ROMEO I JULIA
Komentarze
Transkrypt
ROMEO I JULIA
William Shakespeare ROMEO I JULIA OSOBY 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. 24. 25. ESKALUS â” ksiÄ…ÅÄ™ panujÄ…cy w Weronie PARYS â” mÅ‚ody WeroneÅ„czyk szlachetnego rodu, krewny ksiÄ™cia MONTEKI KAPULET STARZEC â” stryjeczny brat Kapuleta ROMEO â” syn Montekiego MERKUCJO â” krewny ksiÄ™cia BENWOLIO â” synowiec Montekiego TYBALT â” krewny Pani Kapulet LAURENTY â” ojciec franciszkanin JAN â” brat z tegoÅ zgromadzenia BALTAZAR â” sÅ‚uÅÄ…cy Romea SAMSON GRZEGORZ ABRAHAM â” sÅ‚uÅÄ…cy Montekiego APTEKARZ TRZECH MUZYKANTÓW PAÅ PARYSA PIOTR DOWÓDCA WARTY PANI MONTEKI â” maÅ‚Åonka Montekiego PANI KAPULET â” maÅ‚Åonka Kapuleta JULIA â” cÃrka KapuletÃw MARTA â” mamka Julii Obywatele weroneÅ„scy, rÃÅne osoby pÅ‚ci obojej, liczÄ…cej siÄ™ do przyjaciÃÅ‚ obu domÃw, maski, straÅ wojskowa i inne osoby. Rzecz odbywa siÄ™ przez wiÄ™kszÄ… część sztuki w Weronie, przez część piÄ…tego aktu w Mantui. PROLOG PrzeÅ‚oÅyÅ‚ Jan Kasprowicz Dwa rody, zacne jednako i sÅ‚awne â” Tam, gdzie siÄ™ rzecz ta rozgrywa, w Weronie, Do nowej zbrodni pchajÄ… zÅ‚oÅ›ci dawne, PlamiÄ…c szlachetnÄ… krwiÄ… szlachetne dÅ‚onie Z Å‚on tych dwu wrogÃw wzięło bowiem Åycie, Pod najstraszliwszÄ… z gwiazd, kochankÃw dwoje; Po peÅ‚nym przygÃd nieszczęśliwych bycie Åmierć ich stÅ‚umiÅ‚a rodzicielskie boje. Tej ich miÅ‚oÅ›ci przebieg zbyt bolesny I jak siÄ™ ojcÃw nienawiść nie zmienia, AÅ jÄ… zakoÅ„czy dzieci zgon przedwczesny, Dwugodzinnego treÅ›ciÄ… przedstawienia, KtÃre otoczcie cierpliwymi wzglÄ™dy, Jest w nim co zÅ‚ego, my usuniem błędyâ AKT PIERWSZY SCENA PIERWSZA Plac publiczny. WchodzÄ… Samson i Grzegorz uzbrojeni w tarcze i miecze. SAMSON Dalipan, Grzegorzu, nie bÄ™dziem darli pierza. GRZEGORZ Ma siÄ™ rozumieć, bobyÅ›my byli zdziercami. SAMSON Ale bÄ™dziemy darli koty, jak z nami zadrÄ…. GRZEGORZ Kto zechce zadrzeć z nami, bÄ™dzie musiaÅ‚ zadrÅeć. SAMSON Mam zwyczaj drapać zaraz, jak miÄ™ kto rozrucha. GRZEGORZ Tak, ale nie zaraz zwykÅ‚eÅ› siÄ™ dać rozruchać. SAMSON Te psy z domu Montekich rozruchać miÄ™ mogÄ… bardzo Å‚atwo. GRZEGORZ Rozruchać siÄ™ tyle znaczy co ruszyć siÄ™ z miejsca; być walecznym jest to stać nieporuszenie: pojmujÄ™ wiÄ™c, Åe skutkiem rozruchania siÄ™ twego bÄ™dzie - drapniÄ™cie. SAMSON Te psy z domu Montekich rozruchać miÄ™ mogÄ… tylko do stania na miejscu. BÄ™dÄ™ jak mur dla kaÅdego mÄ™Åczyzny i kaÅdej kobiety z tego domu. GRZEGORZ To wÅ‚aÅ›nie pokazuje twojÄ… sÅ‚abÄ… stronÄ™; mur dla nikogo niestraszny i tylko sÅ‚abi go siÄ™ trzymajÄ…. SAMSON Prawda, dlatego to kobiety, jako najsÅ‚absze, tulÄ… siÄ™ zawsze do muru. Ja teÅ odtrÄ…cÄ™ od muru ludzi Montekich, a kobiety Montekich przyprÄ™ do muru. GRZEGORZ SpÃr jest tylko miÄ™dzy naszymi panami i miÄ™dzy nami, ich ludźmi. SAMSON Mniejsza mi o to, bÄ™dÄ™ nieubÅ‚agany. Pobiwszy ludzi, wywrÄ™ wÅ›ciekÅ‚ość na kobietach: rzeź miÄ™dzy nimi sprawiÄ™. GRZEGORZ Rzeź kobiet chcesz przedsiÄ™brać? SAMSON Nie inaczej: wtÅ‚oczÄ™ miecz w kaÅdÄ… po kolei. Wiadomo, Åe siÄ™ do lwÃw liczÄ™. GRZEGORZ Tym lepiej, Åe siÄ™ liczysz do zwierzÄ…t; bo gdybyÅ› siÄ™ liczyÅ‚ do ryb, to byÅ‚byÅ› pewnie sztokfiszem. Weź no siÄ™ za instrument, bo oto nadchodzi dwÃch domownikÃw Montekiego. WchodzÄ… Abraham i Baltazar. SAMSON MÃj giwer juÅ dobyty: zaczep ich, ja stanÄ™ z tyÅ‚u. GRZEGORZ Gwoli drapania? SAMSON Nie bÃj siÄ™. GRZEGORZ Ja bym siÄ™ miaÅ‚ bać z twojej przyczyny! SAMSON Miejmy prawo za sobÄ…, niech oni zacznÄ…. GRZEGORZ Marsa im nastawiÄ™ przechodzÄ…c; niech go sobie, jak chcÄ…, tÅ‚umaczÄ…. SAMSON Nie jak chcÄ…, ale jak Å›miÄ…. Ja im gÄ™bÄ™ wykrzywiÄ™; haÅ„ba im, jeÅ›li to Å›cierpiÄ…. ABRAHAM SkrzywiÅ‚eÅ› siÄ™ na nas, moÅ›ci panie? SAMSON Nie inaczej, skrzywiÅ‚em siÄ™. ABRAHAM Czy na nas siÄ™ skrzywiÅ‚eÅ›, moÅ›ci panie? SAMSON do Grzegorza BÄ™dziemyÅ mieli prawo za sobÄ…, jak powiem: tak jest? GRZEGORZ Nie. SAMSON Nie, moÅ›ci panie; nie skrzywiÅ‚em siÄ™ na was, tylko skrzywiÅ‚em siÄ™ tak sobie. GRZEGORZ do Abrahama Zaczepki waść szukasz? ABRAHAM Zaczepki? nie. SAMSON JeÅeli jej szukasz, to jestem na waÅ›cine usÅ‚ugi. MÃj pan tak dobry jak i wasz. ABRAHAM Nie lepszy. SAMSON Niech i tak bÄ™dzie. Benwolio ukazuje siÄ™ w głębi. GRZEGORZ na stronie do Samsona Powiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana. SAMSON Nie inaczej; lepszy. ABRAHAM KÅ‚amiesz. SAMSON DobÄ…dźcie mieczÃw, jeÅ›li macie serca. Grzegorzu, pamiÄ™taj o swoim pchniÄ™ciu. BENWOLIO OdstÄ…pcie, gÅ‚upcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie. Rozdziela ich swoim mieczem. Wchodzi Tybalt. TYBALT CÃÅ to? krzyÅujesz oręŠz parobkami? Do mnie, Benwolio! pilnuj swego Åycia. BENWOLIO Przywracam tylko pokÃj. WÅ‚ÃÅ miecz nazad Albo wraz ze mnÄ… rozdziel nim tych ludzi. TYBALT Z goÅ‚ym orÄ™Åem pokÃj? NienawidzÄ™ Tego wyrazu, tak jak nienawidzÄ™ Szatana, wszystkich Montekich i ciebie. BroÅ„ siÄ™, nikczemny tchÃrzu. WalczÄ…. Nadchodzi kilku przyjaciÃÅ‚ obu partii i mieszajÄ… siÄ™ do zwady; wkrÃtce potem wchodzÄ… mieszczanie z paÅ‚kami. PIERWSZY OBYWATEL Hola! berdyszÃw! paÅ‚ek! Dalej po nich! Precz z Montekimi, precz z Kapuletami! WchodzÄ… Kapulet i Pani Kapulet KAPULET Co za haÅ‚as? Podajcie mi dÅ‚ugi MÃj miecz! hej! PANI KAPULET Raczej kulÄ™; co ci z miecza? KAPULET Miecz, mÃwiÄ™! Stary Monteki nadchodzi. I szydnie swojÄ… klingÄ… mi urÄ…ga. WchodzÄ… Monteki i Pani Monteki. MONTEKI Ha! nÄ™dzny Kapulecie! Puść mnie, pani. PANI MONTEKI Nie puszczÄ™ ciÄ™ na krok, gdy wrÃg przed tobÄ…. Wchodzi KsiÄ…ÅÄ™ z orszakiem. KSIĄŻĘ ZapamiÄ™tali niesforni poddani, BezczeÅ›ciciele bratniej stali! CÃÅ to, Czy nie sÅ‚yszycie? Ludzie czy zwierzÄ™ta, Co wÅ›ciekÅ‚ych swoich gniewÃw Åar gasicie W wÅ‚asnych ÅyÅ‚ swoich źrÃdle purpurowym; Pod karÄ… tortur wypuśćcie natychmiast Z dÅ‚oni skrwawionych tÄ™ broÅ„ buntowniczÄ… I posÅ‚uchajcie tego, co niniejszym Wasz rozjÄ…trzony ksiÄ…ÅÄ™ postanawia. Domowe starcia, z marnych sÅ‚Ãw zrodzone Przez was, Monteki oraz Kapulecie, Trzykroć juÅ spokÃj miasta zakÅ‚ÃciÅ‚y, Tak Åe powaÅni wiekiem i zasÅ‚ugÄ… Obywatele weroÅ„scy musieli Porzucić swoje wygodne przybory I w stare dÅ‚onie stare ująć miecze, By zardzewiaÅ‚ym ostrzem zardzewiaÅ‚e NiechÄ™ci wasze przecinać. JeÅeli Wzniecicie kiedyÅ› waśń podobnÄ…, ZamÄ™t pokoju opÅ‚acicie Åyciem. A teraz wszyscy ustÄ…pcie niezwÅ‚ocznie. Ty, Kapulecie, pÃjdziesz ze mnÄ… razem; Ty zaÅ›, Monteki, przyjdziesz po poÅ‚udniu Na ratusz, gdzie ci dokÅ‚adnie w tym wzglÄ™dzie Dalsza ma wola oznajmiona bÄ™dzie. Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnych Pod karÄ… Å›mierci, aby siÄ™ rozeszli. KsiÄ…ÅÄ™ z orszakiem wychodzi. PodobnieÅ Kapulet, Pani Kapulet, Tybalt, obywatele i sÅ‚udzy. MONTEKI Kto wszczÄ…Å‚ tÄ™ nowÄ… zwadÄ™? MÃw, synowcze, ByÅ‚ÅeÅ› tu wtedy, gdy siÄ™ to zaczęło? BENWOLIO Nieprzyjaciela naszego pachoÅ‚cy I wasi juÅ siÄ™ bili, kiedym nadszedÅ‚; DobyÅ‚em broni, aby ich rozdzielić: Wtem wpadÅ‚ szalony Tybalt z goÅ‚ym mieczem, I harde zionÄ…c mi w uszy wyzwanie, JÄ…Å‚ siÄ™ wywijać nim i siec powietrze, KtÃre Å›wiszczaÅ‚o tylko szydzÄ…c z marnych Jego zamachÃw. GdyÅ›my tak ze sobÄ… CiÄ™cia i pchniÄ™cia zamieniali, zbiegÅ‚ siÄ™ WiÄ™kszy tÅ‚um ludzi; z obu stron walczono, AÅ ksiÄ…ÅÄ™ nadszedÅ‚ i rozdzieliÅ‚ wszystkich. PANI MONTEKI Lecz gdzieÅ Romeo? WidziaÅ‚ÅeÅ› go dzisiaj? JakÅe siÄ™ cieszÄ™, Åe nie byÅ‚ w tym starciu. BENWOLIO GodzinÄ… pierwej, nim wspaniaÅ‚e sÅ‚oÅ„ce W zÅ‚otych siÄ™ oknach wschodu ukazaÅ‚o, Troski wygnaÅ‚y miÄ™ z dala od domu W sykomorowy Ãw gaj, co siÄ™ ciÄ…gnie Ku poÅ‚udniowi od naszego miasta. Tam, juÅ tak rano, syn wasz siÄ™ przechadzaÅ‚. Ledwiem go ujrzaÅ‚, pobiegÅ‚em ku niemu; Lecz on, spostrzegÅ‚szy miÄ™, skryÅ‚ siÄ™ natychmiast I w najciemniejszej ukryÅ‚ siÄ™ gÄ™stwinie. PociÄ…g ten jego do odosobnienia MierzÄ…c mym wÅ‚asnym (serce nasze bowiem Jest najczynniejsze, kiedyÅ›my samotni), Nie przeszkadzaÅ‚em mu w jego dumaniach I w innÄ… stronÄ™ siÄ™ udaÅ‚em, chÄ™tnie StroniÄ…c od tego, co rad mnie unikaÅ‚. MONTEKI Nieraz o Å›wicie juÅ go tam widziano Åzami porannÄ… mnoÅÄ…cego rosÄ™, A chmury â” swego oblicza chmurami, AliÅ›ci ledwo na najdalszym wschodzie WesoÅ‚e sÅ‚oÅ„ce sprzed Å‚oÅa Aurory Zaczęło Å›ciÄ…gać cienistÄ… kotarÄ™, On, uciekajÄ…c od widoku Å›wiatÅ‚a, Co tchu zamykaÅ‚ siÄ™ w swoim pokoju; ZasÅ‚aniaÅ‚ okna przed jasnym dnia blaskiem I sztucznÄ… sobie ciemnicÄ™ utwarzaÅ‚. W czarne bezdroÅa dusza jego zajdzie, JeÅ›li siÄ™ na to lekarstwo nie znajdzie. BENWOLIO Szanowny stryju, znaszÅe powÃd tego? MONTEKI Nie znam i z niego wydobyć nie mogÄ™. BENWOLIO WybadywaÅ‚ÅeÅ› go jakim sposobem? MONTEKI WybadywaÅ‚em i sam, i przez drugich, Lecz on jedyny powiernik swych smutkÃw. Tak im jest wierny, tak zamkniÄ™ty w sobie, Od otwartoÅ›ci wszelkiej tak daleki Jak pÄ…czek kwiatu, co go robak gryzie, Nim Å›wiatu wonny swÃj kielich roztoczyÅ‚ I peÅ‚ność swojÄ… rozwinÄ…Å‚ przed sÅ‚oÅ„cem. GdybyÅ›my mogli dojść tych trosk zarodka, Nie zbrakÅ‚oby nam zaradczego Å›rodka. Romeo ukazuje siÄ™ w głębi. BENWOLIO Oto nadchodzi. OdstÄ…pcie na stronÄ™; WyrwÄ™ mu z piersi cierpienia tajone. MONTEKI ObyÅ› w tej sprawie, co nam serce rani, MÃgÅ‚ być szczęśliwszym od nas! PÃjdźmy, pani. WychodzÄ… Monteki i Pani Monteki. BENWOLIO DzieÅ„ dobry, bracie. ROMEO JeszczeÅ nie poÅ‚udnie? BENWOLIO DziewiÄ…ta biÅ‚a dopiero. ROMEO Jak nudnie WlokÄ… siÄ™ chwile. MoiÅ to rodzice Tak spiesznie w tamtÄ… zboczyli ulicÄ™? BENWOLIO Tak jest. Lecz cÃÅ tak chwile twoje dÅ‚uÅy? ROMEO Nieposiadanie tego, co je skraca. BENWOLIO MiÅ‚ość wiÄ™c? ROMEO Brak jej. BENWOLIO Jak to? brak miÅ‚oÅ›ci? ROMEO Brak jej tam, skÄ…d bym pragnÄ…Å‚ wzajemnoÅ›ci. BENWOLIO Niestety! CzemuÅ, zdajÄ…c siÄ™ niebiankÄ…, MiÅ‚ość jest w gruncie tak srogÄ… tyrankÄ…? ROMEO Niestety! CzemuÅ, z zasÅ‚onÄ… na skroni, MiÅ‚ość na oÅ›lep zawsze cel swÃj goni! GdzieÅ dziÅ› jeść bÄ™dziem? Ach! ByÅ‚ tu podobno JakiÅ› spÃr? Nie mÃw mi o nim, wiem wszystko. W grze tu nienawiść wielka, lecz i miÅ‚ość. O! wy sprzecznoÅ›ci niepojÄ™te dziwa! Szorstka miÅ‚oÅ›ci! nienawiÅ›ci tkliwa! CoÅ› narodzone z niczego! Pieszczoto OdpychajÄ…ca! PowaÅna pustoto! Szpetny chaosie wdziÄ™kÃw! CiÄ™Åki puchu! Jasna mgÅ‚o! Zimny Åarze! Martwy ruchu! Ånie bez snu! TakÄ… to w sobie zawiÅ‚ość, TakÄ… niełączność łączy moja miÅ‚ość. Czy siÄ™ nie Å›miejesz? BENWOLIO Nie, pÅ‚akaÅ‚bym raczej. ROMEO Nad czym, poczciwa duszo? BENWOLIO Nad uciskiem, Poczciwej duszy twojej. ROMEO A wiÄ™c strzaÅ‚a MiÅ‚oÅ›ci nawet przez odbitkÄ™ dziaÅ‚a? Dość mi juÅ ciÄ™ÅyÅ‚ mÃj smutek, ty jego BrzemiÄ™ powiÄ™kszasz przewyÅkÄ… twojego; WspÃÅ‚czucie twoje nad moim cierpieniem Nie ulgÄ…, ale nowym jest kamieniem Dla mego serca. MiÅ‚ość, przyjacielu, To dym, co z parÄ… westchnieÅ„ siÄ™ unosi; To Åar, co w oku szczęśliwego pÅ‚onie; Morze Å‚ez, w ktÃrym nieszczęśliwy tonie. CzymÅe jest wiÄ™cej? Istnym amalgamem, Å»ÃÅ‚ciÄ… trawiÄ…cÄ… i zbawczym balsamem. BÄ…dź zdrÃw. Chce odejść. BENWOLIO Zaczekaj! krzywdÄ™ byÅ› mi sprawiÅ‚, GdybyÅ› mÄ… przyjaźń z kwitkiem tak zostawiÅ‚. ROMEO Ach! ja nie jestem tu, nie jestem sobÄ…; To nie Romeo, co rozmawia z tobÄ…. BENWOLIO KogÃÅ to kochasz? mÃw! ROMEO PrzestaÅ„ miÄ™ drÄ™czyć. MamÅe wraz jÄ™czyć i mÃwić? BENWOLIO Nie jÄ™czyć, Tylko mi klucz dać do tego problemu, KogÃÅ to kochasz? Powiedz. ROMEO KaÅ choremu Pisać testament: bÄ™dzieÅ to wezwanie Dobre dla tego, kto jest w tak zÅ‚ym stanie? A wiÄ™c, kobietÄ™ kocham. BENWOLIO Celniem mierzyÅ‚, Gdym to pomyÅ›laÅ‚, nimeÅ› mi powierzyÅ‚. ROMEO Biegle celujesz. I ta, ktÃrÄ… kocham, Jest piÄ™kna. BENWOLIO W piÄ™kny cel trafić najÅ‚atwiej. ROMEO A wÅ‚aÅ›nieÅ› chybiÅ‚. Niczym tu koÅ‚czany Kupida; ona ma naturÄ™ Diany; Pod twardÄ… zbrojÄ… wstydliwoÅ›ci swojej GrotÃw miÅ‚oÅ›ci wcale siÄ™ nie boi; Szydzi z nawaÅ‚u zaklęć oblÄ™Åniczych; Odpiera szturmy spojrzeÅ„ napastniczych; Nawet jej zÅ‚ota wszechwÅ‚adztwo nie zjedna. Bogata w wdziÄ™ki, w tym jedynie biedna, Å»e kiedy umrze, do grobu z niÄ… zstÄ…pi CaÅ‚e bogactwo, ktÃrego tak skÄ…pi. BENWOLIO WiecznieÅ chce sama zostać z swym bogactwem? ROMEO Tak jest; i skÄ…pstwo to jest marnotrawstwem, Bo piÄ™kność, ktÃrÄ… wÅ‚asna srogość strawia, Całą potomność piÄ™knoÅ›ci pozbawia. Zbyt ona piÄ™kna, zbyt mÄ…dra zarazem; Zbyt mÄ…drze piÄ™kna: stÄ…d istnym jest gÅ‚azem. PrzysiÄ™gÅ‚a nigdy nie kochać i dziÄ™ki Temu skazanym - wieczne cierpieć mÄ™ki. BENWOLIO Jest na to rada: przestaÅ„ myÅ›leć o niej. ROMEO DoradźÅe takÅe, jakim bym sposobem MÃgÅ‚ przestać myÅ›leć. BENWOLIO DajÄ…c oczom wolność Rozpatrywania siÄ™ w innych piÄ™knoÅ›ciach. ROMEO To byÅ‚by tylko sposÃb przywoÅ‚ania Jej cudnych wdziÄ™kÃw tym Åywiej na pamięć. Maska kryjÄ…ca lica piÄ™knej damy, Choć czarna, nÄ™ci nas, bo przeczuwamy Pod niÄ… zbiÃr ponÄ™t; ten, co wzrok postradaÅ‚, ZapomniÅ kiedy, jaki skarb posiadaÅ‚? PokaÅ mi jaki ideaÅ‚ dziewczÄ™cy, BÄ™dzieÅ on dla mnie w istocie czym wiÄ™cej Jak przypomnieniem, Åe jest piÄ™kność inna, Przed ktÃrÄ… ta by uklÄ™knąć powinna? BÄ…dź zdrÃw, niewczesnÄ… podajesz mi radÄ™. BENWOLIO NajpraktyczniejszÄ… â” Åycie w zastaw kÅ‚adÄ™. WychodzÄ…. SCENA DRUGA Ulica. WchodzÄ… Kapulet i Parys, za nimi SÅ‚uÅÄ…cy. KAPULET PodobnÄ… jak mnie karÄ… zagroÅono I Montekiemu; aleÅ w wieku naszym Spokojnie siedzieć, rzecz nietrudna. PARYS Oba Szanownych szczepÃw jesteÅ›cie odroÅ›le; Tym ci ÅaÅ‚oÅ›niej, Åe od tyla czasu Å»yjecie w takim rozdwojeniu z sobÄ…. CÃÅ mÃwisz, panie, na moje zabiegi? KAPULET To samo, co juÅ dawniej powiedziaÅ‚em: Mojemu dziecku Å›wiat jest jeszcze obcy, Ledwie czternastu lat wysnuÅ‚a przÄ™dzÄ™; ParÄ™ jej wiosen jeszcze przeÅyć trzeba, Nim maÅ‚ÅeÅ„skiego zakosztuje chleba. PARYS Z mÅ‚odszych bywaÅ‚y nieraz szczÄ™sne matki. KAPULET Lecz prÄ™dko wiÄ™dnÄ… przedwczesne mÄ™Åatki. Ziemia schÅ‚onęła wszystkie me nadzieje: OprÃcz tej jednej; ona jest, Parysie, Przyszłą, jedynÄ… moich ziem dziedziczkÄ…. Staraj siÄ™ jednak, skarb sobie jej serce, Chęć ma z jej chÄ™ciÄ… nie bÄ™dzie w rozterce; JeÅ›li ciÄ™ przyjmie, gÅ‚os ojca w tym wzglÄ™dzie Jej pozwolenia echem tylko bÄ™dzie. DajÄ™ dziÅ› wieczÃr, na ktÃry niemaÅ‚o GoÅ›ci sprosiÅ‚em; gdyby ci siÄ™ daÅ‚o Być jednym wiÄ™cej, w nader miÅ‚y sposÃb ZwiÄ™kszyÅ‚byÅ› przez to zbiÃr miÅ‚ych mi osÃb. W biednym mym domu, jednoczeÅ›nie z nocÄ…, Takie dziÅ› gwiazdy ziemskie zamigocÄ…, Å»e od ich blasku blask niebieski zblednie. Uciechy, mÅ‚odym ludziom odpowiednie, Podobne do tych, jakie kwiecieÅ„ sprawia, Gdy w starym progu zimy siÄ™ pojawia; Takie uciechy, w caÅ‚ej swojej mocy, WÅ›rÃd hoÅych dziewic stanÄ… siÄ™ tej nocy UdziaÅ‚em twoim w domu KapuletÃw. Przyjdź, przejrz i wybierz sobie z tych bukietÃw Kwiat najpiÄ™kniejszy. I mÃj kwiat tam luby Wejdzie do liczby, choć nie do rachuby. Idźmy. A wasze obejdź w krÄ…g WeronÄ™, Wynajdź osoby tu wyszczegÃlnione I powiedz kaÅdej: Åe mÃj dom otworem Na ich usÅ‚ugi stanie dziÅ› wieczorem. WychodzÄ… Kapulet i Parys. SÅUŻĄCY Mam wynaleźć osoby tu wyszczegÃlnione: to siÄ™ znaczy wedÅ‚ug tego, co tu napisanoâ A cÃÅ tu napisano? Oto: Åe szewc ma pilnować Å‚okcia, a krawiec kopyta; rybak pÄ™dzla, a malarz wiÄ™cierza. JakÅe wynajdÄ™ osoby tu wyszczegÃlnione, kiedy nie mogÄ™ wynaleźć Å›rodka na wyczytanie tego, co osoba piszÄ…ca tu wyszczegÃlniÅ‚a? Kazano mi jednak; muszÄ™ siÄ™ udać do uczonych. Oto jacyÅ› ichmoÅ›cie. W samÄ… porÄ™ nadchodzÄ…. Wchodzi Romeo i Benwolio. BENWOLIO Tak, bracie, pÅ‚omieÅ„ spÄ™dza siÄ™ pÅ‚omieniem, BÃl dawny nowym leczy siÄ™ cierpieniem; Kręć siÄ™ na odwrÃt, gdy masz zawrÃt gÅ‚owy; Klin wyrugujesz, klin wbijajÄ…c nowy; Zaczerpnij nowej zarazy do Å‚ona, A jad dawniejszej niewÄ…tpliwie skona. ROMEO Liść pokrzywiany wyborny jest na to. BENWOLIO Na cÃÅ to, proszÄ™? ROMEO Na oparzeliznÄ™; SprÃbuj no tylko. BENWOLIO Powiedz mi, Romeo, CzyÅ› ty oszalaÅ‚? ROMEO Nie, nie oszalaÅ‚em; Lecz wpadÅ‚em w gorszy stan niÅ szalonego; W loch siÄ™ dostaÅ‚em, jestem pastwÄ… gÅ‚odu, ChÅ‚ost i mÄ…kâ Dobry wieczÃr, przyjacielu. SÅUŻĄCY Nawzajem, panie. Czy umiesz pan czytać? ROMEO Niestety! umiem w moim przeznaczeniu Czytać niedolÄ™. SÅUŻĄCY Tego siÄ™ bez ksiÄ…Åki MoÅna nauczyć; ale ja siÄ™ pytam, Czy pan pisane rzeczy umie czytać? ROMEO MaÅ‚ej mi rzeczy do tego potrzeba, To jest znać tylko jÄ™zyk i litery. SÅUŻĄCY SÅ‚usznie pan mÃwisz, bÄ…dźÅe zdrÃw i wesÃÅ‚. Chce odejść. ROMEO Czekaj no, wasze, umiem czytać. âSinior Martino, jego maÅ‚Åonka i cÃrki. Hrabia Anzelm ze swymi piÄ™knymi siostrami. Siniora wdowa po Witruwiuszu. Sinior Placentio i jego miÅ‚e siostrzenice. Merkucjusz i jego brat Walenty. MÃj stryj Kapulet z maÅ‚ÅonkÄ… i cÃrkami. Moja Å›liczna siostrzenica, Rozalina, Liwia, Sinior Valentio i nasz kuzyn Tybalt. Lucjusz i nadobna Helena.