Nr 39 (85) Tyniec-Olsztyn luty 2014 Chrystus umarł za nasze

Transkrypt

Nr 39 (85) Tyniec-Olsztyn luty 2014 Chrystus umarł za nasze
Nr 39 (85)
Tyniec-Olsztyn
luty 2014
Chrystus umarł za nasze grzechy, zgodnie z Pismem i obdarzył wolnością
tych, którzy wiernie Mu służą (1 Kor 15,3 ). Powiedział bowiem: Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do
radości twego pana! (Mt 25,21 ) Wierny sługa – to nie ten, który polega na samej
wiedzy, ale ten, który przez posłuszeństwo jest wierny Chrystusowi i Jego
nakazom.
Napisano: Wszyscy pragnący, pójdźcie do wód (zob. Iz 55,1). Pragnący Boga,
dążcie do czystości myśli! Kto jednak dzięki czystości wznosi się wysoko,
musi również dostrzegać marność swego życia. Nikt bowiem nie wznosi się
tak wysoko, jak człowiek pokorny. Kiedy zabraknie światła, wszystko staje
się ciemne i mroczne. Podobnie, gdy zabraknie pokory, wszystko to, co staramy się czynić według naszej woli, staje się daremne i próżne.
Jeżeli człowiek nie spełnia woli Boga i nie przestrzega Jego prawa w swym sercu, nie może też łatwo czynić tego na zewnątrz. Ten, kto nie praktykuje czujności i nie jest gorliwy, powie Bogu: Nie chcę znać dróg Twoich (Hi 21,14 ). Uzna tak,
ponieważ brakuje mu Bożego oświecenia. Kto natomiast w nim uczestniczy
z całym przekonaniem, stanie się wytrwały i otwarty na sprawy Boże.
(Filokalia, Hezychiusz z Synaju)
Bądź z nami, Duchu Święty
Duchu Święty, Boże
w Jezusie i w Tobie stajemy się dziećmi Bożymi,
Ty czynisz nas chrześcijanami, ludźmi Jezusa,
Ty obdarzasz nas życiem nadprzyrodzonym,
Ty jesteś prawdziwym i najgłębszym źródłem naszej modlitwy
i apostolstwa,
Obdarz nas pragnieniem służenia Bogu i ludziom,
Uczyń nas narzędziami Twojej miłości,
która udziela, pomaga i służy.
Spraw, byśmy byli wierni i zawsze gotowi na Twoje przyjście,
Na Twoje w nas działanie i posłuszni Twojej woli,
ile razy chcesz posłużyć się nami dla czynienia dobra.
Prowadź nas Duchu Święty,
Działaj w nas i przez nas w świecie.
Módl się w nas, pracuj i objawiaj w nas Twoją miłość.
Prosimy Cię, Duchu Święty. Amen.
–2–
Duchowość monastyczna
CHRZEŚCIJANINIE, POZNAJ SWOJĄ GODNOŚĆ!
Godność a moralna postawa człowieka
Któż jest człowiekiem, co miłuje życie i pragnie widzieć dni szczęśliwe? Kto z nas jest
takim człowiekiem? To pytanie może budzić zdziwienie. Przecież każdy
człowiek pragnie żyć i być szczęśliwy! To, wydawałoby się, oczywiste stwierdzenie nie jest takie oczywiste. Co bowiem znaczy życie i szczęście? Kto wie,
na czym one polegają?
Zadane na wstępie pytanie nie jest przeze mnie wymyślone. Stawia je psalmista w Ps 34[33],13, a św. Benedykt powtarza w Prologu do Reguły (RegBen
Prol 15). Dopiero pozytywna odpowiedź na nie staje się podstawą do wejścia
na drogę życia. Wcześniej życie człowieka płynie pomiędzy tym, co bardziej
lub mniej przyjemne. Tak czy inaczej, zarówno przyjemność, jak i jej brak,
przeżywa się na poziomie doznań, które przemijają. Czym jest prawdziwe
życie człowieka, czym jest nasze prawdziwe życie, pozostaje pytaniem, na
które musimy sami znaleźć odpowiedź.
Aby na nie odpowiedzieć, musimy wpierw zdać sobie sprawę, kim jesteśmy.
Kim jesteśmy jako ludzie? Kim ja jestem? Nie są to pytania li tylko filozoficzne. Każdy z nas odpowiada na nie w swoim życiu, czy sobie z tego zdaje
sprawę, czy nie. Zawsze bowiem, gdy dokonujemy wyboru, robimy to według określonej hierarchii wartości. A ta hierarchia wartości wynika z właściwego rozumienia siebie i sensu własnego życia.
Jeżeli dla przykładu weźmiemy rozpowszechnione dzisiaj hasło życiowe:
„W życiu liczą się tylko pieniądze”, to chociaż brzmi ono bardzo prymitywnie i nie wszyscy by się chcieli oficjalnie do niego przyznać, to w praktyce
jednak wielu je przyjmuje za swoje przez konkretne wybory. Żyją tak, jak
gdyby nic innego się nie liczyło. A właśnie to, co jest naszą prawdziwą filozofią życia, ukazuje się w konkretnych wyborach na co dzień. W naszych rozważaniach interesuje nas tylko ta autentyczna filozofia życia. Jeżeli praktycznie liczy się dla nas jedynie pieniądz, to jednocześnie odpowiadamy sobie na
pytanie, kim jesteśmy. Przez swoje wybory mówimy: „jesteśmy konsumentami dóbr, które można nabyć za pieniądze”. Sensem naszego życia jest przyjemność konsumpcji. Z tego podstawowego rozumienia siebie i sensu wła–3–
snego życia wynika nasza zasadnicza postawa życiowa i sposób podejmowania decyzji.
Inną filozofię życiową można wyrazić hasłem: „Liczy się tylko to, czego
w życiu doświadczę, co przeżyję”. Wówczas jestem podmiotem doznań,
przeżyć. Ich głębia, wielkość, oryginalność są dla mnie najważniejsze. Żyć to
tyle, co doświadczać ciągle czegoś nowego, wspaniałego.
Jeszcze inną filozofię można by wyrazić zdaniem: „Liczy się tylko to, co po
sobie zostawię”. Wówczas jestem twórcą, którego życie polega na tworzeniu
czegoś wspaniałego dla potomnych. Sensem mojego życia będzie pozostawienie po sobie jakichś szlachetnych dokonań.
Jakkolwiek szlachetne byłyby te rozmaite filozofie, których można by tutaj
przytoczyć wiele, to jednak stają przed nami nieuniknione pytania: czy „ja”
ogranicza się do: konsumenta, podmiotu doznań, twórcy…? Czy to wszystko? Co naprawdę wiemy o sobie? Co będzie z nami w chwili śmierci? Czy
jest ona ostatecznym końcem, zapadnięciem się w nicość? Jeżeli nie, to co
nas po niej czeka i jaki sens ma nasze życie w kontekście tej przyszłości po
śmierci? Zarówno konsumpcja, jak i doznania w tym kontekście przestają
mieć jakikolwiek sens. Także nasza twórczość pozostająca na tym świecie
w chwili śmierci przestaje mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie. Miałaby sens,
gdyby życie doczesne było ważniejsze od przyszłego. Ale jeżeli się ono kończy, a tamto ma trwać wiecznie, to chyba jest odwrotnie. Co zatem zostaje?
Jaka jest nasza zasadnicza perspektywa? Kim jesteśmy?
O naszym życiu na co dzień ostatecznie rozstrzyga nasze rozumienie siebie.
Jeżeli będziemy dla siebie konsumentami, to będziemy żyli jak konsumenci.
Jeżeli łowcami przygód, to będziemy za przygodami tęsknili i ich szukali. Poczucie sensu własnego życia rzutuje na jego jakość. Jeżeli nie mamy do siebie
szacunku i nie widzimy sensu naszego życia, to będziemy żyli bez wyraźnych
zasad i wszystko będzie nam w gruncie rzeczy obojętne. Jeżeli czujemy się
kochani i zaproszeni do miłości, to życie nabiera sensu i pojawia się w nas
troska o kochaną osobę. Przestajemy się koncentrować na sobie, a zaczynamy żyć dla drugiego. Nie jesteśmy już byle kim, ale kimś ważnym dla kogoś
bliskiego.
