Powrót podwórkowej przeszłości

Transkrypt

Powrót podwórkowej przeszłości
Powrót podwórkowej przeszłości
Szukałam i szukałam. No nie ma. Są rabatki wypielęgnowane
pieczołowicie, wszystko obsypane korą, jak się należy, alejki spacerowe z
kostką brukową w nadmiernej ilości – niewykorzystane nawet w niedzielne
popołudnie, jest i plac zabaw dla najmłodszych; znalazłam również
kontenery na segregację: szkło ciemne i białe osobno, papier, plastik tych jest nawet dwa – kontener na frakcję mokrą - pusty, ale Jego nie
ma.
No nic przejdę sobie spokojnie raz jeszcze osiedle, przy okazji
zobaczę jak sąsiedzi zaaranżowali sobie balkony i skupię się bardziej.
Nie ma Go.
Naprawdę, nigdzie nie ma Trzepaka.
Nie żeby był mi akurat potrzebny, nie. Dywanów na razie nie mam kocie dywaniki się nie liczą, są małe, i chyba i tak na trzepak by się nie
kwalifikowały - ale owszem spodobał mi się taki jeden dywan, a nawet nie
tylko jeden, przywodzący na myśl namiot nomadów pustynnych, pachniał
trochę naftą, trochę wełną, sznurkiem i cóż za barwy na nim, cóż za
symetria, trudno wzrok oderwać nawet w wyobraźni.
Nie ma trzepaka więc jak nabyć dywan drogą targów, licytacji, czy kupna
bezpośredniego?
Na współczesnych osiedlach trzepaka brak. I to jest znak czasu,
naprawdę.
Zastanawiam się, czy dywanów już się nie trzepie? Na pewno się nie
trzepie przecież wśród nas sami alergicy, a alergia na kurz może zabić
więc jak samemu dobrowolnie wystawiać się na takie ryzyko?
No to co można z dywanem takim zrobić jak się zabrudzi, nie tak od razu
oczywiście, tylko po jakimś czasie?
Odkurzaczem go można potraktować to jasne, ale ja chcę zanurzyć się w
sploty, wejść w zagłębienia ściegu – bo po roku – wierzcie albo nie –
będzie tam brud, kłaczki powbijane mocno i długotrwale butami, klapkami,
stopami i tak, powiem to, a nawet napiszę - papuciami. I jak się na takim
dywaniku brudnym przeturlać, poleżeć z nogami do góry, wesprzeć głowę
na irańskim rękodziele, a i poprzytulać z kochanym? No jak? Odkurzacz
wciągnie tylko trochę, ustawiony w pozycji „max” trochę więcej, ale wbite
paprochy zostaną, i jeśli przejedziesz rurą raz jeszcze i dodasz jeszcze
trochę siły fizycznej własnej – i tak zostaną.
Więc co robić, wytrzepać, porządnie, ze sto trzepnięć albo i więcej i
będzie po sprawie?
Otóż nie.
Teraz mamy odkurzacze parowe, nie wszyscy są szęśliwymi posiadaczami
owych, ale ogólnie są popularne, dostępne, profesjonalne machiny lub
półprofesjonalne - też machiny.
Hipoalergicznie, bezpiecznie, nowocześnie.
Ale powisieć bym chciała.
No może nie sama, bo trochę niezręcznie tak by było, za późno już na
wiszenie, ale dzieciaki chętnie bym zobaczyła jak dyndają im głowy nieraz cztery się mieściły - i dyndały zamiatając włosami; dziewczyny, bo
chłopacy zawsze mieli krótkie włosy.
W wielkiej płycie trzepak stanowił centrum społeczności. Trzepak i
śmietnik, żeby tak już ściśle sprawę przedstawić. Ale trzepak był bardziej
atrakcyjny: można było się trochę popisać umiejętnościami, zwisając
zahaczać się tylko ugiętymi nogami, a rękami wyklaskiwać nieprzyzwoitą –
na ówczesne standardy - wyliczankę. Były też konkursy na najdłuższe
