Wydanie numer 9/2013 - Kresowy Serwis Informacyjny

Transkrypt

Wydanie numer 9/2013 - Kresowy Serwis Informacyjny
1 września 2013 - strona 1
ORGAN MEDIALNY POROZUMIENIA POKOLEŃ KRESOWYCH
K R E S OWY
Serwis Informacyjny
PAMIĘTAĆ O KRESACH, O MAŁEJ OJCZYŹNIE PRZODKÓW,
TO NIE TYLKO OBOWIĄZEK, ALE ZASZCZYT
Nr. 9/2013 (28), e-miesięcznik
1 września 2013
1939- 2013
74. rocznicy wybuchu II wojny światowej
PAMIĘTAMY
NIEZBĘDNIK KRESOWY 2013
ISSN 2083-9448
www.ksi.kresy.info.pl
III Ogólnopolskie
Spotkanie Miłośników Wołynia
w Świątnikach
k. Sobótki 14-15
września 2013 r.
III Ogólnopolskiego Spotkania Miłośników Wołynia w
Świątnikach k. Sobótki..str.10
Szlakiem
Wołodyjowskiego.
W życiu nie powinno się mówić: nigdy! Na wycieczkę na
Kresy namówiła mnie moja
żona Alinka. Koniecznie
chciała poznać tereny, o których jej mówiłem, a które były
moim dzieciństwem. Nadarzyła się okazja wyjazdu, bo
biuro podróży.... str.17
Mord w Czarnym
Lesie.
Czarny Las to duży kompleks
leśny położony o kilka kilometrów na zachód od Stanisławowa, (czyli obecnego Iwano-Frankowska na Ukrainie),
który w okresie okupacji niemieckiej był miejscem masowych egzekucji mieszkańców
tego miasta.......str. 20
Wspomnienia
Rok 1939. Wszędzie się
mówi, o wojnie. Na ulicach w
wolnych miejscach obywatele
kopią schrony przeciw lotnicze. W szkołach nauczyciele
tłumaczą jak się zachować
na wypadek wybuchu wojny,
Drużyny harcerskie prowadzą
szkolenia sanitarne.
Na ulicach plakaty „Silni
zwarci gotowi”. „Nikt nam nie
zrobi nic, nikt nam nie ruszy
nic bo z nami Śmigły Rydz”.
Tak minął rok szkolny 1938 39. Skończyłem ....str.21
Dożynki na Kresach w oczach
Ireny- Pokucie,
Horodenka, w
majątku księcia
Lubomirskiego.
Przytoczę więc tutaj opis dożynek na Kresach zapamiętanych przez panią Irenę -z
domu Piotrowską. Najpierw
jednak współczesność. Dzisiaj szerokie łany zbóż koszą
nowoczesne kombajny. Człowiek siedzi w szczelnej kabinie z klimatyzacją i szerokimi
ostrzami kombajnu zbiera
zboże. Od czasu do czasu podjeżdża traktor i odbiera gotowe ziarno. Okrągłe snopki słomy wiązane są mechanicznie.
str.26
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
1 września 2013 - strona 2
Pierwszy Zadwórzański
Rajd Rowerowy
www.ksi.kresy.info.pl
Stanisław Szarzyński
-Król, solistka z Przemyskiej
Kapeli „Fidelis”. W Mszy Św.
i uroczystości uczestniczyło
około 700 osób, m in. minister Andrzej Kunert Sekretarz
P
ierwszy
Zadwórzański
Rajd Rowerowy Przemyśl
- Lwów - Zadwórze wyruszył w trasę 17 sierpnia,
w 93 rocznicę bitwy z bolszewicką konnicą Siemiona Budionnego w której zginęło 318
młodych polskich ochotników
zwanych „Orlętami”. Rowerzyści wyruszyli w trasę spod
pomnika Orląt Przemyskich z
modlitwą i błogosławieństwem
Księdza Tadeusza Patera- Kre-
sowianina. Przejechali ulicą
Zadwórzańską, Rondem Ofiar
Wołynia i Rondem Kresowian
do Lwowa, a w dniu następnym
pod pomnik w Zadwórzu.
Był to „Rajd Pamięci” o bohaterskich „Orlętach Polskich
Termopil”, którzy zginęli, abyśmy żyli wolni.
W niedzielę 18 sierpnia wyruszyła z Przemyśla już 10-ta
pielgrzymka autobusowa do
Zadwórza z Księdzem prałatem
Stanisławem Czenczkiem, który już po raz czwarty wygłosił
homilię przy ołtarzu polowym
obok pomnika.
Po Mszy Św. i uroczystości
pod pomnikiem wystąpili harcerze z „Przemyskiej Czarnej
Trzynastki” śpiewając swoją autorską piosenkę „Kwiaty
Zadwórza”, a następnie pieśń
o „Wiernych Lwowskich Madonnach” zaśpiewała, grając
na akordeonie Teresa Kuczera-
mieszkańcy Lwowa i okolic,
pielgrzymi z Polski oraz Pani
Maria Mirecka -Loryś , 97- let-
Rady Ochrony Pamięci Walk
i Męczeństwa, Marszałek Województwa
Podkarpackiego
- Władysław Ortyl, senator Andrzej Matusiewicz, Konsul RP
we Lwowie Jarosław Drozd,
przedstawiciele miejscowych
i rejonowych władz Ukrainy,
nia siostra śp. ks. Bronisława
Mireckiego, który jako 16-letni
chłopiec walczył w Bitwie pod
Zadwórzem.
Organizator pielgrzymek
Stanisław Szarzyński
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
1 września 2013 - strona 3
Duma i smutek, że odeszli
Bożena Ratter
24
sierpnia 2013 r.,
pod Zamkiem Królewskim w Warszawie
pożegnaliśmy
uczestników XIII już, Międzynarodowego
Motocyklowego
Rajdu Katyńskiego, którzy wyruszyli przez polskie ziemie
II Rzeczypospolitej (należące
obecnie do Litwy, Białorusi i
Ukrainy ) do Rosji i Wiednia,
śladem naszych wspaniałych
Rodaków.
Uroczystość pożegnania przy
Kolumnie Zygmunta, w tle na
wieży Zamku Królewskiego napis „Wygnańcy” doskonale wpisujący się w wydarzenia.
„Wygnańcy” to tytuł wystawy
o deportacjach i wysiedleniach,
które dotknęły miliony obywateli polskich wskutek napaści
i okrutnej, nieludzkiej decyzji
sąsiadów II RP, Niemców i Sowietów, którzy 23 sierpnia 1939
roku paktem Ribbentrop-Mołotow skazali Polskę na unicestwienie, na „ czwarty rozbiór”
jak napisał Tomasz Gross w
książce „W czterdziestym nas
matko na Sybir wysłali”.
Eksterminacja Polaków na wielką skalę rozpoczęła się od uwięzienia i stracenia oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego, którzy
zmobilizowani 1 września 1939
roku do walki z Niemcami dostali się po 17 września 1939r.do
niewoli sowieckiej.
„Wszelako zbrodnia katyńska to
tylko jeden epizod, choć może
najbardziej dramatyczny, obozów jenieckich, w których sowieci trzymali Polaków było,
bowiem około sto pięćdziesiąt”(Tomasz Gross) … Rozpytywano jeńców o udział w wojnie
1920 roku i podkreślano wielokrotnie, że rozprawa z Polską
to zemsta za tę wojnę. Gdy 24
czerwca 1941 roku Niemcy
zaatakowały ZSRR, NKWD
mordowało w aresztach i więzieniach polskich jeńców, „w
Dubnej strzelano do nich przez
judasze, w Borysławiu miażdżono kończyny, sznurowano drutem kolczastym usta, wyrywano
sutki i genitalia, zasypywano
jeszcze żywych ziemią”. Niektóre więzienia ewakuowano,
jeńców pędzono setki kilometrów, w upale, bez pożywienia i
wody, po drodze umierali z wycieńczenia lub byli mordowani.
”Po przejściu do Zborowa gdzie
mieścił się przejściowy obóz
naszych jeńców znaleźliśmy
3 czapki naszych żołnierzy, a
na jednej był mózg. Obok tych
czapek leżała drewniana pałka pokaźnych rozmiarów cała
we krwi. Na ciałach leżał duży,
rzeźnicki nóż, gardła poderżnięte, piersi pocięte nożem a jeden
miał nawet wycięte narządy
płciowe (Tomasz Gross)”.
Oprócz Wojska Polskiego ofiarami eksterminacji byli osadnicy
wojskowi, właściciele ziemscy,
policja, służba leśna, nauczy-
ciele, urzędnicy, bogatsi chłopi. Jak ich odnajdywano wśród
jeńców?. „Po ustawieniu nas w
szeregi zaczęli badać każdemu
ręce, kto miał mniej spracowane fizycznie wysuwali go przed
szereg i bili kolbami, a jednego
przodownika policji zastrzelili z
rewolweru”.
Świadek ewakuacji więzienia w
Starej Wilejce 24 czerwca 1941
roku, wymienia współwięźniów:
Franciszek Pisarczyk, ppor. rezerwy, geometra; Antoniewicz,
rolnik; Warasko Mieczysław,
dozorca drogowy; Paszkiewicz
Herman, technik melioracyjny;
Afranowicz Michał, kierowca
samochodowy; Siesiecki, urzędnik samorządowy; Wasilewski,
technik drogowy; Józef Burdecki, kolejarz”.
Kolejna forma eksterminacji to
wywózki na tzw. „białe niedźwiedzie”. Młodych chłopców w
wieku poborowym odstawiano
do jednostek Armii Czerwonej
w głąb ZSRR, jeńców wojennych wywożono np. do kopalń
w okolicy Krzywego Rogu.
„Ale kiedy mowa o deportacjach, ludzie, którzy przeżyli
te czasy mają na myśli przede
wszystkim cztery wielkie wywózki – lutową, kwietniową i
czerwcową z 1940 roku, oraz
wywózkę, która miała miejsce
w czerwcu 1941 roku. W czasie
tych czterech masowych deportacji zabierano ludzi po prostu
z domów albo z ulicy, nie zaś z
miejsc odosobnienia jak areszt
czy obóz jeniecki. Ludzie wpadali w rozpacz. Bo oto, wyrwanym ze snu, dekretowano nagle
koniec życia takiego, jakim je
znali, nie mówiąc zgoła, co ich
czeka w przyszłości. W ciągu
jednej nocy pustoszały wtedy
całe wioski i ulice miast.”
To właśnie do tych opustoszałych miejsc, z których Niemcy
i sowieci wygnali Polaków zamieszkałych tam od wieków,
udali się motocykliści. Złożą
kwiaty w miejscach kaźni i odwiedzą tych, którzy przetrwali
tę okrutną wojnę i tam pozostali.
„Kiedy Hitler napadł na ZSRR
w czerwcu 1941 roku, armia
niemiecka zastała bardzo odmienione społeczeństwo, było
już ono niejako skrócone o głowę- górna warstwa społeczeństwa była solidnie przetrzebiona
przez wywózki, aresztowania
i egzekucje „(Tomasz Gross).
To nasi wielcy Polacy, którzy w
czasie II Rzeczypospolitej pracowali na rzecz naszego wspólnego dobra, znani całemu światu
naukowcy, inżynierowie, przedsiębiorcy, urzędnicy, ludzie biznesu, kultury i sztuki, podróżnicy, odkrywcy świata, chłopi i
mieszcanie, z których musimy
być dumni! Przypominanie ich
to nie martyrologia, to pamięć
o wspaniałych postaciach naszej
historii!
Czy można wyobrazić sobie
odbudowę Warszawy i Polski,
gdyby nie ta część „głowy”,
która przetrwała? Przecież nie
zawdzięczamy tego czerwonej zarazie, która przyszła ze
wschodu i zniewoliła nas po II
wojnie. Czy chwalimy się tym,
iż w tak krótkim czasie została odbudowana Starówka? Czy
znajdziemy podobny przykład w
świecie? Czy powstałyby wspaniałe polskie uczelnie gdyby nie
wysiłek profesorów i nauczycieli, którzy wygnani ze wschodnich terenów II RP osiedlili się
w Gliwicach, Gdańsku, Wrocławiu? Czy powstałyby wspaniałe
filmy, kabarety, piosenki, teatry
i inne dobra kulturalne gdyby
nie przedwojenni Polacy? Czy
mielibyśmy dzieła sztuki gdyby
nie tamci artyści ? Te wspaniałe,
przedwojenne szkoły, uczelnie
świeckie i prowadzone przez
zakony, ziemianie, krzewiący
nowoczesne metody uprawy i
hodowli, polskie rody, mecenasi nauki i kultury, na których
zbiorach kształtował się smak
i wiedza pokoleń, ta wspaniała
pomoc społeczna świadczona
przez nich różnym grupom narodowościowym. Ten optymizm
i wiara i umiłowanie do wspaniałego polskiego krajobrazu.
Ta pogoda ducha, wspaniały,
inteligentny humor, czy tzw.
kindersztuba, którą się ma niezależnie od wykształcenia.Szacunek i wrażliwość na drugiego
człowieka.
W lipcowy poniedziałek br., w
taksówce włączone radio Eska.
Rozbawiony, męski głos opowiada o Argentynie, podkreśla,
że i tam są Polacy. Odkąd są,
giną portfele i rowery. Taksówkarz informuje mnie, iż niejaki
Kuba Wojewódzki dzieli się
wrażeniami ze słuchaczami. Jak
napisał Tomasz Gross, inteligencja, towar deficytowy po II
wojnie światowej, nauczanie w
szkołach miłościwie nam panujący ograniczają do tematów,
które onegdaj poruszało się w
maglu, jako wyborca dopomi-
nam się zakazu używania słów
szkalujących moich Rodaków,
one również mnie obrażają.
Miliony wspaniałych Polaków
uratowało swoje życie lub kariery pozostając na emigracji, i
nadal stanowią elitę światową ,
z której powinniśmy być dumni.
Obecna przymusowa emigracja za chlebem i ucieczka przed
ignorancją władz to temat do refleksji. Mamy powód do dumy
z Polski , z Polaków, naszych
przodków i współczesnych, którzy myślą podobnie. Dla wzbogacenia wiedzy polecam opiniotwórcom jeden z listów z książki
Tomasza Grossa:
„Gdy wkroczyli bolszewicy do
Polski ludzie we wsi zaczęli się
smucić, płakać. Przez kilka dni
byli dobrzy dla ludzi a potem
zabierali krowy, konie, zboże,
jajka, dozwalali więźniom kryminalnym mordować naród za
najmniejsze przestępstwo. Robili rewizje za rewizją, szukali
broń a co znaleźli drogocennego to zabierali, pierścionki złote, zegarki, rowery itp. Zabrali
mego ojca do niewoli, dlatego,
że był gajowym, i męczył naród,
bo był wielkim panem”. Jest też
inny obszerny dokument o skali
kradzieży dokonanej przez Stalina na terenach Polski, książka
Bogdana Musiała „Wojna Stalina”.
W Warszawie kursuje zabytkowy tramwaj oznaczony literą T.
Ten tramwaj dostarczony został
w 1939 roku do Warszawy na zamówienie ze Śląska, ze „Wspólnoty interesów”. Tramwaje tak
bardzo spodobały się Niemcom,
iż zrabowali z fabryk na Śląsku
pozostałe wagony zamówione
przez Warszawę i dostarczyli je
do Berlina i Gdańska.
A w całej Europie czwarte w
ogóle w kolejności miasto, które sobie jeszcze w XIX wieku
zafundowało kolej elektryczną
( po Wiedniu, Pradze, Berlinie
i Hmaburgu) to polskie miasto
Lwów.Powodem budowy tram-
waju elektrycznego w 1893 roku
we Lwowie była Powszechna
Wystawa Krajowa, na którą miał
przybyć sam cesarz, Franciszek
Józef I. Mimo sporu o budowę
tramwaju elektrycznego, który
oparł się o Międzynarodowy
Trybunał w Kolonii, przestały człapać po bruku lwowskim
szkapy, ciągnące tramwajowe
wozy. Tramwaj dla cesarza wybudowano ale dygnitarze lwowscy na każdym kroku polskość
Lwowa podkreślali i gdy cesarz
miał zjechać do Lwowa, wielce
martwił się najwyższy sądownik w kraju Ekscelencja Prezes
Tchórznicki, jak mu przez usta
przejdą niemieckie słowa powitania,aż wymyślił i palnął mowę
po łacinie..(Jerzy Janicki „Krakidały”).
Pożegnać uczestników XIII
Międzynarodowego
Motocyklowego Rajdu Katyńskiego
przyszła siostra Stanisława
Dłużniewskiego, nauczyciela z
Mławy, który zmobilizowany
w 1939 roku, po zwycięstwie
Niemców został pojmany przez
sowietów, wywieziony i zamordowany w Charkowie.Miała
kilkanaście lat gdy wybuchła
wojna, o śmierci brata dowiedziała się dopiero w 1991 roku.
Wspominała znicze zapalne na
Powązkach, flagi polskie, które
rodziny zawieszały na krzyżu
i 2-ch osiłków, którzy te flagi zdzierali. 26 sierpnia 1981
roku wzniesiony został pierwszy w Polsce Krzyż Katyński
na Cmentarzu Wojskowym na
Powązkach i usunięty w nocy
przez SB.
h t t p : / / w w w. k o n f l i k t y. p l / a ,842,II_wojna_swiatowa,Bitwa_pod_Mlawa.html
http://www.zamek-krolewski.
pl/zwiedzanie/ekspozycje-czasowe/zapowiedz-wystawy-wygnancy
Bożena Ratter
1 września 2013 - strona 4
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
www.ksi.kresy.info.pl
XIII Motocyklowy Rajd Katyński
Anna Ostrowska
W sobotę, 24 sierpnia o godzinie
9.00 spod Pomnika Katyńskiego
przy ul. Powale w Warszawie
wyruszył XIII Międzynarodowy
Motocyklowy Rajd Katyński, w
którym weźmie udział 83 motocyklistów z całej Polski i z zagranicy na 76 motocyklach. Trasa
XIII Rajdu potrwa 3 tygodnie i
będzie liczyła ponad 7 500 tys.
km. Organizatorem jest Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński.
Tegoroczny Rajd Katyński będzie wyjątkowy. Jego trasa poprowadzi nie tylko przez tereny
Kresów Rzeczpospolitej, ale i
śladami oręża Jana III Sobieskiego, aby uczcić 330. rocznicę
polskiego zwycięstwa pod Wiedniem. Obejmie zatem: Polskę,
Litwę, Białoruś, Rosję, Ukrainę,
a także Słowację, Węgry, Austrię
i Czechy.
Wśród odwiedzanych miejscowości znajdą się m.in.: Warszawa
– Ostrów Mazowiecka – Bielsk
Podlaski – Sokółka – Suchowola
– Okopy – Giby – Ponary – Wilno – Mejszagoła – Pikieliszki
– Podbrzezie – Glinciszki – Zułów – Powiewiórka – Oszmiana
– Lida – Krupa (Krupowo) –
Bogdanowo – Surkonty – Mińsk
(Kuropaty) – Chatyń – Mohylew – Lenino – Smoleńsk (teren
lotniska Siewiernyj) – Katyń
– Moskwa – Butowo – Briańsk
– Kijów (Bykownia) – Żytomierz – Berdyczów – Chmielnik – Chmielnicki – Latyczów
– Winnica – Brahiłów – Bar –
Nowa Uszyca – Chreptiów – Kamieniec Podolski – Okopy św.
Trójcy – Chocim – Trembowla
– Huta Pieniacka – Brody – Złoczów – Lwów – Przemyśl – Jarosław – Rzeszów – Tarnów –
Kraków – Parkany – Esztergom
– Wiedeń – Tulln nad Dunajem
– Brno – Ołomuniec – Opawa –
Racibórz – Piekary Śląskie – Jasna Góra – Warszawa.
- Mimo, że to nasza trzynasta
podróż motocyklami na Kresy
Rzeczpospolitej, każdy Rajd jest
niepowtarzalny, pełen wrażeń
i niezwykłych wzruszających
spotkań - powiedział Wiktor
Węgrzyn, komandor Rajdów
Katyńskich, ich organizator i
pomysłodawca. – Rokrocznie
stajemy przed dylematem jak
zaplanować trasę, aby odwiedzić
wszystkich tych, którzy tam na
nas czekają. Musimy wybierać,
bo okazuje się, że 3 tygodnie to
zdecydowanie za mało – dodał
Wiktor Węgrzyn.
W tym roku w ramach XIII Rajdu zorganizowane będą aż 3 motocyklowe rajdy: Rajd Ponary,
Rajd Huta Pieniacka oraz Rajd
Wiedeński. Pierwszy z nich ma
na celu uczczenie pamięci blisko
25 tys. osób, polskiej inteligencji, młodzieży, harcerzy, którzy
podczas II wojny światowej, zginęli z rąk Niemców przy współpracy z litewskimi ochotnikami.
- Ponary to miejsce nadal jeszcze pomijane w polskiej histo-
rii, zarówno przez Polaków, jak
i Litwinów – powiedział Marcin
Gałecki, komandor Rajdu Ponary. – Naszym celem jest przypominanie o tych wydarzeniach i
przywrócenie pamięci tym, którzy oddali tam swoje życie – dodał Marcin Gałecki.
Już po raz czwarty organizowany będzie Zlot motocyklowy do
Huty Pieniackiej, wioski w której polska ludność cywilna, w
1944 roku, została wymordowana przez 4. Pułk Policji SS składający się
z ukraińskich ochotników do
SS-Galizien przy udziale UPA i
Ukraińców z sąsiednich wiosek.
Motocykliści, podobnie jak w latach ubiegłych, spotkają się tam
z potomkami pomordowanych
oraz tymi, którzy zdołali się uratować. Głównym zadaniem podczas Zlotu Huta Pieniacka będzie
kontynuacja prac przy porządkowaniu Polskiego Wojskowego
Cmentarza w Brodach na Ukrainie.
- Obiecuję pot, bóle krzyża i mięśni, ale także wspaniałe samopoczucie, dumę i zadowolenie ze
spełnienia patriotycznego obowiązku, obowiązku sumienia,
wobec wspaniałych Polaków,
którzy są pochowani na Cmentarzu w Brodach, na Kresach II
Rzeczpospolitej. Choć tyle możemy dla Nich zrobić – powiedział Adam Świtalski, komandor
Rajdu Huta Pieniacka.
Po raz pierwszy w swojej historii
Rajd Katyński, oprócz Kresów
Rzeczpospolitej, odwiedzi także
południową Europę, zmierzając
do Wiednia. Dokładnie w dniu
330. rocznicy bitwy pod Wiedniem, w której wojska króla
Jana III Sobieskiego pokonały
Turków, Rajd Katyński dotrze
na pole bitwy polsko-tureckiej
oraz przejedzie historyczną trasą
przemarszu wojsk Sobieskiego
(Wiedeń-Tulln-Brno-Ołomuniec).
- Rajd Wiedeński wyrusza 8
września z Warszawy, jadąc
przez Łódź i Brzeziny, gdzie
podczas I Wojny Światowej rozegrała się jedna z największych
bitew, a zniewoleni Polacy wcieleni do zaborczych armii stanęli
naprzeciw siebie. Następnie Kraków, gdzie spotkamy się z motocyklistami z Rajdu Katyńskiego,
potem Esztergom-Parkany, aż do
Wiednia, aby wspólnie uczcić
zwycięstwo sprzed 330 lat – powiedział Michał Nowak, komandor Rajdu Wiedeńskiego.
Rajdy Katyńskie to także pomoc
Polakom na Wschodzie, w tym w
szczególności polskim rodzinom
na Kresach. Środki na ten cel
zbierane są podczas zlotów motocyklowych im. Księdza Zdzisława Peszkowskiego, a także od
darczyńców z całej Polski.
- Dzięki pomocy naszych ofiarodawców, często anonimowych,
wieziemy na Kresy polskie
książki, podręczniki do nauki
języka polskiego, zabawki, sło-
dycze, sprzęt sportowy, ubrania,
środki czystości i wszystko to,
co może się przydać najbiedniejszym – powiedziała Dominika
Żukowska-Gardzińska, zajmująca się w Stowarzyszeniu darami. – Wzruszenie i szczęście w
oczach tych, którzy dostają od
nas dary, to dla nas największa
nagroda – przyznała Dominika.
XIII Rajd Katyński zakończy się
15 września o godzinie 12:00 w
miejscu startu, czyli przy Pomniku Katyńskim, przy Placu Zamkowym w Warszawie. Organizatorzy serdecznie zapraszają do
powitania motocyklistów wracających z trasy.
Kontakt prasowy:
Anna Ostrowska mail: [email protected] www.rajdkatynski.com
***
Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński
ma na celu organizowanie rajdów motocyklowych do miejsc
mordu i pochówku bohaterów
polskich gdziekolwiek one się
znajdują, popularyzację prawdy historycznej o golgocie polskich patriotów, którzy zostali
zamordowani za wierność Polsce – swojej Ojczyźnie. Głównymi celami Stowarzyszenia jest
pielęgnowanie tradycji narodowych, a także udzielanie pomocy
Polakom na Wschodzie (na terenie byłych republik ZSRR).
Stowarzyszenie Międzynarodowy Rajd Motocyklowy tworzy
Komitet Honorowy składający
się
ze znamienitych osobistości,
m.in.:. generał dr Wiesław Grudziński – Dowódca Garnizonu
Warszawa; nadinspektor Marek
Działoszyński – Komendant
Główny Policji; generał brygady Dominik Tracz – Komendant
Główny Straży Granicznej; ks.
płk. Sławomir Żarski; Państwo
Zofia Pilecka-Optułowicz i Andrzej Pilecki – dzieci Rotmistrza
Witolda Pileckiego; Pan Krzysztof Jaraczewski – wnuk Marszałka Józefa Piłsudskiego.
W skład Komitetu Honorowego
wchodziły także osoby, które
zginęły w katastrofie samolotu
rządowego
10 kwietnia pod Smoleńskiem:
ŚP Ryszard Kaczorowski Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej;
ŚP Janusz Kurtyka – Prezes Instytutu Pamięci Narodowej; ŚP
Generał Franciszek Gągor – Szef
Sztabu Generalnego Wojska
Polskiego; ŚP Minister Janusz
Krupski – Kierownik Urzędu do
Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych; ŚP Maciej Płażyński – Prezes Stowarzyszenia
„Wspólnota Polska”. Aktywnym
członkiem Komitetu Honorowego Stowarzyszenia oraz wielkim
propagatorem i opiekunem motocyklowych wyjazdów
do Katynia był Kapelan Rodzin
Katyńskich ŚP Ks. Prałat Zdzisław Peszkowski. W skład Komitetu Honorowego wchodził
także ŚP Jego Eminencja ks.
Kardynał Józef Glemp – Prymas
Senior Polski.
Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński
jest organizatorem Motocyklowego Zlotu Gwiaździstego im.
ks. Zdzisława Peszkowskiego na
Jasnej Górze, który rokrocznie
gromadzi kilkadziesiąt tysięcy
motocyklistów, pragnących w
ten sposób zainaugurować sezon
motocyklowy.
To największe tego typu wydarzenie w Europie.
Stowarzyszenie co roku podejmuje liczne inicjatywy związane
z organizowaniem rajdów historycznych, m.in.: Rajd „Ojców
Naszych starym szlakiem” na
Białoruś, „Zbrodnie Niemieckie
– Pamiętamy”, „Żołnierze Wyklęci – Pamiętamy”, „Prymas
Tysiąclecia – Pamiętamy”, czy
Marsz „Wawer – Pamiętamy”,
zwracają uwagę i przybliżają powszechnej pamięci ważne osoby
i wydarzenia z historii Polski.
Podobnemu celowi służą zloty
towarzyszące Rajdowi Katyńskiemu: Zlot w Hucie Pieniackiej
na Ukrainie i w podwileńskich
Ponarach na Litwie. Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński stał się także inspiracją dla
innych motocyklowych wypraw
związanych z Polską i Polakami,
m.in.: szlakiem bojowym generała Stanisława Maczka i jego
pancerniaków we Francji, Belgii
i Holandii.
XIII RAJD KATYŃSKI
TRASA
24 sierpnia - 15 września 2013,
ponad 7000 kilometrów
24.08.2013 (sobota) – Warszawa
– Ostrów Mazowiecka – Bielsk
Podlaski – Sokółka
- godz. 9:00 – Pomnik Katyński, ul. Podwale w Warszawie.
START
25.08.2013 (niedziela) - Sokółka
– Suchowola - Okopy – Giby –
Berżniki – Kopciowo – Dubicze
– Ponary – Wilno
26.08.2013 (poniedziałek) - Wilno – Mejszagoła – Pikieliszki Podbrzezie – Glinciszki – Zułów
– Powiewiórka – Wilno
27.08.2013 (wtorek) - Wilno –
Oszmiana – Lida – Krupowo –
Surkonty – Raczkowszczyzna –
Bogdanowo
28.08.2013 (środa) – Bogdanowo – Kuropaty – Chatyń –Mohylew – Lenino
29.08.2013 (czwartek) – Lenino
– Lotnisko-Smoleńsk - Katyń
30.08.2013 (piątek) – Katyń –
Smoleńsk – Katyń
31.08.2013 (sobota) – Katyń –
Moskwa
1.09.2013 (niedziela) – Moskwa
– Butowo – Briańsk
2.09.2013 (poniedziałek)
Briańsk – Kijów-Bykownia
–
3.09.2013 (wtorek) – Kijów
– Żytomierz – Berdyczów –
Chmielnik – Chmielnicki
4.09.2013 (środa) – Chmielnicki – Latyczów – Winnica – Brahiłów – Bar – Nowa Uszyca –
Chreptiów
5.09.2013 (czwartek) – Chreptiów – Kamieniec Podolski –
Okopy św. Trójcy – Chocim
6.09.2013 (piątek) – Chocim –
Trembowla – Huta Pieniacka
7.09.2013 (sobota) – Huta Pieniacka – Brody – Złoczów
8.09.2013 (niedziela) – Złoczów
– Lwów
9.09.2013 (poniedziałek) –
Lwów – Przemyśl – Jarosław –
Rzeszów – Tarnów – Kraków
10.09.2013 (wtorek) – Kraków –
Parkany – Esztergom
11.09.2013 (środa) – Esztergom
– Wiedeń
12.09.2013 (czwartek) – Wiedeń
13.09.2013 (piątek) – Wiedeń
– Tulln nad Dunajem – Brno –
Ołomuniec
14.09.2013 (sobota) – Ołomuniec – Opawa – Racibórz – Piekary Śląskie – Jasna Góra
15.09.2013 (niedziela) – Jasna
Góra – Warszawa
- 12:00 – Pomnik Katyński, ul.
Podwale w Warszawie. ZAKOŃCZENIE RAJDU
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
Z Katowic
przez Miednoje
do Moskwy
1 września 2013 - strona 5
Adam Cyra
W
dniu 2 sierpnia 2013
r. rozpocząłem podróż z Katowic do
Miednoje koło Tweru w Rosji. Przed wyjazdem
zatrzymałem się na chwilę
przed Pomnikiem Pamięci,
usytuowanym niedaleko placu
Andrzeja w Katowicach, który został odsłonięty w 2001
r. Widnieje na nim napis:
„Katyń, Charków, Miednoje
oraz inne miejsca zagłady na
terenie byłego ZSRR 1940”.
Rzeźba przedstawia polskiego policjanta i dwóch oficerów WP stojących nad dołem
śmierci. Autorami tego pomnika są rzeźbiarz Stanisław
Hochuł oraz architekt Marian
Skałkowski.
Jadę przez Litwę i Łotwę, a
potem już przez tereny Rosji
w kierunku Miednoje. Jest to
wieś położona około 200 km
na północny zachód od Moskwy, gdzie przed drugą wojną
światową znajdował się ośrodek wypoczynkowy NKWD
Dzisiaj w Miednoje znajduje się Polski Cmentarz Wojenny, wzniesiony w latach
1999–2000 z inicjatywy Rady
Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Na cmentarzu, o
łącznej powierzchni około
1,7 ha, znajdują się zbiorowe
mogiły ponad 6300 polskich
jeńców wojennych z obozu
specjalnego w Ostaszkowie,
zamordowanych w 1940 r.
przez funkcjonariuszy NKWD
w piwnicach Obwodowego
Zarządu NKWD w Kalininie
(obecnie Twer).
Na każdej z 25 mogił jest postawiony krzyż. Wokół nich
znajduje się ścieżka dla pieszych, obok której w kilku szeregach są umieszczone żeliwne tabliczki z nazwiskami oraz
imionami
zamordowanych
Polaków, datą ich urodzenia,
miastem pochodzenia, miejscem pracy lub służby w czasie aresztowania oraz rokiem
śmierci – 1940. Głównie ofiarami tej zbrodni byli policjanci
polscy, z różnych posterunków
Policji Państwowej II RP z całego terenu międzywojennej
Polski, w tym także z Wołynia,
np. Władysław Ostrowski z
Wydziału Śledczego w Łucku
czy Jan Więcek, posterunkowy
PP z Klewania.
Z Miednoje kontynuuję podróż
do Moskwy, gdzie pod murem kremlowskim spoczywają
szczątki Józefa Stalina, odpowiedzialnego m.in. za zbrod-
nię popełnioną na polskich
jeńcach w Miednoje - odwiedzam jego grób, na którym
dostrzegam świeże wiązanki
kwiatów.
Adam Cyra - Oświęcim
1 września 2013 - strona 6
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
W Opolu - Rondo
Ofiar Ludobójstwa
na
Wołyniu
- radni poparli obywatelski projekt uchwały
www.ksi.kresy.info.pl
Małgorzata Wilkos. Korespondencja z Opola 9.08.2013 r.
P
odczas dzisiejszej sesji
Rady Miasta Opola przyjęty został obywatelski
projekt uchwały ws.
nazwania ronda na Pl. Wolności w Opolu: „Rondo Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu”. W ten
sposób Opole będzie jednym z
tylko kilku miast w Polsce, gdzie
ofiary ludobójstwa na Kresach
Wschodnich II Rzeczpospolitej
zostały upamiętnione nazwą ulicy, palcu, ronda.
Jednocześnie jest to pierwszy w
historii Opola obywatelski projekt uchwały, który nie tylko trafił
pod obrady Rady Miasta poparty
wystarczającą liczbą podpisów,
ale został przyjęty głosami rad-
nych. Wbrew wcześniejszym
sygnałom oraz negatywnej opinii komisji infrastruktury radni
zdecydowali o przyjęciu uchwały. Przeciwko głosował tylko jeden radny, przy 14 głosach za i 8
wstrzymujących się.
11 lipca br. w 70. rocznicę
„krwawej niedzieli” zbiórkę
podpisów pod obywatelskim
projektem uchwały ws. nazwania
ronda na Pl. Wolności: „Rondo
Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu”
rozpoczęła Solidarna Polska. W
inicjatywę włączyły się liczne
środowiska, m.in.: młodzież z
Publicznego Liceum Katolickiego SPSK w Opolu, Niezależne
Zrzeszenie Studentów Uniwer-
sytetu Opolskiego, Kresowianie. Dziś projekt poparli opolscy
radni i w ciągu kilku tygodni w
ścisłym centrum Opola pojawi
się tabliczka upamiętniająca ponad 100 000 bezimiennych ofiar
mordów sprzed lat.
W imieniu inicjatorów akcji pragnę złożyć serdecznie podziękowania wszystkim mieszkańcom
Opola, którzy zaangażowali się
w zbiórkę podpisów i przyczynili się w ten sposób do upamiętnienia w Opolu ofiar ludobójstwa na Kresach Wschodnich II
Rzeczpospolitej.
Małgorzata Wilkos
Solidarna Polska Opole
Późnym wieczorem 29 sierpnia otrzymałem e-mailem materiał, który Państwu poniżej prezentuję.
Można powiedzieć – błyskawiczna robota – bo nasi
„rajdersi” dopiero co odjechali z Lidy. Bardzo dziękuję panu Aleksandrowi, autorowi tekstu, za pamięć
i przesłany materiał.
Maciej Prażmo, KSI
XIII Międzynarodowy
Rajd Katyński.
27 sierpnia Rajd Katyński znów
zawitał do Lidy.
Dzięki Stowarzyszeniu „Odra-Niemen” z Wrocławia lidzka
młodzież, która teraz opiekuję
się wojskowymi cmentarzami na
Ziemi Lidzkiej, ma teraz czym
kosić trawę i regularnie to robi.
/ Koszulka - trasarajdu ze strony Związku Polaków na Białorusi
Cześć i chwała tym chłopakom
za to, że cmentarz wojskowy,
jak i cmentarz AK-owski w Surkontach porządnie wygląda.
No i znów widzimy kolumnę
motocyklową z naszymi narodowymi sztandarami na horyzon-
cie. I znów jak i w ub.r. ściskają
się nam serca na widok tej na-
szej motocyklowej husarii. Tym
razem zorganizowaliśmy chleb
i sól na powitanie. Oczywiście
spotkaliśmy ich pod Naszym
sztandarem.
Wchodzimy razem na nasz stary
katolicki cmentarz. Krótka modlitwa przy Krzyżu Katyńskim.
Złożenia wieńca i stawienie
świec. Idziemy dalej do cmentarza lotników, tutaj leżą lotnicy lidzkiego pułku lotniczego,
którzy zginęli śmiercią lotnika
w przedwojenne lata. A obok
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
www.ksi.kresy.info.pl
/ Autor tekstu opowiada
pomnika lotników leżą dziesiątki naszych żołnierzy, którzy
oddali swoje życie w czasie polsko-bolszewickiej wojny. Dużo
wśród tych grobów ma nadpisy-„Nieznany”. Jak że dużo
my im jesteśmy wdzięczni i nie
tylko my-Polacy, ale i narody
całej Europy. Jeżeli by nie ich
odwaga i nie ich poświecenie
to ta bolszewicka zaraza zalała by całą Europę. Bo rozkaz z
Moskwy był jeden -„Naprzód
po trupie Polski na wyzwolenie
całej kapitalistycznej Europy”.
