Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1.qxd
Transkrypt
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1.qxd
Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 Lipiec – Sierpień 2015 2015-08-17 nr 7–8 (40–41) 12:52 Strona 1 PISMO PARAFII ŚW. JÓZEFA KALASANCJUSZA W RZESZOWIE Ojcze Janie! Dziękujemy za cztery lata służby dla nas, parafian z Wilkowyi. Dziękujemy za Twoją pracę duszpasterską, ale przede wszystkim za bycie z nami w sytuacjach radosnych i smutnych, za spokój, wytrwałość, pogodę ducha i dopingowanie w tworzeniu parafialnych dzieł. Życzymy dalszej Opieki Trójcy Przenajświętszej i Matki Bożej! Parafianie i redakcja Kalasancjusza Rzeszowskiego Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:52 Strona 2 RZESZOWSKI Z Ojcem Janem Taffem, naszym proboszczem, o czterech latach w Rzeszowie rozmawia Stanisław Alot Z jakim nastawieniem przychodził Ojciec do Rzeszowa? Czy sprawy naszej parafii były znane? Kiedyś, jako prowincjał, już po poświęceniu obecnego kościoła, oglądając zabudowania parafialne i dziękując ludziom pracującym przy organizacji tej uroczystości zapowiedział Ojciec, że chciałby tu kiedyś osiąść. Tak w każdym razie opowiedziała mi pani, parafianka, która wówczas pracowała przy przygotowaniu posiłków. – Pamiętam, że wszyscy pijarzy, od początku kontaktów z wilkowyjanami mieli i mają o nich jak najlepszą opinię. Ja również, najpierw podczas krótkich pobytów tutaj, odnosiłem jak najlepsze wrażenie o naszych rzeszowskich parafianach. W latach siedemdziesiątych poznałem wiele dziewcząt i chłopców stąd, którzy przyjeżdżali na ogólnopijarskie rekolekcje oazowe do Krakowa i do Łapsz Niżnych. A już najlepszą wizytówką tutejszych rodzin byli młodzieńcy przychodzący do pijarskiego Niższego Seminarium w Krakowie i do Nowicjatu, który wcześniej był w Krakowie, następnie w Łowiczu. Nie pamiętam dokładnie, ale jest prawdopodobne, że kiedyś wyraziłem chęć pobytu tutaj, ale w sensie pracy duszpasterskiej, nie chciałem „osiąść na Wilkowyi” – to byłoby poczucie możnowładztwa, którego nigdy nie miałem. O. Jan Taff w 1985 r. podczas przyjmowania ślubów wieczystych w Krakowie-Rakowicach Ojciec Proboszcz z kwiatami od parafian i scholki w dniu swoich imienin w 2013 r. Czy nasi parafianie czymś się odróżniają od parafian w innych parafiach pijarskich? Czy „ciemnogród” Podkarpacia jest cechą odróżniającą nas od „europejskich” krakowian? – O, nie. Bez kompleksów! Wiemy, jacy ludzie są skłonni tutejszy region tak nazywać i dlaczego. Ludzie z Podkarpacia w większości obstają przy wartościach, są w stanie iść pod prąd, stoją przy Kościele. Gdybym miał ocenić poziom ich uduchowienia czy świadomości religijnej w stosunku do warszawiaków czy krakowian – według tego, co jako kapłan poznałem – to na pierwszym miejscu postawiłbym wiernych z naszego kościoła. „Europejskość” zostawmy na boku. By poprzeć moją opinię o mieszkańcach Podkarpacia, przytoczę moje doświadczenie z grudnia 1981 roku. Nasz Zakon w tym czasie prowadził Duszpasterstwo przez Środki Audiowizualne. Mieliśmy projektor i kilka filmów, taśm przemyconych z Rzymu przez o. Stefana Denkiewicza: „Jezus z Nazaretu” F. Zefirellego, „Nasza Pani z Fatimy”, amerykańską wersję „Quo vadis”. Wyświetlaliśmy je w różnych miastach i miejscowościach w salach gimnastycznych szkół, aulach uczelni, różnych halach, kościołach czy salach przykościelnych. Zostaliśmy też zaproszeni przez NSZZ „Solidarność” Podkarpacia do Sanoka. Projekcje odbywały się w miejscowym Domu Kultury trzy razy dziennie: przed południem, po południu i wieczorem. Widownia była wypełniona, ludzie byli dowożeni – podobno z całego Podkarpacia – autokarami przez zakłady pracy. Miało to trwać przez trzy tygodnie. Ja, mieszkając na plebanii pobliskiego kościoła, byłem odpowiedzialny za wyświetlanie filmów i czytanie dialogów (oryginały były w języku włoskim). Czytałem cały tydzień, potem ktoś mnie zmienił, trzeci tydzień nie doszedł do skutku – gen W. Jaruzelski 13 grudnia 1981 r. ogłosił stan wojenny. Tragiczne się okazało to, że w Domu Kultury został zaplombowany sprzęt i taśmy z filmami. W niedługim jednak czasie ludzie „Solidarności” jakoś to wydobyli i przywieźli do Krakowa razem z pieniędzmi, które tam były, które zbierali przy okazji projekcji. Co więcej, 13 grudnia 1981 r. przeszkodził nam w pertraktacjach z Autosanem Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2015-08-17 12:52 Strona 3 KALASANCJUSZ RZESZOWSKI 3 o zakupienie autobusu dla, o zgrozo, zakonu – instytucji kościelnej! Jednak ci sami ludzie z Autosanu pomogli pokonać stan wojenny, autobus został zakupiony i służył naszemu Duszpasterstwu Pielgrzymkowemu. Rozumiem – stąd się wzięły filmy w kaplicy na Wilkowyi wyświetlane, u proboszcza o. Michała Górawskiego – to dzięki Duszpasterstwu przez Środki Audiowizualne. A czy zakończenie kadencji proboszcza w Rzeszowie łączy się z zadowoleniem? Jakie osiągnięcia i jakie doświadczenia pozostaną w pamięci? Może „kaplica pojednania”? – Naturą kapłaństwa, a tym bardziej kapłana zakonnego, jest wypełnianie posłannictwa. Zostałem tu przysłany przez Ojca Prowincjała pijarów cztery lata temu. Jak mogłem, choć nie zawsze wystarczająco pokonując swoje słabości, pełniłem funkcję proboszcza parafii i przełożonego pijarskiej wspólnoty w Rzeszowie. Dziękuję Panu Bogu za tę łaskę, bo niewątpliwie być tu duszpasterzem to łaska. Najbardziej cenię sobie pobożność tutejszych wiernych, oczywiście tych, którzy przychodzą do kościoła i którzy są autentycznie pobożni, którzy mają wiarę, modlą się gorliwie i żyją bogobojnie. Jest tu takich niemało. Było mi też dane obserwować wzrost takich postaw w wymiarze indywidualnym tak u rodzin jak i we wspólnotach, które były i które powstały w parafii. „Kaplica pojednania” dobrze służy penitentom. Jeden z nowicjuszy słyszał, jak sprzedawczynie w osiedlowych „Delikatesach” zachęcały koleżankę, by skorzystała ze spowiedzi u pijarów: „Jest fajnie, w szafie”. Księża z sąsiednich parafii, spowiadając u nas przed świętami mówili, że w tutejszych konfesjonałach są dobre warunki do spowiedzi. O. Jan ze studentami przed „Białym Marszem” − protestem po zamachu na życie Jana Pawła II, 17 maja 1981 r. ważyć działania na rzecz dobra zakonu z dobrem parafii i parafian? – Jednoznacznie odpowiem, że częste zmiany duszpasterzy nie są dobre. Wierni woleliby tych, których już poznali, z którymi coś razem zrobili. Również rola przychodzących jest trudna – musi upłynąć jakiś czas, zanim poznają środowisko, ludzi, zakres działań. Lepszy byłby dłuższy okres pracy konkretnego duszpasterza w jednym miejscu. Ale prowincjał zarządza większą społecznością zakonników, obsadza wiele „miejsc pracy”, uwzględnia też sytuacje konkretnych ludzi. Pytanie pada w kontekście mojej osoby – przyszedłem do Rzeszowa mając 66 lat, kadencje są czteroletnie. W tutejszej diecezji proboszczowie diecezjalni przechodzą na emeryturę w wieku 70 lat. Choć zakonników to nie dotyczy, wykorzystałem