Ewa Szponar Carey Mulligan: była sobie dziewczyna
Transkrypt
Ewa Szponar Carey Mulligan: była sobie dziewczyna
Ewa Szponar Carey Mulligan: była sobie dziewczyna Po pierwszym seansie roboczej wersji filmu Była sobie dziewczyna (2009, L. Scherfig) zrozpaczona Carey Mulligan zadzwoniła do rodziców. „To koniec mojej kariery” – powiedziała, nie przeczuwając, że właśnie rozpoczęła się jej wielka aktorska przygoda. Niezwykła podróż, której zwieńczeniem (na dzień dzisiejszy) stała się rola jednej z ikonicznych, uwielbianych i znienawidzonych zarazem kobiecych postaci amerykańskiej kultury: Daisy Buchanan, ukochanej Wielkiego Gatsby’ego (2013, B. Luhrmann). „Był to ten rodzaj głosu, który ucho śledzi z napięciem, odbierając każde zdanie jak muzyczną frazę, graną nieodwołalnie tylko jeden raz. Miała twarz smutną i ładną, i dużo w niej blasku – błyszczące oczy i połyskliwe, namiętne usta, ale mężczyznom, dla których nie była obojętna, najtrudniej było zapomnieć niepokój jej głosu: tę jakąś zniewalającą śpiewność, to szeptane Słuchaj!...” – pisał F. Scott Fitzgerald, myśląc o swej pięknej żonie Zeldzie, a kolejne pokolenia czytelników przekładały ten opis na następne wcielenia ideałów kobiecej urody. Czy Daisy Buchanan XXI wieku będzie mieć twarz Carey Mulligan? Czy stanie się ekranowym symbolem współczesnego Hollywood i naszych czasów w ogóle? Czy przejdzie do historii niczym Vivien Leigh w kostiumach Scarlett O’Hary? Jedno jest pewne: młoda Brytyjka wzięła na siebie trudne zadanie, wystawiając się na surową ocenę publiczności, zwłaszcza ortodoksyjnych wielbicieli Wielkiego Gatsby’ego. Krytycy z pewnością wytkną jej pochodzenie, zastanawiając się, czy osoba z zewnątrz potrafi oddać amerykańskiego ducha. Wysuną też niechybnie wątpliwości co do urody Mulligan, nazbyt pospolitej w zestawieniu z wytworną Daisy Buchanan – żywym pomnikiem splendoru lat dwudziestych, kobietą, dla której mężczyźni byli gotowi popełniać największe szaleństwa... Audrey Hepburn spotyka Ritę Hayworth To prawda, gwiazda Wall Street: Pieniądz nie śpi (2010, O. Stone) reprezentuje typ zwyczajnej (nie mylić z: banalnej) dziewczyny i, jak sama przyznaje, jest raczej niezauważalna. „Moja twarz gubi się w tłumie, trudno ją zapamiętać. Nie mam zbyt wielu cech szczególnych” – wyznała w jednym z wywiadów. To, co odróżnia ją od setek podobnych jej wdzięcznych blondynek, to oszczędna, choć wyrazista mimika oraz rys melancholii zawarty w spojrzeniu i łagodnym uśmiechu. Dojrzały smutek dodaje wieku temu skądinąd dziecięcemu obliczu, pozwalając jego właścicielce grywać nastolatki (Była sobie dziewczyna) oraz kobiety dobiegające trzydziestki (Nie opuszczaj mnie [2010, M. Romanek]). Owa kruchość i jakby przedwcześnie osiągnięta dorosłość musiały przemówić do wyobraźni Baza Luhrmanna. Ujęły także poprzednich reżyserów: od Lone Scherfig przez Steve’a McQueena po Nicolasa Windinga Refna. Delikatność sprawia, że zamiast pożądania Carey wzbudza nieodpartą chęć otoczenia jej opieką i wybawienia z opresji nieszczęśliwego życia. Aura ta, jak się okazuje, działa na mężczyzn (i nie tylko) intensywniej niż seksapil Scarlett Johansson bądź klasyczna uroda Keiry Knightley, które bez powodzenia starały się o rolę bohaterki F. Scotta Fitzgeralda. Swoista efemeryczność przyprawiona nutą niewinności i żywej inteligencji naznacza wszystkie kreacje Mulligan. Dwudziestosiedmiolatka udowodniła, że może wcielać się i w nazbyt pewne siebie licealistki (Była sobie dziewczyna), i udręczone żony drobnych przestępców, a jednocześnie muzy psychopatów (Drive [2011, N.W. Refn]), i neurotyczne piosenkarki (Wstyd [2011, S. McQueen]), w ogóle nie tracąc przy tym wiarygodności. Bywa irytująco uległa, chociaż nigdy bezbarwna. Prosta, ale