Poczucie własnej godności zobowiązuje nas wewnętrznie do szacunku dla
drugiego człowieka i odpowiedniej relacji do niego. Jednocześnie przez szacunek do drugiego człowieka, uczymy się właściwej relacji do siebie samych.
Istnieje niewątpliwie wzajemna zależność pomiędzy poczuciem własnej godności i właściwym postępowaniem, czyli etyką. Nie można jednak zbudować
–4–
autentycznej etyki na samych zobowiązaniach nieopartych na poczuciu godności. Dlatego zanim będzie można postawić komuś wymagania moralne,
odnosi się to także do nas samych, trzeba wzbudzić w nim poczucie własnej
godności. Stąd temat naszej refleksji: „Chrześcijaninie, poznaj swoją godność!”. Było to kiedyś zawołanie św. Leona Wielkiego Papieża z V wieku.
Dla jasności musimy jednak odróżnić poczucie własnej godności od wyniosłości, noszenia w sobie wielkich ambicji i wielkiego mniemania o sobie. Są
one w istocie całkowitym przeciwieństwem poczucia własnej wartości. Wypływają bowiem z kompleksów i poczucia niedowartościowania. Chcąc je
zaspokoić, staramy się wmówić sobie i innym, że jesteśmy wspaniali, wielcy,
mądrzy itd. Są to jednak tylko nieudolne próby dowartościowania siebie.
Prawdziwemu poczuciu własnej wartości zawsze towarzyszy pokora. Ona
jest najlepszym dowodem poczucia własnej godności.
Przykładem takiej postaci był śp. ksiądz kardynał Adam Sapieha. Miał autentyczne poczucie własnej godności i był jednocześnie człowiekiem bardzo
pokornym. Mówiono o nim, że nikt nie był w stanie go obrazić. Posiadał
tytuł książęcy z dwóch powodów: był księciem rodowym (książę siewierski),
a ponadto otrzymał tytuł księcia jako biskup krakowski. Lubił on przy wizytacji parafii zatrzymać się na skraju wioski, wysiąść i przejść się po jej terenie,
rozmawiając z ludźmi. Warto w tym miejscu przypomnieć, że zawsze chodził
on w sutannie, zresztą jak wszyscy księża w tym czasie (!). Pewnego razu idąc
powoli po drodze do wizytowanej plebanii, spotkał chłopca. Przywitał się
z nim, zapytał o jego imię a następnie spytał o przykazania Boże. Chłopiec
milczał. Zapytał zatem o błogosławieństwa. Chłopiec także nic nie odpowiedział. Kiedy przyszedł na plebanię, wyrzucał proboszczowi, że nie uczy dzieci katechizmu. Ksiądz proboszcz spytał, z kim ks. kardynał rozmawiał. Zawołał zaraz chłopca i zadał mu te same pytania. Chłopiec odpowiedział śpiewająco. Zdumiony kardynał zapytał chłopca: „Dlaczego zatem nie odpowiedziałeś mi na moje pytania?” Chłopiec odpowiedział rezolutnie: „Bo ja
z byle kim nie rozmawiam na temat wiary”. Ksiądz kardynał był niezmiernie
zbudowany postawą tego malca.
Pytanie o naszą godność w Biblii
W Księdze Rodzaju po grzechu pierworodnym w raju Bóg szukał człowieka,
który się ukrył przed Nim, i wołał: „Adamie, gdzie jesteś?” To pytanie nieustannie odnosi się do każdego z nas. Gdzie jesteś? Kim jesteś? Przytoczone
wcześniej odpowiedzi nie są w istocie próbą uproszczonego załatwienia pro–5–
blemu i zagłuszenia tego pytania. Sprowadzenie siebie do jakiegoś jednego
wymiaru życia może chwilowo dać nam poczucie sensu, jasności i nawet
wyzwolić energię do działania. „Wiem kim jestem i wiem, o co mi w życiu
chodzi, zatem mogę się temu całkowicie oddać”. Tak jest w przypadku typów psychopatycznych, które posiadają ogromną energię i siłę do sterowania innymi. Ale wcześniej czy później ten częściowy sens rozbije się o prawdziwe problemy, jakie w życiu spotkamy.
W istocie jednak nikt z nas nie wie, kim jest. Kiedyś Sokrates mówił: „Wiem,
że nic nie wiem”. Ta refleksja stała się inspiracją do powstającej filozofii,
czyli miłości mądrości. Kim jestem i co jest ważne w moim życiu, pozostaje
dla mnie pytaniem, na które stale szukam odpowiedzi. Oznacza to, że jestem
dla siebie misterium, które przerasta moje pojmowanie. Mówiąc nieco inaczej: jestem kimś większym, niż sobie z tego zdaję sprawę. To stwierdzenie
jednocześnie wskazuje na misterium jeszcze większe, z którego wyrastam
i wobec którego nieustannie stoję. Odkrycie tej prawdy jest w naszym życiu
czymś fundamentalnym. Nie sprowadza się to do przyjęcia jakiejś filozofii
przez kogoś głoszonej, czy przyjęcia jakiejś religii, wyznawania wiary w Boga
niejako dziedziczonej po przodkach. Odkrycie, o jakim mówimy, staje się
prawdą jedynie wówczas, gdy dokona się w sercu i stanie się zasadniczym
motywem życia. Czy tak się stało, można zobaczyć w życiu po sposobie podejmowania decyzji, autentycznych motywach działania i kryteriach wyboru.
Póki pozostajemy na poziomie deklaracji ideowej czy tradycyjnej wiary, istnieje w nas rozdwojenie: idee sobie, życie sobie. Życiem bardzo często będziemy zaprzeczać naszym ideowym deklaracjom.
To, co dotychczas powiedzieliśmy, odnosi się do każdego człowieka niezależnie od jego wiary lub jej braku. Chrystus przez swoje przyjście, nauczanie
i dzieło, jakiego dokonał, odsłonił rąbek tego misterium: Bóg tak nas umiłował, że Syna swojego Jednorodzonego dał, abyśmy otrzymali w Nim życie
wieczne (zob. J 3,16). Wpierw i przede wszystkim stoimy wobec Kogoś,
a nie czegoś. Wobec Boga, który nas kocha i to miłością bezwarunkową
i nieodwołalną! Nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić wielkości tej
miłości. Jest ona wręcz porażająca. Boimy się jej, bo można ją przyjąć jedynie oddając się jej całkowicie i bezwzględnie, a to w naszym pojęciu jest równoważne ze śmiercią, bo rzeczywiście musi umrzeć zasklepione w sobie nasze fałszywe „ja”.
Jezus wprowadza nas stopniowo w tajemnicę dziecięctwa Bożego. Nie tyle
głosi je jako doktrynę, ale praktycznie uczy nas postawy dziecka Bożego.
–6–
Podczas modlitwy poleca nam zwracać się do Boga słowem: „Ojcze”. Nieustannie poucza nas o potrzebie zawierzenia, dając nam za wzór dziecko:
Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie
wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18,3).
Musimy dać się kształtować. W rozmowie z Nikodemem Pan Jezus idzie
jeszcze dalej, mówiąc wprost o konieczności „ponownego narodzenia” (J 3,3). Jest to bardzo głęboka prawda odnosząca się do życia duchowego. Wzrost duchowy nie dokonuje się przez zdobywanie nowych zdolności,
umiejętności, sprawności…, nie przez zmianę czy polepszanie swoich zachowań, ćwiczenie się w cnotach według określonego ideału, doskonalenie się w
cierpliwości, wyrozumiałości, posłuszeństwie. Prawdziwy wzrost następuje
przez rodzenie się do nowego życia, przez zmianę siebie samych. Dopiero
zmiana w sercu daje prawdziwy postęp duchowy. Najlepiej doświadczają tego ludzie, którzy mają problemy z jakimś nałogiem. Na początku starają się
go zwalczyć, robią sobie postanowienia, narzucają ograniczenia, ale w końcu
i tak wracają do swojego nałogu. Prawdziwe uwolnienie następuje dopiero
przy głębokim nawróceniu wewnętrznym, jakimś zdeterminowaniu, które
prowadzi do całkowitej przemiany osobowości. Jeżeli ktoś się nie zdecyduje
na zmianę siebie, niczego istotnego nie osiągnie w swoim życiu wewnętrznym.