Ale na drodze towarzysza Tu-
chaczewskiego stało młodziutkie Wojsko Polskie (odrodzone
po 123 latach zaborów). I była
bitwa nad Niemnem i była Warszawska Bitwa, w których ta
bolszewicka dzicz złamała sobie
kark. Nic nie daję się za darmo.
Za to zwycięstwo musieliśmy
zapłacić krwią naszych bohaterów, których groby są wszędzie
na ziemi kresowej. Oczywiście
i tutaj modlitwa, i wieniec przy
pomniku, i zapalone świecy. Razem z księdzem Markiem, który
jedzie z Rajdem pomodliliśmy
za naszych Bohaterów. Poprosi-
łem u uczestników Rajdu o przekazanie dla Naszych leżących w
Kuropatach i w Katyniu, że My
Polacy na Kresach pamiętamy o
nich w swoich modlitwach. Jak
odjeżdżała główna kolumna to
tak samo jak i w ub. r. wstałem
obok drogi i machałem odjeżdżającym naszym biało- czerwonym sztandarem. Wszyscy
machali mnie ręką i żegnali się
z Lidą. I znów miałem lży, których się nie wstydziłem .
Razem z motocyklistami zjawiła się i nasza pani Weronika
Sebastianowicz -prezes żołnierzy Armii Krajowej na Białorusi. Motocykliści wręczyli jej w
prezencie obraz (rzeźba na drzewie) Matki Bożej Katyńskiej.
Kiedy ona już odjeżdżała do
domu, to pomyślałem że pojedzie jakimś samochodem. Okazało się myliłem się , bo ta dzielna „nasza babcia” wskoczyła jak
18-cie latka na tylne siedzenie
jednego z motocykla i na czele
mniejszej kolumny ruszyła w
stronę Grodna. Oczy moje stali kwadratowymi na ten widok
tej dzielnej kobiety po 80-tce.
Jak widać „byłych” AK-owców
nie ma. Ruszyłem i ja na swoim
skuterze razem z kolumną motocyklistów jadących w stronę
Grodna. Wiecie co pięknie oglądać kolumnę motocyklistów z
naszymi sztandarami, która leci
drogą czy ulicą. Ale to jedna
sprawa , ale całkiem inaczej to
wygląda jak sam jedziesz wśród
nich. A prędkość ruchu drogowego po ulicach miasta pozwala
1 września 2013 - strona 7
nie odstawać od kolumny. Bo
wiadomo nie mógłbym jechać
z ich prędkością poza miastem.
Ogromne wrażenie, ogromna
przyjemność, ogromna satysfakcja. Ludzi wstawali na ulicach i
patrzyli w ślad tej kolumny motocyklistów z polskimi sztandarami. No i co mnie najbardziej
wzruszyło. Tak samo jak i w
ub.r. jak Rajd był przy naszym
cmentarzu, przejeżdżające obok
ulicą samochody widząc motocyklistów z polskimi sztandarami –cisnęli na klaksony .Każdy
taki sygnał był dla motocyklistów i dla nas obecnych tam, jak
miód na serce. Dziękujemy Wam Kochani za
odwiedziny, za wspólną modlitwę, za wspólne przeżycia.
Dziękujemy Wam za książki i
podręczniki dla naszych polskich dzieci.
Czekamy zawsze na Was.
Aleksander Siemionów. Lida.
Program POMOST w Radiu Wnet
Szanowni Państwo ! Drodzy słuchacze !
Program POMOST to autorski program Zofii Wojciechowskiej. W audycji POMOST są Wasze sprawy - to zapis historii Kresów, zawiera pamięć o
mieszkańcach wiosek, losy polskich uciekinierów
ocalałych z rzezi wołyńskiej, repatriantów wileńskich i białoruskich, przesiedleńców z wielu regionów Polski. Jest to pamięć trudna ale tym bardziej
warta ocalenia. Audycja powstaje przede wszystkim
dla Was. Zawiera informacje o ważnych wydarzeniach, przedsięwzięciach, mających wpływ na rozwój świadomości społecznej. Program jest adresowany do Polaków na wschodzie i Polonii. Razem
z Kresowym Serwisem Informacyjnym walczymy
o sprawy Polaków. Naszą misją jest ustanowienie
Dnia Męczeństwa Kresowian. To od Państwa zależy
czy Program Pomost będzie nadawany. Program potrzebuje wsparcia finansowego.
Zwracam się do moich słuchaczy by zechcieli wesprzeć audycję. Program Pomost jest społeczną ini-
cjatywą podjętą w 2009 roku przez mazurskie Stowarzyszenie ZD. Emisja Programu Pomost jest w
internetowym Radio Wnet w środę o godzinie 13 .
Można nas słuchać i czytać nasze relacje na stronie
http://www.radiownet.pl/etery/program-pomost
Program Pomost potrzebuje wsparcia finansowego.
Wszystkich słuchaczy zapraszam do współpracy!
Mój program można wesprzeć wpłatą na
konto z dopiskiem -Program Pomost
BS 29 8848 0008 0000 5034 1000 0001
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
1 września 2013 - strona 8
www.ksi.kresy.info.pl
Z prasy polonijnej
Litwa-Polska: Niepowodzenie
akcji wzajemnej adoracji
KURIER WILEŃSKI
Po napięciu wywołanym okołofutbolową histerią w związku z
meczami między Lechem Poznań
i Žalgirisem Wilno oraz wzajemnym obrażaniu i obrażaniu się
kibiców drużyn, w Polsce i na
Litwie ruszyły kampanie również wzajemnych przeprosin i
wyznania wzajemnej miłości. W
porównaniu z histerią i wzajemnym obrażaniem akcje wzajemnej adoracji nie cieszą się jednak
tak dużym zainteresowaniem ani
mediów, ani społeczeństwa.
Zainicjowana 11 sierpnia przez
portal gazeta.pl akcja zbierania
podpisów pod przeprosinami za
antylitewski transparent na poznańskim stadionie dotychczas
zaciekawiła nieco ponad 15 tys.
osób.
Tymczasem
sprowokowana
przeprosinami gazety.pl akcja internautów „Nie przepraszam za
transparent” zaledwie w ciągu
dnia otrzymała kilka tysięcy „lajków”, zanim została „zabanowana” w sieci społecznościowej.
Również szeroko rozreklamowana w ubiegłym tygodniu (o inicjatywie pisały wszystkie krajowe
oraz wiele zagranicznych portali) akcja Litwinów „Litwa kocha
Polskę” jak dotychczas zdobyła
niewiele ponad tysiąc sympatyków. Do wczoraj w sieci społecznościowej tę akcję „polubiło” zaledwie 1 360 internautów.
Przyczyn niepowodzenia wyznania litewskiej miłości do Polaków
internauci dopatrują się głównie
w szczerości intencji, a raczej w
braku szczerości.
„Ciekaw jestem, czym się skończy ta imitacja dobroci wobec Polaków?” — zastanawia się Tomas
B., jeden z internautów.
Inny
forumowicz z kolei
zauważa,
że
brak szczerych
intencji pomysłodawców akcji — fotografowanie się z
plakatem „Litwa
kocha Polskę”
— jest widoczny chociażby na
samych plakatach adresowanych
do Polaków. Są one wyłącznie po
angielsku i żaden po polsku.
Niemniej akcja ta spotkała się z
uznaniem wielu litewskich osobistości, którzy chętnie i szczerze
pozowali do kamery swoje wyznanie miłości do Polski.
„Jest to piękna sprawa. Przy pomocy współczesnych technologii
ludzie mówią, że w tych dwóch
krajach nie wszyscy jeszcze
zwariowali, że wiele nas łączy”
— uważa sygnatariusz aktu niepodległości Litwy z 1990 roku,
redaktor naczelny portalu 15min.
lt i znany publicysta Rimvydas
Valatka, który na portalu społecznościowym również umieścił swoje zdjęcie z wyznaniem
miłości do Polski. Valatka jest
jednym z nielicznych litewskich
działaczy i dziennikarzy, którzy
również na co dzień nie boją się
demonstrować swoich propolskich sympatii, za co też zbierają
burzę obelg i przekleństw ze strony tzw. patriotycznych działaczy
litewskich.
Dla wielu internautów dowodem
na imitację niż na szczerość litewskiej adoracji wobec Polski
jest również fakt, że inicjatywa
ta wyszła od konserwatystów
byłego premiera Andriusa Kubiliusa. Pomysłodawcą akcji wy-
KURIER WILEŃSKI
Posłowie Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) proponują
zmniejszyć do 3 proc. próg wyborczy partiom mniejszości narodowych oraz partiom regionalnym.
Obecnie takie partie w wyborach
parlamentarnych nie mają żadnych ulg wyborczych. Obowiązuje je ogólny, 5-procentowy próg.
znaje siebie były doradca byłego
premiera Mykolas Majauskas,
natomiast w propagowaniu akcji
aktywnie uczestniczą jego koledzy z partii konserwatystów.
Wątpliwość internautów budzi
przede wszystkim fakt, że właśnie podczas ostatnich 4 lat, kiedy u steru władzy na Litwie stali
konserwatyści z premierem Kubiliusem na czele, relacje polsko-litewskie pogorszyły się do tego
stopnia, że według niektórych obserwatorów były określane jako
najgorsze w ciągu ostatnich 20
lat. Zauważa się też, że właśnie
podczas rządów prawicy Kubiliusa doszło do pogorszenia sytuacji
polskiej mniejszości na Litwie,
a zmienione ustawodawstwo w
wielu aspektach, jak na przykład
w oświacie, nawet pogorszyło
tę sytuację. Za konserwatystów
przestała też działać stara ustawa
o mniejszościach narodowych,
zaś nowej rządzący nie przyjęli.
W ciągu sprawowania władzy
przez ekipę Kubiliusa, jak nigdy
wcześniej, w kraju dochodziło
do wielu antypolskich wystąpień,
wieców i oświadczeń polityków.
To wszystko wywoływało i nadal wywołuje napięcie w litewsko-polskich relacjach, których
otoczką stały się też okołofutbolowe emocje i zachowanie się
kibiców.
17 września 1939 r. Spór w polskim sejmie
WILNOTEKA
Polscy posłowie postanowili, że
należy upamiętnić dzień 17 września 1939 roku. Parlamentarzystom nie udało się jednak uzgodnić, co konkretnie należałoby
uczcić sejmową uchwałą. Posiedzenie sejmowej komisji kultury
zostało przerwane.
Bezowocne posiedzenie sejmowej komisji kultury zostało
przerwane, ponieważ posłowie
potrzebują czasu na zastanowienie, czy chcą ustanowienia we
wrześniu Dnia Męczeństwa Kresowian czy jednak Dnia Sybiraka
- podaje Polska Agencja Prasowa.
Opozycja jest oburzona. Posłanka Prawa i Sprawiedliwości,
Barbara Bubula, podejrzewa, że
Platforma Obywatelska dąży do
„przykrycia“ pamięci o Sybira-
kach pamięcią o
Kresowianach, a
w tle mają być niejasne machinacje
polityczne PO i
wynikająca z nich
niechęć do czczenia ofiar ludobójstwa na Wołyniu.
Rafał Grupiński broni idei ustanowienia Dnia Sybiraka w lutym,
zamiast w rocznicę wkroczenia
Armii Czerwonej na Kresy. Szef
Klubu Platformy Obywatelskiej
apelował o „nieprzykrywanie“
pamięci ofiar wielkiej wywózki
Polaków z Kresów, która nastąpiła nocą z 9 na 10 lutego, w środku
zimy przy czterdziestostopniowym mrozie.
Obniżyć próg wyborczy
mniejszościom narodowym
Obecny na posiedzeniu przewodniczący Związku Sybiraków,
Stanisław Sikorski, przypomniał,
że masowych wywózek i ogromnych ofiar było wiele i trwały aż
do 1956 roku. Prosił posłów o
uszanowanie tradycji i nieodrzucanie daty wrześniowej. Środowisko Sybiraków od 23 lat obchodzi
swój dzień w rocznicę napaści
Związku Radzieckiego na Polskę.
— Zmniejszenie progu wyborczego dla partii mniejszości narodowych i regionalnych zapewni
lepsze reprezentowanie interesów
mniejszości narodowych oraz
społeczności regionalnych w instytucjach władzy — w rozmowie
z „Kurierem” wyjaśnia starosta
sejmowej frakcji AWPL, posłanka
Rita Tamašunienė, która właśnie
złożyła w Sejmie szereg nowelizacji ordynacji wyborczej prezydenckiej, parlamentarnej i samorządowej oraz referendalnej.
Pozostałe poprawki dotyczą
kart do głosowania. Polska partia proponuje, żeby w okręgach
wyborczych, w których poszczególne mniejszości narodowe stanowią ponad 10 proc., były też
wydawane karty do głosowania
w języku mniejszości. Posłanka
Tamašunienė powołuje się tu na
wcześniejszą praktykę, kiedy w
referendum akcesyjnym karty do
głosowania były też w jęz. polskim i rosyjskim. Później jednak
Sąd Konstytucyjny uznał, że karty
te były sprzeczne z ustawą zasadniczą, aczkolwiek głosy na nich
oddane w referendum uznano za
ważne.
W Sejmie powstaje właśnie Kodeks Wyborczy, który w przyszłości ma reglamentować tryb wyborów różnych szczebli. Komisja
pracująca nad Kodeksem nie pochyliła się jednak nad problematyką udziału w wyborach mniejszości narodowych, stąd — jak mówi
nam Rita Tamašunienė — ustawodawcza inicjatywa AWPL.
— Nasza inicjatywa wynika ze
stanowiska Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie
(OBWE), której Biuro Instytucji
Demokratycznych i Praw Człowieka wielokrotnie w swoim sprawozdaniu o wyborach parlamentarnych na Litwie zaleca obniżenie
progu wyborczego dla mniejszości
narodowych. Tymczasem grupa
robocza pracująca nad Kodeksem
Wyborczym nie uwzględniła tych
zaleceń, dlatego wystąpiliśmy z
odrębną inicjatywą — wyjaśnia
nam posłanka AWPL. Według
Powszechnego Spisu Ludności
2011 roku mniejszości narodowe na Litwie stanowią prawie 16
proc. Najliczniejszą — 6,6 proc.
— jest polska mniejszość. Rosyjska mniejszość stanowi 5,8 proc.
ogółu mieszkańców kraju, a białoruska — 1,2 proc. Do licznych,
czy też tradycyjnych grup narodo-
wościowych zalicza się również
Romów, Ukraińców, Niemców,
Tatarów, Karaimów oraz Żydów.
Wspólnota żydowska jednak nie
uznaje wobec siebie określenia
mniejszości narodowej.
W ostatnich wyborach parlamentarnych 2012 roku lista AWPL,
na której znaleźli się też przedstawiciele rosyjskiej partii Alians
Rosjan, czy też nielicznej Partii Ludowej, zdobyła prawie 6
proc. głosów, co pozwoliło po raz
pierwszy utworzyć w litewskim
parlamencie odrębny klub parlamentarny mniejszości narodowych, który po wyborach wszedł
do koalicji większościowej.
Według tegorocznych danych,
podanych właśnie przez Ministerstwo Sprawiedliwości, AWPL ma
niespełna 1 300 członków i jest
jedną z najmniej licznych partii.
Podczas wyborów swoje poparcie
dla partii deklaruje wiele polskich
i innych narodowości organizacji społecznych, w tym Związek
Polaków na Litwie, który zrzesza
ponad 10 tys. osób.
Najliczniejszymi partiami, według danych resortu, są Partia
Socjaldemokratów, Partia Pracy
(laburzyści) oraz partia „Porządek
i Sprawiedliwość”. Partie te liczą
odpowiednio 17,9 tys., 17,7 tys.
i 15 tys. członków oraz razem z
AWPL stanowią obecnie koalicję
rządzącą.
Rita Tamašunienė powiedziała
nam, że nie jest przekonana, czy
partnerzy koalicyjni poprą inicjatywę ustawodawczą AWPL w
sprawie nowelizacji ordynacji wyborczej.
— Jest to nasza propozycja na
jesienną sesję parlamentarną,
więc będziemy przekonywali naszych partnerów, żeby ją poparli — powiedziała posłanka. Rita
Tamašunienė przyznała też, że w
sprawie zmian ordynacji wyborczej potrzebne będą też nowe regulacje prawne, dotyczące, m. in.,
definicji prawnej partii mniejszości narodowej, czy regionalnej.
Na Litwie działają też polityczne
ugrupowania Rosjan oraz Żmudzinów. Ogółem w działalność
partyjną w kraju jest zaangażowanych ponad 112 tys. osób, co
stanowi 3,8 proc. ogółu społeczeństwa.
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
1 września 2013 - strona 9
„Lato młodzieży 2013” Garść statystyki przed 1 września
WILNOTEKA
w Solecznikach
WILNOTEKA
Koncert „Lato młodzieży” (Jaunimo vasara) ubarwili swoimi
występami znani goście, a byli to
G&G Sindikatas i Biplan, którzy
porwali publiczność już po zachodzie słońca. Najważniejszą jednak
gwiazdą koncertu była młodzież
z rejonu solecznickiego. To ona w
tym szczególnym dniu miała okazję zabłysnąć przed liczną publicznością. Dla niektórych zespołów
był to może pierwszy występ pod
otwartym niebem.
Młodzież Wileńszczyzny zaprezentowały zespoły z Solecznik, Ejszyszek i Dziewieniszek, między
innymi: Paukštukai (Dziewieniszki), Proper Heat (Wilno), Fly Right
Now (Soleczniki), Black Guitars
(Ejszyszki) i Future Kids (Wilno).
Zagrali też goście z Kowna - Zespół Dream On, którego solistka
pochodzi z Solecznik. Ponadto z
dużą dozą młodzieńczej werwy
zatańczyły: Zespół Taneczny „Todes” z Jaszun i Studium Taneczne
Ałły Duchowej „Todes” z Wilna.
Mer rejonu solecznickiego Zdzisław Palewicz pozdrowił telefonicznie przybyłą na koncert młodzież i podkreślił, że w rękach
młodzieży jest przyszłość rejonu
solecznickiego, a także życzył publiczności, a szczególnie młodemu
pokoleniu, odwagi w realizowaniu
marzeń i planów.
Na scenie rozbrzmiewały utwory muzyczne w kilku językach,
przede wszystkim po litewsku i
angielsku. Jednak miektórzy byli
mocno zawiedzeni brakiem utworów w języku polskim i mają nadzieję, że repertuar następnych
edycji koncertu będzie uwzględniał potrzeby publiczności.
Poza świetną zabawą w rytmie
współczesnej muzyki, młodzież
miała okazję zapoznać się z różnorodnymi organizacjami młodzieżowymi, które zachęcały do
współpracy, były to między innymi: Towarzystwo Gimnastyczne
„Sokół” na Litwie, Związek Młodzieży Socjal-Demokratycznej,
Ministerstwo Obrony Narodowej,
Europejska Fundacja Praw Człowieka oraz Unia Kredytowa Rejonu Wileńskiego.
Młodzi artyści dali z siebie dosłownie wszystko podczas występów. Nie było żadnych nominacji,
takich jak najlepszy artysta lub najlepszy zespół, ale były pozytywne
emocje, energia i mocny przekaz
muzyczny. Po zakończeniu części
artystycznej odbyła się dyskoteka
poprowadzona przez DJ-ów Anthonisa i Fake One z Solecznik,
zabawa trwała aż do północy.
Organizatorzy, czyli Administracja Samorządu Rejonu Solecznickiego, mają nadzieję, że koncert
„Lato młodzieży” będzie szansą
dla młodzieży rejonu solecznickiego pragnącej działać i zmieniać
świat, a wesoła zabawa tę młodzież połączy.
Sprawę zamieszek podczas
meczu Litwa – Polska umorzono
DELFI
Sprawa zajść z udziałem polskich
pseudokibiców w Kownie w marcu 2011 r. pozostaje w zainteresowaniu śledczych, dotychczas
jednak nie wykryto sprawców
rozruchów i śledztwo w tej sprawie umorzono pod koniec 2012
r. - poinformowała w środę stołeczna prokuratura, podał portal
onet.pl.
Jak wynika z informacji przekazanych w środę przez prokuraturę,
identyfikację sprawców utrudniał
fakt, że mecz Polska-Litwa rozgrywany był wieczorem, okolice
stadionu nie były dobrze oświetlone, przebieg wydarzeń dynamiczny, dlatego nagrania dokumentujące zajścia nie są wysokiej
jakości; dodatkowo sprawcy burd
w większości zasłaniali twarze
szalikami klubowymi. Jednak ze
zgromadzonych w sprawie materiałów wynika, iż byli to polscy
pseudokibice.
W końcu marca 2011 r. polska
prokuratura wszczęła postępowania w związku ze zdarzeniami, do
których doszło w Kownie z udziałem polskich pseudokibiców.
Prokuratorzy ustalili, że podczas
zamieszek m.in. zniszczono 380
krzesełek, które zostały połamane
i spalone, zdewastowano stopnie
na schodach i uszkodzono bieżnię.
„Podjęte w toku prowadzonego
postępowania czynności nie doprowadziły do wykrycia sprawców czynów zabronionych, jednakże sprawa nadal pozostaje w
zainteresowaniu organów wymiaru sprawiedliwości i w razie
pojawienia się nowych dowodów postępowanie prowadzone
w zakresie tych czynów zostanie
podjęte na nowo“ - powiedział
rzecznik prasowy Prokuratury
Okręgowej w Warszawie prok.
Dariusz Ślepokura.
Prokurator zaznaczył, że ze
zgromadzonych w sprawie materiałów wynika, iż sprawcami
zamieszek „byli pseudokibice
reprezentacji Polski, a właściwie
pseudokibice
poszczególnych
klubów piłkarskich”.
W piątek, 30 sierpnia,
Litewski Departament
Statystyki podał, że w
nowym roku szkolnym
2013/2014 do szkół
pójdzie 29 tys. pierwszaków, czyli o 2 tys.
więcej niż ubiegłej jesieni.
Na początku roku
szkolnego 2012/2013
w placówkach oświatowych na Litwie
uczyło się i studiowało 578,2 tys. młodych
osób. W tym 373,9 tys.
uczniów uczyło się w
szkołach średnich. W
porównaniu z rokiem
szkolnym 2011/2012
liczba uczniów szkół
średnich zmniejszyła
się o 19 tys., czyli o 4,8 proc. W
prównaniu z rokiem szkolnym
2005/2006 - o 165 tys., czyli 31
proc.
W roku szkolnym 2012/2013 na
Litwie działały 1242 szkoły średnie. Nowy rok szkolny przywita
o 67 szkół mniej - 1175. Najbardziej zmalała liczba szkół podstawowych i średnich, natomiast
liczba działających na Litwie
gimnazjów wzrosła. Na począt-
ku roku szkolnego 2012/2013
gimnazjów na Litwie było 229,
w roku szkolnym 2013/2014 zaś
będzie działać 236 gimnazjów.
Studenci na Litwie mają możliwość zdobywania wyższego
wykształcenia na 47 uczelniach
wyższych - 23 uniwersytetach
i w 24 kolegiach. Na początku
roku akademickiego 2012/2013
na uczelniach wyższych studiowało 160 tys. studentów, w tym
114 tys. na uniwersytetach, 46
tys. w kolegiach. Studentów było
o 14 tys. (o 8 proc.) mniej w porównaniu z rokiem akademickim
2011/2012.
Ogółem zmniejsza się nie tylko
liczba uczniów i studentów, ale
i liczba nauczycieli. W szkołach średnich w roku szkolnym
2012/2013 pracowało 35,8 tys.
nauczycieli i kierowników szkół,
siedem lat temu było ich aż 44,6
tys. ..
Msze święte niedzielne w języku
polskim na Ukrainie
Kurier Galicyjski
Zamieszczamy niniejszy wykaz
z chęcią przekazania naszym
czytelnikom rzetelnej informacji na temat możliwości uczestnictwa w niedzielnych mszach
św. w języku polskim. Jesteśmy
świadomi, że jest to wykaz niepełny, dlatego prosimy o powiadomienie nas w celu sprostowań lub uzupełnień (red.)
Archidiecezja lwowska Lwów,
katedra p.w. Wniebowzięcia
NMP – godz. 7:00; 8:00; 10:00
(dzieci); 11:30 (suma); 13:00;
18:00 (młodzież)
Lwów, kościół p.w. św. Antoniego Padewskiego – godz. 9:00;
11:00 (dzieci); 12:30; 18:30
(oprócz lata)
Lwów, kościół p.w. św. Marii
Magdaleny – godz. 10:00
Lwów, kościół p.w. Matki Boskiej Gromnicznej – godz. 16:00;
20:30
Lwów – Rzęsna, kościół p.w.
Miłosierdzia Bożego – 9: 00
Lwów – Sichów, kościół p.w.
Michała Archanioła, 13:00
Lwów – Zboiska, kościół p.w.
Matki Bożej Nieustającej Pomocy – 12:00; 19:00
Iwano-Frankiwsk (d. Stanisła-
wów), kościół p.w. Chrystusa
Króla – godz. 12:00
Czerniowce, kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Św. – godz.
9:00
Drohobycz, kościół p.w. św. Bartłomieja – godz. 11:00
Sambor, kościół p.w. Ścięcia św.
Jana Chrzciciela – godz. 9:00
(dzieci);
11:30 (suma); 19:00 (w VII i
VIII)
Mościska, kościół p.w. Narodzenia św. Jana Chrzciciela – godz.
9:00; 11:00
Mościska, sanktuarium MBNP
godz. 18:00
Złoczów, kościół p.w. Wniebowzięcia
NMP – godz. 9:00; 11:00; 16:00
Żółkiew, kolegiata p.w. św.
Wawrzyńca
– godz. 11:00
Krzemieniec, kościół p.w. św.
Stanisława biskupa – godz. 10:00
Kosów, kościół p.w. Matki Bożej
Różańcowej – godz. 9:00
Truskawiec, kościół p.w. Wniebowzięcia NMP – godz. 9:00
Diecezja kamieniecko-podolska
Kamieniec Podolski, katedra
p.w. św. Apostołów Piotra i Pawła – godz. 12:00
Winnica, kościół p.w. Matki Bożej Anielskiej – godz. 9:30
Diecezja kijowsko-żytomierska
Kijów, kościół p.w. św. Aleksandra 13:00
Kijów, kościół p.w. św. Mikołaja
– godz. 11:45
Żytomierz, katedra p.w. św. Zofii
– godz. 8:00; 12:00
Diecezja charkowsko-zaporoska
Jałta, kościół Niepokalanego Poczęcia NMP – godz. 9:00
Kercz, kościół Wniebowzięcia
NMP – godz. 9:00
1 września 2013 - strona 10
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
www.ksi.kresy.info.pl
III Ogólnopolskie Spotkanie
Miłośników Wołynia
w Świątnikach k. Sobótki
14- 15 września 2013 r. pod
patronatem m.n. KSI
Redakcja
III Ogólnopolskie Spotkanie Miłośników Wołynia w
Świątnikach k. Sobótki 14- 15
września 2013 r.
PROGRAM
WRAZ Z DOJAZDEM AUTOBUSAMI, LOKALIZACJĄ I BAZĄ NOCLEGOWĄ
III Ogólnopolskiego Spotkania
Miłośników Wołynia w Świątnikach k. Sobótki w dniach 14-
i Policji, salwa honorowa, odśpiewanie Roty, złożenie
kwiatów i zapalenie zniczy pod
Krzyżem Wołyńskim.
godz.14.00-14.30- Koncert patriotyczny w wykonaniu Orkiestry Reprezentacyjnej Komendy Wojewódzkiej Policji we
Wrocławiu
godz.14.30-15.00 Panel Konferencyjny „Wołyń – nasza
pamięć i zobowiązanie”. Zaproszeni do wykładów: Woły-
Patronat Medialny :
Radio Rodzina; „Tygodnik Niedziela”; Telewizja Rodzina;
Kresowy Serwis Filmowy;
Kresowy Serwis Informacyjny
Koordynator: Andrzej Patuszyński, tel. 605 440 442
Ryszard Marcinkowski, tel. 694
373 745
Informacje:
www.kresowianie.info, e-mail:kresowianie@
o2.pl
Serdecznie zapraszamy!
uzgodnieniu z komitetem organizacyjnym.
Hotel „ZAMEK GÓRKA”
ul. Zamkowa 12
55-050 Sobótka
tel. 71 316 21 33
Centrum Konferencyjno-Hotelowe SOBOTEL
Al. Św. Anny 16
55-050 Sobótka
dolnośląskie
tel.: +48 71 715 16 00 ‎
+ 48 71 715 16 00,
+ 48 531 161 600,
fax + 48 71 715 16 01
791 960 040
[email protected],
[email protected]
15 września 2013 r.
Sobota - 14 września 2013 r.
godz. 12.00-13.00
Uroczysta msza św. w intencji
ofiar zamordowanych i zamęczonych przez OUN-UPA oraz
hitlerowskich i stalinowskich
okupantów
koncelebrowana
pod przewodnictwem Księdza
Kardynała Henryka Gulbinowicza.
godz. 13.30-14.00 - Uroczysty
Apel Pamięci: asysta pocztów
sztandarowych i pododdziałów
honorowych Wojska Polskiego
nianie – świadkowie tragedii.
godz.15.00-17.00 Występy zespołów regionalnych, obiad.
godz.18.00-22.00 Kresowa biesiada (spotkanie przy ognisku,
wspomnienia, piosenki kresowe).
Niedziela - 15 września 2013 r.
godz. 12.00
Msza św. odpustowa w Świątnikach.
Odsłonięcie tablicy pamiątkowej pod Drzewem Pamięci –dębem przywiezionym z Wołynia.
godz. 13.30 Zakończenie III
Ogólnopolskiego
Spotkania
Miłośników Wołynia.
Proboszcz parafii w Nasławicach ks. Zbigniew Słobodecki
Honorowy Prezes TMKK prof.
Henryk Słowiński
BAZA NOCLEGOWA - III
Ogólnopolskie
Spotkanie Miłośników Wołynia w
Świątnikach k. Sobótki 14- 15
września 2013 r.
W związku z pojawiającymi się
pytaniami o bazę noclegową
w okolicach Świątnik przedstawiamy listę propozycji po
Dom Pielgrzyma w Sobótce
55-050 Sobótka
ul. Słoneczna 20
tel. 668 661 722
tel. 71 715 10 20
[email protected]
OŚRODEK SZKOLENIOWO
– WYPOCZYNKOWY
CARITAS ARCHIDIECEZJI
WROCŁAWSKIEJ
Sulistrowiczki, ul. Świdnicka
18
55-050 Sobótka
tel. 71 316 32 00
kom. 600 382 420 / 501 140
701
[email protected]
www.cswsulistrowiczki.za.pl
ŚLĘŻAŃSKIE CENTRUM
WYPOCZYNKU I REKRE-
ACJI
Jordanów Śląski
ul. Ślężańska 1
tel. 888 995 955
e-mail: [email protected]
DOJAZD - III - Ogólnopolskie
Spotkanie Miłośników Wołynia
w Świątnikach k. Sobótki 1415 września 2013 r.
Dojazd autobusem:
DARMOWA komunikacja AUTOBUSOWA NA SPOTKANIE
WOŁYNIAN W Świątnikach
1) 9.00 WZGÓRZE ANDERSA OD ŚLĘŻNEJ : WROCŁAW - ŻERNIKI WROCŁAWSKIE – ŻURAWINA
– BOGUNÓW –
WĘGRY –
NAWOJOWICE – KURCZÓW
– KRĘCZKÓW – BORECZEK
– BORÓW – JORDANÓW –
POWRÓT - 19.00 ŚWIĄTNIKI
- WROCŁAW
2) 10,00 WROCŁAW –
ŚWIĄTNIKI
POWRÓT - 19.00 ŚWIĄTNIKI
- WROCŁAW
Dojazd samochodem i lokalizacja - Świątniki k/Sobótki na:
http://www.kresowianie.info/
artykuly,n384,dojazd__iii__
ogolnopolskie_spotkanie_milosnikow_wolynia_w_swiatnikach_k_sobotki_14_15.html
www.ksi.kresy.info.pl
AKTUALNOŚCI - WYDARZENIA - INFORMACJE
1 września 2013 - strona 11
1 września 2013 - strona 12
PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI
www.ksi.kresy.info.pl
Warto rozmawiać - witaj
maj , drugi maj
- Władysław Mackiewicz.
Maciej Prażmo
/ Autor listu Władysław Mackiewicz
Podczas czerwcowego spotkania z Polakami z Kresów jeden z
rozmówców zwrócił moją uwagą na pewną rzecz wynikającą z
Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Otóż wg Ustawy Zasadniczej Naród Polski to „obywatele
Rzeczpospolitej”. Zatem nie są
np. Narodem Polskim Polacy
poza granicami RP nie będący jej
„obywatelami”. Było to dla mnie
dość zaskakujące, bo byłem przekonany, że zarówno z Polakami
na Litwie, Białorusi, Ukrainie,
ale też z USA czy Brazylii tworzymy jeden chroniony przez Państwo Polskie Naród.
Spojrzenie Polaków z Litwy na
sprawę przynależności spowodowało refleksje - jak to właściwie
z naszym Narodem jest? O kogo
jako Państwo i Naród możemy się
upomnieć w przypadku np. dyskryminacji, szykan, etc. i dlaczego? Jakie mamy do tego instrumenty prawne?
Poniżej przedstawiam treść listu
jaki otrzymałem w czerwcu 2013
od pana Władysława Mackiewicza z Wilna, działacza Związku
Polaków na Litwie. Spełniam tym
samym jego prośbę o upublicznienie materiału w Kresowym Serwisie Informacyjnym. Rzecz to nie
nowa - od publikacji materiału na
Litwie minęło już ponad 10 lat jednak warta przypomnienia.
Maciej Prażmo
Warto rozmawiać
W 1997 roku byłem zaproszony na uroczystości obchodów
milenium m. Gdańska. W tym
czasie była uchwalona Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej.
Początkowo była opublikowana
w prasie, wiec była duża chęć
przeczytać podstawową ustawę
RP. Czytając w prasie Konstytucję RP, a w ogóle preambułę, aż
dech zaparło kiedy przeczytało
się: „My, Naród Polski – wszyscy
obywatele Rzeczpospolitej …”.
My przecież, Polacy na Łotwie
, Litwie, Białorusi, Ukrainie, nie
jesteśmy obywatelami Rzeczpospolitej Polskiej. Konstytucja
RP jednoznacznie wykreśliła nas
z Narodu Polskiego. W 2002r.,
6 maja mogliśmy przeczytać w
„Kurierze Wileńskim” artykuł
pierwszego prezesa Związku Polaków oraz posła na sejm RL Jana
Sienkiewicza „Witaj maj, drugi
maj!”, gdzie konkretnie i dobitnie
był poruszony temat definicji Narodu Polskiego. I nic z tego!
Co o tym mówi słownik ortoepiczny „Jak mówić i pisać po
polsku”, pod redakcją Stanisława
Szobera (wydawnictwo M. Arcta
1836 – Warszawa – 1937). Naród – narodowy – narodowość.
I Formy: 1) d.l.poj. tego narodu,
2) m.l.mn. i b.l.mn. te narodowości, d.l.mn. tych narodowości.
II. Znaczenia: 1) Naród = zespół
wszystkich ludzi, złączonych
wspólnością języka, obyczajów,
tradycji historycznych. Więc do
Narodu Polskiego należą i Niemiec z Opolszczyzny, i Białorusin z Hajnówki, i Litwin z Puńska
albo Żyd z Krakowa czy Tarnowa, ale nie my, Polacy z Wilna,
Grodna czy Lwowa, jak pisze Jan
Sienkiewicz.
Jak mogło dojść do uchwalenia
takiej definicji w podstawowej
ustawie RP? Komu na tym zależało, by Naród Polski był mniejszy
o liczbę Polaków, mieszkających
poza granicami RP? Szkoda, że
działacze Polonijni i Związków
Polaków na Wschodzie, nigdy nie
poruszają tej sprawy. Widocznie
jeszcze nie dojrzeli politycznie.
Problem ten był rozstrzygnięty
połowicznie, kiedy była uchwalona ustawa „O karcie Polaka”.
Czytamy: „Karta Polaka jest
dokumentem,
potwierdzającym przynależność do Narodu
Polskiego”, co jest sprzeczne z
preambułą Konstytucji RP „O
definicji Narodu Polskiego” (nie
jesteśmy obywatelami RP). Karta
Polaka jest ważna w ciągu 10 lat,
a dalej my znowu bez narodowcy.
Czyżby w Sejmie i Senacie RP
nie ma większości przedstawicieli, myślących po polsku, jak
określa słownik ortoepiczny St.
Szobera?
W prasie spotyka się propozycje
działaczy polityczny o zmianie
Konstytucji RP, wiec może trzeba
by wszystko kardynalnie zmienić
stosunek do Polaków, mieszkających poza granicami RP, by Naród Polski był o wiele większy,
stanowił większą siłę, a wtedy
Rząd RP mógłby bardziej efektywnie bronić Polaków na Litwie,
Łotwie, Białorusi, Ukrainie.
Z poważaniem
Władysław Mackiewicz
Poniżej przedruk artykułu Jana
Sienkiewicza „Witaj maj, drugi
maj!”.
Początek maja jest cały odświętny. Patriotyczny rodak poza
Macierzą, człowiek pracy, może
teraz bez żadnych wyrzutów sumienia hucznie świętować aż trzy
pierwsze majowe dni z rzędu.
Lukę między Międzynarodowym
Dniem Pracujących a rocznicą
Konstytucji 3-Majowej wypełnił
nam Dzień Polonii i Polaków za
Granicą.