nie prostacka. Bezczelna i histeryczna, nigdy wulgarna bądź płytka. Jej plastyczna twarz wzrusza, lecz nie onieśmiela. Podoba się, a jednak rzadko zniewala, przechodząc drobne metamorfozy w zakresie makijażu i stroju. Na angielską dziewczynę z sąsiedztwa jest zbyt wewnętrznie skomplikowana, ambitna i bystra. Wszak kumpelki nie marzą o studiach w Oksfordzie, panienki z dobrych domów grzecznie przedkładają zaś towarzystwo rówieśników nad starszych uwodzicieli. Z kolei do tego, by zostać klasyczną femme fatale, brakuje jej chłodu i wyrachowania. Za dużo w niej kokieterii, za mało uwodzicielskiej pozy. Nadmiar spontanicznej ciekawości świata nie równoważy niedoboru cynizmu i wykalkulowanego sprytu. Kazuo Ishiguro, autor literackiego pierwowzoru Nie opuszczaj mnie (zaadaptowanego na potrzeby wielkiego ekranu przez Alexa Garlanda) wspominał, że reżyser nie był z początku zdecydowany, którą z ról powierzyć Mulligan: zaborczej kochanki czy prawdziwej miłości Tommy’ego. Ostatecznie o jego wyborze przesądziła powierzchowność i rodzaj dyskretnej seksualności Carey. „Jej urok ma raczej pasywny charakter. Nie jest atrakcyjna w sposób tak oczywisty jak Keira [Knightley – przyp. E.S.], ale nadrabia subtelnością i rodzajem siły, którą można wyczuć pod powierzchnią ostrożności”. Krytycy, próbując znaleźć dla niej punkt odniesienia, zwykli przywoływać legendę Audrey Hepburn i wczesnej Shirley MacLaine. Baz Luhrmann – który wskrzesiwszy z martwych gatunek musicalu, musi mieć słuch bez zarzutu – znalazł coś jeszcze, wyłapując w mowie młodej aktorki echa zmysłowego altu Rity Hayworth. Głos jest niewątpliwym atutem londyńskiej gwiazdy: niespodziewanie niski, głęboki, połączony z nienaganną brytyjską wymową i oksfordzkim akcentem, który bez trudu zmienia się w potoczysty American English. „Carey wygląda tak młodzieńczo, że spodziewamy się, iż lada moment wybuchnie dziewczęcym chichotem. Jesteśmy nieprzygotowani na jej sposób mówienia, więc melodia wychodząca z jej ust miło nas zaskakuje” – mógłby wtrącić Ishiguro, dodając, że w dolnych rejestrach jej głosu pobrzmiewa budząca szacunek powaga i lata doświadczeń zdobytych mimo młodego wieku. Talent, marzenia i powołanie Mulligan przypomina graną przez siebie nastoletnią Rose z filmu Najlepszy (2009, S. Feste): rozbrajająco prostoduszną i nad wiek samoświadomą. Stojącą na życiowym rozdrożu i gotową na zapuszczenie korzeni. „Ona jest jak Bambi, który doskonale odnalazł się w Hollywood” – podsumowuje Nicolas Winding Refn. Zdolność adaptacji gwiazda Drive zdaje się mieć we krwi, będąc nieodrodną córką specjalisty branży hotelowej. Całe dzieciństwo podróżowała po miastach Wielkiej Brytanii i Europy, przez dłuższą chwilę mieszkając w Niemczech. To tam w szóstym roku życia połknęła aktorskiego bakcyla, obserwując starszego brata występującego w dziecięcej wersji musicalu Król i ja (autorstwa Richarda Rodgersa i Oscara Hammersteina). Zapragnęła dołączyć do obsady i postawiła na swoim. To najwyraźniej udaje się jej do dziś. Pomylił by się jednak ten, kto uznałby, że wszystko szło jej jak z płatka. Przyszła gwiazda Wstydu z trudem przekonała do swych aktorskich planów rodziców, którzy woleli widzieć ją raczej wśród studentek jednego z renomowanych uniwersytetów (niczym przesadnie ambitny ojciec w filmie Była sobie dziewczyna). Carey złożyła jednak podania do szkół aktorskich i… wszędzie została odrzucona. W przeciwieństwie do wielu słynnych komików, którzy poza sceną często balansowali na granicy samobójstwa, kilkunastoletnia wówczas artystka in spe ubolewała nad własną stabilnością psychiczną i ubóstwem tragicznych doświadczeń. Mimo bijącego z niej (jak sama wspomina) emocjonalnego zdrowia, na egzaminy wstępne