Ukrainie Kurier Galicyjski Zamieszczamy niniejszy wykaz z chęcią przekazania naszym czytelnikom rzetelnej informacji na temat możliwości uczestnictwa w niedzielnych mszach św. w języku polskim. Jesteśmy świadomi, że jest to wykaz niepełny, dlatego prosimy o powiadomienie nas w celu sprostowań lub uzupełnień (red.) Archidiecezja lwowska Lwów, katedra p.w. Wniebowzięcia NMP – godz. 7:00; 8:00; 10:00 (dzieci); 11:30 (suma); 13:00; 18:00 (młodzież) Lwów, kościół p.w. św. Antoniego Padewskiego – godz. 9:00; 11:00 (dzieci); 12:30; 18:30 (oprócz lata) Lwów, kościół p.w. św. Marii Magdaleny – godz. 10:00 Lwów, kościół p.w. Matki Boskiej Gromnicznej – godz. 16:00; 20:30 Lwów – Rzęsna, kościół p.w. Miłosierdzia Bożego – 9: 00 Lwów – Sichów, kościół p.w. Michała Archanioła, 13:00 Lwów – Zboiska, kościół p.w. Matki Bożej Nieustającej Pomocy – 12:00; 19:00 Iwano-Frankiwsk (d. Stanisła- wów), kościół p.w. Chrystusa Króla – godz. 12:00 Czerniowce, kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Św. – godz. 9:00 Drohobycz, kościół p.w. św. Bartłomieja – godz. 11:00 Sambor, kościół p.w. Ścięcia św. Jana Chrzciciela – godz. 9:00 (dzieci); 11:30 (suma); 19:00 (w VII i VIII) Mościska, kościół p.w. Narodzenia św. Jana Chrzciciela – godz. 9:00; 11:00 Mościska, sanktuarium MBNP godz. 18:00 Złoczów, kościół p.w. Wniebowzięcia NMP – godz. 9:00; 11:00; 16:00 Żółkiew, kolegiata p.w. św. Wawrzyńca – godz. 11:00 Krzemieniec, kościół p.w. św. Stanisława biskupa – godz. 10:00 Kosów, kościół p.w. Matki Bożej Różańcowej – godz. 9:00 Truskawiec, kościół p.w. Wniebowzięcia NMP – godz. 9:00 Diecezja kamieniecko-podolska Kamieniec Podolski, katedra p.w. św. Apostołów Piotra i Pawła – godz. 12:00 Winnica, kościół p.w. Matki Bożej Anielskiej – godz. 9:30 Diecezja kijowsko-żytomierska Kijów, kościół p.w. św. Aleksandra 13:00 Kijów, kościół p.w. św. Mikołaja – godz. 11:45 Żytomierz, katedra p.w. św. Zofii – godz. 8:00; 12:00 Diecezja charkowsko-zaporoska Jałta, kościół Niepokalanego Poczęcia NMP – godz. 9:00 Kercz, kościół Wniebowzięcia NMP – godz. 9:00 1 września 2013 - strona 10 AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE www.ksi.kresy.info.pl III Ogólnopolskie Spotkanie Miłośników Wołynia w Świątnikach k. Sobótki 14- 15 września 2013 r. pod patronatem m.n. KSI Redakcja III Ogólnopolskie Spotkanie Miłośników Wołynia w Świątnikach k. Sobótki 14- 15 września 2013 r. PROGRAM WRAZ Z DOJAZDEM AUTOBUSAMI, LOKALIZACJĄ I BAZĄ NOCLEGOWĄ III Ogólnopolskiego Spotkania Miłośników Wołynia w Świątnikach k. Sobótki w dniach 14- i Policji, salwa honorowa, odśpiewanie Roty, złożenie kwiatów i zapalenie zniczy pod Krzyżem Wołyńskim. godz.14.00-14.30- Koncert patriotyczny w wykonaniu Orkiestry Reprezentacyjnej Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu godz.14.30-15.00 Panel Konferencyjny „Wołyń – nasza pamięć i zobowiązanie”. Zaproszeni do wykładów: Woły- Patronat Medialny : Radio Rodzina; „Tygodnik Niedziela”; Telewizja Rodzina; Kresowy Serwis Filmowy; Kresowy Serwis Informacyjny Koordynator: Andrzej Patuszyński, tel. 605 440 442 Ryszard Marcinkowski, tel. 694 373 745 Informacje: www.kresowianie.info, e-mail:kresowianie@ o2.pl Serdecznie zapraszamy! uzgodnieniu z komitetem organizacyjnym. Hotel „ZAMEK GÓRKA” ul. Zamkowa 12 55-050 Sobótka tel. 71 316 21 33 Centrum Konferencyjno-Hotelowe SOBOTEL Al. Św. Anny 16 55-050 Sobótka dolnośląskie tel.: +48 71 715 16 00 + 48 71 715 16 00, + 48 531 161 600, fax + 48 71 715 16 01 791 960 040 [email protected], [email protected] 15 września 2013 r. Sobota - 14 września 2013 r. godz. 12.00-13.00 Uroczysta msza św. w intencji ofiar zamordowanych i zamęczonych przez OUN-UPA oraz hitlerowskich i stalinowskich okupantów koncelebrowana pod przewodnictwem Księdza Kardynała Henryka Gulbinowicza. godz. 13.30-14.00 - Uroczysty Apel Pamięci: asysta pocztów sztandarowych i pododdziałów honorowych Wojska Polskiego nianie – świadkowie tragedii. godz.15.00-17.00 Występy zespołów regionalnych, obiad. godz.18.00-22.00 Kresowa biesiada (spotkanie przy ognisku, wspomnienia, piosenki kresowe). Niedziela - 15 września 2013 r. godz. 12.00 Msza św. odpustowa w Świątnikach. Odsłonięcie tablicy pamiątkowej pod Drzewem Pamięci –dębem przywiezionym z Wołynia. godz. 13.30 Zakończenie III Ogólnopolskiego Spotkania Miłośników Wołynia. Proboszcz parafii w Nasławicach ks. Zbigniew Słobodecki Honorowy Prezes TMKK prof. Henryk Słowiński BAZA NOCLEGOWA - III Ogólnopolskie Spotkanie Miłośników Wołynia w Świątnikach k. Sobótki 14- 15 września 2013 r. W związku z pojawiającymi się pytaniami o bazę noclegową w okolicach Świątnik przedstawiamy listę propozycji po Dom Pielgrzyma w Sobótce 55-050 Sobótka ul. Słoneczna 20 tel. 668 661 722 tel. 71 715 10 20 [email protected] OŚRODEK SZKOLENIOWO – WYPOCZYNKOWY CARITAS ARCHIDIECEZJI WROCŁAWSKIEJ Sulistrowiczki, ul. Świdnicka 18 55-050 Sobótka tel. 71 316 32 00 kom. 600 382 420 / 501 140 701 [email protected] www.cswsulistrowiczki.za.pl ŚLĘŻAŃSKIE CENTRUM WYPOCZYNKU I REKRE- ACJI Jordanów Śląski ul. Ślężańska 1 tel. 888 995 955 e-mail: [email protected] DOJAZD - III - Ogólnopolskie Spotkanie Miłośników Wołynia w Świątnikach k. Sobótki 1415 września 2013 r. Dojazd autobusem: DARMOWA komunikacja AUTOBUSOWA NA SPOTKANIE WOŁYNIAN W Świątnikach 1) 9.00 WZGÓRZE ANDERSA OD ŚLĘŻNEJ : WROCŁAW - ŻERNIKI WROCŁAWSKIE – ŻURAWINA – BOGUNÓW – WĘGRY – NAWOJOWICE – KURCZÓW – KRĘCZKÓW – BORECZEK – BORÓW – JORDANÓW – POWRÓT - 19.00 ŚWIĄTNIKI - WROCŁAW 2) 10,00 WROCŁAW – ŚWIĄTNIKI POWRÓT - 19.00 ŚWIĄTNIKI - WROCŁAW Dojazd samochodem i lokalizacja - Świątniki k/Sobótki na: http://www.kresowianie.info/ artykuly,n384,dojazd__iii__ ogolnopolskie_spotkanie_milosnikow_wolynia_w_swiatnikach_k_sobotki_14_15.html www.ksi.kresy.info.pl AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE 1 września 2013 - strona 11 1 września 2013 - strona 12 PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI www.ksi.kresy.info.pl Warto rozmawiać - witaj maj , drugi maj - Władysław Mackiewicz. Maciej Prażmo / Autor listu Władysław Mackiewicz Podczas czerwcowego spotkania z Polakami z Kresów jeden z rozmówców zwrócił moją uwagą na pewną rzecz wynikającą z Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Otóż wg Ustawy Zasadniczej Naród Polski to „obywatele Rzeczpospolitej”. Zatem nie są np. Narodem Polskim Polacy poza granicami RP nie będący jej „obywatelami”. Było to dla mnie dość zaskakujące, bo byłem przekonany, że zarówno z Polakami na Litwie, Białorusi, Ukrainie, ale też z USA czy Brazylii tworzymy jeden chroniony przez Państwo Polskie Naród. Spojrzenie Polaków z Litwy na sprawę przynależności spowodowało refleksje - jak to właściwie z naszym Narodem jest? O kogo jako Państwo i Naród możemy się upomnieć w przypadku np. dyskryminacji, szykan, etc. i dlaczego? Jakie mamy do tego instrumenty prawne? Poniżej przedstawiam treść listu jaki otrzymałem w czerwcu 2013 od pana Władysława Mackiewicza z Wilna, działacza Związku Polaków na Litwie. Spełniam tym samym jego prośbę o upublicznienie materiału w Kresowym Serwisie Informacyjnym. Rzecz to nie nowa - od publikacji materiału na Litwie minęło już ponad 10 lat jednak warta przypomnienia. Maciej Prażmo Warto rozmawiać W 1997 roku byłem zaproszony na uroczystości obchodów milenium m. Gdańska. W tym czasie była uchwalona Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej. Początkowo była opublikowana w prasie, wiec była duża chęć przeczytać podstawową ustawę RP. Czytając w prasie Konstytucję RP, a w ogóle preambułę, aż dech zaparło kiedy przeczytało się: „My, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczpospolitej …”. My przecież, Polacy na Łotwie , Litwie, Białorusi, Ukrainie, nie jesteśmy obywatelami Rzeczpospolitej Polskiej. Konstytucja RP jednoznacznie wykreśliła nas z Narodu Polskiego. W 2002r., 6 maja mogliśmy przeczytać w „Kurierze Wileńskim” artykuł pierwszego prezesa Związku Polaków oraz posła na sejm RL Jana Sienkiewicza „Witaj maj, drugi maj!”, gdzie konkretnie i dobitnie był poruszony temat definicji Narodu Polskiego. I nic z tego! Co o tym mówi słownik ortoepiczny „Jak mówić i pisać po polsku”, pod redakcją Stanisława Szobera (wydawnictwo M. Arcta 1836 – Warszawa – 1937). Naród – narodowy – narodowość. I Formy: 1) d.l.poj. tego narodu, 2) m.l.mn. i b.l.mn. te narodowości, d.l.mn. tych narodowości. II. Znaczenia: 1) Naród = zespół wszystkich ludzi, złączonych wspólnością języka, obyczajów, tradycji historycznych. Więc do Narodu Polskiego należą i Niemiec z Opolszczyzny, i Białorusin z Hajnówki, i Litwin z Puńska albo Żyd z Krakowa czy Tarnowa, ale nie my, Polacy z Wilna, Grodna czy Lwowa, jak pisze Jan Sienkiewicz. Jak mogło dojść do uchwalenia takiej definicji w podstawowej ustawie RP? Komu na tym zależało, by Naród Polski był mniejszy o liczbę Polaków, mieszkających poza granicami RP? Szkoda, że działacze Polonijni i Związków Polaków na Wschodzie, nigdy nie poruszają tej sprawy. Widocznie jeszcze nie dojrzeli politycznie. Problem ten był rozstrzygnięty połowicznie, kiedy była uchwalona ustawa „O karcie Polaka”. Czytamy: „Karta Polaka jest dokumentem, potwierdzającym przynależność do Narodu Polskiego”, co jest sprzeczne z preambułą Konstytucji RP „O definicji Narodu Polskiego” (nie jesteśmy obywatelami RP). Karta Polaka jest ważna w ciągu 10 lat, a dalej my znowu bez narodowcy. Czyżby w Sejmie i Senacie RP nie ma większości przedstawicieli, myślących po polsku, jak określa słownik ortoepiczny St. Szobera? W prasie spotyka się propozycje działaczy polityczny o zmianie Konstytucji RP, wiec może trzeba by wszystko kardynalnie zmienić stosunek do Polaków, mieszkających poza granicami RP, by Naród Polski był o wiele większy, stanowił większą siłę, a wtedy Rząd RP mógłby bardziej efektywnie bronić Polaków na Litwie, Łotwie, Białorusi, Ukrainie. Z poważaniem Władysław Mackiewicz Poniżej przedruk artykułu Jana Sienkiewicza „Witaj maj, drugi maj!”. Początek maja jest cały odświętny. Patriotyczny rodak poza Macierzą, człowiek pracy, może teraz bez żadnych wyrzutów sumienia hucznie świętować aż trzy pierwsze majowe dni z rzędu. Lukę między Międzynarodowym Dniem Pracujących a rocznicą Konstytucji 3-Majowej wypełnił nam Dzień Polonii i Polaków za Granicą. Okolicznościowe przemówienie wygłosił z tej okazji w mediach marszałek Senatu RP Longin Pastusiak. Piękna to była mowa, bo pierwsza i skali porównawczej jeszcze nie mamy, ale czy na wskroś uroczysta - nie wiem. Zdecydowanie za dużo w niej było, jak na mój gust, wątków księgowo-finansowych: kto i w jaki sposób będzie rozdzielał fundusze dla Polonii i Polaków za granicą, których to (funduszy) ma być w tym roku, jak przestrzegał marszałek, znacznie mniej, niż dotychczas. Bóg z nimi, z pieniędzmi, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Ale czy darowane mu? I w przemówieniu marszałka, i w podjętej 30 kwietnia uchwale i Senatu RP w sprawie polityki Pań-stwa Polskiego wobec Polonii i Polaków za granicą zabrakło rzeczy najważniejszej: stwierdzenia wspólnoty, jedności narodowej, łączącej wszystkich rodaków na świecie, w Macierzy, i poza nią. Uchwała daje przejrzystą klasyfikację, kto jest Polonią, a kto Polakiem za granicą, wywodząc tę różnicę terminologiczną z odmienności motywów i przyczyn, jakie spowodowały znalezienie się rodaków poza Macierzą. Trochę jest w tym aparacie pojęciowym bałaganu i umowności, boż i Polonusi też wszak są Polakami nie w Polsce, tylko za granicą, ale mniejsza z tym. Według ostrożnych nawet obliczeń, aż trzecia część wszystkich Polaków mieszka dziś poza Polską. To bardzo dużo. Uchwała jednak ani słowem nie wspomina, przecież oni też stanowią część narodu, to zaś, że „kultywują z oddaniem i wysiłkiem, ale i z radością nasze narodowe tradycje, historię i język” - jest wszak najlepszym na to dowodem. Tymczasem zarówno ustawodawstwo wewnętrzne (litewskie), jak i polskie (vide rzeczona uchwała) ustawia nas w kategorii tylko mniejszości narodowej. Podstawowe wartości narodowe więc kultywujemy, ale ani narodem, ani nawet jego częścią nie jesteśmy. Przyjrzyjmy się uważnie konstytucjom obu krajów. Konstytucja litewska daje niedwuznaczną definicję narodu litewskiego, jego główną cechą wyróżniającą czyniąc wspólnotę językową. W myśl więc i ustawy zasadniczej, i praktyki państwowo-politycznej litewskiej, części narodu litewskiego nie stanowimy. Zostaliśmy ustawowo z tej wspólnoty wyłączeni. Częścią narodu litewskiego jest Litwin w Chicago czy Bogocie, my nie. A co na to konstytucja polska? Niestety, tam jest sytuacja odwrotna: ustawa zasadnicza RP oparta została nie na opcji narodowej, lecz obywatelskiej, są więc Polakami i Niemiec z Opolszczyzny, i Białorusin z Hajnówki, i Litwin z Puńska, ale nie my, Polacy z Wilna, Grodna czy Lwowa. W świetle prawa obu państw, my w ogóle nie istniejemy jako naród. My jesteśmy tylko narodowa mniejszość, choć skoro do żadne¬go narodu nie przynależymy, to skąd wtedy ten narodowy przymiotnik? Takie zawieszenie w próżni nie bardzo dodaje nastroju do radosnego świętowania. Z tego braku jednoznacznie stwierdzonej jedności narodowej wypływa też charakter naszych relacji z Macierzą i jej przedstawicielami. Nie jest to wspólne robienie jednej roboty, lecz wzajemne świadczenie sobie usług: Polonia „wspiera dążenia Polski do Unii Europejskiej”, Rzeczpospolita „wspiera nasze wysiłki zmierzające do utrzymania i zacieśniania więzi z krajem przodków i kultywowania polskich narodowych tradycji”. O ile Polonia zachodnia ma komfort świadomości swoich konkretnych zasług dla Polski (choćby NATO, jeśli kogoś walka z komunizmem może drażnić). 0 tyle Polacy ze Wschodu ustawie¬ni są w pozycji wiecznego, często w konkretnych przypadkach natrętnego i niemile widzianego petenta, którego przeznaczeniem jest uniżone zabieganie o wsparcie. W praktyce: obijanie urzędowych progów, szukanie i wyrabianie dobrych układów, poleganie na dobrej woli konkretnego urzędnika, który, w roli reprezentanta Polski, tego wsparcia udzieli albo odmówi, jak mu się zechce. Mogłoby to wszystko wyglądać inaczej, gdyby istniało przeświadczenie, a przynajmniej zapis ustawo¬wy: i my tu, w kraju, i wy tam, na całym świecie, robimy wspólną robotę, każdy wedle własnych sił i możliwości, jeden mamy narodowy cel. Wasze wysiłki na Wschodzie w szkolnictwie, kulturze są tak samo ważne, jak działalność lobbingowa Polonii w Stanach Zjednoczonych, bo służą wspólnemu interesowi. To, co robicie, to nie tylko wasza, to nasza wspólna sprawa i troska. Nie miałbym racji, gdybym twierdził, że takie przeświadczenie, taki sposób ujmowania problemu nie istnieją na szczeblu jednostkowym, że w Polsce nie ma ludzi, którzy tak właśnie tę kwestię traktują. Są i jest ich wielu. Szkopuł w tym, że takie potraktowanie pryncypiów nie zostało przeniesione do dokumentów państwowych. Stąd, założywszy mocno na wyrost, że przeciętny rodak z Macierzy zna, przynajmniej w zarysie ogólnym, swoją konstytucję, ma on pełne prawo się dziwić: a to na Litwie (Białorusi. Ukrainie etc.) są jeszcze jacyś Polacy? Cóż, Polacy są, ale narodu nie ma. Jan Sienkiewicz www.ksi.kresy.info.pl PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI BYŁEM NA KRESACH Adolf Głowacki Długo broniłem się przed wyjazdem na Kresy, gdzie w zwykłej wiejskiej chacie, spędziłem piękne beztroskie dzieciństwo. W obszar urokliwych Gołogór zwanych również Miodarami. Nie chciałem budzić wspomnień tragicznej przeszłości, która do dziś wraca w koszmarach sennych. Przekonali mnie do tego młodzi, którzy chcieli poznać utraconą ziemię, miejsca urodzenia ojców i dziadów, oraz pokłonić się prochom przodków. Kto nam to pokaże i objaśni ? Ten argument zadecydował. Pierwszy dzień przeznaczyliśmy na Lwów. Zwiedziliśmy katedrę św. Jura, ormiańską, stare miasto z rynkiem i ratuszem oraz naszą katedrę. Operę, lwowiacy nazywają swoją perełką i ani trochę nie przesadzają. Zaprojektował ją łącznie z wystrojem wnętrz, prof. Z. Gorgolewski. Zrealizowana została w latach 1897-1900. Ze względu na niejednolity grunt, sporo kłopotu sprawiło posadowienie. Projektant krótko po zakończeniu realizacji, zmarł nagle. Ponoć kolega zadzwonił do niego, że opera pękła i grozi zawaleniem. Gorgolewski nie wytrzymał napięcia i popełnił samobójstwo. W naszej katedrze trafiliśmy na nabożeństwo majowe. Przed prezbiterium stało osiem dziewcząt z chorągwiami. Wszystkie ubrane w ciemne spódniczki, białe bluzeczki i rękawiczki. Ze wzruszeniem patrzyłem, gdy razem pochylały je w czasie podniesienia. Szkoda, że nie praktykuje się tego w naszych kościołach. Jak podniosły musiał być widok chylonych chorągwi i sztandarów, gdy król Jan Kazimierz składał tutaj słynne śluby i powierzał Polskę Matce Bożej. Ta katedra od wieków stanowiła główne centrum polskości, była świadkiem wielu historycznych wydarzeń i nadal skupia lwowską Polonię. Gdy wchodzi się tam z ulicy wypełnionej ukraińskim gwarem, nabożeństwo, organy i śpiewy polskie, wywołują mimowolny dreszcz. Tam w pokoiku przy zakrystii, przez wiele lat mieszkał proboszcz o. Rafał Kiernicki. Wspaniały duszpasterz, bez reszty oddany Bogu i ludziom. Pozbawiany prawa wykonywania funkcji duszpasterskich i więziony przez Rosjan, trudne przeżywał lata. Pracował jako dozorca i tragarz, ale zawsze wracał do katedry. Po kilka godzin spędzał w konfesjonale. Z posługą pasterską jeździł nawet do miejscowości, 250 kilometrów oddalonych od Lwowa. Przyjaźnił się z Janem Pawłem II. W 1981 roku, otrzymał sakrę biskupią. Schorowany zmarł 3 listopada 1995 roku. Stare miasto rozłożone na wzgó rzach, z licznymi kościołami, historycznymi budowlami i pałacykami, choć trochę zaniedbane, wręcz urzeka. Każdy jego zakątek emanuje polskością. Co rusz mijamy kamienicę w której urodził się lub mieszkał, ktoś ze znanych Polaków. Oto słynny Uniwersytet Lwowski, a tu kawiarnia w której spotykali się profesorowie. Na serwetkach zapisywali trudne zagadnienia i na nich podawali rozwiązania. Później właściciel kupił im gruby zeszyt, który przetrwał trudne czasy. Ostatnie zagadnienie zostało rozwiązane dopiero po wojnie w Polsce. W tych spotkaniach uczestniczył słynny matematyk Stefan Banach. Większość profesorów Niemcy aresztowali i rozstrzelali. Znaczącą rolę odegrała w tym również policja ukraińska. Przechodzimy koło olbrzymiego pomnika S. Bandery. Wciąż jest niedokończony. Nie ma siekiery w ręku. Zatrzymujemy się przy pomniku Adama Mickiewicza. Jest to jego najpiękniejszy pomnik w Polsce i jeden z wyróżniających w Europie – podkreśla przewodnik. Wchodzimy na Cmentarz Łyczakowski, zabudowany wspaniałymi pomnikami i grobowcami. Co rusz nazwiska trwale zapisane w dziejach Polski. Zaraz za bramą, przykryty kwiatami i zniczami grób Marii Konopnickiej, autorki „Nie rzucim ziemi…”. Przy jednym z nagrobków grupa polskich konserwatorów wykonuje prace renowacyjne. Trochę dalej robią to samo Ukraińcy. Jak myślicie - kto za to płaci? Pyta przewodnik. Polska. To warunek. Jak chcecie odnowić polski nagrobek, musicie dać pieniądze na ukraiński. Stąd przechodzimy na przylegający Cmentarz Orląt Lwowskich. Jest odbudowany, ale miejscami odpada tynk z nagrobków. Trwają prace remontowe. Spoczywa tu 2859 poległych w walkach o Lwów. W tym chłopcy 12 i jeden 10 letni. Na łuku tryumfalnym widnieje napis: MORTUI SUNT UT LIBERI VIVAMUS ( Umarli, abyśmy wolni żyli). Centralne wejście od ulicy zamurowane. Ukraińcy nie zgodzili się też na odbudowę kolumnady przy łuku. Stoją tylko skrajne pylony. Robimy zdjęcia i wracamy. Na rynku godzinna przerwa na odpoczynek, posiłek i zakupy. Bardzo tania jest wódka i papierosy. Pół litra nie przekracza 11 złotych. Zaopatrzenie sklepów i ceny innych artykułów porównywalne. Autokar rozwozi nas na kwatery w szarych dużych bokowiskach. Nocujemy u Polaków. Przeważnie wdów. W ten sposób wspierają skromne emerytury. Nigdzie ciepłej wody. Będzie dopiero zimą. Pytamy o warunki bytowe. Duże koszty mieszkaniowe i bardzo drogie mięso. Ponadto trudno o pracę. Niektórzy pracują za darmo, aby utrzymać etat. Kiedyś może zaczną płacić. Rano dość dobrze utrzymaną trasą Lwów-Kijów, ruszamy w kierunku Tarnopola. Przy drodze koło Oleska, stoi lew z cmentarza Orląt. Postawili go tam Rosjanie, a Ukraińcy nie pozwalają przenieść na miejsce. Zamek oleski, w którym urodziło się dwóch królów Polski, odbudowany, ale bez odpowiedniego wykończenia. Stanowi filię muzeum lwowskiego, z dość sporym zbiorem ciekawych eksponatów. Gdy odbiliśmy w bok na Podkamień, zaczęły się wyboje i droga opustoszała. Od czasu do czasu przejechał jakiś samochód lub furmanka. Raptem ukazuje się Wzgórze Różańcowe. Tętno wyraźnie przyspiesza. Z dala jak dawniej, klasztor imponuje wielkością i dominuje nad okolicą, tylko wieża jest trochę przechylona. Z bliska obraz się zmienia i coś łapie za serce. Pustka, cisza, rozsypujące się mury obronne, odpadające tynki ze ścian kościoła, puste oczodoły okien, dzwonnica bez dzwonów i trawą porastający plac przykościelny. Tylko pozłacana figura Matki Boskiej na kolumnie, świeci dawnym blaskiem. Lipy otaczające kolumnę wycięto. W okresie rosyjskim pokryła się szarym nalotem - jakby chciała się ukryć przed wandalami. Teraz samoczynnie się oczyściła i znowu przyciąga wzrok zwiedzających. Kościołem opiekuje się słabiutki grekokatolicki zakon studytów. Maksymalnie było ich tu czterech. Z Funduszy nadsyłanych z Polski, ofiar wycieczek i jakichś skromnych miejscowych dotacji, całość pokryli blachą i odbudowali przedłużenie prezbiterium, gdzie był kamień z odciśniętymi stopkami Maryi. Teraz jest wymalowana w ich stylu i dość dobrze wyposażona cerkiew. Wejście od tyłu. Pod nią w podziemiach, urządzili drugą. Przez 12 powojennych lat w klasztorze było więzienie, a w tej podziemnej katownia, gdzie wymuszano zeznania. Więziono tam głównie banderowców. Ponieśli karę we właściwym miejscu. Za okrutny mord Polaków w klasztorze, Palikrowach, Hucie Pieniackiej i w innych okolicznych miejscowościach, za dzieci i bezbronnych ludzi wrzuconych do 122 metrowej studni. Oprowadzający nas powiada: „To nie prawda. Tam są tylko śmieci”. Argument, że ludzie widzieli wypływającą krew ze źródełka u stóp góry skwitował: „Ja ny znaju”. Ta nieczynna, przykryta stalową kratą studnia, to chyba jedyny tego rodzaju grobowiec w Europie. Ciche i rzadko od- wiedzane mauzoleum martyrologii kresowego ludu polskiego. Świadectwo ludobójstwa i hańby ukraińskiej dywizji „SS Galizien” oraz zbrodniczej formacji banderowskiej. Kościół jest doszczętnie ogołocony, łącznie z posadzkami. Drewniane elementy niezrabowane przez Ukraińców, Rosjanie porąbali na opał. Zachowały się dwie trochę uszkodzone figury. Teraz eksponowane są w Olesku. Wnętrze jest zarusztowane i przygotowane do remontu. W klasztorze mieści się zakład dla umysłowo chorych. Z całej grupy tylko ja byłem tu w czasie świetności klasztoru. Opowiadam o jego wspaniałym wystroju i wyposażeniu. Miał 11 ołtarzy, sklepienia pokrywały malowidła o tematyce Matki Bożej, a w marmurowych posadzkach skrzyły się światła kryształowych żyrandoli. W ołtarzu z lewej strony prezbiterium, zachwycała urodą figura św. Wiktorii z przechyloną nad głową złotą palmą w ręce. Pokazuję którędy czołgaliśmy się na kolanach do Stopek Maryi i wnękę nad zakrystią, w której modlił się król Jan III Sobieski. Próbuję też przybliżyć atmosferę świąt Maryjnych z tłumami wiernych, niekończącymi się nabożeństwami, kramami, nawoływaniami żebraków, odgłosami trąbek i fujarek oraz pogwizdywaniem kogucików glinianych. Uroczystość kończyła suma z odsłanianiem cudownego obrazu i chóralnym powitalnym hymnie. W trakcie mszy, przy dźwiękach wszystkich dzwonów, wyruszała procesja z dziesiątkami księży i zakonników oraz rozmodlonym mrowiem ludzkim. Są one porównywalne z uroczystościami jasnogórskimi. Nie bez kozery Podkamień nazywano Częstochową Kresów. Klasztor, a zwłaszcza kościół, jest dużo większy niż częstochowski. Bardzo dobrze natomiast ma się olbrzymi kamień na zboczu i nadal stanowi atrakcję turystyczną wzgórza. Od niego bierze się nazwa miejscowości. Z murów klasztoru widać Ławrę Poczajowską, z połyskującymi złotymi kopułami. To kolejny punkt naszej wycieczki. Przed wejściem na teren Ławry obowiązkowa przebieranka kobiet. Nie mogą wejść w spodniach i bez chustki na głowie. Obszerne długie spódnice wydaje wypożyczalnia, a chustki można kupić w licznych kramach z pamiątkami. Cerkwie i kaplice przyciągają wzrok i wręcz przytłaczają bogactwem oraz wewnętrznymi i zewnętrznymi złoceniami. Na tym tle mocno rażą przestarzałe i zaniedbane sanitariaty. Wszędzie prowadzone są roboty renowacyjne i modernizacyjne. Jest to klasztor prawosławny podległy Moskwie, która nie szczędzi funduszy by utrzymać tą cerkiew w zależności. Na Ukrainie są trzy cerkwie: prawosławna moskiewska i kijowska oraz grekokatolicka lwowska. W niektórych większych miejscowościach, obok istniejącej, buduje się dwie nowe. Z Poczajowa jedziemy do Krzemieńca. Miasta ze słynnym liceum, w którym pod okiem ojca, uczył się Juliusz Słowacki. 