Stan idealny - Teatr Wybrzeże
Transkrypt
Stan idealny - Teatr Wybrzeże
wybrzeża Magazyn Teatru Wybrzeże 30.10.2015 Zapraszamy Państwa na VIII edycję Wybrzeża Sztuki, która rozpoczyna się dzisiaj i potrwa do 12 listopada. Podczas tegorocznej edycji na deskach Teatru Wybrzeże zaprezentujemy najciekawsze i najgłośniejsze spektakle minionego i obecnego sezonu. Program VIII edycji Wybrzeża Sztuki zapowiada się niezwykle atrakcyjnie. Dzisiaj i jutro Danuta Stenka zaprezentuje się w Koncercie życzeń. W najbliższy wtorek pokażemy najnowszy spektakl Jana Klaty – Wroga ludu z Narodowego Starego Teatru. W przyszły czwartek i piątek Pożar w Burdelu z Dziewczyną z Marszu Niepodległości, najnowszym programem zespołu. 8 i 9 listopada nasz i Eweliny Marciniak Portret damy, jeden z najszerzej komentowanych i najwyżej ocenianych spektakli minionego sezonu. 9 listopada mistrz Krystian Lupa i jego rekonstrukcja spektaklu dyplomowego sprzed dwudziestu lat – Maciej Korbowa i Bellatrix Witkacego. Wybrzeże Sztuki zakończy w tym roku Krystyna Janda jako Maria Callas. Stan idealny Z Adamem Orzechowskim, dyrektorem Teatru Wybrzeże, rozmawia Martyna Wielewska T o już 8. edycja Wybrzeża Sztuki. Jakie były jego początki, jakie były założenia i cele? Przy kilkuletnim funkcjonowaniu zawsze warto zapytać, w jaką stronę się podąża i czy jest to ta sama droga, którą wytyczyliśmy sobie na początku. Trzeba zastanowić się, czy i jak Wybrzeże Sztuki się rozwija, spojrzeć na ten przegląd z dystansu, krytycznie. Naszym pierwotnym założeniem była chęć zagospodarowania i wykorzystania ogromnego potencjału trójmiejskich środowisk twórczych. Wybrzeże Sztuki miało skupiać – podobnie jak rozpoznawalny w Polsce i bardzo popularny Jarmark Dominikański nakierowany na różne dziedziny rzemiosła – liczne formy życia artystycznego: działania alternatywne, performatywne, teksty nasze i zagraniczne, również sztuki plastyczne. Wydawało się to możliwe, ponieważ teatr jest taką dziedziną, w której mieszczą się niemal wszystkie formy działalności artystycznej: muzyka, plastyka, sztuki wizualne... Z tego czerpią przecież garściami twórcy teatralni. Nie chodziło oczywiście o to, by wrzucać wszystko do jednego worka, ale by wydobyć na światło dziennie ten ogromny potencjał, ilość różnorodnych form i działań, postawić na współpracę między trójmiejskimi placówkami, instytucjami, twórczymi środowiskami. zdecydowanie multidyscyplinarnym. Interdyscyplinarność jest zatem mitem? Różnorodność jest pożądana. Mówię o nadaniu wspólnej oprawy przy zachowaniu tej obfitości. Z jednej strony to dobrze, że mamy i Open’er Festival, i Teatr SzekspiTo się nie powiodło? Mówi się rowski zajmujący się również dziaprzecież, że żyjemy w świecie łalnością impresaryjną, i gdyński Zdjęcie z Portretu damy Henry’ego Jamesa w reżyserii Eweliny Marciniak powiedzmy nowoczesny, cokolwiek by to miało znaczyć, a dla innych istotą teatru jest wspaniała osobowość aktorska. Zdaję sobie sprawę z tego, że to co dla mnie jest ważne, dla innych może takie nie być. Nie działamy przecież tylko w wąskim, artystycznym gronie, ale mamy przede wszystkim pełnić Porozmawiajmy o programie tej funkcję społeczną. edycji. Pewne tytuły i nazwiska budzą i będą budzić ogromne za- Odnoszę jednak wrażenie, że interesowanie publiczności. jest Pan bardzo wymagający, że Celem jest oczywiście pokazanie chciałby Pan ciągle czegoś więcej. w Gdańsku dobrych, wartościo- To rzecz oczywista: organizacja wych, ważnych i czasem budzą- Wybrzeża Sztuki jest ciężką pracą, cych kontrowersje spektakli, dla- wymagającą nakładu ogromnych tego zapraszaliśmy na