W tym miejscu dotykamy bardzo trudnego doświadczenia utraty własnej
godności. Zgoda na przemianę siebie domaga się uznania zła, jakie w nas
istnieje. Często oznacza to przyznanie się do kompromitującego upadku. Tak
np. w przypadku alkoholika wiąże się z uznaniem, że jest alkoholikiem. Wydaje się, że jest to zgoda na całkowitą klęskę, odarcie z godności. Wcześniej
stale starał się on udowodnić sobie i innym, że nie jest alkoholikiem, że jest
człowiekiem wolnym, odpowiedzialnym, a pije jedynie z określonych powodów. Jednak im bardziej stara się usprawiedliwić, tym bardziej pogrąża się w
alkoholizm. W tym przypadku sprawdza się najlepiej powiedzenie Pana Jezusa: kto chce zachować swoje życie – w tym przypadku poczucie własnej godności
według wyobrażeń, jakie posiada, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu –
czyli powierzy się prawdzie, wierząc w jej miłosierdzie, znajdzie je (Mt 16,25).
Prawdziwa nasza godność ma swoje źródło zupełnie gdzie indziej. Wpierw
i przede wszystkim jest ona darem całkowicie niezasłużonym. Wynika z powołania do bycia dzieckiem, a nawet przyjacielem i partnerem Boga. Nie jest
czymś, co sami możemy osiągnąć, zdobyć, jak np. tytuł mistrza świata w sporcie albo uznanie za dokonania artystyczne lub naukowe. Wielkość tej god–7–
ności jest tak ogromna, że nawet nie jesteśmy sobie w stanie jej uświadomić,
mimo umiejętności jej nazwania. Tę godność możemy jedynie przyjąć w pokorze, czyli przez otwarcie się na pełną prawdę. Zasadniczy nasz wysiłek
duchowy powinien koncentrować się wokół rozpoznania godności, którą
nam nadał Bóg, na dbałości o jej autentyczne przyjęcie. Jako czysty dar nie
jest ona powodem do wynoszenia się nad kogokolwiek. Raczej wzbudza
w nas głęboką wdzięczność, a jednocześnie pragnienie, aby inni także sobie
zdali sprawę z godności, jaką posiadają. Godność uczestnika Bożego życia
zobowiązuje do właściwej postawy moralnej w życiu, a w szczególności do
głębokiego szacunku do innych, którzy także posiadają taką samą godność.
Nasz dramat polega na tym, że nie jesteśmy w pełni świadomi posiadania tej
ogromnej godności. Niektórzy wcale sobie z niej nie zdają sprawy, a inni wiedząc o niej, załamują się, widząc własną słabość. Uważają, że popadając nieustannie w grzechy, nie są godni posiadać takiej godności. I trzeba powiedzieć,
że nikt z nas, nawet najbardziej doskonali, nie są godni posiadać takiej godności. Ona jest prawdziwie absolutnym darem i może zostać przyjęta tylko
jako dar. Zostaliśmy nią obdarowani przy naszym urodzeniu, a potem przez
chrzest wprowadzeni w jej misterium w Chrystusie. Święty Jan w swoim
pierwszym liście pisze:
Obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy.
Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim,
jakim jest (1 J 3,2).
Nasze chrześcijańskie życie charakteryzuje się owym „już jesteśmy, ale jeszcze nie”. Nasza godność dzieci Bożych już jest w nas faktem, ale „jeszcze
nie” stała się pełnią. Już ją w jakiś sposób rozpoznajemy, ale widzimy, że
jeszcze nie potrafimy nią w pełni żyć. Już będąc dziećmi Bożymi, musimy
nieustannie starać się nimi być. Nasze życie jest walką, która w istocie jest
walką o godność. Wydaje się, że Szatanowi chodzi o pozbawienie nas godności dziecka Bożego. Największa pokusa, jaka nas spotyka, polega na zwątpieniu w tę godność. Szatan, podsuwając nam rozmaite namiętności, stara się
doprowadzić nas do całkowitego załamania. Człowiek pozbawiony godności
staje się bezwolnym narzędziem w jego rękach. Dlatego nigdy nie możemy
dać odebrać sobie godności dzieci Bożych, którymi jesteśmy nie przez osobiste zasługi, ale przez Boże upodobanie. To On przez swoją ogromną miłość
do nas dał nam przystęp do siebie i uczynił swoimi dziećmi. Wiara w tę godność jest wiarą nie w siebie i swoją siłę, ale w Jego miłość. Choćby załamało
się w nas wszystko, załamała się wiara w siebie samego, to jednak nigdy nie
możemy sobie pozwolić odebrać wiary w Jego miłość i wybór nas na Jego
dzieci. Rozpoznanie tej godności i jej niepodważalności jest naszą ostoją.
Br. Włodzimierz
–8–
WYKŁAD OJCA MICHAELA CASEY’A OCSO
„SŁOWO STAŁO SIĘ TEKSTEM I ZAMIESZKAŁO
MIĘDZY NAMI.
OBLACKIE SŁUCHANIE W ŚWIECIE”. CZ. II
Prawdziwe lectio divina jest ryzykowne i nieprzewidywalne. Będzie ono niechybnie torpedowało wszystkie nasze wysiłki zmierzające do tego, aby je
kontrolować lub kanalizować jego energię. Podany przez kartuza Gugio czterostopniowy schemat (lectio, meditatio, oratio, contemplatio) jest źle interpretowany, jeżeli jest odczytywany jako metoda pokonywania poszczególnych etapów od lectio do contemplatio [1]. Logicznie ta sekwencja poszczególnych etapów wydaje się oczywista, ale z doświadczenia wiemy, że sposób, w jaki różne etapy tego procesu oddziałują ze sobą, jest bardziej cykliczny niż linearny.
I nie ma żadnej gwarancji, że rozpoczynając lectio na pewno dojdziemy do
contemplatio w trakcie danej sesji lectio divina.
Jako dowód niech służą opowiadania o Antonim Egipskim, Augustynie
i innych. Pisma często pełnią (tam) rolę w uczestniczeniu w tak radyklanej
zmianie horyzontów poznawczych, że dochodzi do nawrócenia. Księgi Pisma Świętego powinny zawierać ostrzeżenie, że ich czytanie może zagrażać
naszemu samozadowoleniu. W rzeczywistości, kiedykolwiek otwieramy Biblię, powinniśmy się modlić o wielką łaskę niedowierzania sobie.
Jeżeli prawdziwie słuchamy Słowa Boga, to musimy burzyć ściany naszego
fałszywego bezpieczeństwa, którymi oddzielamy się od wyzwań, przed jakimi
stawia nas Królestwo. Zawsze sobie przypominam o tym wydarzeniu biblijnym, kiedy prorok Natan przemawia do króla Dawida po tym, jak dopuścił
się on cudzołóstwa i morderstwa. Opowiada mu historię, na którą król reaguje z przewidywalnym świętym oburzeniem. I nagle prorok wstaje, wyciąga
oskarżycielsko palec i oświadcza: Ty jesteś tym człowiekiem (2 Sm 12,7). To samo może spotkać każdego z nas, kiedy czytamy znajomo brzmiący fragment
Pism i reagujemy w zwykły dla nas sposób. Nagle słowo gwałtownie uderza
w nas.
Podobnie jak tłumy, które słyszały przemowę św. Piotra, jesteśmy przejęci
do głębi serca. Oto sposób, w jaki lectio divina działa. Słowo poraża nas łaską
–9–
skruchy. Poprzez monastyczną tradycję znajdujemy powiązanie pomiędzy
lectio i skruchą. Bez żalu czytanie ma tylko charakter poznawczy.
Aby opisać postawę, jaką powinniśmy mieć w naszym podejściu do Słowa
Bożego, tradycja benedyktyńska używa pojęcia wytrwałość (assiduitas), pilność (diligentia), staranność (solicitude). Musimy być czujni i uważni, aby wyłapać wszystkie niuanse natchnionej wypowiedzi. To oznacza pozwolenie obosiecznemu mieczowi na drążenie twardej skorupy naszych przyzwyczajeń,
która odgradza nas od czystego znaczenia tekstu, który rozważamy.
Zbyt często patrzymy na tekst, który mamy przeczytać i dochodzimy do
wniosku, że go znamy i przygotowujemy się do reagowania w zwykły sposób. To, co robimy, to jest projektowanie na tekst naszych wyobrażeń, z którymi przystępujemy do czytania, zamiast pozwalanie tekstowi na mówienie
do nas swoim własnym głosem. To jest „eisegeza” a nie „egzegeza”:
„doczytywanie się w” zamiast „odczytywania z”. Przestajemy słyszeć, a jedynie jesteśmy gotowi słuchać tylko to, co już zaakceptowaliśmy. W takiej sytuacji nie jest niespodzianką, że nasze życie pozostaje niezmienione, nie ewangelizowane.