1 września 2013 - strona 13 Na bazie dorobku tego liceum, powstał Uniwersytet Kijowski. To miasto z górą i ruinami zamku królowej Bony, emanuje polskością. Jest tam nadal okazały kościół polski, a w nim przepiękny przyścienny pomnik J. Słowackiego. W czasie zaborów Rosjanie nie zgodzili się na postawienie pomnika w mieście. Rzeźbiarz wykonał, więc posąg przyścienny, który z Warszawy został tam w kawałkach przemycony i zmontowany. Przed kościołem podeszło do nas trzech chłopców i zaoferowało kawałki krzemienia. Gdy jednemu z nich został już tylko ostatni większy, szybko rozbił go o kamień i dalej ruszył między ludzi. Najstarszego przewodnik wpuścił do autokaru. Chłopak po ukraińsku zaczął pięknie deklamować wiersze Mickiewicza, Słowackiego i Szewczenki. Na koniec zaskoczył wszystkich znanym „Kto ty jesteś ……”. Zaległa zupełna cisza, a po chwili rozległy się gromkie brawa. Szybko ruszyła też czapka składkowa i chłopiec wysiadł z pokaźnym plikiem banknotów. Przewodnik wyjaśnił, że to Polak, ale chodzi do ukraińskiej szkoły i tylko w soboty uczy się języka polskiego. Jego matka opiekuje się kościołem. W domu ma chorą siostrę i w ten sposób wspiera rodzinę. On to wszystko odda matce – zapewnił. Liceum nie zwiedziliśmy - było zamknięte. W małych skupiskach zanika język polski. Niektórzy księża nawet nabożeństwa odprawiają po ukraińsku, aby wierni rozumieli liturgię. Nie jestem do tego przekonany. Ci ludzie tracą ostatni kontakt z ojczystym językiem. Język ukraiński przetrwał głów Do Zbaraża dotarliśmy pod wieczór. Odbudowany, ale zamknięty już zamek, obejrzeliśmy tylko z zewnątrz. Pod murami tej twierdzy, 15 tysięcy rycerstwa polskiego, zatrzymało kilkuset tysięczną nawałę kozacko-tatarską. Obroną dowodził książę Jeremi Wiśniowiecki. Zachowały się spore fragmenty murów obronnych i fos. W miejscu dawnego zwodzonego mostu, Ukraińcy wykonali stały, prosty żelbetowy. Strasznie razi to przy starych murach. Dziwne, że konserwator wyraził zgodę na takie rozwiązanie. Pomnik Adama Mickiewicza przeniesiono z centrum do parku. Tam jak we wszystkich niemal większych miejscowościach, stoi wódz UPA. Tarnopol wciąż się rozrasta. Obok szarych socjalistycznych blokowisk, buduje się wiele nowych kolorowych budynków. Na placu w pobliżu kościoła Dominikanów (teraz cerkiew), przed wojną stał pomnik marszałka J. Piłsudskiego na kasztance. Rosjanie postawili tam Lenina, a Ukraińcy księcia Danyłę na koniu. Na skraju miasta wybudowany jest nowy, bardzo ładny polski kościół. W centrum nie znaleźli dla niego miejsca. Ponadto złośliwie i jak na ironię, dali działkę przy ulicy Stepana Bandery. Raz spaliśmy w wielkopłytowym, nie najlepiej urządzonym hotelu Hałyczyna. Drugi w pobliżu kościoła, w małym, nowoczesnym, z klimatyzacją hoteliku. Na następny 1 września 2013 - strona 14 raz, ksiądz zaoferował pokoje gościnne na plebanii. Stąd wyruszamy do Milna, miejsca życia i spoczynku wielu pokoleń naszych przodków. Miejsca gdzie się urodziłem i mimo wojny, przeżyłem piękne, beztroskie dzieciństwo. Ale też miejsca mordu, pożogi i wygnania. Jechałem pełen niepokoju i zastanawiałem się, z jaką siłą po latach wrócą tragiczne przeżycia. Za Tarnopolem mijamy duże osiedle nowobogackich. Dalej każda miejscowość przyspiesza bicie serca, bo to wszystko znajome nazwy. Domy na ogół zadbane, ogrody zagospodarowane. Brak stodół. W Ihrowicy wstępujemy na cmentarz, zobaczyć czy jest jakiś nagrobek lub krzyż na zbiorowej mogile zamordowanych w Wigilię 1944 roku Polakow. Nic. Tylko drutem na kołkach, oznaczony prostokąt. Ani śladu mogiły wspaniałego księdza S. Szczepankiewicza, który bezinteresownie leczył Polaków i Ukraińców. Biednym nawet lekarstwa dawał za darmo. Krótko zatrzymujemy się w Załoźcach. Zniszczone przez I i II wojnę, bardziej przypominają wieś niż miasteczko. Jedynie staw i grobla imponują rozmiarami. Po zamku zostało ledwie widoczne w zaroślach gruzowisko. Wandale rozebrali mury i baszty historycznej siedziby hetmanów Kamienieckich, Potockich i książąt Wiśniowieckich. Po tych łąkach, jarach i wertepach, hasał Jarema Wiśniowiecki, a jego stryj Konstanty gościł tu najznakomitsze osobistości z Rusi, Korony i Litwy. Z niesmakiem ruszamy dalej. Ani śladu po zabudowaniach majątkowych na Bródku. Wszędzie stawy rybne. Jedziemy wolno, bo po asfaltowej nawierzchni tylko pamiątkowe fragmenty zostały. Mijamy Blich z małą nową cerkiewką i wjeżdżamy w zalesione zbocze z Hukiem płynącym w głębokim jarze. Tętno przyspiesza. Tuż za nim pojawia się tablica MYLNO. Informuję, że wioska składa się z czterech przysiółków. W naszym okresie liczyła 2800 mieszkańców, z czego połowę stanowili Polacy. Bukowina była polska, Kamionka z domieszką 30% Ukraińców, a Podliski i Krasowiczyna ukraińskie, z mniejszością polską. Wjeżdżamy na Krasowiczynę. Z prawej Podliski z cerkwią. Dalej mosty na rzeczce wydzielają Kamionkę. Te części są dość wypełnione i zadbane, choć nie brakuje przerw i pustek, zwłaszcza na Kamionce. Pusto w rejonie szkoły. Ani śladu po gospodarstwach Frejtrychy i Olka. Nową drogą przez ogrody i siedlisko Koguta, wjeżdżamy do Bukowiny - prosto na nasz dom. Miałem informację, że został rozebrany. A tu patrzę i oczom nie wierzę. Stoi. Zniszczony i jakby obcięty, ale stoi. Tylko pokrycie blaszane mocno pordzewiałe. Ludzie to mój dom! – wykrzykuję. Na drżących nogach wchodzę na podwórze. Niby to samo, a inne. Po budynku inwentarskim przylegającym do szczytu mieszkalnego, tylko wgłębienie i pryzma kamieni została. Stodoła już dawno poszła na opał. Z prawej PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI puste siedlisko Pawłowskich, z lewej w podobnym stanie dom Letkich. Nigdzie żywego ducha. Wszędzie chwasty. Z przyspieszonym biciem serca, przekraczam próg domu. To mój rówieśnik. Rodzice wybudowali go, gdy się urodziłem. Powywalane drzwi i okna. W większym pokoju trochę słomy i desek. Szukam na belce dębowego kołka, na którym wisiała moja kołyska i gwoździa na lampę. Nie ma. W kuchni jakieś rupiecie i zimny piec, z którego tyle razy jadłem świeży pachnący chleb i pieczone pierogi. W drugim pokoju też pusto. Opisuję bratu dawne rozmieszczenie mebli. Pod oknem stał stół, z prawej łóżko, z lewej bombetel. Przy tym stole zasiadaliśmy do posiłków i wieczerzy wigilijnych. W czasie okupacji bez ojca. Dzieliliśmy się przy nim jajkiem i opłatkiem, a rodzice gościli rodzinę, kolędowali i śpiewali urokliwe pieśni kresowe. Nie imponuje on wielkością, ale nie jego wymiary i urządzenie kształtowały nasze samopoczucie. Wpływała na nie głównie, atmosfera radości życia tego sioła. Niestety nie potrafię jej odtworzyć. Głowę wypełnia mi kotłowanina wspomnień odległej przeszłości. Radosne przeżycia z dzieciństwa, koledzy, sąsiedzi i różne sceny dnia powszedniego. Wracają również te przykre: pobór ojca na wojnę, okupacja, dni krwi i pożogi, oraz ostatnie spojrzenie na dom i wyjazd w nieznane. I on i ja przeżyliśmy tyle samo lat. Obaj też zbliżamy się do kresu swojej egzystencji. W podwórzu nieczynna, przykryta blachą studnia. Ani śladu po sadzie. Jedynie fioletowy krzak bzu przy studni, jak dawniej cieszy oko kiściami dorodnych kwiatów. Powitałem go uśmiechem jak najbliższego przyjaciela. Od nowego budynku z dalszego podwórza, podchodzi do nas mężczyzna z kobietą. Okazuje się, że to do nich należy. Starzy poumierali, a młodzi przenieśli się do Tarnopola i mnie to oddali – tłumaczy. Oni zostali przesiedleni z Polski. Popłakało się chłopisko, gdy powiedziałem: „Zarówno nas jak i was wypędzono z domu i skrzywdzono”. Na naszą prośbę przyniósł wiadro ze sznurem i wyciągnął wodę. Czysta i zimna jak dawniej. Nabraliśmy do butelki dla mamy. Inni ponaglają by pokazać gdzie ich rodzice mieszkali. Robimy szybko zdjęcia i ruszamy dalej. Bukowina została spalona 11 listopada 1944 roku i duże jej partie pokrywają chwasty, drzewa oraz zarośla. Niektóre siedliska są zaorane. Pokazuję skąd atakowali banderowcy i którędy ludzie uciekali. Opisuję też płonącą, wypełnioną rykiem zwierząt i wyciem psów wieś, oraz powrót na zgliszcza. Lamentujące przy dopalających się domach kobiety, płacz przerażonych dzieci, wstrząsani szlochem mężczyźni, zamordowani sąsiedzi i bliscy, popękane spalone zwierzęta oraz snujące się wszędzie dymy, to obraz, z którym nie rozstanę się już do końca życia. Pokazuję też gdzie bronił się i został zabity Krakowiak z synem i gdzie przy krynicy zasztyletowano jego żonę z córkami. Zobaczcie, po północnej stronie, od Maciołków do Machnowskiej, z 21 gospodarstw została chatka Tekli i trzy figury. Większości niestety, mogę jedynie pokazać gdzie były wjazdy na ich podwórza i dawne rozmieszczenie budynków. Tylko kilka osób, ze wzruszeniem i zadumą, staje przed półruinami domów swoich przodków. Rzadka nowa zabudowa, nie pokrywa się z dawnymi siedliskami. Zachowało się tam kilka studni. Zainteresowani napełniają butelki wodą, dla żyjących jeszcze rodziców. Niektórzy nabierają do przygotowanych woreczków ziemię. Wszyscy, choć nie znają języka ukraińskiego, łatwo nawiązują kontakt z miejscowymi. Potworzyły się grupki. Wszędzie dominują pogodne twarze. A wy czyj? Jak się nazywacie? Gdzie wasi mieszkali? Aha. Ja byłam dzieckiem, ale pamiętam jak rodzice wspominali. A ja nie tutejsza. Nas przesiedlili z Polski. Jak wam się żyje? Nie głodujemy, ale wam w Polsce lepiej. W tej szybkiej wymianie zdań, nie brakuje westchnień, dyskretnie wycieranych łez, ale i głośnego śmiechu. Wchodzimy na zaorane siedlisko Botiuka, by zapalić znicz na mogile pochowanych tam, zamordowanych trzech kobiet. Miejsce jest ogrodzone. Zbliżamy się do dominującego nad całym siołem kościoła. Przy drodze na ławeczce siedzi Klimka. Oni nie wyjechali, bo jej matka była Ukrainką. Witamy się z nią, a dziewczyny wręczają jakieś upominki. Kościół jest w ruinie. Większość sklepień zawalona, a gruzowisko porastają krzaki czarnego bzu. Nie ma muru oporowego ani schodów na plac przykościelny. Teren opada do drogi. W okresie kołchozu, był tu magazyn zboża i nawozów sztucznych. Wieża dawno zawalona. Po bokach frontonu stoją jeszcze figury Piotra i Pawła. Ani śladu po dzwonnicy. Okna plebanii zabite deskami. Wracają obrazy dawnych podniosłych uroczystości, śpiewy i procesje przy dźwiękach dzwonów z tłumami wiernych. Coś łapie za serce. Byłem tu ministrantem i posługiwałem księdzu przy ostatniej mszy, którą żegnaliśmy rodzinne domy, sioło i tę ojczystą ziemię. My na zachodzie odbudowaliśmy każdy zniszczony kościółek, a oni nawet tak pięknej świątyni nie zabezpieczyli przed zniszczeniem. Jak byście nam go odbudowali, nie musielibyśmy tak daleko chodzić do cerkwi, powiadają mieszkanki pobliskich domów. Takie ruiny pokrywają całe Kresy. Robimy zdjęcia i udajemy się na cmentarz. Przed nami jeszcze szmat drogi, a czasu mało. Przechodzimy przez Kawałeczek. Było tutaj 13 nowych gospodarstw, zostało jedno. Cmentarz w połowie zalesiony. Resztę pokrywają gęste zarośla. Od cmentarza jak na dłoni, widać Gontowiecką Górę. Porastają ją rzadkie krzaczki. Ani śladu po leżącej u jej stóp i na zboczach, tętniącej życiem wiosce. Przez zarośla i jeżyny, przedzieramy się w głąb cmentarza do figur nagrobnych. Niektóre zwalone leżą obok cokołów. Wszędzie znajome nazwiska: Dec, Krąpiec, Zaleski, Zając, Letki, Majkut …. Przy jedynym zadbanym nowym nagrobku, zapalamy znicze i odmawiamy modlitwę za zmarłych i zamordowanych. W zalegającą wszędzie ciszę, wdziera się głośne: „Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie”. Wszyscy rozchodzą się, zapalają znicze i stają w zadumie, przy figurach z nazwiskami swoich bliskich. Z wielu trzeba usunąć mech, by odczytać napisy. Ja zatrzymuję się przy Rozalii Głowackiej, żony brata mojego dziadka. Zmarła przy pierwszym porodzie w wieku 20 lat. Zrozpaczony Józef postawił jej figurę i wyjechał do Argentyny. W rodzinie przetrwał przekaz, że wygnał go żal za ukochaną. Stąd idziemy na Paświśko. Pierwsze gospodarstwo Pawła Raroga opuszczone. Działka jego brata zaorana. Następne dwie porastają krzewy i drzewa. Na kolejnym ledwie widoczny opuszczony dom w zaroślach. Dalej znowu przestrzeń zaorana, a za nią kolejne opuszczone siedliska. Za łąką też pochylona, pusta chatka. Żadne z 16 po wojnie powstałych tu gospodarstw nie zostało spalone, ale tylko w trzech tli się jeszcze życie. Trochę więcej starych i nowych zabudowań jest w Tamtym Końcu, ulicy z drugiej strony wioski. Ona też nie została spalona, bo mieszkało tam kilku Ukraińców. Ale i tu sporo przerw i zarośli. Stare domy w większości opuszczone. Dwa zamieszkałe, obłożone są jeszcze zimową zagatą. Dawniej była tu droga gruntowa, teraz jest bruk, ale nasz przy nim to asfalt. Pokazuję bratu gdzie się urodził nasz ojciec, babcia i gdzie mieszkała ciocia Ludwina. Ani śladu po starej zabudowie. Wszystkie budynki nowe. Wzbudzamy duże zainteresowanie. Ludzie wychodzą na ulicę i tworzy się dość spore zgromadzenie. Z bratem i kuzynką, wstępujemy do spokrewnionej rodziny Futryków. Bardzo się ucieszyli i chcieli nas gościć, ale brakuje czasu. Ponieważ pełnię rolę przewodnika, grupa cały czas trzyma się razem, tylko Edek Zając gdzieś się zapodział. Po pewnym czasie i on się odnalazł – z butelką bimbru w torbie. Żegnamy się z mieszkańcami i jedziemy na Kamionkę. Ten przysiółek jest bardziej wypełniony i ma sporo nowej zabudowy. Nie brakuje też starych zadbanych domków. Stoją również dawne figury przydrożne. Trudno pojąć jak ten naród godził chrześcijaństwo z barbarzyństwem. Ze względu na możliwość przerzucenia się ognia na ukraińskie zabudowania, tylko niektóre polskie domy zostały spalone. Opuszczone przez Polaków gospodarstwa, zajęli przesiedleni z Polski Ukraińcy. Oni najbardziej czują się pokrzywdzeni, bo mimo, że nie mieli nic wspólnego z rzeziami, odium rizunów i na nich spadło. Zainteresowani porozchodzili się, w poszukiwaniu śladów bliskich. Bratu pokazuję gdzie mieszkała ciotka Baranicha. Tylko figura po nich została. Przy krynicy ga- www.ksi.kresy.info.pl simy pragnienie czystą i bardzo zimną wodą. Metalowy kubek z łańcuchem, przytwierdzony jest do obudowy. Na ulicy spotykam znajomego z minionych lat Ukraińca. Był tutaj nauczycielem. Jest starszy, ale trzyma się bardzo dobrze. Po krótkiej wymianie zdań, stwierdza ze smutkiem: „Ja już mam 85 lat”. Żartujesz! Nie dałbym Ci więcej niż 60. Ho, ho! Czołowicze, jak by ja maw 60 lit, to trymajsi rymińcia bu ja budu tupaw. Żegnam się z nim, bo już wszyscy siedzą w autokarze. Przed nami jeszcze Milatyn, drugie po Podkamieniu miejsce pielgrzymek naszych przodków. Do sanktuarium Maryjnego mieli 24 kilometry, natomiast tam musieli pieszo pokonać 90. Droga wspina się i opada, bo to Gołogóry. Z boku zostawiamy Podhorce. Na wzgórzu pałacyk, nazywany Małym Wersalem. Ta wspaniała rezydencja, jedna z najpiękniejszych budowli w Polsce, czasy świetności ma już daleko za sobą. Jedynie kształt zabezpieczonego dachem pałacu i zarys wzgórza ten sam. Po bogatych zbiorach zbroi, oręża, porcelany, malarstwa, starych ksiąg i innych dóbr kultury, oraz kaskadowych ogrodach, fontannach, rzeźbach i oranżeriach, tylko wspomnienia zostały. Część tego, tuż przed wojną, wywiózł do Brazylii ostatni właściciel majętności, Sanguszko. Reszta została zrabowana przez Rosjan i ludność. Sanguszko był zamiłowanym automobilistą i miał też sporą kolekcję samochodów. Nie wstępujemy tam ze względu na brak czasu. Zobaczylibyście tylko puste ogołocone z wszystkiego sale – informuje przewodnik. Obecny właściciel Muzeum Lwowskie, nie ma pieniędzy na odbudowę tej perełki. Świątynia milatyńska poświęcona Jezusowi Ukrzyżowanemu, to piękna budowla barokowa. Rosjanie zamienili ją na magazyn i elektrownię. Ukraińcy odrestaurowali całość i adaptowali na cerkiew. Zewnętrznie nic nie zmienili. Na bramie pozostawili nawet polski napis „DOM BOŻY A BRAMA NIEBIOS”, a na frontonie kościoła łaciński „DE TUIS DONIS AUDOTIS”. Wnętrze odmalowane i bogato wyposażone, przystosowane do liturgii cerkiewnej. Za ikonostasem, stary ołtarz z Jezusem na krzyżu. Zabudowania klasztorne w ruinie. Po krótkich oględzinach i zrobieniu zdjęć, ruszamy do Lwowa na obiadokolację i nocleg. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Żółkwi. Rynek ze starą zabudową, zamkiem i polską kolegiatą, jest w całości zabytekiem wysokiej klasy. Kolegiata była magazynem, obsługiwanym przez uczciwych ludzi. Dzięki temu zachowały się ołtarze, bogato rzeźbione stelle oraz nagrobki Żółkiewskich i Sobieskich. Zniszczenia są sukcesywnie naprawiane, z krajowych funduszy i datków wycieczek. Władze lokalne w każdej sprawie, są z góry na nie – informuje proboszcz. Aby coś załatwić, kontaktuje się z polskimi, te z ukraińskimi i dopiero z góry wychodzą polecenia oraz naciski na miejscowe. Na ścianie pokazuje olbrzymią www.ksi.kresy.info.pl ramę po obrazie odsieczy wiedeńskiej. Płótno zostało wycięte i zabrane do Kijowa. Teraz jest konserwowane w Polsce. Oczywiście za nasze pieniądze. Czynimy starania, aby wróciło na miejsce, ale mała na to nadzieja. Ukraina chętnie korzysta z pomocy polskiej, ale rzadko idzie na ustępstwa. Wracamy zmęczeni, ale pełni wrażeń i zadowoleni. Sporo zwiedziliśmy, a co najważniejsze odwiedzili Milno. Młodzi odebrali wrażenia stanu istniejącego, ja nałożyłem na to obraz wioski z okresu rozkwitu i tej po pożarze. Gdzie się ruszyłem, na każdym kroku pamięć przywoływała ludzi którzy tam żyli, sytuacje i zdarzenia z tym miejscem związane. Rzeczywistość jest przykra. Wszędzie cisza i pustka. Nie turkocą wozy, nikt nie pędzi bydła na pastwiska, ani żywej duszy na polach i nie bieleją pasma płótna nad rzeką. Nie słychać gdakania kur ani szczekania psów. Nie dzwonią dzwony, pusty jest plac przykościelny i kościół, do którego słońce zagląda przez dach. Znikła kolorowa mozaika pól i trawą porosły wydeptane bosymi stopami ścieżyny. Wszędzie uprawa wielkotowarowa. Tylko tuż przy wiosce trochę małych zagonów. Ta przepełniona ludźmi, tętniąca w tygodniu życiem i pracą, rozśpiewana w niedziele i święta wioska, zamarła 11 listopada 1944 roku. Został po niej jedynie ten sam zarys, wtopiony w bliski sercu krajobraz. Cieszę się jednak, że jeszcze raz stanąłem na ojczystej ziemi, przekroczyłem próg swojego domu i pokłoniłem się prochom przodków. Że w tej już jakby obcej wiosce, zobaczyłem ostatnie, pozostawione po nas ślady. Ślady, które kończą żywot razem z nami. Odczucia dotyczące Ukraińców, mam zróżnicowane. We wsi ludzie są serdeczni i uczynni. Jakby spokornieli. Poznali skrajną biedę i teraz im się nie przelewa. Mają świadomość, że żyjemy lepiej. Środowiska światlejsze gloryfikują banderowską przeszłość i nasączają młodzież nacjonalizmem. Jedna z naszych nawiązała rozmowę z miejscową. Gdy tamta zaczęła mówić po polsku, zrugał ją syn w wieku szkolnym. „Mamo, ty Ukrainka! Dlaczego rozmawiasz po polsku?”. Nie wyniósł tego z domu. To wpływ szkoły. Zapisywaniu wycieczkowych wrażeń, towarzyszyła mi smutna świadomość, że ten największy cmentarz Europy jest przez Polskę zapomniany. Że nasze władze 200 milionami okrutnie zamordowanych Polaków, płacą Ukrainie za strategiczne partnerstwo i jakieś iluzoryczne perspektywiczne korzyści. Gdy my uprawialiśmy politykę poprawności, oni umacniali nacjonalizm i budowali spiżowe pomniki morderców narodu polskiego. Taką postawę Polski uznali za słabość i przyzwolenie. Nie miałem wątpliwości, że ta przesiąknięta krwią polską ziemia, upomni się o pamięć. Nie sądziłem jednak, że nastąpi to już za rok. Masowe przygotowania do obchodów 70 rocznicy rzezi wołyńskich, zaskoczyły na- PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI wet rządzących i zmusiły je do zmiany stanowiska. Nareszcie parlament potępił zbrodnię, a prezydent odsłonił pomnik poświecony ofiarom mordu i przyznał, że prawdziwe pojednanie narodów można zbudować tylko na prawdzie. Pojechał też, by oddać im hołd na skrwawionej ziemi. Władze ukraińskie reprezentował wicepremier. To wymowny gest. Dalekie są od potępienia tych rzezi. A jeszcze dalsza droga, od przeproszenia i uznania tego za ludobójstwo. Po latach uderzyła się w piesi i zdobyła na słowo „przepraszamy”, cerkiew grekokatolicka. Prawosławna nadal milczy. Tego procesu nie da się już wyhamować. Społeczeństwo coraz bardziej świadome jest ogromu tragedii kresowego ludu polskiego. Poznaje ją również młodzież szkolna. Bliski też czas, jednomyślnego uznania tego okrucieństwa, za ludobójstwo. To zdominowało również, tegoroczne spotkanie naszych ziomków w Rogozińcu. W wypowiedziach przebijał żal, że tak mało starszych doczekało tej znamiennej chwili. Większość odeszła w okresie zakazu i przemilczania. Odeszli, ale do końca pamiętali o braciach zgładzonych na Kresowej Golgocie. Tych czerwonych nocy, jęków przeszywających ciszę nocną i zbryzganych krwią oprawców, nie da się zapomnieć. Do końca wierzyli, że zło nie może zwyciężyć. Przekazali też tę gorzką prawdę młodym. I oto zbieramy owoce ich przesłania. Wystarczyła iskra, aby nastąpił wybuch. Plik egzemplarzy Kresowego Serwisu Informacyjnego poświęconego rocznicy, dosłownie został rozchwytany. Szkoda, że tak mało egzemplarzy zabrałem. Ten Serwis w wydaniu internetowym, prowadzony przez Bogusława Szarwiło, odegrał rolę „WICI” i obudził już trochę przygaszone społeczeństwo polskie. Na rocznicowej uroczystości w katedrze szczecińskiej, wielu miało łzy w oczach, gdy podczas podniesienia chyliły się sztandary wielu organizacji i wojska polskiego. Gdy padały słowa przypomnienia i potępienia w przemówieniu Jerzego Mużyło, a później arcybiskupa Dzięgi i Metropolity Lwowskiego Mokrzyckiego. Choć to daleko, z radością przyjąłem zaproszenie na tę uroczystość, bo połowa moich parafian mieszka w Szczecinie – podkreślił. Mam nadzieję, że przyszłoroczne rocznicowe obchody rzezi w województwie tarnopolskim, lwowskim i stanisławowskim, dodatkowo pogłębią w społeczeństwie wiedzę o tym ludobójstwie. Na nic zdały się protesty i mataczenia nacjonalistów ukraińskich. Dziwne, że oni z tym bagażem, chcą się wedrzeć do Unii Europejskiej. Trwanie na szańcach ponurej przeszłości, nie zjednuje im sympatii innych narodów. A.G. Szczecin, sierpień 2013 1 września 2013 - strona 15 Cud nad Wisłą / Cud nad Wisłą – Jerzy Kossak Zapijając swoja nędzę Marzył Wania o potędze, O tym jak mu dobrze będzie, Kiedy Rosja świat zdobędzie. Tak to Wania śnił i marzył, Lecz Warszawę zlekceważył Cóż tam Polska Kraj niewielki Ale na wypadek wszelki Gryzie bieda i robactwo, Ale bliskie jest bogactwo, Marzy i już ręką sięga, Przecież Rosja to potęga. Gdy armaty się wytoczy Szybko Polskę się przeskoczy, I nim jedna doba minie Jak znajdziemy się w Berlinie Nasz armia, dzielne chłopy Zrobią skok do Europy, Tam się zacznie nowe życie, I w Londynie, i w Madrycie. Wania hymn zwycięski śpiewał Lecz się nigdy nie spodziewał, Podwarszawskiej niespodzianki, Piłsudski uderzył z flanki. Toć Czerwona Armia chyża Szybko wkroczy do Paryża A znów dzielne chłopy z Krymu Wnet się znajda w centrum Rzymu. I rozgromił Budionnego I armie Tuchaczewskiego Tak marzenie Wani prysło To był właśnie „Cud nad Wisłą” Wania marzy i w to wierzy Że do Rosji świat należy A poza tym: „Nam zależy, Niechaj się komuna szerzy …” Wódz zaporę Rosji stawił I tak Europę zbawił Jako chłopiec na Grochowie Widziałem tych jeńców mrowie Wania mówił: „Armii naszej Europa się przestraszy, Bramy nam otworzą wszędzie, Walczyć z nami nikt nie będzie. Dziwiąc się że armia taka, W łachmanach i na bosaka, W szybkim tempie i galopem Chciała zdobyć Europę. A gdyby „coś złego” To konnica Budionnego Do odwrotu wszystkich zmusi, Nikt się na nas nie pokusi. Wiersz ten został napisany przez mec. Zygmunta Rusieckiego 15 lipca 2002 roku. Autor miał wówczas 91 lat. Za oryginałem word-doc. Maciej Prażmo KSI PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI 1 września 2013 - strona 16 www.ksi.kresy.info.pl Trudne próby pojednania Monika Śladewska O d 1990 r. A. Michnik na łamach Gazety Wyborczej wzywa do pojednania polsko-ukraińskiego, nie informując społeczeństwa, że chodzi o pojednanie z ukraińskimi faszystami, pomocnikami Hitlera i ich gloryfikatorami. Trudność polega na tym, że władze III RP, postsolidarnościowe „elity” i ideowi spadkobiercy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) pojednanie budują na fałszu historycznym, a społeczeństwo domaga się prawdy i potępienia zbrodniczej organizacji. W celu ułożenia poprawnych stosunków z Ukrainą pojednanie jest niezbędne ale powinno odbyć się na gruncie prawidłowej terminologii, bez posługiwania się terminami zastępczymi typu „konflikty” „bratobójstwo”, ponadto inspiratorzy i sprawcy zbrodni muszą zostać ujawnieni. W przestrzeni religijnej może dojść do wybaczenia i pojednania wyłącznie w oparciu o zasady Ewangelii, winowajca przyznaje się do winy, wyraża żal i prosi o wybaczenie. Orędzia duchownych pisane z pozycji bieżącej polityki promujące sugestie o „wzajemnych winach” uwłaczają pamięci ofiar OUN-UPA tak po stronie polskiej jak i ukraińskiej. Na Kresach Wschodnich III RP, w czasie wojny i na południowo-wschodnich rubieżach powojennej Polski, obywatele polscy, narodowości ukraińskiej, stanowiący margines narodu ukraińskiego, skrótowo określany jako OUN-UPA, dokonali doktrynalnej, planowej jednostronnej zbrodni ludobójstwa, w świetle potwierdzenia tego faktu przez prokuratorów pionu śledczego IPN jest to termin bezsporny. Idea „pojednania polsko-ukraińskiego” ma długą historię, jak była realizowana przypomnę w skrócie. Otóż proces pojednania Polaków z banderowcami z ich inicjatywy, został rozpoczęty w latach 50-tych na łamach paryskiej „Kultury”, osobiście patronował mu Jerzy Giedroyć. W ostatnim wywiadzie dla „Rzeczypospolitej” (31.12.