poprzednie środków finansowych, logistyki, edycje i Krystiana Lupę i Jerzego Ja- wyobraźni, odwagi, dobrych chęrockiego, Krzysztofa Warlikowskie- ci... Nie chcę jednak pokazywać go i Grzegorza Jarzynę, ale i Krzysz- tego od kuchni. tofa Garbaczewskiego i Radosława Rychcika. Tegoroczną edycję otwo- Jaki byłby zatem „stan idealny”? rzy Koncertem życzeń (reż. Y. Ross) Stan idealny miałby polegać na Danuta Stenka, zamknie Krysty- tym, że po obejrzeniu spektaklu na Janda mistrzowską lekcją Marii w teatrze jedziemy autobusem, Callas (reż. A. Domalik), a pomię- rikszą czy dorożką na przykład do dzy zobaczymy najnowsze premie- Łaźni, i oglądamy formy performary Jana Klaty i Krystiana Lupy, no tywne czy dzieła plastyczne nawiąi nieznany jeszcze najświeższy pro- zujące do obejrzanego widowiska. gram Pożaru w Burdelu. Chciałbym takiego połączenia dziedzin, nasycenia nimi, wzajemnego uzupełniania się i przeglądania Dobór spektakli jest trudny? I tak, i nie. Z jednej strony jest cał- w sobie – to wciąż jest ważne i inkiem oczywisty: wybiera się to, co spirujące, wciąż do zrobienia. Sztunajlepsze. Ale z drugiej publicz- ki plastyczne są mi bardzo bliskie, ność jest przecież bardzo zróżni- stąd marzy mi się taki trójmiejski, cowana, bo dla jednych najważ- dobrze przemyślany, plastycznoniejszy jest reżyser, najlepiej taki -muzyczno-teatralny tour. • R@port, i Europejskie Centrum Solidarności organizujące All About Freedom. Ale z drugiej strony myślę, że wystarczyłyby może dwie, trzy duże międzynarodowe imprezy, które gwarantowałyby satysfakcjonujący poziom i dawały poznać nowe trendy. II Magazyn Teatru Wybrzeże www.teatrwybrzeze.pl 30 i 31 października, Duża Scena, godzina 19.00 8 i 9 listopada, Duża Scena, godzina 19.00 Franz Xaver Kroetz Henry James / Magda Kupryjanowicz Reżyseria: Yana Ross Reżyseria: Ewelina Marciniak ŁAŹNIA NOWA, TR WARSZAWA KONCERT ŻYCZEŃ Spektakl Yany Ross oparty jest na tekście niemieckiego dramatopisarza Franza Xavera Kroetza. Koncert życzeń w odróżnieniu od klasycznie skonstruowanego dramatu składa się jedynie z rozbu3 listopada, Duża Scena, godzina 19.00 NARODOWY STARY TEATR Henrik Ibsen WRÓG LUDU Reżyseria: Jan Klata TEATR WYBRZEŻE PORTRET DAMY dowanych didaskaliów, które stanowić mają partyturę i komentarz do scenicznych działań. Bohaterką jest pięćdziesięcioletnia kobieta, stenotypistka. Urządzenie i umeblowanie jej mieszkania odpowiada stylowi współczesnej cywilizacji mieszczańskiej. Otoczona barwnością efektownych reklam i opakowań, szalenie pedantyczna i zorganizowana, nie potrafi przezwyciężyć swej samotności. Społeczeństwo, w którym żyje, także nie pomaga jej w rozwiązaniu problemów, skazując na wykluczenie i izolację. Kroetz tworzy obraz świata, w którym jednostka jest zdana na samotność, a jej pojedynczy los ginie gdzieś w wielkomiejskim tempie życia. Dramatopisarz bierze również pod lupę zachowania i moralność klasy średniej, która w obliczu zmian społecznych i kulturowych, musi na nowo wypracować i określić swoją tożsamość. Główną i jedyną rolę w spektaklu Yany Ross gra Danuta Stenka, aktorka Teatru Narodowego. • Lata 70-te XIX wieku. Do wybrzeży wiktoriańskiej Anglii przybija statek z Nowego Jorku, a na jego pokładzie – Isabela Archer, młoda Amerykanka o wyjątkowej urodzie i nie mniej wyjątkowym charakterze. Zafascynowana europejską kulturą, wkrótce sama zacznie wzbudzać fascynację dwóch angielskich dżentelmenów. Sprawy dodatkowo skomplikują się, gdy w ślad za nią ruszy jej amerykański wielbiciel. Wbrew swoim oczekiwaniom, niezależna dotychczas Isabela, w mał- Ibsen napisał Wroga ludu w roku 1882, ale