W celu wyrażenia czci dla tekstu natchnionego musimy podchodzić do niego
ze szczególną uwagą, nie tylko do istoty, ale do każdego słowa, każdej frazy
i każdego zdania. Musimy czytać powoli i rozważać każde słowo. Lectio divina działa w sposób podobny do czynności malowania ściany. Wracamy tam
i z powrotem nad danym obszarem, aby być pewnym, że żaden fragment nie jest pominięty i posuwamy się do przodu bardzo powoli. I następnego dnia wracamy i pokrywamy dany obszar raz jeszcze drugą warstwą.
Często będzie się zdarzać, że to co było niezauważone podczas pierwszego
czytania, staje się widoczne w drugim lub trzecim podejściu. Tak dzieje się,
ponieważ zagłębiamy się w tekst poza powierzchowne i oczywiste znaczenia
zauważane wtedy, kiedy zaczęliśmy czytać.
Zwracając szczególną uwagę na każdy fragment czytanego tekstu musimy
przenieść nasze czytanie do sfery ustno/usznej. To znaczy nie tylko czytać
naszymi oczami, ale także cicho formułując słowa wypowiadać je ustami,
słuchając ich uszami. Wokalizowanie tekstu, który czytamy, z pewnością
spowalnia proces czytania. To również pozwala nam uchwycić poetyckie
kadencje, którymi posłanie biblijne jest wyrażone. Wypowiadając tekst cicho,
powoli, do samych siebie, jesteśmy zdolni uchwycić subtelne, szczególne
aluzje w tekście, ale także bardziej efektywnie osadzić je w naszej pamięci.
– 10 –
Dzięki temu łatwiej jest przypomnieć je sobie w trakcie naszego dnia pracy.
Lectio divina staje się w ten sposób wydarzeniem multimedialnym!
Nieuchronnie znajdziemy w świętym tekście bardzo wiele treści, których nie
da się natychmiast zrozumieć i zastosować. Kiedy to się dzieje, musimy zostać z tekstem, dopóki nie zacznie dostarczać nam przebłysków światła. Instynktownie zaczynamy szukać głębszego znaczenia (sensus splenior). Kiedy
wiara wchodzi w interakcje z tekstem, często widzi więcej niż autor zamierzał pokazać. Część staje się pełniejsza, jeżeli jest odczytywana w kontekście
całego objawienia, i współgra z całym planem zbawienia. Osoby oświecone
przez wiarę słyszą swoje własne serce, które nie było znane natchnionym
autorom, ale które odpowiada na Boże Słowo tutaj i teraz.
Ostatnie dokumenty Soborowe w bólach broniły autentyczności tego, co
jest znane pod pojęciem „sensu duchowego” [2]. Od czasu Orygenesa
z Aleksandrii rozumienie Biblii było podzielone na cztery nurty, jak rzeki
raju (Rdz 2,10). U podstawy stoi dosłowny i historyczny sens. Po drugie,
kiedy Słowo oświeca nasz intelekt i pamięć, zwiększa nasze rozumienie tajemnicy wiary poprzez skojarzenia z tym, w co już wierzymy. To poetyckie
połączenie tekstu i twórczej wyobraźni przenika i poszerza treść wiary. Było
to znane jako sens alegoryczny i często zakłada czysto chrystologiczny
charakter. Po trzecie, kiedy Słowo rzutuje na naszą świadomość, podwyższa
naszą praktyczną percepcję dobra i zła i daje wzrost w sensie moralnym
lub behawioralnym. Po czwarte Słowo wzbogaca także naszą nadzieję poprzez podnoszenie naszych serc i dusz ku Bogu, a więc rodząc naszą modlitwę. To jest określane terminem sens mistyczny (anagogiczny). Lectio divina
wzmacnia naszą wiarę, jest przewodnikiem w postępowaniu i prowadzi do
modlitwy [3].
Jest jeszcze aspekt interaktywny lectio divina. Naszą rolą jest nadawać kształt
temu, co przeczytaliśmy. Zgodnie z założeniem scholastyki: „Cokolwiek jest
otrzymywane, jest otrzymywane zgodnie z miarą otrzymującego” – Quidquid
recipitur, per modum resipientis recipitur. To oznacza, że jesteśmy zdolni uchwycić
Słowo Boga nie w jego wiecznej nieskończoności, ale tylko na tyle, na ile
przemawia do naszych obecnych doświadczeń jako wspólnoty i osób. Słyszymy tylko to, co musimy usłyszeć. To co słyszymy odnosi się do nas, ale
niekoniecznie musi odnosić się do wszystkich.
Stąd doświadczenie dostarcza nam klucza do zrozumienia tego, co czytamy.
Dwunastowieczni Cystersi zwykli byli mówić o „Księdze doświadczeń” [4].
– 11 –
Rozumie się przez to, że uważali, że czytelnik ma w każdej ręce jedną książkę: w jednej jest książka tekstu, w drugiej książka doświadczeń. Osobiste doświadczenie było uważane za matrycę, która czytającemu pomagała głębiej
przeniknąć tekst i odwrotnie, tekst pomagał czytelnikowi głębiej zrozumieć
sens doświadczeń. W takim ujęciu proces czytania jest jak oglądanie meczu
tenisa: od tekstu do doświadczenia, do tekstu, do doświadczenia, aż nastąpi
zespolenie horyzontów [5]. Czytamy Biblię w naszej konkretnej sytuacji i ta
szczególna sytuacja czyni nasze czytanie wyjątkowym. Nasze własne życie
i nasz świat miesza się z tekstem natchnionym, aby stworzyć takie przesłanie, w którym objawienie dotyczy rzeczywistości, w której my żyjemy, poruszamy się i istniejemy.
To właśnie element interaktywny w lectio divina zapewnia nam, że jest to nie
tylko środek otwarcia się Boskiego objawienia na nas, ale staje się ono także
czynnikiem w duchowej umiejętności czytania. Stąd lectio divina jest źródłem
nie tylko wiedzy o Bogu; ono prowadzi nas do głębszego i całościowego poznania siebie. To dlatego św. Atanazy mówi o Piśmie jako o zwierciadle,
w którym możemy zobaczyć siebie wyraźnie [6].
Siłą takiego podejścia do lectio divina jest to, że ono aktualizuje Boże Słowo
[7]. Zaczynamy być zaangażowani nie tylko na poziomie racjonalnym, ale
także uczuciowo i dlatego ma ono siłę, aby motywować nas do lepszego życia i głębszej świadomości Boga w kontekście naszej sytuacji życiowej. Słabością tego podejścia jest jego podatność na subiektywizm, który może
powodować, że czytelnicy nie są przemienieni przez słowo, ale po prostu
utwierdzeni w swoich własnych przekonaniach. Ich uprzedzenia są utwierdzone i ich zaślepienie pozostawione w ciemności. To właśnie dlatego religijni fundamentaliści i fanatycy mogą powoływać się na Biblię w celu poparcia
swoich radykalnych poglądów i czasami usprawiedliwienia zbrodniczych
działań, które pozostają w sprzeczności z ideałami chrześcijańskimi.
Przypisy:
1.
2.
Zobacz Guigo II, Scala Claustralium, 2–7, SChr 163, (Paris Cerf
1980 ), str. 82–96
Jak pisze Benedykt XVI w Verbum Domini 38. Pontyfikalna Komisja
Biblijna „Interpretacja Biblijna w Kościele”. Część II, Pytania Hermeneutyczne, Sekcja B: Znaczenie Pism Natchnionych, Podsekcja 1,:
Sens Duchowy, Podsekcja 2. Głębszy Sens. „Możemy definiować
głębszy sens, tak jak jest rozumiany przez wiarę chrześcijańską, jako
– 12 –
3.
4.
5.
6.
7.
znaczenie wyrażone przez tekst biblijny w trakcie jego czytania, pod
wpływem Ducha Świętego, w kontekście Paschalnej Tajemnicy Chrystusa i nowego życia, które z niej wypływa”.
Zobacz M. Casey: Poziomy świadomości, w „Święte Czytanie”, str. 51
–76.
