Różne - Dembitzer Music
Transkrypt
Różne - Dembitzer Music
The Necks „Aether” RéR NECKS2 O ile R. Murray Schafer uczy słuchać z uwagą dźwięków otoczenia, o tyle Chris Abrahams, Tony Buck i Lloyd Swanton uczą słuchać świadomie muzyki. I to słuchać muzycznie – w całym tego przysłówka znaczeniu. Idąc śladem myśli kompozytorskiej Steve’a Reicha i strategii tzw. „systems music”, trio The Necks stawia sobie za zadanie jak najlepiej ukazać proces kompozycyjny poprzez wprowadzanie stopniowych, łatwych do śledzenia zmian formalnych w zrelaksowanym, przyjaznym dla słuchacza tempie. Taka wstrzemięźliwość robi duże wrażenie w epoce przesytu. Eteryczna atmosfera płyty, sugestywnie oddająca mitologiczne wyższe sfery niebios, często bywa określana mianem „inteligentnej odmiany muzyki Nowej Ery” lub „awangardowego nagrania niepozbawionego wrażliwości”. Podobnie jak pozostałe płyty grupy, „Aether” jest budowana w oparciu o prowadzoną z żelazną konsekwencją, bardzo wolną (bo trwającą ponad godzinę!) ekspozycję pojedynczych dźwięków, fraz, akordów, uderzeń, kolorów, które – same w sobie dość autonomiczne – nie wiedzieć kiedy i jak układają się w finale w coś bardzo konkretnego i spójnego, zupełnie innego niż to, czego się spodziewaliśmy. Tym razem jest to ulubiony staccatowy motyw Reicha. Muzycy proponują nam coś więcej niż słuchanie, bo zgoła medytację nad swoją muzyką. Podróż muzyczną w sensie mikro i makro. Możemy się delektować każdym dźwiękiem z osobna i w rożnych łatwych do rozróżnienia zestawieniach. Poznajemy kolejne elementy słownika utworu, który zostanie ułożony w sposób dla nas niespodziewany, lecz jak najbardziej logiczny. Każdy dźwięk jest ważny, każdy co innego znaczy w osobnym wybrzmieniu, a co innego w kolejnych prezentowanych współbrzmieniach. Oto piękno niemaszynowego powtarzania w muzyce. Zmiany następują tak płynnie i z takim oddechem, iż mamy możliwość słyszeć utwór tak, jak słyszeli go – komponując w wyobraźni – muzycy: przechodząc od detalu do całości i z powrotem. Zdumiewające zaburzenia w postrzeganiu upływu czasu są osiągane poprzez mistrzowsko realizowaną repetytywność oraz efekt zawieszenia w specyficznym, bo nieotępiającym stasis. Ireneusz Socha: 2003–01–22 Tod Dockstader & James Reichert „Omniphony 1” RéR TODD1 Tod Dockstader (1932) usłyszał muzykę konkretną na początku lat 1950. Jak wspomina, bardziej zaintrygowała go sama idea niż realizacje, które wydawały mu się śmieszne, niczym kreskówka z serii „Toonerville Trolley”. Oryginalna Schaefferowska idea zakładała pracę nad dźwiękiem usłyszanym (konkretnym), w odróżnieniu od klasycznego komponowania przy pomocy partytury (abstrakcyjnego). Podobnie jak Pierre Schaeffer, Dockstader trudnił się (według ówczesnej nomenklatury) inżynierią dźwięku, „pracując nad rytmami, częstotliwościami i natężeniami”. Nie posiadając wykształcenia muzycznego, nie umiał stosować klasycznej notacji, lecz na szczęście „nowa sztuka dźwięku”, która go fascynowała, nie wymagała tego. Nie była uznawana za pełnoprawną muzykę, lecz była demokratyczna: każdy mógł ją tworzyć, każdy odbierać – w odróżnieniu np. od studiowanego przez Dockstadera malarstwa, które wydawało mu się zbyt ekskluzywne. Zainspirowany sugestywnym dramatyzmem „Poematu elektronicznego” Edgara Varèse z 1958 r. przekonał się, że nowa muzyka to nie tylko nowe możliwości brzmieniowe, lecz przede wszystkim wybór środków muzycznych. Dockstader nazwał to, co robi „dźwiękami zorganizowanymi”, aby odróżnić się od nurtu „electronic music”, który w latach 1960. zaczął oznaczać muzykę tworzoną syntetycznie, podczas gdy Tod korzystał zarówno ze źródeł konkretnych, jak i elektronicznych. John Cage pisał w swojej książce „Silence” o wewnętrznej