PRL i Treblinka
Transkrypt
PRL i Treblinka
Wspomnienia z czasów PRL - Europa! Europa? Ostry dzwonek bezpośredniego telefonu od wojewody poderwał cały wydział. Telefon ten w najlepszym razie zwiastował pilną naradę dyrektorów wydziałów ówczesnego Urzędu Wojewódzkiego. Wojewoda siedlecki płk pilot Janusz Kowalski, nawykły do wojskowego trybu życia, organizował odprawy, kiedy tylko miał ku temu powody - a miał je nader często. Po pewnym czasie nabrałem przekonania, że lubił się z nami spotykać, by poopowiadać o swoich lotach, skomentować wizyty u I sekretarza i ks. biskupa. Ten telefon dotyczył wizyty autentycznego księcia w Mauzoleum Treblince ... „Na jutro, panie Wacławie, przygotuje pan były obóz zagłady w Treblince na wysoki połysk, bo około 1100 będzie go zwiedzał książę Bernard Holenderski, mąż Julianny królowej Holandii.” Zrobi się - rzekłem - wiedząc, że Tadzio Kiryluk, nawykły do nagłych wizyt VIP-ów, jak zawsze zadba o wszystko, by potwierdzić swoją pozycję doskonałego opiekuna 16 hektarów, na których ustawiono 17 tys. granitowych pomników. Całe szczęście, że w ceremonii powitania księcia miał wziąć udział tylko wojewoda. Ominęło mnie pisanie scenariusza, oprawa artystyczna itp., w czym gustowali luminarze z wydziału propagandy. Wojewoda swoje obowiązki reprezentacyjne traktował z naturalną swobodą ciepło i życzliwie, bez wszechogarniającej elity władzy - sztampy i napuszonej powagi. W dniu wizyty, na godzinę przed zapowiedzianym przyjazdem dostojnego gościa, sprawdziliśmy stan przygotowań, przygotowaliśmy suweniry z wydawnictw i albumów o martyrologii Żydów. Pan Kiryluk sprawdził megafony, nastawił taśmę z historią Treblinki w języku niemieckim, który - jak się okazało - był językiem ojczystym dostojnego gościa. Bowiem, ks. Bernard był księciem niemieckim, zanim w 1937 r. zaślubił ówczesną następczynię tronu, późniejszą królową Holandii - Juliannę I. Książę podróżował po Polsce w asyście wysokich oficerów każdego rodzaju wojsk. Naszego pułkownika, który wśród cywilów prezentował sie nadzwyczajnie, świta ta przyćmiła, ale nie stracił fasonu. Powitał gościa serdecznie, tym bardziej, że Książę Bernard w czasie II wojny światowej walczył po stronie aliantów. Po części oficjalnej goście zaproponowali poczęstunek. W towarzyszącym orszakowi samochodzie-chłodni mieli wszystko: od serwetek i kieliszków po przekąski, napoje i trunki. Stewardzi w białych rękawiczkach roznosili wśród zebranych, tace z rzadkimi w tamtych czasach, przysmakami. Podczas tej już bardziej swobodnej części spotkania, dostojny gość zapragnął pójść tam, gdzie nawet król piechotą chodzi. I tu nastąpiła konsternacja. Toaleta przy wiacie została przez nadgorliwców z Sanepidu tak zachlorowana, że gdyby książę z niej skorzystał - mógłby przerwać podróż, jak wielu wcześniej przywożonych tu w transportach, m.in. z Holandii. Zrobiło się zamieszanie. Ktoś zaproponował pobliskie krzaki, ale spotkało się to z odmową mistrza ceremonii. W pobliskiej leśniczówce była, co prawda, łazienka, ale robiło się w niej wielkie pranie i dla mieszkańców wizyta ważnego gościa byłaby krępująca. Mistrz ceremonii był zrozpaczony, powtarzał cały czas: „A nie mówiłem, żeby zabrać ze sobą toaletę na kółkach.” Nie było rady - pranie musi ustąpić przed potrzebami natury. W asyście swoich oficerów ks. Bernard Holenderski ruszył dziarskim krokiem do leśniczówki. Przeżyliśmy ten incydent wszyscy, a mnie się tak utrwalił, że kiedy jestem w Treblince, zaglądam do tamtejszej toalety i muszę Państwu powiedzieć, że się zmieniło. Miało być lepiej w każdej dziedzinie, to zapewniam, że w Treblince jest lepiej. Wacław Kruszewski