Okolicznościowe przemówienie
wygłosił z tej okazji w mediach
marszałek Senatu RP Longin
Pastusiak. Piękna to była mowa,
bo pierwsza i skali porównawczej jeszcze nie mamy, ale czy na
wskroś uroczysta - nie wiem. Zdecydowanie za dużo w niej było,
jak na mój gust, wątków księgowo-finansowych: kto i w jaki sposób będzie rozdzielał fundusze dla
Polonii i Polaków za granicą, których to (funduszy) ma być w tym
roku, jak przestrzegał marszałek,
znacznie mniej, niż dotychczas.
Bóg z nimi, z pieniędzmi, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Ale czy darowane mu?
I w przemówieniu marszałka, i w
podjętej 30 kwietnia uchwale i Senatu RP w sprawie polityki Pań-stwa Polskiego wobec Polonii i
Polaków za granicą zabrakło rzeczy najważniejszej: stwierdzenia
wspólnoty, jedności narodowej,
łączącej wszystkich rodaków na
świecie, w Macierzy, i poza nią.
Uchwała daje przejrzystą klasyfikację, kto jest Polonią, a kto
Polakiem za granicą, wywodząc
tę różnicę terminologiczną z odmienności motywów i przyczyn,
jakie spowodowały znalezienie
się rodaków poza Macierzą. Trochę jest w tym aparacie pojęciowym bałaganu i umowności, boż
i Polonusi też wszak są Polakami
nie w Polsce, tylko za granicą, ale
mniejsza z tym.
Według ostrożnych nawet obliczeń, aż trzecia część wszystkich
Polaków mieszka dziś poza Polską. To bardzo dużo. Uchwała
jednak ani słowem nie wspomina,
przecież oni też stanowią część
narodu, to zaś, że „kultywują z
oddaniem i wysiłkiem, ale i z radością nasze narodowe tradycje,
historię i język” - jest wszak najlepszym na to dowodem. Tymczasem zarówno ustawodawstwo wewnętrzne (litewskie), jak i polskie
(vide rzeczona uchwała) ustawia
nas w kategorii tylko mniejszości
narodowej. Podstawowe wartości
narodowe więc kultywujemy, ale
ani narodem, ani nawet jego częścią nie jesteśmy.
Przyjrzyjmy się uważnie konstytucjom obu krajów. Konstytucja
litewska daje niedwuznaczną
definicję narodu litewskiego,
jego główną cechą wyróżniającą
czyniąc wspólnotę językową. W
myśl więc i ustawy zasadniczej, i
praktyki państwowo-politycznej
litewskiej, części narodu litewskiego nie stanowimy. Zostaliśmy ustawowo z tej wspólnoty
wyłączeni. Częścią narodu litewskiego jest Litwin w Chicago
czy Bogocie, my nie. A co na to
konstytucja polska? Niestety, tam
jest sytuacja odwrotna: ustawa
zasadnicza RP oparta została nie
na opcji narodowej, lecz obywatelskiej, są więc Polakami i Niemiec z Opolszczyzny, i Białorusin
z Hajnówki, i Litwin z Puńska, ale
nie my, Polacy z Wilna, Grodna
czy Lwowa. W świetle prawa obu
państw, my w ogóle nie istniejemy
jako naród. My jesteśmy tylko narodowa mniejszość, choć skoro do
żadne¬go narodu nie przynależymy, to skąd wtedy ten narodowy
przymiotnik? Takie zawieszenie w
próżni nie bardzo dodaje nastroju
do radosnego świętowania.
Z tego braku jednoznacznie
stwierdzonej jedności narodowej
wypływa też charakter naszych
relacji z Macierzą i jej przedstawicielami.
Nie jest to wspólne robienie jednej
roboty, lecz wzajemne świadczenie sobie usług: Polonia „wspiera
dążenia Polski do Unii Europejskiej”, Rzeczpospolita „wspiera nasze wysiłki zmierzające do
utrzymania i zacieśniania więzi z
krajem przodków i kultywowania
polskich narodowych tradycji”. O
ile Polonia zachodnia ma komfort
świadomości swoich konkretnych
zasług dla Polski (choćby NATO,
jeśli kogoś walka z komunizmem
może drażnić).
0 tyle Polacy ze Wschodu ustawie¬ni są w pozycji wiecznego,
często w konkretnych przypadkach natrętnego i niemile widzianego petenta, którego przeznaczeniem jest uniżone zabieganie
o wsparcie. W praktyce: obijanie
urzędowych progów, szukanie
i wyrabianie dobrych układów,
poleganie na dobrej woli konkretnego urzędnika, który, w roli
reprezentanta Polski, tego wsparcia udzieli albo odmówi, jak mu
się zechce. Mogłoby to wszystko
wyglądać inaczej, gdyby istniało
przeświadczenie, a przynajmniej
zapis ustawo¬wy: i my tu, w kraju, i wy tam, na całym świecie,
robimy wspólną robotę, każdy
wedle własnych sił i możliwości,
jeden mamy narodowy cel. Wasze
wysiłki na Wschodzie w szkolnictwie, kulturze są tak samo ważne,
jak działalność lobbingowa Polonii w Stanach Zjednoczonych, bo
służą wspólnemu interesowi. To,
co robicie, to nie tylko wasza, to
nasza wspólna sprawa i troska.
Nie miałbym racji, gdybym twierdził, że takie przeświadczenie,
taki sposób ujmowania problemu
nie istnieją na szczeblu jednostkowym, że w Polsce nie ma ludzi,
którzy tak właśnie tę kwestię traktują. Są i jest ich wielu. Szkopuł w
tym, że takie potraktowanie pryncypiów nie zostało przeniesione
do dokumentów państwowych.
Stąd, założywszy mocno na wyrost, że przeciętny rodak z Macierzy zna, przynajmniej w zarysie
ogólnym, swoją konstytucję, ma
on pełne prawo się dziwić: a to na
Litwie (Białorusi. Ukrainie etc.)
są jeszcze jacyś Polacy? Cóż, Polacy są, ale narodu nie ma.
Jan Sienkiewicz
www.ksi.kresy.info.pl
PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI
BYŁEM NA
KRESACH
Adolf Głowacki
Długo broniłem się przed wyjazdem na Kresy, gdzie w zwykłej wiejskiej chacie, spędziłem
piękne beztroskie dzieciństwo.
W obszar urokliwych Gołogór
zwanych również Miodarami.
Nie chciałem budzić wspomnień tragicznej przeszłości,
która do dziś wraca w koszmarach sennych. Przekonali mnie
do tego młodzi, którzy chcieli
poznać utraconą ziemię, miejsca urodzenia ojców i dziadów,
oraz pokłonić się prochom
przodków. Kto nam to pokaże i
objaśni ? Ten argument zadecydował.
Pierwszy dzień przeznaczyliśmy na Lwów. Zwiedziliśmy
katedrę św. Jura, ormiańską,
stare miasto z rynkiem i ratuszem oraz naszą katedrę. Operę, lwowiacy nazywają swoją
perełką i ani trochę nie przesadzają. Zaprojektował ją łącznie z wystrojem wnętrz, prof.
Z. Gorgolewski. Zrealizowana
została w latach 1897-1900. Ze
względu na niejednolity grunt,
sporo kłopotu sprawiło posadowienie. Projektant krótko po
zakończeniu realizacji, zmarł
nagle. Ponoć kolega zadzwonił
do niego, że opera pękła i grozi
zawaleniem. Gorgolewski nie
wytrzymał napięcia i popełnił
samobójstwo.
W naszej katedrze trafiliśmy
na nabożeństwo majowe. Przed
prezbiterium stało osiem dziewcząt z chorągwiami. Wszystkie
ubrane w ciemne spódniczki,
białe bluzeczki i rękawiczki.
Ze wzruszeniem patrzyłem,
gdy razem pochylały je w czasie podniesienia. Szkoda, że nie
praktykuje się tego w naszych
kościołach. Jak podniosły musiał być widok chylonych chorągwi i sztandarów, gdy król Jan
Kazimierz składał tutaj słynne
śluby i powierzał Polskę Matce
Bożej. Ta katedra od wieków
stanowiła główne centrum polskości, była świadkiem wielu
historycznych wydarzeń i nadal
skupia lwowską Polonię. Gdy
wchodzi się tam z ulicy wypełnionej ukraińskim gwarem,
nabożeństwo, organy i śpiewy
polskie, wywołują mimowolny
dreszcz.
Tam w pokoiku przy zakrystii, przez wiele lat mieszkał
proboszcz o. Rafał Kiernicki.
Wspaniały duszpasterz, bez
reszty oddany Bogu i ludziom.
Pozbawiany prawa wykonywania funkcji duszpasterskich i
więziony przez Rosjan, trudne
przeżywał lata. Pracował jako
dozorca i tragarz, ale zawsze
wracał do katedry. Po kilka godzin spędzał w konfesjonale. Z
posługą pasterską jeździł nawet
do miejscowości, 250 kilometrów oddalonych od Lwowa.
Przyjaźnił się z Janem Pawłem
II. W 1981 roku, otrzymał sakrę
biskupią. Schorowany zmarł 3
listopada 1995 roku.
Stare miasto rozłożone na
wzgó rzach, z licznymi kościołami, historycznymi budowlami
i pałacykami, choć trochę zaniedbane, wręcz urzeka. Każdy
jego zakątek emanuje polskością. Co rusz mijamy kamienicę
w której urodził się lub mieszkał, ktoś ze znanych Polaków.
Oto słynny Uniwersytet Lwowski, a tu kawiarnia w której
spotykali się profesorowie. Na
serwetkach zapisywali trudne
zagadnienia i na nich podawali
rozwiązania. Później właściciel
kupił im gruby zeszyt, który
przetrwał trudne czasy. Ostatnie
zagadnienie zostało rozwiązane
dopiero po wojnie w Polsce. W
tych spotkaniach uczestniczył
słynny matematyk Stefan Banach. Większość profesorów
Niemcy aresztowali i rozstrzelali. Znaczącą rolę odegrała w
tym również policja ukraińska.
Przechodzimy koło olbrzymiego pomnika S. Bandery. Wciąż
jest niedokończony. Nie ma siekiery w ręku. Zatrzymujemy się
przy pomniku Adama Mickiewicza. Jest to jego najpiękniejszy pomnik w Polsce i jeden z
wyróżniających w Europie –
podkreśla przewodnik.
Wchodzimy na Cmentarz Łyczakowski, zabudowany wspaniałymi pomnikami i grobowcami. Co rusz nazwiska trwale
zapisane w dziejach Polski.
Zaraz za bramą, przykryty
kwiatami i zniczami grób Marii Konopnickiej, autorki „Nie
rzucim ziemi…”. Przy jednym
z nagrobków grupa polskich
konserwatorów wykonuje prace
renowacyjne. Trochę dalej robią
to samo Ukraińcy. Jak myślicie
- kto za to płaci? Pyta przewodnik. Polska. To warunek. Jak
chcecie odnowić polski nagrobek, musicie dać pieniądze na
ukraiński.
Stąd przechodzimy na przylegający Cmentarz Orląt Lwowskich. Jest odbudowany, ale
miejscami odpada tynk z nagrobków. Trwają prace remontowe. Spoczywa tu 2859 poległych w walkach o Lwów. W
tym chłopcy 12 i jeden 10 letni.
Na łuku tryumfalnym widnieje napis: MORTUI SUNT UT
LIBERI VIVAMUS ( Umarli,
abyśmy wolni żyli). Centralne
wejście od ulicy zamurowane.
Ukraińcy nie zgodzili się też
na odbudowę kolumnady przy
łuku. Stoją tylko skrajne pylony. Robimy zdjęcia i wracamy.
Na rynku godzinna przerwa na
odpoczynek, posiłek i zakupy.
Bardzo tania jest wódka i papierosy. Pół litra nie przekracza 11
złotych. Zaopatrzenie sklepów i
ceny innych artykułów porównywalne. Autokar rozwozi nas
na kwatery w szarych dużych
bokowiskach. Nocujemy u Polaków. Przeważnie wdów. W ten
sposób wspierają skromne emerytury. Nigdzie ciepłej wody.
Będzie dopiero zimą. Pytamy
o warunki bytowe. Duże koszty
mieszkaniowe i bardzo drogie
mięso. Ponadto trudno o pracę.
Niektórzy pracują za darmo,
aby utrzymać etat. Kiedyś może
zaczną płacić.
Rano dość dobrze utrzymaną
trasą Lwów-Kijów, ruszamy
w kierunku Tarnopola. Przy
drodze koło Oleska, stoi lew z
cmentarza Orląt. Postawili go
tam Rosjanie, a Ukraińcy nie
pozwalają przenieść na miejsce.
Zamek oleski, w którym urodziło się dwóch królów Polski,
odbudowany, ale bez odpowiedniego wykończenia. Stanowi filię muzeum lwowskiego, z dość
sporym zbiorem ciekawych
eksponatów.
Gdy odbiliśmy w bok na Podkamień, zaczęły się wyboje i
droga opustoszała. Od czasu
do czasu przejechał jakiś samochód lub furmanka. Raptem
ukazuje się Wzgórze Różańcowe. Tętno wyraźnie przyspiesza. Z dala jak dawniej, klasztor
imponuje wielkością i dominuje
nad okolicą, tylko wieża jest
trochę przechylona. Z bliska
obraz się zmienia i coś łapie za
serce. Pustka, cisza, rozsypujące się mury obronne, odpadające tynki ze ścian kościoła,
puste oczodoły okien, dzwonnica bez dzwonów i trawą porastający plac przykościelny.
Tylko pozłacana figura Matki
Boskiej na kolumnie, świeci
dawnym blaskiem. Lipy otaczające kolumnę wycięto. W
okresie rosyjskim pokryła się
szarym nalotem - jakby chciała
się ukryć przed wandalami. Teraz samoczynnie się oczyściła i
znowu przyciąga wzrok zwiedzających. Kościołem opiekuje się słabiutki grekokatolicki
zakon studytów. Maksymalnie
było ich tu czterech. Z Funduszy nadsyłanych z Polski, ofiar
wycieczek i jakichś skromnych
miejscowych dotacji, całość pokryli blachą i odbudowali przedłużenie prezbiterium, gdzie
był kamień z odciśniętymi stopkami Maryi. Teraz jest wymalowana w ich stylu i dość dobrze
wyposażona cerkiew. Wejście
od tyłu. Pod nią w podziemiach,
urządzili drugą. Przez 12 powojennych lat w klasztorze było
więzienie, a w tej podziemnej
katownia, gdzie wymuszano zeznania. Więziono tam głównie
banderowców. Ponieśli karę we
właściwym miejscu. Za okrutny mord Polaków w klasztorze,
Palikrowach, Hucie Pieniackiej
i w innych okolicznych miejscowościach, za dzieci i bezbronnych ludzi wrzuconych do
122 metrowej studni. Oprowadzający nas powiada: „To nie
prawda. Tam są tylko śmieci”.
Argument, że ludzie widzieli
wypływającą krew ze źródełka
u stóp góry skwitował: „Ja ny
znaju”. Ta nieczynna, przykryta
stalową kratą studnia, to chyba
jedyny tego rodzaju grobowiec
w Europie. Ciche i rzadko od-
wiedzane mauzoleum martyrologii kresowego ludu polskiego. Świadectwo ludobójstwa i
hańby ukraińskiej dywizji „SS
Galizien” oraz zbrodniczej formacji banderowskiej.
Kościół jest doszczętnie ogołocony, łącznie z posadzkami.
Drewniane elementy niezrabowane przez Ukraińców, Rosjanie porąbali na opał. Zachowały się dwie trochę uszkodzone
figury. Teraz eksponowane są
w Olesku. Wnętrze jest zarusztowane i przygotowane do remontu. W klasztorze mieści się
zakład dla umysłowo chorych.
Z całej grupy tylko ja byłem tu
w czasie świetności klasztoru.
Opowiadam o jego wspaniałym wystroju i wyposażeniu.
Miał 11 ołtarzy, sklepienia pokrywały malowidła o tematyce
Matki Bożej, a w marmurowych
posadzkach skrzyły się światła
kryształowych żyrandoli. W
ołtarzu z lewej strony prezbiterium, zachwycała urodą figura
św. Wiktorii z przechyloną nad
głową złotą palmą w ręce. Pokazuję którędy czołgaliśmy się
na kolanach do Stopek Maryi i
wnękę nad zakrystią, w której
modlił się król Jan III Sobieski.
Próbuję też przybliżyć atmosferę świąt Maryjnych z tłumami wiernych, niekończącymi
się nabożeństwami, kramami,
nawoływaniami żebraków, odgłosami trąbek i fujarek oraz
pogwizdywaniem kogucików
glinianych. Uroczystość kończyła suma z odsłanianiem cudownego obrazu i chóralnym
powitalnym hymnie. W trakcie
mszy, przy dźwiękach wszystkich dzwonów, wyruszała procesja z dziesiątkami księży i
zakonników oraz rozmodlonym
mrowiem ludzkim. Są one porównywalne z uroczystościami
jasnogórskimi. Nie bez kozery Podkamień nazywano Częstochową Kresów. Klasztor, a
zwłaszcza kościół, jest dużo
większy niż częstochowski.
Bardzo dobrze natomiast ma
się olbrzymi kamień na zboczu
i nadal stanowi atrakcję turystyczną wzgórza. Od niego bierze się nazwa miejscowości.
Z murów klasztoru widać Ławrę Poczajowską, z połyskującymi złotymi kopułami. To kolejny punkt naszej wycieczki.
Przed wejściem na teren Ławry obowiązkowa przebieranka kobiet. Nie mogą wejść w
spodniach i bez chustki na głowie. Obszerne długie spódnice
wydaje wypożyczalnia, a chustki można kupić w licznych kramach z pamiątkami. Cerkwie
i kaplice przyciągają wzrok i
wręcz przytłaczają bogactwem
oraz wewnętrznymi i zewnętrznymi złoceniami. Na tym tle
mocno rażą przestarzałe i zaniedbane sanitariaty. Wszędzie
prowadzone są roboty renowacyjne i modernizacyjne. Jest to
klasztor prawosławny podległy
Moskwie, która nie szczędzi
funduszy by utrzymać tą cerkiew w zależności. Na Ukrainie
są trzy cerkwie: prawosławna
moskiewska i kijowska oraz
grekokatolicka lwowska. W
niektórych większych miejscowościach, obok istniejącej, buduje się dwie nowe.
Z Poczajowa jedziemy do
Krzemieńca. Miasta ze słynnym
liceum, w którym pod okiem
ojca, uczył się Juliusz Słowacki.
1 września 2013 - strona 13
Na bazie dorobku tego liceum,
powstał Uniwersytet Kijowski. To miasto z górą i ruinami
zamku królowej Bony, emanuje
polskością. Jest tam nadal okazały kościół polski, a w nim
przepiękny przyścienny pomnik J. Słowackiego. W czasie
zaborów Rosjanie nie zgodzili
się na postawienie pomnika w
mieście. Rzeźbiarz wykonał,
więc posąg przyścienny, który z
Warszawy został tam w kawałkach przemycony i zmontowany. Przed kościołem podeszło
do nas trzech chłopców i zaoferowało kawałki krzemienia.
Gdy jednemu z nich został już
tylko ostatni większy, szybko
rozbił go o kamień i dalej ruszył między ludzi. Najstarszego
przewodnik wpuścił do autokaru. Chłopak po ukraińsku zaczął
pięknie deklamować wiersze
Mickiewicza, Słowackiego i
Szewczenki. Na koniec zaskoczył wszystkich znanym „Kto
ty jesteś ……”. Zaległa zupełna
cisza, a po chwili rozległy się
gromkie brawa. Szybko ruszyła
też czapka składkowa i chłopiec
wysiadł z pokaźnym plikiem
banknotów. Przewodnik wyjaśnił, że to Polak, ale chodzi do
ukraińskiej szkoły i tylko w soboty uczy się języka polskiego.
Jego matka opiekuje się kościołem. W domu ma chorą siostrę
i w ten sposób wspiera rodzinę.
On to wszystko odda matce –
zapewnił. Liceum nie zwiedziliśmy - było zamknięte.
W małych skupiskach zanika
język polski. Niektórzy księża nawet nabożeństwa odprawiają po ukraińsku, aby wierni
rozumieli liturgię. Nie jestem
do tego przekonany. Ci ludzie
tracą ostatni kontakt z ojczystym językiem. Język ukraiński
przetrwał głów Do Zbaraża dotarliśmy pod wieczór. Odbudowany, ale zamknięty już zamek,
obejrzeliśmy tylko z zewnątrz.
Pod murami tej twierdzy, 15
tysięcy rycerstwa polskiego,
zatrzymało kilkuset tysięczną nawałę kozacko-tatarską.
Obroną dowodził książę Jeremi
Wiśniowiecki. Zachowały się
spore fragmenty murów obronnych i fos. W miejscu dawnego
zwodzonego mostu, Ukraińcy
wykonali stały, prosty żelbetowy. Strasznie razi to przy
starych murach. Dziwne, że
konserwator wyraził zgodę na
takie rozwiązanie. Pomnik Adama Mickiewicza przeniesiono z
centrum do parku. Tam jak we
wszystkich niemal większych
miejscowościach, stoi wódz
UPA.
Tarnopol wciąż się rozrasta.
Obok szarych socjalistycznych
blokowisk, buduje się wiele nowych kolorowych budynków.
Na placu w pobliżu kościoła
Dominikanów (teraz cerkiew),
przed wojną stał pomnik marszałka J. Piłsudskiego na kasztance. Rosjanie postawili tam
Lenina, a Ukraińcy księcia Danyłę na koniu. Na skraju miasta
wybudowany jest nowy, bardzo
ładny polski kościół. W centrum
nie znaleźli dla niego miejsca.
Ponadto złośliwie i jak na ironię, dali działkę przy ulicy Stepana Bandery. Raz spaliśmy w
wielkopłytowym, nie najlepiej
urządzonym hotelu Hałyczyna.
Drugi w pobliżu kościoła, w
małym, nowoczesnym, z klimatyzacją hoteliku. Na następny
1 września 2013 - strona 14
raz, ksiądz zaoferował pokoje
gościnne na plebanii.
Stąd wyruszamy do Milna,
miejsca życia i spoczynku wielu pokoleń naszych przodków.
Miejsca gdzie się urodziłem i
mimo wojny, przeżyłem piękne,
beztroskie dzieciństwo. Ale też
miejsca mordu, pożogi i wygnania. Jechałem pełen niepokoju i zastanawiałem się, z jaką
siłą po latach wrócą tragiczne
przeżycia. Za Tarnopolem mijamy duże osiedle nowobogackich. Dalej każda miejscowość
przyspiesza bicie serca, bo
to wszystko znajome nazwy.
Domy na ogół zadbane, ogrody
zagospodarowane. Brak stodół.
W Ihrowicy wstępujemy na
cmentarz, zobaczyć czy jest jakiś nagrobek lub krzyż na zbiorowej mogile zamordowanych
w Wigilię 1944 roku Polakow.
Nic. Tylko drutem na kołkach,
oznaczony prostokąt. Ani śladu
mogiły wspaniałego księdza S.
Szczepankiewicza, który bezinteresownie leczył Polaków i
Ukraińców. Biednym nawet lekarstwa dawał za darmo.
Krótko zatrzymujemy się w Załoźcach. Zniszczone przez I i II
wojnę, bardziej przypominają
wieś niż miasteczko. Jedynie
staw i grobla imponują rozmiarami. Po zamku zostało ledwie
widoczne w zaroślach gruzowisko. Wandale rozebrali mury
i baszty historycznej siedziby
hetmanów Kamienieckich, Potockich i książąt Wiśniowieckich. Po tych łąkach, jarach i
wertepach, hasał Jarema Wiśniowiecki, a jego stryj Konstanty gościł tu najznakomitsze
osobistości z Rusi, Korony i
Litwy. Z niesmakiem ruszamy
dalej. Ani śladu po zabudowaniach majątkowych na Bródku.
Wszędzie stawy rybne. Jedziemy wolno, bo po asfaltowej
nawierzchni tylko pamiątkowe fragmenty zostały. Mijamy
Blich z małą nową cerkiewką i
wjeżdżamy w zalesione zbocze
z Hukiem płynącym w głębokim jarze. Tętno przyspiesza.
Tuż za nim pojawia się tablica
MYLNO. Informuję, że wioska
składa się z czterech przysiółków. W naszym okresie liczyła
2800 mieszkańców, z czego połowę stanowili Polacy. Bukowina była polska, Kamionka z
domieszką 30% Ukraińców, a
Podliski i Krasowiczyna ukraińskie, z mniejszością polską.
Wjeżdżamy na Krasowiczynę.
Z prawej Podliski z cerkwią.
Dalej mosty na rzeczce wydzielają Kamionkę. Te części
są dość wypełnione i zadbane,
choć nie brakuje przerw i pustek, zwłaszcza na Kamionce.
Pusto w rejonie szkoły. Ani śladu po gospodarstwach Frejtrychy i Olka. Nową drogą przez
ogrody i siedlisko Koguta,
wjeżdżamy do Bukowiny - prosto na nasz dom. Miałem informację, że został rozebrany. A tu
patrzę i oczom nie wierzę. Stoi.
Zniszczony i jakby obcięty, ale
stoi. Tylko pokrycie blaszane
mocno pordzewiałe. Ludzie to
mój dom! – wykrzykuję. Na
drżących nogach wchodzę na
podwórze. Niby to samo, a inne.
Po budynku inwentarskim przylegającym do szczytu mieszkalnego, tylko wgłębienie i pryzma
kamieni została. Stodoła już
dawno poszła na opał. Z prawej
PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI
puste siedlisko Pawłowskich, z
lewej w podobnym stanie dom
Letkich. Nigdzie żywego ducha.
Wszędzie chwasty. Z przyspieszonym biciem serca, przekraczam próg domu. To mój rówieśnik. Rodzice wybudowali go,
gdy się urodziłem. Powywalane
drzwi i okna. W większym pokoju trochę słomy i desek. Szukam na belce dębowego kołka,
na którym wisiała moja kołyska
i gwoździa na lampę. Nie ma. W
kuchni jakieś rupiecie i zimny
piec, z którego tyle razy jadłem
świeży pachnący chleb i pieczone pierogi. W drugim pokoju też
pusto. Opisuję bratu dawne rozmieszczenie mebli. Pod oknem
stał stół, z prawej łóżko, z lewej
bombetel. Przy tym stole zasiadaliśmy do posiłków i wieczerzy wigilijnych. W czasie okupacji bez ojca. Dzieliliśmy się
przy nim jajkiem i opłatkiem, a
rodzice gościli rodzinę, kolędowali i śpiewali urokliwe pieśni
kresowe. Nie imponuje on wielkością, ale nie jego wymiary i
urządzenie kształtowały nasze
samopoczucie. Wpływała na
nie głównie, atmosfera radości
życia tego sioła. Niestety nie
potrafię jej odtworzyć. Głowę
wypełnia mi kotłowanina wspomnień odległej przeszłości. Radosne przeżycia z dzieciństwa,
koledzy, sąsiedzi i różne sceny
dnia powszedniego. Wracają
również te przykre: pobór ojca
na wojnę, okupacja, dni krwi i
pożogi, oraz ostatnie spojrzenie
na dom i wyjazd w nieznane. I
on i ja przeżyliśmy tyle samo
lat. Obaj też zbliżamy się do
kresu swojej egzystencji. W
podwórzu nieczynna, przykryta blachą studnia. Ani śladu po
sadzie. Jedynie fioletowy krzak
bzu przy studni, jak dawniej
cieszy oko kiściami dorodnych
kwiatów. Powitałem go uśmiechem jak najbliższego przyjaciela. Od nowego budynku z
dalszego podwórza, podchodzi
do nas mężczyzna z kobietą.
Okazuje się, że to do nich należy. Starzy poumierali, a młodzi przenieśli się do Tarnopola i
mnie to oddali – tłumaczy. Oni
zostali przesiedleni z Polski.
Popłakało się chłopisko, gdy
powiedziałem: „Zarówno nas
jak i was wypędzono z domu i
skrzywdzono”. Na naszą prośbę
przyniósł wiadro ze sznurem i
wyciągnął wodę. Czysta i zimna jak dawniej. Nabraliśmy do
butelki dla mamy. Inni ponaglają by pokazać gdzie ich rodzice
mieszkali. Robimy szybko zdjęcia i ruszamy dalej.
Bukowina została spalona 11
listopada 1944 roku i duże
jej partie pokrywają chwasty,
drzewa oraz zarośla. Niektóre
siedliska są zaorane. Pokazuję
skąd atakowali banderowcy i
którędy ludzie uciekali. Opisuję też płonącą, wypełnioną rykiem zwierząt i wyciem psów
wieś, oraz powrót na zgliszcza.
Lamentujące przy dopalających się domach kobiety, płacz
przerażonych dzieci, wstrząsani
szlochem mężczyźni, zamordowani sąsiedzi i bliscy, popękane
spalone zwierzęta oraz snujące
się wszędzie dymy, to obraz, z
którym nie rozstanę się już do
końca życia. Pokazuję też gdzie
bronił się i został zabity Krakowiak z synem i gdzie przy
krynicy zasztyletowano jego
żonę z córkami. Zobaczcie, po
północnej stronie, od Maciołków do Machnowskiej, z 21 gospodarstw została chatka Tekli i
trzy figury. Większości niestety,
mogę jedynie pokazać gdzie
były wjazdy na ich podwórza i
dawne rozmieszczenie budynków. Tylko kilka osób, ze wzruszeniem i zadumą, staje przed
półruinami domów swoich
przodków. Rzadka nowa zabudowa, nie pokrywa się z dawnymi siedliskami. Zachowało się
tam kilka studni. Zainteresowani napełniają butelki wodą,
dla żyjących jeszcze rodziców.
Niektórzy nabierają do przygotowanych woreczków ziemię.
Wszyscy, choć nie znają języka
ukraińskiego, łatwo nawiązują
kontakt z miejscowymi. Potworzyły się grupki. Wszędzie dominują pogodne twarze. A wy
czyj? Jak się nazywacie? Gdzie
wasi mieszkali? Aha. Ja byłam
dzieckiem, ale pamiętam jak
rodzice wspominali. A ja nie tutejsza. Nas przesiedlili z Polski.
Jak wam się żyje? Nie głodujemy, ale wam w Polsce lepiej. W
tej szybkiej wymianie zdań, nie
brakuje westchnień, dyskretnie
wycieranych łez, ale i głośnego
śmiechu. Wchodzimy na zaorane siedlisko Botiuka, by zapalić
znicz na mogile pochowanych
tam, zamordowanych trzech
kobiet. Miejsce jest ogrodzone.
Zbliżamy się do dominującego nad całym siołem kościoła.
Przy drodze na ławeczce siedzi
Klimka. Oni nie wyjechali, bo
jej matka była Ukrainką. Witamy się z nią, a dziewczyny wręczają jakieś upominki. Kościół
jest w ruinie. Większość sklepień zawalona, a gruzowisko
porastają krzaki czarnego bzu.
Nie ma muru oporowego ani
schodów na plac przykościelny.
Teren opada do drogi. W okresie kołchozu, był tu magazyn
zboża i nawozów sztucznych.
Wieża dawno zawalona. Po
bokach frontonu stoją jeszcze
figury Piotra i Pawła. Ani śladu
po dzwonnicy. Okna plebanii
zabite deskami. Wracają obrazy
dawnych podniosłych uroczystości, śpiewy i procesje przy
dźwiękach dzwonów z tłumami
wiernych. Coś łapie za serce.
Byłem tu ministrantem i posługiwałem księdzu przy ostatniej
mszy, którą żegnaliśmy rodzinne domy, sioło i tę ojczystą
ziemię. My na zachodzie odbudowaliśmy każdy zniszczony
kościółek, a oni nawet tak pięknej świątyni nie zabezpieczyli
przed zniszczeniem. Jak byście
nam go odbudowali, nie musielibyśmy tak daleko chodzić do
cerkwi, powiadają mieszkanki
pobliskich domów. Takie ruiny
pokrywają całe Kresy. Robimy
zdjęcia i udajemy się na cmentarz. Przed nami jeszcze szmat
drogi, a czasu mało. Przechodzimy przez Kawałeczek. Było
tutaj 13 nowych gospodarstw,
zostało jedno. Cmentarz w połowie zalesiony. Resztę pokrywają gęste zarośla. Od cmentarza
jak na dłoni, widać Gontowiecką Górę. Porastają ją rzadkie
krzaczki. Ani śladu po leżącej u
jej stóp i na zboczach, tętniącej
życiem wiosce.
Przez zarośla i jeżyny, przedzieramy się w głąb cmentarza
do figur nagrobnych. Niektóre
zwalone leżą obok cokołów.
Wszędzie znajome nazwiska:
Dec, Krąpiec, Zaleski, Zając,
Letki, Majkut …. Przy jedynym
zadbanym nowym nagrobku,
zapalamy znicze i odmawiamy
modlitwę za zmarłych i zamordowanych. W zalegającą wszędzie ciszę, wdziera się głośne:
„Wieczne odpoczywanie racz
im dać Panie”. Wszyscy rozchodzą się, zapalają znicze i
stają w zadumie, przy figurach
z nazwiskami swoich bliskich.
Z wielu trzeba usunąć mech, by
odczytać napisy. Ja zatrzymuję się przy Rozalii Głowackiej,
żony brata mojego dziadka.
Zmarła przy pierwszym porodzie w wieku 20 lat. Zrozpaczony Józef postawił jej figurę
i wyjechał do Argentyny. W
rodzinie przetrwał przekaz, że
wygnał go żal za ukochaną.
Stąd idziemy na Paświśko.
Pierwsze gospodarstwo Pawła
Raroga opuszczone. Działka
jego brata zaorana. Następne
dwie porastają krzewy i drzewa.
Na kolejnym ledwie widoczny
opuszczony dom w zaroślach.
Dalej znowu przestrzeń zaorana, a za nią kolejne opuszczone
siedliska. Za łąką też pochylona, pusta chatka. Żadne z 16 po
wojnie powstałych tu gospodarstw nie zostało spalone, ale
tylko w trzech tli się jeszcze
życie.
Trochę więcej starych i nowych
zabudowań jest w Tamtym Końcu, ulicy z drugiej strony wioski. Ona też nie została spalona,
bo mieszkało tam kilku Ukraińców. Ale i tu sporo przerw i zarośli. Stare domy w większości
opuszczone. Dwa zamieszkałe,
obłożone są jeszcze zimową
zagatą. Dawniej była tu droga
gruntowa, teraz jest bruk, ale
nasz przy nim to asfalt. Pokazuję bratu gdzie się urodził nasz
ojciec, babcia i gdzie mieszkała
ciocia Ludwina. Ani śladu po
starej zabudowie. Wszystkie
budynki nowe. Wzbudzamy
duże zainteresowanie. Ludzie
wychodzą na ulicę i tworzy
się dość spore zgromadzenie.
Z bratem i kuzynką, wstępujemy do spokrewnionej rodziny
Futryków. Bardzo się ucieszyli
i chcieli nas gościć, ale brakuje czasu. Ponieważ pełnię rolę
przewodnika, grupa cały czas
trzyma się razem, tylko Edek
Zając gdzieś się zapodział. Po
pewnym czasie i on się odnalazł
– z butelką bimbru w torbie.
Żegnamy się z mieszkańcami i
jedziemy na Kamionkę.
Ten przysiółek jest bardziej
wypełniony i ma sporo nowej
zabudowy. Nie brakuje też starych zadbanych domków. Stoją
również dawne figury przydrożne. Trudno pojąć jak ten
naród godził chrześcijaństwo z
barbarzyństwem. Ze względu
na możliwość przerzucenia się
ognia na ukraińskie zabudowania, tylko niektóre polskie
domy zostały spalone. Opuszczone przez Polaków gospodarstwa, zajęli przesiedleni z Polski Ukraińcy. Oni najbardziej
czują się pokrzywdzeni, bo
mimo, że nie mieli nic wspólnego z rzeziami, odium rizunów i
na nich spadło. Zainteresowani
porozchodzili się, w poszukiwaniu śladów bliskich. Bratu
pokazuję gdzie mieszkała ciotka Baranicha. Tylko figura po
nich została. Przy krynicy ga-
www.ksi.kresy.info.pl
simy pragnienie czystą i bardzo
zimną wodą. Metalowy kubek
z łańcuchem, przytwierdzony
jest do obudowy. Na ulicy spotykam znajomego z minionych
lat Ukraińca. Był tutaj nauczycielem. Jest starszy, ale trzyma
się bardzo dobrze. Po krótkiej
wymianie zdań, stwierdza ze
smutkiem: „Ja już mam 85 lat”.
Żartujesz! Nie dałbym Ci więcej niż 60. Ho, ho! Czołowicze,
jak by ja maw 60 lit, to trymajsi
rymińcia bu ja budu tupaw. Żegnam się z nim, bo już wszyscy
siedzą w autokarze. Przed nami
jeszcze Milatyn, drugie po Podkamieniu miejsce pielgrzymek
naszych przodków. Do sanktuarium Maryjnego mieli 24 kilometry, natomiast tam musieli
pieszo pokonać 90. Droga wspina się i opada, bo to Gołogóry.
Z boku zostawiamy Podhorce.
Na wzgórzu pałacyk, nazywany
Małym Wersalem. Ta wspaniała
rezydencja, jedna z najpiękniejszych budowli w Polsce, czasy
świetności ma już daleko za
sobą. Jedynie kształt zabezpieczonego dachem pałacu i zarys
wzgórza ten sam. Po bogatych
zbiorach zbroi, oręża, porcelany, malarstwa, starych ksiąg i
innych dóbr kultury, oraz kaskadowych ogrodach, fontannach,
rzeźbach i oranżeriach, tylko
wspomnienia zostały. Część
tego, tuż przed wojną, wywiózł
do Brazylii ostatni właściciel
majętności, Sanguszko. Reszta
została zrabowana przez Rosjan
i ludność. Sanguszko był zamiłowanym automobilistą i miał
też sporą kolekcję samochodów.