walce, jaką toczył, aby oduczyć się słuchania akademickiego i stać się naiwnym słuchaczem. Na ile było to możliwe, to całkiem inna sprawa. Dockstader wspomina, iż w słuchaniu nieakademickim utwierdzał go brak odpowiednich zasobów, np. syntezatorów lub fabrycznie przygotowanych brzmień lub sekwencji. Wszystko musiał obrobić i zmontować samodzielnie. Miał do dyspozycji jedynie kilka oscylatorów, na których „grało się”, kręcąc pokrętłem. No i, oczywiście, setki godzin „bezużytecznych” taśm wyciętych z różnych sesji nagraniowych, jakie realizował. James Reichert (1932–1995) ukończył kompozycję w Eastman School of Music. Pracował na stanowisku kierownika muzycznego w telewizji CBS, a następnie został producentem i dyrektorem muzycznym Gotham Recording Corporation. Pod koniec życia uniezależnił się, realizując zamówienia na muzykę filmową i symfoniczną. Na program płyty składają się: pięcioczęściowa kompozycja Dockstadera i Reicherta „Omniphony 1” (1966) na – jak to zostało ujęte w opisie kompaktu – „dźwięki konkretne, zespół kameralny, elektronicznie przetworzony zespół kameralny, żyletki i taśmę” oraz dwie konkretno– elektroniczne kompozycje Dockstadera „Study No. 7” (1961) oraz „Past Prelude” (1990). „Omniphony 1” wytyczyła nowy kierunek w dziedzinie kompozycji muzycznej, gdyż w odróżnieniu od dzieł Xenakisa czy Stockhausena, gdzie orkiestra i tzw. „taśma” funkcjonowały jako światy równoległe, włączyła w proces przetworzeń brzmieniowych również głosy instrumentów kameralnych, których skale, zakresy barw i dynamiki oraz czasy wybrzmiewania zostały poszerzone w celu stworzenia nowej, wspólnej platformy brzmieniowo–kompozycyjnej dla mediów elektronicznych i tradycyjnych. Proces kompozycyjny rozpoczął Dockstader, który w 1963 r. przygotował zestaw kolaży dźwiękowych na taśmę, nazywając je „komórkami”. Do ich stworzenia posłużył się nagraniami naturalnej fali dźwiękowej rozchodzącej się w powietrzu, czyli np. dzwonów, wiatru, głosów ludzi itp., jak również dźwiękami wygenerowanymi elektronicznie, gdzie modulacja jest utrwalana bezpośrednio na taśmie, jak np. w przypadku oscylatorów. Po zapoznaniu się z „komórkami” Reichert dokomponował do nich serię części instrumentalnych na orkiestrę kameralną. Trzy lata trwało zbieranie funduszy na realizację nagrań. Sesja odbyła się w marcu 1966 r. w studiach Gotham Recording Corporation w Nowym Jorku. Gotowe nagrania orkiestrowe zostały następnie poddane przetworzeniom w niezależnym centrum muzyki elektronicznej przy użyciu aparatury do edycji dźwięku skonstruowanej przez Roberta Mooga. Transmutacje te polegały na zmianie naturalnej dynamiki, skali oraz składowych harmonicznych konwencjonalnych instrumentów kameralnych. Materiał dźwiękowy „Omniphony 1” można było teraz zaklasyfikować do trzech kategorii: dźwięki akustyczne, dźwięki akustyczne zmienione elektronicznie oraz dźwięki wygenerowane elektronicznie. Kolejny etap produkcji polegał na zmiksowaniu dźwięków należących do owych trzech kategorii. Montaż odbył się również w studiach firmy Gotham. Była to najważniejsza faza, gdyż tylko w realiach ówczesnego studia montażowego, oceniając kolejne czynności montażowe słuchem, Dockstader i Reichert mogli sprawdzić trafność swoich pierwotnych koncepcji kompozycyjnych. Praca nad montażem zakończyła się w 1967 r. Utwór został wydany tego samego roku na płycie analogowej nakładem Owl Records. Niniejszej kompaktowej reedycji utworu nie należy traktować jako ciekawostki historycznej odgrzebanej w nadziei szybkiego spieniężenia na fali trwającej od kilku lat mody na (nie tylko) akademicką muzykę konkretną lat 1960. Jest to bowiem wciąż intrygująca brzmieniowo i przekonująca w sensie kompozycyjnym muzyka, która