odsłonięte w nim bezduszne mechanizmy pozostają przerażająco aktualne AD 2015. Małe, uzdrowiskowe miasteczko w południowej Norwegii staje się w interpretacji Jana Klaty miejscem rządzącym się bardzo specyficznymi zasadami. Jak mówi o mieszkańcach burmistrz Peter Stockmann: „Ludzie najlepiej czują się ze starymi, dobrymi ideami, które już sobie przyswoili”. Przyzwyczajenia i niechęć do zmian ścierają się w nim z poczuciem zagrożenia, któremu należy zapobiec. Badania doktora Tomasa Stockmanna ujawniające nieprawidłowe położenie wodociągu i regularne zatruwanie wody ką- pieliska mają potencjał rewolucyjny, godzą jednak w interesy władz miasta, a impas sytuacji potęguje bliskie pokrewieństwo między uzdrowiskowym lekarzem a burmistrzem. Jak rozłożą się sympatie mieszkańców miasteczka? A przede wszystkim od czego to zależy? Wydawać by się mogło, że posiadający poparcie społeczne doktor bez problemu wprowadzi ulepszenia w wodociągach. Ale czy jego działania nie zmienią przypadkiem tak wygodnego układu, który funkcjonuje od lat bez zarzutu? A może badania doktora Stockmanna są oszustwem obliczonym na przejęcie władzy w miasteczku? Z pewnością każda zmiana jest podejrzana. • 11 i 12 listopada, Duża Scena, godzina 19.00 OCH-TEATR Terrence McNally MARIA CALLAS. MASTER CLASS Reżyseria: Andrzej Domalik Powrót Callas. Po latach, po wielu nowych opracowaniach Jej życia, setkach materiałów zamieszonych przez ostatnie 20 lat, wywiadów i filmów na youtube, po dwóch biograficznych filmach kinowych i kilku telewizyjnych, nowa interpretacja niezwykłego tekstu teatralnego Terrence’a McNally’ego Maria Callas. Master Class (prapremiera w warszawskim Teatrze Powszechnym 16 września 1997 pod tytułem żeństwie z jednym z adorujących ją mężczyzn zacznie upatrywać swojego przeznaczenia. Czy jednak jej wybór okaże się słuszny? Jeden z najszerzej komentowanych i najwyżej ocenianych spektakli minionego sezonu. Za reżyserię Portretu damy Ewelina Marciniak została nominowana do Nagrody im. Konrada Swinarskiego, natomiast Katarzyna Dałek za rolę Isabel Archer została nominowana do prestiżowej Nagrody im. Aleksandra Zelwerowicza. • 5 i 6 listopada, Duża Scena, godzina 19.00 POŻAR W BURDELU Maciej Łubieński & Michał Walczak DZIEWCZYNA Z MARSZU NIEPODLEGŁOŚCI Reżyseria: Michał Walczak Maria Callas. Lekcja śpiewu). I znów reżyseruje Andrzej Domalik, w roli Marii Callas na nowo Krystyna Janda, w nowym ujęciu. To wielokrotnie nagradzany, grany na całym świecie tekst. O miłości do sztuki. Do muzyki. Fascynujący. Dowodzący tezy, że życie bez sztuki nie ma sensu. Że sztuka potrafi sprawić, że wszystko, nawet codzienność, nabiera bogactwa i wartości. Opowieść o artystce, która z kolei sztuce oddała wszystko. Sztuce, która uczyniła ją szczęśliwą i podziwianą, a jednocześnie – samotną i zawiedzioną życiem. Wielka opowieść o pracy, warsztacie i relacji artysty z publicznością. • Szczegółowe informacje o spektaklach znajdą Państwo na stronie wwww.teatrwybrzeze.pl Pożar w Burdelu to artyści zwią zani początkowo z Chłodną 25, na- stępnie z Barem Studio, Teatrem WARSawy i Nowym Teatrem. Pod kierownictwem Michała Walczaka i Macieja Łubieńskiego stworzyli szaloną BurdelTrupę, pokazującą co miesiąc życie miasta w krzywym zwierciadle. Każdy odcinek opowiada o tym, o czym aktualnie mówi Warszawa, ale nie zapomina też o historii i legendach stolicy. Bohaterami spektakli są m.in. mieszkańcy Miasteczka Wilanów, Duch Byłego Naczelnika Wydziału Estetyki, hipsterzy czy Podpalacz Tęczy. • 9 listopada, Scena Malarnia, godzina 19.00 ŁAŹNIA NOWA, TEATR IMKA Stanisław Ignacy Witkiewicz MACIEJ KORBOWA