w prośbie do prowincjała ten argument i inne powody osobiste o nie obarczanie mnie obowiązkami proboszcza, a w naszym układzie i rektora wspólnoty zakonnej. Zostało to przyjęte, jak i przeniesienie do Krakowa. Cieszę się z nominacji następcy Ojca Tomasza Jędrucha, człowieka młodego, uduchowionego, dobrego organizatora. Jestem pewien, że będzie dobrym proboszczem, przełożonym wspólnoty rzeszowskiej pijarów, dobrym formatorem nowicjuszy, którzy tutaj będą. Jako pijar – specjalista od wychowania i kształcenia młodego pokolenia – co zmieniłby Ojciec w duszpasterstwie młodych, szczególnie szkół ponadgimnazjalnych, by zapobiegać utracie wiary u młodych, którzy wkraczają w dorosłość – podejmują różne formy kształcenia lub szukają pracy. Wówczas życie duchowe schodzi na plan bardzo dalszy, a kiedy dołączy się do O. Jan dzieli się opłatkiem z kard. Józefem Glempem, 2007 r. Jaki niezrealizowany cel, zadanie otrzyma następca? – Co roku, według wymogów zakonnych, spisujemy relację z rzeczy planowanych i wykonanych. Jej kopia jest w archiwum i mój następca będzie miał w to wgląd. Jeśli uzna coś za słuszne – podejmie; może sam dostrzeże inne cele czy priorytety jako pilniejsze? Poza tym, jak i mnie, będzie go obowiązywać potrzeba konsultacji z Radą Parafialną i z Zarządem Zakonu. Wolę więc nic nie sugerować, chyba że będzie o to pytał. Czy wymiany ojców pijarów pracujących czasem w parafii rok tylko, wnosi twórczy ferment w pracy duszpasterskiej, czy po prostu trochę przeszkadza? Jak wy- O. Jan jako proboszcz na warszawskich Siekierkach Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 4 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:52 Strona 4 RZESZOWSKI wspólne zainteresowania i wspólny punkt widzenia. Trzeba też, by rodzina temu sprzyjała. Czasami rodzice dbają tylko o to, by posłać dziecko do dobrej szkoły, na naukę języka, jakiegoś sportu, kursu tańca, a nie dają świadectwa życia religijnego, nie stwarzają atmosfery sprzyjającej rozwojowi wiary, sami wręcz stronią od Boga i mają wykrzywiony obraz Kościoła. Właśnie takie duszpasterstwo dla młodzieży chcieliśmy budować: bogata oferta tych elementów dla dzieci, młodzieży, pomoc duchowa małżonkom i rodzicom, czytanie Pisma św., ogniska, pikniki, sport, sale na spotkania – tworzenie ich wspólnot i wspólnoty parafian. Co sprawia, że grupy modlitewne, wspólnoty, zespoły młodych ludzi tak chętnie powstają w naszej parafii, że mimo dużych zmian wśród mieszkańców wsi Wilkowyja – ciągłego przybywania mieszkańców spoza Wilkowyi, parafia zwiększa się, przybywa parafian w grupach. Jednocześnie trochę zmniejsza się liczba parafian w Różach różańcowych. Czy to znak czasu? – Różaniec to modlitwa tradycyjna. Prosta i łatwa, ale i trudna, wymagająca. Kto jej zakosztuje – polubi. Róże Różańcowe to również wspólnoty o utrwalonej tradycji. Poszukujący wspólnot modlitewnych, zwłaszcza młodsi, wybierają odkryte niedawno formy modlitwy i wspólnoty. Są one może bardziej przemawiające, jest inna jakość przynależności do nich, bardziej podkreślane jest poznanie się, poczucie braterstwa. U nas takimi wspólnotami bardziej zajęli się młodzi kapłani, więcej im towarzyszą, są bardziej do ich dyspozycji, co nie jest bez znaczenia. Dzięki Panu Bogu, że tak się stało – oby w tym wytrwali i w tym się umacniali. Przez to wspólnota parafialna jest bogatsza i następuje silniejsza integracja wszystkich angażujących się w to parafian. Proszę popatrzeć na przykościelne podwórko przed lub po spotkaniu takiej grupy, lub po Mszy św., na której śpiewa schola dziecięca. Jest rojno od młodszych i starszych, witają się, żegnają, przystają, rozmawiają ze sobą, a później wspólnie idą do pracy: by zawieźć dzieci na koncert, zbudować ołtarz na Boże Ciało, zorganizować piknik, odbyć próbę przed wspólnym śpiewaniem, czy pomóc komuś będącemu w potrzebie lub sobie nawzajem. I nie jest to tylko kwestia atrakcyjności. Wiem, że różaniec spełnia doskonale formę modlitwy indywidualnej, osobistej, cichej: medytacji, odmawiania modlitwy, rozmowy z Bogiem i Maryją – i to też jest dobre! Wigilia Paschalna Ojciec Jan podczas Parafiady w Rzeszowie, 2013 r. tego praca za granicą – jest często jeszcze gorzej. Są przykłady odnalezienia się, odszukania ścieżki do Boga, ale rosnąca liczba „eurosierot” – dzieci bez rodziców lub bez kontaktu z jednym z rodziców wcale nie maleje. – Może uogólnię to i tak ujmę: Ważne jest wychowanie w rodzinie. Dziecko od wczesnych lat powinno być przyprowadzane do kościoła, by to miejsce, otoczenie i środowisko było dla niego czymś naturalnym. Doskonale to widać w naszej parafii, gdy małe dzieci na procesji sypią kwiatki, dzwonią, inne śpiewają w scholi, są w służbie liturgicznej – to jest uczestnictwo. Oczywiście, potrzeba by następnie Kościół proponował ciekawe formy przekazu wiedzy religijnej, tworzył środowisko dla młodzieży, wspólnoty, do których można się włączyć, w których młodzi mogą się razem modlić, spędzać wspólnie czas, wędrować, bawić się, pielgrzymować, gdzie wzrastają w wierze, przeżywają we wspólnocie sobie podobnych swoje sukcesy i porażki, radości i smutki, mają Charyzmatem pijarów jest edukacja prowadzona we własnej szkole. Siostry pijarki już ją mają. Czy po prawie ćwierci tysiąclecia pijarzy zaczną edukację w Rzeszowie? Kiedyś tutaj była jedna z najlepszych szkół pijarskich w Europie i dzięki podręcznikom, zasadom i metodyce przygotowanej przez pijarów w Polsce, a szczególnie Ojca Stanisława Konarskiego zaczęła się w Polsce edukacja państwowa. Mamy dziś szansę na powrót do poziomu siedemnasto- i osiemnastowiecznych szkół pijarskich w Rzeszowie? – To złożona sprawa, rozmawialiśmy już kiedyś o tym (Kalasancjusz Rzeszowski, nr 1–2 /34–35/ 2015 r.). Moim pragnieniem i wszystkich polskich pijarów jest otworzenie pijarskiej szkoły w Rzeszowie, ale do tego pewnie jeszcze droga daleka. Czy spotkamy się na czterdziestoleciu parafii, jeśli wolą parafian i nowego proboszcza będzie taką rocznicę obchodzić? A może za wcześnie na świętowanie? – O obchodzeniu lat jubileuszowych jest mowa w Starym Testamencie i taka praktyka przyjęła się w Kościele. Iubilate po łacinie znaczy radować się, wyśpiewać wdzięczność. Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2015-08-17 12:52 Strona 5 KALASANCJUSZ RZESZOWSKI 5 Sądzę, że za czterdzieści lat parafii w 2016 roku trzeba będzie dziękować Panu Bogu, bo to dar. Chciałbym, jeśli tylko warunki na to pozwolą, dołączyć się do tego dziękczynienia. A co z prywatnymi zainteresowaniem, co z hobby? A może dopiero teraz będzie trochę więcej czasu na zajęcia odkładane „na potem”? – Na początku mojego kapłaństwa – od 1971 r. – moją pasją było duszpasterstwo młodzieży. Przez jedenaście lat, początkowo w salce przykościelnej, następnie w „piwnicy pod pijarami” prowadziłem lekcje religii dla, jak to się wtedy określało, szkół średnich (licea, technika, szkoły zawodowe). Na początku na katechezy przychodziło około dwustu uczniów, później było ich ponad siedmiuset. Z biegiem czasu powstało jeszcze duszpasterstwo studentów. W ciągu roku szkolnego były katechezy, niedzielne Msze św. „młodzieżowe”, w czasie wakacji rekolekcje oazowe z grupami, rekolekcje indywidualne, ze współbraćmi, była turystyka. W 1982 r. zostałem skierowany do formacji zakonników. Było mi żal zostawić młodzież, ale... Sprawując różne funkcje odbywałem wiele podróży zagranicznych: na Zachód Europy, do ZSRR, do Afryki… Dużo satysfakcji dała mi „przygoda z architekturą”: projektowanie, nadzorowanie, budowa nowych kościołów, adaptacja gmachu odzyskanego od wojska dla pijarskiego Liceum, dokończenie budowy i wystroju wnętrza Sanktuarium w Warszawie, co nieco w Rzeszowie. Radość sprawia mi przygotowywanie do druku publikacji, robienie składu, ilustrowanie wydawnictw; dlatego wobec Redakcji Kalasancjusza Rzeszowskiego bywałem tak wymagający, choć nie wszystko mi się udawało wprowadzić, ale i tak efekt jest dobry. Lubię podziwiać piękno stworzonego przez Pana Boga świata – przyrodę: góry, lasy, wodę, ogrody, sady – kocham pielęgnować drzewa, krzewy, kwiaty. Nieco wędrowałem po górach, jeździłem na rowerze (od dzieciństwa, gdy miałem 3 km do szkoły), później, z powodu urazu kolan „przerzuciłem się” na wiosłowanie. Kolekcjonuję ofiarowane mi przy różnych okazjach albumy, no i piaristica – to, co dotyczy spraw naszego zakonu, a także książki teologiczne. Teraz „na starość” planuję, zgodnie z dawną praktyką, przeczytać „od deski do deski” Pismo święte (Stary i Nowy Testament), więcej kontemplacji, pokuty; chciałbym „na emeryturze” odnowić zaniedbane więzi z rodziną, dawne przyjaźnie, relacje z byłymi uczniami, z tymi, którzy ze mną współpracowali, którym wystarczająco nie okazałem wdzięczności za współpracę i pomoc, bo trzeba było „iść dalej”. Liczę się jednak z tym, że te moje plany będą konfrontowane z rzeczywistością wspólnoty, do której będę należał i z jej potrzebami, którym na miarę możliwości będę zobowiązany czynić zadość. A może znajdzie się czas na spisanie biografii? – Uważam, że ponad moje osobiste dzieje, ważniejsze są sprawy zakonu. Chciałbym spisać ważne wydarzenia, których byłem świadkiem czy uczestnikiem, a które nie są opisane. Np. jeden z kleryków pisząc pracę magisterską prosił o opisanie jak funkcjonowało Liceum Pijarów w PRL-u. Napisałem jedynie nieco o Niższym Seminarium Duchownym, w którym byłem ucząc się w Liceum Pijarów. Mam dużą wiedzę o działalności pijarów na Grodzieńszczyźnie w ZSRR (obecnie Białoruś), o początkach naszych misji w Kamerunie, o pomaganiu przez naszą Prowincję pijarom słowackim żyjącym w ukryciu w czasach komuny, o sprowadzeniu sióstr pijarek do Polski. Na prośbę o. Henryka Bogdziewicza opracowującego działalność pijarów na Spiszu, na jubileusz Parafii w Łapszach Niżnych napisałem nieco o prowadzonych tam rekolekcjach oazowych dla młodzieży i o początkach O. Jan Taff w dniu swoich imienin w 2013 r. ośrodka rekolekcyjnego. Niedawno, zapraszając na spotkanie, przypomniały mi się dorosłe dzieci rodzin należących do Kręgu Przyjaciół Zakonu Pijarów, który w latach osiemdziesiątych założył o. Eugeniusz Śpiołek, a ja z nim współpracowałem. W czasach komuny i w stanie wojennym zaczęła działać drukarnia pijarska – drukowaliśmy potrzebne nam wydawnictwa kwalifikujące się do „drugiego obiegu”. Prowadziliśmy też w tym czasie Duszpasterstwo przez Środki Audiowizualne, Duszpasterstwo Pielgrzymkowe, uczestniczyliśmy w organizowaniu imprez niezależnej kultury chrześcijańskiej. Wszystkie te sprawy nie są udokumentowane i opisane – nie wiem, czy ktoś to zrobi, a byłoby szkoda, gdyby uszły w niepamięć. Dziękuję za wywiad, choć skłonienie Ojca do rozmowy to było trudne zadanie. Dziękuję za cztery lata z naszymi parafianami, za duszpasterstwo i za wszystkie Dzieła w parafii pw. św. Józefa Kalasancjusza. Bóg zapłać! – Również dziękuję i proszę jeszcze pozwolić mi na wyrażenie szerszych podziękowań, choć ogólnie, bo trudno wyliczać wszystkie Osoby i wszystkie okoliczności. Będąc w Rzeszowie odbierałem wiele dobra od tych, którzy ze mną blisko współpracowali i od tych, z którymi spotykałem się w relacjach duszpasterskich czy „urzędowo”, sporadycznie, którzy z dystansu obdarzali mnie dobrem. A więc: Współbracia zakonni, Osoby posługujące w kościele, angażujący się dobrowolnie w różne prace, przynależący do różnych wspólnot parafialnych, modlący się ze mną i za mnie, dzieci, młodzież, dorośli, chorzy, instytucje, wolontariusze, spotykani oficjalnie czy przypadkowo, Parafianie, Goście naszej parafii; wszystkim z którymi przemierzyliśmy wspólnie ten krótki odcinek drogi życia – wszystkim Wam: Bóg zapłać! Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 6 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:53 Strona 6 RZESZOWSKI W pracy duszpasterskiej dużą wagę przywiązywałem do jakości dekoracji liturgicznych. Zdjęcia ołtarzy, szopek Bożonarodzeniowych, Grobów Pańskich aranżowanych przeze mnie stworzyłyby ładną galerię. Przez cały czas przychodziło mi też współpracować z zespołami muzycznymi towarzyszącymi liturgii. Pierwszym, w latach siedemdziesiątych XX wieku, w Parafii Najświętszego Imienia Maryi w Krakowie-Rakowicach był zespół Pojednanie. W jego skład wchodzili sławni obecnie muzycy: Tomasz Lida – dyrygent, skrzypek, kompozytor (na zdjęciu ze skrzypcami), Antoni Dębski – organy, współpracownik wielu muzyków jazzowych i artystów, Janusz Wroński z zespołu Wawele, Olek Uchwat – gitara, śpiewali Renata i Staszek. Zespół cieszył się dużą popularnością. Na Msze święte z jego udziałem przychodziły tłumy. Znany obecnie ks. prof. Dariusz Oko, który uczestniczył w prowadzonych przeze mnie lekcjach religii dla licealistów, w książce Moje Życie, opisując swoje wyjście z kryzysu wiary, wspomina: Zapamiętałem, że w mojej parafii ojców pijarów grał na Mszach dla młodzieży zespół bigbitowy i to mi się wtedy bardzo podobało. Nigdy tak naprawdę do końca nie wiadomo, w jaki sposób spotykamy na swojej drodze Boga, i jak On w naszej duszy działa. Na zdjęciu zespół podczas koncertu w bazylice ojców dominikanów w Krakowie, po Mszy św. dla studentów w 1976 r. Podtrzymywałem Tomkowi nuty – nie dorobiliśmy się kompletnego i dobrego sprzętu. Prócz zespołu założyłem też w Krakowie scholę liturgiczną. Prowadziła ją Danuta (nazwiska nie pamiętam), studentka krakowskiej Wyższej Szkoły Muzycznej. Zdjęcie zrobione jest „na pożegnanie” w czerwcu 1982 roku, gdy po jedenastu latach pracy z młodzieżą w Krakowie zostałem przeniesiony do Łowicza. Piękne stroje Krakowianek pochodzą „z darów z Zachodu”, które (żywność, lekarstwa, odzież…) rozdawane były w kościołach, szczególnie w stanie wojennym. Przygotowywane z nich w Duszpasterstwie Akademickim paczki żywnościowe przekazywane były rodzinom internowanych do zawiezienia do ośrodków odosobnienia, m.in. do Załęża, choć wtedy nie bardzo wiedziałem, gdzie to jest. Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2015-08-17 12:53 Strona 7 KALASANCJUSZ RZESZOWSKI 7 Podczas mojego dwunastoletniego pobytu w Warszawie działało wiele śpiewających grup. Pożegnalne zdjęcie ze scholą dorosłych w 2011 r. i najmłodsza scholka, którą prowadziła nazaretanka Siostra Miriam. Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 8 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:53 Strona 8 RZESZOWSKI Parafialny chór „Kantylena” śpiewa podczas procesji Bożego Ciała w 2014 r. Sam dobrym śpiewakiem nigdy nie byłem, natomiast pewnie „dostrzeżone na tym polu zasługi” spowodowały, że na znajdującym się w galerii prowincjałów pijarskich w Krakowie portrecie, mój następca (też jt), w poczuciu humoru, zasugerował namalowanie mnie dzierżącego w ręku śpiewnik z nutami. Inni prowincjałowie mają Pismo św., Brewiarz, krzyż, różaniec… (jt) Wielokopoleniowy zespół wokalny podczas procesji Bożego Ciała w 2015 r. Najliczniejsza grupa śpiewająca w Rzeszowie, Mały Chór św. Józefa Kalasancjusza żegna Ojca Proboszcza Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2015-08-17 12:53 Strona 9 KALASANCJUSZ RZESZOWSKI 9 Obszerne fragmenty homilii wygłoszonej 28 czerwca 2015 r. przez ojca Piotra Jałakę SP, misjonarza w Chile, spisał Igor Witowicz Jestem pod niesamowitym wrażeniem… Dwa lata nieobecności i widzę, że Rzeszów jest płodną ziemią… (O. Piotr mówił to, patrząc na spore grono dzieci i młodzieży – I.W.) Płodną również misyjnie, bo wydajecie drugiego misjonarza, który jedzie do Chile (czyli ojca Janusza Furtaka SP – I.W.). Jestem pełen emocji od samego rana, bo dzisiejszy dzień jest wyjątkowy. Dopiero przedwczoraj, w piątek, przyleciałem z Chile, po długiej nieobecności w naszym kraju, bez naszego – polskiego języka, nie widząc takich tłumów w kościele, nie słysząc organów, nie słysząc takiej scholi, w której jest tak dużo dzieci i młodzieży śpiewającej. To jest coś niesamowitego. To daje wielką radość. My w Chile jesteśmy parę kroków wstecz, ale biegniemy za wami. Mamy też scholę, ale na razie śpiewa w niej tylko kilkoro dzieci. Nie mamy i nie będziemy mieć organów, dlatego, że tutaj królują zupełnie inne rytmy – bardziej pasują do nich gitary i kastaniety, jest inaczej. Inaczej - nie znaczy gorzej, ale często nie jest wystarczająco. My często tam na misjach żyjemy dużo bardziej ubogo. Jest wielka przepaść między bogatymi, klasą średnią i tymi, którzy niczego nie mają… Jako misjonarze pomagamy ubogim dzieciom i młodzieży, żeby mogli się trochę wznieść ponad tę materialną nędzę, żeby mogli nauczyć się czegoś więcej, żeby mogli otrzymać lepszą pracę… To nie jest łatwe. Trudno nam to sobie wyobrazić, ale w Chile dzieci często nie mają w domu ani jednej książki, bo niewielka książka w przeliczeniu na nasze pieniądze kosztuje 200 złotych. A jeżeli mama takiego dziecka zarabia np. około 600 złotych, to oczywiście książki nie kupi. Owszem, są biblioteki, ale tylko w większych miastach, na wsiach ich nie ma. Dzieci często przemierzają wiele kilometrów, by dojść do szkoły. Często idą na przełaj, w błocie, bo nie ma dróg takich jak w Europie… Szkoły nie są takie jak nasze, nie mają korytarzy, z sal wychodzi się na podwórko, wszystkie przerwy dzieci spędzają na zewnątrz. Kaplica w Chocol Ojciec Piotr z zapałem opowiada nam o Chile… Od kilku miesięcy jestem proboszczem w małej wiosce na południu Chile o nazwie Curarrehue. Mam trzy tysiące parafian i oprócz kościoła parafialnego mamy 20 kaplic dojazdowych. Do najdalej położonej kaplicy mamy 60 km. I te 60 kilometrów pokonuję częściowo samochodem, a częściowo pieszo, po górach, dolinach, po łąkach, na których pasą się świnki, krowy, owce i barany… Niektórych kaplic szukam dosyć długo, bo są ukryte z dala od dróg. Tylko kościółek parafialny jest naprawdę ładny, zbudowany z drewna. Kaplice są bardzo ubogie, bardzo biedne, sklecone z płyt i dykty, nie mają witraży, często nie mają okien. I tam się modlimy. Ludzie się zbierają, tworzą też schole i zespoły muzyczne, dużo prostsze niż w Polsce, bez instrumentów, bez mikrofonów, ale śpiewają, wielbią Pana Boga, chcą i mają potrzebę bycia blisko Pana Boga. Kiedy rozpocząłem pracę w mojej nowej parafii, w niedzielę odprawiana była tam tylko jedna Msza święta. Zaproponowałem wprowadzenie dodatkowych Mszy św. w tygodniu i adoracji Najświętszego Sakramentu. Zapytałem parafian, czy mamy monstrancję. Chwilę się zastanawiali i jeden z nich przyznał, że kiedyś było coś takiego, ale w wyniku trzęsienia ziemi potłukło się i pogięło… Zaczęliśmy szukać i rzeczywiście znaleźliśmy mocno zniszczoną monstrancję… Powiedziałem, że mimo to, że monstrancja nie jest piękna, wystawienie Najświętszego Sakramentu odbędzie się. Ludzi w kościele była Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 10 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:53 Strona 10 RZESZOWSKI Jeden z wulkanów w pobliżu Curarrehue garstka, ale przyszli. W pewnym momencie jakaś staruszka zaczęła niemiłosiernie płakać i nagle krzyczy na cały kościół: „Jezu! Jezu w białym chlebie! Nie widziałam Ciebie w ten sposób od 50 lat!” To było niesamowite. Kobieta po 50 latach po raz kolejny uczestniczyła w wystawieniu Najświętszego Sakramentu. Dla niej było to niesamowite doświadczenie religijne. My często w polskim kościele mamy wszystko, mamy nabożeństwa, mamy tabernakulum, mamy piękne monstrancje, ale tak do tego przywykliśmy, że często już tego nie zauważamy, nie doświadczamy tego tak mocno. Nieprawdopodobne jest to, jak ci ludzie na nowo odkrywają Boga. Ta radość, błysk w oczach, te łzy, te emocje, które się rodzą, to wszystko jest niezwykłe… Ci ludzie często nie wiedzą, kim jest Bóg, w którego wierzą. Oni często nie potrafią Go nazwać, bo nikt ich tego nie uczył. Tam nie ma teologów, ludzi przygotowanych do nauczania religii. Podstawowe prawdy wiary przekazuje dzieciom jakaś pani, która od swojej babci słyszała coś o Panu Bogu i powtarza to później dzieciom. Dzieci też często nie znają Pana Boga, ale mają potrzebę wiary. Przychodzą do kościoła, pytają, szukają, z niesamowitym zainteresowaniem słuchają historii o Panu Bogu, bo nie mają książek, nie mają Biblii w domu, nie mogą jej sobie po prostu wziąć z półki i przeczytać. My mamy taką możliwość, ale czy to robimy, czy chcemy? Teraz mamy w Chile zimę, a w tej części kraju, gdzie jest moja parafia, zimy są dosyć chłodne, z kilkustopniowym mrozem i śniegiem. W kaplicach i kościele parafialnym nie mamy porządnego ogrzewania, nie ma kaloryferów, są tylko małe piecyki na drewno. Mimo to, mimo tak trudnych warunków, ludzie przychodzą, by się pomodlić. Jeden z byłych proboszczów, moich poprzedników, nauczył ich pięknej zasady: „Pan Bóg dał nam dwie ręce, aby służyć innym. Kiedy przychodzisz do kościoła, staraj się, by te ręce nie były puste. W jednej ręce przynieś coś dla Pana Boga, dla kościoła, a w drugiej ręce przynieś coś dla bliźniego”. I słuchajcie, przed ołtarzem zawsze stoją dwa duże kosze. Ludzie przynoszą w jednej ręce jakieś gałęzie i