Nie wstępujemy tam ze względu na brak czasu. Zobaczylibyście tylko puste ogołocone z
wszystkiego sale – informuje
przewodnik. Obecny właściciel
Muzeum Lwowskie, nie ma pieniędzy na odbudowę tej perełki.
Świątynia milatyńska poświęcona Jezusowi Ukrzyżowanemu,
to piękna budowla barokowa.
Rosjanie zamienili ją na magazyn i elektrownię. Ukraińcy odrestaurowali całość i adaptowali
na cerkiew. Zewnętrznie nic nie
zmienili. Na bramie pozostawili nawet polski napis „DOM
BOŻY A BRAMA NIEBIOS”,
a na frontonie kościoła łaciński
„DE TUIS DONIS AUDOTIS”.
Wnętrze odmalowane i bogato wyposażone, przystosowane
do liturgii cerkiewnej. Za ikonostasem, stary ołtarz z Jezusem na krzyżu. Zabudowania
klasztorne w ruinie. Po krótkich
oględzinach i zrobieniu zdjęć,
ruszamy do Lwowa na obiadokolację i nocleg.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Żółkwi. Rynek
ze starą zabudową, zamkiem i
polską kolegiatą, jest w całości zabytekiem wysokiej klasy.
Kolegiata była magazynem, obsługiwanym przez uczciwych
ludzi. Dzięki temu zachowały
się ołtarze, bogato rzeźbione
stelle oraz nagrobki Żółkiewskich i Sobieskich. Zniszczenia
są sukcesywnie naprawiane, z
krajowych funduszy i datków
wycieczek. Władze lokalne w
każdej sprawie, są z góry na
nie – informuje proboszcz. Aby
coś załatwić, kontaktuje się z
polskimi, te z ukraińskimi i dopiero z góry wychodzą polecenia oraz naciski na miejscowe.
Na ścianie pokazuje olbrzymią
www.ksi.kresy.info.pl
ramę po obrazie odsieczy wiedeńskiej. Płótno zostało wycięte i zabrane do Kijowa. Teraz
jest konserwowane w Polsce.
Oczywiście za nasze pieniądze.
Czynimy starania, aby wróciło
na miejsce, ale mała na to nadzieja. Ukraina chętnie korzysta z pomocy polskiej, ale rzadko idzie na ustępstwa.
Wracamy zmęczeni, ale pełni wrażeń i zadowoleni. Sporo
zwiedziliśmy, a co najważniejsze odwiedzili Milno. Młodzi
odebrali wrażenia stanu istniejącego, ja nałożyłem na to obraz
wioski z okresu rozkwitu i tej
po pożarze. Gdzie się ruszyłem,
na każdym kroku pamięć przywoływała ludzi którzy tam żyli,
sytuacje i zdarzenia z tym miejscem związane. Rzeczywistość
jest przykra. Wszędzie cisza i
pustka. Nie turkocą wozy, nikt
nie pędzi bydła na pastwiska,
ani żywej duszy na polach i nie
bieleją pasma płótna nad rzeką.
Nie słychać gdakania kur ani
szczekania psów. Nie dzwonią
dzwony, pusty jest plac przykościelny i kościół, do którego słońce zagląda przez dach.
Znikła kolorowa mozaika pól i
trawą porosły wydeptane bosymi stopami ścieżyny. Wszędzie
uprawa wielkotowarowa. Tylko
tuż przy wiosce trochę małych
zagonów. Ta przepełniona ludźmi, tętniąca w tygodniu życiem
i pracą, rozśpiewana w niedziele i święta wioska, zamarła 11
listopada 1944 roku. Został po
niej jedynie ten sam zarys, wtopiony w bliski sercu krajobraz.
Cieszę się jednak, że jeszcze
raz stanąłem na ojczystej ziemi,
przekroczyłem próg swojego
domu i pokłoniłem się prochom
przodków. Że w tej już jakby obcej wiosce, zobaczyłem
ostatnie, pozostawione po nas
ślady. Ślady, które kończą żywot razem z nami.
Odczucia dotyczące Ukraińców, mam zróżnicowane. We
wsi ludzie są serdeczni i uczynni. Jakby spokornieli. Poznali
skrajną biedę i teraz im się nie
przelewa. Mają świadomość,
że żyjemy lepiej. Środowiska
światlejsze gloryfikują banderowską przeszłość i nasączają
młodzież nacjonalizmem. Jedna
z naszych nawiązała rozmowę z
miejscową. Gdy tamta zaczęła
mówić po polsku, zrugał ją syn
w wieku szkolnym. „Mamo,
ty Ukrainka! Dlaczego rozmawiasz po polsku?”. Nie wyniósł
tego z domu. To wpływ szkoły.
Zapisywaniu wycieczkowych wrażeń, towarzyszyła
mi smutna świadomość, że ten
największy cmentarz Europy
jest przez Polskę zapomniany.
Że nasze władze 200 milionami
okrutnie zamordowanych Polaków, płacą Ukrainie za strategiczne partnerstwo i jakieś
iluzoryczne perspektywiczne
korzyści. Gdy my uprawialiśmy politykę poprawności, oni
umacniali nacjonalizm i budowali spiżowe pomniki morderców narodu polskiego. Taką
postawę Polski uznali za słabość i przyzwolenie. Nie miałem wątpliwości, że ta przesiąknięta krwią polską ziemia,
upomni się o pamięć. Nie sądziłem jednak, że nastąpi to już
za rok. Masowe przygotowania
do obchodów 70 rocznicy rzezi wołyńskich, zaskoczyły na-
PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI
wet rządzących i zmusiły je do
zmiany stanowiska. Nareszcie
parlament potępił zbrodnię, a
prezydent odsłonił pomnik poświecony ofiarom mordu i przyznał, że prawdziwe pojednanie
narodów można zbudować tylko na prawdzie. Pojechał też,
by oddać im hołd na skrwawionej ziemi. Władze ukraińskie
reprezentował wicepremier. To
wymowny gest. Dalekie są od
potępienia tych rzezi. A jeszcze
dalsza droga, od przeproszenia
i uznania tego za ludobójstwo.
Po latach uderzyła się w piesi
i zdobyła na słowo „przepraszamy”, cerkiew grekokatolicka. Prawosławna nadal milczy.
Tego procesu nie da się już wyhamować. Społeczeństwo coraz
bardziej świadome jest ogromu
tragedii kresowego ludu polskiego. Poznaje ją również młodzież szkolna. Bliski też czas,
jednomyślnego uznania tego
okrucieństwa, za ludobójstwo.
To zdominowało również, tegoroczne spotkanie naszych
ziomków w Rogozińcu. W wypowiedziach przebijał żal, że
tak mało starszych doczekało
tej znamiennej chwili. Większość odeszła w okresie zakazu
i przemilczania. Odeszli, ale do
końca pamiętali o braciach zgładzonych na Kresowej Golgocie.
Tych czerwonych nocy, jęków
przeszywających ciszę nocną i
zbryzganych krwią oprawców,
nie da się zapomnieć. Do końca wierzyli, że zło nie może
zwyciężyć. Przekazali też tę
gorzką prawdę młodym. I oto
zbieramy owoce ich przesłania.
Wystarczyła iskra, aby nastąpił
wybuch. Plik egzemplarzy Kresowego Serwisu Informacyjnego poświęconego rocznicy,
dosłownie został rozchwytany.
Szkoda, że tak mało egzemplarzy zabrałem. Ten Serwis w wydaniu internetowym, prowadzony przez Bogusława Szarwiło,
odegrał rolę „WICI” i obudził
już trochę przygaszone społeczeństwo polskie. Na rocznicowej uroczystości w katedrze
szczecińskiej, wielu miało łzy
w oczach, gdy podczas podniesienia chyliły się sztandary wielu organizacji i wojska
polskiego. Gdy padały słowa
przypomnienia i potępienia w
przemówieniu Jerzego Mużyło,
a później arcybiskupa Dzięgi i
Metropolity Lwowskiego Mokrzyckiego. Choć to daleko, z
radością przyjąłem zaproszenie na tę uroczystość, bo połowa moich parafian mieszka w
Szczecinie – podkreślił.
Mam nadzieję, że przyszłoroczne rocznicowe obchody
rzezi w województwie tarnopolskim, lwowskim i stanisławowskim, dodatkowo pogłębią
w społeczeństwie wiedzę o tym
ludobójstwie. Na nic zdały się
protesty i mataczenia nacjonalistów ukraińskich. Dziwne, że
oni z tym bagażem, chcą się
wedrzeć do Unii Europejskiej.
Trwanie na szańcach ponurej
przeszłości, nie zjednuje im
sympatii innych narodów.
A.G. Szczecin, sierpień 2013
1 września 2013 - strona 15
Cud nad Wisłą
/ Cud nad Wisłą – Jerzy Kossak
Zapijając swoja nędzę
Marzył Wania o potędze,
O tym jak mu dobrze będzie,
Kiedy Rosja świat zdobędzie.
Tak to Wania śnił i marzył,
Lecz Warszawę zlekceważył
Cóż tam Polska Kraj niewielki
Ale na wypadek wszelki
Gryzie bieda i robactwo,
Ale bliskie jest bogactwo,
Marzy i już ręką sięga,
Przecież Rosja to potęga.
Gdy armaty się wytoczy
Szybko Polskę się przeskoczy,
I nim jedna doba minie
Jak znajdziemy się w Berlinie
Nasz armia, dzielne chłopy
Zrobią skok do Europy,
Tam się zacznie nowe życie,
I w Londynie, i w Madrycie.
Wania hymn zwycięski śpiewał
Lecz się nigdy nie spodziewał,
Podwarszawskiej niespodzianki,
Piłsudski uderzył z flanki.
Toć Czerwona Armia chyża
Szybko wkroczy do Paryża
A znów dzielne chłopy z Krymu
Wnet się znajda w centrum Rzymu.
I rozgromił Budionnego
I armie Tuchaczewskiego
Tak marzenie Wani prysło
To był właśnie „Cud nad Wisłą”
Wania marzy i w to wierzy
Że do Rosji świat należy
A poza tym: „Nam zależy,
Niechaj się komuna szerzy …”
Wódz zaporę Rosji stawił
I tak Europę zbawił
Jako chłopiec na Grochowie
Widziałem tych jeńców mrowie
Wania mówił: „Armii naszej
Europa się przestraszy,
Bramy nam otworzą wszędzie,
Walczyć z nami nikt nie będzie.
Dziwiąc się że armia taka,
W łachmanach i na bosaka,
W szybkim tempie i galopem
Chciała zdobyć Europę.
A gdyby „coś złego”
To konnica Budionnego
Do odwrotu wszystkich zmusi,
Nikt się na nas nie pokusi.
Wiersz ten został napisany przez
mec. Zygmunta Rusieckiego 15 lipca 2002 roku.
Autor miał wówczas 91 lat.
Za oryginałem word-doc. Maciej Prażmo KSI
PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI
1 września 2013 - strona 16
www.ksi.kresy.info.pl
Trudne próby pojednania
Monika Śladewska
O
d 1990 r. A. Michnik na
łamach Gazety Wyborczej wzywa do pojednania polsko-ukraińskiego,
nie informując społeczeństwa, że
chodzi o pojednanie z ukraińskimi faszystami, pomocnikami Hitlera i ich gloryfikatorami. Trudność polega na tym, że władze III
RP, postsolidarnościowe „elity” i
ideowi spadkobiercy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów
(OUN) pojednanie budują na fałszu historycznym, a społeczeństwo domaga się prawdy i potępienia zbrodniczej organizacji.
W celu ułożenia poprawnych
stosunków z Ukrainą pojednanie
jest niezbędne ale powinno odbyć się na gruncie prawidłowej
terminologii, bez posługiwania
się terminami zastępczymi typu
„konflikty” „bratobójstwo”, ponadto inspiratorzy i sprawcy
zbrodni muszą zostać ujawnieni.
W przestrzeni religijnej może
dojść do wybaczenia i pojednania wyłącznie w oparciu o zasady
Ewangelii, winowajca przyznaje
się do winy, wyraża żal i prosi
o wybaczenie. Orędzia duchownych pisane z pozycji bieżącej
polityki promujące sugestie o
„wzajemnych winach” uwłaczają
pamięci ofiar OUN-UPA tak po
stronie polskiej jak i ukraińskiej.
Na Kresach Wschodnich III RP,
w czasie wojny i na południowo-wschodnich rubieżach powojennej Polski, obywatele polscy,
narodowości ukraińskiej, stanowiący margines narodu ukraińskiego, skrótowo określany jako
OUN-UPA, dokonali doktrynalnej, planowej jednostronnej
zbrodni ludobójstwa, w świetle
potwierdzenia tego faktu przez
prokuratorów pionu śledczego
IPN jest to termin bezsporny.
Idea „pojednania polsko-ukraińskiego” ma długą historię, jak
była realizowana przypomnę w
skrócie. Otóż proces pojednania Polaków z banderowcami z
ich inicjatywy, został rozpoczęty w latach 50-tych na łamach
paryskiej „Kultury”, osobiście
patronował mu Jerzy Giedroyć.
W ostatnim wywiadzie dla „Rzeczypospolitej”
(31.12.-2.01.
2000) Giedroyć mówił: „Tej nienawiści do Ukraińców ... nie jestem w stanie zrozumieć. Polacy
nie są w stanie wybaczyć zbrodnie na Wołyniu, a jednocześnie
akceptowali normalizację stosunków polsko-niemieckich. Po
stronie niemieckiej jest przecież
morze krwi.” Ta wypowiedz
świadczy jaką wiedzą, na temat
najokrutniejszej zbrodni w historii Polski, dysponował Giedroyć.
W ostatnim wywiadzie dla Polskiego Radia, podsumował krótko – zapomnieć, winy były po
obu stronach. Giedroyć zgodnie
z ounowską optyką wydarzeń,
rzeź zawęził do obszaru Wołynia, nienawiść powielił z książ-
ki pt. „UPA” autorstwa M. Łebeda, zastępcy Bandery. Łebed
pierwszy napisał o „historycznej
nienawiści Polaków do narodu
ukraińskiego”. Te i inne brednie
Giedroyć przyjął za prawdę. Polityczna koncepcja Giedroycia
straciła na aktualności, nadal jednak spadkobiercy idei pojednania podkreślają wyjątkowość misji „Kultury” i trwałe dokonania
Giedroycia.
Wybitnym przedstawicielem
linii politycznej Giedroycia był
hitlerowski stypendysta B. Osadczuk, który do Polski przyjechał
już w lipcu 1989 r. i rozpoczął
„budowanie mostów przyjaźni
między narodami”. Z uwagi na
przeszłość tego eksponenta OUN
i propagowane przez niego krętactwa winien zostać uznany za
persona non grata, tymczasem
został odznaczony przez prezydentów Wałęsę i Kwaśniewskiego .
Banderowcy, ukraińscy esesmani z Dywizji SS-Galizien i
schutzmani zostali utożsamieni
z wszystkimi Ukraińcami, z tymi
którzy w ramach sił zbrojnych
ZSRR walczyli z faszyzmem
niemieckim na 4-ch frontach
ukraińskich, w partyzantce radzieckiej stanowili 50% składu
osobowego i z tymi którzy ratowali Polaków przed szalejącym
terrorem ukraińskich nacjonalistów.
Wzywanie do pojednania z narodem ukraińskim jest manipulacją, OUN nigdy nie działała
w oparciu o mandat od narodu
ukraińskiego, wręcz odwrotnie
podczas „rewolucji narodowej” z
nim walczyła. Z Ukrainą nie byliśmy w stanie wojny na żadnej
płaszczyźnie, dzieli nas nierozwiązany problem ukraińskiego
ruchu nacjonalistycznego odpowiedzialnego za wymordowanie
200 tysięcy Polaków, 80 tysięcy
Ukraińców i wiele tysięcy osób
innych narodowości. Państwo
ukraińskie przejęło problem w
spadku i musi się do niego ustosunkować.
Pod osłoną wojsk niemieckich
ponad 230 tysięcy ukraińskich
nacjonalistów umknęło na Zachód. Łebed, w trosce o swoją
głowę, już w sierpniu 1943 r.
nawiązał kontakt z aliantami
zachodnimi. Po rozpadzie koalicji antyhitlerowskiej faszyści
ukraińscy, jako jedyna siła antyrosyjska na Ukrainie, stanowili cenny materiał dla służb
specjalnych państw zachodnich.
„Zimna wojna” była dla nich
darem losu, opanowali struktury
diaspory ukraińskiej, odżegnali
się od współpracy z Abwehrą,
zasłaniając się narodem, tworzyli mity o „narodowo-wyzwoleńczej armii”. Historię napisali od
nowa, zbrodniczość OUN-UPA
sprowadzili do wymiaru „bratobójczych walk”, winą obciążyli
Niemców, partyzantów radzieckich i Polaków. Wyeksponowali
krzywdy wyrządzone przez politykę II RP i burzenie cerkwi.
Poza zasięgiem ich zainteresowań była terrorystyczna działalność UWO i OUN na terenie II RP i antychrześcijańska
ideologia Doncowa promująca
nienawiść do „czużyńców”, a
także historia tych cerkwi. Lubelszczyzna 123 lata była pod
zaborem rosyjskim, prawosławie było religią państwową,
kościoły katolickie zamieniano
na cerkwie. Przyjęcie prawosławia, po zniesieniu pańszczyzny,
ułatwiało otrzymanie ziemi z
majątków odbieranych polskiej
szlachcie za udział w powstaniu
styczniowym. Z wielkoduszności cara korzystali też Polacy, po
odzyskaniu niepodległości przez
Polskę wracali do wiary ojców.
Większość burzonych cerkwi
była nieczynna.
Po zmianie ustroju w Polsce i
uzyskaniu niepodległości przez
Ukrainę, ukraińska nacjonalistyczna diaspora podjęła, na
gigantyczną skalę akcję, której
celem było; zatarcie w świadomości Polaków prawdy o ludobójstwie, wystawienie rachunku
za krzywdy powstałe w wyniku
operacji „Wisła”, narzucenie
OUN-owskiej interpretacji historii i niedopuszczenie do określenia zbrodni OUN-UPA słowem
„ludobójstwo”. Podstawowym
celem w odniesieniu do Ukrainy było wpłynięcie na mit założycielski państwa. Po 1990 r.
nastąpił polityczny transfer kultu
OUN-UPA z zagranicy na Ukrainę. W Polsce natomiast brak wiedzy i naiwność Polaków ułatwiła
realizację założeń dobrze zorganizowanej ukraińskiej nacjonalistycznej diaspory.
Wielkim zwycięstwem eksponentów OUN było potępienie
przez Senat III RP w 1993 r. „akcji Wisła”, a w 1997 r. podpisanie
deklaracji przez prezydentów A.
Kwaśniewskiego i L. Kuczmę,
o polsko-ukraińskim pojednaniu.
Wiadomość o przygotowywanej
deklaracji wywołała zrozumiałe zainteresowanie środowisk
zaniepokojonych
wpływami
pogrobowców OUN w Polsce i
na Ukrainie. Do Kancelarii Prezydenta wysłano wiele listów z
prośbą o podejście do sprawy
zgodnie z prawdą historyczną.
Niestety apele i prośby zostały zignorowane.
Na początku prezydentury Kwaśniewski, podczas pobytu w Paryżu złożył wizytę Giedroyciowi
i otrzymał memoriał polityczny,
obowiązujący do dziś (Na Rubieży nr 28/1998). W podpisanej deklaracji znalazło się wiele frazesów bez znaczenia przykładowo:
„Postanawiamy wspólnie objąć
patronat nad utrwaleniem idei porozumienia i pojednania polsko-
-ukraińskiego... chcemy wlać w
nasze serca uczucia przyjaźni i
solidarności....myślimy o przeszłości”. W deklaracji napisano
jedno zdanie „Nie można zapomnieć o krwi Polaków przelanej
na Wołyniu, zwłaszcza w latach
1942-1943”. O wiele więcej miejsca poświęcono „akcji Wisła”
(prawidłowo operacja „Wisła”).
Prezydenci uznali, że ona uderzyła w ogół społeczności ukraińskiej w Polsce, jej jednostronne
naświetlenie, jak napisano „nie
sprzyja pogłębieniu zrozumienia
między naszymi narodami”. Operacja „Wisła” nie powinna znaleźć się w kręgu zainteresowania
prezydenta Ukrainy, rebelianci
byli obywatelami polskimi, działali na terenie państwa polskiego,
jest to wyłącznie sprawa Polski i
nie może być kartą przetargową
w wspólnych deklaracjach czy
oświadczeniach.
Obaj prezydenci podkreślili, że
„Droga do autentycznej przyjaźni
wiedzie przez prawdę i wzajemne
zrozumienie”, i że przeszłością
winni zająć się specjaliści, którzy
dokonają obiektywnej oceny gdyż
„źródła tych konfliktów były poza
Ukrainą i Polską, uwarunkowane
przez okoliczności oraz niedemokratyczne systemy polityczne,
narzucone naszym narodom”.
Można tylko panu Kwaśniewskiemu pogratulować zdolności
do lawirowania. Deklaracja pogrzebała nadzieję na rozliczenie
i potępienie zbrodniarzy tym samym na pojednanie. Prawdę zatajono, nie wymieniono sprawców
masowej rzezi bezbronnej ludności polskiej zaskoczonej przez
uzbrojone watahy w broń palną
i narzędzia gospodarskie święcone w cerkwiach. Wołyń był tylko
polem doświadczalnym dla późniejszych działań OUN-UPA. Deklaracje z zadowoleniem przyjęli
apologeci OUN umiejscowieni w
ZUwP i doradcy od lat piszący w
tym samym stylu. Deklaracja była
pierwowzorem do fabrykowania
późniejszych dokumentów jakie
ukazywały się z okazji spotkań
organizowanych na szczeblu państwowym.
Afiszowanie przyjaźni i pojednania prezydentów Kaczyńskiego i
Juszczenki zaowocowało tym, że
Bandera został Bohaterem Narodowym i tym że neonazistowska,
antypolska partia „Swoboda” 37
swoich członków wprowadziła
do parlamentu Ukrainy. Pojawienie się przed obliczem polskiego
prezydenta banderowców w uniformach, którzy tę ziemię palili,
odebrano jako upokorzenie Polaków. W Pawłokomie także deklarowano prawdę tylko skrzętnie
ją pominięto, a historię Pogórza
Dynowskiego tak zakamuflowano, że miejscowa społeczność
zbojkotowała uroczystości. Media doniosły, że prezydenci zamknęli bolesną kartę historii obu
narodów.
Z niecierpliwością czekaliśmy na
zapowiedziane spotkanie prezydentów Komorowskiego i Janukowycza oraz na wspólną uchwałę, która miała być podjęta przez
parlamenty Polski i Ukrainy. Do
spotkania i uzgodnienia uchwały
nie doszło. Prezydent Janukowycz na początku prezydentury
powiedział: „Do historii trzeba
podchodzić poważnie i nie zmieniać tych ocen, które już dawno zostały sformułowane przez
uczestników tych wydarzeń”.
Postounowscy propagandziści
mają duże osiągnącia w sferze
moralnej. Kościoły, które są powołane do roli moralnego drogowskazu, stanęły po stronie sił
postounowskich, a nie po stronie
prawdy, która jest fundamentem
chrześcijaństwa. Cerkiew greko-katolicka pod zwierzchnictwem
A. Szeptyckiego akceptowała
kolaborację z Hitlerem, ideologię Doncowa i „dekalog ukraińskiego nacjonalisty” wzywający
wprost do zbrodni, tym samym
ponosi współodpowiedzialność
za masową rzeź Polaków. Po reaktywowaniu w 1991 r. Cerkiew
ta nie dokonała analizy przyczyn,
które do ludobójstwa doprowadziły, nie potępiła zbrodniarzy
i nie organizowała pielgrzymek
kresowym szlakiem hańby. Gdyby nie aktywność inspiratorska
księży greko-katolickich i popów
prawosławnych (z wyjątkami)
nie doszłoby do ludobójstwa. Nie
można udawać, że Cerkiew jest
bez winy.
Hipokryzją było wystąpienie
metropolity Lubomyra Huzara z
formułą „wybaczamy i prosimy o
przebaczenie” („Wołanie z Wołynia V,VI 2003 ) bez wskazania kto
komu ma wybaczać i kto z kim
ma się jednać. W liście trudno
było doszukać się powodów dla
których miałoby nastąpić pojednanie obu narodów, Kardynał reprezentował niewielką część narodu. Mówiąc o winach obu stron
porównał zbrodnie ludobójstwa
z uprawnioną operacją „Wisła”.
Bezzasadnie powołał się na formułę zawartą w liście biskupów
polskich do niemieckich. Niemcy
potępili faszyzm i odrzucili faszystowskie emblematy. OUN nadal
opiera się na faszystowskiej ideologii.
List z 7 sierpnia 2004 r. wystosowany do kardynała Huzara przez
Prymasa Józefa Glempa został
sformułowany zgodnie z wytycznymi protektorów OUN, jego
treść świadczyła jak dalece sięgają ich wpływy. W tym osobliwym
liście ludobójstwo usprawiedliwiono polonizowaniem ludności
ruskiej i wielkimi krzywdami
wyrządzonymi przez wieki. Owe
krzywdy wybuchły gwałtowną
zemstą i mordami zwłaszcza, że
postawa nienawiści była sprytnie
wykorzystywana przez politykę
www.ksi.kresy.info.pl
państw trzecich. Nie było słowa
o wyjątkowym bestialstwie tzw.
UPA popełnionym na narodzie
polskim. Umknęły ocenie moralne aspekty zbrodni OUN-UPA.
Kościół rzymsko-katolicki poniósł największe dotąd w historii
straty. Zniszczono obiekty sakralne, wymordowano 160 księży,
17 zakonników, 22 zakonnice,
ponad 100 księży ratowało się
ucieczką, wielu zostało rannych.
26 czerwca 2005 r. opublikowany został list o wzajemnym wybaczeniu i pojednaniu podpisany
przez Prymasa Polski i Kardynała Huzara. Kardynałowie napisali, że „wpływ papieskiej pielgrzymki (na Ukrainę) pozwolił
na wspólne oddanie hołdu ofiarom bratobójczych konfliktów.
Mówiąc o bratobójczych konfliktach, a nie jednostronnej rzezi,
kardynałowie dopuścili się grzechu zatajenia, w tym momencie
rozsypała się w gruzy możliwość
pojednania się z ounowcami.
Sprawców rozgrzeszono bez
aktu ekspiacji dokonano tego
wbrew zasadom ewangelicznej
nauki o przebaczaniu. Wierzący
świadkowie i potomkowie rodzin
pomordowanych znaleźli się w
trudnym położeniu, bo kto jak nie
Kościół ma bronić godności ofiar
dzikiego ludobójstwa. Prawda
o banderowszczyźnie stanowi
wstrząsający przykład zła, które
należy potępić, a nie usprawiedliwiać. Pojednania prezydentów
i kardynałów jakie miały miejsce
przed 60-tą rocznicą upowskiej
zbrodni budowane na fałszu historycznym nie przełożyły się na
poziom społeczeństwa.
Minęły lata, w sprawie OUN-owskiego ludobójstwa nie ma
zmian. Deklaracja wzywająca
do wybaczania i pojednania,
podpisana przez zwierzchników
Kościoła rzymsko- i greckokatolickiego „w przededeniu 70.
rocznicy zbrodni na Wołyniu” ,
została sformułowana zgodnie z
postounowską tezą o pojednaniu.
Zbrodniarze zostali zamaskowani, a odpowiedzialnością obciążono naród ukraiński. Bezimiennym oprawcom wybaczono bez
wyrażenia przez nich skruchy,
winy umiejętnie rozłożono między obie strony. W deklaracji jest
wiele niedomówień urągających
etyce chrześcijańskiej i prawdzie historycznej. Zwierzchnicy
Kościołów winą obiążyli Polaków za to, że ośmielili się bronić
życia. Deklaracja tylko umocni
faszystowskie siły w Polsce i na
Ukrainie. Sygnatariusze wzorem
lat ubiegłych, problem przekazali specjalistom, oni mają dopiero poznać „rozmiary tragedii”.
Rzecz w tym, o czym polityczni
doradcy wiedzą, że ludobójstwo
dokonane przez OUN-UPA jest
dobrze udokumentowane.
Polski Episkopat w osobie abp.
Józefa Michalika, męczeństwo
Kresowych Polaków, złożył w
ofierze na ołtarzu wielkiej polityki. Droga do pojednania oddaliła
się.
M. Ś.
PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI
1 września 2013 - strona 17
Szlakiem Wołodyjowskiego.
Mieczysław Walków –2013-08-23
W
życiu nie powinno
się mówić: nigdy! Na
wycieczkę na Kresy
namówiła mnie moja
żona Alinka. Koniecznie chciała poznać tereny, o których jej
mówiłem, a które były moim
dzieciństwem. Nadarzyła się
okazja wyjazdu, bo biuro podróży „Maria” ze Szczecina
organizowało wycieczkę wielodniową pt –Szlakiem Wołodyjowskiego.
Nazwa była zachęcająca, a do
tego miejscowości wymienione
w programie, były bardzo ciekawe i mogłem nareszcie pokazać Alince te pagórki zielone,
jary głębokie i rwące rzeczki i
rzeki szerokie, znane jej tylko
z opisów lub opowiadań. Mogliśmy także zobaczyć miasta
i wsie, których widok zatarł mi
czas.
W maju 2007r. wsiedliśmy do
autobusu, który pomknął na
wschód.
Pierwszy przystanek mieliśmy w Zamościu. Nocleg był
w jakimś zajeździe na dalekim
przedmieściu.
Ponieważ do wyjazdu było trochę czasu, postanowiliśmy z
Alą zwiedzić miasto.
Wczesnym rankiem poszliśmy
w kierunku śródmieścia i po
drodze wsiedliśmy do taksówki.
Od słowa do słowa i już mieliśmy kompana i jednocześnie
cicerone po Zamościu.
Pan taksówkarz był tak miłym
człowiekiem, że obwiózł nas
wszędzie tam, gdzie powinniśmy byli być, a przy tym był
doskonałym przewodnikiem z
ogromną znajomością historii
miasta.
Dodatkowo był związany ze
Szczecinem, bo jego córka akurat studiowała medycynę w naszym mieście.
Wspólne śniadanie w hotelu jedliśmy po zwiedzeniu miasta.
Do granicy jechaliśmy krótko,
ale na samej granicy po stronie
ukraińskiej staliśmy wieki.
Siedząc w autobusie mogliśmy
przez kilka godzin obserwować, w jaki sposób odbywała
się odprawa celna podróżnych
wyjeżdżających z Ukrainy do
Polski. Celnicy i straż graniczna ukraińska nawet się nie kryli, że biorą wziątki za pozwolenie dalszej podróży.
Muszę przyznać, że była to lekcja pokazowa jak należy rozładowywać przejście graniczne.
Pragnących wjechać na stronę
polską były niezliczone ilości
pojazdów ( łącznie z tymi, którzy prowadzili ogromne tiry).
Płacili wszyscy bez wyjątku i
bez… pretensji. Zawsze jednak
w odliczonej stawce, bo nikt
nie przeliczał wielkości wpłaty.
Nas trzymano długo na granicy. Bardzo długo. Nie mieliśmy
zamiaru wpłacać bandyckiej
stawki, i to w dolarach.
Staliśmy na zapasowym stanowisku i mogliśmy wychodzić
jedynie do ubikacji, a nasi przewodnicy prowadzili rozmowy,
powiedzmy handlowe. W ubikacji spotkałem młodego człowieka, który się golił. Gdyby
się nie odezwał na moją uwagę,
że – takiego burdelu dawno nie
widziałem – nie mógłbym powiedzieć, kim był? Moją uwagę
skwitował, że to prawda i wiele
wody upłynie zanim Ukraina
nadrobi braki zapóźnienia wynikającego z tego cholernego
socjalizmu, jaki Ukraińcom
zafundowali Sowieci! On ma
nadzieję – mówił ten młody
człowiek, że jego dzieci tego
doczekają, bo on chyba nie!
Popatrzyłem na niego i oceniłem, że musiał być przed czterdziestką. Powiedziałem, że
chyba się myli. Teraz wszystko idzie znacznie szybciej i on
się nie spostrzeże jak będzie
znacznie lepiej.
Zaczął jednak zaprzeczać i
powiedział, że on zna swoich
rodaków i dla nich wyjście z
azjatyckiej niewoli – jak się
wyraził – jest to droga przez
mękę i według niego, potrzeba
będzie kilkunastu pokoleń, aby
tego dokonać. On wielokrotnie
przekracza granicę, jako częsty
gość w Polsce, jest człowiekiem wykształconym, a mimo
to wie, że postępuje jak Azjata,
a nie jak Europejczyk. Przecież
mógłby ogolić się na granicy
polskiej, a goli się tutaj w tym
smrodzie.
W dalszą drogę pojechaliśmy
po wpłaceniu uzgodnionej
kwoty w polskich złotówkach,
a nie w dolarach.
Pierwszym postojem do zwiedzania była Żółkiew. Tam zrobiliśmy wiele zdjęć na zewnątrz
i we wnętrzach świątyń.
Żółkiew. Już od granicy mieliśmy przewodniczkę na cały
okres pobytu na Ukrainie ( czytaj na Kresy Wschodnie).
W Żółkwi zatrzymaliśmy się na
jakiś czas, aby obejrzeć część
zabytków dawnej świetności.
Zamek królewski okazał się
mocno zaniedbany i częściowo
zrujnowany. Stojąc na dziedzińcu tylko w wyobraźni mogliśmy podziwiać pierwotny jego
wygląd. Dzisiaj przedstawiał
obraz opłakany. Aby zamek
doprowadzić, do jako takiej
kondycji, potrzeba ogromnych
środków. Sądzę, że ostatnia
okupacja sowiecka dodatkowo
poważnie nadwerężyła kondycję zamku.
Z tych samych względów nie
mogliśmy zwiedzić wnętrza
Kocioła farnego PW Św. Wawrzyńca. Trwały tam roboty budowlane finansowane przez
Polskę. Byliśmy natomiast w
cerkwi Bazylianów Św. Trójcy
gdzie wykonałem kilka ciekawych ujęć. Szczególnie witraży. Byliśmy także obok dawnego kościoła dominikanów i
synagogi. Oba te obiekty wymagają natychmiastowej konserwacji, chociaż dawny kościół dominikanów zamieniony
jest na cerkiew grekokatolicką.
Dzisiejsza Żółkiew częściowo
była w tym czasie remontowana, szczególnie od strony rynku.
Na Rynku spotkaliśmy wiele
osób modlących się pod figurą
Matki Bożej stojącą przed zamkiem.
Przewodniczka
powiedziała
nam że:
Żółkiew. Miasto w woj. lwowskim, położone nad Świną na
Roztoczu Wschodnim. Założone przez hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego w wieku XVII.
Jako miasto prywatne zbudowane zostało na planie pięcioboku na miejscu dawnych
Winnik (zaprojektował Paweł
Szczęśliwy) i otrzymało prawa
miejskie 22 lutego 1603 roku od
króla Zygmunta III. Po śmierci Stanisława Żółkiewskiego
( zginął pod Cecorą) dokończeniem budowy miasta zajęła
się wdowa Regina z Herbutów
Żółkiewska i ich syn. Później
miastem zarządzali Daniłowicze. Córka - Zofia, Reginy i
Stanisława Żółkiewskich wyszła za mąż za Daniłowicza. Po
niej miasto odziedziczyła córka
Teofila Sobieska - matka króla
Jana III Sobieskiego. Król Jan
III Sobieski bardzo dbał o miasto miejsce swojego dzieciństwa i wieku młodzieńczego.
To w Żółkwi odbywały się zawsze uroczystości ważne dla
króla.
Np. w roku 1676 z rąk króla
Francji Ludwika XIV otrzymał
Order Ducha Świętego, a w
roku 1684 - papieskie wyróżnienie nadane przez Innocentego XI w postaci poświęconego
miecza i kapelusza. Królowa
Maria Kazimiera zwana Marysieńką otrzymała od papieża
Złotą Różę.
Zamek i miasto odziedziczył
syn króla Jakub Sobieski, który
zmarł w Żółkwi w 1737r i został pochowany w tutejszej farze św. Wawrzyńca. Od śmierci
Jakuba zamek zaczął podupa-
1 września 2013 - strona 18
PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI
www.ksi.kresy.info.pl
/ Józef Ruffer- malarz;
Z Żółkwią związani byli tacy
ludzie jak:
Zbigniew Burzyński- pilot i
konstruktor balonów, zdobywca Pucharu Gordon Bennetta;
Kazimierz Kłósak- filozof,
przedstawiciel tomizmu lwowskiego;
/ Jan III Sobieski-król Polski;
Stefan Niementowski - chemik, profesor i rektor Politechniki Lwowskiej;
/ Kapitan pilot Zbigniew Burzyński. : http://www.wiadomosci24.pl/artykul/gwiazda_polski_pionierska_proba_lotu_do_stratosfery_38984.html
dać.
Kościół farny wzniesiono w
latach 1606 do 1618. Do 1939
roku znajdowały się w nim marmurowe nagrobki Żółkiewskich
i Sobieskich, a także ogromne
malowidła batalistyczne, glory-
/ ks. prof. dr hab. Kazimierz Kłósak
/ Stefan Niementowski
fikujące największe bitwy zwycięskie króla Jana III Sobieskiego i jego pradziadka Stanisława
Żółkiewskiego. Tworzyły one
jedne z najbardziej monumentalnych zespołów malarstwa
batalistycznego w Europie ( Bitwa pod Chocimiem; Bitwa pod
Kałuszynem; Bitwa pod Wiedniem; Bitwa pod Parkanami).
Później część z nich umieszczono w Lwowskiej Galerii
Sztuki w Olesku. Nie wszystkie
były, i nie wszystkie są eksponowane.
Józef Ruffer- malarz;
Jan III Sobieski-król Polski;
Paweł Szczęśliwy- architekt;
Stanisław Żółkiewski- hetman
i kanclerz koronny
Nie mogę pominąć pewnego
„obrazka” dzisiejszej Żółkwi.