przygotowała fragment Psychozy 4.48, sztuki, którą Sarah Kane napisała tuż przed śmiercią. Jej występ oceniono jako skrajnie pretensjonalny. Nie piszę o tym, by naigrawać się z nastoletnich ambicji Mulligan, stawiającej znak równości pomiędzy dramatem a psychodramą, ale by wydobyć paradoks jej fenomenu. Przecież najlepsze z późniejszych ról aktorki noszą znamiona głębokiej melancholii. Najwyraźniej empatia i talent wyczerpują ciemną stronę jej życia, wprowadzając weń niezbędną równowagę. „Mam za sobą tradycyjne chrześcijańskie wychowanie. A im grzeczniejszą dziewczynką jesteś, tym mroczniejszy cień nosisz w sobie” – mogłaby odpowiedzieć bohaterka niniejszego artykułu. Niezrażona pierwszymi niepowodzeniami Carey szukała pomocy u bardziej doświadczonych adeptów sceniczno-filmowego rzemiosła. Napisała list między innymi do Kennetha Branagha, pytając go, co powinna uczynić z niedającym się zagłuszyć aktorskim powołaniem. Specjalista od ról szekspirowskich nie został wprawdzie jej protektorem, ale doradził wytrwałość. Bardziej konkretne okazało się wsparcie Juliana Fellowesa, współtwórcy Gosford Park (2001, R. Altman), który odwiedził jej liceum z pogadanką na temat rzemiosła scenariopisarskiego, a zaintrygowany determinacją nastolatki w dążeniu do celu, polecił Jinie Jay, reżyserce castingu Dumy i uprzedzenia (2005) Joeego Wrighta. Rólka Kitty, najmłodszej z sióstr Bennet, zaowocowała szeregiem wprawek w repertuarze adaptacyjno-kostiumowym (np. w telewizyjnej odsłonie Opactwa Northanger [2007, J. Jones], znów według Jane Austen). Zanim w jej życiu nastąpił przełom – spotkanie z rezolutną nastolatką Jenny Mellor – aktorka niepokoiła się, że na zawsze utknie w gorsecie i fiszbinach, marząc o odmianie, nawet za cenę zostania ozdobnikiem kina sensacyjnego (co udało jej się osiągnąć chociażby we Wrogach publicznych [2009] Michaela Manna). Lone Scherfig, reżyserka, która w karierze Brytyjki spełniła funkcję swoistego Pigmaliona, wypatrzyła jej ekranowy dar pod warstwami koronek i krynoliny. „Wybrałam ją od razu – wspominała w jednym z wywiadów. – Być może dlatego, że była całkowicie niepodobna do innych młodych aktorek, jakie znałam”. Wprawdzie i u Dunki musiała nosić kostium z epoki – szkolny mundurek uczennicy z przedmieść swingującego Londynu – ale jednocześnie dostała okazję, by się przeciwko niemu zbuntować. Praca na planie ekranizacji memuarów Lynn Barber miała znamiona przyspieszonego dojrzewania i pozwoliła Carey Mulligan na zastępcze doświadczenie zawiedzionej miłości. Jej efektem stało się zaś nie tylko zainteresowanie, jakim zaczęli obdarzać ówczesną dwudziestoczterolatkę dużo starsi mężczyźni (w tym sam Warren Beatty, który podjął się funkcji szofera Carey podczas jej pierwszego pobytu w USA), ale przede wszystkim rosnący podziw publiczności oraz branży filmowej. Za nagrodą BAFTA dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej i nominacjami do Złotego Globu oraz Oscara posypały się kolejne propozycje filmowe i międzynarodowy sukces. „Nie chcę stać się nudna – deklarowała gwiazda, pytana o swoje zawodowe wybory. – Nie mam żadnej szczególnej strategii, po prostu nigdy nie decyduję się na role, na które nie mam ochoty”. Można dodać: i które grożą niebezpieczeństwem typażu oraz ryzykiem popadnięcia w łatwy schemat. Po zachłannej na życie Jenny przyszła kolej na pokorną Kathy w Nie opuszczaj mnie i podobną do niej Irene, ukochaną maniakalnego kierowcy (Ryan Gosling) w Drive. Role te zostały przełamane szczerym do bólu występem we Wstydzie, który zmusił aktorkę do opuszczenia własnej sfery komfortu. Pewne granice przekroczono zresztą już na etapie przesłuchania, podczas pierwszego spotkania ze Steve’em McQueenem. Gdy reżyser po chwili