zwisanie, na wygibasy, przechodzenie z niższego poziomu na wyższy i
jakie jeszcze do głowy przyszły, a przychodziło tych pomysłów wiele, bo i
głów było wiele.
Oczywiście wiszenie na trzepaku było nielegalne, rodzice nie
pozwalali. Trzeba było sprawę załatwiać po kryjomu i wystawić czujki czy
jakiś dorosły nie zbliża się niezauważony.
Za dorosłych naprawdę liczyli się rodzice właściwi, sąsiedzi, znajomi
rodziców i dorośli nadgorliwi. Wszyscy oni mogli albo sami zwrócić uwagę,
albo donieść właściwym zainteresowanym. Inni dorośli byli nieszkodliwi,
przechodzili obojętnie gnani do domu natłokiem własnych spraw.
Czasami, my dzieciaki, byliśmy przeganiani przez któregoś sąsiada,
który chciał aktualnie wytrzepać dywan. Nie musiał nas długo namawiać.
Jeszcze się co prawda ociągaliśmy, kiedy kład sobie dywan na ławeczce niezmiennie tkwiącej przy trzepaku - lub opierał go o jego pionową rurę,
czekaliśmy jak sobie da radę z założeniem dywanu na górny poziom – bo
duży dywan musiał wisieć na górnej, na dolnej walałby się po ziemi więc
bezsens trzepania byłby oczywisty.
Z tym zakładaniem dywanu był lepszy ubaw: nieraz widzieliśmy jak
się sąsiad mozoli, próbuje raz i drugi – dywan spada – dzieci dużo wokół,
ale pomóc nie mogą - nie dostaną do wyższej rury choćby nie wiem co.
Mogliśmy tylko stać i patrzeć - ławeczka zajęta była przez przybory:
trzepaczkę i często, choć nie zawsze miotełkę - czasem dusząc się ze
śmiechu, czasem naprawdę współczując - zwłaszcza jeśli do procesu
wieszania przystępowała niska, starsza i lubiana sąsiadka - zawsze jednak
patrzą ciekawie na końcowy efekt. Kiedy udało się już zawiesić dywan
następował proces wstępny, czyli zrzucanie widocznych śmieci szczotką
albo bezpośrednio proces właściwy, czyli zamach z półobrotu i kontakt z
dywanem. Staliśmy jeszcze wówczas i przesuwaliśmy się tak, żeby
wszechobecny i nagromadzony przez cały rok kurz nie spadł na nas. Kiedy
dzień był bezwietrzny nie był to żaden wyczyn, ale jeśli zawiewał wiatr,
wówczas poprzeczka podnosiła się znacznie i tak musieliśmy lawirować,
aby nie wpaść w chmurę przedświątecznych paprochów.
Nostalgia zawisła nade mną i poruszyła coś w okolicach serca,
zakłuło leciutko.
Nie ma kurzu trzepanych dywanów, nikt nie zwisa – nie daj Boże, przecież
spaść można, no jednym słowem nieszczęście gotowe - ale same trzepaki
na starych osiedlach i podwórkach krakowskich kamienic nadal pozostały.
Jak są wykorzystywane? Śmiało można przyczepić rower, zdjęcia też niezłe
można zrobić - vintage style - zwłaszcza, gdy farba schodzi z takiego
stylowego trzepaka nierównomiernie.
Spokoju nie daje mi jednak myśl, co z nimi będzie, drżę na myśl, że
kiedy następnym razem odwiedzę swoje rodzinne strony już ich nie
zobaczę, że staną się bezużytecznie niepotrzebne, znikną i już nic mnie
nie zakuje, a gdy ich zabraknie wyblakną wspomnienia.
Postanawiam kupić zatem orientalny, pachnący sznurkiem
szkarłatno-kobaltowy dywan. A co tam, wezmę go po roku i zawieszę na
trzepaku nie swoim, ale po sąsiedzku i trzepać będę wspominając, tracąc
kalorie i rezygnując z wieczornego fitnessu.
Na szczęście nie mam alergii.
Wrzesień 2014 r.
Ewa Gut-Makuch

Podobne dokumenty