W Bernard z Clairvaux, Super Cantica 3:1, ( SBOp 1:14 ); Aelred z
Rievaulx Sermo 51:6; (CCCM 2b, str. 2 )
Ta hermeneutyka jest kompatybilna z ukazaną przez Hansa Georga
Gadamera w „Prawda i Metoda” (Londyn: Sheed&Ward, 1965); Zob.
także M. Casey: „ Księga Doświadczeń: Zachodnia Sztuka Lectio
Divina ), w Tjurunga 81 (2011), str. 35–58, szczególnie 54–57;
„Integracja w Interpretacji: Słuchanie Autentycznego głosu św. Benedykta”, New Norcia Studies 20 (2012), str. 51–58.
„… wydaje mi się, że te słowa (Psalmu) stają się jak zwierciadło dla
osoby śpiewającej je, tak że może ona dostrzec siebie i emocje swojej
duszy, i tak dotknięta może recytować je. W rzeczywistości ten, kto
słyszy takiego czytającego, otrzymuje pieśń wyśpiewaną tak, jakby
była o nim samym (śpiewającym), a także będąc przekonanym przez
jego świadomość, będąc rozdarty pokaja się, lub słysząc o nadziei,
która istnieje w Bogu i widząc sukurs możliwy dla wierzących – jak
taki rodzaj łaski istnieje dla niego – raduje się i zaczyna dziękować
Bogu… a więc, reasumując, cały psalm jest jednocześnie wyśpiewywany i komponowany przez Ducha Świętego tak, że w tych samych słowach, jak powiedziano wcześniej, przypływ naszej duszy może być
uchwycony, i to wszystko co zostało powiedziane jako dotyczące nas,
i to samo wychodzi od nas jako nasze własne słowa, jako pamięć naszych emocji w nas i jako temperowanie naszego życia”. List do Marcelinusa 12, Przetłumaczone w serii The western Spitytuality, (New
York, Paulist Press, 1980), str. 111.
Zob. sekcja „ Aktualizacje” w The Interpretsation of the Bible in the
Church Sekcja IV A.
Cdn.
Tłumaczenie Piotr Szudy
– 13 –
Lectio divina
ZAWIERZENIE SŁOWU
HBR 3,7–4,13
Dlatego, jak mówi Duch Święty:
„Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie,
8 nie zatwardzajcie serc waszych jak podczas buntu
w dzień kuszenia na pustyni,
9 gdzie kusili Mnie ojcowie wasi, wystawiając na próbę,
chociaż widzieli dzieła moje przez lat czterdzieści.
10 Rozgniewałem się przeto na to pokolenie
i powiedziałem: Zawsze błądzą w sercu.
Oni zaś nie poznali dróg moich,
11 toteż przysiągłem w swym gniewie:
Nie wejdą do mego odpoczynku”.
7
Jest to fragment Psalmu 95 używanego jako Invitatorium na początku
pierwszej modlitwy Oficjum w ciągu dnia. My w Tyńcu odmawiamy go
przed Jutrznią. Jest to wezwanie, które doskonale oddaje problem zatwardzenia serca. Nie zatwardzajcie serc waszych – czyli: otwórzcie serca na głos
Boga. Zasadniczą funkcją Słowa Bożego jest apel, wezwanie, zachęta, propozycja, prośba o otwarcie na komunię. Stąd otwarcie naszego serca jest
podstawą przyjęcia Bożego Słowa. Jeżeli go brak, sami zamykamy się na
łaskę, jaka do nas może przyjść. Stąd autor Listu do Hebrajczyków dalej
apeluje:
Baczcie, bracia, aby nie było w kimś z was przewrotnego serca niewiary, której skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego, 13 lecz zachęcajcie
się wzajemnie każdego dnia, póki trwa to, co zwie się dziś, aby ktoś
z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu. l4 Jesteśmy bowiem współuczestnikami Chrystusa, jeśli pierwotną nadzieję do końca
zachowamy silną.
12
To jest wspaniały tekst pokazujący, co się w nas dzieje. Należy pamiętać, że
wiarę w biblijnym sensie trzeba kojarzyć z zawierzeniem. Oznacza ona ufność, zawierzenie, czyli jest ona relacją osobową. Kiedyś nas uczono, że
wiara jest „przyjęciem za prawdę czegoś, co Bóg objawia, a Kościół podaje
do wierzenia jako objawione”. W tej definicji wiara kojarzy się z zastępni– 14 –
kiem wiedzy. Można coś wiedzieć – przyjąć za prawdę jako wiedzę, a jeżeli
nie mamy wiedzy, to przyjmujemy za prawdę coś na zasadzie wiary. Zupełnie nie o to chodzi w wierze biblijnej. Wiara to zawierzenie osobie, jej słowu. Przy składaniu ślubów małżeńskich małżonkowie nie wiedzą, co ich
czeka i nie o wiedzę w odniesieniu do ślubowania im chodzi, ale o zawierzenie, które powoduje, że powstaje relacja, żywa więź w miłości. Potem przeradza się ono we wspólny wysiłek i wytrwałość w realizowaniu w prawdzie
tego, co się wzajemnie ślubowało. Przewrotne serce niewiary oznacza brak
zaufania, brak wejścia w relację zawierzenia Bogu i Jego obietnicy.
Może dobrze ilustruje wiarę pewna dowcipna anegdota żydowska:
Podczas suszy Żydzi przyszli do rabina z prośbą:
– Rabbi, zrób coś, pomódl się, żeby Pan Bóg deszcz zesłał.
On się spytał:
– A wierzycie, że mogę to sprawić?
Oni na to:
– Oczywiście!
Rabbi na to:
– To gdzie macie parasole?
Istnieje duch niewiary – niby wierzymy, ale tak naprawdę nie wierzymy: …
której skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego. Brak wiary sprawia, że Bóg staje
się „On”, który jest tam, a my, a właściwie nasze ego, jesteśmy tu. Nie ma
żywej więzi. Bóg albo jest w naszym centrum, albo Go w ogóle nie ma. Bóg
na orbicie okołoziemskiej to jest bożek. Święty Augustyn mówił: Bóg jest
bliżej mnie niż ja sam siebie. Tak jest, gdyż On jest źródłem naszej tożsamości, ja jestem Jego odblaskiem, obrazem, odpowiedzią. Mistyczka cysterska mówiła, że „Bóg jest Ja, a ja jestem ty”.
… lecz zachęcajcie się wzajemnie każdego dnia, póki trwa to, co zwie się dziś, aby ktoś
z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu. Innymi słowy: Umacniajcie
się wzajemnie, bo każdy z was jest pod presja pokus takich czy innych. Takie
jest życie na świecie. Ciało według św. Pawła to my zwróceni do świata – ja
w świecie – świecie, którym rządzą trzy pożądliwości: oczu, ciała i pycha
tego życia. Te pożądliwości nas zwodzą, obiecują gruszki na wierzbie. Niestety często dajemy się na to nabrać. I dlatego mamy się wspierać, szczególnie w małżeństwie, we wspólnocie oblatów. Pomagajmy sobie, żebyśmy nie
dali się zwieść. Jeżeli zostaniemy sami, zatomizowani, to nas ten świat po– 15 –
chłonie. Trzeba tworzyć środowisko, które trzyma się pewnych wartości,
czegoś, na czym można budować.
… co zwie się dziś − czyli to, co jest naszym życiem, które dzisiaj jest, ale się
skończy. Potem będzie wieczność. Jesteśmy bowiem współuczestnikami Chrystusa
− poprzez chrzest, jak mówi św. Paweł, zostaliśmy zanurzeni w śmierć Chrystusa, by razem z Nim żyć tym życiem, jakim On teraz żyje, czyli w zmartwychwstaniu. Jesteśmy Ciałem Chrystusa. …jeśli pierwotną nadzieję do końca
zachowamy silną − nadzieja jest naszą siłą, która pozwala odeprzeć wszystkie
pokusy.
15 W
tym, co jest powiedziane:
Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie,
nie zatwardzajcie serc waszych jak podczas buntu!
16 Kim
rzeczywiście są ci, którzy usłyszawszy zbuntowali się? Czyż to nie
ci wszyscy, którzy wyszli z Egiptu pod wodzą Mojżesza? 17 Na kogo to gniewał się przez lat czterdzieści ? Czy nie na tych, którzy zgrzeszyli, a których
trupy rozrzucił po pustyni? 18 Którym to zaś poprzysiągł, że nie wejdą do Jego
odpoczynku, jeśli nie tym, którzy nie byli posłuszni? 19 Widzimy zatem, iż nie
mogli wejść z powodu niedowiarstwa.