stanowi pierwszy przykład kreatywnego przeniknięcia się i zjednoczenia tekstur orkiestrowych i elektronicznych, klasycznych i intuicyjnych. Krążek dopełniają dwa niepublikowane dotąd dzieła Dockstadera – najstarsze i najnowsze. „Studium nr 7” składające się z przetworzonych nagrań m.in. przyborów kuchennych, szybów naftowych, wody i śmiechu – odwołuje się do procedur muzyki konkretnej, lecz śmiało wykracza poza zabawy brzmieniowe w kierunku perfekcyjnie prowadzonej narracji, która potem stanie się znakiem rozpoznawczym Amerykanina. Zamieszczona wersja została ustereofoniczniona przez kompozytora w 1990 r. „Preludium przeszłości”, otwierające nowy cykl „The Aerial Etudes” – to zrealizowana z epickim rozmachem kompozycja elektroniczna stworzona przy użyciu oryginalnych przemówień radiowych przywódców faszystowskich Niemiec. Agresja wyrażająca się i w treści, i w stylu ich wypowiedzi została płynnie przerobiona na chaos mrocznych i złowróżbnych dźwięków, jako żywo przypominających okrzyki ofiar oraz obrazy zagłady i zniszczenia. Strona Toda Dockstadera: http://bjorsq.net/dockstader/index.php. Ireneusz Socha: 2003–01–22 Chris Cutler „Solo. A Descent Into The Maelstrom” RéR CC1 Pierwszy indywidualny album Chrisa Cutlera – to zwieńczenie ćwierćwiecza pracy nad stworzeniem perkusji elektrycznej: hybrydy, która nie tracąc brzmieniowych i wykonawczych zalet swojego przodka pozwala uzyskiwać efekty muzyczne dostępne dotąd tylko na akustycznych, elektroakustycznych i elektronicznych instrumentach melodycznych. Płyta zawiera, poindeksowane dla wygody słuchacza, nagrania koncertów solowych perkusisty w Stanach i Francji z ostatnich trzech lat. Brzmi to jak rasowa muzyka elektroniczna, lecz nie da się do niczego porównać i – co istotne – jest wykonane na najprostszym zestawie perkusyjnym poszerzonym o „obiekty dźwiękowe”, w tym o Trigon Incantor (instrument elektroniczny zbudowany przez Reeda Ghazalę na bazie zabawki edukacyjnej Speak’n’Spell) oraz odtwarzacze MiniDisc i CD, z których odtwarza dźwięki otoczenia. Perkusja i obiekty dźwiękowe są nagłośnione za pomocą mikrofonów kontaktowych. Wszystkie sygnały są przepuszczane przez kilka rudymentarnych procesorów efektowych. Muzyk gra więc na instrumentach perkusyjnych jednocześnie zmieniając parametry efektów oraz kształtując w czasie rzeczywistym brzmienie na podręcznej konsolecie. Ten prosty pomysł bywa jednak pułapką dla ludzi pozbawionych wyczucia lub znawstwa. Bowiem w systemie muzycznym Cutlera nic nie dzieje się samo. Żeby wyszło z tego coś ciekawego, wykonawca musi umieć grać na konwencjonalnej perkusji, wykorzystywać aparaturę przetworzeniowo– nagłośnieniową jak instrument muzyczny oraz – last but not least – posiadać talent kompozycyjny. Stosując minimum środków osiągnął Cutler maksymalną wartość brzmieniową i muzyczną. Twórczo wykorzystał szanse, jakie – przy nieodzownym udziale inteligencji muzycznej – daje współczesnemu kompozytorowi elektronika. Przedefiniował znaczenie instrumentów perkusyjnych w muzyce tworzonej współcześnie w sposób radykalny i całościowy – poszerzając paletę dostępnych barw, przetworzeń i interakcji, na których zrębie wypracował oryginalny i bogaty język muzyczny. Bo czy do tej pory perkusista mógł grać długie dźwięki, nakładać je na siebie oraz zmieniać w czasie rzeczywistym ich wysokość? Jego muzyka – to „trzecia droga” dla tych, którym nie wystarcza tradycyjne myślenie o instrumentach rytmiczno–barwowych, jak również dla tych, którzy wykorzystując współczesne brzmienia nie chcą rezygnować z muzykalności i właściwej korelacji pomiędzy ruchem i dźwiękiem. Ireneusz Socha: 2003–01–22 Chris Cutler & Thomas Dimuzio „Dust” RéR CCTD2 Perkusja elektryczna oraz