kawałki drewna, żeby ogrzać kościół. W drugiej ręce niosą na przykład worek ryżu, trochę mąki. Później to wszystko zbiera się i dzieli wśród najbardziej potrzebujących w parafii. To jest niesamowite, bo przecież oni sami bardzo często nie dojadają, nie mają za wiele, ale się dzielą, Krajobraz po opadnięciu pyłu wulkanicznego… Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2015-08-17 12:53 Strona 11 KALASANCJUSZ wiedzą, że są ci, którzy są w jeszcze gorszej sytuacji, którzy naprawdę nic nie mają. Gdybym wystawił tutaj tę monstrancję, zniszczoną, pokrzywioną, z rozbitą szybką, myślę, że wielu z nas byłoby bardzo zniesmaczonych, powiedziałoby: Jak to tak? To brak szacunku do Pana Boga! Ta staruszka widząc monstrancję nie skupiła się na stronie zewnętrznej, ona zobaczyła Boga! Boga, którego nie widziała w ten sposób przez wiele lat. Dlaczego ci ludzie szukają Boga? Dlaczego pytają, szukają sensu tego, co ich otacza? Odpowiedź nasuwa się sama. Otóż mieszkam wśród moich Indian w przepięknej miejscowości położonej w górach między trzema wulkanami. 40 kilometrów od domu, po lewej stronie, jest czynny wulkan, po prawej stronie w odległości około 20 kilometrów mam też czynny wulkan, naprzeciwko domu jest trzeci, na szczęście wygasły wulkan. Wyobraźcie sobie: środek nocy, ciemno, nagle rozlega się wielki hałas, wyglądasz przez okno i widzisz słup ognia wyskakujący z wulkanu na wysokość 11 kilometrów. W internecie czytałem opisy erupcji rozżarzonej lawy, wszyscy pisali o spektakularnym wybuchu. Tak, był to bardzo spektakularny wybuch, zwłaszcza dla żyjących tutaj ludzi, którzy stracili bydło, domy, plony, stracili wszystko. My często podziwiamy wulkany jako zjawiska przyrody, ale dla tych ludzi wulkan oznacza często śmierć. Ludzie żyją tutaj bardzo ubogo, średnio zarabiają ok. 100 tys. peso (równowartość ok. 560 zł – I.W.), książka kosztuje 20 tys. peso, lekarstwo na miesięczną kurację kosztuje ok. 50 tys. peso. Jak ludzie mają się leczyć, jeśli nie starcza im nawet na jedzenie? W jaki sposób ludzie ci mogą wesprzeć drugiego człowieka i kościół? Coraz częściej parafianie przychodzą do proboszcza z prośbą o poratowanie. Jak proboszcz ma pieniądze, to da, ale czasem i on nie ma… Na tacę ludzie dają 10 peso, czyli jest to nasze 5 czy 10 groszy. Ja nie mówię, że to mało, dla nich jest to bardzo dużo, bo za te pieniądze można kupić bułkę… Oni są niesamowici, ale są też ludźmi potrzebującymi pomocy. Muszę jeszcze opowiedzieć o wybuchu innego wulkanu, oddalonego od naszego domu o 300 kilometrów. Wybuchł spektakularnie, bez lawy, ale za to z popiołem. Budzę się. Wydawało mi się, że jest środek nocy, wszędzie ciemno. Okazuje się, że jest godzina 9.00 rano, za oknem nie było widać kompletnie nic. Dotarły do nas pyły wulkaniczne z tego odległego wulkanu. To jest tak jak mgła, tylko że mgła jest biała, a pył wulkaniczny jest czarny. Słońce tego dnia zaczęło się przedzierać około godziny pierwszej po południu. Opadający pył przykrył wszystko grubą warstwą. Źródła wody zostały skażone, a kiedy spadł deszcz, pył wulkaniczny zamienił się w skałę. Zostaliśmy na kilka tygodni bez wody. Ani się umyć, ani napić… Można było oczywiście kupić wodę, ale trzeba było mieć pieniądze. Nie masz pieniędzy – nie masz wody. Nie masz wody – nie masz życia. Ale pomimo tych wszystkich trudnych sytuacji, oni nie tracą pogody ducha, nie tracą nadziei, potrafią z niczego zrobić coś. Ale potrzebują pomocy… Teraz poszukujemy możliwości zbudowania studni głębinowej, żeby mieć zabezpieczenie na wypadek wybuchu wulkanu. Musimy się teraz lepiej przygotować. Dlatego nie wstydzę się prosić, bo proszę nie dla siebie, ale dla tych ludzi, którzy tam mieszkają, żeby pomóc im zorganizować życie, również życie religijne. Na zakończenie jeszcze jedna historia: mój pierwszy dzień w nowej parafii. Przyjeżdżam, odprawiam Mszę świętą w pierwszą niedzielę po Zmartwychwstaniu Pana Jezusa. Święto to nazywa się tam Cuasimodo, wszyscy się bawią, tańczą, wychodzą na ulice. W ten dzień po Mszy świętej proboszcz ma obowiązek odwiedzić wszystkich RZESZOWSKI 11 Most linowy, po którym o. Piotr przechodzi nad rzeką do jednej z parafialnych kaplic chorych w parafii. Po Mszy św. wychodzę z kościoła, patrzę i okazuje się, że owszem, mam odwiedzić chorych, ale konno. Wyszedłem, popatrzyłem na tego biednego konia i mówię: „Coś ty takiego zrobił, że ci kazali mnie wozić?” Ale udało się, odwiedziliśmy wszystkich chorych. Cieszę się niezmiernie, że jestem z wami. Ojciec Janusz słucha tych wszystkich historii i mówi: „Boże, w co ja się wpakowałem?” Ale trzeba zaufać, zawierzyć, bo Pan Bóg może posłużyć się nami w niesamowicie pięknych dziełach. Trzeba zaufać, trzeba iść. Bardzo dziękuję wam za modlitwę, którą bardzo mocno odczułem przez te ostatnie lata. Byłem w tej samej sytuacji, w której jest teraz ojciec Janusz. Wyszedłem z Rzeszowa nie znając języka hiszpańskiego, rzucono mnie na głęboką wodę, przed wielki tłum ludzi … I ojciec Janusz ma teraz jechać do Hiszpanii, też nie zna języka, ale ja mu powiedziałem, że mam wsparcie, wiem, że ludzie się za mnie modlą, że w każdy wtorek i czwartek są osoby, które się wytrwale modlą. To jest naprawdę ogromna pomoc. Proszę was, wspierajcie także ojca Janusza, bo to jest niesamowicie ważne, żeby czuł, że ma zaplecze, że ktoś go wspiera, by mógł tam robić rzeczy wielkie. Bóg daje łaskę nauczenia się tego wszystkiego, co jest potrzebne. Słuchajcie, niedawno nie znałem języka hiszpańskiego, teraz po półtora roku głoszę kazania, rekolekcje, jeżdżę po różnych szkołach… Módlcie się za nas! Jeszcze raz dziękuję! Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 12 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:53 Strona 12 RZESZOWSKI „Przyjechaliśmy do Kacwina i ta historia się tu zaczyna...” Słowa piosenki jednej z naszych kolonijnych grup bardzo trafnie wpisuje się w obraz wspomnień wakacyjnego wyjazdu. Dwa autokary, ponad 70 osób podzielonych na sześć grup, przepiękne widoki i prażące słońce dopełniły klimat obozu. Upał był nam jednak niestraszny i udało się zrealizować program zakładający wizytę na Słowacji, wejście na Trzy Korony, wycieczkę do Zakopanego i Niedzicy, baseny Panorama Kacwina termalne w Białce Tatrzańskiej, zabawę w parku linowym, rejs gondolą po Zalewie Czorsztyńskim, budowanie tamy na rzece czy turnieje piłkarskie. Popołudnia upływały nam na zajęciach w grupach, warsztatach teatralnych i plastycznych. Był też czas na gry planszowe, fińskie kręgle i wiele innych atrakcji. Czasu brakowało tylko na nudę. O nasz rozwój duchowy dbało dwóch Ojców: o. Dawid i o. Mariusz, którym bardzo dziękujemy za zorganizowanie kolonii, ich zaangażowanie i pomoc. Wszyscy wychowankowie zasłużyli na miano „kolonistów z klasą”. Najmłodsi bardzo dzielnie znosili rozłąkę z rodzicami, a ci trochę starsi byli dla nich wzorem i pomocą w trudnych chwilach. Jak nikt potrafili też rozśmieszyć i poprawić humor oraz strzelać gole. Raz jeszcze