Jak napisałem wcześniej, pod
figurą Matki Bożej było stale
kilkanaście osób.
Kiedy myśmy przyjechali do
Żółkwi, po Rynku spacerowała
inna wycieczka z Polski i kręciło się wielu miejscowych. Jedna starsza kobieta, szczególnie
żwawa, zagadywała niemal każdego i zawsze coś otrzymywała
od przybysza z Polski. Podeszła
do mnie i powiedziała, że jest
Polką, która nie wyjechała do
Polski, ponieważ miała wielkie
trudności rodzinne. Najpierw
słuchałem uważnie, a później
wyrywkowo, bo mówiła bardzo
szybko i bardzo zawile. Jakby
wyuczony tekst. Przyznam, iż
zacząłem kalkulować, ile ona
mogła mieć lat, aby ta bajeczka
do niej pasowała? Zapytałem,
ile miała lat w roku 1945, kiedy
się wojna skończyła? Najpierw
spojrzała na mnie tak, jakby nie
zrozumiała pytania. Rozmawialiśmy po rosyjsku. Ukraińskiego niestety już dobrze nie
pamiętam. Po dłuższej chwili
wahania, z wielkim trudem odpowiedziała, że ona urodziła się
po zakończeniu wojny.
–To znaczy – powiedziałem –to
wszystko, co przed chwilą pani
mówiła to nie jest pani osobista
historia. Mogłaby najwyżej dotyczyć pani matki. Zgodziła się
i tłumaczyła, że inni (czytaj Polacy odwiedzający Ukrainę) tak
mocno nie dochodzą do prawdy
jak ja. Ona tak mówi, bo ona
oczekuje jakiegoś datku. Jest w
potrzebie, a my Polacy mamy
się znacznie lepiej od nich –
na Ukrainie. Gdyby nie wojna
i władza radziecka – mówiła
dalej, oni by teraz żyli w Polsce, tak jak żyli jej dziadkowie
i rodzice i mieliby się dobrze.
/ Stanisław Żółkiewski- hetman i kanclerz koronny
Potwierdziłem, że z pewnością
tak by było i dałem jej kilka złotych. Zapytałem: jak im Polakom żyło się wśród Ukraińców
pałających nienawiścią, i czy
nie bali się każdej nocy o swoje
życie? Przynajmniej przez kilka
lat, bo później władza radziecka rozprawiła się skutecznie z
banderowcami. I czy słyszała o
potwornych zbrodniach, jakich
dokonywali nacjonaliści spod
znaku tryzuba na Polakach, którzy byli także ich sąsiadami?
Czy o tym się w jej domu mówiło wtedy, kiedy ona była na tyle
dorosła, aby o tym wiedzieć?
Nie odpowiedziała. Zaczęła tylko przekonywać mnie, że ona
jest Polką z pochodzenia i nie
ma nic wspólnego z tymi bandytami, o których mówię.
Rozmowie przysłuchiwał się
mężczyzna, na oko około czterdziestu, może pięćdziesięciu lat,
którego widziałem przed chwilą
modlącego się pod figurą NMP.
Tenże zwracając się do mnie powiedział: – Nie wierzcie jej panie, ona kłamie (wona bresze). Ja
ją znam, to rodowita Ukrainka, a
„jij baćko…”– jej ojciec został
skazany na łagier za działalność,
o której wyście mówili…. Ona
na tym procederze każdego dnia
wyciąga znaczne kwoty, bo do
Żółkwi od kilku lat przyjeżdża
dużo polskich wycieczek. To jej
sposób na życie.
Kiedy on mówił, niepozorna kobieta była już daleko.
Wyjeżdżając z Żółkwi jechaliśmy obok dawnego klasztoru
dominikanów
zamienionego
przez władze sowieckie na różne urzędy. Widzieliśmy także
starą drewnianą cerkiew z 1705
roku.
Ciągle zastanawiałem się nad
tym, co usłyszałem od tego młodego człowieka na granicy.
Ile trzeba będzie lat, aby krzywdy wyrządzone Polakom przez
nacjonalizm ukraiński mógł być
rozgrzeszony? Bo zapomniany
nigdy! Boże – prosiłem w duchu
– chroń mnie od nienawiści!
Jechaliśmy do Lwowa.
C.D.N
www.ksi.kresy.info.pl
PUBLIKACJE- POGLĄDY- POLEMIKI
Czego mamy się uczyć
od Mirona Sycza?
Bohdan Piętka
O
bchody 70. rocznicy
ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego wprawiły we wściekłość
przede wszystkim banderowskich epigonów z zachodniej
Ukrainy. Jednym z przejawów
tej wściekłości, przechodzącej
w histerię, jest oskarżenie Armii
Krajowej o wymordowanie czeskich mieszkańców wsi Malin
koło Łucka 13 lipca 1943 roku.
Warto tutaj przypomnieć, że
kłamstwo o rzekomym polskim
udziale w masakrze we wsi Malin głosił m.in. Grzegorz Motyka, który opublikował na ten temat artykuł „Polski policjant na
Wołyniu” („Karta” nr 24/1998).
Swoją wiedzę na opisywany temat Motyka zaczerpnął od banderowskiego pseudohistoryka
Lwa Szankowśkiego. Motyka
wycofał się z głoszonych tez,
gdy zareagował dr Adam Cyra
z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau oraz Stowarzyszenie Czechów z Wołynia,
którego przedstawiciel – Jaroslav Mec – wystąpił z referatem
na sympozjum „Ludobójstwo i
wygnania na Kresach” w Centrum Dialogu i Modlitwy w
Oświęcimiu. Była to pierwsza
znacząca kompromitacja Motyki. Dzisiaj brednie Szankowśkiego odgrzewają jak nieświeży
kotlet neobanderowsy publicyści Jarosław Daskewycz i Ołeksij Słabeckyj, dając tym wyraz
swojej bezsilnej złości w związku z polskimi obchodami 70.
rocznicy Zbrodni Wołyńskiej,
podczas których przypomniano
całemu światu o ludobójstwie
dokonanym przez ukraińskich
szowinistów.
Te udane obchody – zorganizowane głównie siłami społecznymi – wprawiły w stan zdenerwowania również tych polskich
polityków i publicystów, którzy
od lat osiemdziesiątych XX wieku uznają za obiektywny jedynie
banderowski punkt widzenia na
historię lub co najmniej usprawiedliwiają go. Do tych publicystów należy m.in. Paweł Reszka
z „Tygodnika Powszechnego”.
Przeprowadził on wywiad z Mironem Syczem – synem członka
UPA Ołeksandra Sycza, posłem
PO i wpływowym działaczem
Związku Ukraińców w Polsce –
który był autorem nieudanej politycznej prowokacji, jaką miała
być uchwała Sejmu potępiająca
operację „Wisła”. W wywiadzie
tym („Tygodnik Powszechny”
nr 15/2013) Miron Sycz m.in.
szczerze wyznał, że nie był
„chowany, delikatnie mówiąc,
w miłości do Polaków”. „Tylko
w nienawiści” – docieka Resz-
ka. „Tak, w nienawiści” – odpowiada Sycz. W lipcu, podczas
gorącej debaty sejmowej nad
uchwałą w sprawie uczczenia
70. rocznicy ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego,
poseł
Mieczysław Golba z Solidarnej
Polski – powołując się m.in. na
mój artykuł o zbrodni w Wiązownicy z „Kresowego Serwisu
Informacyjnego” – bezskutecznie zaapelował do premiera Tuska o odwołanie Sycza z funkcji przewodniczącego Komisji
Mniejszości Narodowych i Etnicznych Sejmu.
Zareagował na to Reszka, publikując najpierw na swoim
blogu, a potem w „Tygodniku
Powszechnym” nr 29/2013 felieton „Słuchajcie Sycza”. Tekst
krótki, ale wymowny. Pisze oto
Reszka: „Długo namawiałem
Sycza na rozmowę. Wahał się,
mówił, że zostanie rozjechany.
W końcu doszliśmy do wniosku, że do bólu szczery wywiad
pozwoli Polakom lepiej zrozumieć, jak na wspólną tragiczną
historię patrzą Ukraińcy. Dlaczego wielu uważa, że UPA była
ich Armią Krajową? Dlaczego
ich rodzicom polski żołnierz kojarzy się z wygnaniem z domu,
na obcą ziemię, gdzie nikt nie
mówi w ich języku? Dlaczego
Ukraińcom tak trudno powiedzieć słowo „ludobójstwo”?
Sycz – Ukrainiec i poseł – jak
mało kto pojmuje, co dzieje się
w duszach i Polaków, i Ukraińców. Ale od posła Golby usłyszał tylko, że ma milczeć, bo
miał ojca w UPA. Jeśli ma być
pojednanie – nie takie od parad,
wielkich słów i deklaracji, ale
rzeczywiste – musimy ich słuchać. A oni muszą słuchać nas.
Bo aby zrozumieć, trzeba najpierw wysłuchać. Miron Sycz
– bardzo proszę słuchać tego
człowieka”.
Otóż należy panu Reszce zwrócić uwagę, że:
- ludobójstwo wołyńsko-małopolskie nie było „wspólną tragiczną historią”, ale wyłącznie
tragedią polską. Nie można też
preparować tezy o „wspólnej
tragedii” kładąc na drugiej szali operację „Wisła”, ponieważ
wyłączną odpowiedzialność za
operację „Wisła” ponoszą OUN
i UPA;
- punkt widzenia Mirona Sycza
nie jest reprezentatywny dla
ogółu Ukraińców, ale jedynie
dla politycznych spadkobierców
nacjonal-faszyzmu ukraińskiego, do których on należy. To z
jednej strony opcja demo-liberalna skupiona wokół „Gazety
Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego”, a z drugiej strony
1 września 2013 - strona 19
opcja piłsudczykowsko-prome- ukraińskiej;
tejska skupiona wokół „Gazety - dlatego jest ponurą kpiną
Polskiej” – wychodząc z fałszy- stwierdzenie Reszki, że Sycz
wych przesłanek historycznych „jak mało kto pojmuje, co dziei politycznych – uznaje bande- je się w duszach i Polaków, i
rowców za jedynych autentycz- Ukraińców”. We wspomnianym
nych reprezentantów narodu wywiadzie Sycz m.in. wykpiwa
ukraińskiego, odmawiając do wyrok polskiego sądu na jego
tego prawa pozostałym Ukraiń- ojca za to, że „miał karabin z
com, którzy nie są banderowca- 30 nabojami, że uczestniczył w
mi, jako domniemanym „komu- strzelaniu do WP i Armii Czernistom” i reprezentantom „opcji wonej, uczestniczył w paleniu
sowieckiej i prorosyjskiej”;
domów”;
- nie jest prawdą, że Ukraińcom - tak, ojciec posła Sycza uczesttrudno jest powiedzieć słowo niczył w paleniu domów, m.in.
„ludobójstwo” w odniesieniu do w Wiązownicy, i dlatego poseł
czynów OUN i UPA. Słowo to Golba ma prawo domagać się,
jest trudno powiedzieć wyłącz- aby poseł Sycz zamilkł, ponie banderowcom. Przed głoso- nieważ taki człowiek nie jest
waniem uchwały w sprawie 70. partnerem do żadnego dialorocznicy ludobójstwa wołyń- gu, a uznawanie go za partnera
sko-małopolskiego do polskie- przez polskie czynniki poligo Sejmu przybyła delegacja tyczne świadczy jedynie o tym,
rządzącej na Ukrainie Partii Re- że czynniki te nie reprezentują
gionów, która polskim posłom polskiej racji stanu i polskiego / Etykieta piwa „Bandera”, produkowanego i serwowanego we Lwowie.
dała do zrozumienia, że władze interesu narodowego;
Ukrainy nie mają nic przeciwko - głęboko myli się pan Reszka jednak przez krwiożerczych Poużyciu w uchwale słowa „ludo- twierdząc, że „jeśli ma być po- laków od wyroku śmierci – nie
bójstwo”. Większość sejmowa jednanie – musimy ich słuchać”. wychował „delikatnie mówiąc,
nie wzięła jednak pod uwagę Ich – czyli banderowców, bo tyl- w miłości do Polaków”. Ten diastanowiska władz Ukrainy, po- ko banderowcy są dla pana Resz- log z UPA stanowi wymowny
nieważ polskie
„elity” nie uznają tych władz i
Partii Regionów
za reprezentantów narodu ukraińskiego (patrz
wyżej), a dialog
chcą prowadzić
wyłącznie
z
banderowcami,
którzy żadnego
dialogu
sobie
nie życzą. Dlatego ten dialog
sprowadza
się
do
akceptacji
banderowskiego
punktu widzenia,
czego wyrazem
jest uchwała Sejmu i wieloletni
Napis „Śmierć Polakom” na pomniku upamiętniającym mord profesorów polskich we
przekaz publiLwowie 4 lipca 1941 roku.
cystyczny wspomnianych mediów;
ki jedynymi prawdziwymi Ukra- symbol bankructwa polskiej po- nie jest prawdą, że „wielu” ińcami na kuli ziemskiej. Nie jest lityki zagranicznej po 1989 roku,
Ukraińców uważa, iż „UPA była natomiast dla pana Reszki Ukra- tak jak symbolem bankructwa
ich Armią Krajową”. Tak twier- ińcem i partnerem do dialogu de- polskiej polityki gospodarczej
dzą wyłącznie banderowcy i putowany Partii Regionów Wa- są nazwiska Balcerowicza i Roich polityczni spadkobiercy. To dim Kolesniczenko, który wręcz stowskiego.
samo dotyczy tezy o wypędze- błagał w Warszawie polski Sejm, Myślę, że nadszedł najwyższy
niu z ojczystej ziemi podczas by użył w uchwale słowa „ludo- czas, żeby publicyści pokroju
operacji „Wisła”. Cały katalog bójstwo”. Dla pana Reszki oraz Pawła Reszki przestali być mentych banderowskich bredni, w całej rzeszy publicystów z obu torami narodu polskiego. Myślę
tym o polskim żołnierzu z orzeł- stron polskiej sceny politycznej, także, że nadszedł najwyższy
kiem na rogatywce jako sym- wyznających prometejskie mity, czas, żeby z polskiej sceny pobolu okrucieństwa, znajdziemy Kolesniczenko jest tylko repre- litycznej zeszły siły rządzące od
właśnie w wywiadzie jaki z zentantem „opcji prorosyjskiej”, 1989 roku, siły odpowiedzialne
Syczem przeprowadził Reszka, czyli gorszym dzieckiem Pana za degradację społeczną i ekodla którego banderowski punkt Boga. Partnerem do dialogu jest nomiczną kraju oraz za zaprowidzenia prezentowany przez wyłącznie Miron Sycz, którego wadzenie polskiej polityki w
Sycza jest jedynym obiektyw- tata – weteran kurenia UPA „Me- ślepy zaułek
nym punktem widzenia strony snyky” (Mściciele), ułaskawiony
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
1 września 2013 - strona 20
www.ksi.kresy.info.pl
MORD W CZARNYM LESIE
Aleksander Szumański
C
zarny Las to duży kompleks leśny położony o
kilka kilometrów na zachód od Stanisławowa,
(czyli obecnego Iwano-Frankowska na Ukrainie), który w okresie
okupacji niemieckiej był miejscem
masowych egzekucji mieszkańców tego miasta.
Jaki los może zgotować ludziom
azjatycka dzicz z europejskimi
„nadludźmi”?
W nocy z 14 na 15 sierpnia 1941
roku w Czarnym Lesie w pobliżu
Stanisławowa Gestapo na rozkaz SS-Hauptsturmführera Hansa
Krügera dokonało egzekucji ok.
250 przedstawicieli inteligencji
polskiej ze Stanisławowa.
Po agresji sowieckiej na Polskę,
zaraz po zajęciu Stanisławowa,
rozpoczęły się represje wobec
ludności polskiej . Nie tylko okupanci sowieccy prześladowali
Polaków, ale również miejscowi
Ukraińcy. Przez 3 dni, tzw. komitety rewolucyjne aresztowały polskich działaczy, którzy byli kierowani do więzień. Tam więźniowie
byli bici, głodzeni i w końcu mordowani. Naprędce zorganizowana
milicja ukraińska rozbrajała i mordowała funkcjonariuszy policji
państwowej i polskich żołnierzy.
NKWD po zorganizowaniu swojej
komórki w Stanisławowie przeprowadziła aresztowania polskich
oficerów, działaczy partii politycznych, sędziów, prokuratorów,
lekarzy, naukowców. Duża część z
nich zginęła w Katyniu. W latach
1940-1941 część polskich mieszkańców ziemi stanisławowskiej
została wywieziona na Syberię.
Po zakończonych działaniach
zbrojnych w kampanii wrześniowej, różne formacje niemieckie
przystąpiły do realizacji tzw. „Akcji Inteligencja” (niem. Intelligenzaktion), trwającej z przerwami do
1943 roku, wymierzoną w polską
elitę intelektualną.
Akcja ta przebiegała z różnym nasileniem w poszczególnych rejonach okupowanej Polski.
Najwięcej zbrodni popełniono na
Pomorzu (Intelligenzaktion na
Pomorzu, ok. 30 tys. ofiar śmiertelnych),
Wielkopolsce (Intelligenzaktion
Posen, ok. 2 tys. ofiar),
Mazowszu (Intelligenzaktion Masovien, ok. 6,7 tys. ofiar),
Śląsku (Intelligenzaktion Schlesien, ok. 2 tys. ofiar),
Łodzi (Intelligenzaktion Litzmannstadt, ok. 1,5 tys. ofiar),
a także w tzw. akcjach specjalnych, z których największe to Akcja AB(Ausserordentliche Befriedungsaktion, ok. 3,5 tys. ofiar),
Sonderaktion Krakau i Zweite
Sonderaktion Krakau (ok. 187
ofiar, uczonych i pracowników
naukowych z Uniwersytetu Jagiellońskiego)
oraz wymordowanie na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie 45
profesorów lwowskich wyższych
uczelni.
Zbrodnia ta zwana „Akcją Nachtigall” została dokonana 4 lipca
1941 roku przez ukraińsko – niemiecki batalion Nachtigall. Zginęli wówczas bestialsko pomordowani strzałami w tył głowy m.in.
Tadeusz Boy – Żeleński, prof.
Kazimierz Bartel (3-krotny premier II RP), prof. Adam Sołowij,
światowej sławy ginekolog- położnik, najstarszy zamordowany,
wówczas 82 – letni profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza.
Mój ojciec doc. med. Maurycy
Marian Szumański zamordowany
przez Niemców we Lwowie 4 listopada 1941 roku był asystentem
prof. Adama Sołowija w jego katedrze na Uniwersytecie Jana Kazimierza.
Batalion „Nachtigall” (niem. Słowiki) – niemiecki batalion złożony
z Ukraińców, działający w roku
1941, w czasie II wojny światowej. Oficjalna nazwa niemiecka:
Sondergruppe Nachtigall. Przez
propagandę ukraińską wraz z batalionem „Roland” określany był
mianem „Drużyn Ukraińskich Nacjonalistów”.
Po ataku Niemiec na ZSRR w
1941 roku, NKWD wymordowało
polskich i ukraińskich więźniów,
w więzieniu przy ul. Bilińskiego
w Stanisławowie. Ciała ofiar tej
masakry zostały prawdopodobnie
przewiezione i ukryte w pobliżu
miasta. Ponownie powstała ukraińska milicja, która tym razem rozpoczęła rozprawę z Ukraińcami,
współpracującymi z okupantami
sowieckimi.
Po zorganizowaniu się władzy
niemieckiej, przystąpiła ona do
niszczenia populacji żydowskiej.
4 sierpnia 1941 roku Gestapo
wezwało do swojej siedziby inteligentów żydowskich. Stawiło się
ich ok. tysiąca, wszyscy zostali
przewiezieni do lasu koło Uhrynowa i zamordowani.
W następnych miesiącach Gestapo
z pomocą policji ukraińskiej dokonywało w kilku etapach masowych
egzekucji Żydów. Część z nich została wywieziona do niemieckich
obozów koncentracyjnych. Z 30
tys. Żydów, którzy mieszkali w
Stanisławowie ocalało kilkuset,
uratowanych przez polskich sąsiadów, bądź ukrywając się w lasach.
Szefem Gestapo w Stanisławowie został hauptsturmführer Hans
Krüger, który wziął wcześniej
udział w mordzie profesorów
lwowskich. Na jego polecenie 8 i 9
sierpnia 1941 roku policja ukraińska dokonała aresztowań polskiej
inteligencji, głównie nauczycieli. Również tak jak w przypadku
mordu na profesorach lwowskich
oraz mordu na inteligencji krzemienieckiej imienną listę aresztowanych przygotowali ukraińscy
nacjonaliści. Jako autorów listy
wymienia się profesorów gimnazjum ukraińskiego w Stanisławo-
wie: dr Iwana Rybczyna i nauczyciela o nazwisku Danysz.
Nauczycieli aresztowano podstępem po zwołaniu ich na naradę
w związku ze zbliżaniem się roku
szkolnego. Pozostałe osoby były
zabierane z domów przez policję
ukraińską. Polakom tłumaczono,
że są wzywani na krótkie przesłuchanie. Spokojne i uprzejme
zachowanie policjantów sprawiło,
że aresztowani nie nabierali podejrzeń wobec zamiarów Niemców i
poddawali się biegowi wypadków.
Zdaniem Tadeusza Olszańskiego
(Tadeusz Olszański, pseud. i kryptonimy Simenfalvy, T.O., tad. (ur.
28 sierpnia 1929 w Stanisławowie,
polski dziennikarz, publicysta,
tłumacz) ukraińska policja została starannie przygotowana przez
Niemców do tej akcji. Ogółem
w dniach 8-9 sierpnia 1941 roku
aresztowano blisko 300 Polaków.
Aresztowanych przetrzymywano
w więzieniu Gestapo i wykorzystywano przy pracach budowlanych w okolicach ogrodów Bracha. Początkowo można było z
nimi nawiązać kontakt. Po kilku
dniach strażnicy ukraińscy zaczęli
strzelać do osób próbujących zbliżać się do pracujących więźniów.
W nocy z 14 na 15 sierpnia 1941
roku większość aresztowanych
Polaków, około 250 osób, przewieziono ciężarówkami do Czarnego
Lasu w okolicy wsi Pawełcze,
rozstrzelano, ich zwłoki zakopano
na miejscu. Z kaźni ocalał Polak,
leśniczy z Sołotwiny, który korzystając z deszczu i nieuwagi konwojentów, zsunął się z ciężarówki i uciekł. Tuż przed egzekucją
Niemcy zebrali grupę chłopów z
Pawełcza i nakazali jej wykopanie
dołów w Czarnym Lesie.
Los ofiar ukrywano przed ich
rodzinami, które w dalszym ciągu czyniły starania o zwolnienie
uwięzionych. We wrześniu 1941
roku rodziny zaniepokojone brakiem informacji wysłały delegację
do siedziby Gestapo, Hans Krüger
zapewnił jednak że nauczyciele
żyją i są w trakcie śledztwa.
Pozwolił na przysyłanie paczek
żywnościowych i odzieży na zbliżającą się zimę. Żywność ta była
dawana psom, a odzież rozdzielali
między siebie dozorcy więzienni.
Dokonanie zbrodni wyjawił zimą
1942 roku niemiecki prokurator
Rotter w rozmowie z Karoliną
Lanckorońską, przybyłą do Stanisławowa jako przedstawicielka Rady Głównej Opiekuńczej (
RGO ).
Również Krüger będąc pewnym,
że Lanckorońska nie wyjdzie z
więzienia, podczas jej przesłuchania, chwalił się swoim udziałem
w mordzie na profesorach lwowskich, sugerując że to samo stało
się z nauczycielami ze Stanisławowa.
Świadek technik pocztowy, Polak,
J.M., zatrudniony w siedzibie Gestapo przy instalowaniu centrali
telefonicznej i sygnalizacji zeznał:
„Miałem możność poruszania
się po całym budynku Gestapo i
wglądu na dziedziniec więzienny
w ciągu kilku dni mojej pracy. Widziałem jak doprowadzani przez
ukraińską policję Polacy byli do-
/ fotografie z uroczystości rocznicowych - Radio Wnet
prowadzani do pokoju, gdzie urzędowali dwaj gestapowcy, bracia
Mauerowie. Stamtąd po przesłuchaniu, aresztowanych odsyłano
do więzienia. Akcja trwała około 3
dni. Po kilku dniach zobaczyłem,
jak policja ukraińska usuwała z
dziedzińca więziennego pracujących tam jakichś więźniów.
Po usunięciu ich z dziedzińca zaczęto wyprowadzać z więzienia
do stojącego tam ciężarowego
samochodu na wpół odzianych
mężczyzn. Byli tylko w spodniach
i koszulach, boso. Wielu z nich poznałem. Byli to nauczyciele i lekarze – Polacy, mieszkańcy Stanisławowa. Dwaj ukraińscy policjanci
i dwaj gestapowcy ponaglali ich
biciem drewnianymi pałkami (nogami od stołów i krzeseł) do zajmowania miejsc w samochodzie.
Szczególnie mocno pobity został
jeden nauczyciel, który nie miał
siły wspiąć się na wysokie podium
samochodu. Uratowała go od dalszych uderzeń udzielona mu przez
kolegów pomoc. Po załadowaniu
wozu liczbą ok. 30-40 ludzi nakryto ich brezentem. Wówczas
wyszedł z budynku jeden z braci
Maurerów, Willi, z automatem i
kazał eskorcie usadowić się przy
więźniach. Sam wsiadł do szoferki
i samochód opuścił więzienie udając się w nieznanym kierunku.
Ofiary mordu
Władysław Łuczyński – polski
malarz i nauczyciel rysunku w
szkole w Stanisławowie w okresie
II Rzeczypospolitej,
Rudolfa Rajnocha i Józefa Lewickiego zamordowano za wywiesze-
nie w dniu 11 listopada 1941 roku
na grobach legionistów na cmentarzu stanisławowskim biało-czerwonej flagi.
Rozstrzelano wówczas około 50
osób (w tym 30 uczniów) i wielu
pobito. Ponadto około 250 osób
rozstrzelano wówczas w Czarnym
Lesie pod Pawełczem.
3 1
grudnia 1941 roku na dziedzińcu
więzienia w Stanisławowie rozstrzelano 25 osób (głównie kobiety).
W niemieckim więzieniu w Stanisławowie 17 czerwca 1942 roku
zmarł na tyfus po rocznych okrutnych torturach polski ksiądz rzymskokatolicki i działacz konspiracyjny w czasie II wojny światowej
Józef Smaczniak; prawdopodobnym miejscem pochówku księdza
stał się Czarny Las.
26 lipca 1942 roku pod zarzutem
ukrywania Żydów w Stanisławowie został zamordowany przez
Niemców polski ksiądz Jan Peregryn Haczela (wraz z br. Stefanem
Kosiorkiem i o. Remigiuszem
Wójcikiem).
Jesienią 1942 roku na boisku
„Sokoła” Niemcy rozstrzelali 14
chłopców z jednej klasy i mężczyznę (dentystę) – wszystkich z
Kałusza.
W 1942 roku Niemcy rozstrzelali
15 osób za próbę przejścia rumuńskiej granicy.
2 lutego 1943 roku na ulicy Ormiańskiej we Lwowie Niemcy
rozstrzelali l0 Polaków ze Stanisławowa m.in.: Zdzisława Teodora
Ziobrowskiego, Alfreda Stadlera,
Kazimierza Kamińskiego i Eugeniusza Sięgala.
W 1943 roku po łapance rozstrze-
www.ksi.kresy.info.pl
lano nie ustaloną liczbę osób,
głównie młodzieży ze Stanisławowa.
W marcu 1944 roku rozstrzelano
kilka osób w Pasażu przy ul. Kazimierzowskiej.
Rozstrzelano pięcioosobową grupę młodzieży ZWZ-AK m.in.:
Stanisława Chrymowicza.
Znany jest przypadek zamordowania przez Niemców w Stanisławowie, w nieokreślonym czasie, grupy osób z Halicza, w tym
nauczyciela gimnazjalnego, jego
rodziców oraz rodziny.
Ogólnie liczbę zamordowanych
Polaków w Stanisławowie szacuje
się na ok. 860 osób.
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
Wspomnienia
Czesław Sawicz
Wstęp - Stanisław Krasucki
Wszystko, co najlepsze Tobie
ukochana Ojczyzno.
Odpowiedzialni za zbrodnie
SS-Hauptsturmführer
Hans
Krüger – skazany w 1967 roku na
dożywocie za mordy na Żydach.
Podpisywał wraz z Oskarem
Brandtem wyroki śmierci. Wyszedł na wolność w 1986 roku.
Zastępca, a później następca
Krügera,
SS-Untersturmführer
Oskar Bandt, gestapowiec Remarb Müller, volksdeutsch Zygmunt Adamski, po wojnie ujęty w
Nowym Sączu i skazany 28 listopada 1945 roku. na karę śmierci.
Bezpośredni udział w rozstrzeliwaniu wzięli bracia Johann i Willi
Mauerowie, volksdeutsche, przed
wojną żołnierze WP, podczas
wojny służyli w Gestapo, obaj
uczestniczyli w egzekucji profesorów lwowskich. Wykazywali
się szczególnym okrucieństwem
podczas aresztowań i przesłuchań. Osobiście dokonywali egzekucji więźniów, wzięli udział
w rozstrzeliwaniu nauczycieli w
Czarnym Lesie. Po wojnie skazani przez sąd niemiecki na karę
więzienia.
Zbiorowe groby pomordowanych
w Czarnym Lesie odkryto w 1988
roku dzięki staraniom rodzin ofiar.
Było to 8 dołów o wymiarach 10
na 12 metrów. W 1991 roku Rada
Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ufundowała na miejscu egzekucji tablicę i pomnik.
W sierpniu 2011 roku w Czarnym
Lesie odsłonięto krzyż upamiętniający pomordowanych Polaków. Na uroczystości byli obecni:
gubernator obwodu iwano - frankiwskiego Michajło Wyszywaniuk i sekretarz Rady Ochrony
Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Krzysztof Kunert oraz rodziny ofiar.
TEKST ZOSTAŁ WYDRUKOWANY W „WARSZAWSKIEJ
GAZECIE” 23 SIERPNIA 2013 r.
Dokumenty, źródła, cytaty
Karolina Lanckorońska „Wspomnienia wojenne”,
http://pl.wikipedia.org/wiki/Karolina_Lanckoro%C5%84ska
http://pl.wikipedia.org/wiki/
Mord_w_Czarnym_Lesie
h t t p : / / w w w. b i b u l a . c o m/?p=41919
http://niepoprawni.pl/
blog/2171/nie-tylko-welwowie-bez-trumien-i-krzyzy-zludobojstwem-w-tle
http://www.rodaknet.com/rp_
szumanski_87.htm
http://pl.wikipedia.org/wiki/Batalion_%22Nachtigall%22
/ Czesław Sawicz - Wspomnienia
Rok 1939.
Wszędzie się mówi, o wojnie.
Na ulicach w wolnych miejscach obywatele kopią schrony
przeciw lotnicze. W szkołach
nauczyciele tłumaczą jak się
zachować na wypadek wybuchu wojny, Drużyny harcerskie
prowadzą szkolenia sanitarne.
Na ulicach plakaty „Silni zwarci gotowi”. „Nikt nam nie zrobi
nic, nikt nam nie ruszy nic bo z
nami Śmigły Rydz”. Tak minął
rok szkolny 1938 - 39.
Skończyłem szóstą klasę szkoły powszechnej. Jak zwykle w
czerwcu z Wilna wyjeżdżałem
na wakacje na wieś do krewnych,
którzy mieszkali koło Podbrodzia. Dokładnie pamiętam, było
to 23 sierpnia 1939 roku. Byłem
u Kowalewskich, wujek Witold
Kowalewski dostał wezwanie do
wojska, była to pierwsza mobilizacja. Od Kowalewskich szosą ruszyłem do Wiszniewskich
(odległość 2 km) powiadomić
rodzinę o mobilizacji. Po drodze byłem wzburzony, złożyłem
sobie przysięgę, że wzorując się
na przodkach rodu Sawiczów,
też będę walczył w obronie ojczyzny. Wojna raptownie mnie
zmieniła z Wileńskiego małego
żulika (chuligana) W dojrzałego,
poważnego chłopca.
WOJNA.
Są to wspomnienia zawziętej
walki z zaborcami, okupantami
naszych rodzinnych ziem. Świadomi niebezpieczeństwa, jakie
nam groziło na każdym kroku i
na każdym miejscu, mimo to poszliśmy ochoczo. Wiedzieliśmy,
że nikt nam nie da broni do rąk,
ją trzeba było zdobyć w walce z wrogami W niewygodach,
zimnie, głodzie i ciężkiej walce
przeciwko totalnym wrogom i
kolaborantom. Byliśmy świadomi swojej misji, wykonania patriotycznego obowiązku wobec
BOGA - OJCZYZNY i NARODU. Była to nierówna walka, prześladowania, więzienia
- tortury, obozy koncentracyjne
i łagry. Poświęciliśmy wszystko
- młodość - uśmiech - urodę - miłość macierzyńską - ojcowską dziewczęcą - nawet życie.
Czesław Sawicz pseudonim
„Horski” - Żołnierz „Szarych
szeregów” - „Związku Walki
Zbrojnej” - ,, Armii Krajowej IV
Wileńskiej Brygady Narocz”Więzień „Stiepłagu Nr. 1” Nr.
więźnia „CID - 126” w Dżezgazganie - Zesłaniec „Sybiru” w
Krasnojarskim Kraju.
1 września 1939 roku, rozpoczęcie roku szkolnego 1939/40.
Przychodziliśmy do szkoły, dowiadujemy się, że Niemcy napadli na Polskę. Kierownik szkoły
powszechnej Nr 24 im. Adama
Mickiewicza W Wilnie, Józef
Romanowski wygłosił patriotyczne przemówienie do zebranych, powiedział, ze Wszyscy
musimy się włączyć do obrony
ojczyzny. Fabryce zbrojeniowej
brakuje stali, zarządzam zbiórkę złomu. Wydzielono w szkole
pomieszczenie, dzieci zaczęły
znosić do szkoły rozmaite żelastwo. 17 września 1939 r. ZSRR
zdradziecko napadł na niespodziewającą się Polskę, uderzając
w plecy Walczącej Polsce.
WILNO - OBRONA
MIASTA 18 - 19 IX.
1939 r.
Agresja sowiecka na Polskę, rozpoczęta wydarzeniami W dniu
17 września 1939 roku spowodowała, ze już 18 Wilno znalazło się na linii frontu, w strefie
bezpośredniego zagrożenia. W
godzinach po południowych pod
miasto podchodzą sowieckie
czołówki pancerne. Wilno stanowiące dotychczas zaplecze frontu
walki z Niemcami, nie jest przygotowane do skutecznej obrony
od wschodu. W mieście pozostaje, po zakończonej mobilizacji
jednostek pierwszego rzutu oraz
rezerwowych, ośrodek zapasowy 1 DPLeg, który sformował
kilka batalionów marszowych.
Dalsze dwa sformowała Rejonowa Komenda Uzupełnień. Na
wiadomość o agresji sowieckiej
nakazuje się bezzwłocznie ściągnięcie do miasta znad granicy
litewskiej batalionów pułku KOP
,, Wilno” z Oran, Trok i Niemenczyna. W sumie dowódca obszaru warownego „Wilno”, płk.
dypl. Lucjan Janiszewski dysponuje 9 batalionami piechoty,
szwadronem kawalerii i kolarzy,
kompanią saperów i cekaemów.
Ilościowo jest to równowartość
dywizji piechoty (ok. 14 tys. ludzi), lecz uzbrojenie bardzo słabe - braki w broni ręcznej, tylko
8 działek p panc. 8 dział polowych i 4 p lot. Całkowity brak
moździerzy i granatników. Kilka
starych, nieuzbrojonych samolotów bojowych, ewakuowanych z
bazy lotniczej w Lidzie oraz samolotów szkolnych jak też sportowych i turystycznych Z Aeroklubu Wileńskiego, odleciało 18
września z lotniska Porubanek w
kierunku Łotwy. Przygotowania
obronne: na lewym skrzydle po
drugiej stronie Wilii trzy batalio-
ny ośrodka zapasowego i DPLeg.
pod dowództwem ppłk. Jana
Pawlika, w centrum (wzdłuż Wilejki) dwa bataliony komendanta
miejscowej Komendy Uzupełnień płk. Stanisława Szylejki i na
południowym, prawym skrzydle
–trzy bataliony KOP płk. Kazimierza Kardaszewicza.
Próby pertraktacji (zgodnie
z intencją rozkazu Naczelnego
Wodza) nie dały rezultatu. Wysłany samochodem oznaczonym
białą flagą płk. Tadeusz Podwysocki na spotkanie sowieckich
czołgów oświadczyć miał, ze Polacy nie pragną walki z Sowietami, żądają tylko nie atakowania
miasta. Ostrzelany przez czołgi
wkrótce zawrócił. W tragicznej,
zagmatwanej sytuacji nie było
jednomyślności. Pełniący obowiązki zastępcy dowódcy III
Okręgu Korpusu płk. Dypl. Jarosław Okulicz - Kozaryn uważał, że jedynym wyjściem jest
wycofanie się garnizonu x miasta i odmarsz na Litwę. Taki też
wydał rozkaz. Wywołał on różne
reakcje, niekiedy bardzo tragiczne, jak np. samobójstwo ppłk.
Aleksandra Alexandrowicza ze
sztabu OK. III. Byli też żołnierze i zwarte jednostki, które tego
rozkazu nie usłuchały.