-2.01. 2000) Giedroyć mówił: „Tej nienawiści do Ukraińców ... nie jestem w stanie zrozumieć. Polacy nie są w stanie wybaczyć zbrodnie na Wołyniu, a jednocześnie akceptowali normalizację stosunków polsko-niemieckich. Po stronie niemieckiej jest przecież morze krwi.” Ta wypowiedz świadczy jaką wiedzą, na temat najokrutniejszej zbrodni w historii Polski, dysponował Giedroyć. W ostatnim wywiadzie dla Polskiego Radia, podsumował krótko – zapomnieć, winy były po obu stronach. Giedroyć zgodnie z ounowską optyką wydarzeń, rzeź zawęził do obszaru Wołynia, nienawiść powielił z książ- ki pt. „UPA” autorstwa M. Łebeda, zastępcy Bandery. Łebed pierwszy napisał o „historycznej nienawiści Polaków do narodu ukraińskiego”. Te i inne brednie Giedroyć przyjął za prawdę. Polityczna koncepcja Giedroycia straciła na aktualności, nadal jednak spadkobiercy idei pojednania podkreślają wyjątkowość misji „Kultury” i trwałe dokonania Giedroycia. Wybitnym przedstawicielem linii politycznej Giedroycia był hitlerowski stypendysta B. Osadczuk, który do Polski przyjechał już w lipcu 1989 r. i rozpoczął „budowanie mostów przyjaźni między narodami”. Z uwagi na przeszłość tego eksponenta OUN i propagowane przez niego krętactwa winien zostać uznany za persona non grata, tymczasem został odznaczony przez prezydentów Wałęsę i Kwaśniewskiego . Banderowcy, ukraińscy esesmani z Dywizji SS-Galizien i schutzmani zostali utożsamieni z wszystkimi Ukraińcami, z tymi którzy w ramach sił zbrojnych ZSRR walczyli z faszyzmem niemieckim na 4-ch frontach ukraińskich, w partyzantce radzieckiej stanowili 50% składu osobowego i z tymi którzy ratowali Polaków przed szalejącym terrorem ukraińskich nacjonalistów. Wzywanie do pojednania z narodem ukraińskim jest manipulacją, OUN nigdy nie działała w oparciu o mandat od narodu ukraińskiego, wręcz odwrotnie podczas „rewolucji narodowej” z nim walczyła. Z Ukrainą nie byliśmy w stanie wojny na żadnej płaszczyźnie, dzieli nas nierozwiązany problem ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego odpowiedzialnego za wymordowanie 200 tysięcy Polaków, 80 tysięcy Ukraińców i wiele tysięcy osób innych narodowości. Państwo ukraińskie przejęło problem w spadku i musi się do niego ustosunkować. Pod osłoną wojsk niemieckich ponad 230 tysięcy ukraińskich nacjonalistów umknęło na Zachód. Łebed, w trosce o swoją głowę, już w sierpniu 1943 r. nawiązał kontakt z aliantami zachodnimi. Po rozpadzie koalicji antyhitlerowskiej faszyści ukraińscy, jako jedyna siła antyrosyjska na Ukrainie, stanowili cenny materiał dla służb specjalnych państw zachodnich. „Zimna wojna” była dla nich darem losu, opanowali struktury diaspory ukraińskiej, odżegnali się od współpracy z Abwehrą, zasłaniając się narodem, tworzyli mity o „narodowo-wyzwoleńczej armii”. Historię napisali od nowa, zbrodniczość OUN-UPA sprowadzili do wymiaru „bratobójczych walk”, winą obciążyli Niemców, partyzantów radzieckich i Polaków. Wyeksponowali krzywdy wyrządzone przez politykę II RP i burzenie cerkwi. Poza zasięgiem ich zainteresowań była terrorystyczna działalność UWO i OUN na terenie II RP i antychrześcijańska ideologia Doncowa promująca nienawiść do „czużyńców”, a także historia tych cerkwi. Lubelszczyzna 123 lata była pod zaborem rosyjskim, prawosławie było religią państwową, kościoły katolickie zamieniano na cerkwie. Przyjęcie prawosławia, po zniesieniu pańszczyzny, ułatwiało otrzymanie ziemi z majątków odbieranych polskiej szlachcie za udział w powstaniu styczniowym. Z wielkoduszności cara korzystali też Polacy, po odzyskaniu niepodległości przez Polskę wracali do wiary ojców. Większość burzonych cerkwi była nieczynna. Po zmianie ustroju w Polsce i uzyskaniu niepodległości przez Ukrainę, ukraińska nacjonalistyczna diaspora podjęła, na gigantyczną skalę akcję, której celem było; zatarcie w świadomości Polaków prawdy o ludobójstwie, wystawienie rachunku za krzywdy powstałe w wyniku operacji „Wisła”, narzucenie OUN-owskiej interpretacji historii i niedopuszczenie do określenia zbrodni OUN-UPA słowem „ludobójstwo”. Podstawowym celem w odniesieniu do Ukrainy było wpłynięcie na mit założycielski państwa. Po 1990 r. nastąpił polityczny transfer kultu OUN-UPA z zagranicy na Ukrainę. W Polsce natomiast brak wiedzy i naiwność Polaków ułatwiła realizację założeń dobrze zorganizowanej ukraińskiej nacjonalistycznej diaspory. Wielkim zwycięstwem eksponentów OUN było potępienie przez Senat III RP w 1993 r. „akcji Wisła”, a w 1997 r. podpisanie deklaracji przez prezydentów A. Kwaśniewskiego i L. Kuczmę, o polsko-ukraińskim pojednaniu. Wiadomość o przygotowywanej deklaracji wywołała zrozumiałe zainteresowanie środowisk zaniepokojonych wpływami pogrobowców OUN w Polsce i na Ukrainie. Do Kancelarii Prezydenta wysłano wiele listów z prośbą o podejście do sprawy zgodnie z prawdą historyczną. Niestety apele i prośby zostały zignorowane. Na początku prezydentury Kwaśniewski, podczas pobytu w Paryżu złożył wizytę Giedroyciowi i otrzymał memoriał polityczny, obowiązujący do dziś (Na Rubieży nr 28/1998). W podpisanej deklaracji znalazło się wiele frazesów bez znaczenia przykładowo: „Postanawiamy wspólnie objąć patronat nad utrwaleniem idei porozumienia i pojednania polsko- -ukraińskiego... chcemy wlać w nasze serca uczucia przyjaźni i solidarności....myślimy o przeszłości”. W deklaracji napisano jedno zdanie „Nie można zapomnieć o krwi Polaków przelanej na Wołyniu, zwłaszcza w latach 1942-1943”. O wiele więcej miejsca poświęcono „akcji Wisła” (prawidłowo operacja „Wisła”). Prezydenci uznali, że ona uderzyła w ogół społeczności ukraińskiej w Polsce, jej jednostronne naświetlenie, jak napisano „nie sprzyja pogłębieniu zrozumienia między naszymi narodami”. Operacja „Wisła” nie powinna znaleźć się w kręgu zainteresowania prezydenta Ukrainy, rebelianci byli obywatelami polskimi, działali na terenie państwa polskiego, jest to wyłącznie sprawa Polski i nie może być kartą przetargową w wspólnych deklaracjach czy oświadczeniach. Obaj prezydenci podkreślili, że „Droga do autentycznej przyjaźni wiedzie przez prawdę i wzajemne zrozumienie”, i że przeszłością winni zająć się specjaliści, którzy dokonają obiektywnej oceny gdyż „źródła tych konfliktów były poza Ukrainą i Polską, uwarunkowane przez okoliczności oraz niedemokratyczne systemy polityczne, narzucone naszym narodom”. Można tylko panu Kwaśniewskiemu pogratulować zdolności do lawirowania. Deklaracja pogrzebała nadzieję na rozliczenie i potępienie zbrodniarzy tym samym na pojednanie. Prawdę zatajono, nie wymieniono sprawców masowej rzezi bezbronnej ludności polskiej zaskoczonej przez uzbrojone watahy w broń palną i narzędzia gospodarskie święcone w cerkwiach. Wołyń był tylko polem doświadczalnym dla późniejszych działań OUN-UPA. Deklaracje z zadowoleniem przyjęli apologeci OUN umiejscowieni w ZUwP i doradcy od lat piszący w tym samym stylu. Deklaracja była pierwowzorem do fabrykowania późniejszych dokumentów jakie ukazywały się z okazji spotkań organizowanych na szczeblu państwowym. Afiszowanie przyjaźni i pojednania prezydentów Kaczyńskiego i Juszczenki zaowocowało tym, że Bandera został Bohaterem Narodowym i tym że neonazistowska, antypolska partia „Swoboda” 37 swoich członków wprowadziła do parlamentu Ukrainy. Pojawienie się przed obliczem polskiego prezydenta banderowców w uniformach, którzy tę ziemię palili, odebrano jako upokorzenie Polaków. W Pawłokomie także deklarowano prawdę tylko skrzętnie ją pominięto, a historię Pogórza Dynowskiego tak zakamuflowano, że miejscowa społeczność zbojkotowała uroczystości. Media doniosły, że prezydenci zamknęli bolesną kartę historii obu narodów. Z niecierpliwością czekaliśmy na zapowiedziane spotkanie prezydentów Komorowskiego i Janukowycza oraz na wspólną uchwałę, która miała być podjęta przez parlamenty Polski i Ukrainy. Do spotkania i uzgodnienia uchwały nie doszło. Prezydent Janukowycz na początku prezydentury powiedział: „Do historii trzeba podchodzić poważnie i nie zmieniać tych ocen, które już dawno zostały sformułowane przez uczestników tych wydarzeń”. Postounowscy propagandziści mają duże osiągnącia w sferze moralnej. Kościoły, które są powołane do roli moralnego drogowskazu, stanęły po stronie sił postounowskich, a nie po stronie prawdy, która jest fundamentem chrześcijaństwa. Cerkiew greko-katolicka pod zwierzchnictwem A. Szeptyckiego akceptowała kolaborację z Hitlerem, ideologię Doncowa i „dekalog ukraińskiego nacjonalisty” wzywający wprost do zbrodni, tym samym ponosi współodpowiedzialność za masową rzeź Polaków. Po reaktywowaniu w 1991 r. Cerkiew ta nie dokonała analizy przyczyn, które do ludobójstwa doprowadziły, nie potępiła zbrodniarzy i nie organizowała pielgrzymek kresowym szlakiem hańby. Gdyby nie aktywność inspiratorska księży greko-katolickich i popów prawosławnych (z wyjątkami) nie doszłoby do ludobójstwa. Nie można udawać, że Cerkiew jest bez winy. Hipokryzją było wystąpienie metropolity Lubomyra Huzara z formułą „wybaczamy i prosimy o przebaczenie” („Wołanie z Wołynia V,VI 2003 ) bez wskazania kto komu ma wybaczać i kto z kim ma się jednać. W liście trudno było doszukać się powodów dla których miałoby nastąpić pojednanie obu narodów, Kardynał reprezentował niewielką część narodu. Mówiąc o winach obu stron porównał zbrodnie ludobójstwa z uprawnioną operacją „Wisła”. Bezzasadnie powołał się na formułę zawartą w liście biskupów polskich do niemieckich. Niemcy potępili faszyzm i odrzucili faszystowskie emblematy. OUN nadal opiera się na faszystowskiej ideologii. List z 7 sierpnia 2004 r. wystosowany do kardynała Huzara przez Prymasa Józefa Glempa został sformułowany zgodnie z wytycznymi protektorów OUN, jego treść świadczyła jak dalece sięgają ich wpływy. W tym osobliwym liście ludobójstwo usprawiedliwiono polonizowaniem ludności ruskiej i wielkimi krzywdami wyrządzonymi przez wieki. Owe krzywdy wybuchły gwałtowną zemstą i mordami zwłaszcza, że postawa nienawiści była sprytnie wykorzystywana przez politykę www.ksi.kresy.info.pl państw trzecich. Nie było słowa o wyjątkowym bestialstwie tzw. UPA popełnionym na narodzie polskim. Umknęły ocenie moralne aspekty zbrodni OUN-UPA. Kościół rzymsko-katolicki poniósł największe dotąd w historii straty. Zniszczono obiekty sakralne, wymordowano 160 księży, 17 zakonników, 22 zakonnice, ponad 100 księży ratowało się ucieczką, wielu zostało rannych. 26 czerwca 2005 r. opublikowany został list o wzajemnym wybaczeniu i pojednaniu podpisany przez Prymasa Polski i Kardynała Huzara. Kardynałowie napisali, że „wpływ papieskiej pielgrzymki (na Ukrainę) pozwolił na wspólne oddanie hołdu ofiarom bratobójczych konfliktów. Mówiąc o bratobójczych konfliktach, a nie jednostronnej rzezi, kardynałowie dopuścili się grzechu zatajenia, w tym momencie rozsypała się w gruzy możliwość pojednania się z ounowcami. Sprawców rozgrzeszono bez aktu ekspiacji dokonano tego wbrew zasadom ewangelicznej nauki o przebaczaniu. Wierzący świadkowie i potomkowie rodzin pomordowanych znaleźli się w trudnym położeniu, bo kto jak nie Kościół ma bronić godności ofiar dzikiego ludobójstwa. Prawda o banderowszczyźnie stanowi wstrząsający przykład zła, które należy potępić, a nie usprawiedliwiać. Pojednania prezydentów i kardynałów jakie miały miejsce przed 60-tą rocznicą upowskiej zbrodni budowane na fałszu historycznym nie przełożyły się na poziom społeczeństwa. Minęły lata, w sprawie OUN-owskiego ludobójstwa nie ma zmian. Deklaracja wzywająca do wybaczania i pojednania, podpisana przez zwierzchników Kościoła rzymsko- i greckokatolickiego „w przededeniu 70. rocznicy zbrodni na Wołyniu” , została sformułowana zgodnie z postounowską tezą o pojednaniu. Zbrodniarze zostali zamaskowani, a odpowiedzialnością obciążono naród ukraiński. Bezimiennym oprawcom wybaczono bez wyrażenia przez nich skruchy, winy umiejętnie rozłożono między obie strony. W deklaracji jest wiele niedomówień urągających etyce chrześcijańskiej i prawdzie historycznej. Zwierzchnicy Kościołów winą obiążyli Polaków za to, że ośmielili się bronić życia. Deklaracja tylko umocni faszystowskie siły w Polsce i na Ukrainie. Sygnatariusze wzorem lat ubiegłych, problem przekazali specjalistom, oni mają dopiero poznać „rozmiary tragedii”. Rzecz w tym, o czym polityczni doradcy wiedzą, że ludobójstwo dokonane przez OUN-UPA jest dobrze udokumentowane. Polski Episkopat w osobie abp. Józefa Michalika, męczeństwo Kresowych Polaków, złożył w ofierze na ołtarzu wielkiej polityki. Droga do pojednania oddaliła się. M. Ś. PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI 1 września 2013 - strona 17 Szlakiem Wołodyjowskiego. Mieczysław Walków –2013-08-23 W życiu nie powinno się mówić: nigdy! Na wycieczkę na Kresy namówiła mnie moja żona Alinka. Koniecznie chciała poznać tereny, o których jej mówiłem, a które były moim dzieciństwem. Nadarzyła się okazja wyjazdu, bo biuro podróży „Maria” ze Szczecina organizowało wycieczkę wielodniową pt –Szlakiem Wołodyjowskiego. Nazwa była zachęcająca, a do tego miejscowości wymienione w programie, były bardzo ciekawe i mogłem nareszcie pokazać Alince te pagórki zielone, jary głębokie i rwące rzeczki i rzeki szerokie, znane jej tylko z opisów lub opowiadań. Mogliśmy także zobaczyć miasta i wsie, których widok zatarł mi czas. W maju 2007r. wsiedliśmy do autobusu, który pomknął na wschód. Pierwszy przystanek mieliśmy w Zamościu. Nocleg był w jakimś zajeździe na dalekim przedmieściu. Ponieważ do wyjazdu było trochę czasu, postanowiliśmy z Alą zwiedzić miasto. Wczesnym rankiem poszliśmy w kierunku śródmieścia i po drodze wsiedliśmy do taksówki. Od słowa do słowa i już mieliśmy kompana i jednocześnie cicerone po Zamościu. Pan taksówkarz był tak miłym człowiekiem, że obwiózł nas wszędzie tam, gdzie powinniśmy byli być, a przy tym był doskonałym przewodnikiem z ogromną znajomością historii miasta. Dodatkowo był związany ze Szczecinem, bo jego córka akurat studiowała medycynę w naszym mieście. Wspólne śniadanie w hotelu jedliśmy po zwiedzeniu miasta. Do granicy jechaliśmy krótko, ale na samej granicy po stronie ukraińskiej staliśmy wieki. Siedząc w autobusie mogliśmy przez kilka godzin obserwować, w jaki sposób odbywała się odprawa celna podróżnych wyjeżdżających z Ukrainy do Polski. Celnicy i straż graniczna ukraińska nawet się nie kryli, że biorą wziątki za pozwolenie dalszej podróży. Muszę przyznać, że była to lekcja pokazowa jak należy rozładowywać przejście graniczne. Pragnących wjechać na stronę polską były niezliczone ilości pojazdów ( łącznie z tymi, którzy prowadzili ogromne tiry). Płacili wszyscy bez wyjątku i bez… pretensji. Zawsze jednak w odliczonej stawce, bo nikt nie przeliczał wielkości wpłaty. Nas trzymano długo na granicy. Bardzo długo. Nie mieliśmy zamiaru wpłacać bandyckiej stawki, i to w dolarach. Staliśmy na zapasowym stanowisku i mogliśmy wychodzić jedynie do ubikacji, a nasi przewodnicy prowadzili rozmowy, powiedzmy handlowe. W ubikacji spotkałem młodego człowieka, który się golił. Gdyby się nie odezwał na moją uwagę, że – takiego burdelu dawno nie widziałem – nie mógłbym powiedzieć, kim był? Moją uwagę skwitował, że to prawda i wiele wody upłynie zanim Ukraina nadrobi braki zapóźnienia wynikającego z tego cholernego socjalizmu, jaki Ukraińcom zafundowali Sowieci! On ma nadzieję – mówił ten młody człowiek, że jego dzieci tego doczekają, bo on chyba nie! Popatrzyłem na niego i oceniłem, że musiał być przed czterdziestką. Powiedziałem, że chyba się myli. Teraz wszystko idzie znacznie szybciej i on się nie spostrzeże jak będzie znacznie lepiej. Zaczął jednak zaprzeczać i powiedział, że on zna swoich rodaków i dla nich wyjście z azjatyckiej niewoli – jak się wyraził – jest to droga przez mękę i według niego, potrzeba będzie kilkunastu pokoleń, aby tego dokonać. On wielokrotnie przekracza granicę, jako częsty gość w Polsce, jest człowiekiem wykształconym, a mimo to wie, że postępuje jak Azjata, a nie jak Europejczyk. Przecież mógłby ogolić się na granicy polskiej, a goli się tutaj w tym smrodzie. W dalszą drogę pojechaliśmy po wpłaceniu uzgodnionej kwoty w polskich złotówkach, a nie w dolarach. Pierwszym postojem do zwiedzania była Żółkiew. Tam zrobiliśmy wiele zdjęć na zewnątrz i we wnętrzach świątyń. Żółkiew. Już od granicy mieliśmy przewodniczkę na cały okres pobytu na Ukrainie ( czytaj na Kresy Wschodnie). W Żółkwi zatrzymaliśmy się na jakiś czas, aby obejrzeć część zabytków dawnej świetności. Zamek królewski okazał się mocno zaniedbany i częściowo zrujnowany. Stojąc na dziedzińcu tylko w wyobraźni mogliśmy podziwiać pierwotny jego wygląd. Dzisiaj przedstawiał obraz opłakany. Aby zamek doprowadzić, do jako takiej kondycji, potrzeba ogromnych środków. Sądzę, że ostatnia okupacja sowiecka dodatkowo poważnie nadwerężyła kondycję zamku. Z tych samych względów nie mogliśmy zwiedzić wnętrza Kocioła farnego PW Św. Wawrzyńca. Trwały tam roboty budowlane finansowane przez Polskę. Byliśmy natomiast w cerkwi Bazylianów Św. Trójcy gdzie wykonałem kilka ciekawych ujęć. Szczególnie witraży. Byliśmy także obok dawnego kościoła dominikanów i synagogi. Oba te obiekty wymagają natychmiastowej konserwacji, chociaż dawny kościół dominikanów zamieniony jest na cerkiew grekokatolicką. Dzisiejsza Żółkiew częściowo była w tym czasie remontowana, szczególnie od strony rynku. Na Rynku spotkaliśmy wiele osób modlących się pod figurą Matki Bożej stojącą przed zamkiem. Przewodniczka powiedziała nam że: Żółkiew. Miasto w woj. lwowskim, położone nad Świną na Roztoczu Wschodnim. Założone przez hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego w wieku XVII. Jako miasto prywatne zbudowane zostało na planie pięcioboku na miejscu dawnych Winnik (zaprojektował Paweł Szczęśliwy) i otrzymało prawa miejskie 22 lutego 1603 roku od króla Zygmunta III. Po śmierci Stanisława Żółkiewskiego ( zginął pod Cecorą) dokończeniem budowy miasta zajęła się wdowa Regina z Herbutów Żółkiewska i ich syn. Później miastem zarządzali Daniłowicze. Córka - Zofia, Reginy i Stanisława Żółkiewskich wyszła za mąż za Daniłowicza. Po niej miasto odziedziczyła córka Teofila Sobieska - matka króla Jana III Sobieskiego. Król Jan III Sobieski bardzo dbał o miasto miejsce swojego dzieciństwa i wieku młodzieńczego. To w Żółkwi odbywały się zawsze uroczystości ważne dla króla. Np. w roku 1676 z rąk króla Francji Ludwika XIV otrzymał Order Ducha Świętego, a w roku 1684 - papieskie wyróżnienie nadane przez Innocentego XI w postaci poświęconego miecza i kapelusza. Królowa Maria Kazimiera zwana Marysieńką otrzymała od papieża Złotą Różę. Zamek i miasto odziedziczył syn króla Jakub Sobieski, który zmarł w Żółkwi w 1737r i został pochowany w tutejszej farze św. Wawrzyńca. Od śmierci Jakuba zamek zaczął podupa- 1 września 2013 - strona 18 PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI www.ksi.kresy.info.pl / Józef Ruffer- malarz; Z Żółkwią związani byli tacy ludzie jak: Zbigniew Burzyński- pilot i konstruktor balonów, zdobywca Pucharu Gordon Bennetta; Kazimierz Kłósak- filozof, przedstawiciel tomizmu lwowskiego; / Jan III Sobieski-król Polski; Stefan Niementowski - chemik, profesor i rektor Politechniki Lwowskiej; / Kapitan pilot Zbigniew Burzyński. : http://www.wiadomosci24.pl/artykul/gwiazda_polski_pionierska_proba_lotu_do_stratosfery_38984.html dać. Kościół farny wzniesiono w latach 1606 do 1618. Do 1939 roku znajdowały się w nim marmurowe nagrobki Żółkiewskich i Sobieskich, a także ogromne malowidła batalistyczne, glory- / ks. prof. dr hab. Kazimierz Kłósak / Stefan Niementowski fikujące największe bitwy zwycięskie króla Jana III Sobieskiego i jego pradziadka Stanisława Żółkiewskiego. Tworzyły one jedne z najbardziej monumentalnych zespołów malarstwa batalistycznego w Europie ( Bitwa pod Chocimiem; Bitwa pod Kałuszynem; Bitwa pod Wiedniem; Bitwa pod Parkanami). Później część z nich umieszczono w Lwowskiej Galerii Sztuki w Olesku. Nie wszystkie były, i nie wszystkie są eksponowane. Józef Ruffer- malarz; Jan III Sobieski-król Polski; Paweł Szczęśliwy- architekt; Stanisław Żółkiewski- hetman i kanclerz koronny Nie mogę pominąć pewnego „obrazka” dzisiejszej Żółkwi. Jak napisałem wcześniej, pod figurą Matki Bożej było stale kilkanaście osób. Kiedy myśmy przyjechali do Żółkwi, po Rynku spacerowała inna wycieczka z Polski i kręciło się wielu miejscowych. Jedna starsza kobieta, szczególnie żwawa, zagadywała niemal każdego i zawsze coś otrzymywała od przybysza z Polski. Podeszła do