I BELLATRIX Rekonstrukcja spektaklu dyplomowego PWST w Krakowie z 1993 roku w reżyserii i w scenografii Krystiana Lupy Pierwsza i druga część spektaklu (Materia pierwotna): reż. Krystian Lupa Trzecia część spektaklu (Materia mityczna): reż. Tomasz Węgorzewski Maciej Korbowa i Bellatrix Witkacego przedstawia historię zbioru indywiduów, dotkliwie odczuwających znużenie i rozczarowanie dotychczasową przygodą w sztuce. Pod wodzą charyzmatycznego Mistrza Korbowy, w trakcie narkotycznych sesji, artyści próbują radykalnie przewartościować swoje człowieczeństwo zarazem poszukując nowej formy. Przedstawienie Krystiana Lupy w Łaźni Nowej jest próbą powrotu do inicjalnego doświadczenia sprzed dwudziestu lat – rekonstrukcją Macieja Korbowy i Bellatrix, spektaklu dyplomowego absolwentów krakowskiej PWST wówczas przygotowanego w dwóch wzajemnie dopełniających się wersjach: Materia mityczna i Materia pierwotna. Konfrontacja aktorów z przedstawieniem z 1993 roku, w którym grali u progu swojej kariery, wznawianym obecnie niczym seans spirytystyczny, zasa- dza się na mierzeniu się z własną pamięcią, ówczesną wrażliwością artystyczną i duchową oraz wyobrażeniem zagranej przed laty roli. W rycie spektaklu z przeszłości zderzają się i wzajemnie przenikają doświadczenia przeszłe i teraźniejsze, zmienne, naznaczone upływem czasu diagnozy, dotyczące kondycji artysty, naszego świata, kultury oraz możliwości duchowej i artystycznej transgresji. • III Magazyn Teatru Wybrzeże www.teatrwybrzeze.pl Przede wszystkim... matki Z Martą Herman, nową aktorką Teatru Wybrzeże rozmawia Martyna Wielewska J (reż. P. Aigner). To chyba duże wyzwanie na początek? Tak, to był skok na głęboką wodę. Dostałam rolę na ostatnią chwilę i miałam stosunkowo niewiele czasu, żeby to ogarnąć, pod tym względem było to spore wyzwanie. Poza tym nigdy wcześniej nie spotkałam się z taka formą jak w tym spektaklu – tak szeroką, wręcz „jarmarczną”, graną w dużej części do widza i z widzem, potem 33 spektakle w niecałe dwa miesiące... Myślę, że dużo się nauczyłam dzięki temu doświadczeniu. Z drugiej strony wydaje mi się, że to wymarzony początek, wymagający sprawności aktorskiej i zaangażowania, jednocześnie dający poczucie bezpieczeństwa emocjonalnego. Do tego zespół przyjął mnie bardzo ciepło, miałam na start mniej stresu, a przecież było go sporo w tym amoku – obsada Jeszcze gościnnie zagrałaś w We- w Kumoszkach to aż osiemnaście sołych Kumoszkach z Wind soru osób! esteś studentką piątego roku na łódzkim wydziale aktorskim. Jak wyglądała Twoja droga do Teatru Wybrzeże? W szkole miałam przyjemność pracować z Grzegorzem Wiśniewskim, który jest etatowym reżyserem w Wybrzeżu i właściwie to on mnie polecił. Spotkałam się z dyrektorem, Adamem Orzechowskim, który później przyjechał do Łodzi na mój dyplom, Ślub W. Gombrowicza w reżyserii Waldemara Zawodzinskiego, i widocznie uznał, że będę pasowała do zespołu aktorskiego. Grał tam również Marcin Miodek przyjęty do teatru równocześnie ze mną, więc wyjazd okazał się owocny. Bardzo się cieszę, że udało mi się trafić do Wybrzeża, bo to teatr proponujący zróżnicowany repertuar na wysokim poziomie. A dodatkowo zawsze można iść na spacer po plaży. Taka... sucz (śmiech). Mówią mi, że mam w sobie jakiś ciężar, że jestem silna i wyrazista. To wynika z typu mojej urody i barwy głosu. No i z charakteru... Po prostu rusałki bym nie zagrała (śmiech). Na drugim roku chciałam za wszelką cenę przekroczyć swoje warunki i uparłam się, że zagram Desdemonę... To był chyba mój najgorszy egzamin w życiu. Nie twierdzę oczywiście, że czegoś nie da się zagrać, to