wielkie brawa dla wszystkich i do zobaczenia za rok. Barbara Tarnawska Grupa dziewczynek z opiekunką, Basią Tarnawską Jan Paweł II dał wyraz wielkiego umiłowania dla sportu, ukazał chrześcijański sens aktywności sportowej i postawił jasne wymagania zawodnikom. Sam był wielkim kibicem sportu i sam go uprawiał. Ludziom młodym mówił: Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Wszyscy wiemy, jak ważny jest sport, zwłaszcza dla naszych dzieci. Sport uczy właściwego wychowania. Sport uczy, jak żyć w grupie. W grupie sportowej zawodnik znajduje możliwość wzrastania i dojrzewania. Z tej perspektywy sport odkrywa takie wartości jak radość, przyjaźń i szlachetność, które później wykorzystujemy w codziennym życiu. Sport pomaga także przezwyciężać trudne sytuacje życiowe – konflikty z rówieśnikami, problemy szkolne, zawodowe czy rodzinne. I z tą myślą pojechałem do Kacwina, gdzie głównym moim celem było, aby dzieci miały możliwość poznania różnych dyscyplin sportowych, czynnego uczestniczenia w nich i spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu. Ośrodek w Kacwinie stwarzał w stu procentach warunki do realizacji tego zadania. Dużo zieleni wokół budynku, boisko do siatkówki, no i najważniejsze – pełnowymiarowe, świetnie przygotowane boisko do gry w piłkę nożną, należące do Klubu „Błyskawica Kacwin”. W tym miejscu dziękuję Prezesowi Klubu za możliwość nieodpłatnego korzystania z tego obiektu. Już w pierwszym dniu kolonii rozłożyliśmy boisko do ringo i mini boisko do piłki nożnej, a ojciec Mariusz zajął się budowaniem toru łuczniczego. Z tych wszystkich atrakcji korzystaliśmy codziennie. Najstarsza grupa chłopców zorganizowała także plac do gry w piłkę ręczną, ucząc jej zasad swoich młodszych kolegów. Miło było popatrzeć, jak starsi koledzy angażują się i pomagają młodszym. W innych sytuacjach, na przykład na basenach w Białce Tatrzańskiej, także pokazali, że można na nich polegać. Za tę inicjatywę i wzorowe zachowanie serdecznie im dziękuję – tak trzymać! Do rywalizacji sportowej włączyła się kadra wychowawców, grając mecz w siatkę z uczestnikami kolonii. Mimo dobrej postawy – przegraliśmy 1:3. W pełni korzystaliśmy także z boiska piłkarskiego, na którym – przy wysokiej frekwencji – zorganizowałem pięć treningów piłkarskich. Oprócz chłopców w treningach uczestniczyła także jedna dziewczynka , którą muszę pochwalić za odwagę, zaangażowanie i czysto piłkarskie umiejętności. Brawo Marysia!!! Mieliśmy także okazję rozegrać sparing z miejscową drużyną. Niestety przegraliśmy, ale nie wynik był najważniejszy… Każda porażka uczy nas i motywuje, niejedna sportowa gwiazda 100 razy przegrała, aby później wygrywać… Z czystym sumieniem powiem, że naprawdę rosną nam młode talenty. Oby nie zmarnowali tego, co już mają. Na wyjazd przygotowałem się także teoretycznie, chciałem wszystkim pokazać historię dwóch dyscyplin: piłki nożnej i siatkówki. Udało mi zrobić tylko jeden pokaz slajdów – zakończony konkursem – o historii piłki nożnej. Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2015-08-17 12:53 Strona 13 KALASANCJUSZ Prezentacja ta miała motto: Wiara czyni cuda. Sami wiemy, jak często za szybko ją tracimy i nie udaje nam się zrealizować naszych planów. W tym miejscu warto zacytować Napoleona Bonaparte: Jeśli ktoś stracił pieniądze, nic nie stracił. Jeśli ktoś przegrał bitwę i stracił wojsko, mało stracił. Jeśli ktoś stracił wiarę, wszystko stracił. Kolonia w Kacwinie dobiegła końca, 11 dni minęło bardzo szybko. Po niej przyszedł czas refleksji i samooceny, którą pozostawiam uczestnikom. Przy okazji chciałbym podziękować moim koleżankom i kolegom z kadry wychowawczej, bez nich nie zrobiłbym tego, co sobie zaplanowałem. Mimo, że wykonywali ciężką pracę podczas tego wyjazdu, to znajdywali dla mnie czas Tradycją ubiegłych lat się stało, że pierwsze tygodnie wakacji to czas wspólnego wyjazdu na odpoczynek dzieci i młodzieży z naszej parafii. Tym razem miejscem naszej kolonii był Kacwin w Pieninach Spiskich. Jedenaście wspólnych dni, to czas bogaty w nowe doświadczenia. Był czas na odpoczynek, wspólną zabawę, wędrówki górskie, niezapomniane rozgrywki sportowe oraz kształtowanie swojego ducha i charakteru. Dzień rozpoczynaliśmy i kończyliśmy wspólnym spotkaniem oraz modlitwą, a jego centrum stanowiła Eucharystia. Bardzo dziękuję wszystkim uczestnikom za czas wspólnego wyjazdu i przede wszystkim kadrze, wychowawcom i animatorom, którzy z sercem pełnym miłości, cierpliwości i zapału podjęli się trudu opieki nad dziećmi i organizacji odpoczynku. Byli wśród nich: o. Mariusz Rabczak, Agata Chmiel, Agnieszka Rycko, Elżbieta Tarnawska, Barbara Tarnawska, Maria Tarnawska, Katarzyna Wis, Jakub Malec, Damian Ruszel i Grzegorz Stęchły. Bardzo dziękuję i zapraszam za rok… Może na Pomorze? RZESZOWSKI 13 i pomagali mi w realizacji moich pomysłów. Dziękuję także ojcu Dawidowi i ojcu Mariuszowi za to, że umożliwili mi sprawdzenie się w nowej dla mnie roli. Przed wyjazdem słyszałem od kolegów, że zmarnowałem dwa tygodnie urlopu, bo przecież pojechałem z pracy do pracy. Nic bardziej mylnego. To był dla mnie najlepiej wykorzystany urlop w życiu. Bo przecież, jak mówił Jan Paweł II: Bogatym nie jest ten, kto posiada, lecz ten, kto daje. PS. Na kolonii dzieci mówiły do mnie trenerze, a kadra – Pan Brameczka. Ciekawy jestem, dlaczego? Grzegorz Stęchły W upalne dni rzeczka dawała wszystkim dużo radości O. Dawid Borkowski SP Widok z Trzech Koron, mimo mgiełki, niezapomniany W parku miniatur w Niedzicy zobaczyliśmy Jana Pawła II siedzącego pod szczytem Giewontu Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 14 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:53 Strona 14 RZESZOWSKI Dużym zainteresowaniem w naszej parafii cieszą się „Wakacje w mieście”, w których uczestniczy około trzydzieścioro dzieci. Stałym punktem naszych cotygodniowych spotkań są „poniedziałkowe przedpołudnia sportowe”, podczas których dzieci grają w ringo oraz unihokej. W kolejne dni wychodziliśmy do parku trampolin „Happy Jump”, parku linowego „Expedycja”, centrum rozrywki „Fantazja” i do kręgielni „Kula”. Wszystkie atrakcje cieszyły się dużym zainteresowaniem oraz sprawiały dzieciom wiele radości. Dla najmłodszych kule były trochę za ciężkie... Nauka gry w bilard w kręgielni „Kula” W dniach od 18 do 23 lipca 2015 r. dziewięć osób wraz z o. Mariuszem wyjechało do Bolszewa, aby wziąć udział w Pijarskiej Szkole Wolontariatu w ramach przygotowań do Światowych Dni Młodzieży, które odbędą się w 2016 roku w Krakowie. Dla niektórych z nas była to kontynuacja Pijarskiej Szkoły Lidera, która odbyła się w maju br. W przyszłym roku tydzień przed ŚDM do Bolszewa przyjedzie młodzież pijarska z całego świata, a naszym zadaniem będzie pomoc i organizacja tego ważnego czasu, potrzebowaliśmy więc wcześniejszego przygotowania. Wyjechaliśmy z Rzeszowa w piątek wieczorem, a w sobotę o godzinie 16.00 zameldowaliśmy się na miejscu. Zaraz po kolacji i