Pamiętamy historię z Pięcioksięgu, gdy Izrael wędrował przez pustynię. Po
wysłaniu zwiadowców zwątpili, że nie uda im się zdobyć miast i osiedlić
w Kanaanie i dlatego Pan Bóg ich zawrócił. Kazał im chodzić czterdzieści
lat, aż wymrze to pokolenie, które zwątpiło. Weszły do Ziemi Obiecanej dopiero ich dzieci. Według Pisma tylko Jozue i Kaleb z tego pokolenia ocaleli
i weszli, choć pewnie byli także inni. Pismo ukazuje obietnicę Bożą w pełni
zrealizowaną. Śmierć jest konsekwencją braku zawierzenia. W naszym przypadku Pan Jezus mówi: „proście, o cokolwiek chcecie, ale wierzcie, że otrzymacie”. Jeżeli braknie wam wiary, że otrzymacie, to się nie dziwcie, że nie
otrzymacie. W modlitwie musimy zawierzyć, że rzeczywiście Bóg nas wysłucha.
1 Lękajmy
się przeto, gdy jeszcze trwa obietnica wejścia do Jego odpoczynku,
aby ktoś z was nie mniemał, iż jest jej pozbawiony. 2 Albowiem i myśmy
otrzymali dobrą nowinę, tak jak i tamci, lecz tamtym słowo usłyszane nie
było pomocne, gdyż nie łączyli się przez wiarę z tymi, którzy je usłyszeli.
3 Wchodzimy istotnie do odpoczynku my, którzyśmy uwierzyli, jak to
powiedział: Toteż przysiągłem w swym gniewie: Nie wejdą do mego odpoczynku,
aczkolwiek dzieła były dokonane od stworzenia świata. 4 Powiedział bo– 16 –
wiem [Bóg] na pewnym miejscu o siódmym dniu w ten sposób: I odpoczął
Bóg w siódmym dniu po wszystkich dziełach swoich. 5 I znowu tamże: Nie wejdą
do mego odpoczynku. 6 Wynika więc z tego, że wejdą tam niektórzy, gdyż ci,
co wcześniej otrzymali dobrą nowinę, nie weszli z powodu niepo­
słuszeństwa, 7 dlatego Bóg na nowo wyznacza pewien dzień – dziś – po
upływie dłuższego czasu, mówiąc przez Dawida, jak to przedtem zostało
powiedziane: Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych!
Ten tekst jest pisany na tle polemiki z Żydami. Prawda o tym, że Izrael musiał przez czterdzieści lat włóczyć się po pustyni, że nie weszli do Ziemi
Obiecanej ci, którzy wyszli z Egiptu, została przez autora Listu do Hebrajczyków wykorzystana jako obraz tego, że Żydzi przez to, że nie uwierzyli
w Jezusa Chrystusa, Tego który się narodził i przyszedł, głosił ewangelię,
znowu są w buncie i dlatego nie wchodzą do Bożego odpoczynku. Odpoczynek jest wyraźnym nawiązaniem do opisu stworzenia z Księgi Rodzaju,
w którym Bóg w siódmym dniu odpoczął. Odpoczynek Boży to wieczny
szabat czyli Królestwo Boże. Szabat z Bogiem jest wspólnotą z Nim.
Ten temat w bardzo dramatyczny sposób pojawił się w działalności Pana
Jezusa, gdy spierał się z Żydami odnośnie do szabatu, kiedy jakoby z upodobaniem wtedy uzdrawiał. Oni Mu zarzucali: Dlaczego robisz to, czego nie
wolno robić w szabat? Potraktowali uzdrowienie jako pracę, a tym samym
Jego tak, jakby był uzdrowicielem, coś na podobieństwo naszego znachora.
A tutaj nie o samo uzdrawianie chodziło, nie była to zwykła praca tylko znak
obecności Boga żywego tu i teraz. To właśnie należało robić w szabat, bo
szabat jest miejscem spotkania z Bogiem. To było inne wypowiedzenie orędzia: Królestwo Boże pośród was jest. On sam jest tym królestwem. Żydzi
powinni to odczytać z tego, czego dokonywał, z samych wydarzeń. Nie zrozumieli tego i odrzucili Jezusa. W tym przejawiła się ich zatwardziałość serca
i dlatego nie wchodzą oni do Bożego odpoczynku, a wchodzą ci, którzy zawierzyli, poszli za Chrystusem. Mojżesz wyprowadził Izraelitów z Egiptu
i jednocześnie zapowiedział, że Bóg pośle im proroka podobnego do niego.
Tym prorokiem miał być mesjasz i to właśnie się realizowało w Osobie Jezusa Chrystusa, nowego Prawodawcy.
Gdyby bowiem Jozue wprowadził ich do odpoczynku, nie mówiłby potem o innym dniu. 9 A zatem pozostaje odpoczynek szabatu dla ludu Bożego. 10 Kto bowiem wszedł do Jego odpoczynku, odpocznie po swych
czynach, jak Bóg po swoich. 11 Spieszmy się więc wejść do owego odpoczynku, aby nikt nie poszedł za tym samym przykładem nieposłuszeń8
– 17 –
stwa. 12 Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki
miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów
i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. 13 Nie ma stworzenia,
które by dla Niego było niewidzialne; przeciwnie, wszystko odkryte jest
i odsłonięte przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek.
To jest perspektywa eschatologiczna − w każdym momencie naprawdę stoimy już przed Bogiem. Dzisiaj nazywamy to sądem, a sąd kojarzymy z karą.
Tutaj jednak nie chodzi o sąd, ale o to, że w sumieniu w każdym momencie
jesteśmy przed Bogiem. I to dzisiaj wybieramy Boga albo Go odrzucamy.
Zawierzamy Mu albo szukamy dla siebie jakiegoś innego ratunku, jakichś
zabezpieczeń, zasłon, miejsc ucieczki… Albo zatem wchodzimy w zawierzenie Bogu i Jego słowu, albo nie. Słowo w tekście Hbr uzyskuje charakter
osobowy, ono samo z siebie przenika, osądza i właściwie utożsamiane jest
z samym Bogiem: Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz
obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić
pragnienia i myśli serca. Jest to słowo Boże, które do nas przychodzi, jest nam
głoszone. Jezus Chrystus jest tym żywym słowem, ale nie tylko w tym, co wypowiada ustami, co mówi, ale On sam w swojej miłości do końca jest żywym
słowem.
Słowo przemawia tak, jak w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie przemówił pobity człowiek do Samarytanina, który wzruszył się głęboko. Człowiek
pobity nic nie mówił, leżał jak nieżywy, jednak sama sytuacja mówiła, a wręcz
krzyczała. Kapłan i lewita przeszli obok, a Samarytanin usłyszał to wołanie. To
było żywe słowo, które uderzało w samo serce, w sumienie. Istnieje jednak problem przyjęcia go albo zagłuszenia w sobie, czyli szukania usprawiedliwienia dla
siebie. Można sobie pomyśleć, że kapłan i lewita szli na służbę do Jerozolimy.
Gdyby dotknęli się trupa, to zaciągnęliby nieczystość i nie mogliby podjąć od
razu służby w świątyni, musieliby się poddać oczyszczeniu, które trwało chyba
tydzień. Dlatego mówili w sobie: „Panie miej nas za usprawiedliwionych, bo
jeżeli to jest trup, to nie możemy Ci służyć, a my przecież idziemy na służbę
w Świątyni”. Można przypuszczać, że tak się usprawiedliwiali w oparciu o bardzo religijne motywy, jednak była to obrona przed Słowem, które docierało do
samego serca. Ono samo w sobie ma tę siłę przebicia, jednak człowiek może
powiedzieć: „Nie!”. Pamiętamy słowa Jana Pawła II wypowiedziane na Błoniach w Krakowie: „Czy człowiek może powiedzieć Bogu: Nie?” Może powiedzieć, bo jest wolną istotą i odpowiedź jest jego wyborem. Jednak wpierw zanim odpowie, musi usłyszeć.
– 18 –
Słowo Boże jest „żywe”, ale to nie odnosi się jedynie do słowa wypowiadanego.