kwestia doświadczenia i podejścia do sprawy. Ale dotychczas bywałam obsadzana w rolach kobiet starszych ode mnie, a jak nie starszych – to ewidentnie „dociążonych”, w Cyberiadzie Kościelniaka grałam matkę, u Gombrowicza w Ślubie także. Byłam też królową Elżbietą, Merylin Mongoł czy Generałową w Płatonowie. Ale nie przeszkadza mi to: lubię postacie, które w coś wierzą, mają swoją wizję świata, nawet jeśli koniec końców okazują się naiwne i za gubione. brałem tę drugą opcję (śmiech). Zagrałem postać „zanikającą”, marginalnego sługę Piotra Tumana. Wpadłem na pomysł, że skoro Tuman jest nieustannie bity i kopany, powinien być charakterystyczny: z tikiem nerwowym, przygarbiony, wręcz połamany. Ta rola kosztowała mnie bardzo dużo fizycznego wysiłku: nieustannie napiętego ciała i tej drgającej powieki. Praktycznie wszędzie miałem zakwasy. Ale opłacało się, bo granie tej roli sprawia mi dużo radości i daje satysfakcję. Z Marcinem Miodkiem, nowym aktorem Teatru Wybrzeże rozmawia Martyna Wielewska C Szkoła jak zakon? (Śmiech) Tak, od początku wiedziałem, że chcę być aktorem. Było to dla mnie naturalne, że im więcej poświęcę, tym większy będzie zwrot. Szkołę teatralną traktowałem bardzo poważnie. Byłem wytrwały w dążeniu do celu. Wymagałem od siebie świeżości nawet wtedy, kiedy otoczenie zdążyło mnie już wstępnie „zaszufladkować”. Oczywiście zdarzały się momenty krytyczne, kiedy czułem się kompletnie do niczego. Myślałem, że jestem za słaby psychicznie na bycie aktorem, że jestem zbyt wrażliwy, skoro wszystko tak bardzo mnie dotyka. Na scenie to pomaga, ale w życiu zupełnie nie. Pani dziekan Zofia Uzelac powtarzała nam często: „Musicie mieć wrażliwość motyla i skórę słonia”. W szkole też nauczyłem się – i uczę się tego ciągle – żeby nie brać rzeczy do siebie. Kiedy reżyser mówi „zrób to inaczej”, nie oznacza to, że jesteś beznadziejny. Mówi: „spróbujmy innej opcji”. Reżyser ma po prostu jakieś zamówienie i ja muszę je spełnić. Marzysz o jakiejś roli? Chciałbym chyba zagrać... Hamleta. Ale nie ma w tym nic górnolotnego i misyjnego. Chciałbym zagrać nie po to, żeby pokazać, że teraz ja, 23-letni Miodek, zagram to sto razy lepiej, ciekawiej czy bardziej innowacyjnie. Bo „wszystko w teatrze już było”, teraz jest to kwestia łączenia smaków i zapa- A co chciałabyś zagrać? Liczysz na pracę z konkretnym reżyserem, masz wymarzonego autora? Chcę po prostu uczestniczyć w tym, co jest dobrą literaturą. Ale... z pewnością chciałabym zagrać coś Witkacego. Matkę? (Śmiech). Nie, teraz nie, ale za kilka lat bardzo chętnie. U Witkacego jest i forma, i mnóstwo człowieka Gdybyś miała spojrzeć z dystansu na aktorkę Martę Herman, do- Czego oczekujesz od swojej pracy? jednocześnie, a do tego jakiś zusłownie z widowni, to jak określi- Pewnie nie powiem nic oryginal- pełny odpał, i to jest właśnie coś co nego i zabrzmi to górnolotnie, mnie kręci. • łabyś siebie? „Wrażliwość motyla, skóra słonia” o roku szkoły aktorskie wypuszczają sporą liczbę absolwentów, nie jest więc łatwo dostać pracę w zawodzie. Jak Tobie to się udało? To prawda, średnio po dwadzieścia osób rocznie kończy szkoły w Łodzi czy w Krakowie i Warszawie, podobnie jest na wydziałach lalkarskich w Białymstoku i Wrocławiu. U nas w Łodzi krążył nawet taki żart: „No, koledzy, jeszcze trzy lata i nie będziemy mieć pracy”. Ja również byłem mocno zaniepokojony i bałem się o pracę. Ale z drugiej strony doskonale wiedziałem, czego chcę od życia, szkoła była dla mnie trochę jak zakon. Gdy pewnego razu moja starsza siostra przyniosła informator – a miałem wtedy 14 lat i mieszkałem w małym mieście, Łowiczu – zobaczyłem, że jest coś takiego jak szkoła teatralna. Zdziwiłem się, że aktorstwo można studiować. Gdy tylko skończyłem gimnazjum, przeprowadziłem się do Łodzi i zacząłem bywać w teatrze niemal codziennie. Ze znajomymi robiliśmy amatorskie musicale, ale łódzka filmówka wydawała mi się tak majestatyczna, że odwiedziłem ją dopiero w dniu egzaminów wstępnych. Na liście było 1000 chętnych, a miejsc jedynie 25. Byłem przerażony: żadnego doświadczenia dramatycznego, wszystko grałem dotychczas intuicyjnie, tak jak czułem. Miałem szczęście, bo dostałem się za pierwszym razem. ale w teatrze najbardziej liczy się dla mnie człowiek: praca aktora z aktorem, aktora z reżyserem, co w efekcie końcowym pozwala na spotkanie z widzem. Nie chodzi o to, by było sympatycznie, łatwo czy gładko albo by było to wyłącznie wykonywanie poleceń. Ale o to, by pojawiła się wymiana energii. To komunały, ale przecież moja praca to również moja pasja, zależy mi więc na takich właśnie spotkaniach, z których będę czerpać przyjemność i które będą jednocześnie wyzwaniem. chów z odkrytych już surowców. Chciałbym to potraktować laboratoryjnie i sprawdzić, ile byłbym w stanie znaleźć człowieka w takiej postaci. Bo to jest przecież najciekawsze w teatrze: człowiek. A może to również marzenie o głównej roli? Te akurat uzależniają, ze względu na poczucie odpowiedzialności. To naturalne, że kiedy wykreujesz dużą, główną postać, potem bardziej cieszysz się z epizodu (śmiech). W dyplomowym Ślubie Gombrowicza zagrałem Henryka i jestem ogromnie wdzięczny Waldemarowi Zawodzińskiemu, że dał mi taką szansę. Dużo się nauczyłem. Ale tak naprawdę moim celem jest nigdy nie dać się zafiksować, utwierdzić w czymś. Kiedyś mój znajomy powiedział: „Meryl Streep jest taka doskonała w każdej roli, dlatego mnie nudzi”. Owszem, powinna raz (nawet świadomie) nie stanąć na wysokości zadania. Lepiej zagrać coś nieco bardziej nieudolnie, ale zaryzykować, nawet za cenę bycia słabszym. Twoje pierwsze zetknięcie z zespołem z Wybrzeża to były Wesołe Kumoszki z Windsoru (reż. P. Aigner). Stworzyłeś zapadającą w pamięć, plastyczną postać sługi, Piotra Tumana. Czułem się kompletnie sparaliżowany, bojąc się pierwszego wrażenia i oceny. Inni aktorzy byli pewni siebie, odważnie proponowali własne interpretacje. Kiedy przyszła kolej na mnie, pomyślałem: albo będę jak kołek, nie zaproponuję nic i się ośmieszę, albo skoczę na główkę. W afekcie wy- Patrzysz na Marcina Miodka na scenie i kogo widzisz? Nie umiem się tak zdystansować! Mam w sobie tyle pasji, że pomyślałbym po prostu: ten chłopak lubi to robić. Bo, gdy ktoś mnie pyta, jakie mam pasje, odpowiadam: „Teatr”. „Ale co jeszcze?” – zapytują mnie i odpowiadam: „No, aktorstwo”. „Ale co jeszcze?”, a ja znów swoje: „Granie, film”. Nawet nie chcę robić niczego innego! Dzisiaj rzadko spotyka się takich ludzi – młodych, pełnych pasji i zaangażowania, wiary w to, co się robi. To zabrzmi śmiesznie, ale nadal wierzę w tę teatralną magię, napuszoną i ckliwą stronę teatru: w to, że ludzie odświętnie ubierają się i perfumują. A premiera to już jak dzień porodu! (śmiech). A tak naprawdę to jestem ogromnie wdzięczny, gdy widzę całą widownię i z tej wdzięczności chcę grać dla ludzi. Czasem słyszę, że jestem „jeszcze naiwny”. Traktuję to jako największy komplement. • IV Magazyn Teatru Wybrzeże Felieton ANDROszGENICZNY – pisze Dorota Androsz pauza W niektórych przypadkach premiera jest przeżyciem ekstremalnym. Tym razem nie było inaczej. W pełnym skupieniu aktorzy rozpoczynają spektakl, pierwsze akty idą fantastycznie, publiczność chłonie łapczywie każde słowo. W połowie