spotkaniu wprowadzającym udaliśmy się na plebanię, żeby odpocząć przed pierwszym pełnym dniem w Bolszewie. Od soboty zaczęliśmy naukę w 3 modułach: pedagogiczno-pastoralnym, teologiczno-pastoralnym i techniczno-organizacyjnym, oddzielnie liderzy i wolontariusze. Na pierwszym – poznaliśmy strategie motywacyjne i komunikaty motywujące do współpracy, dowiedzieliśmy się, jak budować ducha grupy, liderzy przeprowadzili także scenariusze dylematów moralnych w specjalnych grupach z wolontariu- Wspólne zdjęcie miłośników trampolin szami. Drugi moduł, teologiczno-pastoralny, wprowadził nas w idee ŚDM w wymiarze służby drugiemu człowiekowi, doświadczyliśmy Boga w sakramencie pokuty i pojednania, analizowaliśmy przypowieści, dowiedzieliśmy się także więcej o osobie św. Józefa Kalasancjusza. Trzeci moduł nauczył nas organizacji czasu wolnego i pedagogiki zabawy. Podczas pobytu na Kaszubach uczestniczyliśmy w trzech grach terenowych w Bolszewie, Wejherowie i Trój- Wolontariusze przed kościołem w Bolszewie Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2015-08-17 12:53 Strona 15 KALASANCJUSZ RZESZOWSKI 15 mieście. Było to nie tylko zabawne, ale również pouczające i wymagało od nas pewnej wytrwałości, aby w deszczu szukać kolejnych punktów z naszej listy. W grze w Bolszewie została sprawdzona nie tylko nasza znajomość języków obcych oraz hymnu „Błogosławieni Miłosierni”, ale również takie aspekty jak kultura osobista i umiejętność pracy zespołowej. Wszyscy wypełniliśmy ankiety, dzięki którym zostaniemy przydzieleni do jednej z 9 specjalnych sekcji (medialno-promocyjnej, kulturalnej, logistycznej, językowej, sportowej, muzycznej, ewangelizacyjno-formacyjnej, zakwaterowania i wyżywienia), w których będziemy się spotykać i pracować przez cały rok, aby kolejnego lata być gotowym na przyjęcie setek osób w Bolszewie. Przez 6 dni ciężko pracowaliśmy i świetnie się bawiliśmy podczas przygotowywanych przez nas pogodnych wieczorów − teraz z niecierpliwością czekamy na ŚDM. Maria Tarnawska W dniach od 25 lipca do 31 lipca młodzież pijarska z Rzeszowa uczestniczyła w „Międzynarodowym Spotkaniu Młodzieży” – Piarist Youth Meeting – z różnych pijarskich placówek. Tegoroczne spotkanie młodych odbyło się w uroczym miasteczku Horn w Austrii. W spotkaniu brała udział młodzież z siedmiu krajów: Austrii, Białorusi, Słowacji, Polski, Ukrainy, Włoch i Węgier. Hasło bieżącego #pym2015 brzmiało „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Otwarcie #pym2015 rozpoczęło się prezentacją grup w auli szkolnej. Codziennie uczestniczyliśmy w modlitwach, a dokładnie w nabożeństwach kalasantyńskich. Każdy z nas przyporządkowany został do grupy międzynarodowej. Dzięki tym grupom mogliśmy podszkolić się w znajomości języków obcych, w szczególności języka angielskiego. Poprzez różne gry i zabawy członkowie grup międzynarodowych mogli się lepiej zintegrować. Mieliśmy okazję odwiedzić klasztor Ojców Benedyktynów w Altenburgu, zobaczyć zamek w Rosenburgu, zwiedzić cudowny Wiedeń i urocze miasteczko Horn. Organizatorzy zadbali o nasze potrzeby fizyczne i przygotowali dla wszystkich uczestników międzynarodowe rozgrywki sportowe, wyjście na basen i najNasza pijarska młodzież z Ciocią Gabrysią w ogrodach Pałacu Schönbrunn we Wiedniu mniej oczekiwane wyjście do parku linowego. Podczas tegorocznego #pym2015 odbywały się bardzo różne warsztaty, m.in.: muzyczne, artystyczne, ewangelizacyjne, taneczne. Wierny Rzeszów nie opuścił swojej niezastąpionej Cioci, pani Gabrieli Wąsacz i dołączył do jej chóru. Oprócz spotkań w grupach, modlitwy i zwiedzania nie zabrakło najlepszego punktu programu, czyli tańców pijarskich. Tegoroczne spotkanie młodzieży pijarskiej w Horn było niesamowitym doświadczeniem dla każdego z nas. Umocnił nas Duch Święty i zwiększyliśmy swój bagaż niezapomnianych wspomnień. Uczestnicy #pym2015 w kościele Ojców Benedyktynów w Altenburgu Pozdrawiam! Angelica Zych Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 16 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:53 Strona 16 RZESZOWSKI Dziecko nie jest zlepkiem komórek, Polacy nie są zlepkiem zastraszanych jednostek, którym wszystko da się wmówić bądź narzucić. Politycy przypisują sobie rolę Pana Boga – to wiadomo od dawna. Dla celów panowania nad „elektoratem”, który musi ich co cztery lata wybierać, ale czasem się elektorat buntuje i wybiera kogoś innego – bezczelność! – trzeba sobie wyborców podporządkować. Trzeba wyborcom mówić o zaspokojeniu ich potrzeb, o wprowadzaniu dla nich postępu, zwłaszcza w medycynie i o obciachu, gdyby tego nie mieli. Konieczna jest zmiana znaczenia słów, przypisanie im nowych znaczeń. To przecież zlepek komórek! Życie człowieka podlega ochronie od poczęcia do naturalnej śmierci, czyli od poczęcia jest się człowiekiem w rozumieniu prawa stanowionego – w Konstytucjach chyba wszystkich państw. W naszej też. Ale do celów in vitro żyjący – i podlegający ochronie od poczęcia człowiek – jest „zlepkiem komórek”. Kłamstwo. Zamrozić na 5 lat przed wylaniem „zlepek komórek” jest łatwiej – gdy się w to kłamstwo uwierzy – niż zamrozić na 5 lat i zabić małego, żyjącego człowieka w fazie embrionalnej. Prawa człowieka ustanawiamy sami! Zaczęto o nich mówić po przyjęciu chrześcijaństwa, bo tylko wobec Boga ludzie są równi. Dwadzieścia wieków wcześniej dla ówczesnych „autorytetów” i „wielkich ludzi” było to pojęcie absolutnie nie do przyjęcia! O prawa człowieka, każdego – nawet małego, nawet biednego, nawet nienarodzonego – tylko katolicy ciągle upominają się wbrew obecnym „wielkim” ludziom. I prawu stanowionemu i zwyczajowemu… To dlatego w Indiach katolicy szerzący prawa człowieka i godność osoby ludzkiej są znienawidzeni przez „prawdziwych” Hindusów do dziś podtrzymujących podział kastowy w swoim, „demokratycznym”, kraju. Przeciw Matce Teresie z Kalkuty, bo traktowała Hindusów „niedotykalnych” – jak ludzi… In vitro leczy bezpłodność! Tak jak noszenie okularów nie leczy oczu, tak samo in vitro nie leczy niepłodności. Bezpłodność męża, bezpłodność żony nie ustępuje po zapłodnieniu pozaustrojowym metodą in vitro. Nie ma w ustawie innych – leczących bezpłodność metod – jest zapewnienie finansowania ze środków publicznych tylko in vitro. Jeśli zapłodnienie pozaustrojowe nie leczy bezpłodności, to i finansowanie tego „leczenia” i prawo do „leczenia” za publiczne pieniądze dla partnerów, nie związanych małżeństwem, traktowanych jako „chorych” jest fałszem. Ale jest nazywane „leczeniem”, bo tak orzekła – w głosowaniu – Światowa Organizacja Zdrowia. Organizacja postępowa. Małżonkowie mają „prawo do dziecka”, mają prawo reprodukcyjne! To naprawdę nie jest język miłości, to jest język egoizmu i roszczeń do własności. Dziecko nie jest czymś należnym, ale jest darem. Największym darem małżeństwa jest osoba ludzka. Dziecko nie może być uważane za przedmiot własności, za coś, do czego prowadziłoby uznanie rzekomego „prawa do dziecka”. W tej dziedzinie jedynie dziecko