â WspaniaÅ‚e grono! (oddaje kartÄ™) GdzieÅ oni przyjść majÄ…? SÅUŻĄCY Owdzie. ROMEO Gdzie? SÅUŻĄCY Do naszego paÅ‚acu, na wieczerzÄ™. ROMEO Do czyjego paÅ‚acu? SÅUŻĄCY Mojego pana. ROMEO W istocie powinienem siÄ™ byÅ‚ przede wszystkim spytać, kto nim jest. SÅUŻĄCY OznajmiÄ™ to panu bez pytania: moim panem jest moÅny, bogaty Kapulet; jeÅeli panowie nie jesteÅ›cie z domu Montekich, to was zapraszam do niego na kubek wina. BÄ…dźcie weseli. Wychodzi. BENWOLIO Na tym wieczorze Kapuleta bÄ™dzie BoÅyszcze twoje, piÄ™kna Rozalina, Obok najpierwszych piÄ™knoÅ›ci weroÅ„skich. PÃjdź tam i okiem bezstronnym porÃwnaj Jej twarz z obliczem tych, ktÃre ci wskaÅÄ™: Wnet nowe bÃstwo Å›lad dawnego zmaÅe. ROMEO Gdyby rzetelny mÃj wzrok tak faÅ‚szywe MiaÅ‚ dać Å›wiadectwo, Å‚zy, staÅ„cie siÄ™ Åarem! Wy, zalewane wciÄ…Å, a jeszcze Åywe Przezrocza, spÅ‚oÅ„cie pod kÅ‚amstwa nadmiarem! Zatrzeć jej wdziÄ™ki! Nigdy wszechwidzÄ…ce RÃwnej piÄ™knoÅ›ci nie widziaÅ‚o sÅ‚oÅ„ce. BENWOLIO Wielbisz jÄ…, boÅ› jÄ… jednÄ… na oboich WaÅyÅ‚ dotychczas szalach oczu swoich, Lecz umieść na tej wadze krysztaÅ‚owej Obok niej innÄ…, ktÃrÄ… ci gotowy BÄ™dÄ™ dziÅ› wskazać; a rÄ™czÄ™, Åe owa NieporÃwnana w kÄ…t siÄ™ przed tÄ… schowa. ROMEO PÃjdÄ™ tam, ale z obojÄ™tnym okiem, Jednej wyłącznie poić siÄ™ widokiem. WychodzÄ…. SCENA TRZECIA PokÃj w domu KapuletÃw. Wchodzi Pani Kapulet i Marta PANI KAPULET Gdzie moja cÃrka? Idź jÄ… tu przywoÅ‚ać. MARTA Na mojÄ… cnotÄ™ do dwunastu wiosen â” JuÅ jÄ… woÅ‚aÅ‚am. Pieszczotko, biedronko! Julciu! pieszczotko moja! moje zÅ‚otko! BoÅe, zmiÅ‚uj siÄ™! GdzieÅ ona jest? Julciu! Wchodzi Julia. JULIA Czy mnie kto woÅ‚aÅ‚? MARTA Mama. JULIA Jestem, pani; Co mi rozkaÅesz? PANI KAPULET SÅ‚uchaj. Odejdź, Marto; Mam z niÄ… sam na sam coÅ› do pomÃwienia. Marto, pozostaÅ„; przychodzi mi na myÅ›l, Å»e twa obecność moÅe być potrzebna. Julka ma piÄ™kny juÅ wiek, wszakÅe prawda? MARTA Ba, mogÄ™ wiek jej policzyć na palcach. PANI KAPULET CzternaÅ›cie ma juÅ lat, jak mi siÄ™ zdaje. MARTA CzternaÅ›cie moich zÄ™bÃw w zakÅ‚ad stawiÄ™ (ChociaÅ wÅ‚aÅ›ciwie mam ich tylko cztery), Å»e jeszcze nie ma. RychÅ‚oÅ bÄ™dzie Å›wiÄ™to Piotra i PawÅ‚a? PANI KAPULET Za parÄ™ tygodni Mniej wiÄ™cej. MARTA Mniej czy wiÄ™cej, czy okrÄ…gÅ‚o, Ale dopiero w wieczÃr na Å›wiÄ™tego Piotra i PawÅ‚a skoÅ„czy lat czternaÅ›cie. Ona z ZuzankÄ…, BoÅe, zbaw nas grzesznych! ByÅ‚y rÃwieÅ›ne. Zuzanka u Boga â” ByÅ‚Åe to anioÅ‚! ale jak mÃwiÅ‚am, Julcia dopiero na Å›wiÄ™tego Piotra i PawÅ‚a skoÅ„czy speÅ‚na lat czternaÅ›cie. Tak, tak; pamiÄ™tam dobrze. Mija teraz Rok jedenasty od trzÄ™sienia ziemi; WÅ‚aÅ›nie od piersi byÅ‚a odsÄ…dzona, SpomiÄ™dzy wszystkich dni boÅego roku Tego jednego nigdy nie zapomnÄ™. PioÅ‚unem sobie wtedy pierÅ› potarÅ‚am, SiedzÄ…c na sÅ‚oÅ„cu tuÅ pod gołębnikiem. PaÅ„stwo byliÅ›cie tego dnia w Mantui. A co? mam pamięć? Ale jak mÃwiÅ‚am, Skoro pieszczotka moja na brodawce PoczuÅ‚a gorycz, trzeba byÅ‚o widzieć, Jak siÄ™ skrzywiÅ‚a, szarpnęła od piersi; Gołębnik za mnÄ…: skrzyp! a ja co Åywo Na rÃwne nogi: hyc! nie myÅ›lÄ…c czekać, AÅ mi kto kaÅe. UpÅ‚ynęło odtÄ…d Lat jedenaÅ›cie. UmiaÅ‚a juÅ wtedy 0 wÅ‚asnej sile stać, co mÃwiÄ™, biegać, Dyrdać. Dniem pierwej zbiÅ‚a sobie czoÅ‚o. MÃj mÄ…Å, Å›wieć Panie jego duszy! podniÃsÅ‚ Z ziemi niebogÄ™; byÅ‚ to wielki figlarz. âPlackiem - rzekÅ‚ - padasz teraz, a jak przyjdzie WiÄ™kszy rozumek, to na wznak upadniesz, NieprawdaÅ, Julciu?â A ten maÅ‚y Å‚otrzyk Jak mi BÃg miÅ‚y! przestaÅ‚ zaraz krzyczeć I odpowiedziaÅ‚: âtakâ. ChociaÅbym ÅyÅ‚a TysiÄ…c lat, nigdy tego nie zapomnÄ™. âNieprawdaÅ, Julciu - rzekÅ‚ - Åe padniesz wznak?â A maÅ‚y urwis odpowiedziaÅ‚: âtakâ. PANI KAPULET Dość tego, Marto, skoÅ„cz juÅ tÄ™ historiÄ™. ProszÄ™ ciÄ™. MARTA Dobrze, miÅ‚oÅ›ciwa pani. Ale nie mogÄ™ wstrzymać siÄ™ od Å›miechu, Kiedy przypomnÄ™ sobie, jak to ona PrzestaÅ‚a krzyczeć i odpowiedziaÅ‚a: âTakâ. MiaÅ‚a jednak guz jak kurze jaje, Siniec porzÄ…dny i pÅ‚akaÅ‚a gorzko; Ale gdy mÄ…Å mÃj rzekÅ‚: âPlackiem dziÅ› padasz, A jak doroÅ›niesz, to na wznak upadniesz, NieprawdaÅ Julciu?â, tak i nieboÅÄ…tko Zaraz ucichÅ‚o i odrzekÅ‚o:âtakâ. JULIA Ucichnij teÅ i ty, proszÄ™ ciÄ™, nianiu. MARTA JuÅem ucichÅ‚a przecie. Pan BÃg z tobÄ…! Ty jesteÅ› perłą ze wszystkich niemowlÄ…t, Jakie karmiÅ‚am. Gdybym jeszcze mogÅ‚a Patrzeć na twoje zamęście!â PANI KAPULET Zamęście! To jest punkt wÅ‚aÅ›nie, o ktÃrym chcÄ™ mÃwić. Powiedz mi, Julio, co myÅ›lisz i jakie SÄ… chÄ™ci twoje we wzglÄ™dzie maÅ‚ÅeÅ„stwa? JULIA O tym zaszczycie jeszcze nie myÅ›laÅ‚am. MARTA O tym zaszczycie! Gdybym nie ja byÅ‚a TwÄ… karmicielkÄ…, rzekÅ‚abym, ÅeÅ› mÄ…drość WyssaÅ‚a z mlekiem. PANI KAPULET MyÅ›lÅe o tym teraz. MÅ‚odsze od ciebie dziewczÄ™ta z szlachetnych DomÃw w Weronie wczeÅ›nie stan zmieniajÄ…; Ja sama byÅ‚am juÅ matkÄ… w tym wieku, W ktÃrym tyÅ› jeszcze pannÄ…. KrÃtko mÃwiÄ…c, Waleczny Parys stara siÄ™ o ciebie. MARTA To mi kawaler! panniuniu, to brylant Taki kawaler: chÅ‚opiec gdyby z wosku! PANI KAPULET Nie ma w Weronie rÃwnego mu kwiatu. MARTA Co to, to prawda: kwiat to, kwiat prawdziwy. PANI KAPULET CÃÅ, Julio? BÄ™dziesz mogÅ‚a go kochać? DziÅ› w wieczÃr ujrzysz go wÅ›rÃd naszych goÅ›ci. Wczytaj siÄ™ w ksiÄ™gÄ™ jego lic, na ktÃrych PiÃro piÄ™knoÅ›ci wypisaÅ‚o miÅ‚ość; Przypatrz siÄ™ jego rysom, jak uroczo, Zgodnie siÄ™ schodzÄ… z sobÄ… i jednoczÄ…; A co w tej ksiÄ™dze wyda ci siÄ™ mrocznym, To w jego oczach stanieć siÄ™ widocznym. Do upiÄ™knienia tej, zaprawdÄ™ rzadkiej, Edycji mÄ™Åa brak tylko okÅ‚adki. RoÅ›lina w ziemi, ryba w wodzie Åyje; MiÅ‚o, gdy piÄ™knÄ… treść piÄ™kny wierzch kryje; I tym wspanialsza, tym wiÄ™cej jest warta ZÅ‚ota myÅ›l w zÅ‚otej oprawie zawarta. Tak wiÄ™c z nim wszystkÄ… jego wÅ‚aść posiÄ™dziesz I w niczym sama ujmy mieć nie bÄ™dziesz. MARTA Ujmy? Ba, owszem przyrost, boć to przecie ZawÅdy z mÄ™ÅczyznÄ… przybywa kobiecie. PANI KAPULET ChceszÅe go? powiedz krÃtko, wÄ™zÅ‚owato. JULIA ZobaczÄ™, jeÅ›li patrzenia dość na to; Nie głębiej jednak myÅ›lÄ™ w tÄ™ rzecz wglÄ…dać, Jak tobie, pani, podoba siÄ™ ÅÄ…dać. Wchodzi SÅ‚uÅÄ…cy. SÅUŻĄCY Pani, goÅ›cie juÅ przybyli; wieczerza zastawiona, czekajÄ… na panie, pytajÄ… o pannÄ™ JuliÄ™, przeklinajÄ… w kuchni paniÄ… MartÄ™; sÅ‚owem, niecierpliwość powszechna. Niech panie raczÄ… poÅ›pieszyć. Wychodzi. PANI KAPULET PÃjdź, Julio; w hrabi serce tam dygoce. MARTA Idź i po bÅ‚ogich dniach bÅ‚ogie znajdź noce. WychodzÄ…. SCENA CZWARTA Ulica. WchodzÄ… Romeo, Merkucjo i Benwolio w towarzystwie piÄ™ciu czy szeÅ›ciu masek. Ludzie z pochodniami i inne osoby. ROMEO MamyÅ przy wejÅ›ciu z przemowÄ… wystÄ…pić Czy teÅ po prostu wejść? BENWOLIO WyszÅ‚y juÅ z mody Te ceremonie; nie bÄ™dziemy z sobÄ… Wiedli Kupida z opaskÄ… na skroni, Åuk malowany z gontu niosÄ…cego I straszÄ…cego dziewczÄ™ta jak ptaki, Ani teÅ owych prawili oracji, MdÅ‚o za suflerem cedzonych na wstÄ™pie. Niech sobie o nas pomyÅ›lÄ…, co zechcÄ…; Wejdziem, pokrÄ™cim siÄ™ i znikniem potem. ROMEO Kręćcie siÄ™, kiedy chcecie, jam do tego DziÅ› niesposobny. MERKUCJO Kochany Romeo, Musisz potaÅ„czyć takÅe. ROMEO Nie, doprawdy. Wy macie lekkie trzewiki, to taÅ„czcie; Mnie oÅ‚Ãw serce tÅ‚oczy, ledwie mogÄ™ Ruszyć siÄ™ z miejsca. MERKUCJO Zakochany jesteÅ›; PoÅycz strzelistych od Kupida skrzydeÅ‚ I wznieÅ› siÄ™ nimi nad poziomÄ… sferÄ™. ROMEO Nie mnie, tkniÄ™temu srodze jego strzałą, StrzeliÅ›cie wzbijać siÄ™ na jego skrzydÅ‚ach; Nie mnie siÄ™ wznosić nad poziom, co noszÄ…c BrzemiÄ™ miÅ‚oÅ›ci, na poziom upadam. MERKUCJO A gdybyÅ› upadÅ‚ z niÄ…, jÄ… byÅ› obrzemiÅ‚. Tak delikatnÄ… rzecz przygniÃtÅ‚byÅ› srodze. ROMEO Nazywasz miÅ‚ość rzeczÄ… delikatnÄ…? Zbyt, owszem, twarda, szorstka i kolÄ…ca. MERKUCJO Twardali dla ciÄ™, bÄ…dź i dla niej twardy; Kol jÄ…, gdy kole, a zwalisz jÄ… Å‚atwo. Hola! podajcie mi na twarz pokrowiec! MaskÄ™ na maskÄ™! Niechaj sobie teraz Ciekawe oko nicuje mÄ… szpetność! Ta larwa za mnie bÄ™dzie siÄ™ rumienić. BENWOLIO Idźmy, panowie; zadzwoÅ„my, a potem Ostro juÅ tylko polećmy siÄ™ nogom. ROMEO Niech trzpioty Å‚echcÄ… nieczułą posadzkÄ™! Pochodni dla mnie! bom ja dziÅ› skazany, Jak Ãw pachoÅ‚ek, co Å›wieci swej pani, Stać nieruchomie i martwym być widzem. MERKUCJO StÃj, jak chcesz, byleÅ› tylko nie staÅ‚ o to, Co ciÄ™ tak martwi, a w czym (z caÅ‚ym winnym Uszanowaniem dla twojej miÅ‚oÅ›ci), Jak w bÅ‚ocie, widzÄ™, po uszy zagrzÄ…zÅ‚eÅ›. NuÅe, nie palmy Å›wiec w dzieÅ„. ROMEO PalmyÅ teraz. Bo noc jest. MERKUCJO Mniemam, panie, Åe czas tracÄ…c ZarÃwno psujem Å›wiece bez potrzeby, Jak w dzieÅ„ je palÄ…c. Przyjmij tÄ™ uwagÄ™; Bo w niej pięć razy wiÄ™cej jest logiki NiÅ w naszych piÄ™ciu zmysÅ‚ach. ROMEO UwaÅamy Za rzecz stosownÄ… pÃjść tam na ten festyn, ChociaÅ logiki w tym nie ma. MERKUCJO Dlaczego? ROMEO MiaÅ‚em tej nocy marzenie. MERKUCJO Ja takÅe; ROMEO CÃÅ ci siÄ™ Å›niÅ‚o? MERKUCJO To, Åe marzyciele Najczęściej zwykli kÅ‚amać. ROMEO Przez sen w Å‚ÃÅku, Gdy w gruncie marzÄ… o rzeczach prawdziwych. MERKUCJO Snadź siÄ™ krÃlowa Mab widziaÅ‚a z tobÄ…; Ta, co to babi wieszczkom i w postaci Kobietki maÅ‚o co wiÄ™kszej niÅ agat Na wskazujÄ…cym palcu aldermana, CiÄ…gniona cugiem drobniuchnych atomÃw, TuÅ, tuÅ Å›piÄ…cemu przeciÄ…ga pod nosem. Szprychy jej wozu z dÅ‚ugich nÃg pajÄ™czych, OsÅ‚ona z lÅ›niÄ…cych skrzydeÅ‚ek szaraÅ„czy; SprzÄ™Åaj z plecionych nitek pajÄ™czyny; Lejce z wilgotnych ksiÄ™Åyca promykÃw; Bicz z cienkiej ÅyÅ‚ki na Å›wierszcza szkielecie; A jej forszpanem maÅ‚a, szara muszka Przez pÃÅ‚ tak wielka jak Ãw krÄ…gÅ‚y owad, Co siedzi w palcu leniwej dziewczyny; Wozem zaÅ› prÃÅny laskowy orzeszek; DzieÅ‚o wiewiÃrki lub majstra robaka, Tych z dawien dawna akredytowanych StelmachÃw wieszczek. W takich to przyborach Co noc harcujÄ… po gÅ‚owach kochankÃw, KtÃrzy natenczas marzÄ… o miÅ‚oÅ›ci; Albo po giÄ™tkich kolanach dworakÃw, KtÃrzy natenczas o ukÅ‚onach marzÄ…; Albo po chudych palcach adwokatÃw, KtÃrym siÄ™ wtedy rojÄ… honoraria; Albo po ustach romansowych damul, KtÃrym siÄ™ wtedy marzÄ… pocaÅ‚unki; CzÄ™sto atoli Mab na te ostatnie ZsyÅ‚a przedwczesne zmarszczki, gdy ich oddech Za bardzo znajdzie cukrem przesycony. Czasem teÅ wjeÅdÅa na nos dworakowi: Wtedy Å›niÄ… mu siÄ™ nowe Å‚aski paÅ„skie; Czasem i ksiÄ™dza plebana odwiedzi, Gdy ten spokojnie drzemie, i ogonem DziesiÄ™cinnego wieprza w nos go Å‚echce: Wtedy mu nowe Å›niÄ… siÄ™ beneficja Czasem wkÅ‚usuje na kark ÅoÅ‚nierzowi: Ten wtedy marzy o ciÄ™ciach i pchniÄ™ciach, O szturmach, breszach , o hiszpaÅ„skich klingach Czy o pucharach, co majÄ… pięć sÄ…Åni; Wtem mu zatrÄ…bi w ucho: nasz bohater Truchleje, zrywa siÄ™, klnÄ…c zmawia pacierz I znÃw zasypia. Taka jest Mab: ona, Ona to w nocy zlepia grzywy koniom I wÅ‚os ich gÅ‚adki w szpetne kudÅ‚y zbija, KtÃre rozczesać niebezpiecznie; ona Jest owÄ… zmorÄ…, co na wznak leÅÄ…ce DziewczÄ™ta dusi i wczeÅ›nie je uczy Dźwigać ciÄ™Åary, by siÄ™ z czasem mogÅ‚y ZawoÅ‚anymi stać gospodyniami. Ona to, onaâ ROMEO SkoÅ„cz juÅ, skoÅ„cz, Merkucjo, Prawisz o niczym. MERKUCJO PrawiÄ™ o marzeniach, KtÃre w istocie niczym innym nie sÄ… Jak wylÄ™gÅ‚ymi w chorobliwym mÃzgu Dziećmi fantazji; ta zaÅ› jest pierwiastku Tak subtelnego wÅ‚aÅ›nie jak powietrze; Bardziej niestaÅ‚a niÅ wiatr, ktÃry juÅ to MroźnÄ… caÅ‚uje pÃÅ‚noc, juÅ to z wstrÄ™tem Rzuca jÄ…, dÄ…ÅÄ…c w objÄ™cia poÅ‚udnia. BENWOLIO CoÅ› ten wiatr zawiaÅ‚, zdaje siÄ™, i na nas, Wieczerza stoi, spÃźnimy siÄ™ na niÄ…. ROMEO BojÄ™ siÄ™, czyli nie przyjdziem za wczeÅ›nie; Bo moja dusza przeczuwa, Åe jakieÅ› Nieszczęście, jeszcze wpoÅ›rÃd gwiazd wiszÄ…ce, ZÅ‚owrogi bieg swÃj rozpocznie od daty Uciech tej nocy i kres zamkniÄ™tego W mej piersi, zbyt juÅ nieznoÅ›nego, Åycia PrzyÅ›pieszy jakimÅ› strasznym Å›mierci ciosem. Lecz niech Ten, ktÃry ma ster mÃj w swym rÄ™ku, Kieruje moim Åaglem! Dalej! Idźmy! BENWOLIO Uderzcie w bÄ™bny! WychodzÄ…. SCENA PIÄ„TA Sala w domu KapuletÃw. WchodzÄ… muzykanci i sÅ‚udzy. PIERWSZY SÅUGA Gdzie Potpan? Czemu nie pomaga sprzÄ…tać? GÄ™si mu paść, nie sÅ‚uÅyć. DRUGI SÅUGA Tak to, kiedy waÅne obowiÄ…zki lokaja powierzajÄ… ludziom zÅ‚ej maniery; na diabÅ‚a siÄ™ to zdaÅ‚o. PIERWSZY SÅUGA PowynoÅ›cie stoÅ‚ki! usuÅ„cie na bok bufet! Pozbierajcie srebra! Schowaj no tam dla mnie, braciszku, kawaÅ‚ek marcepana i szepnij na ucho odźwiernemu, Åeby wpuÅ›ciÅ‚ ZuzannÄ™ Grindstone i Nelly; jak miÄ™ kochasz! Antoni! Potpan! DRUGI SÅUGA Dobrze, chÅ‚opcze, gotowe. PIERWSZY SÅUGA WoÅ‚ajÄ… was, czekajÄ… na was i niecierpliwiÄ… siÄ™ w wielkiej sali. TRZECI SÅUGA Nie moÅemy być tu i tam razem. Dalej, chÅ‚opcy! pohulajmyÅ dzisiaj! Kto umie czekać, wszystkiego siÄ™ doczeka. OddalajÄ… siÄ™. Kapulet i inni wchodzÄ… z gośćmi i maskami. KAPULET Witaj, cna mÅ‚odzi! Wolne od nagniotkÃw Damy rachujÄ… na waszÄ… ruchawość, Åliczne panienki, ktÃraÅ z was odmÃwi Stanąć do taÅ„ca? O takiej wrÄ™cz powiem, Å»e ma nagniotki. A co? Tom was zaÅyÅ‚! Dalej, panowie! I ja kiedyÅ› takÅe MaskÄ™ nosiÅ‚em i umiaÅ‚em szeptać W ucho piÄ™knoÅ›ciom jedwabne powieÅ›ci, Co szÅ‚y do serca; przeszÅ‚o to juÅ, przeszÅ‚o. NuÅe, panowie! Grajki, zaczynajcie! Miejsca! rozstÄ…pmy siÄ™! dalej, dziewczÄ™ta! Muzyka gra. MÅ‚odzieÅ taÅ„czy. Hej! wiÄ™cej Å›wiatÅ‚a! WynieÅ›cie te stoÅ‚y! I zgaÅ›cie ogieÅ„, bo zbyt juÅ gorÄ…co. SiadajÅe, siadaj, bracie Kapulecie! Dla nas dwÃch czasy plÄ…sÃw juÅ minęły. JakÅe to dawno byliÅ›my obydwaj Po raz ostatni w maskach? DRUGI KAPULET BÄ™dzie temu Lat ze trzydzieÅ›ci. KAPULET Co? Co! Nie tak dawno ByÅ‚o to, pomnÄ™, na godach Lucencja; Na te Zielone ÅwiÄ…tki, da BÃg doÅyć, BÄ™dzie dwadzieÅ›cia pięć lat. DRUGI KAPULET Dawniej, dawniej, Wszak juÅ syn jego jest trzydziestoletni. KAPULET Co mi waść prawisz? Przede dwoma laty Syn jego nie byÅ‚ jeszcze peÅ‚noletni. ROMEO do jednego z sÅ‚ug Co to za dama, co w tej chwili taÅ„czy Z tym kawalerem? SÅUGA Nie wiem, jaÅ›nie panie. ROMEO Ona zawstydza Å›wiec jarzÄ…cych blaski; PiÄ™kność jej wisi u nocnej opaski Jak drogi klejnot u uszu Etiopa. Nie tknęła ziemi wytworniejsza stopa. Jak Å›nieÅny gołąb wÅ›rÃd kawek tak ona Åwieci wÅ›rÃd swoich towarzyszek grona. Zaraz po taÅ„cu przybliÅÄ™ siÄ™ do niej I dÅ‚oÅ„ mÄ… uczczÄ™ dotkniÄ™ciem jej dÅ‚oni. KochaÅ‚Åem dotÄ…d? O! zaprzecz, mÃj wzroku! BoÅ› jeszcze nie znaÅ‚ rÃwnego uroku. TYBALT SÄ…dzÄ…c po gÅ‚osie, z Montekich to ktÃryÅ›. Daj no mi rapir, chÅ‚opcze. Jak siÄ™ waÅy Ten Å‚otr tu wchodzić i kÅ‚amanÄ… larwÄ… Szyderczo naszej urÄ…gać zabawie? Na krew szlachetnÄ…, co mi wzdyma serce, Nie bÄ™dzie grzechu, jeÅ›li go uÅ›miercÄ™. KAPULET Tybalcie, co ci to? Czego siÄ™ zÅymasz? TYBALT Ujmy tej, stryju, pewno nie wytrzymasz: Jeden z Montekich, twych Å›miertelnych wrogÃw, Åmie tu zniewaÅać goÅ›cinność twych progÃw. KAPULET CzyÅ to Romeo? TYBALT Tak, ten to nikczemnik. KAPULET Daj mu waść pokÃj, nie wychodzi przecie z granic wytkniÄ™tych dobrym wychowaniem I prawdÄ™ mÃwiÄ…c, caÅ‚a go Werona Ma za mÅ‚odzieÅ„ca peÅ‚nego przymiotÃw; Nie chciaÅ‚bym za nic w Å›wiecie w moim domu Czynić mu krzywdy. UspokÃj siÄ™ zatem, MiÅ‚y synowcze, nie zwaÅaj na niego, Taka ma wola; jeÅ›li jÄ… szanujesz, OkaÅ uprzejmość i spÄ™dź precz z oblicza Ten mars niezgodny z weselem tej doby. TYBALT Taki gość w domu nabawia choroby; Nie Å›cierpiÄ™ go tu. KAPULET ChcÄ™ go mieć cierpianym. CÃÅ to, zuchwalcze? MÃwiÄ™, Åe chcÄ™! CÃÅ to? Czy ja tu jestem, czy waść jesteÅ› panem? Waść go tu nie chcesz Å›cierpieć! BoÅe odpuść! Waść mi chcesz goÅ›ci porozpÄ™dzać? koÅ‚ki Na Å‚bie mi strugać? przewodzić w mym domu? TYBALT Stryju, to haÅ„ba! KAPULET Cicho! burdÄ… jesteÅ›. Z tÄ… porywczoÅ›ciÄ… doigrasz siÄ™ waszmość. Zawsze mi musisz siÄ™ sprzeciwiać! â” Brawo, Kochana mÅ‚odzi! â” UrwipoÅ‚eć z waÅ›ci! Siedź cicho alboâ Hola! WiÄ™cej Å›wiatÅ‚a! â” Ja ciÄ™ uciszÄ™. Patrz go! â” Å»wawo, chÅ‚opcy! TYBALT Gniew dobrowolny z flegmÄ… przymuszonÄ… Na krzyÅ siÄ™ schodzÄ…c wstrzÄ…sajÄ… mi Å‚ono. MuszÄ™ ustÄ…pić; wkrÃtce siÄ™ atoli W gorzkÄ… ÅÃłć zmieni ta sÅ‚odycz wbrew woli. Oddala siÄ™. ROMEO do Julii JeÅ›li dÅ‚oÅ„ moja, co tÄ™ Å›wiÄ™tość trzyma, Bluźni dotkniÄ™ciem: zuchwalstwo takowe Odpokutować usta me gotowe PocaÅ‚owaniem poboÅnym pielgrzyma. JULIA do Romeo MoÅ›ci pielgrzymie, bluźnisz swojej dÅ‚oni, KtÃra nie grzeszy zdroÅnym dotykaniem; Jestli ujÄ™cie rÄ…k pocaÅ‚owaniem, Nikt go ze Å›wiÄ™tych pielgrzymom nie broni. ROMEO jak pierwej Nie majÄ…Å Å›wiÄ™ci ust tak jak pielgrzymi? JULIA jak pierwej MajÄ… ku modÅ‚om lub kornej podziÄ™ce. ROMEO NiechÅe ich usta czyniÄ… to co rÄ™ce; Moje siÄ™ modlÄ…, przyjm modÅ‚y ich, przyjmij. JULIA Niewzruszonymi pozostajÄ… Å›wiÄ™ci, Choć gwoli modÅ‚Ãw niewzbronne ich chÄ™ci. ROMEO Ziść wiÄ™c cel moich, stojÄ…c niewzruszenie. I z ust swych moim daj wziąć rozgrzeszenie. CaÅ‚uje jÄ…. JULIA Moje wiÄ™c teraz obciÄ…Åa grzech zdjÄ™ty. ROMEO Z mych ust? O! grzechu, zbyt peÅ‚en ponÄ™ty! NiechÅe go nazad rozgrzeszony zdejmie! PozwÃl. CaÅ‚uje jÄ… znowu. JULIA Jak z ksiÄ…Åki caÅ‚ujesz pielgrzymie. MARTA Panienko, jejmość pani matka prosi. ROMEO KtÃÅ jest jej matkÄ…? MARTA Jej matkÄ…? Bajbardzo! Nikt inny, jeno pani tego domu; I dobra pani, mÄ…dra a cnotliwa. Ja byÅ‚am mamkÄ… tej, coÅ› z niÄ… pan mÃwiÅ‚. Smaczny by kÄ…sek miaÅ‚, kto by jÄ… zÅ‚owiÅ‚. ROMEO A wiÄ™c Kapulet! O dolo zbyt sroga! Å»ycie me jest wiÄ™c w rÄ™ku mego wroga. BENWOLIO Wychodźmy, wieczÃr dobiega juÅ koÅ„ca. ROMEO Niestety! z wschodem dla mnie zachÃd sÅ‚oÅ„ca. KAPULET do rozchodzÄ…cych siÄ™ goÅ›ci EjÅe, panowie, pozostaÅ„cie jeszcze; MajÄ… nam wkrÃtce dać małą przekÄ…skÄ™. Chcecie koniecznie? MuszÄ™ wiÄ™c ustÄ…pić. DziÄ™ki wam, mili panowie i panie. Dobranoc. ÅwiatÅ‚a! IdźmyÅ spać. Braciszku, ZapÃźniliÅ›my siÄ™; idÄ™ wypocząć. WychodzÄ… wszyscy prÃcz Julii i Marty. JULIA Czy nie wiesz, nianiu, kto to jest ten pan? MARTA Ten,tu? To syn starego Tyberia. JULIA A tamten, Co wÅ‚aÅ›nie ku drzwiom zmierza? MARTA To podobno MÅ‚ody Petrycy. JULIA A Ãw, tam na prawo, Co nie chciaÅ‚ taÅ„czyć? MARTA Nie wiem. JULIA Spytaj, proszÄ™, Jak siÄ™ nazywa. JeÅeli Åonaty, CaÅ‚un mnie czeka zamiast Å›lubnej szaty. MARTA Zwie siÄ™ Romeo, jest z rodu Montekich, Synem waszego najwiÄ™kszego wroga. JULIA Jako obcego za wczeÅ›nie ujrzaÅ‚am! Jako lubego za pÃźno poznaÅ‚am! Dziwny miÅ‚oÅ›ci traf siÄ™ na mnie iÅ›ci, Å»e muszÄ™ kochać przedmiot nienawiÅ›ci. MARTA Co to jest? co to takiego? JULIA To wiersze, KtÃrych miÄ™ jeden tancerz dziÅ› nauczyÅ‚. MARTA PÃjdź spać, waćpanna. GÅ‚os za scenÄ…: âJulio!