pierwszego aktu jestem sama na scenie i mówię monolog. I nagle cisza. Czyżbym zapomniała tekstu? Rozglądam się. Nie. Widzę kątem oka, że inspicjent zachowuje się normalnie. Dochodzi do mnie, że to milczenie to Pauza. Czas się zatrzymał. Poddaję się temu. Wpadam w króliczą otchłań. Obok mnie Interwałowy Zając. Niespodzianka. Lecę. Mijam półki zapełnione wyrazami, plastikowymi gestami, spojrzeniami ukrytymi w pozytywkach, a za mną, czuję, że mkną w dół widzowie, którzy uderzają o unoszące się w powietrzu strzępy pluszowych informacji, robią uniki przed spadającymi szkatułkami z symbolami i próbują desperacko złapać się wystających ze ścian dźwięków. Chaos. Wirujemy. Nagle tuż przed uderzeniem, zatrzymujemy się. Pod nami przechodzi rozkojarzony Kapelusznik i uśmiecha się szeroko, tak, że widać jego niebieskawe dziąsła. Myśl: „Za dużo oparów azotanu rtęci przy produkcji filcowych kostiumów”. Rozglądam się. Publiczność lewitująca tuż obok mnie jest zdezorientowana. Stan zawieszenia zawładnął naszymi umysłami. Odczuwam coraz większe napięcie. Granice intymności są przekroczone; spocona pani ma kolano niedowidzącego pana pod pachą, palacz oddycha ciężko w dekolt sąsiadki. Na chwilę stajemy się wielką ludzką amebą. Chcę przerwać niezręczne milczenie, mobilizuję się do otwarcia ust, żeby wyrzucić z siebie słowo złapane w locie. Za późno. Interwałowy Zając włącza grawitację. Bolesny upadek. Odgłos 400 walących o ziemię bezwładnych ciał. Łomot. I dużo różowego kurzu. Gdy pył opada na twarzach ludzi widzę zamiast boleści, lęk. Strach przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu, który mógłby sprowokować dalszy bieg zdarzeń. Spoglądam w górę. W sam środek naszego napompowanego trwogą balonu pędzi z zawrotna prędkością lśniąca igła. Eksplozja! Nie jestem w stanie ocenić szkód, ponieważ w mym oku tkwi spinka do mankietów, ale niewyraźnie widzę igłę, która drga nieprzerwanie jak wskaźnik kierunkowy w kompasie, wskazując nam małą buteleczkę z napisem „POŁKNIJ MNIE”. Rozczochrany krytyk rzuca się, by pochłonąć całą flaszeczkę, ale na szczęście jestem szybsza. Zawartość dawkuję po kropelce, więc starcza dla wszystkich, również dla mnie. Napój jest gorzki, ale nikt nie odmawia. Stopniowo ogarnia nas błogi spokój, świat zaczyna rosnąć wokół nas, a raczej, to my malejemy. Stajemy się nie więksi od mirabelki, a przed nami wyrasta brama wielkości mysiej norki, nad którą wisi zachęcający szyld: „OGRODY PAUZY”. Zachwycona pomagam kilku osobom wstać i prowadzę je w kierunku wejścia, idziemy dużą, zwartą grupą. Odważnie. Wtem, nasze nogi zaczynają same biec. Porywa nas jak rwąca rzeka, maraton. Z megafonów padają informacje dotyczące dystansu liczonego w minutach: 60 do 180. „No, to tak jak długość spektaklu” – cieszę się. Dowiadujemy się, że będziemy biegać w kółko i wszyscy będziemy wygranymi. Przyjmuję z uśmiechem na twarzy pytające spojrzenia zmęczonych widzów: „Czy to ma jakiś sens?”. Przypomina mi się zdanie, które mogłoby uratować sytuację: „Pauza jest jak tajna broń, tylko z pozoru jest instrumentem nieaktywnym, tak naprawdę zbliża cel”, ale niestety jestem zbyt zdyszana, by je w całości wypowiedzieć. Przed nami meta. Ironizuję w duchu: „metateatralnośc”. I padam zmęczona. Wokół mnie 400 ciał płci obojga, sapie. Między nami przechadzają się zgrabnie chomiki i wpychają nam do ust ciasteczka z napisem „ZJEDZ MNIE”. Chrupiemy i rośniemy. Właściwie Guliwer wydawałby się przy mnie liliputem. Przebijam głową chmury, za mną gigantyczni widzowie. Zamykam oczy. Czuję ciepło na twarzy. Trzydzieści reflektorów skierowanych w moją stronę. Jesteśmy