komputerowa technologia przetworzeniowa. Apokaliptyczne improwizacje nagrane w Albuquerque w stanie Nowy Meksyk (na koncercie) oraz w Bertrand we Francji (w studiu). Mrożąca krew w żyłach fabuła pisana dźwiękiem. Oznaki globalnego kataklizmu: fala uderzeniowa, tsunami, drgania litosfery, wybuchy wulkanów, promieniowanie kosmiczne, syreny alarmowe, ryk żywiołów. Zagłada życia na Ziemi. Nie znamy jej przyczyny ani przebiegu. Jednak niewielkiej grupce ludzi udało się przetrwać. Ludzi i maszyn. Te ostatnie pomagają im utrzymać się przy życiu i przystosować się do nowych warunków. Bo życie – choć zmutowane – mimo wszystko znajduje sobie miejsce, by ponownie wzejść. Setki lat później zostaje odnaleziona „uniwersalna maszyna dekodująca” – wszechmocny komputer przechowujący wiedzę ludzkości – działający na oprogramowaniu opracowanym przez Raymonda Lorie’ego z Almaden Research Center w Kalifornii. Niestety, próba odtworzenia zawartych w nim informacji nie udaje się z powodu interferencji nieznanego pochodzenia. Został tylko pył niesiony przez wiatr. Bardzo przekonująca prezentacja współczesnej sztuki dźwięku w wykonaniu dwóch mistrzów humanizacji nowych technologii muzycznych. Wciągająca opowieść z powodzeniem wykorzystująca wszystkie mocne strony duetu: szybkość, elastyczność i trafność przetworzeń, szeroką skalę dynamiczno-barwową oraz ergonomiczne, w pełni interaktywne i reagujące systemy dźwiękowe. Skupiona potęga znaczenia. Ireneusz Socha: 2003–01–28 Lauren Weinger „Silo” RéR LW1 Jak brzmi przesypywanie półtora miliona metrów sześciennych zboża? Jak wygląda praca w elewatorach? Jacy ludzie tam pracują? Jakie jest otoczenie społeczne i historyczne silosów? Na te i inne pytania odpowiada materiał dźwiękowy zawarty na płycie „Silo”. Stanowił on dźwiękową oprawę gigantycznej instalacji połączonej z działaniami typu performance pt. „Picture Powderhorn”, która miała miejsce w sierpniu 2000 r. na terenie zespołu elewatorów zbożowych w miejscowości Powderhorn koło Minneapolis w stanie Minnesota. Przedstawienie, w scenografii Wayne’a Campbella, składało się z wyświetlanych na silosach sekwencji wideo Mary Ellen Strom (w tym fragmentów filmów niemych), projekcji audio Lauren Weinger, oprawy świetlnej Jacka Carpentera, oraz napowietrznych układów choreograficznych opracowanych przez Joannę Haigood dla tancerzy z zespołu Zaccho Dance Theatre, którzy poruszali się na linach zwieszonych ze szczytu trzydziestosześciometrowych elewatorów. Wg Weinger, dźwiękobraz (a więc „soundscape” w znaczeniu pionierów ekologii dźwięku R. Murraya Shafera oraz Barry’ego Truax) ożywia wspomnienia dotyczące miejsc. Mikrofon pełni tu funkcję obiektywu, który pozwala uchwycić ludzką aktywność na danym terenie. Propozycja Weinger to – zestawiona z szumów i szmerów przesypywanego zboża oraz szczęków i zgrzytów maszyn i urządzeń poetycka medytacja na temat przemysłu, obszarów wiejskich oraz ludzkiej pamięci. Hołd oddany przemysłowej obróbce zboża, lecz zarazem lamentacja na temat spustoszeń w środowisku naturalnym i społecznym, jakie są wynikiem wprowadzenia przemysłu na dziewicze tereny. Ciekawe, że „noise” w wydaniu Weinger nie jest agresywny i abstrakcyjny. Dzieje się tak dlatego, że artystka nie relatywizuje dźwiękowej rzeczywistości i nie sprowadza jej do roli przypadkowego materiału dla wyrażenia osobistych obsesji. Wsłuchuje się w dźwiękowe fenomeny silosów zbożowych uwydatniając te ich cechy, które umożliwiają słuchaczowi wczucie się w przedstawiane miejsce, przeniesienie się tam wyobraźnią. Jeśli ta prezentacja dźwiękowa jest udana, to przede wszystkim dlatego, że Amerykanka nie rezygnuje ze znaczenia, które jest związane z tymi dźwiękami. Bo przecież, na zdrowy