â Dalej! dalej! WoÅ‚ajÄ… pannÄ™ i pusto juÅ w sali. WychodzÄ…. AKT DRUGI PROLOG PrzeÅ‚oÅyÅ‚ Jan Kasprowicz CHÓR Dawna namiÄ™tność juÅ w caÅ‚unach leÅy, W jej miejscu wÅ‚adnie siÅ‚a ÅÄ…dzy nowej; PiÄ™knÄ… przestaÅ‚a być przy Julii Å›wieÅej PiÄ™kność, dla ktÃrej umrzeć byÅ‚ gotowy. DziÅ› jest Romeo kochany i kocha, W oczach obojga Åar jednaki pÅ‚onie; Lecz on, w niej wroga przypuszczajÄ…c, szlocha, A ona miÅ‚ość z wÄ™dki grozy chÅ‚onie. On siÄ™ nie zbliÅy i przed niÄ… nie zÅ‚oÅy PrzysiÄ…g serdecznych, uwaÅan za wroga; I jej, choć w Å‚onie namiÄ™tność siÄ™ sroÅy, ZejÅ›cia siÄ™ z lubym zamkniÄ™tÄ… jest droga. Lecz w ÅÄ…dzy siÅ‚a: po wielkich katuszach WielkÄ… im radość czas zgotuje w duszach. SCENA PIERWSZA Pusty plac przytykajÄ…cy do ogrodu KapuletÃw. Wchodzi Romeo. ROMEO MamÅe iść dalej, gdy tu moje serce? Cofnij siÄ™, ziemio, wynajdź sobie centrum! Wchodzi na mur i spuszcza siÄ™ do ogrodu. WchodzÄ… Merkucjo i Benwolio. BENWOLIO Romeo! bracie! Romeo! MERKUCJO Ma rozum; Powietrze chÅ‚odne, wiÄ™c dyrnÄ…Å‚ do Å‚ÃÅka. BENWOLIO PobiegÅ‚ tÄ… drogÄ… i przelazÅ‚ przez parkan. WoÅ‚aj, Merkucjo! MERKUCJO UÅyjÄ™ naÅ„ zaklęć; Romeo! gachu! cietrzewiu! wariacie! UkaÅ siÄ™ w lotnej postaci westchnienia, Powiedz choć jeden wiersz, a dość mi bÄ™dzie; JÄ™knij: ach! połącz w rym: kochać i szlochać; Szepnij Wenerze jakie piÄ™kne sÅ‚Ãwko; Daj jaki nowy epitet Å›lepemu Jej synalkowi, co tak celnie strzelaÅ‚ Za owych czasÃw, gdy krÃl Kofetua W zaloty chodziÅ‚ do cÃrki Åebraczej. Nie sÅ‚ucha; ani piÅ›nie, ani trunie ZdechÅ‚ robak, muszÄ™ zakląć go inaczej. KlnÄ™ ciÄ™ na Åywe oczy Rozaliny, Na jej wysokie czoÅ‚o, krasne usta, WysmukÅ‚e nÃÅki i toczone biodra Z przylegÅ‚oÅ›ciami, abyÅ› siÄ™ przed nami W wÅ‚aÅ›ciwej sobie postaci ukazaÅ‚. BENWOLIO Gniewać siÄ™ bÄ™dzie, jeÅ›li ciÄ™ usÅ‚yszy. MERKUCJO Co siÄ™ ma gniewać? MÃgÅ‚by siÄ™ rozgniewać, Gdyby za sprawÄ… mojego zaklÄ™cia W zaczarowane koÅ‚o jego pani Inny duch wkroczyÅ‚ i staÅ‚ tam dopÃty, DopÃki by go nie zmogÅ‚a: to byÅ‚by PowÃd do uraz; moja inwokacja Jest przyjacielska i godziwa razem, Bo wywoÅ‚uje w imiÄ™ jego pani Jego jedynie naturalnÄ… postać. BENWOLIO PÃjdź! skryÅ‚ siÄ™ owdzie pomiÄ™dzy drzewami, By siÄ™ tam zbrataÅ‚ z tajemniczÄ… nocÄ… â” Ålepym w miÅ‚oÅ›ci ciemność jest najmilsza. MERKUCJO MoÅeÅ w cel trafić miÅ‚ość bÄ™dÄ…c Å›lepÄ…? Teraz usiÄ…dzie sobie pod jabÅ‚onkÄ… I bÄ™dzie wzdychaÅ‚, by jego kochanka ByÅ‚a owocem, ktÃry mÅ‚ode panny, Kiedy sÄ… same â” nazywajÄ… figÄ…. Oby, Romeo, byÅ‚a, oby byÅ‚a TakÄ… otwartÄ… figÄ…, a ty chÅ‚opcze, ObyÅ› byÅ‚ gruszkÄ…! Dobranoc, Romeo! IdÄ™ lec w moim Å‚ÃÅku za kotarÄ…, Bo to polowe tu dla mnie za chÅ‚odne. Czy idziesz takÅe? BENWOLIO IdÄ™; prÃÅno szukać Takiego, co być nie chce znaleziony. WychodzÄ…. SCENA DRUGA OgrÃd KapuletÃw. Wchodzi Romeo. ROMEO Drwi z blizn, kto nigdy nie doÅ›wiadczyÅ‚ rany. Julia ukazuje siÄ™ w oknie. Lecz cicho! Co za blask strzeliÅ‚ tam z okna! Ono jest wschodem, a Julia jest sÅ‚oÅ„cem! Wnijdź, cudne sÅ‚oÅ„ce, zgÅ‚adź zazdrosnÄ… lunÄ™, KtÃra aÅ zbladÅ‚a z gniewu, Åe ty jesteÅ› Od niej piÄ™kniejsza; o, jeÅ›li zazdrosna, Nie bÄ…dź jej sÅ‚uÅkÄ…! Jej szatkÄ™ zielonÄ… I bladÄ… noszÄ… jeno gÅ‚upcy. Zrzuć jÄ…! To moja pani, to moja kochanka! O! gdyby mogÅ‚a wiedzieć, czym jest dla mnie! Przemawia, chociaÅ nic nie mÃwi; cÃÅ stÄ…d? Jej oczy mÃwiÄ…, oczom wiÄ™c odpowiem. Za Å›miaÅ‚y jestem; mÃwiÄ…, lecz nie do mnie. Dwie najjaÅ›niejsze, najpiÄ™kniejsze gwiazdy Z caÅ‚ego nieba, gdzie indziej zajÄ™te, ProsiÅ‚y oczu jej, aby zastÄ™pczo StaÅ‚y w ich sferach, dopÃki nie wrÃcÄ…. Lecz choćby oczy jej byÅ‚y na niebie, A owe gwiazdy w oprawie jej oczu: Blask jej oblicza zawstydziÅ‚by gwiazdy Jak zorza lampÄ™; gdyby zaÅ› jej oczy WÅ›rÃd eterycznej zabÅ‚ysÅ‚y przezroczy, Ptaki ocknęłyby siÄ™ i Å›piewaÅ‚y, MyÅ›lÄ…c, Åe to juÅ nie noc, lecz dzieÅ„ biaÅ‚y. Patrz, jak na dÅ‚oni smutnie wsparÅ‚a liczko! O! gdybym mÃgÅ‚ być tylko rÄ™kawiczkÄ…, Co tÄ™ dÅ‚oÅ„ kryje! JULIA Ach! ROMEO Cicho! coÅ› mÃwi. o! mÃw, mÃw dalej, uroczy aniele; bo ty mi w noc tÄ™ tak wspaniale Å›wiecisz jak lotny goniec niebios rozwartemu od podziwienia oku Å›miertelnikÃw, ktÃre siÄ™ wlepia w niego, aby patrzeć, jak on po ciÄ™Åkich chmurach siÄ™ przesuwa i po powietrznej Åegluje przestrzeni. JULIA Romeo! CzemuÅ ty jesteÅ› Romeo! Wyrzecz siÄ™ swego rodu, rzuć tÄ™ nazwÄ™! Lub jeÅ›li tego nie moÅesz uczynić, To przysiÄ…Å wiernym być mojej miÅ‚oÅ›ci, A ja przestanÄ™ być z krwi KapuletÃw. ROMEO MamÅe przemÃwić czy teÅ sÅ‚uchać dalej? JULIA Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazna, BoÅ› ty w istocie nie Montekim dla mnie. JestÅe Monteki choćby tylko rÄ™kÄ…, Ramieniem, twarzÄ…, zgoÅ‚a jakÄ…kolwiek CzęściÄ… czÅ‚owieka? O! weź innÄ… nazwÄ™! CzymÅe jest nazwa? To, co zowiem rÃÅÄ…, Pod innÄ… nazwÄ… rÃwnie by pachniaÅ‚o; Tak i Romeo bez nazwy Romea PrzecieÅ by całą swÄ… wartość zatrzymaÅ‚. Romeo! porzuć tÄ™ nazwÄ™, a w zamian Za to, co nawet czÄ…stkÄ… ciebie nie jest, Weź miÄ™, ach! całą! ROMEO BiorÄ™ ciÄ™ za sÅ‚owo: Zwij miÄ™ kochankiem, a krzyÅmo chrztu tego Sprawi, Åe odtÄ…d nie bÄ™dÄ™ Romeem. JULIA KtoÅ› ty jest, co siÄ™ nocÄ… osÅ‚aniajÄ…c, Podchodzisz mojÄ… samotność? ROMEO Z nazwiska Nie mÃgÅ‚bym tobie powiedzieć, kto jestem; Nazwisko moje jest mi nienawistne, Bo jest, o! Å›wiÄ™ta, nieprzyjazne tobie; ZdarÅ‚bym je, gdybym miaÅ‚ je napisane. JULIA Jeszcze me ucho stu sÅ‚Ãw nie wypiÅ‚o Z tych ust, a przecieÅ dźwiÄ™k juÅ ich mi znany. JestÅeÅ› Romeo, mÃw? jestÅeÅ› Monteki? ROMEO Nie jestem ani jednym, ani drugim, Jednoli z dwojga jest niemiÅ‚e tobie. JULIA JakÅeÅ› tu przyszedÅ‚, powiedz, i dlaczego? Mur jest wysoki i trudny do przejÅ›cia, A miejsce zgubne; gdyby ciÄ™ kto z moich Krewnych tu zastaÅ‚â ROMEO Na skrzydÅ‚ach miÅ‚oÅ›ci Lekko, bezpiecznie mur ten przesadziÅ‚em, Bo miÅ‚ość nie ma Åadnych tam i granic; A co potrafi, na to siÄ™ i waÅy; Krewni wiÄ™c twoi nie trwoÅÄ… miÄ™ wcale. JULIA Zabiliby ciÄ™, gdyby ciÄ™ ujrzeli. ROMEO Ach! wiÄ™cej groźby leÅy w oczach twoich NiÅ w ich dwudziestu mieczach; patrz Å‚askawie, A bÄ™dÄ™ silny przeciw ich gniewowi. JULIA Na Boga! niech ciÄ™ oni tu nie ujrzÄ…! ROMEO Ciemny pÅ‚aszcz nocy skryje miÄ™ przed nimi. Lecz niech miÄ™ znajdÄ…, jeÅ›li ty miÄ™ kochasz. Lepszy kres Åycia skutkiem ich niechÄ™ci NiÅ przedÅ‚uÅony zgon w braku twych uczuć. JULIA Kto ci dopomÃgÅ‚ znaleźć to ustronie? ROMEO MiÅ‚ość, co mi go doradziÅ‚a szukać; Ona mi instynkt, ja jej oczy daÅ‚em. Nie jestem sternik, gdybyÅ› jednak byÅ‚a RÃwnie daleko jak Ãw brzeg, ktÃrego Morze najdalsze podmywa krawÄ™dzie, ÅmiaÅ‚o po taki klejnot bym popÅ‚ynÄ…Å‚. JULIA Gdyby nie ciemność, co mi twarz maskuje, WidziaÅ‚byÅ› na niej rozlany rumieniec Po tym, co z ust mych sÅ‚yszaÅ‚eÅ› tej nocy. Rada bym form siÄ™ trzymać, rada cofnąć To, co wyrzekÅ‚am; ale precz, udanie! Czy ty miÄ™ kochasz? Wiem, Åe powiesz: tak jest; I jać uwierzÄ™; mimo przysiÄ…g jednak MoÅesz miÄ™ zawieść. Z wiaroÅ‚omstwa mÄ™Åczyzn Åmieje siÄ™, mÃwiÄ…, Jowisz. O! Romeo! JeÅ›li miÄ™ kochasz, wyrzecz to rzetelnie; Lecz jeÅ›li masz miÄ™ za podbÃj zbyt Å‚atwy, To zmarszczÄ™ czoÅ‚o i przewrotnÄ… bÄ™dÄ™, I na miÅ‚osne twoje oÅ›wiadczenia Powiem: nie, w innym razie za nic w Å›wiecie. Za czuÅ‚a moÅe jestem, o! Monteki, StÄ…d moÅesz sÄ…dzić me obejÅ›cie pÅ‚ochym; Ufaj mi jednak, bÄ™dÄ™ ja wierniejsza Od tych, co bieglej umiejÄ… siÄ™ droÅyć. ByÅ‚abym ja siÄ™ byÅ‚a, prawdÄ™ mÃwiÄ…c, TakÅe droÅyÅ‚a, gdybyÅ› byÅ‚ tajnego GÅ‚osu miÅ‚oÅ›ci mojej nie podchwyciÅ‚. Nie wiÅ„ miÄ™ przeto ani teÅ przypisuj PÅ‚ochoÅ›ci tego wylania mych uczuć, KtÃre zdradziÅ‚a noc ciemna. ROMEO O! Julio, PrzysiÄ™gam na ten ksiÄ™Åyc, co wspaniale Powleka srebrem tamtych drzew wierzchoÅ‚kiâ JULIA O! nie przysiÄ™gaj na ksiÄ™Åyc, bo ksiÄ™Åyc Co tydzieÅ„ zmienia ksztaÅ‚t swej piÄ™knej tarczy; I miÅ‚ość twoja po takiej przysiÄ™dze MogÅ‚aby rÃwnieÅ zmiennÄ… siÄ™ okazać. ROMEO Na cÃÅ mam przysiÄ…c? JULIA Nie przysiÄ™gaj wcale; Lub wreszcie przysiÄ…Å na samego siebie: Na ten uroczy przedmiot mych uwielbieÅ„, To ci uwierzÄ™. ROMEO JeÅ›li szczera miÅ‚ość Mojego sercaâ JULIA Daj pokÃj przysiÄ™gom. Lubo siÄ™ cieszÄ™ z twojej obecnoÅ›ci, Te nocne Å›luby nie cieszÄ… mnie jakoÅ›, Za nagÅ‚e one sÄ…, za nierozwaÅne, Podobne niby do blasku, co znika, Nim czÅ‚owiek zdÄ…Åy powiedzieć: âBÅ‚ysnęłoâ. Dobranoc, luby! Oby nam ten wonny MiÅ‚oÅ›ci pÄ…czek przyniÃsÅ‚ kwiat niepÅ‚onny! BÄ…dź zdrÃw! i zaÅ›nij z tak bÅ‚ogim spokojem, Jaki, z twej Å‚aski, czujÄ™ w sercu mojem. ROMEO TakÅe mam odejść nie zaspokojony? JULIA JakiegoÅ wiÄ™cej chcesz zaspokojenia? ROMEO Zamiany twoich zapewnieÅ„ za moje. JULIA JuÅem ci daÅ‚a je, nimeÅ› zaÅÄ…daÅ‚; Rada bym jednak one mieć na powrÃt. ROMEO ChciaÅ‚aÅ byÅ› cofnąć je? Dlaczego? luba! JULIA AÅebym mogÅ‚a oddać ci je znowu. A przecieÅ jest to ÅÄ…danie zbyteczne; Bo moja miÅ‚ość rÃwnie jest głęboka Jak morze, rÃwnie jak ono bez koÅ„ca; Im wiÄ™cej ci jej udzielam, tym wiÄ™cej CzujÄ™ jej w sercu. SÅ‚ychać w pokojach gÅ‚os Marty. WoÅ‚ajÄ… miÄ™. â” Zaraz. BÄ…dź zdrÃw, kochanku drogi! â” Zaraz, zaraz. â” Najmilszy, pomnij być staÅ‚ym! â” Zaczekaj, Zaczekaj trochÄ™, powrÃcÄ™ za chwilÄ™. Wychodzi. ROMEO BÅ‚ogosÅ‚awiona, o! bÅ‚ogosÅ‚awiona Po dwakroć nocy! Ale czy to wszystko, DziejÄ…c siÄ™ w nocy nie jest marÄ… tylko? Co tak lubego moÅeÅ być istotnym? JULIA ukazujÄ…c siÄ™ znowu Jeszcze sÅ‚Ãw parÄ™, a potem dobranoc, Drogi Romeo! jeÅ›li twoja skÅ‚onność Jest prawÄ…, twoim zamiarem maÅ‚ÅeÅ„stwo: To miÄ™ uwiadom jutro przez osobÄ™, KtÃrÄ… do ciebie przyÅ›lÄ™, gdzie i kiedy Zechcesz dopeÅ‚nić obrzÄ™du; a wtedy Całą mÄ… przyszÅ‚ość u nÃg twoich zÅ‚oÅÄ™ I w Å›wiat za tobÄ… pÃjdÄ™ w imiÄ™ boÅe. MARTA za scenÄ… Panienko! JULIA IdÄ™. â” Lecz jeÅ›li miÄ™ zwodzisz, To ciÄ™ zaklinamâ MARTA za scenÄ… Julciu! JULIA Zaraz idÄ™. â” JeÅ›li miÄ™ zwodzisz, o! to ciÄ™ zaklinam, SkoÅ„cz te zabiegi i zostaw miÄ™ Åalom. â” Jutro wiÄ™c przyÅ›lÄ™. ROMEO Jak pragnÄ™ zbawieniaâ JULIA Po tysiÄ…c razy dobranoc. Odchodzi. ROMEO Po tysiÄ…c Razy niedobra tam, gdzie ty nie Å›wiecisz. Jak Åak, gdy rzuca ksiÄ…ÅkÄ™, tak kochanek Do celu swego pospiesza wesoÅ‚y; A gdy nadejdzie z kochankÄ… rozstanek, Wlecze siÄ™ smutnie, jak Ãw Åak do szkoÅ‚y. Odchodzi. JULIA ukazuje siÄ™ znowu Pst! pst! Romeo! O, gdybym mieć mogÅ‚a GÅ‚os sokolnika, by tego maiÅa Nazad przywoÅ‚ać! Przymus jest ochrypÅ‚y, Nie moÅe gÅ‚oÅ›no mÃwić, gdyby nie to, WstrzÄ…sÅ‚abym gÃry, gdzie siÄ™ echo kryje, I gÅ‚os bym jego zrobiÅ‚a chrapliwszy NiÅ mÃj od rozbrzmieÅ„ imienia Romeo! ROMEO Moja to dusza dzwoni imiÄ™ moje, Jak srebrny dźwiÄ™k ma nocÄ… gÅ‚os kochanki! I jestÅe sÅ‚odsza muzyka na Å›wiecie? JULIA Romeo! ROMEO Luba! JULIA O ktÃrej godzinie Jutro mam przysÅ‚ać? ROMEO O dziewiÄ…tej. JULIA Dobrze. Dwudziestoletni to termin. Nie pomnÄ™, Po com tu ciebie znowu przywoÅ‚aÅ‚a. ROMEO PozwÃl mi czekać, aÅ sobie przypomnisz. JULIA ZapomnÄ™ znowu, po co czekasz, pomnÄ…c O twojej tylko lubej obecnoÅ›ci. ROMEO A ja wciÄ…Å czekać bÄ™dÄ™, abyÅ› ciÄ…gle ZapominaÅ‚a, sam zapominajÄ…c, Å»e mam gdzie inny dom jak tutaj. JULIA WkrÃtce Dnieć bÄ™dzie: rada bym, ÅebyÅ› juÅ odszedÅ‚; Nie dalej jednak jak Ãw biedny ptaszek, Co go swawolna dziewka z rÄ…k wypuszcza I wnet, zazdroszczÄ…c mu krÃtkiej wolnoÅ›ci, Jak niewolnika trzymanego w wiÄ™zach Jedwabnym sznurkiem przyciÄ…ga na powrÃt. ROMEO ChciaÅ‚bym być biednym ptaszkiem w twoim rÄ™ku. JULIA O! ja bym zbytkiem pieszczot ciÄ™ zabiÅ‚a. Dobranoc, luby! jeszcze raz dobranoc! Smutek rozstania tak bardzo jest miÅ‚y, Å»e by dobranoc wciÄ…Å usta mÃwiÅ‚y. Odchodzi. ROMEO Sen na twe oczy, pokÃj w pierÅ› niech spÅ‚ynie; Obym byÅ‚ nimi w tej bÅ‚ogiej godzinie! SpieszÄ™ do ojca Laurentego celi, On mi pomocy i rady udzieli. Wychodzi. SCENA TRZECIA Cela Ojca Laurentego. Wchodzi Ojciec Laurenty z koszykiem w rÄ™ku. OJCIEC LAURENTY Szary poranek spÄ™dza mrok ponury Pasami Å›wiatÅ‚a znaczÄ…c wschodnie mury I noc siÄ™ na bok chyli jak pijana Z drÃg dnia ubitych koÅ‚ami Tytana. Nim oko sÅ‚oÅ„ca peÅ‚nym blaskiem strzeli, RosÄ™ wypije i Å›wiat rozweseli, MuszÄ™ uzbierać w ten koszyk z sitowia RoÅ›lin tak zbawczych, jak zgubnych dla zdrowia, Ziemia jest matkÄ… natury i grobem, Grzebie i Åycia obdziela zasobem. I mnÃstwo dzieci jej Å‚ona widzimy CiÄ…gnÄ…cych pokarm z jej piersi rodzimej; Niejedno w skutkach swoich wyÅ›mienite, KaÅde do czegoÅ›, wszystko rozmaite. O! moc to peÅ‚na cudÃw, co siÄ™ mieÅ›ci W sokach ziÃÅ‚, krzewÃw, w martwej kruszcÃw treÅ›ci! Bo nie ma rzeczy tak podÅ‚ych na ziemi, Aby nie mogÅ‚y stać siÄ™ przydatnemi; Ni tak przydatnych, aby zamiast sÅ‚uÅyć Nie zaszkodziÅ‚y pod wpÅ‚ywem naduÅyć. WszakÅe i cnota moÅe zajść w bezdroÅe, A błąd siÄ™ czynem uszlachetnić moÅe. W mdÅ‚ym kwiatku, w ziÃÅ‚ku jednym i tym samem Ma nieraz miejsce jad wespÃÅ‚ z balsamem, Co zmysÅ‚y razi i to, co im sprzyja, Bo jego zapach rzeźwi; smak zabija. Podobnie sprzeczna i w czÅ‚owieku goÅ›ci DwÃjca pierwiastkÃw: dobroci i zÅ‚oÅ›ci; A kÄ™dy gÃrÄ™ gorsza weźmie stroma, Tam Å›mierć przychodzi i roÅ›lina kona. Wchodzi Romeo. ROMEO DzieÅ„ dobry, ojcze mÃj. OJCIEC LAURENTY Benedicite! CÃÅ to za ranny gÅ‚os tak mnie pozdrawia! MÅ‚ody mÃj synu, zÅ‚y to znak, kto Å‚oÅe PrÃÅne zostawia o tak wczesnej porze. Troska odbywa straÅ w oczach starego, A sen tych mija, ktÃrych troski strzegÄ…; Ale gdzie czerstwa, wolna od kÅ‚opotÃw MÅ‚Ãdź gÅ‚owÄ™ zÅ‚oÅy, sen zawÅdy przyjść gotÃw. To wiÄ™c tak ranne tu przybycie zdradza JakiÅ› niepokÃj, ktÃremu snu wÅ‚adza Ulec musiaÅ‚a. Czy tylko siÄ™ kÅ‚adÅ‚eÅ›? MoÅeÅ› do Å‚ÃÅka i nie zajrzaÅ‚? ROMEO ZgadÅ‚eÅ›; Milej niÅ w Å‚ÃÅku przeszÅ‚y mi godziny. OJCIEC LAURENTY Grzeszniku, pewnieÅ› byÅ‚ u Rozaliny. ROMEO U Rozaliny? Nie, ojcze; to imiÄ™ W pamiÄ™ci mojej wiecznym snem juÅ drzemie. OJCIEC LAURENTY Brawo, mÃj synu! Lecz gdzieÅeÅ› to bywaÅ‚? ROMEO Zaraz ci powiem: prÃÅno byÅ› zgadywaÅ‚; ByÅ‚em na balu w domu mego wroga, Gdziem zostaÅ‚ ranny, lecz zbÃjczyni sroga Czuje cios wzajem przeze mnie zadany, Tak Åe na nasze obopÃlne rany ÅwiÄ™ty wpÅ‚yw tylko twej, ojcze, opieki Poradzić zdoÅ‚a i dać zbawcze leki. Po chrzeÅ›cijaÅ„sku, jak widzisz, przemawiam, Skoro siÄ™ nawet za mym wrogiem wstawiam. OJCIEC LAURENTY MÃw jaÅ›niej, synu; zagadkowa spowiedź, DwuznacznÄ… takÅe znajduje odpowiedź. ROMEO Dowiedz siÄ™ zatem, Åe anioÅ‚ kobieta, KtÃrÄ…m ukochaÅ‚, jest z krwi Kapuleta. Jego to dziecko i nadzieja caÅ‚a; Jak ja jÄ…, tak mnie ona ukochaÅ‚a. I do jednoÅ›ci, ktÃra nas juÅ splata, Brakuje tylko, byÅ› nas ty dla Å›wiata Stułą zjednoczyÅ‚. Gdzie, o jakiej dobie DozgonnÄ… miÅ‚ość przysiÄ™gliÅ›my sobie, Powiem ci idÄ…c, czcigodny kapÅ‚anie; BÅ‚agam ciÄ™ tylko, niech siÄ™ to dziÅ› stanie. OJCIEC LAURENTY ÅwiÄ™ty Franciszku! CÃÅ to za przemiana! ToÅ Rozalina, owa ukochana, Niczym juÅ dla ciÄ™? MiÅ‚ość wiÄ™c mÅ‚odzieÅy W oczach jedynie, a nie w sercu leÅy? Jezus! Maryja! IleÅ to solanki ÅciekÅ‚o z twych oczu dla owej kochanki! I nadaremnie, bowiem twe zapaÅ‚y WciÄ…Å zalewane, wciÄ…Å siÄ™ powiÄ™kszaÅ‚y. Jeszcze twych westchnieÅ„ nie rozwiaÅ‚ Fawoni; Jeszcze twÃj dawny jÄ™k w uszach mi dzwoni, I na twych licach, bladoÅ›ciÄ… pokrytych, Widoczny jeszcze Å›lad Å‚ez nie obmytych, Wszystko, coÅ› cierpiaÅ‚ z miÅ‚osnej przyczyny, CierpiaÅ‚eÅ› tylko gwoli Rozaliny. A teraz! nie dziw, gdy mdÅ‚a pÅ‚eć upadnie, Kiedy mÄ™Åczyźni szwankujÄ… tak snadnie. ROMEO Gdym kochaÅ‚ tamtÄ…, takÅeÅ› nie pochwalaÅ‚. OJCIEC LAURENTY Nie, ÅeÅ› jÄ… kochaÅ‚, lecz ÅeÅ› za niÄ… szalaÅ‚. ROMEO Pogrześć tÄ… miÅ‚ość kazaÅ‚eÅ›. OJCIEC LAURENTY Nie w grobie By tÄ™ pochować, a innÄ… wziąć sobie. ROMEO Nie Å‚aj mnie, proszÄ™; ta, co mi dziÅ› luba, MiÅ‚ość mÄ… pÅ‚aci miÅ‚oÅ›ciÄ… cheruba; Z tamtÄ… inaczej byÅ‚o. OJCIEC LAURENTY Bo odgadÅ‚a, Å»e w rzeczach serca nie znasz abecadÅ‚a, Tylko z rutyny czytasz. PÃjdź, wietrzniku; Do sankcji tego nowego wybryku Jeden i jeden tylko wzglÄ…d miÄ™ skÅ‚ania: To jest, Åe moÅe z tego zawiÄ…zania Wyniknie wÄ™zeÅ‚, ktÃry wasze rody Zawistne złączy w piÄ™kny Å‚aÅ„cuch zgody. ROMEO O! prÄ™dzej! pilno mi! OJCIEC LAURENTY Festina lente! Zdradne sÄ… kroki za spiesznie podjÄ™te. WychodzÄ…. SCENA CZWARTA Ulica. WchodzÄ… Merkucjo i Benwolio. MERKUCJO GdzieÅ, u diabÅ‚a, ugrzÄ…zÅ‚ Romeo! Czy byÅ‚ tej nocy w domu? BENWOLIO Nie w domu swego ojca przynajmniej; mÃwiÅ‚em z jego sÅ‚uÅÄ…cym. MERKUCJO Ta blada sekutnica Rozalina Na wariata go wnet wykieruje. BENWOLIO Tybalt, starego Kapuleta krewny, PisaÅ‚ do niego list. MERKUCJO Z wyzwaniem, rÄ™czÄ™. BENWOLIO Romeo mu odpowie. MERKUCJO KaÅdy czÅ‚owiek PiÅ›mienny moÅe na list odpowiedzieć. BENWOLIO On mu odpowie odpowiednio, jak czÅ‚owiek wyzwany. MERKUCJO Biedny Romeo! JuÅ trup z niego! ZakÅ‚uty czarnymi oczyma biaÅ‚ogÅ‚owy; przestrzelony na wskroÅ› uszu romansowÄ… piosnkÄ…; ugodzony w sam rdzeÅ„ serca postrzaÅ‚em Å›lepego malca Å‚ucznika; potrafiÅ on Tybaltowi stawić czoÅ‚o? BENWOLIO A cÃÅ to takiego Tybalt? MERKUCJO CoÅ› wiÄ™cej niÅ ksiÄ…ÅÄ™ kotÃw; moÅesz mi wierzyć! Nieustraszony rÄ™bacz, bije siÄ™ jak z nut, zna czas, odlegÅ‚ość i miarÄ™; pauzuje w sam raz jak potrzeba: raz, dwa, a trzy to juÅ w pierÅ›. Å»aden jedwabny guzik nie wykrÄ™ci mu siÄ™ od Å›mierci. Duelista to, duelista pierwszej klasy. Owe nieÅ›miertelne passado! Owe punto reverso! owe hai! BENWOLIO Co takiego? MERKUCJO Niech kaci porwÄ… to plemiÄ™ Å›miesznych, sepleniÄ…cych, przesadnych fantastykÃw, z ich nowo kutymi terminami! Na Boga, doskonaÅ‚a klinga! Dzielny mÄ…Å! WspaniaÅ‚a dziewka! Nie jestÅe to rzecz opÅ‚akana, Åe nas obsiadÅ‚y te zagraniczne muchy, te modne sroki, te pardonnez moi, ktÃrym tak bardzo idzie o nowÄ… formÄ™, Åe nawet na starej Å‚awce wygodnie siedzieć nie mogÄ…; te bÄ…ki, co bÄ…kajÄ…: bon! bon! Wchodzi Romeo BENWOLIO Oto Romeo, nasz Romeo idzie. MERKUCJO Bez mlecza, jak Å›ledź suszony. O! czÅ‚owieku! jakÅeÅ› siÄ™ w rybÄ™ przedzierzgnÄ…Å‚! Teraz go rymy Petrarki rozczulajÄ…. Laura naprzeciw jego bÃstwa jest prostÄ… pomywaczkÄ…, lubo tamta miaÅ‚a kochanka, co jÄ… opiewaÅ‚; Dydona flÄ…drÄ…; Kleopatra CygankÄ…; Helena i Hero szurgotami i otÅ‚ukami; Tyzbe kopciuchem lub czymÅ› podobnym, ale zawsze niedystyngowanym. Bon jour, sinior Romeo! Oto masz francuskie pozdrowienie na cześć twoich francuskich pantalonÃw. PiÄ™knie nas zaÅyÅ‚eÅ› tej nocy. ROMEO DzieÅ„ dobry wam, moi drodzy. JakÅe to was zaÅyÅ‚em? MERKUCJO PokazaÅ‚eÅ› nam odwrotnÄ… stronÄ™ medalu, odwrotnÄ… stronÄ™ swego medalu. ROMEO To siÄ™ znaczy, Åem wam zdezerterowaÅ‚. Wybacz, kochany Merkucjo; miaÅ‚em pilny interes, a w takim przypadku czÅ‚owiek moÅe zgrzeszyć na polu uprzejmoÅ›ci. MERKUCJO To siÄ™ znaczy, Åe w takim przypadku czÅ‚owiek moÅe być zniewolony zgiÄ… ć