mnie i powiedziała, że jest Polką, która nie wyjechała do Polski, ponieważ miała wielkie trudności rodzinne. Najpierw słuchałem uważnie, a później wyrywkowo, bo mówiła bardzo szybko i bardzo zawile. Jakby wyuczony tekst. Przyznam, iż zacząłem kalkulować, ile ona mogła mieć lat, aby ta bajeczka do niej pasowała? Zapytałem, ile miała lat w roku 1945, kiedy się wojna skończyła? Najpierw spojrzała na mnie tak, jakby nie zrozumiała pytania. Rozmawialiśmy po rosyjsku. Ukraińskiego niestety już dobrze nie pamiętam. Po dłuższej chwili wahania, z wielkim trudem odpowiedziała, że ona urodziła się po zakończeniu wojny. –To znaczy – powiedziałem –to wszystko, co przed chwilą pani mówiła to nie jest pani osobista historia. Mogłaby najwyżej dotyczyć pani matki. Zgodziła się i tłumaczyła, że inni (czytaj Polacy odwiedzający Ukrainę) tak mocno nie dochodzą do prawdy jak ja. Ona tak mówi, bo ona oczekuje jakiegoś datku. Jest w potrzebie, a my Polacy mamy się znacznie lepiej od nich – na Ukrainie. Gdyby nie wojna i władza radziecka – mówiła dalej, oni by teraz żyli w Polsce, tak jak żyli jej dziadkowie i rodzice i mieliby się dobrze. / Stanisław Żółkiewski- hetman i kanclerz koronny Potwierdziłem, że z pewnością tak by było i dałem jej kilka złotych. Zapytałem: jak im Polakom żyło się wśród Ukraińców pałających nienawiścią, i czy nie bali się każdej nocy o swoje życie? Przynajmniej przez kilka lat, bo później władza radziecka rozprawiła się skutecznie z banderowcami. I czy słyszała o potwornych zbrodniach, jakich dokonywali nacjonaliści spod znaku tryzuba na Polakach, którzy byli także ich sąsiadami? Czy o tym się w jej domu mówiło wtedy, kiedy ona była na tyle dorosła, aby o tym wiedzieć? Nie odpowiedziała. Zaczęła tylko przekonywać mnie, że ona jest Polką z pochodzenia i nie ma nic wspólnego z tymi bandytami, o których mówię. Rozmowie przysłuchiwał się mężczyzna, na oko około czterdziestu, może pięćdziesięciu lat, którego widziałem przed chwilą modlącego się pod figurą NMP. Tenże zwracając się do mnie powiedział: – Nie wierzcie jej panie, ona kłamie (wona bresze). Ja ją znam, to rodowita Ukrainka, a „jij baćko…”– jej ojciec został skazany na łagier za działalność, o której wyście mówili…. Ona na tym procederze każdego dnia wyciąga znaczne kwoty, bo do Żółkwi od kilku lat przyjeżdża dużo polskich wycieczek. To jej sposób na życie. Kiedy on mówił, niepozorna kobieta była już daleko. Wyjeżdżając z Żółkwi jechaliśmy obok dawnego klasztoru dominikanów zamienionego przez władze sowieckie na różne urzędy. Widzieliśmy także starą drewnianą cerkiew z 1705 roku. Ciągle zastanawiałem się nad tym, co usłyszałem od tego młodego człowieka na granicy. Ile trzeba będzie lat, aby krzywdy wyrządzone Polakom przez nacjonalizm ukraiński mógł być rozgrzeszony? Bo zapomniany nigdy! Boże – prosiłem w duchu – chroń mnie od nienawiści! Jechaliśmy do Lwowa. C.D.N www.ksi.kresy.info.pl PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI Czego mamy się uczyć od Mirona Sycza? Bohdan Piętka O bchody 70. rocznicy ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego wprawiły we wściekłość przede wszystkim banderowskich epigonów z zachodniej Ukrainy. Jednym z przejawów tej wściekłości, przechodzącej w histerię, jest oskarżenie Armii Krajowej o wymordowanie czeskich mieszkańców wsi Malin koło Łucka 13 lipca 1943 roku. Warto tutaj przypomnieć, że kłamstwo o rzekomym polskim udziale w masakrze we wsi Malin głosił m.in. Grzegorz Motyka, który opublikował na ten temat artykuł „Polski policjant na Wołyniu” („Karta” nr 24/1998). Swoją wiedzę na opisywany temat Motyka zaczerpnął od banderowskiego pseudohistoryka Lwa Szankowśkiego. Motyka wycofał się z głoszonych tez, gdy zareagował dr Adam Cyra z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau oraz Stowarzyszenie Czechów z Wołynia, którego przedstawiciel – Jaroslav Mec – wystąpił z referatem na sympozjum „Ludobójstwo i wygnania na Kresach” w Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu. Była to pierwsza znacząca kompromitacja Motyki. Dzisiaj brednie Szankowśkiego odgrzewają jak nieświeży kotlet neobanderowsy publicyści Jarosław Daskewycz i Ołeksij Słabeckyj, dając tym wyraz swojej bezsilnej złości w związku z polskimi obchodami 70. rocznicy Zbrodni Wołyńskiej, podczas których przypomniano całemu światu o ludobójstwie dokonanym przez ukraińskich szowinistów. Te udane obchody – zorganizowane głównie siłami społecznymi – wprawiły w stan zdenerwowania również tych polskich polityków i publicystów, którzy od lat osiemdziesiątych XX wieku uznają za obiektywny jedynie banderowski punkt widzenia na historię lub co najmniej usprawiedliwiają go. Do tych publicystów należy m.in. Paweł Reszka z „Tygodnika Powszechnego”. Przeprowadził on wywiad z Mironem Syczem – synem członka UPA Ołeksandra Sycza, posłem PO i wpływowym działaczem Związku Ukraińców w Polsce – który był autorem nieudanej politycznej prowokacji, jaką miała być uchwała Sejmu potępiająca operację „Wisła”. W wywiadzie tym („Tygodnik Powszechny” nr 15/2013) Miron Sycz m.in. szczerze wyznał, że nie był „chowany, delikatnie mówiąc, w miłości do Polaków”. „Tylko w nienawiści” – docieka Resz- ka. „Tak, w nienawiści” – odpowiada Sycz. W lipcu, podczas gorącej debaty sejmowej nad uchwałą w sprawie uczczenia 70. rocznicy ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego, poseł Mieczysław Golba z Solidarnej Polski – powołując się m.in. na mój artykuł o zbrodni w Wiązownicy z „Kresowego Serwisu Informacyjnego” – bezskutecznie zaapelował do premiera Tuska o odwołanie Sycza z funkcji przewodniczącego Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych Sejmu. Zareagował na to Reszka, publikując najpierw na swoim blogu, a potem w „Tygodniku Powszechnym” nr 29/2013 felieton „Słuchajcie Sycza”. Tekst krótki, ale wymowny. Pisze oto Reszka: „Długo namawiałem Sycza na rozmowę. Wahał się, mówił, że zostanie rozjechany. W końcu doszliśmy do wniosku, że do bólu szczery wywiad pozwoli Polakom lepiej zrozumieć, jak na wspólną tragiczną historię patrzą Ukraińcy. Dlaczego wielu uważa, że UPA była ich Armią Krajową? Dlaczego ich rodzicom polski żołnierz kojarzy się z wygnaniem z domu, na obcą ziemię, gdzie nikt nie mówi w ich języku? Dlaczego Ukraińcom tak trudno powiedzieć słowo „ludobójstwo”? Sycz – Ukrainiec i poseł – jak mało kto pojmuje, co dzieje się w duszach i Polaków, i Ukraińców. Ale od posła Golby usłyszał tylko, że ma milczeć, bo miał ojca w UPA. Jeśli ma być pojednanie – nie takie od parad, wielkich słów i deklaracji, ale rzeczywiste – musimy ich słuchać. A oni muszą słuchać nas. Bo aby zrozumieć, trzeba najpierw wysłuchać. Miron Sycz – bardzo proszę słuchać tego człowieka”. Otóż należy panu Reszce zwrócić uwagę, że: - ludobójstwo wołyńsko-małopolskie nie było „wspólną tragiczną historią”, ale wyłącznie tragedią polską. Nie można też preparować tezy o „wspólnej tragedii” kładąc na drugiej szali operację „Wisła”, ponieważ wyłączną odpowiedzialność za operację „Wisła” ponoszą OUN i UPA; - punkt widzenia Mirona Sycza nie jest reprezentatywny dla ogółu Ukraińców, ale jedynie dla politycznych spadkobierców nacjonal-faszyzmu ukraińskiego, do których on należy. To z jednej strony opcja demo-liberalna skupiona wokół „Gazety Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego”, a z drugiej strony 1 września 2013 - strona 19 opcja piłsudczykowsko-prome- ukraińskiej; tejska skupiona wokół „Gazety - dlatego jest ponurą kpiną Polskiej” – wychodząc z fałszy- stwierdzenie Reszki, że Sycz wych przesłanek historycznych „jak mało kto pojmuje, co dziei politycznych – uznaje bande- je się w duszach i Polaków, i rowców za jedynych autentycz- Ukraińców”. We wspomnianym nych reprezentantów narodu wywiadzie Sycz m.in. wykpiwa ukraińskiego, odmawiając do wyrok polskiego sądu na jego tego prawa pozostałym Ukraiń- ojca za to, że „miał karabin z com, którzy nie są banderowca- 30 nabojami, że uczestniczył w mi, jako domniemanym „komu- strzelaniu do WP i Armii Czernistom” i reprezentantom „opcji wonej, uczestniczył w paleniu sowieckiej i prorosyjskiej”; domów”; - nie jest prawdą, że Ukraińcom - tak, ojciec posła Sycza uczesttrudno jest powiedzieć słowo niczył w paleniu domów, m.in. „ludobójstwo” w odniesieniu do w Wiązownicy, i dlatego poseł czynów OUN i UPA. Słowo to Golba ma prawo domagać się, jest trudno powiedzieć wyłącz- aby poseł Sycz zamilkł, ponie banderowcom. Przed głoso- nieważ taki człowiek nie jest waniem uchwały w sprawie 70. partnerem do żadnego dialorocznicy ludobójstwa wołyń- gu, a uznawanie go za partnera sko-małopolskiego do polskie- przez polskie czynniki poligo Sejmu przybyła delegacja tyczne świadczy jedynie o tym, rządzącej na Ukrainie Partii Re- że czynniki te nie reprezentują gionów, która polskim posłom polskiej racji stanu i polskiego / Etykieta piwa „Bandera”, produkowanego i serwowanego we Lwowie. dała do zrozumienia, że władze interesu narodowego; Ukrainy nie mają nic przeciwko - głęboko myli się pan Reszka jednak przez krwiożerczych Poużyciu w uchwale słowa „ludo- twierdząc, że „jeśli ma być po- laków od wyroku śmierci – nie bójstwo”. Większość sejmowa jednanie – musimy ich słuchać”. wychował „delikatnie mówiąc, nie wzięła jednak pod uwagę Ich – czyli banderowców, bo tyl- w miłości do Polaków”. Ten diastanowiska władz Ukrainy, po- ko banderowcy są dla pana Resz- log z UPA stanowi wymowny nieważ polskie „elity” nie uznają tych władz i Partii Regionów za reprezentantów narodu ukraińskiego (patrz wyżej), a dialog chcą prowadzić wyłącznie z banderowcami, którzy żadnego dialogu sobie nie życzą. Dlatego ten dialog sprowadza się do akceptacji banderowskiego punktu widzenia, czego wyrazem jest uchwała Sejmu i wieloletni Napis „Śmierć Polakom” na pomniku upamiętniającym mord profesorów polskich we przekaz publiLwowie 4 lipca 1941 roku. cystyczny wspomnianych mediów; ki jedynymi prawdziwymi Ukra- symbol bankructwa polskiej po- nie jest prawdą, że „wielu” ińcami na kuli ziemskiej. Nie jest lityki zagranicznej po 1989 roku, Ukraińców uważa, iż „UPA była natomiast dla pana Reszki Ukra- tak jak symbolem bankructwa ich Armią Krajową”. Tak twier- ińcem i partnerem do dialogu de- polskiej polityki gospodarczej dzą wyłącznie banderowcy i putowany Partii Regionów Wa- są nazwiska Balcerowicza i Roich polityczni spadkobiercy. To dim Kolesniczenko, który wręcz stowskiego. samo dotyczy tezy o wypędze- błagał w Warszawie polski Sejm, Myślę, że nadszedł najwyższy niu z ojczystej ziemi podczas by użył w uchwale słowa „ludo- czas, żeby publicyści pokroju operacji „Wisła”. Cały katalog bójstwo”. Dla pana Reszki oraz Pawła Reszki przestali być mentych banderowskich bredni, w całej rzeszy publicystów z obu torami narodu polskiego. Myślę tym o polskim żołnierzu z orzeł- stron polskiej sceny politycznej, także, że nadszedł najwyższy kiem na rogatywce jako sym- wyznających prometejskie mity, czas, żeby z polskiej sceny pobolu okrucieństwa, znajdziemy Kolesniczenko jest tylko repre- litycznej zeszły siły rządzące od właśnie w wywiadzie jaki z zentantem „opcji prorosyjskiej”, 1989 roku, siły odpowiedzialne Syczem przeprowadził Reszka, czyli gorszym dzieckiem Pana za degradację społeczną i ekodla którego banderowski punkt Boga. Partnerem do dialogu jest nomiczną kraju oraz za zaprowidzenia prezentowany przez wyłącznie Miron Sycz, którego wadzenie polskiej polityki w Sycza jest jedynym obiektyw- tata – weteran kurenia UPA „Me- ślepy zaułek nym punktem widzenia strony snyky” (Mściciele), ułaskawiony HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE 1 września 2013 - strona 20 www.ksi.kresy.info.pl MORD W CZARNYM LESIE Aleksander Szumański C zarny Las to duży kompleks leśny położony o kilka kilometrów na zachód od Stanisławowa, (czyli obecnego Iwano-Frankowska na Ukrainie), który w okresie okupacji niemieckiej był miejscem masowych egzekucji mieszkańców tego miasta. Jaki los może zgotować ludziom azjatycka dzicz z europejskimi „nadludźmi”? W nocy z 14 na 15 sierpnia 1941 roku w Czarnym Lesie w pobliżu Stanisławowa Gestapo na rozkaz SS-Hauptsturmführera Hansa Krügera dokonało egzekucji ok. 250 przedstawicieli inteligencji polskiej ze Stanisławowa. Po agresji sowieckiej na Polskę, zaraz po zajęciu Stanisławowa, rozpoczęły się represje wobec ludności polskiej . Nie tylko okupanci sowieccy prześladowali Polaków, ale również miejscowi Ukraińcy. Przez 3 dni, tzw. komitety rewolucyjne aresztowały polskich działaczy, którzy byli kierowani do więzień. Tam więźniowie byli bici, głodzeni i w końcu mordowani. Naprędce zorganizowana milicja ukraińska rozbrajała i mordowała funkcjonariuszy policji państwowej i polskich żołnierzy. NKWD po zorganizowaniu swojej komórki w Stanisławowie przeprowadziła aresztowania polskich oficerów, działaczy partii politycznych, sędziów, prokuratorów, lekarzy, naukowców. Duża część z nich zginęła w Katyniu. W latach 1940-1941 część polskich mieszkańców ziemi stanisławowskiej została wywieziona na Syberię. Po zakończonych działaniach zbrojnych w kampanii wrześniowej, różne formacje niemieckie przystąpiły do realizacji tzw. „Akcji Inteligencja” (niem. Intelligenzaktion), trwającej z przerwami do 1943 roku, wymierzoną w polską elitę intelektualną. Akcja ta przebiegała z różnym nasileniem w poszczególnych rejonach okupowanej Polski. Najwięcej zbrodni popełniono na Pomorzu (Intelligenzaktion na Pomorzu, ok. 30 tys. ofiar śmiertelnych), Wielkopolsce (Intelligenzaktion Posen, ok. 2 tys. ofiar), Mazowszu (Intelligenzaktion Masovien, ok. 6,7 tys. ofiar), Śląsku (Intelligenzaktion Schlesien, ok. 2 tys. ofiar), Łodzi (Intelligenzaktion Litzmannstadt, ok. 1,5 tys. ofiar), a także w tzw. akcjach specjalnych, z których największe to Akcja AB(Ausserordentliche Befriedungsaktion, ok. 3,5 tys. ofiar), Sonderaktion Krakau i Zweite Sonderaktion Krakau (ok. 187 ofiar, uczonych i pracowników naukowych z Uniwersytetu Jagiellońskiego) oraz wymordowanie na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni. Zbrodnia ta zwana „Akcją Nachtigall” została dokonana 4 lipca 1941 roku przez ukraińsko – niemiecki batalion Nachtigall. Zginęli wówczas bestialsko pomordowani strzałami w tył głowy m.in. Tadeusz Boy – Żeleński, prof. Kazimierz Bartel (3-krotny premier II RP), prof. Adam Sołowij, światowej sławy ginekolog- położnik, najstarszy zamordowany, wówczas 82 – letni profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza. Mój ojciec doc. med. Maurycy Marian Szumański zamordowany przez Niemców we Lwowie 4 listopada 1941 roku był asystentem prof. Adama Sołowija w jego katedrze na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Batalion „Nachtigall” (niem. Słowiki) – niemiecki batalion złożony z Ukraińców, działający w roku 1941, w czasie II wojny światowej. Oficjalna nazwa niemiecka: Sondergruppe Nachtigall. Przez propagandę ukraińską wraz z batalionem „Roland” określany był mianem „Drużyn Ukraińskich Nacjonalistów”. Po ataku Niemiec na ZSRR w 1941 roku, NKWD wymordowało polskich i ukraińskich więźniów, w więzieniu przy ul. Bilińskiego w Stanisławowie. Ciała ofiar tej masakry zostały prawdopodobnie przewiezione i ukryte w pobliżu miasta. Ponownie powstała ukraińska milicja, która tym razem rozpoczęła rozprawę z Ukraińcami, współpracującymi z okupantami sowieckimi. Po zorganizowaniu się władzy niemieckiej, przystąpiła ona do niszczenia populacji żydowskiej. 4 sierpnia 1941 roku Gestapo wezwało do swojej siedziby inteligentów żydowskich. Stawiło się ich ok. tysiąca, wszyscy zostali przewiezieni do lasu koło Uhrynowa i zamordowani. W następnych miesiącach Gestapo z pomocą policji ukraińskiej dokonywało w kilku etapach masowych egzekucji Żydów. Część z nich została wywieziona do niemieckich obozów koncentracyjnych. Z 30 tys. Żydów, którzy mieszkali w Stanisławowie ocalało kilkuset, uratowanych przez polskich sąsiadów, bądź ukrywając się w lasach. Szefem Gestapo w Stanisławowie został hauptsturmführer Hans Krüger, który wziął wcześniej udział w mordzie profesorów lwowskich. Na jego polecenie 8 i 9 sierpnia 1941 roku policja ukraińska dokonała aresztowań polskiej inteligencji, głównie nauczycieli. Również tak jak w przypadku mordu na profesorach lwowskich oraz mordu na inteligencji krzemienieckiej imienną listę aresztowanych przygotowali ukraińscy nacjonaliści. Jako autorów listy wymienia się profesorów gimnazjum ukraińskiego w Stanisławo- wie: dr Iwana Rybczyna i nauczyciela o nazwisku Danysz. Nauczycieli aresztowano podstępem po zwołaniu ich na naradę w związku ze zbliżaniem się roku szkolnego. Pozostałe osoby były zabierane z domów przez policję ukraińską. Polakom tłumaczono, że są wzywani na krótkie przesłuchanie. Spokojne i uprzejme zachowanie policjantów sprawiło, że aresztowani nie nabierali podejrzeń wobec zamiarów Niemców i poddawali się biegowi wypadków. Zdaniem Tadeusza Olszańskiego (Tadeusz Olszański, pseud. i kryptonimy Simenfalvy, T.O., tad. (ur. 28 sierpnia 1929 w Stanisławowie, polski dziennikarz, publicysta, tłumacz) ukraińska policja została starannie przygotowana przez Niemców do tej akcji. Ogółem w dniach 8-9 sierpnia 1941 roku aresztowano blisko 300 Polaków. Aresztowanych przetrzymywano w więzieniu Gestapo i wykorzystywano przy pracach budowlanych w okolicach ogrodów Bracha. Początkowo można było z nimi nawiązać kontakt. Po kilku dniach strażnicy ukraińscy zaczęli strzelać do osób próbujących zbliżać się do pracujących więźniów. W nocy z 14 na 15 sierpnia 1941 roku większość aresztowanych Polaków, około 250 osób, przewieziono ciężarówkami do Czarnego Lasu w okolicy wsi Pawełcze, rozstrzelano, ich zwłoki zakopano na miejscu. Z kaźni ocalał Polak, leśniczy z Sołotwiny, który korzystając z deszczu i nieuwagi konwojentów, zsunął się z ciężarówki i uciekł. Tuż przed egzekucją Niemcy zebrali grupę chłopów z Pawełcza i nakazali jej wykopanie dołów w Czarnym Lesie. Los ofiar ukrywano przed ich rodzinami, które w dalszym ciągu czyniły starania o zwolnienie uwięzionych. We wrześniu 1941 roku rodziny zaniepokojone brakiem informacji wysłały delegację do siedziby Gestapo, Hans Krüger zapewnił jednak że nauczyciele żyją i są w trakcie śledztwa. Pozwolił na przysyłanie paczek żywnościowych i odzieży na zbliżającą się zimę. Żywność ta była dawana psom, a odzież rozdzielali między siebie dozorcy więzienni. Dokonanie zbrodni wyjawił zimą 1942 roku niemiecki prokurator Rotter w rozmowie z Karoliną Lanckorońską, przybyłą do Stanisławowa jako przedstawicielka Rady Głównej Opiekuńczej ( RGO ). Również Krüger będąc pewnym, że Lanckorońska nie wyjdzie z więzienia, podczas jej przesłuchania, chwalił się swoim udziałem w mordzie na profesorach lwowskich, sugerując że to samo stało się z nauczycielami ze Stanisławowa. Świadek technik pocztowy, Polak, J.M., zatrudniony w siedzibie Gestapo przy instalowaniu centrali telefonicznej i sygnalizacji zeznał: „Miałem możność poruszania się po całym budynku Gestapo i wglądu na dziedziniec więzienny w ciągu kilku dni mojej pracy. Widziałem jak doprowadzani przez ukraińską policję Polacy byli do- / fotografie z uroczystości rocznicowych - Radio Wnet prowadzani do pokoju, gdzie urzędowali dwaj gestapowcy, bracia Mauerowie. Stamtąd po przesłuchaniu, aresztowanych odsyłano do więzienia. Akcja trwała około 3 dni. Po kilku dniach zobaczyłem, jak policja ukraińska usuwała z dziedzińca więziennego pracujących tam jakichś więźniów. Po usunięciu ich z dziedzińca zaczęto wyprowadzać z więzienia do stojącego tam ciężarowego samochodu na wpół odzianych mężczyzn. Byli tylko w spodniach i koszulach, boso. Wielu z nich poznałem. Byli to nauczyciele i lekarze – Polacy, mieszkańcy Stanisławowa. Dwaj ukraińscy policjanci i dwaj gestapowcy ponaglali ich biciem drewnianymi pałkami (nogami od stołów i krzeseł) do zajmowania miejsc w samochodzie. Szczególnie mocno pobity został jeden nauczyciel, który nie miał siły wspiąć się na wysokie podium samochodu. Uratowała go od dalszych uderzeń udzielona mu przez kolegów pomoc. Po załadowaniu wozu liczbą ok. 30-40 ludzi nakryto ich brezentem. Wówczas wyszedł z budynku jeden z braci Maurerów, Willi, z automatem i kazał eskorcie usadowić się przy więźniach. Sam wsiadł do szoferki i samochód opuścił więzienie udając się w nieznanym kierunku. Ofiary mordu Władysław Łuczyński – polski malarz i nauczyciel rysunku w szkole w Stanisławowie w okresie II Rzeczypospolitej, Rudolfa Rajnocha i Józefa Lewickiego zamordowano za wywiesze- nie w dniu 11 listopada 1941 roku na grobach legionistów na cmentarzu stanisławowskim biało-czerwonej flagi. Rozstrzelano wówczas około 50 osób (w tym 30 uczniów) i wielu pobito. Ponadto około 250 osób rozstrzelano wówczas w Czarnym Lesie pod Pawełczem. 3 1 grudnia 1941 roku na dziedzińcu więzienia w Stanisławowie rozstrzelano 25 osób (głównie kobiety). W niemieckim więzieniu w Stanisławowie 17 czerwca 1942 roku zmarł na tyfus po rocznych okrutnych torturach polski ksiądz rzymskokatolicki i działacz konspiracyjny w czasie II wojny światowej Józef Smaczniak; prawdopodobnym miejscem pochówku księdza stał się Czarny Las. 26 lipca 1942 roku pod zarzutem ukrywania Żydów w Stanisławowie został zamordowany przez Niemców polski ksiądz Jan Peregryn Haczela (wraz z br. Stefanem Kosiorkiem i o. Remigiuszem Wójcikiem). Jesienią 1942 roku na boisku „Sokoła” Niemcy rozstrzelali 14 chłopców z jednej klasy i mężczyznę (dentystę) – wszystkich z Kałusza. W 1942 roku Niemcy rozstrzelali 15 osób za próbę przejścia rumuńskiej granicy. 