Przede wszystkim żywe jest całe świadectwo odwiecznego Logosu, który stał
się Ciałem. Wpierw jest ono dowodem, że można być Człowiekiem będąc na
ziemi. Czasami usprawiedliwiamy się, że jakoś trzeba żyć, trzeba sobie radzić.
Często radzenie sobie oznacza pójście na kompromis. Pan Jezus stał się Człowiekiem i to w pełni. Dogmat wiary mówi, że w Nim jest bóstwo i człowieczeństwo bez zmieszania natur i bez uszczerbku jednej natury w stosunku do
drugiej. To znaczy, że choć był Bogiem, nie odbierało to niczego z Jego człowieczeństwa poza jednym, że był bez grzechu. Jednak na początku natura ludzka była bez grzechu pierworodnego. I podobnie Jego człowieczeństwo nie ujmowało w niczym bóstwu. Jak to pogodzić w rozumie, to jest inna sprawa!
Niemniej taki jest dogmat wiary. Będąc człowiekiem, chodząc po ziemi, zrealizował w pełni to, do czego Bóg nas wzywa. Pokazał nam, że można być człowiekiem, można żyć w pełni po Bożemu tutaj tak, jak Bóg zamyślił, mimo tego,
że ten świat jest zły, czego Jezus sam doświadczył i przyjął na siebie.
Podstawową sprawą jest umiejętność słuchania. Pan Jezus mówił, że Jego pokarmem jest pełnienie woli Ojca. Powiedział to w Samarii w rozmowie przy
studni (zob. J 4,33). To oznacza nieustanną otwartość. Gdzie indziej mówił, że
nie robi niczego innego tylko to, co się Ojcu podoba, co jest Jego wolą. Wszystko, co mówi, pochodziło ze słuchania Ojca. Cały czas żył dogłębnie słuchając
Boga i z głębi dawał na to słowo Ojca prawdziwą odpowiedź. Ta prawdziwa
odpowiedź jest jednocześnie rodzeniem się prawdziwego Ja w Jego człowieczeństwie. Fundamentem naszej odpowiedzi jest ogołocenie, odarcie z różnych
osłon, które najczęściej zbudowane są na lęku albo na własnych chęciach. Kto
chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii,
zachowa je (Mk 8,35). Boimy się, że coś stracimy, bo jak zaczniemy żyć w pełni,
to Bóg może zażądać od nas wszystkiego tak, jak od bogatego młodzieńca:
„Sprzedaj wszystko, co masz i chodź za mną” – człowiek boi się zostać bez
zabezpieczenia. To jednak pokazuje, jak brak nam ufności, prawdziwego zawierzenia Bogu.
Br Włodzimierz
– 19 –
Moja droga do oblatury
ŚPIESZĘ…
Jeśli więc śpieszysz do ojczyzny niebieskiej, przestrzegaj najpierw z pomocą Chrystusa tej
maleńkiej Reguły, którą pisaliśmy dla początkujących. (RegBen 73,8)
Śpieszę więc i przyrzekłam przestrzegać, z pomocą Chrystusa, tej maleńkiej Reguły…
którą otrzymałam z rąk O. Włodzimierza, a która została napisana, dla początkujących, takich jak ja…
Kiedy mój „Anioł Stróż”, Teresa, poprosiła mnie o kilka słów o mojej drodze do oblatury, zastanawiałam się od czego zacząć, jak to się właściwie stało, że w moim życiu pojawił się Tyniec? Wprawdzie z Łodzi do Krakowa nie
jest najdalej, ale też nie najbliżej. Teraz wiem, że odległość nie jest żadną
przeszkodą, co najwyżej trudnością, ale do pokonania. Przyjeżdżając po raz
pierwszy do Opactwa na rekolekcje z postem, prowadzone przez o. Włodzimierza, wówczas przeora klasztoru, nie miałam świadomości szukania Boga.
Prawdę mówiąc szukałam ciszy, spokoju i miejsca, gdzie mogłabym spotkać
się z własnymi myślami, ale chyba bez związku z Bogiem. To dlaczego klasztor? Ja nie wiedziałam, ale Bóg z pewnością wiedział, dlaczego Tyniec. Bóg
był obecny w moim życiu zawsze. Tak jak wspominał zmarły niedawno Wojciech Kilar, zawsze miałam świadomość obecności Kogoś, Kto patrzy,
wszystko wie, przed Kim czuje się respekt. Ale ta świadomość obecności nie
miała tego właściwego wymiaru obecności Boga zawartego w miłości do nas.
Miłość Bożą, jako najważniejszą wartość w życiu, odkryłam dopiero w Tyńcu. Jednocześnie mam świadomość, że jak mówił Grzegorz z Nyssy, zawsze
jestem na początku, wciąż od początku zaczynam. Co uświadomię sobie, że
wiem, rozumiem, to pojawiają się rzeczy nowe i od początku… I tak będzie
do końca życia. To bardzo dla mnie miła świadomość.
Chcę powiedzieć o kilku ważnych dla mnie datach. 16 stycznia przyszłam na
świat w domu rodzinnym, 19 marca tego samego roku w kościele pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny w Pabianicach uzyskałam nową tożsamość jako córka Boga o imieniu Krystyna i wreszcie po 65 latach, 15 grudnia
2013 roku, kiedy składałam przyrzeczenia oblackie wobec Boga i Wspólnoty
tynieckiej, na ręce Ojca Włodzimierza Zatorskiego, ofiarowałam się Bogu
wszechmogącemu, Pan wypełnił mnie taką radością, że urodziłam się na
nowo!
– 20 –
Nie byłam w stanie zapanować nad swoimi emocjami i wreszcie przy spotkaniu opłatkowym, bez ogródek stwierdziłam wszem i wobec, że po prostu
jestem szczęśliwa.
Nim jednak do tego szczęścia doszłam, długa i wyboista była moja droga.
Moje tradycyjne, mieszczańskie wychowanie, niedzielne wspólne wyjścia do
kościoła z rodzicami i rodzeństwem spowodowały w pewnym momencie
bunt przeciwko powielanym schematom. Niezwykła chęć, potrzeba samodzielności spowodowały, że jako dwudziestolatka stanęłam na ślubnym kobiercu, a jakże ślub kościelny z pompą, w łódzkiej katedrze. Potem macierzyństwo, które dało mi ogromną radość, ale proza życia i już coraz mniej
świadoma obecność Boga. Wciąż obecny, ale daleki i jakby niezrozumiały,
a może nawet niepotrzebny. Bo trzeba skończyć studia, bo absorbująca praca, bo dziecko, bo mąż zawiódł… Rozpędzona w wirze życia miałam świadomość Jego istnienia, ale jakbym nie słyszała, albo nie chciała usłyszeć zaproszenia do spotkania z Nim. Do zobaczenia, że można żyć inaczej, że
można robić to samo, ale nie tak samo, że Bóg przychodzi do nas sam, tylko
musimy umieć otworzyć swoje serca na Jego miłość. Musimy Go po prostu
chcieć.
– 21 –
Kiedy po pierwszych rekolekcjach w Tyńcu zrozumiałam, że to nie przypadek sprawił, że się tu znalazłam, wiedziałam, że będę tu wracać. Ten pierwszy w moim życiu kontakt z klasztorem, czas wyznaczany przez post i modlitwę, czytanie w porze obiadu o Ojcach Pustyni, zafascynował mnie do tego
stopnia, że wiedziałam po powrocie do domu, że będę tu przyjeżdżała. Jeszcze nie wiedziałam, że to Łaska Boża, ale bardzo tego pragnęłam. Tak się
zaczęło. Kolejne rekolekcje, warsztaty, seminaria. Tyniec piękniał. „Ruina”
wyrastała na moich oczach. Każdy kolejny pobyt ubogacał mnie w wiedzę,
ale przede wszystkim otwierało się powoli moje serce. Zaczęłam odbierać
świat nie tylko zmysłami, ale przede wszystkim okiem umieszczonym w moim sercu. I to, co jest dla mnie najpiękniejszą świadomością, to, jak mówi
o. Włodzimierz, że On przychodzi do nas zawsze zaskakując, niespodziewanie, jakby spełniając nasze pragnienia, ale niekoniecznie tak jak to sobie wyobrażamy, a przede wszystkim kocha nas bezwarunkowo.