kolana. ROMEO Ma siÄ™ rozumieć â” z uprzejmoÅ›ci. MERKUCJO BardzoÅ› zgrabnie trafiÅ‚ w sedno. ROMEO A ty bardzoÅ› zgrabnie to wyÅ‚oÅyÅ‚. MERKUCJO Ja bo jestem kwiatem uprzejmoÅ›ci. ROMEO Kwiatem kwiatÃw. MERKUCJO Racja. ROMEO JeÅeliÅ› ty kwiatem, to moje trzewiki sÄ… w kwitnÄ…cym stanie. MERKUCJO Brawo! pielÄ™gnuj mi ten dowcip; aÅeby, skoro ci siÄ™ do reszty zedrze podeszwa u trzewikÃw, twÃj dowcip mÃgÅ‚ po prostu fi gurować. ROMEO O! godny zdartej podeszwy dowcipie! O! figuro peÅ‚na prostoty z powodu swego prostactwa! MERKUCJO Na pomoc, Benwolio! moje koncepta dech tracÄ…. ROMEO Pejcza je i pejcza! Biczem i ostrogÄ…, inaczej nazwÄ™ je hetkami. MERKUCJO JeÅeli twÃj dowcip poluje na dzikie gÄ™si, to kapitulujÄ™; bo on ma wiÄ™cej kwalifikacji ku temu niÅ wszystkie moje umysÅ‚owe wÅ‚adze. Czy ja ci siÄ™ zdajÄ™ na to, Åebym miaÅ‚ z gÄ™siami do czynienia? ROMEO TyÅ› mi siÄ™ nigdy na nic nie zdaÅ‚, wyjÄ…wszy, kiedy miaÅ‚em do czynienia z gÄ™siami. MERKUCJO Za ten koncept ugryzÄ™ ciÄ™ w ucho. ROMEO Chyba udziobiesz! MERKUCJO TwÃj dowcip jest gorzkÄ… konfi turÄ…, diabelnie ostrym sosem. ROMEO Stosownym do gÄ™si. MERKUCJO To koncept z koźlej skÃrki, ktÃrej cal da siÄ™ rozciÄ…gnąć tak, Åe nim opaszesz całą gÅ‚owÄ™. ROMEO RozciÄ…gnÄ™ go do wyrazu âgÅ‚owÄ™â, ktÃry połączywszy z gÄ™siÄ…, bÄ™dziesz miaÅ‚ gÄ™siÄ… gÅ‚owÄ™. MERKUCJO Nie jestÅe to lepiej niÅ jÄ™czeć z miÅ‚oÅ›ci? Teraz to co innego; teraz mi jesteÅ› towarzyski, jesteÅ› Romeem, jesteÅ› tym, czym jesteÅ›; miÅ‚ość zaÅ› jest podobna do owego gapia, co siÄ™ szwenda wywiesiwszy jÄ™zyk, szukajÄ…c dziury, gdzie by mÃgÅ‚ palec wÅ›cibić. ROMEO StÃj! StÃj! MERKUCJO Chcesz, aby siÄ™ mÃj dowcip zastanowiÅ‚ w samym Å›rodku weny? ROMEO Z obawy, abyÅ› tej weny zbyt nie rozszerzyÅ‚. MERKUCJO Mylisz siÄ™, wÅ‚aÅ›nie byÅ‚em bliski jÄ… Å›cieÅ›nić, bo juÅem byÅ‚ doszedÅ‚ do jej dna i nie miaÅ‚em zamiaru dÅ‚uÅej wyczerpywać materii. ROMEO Patrzcie, co za dziwadÅ‚a! Wchodzi Marta z Piotrem. MERKUCJO Å»agiel! Åagiel! Åagiel! BENWOLIO Dwa, dwa: spodnie i spÃdnica MARTA Piotrze. PIOTR SÅ‚ucham. MARTA Piotrze, gdzie mÃj wachlarz? MERKUCJO ProszÄ™ ciÄ™, mÃj Piotrze, zakryj wachlarzem twarz jejmoÅ›ci; bo z dwojga tego, jej wachlarz jest piÄ™kniejszy. MARTA Å»yczÄ™ panom dnia dobrego. MERKUCJO Å»yczymy ci dobrego poÅ‚udnia, piÄ™kna sinjoro. MARTA Czy to juÅ poÅ‚udnie? MERKUCJO Nie inaczej; bo nieczysta rÄ™ka wskazÃwki na kompasie trzyma juÅ poÅ‚udnie za ogon. MARTA Chryste Panie! CÃÅ to za czÅ‚owiek z waćpana? ROMEO CzÅ‚owiek, ktÃrego Pan BÃg skazaÅ‚ na zepsucie. MARTA DobrzeÅ› pan powiedziaÅ‚, na poczciwość! Nie wie teÅ czasem ktÃry z panÃw, gdzie bym mogÅ‚a znaleźć mÅ‚odego Romea? ROMEO Ja wiem czasem, ale mÅ‚odego Romea znajdziesz waćpani starszym, niÅ byÅ‚, kiedyÅ› go szukać zaczęła. Jestem najmÅ‚odszy z tych, co noszÄ… to imiÄ™ w braku gorszego. MARTA Ach, to dobrze! MERKUCJO MoÅeÅ być dobrym to, co jest gorszym? MARTA JeÅeli waćpan nim jesteÅ›, to rada bym z nim pomÃwić sam na sam. BENWOLIO Zaprosi go na jakÄ…Å› wieczorynkÄ™. MERKUCJO PoÅ›redniczka to Wenery. Huź, ha! ROMEO CÃÅ to, czyÅ› kota upatrzyÅ‚? MERKUCJO KotlinÄ™, panie, nie kota; i to w starym piecu, nie w polu. Bodaj to kotlina, Gdzie siedzi kocina, Ta nie osmaliâ Lecz zmykaj, chudzino, Przed takÄ… kotlinÄ…, Gdzie diabeÅ‚ pali! Romeo, czy bÄ™dziesz u ojca na obiedzie? My tam idziemy. ROMEO PoÅ›pieszÄ™ za wami. MERKUCJO Do widzenia, staroÅytna damo; damo, damo, damo, damo! WychodzÄ… Merkucjo i Benwolio. MARTA Tak, tak, do widzenia! Co to za infamis, proszÄ™ pana, co siÄ™ tak powaÅyÅ‚ rozpuÅ›cić cugle swemu grubiaÅ„stwu? ROMEO Jest to panicz zakochany w swym jÄ™zyku, zdolny wypowiedzieć wiÄ™cej w ciÄ… gu jednej minuty niÅ milczeć przez caÅ‚y miesiÄ…c. MARTA JeÅeli on na mnie co powiedziaÅ‚, dam ja mu, chociaÅby byÅ‚ zuchwalszy, niÅ jest, i miaÅ‚ ze sobÄ… dwudziestu sobie podobnych drabÃw; a jeÅeli mi ujdzie, to znajdÄ™ takich, co to potrafiÄ…. A hultaj! czy to ja jestem jego kochankÄ…, jego poniewieradÅ‚em! (do Piotra) I ty tu staÅ‚eÅ› takÅe i mogÅ‚eÅ› Å›cierpieć, Åeby mnie lada gbur uÅywaÅ‚ wedle upodobania za przedmiot swych bezwstydnych ÅartÃw? PIOTR Nie widziaÅ‚em jeszcze, Åeby kto uÅywaÅ‚ jejmoÅ›ci wedle upodobania; gdybym byÅ‚ to widziaÅ‚, byÅ‚bym byÅ‚ pewnie zaraz giwer wydobyÅ‚, rÄ™czÄ™ za to. Umiem siÄ™ najeÅyć tak dobrze jak kto inny, kiedy mam sposobność po temu i prawo za sobÄ…. MARTA Dlaboga! tak jestem rozdraÅniona, Åe siÄ™ wszystko we mnie trzÄ™sie. A hultaj! OtÃÅ, proszÄ™ pana, tak jak powiedziaÅ‚am, mÅ‚oda moja pani kazaÅ‚a mi siÄ™ wywiedzieć o panu; co mi kazaÅ‚a powiedzieć, to sobie zachowujÄ™; ale przede wszystkim oÅ›wiadczam panu, Åe jeÅelibyÅ› jÄ… osadziÅ‚ na koszu, jak to mÃwiÄ…, bo panienka, o ktÃrej mÃwiÄ™, jest mÅ‚oda, i dlatego, gdybyÅ› jÄ… pan wywiÃdÅ‚ w pole, byÅ‚oby to tak ciÄ™Åkim psikusem, jaki tylko mÅ‚odej panience moÅna wyrzÄ…dzić. ROMEO PozdrÃw jÄ…, waćpani, ode mnie i powiedz, Åe jej dajÄ™ rendezâ“vousâ MARTA PoczciwoÅ›ci! oÅ›wiadczÄ™ jej to, oÅ›wiadczÄ™. NieboÅÄ™, nie posiÄ…dzie siÄ™ z radoÅ›ci. ROMEO Co jej waćpani chcesz oÅ›wiadczyć? Nie wiesz, co mÃwić miaÅ‚em. MARTA OÅ›wiadczÄ™ jej, Åe pan dajesz randewu; co jest, jeÅeli siÄ™ nie mylÄ™, ofiarÄ… godnÄ… prawdziwego szlachcica. ROMEO Powiedz jej, aby pod pozorem spowiedzi przyszÅ‚a za parÄ™ godzin do celi ojca Laurentego, tam Å›lub weźmiemy. Oto masz waćpani za swoje trudy. MARTA Nie, panie; ani grosika. ROMEO No, no, bez ceremonii. MARTA Za parÄ™ godzin wiÄ™c; dobrze, nie zaniedba siÄ™ stawić. ROMEO Waćpani staniesz za murem klasztornym, Tam ci mÃj czÅ‚owiek przyniesie drabinkÄ™ Z sznurkÃw skrÄ™conÄ…, ktÃra mi w noc pÃźnÄ… Do szczytu mego szczęścia wstÄ™p uÅ‚atwi. BÄ…dź zdrowa! Wierność twa znajdzie nagrodÄ™, Poleć miÄ™ swojej mÅ‚odej pani. MARTA Niech wam BÃg bÅ‚ogosÅ‚awi! Ale, aleâ ROMEO CÃÅ mi waćpani jeszcze powiesz? MARTA Czy czÅ‚owiek paÅ„ski dobry do sekretu? Bo gdzie siÄ™ skrycie prowadzÄ… ukÅ‚ady, Tam dwÃch juÅ, mÃwiÄ…, za wiele do rady. ROMEO RÄ™czÄ™ za niego: jest to wierność sama. MARTA A wiÄ™c wszystko dobrze. Co teÅ za miÅ‚e stworzenie ta moja panienka! Co to nie wyprawiaÅ‚o, jak byÅ‚o maÅ‚ym! Chryste Panie! Ale, ale, jest tu na mieÅ›cie jeden pan, niejaki Parys, ten ma na niÄ… diabli apetyt; ale ona, poczciwina, wolaÅ‚aby patrzeć na bazyliszka niÅ na niego. Przekomarzam siÄ™ z niÄ… nieraz i mÃwiÄ™, Åe ten Parys to wcale przystojny mÄ™Åczyzna; wtedy ona, powiadam panu, za kaÅdym razem aÅ blednie, zupeÅ‚nie tak jak pÄ…sowa chusta na sÅ‚oÅ„cu. ProszÄ™ teÅ pana, czy rozmaryn i Romeo nie zaczyna siÄ™ od takiej samej litery? ROMEO Nie inaczej: jedno i drugie od R. MARTA Kpiarz z waszmoÅ›ci. To psie imiÄ™. To litera dlaâ Nie, tamto zaczyna siÄ™ od innej litery. Co teÅ ona o tym prawi, to jest o rozmarynie i o panu: rada bym, ÅebyÅ› pan to sÅ‚yszaÅ‚. ROMEO Poleć jej sÅ‚uÅby moje. Wychodzi. MARTA UczyniÄ™ to, uczyniÄ™ po tysiÄ…c razy. â” Piotrze! PIOTR Jestem. MARTA Piotrze, naÅ›ci mÃj wachlarz i idź przodem. WychodzÄ…. SCENA PIÄ„TA OgrÃd KapuletÃw. Wchodzi Julia. JULIA DziewiÄ…ta biÅ‚a, kiedym jÄ… posÅ‚aÅ‚a; PrzyrzekÅ‚a wrÃcić siÄ™ za pÃÅ‚ godziny. Nie znalazÅ‚a go moÅe? nie, to nie to; SÅ‚abe ma nogi. Heroldem miÅ‚oÅ›ci Powinna by być myÅ›l, ktÃra o dziesięć Razy mknie prÄ™dzej niÅ promienie sÅ‚oÅ„ca, Kiedy z pochyÅ‚ych wzgÃrkÃw cieÅ„ spÄ™dzajÄ…. Nie darmo lotne gołębie sÄ… w cugach BÃstwa miÅ‚oÅ›ci i nie darmo Kupid Ma skrzydÅ‚a z wiatrem idÄ…ce w zawody. JuÅ teraz sÅ‚oÅ„ce jest w samej poÅ‚owie Dzisiejszej drogi swojej; od dziewiÄ…tej AÅ do dwunastej trzy juÅ upÅ‚ynęły DÅ‚ugie godziny, a jeszcze jej nie ma. Gdyby krew miaÅ‚a mÅ‚odÄ… i uczucia, Jak piÅ‚ka byÅ‚aby chyÅÄ… i lekkÄ…, I sÅ‚owa moje do mego kochanka, A jego do mnie w lot by jÄ… popchnęły; Lecz starzy wczeÅ›nie sÄ… jakby nieÅywi; Jak oÅ‚Ãw ciÄ™Åcy, zimni, wiÄ™c leniwi. WchodzÄ… Marta i Piotr. Ha! otÃÅ idzie. I cÃÅ, zÅ‚ota nianiu? CzyÅ› siÄ™ widziaÅ‚a z nim? KaÅ odejść sÅ‚udze. MARTA Idź, staÅ„ za progiem Piotrze. Wychodzi Piotr. JULIA MÃw, droga, luba nianiu! AleÅ przebÃg! Czemu tak smutno wyglÄ…dasz? ChociaÅbyÅ› ZÅ‚e wieÅ›ci miaÅ‚a, powiedz je wesoÅ‚o; JeÅ›li zaÅ› dobre przynosisz, ta mina FaÅ‚szywy miesza ton do ich muzyki. MARTA Tchu nie mam, pozwÃl mi trochÄ™ odpocząć; Ach! moje koÅ›ci! To byÅ‚ harc nie lada! JULIA Weź moje koÅ›ci, a daj mi wieść swojÄ…. MÃwÅe, mÃw prÄ™dzej, mÃw, nianiuniu droga. MARTA Co za gwaÅ‚t! Folguj, dlaboga, choć chwilkÄ™, CzyliÅ nie widzisz, Åe ledwie oddycham? JULIA Ledwie oddychasz; kiedy masz dość tchnienia Do powiedzenia, Åe ledwie oddychasz? To tÅ‚umaczenie siÄ™ twoje jest dÅ‚uÅsze Od wieÅ›ci, ktÃrej zwÅ‚okÄ™ nim tÅ‚umaczysz; Maszli wieść dobrÄ… czy złą? niech przynajmniej Tego siÄ™ dowiem, poczekam na resztÄ™; Tylko mi powiedz: czy jest zÅ‚a, czy dobra? MARTA Tak, tak, piÄ™knyÅ› panna wybÃr zrobiÅ‚a! pannie wÅ‚aÅ›nie mÄ™Åa wybierać. Romeo! Åal siÄ™ BoÅe! Co mi to za gagatek! Ma wprawdzie twarz gÅ‚adszÄ… niÅ niejeden, ale oczy, niech siÄ™ wszystkie inne schowajÄ…; co siÄ™ zaÅ› tyczy rÄ…k i nÃg, i caÅ‚ej budowy, chociaÅ o tym nie ma co wspominać, przyznać trzeba, Åe nieporÃwnane. Nie jest to wprawdzie galant całą gÄ™bÄ…, ale sÅ‚odziuchny jak baranek. No, no, dziewczyno! BÃg pomagaj! A czy jedliÅ›cie juÅ obiad? JULIA Nie. Ale o tym wszystkim juÅ wiedziaÅ‚am. CÃÅ o maÅ‚ÅeÅ„stwie naszym mÃwiÅ‚? powiedz. MARTA Ach! jak mnie gÅ‚owa boli! tak w niej Å‚upie, Jakby siÄ™ miaÅ‚a w kawaÅ‚ki rozlecieć. A krzyÅ! krzyÅ! biedny krzyÅ! niechaj waćpannie BÃg nie pamiÄ™ta, ÅeÅ› miÄ™ posyÅ‚aÅ‚a. Aby mi przez ten kurs Å›mierci przyÅ›pieszyć. JULIA Doprawdy, przykro mi, Åe jesteÅ› sÅ‚aba. Nianiu, nianiuniu, nianiunieczku droga. Powiedz mi, co ci mÃwiÅ‚ mÃj kochanek? MARTA MÃwiÅ‚, jak dobrze wychowany mÅ‚odzian, Grzeczny, stateczny, a przy tym, upewniam, PeÅ‚en zacnoÅ›ci. Gdzie waćpanny matka? JULIA Gdzie moja matka? GdzieÅ ma być? Jest w domu. Co teÅ nie pleciesz, nianiu, mÃj kochanek MÃwiÅ‚, jak dobrze wychowany mÅ‚odzian, Gdzie moja matka? MARTA O mÃj miÅ‚y Jezu! TakÅeÅ› mi aśćka w ukropie kÄ…pana! I takÄ…Å to jest maść na moje koÅ›ci? BÄ…dźÅe na przyszÅ‚ość sama sobie posÅ‚em. JULIA O mÄ™ki! Co ci powiedziaÅ‚ Romeo? MARTA Masz pozwolenie iść dziÅ› do spowiedzi? JULIA Mam je. MARTA Spiesz wiÄ™c do celi ojca Laurentego; Tam znajdziesz kogoÅ›, coć pojmie za ÅonÄ™. Jak ci jagÃdki pokraÅ›niaÅ‚y! Czekaj! Zaraz je w szkarÅ‚at zmieniÄ™ innÄ… wieÅ›ciÄ…: Idź do koÅ›cioÅ‚a, ja tymczasem pÃjdÄ™ Przynieść drabinkÄ™, po ktÃrej twÃj ptaszek Ma siÄ™ do gniazdka wÅ›liznąć, jak siÄ™ Å›ciemni. Jak tragarz, muszÄ™ być ci ku pomocy; Ty za to ciÄ™Åar dźwigać bÄ™dziesz w nocy. Idź: trza mi zjeść co po takim zmachaniu. JULIA IdÄ™ raj posiąść. Adieu, zÅ‚ota nianiu. WychodzÄ…. SCENA SZÓSTA Cela Ojca Laurentego. Ojciec Laurenty i Romeo OJCIEC LAURENTY Oby ten Å›wiÄ™ty akt byÅ‚ miÅ‚y niebu I przyszÅ‚ość smutkiem nas nie ukaraÅ‚a. ROMEO Amen! lecz choćby przyszedÅ‚ nawaÅ‚ smutku, Nie sprzeciwwaÅyÅ‚by on tej radoÅ›ci, JakÄ… miÄ™ darzy jedna przy niej chwila. Złącz tylko nasze dÅ‚onie Å›wiÄ™tym wÄ™zÅ‚em; Niech go Å›mierć potem przetnie, kiedy zechce, Dość, Åe wprzÃd bÄ™dÄ™ mÃgÅ‚ jÄ… nazwać mojÄ…. OJCIEC LAURENTY GwaÅ‚townych uciech i koniec gwaÅ‚towny; SÄ… one na ksztaÅ‚t prochu zatlonego, Co wystrzeliwszy gaÅ›nie. MiÃd jest sÅ‚odki, Lecz sÅ‚odkość jego graniczy z ckliwoÅ›ciÄ… I zbytkiem smaku zabija apetyt. Miarkuj wiÄ™c miÅ‚ość twojÄ…; zbyt skwapliwy Tak samo spÃźnia siÄ™ jak zbyt leniwy. Wchodzi Julia. OtÃÅ i panna mÅ‚oda. Mech najcieÅ„szy Nie ugiÄ…Å‚by siÄ™ pod tak lekkÄ… stopÄ…. Kochankom mogÅ‚yby do jazdy sÅ‚uÅyć Owe sÅ‚oneczne pyÅ‚ki, co igrajÄ… Latem w powietrzu; tak lekkÄ… jest marność. JULIA Czcigodny spowiedniku, bÄ…dź pozdrowion. OJCIEC LAURENTY Romeo, cÃrko, podziÄ™kuje tobie Za nas obydwu. JULIA Pozdrawiam go rÃwnieÅ, By dziÄ™ki jego zbytnimi nie byÅ‚y. ROMEO O! Julio, jeÅ›li miara twej radoÅ›ci RÃwna siÄ™ mojej, a dar jej skreÅ›lenia WiÄ™kszy od mego: to osÅ‚Ãdź twym tchnieniem Powietrze i niech muzyka ust twoich Objawi obraz szczęścia, jakie spÅ‚ywa Na nas oboje w tym bÅ‚ogim spotkaniu. JULIA Czucie bogatsze w osnowÄ™ niÅ w sÅ‚owa Pyszni siÄ™ z swojej wartoÅ›ci, nie z ozdÃb; Å»ebracy tylko rachujÄ… swe mienie. Mojej miÅ‚oÅ›ci skarb jest tak niezmierny, Å»e i pÃÅ‚ sumy tej nie zdoÅ‚am zliczyć. OJCIEC LAURENTY PÃjdźcie, zaÅ‚atwim rzecz w krÃtkich wyrazach, Nie wprzÃd bÄ™dziecie sobie zostawieni, AÅ was sakrament z dwojga w jedno zmieni. WychodzÄ…. AKT TRZECI SCENA PIERWSZA Plac publiczny. WchodzÄ… Benwolio, Merkucjo, Paź i sÅ‚udzy. BENWOLIO Oddalmy siÄ™ stÄ…d, proszÄ™ ciÄ™, Merkucjo, DzieÅ„ dziÅ› gorÄ…cy, Kapuleci krÄ…ÅÄ…; Jak ich zdybiemy, nie unikniem zajÅ›cia, Bo w tak gorÄ…ce dni krew nie jest lodem. MERKUCJO PodobnyÅ› do owego burdy, co wchodzÄ…c do winiarni rzuca szpadÄ™ i mÃwi: â Daj BoÅe, abym ciÄ™ nie potrzebowaÅ‚!â, a po wyprÃÅnieniu drugiego kubka dobywa jej na dobywacza korkÃw bez najmniejszej w Å›wiecie potrzeby. BENWOLIO Masz miÄ™ za takiego burdÄ™? MERKUCJO Mam ciÄ™ za tak wielkiego zawadiakÄ™, jakiemu chyba maÅ‚o kto rÃwny jest we WÅ‚oszech; bardziej zaiste skÅ‚onnego do breweryj niÅ do brewiarza. BENWOLIO CÃÅ dalej? MERKUCJO GdybyÅ›my mieli dwÃch takich, to byÅ›my wkrÃtce nie mieli Åadnego, bo jeden by drugiego zagryzÅ‚. TyÅ› gotÃw czÅ‚owieka napastować za to, Åe ma w brodzie jeden wÅ‚os mniej lub wiÄ™cej od ciebie. TyÅ› gotÃw napastować czÅ‚owieka za to, Åe piwo pije, bo w tym upatrzysz przytyk do swoich piwnych oczu; chociaÅ Åadne inne oko, jak piwne, nie upatrzyÅ‚oby w tym przytyku. W twojej gÅ‚owie tak siÄ™ lÄ™gnÄ… swary jak bekasy w Å‚ugu, toÅ› teÅ nieraz za to beknÄ…Å‚ i gÅ‚owÄ™ ci zmyto bez Å‚ugu. PobiÅ‚eÅ› raz czÅ‚owieka za to, Åe kaszlnÄ…Å‚ na ulicy i przebudziÅ‚ przez to twego psa, ktÃry siÄ™ wysypiaÅ‚ przed domem. Nie napastowaÅ‚ÅeÅ› raz krawca za to, Åe wdziaÅ‚ na siebie nowy kaftan w dzieÅ„ powszedni? kogoÅ› innego za to, Åe miaÅ‚ stare wstÄ…Åki u nowych trzewikÃw? I ty miÄ™ chcesz moralizować za kÅ‚Ãtliwość? BENWOLIO Gdybym byÅ‚ tak skory do kÅ‚Ãtni, jak ty jesteÅ›, nikt by mi Åycia na pięć kwadransÃw nie zarÄ™czyÅ‚. MERKUCJO Å»ycie twoje przeszÅ‚oby zatem bez zarÄ™czyn. Wchodzi Tybalt z poplecznikami swymi. BENWOLIO Patrz, oto idÄ… Kapuleci. MERKUCJO Zamknij oczy! Co mi do tego! TYBALT do swoich PÃjdźcie tu, bo chcÄ™ siÄ™ z nimi rozmÃwić. MoÅ›ci panowie, sÅ‚owo. MERKUCJO SÅ‚owo tylko? I samo sÅ‚owo? Połącz je z czymÅ› drugim; Z pchniÄ™ciem na przykÅ‚ad. TYBALT Znajdziesz miÄ™ ku temu Gotowym, panie, jeÅ›li dasz okazjÄ™. MERKUCJO Sam jÄ… wziąć moÅesz bez mego dawania. TYBALT Pan jesteÅ› w dobrej harmonii z Romeem? MERKUCJO W harmonii? Maszli nas za muzykusÃw! JeÅ›li tak, to siÄ™ nie spodziewaj sÅ‚yszeć Czego innego, jeno dysonanse. Oto mÃj smyczek; zaraz ci on gotÃw Zagrać do taÅ„ca. Patrzaj go! w harmonii! BENWOLIO JesteÅ›my w miejscu publicznym, panowie; Albo usuÅ„cie siÄ™ gdzie na ustronie, Albo teÅ zimnÄ… krwiÄ… poÅ‚ÃÅcie tamÄ™ Tej kÅ‚Ãtni. Wszystkich oczy w nas wlepione. MERKUCJO Oczy sÄ… na to, aÅeby patrzaÅ‚y; Niech robiÄ… swoje, a my rÃbmy swoje. Wchodzi Romeo. TYBALT Z panem nic nie mam do omÃwienia. Oto Nadchodzi wÅ‚aÅ›nie ten, ktÃrego szukam. MERKUCJO JeÅeli szukasz guza, mogÄ™ rÄ™czyć, Å»e siÄ™ z nim spotkasz. TYBALT Romeo, nienawiść Moja do ciebie nie moÅe siÄ™ zdobyć Na lepszy wyraz jak ten: jesteÅ› podÅ‚y. ROMEO Tybalcie, powÃd do kochania ciebie, Jaki mam, tÅ‚umi gniew sÅ‚usznie wzbudzony TakÄ… przemowÄ…. Nie jestem ja podÅ‚y; BÄ…dź wiÄ™c zdrÃw. WidzÄ™, Åe miÄ™ nie znasz. TYBALT Smyku. Nie zatrzesz takim tÅ‚umaczeniem obelg Mi uczynionych: staÅ„ wiÄ™c i wyjm szpadÄ™. ROMEO KlnÄ™ siÄ™, Åem nigdy obelg ci nie czyniÅ‚; Sprzyjam ci, owszem, bardziej, niÅeÅ› zdolny PomyÅ›leć o tym, nie znajÄ…c powodu. UspokÃj siÄ™ wiÄ™c, zacny Kapulecie, KtÃrego imiÄ™ milsze mi niÅ moje. MERKUCJO Spokojna, nÄ™dzna, niegodna submisjo! Alla stoccata wnet jej kres poÅ‚oÅy. PÃjdź tu, Tybalcie, pÃjdź tu, dusiszczurze! TYBALT Czego ten czÅ‚owiek chce ode mnie? MERKUCJO Niczego, mÃj ty kocikrÃlu, chcÄ™ ci wziąć tylko jedno Åycie spomiÄ™dzy dziewiÄ™ciu, jakie masz, abym siÄ™ nim trochÄ™ popieÅ›ciÅ‚; a za nowym spotkaniem uskubnąć ci i tamte oÅ›m, jedno po drugim. Dalej! wyciÄ…gnij za uszy szpadÄ™ z powijaka, inaczej moja gwiźnie ci koÅ‚o uszu, nim wyciÄ…gniesz swojÄ…. TYBALT SÅ‚uÅÄ™ waćpanu. Dobywa szpady. ROMEO Merkucjo, schowaj szpadÄ™, jak mnie kochasz. MERKUCJO PokaÅ no swoje passado. BijÄ… siÄ™. ROMEO Benwolio, Rozdziel ich! Wstydźcie siÄ™, moi panowie! Wybaczcie sobie. Tybalcie! Merkucjo! KsiÄ…ÅÄ™ wyraźnie zabroniÅ‚ podobnych Starć na ulicach. Merkucjo! Tybalcie! Tybalt odchodzi ze swoimi. MERKUCJO ZraniÅ‚ miÄ™. Kaduk zabierz wasze domy! Nie wybrnÄ™ z tego. Czy odszedÅ‚ ten hultaj I nie oberwaÅ‚ nic? BENWOLIO JesteÅ› raniony? MERKUCJO Tak, tak, draÅ›niÄ™tym trochÄ™, ale rdzennie. Gdzie mÃj paź? ChÅ‚opcze, biegnij po chirurga. Wychodzi Paź. ROMEO Zbierz mÄ™stwo, rana nie musi być wielka. MERKUCJO Zepewne, nie tak głęboka jak studnia Ani szeroka tak jak drzwi koÅ›cielne, Ale wystarcza w sam raz, rÄ™czÄ™ za to Znajdziesz miÄ™ jutro spokojnym jak trusia. JuÅ siÄ™ dla tego Å›wiata na nic nie zdam. Bierz licho wasze domy! Å»eby taki Pies, szczur, kot na Å›mierć zadrapaÅ‚ czÅ‚owieka! Taki cap, taki warchoÅ‚, taki ciura. Co siÄ™ bić umie jak z arytmetyki! Po kiego czorta ci siÄ™ byÅ‚o mieszać MiÄ™dzy nas! ZraniÅ‚ miÄ™ pod bokiem twoim. ROMEO ChciaÅ‚em, BÃg widzi, jak najlepiej. MERKUCJO Benwolio, pomÃÅ mi wejść gdzie do domu. SÅ‚abnÄ™. Bierz licho oba wasze domy! One miÄ™ daÅ‚y na strawÄ™ robakom; BÄ™dÄ™ niÄ…, i to wnet. Kaduk was zabierz! WychodzÄ… Merkucjo i Benwolio. ROMEO Ten dzielny czÅ‚owiek, bliski krewny ksiÄ™cia I mÃj najlepszy przyjaciel, Å›miertelny PoniÃsÅ‚ cios za mnie; mojÄ… dobrÄ… sÅ‚awÄ™ Tybalt zniewaÅyÅ‚; Tybalt, ktÃry nie ma Godziny jeszcze, jak zostaÅ‚ mym krewnym. O Julio! wdziÄ™ki twe miÄ™ zniewieÅ›ciÅ‚y I z hartu zwykÅ‚ej wyzuÅ‚y miÄ™ siÅ‚y. Benwolio powraca. BENWOLIO Romeo, Romeo, Merkucjo skonaÅ‚! MÄ™Åny duch jego uleciaÅ‚ wysoko GardzÄ…c przedwczeÅ›nie swÄ… ziemskÄ… powÅ‚okÄ…. ROMEO DzieÅ„ ten fatalny wiÄ™cej takich wrÃÅy; Gdy siÄ™ raz zacznie zÅ‚e, zwykle trwa dÅ‚uÅej. Tybalt powraca. BENWOLIO Oto szalony Tybalt wraca znowu. ROMEO On Åyw! W tryumfi e! A Merkucjo trupem! Precz, pobÅ‚aÅliwa teraz Å‚agodnoÅ›ci! PÅ‚omiennooka furio, ty mnÄ… kieruj! Tybalcie, odbierz nazad swoje âpodÅ‚yâ; Zwracam ci, co mi daÅ‚eÅ›! Duch Merkucja Wznosi siÄ™ ponad naszymi gÅ‚owami DopominajÄ…c siÄ™ za swojÄ… twojej. Ty lub ja albo oba musim legnąć. TYBALT Nikczemny chÅ‚ystku, tyÅ› mu tu byÅ‚ druhem, BÄ…dźÅe i owdzie. ROMEO To siÄ™ tym rozstrzygnie. WalczÄ…. Tybalt pada. BENWOLIO Romeo, uchodź, oddal siÄ™, uciekaj! Rozruch siÄ™ wszczyna i Tybalt nie Åyje. Nie stÃj jak wryty; jeÅ›li ciÄ™ schwytajÄ…, KsiÄ…ÅÄ™ ciÄ™ na Å›mierć skaÅe; chroÅ„ siÄ™ zatem! ROMEO Jestem igraszkÄ… losu! BENWOLIO PrÄ™dzej! prÄ™dzej! Romeo wychodzi. WchodzÄ… obywatele itd. PIERWSZY OBYWATEL Gdzie on? Gdzie uszedÅ‚ zabÃjca Merkucja? ZabÃjca Tybalt w ktÃrÄ… uszedÅ‚ stronÄ™? BENWOLIO Tybalt tu leÅy. PIERWSZY OBYWATEL Za mnÄ…, moÅ›ci panie; W imieniu ksiÄ™cia kaÅęć być posÅ‚usznym. WchodzÄ… KsiÄ…ÅÄ™ z orszakiem, Monteki i Kapulet z maÅ‚Åonkami swymi i inne osoby. KSIĄŻĘ Gdzie sÄ… nikczemni sprawcy tej rozterki? BENWOLIO Dostojny ksiÄ…ÅÄ™, ja mogÄ™ objaÅ›nić CaÅ‚y bieg tego nieszczÄ™snego starcia. Oto tu leÅy, przez Romea zgÅ‚adzon, ZabÃjca twego krewnego, Merkucja. PANI KAPULET Tybalt! MÃj krewny! Syn mojego brata! BoÅe! Tak marnie zgÅ‚adzony ze Å›wiata! O moÅ›ci ksiÄ…ÅÄ™, bÅ‚agam twej opieki, Niech za krew naszÄ… odda krew Monteki. KSIĄŻĘ Benwolio, powiedz, kto ten spÃr zapaliÅ‚? BENWOLIO Tybalt, ktÃrego Romeo powaliÅ‚. Romeo darmo przekÅ‚adaÅ‚, jak prÃÅnÄ… ByÅ‚a ta kÅ‚Ãtnia, przypominaÅ‚ zakaz Waszej ksiÄ…ÅÄ™cej moÅ›ci, ale wszystkie Te przedstawienia, uczynione grzecznie, Spokojnym gÅ‚osem, nawet w korny sposÃb, Nie mogÅ‚y wpÅ‚ynąć na zawziÄ™ty umysÅ‚ Tybalta. Zamiast skÅ‚onić siÄ™ do zgody Zwraca morderczÄ… stal w Merkucja piersi, KtÃry, podobnieÅ uniesiony, ostrze Odpiera ostrzem i uszedÅ‚szy Å›mierci, Åle jÄ… nawzajem Tybaltowi: ale Bez skutku, dziÄ™ki zrÄ™cznoÅ›ci tamtego. Romeo woÅ‚a: âHola! przyjaciele! StÃjcie! odstÄ…pcie!