2 lutego 1943 roku na ulicy Ormiańskiej we Lwowie Niemcy rozstrzelali l0 Polaków ze Stanisławowa m.in.: Zdzisława Teodora Ziobrowskiego, Alfreda Stadlera, Kazimierza Kamińskiego i Eugeniusza Sięgala. W 1943 roku po łapance rozstrze- www.ksi.kresy.info.pl lano nie ustaloną liczbę osób, głównie młodzieży ze Stanisławowa. W marcu 1944 roku rozstrzelano kilka osób w Pasażu przy ul. Kazimierzowskiej. Rozstrzelano pięcioosobową grupę młodzieży ZWZ-AK m.in.: Stanisława Chrymowicza. Znany jest przypadek zamordowania przez Niemców w Stanisławowie, w nieokreślonym czasie, grupy osób z Halicza, w tym nauczyciela gimnazjalnego, jego rodziców oraz rodziny. Ogólnie liczbę zamordowanych Polaków w Stanisławowie szacuje się na ok. 860 osób. HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE Wspomnienia Czesław Sawicz Wstęp - Stanisław Krasucki Wszystko, co najlepsze Tobie ukochana Ojczyzno. Odpowiedzialni za zbrodnie SS-Hauptsturmführer Hans Krüger – skazany w 1967 roku na dożywocie za mordy na Żydach. Podpisywał wraz z Oskarem Brandtem wyroki śmierci. Wyszedł na wolność w 1986 roku. Zastępca, a później następca Krügera, SS-Untersturmführer Oskar Bandt, gestapowiec Remarb Müller, volksdeutsch Zygmunt Adamski, po wojnie ujęty w Nowym Sączu i skazany 28 listopada 1945 roku. na karę śmierci. Bezpośredni udział w rozstrzeliwaniu wzięli bracia Johann i Willi Mauerowie, volksdeutsche, przed wojną żołnierze WP, podczas wojny służyli w Gestapo, obaj uczestniczyli w egzekucji profesorów lwowskich. Wykazywali się szczególnym okrucieństwem podczas aresztowań i przesłuchań. Osobiście dokonywali egzekucji więźniów, wzięli udział w rozstrzeliwaniu nauczycieli w Czarnym Lesie. Po wojnie skazani przez sąd niemiecki na karę więzienia. Zbiorowe groby pomordowanych w Czarnym Lesie odkryto w 1988 roku dzięki staraniom rodzin ofiar. Było to 8 dołów o wymiarach 10 na 12 metrów. W 1991 roku Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ufundowała na miejscu egzekucji tablicę i pomnik. W sierpniu 2011 roku w Czarnym Lesie odsłonięto krzyż upamiętniający pomordowanych Polaków. Na uroczystości byli obecni: gubernator obwodu iwano - frankiwskiego Michajło Wyszywaniuk i sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Krzysztof Kunert oraz rodziny ofiar. TEKST ZOSTAŁ WYDRUKOWANY W „WARSZAWSKIEJ GAZECIE” 23 SIERPNIA 2013 r. Dokumenty, źródła, cytaty Karolina Lanckorońska „Wspomnienia wojenne”, http://pl.wikipedia.org/wiki/Karolina_Lanckoro%C5%84ska http://pl.wikipedia.org/wiki/ Mord_w_Czarnym_Lesie h t t p : / / w w w. b i b u l a . c o m/?p=41919 http://niepoprawni.pl/ blog/2171/nie-tylko-welwowie-bez-trumien-i-krzyzy-zludobojstwem-w-tle http://www.rodaknet.com/rp_ szumanski_87.htm http://pl.wikipedia.org/wiki/Batalion_%22Nachtigall%22 / Czesław Sawicz - Wspomnienia Rok 1939. Wszędzie się mówi, o wojnie. Na ulicach w wolnych miejscach obywatele kopią schrony przeciw lotnicze. W szkołach nauczyciele tłumaczą jak się zachować na wypadek wybuchu wojny, Drużyny harcerskie prowadzą szkolenia sanitarne. Na ulicach plakaty „Silni zwarci gotowi”. „Nikt nam nie zrobi nic, nikt nam nie ruszy nic bo z nami Śmigły Rydz”. Tak minął rok szkolny 1938 - 39. Skończyłem szóstą klasę szkoły powszechnej. Jak zwykle w czerwcu z Wilna wyjeżdżałem na wakacje na wieś do krewnych, którzy mieszkali koło Podbrodzia. Dokładnie pamiętam, było to 23 sierpnia 1939 roku. Byłem u Kowalewskich, wujek Witold Kowalewski dostał wezwanie do wojska, była to pierwsza mobilizacja. Od Kowalewskich szosą ruszyłem do Wiszniewskich (odległość 2 km) powiadomić rodzinę o mobilizacji. Po drodze byłem wzburzony, złożyłem sobie przysięgę, że wzorując się na przodkach rodu Sawiczów, też będę walczył w obronie ojczyzny. Wojna raptownie mnie zmieniła z Wileńskiego małego żulika (chuligana) W dojrzałego, poważnego chłopca. WOJNA. Są to wspomnienia zawziętej walki z zaborcami, okupantami naszych rodzinnych ziem. Świadomi niebezpieczeństwa, jakie nam groziło na każdym kroku i na każdym miejscu, mimo to poszliśmy ochoczo. Wiedzieliśmy, że nikt nam nie da broni do rąk, ją trzeba było zdobyć w walce z wrogami W niewygodach, zimnie, głodzie i ciężkiej walce przeciwko totalnym wrogom i kolaborantom. Byliśmy świadomi swojej misji, wykonania patriotycznego obowiązku wobec BOGA - OJCZYZNY i NARODU. Była to nierówna walka, prześladowania, więzienia - tortury, obozy koncentracyjne i łagry. Poświęciliśmy wszystko - młodość - uśmiech - urodę - miłość macierzyńską - ojcowską dziewczęcą - nawet życie. Czesław Sawicz pseudonim „Horski” - Żołnierz „Szarych szeregów” - „Związku Walki Zbrojnej” - ,, Armii Krajowej IV Wileńskiej Brygady Narocz”Więzień „Stiepłagu Nr. 1” Nr. więźnia „CID - 126” w Dżezgazganie - Zesłaniec „Sybiru” w Krasnojarskim Kraju. 1 września 1939 roku, rozpoczęcie roku szkolnego 1939/40. Przychodziliśmy do szkoły, dowiadujemy się, że Niemcy napadli na Polskę. Kierownik szkoły powszechnej Nr 24 im. Adama Mickiewicza W Wilnie, Józef Romanowski wygłosił patriotyczne przemówienie do zebranych, powiedział, ze Wszyscy musimy się włączyć do obrony ojczyzny. Fabryce zbrojeniowej brakuje stali, zarządzam zbiórkę złomu. Wydzielono w szkole pomieszczenie, dzieci zaczęły znosić do szkoły rozmaite żelastwo. 17 września 1939 r. ZSRR zdradziecko napadł na niespodziewającą się Polskę, uderzając w plecy Walczącej Polsce. WILNO - OBRONA MIASTA 18 - 19 IX. 1939 r. Agresja sowiecka na Polskę, rozpoczęta wydarzeniami W dniu 17 września 1939 roku spowodowała, ze już 18 Wilno znalazło się na linii frontu, w strefie bezpośredniego zagrożenia. W godzinach po południowych pod miasto podchodzą sowieckie czołówki pancerne. Wilno stanowiące dotychczas zaplecze frontu walki z Niemcami, nie jest przygotowane do skutecznej obrony od wschodu. W mieście pozostaje, po zakończonej mobilizacji jednostek pierwszego rzutu oraz rezerwowych, ośrodek zapasowy 1 DPLeg, który sformował kilka batalionów marszowych. Dalsze dwa sformowała Rejonowa Komenda Uzupełnień. Na wiadomość o agresji sowieckiej nakazuje się bezzwłocznie ściągnięcie do miasta znad granicy litewskiej batalionów pułku KOP ,, Wilno” z Oran, Trok i Niemenczyna. W sumie dowódca obszaru warownego „Wilno”, płk. dypl. Lucjan Janiszewski dysponuje 9 batalionami piechoty, szwadronem kawalerii i kolarzy, kompanią saperów i cekaemów. Ilościowo jest to równowartość dywizji piechoty (ok. 14 tys. ludzi), lecz uzbrojenie bardzo słabe - braki w broni ręcznej, tylko 8 działek p panc. 8 dział polowych i 4 p lot. Całkowity brak moździerzy i granatników. Kilka starych, nieuzbrojonych samolotów bojowych, ewakuowanych z bazy lotniczej w Lidzie oraz samolotów szkolnych jak też sportowych i turystycznych Z Aeroklubu Wileńskiego, odleciało 18 września z lotniska Porubanek w kierunku Łotwy. Przygotowania obronne: na lewym skrzydle po drugiej stronie Wilii trzy batalio- ny ośrodka zapasowego i DPLeg. pod dowództwem ppłk. Jana Pawlika, w centrum (wzdłuż Wilejki) dwa bataliony komendanta miejscowej Komendy Uzupełnień płk. Stanisława Szylejki i na południowym, prawym skrzydle –trzy bataliony KOP płk. Kazimierza Kardaszewicza. Próby pertraktacji (zgodnie z intencją rozkazu Naczelnego Wodza) nie dały rezultatu. Wysłany samochodem oznaczonym białą flagą płk. Tadeusz Podwysocki na spotkanie sowieckich czołgów oświadczyć miał, ze Polacy nie pragną walki z Sowietami, żądają tylko nie atakowania miasta. Ostrzelany przez czołgi wkrótce zawrócił. W tragicznej, zagmatwanej sytuacji nie było jednomyślności. Pełniący obowiązki zastępcy dowódcy III Okręgu Korpusu płk. Dypl. Jarosław Okulicz - Kozaryn uważał, że jedynym wyjściem jest wycofanie się garnizonu x miasta i odmarsz na Litwę. Taki też wydał rozkaz. Wywołał on różne reakcje, niekiedy bardzo tragiczne, jak np. samobójstwo ppłk. Aleksandra Alexandrowicza ze sztabu OK. III. Byli też żołnierze i zwarte jednostki, które tego rozkazu nie usłuchały. Warta honorowa cmentarza na Rossie, gdzie złożone było serce marszałka Józefa Piłsudskiego, dowodzona przez kpr. Wincentego Salwińskiego, w całym składzie oddała życie, nieustępliwie broniąc dostępu na teren cmentarza. Mała grupa żołnierzy, studenci i młodzież Wileńska zorganizowali obronę Wilna od strony cmentarza na Rossie. Za mostem nad torami na ulicy Rossa Wykopali rów przeciwczołgowy. Jeden czołg unieszkodliwili (zawisł nad torami) i wtenczas zostali zaatakowani od tyłu, przez Żydów z czerwonymi opaskami. Ogień z dwóch stron zmusił obronę do wycofania się. Kiedy pierwsze sowieckie czołgi ok. godz. l7 przedarły się przez słabą linię obrony i doszły do centrum miasta, zatrzymane zostały i zmuszone do odwrotu na ul Ostrobramskiej przez baterię artylerii p lot. ppor. Barancewicza. Na dziedzińcu Komendy Uzupełnień zebrał się tłum ochotników wyrażając wolę obrony miasta i żądając wydania broni. Najbardziej bezkompromisowe stanowisko zajęła młodzież wileńska. Zaopatrzywszy się w miarę możliwości w broń w opuszczonych składnicach wojskowych, obsadziła szereg ważnych punktów, jak górę Zamkową, Altarię i górę Bouffałową. Czołgi sowieckie przepędzone z ul. Ostrobramskiej, wycofały się poza wiadukt kolejowy i wkrótce rozgorzała walka z naprędce zorganizowanymi grupami obrońców Wilna. Nie zabrakło wśród nich harcerzy Wileńskiej Chorągwi, która już w pierwszych dniach września organizowała cztero kompanijny Wileński Batalion Ochotniczy, składający się z harcerzy nie objętych mobilizacją. Formalnie 1 września 2013 - strona 21 rozwiązany został on na polecenie władz wojskowych dnia l7 września, lecz jego członkowie masowo przystąpili do obrony swego miasta. Nie mogąc przełamać oporu obrońców, sowiecki dowódca przeprowadził manewr oskrzydlający od strony rozległego rejonu dworca kolejowego. Tutaj czołgi jego spotkały się na przejeździe koło ul. Poleskiej z grupą dowodzoną przez por. Edwarda Świdę, złożoną z kilku oficerów, podchorążych, żołnierzy obrony przeciwlotniczej, junaków Przysposobienia Wojskowego i harcerzy. Oddział uzbrojony w karabiny maszynowe zdołał uszkodzić dwa czołgi, które zostały opuszczone przez załogi. Wycofał się dopiero po wyczerpaniu amunicji. Zacięte walki toczyły się w centrum miasta. Na ul. Zawalnej zapalony został jeden z czołgów, przez oddziałek uczniów z gimnazjum im. Zygmunta Augusta. Irma grupa uczniów dowodzona przez młodego podoficera ostrzelała z działa zbliżające się wozy bojowe. Jeden z czołgów, zatrzymany przez improwizowaną Obronę Mostu Zielonego, wjechał do Wilii i utknął W grząskim korycie rzeki. Próby napastnika zajęcia miasta wprost z marszu nie powiodły się, dzięki bohaterskiej postawie obrońców. Kiedy podeszły zmotoryzowane oddziały piechoty i wkroczyły do walki, zostały również zatrzymane przez liczne grupy obrońców, zorganizowane przez nauczyciela wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego Gimnazjum im. Adama Mickiewicza, Grzegorza Osińskiego. Uczniowie, junacy PW, harcerze wileńskich drużyn pod jego dowództwem nieustraszenie prowadzili walkę ogniową z nacierającymi czerwonoarmistami. Starsi spośród nich prowadzili ogień jak prawdziwi żołnierze, młodsi, niemal dzieci, pod ostrzałem donosili amunicję na stanowiska ogniowe, pełnili funkcje obserwatorów, łączników, przekazywali meldunki. Zacięty opór trwał przez całą noc. Nad ranem młodzi obrońcy rozpuszczeni zostali do domów. Według źródeł sowieckich były to walki z ,,zorganizowanymi, małymi bandytami” w różnych punktach Wilna. Oddziały „wyzwolicieli” ostrzeliwane były z karabinów i broni maszynowej z dachów i okien domów. Obrona Wilna we wrześniu 1939 roku podjęta przez ludność cywilną, a ściśle mówiąc, przez młodzież wileńską, była fragmentem wydarzeń, jakie rozegrały się na wschodnich terenach Rzeczypospolitej W związku z agresją sowiecką rozpoczęta 17 września. Świadczyła o polskim charakterze miasta, potwierdzonym na polu walki. Nie udało się agresorowi wzięcie miasta wprost z marszu i nie czekały na niego triumfalne bramy i transparenty, czerwone flagi í entuzjazm ludności za wyjątkiem krzykliwych powitań ze strony dość znacznej niestety części ludności żydowskiej. Należy wspomnieć, że Żydzi z czerwonymi opaskami na rękawach z karabinami w niektórych punktach obrony, atakowali obrońców od tyłu. Nie należy też nie brać pod uwagę faktu, że walki w Wilnie zatrzymały na HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE 1 września 2013 - strona 22 / Dowódca 4 Wileńskiej Brygady AK Longin Wojciechowski - Ronin pewien czas marsz grupy wojsk sowieckich i pomogły niektórym przynajmniej oddziałom polskim przedarcie się ku granicy litewskiej bądź łotewskiej. Udział młodzieży w obronie Ziemi Wileńskiej był powszechny. Przykładem, jednym z licznych, może być obrona strażnicy KOP w miejscowości Dzisna, do której dołączyli uczniowie miejscowego gimnazjum. Wielu z nich poległo wraz z żołnierzami KOP. Tragiczny był los tych, którzy dostali się do niewoli. Stanisław Krasucki. (Czesław Sawicz) Ja brałem udział w obronie Wilna na ulicy Rossa. Za wiaduktem kolejowym, wykopaliśmy rów w poprzek ulicy i przy wjeździe na wiadukt ulicę zaminowali- śmy. Jeden czołg sowiecki, po rozstrzelaniu wartowników, pełniących wartę przy grobie serca Marszałka Józefa Piłsudskiego, ruszył w kierunku ulicy Piwnej. Rów pokonał lekko i wjechał na wiadukt, wybuch miny spowodował rozerwanie gąsienicy. Czołg przełamał barierę wiaduktu i zawisł nad torami. Rozpoczęliśmy walkę z załogą czołgu i w tym momencie zostaliśmy zaatakowani od tyłu, przez uzbrojonych z czerwonymi opaskami ŻYDÓW. Załodze czołgu nadeszła pomoc. Obrona atakowana z dwóch stron musiała się wycofać. Po porażce poniesionej na ul. Rossa, poszedłem do koszar saperów nad rzeką Wilenką, wpadającą do Wilii (byłem w mundurze harcerskim) przyglądałem się jak ludzie z koszar wynoszą, co tylko dało się wynieść. Udałem się do zbrojowni, wziąłem rewolwer. W tym momencie podszedł do mnie mężczyzna w cywilnym płaszczu, włożonym na mundur. Spytał mnie, z jakiej jestem drużyny? Odpowiedziałem, że z 25. Czy wiem gdzie mieszka mój drużynowy? Odpowiedziałem twierdząco. Powiedział mi, że mam się stawić o godzinie l8°0 u drużynowego. Następnie polecił mi zawołać zaufanych kolegów i jak najwięcej broni i amunicji zatopić w Wilence, aby się nie dostała W ręce wroga. Polecenie wykonałem, wraz z kolegami pracowaliśmy do wieczora. Wieczorem udałem się do drużynowego na ulicę Letnią. Zastałem tam drużynowego Kozłowskiego swego wychowawcę ze szkoły powszechnej Nr 24 Bojanowicza i nauczyciela Głębockiego, był tam również spotkany w koszarach mężczyzna. Kto to był nie wiem, zebrani zwracali się do niego per. Panie kapitanie. Złożyłem meldunek z wykonanego zadania. Otrzymałem pochwałę i nowe polecenie. Spytano mnie czy można zaufać moim kolegom, z którymi pracowałem przy zatapianiu broni? Poręczyłem za nich, miałem się z nimi stawić 24 września o godz. 10.00 w szkole powszechnej Nr 5 na Zarzeczu. 18 września wieczorem Wilno zostało zajęte przez Armię Radziecką. Po zajęciu Wilna przez bolszewików, rozpoczęły się aresztowania, w pierwszej kolejności byłych legionistów, policjantów i oficerów. Aresztowali naszego kierownika szkoły Józefa Romanowskiego. Nauczycielka (nazwiska nie pamiętam) z uczniami poszła na ulicę Ofiarną do siedziby NKWD, prosić o zwolnienie kierownika. Ją zatrzymali, a nam kazali rozejść się do domów. Tak straciliśmy kierownika i nauczycielkę. 24 września po mszy świętej (była to niedziela) stawiliśmy się w w/w szkole. Woźny szkoły pan „Wincenty” nazwiska nie pamiętam a być może w ogóle nie znałem, zaprowadził nas do piwnicy, gdzie były warsztaty szkolne. Byli tam, wspomniany kapitan, Kozłowski, Bojanowicz i Głębocki. Po przemówieniu kapitana, że jesteśmy okupowani, ale wojna i walka się nie skończyła i wszyscy, którzy czują się Polakami muszą w niej wziąć udział. Złożyliśmy przysięgę. Tekstu dokładnie nie pamiętam. Coś takiego, że będziemy wierni ojczyźnie, nie szczędząc życia będziemy wykonywać rozkazy przełożonych, choćby torturo- wano nie zdradzimy tajemnicy. Za honor kraj mój, wolność i naród tak mi dopomóż Bóg. Pogratulowano nam i oznajmiono, że, jesteśmy członkami „Organizacji Wojskowej”. Następnym poleceniem było: udając łapanie ryb z pod kamieni, wydobywać z rzeki zatopioną broń i amunicję. Przenieść do szkoły na Zarzeczu, gdzie pod opieką „Wincentego” rozbieraliśmy, czyściliśmy i konserwowaliśmy a następnie pakowaliśmy w skrzynie. Wieczorami przenosiliśmy pod most na Wilence i tam w starej kanalizacji pod miastem było to magazynowane. W 1940 roku został aresztowany Kozłowski. Nauczyciele też gdzieś zginęli. Tak straciliśmy kontakt. „Wincenty” również nie wiedział, jak nawiązać kontakt. W maju l94l r. „Wincenty” został wywieziony do ZSRR. Wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Niemcy zajęli Wilno. Ciotka żony mojego stryjecznego brata, Zofia Tomaszewska miała pralnie na ul. Końskiej róg Hetmańskiej. Widziałem, że Tomaszewska za czasów okupacji sowieckiej przechowywała polskich oficerów. Za co była aresztowana i siedziała w więzieniu na Łukiszkach. Zaufałem jej i zwierzyłem się z posiadanej tajemnicy. Trafiłem dobrze, przez nią nawiązałem łączność. Broń została przekazana dla organizacji podziemnej. ( Po powrocie do Polski dowiedziałem się, że było to ZWZ, bo w czasach okupacji nazywano pospolicie organizacja podziemna- partyzantka Polska- partyzantka Radziecka). Nasza piątka ponownie złożyła przysięgę. Przysięgę odbierało trzech oficerów. Nie jestem pewny, bo już dobrze nie pamiętam, ale zdaje mi się, że byli to: por. ,, Ogniwo”, por. „Jan” i ppor. “Jurek” czy “ Jerzy”. Dwóch z nas skierowano na kurs języka niemieckiego (byliśmy średnio zawansowani) i służby wywiadowczej. tj. Tadeusza Wazgo i ja Czesław Sawicz. Pozostali, zostali gońcami-łącznikami tj. Bolesław Mikulewicz ps. „Turwid” Czesław Karwacki ps. “Kowalski” Antoni Domicewicz ps. „Szczęsny” Bezpośredni kontakt mieliśmy z Zofią Tomaszewską ps. ,,Ciotka°. Po ukończeniu kursu języka niemieckiego, i wywiadu, otrzymaliśmy dokumenty ,,Volksdeutssha”: Tadeusz Wazgo otrzymał dokument na nazwisko, Tadeusz Majewski syn Wacława i Jadwigi z d. Wiśniewska ur. 2 grudnia 1925 r. w Warszawie. Czesław www.ksi.kresy.info.pl Sawicz otrzymał dokument na nazwisko Johan Horski syn Pawła i Izabeli z domu Gutman. ur. lO sierpnia 1925r. w Poznaniu. Otrzymaliśmy skierowanie przez ,,Arbaitzant”. Do ,,Bahnzugu”. Niemieckie mundury kolejowe ułatwiały swobodne poruszanie się po terenie kolejowym. Polecenia dostawaliśmy przez „Ciotkę”, do której dostarczaliśmy, zebrane informacje, raporty o ruchach wojsk niemieckich na liniach kolejowych. Miałem trasę: Wilno – Podbrodzie – Podstawy - Królewszczyzna. Natomiast Majewski miał trasę: Wilno - Podbrodzie - Oszmiana Wschód. Miałem w terenie cztery punkty kontaktowe, z którymi miałem stałą łączność: 1. W lesie za Bezdanami zaścianek Sukciszki, u byłego policjanta Józefa Szymańskiego. 2. Cubajka k/ Dryżul w leśniczówce, gdzie do wojny leśniczym był brat Zofii Tomaszewskiej, Stanisław Tomaszewski. Mieszkał nadal w leśniczówce, choć leśniczym był Litwin (miał żonę Polkę). Nie wiem czy naprawdę nic nie wiedział, czy ze strachu udawał, że nie nie wie. 3. W Pohulance za Podbrodziem w leśniczówce u leśniczego Markiewicza. Tam się spotykałem z Antonim Rymszą ps. „Marks” przez niego miałem pośredni kontakt z brygadą „Kmicica”, 4. W Landwarowie u zawiadowcy stacji Pietronia. Na te punkty dostarczałem: broń, amunicję, prasę podziemna (bibułę) lekarstwa, środki opatrunkowe i wszystko, co otrzymywałem do przewiezienia od ,,Ciotki”. Czasem ładowałem do odprawianych pociągów butelki z benzyna z zapalnikiem zegarowym. To znów sypałem piasek do łożysk (panewek) wagonowych, co powodowało zapalenie się wagonu. Dwa razy dostarczył do brygad informacji o sposobie rozbrojenia pociągu „Bahnzung” w listopadzie, 1943 r. k,/Łyntup dla V Brygady „Śmierci” i wiosną 1944 r. k/Landwarowa dla HI brygady ,,Szczerbca”. W listopadzie 1942 r. w Nowej Wilejce otworzono nowy szpital wojskowy dla żołnierzy „ROA” (Ruskaja Oswabaditiehiaja Armiia) (Ostalandlazaret) gdzie ordynator i 2 lekarze byli Niemcami i jeden lekarz Rosjanin, reszta personelu byli Polacy, i prawie wszyscy byli w konspiracji. Pracowała tam pielęgniarka na ciężkiej chirurgii Maria Baryń ps. „Cyganka” miałem z nią bezpośredni kontakt. Otrzymywałem od niej środki farmaceutyczne czasami broń, mundury itp. W styczniu Lwowska Fala - autorska audycja Danuty Skalskiej skiej na antenie Polskiego Radia Katowice (UKF 102,2 MHz) w każdą niedziele o godz. 8.10. Dla Polaków za oceanem powtórka audycji o 1.00 w nocy z Lwowska Fala - autorska audycja Danuty Skal- niedzieli na poniedziałek. Audycje archiwalne do pobrania na stronie PR Katowice: www.radio.katowice.pl i Swiatowego Kongresu Kreso- wian: www.kresowianie.com www.ksi.kresy.info.pl 1944 r. dwóch żołnierzy z V Brygady „Śmieci” ciężko rannych w walce z oddziałem niemieckim w Źodziszkach. Z dokumentami i mundurach „ROA” sanitarką niemiecką odwiozłem ich do szpitala W Nowej Wilejce. Odbierała ich ,,Cyganka”. W maju 1944 r. w walce w okolicach Łyntupy - Komaje z grupą spadochroniarzy sowieckich. Jeden Z żołnierzy IV Brygady ,, Narocz” był ranny i niezwłocznie trzeba było mu amputować nogę Ja go również odwiozłem do Nowej Wilejki gdzie został przyjęty przez personel polski. Mało nam było pracy konspiracyjnej. Więc nadal na własną rękę, bez wiedzy przełożonych, z grupą utworzona w 1939 r. prowadziliśmy akcje w celu zdobywania broni. Po prostu okradaliśmy idące na front pociągi niemieckie. Ja z Majewskim w mundurach kolejarzy niemieckich, podchodziliśmy do konwojentów transportów wojskowych, prowadziliśmy rozmowy W celu odwrócenia uwagi. W tym czasie Kowalski, Turwid i Szczęsny oczyszczali wagony z broni, amunicji i sprzętu wojskowego. W kwietniu 1944 r. na pierwszy dzień Wielkanocy, podczas takiej akcji nakryto nas. Po krótkiej wymianie strzałów Czesław Karwacki ps. „Kowalski” został zastrzelony „Majewski” i „Turwid” zabrali zwłoki; ja ich osłaniałem; wycofaliśmy się. Szczęsny zaginął; prawdopodobnie Niemcy go złapali; ślad po nim zaginął. Otrzymaliśmy zdrowy „ochrzan” za samowolną akcje, choć nie raz przynosiliśmy bron i nikt nie pytał skąd ona pochodzi. W rezultacie otrzyrnaliśmy awans do stopnia starszego strzelca; a ponieważ byliśmy spaleni w Wilnie; skierowano nas do V Brygady „Śmierci” pod dowództwo mjr. ,,Łupaszki”. W tym czasie z V Brygady, sformowano IV Brygadę „Narocz” pod dowództwem kpt. „Ronina”_ Dowódca „Łupaszka” przydzielił nas do IV Brygady. W brygadzie przydzielono nas do II kompanii pod dowództwo st. Sierżanta „Zagończyka”, I plutonu ppor. „Pająka”, i I drużyny. Drużyna W składzie 1 - 13 Dowódca drużyny plut. „Podkówka” był w Kałudze. 1. Sekcyjny st. strz. „Wesoły” lan Walentynowicz był w Kaludze. 2. Erkaemista strz. ,,Krajewski”; nie wiem czy to nazwisko; czy pseudonim. Ślązak dezerter z „Wennachtu”, chodził w mundurze niemiec- HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE kim. Zaginął pod Krawczunami_ Nie znaleźliśmy go ani wśród żywych ani zabitych ani też wśród jeńców niemieckich. 3. Amunicyjny szer. ”Austriak” dezerter z „Wermachtu” był w Kałudze. Rosjanie chcieli go przenieść do obozu jenieckiego. Mimo naszej interwencji, że walczył przeciw Niemcom, zabrali go, dokąd nie wiem. 4. Strzelec „Biezeniec” nazwiska nie pamiętam, pochodził z pod Łyntup. Uciekł od Markowa. Za to Markow kazał wymordować jego całą rodzinę i spalić cały dobytek ojca, był w Kałudze. Spotkałem go w łagrze w roku 1946 W miejscowości Tiemjaki Mardowskiej ASRR.Osądzony przez Wojemiy Trybunał na 25 lat pozbawienia wolności, wydał go ,,Satum”. 5. Strzelec „Florek” Piotr Bukijko uciekł z Miednik królewskich. Przyjechał do Polski, mieszka W Olsztynie pl. Mazurski 2 m l. 6. Sekcyjny st.strz. „Horski” Czesław Sawicz uciekał z Kaługi. Złapany, zaocznie osądzony przez NKWD na 8 lat pozbawiania wolności za szpiegostwo i zdradę sowieckej ojczyzny. Po odbyciu wyroku w łagrach (ostatni „Stiepłag” „GUŁAG” nr. Więzienia C (I)-126) zesłany na Syberję. W grudniu 1955 r. powrócił do Polski, mieszka w Olsztynie ul. Kościuszki 16/18 m 15. kod 10-504. 7. St. Strzelec „Turwid” Bolesłw Mikulewicz po powrocie z Kaługi dołączył do Łupaszki. W roku 1946 aresztowany, w więzieniu zamęczony przez UBP. Rodzina nie zna nawet miejsca pochówku. 8. St. Strzelec „Majewski” Tadeusz Wazgo uciekał z Kaługi. Złapany osądzony za dezercję na 10 lat pozbawienia wolności. Po zakończonej wojnie na mocy amnestii zwolniony. W 1945 r. powrócił do Polski do Sopotu ul. Wybickiego 46 m 1. 10 marca 1946 r. dołączył do oddziału Łupaszki, przyjął ps. ,,Tadek° pozostał pod dowództwem „Zagonczyka” w patrolu dywersji. 9 lipca 1946 r. aresztowany „Za przestępstwa z art. 86 § 2 KKWP. Skazany na karę śmierci, oraz na mocy art. 46 § 1 i49 § 1 KKWP. Na utratę praw publicznych i obywatelskich, praw honorowych na zawsze, z równoczesną zmianą- na mocy art. 5 § 1 pkt. 4 cyt. Ustawy 0 amnestii-kary śmierci na karę więzienia przez 15 lat. Utraty praw na zawsze, na utratę praw na 5 lat „ (Wypis z orzeczenia sądu). W roku 1956 został zwolniony z więzienia. Powrócił do Sopotu, podjął pracę. W latach 60-tych został przejechany na przejściu dla pieszych przez samochód MO. Leżał 8 lat sparaliżowany. Zmarł, pochowany na Wybrzeżu. 9 i 10. Strzelcy, pseudonimów nie pamiętam, nazwisk nie znałem, byli to Francuzi z organizacji TODT, byli W Kałudze, ich od nas oddzielono. 11. Strzelec ps. „Ryga” Łotysz mówił po polsku, nazwiska nie znam, był w Kałudze. 12. Strzelec ps. „Harcerz” Michał Sawicz 13. Strzelec ps. „Wilczek” Czesław Szymański łącznik brygady. Dołączył do brygady W czerwcu 1944 r. Przed wymarszem na koncentrację II zgrupowania dow. Brygady „Ronin”, ze względu na cel, utrzymania łączności z konspiracją, zwolnił z brygady i kazał czekać W domu na dalsze rozkazy. 