rozum, odgłos przesypywania zboża nie ma złowróżbnego sensu. To dźwięk nadziei na przetrwanie, który niegdyś wyrażało powolne tarcie żaren. Dźwiękowy aspekt powstawania półproduktu do wyrobu m.in. pieczywa i piwa, a więc rzeczy, które wspierają byt człowieka już od tysiącleci. Duże wrażenie robi zwłaszcza, pojawiające się na 4. ścieżce, estetycznie przetworzone nagranie wiejskiego skrzypka (podobnie, jak duża część reszty zarejestrowanych w silosach i w ich otoczeniu odgłosów, pochodzące z archiwum miejscowego stowarzyszenia historycznego) ewokujący taniec ludowy z tamtych stron. Płyta zawiera również czterominutowy klip ukazujący okolice Lake Street w Minneapolis oraz migawki z wnętrza kompleksu silosów Marquette Grain Terminal. Lauren Weinger zajmuje się „tworzeniem elektroakustycznych projektów dźwiękowych towarzyszących działaniom wizualnym”. Sama określa się mianem „sound artist”. Jej „muzyka” stanowi najczęściej dźwiękowy komponent organizowanych zarówno w pomieszczeniach, jak i na otwartych przestrzeniach instalacji i performances. Czerpie inspirację z dźwiękowych i wizualnych cech danego miejsca – najczęściej z budynków użyteczności publicznej lub obiektów przemysłowych. Po zebraniu dźwięków otoczenia (w tym rozmów z ludźmi z sąsiedztwa lub pracownikami) oraz odpowiednich materiałów archiwalnych nakłada je na siebie podczas danej realizacji przy użyciu wielokanałowej, przestrzennej projekcji dźwięku. Naucza i prowadzi badania na wydziale „sztuk dźwiękowych” Rhode Island School of Design oraz w School of the Museum of Fine Arts w Bostonie. Wyjaśnia: „Mój proces twórczy polega na tym, że bez patrzenia na konkretne obrazy, czynności lub ludzi zostajemy sam na sam z towarzyszącymi im dźwiękami. W uszach zostaje nam dźwiękowy portret ziarna, ruchu, koloru, otoczenia, historii, osobowości, maszyn z całą ich unikatowością – wzbogaconą smakowo w procesie swoistej destylacji. W efekcie powstaje coś, co bardziej przypomina twardy razowiec niż miękki biały chleb lub placek tortilla.” Ireneusz Socha: 2003–01–27 Ossatura „Verso” O2 Rzymski „Szkielet” to trio, w skład którego wchodzą: Elio Martusciello (elektronika, płyty CD), Fabrizio Spera (nagłośnione przedmioty i struny, elektronika) oraz Luca Venitucci (syntezator, sampler, akordeon). Ich druga płyta dla RéR Megacorp stanowi zdecydowanie odważniejsze odejście w stronę tak popularnej obecnie „sound art”. Estetycznie potraktowana zabawa ze szmerami i „resztówkami” dawnej muzyki. Akustyka vs. elektroakustyka vs. elektronika. Odgłosy tego zmagania: takież trzaski, tarcia, stuki, zgrzyty, skwierczenia. Lecz nigdy jako byty osobne. Zawsze jako części większej całości. Mimo iż brzmienia osiągane przez Włochów kojarzą się z eksperymentami Mauricio Kagela czy Zygmunta Krauzego sprzed 40 lat, to utwory zebrane na płycie „Verso” wyróżnia dbałość o żywość narracji i logikę kompozycji. Neofuturyzm to bowiem nie jest. To nie prezentacja samych, niechby najbardziej intrygujących barw. Nie wystarczy krzyknąć „jestem!”, kiedy można ciekawie rozwinąć to zdanie w sensie logicznym, dynamicznym, barwowym i sekwencyjnym. Włosi umieją podążać „w kierunku” świeżych brzmień bez popadania w autohipnozę. Owszem, należą już do nowego pokolenia (raczej „badaczy dźwięku” niż muzyków), lecz muzyki jako takiej jeszcze nie odrzucili. I, co dla mnie istotne, niczego nie odtwarzają, lecz naprawdę GRAJĄ na tych swoich rupieciach. Jakieś nostalgiczne piękno przebija z tych archaicznych barw. I, mimo wszystko, humor. Bo tego, co dla nas dziś szokujące i obce, za kilkadziesiąt lat (lub szybciej) będzie się słuchało prawie jak niewinnej piosneczki. Co już stało się z awangardą lat 50. i 60. Ireneusz Socha: 2003–01–22