â, i ramieniem szybszym Od sÅ‚Ãw rozdziela skrzyÅowane klingi, WpadajÄ…c miÄ™dzy nich; lecz w tejÅe chwili Cios wymierzony z boku przez Tybalta PrzeciÄ…Å‚ Merkucja Åycie. Tybalt zniknÄ…Å‚: WkrÃtce atoli ukazaÅ‚ siÄ™ znowu, Kiedy Romeo juÅ byÅ‚ zemstÄ… zawrzaÅ‚. Starli siÄ™ w okamgnieniu i nim szpadÄ™ Wyjąć zdoÅ‚aÅ‚em, by wstrzymać tÄ™ zwadÄ™, JuÅ mÄ™Åny Tybalt wskroÅ› polegÅ‚ przeszyty Z rÄ™ki Romea, a Romeo uszedÅ‚. Tak siÄ™ rzecz miaÅ‚a: jeÅelim siÄ™ minÄ…Å‚ Z prawdÄ…, bodaj em ciÄ™ÅkÄ… Å›mierciÄ… zginÄ…Å‚. PANI KAPULET On jest Montekich krewnym, przywiÄ…zanie Czyni go kÅ‚amcÄ…, nie wierz mu, o panie! Ich tu przynajmniej ze dwudziestu byÅ‚o; Dwudziestu przeciw jednemu walczyÅ‚o. SprawiedliwoÅ›ci, panie! Kto Å›mierć zadaÅ‚, SÅ‚uszna, by Å›mierciÄ… za to odpowiadaÅ‚. KSIĄŻĘ Tybalt jÄ… zadaÅ‚ wprzÃd Merkucjuszowi, Romeo jemu; ktÃÅ sÅ‚usznie odpowie? MONTEKI Nie mÃj syn, panie; o, nie wyrzecz tego! On byÅ‚ Merkucja najlepszym kolegÄ… I przyjacielem; w tym jedynie zgrzeszyÅ‚, Å»e Tybaltowi nieprawnie przyspieszyÅ‚ Rygoru prawa. KSIĄŻĘ I za ten to błąd Banitujemy go na zawsze stÄ…d. Z bliska miÄ™ wasze dotknęły niesnaski, Skoro mÃj wÅ‚asny dom cierpi z ich Å‚aski; Ale ja takie znajdÄ™ Å›rodki na nie, Å»e wam spÃr kaÅdy obmierzÅ‚ym siÄ™ stanie, Wszelkie wykrÄ™ty na nic siÄ™ nie zdadzÄ…: Ni Å‚zy, ni proÅ›by winnym nie poradzÄ…, Uprzedzam! Niechaj Romeo ucieka, Bo gdy schwytany bÄ™dzie, Å›mierć go czeka. KaÅcie stÄ…d zabrać te zwÅ‚oki: Åaskawość ZbrodniÄ… jest, kiedy oszczÄ™dza nieprawość. WychodzÄ…. SCENA DRUGA PokÃj w domu KapuletÃw. Julia sama. JULIA PÄ™dźcie, ognistokopyte rumaki, Ku paÅ„stwom Feba; oby nowy jaki Faeton dodaÅ‚ wam bodźca i rÄ…czej PognaÅ‚ was owdzie, gdzie siÄ™ szlak dnia koÅ„czy! Wierna kochankom nocy, spuść zasÅ‚onÄ™, By siÄ™ wznieść mogÅ‚y oczy w dzieÅ„ spuszczone I w te objÄ™cia niedostrzeÅonego Sprowadź, ach! sprowadź mi Romea mego! MiÅ‚oÅ›ci Å›wieci pod twÄ… czarnÄ… krepÄ… Jej wÅ‚asna piÄ™kność, a jeÅ›li jest Å›lepÄ…, Tym stosowniejszy mrok dla niej. O nocy! Cicha matrono, w ciemnej twej karocy PrzybÄ…dź i naucz miÄ™ niemym wyrazem, Jak siÄ™ to traci i wygrywa razem WÅ›rÃd gry niewinnej dwojga serc dziewiczych; Skryj w pÅ‚aszcza twego zwojach tajemniczych Krew, co mi do lic bije z głębi Å‚ona; AÅ nieÅ›wiadoma miÅ‚ość, oÅ›mielona, Za skromność weźmie czyn swej Å›wiadomoÅ›ci. Przyjdź, ciemna nocy! Przyjdź, mÃj dniu i w ciemnoÅ›ci! To twÃj blask, o mÃj luby, jaÅ›nieć bÄ™dzie Na skrzydÅ‚ach nocy, jak piÃro Å‚abÄ™dzie Na grzbiecie kruka. WstÄ…p, o, wstÄ…p w te progi! Daj mi Romea, a po jego zgonie Rozsyp go w gwiazdki! A niebo zapÅ‚onie Tak, Åe siÄ™ caÅ‚y Å›wiat w tobie zakocha I czci odmÃwi sÅ‚oÅ„cu. Ach, jam sobie KupiÅ‚a piÄ™kny przybytek miÅ‚oÅ›ci, A w posiadanie jego wejść nie mogÄ™; NabytÄ… jestem takÅe, a nabywca Jeszcze miÄ™ nie ma! DzieÅ„ ten mi nieznoÅ›ny Jak noc, co Å›wiÄ™to jakowe poprzedza, Niecierpliwemu dziecku, ktÃre nowe DostaÅ‚o szaty, a nie moÅe zaraz W nie siÄ™ przystroić. A! niania kochana. Wchodzi Marta z drabinkÄ… sznurowÄ… w rÄ™ku. Niesie mi wieÅ›ci o nim, a kto tylko Wymienia imiÄ™ Romea, ten boski Ma dar wymowy. CÃÅ tam, moja nianiu? Co to masz? Czy to ta drabinka, ktÃrÄ… Romeo przynieść kazaÅ‚? MARTA Tak, drabinka! Rzuca jÄ…. JULIA Dlaboga! czego zaÅ‚amujesz rÄ™ce? MARTA Ach! on nie Åyje, nie Åyje! nie Åyje! Biada nam! biada nam! wszystko stracone! On zginÄ…Å‚! on nie Åyje! on zabity! JULIA MoÅeÅ być niebo tak okrutne? MARTA Niebo Nie jest okrutne, lecz Romeo; on to, On jest okrutny. O Romeo! ktÃÅ by SiÄ™ byÅ‚ spodziewaÅ‚! Romeo! Romeo! JULIA CÃÅeÅ› za szatan, Åe tak miÄ™ udrÄ™czasz? Taki gÅ‚os w piekle by tylko brzmieć winien. CzyliÅ Romeo odjÄ…Å‚ sobie Åycie? Powiedz: tak! a te trzy litery gorszy Jad bÄ™dÄ… miaÅ‚y niÅ wzrok bazyliszka. JeÅeli takie âtakâ istnieje, Julia Istnieć nie bÄ™dzie; zawrÄ… siÄ™ na zawsze Te usta, ktÃre to âtakâ wywoÅ‚aÅ‚y. ZginÄ…Å‚li, powiedz: tak, jeÅeli nie - nie; W krÃtkich wyrazach zbaw albo mnie zabij. MARTA WidziaÅ‚am ranÄ™ na me wÅ‚asne oczy, BoÅe, zmiÅ‚uj siÄ™ nad nim, tu, tu oto, Tu w samym Å›rodku mÄ™Ånej jego piersi. Straszny trup! straszny trup! blady jak popiÃÅ‚; CaÅ‚y zbroczony, caÅ‚y krwiÄ… zbryzgany, ZgÄ™stłą krwiÄ…: aÅem wzdrygnęła siÄ™ patrzÄ…c. JULIA O pÄ™knij, serce! pÄ™knij w tym przeskoku Z bogactw do nÄ™dzy! Do wiÄ™zienia, wzroku! JuÅ ty nie zaznasz swobody uroku. Jak nas na ziemi złączyÅ‚ jeden Å›lub, Tak niech nas w ziemi złączy jeden grÃb. MARTA Tybalcie! mÃj najlepszy przyjacielu! Luby Tybalcie! dziarski, walny chÅ‚opcze! CzemuÅ mi, czemuÅ przyszÅ‚o przeÅyć ciebie? JULIA CÃÅ to za wicher dmie z dwÃch stron przeciwnych? Romeo zginÄ…Å‚? i Tybalt zabity? OgÅ‚oÅ› wiÄ™c, straszna trÄ…bo, koniec Å›wiata! Bo gdzieÅ sÄ… Åywi, gdy ci dwaj nie ÅyjÄ…? MARTA Tybalt nie Åyje, Romeo wygnany, Romeo zabiÅ‚ go, jest wiÄ™c wygnany. JULIA BoÅe! Romeo przelaÅ‚ krew Tybalta? MARTA On to, niestety, on, on to uczyniÅ‚. JULIA O serce Åmii pod kwiecistÄ… maskÄ…! KryÅ‚Åe siÄ™ kiedy smok w tak piÄ™knym lochu? Luby tyranie, anielski szatanie! Kruku w gołębich pierzach! Wilku w runie! Nikczemny wÄ…tku w niebiaÅ„skiej postaci! We wszystkim sprzeczny z tym, czym siÄ™ wydajesz. Szlachetny zbrodniu! PotÄ™pieÅ„cze Å›wiÄ™ty! O, cÃÅeÅ› miaÅ‚a do czynienia w piekle, Naturo, kiedyÅ› taki duch szataÅ„ski W raj tak piÄ™knego ciaÅ‚a wprowadziÅ‚a? ByÅ‚aÅ gdzie ksiÄ…Åka tak ohydnej treÅ›ci W oprawie tak ozdobnej? TrzebaÅ, aby FaÅ‚sz zamieszkiwaÅ‚ tak przepyszny paÅ‚ac?! MARTA Nie ma czci, nie ma wiary, nie ma prawdy, Nie ma sumienia w ludziach; sama zmienność, Sama przewrotność, chytrość i obÅ‚uda. Pietrze! daj no mi trochÄ™ akwawity. Te smutki, te zgryzoty, te cierpienia RobiÄ… miÄ™ starÄ…. PrzeklÄ™ty Romeo! HaÅ„ba mu! JULIA Bodaj ci jÄ™zyk oniemiaÅ‚ Za to przekleÅ„stwo! Romeo nie zrodzon Do haÅ„by; haÅ„ba by wstydem spÅ‚onęła Na jego czole! bo ono jest tronem, Na ktÃrym honor Å›miaÅ‚o by mÃgÅ‚ zostać Koronowany na monarchÄ™ Å›wiata. O, jakÅe mogÅ‚am mu zÅ‚orzeczyć! MARTA ChceszÅe ZbÃjcÄ™ krewnego twego uniewinniać? JULIA MamÅe potÄ™piać mojego maÅ‚Åonka? O biedny! ktÃÅ by popieÅ›ciÅ‚ twe imiÄ™, Gdybym ja, od trzech godzin twoja Åona, MiaÅ‚a je szarpać? AleÅ, niegodziwy, Za co ty mego zabiÅ‚eÅ› krewnego! Za to, Åe krewny niegodziwy zabić ChciaÅ‚ mego mÄ™Åa. Precz, precz, Å‚zy niewczesne! SpÅ‚yÅ„cie do źrÃdÅ‚a, ktÃre was wydaÅ‚o; DaÅ„ waszych kropel przypada Åalowi, A nie radoÅ›ci, ktÃrej jÄ… pÅ‚acicie. MÃj mÄ…Å, co Tybalt go chciaÅ‚ zabić, Åyje, A Tybalt, co chciaÅ‚ zabić mego mÄ™Åa, Åmierć poniÃsÅ‚; w tym pociecha. CzegÃÅ pÅ‚aczÄ™? Ha! doszÅ‚o moich uszu coÅ› gorszego NiÅ Å›mierć Tybalta; co miÄ™ wskroÅ› przeszyÅ‚o. ChÄ™tnie bym o tym zapomniaÅ‚a, ale To coÅ› wcisnęło siÄ™ tak w mojÄ… pamięć Jak karygodny czyn w umysÅ‚ grzesznika. Tybalt nie Åyje â” Romeo wygnany! To jedno sÅ‚owo: wygnany, zabiÅ‚o TysiÄ…c TybaltÃw. Åmierć Tybalta byÅ‚a Sama juÅ przez siÄ™ dostatecznym ciosem; JeÅ›li zaÅ› ciosy lubiÄ… towarzystwo I gwaÅ‚tem muszÄ… mieć za sobÄ… Å›witÄ™, DlaczegÃÅ w Å›lad tych sÅ‚Ãw: Tybalt nie Åyje! Nie nastÄ…piÅ‚o: twÃj ojciec nie Åyje Lub matka, albo i ojciec, i matka? Å»al byÅ‚by wtenczas caÅ‚kiem naturalny, Lecz gdy Tybalta Å›mierć ma za nastÄ™pstwo To przeraźliwe: Romeo wygnany! O, jednoczeÅ›nie z tym wykrzykiem Tybalt, Matka i ojciec, Romeo i Julia, Wszyscy nie ÅyjÄ…. Romeo wygnany! Z zbÃjczego tego wyrazu pÅ‚ynÄ…ca Åmierć nie ma granic ni miary, ni koÅ„ca I Åaden jÄ™zyk nie odda boleÅ›ci, JakÄ… to straszne sÅ‚owo w sobie mieÅ›ci. Gdzie moja matka i ojciec? MARTA Przy zwÅ‚okach Tybalta jÄ™czÄ… i Å‚zy wylewajÄ…. Chcesz tam panienka iść, to zaprowadzÄ™. JULIA Nie mnie oblewać Å‚zami jego rany: Moich przedmiotem Romeo wygnany. Weź tÄ™ drabinkÄ™. Biedna ty plecionko! Ty zawÃd dzielisz z Romea maÅ‚ÅonkÄ…: Obie nas chybiÅ‚ los oczekiwany, Bo on wygnany, Romeo wygnany! Ty pozostajesz spuÅ›ciznÄ… jaÅ‚owÄ…, A ja w panieÅ„skim stanie jestem wdowÄ…. PÃjdź, nianiu, prowadź miÄ™ w maÅ‚ÅeÅ„skie Å‚oÅe, Nie mÄ…Å, juÅ tylko Å›mierć w nie wstÄ…pić moÅe. MARTA Czekaj no, pÃjdÄ™ sprowadzić Romea, By ciÄ™ pocieszyÅ‚. Wiem, gdzie on jest teraz. Nie pÅ‚acz; uÅyjem jeszcze tych plecionek I twÃj Romeo wnet przed tobÄ… stanie. JULIA O, znajdź go! daj mu w zakÅ‚ad ten pierÅ›cionek I na ostatnie proÅ› go poÅegnanie. WychodzÄ…. SCENA TRZECIA Cela Ojca Laurentego. Wchodzi Ojciec Laurenty i Romeo. OJCIEC LAURENTY wchodzÄ…c Romeo! PÃjdź tu, pognÄ™biony czÅ‚eku! Smutek zakochaÅ‚ siÄ™ w umyÅ›le twoim I poÅ›lubiony jesteÅ› niefortunnie. ROMEO CÃÅ tam, cny ojcze? JakiÅ wyrok ksiÄ™cia? I jakaÅ dola nieznana ma zostać MÄ… towarzyszkÄ…? OJCIEC LAURENTY Zbyt juÅ oswojony Jest mÃj syn drogi z takim towarzystwem, Przynoszęć wieÅ›ci o wyroku ksiÄ™cia. ROMEO JakiÅ by mÃgÅ‚ być Å‚askawszy prÃcz Å›mierci? OJCIEC LAURENTY Z ust jego padÅ‚o Å‚agodniejsze sÅ‚owo: Wygnanie ciaÅ‚a, nie Å›mierć ciaÅ‚a, wyrzekÅ‚. ROMEO Wygnanie? ZmiÅ‚uj siÄ™, jeszcze Å›mierć dodaj! Wygnanie bowiem wyglÄ…da okropniej NiÅ Å›mierć. Zaklinam ciÄ™, nie mÃw: wygnanie. OJCIEC LAURENTY Wygnany jesteÅ› z obrÄ™bu Werony. Zbierz mÄ™stwo, Å›wiat jest dÅ‚ugi i szeroki. ROMEO ZewnÄ…trz Werony nie ma, nie ma Å›wiata, Tylko tortury, czyÅ›ciec, piekÅ‚o samo! StÄ…d być wygnanym jest to być wygnanym Ze Å›wiata; być zaÅ› wygnanym ze Å›wiata Jest to Å›mierć ponieść; wygnanie jest zatem ÅmierciÄ… barwionÄ…. MieniÄ…c Å›mierć wygnaniem, ZÅ‚otym toporem ucinasz mi gÅ‚owÄ™, Z uÅ›miechem patrzÄ…c na ten cios Å›miertelny. OJCIEC LAURENTY O ciÄ™Åki grzechu! O niewdziÄ™czne serce! Błąd twÃj pociÄ…ga z prawa Å›mierć za sobÄ…: KsiÄ…ÅÄ™, ujmujÄ…c siÄ™ jednak za tobÄ…, Prawo Åyczliwie usuwa na stronÄ™ I groźny wyraz: Å›mierć â” w wygnanie zmienia, Åaska to, i ty tego nie uznajesz? ROMEO Katusza to, nie Å‚aska. Tu jest niebo, Gdzie Julia Åyje; lada pies, kot, lada Mysz marna, lada nikczemne stworzenie Å»yje tu w niebie, moÅe na niÄ… patrzeć, Tylko Romeo nie moÅe. MdÅ‚a mucha WiÄ™cej ma mocy, wiÄ™cej czci i szczęścia Niźli Romeo; jej wolno dotykać BiaÅ‚ego cudu, drogiej rÄ™ki Julii I nieÅ›miertelne z ust jej kraść zbawienie; Z tych ust, co peÅ‚ne westalczej skromnoÅ›ci Bez przerwy pÅ‚onÄ… i pocaÅ‚owanie Grzechem być sÄ…dzÄ…; mucha ma tÄ™ wolność, Ale Romeo nie ma; on wygnany. I mÃwisz, Åe wygnanie nie jest Å›mierciÄ…? Nie maszli Åadnej trucizny, Åadnego Ostrza, Åadnego Å›rodka nagÅ‚ej Å›mierci, Aby miÄ™ zabić, tylko ten fatalny Wyraz â” wygnanie? O ksiÄ™Åe, zÅ‚e duchy WyjÄ…, gdy w piekle usÅ‚yszÄ… ten wyraz: I ty masz serce, ty, Å›wiÄ™ty spowiednik, RozgrzeÅ›ca grzechÃw i szczery przyjaciel, Pasy drzeć ze mnie tym sÅ‚owem: wygnanie? OJCIEC LAURENTY StÃj, nierozumny szaleÅ„cze, posÅ‚uchaj! ROMEO Znowu mi bÄ™dziesz prawiÅ‚ o wygnaniu. OJCIEC LAURENTY Dam ci broÅ„ przeciw temu wyrazowi; Balsamem w przeciwnoÅ›ciach â” filozofia; W tej wiÄ™c otuchÄ™ czerp bÄ™dÄ…c wygnanym. ROMEO Wygnanym jednak! O, precz z filozofiÄ…! CzyÅ filozofia zdoÅ‚a stworzyć JuliÄ™? Przestawić miasto? Zmienić wyrok ksiÄ™cia? Nic z niej; bezsilna ona, nie mÃw o niej. OJCIEC LAURENTY Szaleni sÄ… wiÄ™c gÅ‚uchymi, jak widzÄ™. ROMEO Jak majÄ… nie być, gdy mÄ…drzy nie widzÄ…. OJCIEC LAURENTY DajÅe mi mÃwić; przyjm sÅ‚owa rozsÄ…dku. ROMEO Nie moÅesz mÃwić tam, gdzie nic nie czujesz. BÄ…dź jak ja mÅ‚odym, posiÄ…dź miÅ‚ość Julii, ZaÅ›lub jÄ… tylko co, zabij Tybalta, BÄ…dź zakochanym jak ja i wygnanym, A wtedy bÄ™dziesz mÃgÅ‚ mÃwić; o, wtedy BÄ™dziesz mÃgÅ‚ sobie z rozpaczy rwać wÅ‚osy I rzuć siÄ™ na ziemiÄ™,jak ja teraz, Na grÃb zawczasu biorÄ…c sobie miarÄ™. Rzuca siÄ™ na ziemiÄ™. SÅ‚ychać koÅ‚atanie. OJCIEC LAURENTY Cicho, ktoÅ› puka; ukryj siÄ™, Romeo. ROMEO Nie; chyba para powstaÅ‚a z mych jÄ™kÃw, Jak mgÅ‚a, ukryje miÄ™ przed ludzkim wzrokiem. KoÅ‚atanie. OJCIEC LAURENTY SÅ‚yszysz? pukajÄ… znowu. Kto tam? PowstaÅ„, PowstaÅ„, Romeo! Chcesz być wziÄ™tym? PowstaÅ„; KoÅ‚atanie. Wnijdź do pracowni mojej. Zaraz, zaraz. CÃÅ to za upÃr! KoÅ‚atanie. IdÄ™, idÄ™, ktÃÅ to Tak na gwaÅ‚t puka? SkÄ…d wy? Czego chcecie? MARTA zewnÄ…trz Wpuśćcie miÄ™, wnet siÄ™ o wszystkim dowiecie. Julia przysyÅ‚a miÄ™. OJCIEC LAURENTY WitajÅe, witaj. Wchodzi Marta. MARTA O! Å›wiÄ…tobliwy ojcze, powiedz, proszÄ™, Gdzie jest mÄ…Å mojej pani, gdzie Romeo? OJCIEC LAURENTY Tu, na podÅ‚odze, Å‚zami upojony. MARTA Ach, on jest wÅ‚aÅ›nie w stanie mojej pani, WÅ‚aÅ›nie w jej stanie. NieszczÄ™sna sympatio! Smutne zbliÅenie! I ona tak leÅy PÅ‚aczÄ…c i Å‚kajÄ…c, szlochajÄ…c i pÅ‚aczÄ…c. PowstaÅ„ pan, powstaÅ„, jeÅ›li jesteÅ› mÄ™Åem! O, powstaÅ„, podnieÅ› siÄ™ przez wzglÄ…d na JuliÄ™! Dlaczego dać siÄ™ przygnÄ™biać tak srodze? ROMEO Marto! MARTA Ach, panie! Wszystko na tym Å›wiecie KoÅ„czy siÄ™ Å›mierciÄ…. ROMEO MÃwiÅ‚aÅ› o Julii? CÃÅ siÄ™ z niÄ… dzieje? O, pewnie miÄ™ ona Ma za mordercÄ™ zakamieniaÅ‚ego, Kiedym mÃgÅ‚ naszych rozkoszy dzieciÅ„stwo Splamić krwiÄ…, jeszcze tak bliskÄ… jej wÅ‚asnej. Gdzie ona? Jak siÄ™ miewa i co mÃwi Na zawÃd w Å›wieÅo bÅ‚ysÅ‚ym nam zawodzie? MARTA Nic, tylko szlocha i szlocha, i szlocha; To siÄ™ na Å‚ÃÅko rzuca, to powstaje, To woÅ‚a: âTybalt!â, to krzyczy: âRomeo!