Warta honorowa cmentarza na
Rossie, gdzie złożone było serce
marszałka Józefa Piłsudskiego,
dowodzona przez kpr. Wincentego Salwińskiego, w całym składzie oddała życie, nieustępliwie
broniąc dostępu na teren cmentarza. Mała grupa żołnierzy, studenci i młodzież Wileńska zorganizowali obronę Wilna od strony
cmentarza na Rossie. Za mostem
nad torami na ulicy Rossa Wykopali rów przeciwczołgowy. Jeden
czołg unieszkodliwili (zawisł
nad torami) i wtenczas zostali zaatakowani od tyłu, przez Żydów
z czerwonymi opaskami. Ogień
z dwóch stron zmusił obronę do
wycofania się. Kiedy pierwsze
sowieckie czołgi ok. godz. l7
przedarły się przez słabą linię
obrony i doszły do centrum miasta, zatrzymane zostały i zmuszone do odwrotu na ul Ostrobramskiej przez baterię artylerii
p lot. ppor. Barancewicza. Na
dziedzińcu Komendy Uzupełnień zebrał się tłum ochotników
wyrażając wolę obrony miasta i
żądając wydania broni. Najbardziej bezkompromisowe stanowisko zajęła młodzież wileńska.
Zaopatrzywszy się w miarę możliwości w broń w opuszczonych
składnicach wojskowych, obsadziła szereg ważnych punktów,
jak górę Zamkową, Altarię i górę
Bouffałową. Czołgi sowieckie
przepędzone z ul. Ostrobramskiej, wycofały się poza wiadukt
kolejowy i wkrótce rozgorzała
walka z naprędce zorganizowanymi grupami obrońców Wilna.
Nie zabrakło wśród nich harcerzy Wileńskiej Chorągwi, która
już w pierwszych dniach września organizowała cztero kompanijny Wileński Batalion Ochotniczy, składający się z harcerzy nie
objętych mobilizacją. Formalnie
1 września 2013 - strona 21
rozwiązany został on na polecenie władz wojskowych dnia l7
września, lecz jego członkowie
masowo przystąpili do obrony
swego miasta. Nie mogąc przełamać oporu obrońców, sowiecki
dowódca przeprowadził manewr
oskrzydlający od strony rozległego rejonu dworca kolejowego. Tutaj czołgi jego spotkały
się na przejeździe koło ul. Poleskiej z grupą dowodzoną przez
por. Edwarda Świdę, złożoną z
kilku oficerów, podchorążych,
żołnierzy obrony przeciwlotniczej, junaków Przysposobienia
Wojskowego i harcerzy. Oddział
uzbrojony w karabiny maszynowe zdołał uszkodzić dwa czołgi,
które zostały opuszczone przez
załogi. Wycofał się dopiero po
wyczerpaniu amunicji. Zacięte walki toczyły się w centrum
miasta. Na ul. Zawalnej zapalony został jeden z czołgów,
przez oddziałek uczniów z gimnazjum im. Zygmunta Augusta.
Irma grupa uczniów dowodzona przez młodego podoficera
ostrzelała z działa zbliżające się
wozy bojowe. Jeden z czołgów,
zatrzymany przez improwizowaną Obronę Mostu Zielonego, wjechał do Wilii i utknął W
grząskim korycie rzeki. Próby napastnika zajęcia miasta
wprost z marszu nie powiodły
się, dzięki bohaterskiej postawie
obrońców. Kiedy podeszły zmotoryzowane oddziały piechoty
i wkroczyły do walki, zostały
również zatrzymane przez liczne
grupy obrońców, zorganizowane
przez nauczyciela wychowania
fizycznego i przysposobienia
wojskowego Gimnazjum im.
Adama Mickiewicza, Grzegorza
Osińskiego. Uczniowie, junacy
PW, harcerze wileńskich drużyn
pod jego dowództwem nieustraszenie prowadzili walkę ogniową z nacierającymi czerwonoarmistami. Starsi spośród nich
prowadzili ogień jak prawdziwi
żołnierze, młodsi, niemal dzieci,
pod ostrzałem donosili amunicję
na stanowiska ogniowe, pełnili
funkcje obserwatorów, łączników, przekazywali meldunki.
Zacięty opór trwał przez całą
noc. Nad ranem młodzi obrońcy
rozpuszczeni zostali do domów.
Według źródeł sowieckich były
to walki z ,,zorganizowanymi,
małymi bandytami” w różnych
punktach Wilna. Oddziały „wyzwolicieli” ostrzeliwane były z
karabinów i broni maszynowej z
dachów i okien domów. Obrona
Wilna we wrześniu 1939 roku
podjęta przez ludność cywilną,
a ściśle mówiąc, przez młodzież
wileńską, była fragmentem wydarzeń, jakie rozegrały się na
wschodnich terenach Rzeczypospolitej W związku z agresją sowiecką rozpoczęta 17 września.
Świadczyła o polskim charakterze miasta, potwierdzonym na
polu walki. Nie udało się agresorowi wzięcie miasta wprost
z marszu i nie czekały na niego
triumfalne bramy i transparenty,
czerwone flagi í entuzjazm ludności za wyjątkiem krzykliwych
powitań ze strony dość znacznej
niestety części ludności żydowskiej. Należy wspomnieć, że Żydzi z czerwonymi opaskami na
rękawach z karabinami w niektórych punktach obrony, atakowali obrońców od tyłu. Nie należy
też nie brać pod uwagę faktu, że
walki w Wilnie zatrzymały na
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
1 września 2013 - strona 22
/ Dowódca 4 Wileńskiej Brygady AK Longin Wojciechowski - Ronin
pewien czas marsz grupy wojsk
sowieckich i pomogły niektórym przynajmniej oddziałom
polskim przedarcie się ku granicy litewskiej bądź łotewskiej.
Udział młodzieży w obronie Ziemi Wileńskiej był powszechny.
Przykładem, jednym z licznych,
może być obrona strażnicy KOP
w miejscowości Dzisna, do której dołączyli uczniowie miejscowego gimnazjum. Wielu z nich
poległo wraz z żołnierzami KOP.
Tragiczny był los tych, którzy
dostali się do niewoli.
Stanisław Krasucki.
(Czesław Sawicz)
Ja brałem udział w obronie Wilna na ulicy Rossa. Za wiaduktem
kolejowym, wykopaliśmy rów
w poprzek ulicy i przy wjeździe
na wiadukt ulicę zaminowali-
śmy. Jeden czołg sowiecki, po
rozstrzelaniu wartowników, pełniących wartę przy grobie serca
Marszałka Józefa Piłsudskiego,
ruszył w kierunku ulicy Piwnej.
Rów pokonał lekko i wjechał na
wiadukt, wybuch miny spowodował rozerwanie gąsienicy. Czołg
przełamał barierę wiaduktu i zawisł nad torami. Rozpoczęliśmy
walkę z załogą czołgu i w tym
momencie zostaliśmy zaatakowani od tyłu, przez uzbrojonych z
czerwonymi opaskami ŻYDÓW.
Załodze czołgu nadeszła pomoc.
Obrona atakowana z dwóch stron
musiała się wycofać.
Po porażce poniesionej na ul.
Rossa, poszedłem do koszar saperów nad rzeką Wilenką, wpadającą do Wilii (byłem w mundurze harcerskim) przyglądałem
się jak ludzie z koszar wynoszą,
co tylko dało się wynieść. Udałem się do zbrojowni, wziąłem
rewolwer. W tym momencie
podszedł do mnie mężczyzna w
cywilnym płaszczu, włożonym
na mundur. Spytał mnie, z jakiej
jestem drużyny? Odpowiedziałem, że z 25. Czy wiem gdzie
mieszka mój drużynowy? Odpowiedziałem twierdząco. Powiedział mi, że mam się stawić
o godzinie l8°0 u drużynowego.
Następnie polecił mi zawołać zaufanych kolegów i jak najwięcej
broni i amunicji zatopić w Wilence, aby się nie dostała W ręce
wroga. Polecenie wykonałem,
wraz z kolegami pracowaliśmy
do wieczora. Wieczorem udałem
się do drużynowego na ulicę Letnią. Zastałem tam drużynowego
Kozłowskiego swego wychowawcę ze szkoły powszechnej
Nr 24 Bojanowicza i nauczyciela
Głębockiego, był tam również
spotkany w koszarach mężczyzna. Kto to był nie wiem, zebrani
zwracali się do niego per. Panie
kapitanie. Złożyłem meldunek z
wykonanego zadania. Otrzymałem pochwałę i nowe polecenie.
Spytano mnie czy można zaufać
moim kolegom, z którymi pracowałem przy zatapianiu broni? Poręczyłem za nich, miałem
się z nimi stawić 24 września o
godz. 10.00 w szkole powszechnej Nr 5 na Zarzeczu. 18 września wieczorem Wilno zostało
zajęte przez Armię Radziecką.
Po zajęciu Wilna przez bolszewików, rozpoczęły się aresztowania, w pierwszej kolejności
byłych legionistów, policjantów
i oficerów. Aresztowali naszego
kierownika szkoły Józefa Romanowskiego. Nauczycielka (nazwiska nie pamiętam) z uczniami
poszła na ulicę Ofiarną do siedziby NKWD, prosić o zwolnienie
kierownika. Ją zatrzymali, a nam
kazali rozejść się do domów.
Tak straciliśmy kierownika i nauczycielkę. 24 września po mszy
świętej (była to niedziela) stawiliśmy się w w/w szkole. Woźny
szkoły pan „Wincenty” nazwiska
nie pamiętam a być może w ogóle nie znałem, zaprowadził nas
do piwnicy, gdzie były warsztaty
szkolne. Byli tam, wspomniany
kapitan, Kozłowski, Bojanowicz
i Głębocki. Po przemówieniu kapitana, że jesteśmy okupowani,
ale wojna i walka się nie skończyła i wszyscy, którzy czują się
Polakami muszą w niej wziąć
udział. Złożyliśmy przysięgę.
Tekstu dokładnie nie pamiętam.
Coś takiego, że będziemy wierni ojczyźnie, nie szczędząc życia
będziemy wykonywać rozkazy
przełożonych, choćby torturo-
wano nie zdradzimy tajemnicy.
Za honor kraj mój, wolność i
naród tak mi dopomóż Bóg. Pogratulowano nam i oznajmiono,
że, jesteśmy członkami „Organizacji Wojskowej”. Następnym
poleceniem było: udając łapanie
ryb z pod kamieni, wydobywać z
rzeki zatopioną broń i amunicję.
Przenieść do szkoły na Zarzeczu,
gdzie pod opieką „Wincentego” rozbieraliśmy, czyściliśmy
i konserwowaliśmy a następnie pakowaliśmy w skrzynie.
Wieczorami przenosiliśmy pod
most na Wilence i tam w starej
kanalizacji pod miastem było to
magazynowane. W 1940 roku
został aresztowany Kozłowski.
Nauczyciele też gdzieś zginęli.
Tak straciliśmy kontakt. „Wincenty” również nie wiedział, jak
nawiązać kontakt.
W maju l94l r. „Wincenty” został wywieziony do ZSRR.
Wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Niemcy zajęli Wilno.
Ciotka żony mojego stryjecznego brata, Zofia Tomaszewska
miała pralnie na ul. Końskiej róg
Hetmańskiej. Widziałem, że Tomaszewska za czasów okupacji
sowieckiej przechowywała polskich oficerów. Za co była aresztowana i siedziała w więzieniu
na Łukiszkach. Zaufałem jej i
zwierzyłem się z posiadanej tajemnicy. Trafiłem dobrze, przez
nią nawiązałem łączność. Broń
została przekazana dla organizacji podziemnej. ( Po powrocie
do Polski dowiedziałem się, że
było to ZWZ, bo w czasach okupacji nazywano pospolicie organizacja podziemna- partyzantka
Polska- partyzantka Radziecka).
Nasza piątka ponownie złożyła
przysięgę. Przysięgę odbierało
trzech oficerów. Nie jestem pewny, bo już dobrze nie pamiętam,
ale zdaje mi się, że byli to: por.
,, Ogniwo”, por. „Jan” i ppor.
“Jurek” czy “ Jerzy”. Dwóch z
nas skierowano na kurs języka
niemieckiego (byliśmy średnio
zawansowani) i służby wywiadowczej. tj. Tadeusza Wazgo i ja
Czesław Sawicz. Pozostali, zostali gońcami-łącznikami tj.
Bolesław Mikulewicz ps. „Turwid” Czesław Karwacki ps. “Kowalski” Antoni Domicewicz ps.
„Szczęsny”
Bezpośredni kontakt mieliśmy z
Zofią Tomaszewską ps. ,,Ciotka°.
Po ukończeniu kursu języka niemieckiego, i wywiadu, otrzymaliśmy dokumenty ,,Volksdeutssha”: Tadeusz Wazgo otrzymał
dokument na nazwisko, Tadeusz
Majewski syn Wacława i Jadwigi z d. Wiśniewska ur. 2 grudnia
1925 r. w Warszawie. Czesław
www.ksi.kresy.info.pl
Sawicz otrzymał dokument na
nazwisko Johan Horski syn Pawła i Izabeli z domu Gutman. ur.
lO sierpnia 1925r. w Poznaniu.
Otrzymaliśmy skierowanie przez
,,Arbaitzant”. Do ,,Bahnzugu”.
Niemieckie mundury kolejowe
ułatwiały swobodne poruszanie się po terenie kolejowym.
Polecenia dostawaliśmy przez
„Ciotkę”, do której dostarczaliśmy, zebrane informacje, raporty o ruchach wojsk niemieckich
na liniach kolejowych. Miałem
trasę: Wilno – Podbrodzie –
Podstawy - Królewszczyzna.
Natomiast Majewski miał trasę:
Wilno - Podbrodzie - Oszmiana Wschód. Miałem w terenie cztery punkty kontaktowe, z którymi
miałem stałą łączność: 1. W lesie
za Bezdanami zaścianek Sukciszki, u byłego policjanta Józefa Szymańskiego. 2. Cubajka k/
Dryżul w leśniczówce, gdzie do
wojny leśniczym był brat Zofii
Tomaszewskiej, Stanisław Tomaszewski. Mieszkał nadal w
leśniczówce, choć leśniczym
był Litwin (miał żonę Polkę).
Nie wiem czy naprawdę nic nie
wiedział, czy ze strachu udawał,
że nie nie wie. 3. W Pohulance
za Podbrodziem w leśniczówce
u leśniczego Markiewicza. Tam
się spotykałem z Antonim Rymszą ps. „Marks” przez niego miałem pośredni kontakt z brygadą
„Kmicica”, 4. W Landwarowie u
zawiadowcy stacji Pietronia.
Na te punkty dostarczałem:
broń, amunicję, prasę podziemna
(bibułę) lekarstwa, środki opatrunkowe i wszystko, co otrzymywałem do przewiezienia od
,,Ciotki”. Czasem ładowałem do
odprawianych pociągów butelki
z benzyna z zapalnikiem zegarowym. To znów sypałem piasek
do łożysk (panewek) wagonowych, co powodowało zapalenie
się wagonu. Dwa razy dostarczył
do brygad informacji o sposobie
rozbrojenia pociągu „Bahnzung”
w listopadzie, 1943 r. k,/Łyntup
dla V Brygady „Śmierci” i wiosną 1944 r. k/Landwarowa dla HI
brygady ,,Szczerbca”. W listopadzie 1942 r. w Nowej Wilejce
otworzono nowy szpital wojskowy dla żołnierzy „ROA” (Ruskaja Oswabaditiehiaja Armiia)
(Ostalandlazaret) gdzie ordynator
i 2 lekarze byli Niemcami i jeden
lekarz Rosjanin, reszta personelu byli Polacy, i prawie wszyscy
byli w konspiracji. Pracowała
tam pielęgniarka na ciężkiej chirurgii Maria Baryń ps. „Cyganka” miałem z nią bezpośredni
kontakt. Otrzymywałem od niej
środki farmaceutyczne czasami
broń, mundury itp. W styczniu
Lwowska Fala - autorska audycja Danuty Skalskiej
skiej na antenie Polskiego Radia Katowice
(UKF 102,2 MHz) w każdą niedziele o godz. 8.10.
Dla Polaków za oceanem powtórka audycji o 1.00 w nocy z
Lwowska Fala
- autorska audycja Danuty Skal- niedzieli na poniedziałek.
Audycje archiwalne do pobrania na stronie PR Katowice:
www.radio.katowice.pl
i Swiatowego Kongresu Kreso-
wian:
www.kresowianie.com
www.ksi.kresy.info.pl
1944 r. dwóch żołnierzy z V Brygady „Śmieci” ciężko rannych w
walce z oddziałem niemieckim
w Źodziszkach. Z dokumentami
i mundurach „ROA” sanitarką
niemiecką odwiozłem ich do
szpitala W Nowej Wilejce. Odbierała ich ,,Cyganka”. W maju
1944 r. w walce w okolicach
Łyntupy - Komaje z grupą spadochroniarzy sowieckich. Jeden
Z żołnierzy IV Brygady ,, Narocz” był ranny i niezwłocznie
trzeba było mu amputować nogę
Ja go również odwiozłem do Nowej Wilejki gdzie został przyjęty
przez personel polski. Mało nam
było pracy konspiracyjnej. Więc
nadal na własną rękę, bez wiedzy
przełożonych, z grupą utworzona
w 1939 r. prowadziliśmy akcje w
celu zdobywania broni. Po prostu okradaliśmy idące na front
pociągi niemieckie. Ja z Majewskim w mundurach kolejarzy
niemieckich, podchodziliśmy do
konwojentów transportów wojskowych, prowadziliśmy rozmowy W celu odwrócenia uwagi.
W tym czasie Kowalski, Turwid
i Szczęsny oczyszczali wagony
z broni, amunicji i sprzętu wojskowego. W kwietniu 1944 r. na
pierwszy dzień Wielkanocy, podczas takiej akcji nakryto nas. Po
krótkiej wymianie strzałów Czesław Karwacki ps. „Kowalski”
został zastrzelony „Majewski” i
„Turwid” zabrali zwłoki; ja ich
osłaniałem; wycofaliśmy się.
Szczęsny zaginął; prawdopodobnie Niemcy go złapali; ślad
po nim zaginął. Otrzymaliśmy
zdrowy „ochrzan” za samowolną
akcje, choć nie raz przynosiliśmy
bron i nikt nie pytał skąd ona
pochodzi. W rezultacie otrzyrnaliśmy awans do stopnia starszego strzelca; a ponieważ byliśmy
spaleni w Wilnie; skierowano
nas do V Brygady „Śmierci” pod
dowództwo mjr. ,,Łupaszki”. W
tym czasie z V Brygady, sformowano IV Brygadę „Narocz” pod
dowództwem kpt. „Ronina”_
Dowódca „Łupaszka” przydzielił
nas do IV Brygady. W brygadzie
przydzielono nas do II kompanii pod dowództwo st. Sierżanta
„Zagończyka”, I plutonu ppor.
„Pająka”, i I drużyny.
Drużyna W składzie 1 - 13 Dowódca drużyny plut. „Podkówka” był w Kałudze. 1. Sekcyjny
st. strz. „Wesoły” lan Walentynowicz był w Kaludze. 2. Erkaemista strz. ,,Krajewski”; nie wiem
czy to nazwisko; czy pseudonim.
Ślązak dezerter z „Wennachtu”,
chodził w mundurze niemiec-
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
kim. Zaginął pod Krawczunami_
Nie znaleźliśmy go ani wśród żywych ani zabitych ani też wśród
jeńców niemieckich.
3. Amunicyjny szer. ”Austriak”
dezerter z „Wermachtu” był w
Kałudze. Rosjanie chcieli go
przenieść do obozu jenieckiego.
Mimo naszej interwencji, że walczył przeciw Niemcom, zabrali
go, dokąd nie wiem. 4. Strzelec
„Biezeniec” nazwiska nie pamiętam, pochodził z pod Łyntup.
Uciekł od Markowa. Za to Markow kazał wymordować jego
całą rodzinę i spalić cały dobytek
ojca, był w Kałudze. Spotkałem
go w łagrze w roku 1946 W miejscowości Tiemjaki Mardowskiej
ASRR.Osądzony przez Wojemiy
Trybunał na 25 lat pozbawienia
wolności, wydał go ,,Satum”. 5.
Strzelec „Florek” Piotr Bukijko
uciekł z Miednik królewskich.
Przyjechał do Polski, mieszka
W Olsztynie pl. Mazurski 2 m
l. 6. Sekcyjny st.strz. „Horski”
Czesław Sawicz uciekał z Kaługi. Złapany, zaocznie osądzony
przez NKWD na 8 lat pozbawiania wolności za szpiegostwo
i zdradę sowieckej ojczyzny.
Po odbyciu wyroku w łagrach
(ostatni „Stiepłag” „GUŁAG”
nr. Więzienia C (I)-126) zesłany na Syberję. W grudniu 1955
r. powrócił do Polski, mieszka w Olsztynie ul. Kościuszki
16/18 m 15. kod 10-504. 7. St.
Strzelec „Turwid” Bolesłw Mikulewicz po powrocie z Kaługi
dołączył do Łupaszki. W roku
1946 aresztowany, w więzieniu
zamęczony przez UBP. Rodzina
nie zna nawet miejsca pochówku. 8. St. Strzelec „Majewski”
Tadeusz Wazgo uciekał z Kaługi.
Złapany osądzony za dezercję
na 10 lat pozbawienia wolności.
Po zakończonej wojnie na mocy
amnestii zwolniony. W 1945 r.
powrócił do Polski do Sopotu
ul. Wybickiego 46 m 1. 10 marca 1946 r. dołączył do oddziału
Łupaszki, przyjął ps. ,,Tadek°
pozostał pod dowództwem „Zagonczyka” w patrolu dywersji.
9 lipca 1946 r. aresztowany „Za
przestępstwa z art. 86 § 2 KKWP.
Skazany na karę śmierci, oraz na
mocy art. 46 § 1 i49 § 1 KKWP.
Na utratę praw publicznych i
obywatelskich, praw honorowych na zawsze, z równoczesną
zmianą- na mocy art. 5 § 1 pkt.
4 cyt. Ustawy 0 amnestii-kary
śmierci na karę więzienia przez
15 lat. Utraty praw na zawsze, na
utratę praw na 5 lat „ (Wypis z
orzeczenia sądu). W roku 1956
został zwolniony z więzienia.
Powrócił do Sopotu, podjął pracę. W latach 60-tych został przejechany na przejściu dla pieszych
przez samochód MO. Leżał 8 lat
sparaliżowany. Zmarł, pochowany na Wybrzeżu. 9 i 10. Strzelcy,
pseudonimów nie pamiętam, nazwisk nie znałem, byli to Francuzi z organizacji TODT, byli W
Kałudze, ich od nas oddzielono.
11. Strzelec ps. „Ryga” Łotysz
mówił po polsku, nazwiska nie
znam, był w Kałudze. 12. Strzelec ps. „Harcerz” Michał Sawicz
13. Strzelec ps. „Wilczek” Czesław Szymański łącznik brygady.
Dołączył do brygady W czerwcu 1944 r. Przed wymarszem
na koncentrację II zgrupowania dow. Brygady „Ronin”, ze
względu na cel, utrzymania łączności z konspiracją, zwolnił z
brygady i kazał czekać W domu
na dalsze rozkazy. 24 grudnia
1944r. aresztowany W kościele
W Bezdanach, W chwili aresztowania posiadał sfałszowaną metrykę urodzenia, (żeby Niemcy
nie wywieźli na roboty do Niemiec, o dwa lata młodszy niż był
W rzeczywistości). Osadzony na
Łukiszkach do niczego się nie
przyznał. W maju 1945r. zwolniony z więzienia. Przyjechał do
Polski, mieszka w Olsztynie.
Strzelec ps. ,, Saturn” był W II
kompanii, W którym plutonie
i W której drużynie nie pamiętam. Prawdopodobnie był wtyczką Markowa, był W Kałudze,
współpracował z NKWD. Spotkałem go, kiedy mnie prowadzono na śledztwo W gmachu
kontrwywiadu przy NKWD. Od
„Bieżeńca” dowiedziałem się, że
on go Wydał i świadczył przeciwko niemu.
Majewski, Turwid i Horski byliśmy najbardziej W brygadzie
obeznani z dywersją. Dostaliśmy
zadanie, zaopatrywać W broń,
szybko rozrastającą się brygadę.
Do akcji mogliśmy sobie dowolnie dobierać ludzi, najczęściej
braliśmy Wesołego i jego brata
Rysia. Z tej piątki prócz wesołego znaliśmy niemiecki. Oto niektóre z akcji: Na szosie Wilno Niemenczyn, W lesie zalegliśmy
przy szosie W celu zatrzymania
pojedynczego samochodu niemieckiego i rozbrojenia. Byliśmy W mundurach niemieckich,
ale mimo to ktoś musiał nas rozpoznać i wydać. Usłyszeliśmy
warkot motocykla. Niemcy jechali szosą od Wilna, lecz drogą
na poboczu szosy. Wesoły wyskoczył na drogę i oddał serię z
rnpi. zabijając załogę motocykla.
Na motocyklu był ustawiony
rkm. Za motocyklem jechał samochód ciężarowy z Niemcami,
którzy po strzałach z samochodu
ruszyli W las chcieli nas oskrzydlić. Zaczęliśmy Wycofywać się
W głąb lasu ostrzeliwując się.
Zauważyliśmy, że mamy Niemców nie tylko z prawej strony od
Wilna, ale i z lewej od strony
Niemeczyna.
Przerwaliśmy
ogień i jak tylko mogliśmy uciekaliśmy W głąb lasu, bez strat
dotarliśmy do Bezdan. Przeszliśmy przez tory kolejowe a tam
się zaczęły bagniste lasy. Niedaleko Bezdan W Sukciszkach jeńcy wojemii i żydzi kopali torf.
Ponieważ byliśmy W mundurach
niemieckich, podeszliśmy do
Niemców ochraniających jeńców. Przez zaskoczenie bez żadnego strzału rozbroiliśmy ich. W
1 września 2013 - strona 23
/ Placy i Rosjanie - Wilno, lipiec 1944
Zaścianku wzięliśmy podwodę i
odjechaliśmy przez lasy do Bujwidz. W maju czy też w pierwszych dniach czerwca, dostaliśmy rozkaz, przebrać się w
ubrania cywilne i tylko z bronią
krótką udać się do Wilna. W
oznaczonej godzinie mieliśmy,
każdy osobno spacerować po ul.
Zarzecze. Tak, że ja widziałem
Majewskiego a Majewski Turwida od krzyża do rynku i z powrotem. Znałem tę dzielnicę, każdy
dom, każde podwórko, każde
przejście, ponieważ była to moja
dzielnica, ale do dziś nie wiem,
dlaczego tam byliśmy i kogo
mieliśmy ochraniać? Po paru godzinach zjawił się Zagończyk,
powiedział, że akcja zakończona
i mamy wracać do brygady. Na
przedmieściu Wilna za Pośpieszką był majątek, Nowy Dwór, administrowany przez Niemców.
Zajechaliśmy tam, rozbroiliśmy
dwóch Niemców, zarekwirowaliśmy cztery konie nadające się
pod siodło, dwa siodła, bryczkę i
wóz. Dwa konie zaprzęgliśmy do
bryczki, dwa do wozu, który załadowaliśmy mięsem, wędlinami, miodem, worami z owsem i
odjechaliśmy. Było to prawdopodobnie na Boże Ciało, wjechaliśmy, do Bujwidz. W tym czasie
po mszy świętej był przegląd
brygady. Kto z dowódców oprócz
Węgielnego i Ronina był, nie
wiem, my natomiast z wielką
„pompą” przejechaliśmy przed
stojącą w szeregu brygadą. W
czerwcu dostaliśmy nowe zadanie zdobycia trzech mundurów
niemieckich. Nie wiem, dla czego, lecz naszych było za mało.
Na akcję wybraliśmy się w pięciu, Ryś, Wesoły, Majewski, Turwid, i ja Horski, przed samym
wymarszem dołączył do nas p.
por. Pająk. Udaliśmy się pod
Mieckuny. Między Mieckunami
a Nową Wilejką przy torach kolejowych była opuszczona budka
dróżnika. Tu zasiedliśmy czekając na patrol niemiecki, kontrolujący tory. Czekaliśmy długo. Noc
minęła, zaczęło świtać. Patrzę
przez lornetkę, z bunkra wychodzi dwóch Niemców, mało, ale
dobre i to. Za jakiś czas wychodzi o jakieś sto metrów od tych
dwóch jeden z psem. Trochę gorzej, ale nic. Podzieliliśmy się:
Majewski i Wesoły biorą tego z
psem, my zaś dopuścimy blisko
tych dwóch. Patrzę dalej w takiej
samej odległości wychodzi następnych dwóch. Jest źle, trzeba
się cofnąć do lasu odkrytym polem 200 - 250m. Cóż wycofać się
trzeba. Pochyleni ruszyliśmy W
stronę lasu. Dobiegliśmy do lasu,
cisza albo nas nie zauważyli, co
było niemożliwe, albo nie chcieli
zaczepki. Będąc już w ukryciu
obserwowaliśmy idących Niemców. Wesoły jak zwykle z humo-
rem ,,’ja ich pogonię a to wyszli
jak na spacer ,,”i puścił serię w
stronę Niemców. I tu zaczęło się
piekło. Niemcy z dwóch bunkrów zaczęli walić z moździerzy
po lesie, tylko cud żeśmy wyszli
cało. Myśmy się wycofali a
Niemcy jeszcze ze dwie godziny
walili po lesie. Po nieudanej akcji w Mickunach udaliśmy się na
szosę Wilno - Mołodeczno. Zatrzymaliśmy się w jakimś zaścianku, było tam wesele. Zjedliśmy śniadanie i wyszliśmy na
czaty. Między domem a szosą w
życie stał rozłożysty dąb. Dwóch
miało czuwać reszta pod dębem
odpoczywać. Szosa od Wilna
zbiegała ku dołu, myśmy byli na
połowie skłonu Ryś i Majewski
mieli czuwać pierwsi. Majewski
wyszedł na górę i miał wzrokowo ocenić jadący niemiecki samochód i jeśli nadawał się do
rozbrojenia dać nam znać przez
podniesienie ręki. Słońce piekło,
zbliżało się południe. Zaczęliśmy się układać pod drzewem.
Spojrzałem na górę gdzie Majewski i widzę jadący samochód
ciężarowy niemiecki przez żyto,
podczołgaliśmy się do szosy. Leżymy w napięciu, nawet nie
wiem czy Majewski dał znak? W
kabinie samochodu siedziało
dwóch i na samochodzie stało
przy karabinie trzech Ryś wybiegł na szosę i oddał serię po
kabinie. Samochód się zatrzymał, otwarliśmy huraganowy
ogień. W tym czasie leżący W
samochodzie Niemcy zaczęli
wstawać. Nie wiem jak to się stało, że my też znaleźliśmy się na
samochodzie i od wstających
Niemców wyrywaliśmy z rąk karabiny i wyrzucaliśmy z samochodu. Z kabiny wyskoczył Niemiec i wołał ,,niks schisen”. P.
por. Pająk zawołał wstrzymać
ogień. Okazało się, że byli to Łotysze. 16 Łotyszy, oficer i kierowca Niemcy. Zabraliśmy bron
a było to 1 rkm, 15 karabinów, 1
parabelum, kierowcy. Oficerowi
ppor. Pająk po wyjęciu magazynku rewolwer zwrócił. U nas strat
nie było. Po stronie niemieckiej l
zabity, 3 rannych, l ciężko.
Chcieliśmy samochód spalić.
Oficer niemiecki poprosił, żeby
tego nie robić, żeby pozwolić mu
odwieźć rannych do szpitala
ppor. Pająk się zgodził. Oficer w
dowód wdzięczności podarował
Pająkowi aparat fotograficzny.
Wzięliśmy z wesela dwie podwody, załadowaliśmy zdobycz i
ruszyliśmy przez las w drogę powrotną do brygady. Chętnych
wśród młodzieży weselnej do
obsługi powód było sporo, wzięliśmy dwóch. Dojechaliśmy do
traktu „Batorego”, przejechać a
nawet przejść z bronią było rzeczą niemożliwą niekończące się
kolumny wycofujących się
1 września 2013 - strona 24
Niemców. Czekaliśmy do wieczora, myśleliśmy, że przejedziemy pod osłoną nocy. Nic z tego,
kolumny jak szły tak stanęły na
noc, „trakt” cały zastawiony. Od
strony Wilna widoczna była duża
łuna, domyśliliśmy się, że Wilno
płonie. Od wschodu dochodziły
odgłosy wybuchów, to podpowiadało, że front się zbliża. Ja z
Majewskim poszliśmy na zwiad.
Okazało się, że w tym miejscu
gdzie chcieliśmy przejść trakt
stoi kolumna Łotyszy. Zdecydowaliśmy na rozmowę z nimi i zawarcie paktu. Poprawiliśmy
mundury i podeszliśmy do wartownika, żądając rozmowy z
oficerem dowodzącym kolumną.
Doprowadzono nas do kapitana
Łotysza. Zameldowaliśmy, że jesteśmy wysłańcami dowódcy
brygady Armii Krajowej płk.
„Ronina” (dla prestiżu „Ronina”
awansowaliśmy), który nie chce
przelewu kiwi swoich żołnierzy
ani też sąsiadów, Łotyszy, a potrzebuje z brygadą przejść przez
trakt. Zostaliśmy gościnnie przyjęci. Częstowano nas kawą, kieliszkiem koniaku, papierosami.
Uzgodniliśmy, że od godziny 24
do 1 W umówionym miejscu będzie wolne przejście. Wróciliśmy
do swoich, zameldowałem Pająkowi o rezultacie naszej pertraktacji. Po godzinie 24 ruszyliśmy
jako czujka brygady przez trakt.
Witam byliśmy serdecznie, obdarowano nas papierosami i życzono powodzenia. Tak szczęśliwie dotarliśmy do Magun, gdzie
stacjonowała nasza brygada. W
dniu następnym ll kompania Zagończyka otrzymała zadanie
udać się, na linię kolejową Podbrodzie - Łyntupy pod Gieladnię,
na obstawę torów. Przez tory
miały przejść powracające z akcji brygady. Nie wiem, jakie, czy
5 czy 23 a może 36? Nasze zadanie było zabezpieczyć bezpieczne przejście przez tory. Przejazd
znajdował się niedaleko bunkra.
1-sza drużyna tj. nasza zajęliśmy
stanowisko z prawej strony torów, od przejazdu w stronę bunkra, do którego było jakieś 150200 m. 2 drużyna naprzeciw nas
z lewej strony torów. Następne
drużyny zajęły stanowiska przed
przejazdem kolejowym. Leżymy
na górze, a tory w dole jakby W
wąwozie. Rozkaz zachowania
absolutnej ciszy, jeżeli pójdzie
patrol po torach przepuścić. Po
upalnym dniu duża zimna rosa,
leżymy zziębnięci, ale ruszyć się
nie można. Po północy z bimkra
wyszedł patrol dwuosobowy, już
prawie minęli naszą drużynę,
gdy ktoś z młodszych partyzantów się ruszył. Niemcy cliwycili
za broń i krzyknęli „halt hende
hoh”. Na to erkaemista Krajewski oddał serię wzdłuż torów z
„Dziaktiara”, nastąpiła cisza.
Bunkier się nie odezwał. Bieżeniec prosił, aby mu pozwolić
wziąć buty z zabitego, bo ma
bardzo porwane. Widzieliśmy w
mroku, że leży na torach, ale jeden czy dwóch trudno było dojrzeć, drużynowy mu nie pozwolił
opuszczać stanowiska. Leżymy
dalej, cisza. Podpełzła do mnie,
płk. Podkówka i szepcze,
”chodź” pomóż sprawdzić drużynę, mówi: dwa razy liczyłem i
wychodzi 0 jednego za dużo.
Pełzniemy we dwójkę i tym razem każdego sprawdzamy dokładnie i tak od jednego do drugiego. Podpełzam do krzaka,
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
delikatnie rozchylam gałęzie i
widzę lufę karabinu wystawioną
prosto mnie w twarz. Chwyciłem
za lufę i karabin bez oporu znalazł się w moim ręku. Rozpoznałem w ciemności mundur niemiecki. Przystawiłem parabelum
do głowy i kazałem po niemiecku być cicho. Był to Niemiec,
który uciekając z torów schował
się między nami. Dziadek chyba,
pod 60-kę. Lufa karabinu zakorkowana papierem, z tego wynikało, że nie miał zamiaru strzelać. Myślę, będą buty dla
Bieżeńca, patrzę a dziadek bez
bytów, w kapciach z pomponem.
Śmiech mnie ogarnął na takie
wojsko. Tabory przez przejazd
przejechały, przeszły brygady.
Zaczęło świtać. My zwinęliśmy
obstawę. Jeńca zabieramy ze
sobą. Po przejściu około 5 km
Zagończyk jeńcowi kazał wracać, on z płaczem, że jak wróci
bez broni to go Niemcy rozstrzelają, a on nie miał zamiaru do nas
strzelać. Cóż zrobić? Zagończykowi zrobiło się żal dziadka, zlitował się nad starcem i zwrócił
mu karabin. Dziadek dziękując
pocałował Zagończyka w rękę i
podreptał z powrotem. Kompania powróciła do Prunżanek tam
stała IV brygada. Z Prużanek
wymarsz na Litwę w celu wstrzymania represji litewskiej na Polakach w Glinciszkach. Przeszliśmy przez Sużany, Podubinkę,
Purwieniszki, wkroczyliśmy na
Litwę. Zabudowania puste, Litwini uciekli zostawiając cały
dobytek. Dopiero w majątku Żejmy znaleziono właściciela majątku, który legitymował się polskim dowodem osobistym. I to
wzbudziło podejrzenie, że właściciel majątku na Litwie posiada
przedwojenny polski dowód osobisty. Piotr Juchniewicz, mówił
dobrze po polsku. Już go chciał
ppor. Pająk zwolnić, lecz żołnierze pochodzący z Podbrodzia
rozpoznali go. Był to Polak, który się ożenił z bogatą Litwinką i
się litwinizował. Rodzinę tj.