z powrotem w teatrze. Otwieram jedno oko. Patrzy na mnie 400 par oczu z oskarżycielskim „ŚCIĄĆ JEJ GŁOWĘ”. Marzę o tym, by być głową kota bez ciała, dla bezpieczeństwa – bo jemu nie można odrąbać czaszki od powietrza. Spoglądam dyskretnie na zegarek. Minęła zaledwie minuta. Siła Pauzy jest nieoceniona. • www.teatrwybrzeze.pl Abelard Giza i Szymon Jachimek TEATR NOMADA (Odcinek 17) Dyrektor Teatru Nomada przecierał oczy ze zdumienia. Na ręcznie robionym afiszu jak byk widniało zaproszenie: „Kartoteka. Różewicz. Teatr Pielgrzyma. Wtorek. 19.00. Na murku przy kiosku.” Zaskoczenie ustępowało wściekłości. Pojawili się na jego terenie, z tym samym spektaklem, tydzień przed premierą, do której Teatr Nomada szykował się od dwóch długich miesięcy. Teatr Pielgrzyma i jego dyrektor Jonasz Żabka. Dawny przyjaciel i współtwórca ich studenckiego duetu „A-E-I-O-U-Y”, a dziś wróg numer jeden. Poróżniło ich wszystko – kobieta, pieniądze i wizja teatru. Kobieta się zestarzała, pieniądze rozeszły, ale sztuka nadal była punktem zapalnym. Na ostatnich Spotkaniach Teatrów Wędrownych w Wągrowcu, niemal doszło między nimi do bójki, ale na szczęście w motelu wybuchł pożar i jakoś się rozeszło. Dyrektor jednym ruchem zerwał plakat. Miał dwie i pół godziny, żeby razem z Markiem i Multi-Inspicjentem Andrzejem powstrzymać konkurencję. W głowie kłębi- Z 13. rzędu *** Angelika Koitus depilowała nogi. Były długie, więc i depilacja niekrótka. Kiedy była przy prawej łydce, zadzwonił telefon. Nie chciała przerywać. Nigdy nie pamiętała potem, na której łydce skończyła. „A, zresztą, będę miała 33 procent szans”, pomyślała z nonszalancją. Chwilę potem zakrywała niedogolone kończyny parą najlepszych ze swoich świecących spodni. *** ły się myśli. Wszystkie złe i podłe. Zwłaszcza jedna… Widzowie gromadzili się przy murku. Jonasz Żabka chichotał z perfidną satysfakcją. *** – A to co, do wieloryba…? – Plany Victora Orellana Amarin- wymamrotał nagle, patrząc na go na świętowanie 20-lecia pracy sześć busów, które zajechały w tym artystycznej nie były zbyt rozbu- momencie pod murek. Chodnik dowane. Ot, może kieliszek pisco obrósł dziesiątkami mikrofonów, i smutna sesja na skajpie z pozosta- wzmacniaczy, gitar… Jakiś Peruwioną w Andach rodziną. Dźwięk wiańczyk podjechał osobówką, telefonu go nie zaskoczył, jednak wyjął fletnię Pana i zaczął rozgrzepłynące zeń słowa już tak. Zamiast wać palce. Nieopodal blondynka spodziewanych życzeń otrzymał w świecących spodniach popracoś znacznie piękniejszego – zapo- wiała włosy, łysa młodzież ustatrzebowanie na jego Sztukę. wiała gitary, pokrzykując przy tym do siebie „biel biel biel!”, do tego jacyś ludzie w dredach, kwartet *** smyczkowy, zarośnięci bluesmeMichał „Biały Wojownik” Koniec- ni… Co tu się działo? Dowiedział polski z nienawiścią spojrzał na się szybciej niż niebawem. – Witaswój dowód osobisty, wkładając go my wszystkich na Festiwalu Zdraz powrotem do plecaka. To klątwa? dzonej Przyjaźni „Kartoteka RozWróżba? A może nieustanna moty- rzucona” – wychrypiał bluesman. wacja do walki o Ojczyznę? I jesz- – Jedziemy z koksem i złymi pielcze te cyfry ukryte w Peselu: 1939… grzymami! W torbie okotwiczonej Polską Walczącą rozbrzmiała „Bogurodzi- Teatr Pielgrzyma zagrał swój spekca”. takl. Jednak prawie wszyscy wiPo chwili Koniecpolski wybiegł dzowie pouciekali pod naporem ze sklepu, pozostawiając przy ka- feerii dźwięków. Zostało tylko sie opłacone, acz zapomniane trzech. Pokazywali aktorom, że w ferworze patriotyzmu dwa bro- bardzo im się podoba, ale straszwary po 2,19 zł każdy. nie słabo słychać. • rysuje Agnieszka Szczepaniak