â I znowu pada. ROMEO Jak gdyby to imiÄ™ Z Å›miertelnej paszczy dziaÅ‚a wystrzelone MiaÅ‚o jÄ… zabić, tak jak jej krewnego ZabiÅ‚a rÄ™ka tego, co je nosi. O! powiedz, powiedz mi, ojcze, przez litość, W ktÃrym zakÄ…tku tej nÄ™dznej budowy Mieszka me imiÄ™; powiedz, abym zburzyÅ‚ To nienawistne siedlisko. Dobywa miecza. OJCIEC LAURENTY StÃj! Wstrzymaj DÅ‚oÅ„ rozpaczliwÄ…! czy jesteÅ› ty mÄ™Åem? Postać wskazuje twoja, Åe nim jesteÅ›; Åzy twe niewieÅ›cie; dzikie twoje czyny CechujÄ… wÅ›ciekÅ‚ość bezrozumnÄ… zwierza. W pozornym mÄ™Åu ukryta niewiasto! Zwierzu, przybrany w pozÃr tego dwojga! Ty mnie w zdumienie wprawiasz. Jakem kapÅ‚an! MyÅ›laÅ‚em, Åe masz wiÄ™cej hartu w sobie. TybaltaÅ› zabiÅ‚, chcesz zabić sam siebie I przez haniebny ten na siebie zamach Zabić chcesz takÅe tÄ™, co Åyje tobÄ…? Przecz tak uwÅ‚aczasz swemu urodzeniu, Niebu i ziemi, skoro urodzenie, Niebo i ziemia ci siÄ™ Å›miejÄ…? Wstydź siÄ™! Krzywdzisz swÄ… postać, swÄ… miÅ‚ość, swÃj rozum, BoÅ› ty jak lichwiarz bogaty w to wszystko, Ale niczego tego nie uÅywasz W sposÃb mogÄ…cy te dary ozdobić. KsztaÅ‚tna twa postać jest figurÄ… z wosku, Skoro nie z mÄ™skÄ… cnotÄ… idzie w parze; MiÅ‚ość twa w gruncie czczym krzywoprzysiÄ™stwem, Skoro chcesz zabić tÄ™, ktÃrejÅ› jÄ… Å›lubiÅ‚. TwÃj rozum, chluba ksztaÅ‚tÃw i miÅ‚oÅ›ci, NiezrÄ™czny w korzystaniu z tego dwojga, Jest jak proch w roÅku pÅ‚ochego ÅoÅ‚nierza, Co siÄ™ zapala z wÅ‚asnej jego winy I razi tego, ktÃrego miaÅ‚ bronić. OtrzÄ…Å› siÄ™, czÅ‚eku! Julia twoja Åyje; Julia, dla ktÃrej umrzeć byÅ‚eÅ› gotÃw; W tymeÅ› szczęśliwy. Tybalt chciaÅ‚ ciÄ™ zabić, TyÅ› jego zabiÅ‚: w tym szczęśliwyÅ› takÅe. Prawo, groÅÄ…ce ci Å›mierciÄ…, zamienia Åmierć na wygnanie, i w tymeÅ› szczęśliwy. Stosy na gÅ‚owie bÅ‚ogosÅ‚awieÅ„stw dźwigasz, Szczęście najwabniej wdziÄ™czy siÄ™ do ciebie, A ty, jak dziewka zepsuta, kapryÅ›na, DÄ…sasz siÄ™ na tÄ™ szczodrotÄ™ fortuny. StrzeÅ siÄ™, bo tacy marnie umierajÄ…. TerazÅe idź do Åony, jak to byÅ‚o WprzÃd umÃwione, i pociesz niebogÄ™. Pomnij wyjść jednak przed wart rozstawieniem; Bo pÃźniej przejść byÅ› nie mÃgÅ‚ do Mantui, Gdzie masz przebywać tak dÅ‚ugo, aÅ znajdziem Czas do odkrycia waszego maÅ‚ÅeÅ„stwa, Do pojednania waszych nieprzyjaciÃÅ‚, Do przebÅ‚agania ksiÄ™cia, na ostatek Do sprowadzenia ciÄ™ nazad, z radoÅ›ciÄ… DziesiÄ™ciokroć sto tysiÄ™cy razy wiÄ™kszÄ… NiÅ teraźniejszy twÃj smutek. Waćpani, Idź naprzÃd; pozdrÃw ode mnie swÄ… paniÄ… I kaÅ jej naglić wszystkich do spoczynku, Ku czemu Åal ich uÅ‚atwi namowÄ™. Romeo przyjdzie niebawem. MARTA O panie! MogÅ‚abym całą noc stać tu i sÅ‚uchać, Co teÅ to moÅe nauczoność! BiegnÄ™ Uprzedzić mojÄ… paniÄ…, Åe pan przyjdziesz. ROMEO Idź, proÅ› jÄ…, niech siÄ™ gotuje miÄ™ zgromić. MARTA Oto pierÅ›cionek, ktÃry mi kazaÅ‚a DorÄ™czyć panu. Åpiesz siÄ™ pan, juÅ pÃźno. Wychodzi Marta. ROMEO O, jakÅe mi ten dar dodaÅ‚ otuchy! OJCIEC LAURENTY Idź juÅ, dobranoc! a pamiÄ™taj, synu, Wyjść jeszcze dzisiaj, nim zaciÄ…gnÄ… warty, Albo w przebraniu wyjść jutro o Å›wicie. OsiÄ…dź w Mantui. Jeden z naszych braci Nosić ci bÄ™dzie od czasu do czasu Zawiadomienie o kaÅdym wypadku, Jaki na twojÄ… korzyść tu siÄ™ zdarzy. Daj rÄ™kÄ™, pÃźno juÅ, bÄ…dź zdrÃw, dobranoc. ROMEO Gdyby nie radość, co miÄ™ czeka, wczesny Ten rozdziaÅ‚ z tobÄ… byÅ‚by zbyt bolesny. Å»egnam ciÄ™, ojcze. WychodzÄ…. SCENA CZWARTA PokÃj w domu KapuletÃw. WchodzÄ… Kapulet, Pani Kapulet i Parys. KAPULET Tak smutny dotknÄ…Å‚ nas, panie, wypadek. Å»eÅ›my nie mieli czasu mÃwić z JuliÄ…. Krewny nasz, Tybalt, byÅ‚ jej nader drogim, Nam takÅe, ale rodzim siÄ™, by umrzeć. DziÅ› ona juÅ nie zejdzie, bo juÅ pÃźno. Gdyby nie twoje, hrabio, odwiedziny, Ja sam bym w Å‚ÃÅku byÅ‚ juÅ od godziny. PARYS Pora ÅaÅ‚oby nie sprzyja zalotom; Dobranoc, pani, poleć mnie swej cÃrce. PANI KAPULET NajchÄ™tniej, zaraz jutro jÄ… wybadam; Na dziÅ› zamknęła siÄ™, by Åal swÃj spÅ‚akać. KAPULET Hrabio, za miÅ‚ość naszego dzieciÄ™cia MogÄ™ ci rÄ™czyć; mniemam, Åe siÄ™ skÅ‚oni Do mych przeÅ‚oÅeÅ„, co wiÄ™cej, nie wÄ…tpiÄ™. PÃjdź do niej, Åono, nim siÄ™ spać poÅ‚oÅysz; Oznajm jej cnego Parysa zamiary I powiedzÅe jej, uwaÅasz, iÅ w Å›rodÄ™â Zaczekaj, cÃÅ to dzisiaj? PARYS PoniedziaÅ‚ek. KAPULET A! poniedziaÅ‚ek! Za wczeÅ›nie we Å›rodÄ™; OdÅ‚ÃÅmy to na czwartek; w ten wiÄ™c czwartek Zostanie ÅonÄ… szlachetnego hrabi. BÄ™dzieszli gotÃw? Czy ci to dogadza? Cicho siÄ™ sprawim: jeden, dwÃch przyjaciÃÅ‚â GdybyÅ›my bowiem po tak Å›wieÅej stracie Bardzo hulali, ludzie, widzisz, hrabio, Mogliby myÅ›leć, Åe za lekko bierzem Zgon tak bliskiego krewnego; dlatego Wezwiem przyjaciÃÅ‚ z jakie pÃÅ‚ tuzina I na tym koniec. CÃÅ mÃwisz na czwartek? PARYS Rad bym, o panie, Åeby juÅ byÅ‚ jutro. KAPULET To dobrze. BÄ…dź nam zdrÃw. A wiÄ™c we czwartek. WstÄ…pÅe do Julii, Åono, nim spać pÃjdziesz, Przygotuj jÄ… do Å›lubu. BÄ…dź zdrÃw, hrabio. ÅwiatÅ‚a! hej! Å›wiatÅ‚a do mego pokoju! Tak juÅ jest pÃźno, ÅebyÅ›my nieledwie Mogli powiedzieć: tak rano. Dobranoc. WychodzÄ…. SCENA PIÄ„TA PokÃj Julii. WchodzÄ… Romeo i Julia. JULIA Chcesz juÅ iść? Jeszcze ranek nie tak bliski, SÅ‚owik to, a nie skowronek siÄ™ zrywa I Å›piewem przeszyÅ‚ trwoÅne ucho twoje. Co noc on Å›piewa owdzie na gałązce Granatu, wierzaj mi, Åe to byÅ‚ sÅ‚owik. ROMEO Skowronek to, Ãw czujny herold ranku, Nie sÅ‚owik; widzisz te zazdrosne smugi, Co tam na wschodzie zÅ‚ocÄ… chmur krawÄ™dzie? Pochodnie nocy juÅ siÄ™ wypaliÅ‚y I dzieÅ„ siÄ™ wspina raźnie na gÃr szczyty. ChcÄ…c Åyć, iść muszÄ™ lub zostajÄ…c â” umrzeć. JULIA Owo Å›wiateÅ‚ko nie jest Å›witem; jest to JakiÅ› meteor od sÅ‚oÅ„ca wysÅ‚any, Aby ci sÅ‚uÅyÅ‚ w noc na przewodnika I do Mantui rozjaÅ›niÅ‚ ci drogÄ™, ZostaÅ„ wiÄ™c, nie masz potrzeby siÄ™ Å›pieszyć. ROMEO Niech miÄ™ schwytajÄ…, na Å›mierć zaprowadzÄ…, Rad temu bÄ™dÄ™, bo Julia chce tego. Nie, ten brzask nie jest zapowiedziÄ… ranka, To tylko blady odblask lica luny; To nie skowronek, co owdzie piosenkÄ… BijÄ…c w niebiosa wznosi siÄ™ nad nami. WiÄ™cej miÄ™ wzglÄ™dÃw skÅ‚ania tu pozostać NiÅ nagle odejść. O Å›mierci, przybywaj! ChÄ™tnie ciÄ™ przyjmÄ™, bo Julia chce tego. CÃÅ, luba? prawda, Åe jeszcze nie dnieje? JULIA O, dnieje, dnieje! Idź, spiesz siÄ™, uciekaj! GÅ‚os to skowronka grzmi tak przeraźliwie I niestrojnymi, ostrymi dźwiÄ™kami Razi me ucho. MÃwiÄ…, Åe skowronek MiÅ‚o wywodzi; z tym siÄ™ ma przeciwnie, Bo on wywodzi nas z objęć wzajemnych. Skowronek, mÃwiÄ…, z obrzydłą ropuchÄ… ZamieniÅ‚ oczy; o, rada bym teraz, Å»eby byÅ‚ takÅe i gÅ‚os z niÄ… zamieniÅ‚, Bo ten gÅ‚os, w smutnej rozstania potrzebie, DzieÅ„ przywoÅ‚ujÄ…c, odwoÅ‚uje ciebie. Idź juÅ, idź: ciemność coraz to siÄ™ zmniejsza. ROMEO A dola nasza coraz to ciemniejsza! Wchodzi Marta. MARTA Pst! pst! JULIA Co? MARTA Starsza pani tu nadchodzi, DzieÅ„ Å›wita: baczność, bo siÄ™ narazicie. Wychodzi. JULIA O okno, wpuśćÅe dzieÅ„, a wypuść Åycie! ROMEO wychodzÄ…c przez okno BÄ…dź zdrowa! Jeszcze jeden uÅ›cisk krÃtki. JULIA JuÅ idziesz; o mÃj drogi! mÃj milutki! MuszÄ™ mieć co dzieÅ„ wiadomość o tobie; A kaÅda chwila rÃwnÄ… bÄ™dzie dobie. ZgrzybiejÄ™ liczÄ…c podÅ‚ug tej rachuby, Nim ciÄ™ zobaczÄ™ znowu, o mÃj luby. ROMEO Ilekroć bÄ™dÄ™ mÃgÅ‚, tylekroć twojÄ™ DrogÄ… troskliwość pewnie zaspokojÄ™. Znika za oknem. JULIA Jak myÅ›lisz, czy siÄ™ znÃw ujrzymy kiedy? ROMEO Nie wÄ…tpiÄ™ o tym, najmilsza, a wtedy Wszystkie cierpienia nasze kwiatem tkanÄ… KanwÄ… do sÅ‚odkich rozmÃw nam siÄ™ stanÄ…. JULIA BoÅe! przeczuwam jakÄ…Å› ciÄ™ÅkÄ… dolÄ™; Wydajesz mi siÄ™ teraz tam na dole Jak trup, z ktÃrego znikÅ‚y Åycia Å›lady. Czy miÄ™ wzrok myli? JakiÅeÅ› ty blady! ROMEO I twoja takÅe twarz jak pogrobowa. Smutek nas trawi. BÄ…dź zdrowa! bÄ…dź zdrowa! JULIA odstÄ™pujÄ…c od okna O losie! ludzie mieniÄ… ciÄ™ niestaÅ‚ym; ToÅ wiÄ™c przez zawiść tylko przeÅ›ladujesz Tych, co kochajÄ… stale? BÄ…dź niestaÅ‚y, Bo wtedy bÄ™dÄ™ mogÅ‚a mieć nadziejÄ™, Å»e go niedÅ‚ugo bÄ™dziesz zatrzymywaÅ‚ I wrÃcisz nazad. PANI KAPULET za scenÄ… Julio! czyÅ› juÅ wstaÅ‚a? JULIA KtÃÅ to miÄ™ woÅ‚a! GÅ‚osÅe to mej matki? Nie spaÅ‚aÅ ona czy wstaÅ‚a tak rano? JakiÅ niezwykÅ‚y powÃd jÄ… sprowadza? Wchodzi Pani Kapulet. PANI KAPULET Jak siÄ™ masz, Julciu? JULIA Niedobrze mi, matko! PANI KAPULET WciÄ…Å jeszcze pÅ‚aczesz nad stratÄ… Tybalta? ChceszÅe go Å‚zami dobyć z grobu? ChoćbyÅ› Dopięła tego, wskrzesić go nie zdoÅ‚asz. PrzestaÅ„ wiÄ™c; pewien Åal moÅe dowodzić Wielkiej miÅ‚oÅ›ci, ale wielkość Åalu Dowodzi pewnej pÅ‚ytkoÅ›ci pojÄ™cia. JULIA Trudno na takÄ… stratÄ™ nie być czułą. PANI KAPULET Tak, ale pÅ‚aczÄ…c czujesz tylko stratÄ™, Nie tego, po kim pÅ‚aczesz, moje dziecko. JULIA Tak czujÄ…c stratÄ™, mogÄ™ tylko pÅ‚akać. PANI KAPULET Przyznaj siÄ™ jednak, Åe nie tyle pÅ‚aczesz Nad jego Å›mierciÄ…, jako raczej nad tym, Å»e jeszcze Åyje ten Å‚otr, co go zabiÅ‚. JULIA Jaki Å‚otr, pani? PANI KAPULET Ten ci Å‚otr Romeo. JULIA na stronie On i Å‚otr ÅyjÄ… daleko od siebie. Przebacz mu, BoÅe, tak jak ja przebaczam, A przecieÅ nie ma na Å›wiecie czÅ‚owieka, KtÃry by bardziej ciÄ™ÅyÅ‚ mi na sercu. PANI KAPULET Å»e mimo swoich niecnot jeszcze Åyje. JULIA Å»e go nie mogÄ™ dosiÄ…c tym ramieniem, Rada bym sama mÃc siÄ™ na nim zemÅ›cić. PANI KAPULET Dozna on zemsty; nie troszcz siÄ™ i nie pÅ‚acz, ZlecÄ™ ja pewnej osobie w Mantui, Gdzie ten wygnany renegat siÄ™ schroniÅ‚, Dać mu traktament tak zniewalajÄ…cy, Å»e wnet pospieszy za Tybaltem.Wtedy BÄ™dziesz, spodziewam siÄ™, zaspokojona. JULIA Nie zaspokoi mnie Romeo nigdy, DopÃki tylko Åyć bÄ™dzie; tak silnie Boleść po krewnym rozjÄ…trza mi serce. O pani, jeÅ›li tylko znajdziesz kogo, Co siÄ™ podejmie podać mu truciznÄ™, Ja jÄ… przyrzÄ…dzÄ™, by po jej wypiciu Romeo zasnąć mÃgÅ‚ jak najspokojniej. JakÅe miÄ™ korci sÅ‚yszeć jego imiÄ™ I nie mÃc zaraz dostać siÄ™ do niego, By przywiÄ…zaniu memu do Tybalta Dać odwet na tym, co go zamordowaÅ‚. PANI KAPULET Znajdź ty sposoby, ja znajdÄ™ czÅ‚owieka, TerazÅe mam ci udzielić, dziewczyno, WesoÅ‚ych nowin. JULIA WesoÅ‚e nowiny PoÅÄ…danymi sÄ… w tak smutnych czasach. JakaÅ tych nowin treść, kochana matko? PANI KAPULET Masz troskliwego ojca, moje dzieciÄ™; On to, aÅeby smutek twÃj rozproszyć, UmyÅ›liÅ‚ i wyznaczyÅ‚ dzieÅ„ na radość Tak dla ciÄ™, jak i dla mnie niespodzianÄ…. JULIA CÃÅ to za radość, matko? mogęŠwiedzieć? PANI KAPULET Ta, a nie inna, Åe w ten czwartek z rana PiÄ™kny, szlachetny, mÅ‚ody hrabia Parys Ma ciÄ™ uczynić szczęśliwÄ… maÅ‚ÅonkÄ… W ÅwiÄ™tego Piotra koÅ›ciele. JULIA Na koÅ›ciÃÅ‚ ÅwiÄ™tego Piotra i Piotra samego! Nigdy on, nigdy tego nie uczyni! Zdumiewa miÄ™ ten poÅ›piech. Mam iść za mÄ…Å, Nim ten, co moim ma być mÄ™Åem, zaczÄ…Å‚ Starać siÄ™ o mnie, nim mi siÄ™ daÅ‚ poznać? ProszÄ™ ciÄ™, matko, powiedz memu ojcu, Å»e jeszcze nie chcÄ™ iść za mÄ…Å, a gdybym Koniecznie miaÅ‚a iść, to bym wolaÅ‚a PÃjść za Romea, ktÃry, jak wiesz dobrze, Jest mi z caÅ‚ego serca nienawistny, NiÅ za Parysa. Ha! to mi nowina! Wchodzi Kapulet i Marta. PANI KAPULET Oto twÃj ojciec, powiedz mu to sama; Zobaczym, jak on przyjmie twÄ… odpowiedź. KAPULET Kiedy dzieÅ„ kona, niebo spuszcza rosÄ™; Ale po skonie naszego krewnego Pada ulewny deszcz. CÃÅ to, dziewczyno? Czy jesteÅ› cebrem? CiÄ…gle jeszcze we Å‚zach? CiÄ…gÅ‚e wezbranie? W maÅ‚ej swej istocie Przedstawiasz obraz Å‚odzi, morza, wiatru: Bo twoje oczy, jakby morze, ciÄ…gle FalujÄ… Å‚zami: biedne twoje ciaÅ‚o Jak Å‚Ãdź Åegluje po tych sÅ‚onych falach. Wiatrem na koniec sÄ… westchnienia twoje, KtÃre ze Å‚zami walczÄ…c, a Å‚zy z nimi, JeÅeli nagÅ‚a nie nastÄ…pi cisza, StrzaskajÄ… twojÄ… Å‚ÃdkÄ™. I cÃÅ, Åono? CzyÅ› jej zamiary nasze objawiÅ‚a? PANI KAPULET Tak, ale nie chce i dziÄ™kuje za nie, Bodajby byÅ‚a z grobem zaÅ›lubiona! KAPULET Co? Jak to? Nie chce? Nie chce? Nie chce, mÃwisz? Nie jest nam wdziÄ™czna? Nie pyszni siÄ™ z tego? Nie poczytuje sobie za szczyt szczęścia, Niegodna, ÅeÅ›my jej najgodniejszego Z weroÅ„skich chÅ‚opcÃw wybrali na mÄ™Åa? JULIA Nie pysznam z tego, alem wdziÄ™czna za to Pyszna, zaiste, nie mogÄ™ być z tego, Co nienawidzÄ™; lecz wdziÄ™czna być winnam I za nienawiść w postaci miÅ‚oÅ›ci. KAPULET CÃÅ to znÃw? cÃÅ to? Logika w spÃdnicy! Pysznam i wdziÄ™cznam, i zasiÄ™ nie wdziÄ™cznam, Jednak nie pysznam! SÅ‚uchaj, Å›widrzygÅ‚Ãwko, Nie dziÄ™kuj wdziÄ™cznie ni siÄ™ pyszÅ„ z niepyszna, Lecz zbierz swe sprytne klepki na ten czwartek, By pÃjść z Parysem do ÅwiÄ™tego Piotra, Albo ciÄ™ kaÅÄ™ zawlec tam na smyczy. Rozumiesz? ty blednico, ty tÅ‚umoku; Lalko Å‚ojowa! PANI KAPULET Wstydź siÄ™! czyÅ› oszalaÅ‚? JULIA BÅ‚agam ciÄ™, ojcze, na klÄ™czkach ciÄ™ bÅ‚agam, PozwÃl powiedzieć sobie tylko sÅ‚owo. KAPULET Precz, wszetecznico! dziewko nieposÅ‚uszna! Ja ci powiadam: gotuj siÄ™ w ten czwartek Iść do koÅ›cioÅ‚a lub nigdy, przenigdy Na oczy mi siÄ™ wiÄ™cej nie pokazuj. Nic nie mÃw ani piÅ›nij, ani trunij: Palce miÄ™ Å›wierzbiÄ…. MyÅ›leliÅ›my, Åono, Å»e nas za skÄ…po BÃg pobÅ‚ogosÅ‚awiÅ‚ DajÄ…c nam jedno dziecko; teraz widzÄ™, Å»e i to jedno jest jednym za wiele I Åe w niej mamy bicz boÅy. Precz, plucho! Cyganko jakaÅ›! MARTA BÅ‚ogosÅ‚aw jej BoÅe! Jegomość grzeszy, tak fukajÄ…c na niÄ…. KAPULET Doprawdy! Czy tak sÄ…dzi wasza mÄ…drość? IdźÅe pytlować gÄ™bÄ… z kumoszkami. MARTA Nie mÃwiÄ™ bluźnierstw. KAPULET Terefere kuku! MARTA CzyÅ mÃwić zbrodnia? KAPULET Milcz, stara trajkotko! Schowaj swÃj rozum na babskie sejmiki. Tu niepotrzebny. PANI KAPULET Za gorÄ…cy jesteÅ›. KAPULET Na miÅ‚ość boskÄ…, to trzeba oszaleć! W dzieÅ„, w noc, wieczorem, rano, w domu, w mieÅ›cie, Sam, w towarzystwie, we Å›nie i na jawie CiÄ…gle i ciÄ…gle ot, rozmyÅ›lam tylko O jej zamęściu; i teraz, gdym znalazÅ‚ DlaÅ„ oblubieÅ„ca ksiÄ…ÅÄ™cego rodu, Pana rozlegÅ‚ych majÄ…tkÃw, mÅ‚odego, UksztaÅ‚conego, uposaÅonego DokolusieÅ„ka, jak mÃwiÄ…, w przymioty, Jakich siÄ™ moÅe od mÄ™Åczyzny ÅÄ…dać; Trzeba, aÅeby mi jedna smarkata, Mazgajowata gęś odpowiedziaÅ‚a: Nie chcÄ™ iść za mÄ…Å, nie mogÄ™ pokochać, Jestem za mÅ‚oda, wybaczcie mi, proszÄ™. Nie chcesz iść za mÄ…Å? a to nie idź, zgoda, Ale mi nie wÅ‚aź w oczy; Åeruj sobie, Gdzie tylko zechcesz, byle nie w mym domu. ZwaÅ to, pamiÄ™taj, nie zwykÅ‚ym Åartować. Czwartek za pasem; przyÅ‚ÃÅ dÅ‚oÅ„ do serca; NamyÅ›l siÄ™ dobrze; bÄ™dzieszli powolna, Znajdziesz dobrego we mnie przyjaciela, A nie, to marniej, Åebrz, jÄ™cz, mrzej pod pÅ‚otem; Bo jak BÃg w niebie, nigdy ciÄ™ nie uznam Za moje dziecko i z mojego mienia Nawet źdźbÅ‚o nigdy ci siÄ™ nie oberwie. MoÅesz siÄ™ na to spuÅ›cić, jestem sÅ‚owny. Wychodzi. JULIA Nie masz litoÅ›ci w niebie, ktÃra widzi Całą głębokość mojego cierpienia? Ty miÄ™ przynajmniej nie odpychaj, matko! Zwlecz to maÅ‚ÅeÅ„stwo na miesiÄ…c, na tydzieÅ„ Albo mi poÅ›ciel oblubieÅ„cze Å‚oÅe W tymÅe grobowcu, w ktÃrym Tybalt leÅy. PANI KAPULET Nie mÃw nic do mnie, nic ci nie odpowiem; RÃb, co chcesz, wszystko mi to obojÄ™tne. Wychodzi. JULIA O BoÅe! O ty, moja karmicielko! Poradź mi, powiedz, jak temu zaradzić? MÃj mÄ…Å na ziemi, moja wiara w niebie; JakÅeÅ ta wiara ma na ziemiÄ™ wrÃcić, Nim mÃj mÄ…Å sam mi jÄ… powrÃci z nieba Po opuszczeniu ziemi? Daj mi radÄ™. Niestety! Å»e teÅ nieba mogÄ… nÄ™kać Tak mdłą istotÄ™ jak ja! Nic nie mÃwisz? Nie maszÅe Åadnej pociechy, Åadnego Na to lekarstwa? MARTA Mam ci, a to takie: Romeo na wygnaniu i o wszystko MoÅna iść w zakÅ‚ad, Åe ciÄ™ juÅ nie przyjdzie Nagabać wiÄ™cej, chybaby ukradkiem. PoniewaÅ tedy rzecz tak stoi, sÄ…dzÄ™, Å»e nic lepszego nie masz do zrobienia Jak pÃjść za hrabiÄ™. Dalipan, to wcale, Co siÄ™ nazywa, przystojny mÄ™Åczyzna. Romeo koÅ‚ek przy nim; orzeÅ‚, pani, Nie ma tak piÄ™knych, Åywych, bystrych oczu Jak Parys. Nazwij miÄ™ hetkÄ…-pÄ™telkÄ…, JeÅ›li nie bÄ™dziesz z kretesem szczęśliwa W tym nowym stadle, bo ono jest stokroć Lepsze niÅ pierwsze; a choćby nie byÅ‚o, To i tak tamten pierwszy juÅ nie Åyje; Tak jakby nie ÅyÅ‚; przynajmniej dla ciebie, Skoro, choć Åyje, nie masz zeÅ„ poÅytku. JULIA Czy z serca mÃwisz? MARTA Ba, i z duszy caÅ‚ej! JeÅ›li nie z serca i nie z duszy, to je Przeklnij oboje. JULIA Amen! MARTA Na co amen? JULIA BardzoÅ› mi przez to dodaÅ‚a otuchy, IdźÅe i powiedz teraz mojej matce, Å»e, naraziwszy siÄ™ na gniew rodzica, PoszÅ‚am do celi ojca Laurentego Odprawić spowiedź i wziąć rozgrzeszenie. MARTA O, idÄ™! to mi piÄ™knie i roztropnie. Wychodzi. JULIA Stara niecnoto! Zdradziecki szatanie! CÃÅ jest niegodniej, cÃÅ jest wiÄ™kszym grzechem: Czy tak miÄ™ kusić do krzywoprzysiÄ™stwa? Czy lÅyć maÅ‚Åonka mego tymiÅ usty, KtÃrymi tyle razy go pod niebo WznosiÅ‚aÅ› chwalÄ…c? Precz, uwodzicielko! Serce me odtÄ…d zamkniÄ™te dla ciebie. PÃjdÄ™ poprosić ojca Laurentego, By mi daÅ‚ radÄ™, a jeÅ›li Åadnego Na tÄ™ przeciwność nie bÄ™dzie sposobu, ZnajdÄ™ moc w sobie wstÄ…pienia do grobu. Wychodzi. AKT CZWARTY SCENA PIERWSZA Cela Ojca Laurentego. Ojciec Laurenty i Parys. OJCIEC LAURENTY W ten czwartek zatem? To bardzo poÅ›piesznie. PARYS MÃj teść, Kapulet, Åyczy sobie tego; A ja powodu nie mam, by odwlekać. OJCIEC LAURENTY Nie znasz pan, mÃwisz, uczuć swojej przyszÅ‚ej; Krzywa to droga, ja takich nie lubiÄ™. PARYS Bez miary pÅ‚acze nad Å›mierciÄ… Tybalta, MaÅ‚om jej przeto mÃwiÅ‚ o miÅ‚oÅ›ci, Bo Wenus w domu Å‚ez siÄ™ nie uÅ›miecha. Ojciec jej, majÄ…c to za niebezpieczne, Å»e siÄ™ tak bardzo poddaje Åalowi, W mÄ…droÅ›ci swojej przyÅ›piesza nasz zwiÄ…zek, By zatamować źrÃdÅ‚o tych Å‚ez, ktÃre W odosobnieniu ciekÄ… za obficie. A w towarzystwie prÄ™dzej mogÄ… ustać. Znasz teraz, ojcze, powÃd tej nagÅ‚oÅ›ci. OJCIEC LAURENTY na stronie Obym mÃgÅ‚ nie znać powodÃw do zwÅ‚oki! Patrz, hrabio, oto twa przyszÅ‚a nadchodzi. Wchodzi Julia. PARYS SzczÄ™sny traf dla mnie, piÄ™kna przyszÅ‚a Åono! JULIA Być moÅe, przyszÅ‚ość jest nieodgadniona. PARYS To âmoÅeâ ma być juÅ w ten czwartek z rana. JULIA Co ma być, bÄ™dzie. OJCIEC LAURENTY Prawda to zbyt znana. PARYS PrzyszÅ‚aÅ› siÄ™, pani, spowiadać przed ojcem? JULIA MÃwiÄ…c to, panu bym siÄ™ spowiadaÅ‚a. PARYS Nie zaprzecz przed nim, pani, Åe miÄ™ kochasz. JULIA Å»e jego kocham, to wyznam i panu. PARYS Wyznasz mi takÅe, tuszÄ™, Åe mnie kochasz. JULIA Gdyby tak byÅ‚o, wiÄ™kszÄ… by to miaÅ‚o Wartość wyznane z daleka niÅ w oczy. PARYS Biedna! Å‚zy bardzo twarz twÄ… oszpeciÅ‚y. JULIA Niewielkie przez to odniosÅ‚y zwyciÄ™stwo; Dosyć juÅ byÅ‚a uboga przed nimi. PARYS Tym sÅ‚owem bardziej jÄ… krzywdzisz niÅ Å‚zami. JULIA Nie jest to krzywda, panie, ale prawda, I w oczy sobie jÄ… mÃwiÄ™. PARYS Twarz twoja Do mnie naleÅy, a ty jej uwÅ‚aczasz. JULIA Nie przeczÄ™; moja bowiem byÅ‚a inna. Maszli czas teraz, mÃj ojcze duchowny, Czyli teÅ mam przyjść wieczÃr po nieszporach? OJCIEC LAURENTY Nie brak mi teraz czasu, smÄ™tne dzieciÄ™. Racz, panie hrabio, zostawić nas samych. PARYS Niech miÄ™ BÃg broni Å›wiÄ™tym obowiÄ…zkom Stać na przeszkodzie! Julio, w czwartek z rana PrzyjdÄ™ ciÄ™ zbudzić. BÄ…dź zdrowa tymczasem I przyjm poboÅne to pocaÅ‚owanie. Wychodzi. JULIA O! zamknij, ojcze, drzwi; a jak je zamkniesz, Przyjdź pÅ‚akać ze mnÄ…. Nie ma juÅ nadziei! Nie ma ratunku! Nie ma ocalenia! OJCIEC LAURENTY Ach, Julio! Znam twÄ… boleść; mnie samego Nabawia ona prawie odurzenia, SÅ‚yszaÅ‚em, i nic tego nie odwlecze, Å»e w przyszÅ‚y czwartek wziąć masz Å›lub z tym hrabiÄ… JULIA Nie mÃw mi, ojcze, Åe o tym sÅ‚yszaÅ‚eÅ›; Chyba, Åe powiesz, jak tego uniknąć, JeÅeli w swojej mÄ…droÅ›ci nie znajdziesz Å»adnego na to Å›rodka, to przynajmniej Postanowienie moje nazwij mÄ…drym, A w tym sztylecie zaraz znajdÄ™ Å›rodek. BÃg złączyÅ‚ moje i Romea rÄ™ce, Ty nasze dÅ‚onie; i nim ta dÅ‚oÅ„, Å›wiÄ™tÄ… PieczÄ™ciÄ… twojÄ… z Romeem spojona, Inny akt stwierdzi, nim to wierne serce W zdradzieckim buncie odda siÄ™ innemu, To ostrze zada Å›mierć sercu i dÅ‚oni. Daj mi wiÄ™c jakÄ… radÄ™, zaczerpniÄ™tÄ… Z dÅ‚ugoletniego doÅ›wiadczenia twego, Albo bÄ…dź Å›wiadkiem, jak ten nÃÅ rozstrzygnie SprawÄ™ pomiÄ™dzy mnÄ… a moim losem, Wnet zaradzajÄ…c temu, czego ani Wiek, ani rozum nie mÃgÅ‚ doprowadzić Do rozwiÄ…zania zgodnego z honorem. MÃw prÄ™dko; pilno mi wstÄ…pić do grobu, JeÅ›li mi powiesz, Åe nie ma sposobu. OJCIEC LAURENTY StÃj, cÃrko! Mam ja w myÅ›li pewien Å›rodek, WymagajÄ…cy rÃwnie rozpaczliwej Determinacji, jak jest rozpaczliwe To, czemu chcemy zapobiec. JeÅeli, Dla unikniÄ™cia maÅ‚ÅeÅ„stwa z Parysem, Masz siłę woli odjąć sobie Åycie, To siÄ™ odwaÅysz snadź na coÅ› takiego, Co bÄ™dÄ…c tylko podobnym do Å›mierci Uwolni ciÄ™ od haÅ„by, jakiej chciaÅ‚aÅ› Ujść przez zadanie jej sobie naprawdÄ™. Maszli odwagÄ™, toć wskaÅÄ™ ten Å›rodek. JULIA O! kaÅ mi, zamiast być ÅonÄ… Parysa, Skoczyć ze szczytu wieÅy; w rozbÃjniczych GoÅ›cić jaskiniach, w legowiskach wÄ™ÅÃw, Zamknij miÄ™ w jednÄ… klatkÄ™ z niedźwiedziami Albo miÄ™ wepchnij nocÄ… do kostnicy, ZewszÄ…d pokrytej szczÄ…tkami szkieletÃw, PoczerniaÅ‚ymi kośćmi i czaszkami, KaÅ mi wejść Åywcem w grÃb Å›wieÅo kopany I w jeden caÅ‚un z trupem siÄ™ obwinąć; Wszystko to dawniej dreszcz budziÅ‚o we mnie, Ale bez trwogi uczyniÄ™ to zaraz, Bylebym tylko pozostaÅ‚a czystÄ… MaÅ‚ÅonkÄ… mego lubego kochanka. OJCIEC LAURENTY SÅ‚uchaj wiÄ™c; idź do domu, bÄ…dź wesoÅ‚a, PrzystaÅ„ na zwiÄ…zek z hrabiÄ…. Jutro Å›roda; Staraj siÄ™ jutro na noc zostać sama, Niech Marta nie Å›pi ten raz w twym pokoju. Masz tu flaszeczkÄ™; weźmiesz jÄ… do Å‚ÃÅka I filtrowany likwor ten wypijesz; A wnet po wszystkich ÅyÅ‚ach ciÄ™ przebiegnie UsypiajÄ…cy dreszcz, ktÃry owÅ‚adnie WszelkÄ… ÅywotnÄ… funkcjÄ…; wszystkie pulsa WstrzymajÄ… w tobie swe zwyczajne bicie; Ni dech, ni ciepÅ‚o nie wskaÅe, Åe Åyjesz. RÃÅe ust twoich i policzkÃw zblednÄ… Jak popiÃÅ‚; oczu zasÅ‚ony zapadnÄ…, Jak gdy dÅ‚oÅ„ Å›mierci zakrywa dzieÅ„ Åycia; KaÅdy twÃj czÅ‚onek pozbawiony wÅ‚adzy ZdrÄ™twieje, stÄ™gnie, zziÄ™bnie jak u trupa. I w tym pozornym stanie nagÅ‚ej Å›mierci Zostawać bÄ™dziesz czterdzieÅ›ci dwie godzin, Wtedy siÄ™ ockniesz jak ze snu bÅ‚ogiego. Gdy wiÄ™c nazajutrz z rana narzeczony Przyjdzie ciÄ™ zbudzić, znajdzie ciÄ™ umarłą; Po czym, jak kaÅe zwyczaj, przystrojona W godowe szaty, w odsÅ‚oniÄ™tej trumnie, ZÅ‚oÅonÄ… bÄ™dziesz pod owym sklepieniem, Gdzie leÅÄ… wszyscy ze krwi KapuletÃw. Uwiadomiony tymczasem przeze mnie O naszym planie, Romeo przybÄ™dzie; Wraz ze mnÄ… czekać bÄ™dzie w owym lochu Na twe ocknienie i tej samej nocy Uprowadzi ciÄ™ skrycie do Mantui. To ciÄ™ uchroni od haÅ„by groÅÄ…cej; JeÅ›li brak woli lub niewieÅ›cia bojaźń Od wykonania tego ciÄ™ nie wstrzyma. JULIA O, daj mi, daj mi! nie mÃw o bojaźni! OJCIEC LAURENTY Masz, idź, bÄ…dź niewzruszona i szczęśliwa W tym przedsiÄ™wziÄ™ciu! WyprawiÄ™ natychmiast Jednego z naszych braci do Mantui Z listem do twego mÄ™Åa. JULIA O nadziejo! Ty mi bÄ…dź bodźcem, a hasÅ‚em Romeo! BÄ…dź zdrÃw, mÃj ojcze! Odchodzi. SCENA DRUGA PokÃj w domu KapuletÃw. WchodzÄ… Kapulet, Pani Kapulet, Marta i sÅ‚udzy. KAPULET do SÅ‚uÅÄ…cego ProÅ› te osoby, co tu sÄ… spisane. SÅ‚uÅÄ…cy wychodzi. A waść dwudziestu biegÅ‚ych zbierz kucharzy. DRUGI SÅUŻĄCY Nie bÄ™dzie zÅ‚y ani jeden, jaÅ›nie panie, bo siÄ™ przekonam wprzÃd o kaÅdym, czy umie sobie oblizywać palce. KAPULET A to na co? DRUGI SÅUŻĄCY ZÅ‚y to kucharz, jaÅ›nie panie, co nie oblizuje sobie palcÃw, o ktÃrym siÄ™ wiÄ™c przekonam, Åe tego nie umie, tego nie sprowadzÄ™. KAPULET Ruszaj! Wychodzi SÅ‚uÅÄ…cy. WÄ…tpiÄ™, czy wszystko na czas wygotujem. Bodaj ciÄ™! PrawdaÅ to, Åe Julia poszÅ‚a Do ojca Laurentego? MARTA PoszÅ‚a, panie. KAPULET To dobrze; moÅe on co dla niej wskÃra. CiÄ™ta, uparta to skÃra na buty. Wchodzi Julia. MARTA Patrz pan, jak raźnie wraca od spowiedzi. KAPULET No, sekutnico, gdzieÅeÅ› to bywaÅ‚a? JULIA Gdzie miÄ™ ÅaÅ‚ować nauczono, panie, Za grzech uporu i nieposÅ‚uszeÅ„stwa Naprzeciw woli twojej. ÅwiÄ…tobliwy KapÅ‚an Laurenty kazaÅ‚ mi siÄ™ rzucić Do twych nÃg i o przebaczenie prosić. Przebacz mi, ojcze! bÄ™dÄ™ juÅ ulegÅ‚a. KAPULET Niech tam kto pÃjdzie prosić pana hrabiÄ™: Jutro mieć muszÄ™ spleciony ten wÄ™zeÅ‚. JULIA SpotkaÅ‚am hrabiÄ™ w celi Laurentego I okazaÅ‚am mu miÅ‚ość, jak mogÅ‚am, Nie przekraczajÄ…c granicy skromnoÅ›ci. KAPULET To co innego; tak, to dobrze, powstaÅ„; Tak być powinno, tak cÃrce przystoi. Prosić tu hrabiÄ™, Åeby przyszedÅ‚ zaraz. Dalipan, Å›wiÄ™ty to czÅ‚ek z tego mnicha; SÅ‚usznie mu caÅ‚e miasto cześć oddaje. JULIA Marto, pÃjdź ze mnÄ… do mego pokoju. Wszak mi pomoÅesz przymierzyć przyborÃw, Jakie na jutro uznasz za stosowne? PANI KAPULET Po co dziÅ›? jutro bÄ™dzie dosyć czasu. KAPULET Idź z niÄ…, idź, jutro pÃjdziem do koÅ›cioÅ‚a. Julia z MartÄ… wychodzi. PANI KAPULET Nie wiem, czy zdÄ…Åym z przygotowaniami; JuÅ wieczÃr. KAPULET Nie troszcz siÄ™; dojrzÄ™ wszystkiego I wszystko bÄ™dzie dobrze, za to rÄ™czÄ™. Idź do Juleczki, pomÃÅ jej siÄ™ przebrać. Ja siÄ™ tej nocy nie poÅ‚oÅÄ™; bÄ™dÄ™ Na ten raz peÅ‚niÅ‚ urzÄ…d gospodyni. Hej, sÅ‚uÅba! CÃÅ to? wszyscy siÄ™ rozeszli? Mniejsza z tym, pÃjdÄ™ sam hrabiÄ™ uprzedzić O zaszÅ‚ej zmianie. Lekko mi na sercu, Å»e siÄ™ ten kozioÅ‚ przecie opamiÄ™taÅ‚. WychodzÄ…. SCENA TRZECIA PokÃj Julii. Wchodzi Julia i Marta. JULIA Tak, ten strÃj wezmÄ™. Ale, zÅ‚ota nianiu, ProszÄ™ ciÄ™, zostaw miÄ™ na tÄ™ noc samÄ…, Bo duÅo muszÄ™ pacierzy odmÃwić Dla uproszenia sobie wzglÄ™dÃw niebios Nad moim stanem, jak wiesz, peÅ‚nym grzechu. Wchodzi Pani Kapulet. PANI KAPULET TakeÅ› zajÄ™ta? MamÅe ci dopomÃc? JULIA Nie, pani; juÅeÅ›my we dwie wybraÅ‚y, Co mi na jutro moÅe być potrzebne. PozwÃl, bym teraz sama pozostaÅ‚a, I niechaj Marta spÄ™dzi tÄ™ noc z tobÄ…. Pewnam, Åe wszyscy macie dość roboty Przy tym tak nagÅ‚ym obchodzie. PANI KAPULET Dobranoc! PoÅ‚ÃÅ siÄ™, spocznij; potrzebujesz tego. WychodzÄ… Pani Kapulet i Marta. JULIA Dobranoc! BÃg wie, kiedy siÄ™ zobaczym. Zimny dreszcz trwogi na wskroÅ› miÄ™ przejmuje I jakby mrozi we mnie ciepÅ‚o Åycia. ZawoÅ‚am na nie, by mnie pokrzepiÅ‚y; Nianiu! I po cÃÅ tu ona? Straszliwy Ten czyn wymaga wÅ‚aÅ›nie samotnoÅ›ci. Ha! pÃjdź, flakonie! Gdyby jednakÅe ten pÅ‚yn nie skutkowaÅ‚? MiaÅ‚aÅbym gwaÅ‚tem z hrabiÄ… być złączona? Nie, nie, ucieczka w tym: leÅ tu w odwodzie. A gdyby teÅ to miaÅ‚a być trucizna, KtÃrÄ… mi ksiÄ…dz ten zrÄ™cznie Å›mierć chce zadać, By ujść zarzutu, Åe daÅ‚ Å›lub kobiecie, KtÃrÄ… juÅ pierwej zaÅ›lubiÅ‚ z kim innym? To by być mogÅ‚o; ale nie, tak nie jest, Bo jego Å›wiÄ™tość jest wyprÃbowana, I nawet myÅ›li tej nie chcÄ™ przypuszczać. Lecz gdybym w grobie siÄ™ ocknęła pierwej, Nim miÄ™ Romeo przyjdzie oswobodzić? To byÅ‚oby okropnie! Nie udusiÅ‚aÅbym siÄ™ wÅ›rÃd tych sklepieÅ„, Gdzie nigdy zdrowe nie wnika powietrze, I nie umarÅ‚aÅbym wprzÃd, nim Romeo Przyjdzie na pomoc? A choćbym i ÅyÅ‚a, CzyliÅby straszny wpÅ‚yw nocy i Å›mierci, KtÃrÄ… dokoÅ‚a bÄ™dÄ™ otoczona, Obok wraÅenia, jakie sprawić musi SamaÅ miejscowość tego sklepionego StaroÅytnego lochu, w ktÃrym koÅ›ci ZmarÅ‚ych mych przodkÃw od lat niepamiÄ™tnych Nagromadzone leÅÄ…, kÄ™dy Å›wieÅo ZÅ‚oÅony Tybalt gnije pod caÅ‚unem; I kÄ™dy nocÄ…, o pewnych godzinach, Duchy, jak mÃwiÄ… odbywajÄ… schadzki; Niestety! czyliÅby prawdopodobnie To wszystko, gdybym wczeÅ›niej siÄ™ ocknęła, A potem zapach trupi, krzyk podobny Do tego, jaki wydaje Ãw korzeÅ„ Ziela pokrzyku, gdy siÄ™ go wyrywa, Krzyk wprawiajÄ…cy ludzi w obłąkanie, CzyliÅby wszystko to, w razie ocknienia Nie pomieszaÅ‚o mi zmysÅ‚Ãw? CzyliÅbym Po szalonemu nie igraÅ‚a wtedy Z kośćmi mych przodkÃw? nie poszÅ‚a siÄ™ pieÅ›cić Z trupem Tybalta? i w tym rozstrojeniu Nie rozbiÅ‚aÅbym sobie rozpaczliwie GÅ‚owy piszczelÄ… ktÃrego z pradziadÃw Jak paÅ‚kÄ…? Patrzcie! patrzcie! zdaje mi siÄ™, Å»e duch Tybalta widzÄ™ Å›cigajÄ…cy Romea za to, Åe go wygnaÅ‚ z ciaÅ‚a. StÃj! stÃj, Tybalcie! Do ciebie, mÃj luby, SpeÅ‚niam ten toast zbawienia lub zguby. Wypija napÃj i rzuca siÄ™ na Å‚ÃÅko. SCENA CZWARTA Sala w domu KapuletÃw. WchodzÄ… Pani Kapulet i Marta. PANI KAPULET Weź te pÃÅ‚miski i wydaj korzenie. MARTA Piekarz o pigwy woÅ‚a i daktyle. Wchodzi Kapulet. KAPULET Spieszcie siÄ™, Å›pieszcie! JuÅ drugi kur zapiaÅ‚; Poranny dzwonek ozwaÅ‚ siÄ™: to trzecia, Dojrzyj ciast, moja Marto, nie szczÄ™dź przypraw. MARTA Co to za wÅ›cibstwo? IdźÅe siÄ™ pan przespać. Dalipan, jutro siÄ™ nam rozchorujesz Z tego niewczasu. KAPULET Ani krzty! Do licha! Nie wysypiaÅ‚em siÄ™ dla spraw mniej waÅnych, A przecieÅ nigdy nie zachorowaÅ‚em. PANI KAPULET Wiem ci ja dobrze, wiem, umiaÅ‚ jegomość Swojego czasu myszkować; lecz teraz Ja czuwam nad tym, abyÅ› pan nie czuwaÅ‚. WychodzÄ… Pani Kapulet i Marta. KAPULET Zazdrosna sztuka! WchodzÄ… sÅ‚udzy z roÅnami, koszami i drzewem. Hej! co tam niesiecie? PIERWSZY SÅUGA Rzeczy do kuchni, ale nie wiem jakie. KAPULET Spiesz siÄ™. Wychodzi SÅ‚uÅÄ…cy. Idź, wasze, suchszych szczap narÄ…bać; Piotr ci kloc wskaÅe po temu. DRUGI SÅUGA JeÅeli O kloca idzie, to dość mnie samego; Nie potrzebujÄ™ siÄ™ zwracać do Piotra. Wychodzi. KAPULET Masz sÅ‚uszność; Åywo! WesoÅ‚e ladaco! Sam bÄ™dziesz klocem. Dalipan, juÅ dnieje I hrabia bÄ™dzie tu zaraz z muzykÄ…. Tak przyrzekÅ‚. SÅ‚ychać muzykÄ™. OtÃÅ idzie; juÅ go sÅ‚ychać. Hej! Å»ono! Marto! Chodźcie tu! Hej! Marto! Wchodzi Marta. Idź, obudź JulkÄ™, ubierz jÄ… co Åywo. Ja pogawÄ™dzÄ™ tymczasem z Parysem. Spiesz siÄ™, nie marudź; pan mÅ‚ody juÅ przyszedÅ‚. Co tchu siÄ™ zwijaj. Wychodzi. SCENA PIÄ„TA PokÃj Julii. Julia w Å‚ÃÅku. Wchodzi Marta. MARTA Panienko! Julciu! Jak siÄ™ to zaspaÅ‚o! Wstawaj gołąbku! Wstawaj! Wstydź siÄ™, Å›piochu! Panienko! duszko! rybko! Ani mrumru! Chcesz, widzÄ™, wyspać siÄ™ za caÅ‚y tydzieÅ„. JakbyÅ› wiedziaÅ‚a, Åe ci hrabia Parys NastÄ™pnej nocy nie da oka zmruÅyć. Odpuść mi, Panie, amen! Jak Å›pi smacznie! MuszÄ™ jÄ… jednak zbudzić. Julciu! Julciu! Niech no ciÄ™ hrabia Parys tak zastanie, To siÄ™ dopiero zerwiesz. CÃÅ to? w sukni? JuÅeÅ› ubrana i znÃw siÄ™ pokÅ‚adÅ‚aÅ›? Dosyć juÅ tego! Julciu! Panno Julio! Ha! przez BÃg Åywy! Na pomoc! na pomoc! Ona nie Åyje! O, ja nieszczęśliwa! Po co mi byÅ‚o siÄ™ rodzić? Na pomoc! Choć trochÄ™ akwawity! Panie! Pani! Wchodzi Pani Kapulet. PANI KAPULET Co za haÅ‚as? MARTA O dniu niefortunny! PANI KAPULET MÃw, co siÄ™ staÅ‚o? MARTA Patrz, pani. PANI KAPULET O nieba! O moje dzieciÄ™! o moja pociecho! WstaÅ„! odÅyj albo umrÄ™ razem z tobÄ…! Na pomoc! woÅ‚aj pomocy! Wchodzi Kapulet. KAPULET Co za guzdralstwo! Pan mÅ‚ody juÅ czeka. MARTA Ona nie Åyje; rozstaÅ‚a siÄ™ z Åyciem! O dniu ÅaÅ‚osny! PANI KAPULET O dniu opÅ‚akany! Ona nie Åyje, nie Åyje, nie Åyje! KAPULET Puśćcie miÄ™, niech zobaczÄ™â Jak lÃd zimna; Krew w niej zastygÅ‚a; czÅ‚onki jej zdrÄ™twiaÅ‚yâ Dawno juÅ Åycie z tych ust uleciaÅ‚o. Åmierć jÄ… zwarzyÅ‚a, jak mrÃz najpiÄ™kniejszy Pierwiosnek w maju. NieszczÄ™sny ja starzec! MARTA O niefortunny dniu! PANI KAPULET O dniu boleÅ›ci! KAPULET Åmierć ta, niszczÄ…ca wszystkie me nadzieje, GÅ‚os mi tamuje i zamyka usta. Wchodzi Ojciec Laurenty i Parys z muzykantami. OJCIEC LAURENTY Czy panna mÅ‚oda juÅ jest w pogotowiu Iść do koÅ›cioÅ‚a? KAPULET Iść, ale nie wrÃcić; O synu, w wiliÄ™ dnia twojego Å›lubu Åmierć zaÅ›lubiÅ‚a twÄ… oblubienicÄ™. Patrz, oto leÅy ten kwiat w jej uÅ›cisku. Åmierć jest mym ziÄ™ciem, Å›mierć jest mym dziedzicem. UmrÄ™ i wszystko jej oddam, bo wszystko Oddaje Å›mierci, kto oddaje ducha. PARYS Tak dawnom wzdychaÅ‚ do tego poranku I takiÅ widok czekaÅ‚ miÄ™ u mety! PANI KAPULET Dniu nienawistny, przeklÄ™ty! ohydny, Stokroć obmierzÅ‚y, jakiemu rÃwnego W obiegu swoim czas jeszcze nie widziaÅ‚! Jedno mieć tylko, jedno biedne dziecko, JednÄ… uciechÄ™ i jednÄ… pociechÄ™. I tÄ™ zabiera Å›mierć nielitoÅ›ciwa! MARTA O smutny, smutny dniu! o dniu ÅaÅ‚osny! NajopÅ‚akaÅ„szy, najniefortunniejszy, Jaki widziaÅ‚am w Åyciu kiedykolwiek! O dniu! o smutny dniu! O dniu ÅaÅ‚osny! Nie byÅ‚o nigdy jeszcze dnia takiego. O! stokroć smutny dniu, stokroć ÅaÅ‚osny! PARYS Okrutna, sroga Å›wiÄ™tokradzka Å›mierci! TyÅ› miÄ™ podeszÅ‚a, obdarÅ‚a, zgnÄ™biÅ‚a. Przez ciebiem niebo straciÅ‚, okrutnico! O Julio! luba! Åycie! juÅ nie Åycie. Nie mniej jednakÅe luba i po Å›mierci! KAPULET Zawistny, twardy, niecny, zbÃjczy losie! Po cÃÅ ci, po co byÅ‚o tak tyraÅ„sko Wniwecz obracać naszÄ… uroczystość! O moje dziecko! raczej duszo moja, Nie moje dziecko, bo dziecko jest trupem; I wraz z nim caÅ‚a pociech mych ostoja, CaÅ‚y wdziÄ™k Åycia staÅ‚ siÄ™ Å›mierci Å‚upem! OJCIEC LAURENTY PrzestaÅ„cie! Rozpacz nie leczy rozpaczy. Nadobne dzieciÄ™ to byÅ‚o wÅ‚asnoÅ›ciÄ… ZarÃwno nieba, jak i waszÄ…, niebo ZabraÅ‚o swojÄ… część; tym lepiej dla niej, WyÅ›cie nie mogli waszej części ziemskiej Ustrzec od Å›mierci, ale część jej lepszÄ… Niebo zachowa w wiekuistym Åyciu. Jej wywyÅszenie byÅ‚o szczytem waszych Å»yczeÅ„ i dÄ…ÅeÅ„. W nim zakÅ‚adaliÅ›cie SwÃj raj na ziemi i pÅ‚aczecie teraz, I rozpaczacie, widzÄ…c jÄ… wzniesionÄ… Ponad obÅ‚oki do istnego raju? O, zÅ‚a to miÅ‚ość jÄ™czeć z Åalu wtedy, Kiedy tym, ktÃrych kochamy, jest dobrze. Nie ta dziewica dobrze poszÅ‚a za mÄ…Å, Co dÅ‚ugie lata przeÅyÅ‚a w zamęściu, Lecz ta, co mÅ‚odo zamÄ™ÅnÄ… umiera. PoÅ‚ÃÅcie tamÄ™ Å‚zom i umaiwszy To piÄ™kne ciaÅ‚o liśćmi rozmarynu, KaÅcie je, wedle zwyczaju, niebawem W Å›wiÄ…tecznych szatach zanieść do koÅ›cioÅ‚a. ÅwiÄ™tymi wprawdzie sÄ… boleÅ›ci prawa, PrzecieÅ rozsÄ…dek z Å‚ez siÄ™ naigrawa. KAPULET CoÅ›my na gody poprzysposabiali, To musi teraz posÅ‚uÅyć na pogrzeb; Weselna uczta zamieni siÄ™ w stypÄ™, DźwiÄ™k strun w jÄ™k dzwonÃw, pieÅ›ni w smÄ™tne treny, Mirtowy wieniec martwÄ… skroÅ„ otoczy, SÅ‚owem, wszystko siÄ™ w opak przeistoczy. OJCIEC LAURENTY Wyjdźcie stÄ…d, paÅ„stwo, i ty, hrabio, takÅe. Niech siÄ™ gotuje kaÅdy odprowadzić Te piÄ™kne zwÅ‚oki na wieczny spoczynek. Snadź niebo na was o coÅ› zagniewane; Nie jÄ…trzcieÅ jego gniewu jeszcze gorzej Oporem przeciw Å›wiÄ™tej woli boÅej. WychodzÄ… Kapulet, Pani Kapulet, Parys i Ojciec Laurenty. PIERWSZY MUZYKANT Trzeba nam podobno schować dudy w miech i wynieść siÄ™ za drzwi. MARTA Tak, tak, schowajcie swoje instrumenta, Poczciwi ludzie, nie ma tu co robić. DRUGI MUZYKANT MoÅeć siÄ™ jeszcze co znajdzie. Wchodzi Piotr. PIOTR Zagrajcie mi na basetli, panowie muzykanci, zagrajcie mi na basetli, jeÅeli mi dobrze Åyczycie. PIERWSZY MUZYKANT Dlaczego na basetli? PIOTR Bo moja dusza gra teraz na drumli. Zagrajcie mi co smÄ™tnie skocznego dla rozweselenia. PIERWSZY MUZYKANT Daj nam waść pokÃj; nie pora teraz do gÄ™dźby. PIOTR Nie chcecie zatem? PIERWSZY MUZYKANT Nie. PIOTR Czekajcie, zapÅ‚acÄ™ wam za to. PIERWSZY MUZYKANT Czym takim? PIOTR Nie brzÄ™czÄ…cÄ… monetÄ…, jak mi BÃg miÅ‚y! ale bitÄ… monetÄ…; monetÄ… godnÄ… rzÄ™poÅ‚Ãw. PIERWSZY MUZYKANT To my siÄ™ waćpanu rÃwnÄ… monetÄ… odpÅ‚acimy; monetÄ… godnÄ… lokajÃw. PIOTR WprzÃd ja wam lokajskÄ… klingÄ… zagram po brzuchu. DRUGI MUZYKANT Schowaj, waćpan, swÃj roÅen, a wydobÄ…dź lepiej swÃj dowcip. PIOTR StrzeÅcie siÄ™ ostrza mego dowcipu, bo was przeszyje na wylot. Baczność! Gdy z piersi pÅ‚ynie jÄ™k, A serce Åal zakrwawiÄ…, Muzyki srebrny dźwiÄ™kâ Dlaczego srebrny dźwiÄ™k? Dlaczego muzyki srebrny dźwiÄ™k? CÃÅ waść na to, moÅ›ci Barania Kiszko? PIERWSZY MUZYKANT JuÅci dlatego, Åe srebro ma dźwiÄ™k miÅ‚y. PIOTR Pleciesz! a waść co na to, moÅ›ci Klawicymbale? DRUGI MUZYKANT Dlatego sÄ…dzÄ™, Åe muzykanci grajÄ… za srebro. PIOTR Pleciesz takÅe! A waść co o tym sÄ…dzisz, moÅ›ci Kaleczyuchu? TRZECI MUZYKANT Nie wiem doprawdy, co o tym sÄ…dzić. PIOTR O, przepraszam, zapomniaÅ‚em, Åe jesteÅ› Å›piewakiem. No, to ja powiem za ciebie: âMuzyki srebrny dźwiÄ™kâ mÃwi siÄ™ dlatego, Åe muzykanci rzadko kiedy zÅ‚oto za muzykÄ™ dostajÄ…. Muzyki srebrny dźwiÄ™k Natychmiast ulgÄ™ sprawia. PIERWSZY MUZYKANT CÃÅ to za bezczelny Å‚otr z tego hultaja! DRUGI MUZYKANT Pal go kaci! Zejdźmy tam na dÃÅ‚ wmieszać siÄ™ miÄ™dzy orszak ÅaÅ‚obny i czekać, rychÅ‚o co spadnie z pÃÅ‚miska. WychodzÄ…. AKT PIÄ„TY SCENA PIERWSZA Mantua. Ulica. Wchodzi Romeo. ROMEO JeÅeli moÅna ufać sennym wrÃÅbom, WkrÃtce miÄ™ czeka jakaÅ› wieść radosna. KrÃl mego Å‚ona oddycha swobodnie I duch mÃj przez dzieÅ„ caÅ‚y niezwyczajnie Lekkim nad ziemiÄ™ wznosi siÄ™ polotem: ÅniÅ‚em, Åe moja ukochana przyszÅ‚a I Åe znalazÅ‚a miÄ™ nieÅywym (dziwny Sen, co pozwala myÅ›leć umarÅ‚emu!), Lecz ona swymi pocaÅ‚owaniami Tyle tchu wlaÅ‚a w martwe moje usta, Å»em nagle odÅyÅ‚ i zostaÅ‚ cesarzem. Ach, jakÅe sÅ‚odkÄ… jest miÅ‚ość naprawdÄ™, Kiedy jej mara takÄ… rozkosz sprawia! Wchodzi Baltazar. WieÅ›ci z Werony! - CÃÅ tam, Baltazarze? Czy mi przynosisz list od Laurentego? Co robi Julia? Czy zdrÃw jest mÃj ojciec? Jak siÄ™ ma Julia? Po raz drugi pytam. Bo nie ma zÅ‚ego, jeÅ›li jej jest dobrze. BALTAZAR Wszystko wiÄ™c dobrze, bo jej juŠźle nie jest; CiaÅ‚o jej leÅy w lochach KapuletÃw, A duch jej goÅ›ci miÄ™dzy anioÅ‚ami. WidziaÅ‚em, jak jÄ… zÅ‚oÅono do sklepieÅ„, I wziÄ…Å‚em pocztÄ™, aby o tym panu Donieść czym prÄ™dzej. Przebacz pan, Åe takÄ… Złą wieść przynoszÄ™; wszakÅe uwiadomić Pana o wszystkim byÅ‚em w obowiÄ…zku. ROMEO MaÅ to być prawdÄ…? DrwiÄ™ sobie z was, gwiazdy! Wszak wiesz, gdzie mieszkam? PrzynieÅ› mi papieru I atramentu, idź potem na pocztÄ™ Zamienić konie. WyjeÅdÅam tej nocy. BALTAZAR BÅ‚agam ciÄ™, panie, zachowaj cierpliwość; WyglÄ…dasz blado, ponuro i wzrok twÃj CoÅ› niedobrego zapowiada. ROMEO Cicho. Mylisz siÄ™; zostaw miÄ™, zrÃb, com rozkazaÅ‚. Czy nie masz listu od ksiÄ™dza? BALTAZAR Nie, panie. ROMEO Mniejsza wiÄ™c o to. Idź zamÃwić konie; WkrÃtce pospieszÄ™ za tobÄ…. Wychodzi Baltazar. Tak Julio! Tej jeszcze nocy spocznÄ™ przy twym boku: O Å›rodek tylko idzie. O, jak prÄ™dko ZÅ‚y zamiar wnika w myÅ›l zrozpaczonego! GdzieÅ› niedaleko stÄ…d mieszka aptekarz: Przed paru dniami widziaÅ‚em go, pomnÄ™, Jak zasÄ™piony, w podartym odzieniu, PrzebieraÅ‚ zioÅ‚a; zapadÅ‚e miaÅ‚ oczy. CiaÅ‚o od wielkiej nÄ™dzy jak wiÃr wyschÅ‚e. W nikczemnym jego sklepiku ÅÃÅ‚w wisiaÅ‚; Wypchany aligator obok szczÄ…tkÃw Dziwnego ksztaÅ‚tu ryb; na jego pÃÅ‚kach LeÅaÅ‚a tu i Ãwdzie zbieranina PrÃÅnych flasz, sÅ‚ojÃw, zielonych czerepÃw, PÄ™cherzÃw, stÄ™chÅ‚ych nasion; resztki sznurkÃw I zapleÅ›niaÅ‚e kawaÅ‚ki lukrecji. Na widok tego pomyÅ›laÅ‚em sobie: Komu by byÅ‚a potrzebna trucizna, KtÃrej w Mantui sprzedaÅ gardÅ‚em karzÄ…, Niechajby przyszedÅ‚ do tego hoÅ‚ysza, On by dostarczyÅ‚ mu jej. MyÅ›l ta byÅ‚a, Niestety! wrÃÅbÄ… mej potrzeby wÅ‚asnej; Sam w niej dziÅ› jestem i tenÅe sam czÅ‚owiek Z