żonę, syna i córkę wysłał z domu
w głąb Litwy, ponieważ słabo
mówili po polsku a sam został
pilnować majątku. Brat jego Paweł Juchniewicz mieszkał W
Polsce W Podubince, był patriotą
polskim. Piotr po oddaniu przez
ZSRR Wileńszczyzny Litwie
uczestniczył W Podbrodziu przy
wydawaniu dowodów osobistych litewskich. On to przerabiał nazwiska polskie na litewskie Zajączkowski ~ Kiszkis,
Kowalewski - Kovalunas. Nawet
rodzonemu bratu przerobił z
Juchniewicza na Juchnisa. Należał do „Śaulisów”, brał udział W
mordowaniu Polaków W Glinciszkach. Zażądano żeby oddał
broń, nie uczynił tego. Został
skazany na 25 Wyciorów, mimo
to broni nie oddał. Zaczął się odgrażać rozpoznanym żołnierzom.
Za to został skazany i rozstrzelany. Zabudowanie podpalono, nie
uszliśmy 5 km, kiedy nastąpiły
zrywy i wybuchy. Jak z tego wynika musiał tam być porządny
arsenał broni i amunicji. Z Litwy
wróciliśmy na nasze tereny do
Wsi Czerany. W Czeranach zostałem wezwany do dowódcy
brygady kpt. Ronina. Kazano
mnie przebrać się W cywilne
ubranie i tylko z krótką bronią
przejść przez front. Front był
między Święcianami a Podbrodziem. Miałem udać się w okoli-
ce Komaj Wieś Hwoździce. Tam
miałem przejąć dowództwo nad
grupą byłych policjantów z Brasławia i przeprowadzić ich przez
front do naszej brygady. Od dowódcy otrzymałem glejt i rozkaz
całkowitego pod porządkowania
się grupy, mnie. Informację o
brygadzie miałem uzyskać W Pikieliszkach k/Mejszagoły. Przejście przez front i dalsza podróż
nie sprawiła mnie trudności, ponieważ dobrze znałem okolice i
miałem kontakty z konspiracją.
Po dotarciu do Hwoździc spotkałem komendanta niemieckiej policji i 15 policjantów (byli to Polacy na służbie u Niemców)
Wszyscy uzbrojeni jak się mówi
po zęby. Oprócz tych, szesnastu,
14 furmanek z żonami, dziećmi i
dobytkiem. Byłem zaskoczony,
nie wiedziałem, co mam robić?
Mężczyzn przeprowadzić, co innego, ale taki tabor, a mężczyźni
bez taboru nie chcieli iść. W końcu zdecydowałem się spróbować, ale oświadczyłem, że za tabor nie odpowiadam. Bocznymi
drogami, lasami przedostaliśmy
się przez front. Walki trwały W
Podbrodziu. Omijając Podbrodzie dojechałem do Parczewa.
Od łączników konspiracji dowiedziałem się, że nasza brygada
stoczyła Walki z Niemcami W
Czeranach i W Dryżulach i pomaszerowali W kierunku Mejszagoły. Z Parczewa ruszyłem
taborem W stronę Sontoki. W
Dryżulach był most przez Żejmianę. W Parczewie dołączył do
nas jakiś porucznik W polskim
mundurze. Na moje pytania nie
odpowiedział. Kto on? z jakiej
brygady? i co on tu robi? zasłonił
się tajemnicą wojskową, jedynie
powiedział , ze ma dołączyć do
swoich. Pokazałem mu glejt i
rozkaz dowódcy. Powiedziałem,
albo się podporządkuje rozkazowi albo opuści nasz tabor. Wyraził zgodę na pozostanie. Przy
wjeździe na most, było z góry
konie trudno utrzymać, nieoczekiwanie natknęliśmy się na grupę
Niemców. Ci, czy też Widząc policjantów? czy też po porażce
jaką ponieśli W Walce z naszą
brygadą nie wszczynali zaczepki. Wspólnie przejechaliśmy
most i dojechaliśmy do szosy
Niemczyn - Podbrodzie. Niemcy
ruszyli W stronę Niemenczyna, a
my przecięliśmy szosę i ruszyliśmy W stronę Mejszagoly, był
już późny wieczór.
W wiosce Podkrzyż zatrzymaliśmy się na noc. Byliśmy porządnie zmęczeni. W nocy rozbudził
mnie jeden z policjantów (mój
rówieśnik) i poradził, żebym
uciekał. Porucznik zbuntował
komendanta, że taki młokos nimi
dowodzi i mają mnie zlikwidować. Nie czekając długo, tym
bardziej, że sam zauważyłem jak
porucznik z komendantem się
skumali, uciekłem do sąsiedniej
wsi Roguny. Tam się dowiedziałem, że nasza brygada przechodziła tędy dwa dni temu, i że wieczorem był patrol od Juranda.
Jurand stacjonuje w Jęczmieniszkach. Dostałem konia i pojechałem do Jęczmieniszek. Spotkałem tam Juranda, złożyłem raport
ze swego zadania. Zarządzono
alarm jednej kompanii i nad ranem okrążono wioskę Podkrzyż.
Policjanci zostali rozbrojeni, porucznik aresztowany. Kobiety i
dzieci z taborem zostawiono w
wiosce. Mężczyzn zabrano. Jak
się potem dowiedziałem rozdzielono ich po brygadach Il zgrupowania. W naszej brygadzie też
było trzech czy czterech. Od Juranda dowiedziałem się, że IV
brygada stacjonuje we wsi Gojsiszki koło Mejszagoły, tam dołączyłem do brygady. Pod Mejszagołą mieliśmy parę wspólnych
z armią radziecką akcji pod dowództwem gen. Gładyszewa.
Zdobyliśmy wiele broni i sprzętu
wojskowego. Były dokuczliwe
zmasowane naloty niemieckie.
Zdarzył się taki wypadek był
przemarsz i gdzieś na odcinku
Klamele w kierunku lasów Kiernowa, zaskoczyły nas samoloty
niemieckie, wiara wpadła do rowów przydrożnych. Konie zostały na drodze. Niemcy zaczęli się
pastwić nad końmi. Myśmy leżeli W rowie i na szczęście nasze,
droga w tym miejscu skręcała, a
za rowem porośniętym krzakami
było wzgórze. Samolot niemiecki starał się nas ostrzelać, ale nie
mógł wziąć nas wzdłuż rowu. Pikował parokrotnie, ale tylko pociski odbite od szosy gwizdały.
Widząc, że jesteśmy mniej więcej bezpieczni wrócił nam humor
i żarty. Wesoły mówi: ja go zaraz
postraszę to przestanie latać i oddał strzał z kbk. Samolot już się
nie poderwał i za wzgórzem zaiył w ziemię. Tak Wesoły postraszył samolot. Gen. Gładyszew
obiecał wystąpić o odznaczenie
Wesołego. Stamtąd ruszyliśmy
na Ojrany i dalej na Wilno. Żeby
samoloty nam nie przeszkadzały,
przemieszczaliśmy się nocami.
Po całonocnym marszu podczas
ulewnego deszczu, zatrzymaliśmy się na postój w Wiktoiyszkach. Jak okiem sięgnąć dookoła
rosły same truskawki. Tylko rozłożyliśmy się na odpoczynek,
alarm. Patrzę już wszyscy stoją
na zbiórce a ja nie mogę włożyć
przemokniętych butów. Rzuciłem buty i boso stanąłem w szeregu. Marsz biegiem, biegniemy,
dogania nas na spienionym koniu
łącznik. Nie wiedziałem, o co
chodzi? zawróciliśmy i biegniemy z powrotem. Jak się potem
dowiedziałem pomylono rozkazy. Brygada Juranda miała odstąpić a nasza IV brygada przejąć
walkę. Wyszło na odwrót. Po
sprostowaniu pomyłki z biegu
marszowego od strony Girul
przystąpiliśmy do walki. Mieliśmy zdobyte działo. Pod górę po
rozmiękłej ziemi w truskawkach,
konie nie dają rady wciągnąć.
Obstąpiliśmy działo i pomagamy
koniom. Nie pamiętam, kto to
był, noga mu się pośliznęła i
upadł a koło armatnie przejechało go po plecach wciskając go W
truskawki. Myśleliśmy, że już po
nim. Po przejechaniu on się zerwał i zaczął uciekać W stronę
Niemców. Dogoniłem go, obaliłem a on jak nieprzytomny, z pomocą nadbiegł Turwid. Żeby nie
erkaemista Krajewski, który nas
osłaniał ogniem, byłoby z nami
krucho. Przekazaliśmy go służbie sanitarnej. Co się z nim dalej
stało nie wiem. Tak jak wspomniałem z marszu klinem Wbiliśmy się w oddział niemiecki.
Niemcy broniąc się rozpołowili
naszą kompanię Zagończyk z
częścią, gdzieś zaginął. Nad
resztą dowództwo objął Podkówka Niemcy nas ostro zaczęli atakować, rozbijali nas na małe
grupki. Powstała walka partyzancka, W której myśmy byli
www.ksi.kresy.info.pl
lepsi. Łączyliśmy się i znowu nas
rozbijano. Tak dołączył do nas
Zagończyk. Ja bez butów, całe
nogi pokaleczone, pokrwawione,
ale W boju tego się nie czuje.
Niemcy przypuścili szturm , ale
dzięki znajomości terenu przez
Ronjna, który kierował całą bitwą. Skierował nas na stare okopy z I Wojny światowej. Tam
myśmy zalegli i nie daliśmy się
wykurzyć, przetrwaliśmy do
końca walki. Natłukliśmy Niemców, choć i u nas straty były
duże. Jak się później okazało bitwa była w rejonie Krawczuny Nowosiołki. Po skończonej bitwie zaczęliśmy zbierać rannych,
zabitych, szukać zaginionych.
Nie znaleźliśmy erkaemisty Krajewskiego. Nie było go ani wśród
żywych ani zabitych. Ponieważ
chodził W mundurze niemieckim, myśleliśmy, że może się dostał do niewoli, ale wśród jeńców
też go nie było. Od jeńca zabrałem buty 2 numery większe, bo
poranione nogi się nie mieściły.
Nasza trójka z Wilna Majewski,
Turwid i ja Horski martwiliśmy
się o rodziny w Wilnie. Udałem
się z prośbą do Zagończyka o
przepustkę dla nas trzech. Dostaliśmy polecenie odwiezienia do
szpitala do Wilna trzech rannych
i mogliśmy odwiedzić rodziny.
Po oddaniu rannych w szpitalu
św. Jakuba i założeniu mnie opatrunku, ponieważ też byłem lekko ranny ruszyliśmy do domu.
Majewski mieszkał na ulicy Niemieckiej. Ja z Turwidem na
Bakszcie w jednym domu. Po
drodze doszliśmy do domu Majewskiego. Dom był zburzony,
stała tylko jedna ściana, na której
na wysokości 2-go piętra wisiał
rower Majewskiego, rodziny nie
było. Poszliśmy dalej, dochodzimy do domu gdzie myśmy
mieszkali. Dom stoi, dookoła ruiny, bramy pozamykane od wewnątrz. Przez okna wysokiego
piętra weszliśmy do mieszkania
sąsiadów, nikogo nie ma, poszliśmy szukać. Znaleźliśmy W
schronie nasze rodziny i Majewskiego też. Ponieważ są żywi i
zdrowi, wracamy do brygady. W
Kalwarii W umówionym miejscu
znaleźliśmy wskazówki. Brygada ruszyła na południe W stronę
Rudomjna. Na Kawaleryjskiej
od dorożkarza zarekwirowaliśmy konia i dorożkę, ruszyliśmy
W drogę. Trzeba było przejechać
Wilię. Koło byłego mostu drewnianego zbudowali Sowieci most
pontonowy. Podjechaliśmy do
mostu. Jadą czołgi, jadą samochody a nas nie puszczają na
most. Stoimy, aż znaleźliśmy
lukę między pojazdami i wepchnęliśmy się na most. Było
dużo szumu, ale wycofać nas nie
było możliwości, za nami jechały
samochody. Myślałem, że nas
zrzucą do Willi, ale przejechaliśmy na drugą stronę. Przez Antokol - Holędernię - Subocz - Belwederską przez przejazd na Rosę
między cmentarzami i byliśmy
już poza Wilnem. Pod wieczór
17 lipca 1944r. dołączyliśmy do
brygady. Po przyjeździe dowiedzieliśmy się, że na apelu podano, ze Wesoły, Majewski, Turwid
i Horski za walkę w Krawczunach zostali awansowani do
stopnia kaprala. Majewski i Horski podani do odznaczenia Krzyżem Walecznych. Wieczorem
zbiórka i wymarsz. Zostałem wezwany, do Zagończyka i nowe
HISTORIA - WSPOMNIENIA - RELACJE
www.ksi.kresy.info.pl
/ Czesław Sawicz w Krawczunach 13-07-2013 _02
zadanie znaleźć konia (dorożkę
po przyjeździe zwolniliśmy), zabrać CKM i dołączyć do brygady. Brygada wyruszyła w stronę
Puszczy Rudnickiej. Ja z Majewskim przeszukaliśmy całą wieś.
Konia nikt nie ma. Zrozpaczeni
nie wiedzieliśmy, co robić? CKM
za ciężki, żeby go nieść. Jedna z
dziewczyn wiejskich w tajemnicy powiedziała gdzie jest schowany koń. Znaleźliśmy konia,
zaprzęgliśmy do wozu i w pogoń
za brygadą. Przed świtem dołączyliśmy do brygady. Ciągniemy
w stronę puszczy, już nie tylko
nasza brygada, pojawiły się i
inne. Powstała zwarta kolumna
na drodze. Jesteśmy na przedpolu Puszczy Rudnickiej. Szmer W
szeregach, że Sowieci aresztowali gen. Wilka i całe nasze dowództwo. Słońce zaczęło wschodzić, wyszliśmy z lasu na pole
porośnięte żytem. Zauważyliśmy, że jesteśmy okrążeni czołgami, między czołgami cekaemy.
Kolumnę zatrzymano. Stoimy na
drodze, nie wiemy, co począć?
Niektórzy próbowali uciekać ale
od razu zostali złapani i skierowani z powrotem. Nadleciały samoloty i zaczęły krążyć nad naszymi głowami. Około godziny
10- tej przyjechał gazikiem oficer
radziecki, stojąc w samochodzie
przemówił do nas, że dostał rozkaz nas rozbroić po dobremu
albo i w tym momencie oddano
strzały nad naszymi głowami z
CKM-ów i samolotów, dla stworzenia paniki i strachu. Sytuacja
była beznadziejna. Zaczęliśmy
wyrzucać zamki z karabinów,
broń automatyczną rozbijać o kamienie, broń krótką zakopywać
na drodze. Kolumna ruszyła,
przechodząc koło kordonu radzieckiego składaliśmy broń.
Mieliśmy łzy w oczach oddając
tak ciężko zdobytą broń i amunicję. Po oddaniu broni konwój radziecki, przeważnie Azjaci, okrążyli nas i jak baranów pognali.
Po drodze niektórzy próbowali
ucieczki. Konwojenci na małych azjatyckich konikach doganiali, sprowadzali z powrotem i
przed kolumną rozstrzeliwali.
Tak doprowadzono nas do
Miednik Królewskich. Było nas
tam około 6 tyś. żołnierzy Armii
Krajowej. Upały niesamowite,
brak wody, wyżywienie straszne. Najczęściej to (był prawie
koniec lipca) kiszona kapusta i
barany, które były śmierdzące,
czarne na wpół wyschnięte. Za
wysokim murem kamiennym po
byłym klasztorze, zostało po
Niemcach trzy baraki, sześć
stajni i wykopane pod murem
trzy latryny. Po paru dniach załatwiania się latryny były pełne.
Czy to sfermentowało od panujących upałów czy jak mówiono
ktoś wrzucił drożdże, fakt, że
fermentująca lawa zaczęła zalewać obóz. Wyprosiliśmy od
konwojentów łopaty i zaczęliśmy usypywać wały ochronne, o
zapachu nie wspomnę. Jeden
barak przeznaczony był dla
służby medycznej, drugi dla
tych pani oficerów i dziewcząt,
trzeci dla podoficerów. Pozostali, kto znalazł miejsce w stajniach, reszta pod gołym niebem.
Tak jak wspomniałem upały niesamowite, od słońca chowaliśmy się w cieniu murów. Mury
były tak nagrzane, że spadały z
nich kamienie. Jeden z żołnierzy
został zabity przez spadający
kamień. Znaleźliśmy przejście
podziemne z byłego klasztoru
na zewnątrz. Część z tego skorzystało i uciekło. Po obozie
chodziły pogłoski, że wywiozą
nas do Iranu i Anglia nas zabierze. Przyjechała moja matka,
przywiozła do obozu cywilne
ubranie, dokumenty pracownika
kolei. Przekupiła konwojentów,
żeby mnie wyciągnąć z obozu.
Wyjechałem z konwojentami po
wodę do kuchni obozowej. W
wiosce moja matka tak im sta-
wiała wódkę, że popadali. Mogłem uciekać, ale gdzie? Zostawić kolegów i nie jechać do
Iranu, nie ! Pijanych konwojentów uwaliłem na wóz, pożegnałem się z mamą i wróciłem do
obozu. Któregoś dnia do obozu
przyjechali oficerowie: płk. Soroka- Wiszniowiecki oficer Wojska Polskiego Armii Berlinga.
Słabo władał językiem polskim.
Oprócz niego występował generał lejtnant NKWD Sierow i Jerzy Putrament - oficer polityczny Armii Berlinga. Żołnierze
Armii Krajowej wołali ,,Dajcie
nam Wilka, my chcemy Wilka”,
krzycząc zagłuszyli ich wystąpienia a Putramenta nawet obrzucili błotem. Zaczęli werbować do polskiej armii powstałej
W ZSRR. Żołnierze wygwizdali
ich. Na sześć tysięcy żołnierzy
tylko czterdzieści parę osób się
zapisało. Zostali wyprowadzeni
z obozu. Rano małą grupką tj.
siedem czy osiem osób przyprowadzono z powrotem do obozu,
bo pozostali w nocy uciekli.
Opanowały nas wszy, nawet łonowe, u niektórych nawet gnieździły się W brwiach. Któregoś
dnia przyjechała łaźnia polowa z
tzw. „prożarkoj” pospolicie
przez ruskich nazywaną ,,Woszobojką”. Łaźnię ustawiono
nad jakimś stawem. Grupami
prowadzono nas do łaźni. W
drodze do łaźni spotkałem ponownie swoją matkę, która znowu przekupiła samogonem
strażników, żeby móc ze mną
porozmawiać. Namawiała mnie,
żebym uciekał, bo wywiozą nas
do Rosji na zagładę, dawała
przykład Katynia. Nie dałem się
przekonać. Twierdziłem, że Anglia nas tak nie zostawi wszak
jesteśmy 19 Dywizją piechoty.
Nie zgodziłem się uciekać, jadę
ze wszystkimi do Iranu. Tak pożegnałem płaczącą matkę. Faktycznie 27 lipca nas wywieźli z
Miednik. Wyprowadzając z
obozu rewidowano nas, u kogo
znaleźli broń na lewo, nas na
prawo. Bacznie przyglądano się
nam i jeśli ktoś zdradzał się wyglądem, że nie jest zwykłym
żołnierzem też na lewo, kobiety
sanitariuszki zawracano do obozu. Jak się później dowiedziałem wszystkie z Miednik zostały
zwolnione. Ustawiono nas w
kolumnę marszową po pięć
osób. Między nami a tymi, których oddzielono było może około 10 m. Między nami paru konwojentów. Umówiliśmy się, że
na hasło raz, dwa trzy mszymy,
żeby się połączyć. Przewróciliśmy przestraszonych konwojentów, połączyliśmy się i wszyscy
wróciliśmy na drogę do kolumny, Nastąpiło to tak szybko, że
konwojenci nie zorientowali się,
co się dzieje. Tak nastąpił przemarsz z Miednik Królewskich
przez Szumsk, Kowalczuki.
Po drodze ludność wiejska wybiegała z chat, starała się nam
podać trochę żywności, lecz
konwojenci nie dopuszczali.
Ludzie zaczęli w nas rzucać
chlebem, słoniną, wędliną, co
od razu w marszu było dzielone.
Ja z kolegami maszerowałem w
drugiej piątce. Na przedzie prowadził nas lejtnant który mówił
po polsku. Pozwolił ludziom
nam z przodu podać żywność,
pamiętam dostałem dzban mleka, popiłem z dzbana, podałem
następnemu i tak dzban z rąk
do rąk poszedł, aż opróżnił się.
Pusty postawiliśmy przy drodze, lecz nadchodzący konwojent rozbił go kolbą karabinu.
Na stacji kolejowej Kiena dodatkowo okrążyli nas konwojenci z psami. Nikogo do nas nie
dopuszczono. Było masę ludzi,
przyjechały rodziny. Nie wiadomo skąd się dowiedzieli, że
nas wywożą. Zaczęto nas ładować do wagonów cielęcych jak
śledzie, do beczek. Drzwi wagonów zamknięto, okienka zadrutowano drutem kolczastym
i tak zaczęła się podróż w głąb
Rosji. W drodze karmili nas soloną, suszoną rybą i sucharami.
Pić nie dawano. Przeważnie raz
na dobę pociąg stawał w polu
nad jakimś bagnem. Wówczas
otwierano po jednym wagonie
pod ścisłym konwojem, można
było się załatwić i cedząc przez
koszulę napić się wody z bagna,
która się ruszała od larw komarów. Na wagonach były napisy:
/ Czesław Sawicz dzisiaj.
1 września 2013 - strona 25
Zdrajcy Ojczyzny - Pracownicy
niemieccy, którzy mordowali i
wydawali Niemcom obywateli
radzieckich. Na stacjach obrzucano wagony kamieniami. Tak
nas 5 sierpnia 1944 r. o godzinie 4 rano przywieźli do Kaługi. Na dworcu w Kałudze grała
orkiestra dęta ,,Krakowiaka”.
Żartowaliśmy, że tak nas witają.
Żołnierze radzieccy bez broni
otwierają wagony. Konwojentów z wojsk NKWD nie było.
Żołnierze ustawili nas w kolumnę i z orkiestra doprowadzili
nas do jakichś budynków, nie
wiem, co to były za pomieszczenia, można było poruszać
się swobodnie. Nie mogliśmy
zrozumieć, co się dzieje? Rano
dowiedzieliśmy się, że jesteśmy
wcieleni do 361 zapasowego
pułku piechoty Czerwonej Armii.
Czesław Sawicz
1 września 2013 - strona 26
BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA
www.ksi.kresy.info.pl
Dożynki na Kresach w oczach
Ireny- Pokucie, Horodenka,
w majątku księcia Lubomirskiego.
Anna Małgorzata Budzińska
Sierpień. Nadszedł czas żniw i wkrótce dożynki.
Przytoczę więc tutaj opis dożynek na Kresach zapamiętanych przez panią Irenę -z domu Piotrowską.
Najpierw jednak współczesność. Dzisiaj szerokie łany
zbóż koszą nowoczesne kombajny.
Kiedyś zamiast kombajnu- wóz drabiniasty. Koszenie
kosą, sierpem, wiązanie snopków, zwożenie, młócenie –
to mozolne prace.
siedzibą administracji majątków księcia Lubomirskiego.
Był to duży ośrodek rolniczy- klucz składał się z 4 wsi,
miał wiele hektarów żyznej gleby, cukrownię, młyny i
gorzelnie. Administracja zatrudniała wielu pracowników
(…) kasjerem i gorzelnikiem był nasz Ojciec (Władysław Piotrowski). Książę pan nie przyjeżdżał tu nigdy,
przeważnie siedział za granicą.
O dawnych żniwach możemy poczytać tutaj: http://przewodnikzamosc.pl/?p=980 , a także tutaj:
http://strzelno3.bloog.pl/id,330142259,title,Zniwa,index.
html?smoybbtticaid=6112a1
Zajmijmy się teraz dożynkami w Horodence. Pięknie je
opisała Irena z Piotrowskich. Zapamiętała nawet piosenki. Opowieść Ireny napisana jest barwnym językiem, posługuje się trafnymi porównaniami i oprócz rzeczowych
opisów ma poetyckie wstawki. Irena była wykształconą
kobietą i świadomą wartości swoich wspomnień. Zachowała je i zapisała dla potomności. Właściwie ten opis
mógłby być dokumentem etnograficznym i mógłby posłużyć do pracy naukowej.
/ Władysław i Maria Piotrowscy z dziećmi
Robotnicy rolni rekrutowali się tu z Ukraińców czy Mazurów, a na czas żniw i zbiorów sprowadzano pracowników sezonowych z okolic Krakowa lub Hucułów z Kosowa, Kut, czy Nadwornej.
Hucznie co roku obchodzono tu dożynki, które jednak
nie miały tu jakiegoś szczególnego charakteru i nie były
czystym odbiciem obyczajów Pokucia. Każda grupa zatrudnionych przynosiła swoje obyczaje, całość wiec była
mieszaniną barwną i żywą- obok śpiewek na nutę krakowiaka rozbrzmiewała wesoła kołomyjka, język polski
przeplatał się z ukraińskim, barwny strój krakowski mieszał się z wyszywanymi „soroczkami” Ukraińców, z kolorowymi krajkami i zapaskami „czarnobrewek”.
Po zakończeniu zbiorów żniwiarze splatali ogromny
wian z różnych rodzajów zbóż w kształcie wielkiej korony, który nieśli czterej chłopcy na drążkach. Przed nimi
szły trzy przodownice: - pośrodku pierwsza niby panna
młoda z wiankiem ze zboża na głowie, a dwie pozostałe niby jej drużki z pękami dorodnych kłosów w rękach.
Dziewczyny były strojne w koralach, wstążkach i kwiatach- aż oczy rwały.
Za tą grupą zbierali się pozostali żniwiarze, również
ubrani odświętnie i barwnie. Z muzyką i śpiewem zdążali przed gmach administracji, gdzie już oczekiwali ich
wszyscy pracownicy z dyrektorem na czele oraz zaproszeni goście jak: ks. Proboszcz, komendant straży pożarnej, komendant policji, adwokat księcia, aptekarz, burmistrz, lekarz i inne miejscowe osobistości.
Człowiek siedzi w szczelnej kabinie z klimatyzacją i szerokimi ostrzami kombajnu zbiera zboże. Od czasu do
czasu podjeżdża traktor i odbiera gotowe ziarno. Okrągłe
snopki słomy wiązane są mechanicznie. Niby dużo ułatwień, ale nadal jest to ciężka praca, a buczenie kombajnów słychać nawet w nocy.
Przed wojną nie było takich udogodnień.
Spójrzmy na obraz lwowskiego malarza Stanisława Kaczora- Batowskiego:
/ Irena- autorka wspomnień, w wieku maturalnym
Poczytajmy jej wspomnienia:
W czasie ostatnich wakacji przed maturą – w roku 1930ym miałam możność uczestniczenia w uroczystościach
„dożynek” we dworze. Wschodnia część Pokucia, jako
przedłużenie Podola miała żyzne czarnoziemy (…) Na
polach falowały łany żyta, złocistej pszenicy i innych
zbóż, lub zieleniły się zagony buraków cukrowych, czy
ziemniaków. Każde pole obsadzone było wkoło słonecznikami i kukurydzą, co sprawiało, że cały ten kraj zdawał
się uśmiechać do słońca i pysznić się swoją urodą i bujną roślinnością. Mówiono o tej części Pokucia, że to kraj
mlekiem i miodem płynący.
Horodenka- leżąca w urodzajnej części Pokucia była
/ Zdj. Dożynki w Horodence
www.ksi.kresy.info.pl
BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA
Na krzesłach przed werandą zasiadały panie z rodzinami i goście. Wachlując się z wdziękiem żywo omawiano
barwne widowisko.
/ „Dożynki”- A. Wierusz Kowalski
Z grupy pracowników wysunął się na spotkanie żniwiarzy administrator w asyście rządcy i ekonoma. Teraz zaczynała się właściwa ceremonia. Robotnicy chórem śpiewali:
Plon niesiemy, plon
W gospodarza dom
Wian ze zboża ci niesiemy,
Zdrowia , szczęścia winszujemy
Plon niesiemy, plon
Niech pieśń brzmi jak dzwon.
Zachwycą go mądre
Oczy kasyjera
Gdy zaś muzyka odpoczywała dziewczęta i chłopcy zbierali się w gromadki i śpiewali na głosy:
Ten nasz pan kasyjer
Ma śliczne córeczki
Ładne oczy i warkocze,
Panny jak laleczki
A synkowie- sokoliki
Młode latka mają.
Za zgrabnymi dziewuszkami
Już się oglądają
Czemu ty dziewczyno
Pod jaworem stoisz
Czy cię słonko piecze, Czy się deszczu boisz?
Hop! Dziś, dziś! Trala-la!
Ho! Dziś, dziś! Od ucha!
Hop! Dziś, dziś! Niech tańczy!
Każda dziewucha!
Kaśka, Maryśka, Małgośka, Hanka
Niech tańczy, niech hula
Do białego ranka!
Słonko mnie nie piecze, deszczu się nie boję
Na miłego czekam
Pod jaworem stoję.
Hop! Dziś! Dziś! …
W końcu żniwiarze, ustawiając wielki wian na specjalnym
podwyższeniu, zaczynali zbierać się do odejścia – z daleka już bowiem widać było na dziedzińcu duży ruch, gdzie
ustawiono stoły z poczęstunkiem, a muzyka zaczynała już
podgrywać i nogi same rwały się do tańca.
Wiec już tylko skłaniając się nisko odchodzili ze śpiewem,
Niech ci miły gospodarzu
Dobra wciąż przybywa,
Byś nas znowu w przyszłym roku
zaprosił na żniwa.
Następnie schylała głowę, by administrator zdjął jej z
czoła wian, który potem miał ozdabiać ścianę jego biura.
Druga przodownica skłaniając się przed rządcą i podając
mu wiązankę kłosów śpiewała z humorem:
Podobnie trzecia przodownica, wdzięcząc się do ekonoma przymawiała się:
Skończyły się mozoły
Już pełne twe stodoły
Wiec ugość swych żniwiarzy
Muzyka nam się marzy!
W odpowiedzi administrator dawał żeńcom pieniądze na
muzykę i zapowiadał obfity poczęstunek i tańce na folwarcznym dziedzińcu. Ucieszona gromada, chcąc okazać
wdzięczność zaczynała popisywać się różnymi przyśpiewkami adresowanymi do pracowników administracji. Były
to naiwne i śmieszne wierszyki, czasem nawet trochę złośliwe, które zebrani przyjmowali śmiechem i oklaskami.
Oto przykłady:
A nasz książę – możny pan!
Dobrze mu się wiedzie
Znów pieniążków zgarnął wór
Zagranicę jedzie
Pana rządcę wszyscy chwalą,
Rządzi gospodarnie.
Chętnie- kiedy nikt nie widziDziewuchę przygarnie
Pan ekonom na koniku
Po polach wciąż goni
A wieczorem w karty patrzy
I w kieliszek dzwoni
Nasz karbowy- sprawedływyj
Sylnu ruku maje.
Jak ne robysz szczo prykazał
Zara w mordu daje
A kiedy ktoś w kasie
Wypłatę odbiera
Z grupy Ukraińców wysunęła się znana śpiewaczka, gruba
Paraska i zaśpiewała z humorem:
Oby się kohut znudył,
Szcze mene tak rano zbudył
Mała ja niczka, mała,
Ja szcze sia ne wyspała.
Pryczyny, Boże, noczy
Na moi czorni oczy,
Pryczyny i druhoju
Na mene mołodoju.
Kazała mene maty
Zełene żyto żaty,
A ja żyta ne żała
W borozdońci łeżała.
Kazała meni maty
Z chłopaciamy pohulaty.
Pohulaj sobi doniu.
Ja tobi ne boroniu.
A ja sobi hulaju,
Jak rybka po Dunaju.
Jak rybka po Dunaju
Tak ja sobi hulaju.
Pierwsza przodownica podchodząc do administratora tak
śpiewała:
Hej! Gdy wiązałam snopy
I ustawiałam kopy
Słonko się uśmiechało
Liczko mi malowało
1 września 2013 - strona 27
ale jeszcze zwracając się do gorzelnika prosili:
Panie gorzelniany
Dobre serce masz
Ty nam pewno zaraz
Horiłoczki dasz
Otrzymawszy zapewnienie, że znajdą gorzałkę na stołach,
skłonili się i z muzyką, ze śpiewem odeszli.
Tymczasem służba dworska zastawiała stoły różnymi
smakołykami : była kapusta z kiełbasą, hołubcy suto okraszone, horiłka, perohy ze smetanoj, różnego rodzaju pierożki : z kapusta, z grochem, z grzybami i cebulą, - i na
słodko z serem lub z jagodami. Oprócz tego słodki małaj z
kukurydzianej mąki i pampuszki smażone na oliwie.
Nic dziwnego wiec, że przy stołach panował wesoły gwar
i okrzyki : „ Na zdorowie!” , „Aby nam się dobrze działo!”
A tu już muzyka zagrała ironiczną, wesoła kołomyjkę:
Hop! Siup! Ne żury sia!
Woźmy sznura, powesy sia!
Zaczynały się tańce. Co śmielsze dziewczyny zapraszały
do tańca panów: administratora, rządcę, ekonoma i młodych praktykantów. Ale panowie po przetańczeniu jednego
tańca odeszli, bo w salonach pana administratora też odbywało się przyjęcie i tańce, tylko melodie były inne: „Tango
milonga”, „Gdy będziemy znów we dwoje” itp.
Na dziedzińcu zaś rzępoliły cieniutko skrzypki, pohukiwał
bas- niby gruby bąk, a bęben grzmiał jakby odgłos oddalającej się burzy, której teraz już nikt się nie bał, bo zbiory
były zabezpieczone. Tylko rządca i podległa mu służba pilnie musieli baczyć, by zabawa odbywała się w przyzwoitej
odległości od stodół.
A więc hulano- ile sił w nogach i tchu w piersiach.
Melodie zmieniały się, krakowiaki i poleczki przeplatały
się z kołomyjka i kozaczkiem z prysiudami.
A mołodyce i starsze kobiety ostrzegawczo zawodziły:
Oj ne hody, Hryczu,
Taj na weczernyciu,
Bo na weczernyci
Diłki czarnyłyci.
Kotra diłczina czornobrywaja
Ta je czariłnycia sprawidływaja
Długo w noc słychać było w całej okolicy muzykę, wesołe piosneczki lub smętne dumki, ale nikt się nie dziwiłdożynki są raz w roku i ci co się trudzili w skwarze lub
deszczu mają teraz prawo weselić się. Nawet stary Księżyc
nie był zdziwiony i od czasu do czasu przymykał oko chowając się za chmurkę, gdy słodki, dziewczęcy głos prosił:
Oj, misiaciu, misiaczeńku!
Ne świty nikomu,
Łyszeń momu myłeńkomu,
Jak pijde do domu!
To tyle wspomnień Ireny o dożynkach na Kresach. Może
ktoś z czytelników coś by dodał?
Pamiętamy Inwokację z „ Pana Tadeusza”:
…Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą , posrebrzanych żytem;
Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała,
Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała…
Na kresowych polach rosły te same rośliny co teraz: złocista pszenica, srebrzyste żyto, biała gryka, no i ta nieszczęsna dzięcielina i świerzop, których za młodu nie potrafiłam
zidentyfikować, a teraz wiem, że z rumieńcem-to różowa
koniczyna, a bursztynowy- żółty to rzepak.
Oprócz zdjęć własnych i udostępnionych przez rodzinę
autorki wspomnień wykorzystałam też zdjęcia z internetu:
http://artyzm.com/obraz.php?id=6890 - obrazy
http://regionalia.bibliotekaceglow.pl/viewpage.php?page_id=9 -wieniec
1 września 2013 - strona 28
BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA
www.ksi.kresy.info.pl
SZMONCESEM NIE TYKO NA
KRAKIDAŁACH - CZ.II OSTATNIA
DLA „BARW KRESÓW” ALEKSANDER SZUMAŃSKI
N
ajlepiej wybrać się
do Lwowa na owych
sześć niedziel zimowych, od stycznia do
połowy lutego, kiedy
odbywają się kontrakty. Wówczas próżnowanie dochodzi do
szczytów — pracowitości. Cała
Ruś Czerwona, pół Wołynia i
Ukrainy wynajmuje we Lwowie kwatery (po 50 dusiów obrączkowych od izby).
Śluby, zaręczyny, pogrzeby i
obłóczyny z tańcami, reduty,
bale i teatry. Pomimo mrozy
trzaskające, miasto całe pełne
kawalerów w białych pończochach i dam pięknie czubatych.
Przybyli lawą dla załatwienia
wszystkich owych interesów
szlacheckich, które rok cały
kontraktów czekają. Przybyli
od wszędy, w roku 1787 naliczono gości do 4226 osób.
Sypią się recesy, komplanacje,
transfuzje i cesje; ten schedę
dziedziczy, ów procenta odbiera, trzeci dobra na żonę przepisuje. Bo rzekomo tylko po to
przyjechał.
„Co rok bywałem na kontraktach we Lwowie — przyznaje
się Ochocki — pod pozorem
odbierania procentów od sumki
mej żony, lecz traciło się oprócz
zakupów czasem dwa razy tyle.
Żonie ta mojej za każdym razem, wyjeżdżając do Lwowa,
dawałem słowo, że nie wpadnę
w bałamuctwa”. A bałamuctw
przeróżnych moc na każdym
kroku.
Na czas kontraktów przyjeżdżają co najweselsze kokoty
Warszawy (wylicza je skrupulatnie Fryderyk Kratter), jest
nadto szczwalnia i menażeria,
są marionetki i galeria figur
woskowych w trzech salach.
Gapią się na te dziwy goście z
partykularza, ile oczu starczy.