24 grudnia 1944r. aresztowany W kościele W Bezdanach, W chwili aresztowania posiadał sfałszowaną metrykę urodzenia, (żeby Niemcy nie wywieźli na roboty do Niemiec, o dwa lata młodszy niż był W rzeczywistości). Osadzony na Łukiszkach do niczego się nie przyznał. W maju 1945r. zwolniony z więzienia. Przyjechał do Polski, mieszka w Olsztynie. Strzelec ps. ,, Saturn” był W II kompanii, W którym plutonie i W której drużynie nie pamiętam. Prawdopodobnie był wtyczką Markowa, był W Kałudze, współpracował z NKWD. Spotkałem go, kiedy mnie prowadzono na śledztwo W gmachu kontrwywiadu przy NKWD. Od „Bieżeńca” dowiedziałem się, że on go Wydał i świadczył przeciwko niemu. Majewski, Turwid i Horski byliśmy najbardziej W brygadzie obeznani z dywersją. Dostaliśmy zadanie, zaopatrywać W broń, szybko rozrastającą się brygadę. Do akcji mogliśmy sobie dowolnie dobierać ludzi, najczęściej braliśmy Wesołego i jego brata Rysia. Z tej piątki prócz wesołego znaliśmy niemiecki. Oto niektóre z akcji: Na szosie Wilno Niemenczyn, W lesie zalegliśmy przy szosie W celu zatrzymania pojedynczego samochodu niemieckiego i rozbrojenia. Byliśmy W mundurach niemieckich, ale mimo to ktoś musiał nas rozpoznać i wydać. Usłyszeliśmy warkot motocykla. Niemcy jechali szosą od Wilna, lecz drogą na poboczu szosy. Wesoły wyskoczył na drogę i oddał serię z rnpi. zabijając załogę motocykla. Na motocyklu był ustawiony rkm. Za motocyklem jechał samochód ciężarowy z Niemcami, którzy po strzałach z samochodu ruszyli W las chcieli nas oskrzydlić. Zaczęliśmy Wycofywać się W głąb lasu ostrzeliwując się. Zauważyliśmy, że mamy Niemców nie tylko z prawej strony od Wilna, ale i z lewej od strony Niemeczyna. Przerwaliśmy ogień i jak tylko mogliśmy uciekaliśmy W głąb lasu, bez strat dotarliśmy do Bezdan. Przeszliśmy przez tory kolejowe a tam się zaczęły bagniste lasy. Niedaleko Bezdan W Sukciszkach jeńcy wojemii i żydzi kopali torf. Ponieważ byliśmy W mundurach niemieckich, podeszliśmy do Niemców ochraniających jeńców. Przez zaskoczenie bez żadnego strzału rozbroiliśmy ich. W 1 września 2013 - strona 23 / Placy i Rosjanie - Wilno, lipiec 1944 Zaścianku wzięliśmy podwodę i odjechaliśmy przez lasy do Bujwidz. W maju czy też w pierwszych dniach czerwca, dostaliśmy rozkaz, przebrać się w ubrania cywilne i tylko z bronią krótką udać się do Wilna. W oznaczonej godzinie mieliśmy, każdy osobno spacerować po ul. Zarzecze. Tak, że ja widziałem Majewskiego a Majewski Turwida od krzyża do rynku i z powrotem. Znałem tę dzielnicę, każdy dom, każde podwórko, każde przejście, ponieważ była to moja dzielnica, ale do dziś nie wiem, dlaczego tam byliśmy i kogo mieliśmy ochraniać? Po paru godzinach zjawił się Zagończyk, powiedział, że akcja zakończona i mamy wracać do brygady. Na przedmieściu Wilna za Pośpieszką był majątek, Nowy Dwór, administrowany przez Niemców. Zajechaliśmy tam, rozbroiliśmy dwóch Niemców, zarekwirowaliśmy cztery konie nadające się pod siodło, dwa siodła, bryczkę i wóz. Dwa konie zaprzęgliśmy do bryczki, dwa do wozu, który załadowaliśmy mięsem, wędlinami, miodem, worami z owsem i odjechaliśmy. Było to prawdopodobnie na Boże Ciało, wjechaliśmy, do Bujwidz. W tym czasie po mszy świętej był przegląd brygady. Kto z dowódców oprócz Węgielnego i Ronina był, nie wiem, my natomiast z wielką „pompą” przejechaliśmy przed stojącą w szeregu brygadą. W czerwcu dostaliśmy nowe zadanie zdobycia trzech mundurów niemieckich. Nie wiem, dla czego, lecz naszych było za mało. Na akcję wybraliśmy się w pięciu, Ryś, Wesoły, Majewski, Turwid, i ja Horski, przed samym wymarszem dołączył do nas p. por. Pająk. Udaliśmy się pod Mieckuny. Między Mieckunami a Nową Wilejką przy torach kolejowych była opuszczona budka dróżnika. Tu zasiedliśmy czekając na patrol niemiecki, kontrolujący tory. Czekaliśmy długo. Noc minęła, zaczęło świtać. Patrzę przez lornetkę, z bunkra wychodzi dwóch Niemców, mało, ale dobre i to. Za jakiś czas wychodzi o jakieś sto metrów od tych dwóch jeden z psem. Trochę gorzej, ale nic. Podzieliliśmy się: Majewski i Wesoły biorą tego z psem, my zaś dopuścimy blisko tych dwóch. Patrzę dalej w takiej samej odległości wychodzi następnych dwóch. Jest źle, trzeba się cofnąć do lasu odkrytym polem 200 - 250m. Cóż wycofać się trzeba. Pochyleni ruszyliśmy W stronę lasu. Dobiegliśmy do lasu, cisza albo nas nie zauważyli, co było niemożliwe, albo nie chcieli zaczepki. Będąc już w ukryciu obserwowaliśmy idących Niemców. Wesoły jak zwykle z humo- rem ,,’ja ich pogonię a to wyszli jak na spacer ,,”i puścił serię w stronę Niemców. I tu zaczęło się piekło. Niemcy z dwóch bunkrów zaczęli walić z moździerzy po lesie, tylko cud żeśmy wyszli cało. Myśmy się wycofali a Niemcy jeszcze ze dwie godziny walili po lesie. Po nieudanej akcji w Mickunach udaliśmy się na szosę Wilno - Mołodeczno. Zatrzymaliśmy się w jakimś zaścianku, było tam wesele. Zjedliśmy śniadanie i wyszliśmy na czaty. Między domem a szosą w życie stał rozłożysty dąb. Dwóch miało czuwać reszta pod dębem odpoczywać. Szosa od Wilna zbiegała ku dołu, myśmy byli na połowie skłonu Ryś i Majewski mieli czuwać pierwsi. Majewski wyszedł na górę i miał wzrokowo ocenić jadący niemiecki samochód i jeśli nadawał się do rozbrojenia dać nam znać przez podniesienie ręki. Słońce piekło, zbliżało się południe. Zaczęliśmy się układać pod drzewem. Spojrzałem na górę gdzie Majewski i widzę jadący samochód ciężarowy niemiecki przez żyto, podczołgaliśmy się do szosy. Leżymy w napięciu, nawet nie wiem czy Majewski dał znak? W kabinie samochodu siedziało dwóch i na samochodzie stało przy karabinie trzech Ryś wybiegł na szosę i oddał serię po kabinie. Samochód się zatrzymał, otwarliśmy huraganowy ogień. W tym czasie leżący W samochodzie Niemcy zaczęli wstawać. Nie wiem jak to się stało, że my też znaleźliśmy się na samochodzie i od wstających Niemców wyrywaliśmy z rąk karabiny i wyrzucaliśmy z samochodu. Z kabiny wyskoczył Niemiec i wołał ,,niks schisen”. P. por. Pająk zawołał wstrzymać ogień. Okazało się, że byli to Łotysze. 16 Łotyszy, oficer i kierowca Niemcy. Zabraliśmy bron a było to 1 rkm, 15 karabinów, 1 parabelum, kierowcy. Oficerowi ppor. Pająk po wyjęciu magazynku rewolwer zwrócił. U nas strat nie było. Po stronie niemieckiej l zabity, 3 rannych, l ciężko. Chcieliśmy samochód spalić. Oficer niemiecki poprosił, żeby tego nie robić, żeby pozwolić mu odwieźć rannych do szpitala ppor. Pająk się zgodził. Oficer w dowód wdzięczności podarował Pająkowi aparat fotograficzny. Wzięliśmy z wesela dwie podwody, załadowaliśmy zdobycz i ruszyliśmy przez las w drogę powrotną do brygady. Chętnych wśród młodzieży weselnej do obsługi powód było sporo, wzięliśmy dwóch. Dojechaliśmy do traktu „Batorego”, przejechać a nawet przejść z bronią było rzeczą niemożliwą niekończące się kolumny wycofujących się 1 września 2013 - strona 24 Niemców. Czekaliśmy do wieczora, myśleliśmy, że przejedziemy pod osłoną nocy. Nic z tego, kolumny jak szły tak stanęły na noc, „trakt” cały zastawiony. Od strony Wilna widoczna była duża łuna, domyśliliśmy się, że Wilno płonie. Od wschodu dochodziły odgłosy wybuchów, to podpowiadało, że front się zbliża. Ja z Majewskim poszliśmy na zwiad. Okazało się, że w tym miejscu gdzie chcieliśmy przejść trakt stoi kolumna Łotyszy. Zdecydowaliśmy na rozmowę z nimi i zawarcie paktu. Poprawiliśmy mundury i podeszliśmy do wartownika, żądając rozmowy z oficerem dowodzącym kolumną. Doprowadzono nas do kapitana Łotysza. Zameldowaliśmy, że jesteśmy wysłańcami dowódcy brygady Armii Krajowej płk. „Ronina” (dla prestiżu „Ronina” awansowaliśmy), który nie chce przelewu kiwi swoich żołnierzy ani też sąsiadów, Łotyszy, a potrzebuje z brygadą przejść przez trakt. Zostaliśmy gościnnie przyjęci. Częstowano nas kawą, kieliszkiem koniaku, papierosami. Uzgodniliśmy, że od godziny 24 do 1 W umówionym miejscu będzie wolne przejście. Wróciliśmy do swoich, zameldowałem Pająkowi o rezultacie naszej pertraktacji. Po godzinie 24 ruszyliśmy jako czujka brygady przez trakt. Witam byliśmy serdecznie, obdarowano nas papierosami i życzono powodzenia. Tak szczęśliwie dotarliśmy do Magun, gdzie stacjonowała nasza brygada. W dniu następnym ll kompania Zagończyka otrzymała zadanie udać się, na linię kolejową Podbrodzie - Łyntupy pod Gieladnię, na obstawę torów. Przez tory miały przejść powracające z akcji brygady. Nie wiem, jakie, czy 5 czy 23 a może 36? Nasze zadanie było zabezpieczyć bezpieczne przejście przez tory. Przejazd znajdował się niedaleko bunkra. 1-sza drużyna tj. nasza zajęliśmy stanowisko z prawej strony torów, od przejazdu w stronę bunkra, do którego było jakieś 150200 m. 2 drużyna naprzeciw nas z lewej strony torów. Następne drużyny zajęły stanowiska przed przejazdem kolejowym. Leżymy na górze, a tory w dole jakby W wąwozie. Rozkaz zachowania absolutnej ciszy, jeżeli pójdzie patrol po torach przepuścić. Po upalnym dniu duża zimna rosa, leżymy zziębnięci, ale ruszyć się nie można. Po północy z bimkra wyszedł patrol dwuosobowy, już prawie minęli naszą drużynę, gdy ktoś z młodszych partyzantów się ruszył. Niemcy cliwycili za broń i krzyknęli „halt hende hoh”. Na to erkaemista Krajewski oddał serię wzdłuż torów z „Dziaktiara”, nastąpiła cisza. Bunkier się nie odezwał. Bieżeniec prosił, aby mu pozwolić wziąć buty z zabitego, bo ma bardzo porwane. Widzieliśmy w mroku, że leży na torach, ale jeden czy dwóch trudno było dojrzeć, drużynowy mu nie pozwolił opuszczać stanowiska. Leżymy dalej, cisza. Podpełzła do mnie, płk. Podkówka i szepcze, ”chodź” pomóż sprawdzić drużynę, mówi: dwa razy liczyłem i wychodzi 0 jednego za dużo. Pełzniemy we dwójkę i tym razem każdego sprawdzamy dokładnie i tak od jednego do drugiego. Podpełzam do krzaka, HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE delikatnie rozchylam gałęzie i widzę lufę karabinu wystawioną prosto mnie w twarz. Chwyciłem za lufę i karabin bez oporu znalazł się w moim ręku. Rozpoznałem w ciemności mundur niemiecki. Przystawiłem parabelum do głowy i kazałem po niemiecku być cicho. Był to Niemiec, który uciekając z torów schował się między nami. Dziadek chyba, pod 60-kę. Lufa karabinu zakorkowana papierem, z tego wynikało, że nie miał zamiaru strzelać. Myślę, będą buty dla Bieżeńca, patrzę a dziadek bez bytów, w kapciach z pomponem. Śmiech mnie ogarnął na takie wojsko. Tabory przez przejazd przejechały, przeszły brygady. Zaczęło świtać. My zwinęliśmy obstawę. Jeńca zabieramy ze sobą. Po przejściu około 5 km Zagończyk jeńcowi kazał wracać, on z płaczem, że jak wróci bez broni to go Niemcy rozstrzelają, a on nie miał zamiaru do nas strzelać. Cóż zrobić? Zagończykowi zrobiło się żal dziadka, zlitował się nad starcem i zwrócił mu karabin. Dziadek dziękując pocałował Zagończyka w rękę i podreptał z powrotem. Kompania powróciła do Prunżanek tam stała IV brygada. Z Prużanek wymarsz na Litwę w celu wstrzymania represji litewskiej na Polakach w Glinciszkach. Przeszliśmy przez Sużany, Podubinkę, Purwieniszki, wkroczyliśmy na Litwę. Zabudowania puste, Litwini uciekli zostawiając cały dobytek. Dopiero w majątku Żejmy znaleziono właściciela majątku, który legitymował się polskim dowodem osobistym. I to wzbudziło podejrzenie, że właściciel majątku na Litwie posiada przedwojenny polski dowód osobisty. Piotr Juchniewicz, mówił dobrze po polsku. Już go chciał ppor. Pająk zwolnić, lecz żołnierze pochodzący z Podbrodzia rozpoznali go. Był to Polak, który się ożenił z bogatą Litwinką i się litwinizował. Rodzinę tj. żonę, syna i córkę wysłał z domu w głąb Litwy, ponieważ słabo mówili po polsku a sam został pilnować majątku. Brat jego Paweł Juchniewicz mieszkał W Polsce W Podubince, był patriotą polskim. Piotr po oddaniu przez ZSRR Wileńszczyzny Litwie uczestniczył W Podbrodziu przy wydawaniu dowodów osobistych litewskich. On to przerabiał nazwiska polskie na litewskie Zajączkowski ~ Kiszkis, Kowalewski - Kovalunas. Nawet rodzonemu bratu przerobił z Juchniewicza na Juchnisa. Należał do „Śaulisów”, brał udział W mordowaniu Polaków W Glinciszkach. Zażądano żeby oddał broń, nie uczynił tego. Został skazany na 25 Wyciorów, mimo to broni nie oddał. Zaczął się odgrażać rozpoznanym żołnierzom. Za to został skazany i rozstrzelany. Zabudowanie podpalono, nie uszliśmy 5 km, kiedy nastąpiły zrywy i wybuchy. Jak z tego wynika musiał tam być porządny arsenał broni i amunicji. Z Litwy wróciliśmy na nasze tereny do Wsi Czerany. W Czeranach zostałem wezwany do dowódcy brygady kpt. Ronina. Kazano mnie przebrać się W cywilne ubranie i tylko z krótką bronią przejść przez front. Front był między Święcianami a Podbrodziem. Miałem udać się w okoli- ce Komaj Wieś Hwoździce. Tam miałem przejąć dowództwo nad grupą byłych policjantów z Brasławia i przeprowadzić ich przez front do naszej brygady. Od dowódcy otrzymałem glejt i rozkaz całkowitego pod porządkowania się grupy, mnie. Informację o brygadzie miałem uzyskać W Pikieliszkach k/Mejszagoły. Przejście przez front i dalsza podróż nie sprawiła mnie trudności, ponieważ dobrze znałem okolice i miałem kontakty z konspiracją. Po dotarciu do Hwoździc spotkałem komendanta niemieckiej policji i 15 policjantów (byli to Polacy na służbie u Niemców) Wszyscy uzbrojeni jak się mówi po zęby. Oprócz tych, szesnastu, 14 furmanek z żonami, dziećmi i dobytkiem. Byłem zaskoczony, nie wiedziałem, co mam robić? Mężczyzn przeprowadzić, co innego, ale taki tabor, a mężczyźni bez taboru nie chcieli iść. W końcu zdecydowałem się spróbować, ale oświadczyłem, że za tabor nie odpowiadam. Bocznymi drogami, lasami przedostaliśmy się przez front. Walki trwały W Podbrodziu. Omijając Podbrodzie dojechałem do Parczewa. Od łączników konspiracji dowiedziałem się, że nasza brygada stoczyła Walki z Niemcami W Czeranach i W Dryżulach i pomaszerowali W kierunku Mejszagoły. Z Parczewa ruszyłem taborem W stronę Sontoki. W Dryżulach był most przez Żejmianę. W Parczewie dołączył do nas jakiś porucznik W polskim mundurze. Na moje pytania nie odpowiedział. Kto on? z jakiej brygady? i co on tu robi? zasłonił się tajemnicą wojskową, jedynie powiedział , ze ma dołączyć do swoich. Pokazałem mu glejt i rozkaz dowódcy. Powiedziałem, albo się podporządkuje rozkazowi albo opuści nasz tabor. Wyraził zgodę na pozostanie. Przy wjeździe na most, było z góry konie trudno utrzymać, nieoczekiwanie natknęliśmy się na grupę Niemców. Ci, czy też Widząc policjantów? czy też po porażce jaką ponieśli W Walce z naszą brygadą nie wszczynali zaczepki. Wspólnie przejechaliśmy most i dojechaliśmy do szosy Niemczyn - Podbrodzie. Niemcy ruszyli W stronę Niemenczyna, a my przecięliśmy szosę i ruszyliśmy W stronę Mejszagoly, był już późny wieczór. W wiosce Podkrzyż zatrzymaliśmy się na noc. Byliśmy porządnie zmęczeni. W nocy rozbudził mnie jeden z policjantów (mój rówieśnik) i poradził, żebym uciekał. Porucznik zbuntował komendanta, że taki młokos nimi dowodzi i mają mnie zlikwidować. Nie czekając długo, tym bardziej, że sam zauważyłem jak porucznik z komendantem się skumali, uciekłem do sąsiedniej wsi Roguny. Tam się dowiedziałem, że nasza brygada przechodziła tędy dwa dni temu, i że wieczorem był patrol od Juranda. Jurand stacjonuje w Jęczmieniszkach. Dostałem konia i pojechałem do Jęczmieniszek. Spotkałem tam Juranda, złożyłem raport ze swego zadania. Zarządzono alarm jednej kompanii i nad ranem okrążono wioskę Podkrzyż. Policjanci zostali rozbrojeni, porucznik aresztowany. Kobiety i dzieci z taborem zostawiono w wiosce. Mężczyzn zabrano. Jak się potem dowiedziałem rozdzielono ich po brygadach Il zgrupowania. W naszej brygadzie też było trzech czy czterech. Od Juranda dowiedziałem się, że IV brygada stacjonuje we wsi Gojsiszki koło Mejszagoły, tam dołączyłem do brygady. Pod Mejszagołą mieliśmy parę wspólnych z armią radziecką akcji pod dowództwem gen. Gładyszewa. Zdobyliśmy wiele broni i sprzętu wojskowego. Były dokuczliwe zmasowane naloty niemieckie. Zdarzył się taki wypadek był przemarsz i gdzieś na odcinku Klamele w kierunku lasów Kiernowa, zaskoczyły nas samoloty niemieckie, wiara wpadła do rowów przydrożnych. Konie zostały na drodze. Niemcy zaczęli się pastwić nad końmi. Myśmy leżeli W rowie i na szczęście nasze, droga w tym miejscu skręcała, a za rowem porośniętym krzakami było wzgórze. Samolot niemiecki starał się nas ostrzelać, ale nie mógł wziąć nas wzdłuż rowu. Pikował parokrotnie, ale tylko pociski odbite od szosy gwizdały. Widząc, że jesteśmy mniej więcej bezpieczni wrócił nam humor i żarty. Wesoły mówi: ja go zaraz postraszę to przestanie latać i oddał strzał z kbk. Samolot już się nie poderwał i za wzgórzem zaiył w ziemię. Tak Wesoły postraszył samolot. Gen. Gładyszew obiecał wystąpić o odznaczenie Wesołego. Stamtąd ruszyliśmy na Ojrany i dalej na Wilno. Żeby samoloty nam nie przeszkadzały, przemieszczaliśmy się nocami. Po całonocnym marszu podczas ulewnego deszczu, zatrzymaliśmy się na postój w Wiktoiyszkach. Jak okiem sięgnąć dookoła rosły same truskawki. Tylko rozłożyliśmy się na odpoczynek, alarm. Patrzę już wszyscy stoją na zbiórce a ja nie mogę włożyć przemokniętych butów. Rzuciłem buty i boso stanąłem w szeregu. Marsz biegiem, biegniemy, dogania nas na spienionym koniu łącznik. Nie wiedziałem, o co chodzi? zawróciliśmy i biegniemy z powrotem. Jak się potem dowiedziałem pomylono rozkazy. Brygada Juranda miała odstąpić a nasza IV brygada przejąć walkę. Wyszło na odwrót. Po sprostowaniu pomyłki z biegu marszowego od strony Girul przystąpiliśmy do walki. Mieliśmy zdobyte działo. Pod górę po rozmiękłej ziemi w truskawkach, konie nie dają rady wciągnąć. Obstąpiliśmy działo i pomagamy koniom. Nie pamiętam, kto to był, noga mu się pośliznęła i upadł a koło armatnie przejechało go po plecach wciskając go W truskawki. Myśleliśmy, że już po nim. Po przejechaniu on się zerwał i zaczął uciekać W stronę Niemców. Dogoniłem go, obaliłem a on jak nieprzytomny, z pomocą nadbiegł Turwid. Żeby nie erkaemista Krajewski, który nas osłaniał ogniem, byłoby z nami krucho. Przekazaliśmy go służbie sanitarnej. Co się z nim dalej stało nie wiem. Tak jak wspomniałem z marszu klinem Wbiliśmy się w oddział niemiecki. Niemcy broniąc się rozpołowili naszą kompanię Zagończyk z częścią, gdzieś zaginął. Nad resztą dowództwo objął Podkówka Niemcy nas ostro zaczęli atakować, rozbijali nas na małe grupki. Powstała walka partyzancka, W której myśmy byli www.ksi.kresy.info.pl lepsi. Łączyliśmy się i znowu nas rozbijano. Tak dołączył do nas Zagończyk. Ja bez butów, całe nogi pokaleczone, pokrwawione, ale W boju tego się nie czuje. Niemcy przypuścili szturm , ale dzięki znajomości terenu przez Ronjna, który kierował całą bitwą. Skierował nas na stare okopy z I Wojny światowej. Tam myśmy zalegli i nie daliśmy się wykurzyć, przetrwaliśmy do końca walki. Natłukliśmy Niemców, choć i u nas straty były duże. Jak się później okazało bitwa była w rejonie Krawczuny Nowosiołki. Po skończonej bitwie zaczęliśmy zbierać rannych, zabitych, szukać zaginionych. Nie znaleźliśmy erkaemisty Krajewskiego. Nie było go ani wśród żywych ani zabitych. Ponieważ chodził W mundurze niemieckim, myśleliśmy, że może się dostał do niewoli, ale wśród jeńców też go nie było. Od jeńca zabrałem buty 2 numery większe, bo poranione nogi się nie mieściły. Nasza trójka z Wilna Majewski, Turwid i ja Horski martwiliśmy się o rodziny w Wilnie. Udałem się z prośbą do Zagończyka o przepustkę dla nas trzech. Dostaliśmy polecenie odwiezienia do szpitala do Wilna trzech rannych i mogliśmy odwiedzić rodziny. Po oddaniu rannych w szpitalu św. Jakuba i założeniu mnie opatrunku, ponieważ też byłem lekko ranny ruszyliśmy do domu. Majewski mieszkał na ulicy Niemieckiej. Ja z Turwidem na Bakszcie w jednym domu. Po drodze doszliśmy do domu Majewskiego. Dom był zburzony, stała tylko jedna ściana, na której na wysokości 2-go piętra wisiał rower Majewskiego, rodziny nie było. Poszliśmy dalej, dochodzimy do domu gdzie myśmy mieszkali. Dom stoi, dookoła ruiny, bramy pozamykane od wewnątrz. Przez okna wysokiego piętra weszliśmy do mieszkania sąsiadów, nikogo nie ma, poszliśmy szukać. Znaleźliśmy W schronie nasze rodziny i Majewskiego też. Ponieważ są żywi i zdrowi, wracamy do brygady. W Kalwarii W umówionym miejscu znaleźliśmy wskazówki. Brygada ruszyła na południe W stronę Rudomjna. Na Kawaleryjskiej od dorożkarza zarekwirowaliśmy konia i dorożkę, ruszyliśmy W drogę. Trzeba było przejechać Wilię. Koło byłego mostu drewnianego zbudowali Sowieci most pontonowy. Podjechaliśmy do mostu. Jadą czołgi, jadą samochody a nas nie puszczają na most. Stoimy, aż znaleźliśmy lukę między pojazdami i wepchnęliśmy się na most. Było dużo szumu, ale wycofać nas nie było możliwości, za nami jechały samochody. Myślałem, że nas zrzucą do Willi, ale przejechaliśmy na drugą stronę. Przez Antokol - Holędernię - Subocz - Belwederską przez przejazd na Rosę między cmentarzami i byliśmy już poza Wilnem. Pod wieczór 17 lipca 1944r. dołączyliśmy do brygady. Po przyjeździe dowiedzieliśmy się, że na apelu podano, ze Wesoły, Majewski, Turwid i Horski za walkę w Krawczunach zostali awansowani do stopnia kaprala. Majewski i Horski podani do odznaczenia Krzyżem Walecznych. Wieczorem zbiórka i wymarsz. Zostałem wezwany, do Zagończyka i nowe HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE www.ksi.kresy.info.pl / Czesław Sawicz w Krawczunach 13-07-2013 _02 zadanie znaleźć konia (dorożkę po przyjeździe zwolniliśmy), zabrać CKM i dołączyć do brygady. Brygada wyruszyła w stronę Puszczy Rudnickiej. Ja z Majewskim przeszukaliśmy całą wieś. Konia nikt nie ma. Zrozpaczeni nie wiedzieliśmy, co robić? CKM za ciężki, żeby go nieść. Jedna z dziewczyn wiejskich w tajemnicy powiedziała gdzie jest schowany koń. Znaleźliśmy konia, zaprzęgliśmy do wozu i w pogoń za brygadą. Przed świtem dołączyliśmy do brygady. Ciągniemy w stronę puszczy, już nie tylko nasza brygada, pojawiły się i inne. Powstała zwarta kolumna na drodze. Jesteśmy na przedpolu Puszczy Rudnickiej. Szmer W szeregach, że Sowieci aresztowali gen. Wilka i całe nasze dowództwo. Słońce zaczęło wschodzić, wyszliśmy z lasu na pole porośnięte żytem. Zauważyliśmy, że jesteśmy okrążeni czołgami, między czołgami cekaemy. Kolumnę zatrzymano. Stoimy na drodze, nie wiemy, co począć? Niektórzy próbowali uciekać ale od razu zostali złapani i skierowani z powrotem. Nadleciały samoloty i zaczęły krążyć nad naszymi głowami. Około godziny 10- tej przyjechał gazikiem oficer radziecki, stojąc w samochodzie przemówił do nas, że dostał rozkaz nas rozbroić po dobremu albo i w tym momencie oddano strzały nad naszymi głowami z CKM-ów i samolotów, dla stworzenia paniki i strachu. Sytuacja była beznadziejna. Zaczęliśmy wyrzucać zamki z karabinów, broń automatyczną rozbijać o kamienie, broń krótką zakopywać na drodze. Kolumna ruszyła, przechodząc koło kordonu radzieckiego składaliśmy broń. Mieliśmy łzy w oczach oddając tak ciężko zdobytą broń i amunicję. Po oddaniu broni konwój radziecki, przeważnie Azjaci, okrążyli nas i jak baranów pognali. Po drodze niektórzy próbowali ucieczki. Konwojenci na małych azjatyckich konikach doganiali, sprowadzali z powrotem i przed kolumną rozstrzeliwali. Tak doprowadzono nas do Miednik Królewskich. Było nas tam około 6 tyś. żołnierzy Armii Krajowej. Upały niesamowite, brak wody, wyżywienie straszne. Najczęściej to (był prawie koniec lipca) kiszona kapusta i barany, które były śmierdzące, czarne na wpół wyschnięte. Za wysokim murem kamiennym po byłym klasztorze, zostało po Niemcach trzy baraki, sześć stajni i wykopane pod murem trzy latryny. Po paru dniach załatwiania się latryny były pełne. Czy to sfermentowało od panujących upałów czy jak mówiono ktoś wrzucił drożdże, fakt, że fermentująca lawa zaczęła zalewać obóz. Wyprosiliśmy od konwojentów łopaty i zaczęliśmy usypywać wały ochronne, o