potrzeby bÄ™dzie musiaÅ‚ jej zaradzić. JeÅeli siÄ™ nie mylÄ™, tu on mieszka; Z powodu Å›wiÄ™ta kram jego zamkniÄ™ty â” Hej! aptekarzu! Wchodzi Aptekarz. APTEKARZ KtÃÅ to woÅ‚a takim DonoÅ›nym gÅ‚osem? ROMEO ZbliÅ siÄ™ tu, czÅ‚owieku, WidzÄ™, Åe jesteÅ› w niezamoÅnym stanie; Weź te czterdzieÅ›ci dukatÃw, a daj mi DrachmÄ™ trucizny takiej, co by mogÅ‚a Po wszystkich ÅyÅ‚ach rozejść siÄ™ od razu I nienawistne Åycie odjąć temu, Co jej zaÅyje; co by tak gwaÅ‚townie WygnaÅ‚a oddech z piersi, jak gwaÅ‚townie Lontem dotkniÄ™ty proch wypÄ™dza pocisk Z czeluÅ›ci dziaÅ‚a. APTEKARZ Mam ja taki Å›rodek; Ale w Mantui prawo Å›mierciÄ… karze KaÅdego, co siÄ™ waÅy go udzielić. ROMEO Tak bardzo jesteÅ› biedny, tak ciÄ™ srodze Los upoÅ›ledza i boisz siÄ™ umrzeć? GÅ‚Ãd z twych lic, z oczu patrzy niedostatek; Åatana nÄ™dza wisi na twym grzbiecie; Åwiat ci nie sprzyja ani prawo Å›wiata, Bo Å›wiat nie dajeć prawa być bogatym; Drwij wiÄ™c z praw, przyjm to i przestaÅ„ być biednym. APTEKARZ UbÃstwo, a nie chęć skÅ‚ania mnie ulec. ROMEO UbÃstwo twoje teÅ, nie chęć opÅ‚acam. APTEKARZ Weź pan to, rozczyÅ„ w jakimkolwiek pÅ‚ynie I pÅ‚yn ten wypij, a choćbyÅ› miaÅ‚ siłę Dwudziestu ludzi, wnet wyzioniesz ducha! ROMEO Oto masz zÅ‚oto, tÄ™ truciznÄ™ zgubnÄ… Dla duszy ludzkiej, ktÃra wiÄ™cej zabÃjstw Na tym obmierzÅ‚ym Å›wiecie dokonywa NiÅ owe marne preparata, ktÃrych Pod karÄ… Å›mierci sprzedać ci nie wolno. Nie ty mnie, ja ci sprzedaÅ‚em truciznÄ™. BÄ…dź zdrÃw: kup strawy i odziej siÄ™ w miÄ™so. Kordiale, nie trucizno, pÃjdź mi sÅ‚uÅyć U grobu Julii, bo tam ciÄ™ mam uÅyć. RozchodzÄ… siÄ™. SCENA DRUGA Cela Ojca Laurentego. Ojciec Laurenty sam. BRAT JAN za scenÄ… OtwÃrz, wielebny ojcze franciszkanie. OJCIEC LAURENTY Toć nie czyj inny gÅ‚os, jak brata Jana. Witaj z Mantui! CÃÅ Romeo? Maszli UstnÄ… odpowiedź jego czy na piÅ›mie? Wchodzi Brat Jan. BRAT JAN Kiedy za jednym bosym zakonnikiem Naszej reguÅ‚y, ktÃry miaÅ‚ iść ze mnÄ… I byÅ‚ przy chorym, poszedÅ‚em na miasto I juÅem znalazÅ‚ go, miejscy pachoÅ‚cy PodejrzewajÄ…c, ÅeÅ›my byli w domu TkniÄ™tym zarazÄ…, opieczÄ™towali Drzwi i nie chcieli nas puÅ›cić na zewnÄ…trz. Nie mogÅ‚em siÄ™ wiÄ™c udać do Mantui. OJCIEC LAURENTY KtÃÅ tedy zaniÃsÅ‚ mÃj list do Romea? BRAT JAN Nikt go nie zaniÃsÅ‚ â” oto jest; nie mogÅ‚em Ani go posÅ‚ać do Mantui, ani Wam go odesÅ‚ać, tak nas pilnowano. OJCIEC LAURENTY NieszczÄ™sny trafie! ten list byÅ‚ tak waÅny! NiedorÄ™czenie go moÅe fatalne Skutki sprowadzić. Biegnij, bracie Janie; Postaraj no siÄ™ gdzie o drÄ…g Åelazny I tu go przynieÅ›. BRAT JAN Natychmiast przyniosÄ™. OJCIEC LAURENTY MuszÄ™ czym prÄ™dzej spieszyć do grobowca. W ciÄ…gu trzech godzin Julia siÄ™ przebudzi. Gniewać siÄ™ na mnie bÄ™dzie, Åem Romea Nie uwiadomiÅ‚ o tym, co siÄ™ staÅ‚o; Ale napiszÄ™ do niego raz jeszcze I tu jÄ… skryjÄ™ do jego przybycia. Biedny ty prochu: w grobie juÅ za Åycia! Wychodzi. SCENA TRZECIA Cmentarz, na nim grobowiec rodziny KapuletÃw. Wchodzi Parys z Paziem, niosÄ…cym kwiaty i pochodniÄ™. PARYS Daj mi pochodniÄ™, chÅ‚opcze, i idź z Bogiem, Lub zgaÅ› jÄ…, nie chcÄ™, Åeby miÄ™ widziano. Idź siÄ™ poÅ‚oÅyć owdzie pod cisami I ucho przyÅ‚ÃÅ do ziemi, a skoro UsÅ‚yszysz czyje kroki na cmentarzu, KtÃrego ryty grunt Å‚atwo je zdradzi, Wtedy zagwizdnij na znak, Åe ktoÅ› idzie. Daj mi te kwiaty. Idź, zrÃb, jakem kazaÅ‚. PAÅ Straszno mi bÄ™dzie pozostać samemu WpoÅ›rÃd cmentarza; jednakÅe sprÃbujÄ™. Oddala siÄ™. PARYS Drogi mÃj kwiecie, kwieciem posypujÄ™ Twe oblubieÅ„cze Å‚oÅe. Baldachimem Twym sÄ…, niestety, gÅ‚azy i proch marny, KtÃre oÅywczÄ… wodÄ… co noc zroszÄ™ Lub, gdy jej braknie, Å‚zami mej rozpaczy I tak co nocy na twojÄ… mogiłę Kwiat bÄ™dÄ™ sypaÅ‚ i gorzkie Å‚zy roniÅ‚. Paź gwiÅdÅe. ChÅ‚opiec mÃj daje hasÅ‚o; ktoÅ› siÄ™ zbliÅa. CzyjaÅ to stopa Å›mie nocÄ… tu zmierzać I ten ÅaÅ‚obny mÃj przerywać obrzÄ™d? Z pochodniÄ… nawet! OdstÄ…pmy na chwilÄ™. Oddala siÄ™. Wchodzi Romeo i Baltazar z pochodniÄ…, oskardem itp. ROMEO Podaj mi oskard i drÄ…g. Weź to pismo; Oddasz je memu ojcu jak najraniej. Daj no pochodniÄ™. Co bÄ…dź tu usÅ‚yszysz Albo zobaczysz, pamiÄ™taj, jeÅeli MiÅ‚e ci Åycie, pozostać z daleka I nie przerywać biegu mej czynnoÅ›ci. W to Å‚oÅe Å›mierci wejść chcÄ™ częściÄ… po to, Aby zobaczyć tÄ™, co w nim spoczywa, Lecz gÅ‚Ãwnie po to, aby zdjąć z jej palca Szacowny pierÅ›cieÅ„, ktÃry mi do czegoÅ› WaÅnego nieodbicie jest potrzebny. Idź wiÄ™c, zastosuj siÄ™ do moich ÅyczeÅ„. GdybyÅ› zaÅ›, pÅ‚ochÄ… zdjÄ™ty ciekawoÅ›ciÄ…, WrÃciÅ‚ podglÄ…dać dalsze moje kroki, Na Boga, wszystkie koÅ›ci bym ci roztrzÄ…sÅ‚ I posiaÅ‚ nimi ten niesyty cmentarz. UmysÅ‚ mÃj dziko jest usposobiony, Niepowstrzymaniej i nieubÅ‚aganiej NiÅ gÅ‚odny tygrys lub wzburzone morze. BALTAZAR OdejdÄ™, panie, i bÄ™dęć posÅ‚uszny. ROMEO OkaÅesz mi tym przyjaźń. Weź ten worek, Poczciwy chÅ‚opcze, bÄ…dź zdrÃw i szczęśliwy. BALTAZAR na stronie BÄ…dź jak bÄ…dź, stanÄ™ tu gdzie na uboczu, Bo mu zÅ‚y jakiÅ› zamiar patrzy z oczu. Oddala siÄ™. ROMEO Czarna pieczaro, o! ty wnÄ™trze Å›mierci, Tuczne najdroÅszym na tej ziemi szczÄ…tkiem, OtwÃrz mi swojÄ… zardzewiałą paszczÄ™, A ja ci nowÄ… ÅertwÄ™ rzucÄ™ za to. Odbija drzwi grobowca. PARYS To ten wygnany, zuchwaÅ‚y Monteki, Co zamordowaÅ‚ Tybalta, po ktÃrym Å»al, jak mniemajÄ…, sprowadziÅ‚ Å›mierć Julii; I on tu przyszedÅ‚ knuć jeszcze zamachy Przeciw umarÅ‚ym; muszÄ™ go powstrzymać, Spuść Å›wiÄ™tokradzkÄ… dÅ‚oÅ„, niecny Monteki! MoÅeÅ siÄ™ zemsta aÅ za grÃb rozciÄ…gać? Skazany zbrodniu, aresztujÄ™ ciebie; BÄ…dź mi posÅ‚uszny i pÃjdź; musisz umrzeć. ROMEO MuszÄ™, zaprawdÄ™, i po tom tu przyszedÅ‚. MÅ‚odzieÅ„cze, nie draÅÅ„ czÅ‚owieka w rozpaczy; Zostaw miÄ™, odejdź; pomyÅ›l o tych zmarÅ‚ych I zadrÅyj. BÅ‚agam ciÄ™ na wszystkie wzglÄ™dy, Nie wal nowego grzechu na mÄ… gÅ‚owÄ™, PrzyprowadzajÄ…c miÄ™ do pasji; odejdź! Na Boga, ÅyczÄ™ ci lepiej niÅ sobie; Bom ja tu przyszedÅ‚ przeciw sobie zbrojny. O! odejdź, odejdź! Åyj i powiedz potem: âZ Å‚aski szaleÅ„ca cieszÄ™ siÄ™ Åywotem.â PARYS Za nic mam wszelkie twoje przeÅ‚oÅenia I aresztujÄ™ ciÄ™ jako zÅ‚oczyÅ„cÄ™. ROMEO Wyzywasz mojÄ… wÅ›ciekÅ‚ość, broÅ„ siÄ™ zatem. WalczÄ…. PAÅ O nieba! bijÄ… siÄ™, biegnÄ™ po wartÄ™. Wychodzi. PARYS padajÄ…c Zabity jestem. O, jeÅ›li masz litość, OtwÃrz grobowiec i zÅ‚ÃÅ mnie przy Julii. Umiera. ROMEO Stanieć siÄ™ zadość. Lecz ktÃÅ to jest taki? To hrabia Parys, Merkucja plemiennik! CÃÅ to mi w drodze prawiÅ‚ mÃj sÅ‚uÅÄ…cy? Lecz wtedy moja nieprzytomna dusza Uwagi na to nie zwrÃciÅ‚a; Parys, MÃwiÅ‚, podobno miaÅ‚ zaÅ›lubić JuliÄ™. Czy on to mÃwiÅ‚? czy mi siÄ™ to Å›niÅ‚o? Czyli teÅ jestem w obłąkaniu myÅ›lÄ…c, Å»e jego wzmianka o Julii tak brzmiaÅ‚a? Daj mi uÅ›cisnąć twÄ… dÅ‚oÅ„, o ty, w jednÄ… KsiÄ™gÄ™ niedoli ze mnÄ… zapisany! ZÅ‚oÅÄ™ twe zwÅ‚oki w tryumfalnym grobie. W grobie? nie, mÅ‚oda ofiaro, nie w grobie, W latarni raczej, bo tu Julia leÅy; A blask jej wdziÄ™kÃw zmienia to sklepienie W przybytek Å›wiatÅ‚a. Spoczywaj w spokoju, Trupie, rÄ™kami trupa pogrzebany! MÃwiÄ…, Åe nieraz ludzie bliscy Å›mierci Miewali chwile wesoÅ‚e; ich strÃÅe ZwÄ… to ostatnim przedÅ›miertnym wybÅ‚yskiem; CoÅ› podobnego i u mnie siÄ™ zdarza? Julio! kochanko moja! moja Åono! Åmierć, co wyssaÅ‚a miÃd twojego tchnienia, WdziÄ™kÃw twych zatrzeć nie zdoÅ‚aÅ‚a jeszcze. Nie jesteÅ› jeszcze zwyciÄ™ÅonÄ…: karmin, Ten sztandar wdziÄ™kÃw, nie przestaÅ‚ powiewać Na twoich licach i bladej swej flagi Zniszczenie na nich jeszcze nie zatknęło. Tybalcie, tyÅ to Å›pisz pod tym caÅ‚unem? MogęŠczym lepszym zadość ci uczynić, Jak Åe tÄ… rÄ™kÄ…, co zabiÅ‚a ciebie, PrzetnÄ™ dni tego, co byÅ‚ twoim wrogiem? Przebacz mi, przebacz, Tybalcie! Ach, Julio! JakÅeÅ› ty jeszcze piÄ™kna! MamÅe myÅ›leć, Å»e bezcielesna nawet Å›mierć ulega WpÅ‚ywom miÅ‚oÅ›ci? Åe chudy ten potwÃr W ciemnicy tej ciÄ™ trzyma jak kochankÄ™? BojÄ…c siÄ™ tego, zostanÄ™ przy tobie I nigdy, nigdy juÅ nie wyjdÄ™ z tego PaÅ‚acu nocy; tu, tu mieszkać bÄ™dÄ™ PoÅ›rÃd twojego orszaku - robactwa. Tu sobie stałą zaÅ‚oÅÄ™ siedzibÄ™, Gdy z tego ciaÅ‚a znuÅonego Å›wiatem OtrzÄ…snÄ™ jarzmo gwiazd zawistnych. Oczy, Spojrzyjcie po raz ostatni! ramiona, Po raz ostatni zegnijcie siÄ™ w uÅ›cisk! A wy, podwoje tchu, zapieczÄ™tujcie PocaÅ‚owaniem akt sojuszu z Å›mierciÄ… Na wieczne czasy majÄ…cy siÄ™ zawrzeć! PÃjdź, ty niesmaczny, cierpki przewodniku! Blady sterniku, pÃjdź rzucić o skaÅ‚y Falami Åycia skoÅ‚atanÄ… Å‚ÃdkÄ™! Do ciebie, Julio! Walny aptekarzu! PÅ‚yn twÃj skutkuje: caÅ‚ujÄ…c â” umieram. Umiera. Wchodzi Ojciec Laurenty z przeciwnej strony cmentarza, z latarniÄ…, drÄ…giem Åelaznym i rydlem. OJCIEC LAURENTY ÅwiÄ™ty Franciszku, wspieraj miÄ™! Jak czÄ™sto O takiej porze stare moje stopy O gÅ‚azy grobÃw potrÄ…caÅ‚y! Kto tu? BALTAZAR Przyjaciel, ktÃry was dobrze zna, ojcze. OJCIEC LAURENTY BÃg z tobÄ…! Powiedz mi, mÃj przyjacielu, Co znaczy owa pochodnia Å›wiecÄ…ca Chyba robakom i bezoczym czaszkom? Nie tlejeÅ ona w grobach KapuletÃw? BALTAZAR Tam wÅ‚aÅ›nie; jest tam i mÃj pan, ktÃremu Sprzyjacie, ojcze. OJCIEC LAURENTY Kto taki? BALTAZAR Romeo. OJCIEC LAURENTY Jak dawno on tam jest?! BALTAZAR Od pÃÅ‚ godziny. OJCIEC LAURENTY PÃjdź ze mnÄ…, bracie, do tych sklepieÅ„. BALTAZAR Nie Å›miem; Bo mi pan kazaÅ‚ odejść i straszliwie ZagroziÅ‚ Å›mierciÄ…, jeÅ›li tu zostanÄ™ I kroki jego waÅÄ™ siÄ™ podglÄ…dać. OJCIEC LAURENTY ZostaÅ„ wiÄ™c, ja sam pÃjdÄ™. DrÅÄ™ z obawy, Czy siÄ™ nie staÅ‚o co nieszczęśliwego. BALTAZAR Gdym drzymaÅ‚, leÅÄ…c owdzie pod cisami, MarzyÅ‚o mi siÄ™, Åe mÃj pan z kimÅ› walczyÅ‚ I Åe pokonaÅ‚ tamtego. OJCIEC LAURENTY postÄ™pujÄ…c naprzÃd Romeo! Na miÅ‚ość boskÄ…, czyjaÅ to krew broczy Kamienne wnijÅ›cie do tego grobowca? CzyjeÅ to miecze samopas rzucone LeÅÄ… u tego siedliska pokoju? Romeo! blady! â” Parys! i on takÅe! I krwiÄ… zalany? Ach! cÃÅ za fatalność Tak opÅ‚akany zrzÄ…dziÅ‚a wypadek! â” Julia siÄ™ budzi. JULIA budzÄ…c siÄ™ i podnoszÄ…c O pocieszycielu! Gdzie mÃj kochanek? Wiem, gdzie być powinnam I tam teÅ jestem; lecz gdzie mÃj Romeo? HaÅ‚as za scenÄ…. OJCIEC LAURENTY CÃÅ to za haÅ‚as? Julio, wyjdźmy z tego Mieszkania Å›mierci, zgrozy i zniszczenia. PotÄ™ga, ktÃrej nikt z nas siÄ™ nie oprze, Wniwecz zamiary nasze obrÃciÅ‚a. PÃjdź; twÃj mÄ…Å leÅy martwy obok ciebie. I Parys takÅe. PÃjdź; pÃjdź; zaprowadzęć Do monasteru Å›wiÄ™tych siÃstr zakonnych. Nie zwÅ‚Ãcz, nie pytaj, bo warta nadchodzi. PÃjdź, biedna Julio! Znowu haÅ‚as. Nie mogÄ™ juÅ czekać. Wychodzi. JULIA Idź z Bogiem, starcze; idź, ja tu zostanÄ™. CÃÅ to jest? Czara w zaciÅ›niÄ™tej dÅ‚oni Mego kochanka? TruciznÄ™ wiÄ™c zaÅyÅ‚! O skÄ…piec! WypiÅ‚ wszystko; ani kropli Nie pozostawiÅ‚ dla mnie! PrzytknÄ™ usta Do twych kochanych ust, moÅe tam jeszcze Znajdzie siÄ™ jaka odrobina jadu, Co miÄ™ zabije w upojeniu bÅ‚ogim. Twe usta ciepÅ‚e. DOWÓDCA WARTY za scenÄ… Gdzie to? pokaÅ, chÅ‚opcze. JULIA IdÄ…, czas koÅ„czyć. Zbawczy puginale! Tu twoje miejsce. Tkwij w tym futerale. Pada na ciaÅ‚o Romea i umiera. Wchodzi warta z Paziem Parysa. PAÅ Tu, tu w tym miejscu, gdzie pÅ‚onie pochodnia. DOWÓDCA WARTY Ziemia zbroczona; obejdźcie w krÄ…g cmentarz I przytrzymajcie, kogo napotkacie. Wychodzi kilku ludzi z warty. Smutny widoku! tu hrabia zabity, Tu Julia we krwi pÅ‚ywa, jeszcze ciepÅ‚a, Tylko co zmarÅ‚a; ona, co przed dwoma Dniami w tym grobie byÅ‚a pochowana. Idźcie powiedzieć o tym ksiÄ™ciu; Å›pieszcie, Wy do Montekich, wy do KapuletÃw, A wy odbÄ…dźcie przeglÄ…d w innej stronie. Wychodzi kilku innych wartownikÃw. Widzimy miejsce, gdzie zaszÅ‚a ta zgroza, Lecz w jaki sposÃb ona miaÅ‚a miejsce, Tego nie moÅem pojąć bez objaÅ›nieÅ„. Wchodzi kilku innych wartownikÃw z Baltazarem. PIERWSZY WARTOWNIK Oto Romea sÅ‚uga, znaleźliÅ›my Go na cmentarzu. DOWÓDCA Niech bÄ™dzie pod straÅÄ…, DopÃki ksiÄ…ÅÄ™ nie nadejdzie. Wchodzi kilku innych wartownikÃw, prowadzÄ…c Ojca Laurentego. DRUGI WARTOWNIK Oto mnich jakiÅ› drÅÄ…cy i pÅ‚aczÄ…cy; OdebraliÅ›my mu ten drÄ…g i rydel, Kiedy siÄ™ bokiem cmentarza wykradaÅ‚. DOWÓDCA To jakiÅ› ptaszek; trzymajcie go takÅe. Wchodzi KsiÄ…ÅÄ™ ze swym orszakiem. Co za nieszczęście o tak rannej porze Sen nasz przerwaÅ‚o i aÅ tu nas wzywa? Wchodzi Kapulet, Pani Kapulet i inne osoby. KAPULET JakiÅ być moÅe powÃd tego zgieÅ‚ku? PANI KAPULET Lud po ulicach wykrzykuje: âJulia! Parys! Romeo!â i jedni przez drugich TÅ‚umnie tu dÄ…ÅÄ… do naszego grobu. KSIĄŻĘ CÃÅ to za postrach rozruch ten sprowadza?! Odpowiadajcie! DOWÓDCA MiÅ‚oÅ›ciwy Panie! Oto zabity leÅy hrabia Parys! Romeo martwy i Julia, wprzÃd zmarÅ‚a, A teraz ciepÅ‚a z puginaÅ‚em w piersi. KSIĄŻĘ Szukajcie, Å›ledźcie sprawcÃw tego mordu. DOWÓDCA Oto mnich jakiÅ› i Romea sÅ‚uga, KtÃrych tu moi ludzie przytrzymali I ktÃrzy mieli przy sobie narzÄ™dzia Do odbijania grobÃw. KAPULET O nieba! Åono, patrz, jak jÄ… krew broczy! PuginaÅ‚ zbłądziÅ‚ z drogi; oto bowiem Pochwa od niego wisi przy Montekim; Zamiast w niÄ… trafić, trafiÅ‚ w pierÅ› mej cÃrki. PANI KAPULET Niestety! widok ten, jak odgÅ‚os dzwonu, Ostrzega starość mÄ… o chwili zgonu. Wchodzi Monteki i inne osoby. KSIĄŻĘ Monteki, wczeÅ›nie wstaÅ‚eÅ›, aby ujrzeć Nadziei swoich wczeÅ›niejszy upadek! MONTEKI Ach! miÅ‚oÅ›ciwy ksiÄ…ÅÄ™, Åona moja ZmarÅ‚a tej nocy z tÄ™sknoty za synem; JakiÅ cios jeszcze niebo mi przeznacza? KSIĄŻĘ Patrz, a zobaczysz! MONTEKI O niedobry synu! Jak siÄ™ waÅyÅ‚eÅ› w grÃb uprzedzić ojca? KSIĄŻĘ Zamknijcie usta Åalowi na chwilÄ™, PÃki zagadki tej nie rozwiÄ…Åemy I nie zbadamy jej źrÃdÅ‚a i wÄ…tku: Wtedy sam stanÄ™ na skarg waszych czele I bÄ™dÄ™ waszej boleÅ›ci heroldem. Do samej Å›mierci. ProszÄ™ was o spokÃj I niech ulegnie zÅ‚y los cierpliwoÅ›ci. Stawcie, na kogo pada podejrzenie. OJCIEC LAURENTY Ja to, o panie! lubo najmniej zdolny Do popeÅ‚nienia czegoÅ› podobnego, Jestem, ze wzglÄ™du na okolicznoÅ›ci, Poszlakowany najprawdopodobniej O dzieÅ‚o tego okropnego mordu. StajÄ™ wiÄ™c jako wÅ‚asny oskarÅyciel I jako wÅ‚asny obroÅ„ca w tej sprawie, By siÄ™ potÄ™pić i usprawiedliwić. KSIĄŻĘ MÃw, czegoÅ› Å›wiadom. OJCIEC LAURENTY Zwięźle rzecz opowiem. Bo tchnieÅ„ mych pasmo krÃtsze jest zaiste NiÅ dÅ‚uga powieść. Romeo, ktÃrego ZwÅ‚oki tu leÅÄ…, byÅ‚ maÅ‚Åonkiem Julii, A Julia byÅ‚a prawÄ… jego ÅonÄ…; Jam ich zaÅ›lubiÅ‚, a dniem tajemnego Ich połączenia byÅ‚ Ãw dzieÅ„ nieszczÄ™snej Tybalta Å›mierci, ktÃra nowoÅeÅ„ca WygnaÅ‚a z miasta; i ten to byÅ‚ powÃd Cierpienia Julii, nie Åal po Tybalcie. Wy, chcÄ…c oddalić od niej chmury smutku, ZarÄ™czyliÅ›cie jÄ… i do maÅ‚ÅeÅ„stwa Z hrabiÄ… Parysem chcieliÅ›cie jÄ… zmusić. W tej alternacie przyszÅ‚a ona do mnie I nalegaÅ‚a usilnymi proÅ›by O doradzenie jej jakiego Å›rodka, Co by od tego powtÃrnego zwiÄ…zku MÃgÅ‚ jÄ… uwolnić; w przeciwnym zaÅ› razie ChciaÅ‚a w mej celi Åycie sobie odjąć. DaÅ‚em jej tedy, ufny w mojej sztuce, UsypiajÄ…ce krople, ktÃrych skutek Bynajmniej miÄ™ nie zawiÃdÅ‚, bo jej nadaÅ‚ PozÃr umarÅ‚ej. NapisaÅ‚em przy tym List do Romea, wzywajÄ…c go, aby Dzisiejszej nocy, o tej porze, w ktÃrej DziaÅ‚anie owych kropel miaÅ‚o ustać, ZszedÅ‚ siÄ™ tu ze mnÄ… dla wyswobodzenia Tej, co mu daÅ‚a taki dowÃd wiary, Z tymczasowego jej grobu. Traf zrzÄ…dziÅ‚, Å»e brat Jan, ktÃry z listem byÅ‚ wysÅ‚any, Nie mÃgÅ‚ siÄ™ z miasta wydostać i wczoraj List ten mi zwrÃciÅ‚. O godzinie zatem Na jej ocknienie Å›ciÅ›le naznaczonej Sam pospieszyÅ‚em wyrwać jÄ… z tych sklepieÅ„, ChcÄ…c jÄ… nastÄ™pnie umieÅ›cić w mej celi, PÃki Romeo nie przybÄ™dzie; ale Kiedym tu przyszedÅ‚ (na niewiele minut Przed jej zbudzeniem), juÅ szlachetny Parys LeÅaÅ‚ bez duszy i Romeo takÅe. Ona siÄ™ budzi, jam siÄ™ jÄ…Å‚ przekÅ‚adać, By poszÅ‚a ze mnÄ… i to dopuszczenie Nieba przyjęła z kornÄ… ulegÅ‚oÅ›ciÄ…, Gdy wtem zgieÅ‚k nagÅ‚y spÅ‚oszyÅ‚ miÄ™ od grobu, A ona, gÅ‚ucha na moje namowy, RozpaczÄ… zdjÄ™ta, pozostaÅ‚a w miejscu I, jak siÄ™ zdaje, cios zadaÅ‚a sobie. Oto jest wszystko, co wiem; o maÅ‚ÅeÅ„stwie Marta zaÅ›wiadczy. JeÅ›li to nieszczęście Choć najmniej z mojej nastÄ…piÅ‚o winy, Niech mÃj sÄ™dziwy wiek odpowie za to, Na kilka godzin przed bliskim juÅ kresem, Wedle rygoru praw jak najsurowszych. KSIĄŻĘ Jako mÄ…Å Å›wiÄ™ty zawszeÅ› nam byÅ‚ znany. Gdzie jest Romea sÅ‚uga? CÃÅ on powie? BALTAZAR ZaniosÅ‚em panu wieść o Å›mierci Julii; Wraz on wziÄ…Å‚ pocztÄ™ i z Mantui przybyÅ‚ Prosto w to miejsce, do tego grobowca. Ten list mi kazaÅ‚ rano oddać ojcu; I w grÃb wstÄ™pujÄ…c zagroziÅ‚ mi Å›mierciÄ…, JeÅ›li nie pÃjdÄ™ precz lub nazad wrÃcÄ™. KSIĄŻĘ Daj mi to pismo, przejrzÄ™ je â” a teraz, Gdzie paź hrabiego, co wartÄ™ sprowadziÅ‚? Co twÃj pan, chÅ‚opcze, porabiaÅ‚ w tym miejscu? PAÅ PrzyszedÅ‚ kwiatami ubrać grÃb swej przyszÅ‚ej; KazaÅ‚ mi stanąć z dala, com teÅ zrobiÅ‚; Wtem ktoÅ› ze Å›wiatÅ‚em przyszedÅ‚ grÃb otwierać I mÃj pan dobyÅ‚ szpady przeciw niemu; Co zobaczywszy, pobiegÅ‚em po wartÄ™. KSIĄŻĘ List ten potwierdza sÅ‚owa zakonnika, Bieg ich miÅ‚oÅ›ci i Romea rozpacz. Biedny mÅ‚odzieniec pisze oprÃcz tego, Å»e sobie kupiÅ‚ gdzieÅ› u aptekarza Trucizny, ktÃrÄ… postanowiÅ‚ zaÅyć W tym tu grobowcu, by umrzeć przy Julii. Rzecz jasna! Gdzie sÄ… ci nieprzyjaciele? Patrzcie, Monteki! Kapulecie! Jaka ChÅ‚osta spotyka wasze nienawiÅ›ci, Niebo obraÅ‚o miÅ‚ość za narzÄ™dzie Zabicia pociech waszego Åywota; I ja za moje zbytnie pobÅ‚aÅanie Waszym niesnaskom straciÅ‚em dwÃch krewnych. Wszyscy jesteÅ›my ukarani. KAPULET Monteki, bracie mÃj, podaj mi rÄ™kÄ™; Niech to oprawÄ… bÄ™dzie dla mej cÃrki; WiÄ™cej nie mogÄ™ ÅÄ…dać. MONTEKI Lecz ja mogÄ™ WiÄ™cej dać tobie nad to: kaÅÄ™ bowiem PosÄ…g jej ulać ze szczerego zÅ‚ota, By siÄ™ nie znalazÅ‚ szacowniejszy pomnik Po wszystkie czasy istnienia Werony Jak ten, pamiÄ™ci Julii poÅ›wiÄ™cony. KAPULET Tak i Romeo stanie przy swej Åonie; DzielÄ…c za Åycia, złączmy ich po zgonie. KSIĄŻĘ PonurÄ… zgodÄ… ranek ten skojarzyÅ‚; SÅ‚oÅ„ce siÄ™ z Åalu w chmur zasÅ‚onÄ™ tuli; Smutniejszej bowiem los jeszcze nie zdarzyÅ‚, Jak ta historia Romea i Julii WychodzÄ….