rozmowy zbierał się już do wyjścia, przyszła Sissy zyskała ponownie jego uwagę, recytując fragment dramatu Antoniego Czechowa i deklarując chęć wytatuowania sobie mewy, której widok nieustannie przypominałby jej o artystycznych ideałach. „Zrób tatuaż, a dam ci tę rolę” – miał obiecać twórca Głodu. Oboje dotrzymali warunków umowy. To nie słowa, nie blask Carey Mulligan jest coraz większą gwiazdą filmową, ale nie zapomina o teatralnych korzeniach. Jej pierwszym głośnym wcieleniem była Nina, nieszczęśliwa aktorka z Mewy Czechowa, odgrywana na deskach londyńskiego Royal Court Theatre u boku (między innymi) Kristin Scott Thomas. Jedna z kwestii dramatu szczególnie utknęła wschodzącej gwieździe w pamięci (co przyczyniło się do późniejszej współpracy z autorem Wstydu): „Teraz rozumiem, że w naszej pracy – wszystko jedno, czy gramy na scenie, czy piszemy – najważniejsze to nie słowa, nie blask, nie to, o czym marzyłam, tylko po prostu wytrzymałość w cierpieniu. Trzeba dźwigać swój krzyż i wierzyć. Ja wierzę i dlatego tak nie boli, a kiedy myślę o swoim powołaniu, nie boję się życia”. Dostając rolę Niny, Carey miała 22 lata i niewiele negatywnych doświadczeń. Reżyser spektaklu, Ian Rickson – jakby w myśl koncepcji samopoznania francuskiego filozofa Paula Ricoeura – poradził jej, by stworzyła pamięć zastępczą, opartą na cudzych przeżyciach zapośredniczonych przez różne teksty kultury. Zbierała więc wycinki i cytaty, zdjęcia i obrazy, pozwalając, by sztuka stała się jej główną nauczycielką. Po podobne wsparcie sięgnęła, przygotowując postać Sissy, – ekshibicjonistyczną i rozedrganą, tak daleką od jej własnej poukładanej osobowości. Kluczem do bohaterki stało się – wśród wielu innych – odkrycie intymnych fotografii Franceski Woodman, amerykańskiej artystki, która rozstała się ze światem na własne życzenie w wieku zaledwie 23 lat, zostawiając po sobie serię lirycznych (auto)portretów: prześwietlonych, rozmazanych, emanujących jednoczesnym spokojem i trwogą. Kira Cochrane, dziennikarka brytyjskiego „The Guardian”, proponowała, by to przez ich pryzmat czytać film Steve’a McQueena. Szczególną korespondencję czułych i melancholijnych aktów Woodman z zapowiadającą katastrofę kreacją młodszej siostry Brandona Sullivana wyczuwam w scenie, gdy Sissy śpiewa New York, New York Franka Sinatry. Swoją drogą to zawieszenie pomiędzy publicznym a prywatnym, odwagą i lękiem może okazać się adekwatne także w przypadku postaci Daisy Buchanan, a nawet całej twórczości gwiazdy Wstydu. Wszyscy, którzy zetknęli się z Carey Mulligan, zwracają uwagę na uderzający talent młodej aktorki. Po amerykańskiej premierze dramatu Była sobie dziewczyna w magazynie „Time” ukazał się artykuł pod tytułem Narodziny gwiazdy. Leonardo DiCaprio poproszony przez Baza Luhrmanna o swoją opinię po przesłuchaniu do roli w Wielkim Gatsbym, miał zaś powiedzieć: „To prawdziwa sensacja!” (the Next Big Thing). Lone Scherfig przyznała z kolei, że jej podopieczna uniosła na swoich barkach nie tylko wymagającą psychologicznie rolę, ale właściwie cały film. Krytycy chwalili (i chwalą) emocjonalną „przezroczystość” Mulligan oraz nieczęsty dar transformacji – cechy, które pozwalają jej bez trudu grać odmienne fizycznie postaci i z niezauważalnym wysiłkiem przekazywać ich najbardziej nawet skomplikowane uczucia. Mark Romanek podkreślał właściwą dla niej oszczędność środków, a Jake Gyllenhaal, z którym spotkała się na planie Braci (2009, J. Sheridan), tak podsumował jej zdolność metamorfozy: „Dobry aktor ma w zanadrzu piętnaście różnych masek, genialny – ponad sto pięćdziesiąt. Kiedy wydaje się, że Carey zaprezentowała już cały repertuar swych środków, prędko okazuje się, że był to tylko ułamek jej sztuki”.