zapachu nie wspomnę. Jeden barak przeznaczony był dla służby medycznej, drugi dla tych pani oficerów i dziewcząt, trzeci dla podoficerów. Pozostali, kto znalazł miejsce w stajniach, reszta pod gołym niebem. Tak jak wspomniałem upały niesamowite, od słońca chowaliśmy się w cieniu murów. Mury były tak nagrzane, że spadały z nich kamienie. Jeden z żołnierzy został zabity przez spadający kamień. Znaleźliśmy przejście podziemne z byłego klasztoru na zewnątrz. Część z tego skorzystało i uciekło. Po obozie chodziły pogłoski, że wywiozą nas do Iranu i Anglia nas zabierze. Przyjechała moja matka, przywiozła do obozu cywilne ubranie, dokumenty pracownika kolei. Przekupiła konwojentów, żeby mnie wyciągnąć z obozu. Wyjechałem z konwojentami po wodę do kuchni obozowej. W wiosce moja matka tak im sta- wiała wódkę, że popadali. Mogłem uciekać, ale gdzie? Zostawić kolegów i nie jechać do Iranu, nie ! Pijanych konwojentów uwaliłem na wóz, pożegnałem się z mamą i wróciłem do obozu. Któregoś dnia do obozu przyjechali oficerowie: płk. Soroka- Wiszniowiecki oficer Wojska Polskiego Armii Berlinga. Słabo władał językiem polskim. Oprócz niego występował generał lejtnant NKWD Sierow i Jerzy Putrament - oficer polityczny Armii Berlinga. Żołnierze Armii Krajowej wołali ,,Dajcie nam Wilka, my chcemy Wilka”, krzycząc zagłuszyli ich wystąpienia a Putramenta nawet obrzucili błotem. Zaczęli werbować do polskiej armii powstałej W ZSRR. Żołnierze wygwizdali ich. Na sześć tysięcy żołnierzy tylko czterdzieści parę osób się zapisało. Zostali wyprowadzeni z obozu. Rano małą grupką tj. siedem czy osiem osób przyprowadzono z powrotem do obozu, bo pozostali w nocy uciekli. Opanowały nas wszy, nawet łonowe, u niektórych nawet gnieździły się W brwiach. Któregoś dnia przyjechała łaźnia polowa z tzw. „prożarkoj” pospolicie przez ruskich nazywaną ,,Woszobojką”. Łaźnię ustawiono nad jakimś stawem. Grupami prowadzono nas do łaźni. W drodze do łaźni spotkałem ponownie swoją matkę, która znowu przekupiła samogonem strażników, żeby móc ze mną porozmawiać. Namawiała mnie, żebym uciekał, bo wywiozą nas do Rosji na zagładę, dawała przykład Katynia. Nie dałem się przekonać. Twierdziłem, że Anglia nas tak nie zostawi wszak jesteśmy 19 Dywizją piechoty. Nie zgodziłem się uciekać, jadę ze wszystkimi do Iranu. Tak pożegnałem płaczącą matkę. Faktycznie 27 lipca nas wywieźli z Miednik. Wyprowadzając z obozu rewidowano nas, u kogo znaleźli broń na lewo, nas na prawo. Bacznie przyglądano się nam i jeśli ktoś zdradzał się wyglądem, że nie jest zwykłym żołnierzem też na lewo, kobiety sanitariuszki zawracano do obozu. Jak się później dowiedziałem wszystkie z Miednik zostały zwolnione. Ustawiono nas w kolumnę marszową po pięć osób. Między nami a tymi, których oddzielono było może około 10 m. Między nami paru konwojentów. Umówiliśmy się, że na hasło raz, dwa trzy mszymy, żeby się połączyć. Przewróciliśmy przestraszonych konwojentów, połączyliśmy się i wszyscy wróciliśmy na drogę do kolumny, Nastąpiło to tak szybko, że konwojenci nie zorientowali się, co się dzieje. Tak nastąpił przemarsz z Miednik Królewskich przez Szumsk, Kowalczuki. Po drodze ludność wiejska wybiegała z chat, starała się nam podać trochę żywności, lecz konwojenci nie dopuszczali. Ludzie zaczęli w nas rzucać chlebem, słoniną, wędliną, co od razu w marszu było dzielone. Ja z kolegami maszerowałem w drugiej piątce. Na przedzie prowadził nas lejtnant który mówił po polsku. Pozwolił ludziom nam z przodu podać żywność, pamiętam dostałem dzban mleka, popiłem z dzbana, podałem następnemu i tak dzban z rąk do rąk poszedł, aż opróżnił się. Pusty postawiliśmy przy drodze, lecz nadchodzący konwojent rozbił go kolbą karabinu. Na stacji kolejowej Kiena dodatkowo okrążyli nas konwojenci z psami. Nikogo do nas nie dopuszczono. Było masę ludzi, przyjechały rodziny. Nie wiadomo skąd się dowiedzieli, że nas wywożą. Zaczęto nas ładować do wagonów cielęcych jak śledzie, do beczek. Drzwi wagonów zamknięto, okienka zadrutowano drutem kolczastym i tak zaczęła się podróż w głąb Rosji. W drodze karmili nas soloną, suszoną rybą i sucharami. Pić nie dawano. Przeważnie raz na dobę pociąg stawał w polu nad jakimś bagnem. Wówczas otwierano po jednym wagonie pod ścisłym konwojem, można było się załatwić i cedząc przez koszulę napić się wody z bagna, która się ruszała od larw komarów. Na wagonach były napisy: / Czesław Sawicz dzisiaj. 1 września 2013 - strona 25 Zdrajcy Ojczyzny - Pracownicy niemieccy, którzy mordowali i wydawali Niemcom obywateli radzieckich. Na stacjach obrzucano wagony kamieniami. Tak nas 5 sierpnia 1944 r. o godzinie 4 rano przywieźli do Kaługi. Na dworcu w Kałudze grała orkiestra dęta ,,Krakowiaka”. Żartowaliśmy, że tak nas witają. Żołnierze radzieccy bez broni otwierają wagony. Konwojentów z wojsk NKWD nie było. Żołnierze ustawili nas w kolumnę i z orkiestra doprowadzili nas do jakichś budynków, nie wiem, co to były za pomieszczenia, można było poruszać się swobodnie. Nie mogliśmy zrozumieć, co się dzieje? Rano dowiedzieliśmy się, że jesteśmy wcieleni do 361 zapasowego pułku piechoty Czerwonej Armii. Czesław Sawicz 1 września 2013 - strona 26 BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA www.ksi.kresy.info.pl Dożynki na Kresach w oczach Ireny- Pokucie, Horodenka, w majątku księcia Lubomirskiego. Anna Małgorzata Budzińska Sierpień. Nadszedł czas żniw i wkrótce dożynki. Przytoczę więc tutaj opis dożynek na Kresach zapamiętanych przez panią Irenę -z domu Piotrowską. Najpierw jednak współczesność. Dzisiaj szerokie łany zbóż koszą nowoczesne kombajny. Kiedyś zamiast kombajnu- wóz drabiniasty. Koszenie kosą, sierpem, wiązanie snopków, zwożenie, młócenie – to mozolne prace. siedzibą administracji majątków księcia Lubomirskiego. Był to duży ośrodek rolniczy- klucz składał się z 4 wsi, miał wiele hektarów żyznej gleby, cukrownię, młyny i gorzelnie. Administracja zatrudniała wielu pracowników (…) kasjerem i gorzelnikiem był nasz Ojciec (Władysław Piotrowski). Książę pan nie przyjeżdżał tu nigdy, przeważnie siedział za granicą. O dawnych żniwach możemy poczytać tutaj: http://przewodnikzamosc.pl/?p=980 , a także tutaj: http://strzelno3.bloog.pl/id,330142259,title,Zniwa,index. html?smoybbtticaid=6112a1 Zajmijmy się teraz dożynkami w Horodence. Pięknie je opisała Irena z Piotrowskich. Zapamiętała nawet piosenki. Opowieść Ireny napisana jest barwnym językiem, posługuje się trafnymi porównaniami i oprócz rzeczowych opisów ma poetyckie wstawki. Irena była wykształconą kobietą i świadomą wartości swoich wspomnień. Zachowała je i zapisała dla potomności. Właściwie ten opis mógłby być dokumentem etnograficznym i mógłby posłużyć do pracy naukowej. / Władysław i Maria Piotrowscy z dziećmi Robotnicy rolni rekrutowali się tu z Ukraińców czy Mazurów, a na czas żniw i zbiorów sprowadzano pracowników sezonowych z okolic Krakowa lub Hucułów z Kosowa, Kut, czy Nadwornej. Hucznie co roku obchodzono tu dożynki, które jednak nie miały tu jakiegoś szczególnego charakteru i nie były czystym odbiciem obyczajów Pokucia. Każda grupa zatrudnionych przynosiła swoje obyczaje, całość wiec była mieszaniną barwną i żywą- obok śpiewek na nutę krakowiaka rozbrzmiewała wesoła kołomyjka, język polski przeplatał się z ukraińskim, barwny strój krakowski mieszał się z wyszywanymi „soroczkami” Ukraińców, z kolorowymi krajkami i zapaskami „czarnobrewek”. Po zakończeniu zbiorów żniwiarze splatali ogromny wian z różnych rodzajów zbóż w kształcie wielkiej korony, który nieśli czterej chłopcy na drążkach. Przed nimi szły trzy przodownice: - pośrodku pierwsza niby panna młoda z wiankiem ze zboża na głowie, a dwie pozostałe niby jej drużki z pękami dorodnych kłosów w rękach. Dziewczyny były strojne w koralach, wstążkach i kwiatach- aż oczy rwały. Za tą grupą zbierali się pozostali żniwiarze, również ubrani odświętnie i barwnie. Z muzyką i śpiewem zdążali przed gmach administracji, gdzie już oczekiwali ich wszyscy pracownicy z dyrektorem na czele oraz zaproszeni goście jak: ks. Proboszcz, komendant straży pożarnej, komendant policji, adwokat księcia, aptekarz, burmistrz, lekarz i inne miejscowe osobistości. Człowiek siedzi w szczelnej kabinie z klimatyzacją i szerokimi ostrzami kombajnu zbiera zboże. Od czasu do czasu podjeżdża traktor i odbiera gotowe ziarno. Okrągłe snopki słomy wiązane są mechanicznie. Niby dużo ułatwień, ale nadal jest to ciężka praca, a buczenie kombajnów słychać nawet w nocy. Przed wojną nie było takich udogodnień. Spójrzmy na obraz lwowskiego malarza Stanisława Kaczora- Batowskiego: / Irena- autorka wspomnień, w wieku maturalnym Poczytajmy jej wspomnienia: W czasie ostatnich wakacji przed maturą – w roku 1930ym miałam możność uczestniczenia w uroczystościach „dożynek” we dworze. Wschodnia część Pokucia, jako przedłużenie Podola miała żyzne czarnoziemy (…) Na polach falowały łany żyta, złocistej pszenicy i innych zbóż, lub zieleniły się zagony buraków cukrowych, czy ziemniaków. Każde pole obsadzone było wkoło słonecznikami i kukurydzą, co sprawiało, że cały ten kraj zdawał się uśmiechać do słońca i pysznić się swoją urodą i bujną roślinnością. Mówiono o tej części Pokucia, że to kraj mlekiem i miodem płynący. Horodenka- leżąca w urodzajnej części Pokucia była / Zdj. Dożynki w Horodence www.ksi.kresy.info.pl BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA Na krzesłach przed werandą zasiadały panie z rodzinami i goście. Wachlując się z wdziękiem żywo omawiano barwne widowisko. / „Dożynki”- A. Wierusz Kowalski Z grupy pracowników wysunął się na spotkanie żniwiarzy administrator w asyście rządcy i ekonoma. Teraz zaczynała się właściwa ceremonia. Robotnicy chórem śpiewali: Plon niesiemy, plon W gospodarza dom Wian ze zboża ci niesiemy, Zdrowia , szczęścia winszujemy Plon niesiemy, plon Niech pieśń brzmi jak dzwon. Zachwycą go mądre Oczy kasyjera Gdy zaś muzyka odpoczywała dziewczęta i chłopcy zbierali się w gromadki i śpiewali na głosy: Ten nasz pan kasyjer Ma śliczne córeczki Ładne oczy i warkocze, Panny jak laleczki A synkowie- sokoliki Młode latka mają. Za zgrabnymi dziewuszkami Już się oglądają Czemu ty dziewczyno Pod jaworem stoisz Czy cię słonko piecze, Czy się deszczu boisz? Hop! Dziś, dziś! Trala-la! Ho! Dziś, dziś! Od ucha! Hop! Dziś, dziś! Niech tańczy! Każda dziewucha! Kaśka, Maryśka, Małgośka, Hanka Niech tańczy, niech hula Do białego ranka! Słonko mnie nie piecze, deszczu się nie boję Na miłego czekam Pod jaworem stoję. Hop! Dziś! Dziś! … W końcu żniwiarze, ustawiając wielki wian na specjalnym podwyższeniu, zaczynali zbierać się do odejścia – z daleka już bowiem widać było na dziedzińcu duży ruch, gdzie ustawiono stoły z poczęstunkiem, a muzyka zaczynała już podgrywać i nogi same rwały się do tańca. Wiec już tylko skłaniając się nisko odchodzili ze śpiewem, Niech ci miły gospodarzu Dobra wciąż przybywa, Byś nas znowu w przyszłym roku zaprosił na żniwa. Następnie schylała głowę, by administrator zdjął jej z czoła wian, który potem miał ozdabiać ścianę jego biura. Druga przodownica skłaniając się przed rządcą i podając mu wiązankę kłosów śpiewała z humorem: Podobnie trzecia przodownica, wdzięcząc się do ekonoma przymawiała się: Skończyły się mozoły Już pełne twe stodoły Wiec ugość swych żniwiarzy Muzyka nam się marzy! W odpowiedzi administrator dawał żeńcom pieniądze na muzykę i zapowiadał obfity poczęstunek i tańce na folwarcznym dziedzińcu. Ucieszona gromada, chcąc okazać wdzięczność zaczynała popisywać się różnymi przyśpiewkami adresowanymi do pracowników administracji. Były to naiwne i śmieszne wierszyki, czasem nawet trochę złośliwe, które zebrani przyjmowali śmiechem i oklaskami. Oto przykłady: A nasz książę – możny pan! Dobrze mu się wiedzie Znów pieniążków zgarnął wór Zagranicę jedzie Pana rządcę wszyscy chwalą, Rządzi gospodarnie. Chętnie- kiedy nikt nie widziDziewuchę przygarnie Pan ekonom na koniku Po polach wciąż goni A wieczorem w karty patrzy I w kieliszek dzwoni Nasz karbowy- sprawedływyj Sylnu ruku maje. Jak ne robysz szczo prykazał Zara w mordu daje A kiedy ktoś w kasie Wypłatę odbiera Z grupy Ukraińców wysunęła się znana śpiewaczka, gruba Paraska i zaśpiewała z humorem: Oby się kohut znudył, Szcze mene tak rano zbudył Mała ja niczka, mała, Ja szcze sia ne wyspała. Pryczyny, Boże, noczy Na moi czorni oczy, Pryczyny i druhoju Na mene mołodoju. Kazała mene maty Zełene żyto żaty, A ja żyta ne żała W borozdońci łeżała. Kazała meni maty Z chłopaciamy pohulaty. Pohulaj sobi doniu. Ja tobi ne boroniu. A ja sobi hulaju, Jak rybka po Dunaju. Jak rybka po Dunaju Tak ja sobi hulaju. Pierwsza przodownica podchodząc do administratora tak śpiewała: Hej! Gdy wiązałam snopy I ustawiałam kopy Słonko się uśmiechało Liczko mi malowało 1 września 2013 - strona 27 ale jeszcze zwracając się do gorzelnika prosili: Panie gorzelniany Dobre serce masz Ty nam pewno zaraz Horiłoczki dasz Otrzymawszy zapewnienie, że znajdą gorzałkę na stołach, skłonili się i z muzyką, ze śpiewem odeszli. Tymczasem służba dworska zastawiała stoły różnymi smakołykami : była kapusta z kiełbasą, hołubcy suto okraszone, horiłka, perohy ze smetanoj, różnego rodzaju pierożki : z kapusta, z grochem, z grzybami i cebulą, - i na słodko z serem lub z jagodami. Oprócz tego słodki małaj z kukurydzianej mąki i pampuszki smażone na oliwie. Nic dziwnego wiec, że przy stołach panował wesoły gwar i okrzyki : „ Na zdorowie!” , „Aby nam się dobrze działo!” A tu już muzyka zagrała ironiczną, wesoła kołomyjkę: Hop! Siup! Ne żury sia! Woźmy sznura, powesy sia! Zaczynały się tańce. Co śmielsze dziewczyny zapraszały do tańca panów: administratora, rządcę, ekonoma i młodych praktykantów. Ale panowie po przetańczeniu jednego tańca odeszli, bo w salonach pana administratora też odbywało się przyjęcie i tańce, tylko melodie były inne: „Tango milonga”, „Gdy będziemy znów we dwoje” itp. Na dziedzińcu zaś rzępoliły cieniutko skrzypki, pohukiwał bas- niby gruby bąk, a bęben grzmiał jakby odgłos oddalającej się burzy, której teraz już nikt się nie bał, bo zbiory były zabezpieczone. Tylko rządca i podległa mu służba pilnie musieli baczyć, by zabawa odbywała się w przyzwoitej odległości od stodół. A więc hulano- ile sił w nogach i tchu w piersiach. Melodie zmieniały się, krakowiaki i poleczki przeplatały się z kołomyjka i kozaczkiem z prysiudami. A mołodyce i starsze kobiety ostrzegawczo zawodziły: Oj ne hody, Hryczu, Taj na weczernyciu, Bo na weczernyci Diłki czarnyłyci. Kotra diłczina czornobrywaja Ta je czariłnycia sprawidływaja Długo w noc słychać było w całej okolicy muzykę, wesołe piosneczki lub smętne dumki, ale nikt się nie dziwiłdożynki są raz w roku i ci co się trudzili w skwarze lub deszczu mają teraz prawo weselić się. Nawet stary Księżyc nie był zdziwiony i od czasu do czasu przymykał oko chowając się za chmurkę, gdy słodki, dziewczęcy głos prosił: Oj, misiaciu, misiaczeńku! Ne świty nikomu, Łyszeń momu myłeńkomu, Jak pijde do domu! To tyle wspomnień Ireny o dożynkach na Kresach. Może ktoś z czytelników coś by dodał? Pamiętamy Inwokację z „ Pana Tadeusza”: …Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, Wyzłacanych pszenicą , posrebrzanych żytem; Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała… Na kresowych polach rosły te same rośliny co teraz: złocista pszenica, srebrzyste żyto, biała gryka, no i ta nieszczęsna dzięcielina i świerzop, których za młodu nie potrafiłam zidentyfikować, a teraz wiem, że z rumieńcem-to różowa koniczyna, a bursztynowy- żółty to rzepak. Oprócz zdjęć własnych i udostępnionych przez rodzinę autorki wspomnień wykorzystałam też zdjęcia z internetu: http://artyzm.com/obraz.php?id=6890 - obrazy http://regionalia.bibliotekaceglow.pl/viewpage.php?page_id=9 -wieniec 1 września 2013 - strona 28 BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA www.ksi.kresy.info.pl SZMONCESEM NIE TYKO NA KRAKIDAŁACH - CZ.II OSTATNIA DLA „BARW KRESÓW” ALEKSANDER SZUMAŃSKI N ajlepiej wybrać się do Lwowa na owych sześć niedziel zimowych, od stycznia do połowy lutego, kiedy odbywają się kontrakty. Wówczas próżnowanie dochodzi do szczytów — pracowitości. Cała Ruś Czerwona, pół Wołynia i Ukrainy wynajmuje we Lwowie kwatery (po 50 dusiów obrączkowych od izby). Śluby, zaręczyny, pogrzeby i obłóczyny z tańcami, reduty, bale i teatry. Pomimo mrozy trzaskające, miasto całe pełne kawalerów w białych pończochach i dam pięknie czubatych. Przybyli lawą dla załatwienia wszystkich owych interesów szlacheckich, które rok cały kontraktów czekają. Przybyli od wszędy, w roku 1787 naliczono gości do 4226 osób. Sypią się recesy, komplanacje, transfuzje i cesje; ten schedę dziedziczy, ów procenta odbiera, trzeci dobra na żonę przepisuje. Bo rzekomo tylko po to przyjechał. „Co rok bywałem na kontraktach we Lwowie — przyznaje się Ochocki — pod pozorem odbierania procentów od sumki mej żony, lecz traciło się oprócz zakupów czasem dwa razy tyle. Żonie ta mojej za każdym razem, wyjeżdżając do Lwowa, dawałem słowo, że nie wpadnę w bałamuctwa”. A bałamuctw przeróżnych moc na każdym kroku. Na czas kontraktów przyjeżdżają co najweselsze kokoty Warszawy (wylicza je skrupulatnie Fryderyk Kratter), jest nadto szczwalnia i menażeria, są marionetki i galeria figur woskowych w trzech salach. Gapią się na te dziwy goście z partykularza, ile oczu starczy. Trzysta dorożek w nieustannym rozjeździe po wyłożonych (na ten czas) deskami ulicach; u Hechta trzy razy do obiadu na sto osób podają. ,,Łokieć ręczników za czworaka!”, „Trzy szklanki kawy za krajcar!” — słychać coraz wśród sejmikujących, a otuleni w kożuchy, księgarze sprzedają na rynku „świże bałabuchy” i stare kroniki, kalendarze i dzieła teologiczne. Dzięki kontraktom lwowskim przeżył spokojnie pięć lat w swym skołatanym życiu pan dyrektor Wojciech Bogusławski i miewał tu czasami parę groszy w kalecie, co mu się chyba nigdy w Warszawie nie przydarzało. Zjechał ze swą trupą do Lwowa, gdy już w Warszawie nie było komu i za co grać. Graf Rzewuski nie poskąpił szczodrych subsydiów, za czym pan Wojciech obdarza Lwów — Łazienkami. Pół Lwowa zbiega się do ogrodu Jabłonowskich, by oglądnąć spadzisty pagórek, splantowany w sposobie rzymskich amfiteatrów na trzy coraz wyższe siedzenia. ,,Śpiew i muzyka — czyli dla otaczających drzew, czyli przez skutek proscenium, sztucznie odgłos pomnażającego — najprzyjemniej się tu wydawały”. Przez pięć lat z rzędu (1794— 1799) wysypywał Bogusławski co tygodnia teatrum swoje świeżym piaskiem, sprzedawszy wpierw „bileta” do ostatniego. Bardzo przyjemny był teatr w bardzo przyjemnym mieście. Gdy w sztuce wschód słońca miał się ukazać na scenie — gorliwi słuchacze do świtu na prawdziwe słońce czekali. Ilekroć „batalia w Iskaharze” armat wymagała — to nie papierowe, ale oczywiste, ze spiżu, ryczeć poczynały w ogrodzie Jabłonowskich. Młody dependent adwokacki Alojzy Żółkowski tak był widowiskiem zachwycony, że per pedes poszedł do Warszawy, by tam zostać najsławniejszym aktorem. Podobnie szewczyk Benza tak długo wpatrywał się w scenę, aż się ukształcił na znakomitego tragika. Nigdy w stolicy nie bywało tak dobrze Bogusławskiemu, jak teraz we Lwowie. Bardzo przyjemne jest miasto, choć wiosną tonie calutkie w odmętach błota. I trzeba poczet hajduków do pracy zaprząc, iżby ugrzęzłą w tym błocku karocę na świat Boży wydobyli. Zdarzyło się nawet, że cesarz Józef II na samym rynku ugrzązł wraz z sześciokonnym zaprzęgiem. Cóż zaś czynił ten monarcha we Lwowie? Odbywał podróż po swym własnym kraju! -„ Albowiem zapomnieliśmy dodać, że tenże Pan Najjaśniejszy włada obecnie Lwowem najmiłościwiej i że od roku 1772 cała Ruś Czerwona znalazła się w granicach imperium habsburskiego. Na ratuszu lwowskim, zdobnym dawniej w portrety królów ,i hetmanów, suszy się w oknach bielizna austriackich żołnierzy, a waleczne „miszczany” lwowskie, co dawniej ogniem dział swoich Turków i Szwedów razili, strzelają dalej z armat — w dniu imienin gubernatora. O miasto, któreś dawniej opierało się Chmielnickiemu i kozaczyźnie, kasztelu mężny w potrzebach tatarskich, czemu patrzysz spokojnie, jak ci wywozi Rakus z arsenału „broni ręcznej palnej 42.000 sztuk, harmat pociążnych, spiżowych 12 i prochu w beczkach 26 centnarów”? Lecz miasto czeka smętnie ogłupiałe, albowiem prawią mu kawalerowie kontraktowi, że teraz dopiero będzie we Lwowie dobrze i zacznie go miłować Rzeczpospolita. Weseli ludzie wieku oświecenia rozpoczęli odwiedzać gwałtownie Lwów od tej chwili dopiero, gdy dostać się można było do miasta za zezwoleniem komory austriackiej w Radziwiłłowie czy Bełżcu. Brzydkie przyzwyczajenie ciągnęło po wiek wieków szlachtę polską tam, gdzie można się uczepić jakiejś możnej, żeby obcej klamki. A przeto, gdy na wałach gubernatorskich zaciągnęli wartę grandierzy eksc. Pergena w konopiastych harcopfach, gdy miastem zawładnął supernumerarer Unterleitnant w trójkątnym kapeluszu i odwiniętym kabacie — wówczas Lwów wszedł w modę w Rzeczpospolitej. Nawet na Zamku królewskim w Warszawie zaczęto teraz rozprawiać o brudnym miasteczku znad Pełtwi. Zaborem Rusi Czerwonej nie trzeba się zbytnio martwić. Entre nous soli dit, mój drogi. Rzeczpospolita jest dość wielka, aby tę utratę przeboleć. Czarno-żółty diabeł nie taki straszny, szczególnie dla tych, co już złożyli wiernopoddańcze homagium. A zresztą „witał cię pies, panie Goess”, jak z irytacją zapisał sobie szlachciura jakiś w raptularzu. Komu jak komu, ale wesołkom owym, z którymi wybraliśmy się na pierwszy wojaż lwowski, bynajmniej krwi nie psuła „odmiana stosunków politycznych”. Patrzyli z należną pogardą na obdartusów, którzy zjeżdżają się tłumnie, zwąc się c.k. urzędnikami, na podatki i reformy józefińskie, na trafiki, kasarnie, fiskusy. Kawalerowie rokoka mieli ważniejsze rzeczy na głowie i nie kłopotali się tym zbytnio. ,,Po trzecim rozbiorze — opowiada człowiek ówczesny — zdawało się, że wszystkie prowincje słowo sobie dały, aby się we Lwowie gromadzić. Bawiono się bez końca, kochano na zabój, grano w karty bez pamięci, upijano śmiertelnie i szalano, jak za dobrych czasów”. Przystanią awanturników i garsonerią bon vivantów stała się juści praecjara urbs Leopolis. Tonęły karoce na ulicach, tonęły i dusze ludzkie — w błocie. „Syt i przesycony zabawami rozkosznymi i zbytkiem wszelkiego rodzaju — tak kończy swą spowiedź Imć Jan Duklan Ochocki — odjeżdżałem ze Lwowa podobny do charta, zgonionego w polu i nie mogącego się już ruszyć do najłakomszej zwierzyny”. Zasłynął teraz Lwów jako najpierwszy w Rzeczypospolitej salon de jeu. Jeszcze za barskich czasów przegrał we Lwowie Branicki 10 tysięcy dukatów, a Kasper Lubomirski 40 tysięcy zgarnął. Ks. sufraganowi Sierakowskiemu wypadła raz talia kart w czasie uroczystej celebry, a wcale się tym nie zgorszył, gdy mu raz pani Mniszchowa posłała w prezencie infułę, ukrytą w pokrowcu z żołędników. Wszystkie królewięta wołyńskie zjeżdżały się do Lwowa na partię faraona, aż wdał się w zabawę cesarz Józef II, który ogłosił patent osobny, zakazując najsurowiej „ swoim kochanym poddanym galicyjskim gry w macao, farao, trente, straszaka oraz halbzwolf czyli mezzo - duodeci. Przestępcy tego zakazu za każdym razem 300 czerwonych złotych za karę zapłacą”. Przestępcy wówczas dopiero poczęli grać na dobre i grali przez lat czterdzieści w kamienicy królewskiej u pisarza Rzewuskiego, u Ponińskiego i Turkuła, u Szumlańskiego i u różnych innych Korytowskich. Przy stolikach karcianych i na bankietach kontraktowych dali sobie rendez-vous co najpierwsi awanturnicy. Kogóż poznać chcecie? Może szarlatana Cagliostrę?... Owszem, bywał on we Lwowie pospołu z panem Grabianką, owym mistykiem zwariowanym, który założył w Petersburgu „sektę nowego Izraela” i urządzał magiczne