Trzysta dorożek w nieustannym
rozjeździe po wyłożonych (na
ten czas) deskami ulicach; u
Hechta trzy razy do obiadu na
sto osób podają. ,,Łokieć ręczników za czworaka!”, „Trzy
szklanki kawy za krajcar!” —
słychać coraz wśród sejmikujących, a otuleni w kożuchy,
księgarze sprzedają na rynku
„świże bałabuchy” i stare kroniki, kalendarze i dzieła teologiczne.
Dzięki kontraktom lwowskim
przeżył spokojnie pięć lat w
swym skołatanym życiu pan
dyrektor Wojciech Bogusławski
i miewał tu czasami parę groszy
w kalecie, co mu się chyba nigdy w Warszawie nie przydarzało. Zjechał ze swą trupą do
Lwowa, gdy już w Warszawie
nie było komu i za co grać.
Graf Rzewuski nie poskąpił
szczodrych subsydiów, za czym
pan Wojciech obdarza Lwów —
Łazienkami. Pół Lwowa zbiega
się do ogrodu Jabłonowskich,
by oglądnąć spadzisty pagórek,
splantowany w sposobie rzymskich amfiteatrów na trzy coraz
wyższe siedzenia.
,,Śpiew i muzyka — czyli dla
otaczających drzew, czyli przez
skutek proscenium, sztucznie
odgłos pomnażającego — najprzyjemniej się tu wydawały”.
Przez pięć lat z rzędu (1794—
1799) wysypywał Bogusławski co tygodnia teatrum swoje
świeżym piaskiem, sprzedawszy wpierw „bileta” do ostatniego. Bardzo przyjemny był
teatr w bardzo przyjemnym
mieście.
Gdy w sztuce wschód słońca
miał się ukazać na scenie —
gorliwi słuchacze do świtu na
prawdziwe słońce czekali. Ilekroć „batalia w Iskaharze” armat wymagała — to nie papierowe, ale oczywiste, ze spiżu,
ryczeć poczynały w ogrodzie
Jabłonowskich. Młody dependent adwokacki Alojzy Żółkowski tak był widowiskiem
zachwycony, że per pedes poszedł do Warszawy, by tam zostać najsławniejszym aktorem.
Podobnie szewczyk Benza tak
długo wpatrywał się w scenę,
aż się ukształcił na znakomitego tragika. Nigdy w stolicy nie
bywało tak dobrze Bogusławskiemu, jak teraz we Lwowie.
Bardzo przyjemne jest miasto,
choć wiosną tonie calutkie w
odmętach błota. I trzeba poczet
hajduków do pracy zaprząc,
iżby ugrzęzłą w tym błocku
karocę na świat Boży wydobyli. Zdarzyło się nawet, że cesarz Józef II na samym rynku
ugrzązł wraz z sześciokonnym
zaprzęgiem. Cóż zaś czynił ten
monarcha we Lwowie? Odbywał podróż po swym własnym
kraju!
-„ Albowiem zapomnieliśmy
dodać, że tenże Pan Najjaśniejszy włada obecnie Lwowem najmiłościwiej i że od
roku 1772 cała Ruś Czerwona
znalazła się w granicach imperium habsburskiego. Na ratuszu
lwowskim, zdobnym dawniej w
portrety królów ,i hetmanów,
suszy się w oknach bielizna
austriackich żołnierzy, a waleczne „miszczany” lwowskie,
co dawniej ogniem dział swoich Turków i Szwedów razili,
strzelają dalej z armat — w
dniu imienin gubernatora.
O miasto, któreś dawniej opierało się Chmielnickiemu i kozaczyźnie, kasztelu mężny w
potrzebach tatarskich, czemu
patrzysz spokojnie, jak ci wywozi Rakus z arsenału „broni
ręcznej palnej 42.000 sztuk,
harmat pociążnych, spiżowych 12 i prochu w beczkach
26 centnarów”? Lecz miasto
czeka smętnie ogłupiałe, albowiem prawią mu kawalerowie
kontraktowi, że teraz dopiero
będzie we Lwowie dobrze i zacznie go miłować Rzeczpospolita.
Weseli ludzie wieku oświecenia
rozpoczęli odwiedzać gwałtownie Lwów od tej chwili dopiero,
gdy dostać się można było do
miasta za zezwoleniem komory
austriackiej w Radziwiłłowie
czy Bełżcu. Brzydkie przyzwyczajenie ciągnęło po wiek wieków szlachtę polską tam, gdzie
można się uczepić jakiejś możnej, żeby obcej klamki. A przeto,
gdy na wałach gubernatorskich
zaciągnęli wartę grandierzy
eksc. Pergena w konopiastych
harcopfach, gdy miastem zawładnął supernumerarer Unterleitnant w trójkątnym kapeluszu
i odwiniętym kabacie — wówczas Lwów wszedł w modę w
Rzeczpospolitej.
Nawet na Zamku królewskim
w Warszawie zaczęto teraz rozprawiać o brudnym miasteczku
znad Pełtwi.
Zaborem Rusi Czerwonej nie
trzeba się zbytnio martwić.
Entre nous soli dit, mój drogi.
Rzeczpospolita jest dość wielka, aby tę utratę przeboleć.
Czarno-żółty diabeł nie taki
straszny, szczególnie dla tych,
co już złożyli wiernopoddańcze
homagium. A zresztą „witał cię
pies, panie Goess”, jak z irytacją zapisał sobie szlachciura jakiś w raptularzu.
Komu jak komu, ale wesołkom owym, z którymi wybraliśmy się na pierwszy wojaż
lwowski, bynajmniej krwi nie
psuła „odmiana stosunków politycznych”. Patrzyli z należną
pogardą na obdartusów, którzy
zjeżdżają się tłumnie, zwąc się
c.k. urzędnikami, na podatki i
reformy józefińskie, na trafiki,
kasarnie, fiskusy. Kawalerowie
rokoka mieli ważniejsze rzeczy
na głowie i nie kłopotali się tym
zbytnio. ,,Po trzecim rozbiorze
— opowiada człowiek ówczesny — zdawało się, że wszystkie prowincje słowo sobie dały,
aby się we Lwowie gromadzić.
Bawiono się bez końca, kochano na zabój, grano w karty bez
pamięci, upijano śmiertelnie
i szalano, jak za dobrych czasów”.
Przystanią awanturników i garsonerią bon vivantów stała się
juści praecjara urbs Leopolis.
Tonęły karoce na ulicach, tonęły i dusze ludzkie — w błocie.
„Syt i przesycony zabawami
rozkosznymi i zbytkiem wszelkiego rodzaju — tak kończy
swą spowiedź Imć Jan Duklan Ochocki — odjeżdżałem
ze Lwowa podobny do charta,
zgonionego w polu i nie mogącego się już ruszyć do najłakomszej zwierzyny”.
Zasłynął teraz Lwów jako
najpierwszy w Rzeczypospolitej salon de jeu. Jeszcze za
barskich czasów przegrał we
Lwowie Branicki 10 tysięcy
dukatów, a Kasper Lubomirski
40 tysięcy zgarnął. Ks. sufraganowi Sierakowskiemu wypadła
raz talia kart w czasie uroczystej celebry, a wcale się tym
nie zgorszył, gdy mu raz pani
Mniszchowa posłała w prezencie infułę, ukrytą w pokrowcu
z żołędników. Wszystkie królewięta wołyńskie zjeżdżały się
do Lwowa na partię faraona, aż
wdał się w zabawę cesarz Józef
II, który ogłosił patent osobny,
zakazując najsurowiej „ swoim kochanym poddanym galicyjskim gry w macao, farao,
trente, straszaka oraz halbzwolf
czyli mezzo - duodeci.
Przestępcy tego zakazu za każdym razem 300 czerwonych
złotych za karę zapłacą”. Przestępcy wówczas dopiero poczęli grać na dobre i grali przez lat
czterdzieści w kamienicy królewskiej u pisarza Rzewuskiego, u Ponińskiego i Turkuła, u
Szumlańskiego i u różnych innych Korytowskich.
Przy stolikach karcianych i na
bankietach kontraktowych dali
sobie rendez-vous co najpierwsi awanturnicy. Kogóż poznać
chcecie? Może szarlatana Cagliostrę?... Owszem, bywał on
we Lwowie pospołu z panem
Grabianką, owym mistykiem
zwariowanym, który założył
w Petersburgu „sektę nowego
Izraela” i urządzał magiczne
obrzędy w Awinionie.
zwabiony sławą przyjemnego
miasta przesiedział tydzień u
p. Kossakowskiej, bardzo zadowolony z kuchni, i nie mniej
z dowcipów weredyczki, gdyż
nie rozumiał po polsku. Dobrzy
nasi znajomi z Warszawy znaleźli tu we Lwowie wcale niespodziewanych rywali.
Obaczyli bowiem nie bez zakłopotania, że wraz z czarnożółtym najeźdźcą spadła na
Lwów cała falanga obieżyświatów, filozofów, policjantów i
wykpiszowców, którzy bujnością swych przygód mogą się
śmiało mierzyć z przyjaciółmi
signora Cagliostra. Przybyli profesorowie uniwersytetu,
którzy uciekają przed kryminałem, oszuści z tytułami grafów,
radcy gubernialni, podejrzani o
morderstwa. Ale dla wszystkich
znajdzie się miejsce. Lwów słynął zawsze z gościnności.
Najliczniej wszelako zgromadzili się nieznani tu prawie
dotąd wolnomularze. Niemal z
pierwszym oficerem austriackim przyjechał do Lwowa
dziwny mistyk z kielnią i fartuszkiem w ręku i jął szukać
zwolenników dla kultu Hirama, Wielkiego Budowniczego
Świata. Jak grzyby po deszczu,
rosły loże masońskie.
- Zakładali je kaprale armii Hadika i profesorzy uniwersytetu
józefińskiego. L’abbe Baudin
rozdzielał w kawiarniach stopnie i patenty masońskie, porucznik von Clemens utworzył
dla lwowskiego garnizonu lożę
„Pod Trzema Sztandarami”,
profesor Fessier, mnich, dramaturg, uwodziciel, orientalista i
superintendent ewangelicki w
Rosji w jednej osobie, przedsiębrał reformę ustroju lóż lwowskich, ale najwięcej skorzystał
chevalier d’Amaud, obrotny
syn tapicera z Paryża.
A może ciekawiście papieża
karciarzy i hetmana wszech
ptaków niebieskich, co to kartolupił nawet z Marią Antoniną — Walickiego? Odwiedza
często Lwów, bo miłuje stawki
wysokie. Zagląda też do miasta
ze swej wołyńskiej Tynny stary „książę Denasów”, spokojny
już, zmęczony awanturami życia.
Pozyskawszy dla tajemnic
masońskich jakąś hrabiankę,
bliżej nieznaną, jurną pannicę
Potocką, poślubił ją potajemnie
i wziął potem grube odszkodowanie od rodziny. Innego
rodzaju ferment wniósł w loże
lwowskie pan kuchmistrz Wielhorski, usadowiwszy tam mimo
protestów siostrzyczkę, którą
mienił „sławną poetką francuską”. Lóż wolnomularskich
było we Lwowie chyba tyle, ile
karciarni.
Ten fantastyczny globtroter i
wesoły zdobywca Gibraltaru,
który blagą świat cały podbił,
ma opodal Lwowa klucz jaryczowski i swą drugą małżonkę z
Gozdzkich, zajętą na szczęście
na wsi ogrodem i wodotryskami. Gdzie był Cagliostro, Walicki i de Nassau, tam zabraknąć nie mogło Casanovy. Tedy
Jeno że się efektowniej nazywały: „Pod Prawdziwą Przyjaźnią” (1782) była loża arystokracji, w loży „Trzech Białych
Orłów” (1772) orzeł biały nie
miał wielkiej pociechy, bo gromadzili się w niej urzędnicy
austriaccy; za to w „Doskonałej Równości” znaleźli pod
pokrywką szat masońskich do-
BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA
www.ksi.kresy.info.pl
skonałe schronienie farmazoni
pana Kościuszki.
Czyje właściwie jest to miasto, w którym mieszkańcy wytworni mówią po francusku,
okupanci po niemiecku, coraz
mniej pewni, co się w przyszłości z tej Galicji zrobi, czy
się ją sprzeda, czy na jakąś inną
Serbię zamieni? Co sądzić o
tym grodzie skarlałym, do którego zbiegli się włóczęgowie
z całego kontynentu. Więc nie
masz tu innych ludzi prócz takich, co szukają mętnej wody
dla połowu ryb, prócz lalusiów
strojnych, urządzających ostatnią/erę champetre skazanego na
śmierć rokoka, czy tylko po to
leżą w arsenale ostatnie śmigownice Rzeczypospolitej, by
ich Imć Bogusławski do spektaklów używał?.
Dniem i nocą trwa dziwne widowisko. Ślęczą do białego
rana farmazoni nad tajemnicami siódmego stopnia, cietrzewią się karciarze przy faraonie,
a co godzina trębacz z wieży
ratuszowej wygrywa hejnał na
cztery świata strony i słychać
prastarą i śmieszną śpiewkę
stróża nocnego:
„Pan burmistrz i ławnicy
Ślą ostrzeżenie wam,
Aby nie palić świecy
I nie otwierać bram”!
Stary Lwów królewski, emporium Kampianów i Alembeków,
śle zza grobu daremne ostrzeżenie ludziom, którzy żadnych
przestróg nie słuchali.
Czyż istotnie pośpiewy stróżów
nocnych ginęły bez echa w mrokach nocy? Już przecież dawny
kronikarz nazwał stolicę Czerwonej Rusi Lwowem potrójnym
— Leopolis triplex. Więc może
i teraz obok Lwowa rokokowego i austriackiego, karciarskiego
i obojętnego znajdzie się jaki
trzeci jeszcze Lwów?
Podobnie jak w lesie odwiecznym wykwitają wśród próchna
zwalonych kłód gałązki młodych drzew, tak we Lwowie,
na starym gruncie spróchniałej Rzeczypospolitej, róść jęły
gwałtownie pędy młode, rwące
się ku nowemu życiu.
Odszukać polskość Lwowa w
osiemnastym stuleciu nietrudno. Zaglądnijcie któregoś południa latem roku 1792 do ogrodu Jabłonowskich i spójrzcie w
twarz rycerzyka, który samotny
przechadza się po alejach parku. To książę Józef. Pójdźcie
i wieczorem do tego samego
ogrodu, gdy setki rozpłomienionych gęb aplauduje sztuki
narodowe Bogusławskiego.
A potem chociażby do kancelarii mecenasa Dzierzkowskiego,
gdzie właśnie zebrał się na naradę konwentykiel lwowskich
„jakobinów”, a przewodzi im
cichcem przybyły z zagranicy
oficer inżynierii z perkatym
nosem. Przypomnieć jeszcze
trzeba by wzburzenie pani Bielskiej, gdy chciała strącić ze łba
kapelusz Austriakowi, a także
posłuchać, co raportują ganz
geheim do Wiednia gubernatorzy Lwowa. Nareszcie niech
nas umocni sekretny wierszyk,
który obiega miasto w odpisach. „Młoda Galicjanka” woła
tam do „dam polskich”:
Polki wolne! słuchajcie niewolnicy głosu. Wy, co nie znacie
smutnych znaków mej niedoli,
co czujecie moc szczęścia, co
wam wolność miła, patrzcie: ja
dźwigam znamię haniebnej niewoli, ja, co się równie z wami
Polką urodziła! Smutna elegia
taką kończy się przestrogą:
1 września 2013 - strona 29
Barwy 19. Festiwalu
Kultury Kresowej
Redakcja
Jeśli głos niewolnicy od was
pogardzony, jeśli litości wasze
serce nie uczuje, wspomnijcie,
że i wasz los nie jest zapewniony, że ręka, co nas więzi, na
was łańcuch kuje.
Lwowa polskiego idźmy dalej
szukać na posiedzeniach owej
loży masońskiej „Doskonała
Równość”, w której zamiast
pompatycznych
obrzędów
omawia się plany przyszłego
powstania przeciw Austriakom.
Lwów polski mówi między
wierszami jedynej wówczas
gazety politycznej w Polsce,
która wychodziła we Lwowie
pod wiele mówiącym mianem:
„Dziennik patriotycznych polityków”.
I w wielu innych, ukrytych
przed okiem rakusowym miejscach skrywa się wierząca w
jutro tęsknota miasta i ziemi,
choć czasem rozbłyśnie nagle
wpośród tłumów, w niedzielne południe na rynku. Tak w
dzień Wielkiej Nocy roku 1798
prowadzili policjanci dziwnego więźnia ulicami: zbiedzony i rozczochrany człeczyna
zwracał powszechną uwagę,
albowiem wśród łachmanów
jego szat błyszczał, jak na urągowisko, złoty klucz szambelański. Więźniem owym był
Walerian Dzieduszycki, dumny
karmazyn i wytrwały rycerz
niepodległości,
nieustraszony kolaborator powstania kościuszkowskiego,
towarzysz
jego prac i zamysłów.
On to właśnie zaraził loże masońskie myślą rewolucyjną, on
wraz z Deniską, Dzierzkowskim i Siemianowskim organizował pierwszą po trzecim rozbiorze próbę chwycenia oręża
do walki.
Na domiar złego okrutny jakobin wniósł, o zgrozo, memoriał do dworu wiedeńskiego z
projektem odbudowania Polski
pod berłem Habsburgów. Za to
go aresztowano, internowano
i na pół roku osadzono wraz z
Kołłątajem w twierdzy ołomunieckiej.
Nie dla wszystkich jednako
przyjemne było miasto, lecz
już przecież po trosze świadome czasów nowych i przemian
wielkich, których dokonać w
nim miało stulecie nowe, rodzące się wśród błyskawic, jak
burza.[...]
Dokumenty,
ty
źródła,
cyta-
- Stanisław Wasylewski „Bardzo przyjemne miasto”
UCZESTNICY
LU:
FESTIWA-
BIAŁORUŚ
Folklorystyczny
Zespół
„Przyjaciele” z Borysewa
zespół powstał w 2001 roku
i składa się z grupy wokalnej
oraz instrumentalnej (cymbały,
dudka, żalejka (rodzaj dudki
ludowej), skrzypce, bęben). W
swoim repertuarze ma zarówno
polskie piosenki ludowe jak i
białoruskie. Kierownikiem zespołu jest Swietłana Waszkiewicz
Rodzinny zespół
Sachoń z Lidy
regularnie
bierze
udział w imprezach
krajowych
oraz międzynarodowych. Jest uczestnikim i laureatem
wielu
konkursów
i festiwali. Brali
udział w Międzynarodowym Spotkaniu
Rodzin muzykujacych Dobre Miasto;
Festiwalu Kultury
Kresowej w Mrągowie 1996 r.;
Republikańskim Festiwalu rodzin muzykujących „Żyjemy w
radości” w Słonimiu; Miedzynarodowym Festywalu Muzyki
Rodzinnej w Tczewe; w VII
Międzynarodowym Spotkaniu
z Folklorem w Nowogródku. W
2000 roku zespół otrzymał tytuł
honorowy „ludowy”.
Polski Zespół Pieśni i Tańca
„Raduńskie Słowiki” z Radunia
celem działalności zespołu jest
upowszechnianie i promowanie polskich tradycji ludowych
oraz narodowych zarównow
kraju jak i za granicą, a także
rozwijanie wrażliwości artystycznej dzieci i młodzieży.
Zespół powstał w 1992 roku.
Obecnie skupia w swoich szeregach około 70 dzieci i młodzieży w wieku od 7 do 17 lat.
W bogatym i zróżnicowanym
repertuarze zespołu znajdują
się przede wszystkim polskie
tańce narodowe (polonez, mazur, krakowiak, oberek) i regionalne m.in. suita kaszubska,
lubelska, apoczynska oraz tańce białoruskie. Kierownikiem
zespołu jest Franciszka Gabis,
1 września 2013 - strona 30
choreografem Helena Stecenko
Polski Zespół Ludowy „Kresowiacy” zespół w obecnym
składzie istnieje od 1990r. Zaledwie kilku członków chóru
posiada wykształcenie muzyczne. Pomimo tego, dzięki wysokim wymaganiom stawianym
przez dyrygenta, wytężonej
pracy i ogromnym talentom,
chór osiągnął bardzo wysoki
poziom artystyczny. Śpiewa na
cztery głosy z akompaniamentem, a także a capella. Delikatny śpiew, czysta intonacja głosów, precyzyjne opracowanie
muzyczne każdego utworu, niepowtarzalny, bogaty repertuar
wyróżniają ten chór spośród
innych. Repertuar obejmuje:
utwory klasyczne takich kompozytorów jak m.in. Beethoven,
Mozart, Schubert; pieśni ludowe w opracowaniu polskich
autorów jak Moniuszko, Lutosławski, Maklakiewicz; pieśni
patriotyczne, w tym chóralne
utwory z opery Krakowiacy i
górale Bogusławskiego; pieśni
religijne, w tym liturgiczne i
kolędy; utwory estradowe.
Kapela „Polskie Kwiaty” z
Grodna powstanie Kapeli w
2009 r. było zainspirowane wieloma występami kapel podwór-
BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA
www.ksi.kresy.info.pl
kowych z inicjatywy Lilii Trofimowicz i przy zaangażowaniu
Działu Kultury ZPB. W jej
składzie znalazły się: skrzypce,
cymbały, akordeon, perkusja,
flet oraz wokaliści. Repertuar
kapeli zawiera polskie piosenki
ludowe oraz utwory instrumentalne.
Białoruski Ludowy Zespół Taneczny „Prialica” z Grodna
powstał w 1969 roku. Od 1977
roku zespołem kieruje pani
Nina Zalewska, absolwentka
Instytutu Kultury w Leningradzie. Cechą zespołu jest umiejętne korzystanie z ludowych
tradycji Białoruskiej choreografii. W swoim repertuarze
zespół posiada białoruskie tańce ludowe oraz tańce regionalne z Grodzieńszczyzny. Jest to
zespół młodzieżowy i liczy ponad 40 osób. Zespół daje liczne występy na Białorusi oraz
często odwiedza Polskę, Litwę,
Łotwę oraz Rosję. W 1980 roku
zespół otrzymał tytuł „Zespołu Ludowego”. W 1998 roku
kierownik Ludowego Zespołu
Tanecznego „Prialica” pani Nadzieja Zalewska otrzymała odznakę „Zasłużona dla Kultury
Białoruskiej”.
Zespół „Grodzieńskie Słowi-
ki” z Grodna powstał pod koniec lat 80 minionego stulecia,
kiedy na Kresach zaczynało
się odrodzenie polskiego języka i kultury. „Grodzieńskie
Słowiki” stały się jednym z
pierwszych polskich zespołów
na Białorusi. Założycielami i
kierownikami
artystycznymi
Zespołu są Alicja i Andrzej
Binertowie. Zespół składa się
z chóru czterogłosowego i or-
kiestry kameralnej. Repertuar
Zespołu jest rozmaity: utwory
muzyki polskiej klasycznej,
polskie pieśni patriotyczne,
religijne, piosenki ludowe, popularne, estradowe. Zespół od
wielu lat współpracuje z solistami Teatru Wielkiego Opery
Narodowej w Warszawie.
Do swoich sukcesów Słowiki
zaliczają liczne nagrody na Festiwalach Międzynarodowych.
Kierownictwo Zespołu za zasługi i duży wkład w dziedzinie propagowania, odrodzenia
na Polskich Kresach ojczystej
kultury, muzyki, tradycji narodowych zostało odznaczone prestiżowymi nagrodami:
Medalem Komisji Edukacji
Narodowej, Dyplomem Australijskiej Fundacji Polkul, Złotym Pucharem Dziennikarzy
Polonijnych, Orderem Uśmiechu, Medalem Stowarzyszenia
„Wspólnota Polska „.
LITWA
Polski Zespół Artystyczny
Pieśni i Tańca „Wilia” z Wilna
został założony w 1955 roku
przez polską społeczność w
Wilnie i jest najstarszym zespołem na Wileńszczyźnie, który
już od 58 lat propaguje polską
kulturę, folklor i tradycje zarówno na Litwie jak też poza jej
granicami.Od początku swego
istnienia zespół bierze aktywny
udział w krajowych oraz międzynarodowych festiwalach i
przeglądach, ma na swym koncie ponad 1500 koncertów na
różnych scenach świata.
Za całokształt działalności artystycznej i kultywowanie tradycji polskich na Litwie zespół
został wyróżniony wieloma
odznakami Rzeczypospolitej
Polskiej i Republiki Litewskiej,
miedzy innymi: odznaką „ Zasłużony dla kultury polskiej”,
medalem im. Oskara Kolberga, odznaką Marszałka Senatu
RP „Złoty laur” oraz wieloma
innymi. Zespół ma w swoim
repertuarze polskie tańce narodowe, suity regionalne z prawie
wszystkich regionów Polski
oraz bliskie sercu pieśni i tańce
Ziemi wileńskiej.
Kierownikiem artystyczny i
dyrygentem jest Renata Brasel, choreografem - Marzena
Suchocka, kierownikiem dziecięcej grupy tanecznej - Beata
Bużyńska, kierownikiem kapeli
- Anna Kijewicz
Kapela „Stare Nowe” z Niemenczyna grająca w stylu
newfolk, world music. Zespół
powstał dopiero w końcu 2011
roku a całkowicie uformował
się w styczniu 2012 roku. Założyło go rodzeństwo Paweł i
Katarzyna Źemojcin. Od dzieciństwa razem uczęszczali do
szkoły muzycznej, później
studiowali na jednym roku na
wydziale jazz’u i muzyki estradowej w Kolegium Wileńskim.
Wspólnie stanęli na drodze
prowadzącej ku StaraNova. W
szybkim czasie dołączyli pozostali członkowie zespołu. Są
to młodzi ludzi pełni życia i
nowych pomysłów. Podstawę
repertuaru stanowią polskie
piosenki ludowe popularne niegdyś, a niektóre z nich i teraz
na Wileńszczyźnie, wykonywane we własnych, współczesnych aranżacjach. Chociaż na
Wileńszczyźnie szeroko rozpowszechnione są kapele ludowe,
łączące tradycyjny folklor z
muzyką estradową i biesiadną,
zespołu typu newfolk śpiewającego po polsku jeszcze nie
było. Piosenki ludowe właśnie
z tego terenu są bardzo swoiste.
Gwara wileńska w tekstach to różne historie: o młynarzu i
jego córce, jak chłopiec niszczy panny nadzieje, o dziurce
w płocie etc. Odczuwany jest
niegdyś inny pogląd na życie
człowieka, na stosunki między
ludźmi. Także słowem wyrażana jest miłość do przyrody, ojczyzny. Melodia niekiedy łączy
polskie, białoruskie, litewskie
intonacje. Staraja się za pomocą muzyki łączyć przeszłość z
teraźniejszością. Chcą by ludzie nie zapominali o cudownym, starym Wilnie, ale także
poprzez pieśni odczuwali nastrój jaki panuje w tym mieście
www.ksi.kresy.info.pl
BARWY KRESÓW - KULTURA - TRADYCJA
1 września 2013 - strona 31
Ponary
Michał Kamiński
Słyszę Ponary myślę o rany
To kolejna ziemia gdzie wróg zadał nam rany
Litewski zdradziecki pies kolaboruje z SS
Bardzo przykre to jest
Strzelcy Konarscy są bardzo chamscy
Niby Litwini więc z naszej winni być linii
Ale niech Ciebie to nie zmyli
Bo to bardzo źli ludzie byli
teraz.
Ludowy Zespół Pieśni i Tańca „Wilenka” z Wilna powstał w 1971r. Jest pierwszym
dziecięcym polskim ludowym
zespołem pieśni i tańca na Litwie. Zespół ciągle pracuje
nad poszerzaniem repertuaru i
doskonaleniem swego kunsztu
artystycznego. Program artystyczny zespołu stanowią melodie, pieśni i tańce wileńskie,
litewskie, żydowskie oraz regionalne i narodowe Polski.
Zespół niejednokrotnie podbijał serca publiczności na rodzimych scenach Wilna, oraz
występami za granicą w Polsce,
Łotwie, Norwegii, Bułgarii i na
Węgrzech.
Kierownikiem
artystycznym
zespołu jest Janina Łabul, choreografem Justyna Wasiukiewicz.
Zespół Pieśni i Tańca „Jawor” z Awiżeń prezentuje oryginalny polski folklor ludowy.
W swoich szeregach gromadzi
młodzież w wieku od 18 do
30 lat, która ćwiczy w dwóch
sekcjach: tanecznej i wokalnej.
Na repertuar Zespołu składają
się polskie i wileńskie pieśni
ludowe, pieśni patriotyczne,
tańce regionów Polski, tańce
wileńskie oraz białoruskie, a
także obrazki sceniczne, np.
Dożynki. Pomimo tego, że Jawor działa dopiero od czterech
lat odbył już wiele koncertów
w kraju i za granicą.
Trio wokalne z Połuknia
zostało założone przed sześciu
laty. W dzisiejszym składzie
śpiewają: Iwona Grigiene,
Agnieszka Szczygło i Renata
Jokniene (kierownik zespołu). Zespół wokalny śpiewa na
wszystkich
organizowanych
imprezach starostwa, jest zapraszany do różnych zakątków
rejonu trockiego, a także Polski: Gorzowa, Olsztyna, Ostródy, Lidzbarka Warmińskiego i
innych miast .
UKRAINA
Dziecięcy Zespół Folklorystyczny „Kwiaty Bukowiny”
z Czerniowic zespół powstał w
1998 roku przy Polskiej Szkole
Niedzielnej. Repertuar składa
się z polskich oraz bukowińskich pieśni i tańcόw ludowych. Uczestnikami zespołu są
uczniowie szkoły w wieku od
8 do 13 lat. Zespół koncertuje
na scenach Ukrainy i poza jej
granicami: w Polsce, w Austrii
i we Włoszech. Pełniąc funkcję
ambasadorów kultury polskiej.
W 2011 roku zespół został uhonorowany odznaczeniem „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.
Kierownicy zespołu: choreografia Halina Prowalska; zespół śpiewaczy Ałła Zubczuk;
kierownik artystyczny Łucja
Uszakowa.
Orkiestra „Henryk Band” z
Sambora działa przy rejonowym Domu Kultury w Samborze. Henryk Melnarowicz „zasłużony dla Kultury Polskiej”,
znany publiczności mrągowskiej z wcześniejszych Festiwali jest jego trzecim z rzędu
kierownikiem.
Wokalno – instrumentalny
zespół „Akwarela” z Łucka
powstał w 2003 roku przy Towarzystwie Kultury Polskiej
im. Tadeusza Kościuszki. Zespół tworzą nauczyciele, muzykanci, bibliotekarka. Od samego początku zespół bierze
czynny udział we wszystkich
imprezach Towarzystwa, festiwalach, konkursach różnego
poziomu zarówno na Ukrainie
jak i w Polsce.
Zespół „Mościskie Słowiki”
z Mościsk powstał przy Towarzystwie Kultury Polskiej
Ziemi Mościskiej w 1996r. Założycielką chóru była pani Krystyna Husarz, jej pracę kontynuował ś.p. Adam Pelc. To był
pierwszy chór, który powstał i
propagował piosenki religijne,
ludowe, współczesne w języku polskim na terenach woj.
Lwowskiego oraz po Ukrainie
i Polsce. Zespół niejednokrotnie brał udział w Międzynarodowych konkursach pieśni
religijnej, występował w wielu
miastach Ukrainy i Polski gdzie
zdobywał nagrody i dyplomy.
Chór uzyskał popularność biorąc udział w Międzykontynentalnym festiwalu pieśni religijnej, który odbył się w Lodzi i
gdzie pierwsze miejsce zostało
podzielone miedzy chorem z
Chicago a Mościskimi Słowikami.
W 19. Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie wzięła
udział cząstka chóru z towarzyszeniem zespołu instrumentalnego.
SYBERIA
Folklorystyczny Zespół Polonijny „Korale” z Żeleznogorska -Krasnojarsk działa
przy organizacji „Polonia Żeleznogorska i składa się z potomków Polaków zesłanych
przed laty na Syberię. Ważne
dla nich jest zachowanie polskości oraz podtrzymywanie
kontaktów z Polską. Zespół
aktywnie bierze udział w licznych imprezach miejscowych i
krajowych i przedstawia polską
kulturę. Zespół był organizatorem I Syberyjskiego Festiwalu
Polskiego Folkloru w Krasnojarsku w 2003 r. Zespół prezentuje folklor różnych regionów
Polski, tańce narodowe. W repertuarze zespołu jest również
kilka układów prezentujących
kulturę syberyjską. Kierownikiem i choreografem zespołu
jest absolwentka Studium Instruktorów Polonijnych Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie Julia Skidan.
POLSKA
Studio Wokalne „SUKCES”
istnieje od 1997r. Założycielką
i kierownikiem artystycznym
grupy jest Agata Dowhań - doświadczona wokalistka niegdyś
czołowego zespołu estrady
polskiej „ALIBABKI”. „SUKCES” to pierwszy w Polsce
dziecięco-młodzieżowy zespół
folkowy. Występy zespołu to
niezapomniane widowiska taneczno –wokalne. Zespół wykonuje stare utwory ludowe
w nowoczesnych aranżacjach.
Studio Wokalne ma na swoim
koncie sporo znaczących nagród i wyróżnień na konkursach i festiwalach piosenki, a
także występy telewizyjne i nagrania studyjne.
Co naszych Rodaków po prostu wybili
A niczemu winni nie byli
W chwilę pozbyli się 100.000 Polaków
Niczym w wypadku auto znaków
Niczym wycinka znaków
Tak bardzo nienawidzili Polaków
Nasi ponad 20 tysi, reszta to Żydzi
Czemu Litwy ta zbrodnia dziś nie brzydzi?!
Mordowali młodych i starych
Tylko jednego dnia zgładzili ich 70 jarych
Gimnazjum, liceum i studia
„Wyschły”szybko niczym studnia
Nie znali dnia ani godziny
Kiedy dopadną ich podłe Litwinów czyny
Litwa, Polska nadbałtyckie kraje
Skąd u sąsiadów tyle chamstwa?
Gdzie godność, poszanowanie mają na dalszym
planie
Co ich skłoniło by wykonać te diabelskie zadanie
Miej nas w opieceNajwyższy Panie, a nic nam się
nie stanie
Przecież nie każdy Litwin ma prześladowczą, morderczą manię!
Czy to lanie na kolanie przy Mamie
Wpłynęło na ich bandyckie dorosłe już działanie?!
Bóg ich oceni, Bóg ich osądzi
Do czego każdego dnia każdy z tych drani dąży!
Może jednak jeszcze do pojednania z Nim zdąży?
Przecież ludzie są tacy mądrzy
Więc czemu pozbawiają życia bliźniego swego?!
Mając w Niebiosach Patrona Tego Samego!
Skąd u nich takie chore ego?!
Nie pojmę tego nigdy Kolego!
Nigdy przypadkiem nie dąż do tego!
Jeśli chcesz się mieć za ziomka mego!
NASI PARTNERZY i NASZE SERWISY - REKLAMY
1 września 2013 - strona 32
Nasze serwisy
www.ksi.kresy.info.pl
Partnerzy medialni
www.kresy.info.pl
www.wolyn.org
Dołącz do grupy PARTNERÓW MEDIALNYCH
Nie może Ciebie tutaj zabraknąć
www.pokolenia Kresowe
www.11lipca1943.wolyn.org
NADLEŚNICTWO TOMASZÓW ZAPRASZA!
Jedziesz do Lwowa, szukasz
noclegu przed granicą skorzystaj z naszej oferty.
Tanie noclegi w kwaterze myśliwskiej w miejscowości
Pańków oddalonej 11 km od Tomaszowa Lubelskiego
i 33 km od przejścia granicznego Hrebenne.
Dysponujemy 6 (7) miejscami w kwaterze, położonej w urokliwym miejscu w sąsiedztwie lasu. Centralne położenie na
Roztoczu Środkowym
umożliwia uprawianie turystyki pieszej i korzystanie z usług
pobliskiej stadniny koni.
Ceny brutto za noclegi:
* Liczba osób 2 i więcej - 46 zł
za 1 osobę / 1 dobę
* 1 osoba - 52 zł za 1 dobę
Zamawianie
gów:
nocle-
e-mail: [email protected]
fax: 84 665 88 71
telefonicznie w Nadleśnictwie Tomaszów
(w godz.715-1515): 84 664 24 58; 664 24 59; 664 24 50; 691 760 093; 691 497 729
Redakcja - Kontakt:
Bogusław Szarwiło - Redaktor Naczelny
[email protected]
607144741
Aleksander Szumański
[email protected]
607 345 832; 664 773 118
Zofia Wojciechowska
[email protected]
518 921 104; 608 475 240
Ryszard Zaremba
[email protected]
667 001 775
Anna Małgorzata Budzińska
[email protected] 660 159 143
Maciej Prażmo
[email protected] 602 319 309
Andrzej Łukawski - Wydawca [email protected]
22-853 43 97; 501 153 340
Jesteś pasjonatem Kresów?
Koniecznie skontaktuj się z
Kresowym Serwisem
Informacyjnym
[email protected]
Wydawca: Bartexpo Agencja Reklamowa; 02-670 Warszawa ul. Puławska 240 / 60 tel. 22 853 43 97; 602 397 844 ISSN 2083-9448; wpis do EDG: UD-IV-WDG-A-5415-PLE-2644-2-10 NR
352888 ;
Red. Nacz. Bogusław Szarwiło (urlop zdrowotny). Dział „BARWY KRESÓW- KULTURA - TRADYCJA„ Aleksander Szumański [email protected] 607 345 832 ; 664 773 118, Rubryka
"Mazurskie Barwy Kresów-Program Pomost" Zofia Wojciechowska [email protected] , tel: 608 475 240, Redaktorzy: Ryszard Zaremba tel: 667 001 775 , [email protected] ; Andrzej
Łukawski 501 153 340 , [email protected]; Anna Małgorzata Budzińska [email protected] 660 159 143; Maciej Prażmo [email protected] 602 319 309

Podobne dokumenty