Jedną z pięknych Bożych „niespodzianek” był dla mnie udział w koncercie
podczas III Ogólnopolskiego Zjazdu Oblatów Benedyktyńskich. Lubię śpiewać, czytać głośno (dużo wprawy nabrałam przy czwórce wnuków) i miałam
takie ciche marzenie kiedyś sprawdzić swoje umiejętności, a tu niespodziewanie pojawiła się właśnie taka okazja…
Przygotowując się z siostrami i braćmi do koncertu odkryłam radość
wspólnej pracy i fakt, że
można robić to co się
lubi niekoniecznie od
razu
na
poziomie
„olimpijskim”, i że zdumiewająca jest bliskość
oparta na tak fundamentalnej wartości jaką jest
Boża Miłość, za którą
dziękuję. Dziękuję Bogu
że mi ją dał, dziękuję
o. Włodzimierzowi, że pomógł mi ją znaleźć, dziękuję Teresie za „anielską”
opiekę i życzliwość.
Krystyna oblatka tyniecka
– 22 –
Wydarzenia
Nasza wspólnota rozrasta się liczbowo
i rozszerza terytorialnie. Podczas Rekolekcji Adwentowych w Łomży na ręce
o. Konrada podanie o przyjęcie do nowicjatu w Opactwie Tynieckim, idąc w ślady
Marii Rochowicz, złożyła Ania Bloch. Terytorialnie związana jest z Łomżą, ale sercem z Tyńcem. Było to 15 grudnia 2013.
I tak zakończyliśmy ubiegły rok.
Z kolei podczas Rekolekcji Adwentowych
w Tyńcu Magda Wesołowska z Jeleniej
Góry dojrzała do rozpoczęcia nowicjatu
również w Tyńcu. Uroczyste przyjęcie odbyło się 11 stycznia 2014
w kościele tynieckim. Magda złożyła podanie na ręce
naszego
opiekuna
o. Włodzimierza w obecności sporego grona oblatów zgromadzonych na
pierwszym w tym roku
dniu skupienia. Niezwykłe
w tym dniu było to, że
udało się nam zachować
milczenie podczas obiadu.
Słychać było tylko brzęk
sztućców, niestety głos
lektora, płynący z głośnika
był prawie niesłyszalny.
Natomiast nic nie mogło
zagłuszyć śpiewu o. Włodzimierza w czasie kolędowania podczas spotkania
w Sali zielonej. tl
– 23 –
BENEDYKTYŃSKIE DNI SKUPIENIA
TEMAT PRZEWODNI – ŁAD I POKÓJ
GIETRZWAŁD, 21-23 LUTY 2014
PROWADZĄCY: O. WŁODZIMIERZ ZATORSKI,
BENEDYKTYN Z TYŃCA
Mnich benedyktyński przybliży również MODLITWĘ WEWNĘTRZNĄ
(modlitwa nieustanna, modlitwa serca, modlitwa Jezusowa, medytacja)
– 24 –
21.II (piątek)
od 17.00 – zakwaterowanie: Archidiecezjalny Dom Rekolekcyjny w Gietrzwałdzie, ul. Klasztorna
18.00 – MSZA ŚWIĘTA w kaplicy Domu Rekolekcyjnego
19.00 – kolacja
19.45 – Konferencja I
20.30 – Lectio divina (czytanie i rozważanie fragmentu Pisma
Świętego)
– Kompleta
22.II (sobota)
przed śniadaniem czas na osobistą modlitwę w ciszy, w kaplicy
8.00 – śniadanie
8.30 – Jutrznia
9.15 – Konferencja II
10.45 – Przygotowanie do liturgii Mszy Świętej – nauka śpiewu
12.00 – MSZA ŚWIĘTA w kaplicy Domu Rekolekcyjnego
13.00 – obiad (zgodnie z tradycją praktykowaną w klasztorach
benedyktyńskich posiłek jemy w milczeniu, słuchając
czytanego przez lektora tekstu)
13.30 – chorał gregoriański ze Scholą „Węgajty” (nauka śpiewu
Nieszporów)
14.30 – czas na prywatne skupienie, indywidualne rozmowy z
Mnichem, spowiedź, spacer, itp.
16.00 – Konferencja III
– 25 –
17.15 – Nieszpory
18.00 – kolacja
18.30 – Lectio divina
19.30 – Adoracja Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie
– Kompleta
23.II (niedziela)
przed śniadaniem czas na osobistą modlitwę w ciszy, w kaplicy
8.00 – śniadanie
8.30 – Jutrznia
9.00 – Konferencja IV
11.00 – MSZA ŚWIĘTA w kaplicy Domu Rekolekcyjnego
z błogosławieństwem na zakończenie rekolekcji
i dobre ich owoce w życiu.
12.30 – obiad
Pamiętajmy o Piśmie Świętym!
Koszt uczestnictwa w rekolekcjach:
175 zł od osoby (noclegi, wyżywienie, koszty organizacyjne).
45 zł od osoby dojeżdżającej – (koszty organizacyjne oraz kawa, herbata, ciastka).
Dojeżdżający mają możliwość skorzystania z indywidualnego wyżywienia w cenach:
śniadanie, kolacja po 15 zł, obiad - 20 zł.
Zgłoszenia przyjmuje i informacji udziela : Barbara Marszałek, koordynator
Wspólnoty BENEDICTUS,
tel. komórkowy: 603 746 633; e-mail: [email protected]
– 26 –
PONIEDZIAŁEK 3.
II. 2014
17.00 – Dom Parafialny przy Katedrze
– uroczyste zapalenie świecy – symbolu obecności Chrystusa wśród
nas
– wezwanie do Ducha Świętego
– Nieszpory
– Lectio Divina Hbr 3,7–4,13
– Dzielenie się Słowem Bożym
– Rozmowy na kanwie Komentarza do RB z miesiąca stycznia
– Sprawy bieżące Wspólnoty
Eucharystia w Bazylice Katedralnej
DZIEŃ SKUPIENIA OBLATÓW W TYŃCU
SOBOTA 15. II. 2014
09:00
Próba śpiewu Scholi
09:30
Próba śpiewu wszystkich
10.00
Spotkanie z o. Włodzimierzem w Sali zielonej na Opatówce, konferencja – komentarz do Katechizmu
11.00
Msza Święta w kościele
12.00
Adoracja Najświętszego Sakramentu, okazja do spowiedzi
12.50
Modlitwa w ciągu dnia w kościele
13.00
Obiad
13.45 – 14.45
Spotkanie w Sali zielonej, sprawy organizacyjne; Lectio
divina
15.00
Godzina czytań w kościele
– 27 –
WARSZAWSKIE SPOTKANIA BENEDYKTYŃSKIE
Temat:
Współpraca, czyli czemu pytać o radę (RB 3) o. Szymon Hiżycki OSB
21. lutego w piątek Ursynów
Parafia bł. Edmunda Bojanowskiego:
20.00
20.45
21.10
Msza św. z homilią
Agapa
Konferencja tematyczna i spotkanie zakończone Kompletą
22. lutego w sobotę kościół ss. sakramentek
na Rynku Nowego Miasta:
9.00
Ok. 9.45
10.00
10.45
Msza św. z homilią
Adoracja Najświętszego Sakramentu
Konferencja tematyczna
Spotkanie w salce zakończone Modlitwą w ciągu dnia
z Liturgii Godzin
KALENDARIUM
2.II
3.II
10.II
14.II
15.II
Ofiarowanie Pańskie
Spotkanie grupy Benedictus w Olsztynie
Św. Scholastyki Dziewicy
Świętych Cyryla i Metodego Patronów Europy
Dzień skupienia oblatów tynieckich w Opactwie Benedyktynów
w Tyńcu początek godzina 9-ta
21-22.II Benedyktyńskie Spotkania w Warszawie Współpraca, czyli czemu
pytać o radę (RB 3) (O. Szymon Hiżycki OSB)
21-23.II Rekolekcje w Gietrzwałdzie Ład i pokój (O. Włodzimierz Zatorski OSB)
– 28 –

Podobne dokumenty

listopad - Opactwo Benedyktynów w Tyńcu

listopad - Opactwo Benedyktynów w Tyńcu sa: kto chce zachować swoje życie – w tym przypadku poczucie własnej godności według wyobrażeń, jakie posiada, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu – czyli powierzy się prawdzie, wierzą...

Bardziej szczegółowo