obrzędy w Awinionie. zwabiony sławą przyjemnego miasta przesiedział tydzień u p. Kossakowskiej, bardzo zadowolony z kuchni, i nie mniej z dowcipów weredyczki, gdyż nie rozumiał po polsku. Dobrzy nasi znajomi z Warszawy znaleźli tu we Lwowie wcale niespodziewanych rywali. Obaczyli bowiem nie bez zakłopotania, że wraz z czarnożółtym najeźdźcą spadła na Lwów cała falanga obieżyświatów, filozofów, policjantów i wykpiszowców, którzy bujnością swych przygód mogą się śmiało mierzyć z przyjaciółmi signora Cagliostra. Przybyli profesorowie uniwersytetu, którzy uciekają przed kryminałem, oszuści z tytułami grafów, radcy gubernialni, podejrzani o morderstwa. Ale dla wszystkich znajdzie się miejsce. Lwów słynął zawsze z gościnności. Najliczniej wszelako zgromadzili się nieznani tu prawie dotąd wolnomularze. Niemal z pierwszym oficerem austriackim przyjechał do Lwowa dziwny mistyk z kielnią i fartuszkiem w ręku i jął szukać zwolenników dla kultu Hirama, Wielkiego Budowniczego Świata. Jak grzyby po deszczu, rosły loże masońskie. - Zakładali je kaprale armii Hadika i profesorzy uniwersytetu józefińskiego. L’abbe Baudin rozdzielał w kawiarniach stopnie i patenty masońskie, porucznik von Clemens utworzył dla lwowskiego garnizonu lożę „Pod Trzema Sztandarami”, profesor Fessier, mnich, dramaturg, uwodziciel, orientalista i superintendent ewangelicki w Rosji w jednej osobie, przedsiębrał reformę ustroju lóż lwowskich, ale najwięcej skorzystał chevalier d’Amaud, obrotny syn tapicera z Paryża. A może ciekawiście papieża karciarzy i hetmana wszech ptaków niebieskich, co to kartolupił nawet z Marią Antoniną — Walickiego? Odwiedza często Lwów, bo miłuje stawki wysokie. Zagląda też do miasta ze swej wołyńskiej Tynny stary „książę Denasów”, spokojny już, zmęczony awanturami życia. Pozyskawszy dla tajemnic masońskich jakąś hrabiankę, bliżej nieznaną, jurną pannicę Potocką, poślubił ją potajemnie i wziął potem grube odszkodowanie od rodziny. Innego rodzaju ferment wniósł w loże lwowskie pan kuchmistrz Wielhorski, usadowiwszy tam mimo protestów siostrzyczkę, którą mienił „sławną poetką francuską”. Lóż wolnomularskich było we Lwowie chyba tyle, ile karciarni. Ten fantastyczny globtroter i wesoły zdobywca Gibraltaru, który blagą świat cały podbił, ma opodal Lwowa klucz jaryczowski i swą drugą małżonkę z Gozdzkich, zajętą na szczęście na wsi ogrodem i wodotryskami. Gdzie był Cagliostro, Walicki i de Nassau, tam zabraknąć nie mogło Casanovy. Tedy Jeno że się efektowniej nazywały: „Pod Prawdziwą Przyjaźnią” (1782) była loża arystokracji, w loży „Trzech Białych Orłów” (1772) orzeł biały nie miał wielkiej pociechy, bo gromadzili się w niej urzędnicy austriaccy; za to w „Doskonałej Równości” znaleźli pod pokrywką szat masońskich do- BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA www.ksi.kresy.info.pl skonałe schronienie farmazoni pana Kościuszki. Czyje właściwie jest to miasto, w którym mieszkańcy wytworni mówią po francusku, okupanci po niemiecku, coraz mniej pewni, co się w przyszłości z tej Galicji zrobi, czy się ją sprzeda, czy na jakąś inną Serbię zamieni? Co sądzić o tym grodzie skarlałym, do którego zbiegli się włóczęgowie z całego kontynentu. Więc nie masz tu innych ludzi prócz takich, co szukają mętnej wody dla połowu ryb, prócz lalusiów strojnych, urządzających ostatnią/erę champetre skazanego na śmierć rokoka, czy tylko po to leżą w arsenale ostatnie śmigownice Rzeczypospolitej, by ich Imć Bogusławski do spektaklów używał?. Dniem i nocą trwa dziwne widowisko. Ślęczą do białego rana farmazoni nad tajemnicami siódmego stopnia, cietrzewią się karciarze przy faraonie, a co godzina trębacz z wieży ratuszowej wygrywa hejnał na cztery świata strony i słychać prastarą i śmieszną śpiewkę stróża nocnego: „Pan burmistrz i ławnicy Ślą ostrzeżenie wam, Aby nie palić świecy I nie otwierać bram”! Stary Lwów królewski, emporium Kampianów i Alembeków, śle zza grobu daremne ostrzeżenie ludziom, którzy żadnych przestróg nie słuchali. Czyż istotnie pośpiewy stróżów nocnych ginęły bez echa w mrokach nocy? Już przecież dawny kronikarz nazwał stolicę Czerwonej Rusi Lwowem potrójnym — Leopolis triplex. Więc może i teraz obok Lwowa rokokowego i austriackiego, karciarskiego i obojętnego znajdzie się jaki trzeci jeszcze Lwów? Podobnie jak w lesie odwiecznym wykwitają wśród próchna zwalonych kłód gałązki młodych drzew, tak we Lwowie, na starym gruncie spróchniałej Rzeczypospolitej, róść jęły gwałtownie pędy młode, rwące się ku nowemu życiu. Odszukać polskość Lwowa w osiemnastym stuleciu nietrudno. Zaglądnijcie któregoś południa latem roku 1792 do ogrodu Jabłonowskich i spójrzcie w twarz rycerzyka, który samotny przechadza się po alejach parku. To książę Józef. Pójdźcie i wieczorem do tego samego ogrodu, gdy setki rozpłomienionych gęb aplauduje sztuki narodowe Bogusławskiego. A potem chociażby do kancelarii mecenasa Dzierzkowskiego, gdzie właśnie zebrał się na naradę konwentykiel lwowskich „jakobinów”, a przewodzi im cichcem przybyły z zagranicy oficer inżynierii z perkatym nosem. Przypomnieć jeszcze trzeba by wzburzenie pani Bielskiej, gdy chciała strącić ze łba kapelusz Austriakowi, a także posłuchać, co raportują ganz geheim do Wiednia gubernatorzy Lwowa. Nareszcie niech nas umocni sekretny wierszyk, który obiega miasto w odpisach. „Młoda Galicjanka” woła tam do „dam polskich”: Polki wolne! słuchajcie niewolnicy głosu. Wy, co nie znacie smutnych znaków mej niedoli, co czujecie moc szczęścia, co wam wolność miła, patrzcie: ja dźwigam znamię haniebnej niewoli, ja, co się równie z wami Polką urodziła! Smutna elegia taką kończy się przestrogą: 1 września 2013 - strona 29 Barwy 19. Festiwalu Kultury Kresowej Redakcja Jeśli głos niewolnicy od was pogardzony, jeśli litości wasze serce nie uczuje, wspomnijcie, że i wasz los nie jest zapewniony, że ręka, co nas więzi, na was łańcuch kuje. Lwowa polskiego idźmy dalej szukać na posiedzeniach owej loży masońskiej „Doskonała Równość”, w której zamiast pompatycznych obrzędów omawia się plany przyszłego powstania przeciw Austriakom. Lwów polski mówi między wierszami jedynej wówczas gazety politycznej w Polsce, która wychodziła we Lwowie pod wiele mówiącym mianem: „Dziennik patriotycznych polityków”. I w wielu innych, ukrytych przed okiem rakusowym miejscach skrywa się wierząca w jutro tęsknota miasta i ziemi, choć czasem rozbłyśnie nagle wpośród tłumów, w niedzielne południe na rynku. Tak w dzień Wielkiej Nocy roku 1798 prowadzili policjanci dziwnego więźnia ulicami: zbiedzony i rozczochrany człeczyna zwracał powszechną uwagę, albowiem wśród łachmanów jego szat błyszczał, jak na urągowisko, złoty klucz szambelański. Więźniem owym był Walerian Dzieduszycki, dumny karmazyn i wytrwały rycerz niepodległości, nieustraszony kolaborator powstania kościuszkowskiego, towarzysz jego prac i zamysłów. On to właśnie zaraził loże masońskie myślą rewolucyjną, on wraz z Deniską, Dzierzkowskim i Siemianowskim organizował pierwszą po trzecim rozbiorze próbę chwycenia oręża do walki. Na domiar złego okrutny jakobin wniósł, o zgrozo, memoriał do dworu wiedeńskiego z projektem odbudowania Polski pod berłem Habsburgów. Za to go aresztowano, internowano i na pół roku osadzono wraz z Kołłątajem w twierdzy ołomunieckiej. Nie dla wszystkich jednako przyjemne było miasto, lecz już przecież po trosze świadome czasów nowych i przemian wielkich, których dokonać w nim miało stulecie nowe, rodzące się wśród błyskawic, jak burza.[...] Dokumenty, ty źródła, cyta- - Stanisław Wasylewski „Bardzo przyjemne miasto” UCZESTNICY LU: FESTIWA- BIAŁORUŚ Folklorystyczny Zespół „Przyjaciele” z Borysewa zespół powstał w 2001 roku i składa się z grupy wokalnej oraz instrumentalnej (cymbały, dudka, żalejka (rodzaj dudki ludowej), skrzypce, bęben). W swoim repertuarze ma zarówno polskie piosenki ludowe jak i białoruskie. Kierownikiem zespołu jest Swietłana Waszkiewicz Rodzinny zespół Sachoń z Lidy regularnie bierze udział w imprezach krajowych oraz międzynarodowych. Jest uczestnikim i laureatem wielu konkursów i festiwali. Brali udział w Międzynarodowym Spotkaniu Rodzin muzykujacych Dobre Miasto; Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie 1996 r.; Republikańskim Festiwalu rodzin muzykujących „Żyjemy w radości” w Słonimiu; Miedzynarodowym Festywalu Muzyki Rodzinnej w Tczewe; w VII Międzynarodowym Spotkaniu z Folklorem w Nowogródku. W 2000 roku zespół otrzymał tytuł honorowy „ludowy”. Polski Zespół Pieśni i Tańca „Raduńskie Słowiki” z Radunia celem działalności zespołu jest upowszechnianie i promowanie polskich tradycji ludowych oraz narodowych zarównow kraju jak i za granicą, a także rozwijanie wrażliwości artystycznej dzieci i młodzieży. Zespół powstał w 1992 roku. Obecnie skupia w swoich szeregach około 70 dzieci i młodzieży w wieku od 7 do 17 lat. W bogatym i zróżnicowanym repertuarze zespołu znajdują się przede wszystkim polskie tańce narodowe (polonez, mazur, krakowiak, oberek) i regionalne m.in. suita kaszubska, lubelska, apoczynska oraz tańce białoruskie. Kierownikiem zespołu jest Franciszka Gabis, 1 września 2013 - strona 30 choreografem Helena Stecenko Polski Zespół Ludowy „Kresowiacy” zespół w obecnym składzie istnieje od 1990r. Zaledwie kilku członków chóru posiada wykształcenie muzyczne. Pomimo tego, dzięki wysokim wymaganiom stawianym przez dyrygenta, wytężonej pracy i ogromnym talentom, chór osiągnął bardzo wysoki poziom artystyczny. Śpiewa na cztery głosy z akompaniamentem, a także a capella. Delikatny śpiew, czysta intonacja głosów, precyzyjne opracowanie muzyczne każdego utworu, niepowtarzalny, bogaty repertuar wyróżniają ten chór spośród innych. Repertuar obejmuje: utwory klasyczne takich kompozytorów jak m.in. Beethoven, Mozart, Schubert; pieśni ludowe w opracowaniu polskich autorów jak Moniuszko, Lutosławski, Maklakiewicz; pieśni patriotyczne, w tym chóralne utwory z opery Krakowiacy i górale Bogusławskiego; pieśni religijne, w tym liturgiczne i kolędy; utwory estradowe. Kapela „Polskie Kwiaty” z Grodna powstanie Kapeli w 2009 r. było zainspirowane wieloma występami kapel podwór- BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA www.ksi.kresy.info.pl kowych z inicjatywy Lilii Trofimowicz i przy zaangażowaniu Działu Kultury ZPB. W jej składzie znalazły się: skrzypce, cymbały, akordeon, perkusja, flet oraz wokaliści. Repertuar kapeli zawiera polskie piosenki ludowe oraz utwory instrumentalne. Białoruski Ludowy Zespół Taneczny „Prialica” z Grodna powstał w 1969 roku. Od 1977 roku zespołem kieruje pani Nina Zalewska, absolwentka Instytutu Kultury w Leningradzie. Cechą zespołu jest umiejętne korzystanie z ludowych tradycji Białoruskiej choreografii. W swoim repertuarze zespół posiada białoruskie tańce ludowe oraz tańce regionalne z Grodzieńszczyzny. Jest to zespół młodzieżowy i liczy ponad 40 osób. Zespół daje liczne występy na Białorusi oraz często odwiedza Polskę, Litwę, Łotwę oraz Rosję. W 1980 roku zespół otrzymał tytuł „Zespołu Ludowego”. W 1998 roku kierownik Ludowego Zespołu Tanecznego „Prialica” pani Nadzieja Zalewska otrzymała odznakę „Zasłużona dla Kultury Białoruskiej”. Zespół „Grodzieńskie Słowi- ki” z Grodna powstał pod koniec lat 80 minionego stulecia, kiedy na Kresach zaczynało się odrodzenie polskiego języka i kultury. „Grodzieńskie Słowiki” stały się jednym z pierwszych polskich zespołów na Białorusi. Założycielami i kierownikami artystycznymi Zespołu są Alicja i Andrzej Binertowie. Zespół składa się z chóru czterogłosowego i or- kiestry kameralnej. Repertuar Zespołu jest rozmaity: utwory muzyki polskiej klasycznej, polskie pieśni patriotyczne, religijne, piosenki ludowe, popularne, estradowe. Zespół od wielu lat współpracuje z solistami Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie. Do swoich sukcesów Słowiki zaliczają liczne nagrody na Festiwalach Międzynarodowych. Kierownictwo Zespołu za zasługi i duży wkład w dziedzinie propagowania, odrodzenia na Polskich Kresach ojczystej kultury, muzyki, tradycji narodowych zostało odznaczone prestiżowymi nagrodami: Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Dyplomem Australijskiej Fundacji Polkul, Złotym Pucharem Dziennikarzy Polonijnych, Orderem Uśmiechu, Medalem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska „. LITWA Polski Zespół Artystyczny Pieśni i Tańca „Wilia” z Wilna został założony w 1955 roku przez polską społeczność w Wilnie i jest najstarszym zespołem na Wileńszczyźnie, który już od 58 lat propaguje polską kulturę, folklor i tradycje zarówno na Litwie jak też poza jej granicami.Od początku swego istnienia zespół bierze aktywny udział w krajowych oraz międzynarodowych festiwalach i przeglądach, ma na swym koncie ponad 1500 koncertów na różnych scenach świata. Za całokształt działalności artystycznej i kultywowanie tradycji polskich na Litwie zespół został wyróżniony wieloma odznakami Rzeczypospolitej Polskiej i Republiki Litewskiej, miedzy innymi: odznaką „ Zasłużony dla kultury polskiej”, medalem im. Oskara Kolberga, odznaką Marszałka Senatu RP „Złoty laur” oraz wieloma innymi. Zespół ma w swoim repertuarze polskie tańce narodowe, suity regionalne z prawie wszystkich regionów Polski oraz bliskie sercu pieśni i tańce Ziemi wileńskiej. Kierownikiem artystyczny i dyrygentem jest Renata Brasel, choreografem - Marzena Suchocka, kierownikiem dziecięcej grupy tanecznej - Beata Bużyńska, kierownikiem kapeli - Anna Kijewicz Kapela „Stare Nowe” z Niemenczyna grająca w stylu newfolk, world music. Zespół powstał dopiero w końcu 2011 roku a całkowicie uformował się w styczniu 2012 roku. Założyło go rodzeństwo Paweł i Katarzyna Źemojcin. Od dzieciństwa razem uczęszczali do szkoły muzycznej, później studiowali na jednym roku na wydziale jazz’u i muzyki estradowej w Kolegium Wileńskim. Wspólnie stanęli na drodze prowadzącej ku StaraNova. W szybkim czasie dołączyli pozostali członkowie zespołu. Są to młodzi ludzi pełni życia i nowych pomysłów. Podstawę repertuaru stanowią polskie piosenki ludowe popularne niegdyś, a niektóre z nich i teraz na Wileńszczyźnie, wykonywane we własnych, współczesnych aranżacjach. Chociaż na Wileńszczyźnie szeroko rozpowszechnione są kapele ludowe, łączące tradycyjny folklor z muzyką estradową i biesiadną, zespołu typu newfolk śpiewającego po polsku jeszcze nie było. Piosenki ludowe właśnie z tego terenu są bardzo swoiste. Gwara wileńska w tekstach to różne historie: o młynarzu i jego córce, jak chłopiec niszczy panny nadzieje, o dziurce w płocie etc. Odczuwany jest niegdyś inny pogląd na życie człowieka, na stosunki między ludźmi. Także słowem wyrażana jest miłość do przyrody, ojczyzny. Melodia niekiedy łączy polskie, białoruskie, litewskie intonacje. Staraja się za pomocą muzyki łączyć przeszłość z teraźniejszością. Chcą by ludzie nie zapominali o cudownym, starym Wilnie, ale także poprzez pieśni odczuwali nastrój jaki panuje w tym mieście www.ksi.kresy.info.pl BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA 1 września 2013 - strona 31 Ponary Michał Kamiński Słyszę Ponary myślę o rany To kolejna ziemia gdzie wróg zadał nam rany Litewski zdradziecki pies kolaboruje z SS Bardzo przykre to jest Strzelcy Konarscy są bardzo chamscy Niby Litwini więc z naszej winni być linii Ale niech Ciebie to nie zmyli Bo to bardzo źli ludzie byli teraz. Ludowy Zespół Pieśni i Tańca „Wilenka” z Wilna powstał w 1971r. Jest pierwszym dziecięcym polskim ludowym zespołem pieśni i tańca na Litwie. Zespół ciągle pracuje nad poszerzaniem repertuaru i doskonaleniem swego kunsztu artystycznego. Program artystyczny zespołu stanowią melodie, pieśni i tańce wileńskie, litewskie, żydowskie oraz regionalne i narodowe Polski. Zespół niejednokrotnie podbijał serca publiczności na rodzimych scenach Wilna, oraz występami za granicą w Polsce, Łotwie, Norwegii, Bułgarii i na Węgrzech. Kierownikiem artystycznym zespołu jest Janina Łabul, choreografem Justyna Wasiukiewicz. Zespół Pieśni i Tańca „Jawor” z Awiżeń prezentuje oryginalny polski folklor ludowy. W swoich szeregach gromadzi młodzież w wieku od 18 do 30 lat, która ćwiczy w dwóch sekcjach: tanecznej i wokalnej. Na repertuar Zespołu składają się polskie i wileńskie pieśni ludowe, pieśni patriotyczne, tańce regionów Polski, tańce wileńskie oraz białoruskie, a także obrazki sceniczne, np. Dożynki. Pomimo tego, że Jawor działa dopiero od czterech lat odbył już wiele koncertów w kraju i za granicą. Trio wokalne z Połuknia zostało założone przed sześciu laty. W dzisiejszym składzie śpiewają: Iwona Grigiene, Agnieszka Szczygło i Renata Jokniene (kierownik zespołu). Zespół wokalny śpiewa na wszystkich organizowanych imprezach starostwa, jest zapraszany do różnych zakątków rejonu trockiego, a także Polski: Gorzowa, Olsztyna, Ostródy, Lidzbarka Warmińskiego i innych miast . UKRAINA Dziecięcy Zespół Folklorystyczny „Kwiaty Bukowiny” z Czerniowic zespół powstał w 1998 roku przy Polskiej Szkole Niedzielnej. Repertuar składa się z polskich oraz bukowińskich pieśni i tańcόw ludowych. Uczestnikami zespołu są uczniowie szkoły w wieku od 8 do 13 lat. Zespół koncertuje na scenach Ukrainy i poza jej granicami: w Polsce, w Austrii i we Włoszech. Pełniąc funkcję ambasadorów kultury polskiej. W 2011 roku zespół został uhonorowany odznaczeniem „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Kierownicy zespołu: choreografia Halina Prowalska; zespół śpiewaczy Ałła Zubczuk; kierownik artystyczny Łucja Uszakowa. Orkiestra „Henryk Band” z Sambora działa przy rejonowym Domu Kultury w Samborze. Henryk Melnarowicz „zasłużony dla Kultury Polskiej”, znany publiczności mrągowskiej z wcześniejszych Festiwali jest jego trzecim z rzędu kierownikiem. Wokalno – instrumentalny zespół „Akwarela” z Łucka powstał w 2003 roku przy Towarzystwie Kultury Polskiej im. Tadeusza Kościuszki. Zespół tworzą nauczyciele, muzykanci, bibliotekarka. Od samego początku zespół bierze czynny udział we wszystkich imprezach Towarzystwa, festiwalach, konkursach różnego poziomu zarówno na Ukrainie jak i w Polsce. Zespół „Mościskie Słowiki” z Mościsk powstał przy Towarzystwie Kultury Polskiej Ziemi Mościskiej w 1996r. Założycielką chóru była pani Krystyna Husarz, jej pracę kontynuował ś.p. Adam Pelc. To był pierwszy chór, który powstał i propagował piosenki religijne, ludowe, współczesne w języku polskim na terenach woj. Lwowskiego oraz po Ukrainie i Polsce. Zespół niejednokrotnie brał udział w Międzynarodowych konkursach pieśni religijnej, występował w wielu miastach Ukrainy i Polski gdzie zdobywał nagrody i dyplomy. Chór uzyskał popularność biorąc udział w Międzykontynentalnym festiwalu pieśni religijnej, który odbył się w Lodzi i gdzie pierwsze miejsce zostało podzielone miedzy chorem z Chicago a Mościskimi Słowikami. W 19. Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie wzięła udział cząstka chóru z towarzyszeniem zespołu instrumentalnego. SYBERIA Folklorystyczny Zespół Polonijny „Korale” z Żeleznogorska -Krasnojarsk działa przy organizacji „Polonia Żeleznogorska i składa się z potomków Polaków zesłanych przed laty na Syberię. Ważne dla nich jest zachowanie polskości oraz podtrzymywanie kontaktów z Polską. Zespół aktywnie bierze udział w licznych imprezach miejscowych i krajowych i przedstawia polską kulturę. Zespół był organizatorem I Syberyjskiego Festiwalu Polskiego Folkloru w Krasnojarsku w 2003 r. Zespół prezentuje folklor różnych regionów Polski, tańce narodowe. W repertuarze zespołu jest również kilka układów prezentujących kulturę syberyjską. Kierownikiem i choreografem zespołu jest absolwentka Studium Instruktorów Polonijnych Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie Julia Skidan. POLSKA Studio Wokalne „SUKCES” istnieje od 1997r. Założycielką i kierownikiem artystycznym grupy jest Agata Dowhań - doświadczona wokalistka niegdyś czołowego zespołu estrady polskiej „ALIBABKI”. „SUKCES” to pierwszy w Polsce dziecięco-młodzieżowy zespół folkowy. Występy zespołu to niezapomniane widowiska taneczno –wokalne. Zespół wykonuje stare utwory ludowe w nowoczesnych aranżacjach. Studio Wokalne ma na swoim koncie sporo znaczących nagród i wyróżnień na konkursach i festiwalach piosenki, a także występy telewizyjne i nagrania studyjne. Co naszych Rodaków po prostu wybili A niczemu winni nie byli W chwilę pozbyli się 100.000 Polaków Niczym w wypadku auto znaków Niczym wycinka znaków Tak bardzo nienawidzili Polaków Nasi ponad 20 tysi, reszta to Żydzi Czemu Litwy ta zbrodnia dziś nie brzydzi?! Mordowali młodych i starych Tylko jednego dnia zgładzili ich 70 jarych Gimnazjum, liceum i studia „Wyschły”szybko niczym studnia Nie znali dnia ani godziny Kiedy dopadną ich podłe Litwinów czyny Litwa, Polska nadbałtyckie kraje Skąd u sąsiadów tyle chamstwa? Gdzie godność, poszanowanie mają na dalszym planie Co ich skłoniło by wykonać te diabelskie zadanie Miej nas w opieceNajwyższy Panie, a nic nam się nie stanie Przecież nie każdy Litwin ma prześladowczą, morderczą manię! Czy to lanie na kolanie przy Mamie Wpłynęło na ich bandyckie dorosłe już działanie?! Bóg ich oceni, Bóg ich osądzi Do czego każdego dnia każdy z tych drani dąży! Może jednak jeszcze do pojednania z Nim zdąży? Przecież ludzie są tacy mądrzy Więc czemu pozbawiają życia bliźniego swego?! Mając w Niebiosach Patrona Tego Samego! Skąd u nich takie chore ego?! Nie pojmę tego nigdy Kolego! Nigdy przypadkiem nie dąż do tego! Jeśli chcesz się mieć za ziomka mego! NASI PARTNERZY i NASZE SERWISY - REKLAMY 1 września 2013 - strona 32 Nasze serwisy www.ksi.kresy.info.pl Partnerzy medialni www.kresy.info.pl www.wolyn.org Dołącz do grupy PARTNERÓW MEDIALNYCH Nie może Ciebie tutaj zabraknąć www.pokolenia Kresowe www.11lipca1943.wolyn.org NADLEŚNICTWO TOMASZÓW ZAPRASZA! Jedziesz do Lwowa, szukasz noclegu przed granicą skorzystaj z naszej oferty. Tanie noclegi w kwaterze myśliwskiej w miejscowości Pańków oddalonej 11 km od Tomaszowa Lubelskiego i 33 km od przejścia granicznego Hrebenne. Dysponujemy 6 (7) miejscami w kwaterze, położonej w urokliwym miejscu w sąsiedztwie lasu. Centralne położenie na Roztoczu Środkowym umożliwia uprawianie turystyki pieszej i korzystanie z usług pobliskiej stadniny koni. Ceny brutto za noclegi: * Liczba osób 2 i więcej - 46 zł za 1 osobę / 1 dobę * 1 osoba - 52 zł za 1 dobę Zamawianie gów: nocle- e-mail: [email protected] fax: 84 665 88 71 telefonicznie w Nadleśnictwie Tomaszów (w godz.715-1515): 84 664 24 58; 664 24 59; 664 24 50; 691 760 093; 691 497 729 Redakcja - Kontakt: Bogusław Szarwiło - Redaktor Naczelny [email protected] 607144741 Aleksander Szumański [email protected] 607 345 832; 664 773 118 Zofia Wojciechowska [email protected] 518 921 104; 608 475 240 Ryszard Zaremba [email protected] 667 001 775 Anna Małgorzata Budzińska [email protected] 660 159 143 Maciej Prażmo [email protected] 602 319 309 Andrzej Łukawski - Wydawca [email protected] 22-853 43 97; 501 153 340 Jesteś pasjonatem Kresów? Koniecznie skontaktuj się z Kresowym Serwisem Informacyjnym [email protected] Wydawca: Bartexpo Agencja Reklamowa; 02-670 Warszawa ul. Puławska 240 / 60 tel. 22 853 43 97; 602 397 844 ISSN 2083-9448; wpis do EDG: UD-IV-WDG-A-5415-PLE-2644-2-10 NR 352888 ; Red. Nacz. Bogusław Szarwiło (urlop zdrowotny). Dział „BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA„ Aleksander Szumański [email protected] 607 345 832 ; 664 773 118, Rubryka "Mazurskie Barwy Kresów-Program Pomost" Zofia Wojciechowska [email protected] , tel: 608 475 240, Redaktorzy: Ryszard Zaremba tel: 667 001 775 , [email protected] ; Andrzej Łukawski 501 153 340 , [email protected]; Anna Małgorzata Budzińska [email protected] 660 159 143; Maciej Prażmo [email protected] 602 319 309