posiada praw- dziwe prawa: prawo, by być owocem właściwego aktu miłości małżeńskiej rodziców i jako osoba od chwili swego poczęcia mająca również prawo do szacunku (KKK 2378). Żadne ludzkie życie – realne czy potencjalne – nie może być wykorzystywane do tego, czy powoływane do istnienie tylko dlatego, aby zaspokoić naszą najlepszą nawet ludzką potrzebę czy pragnienie. Nie można powoływać do istnienia żadnego życia ludzkiego po to, aby zaspokoić potrzebę wpisaną w inne ludzkie istnienie. W przeciwnym razie traktujemy to właśnie ludzkie istnienie, które powołujemy do życia instrumentalnie, przedmiotowo. Posługujemy się nim dla naszego własnego dobra – o. Jan Pyda, dominikanin. Dajemy życie, dajemy dzieci! Umieszczenie w macicy matki jednego, zwykle dwu spośród sześciu żyjących malutkich ludzi, embrionów, kosztem pięciu czy czterech pozostałych, żyjących, ale skazanych na 5 lat w ciekłym azocie, a potem na śmierć – jest „kosztem metody in vitro”. Zwykle dopiero czwarta próba jest udana. Czy tworzenie jednego życia z warunkiem zabicia pięciu innych jest dopuszczalne? Bo jest zgodne z ustawą? Każda ustawa jest lepsza od braku ustawy! Nie mieliśmy ustawy i nie wiedzieliśmy, czy zabicie pięciu małych ludzi jest lepsze od zabicia siedmiu? Nie mieliśmy ustawy i nie wiedzieliśmy, czy 5 lat przechowywania w ciekłym azocie to dużo czy mało? A co potem? 10 lat w ciekłym azocie. Albo 25 lat. W Europie, z wyjątkiem Wielkiej Brytanii, eksperymenty na „małych ludziach” są zakazane. Na razie… Według Ministerstwa Zdrowia w ramach Programu „Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego na lata 2013–2016” przez ostatni rok „powstało” ok. 46062 nadliczbowych zarodków, czyli zamrożonych małych ludzi. Co potem? Pewnie trzeba będzie je rozmrażać, pozwolić im umrzeć i pochować … Ustawa finansuje leczenie bezpłodności! In vitro nie „leczy” bezpłodności, ale jest finansowana z naszych podatków. Inne metody rzeczywistego leczenia bezpłodności nie są nawet wymienione w ustawie. A np. w Poznaniu, wcześniej w Lublinie, powstała klinika naprotechnologii. Założyła ją grupa lekarzy, zgłosiło się już 141 małżeństw, 47 z nich spodziewa się dziecka. Jest to dobry wynik jak na pierwszy rok działalności. Ale tylko w naszym województwie samorząd wojewódzki finansuje „Program wsparcia leczenia bezpłodności mieszkańców Podkarpacia metodą naprotechnologii na lata 2014–2016” . I rzeczywiście metoda działa: w sierpniu tego roku spodziewane jest pierwsze urodzenie, jest piętnaście ciąż, jest kilkadziesiąt par podejmujących leczenie, będą następne dzieci – dzięki rzeczywiście wyleczonym małżeństwom! Dzieci urodzone dzięki in vitro są takie same jak poczęte na drodze naturalnej! Ale występują u nich kilka, kilkanaście razy częściej niż u dzieci poczętych naturalnie wady rozwojowe /dane z USA, z Holandii/. Groźniejsze są wady genetyczne. – Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2015-08-17 12:53 Strona 17 KALASANCJUSZ Za najgroźniejsze uważam właśnie pojawianie się nowych mutacji genów na skutek stosowania in vitro.(…) Przy in vitro takich mutacji zdarza się kilka razy więcej i oczywiście w znakomitej większości są one niewidoczne, i mogą pozostać niewidoczne przez całe życie. Paradoksalnie będzie to dotyczyć nie tylko potomków osób po in vitro, ale całej populacji.(…) To wynika z prostych praw genetycznych. To będzie cena, jaką przyszłe generacje zapłacą za błędy popełniane teraz. (…) Różnych defektów genetycznych znamy już tysiące. Zapewne dzięki in vitro poznamy ich wkrótce więcej. Im więcej dzieci będzie przychodzić na świat poprzez sztuczne zapłodnienie, tym więcej będzie się ich ujawniać. Bezpośrednio w samej populacji ludzi poczętych in vitro oprócz defektów, o których mówiłem wcześniej, należy się spodziewać... bezpłodności. Jeśli para była bezpłodna z powodu defektu genetycznego, to istnieje możliwość przeniesienia tego defektu na następne pokolenia w wyniku zastosowania in vitro. Jeśli mężczyzna jest bezpłodny z powodu uszkodzenia chromosomu Y, to jest pewne, że jeśli w wyniku sztucznego zapłodnienia urodzi mu się syn, to z pewnością będzie on bezpłodny. Jest to świetny sposób na zwiększenie liczby bezpłodnych mężczyzn i liczby klientów w klinikach "leczenia bezpłodności" metodą in vitro – prof. Stanisław Cebrat, kierownik Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego. Kto za to płaci? Za in vitro płacimy my wszyscy, nie mniej niż 10 tysięcy za zabieg. Nie przeprowadzono referendum na ten temat. Koszty „Programu wsparcia leczenia bezpłodności” na Podkarpaciu w I półroczu 2015 r. wyniosły 41800 zł, choć twórcy twierdzą, że naprotechnologia powinna być oceniona dopiero po dwu latach. Według Ministerstwa Zdrowia „Program Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego na lata 2013–2016” wprowadzony rozporządzeniem w 2013 r. w ciągu 12 miesięcy dał następujące wyniki: w systemie zarejestrowano 11789 par, (małżeństw i „partnerów hete- RZESZOWSKI 17 roseksualnych” – S.A.), z czego ostatecznie zakwalifikowano 8685 par. Liczba ciąż to 2559, zatem skuteczność tej metody wynosi niecałe 30%. Polscy podatnicy zapłacili za to 72,4 miliona złotych – firmy od in vitro zarobiły zgodnie z ustawą. Uzyskanie jednej ciąży kosztowało faktycznie 28292 złotych. Jednakże jest to liczba ciąż, a nie liczba urodzonych dzieci, która, zgodnie z podanymi danymi, wynosi 214. Jeżeli dzieci urodziło się 214, a ciąż było 2559, to co z pozostałymi? Chodzi o 2345 ciąż. Na stronie Ministerstwa brak jest takich danych, możemy zatem przypuszczać, że zakończyły się one poronieniem. Wynika więc ze sprawozdania, że jedno urodzone dziecko kosztowało budżet państwa, czyli podatników, statystycznie 338 tysięcy zł – kosztem 46062 nadliczbowych embrionów, czyli zamrożonych małych ludzi, zbędnego rodzeństwa poronionych i urodzonych dzieci. Ogromny sprzeciw lobby in vitro wywołał prof. Janusz Gadzinowski, szef kliniki uniwersyteckiej z Poznania, pytając o dodatkowe koszty in vitro – opieki nad matką i dzieckiem: Jako lekarz i kierownik największej kliniki neonatologii w Polsce obserwuję oprócz radości rodzin z powodu posiadania dziecka w następstwie stosowania metody in vitro także tragedie będące konsekwencją częstszego występowania ciąży mnogiej z ryzykiem porodu przedwczesnego. (...) Dochodzi do tego większa liczba wad wrodzonych. Nie można osiągnąć dobrych skutków przy pomocy złych środków – to stara prawda, od wieków głoszona przez Kościół. Stanisław Alot PS. Kościół – choć zdecydowanie sprzeciwia się tej drodze powoływania dzieci do życia – ma absolutną pewność co do tego, że każde ludzkie dziecko, niezależnie od okoliczności, w jakich przyszło na świat, należy otoczyć bezwarunkową miłością. Mieszkańcy Rzeszowa powiedzieli NIE dla in vitro już w 2012 r. podczas Marszu dla Życia i Rodziny Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 18 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:53 Strona 18 RZESZOWSKI To pionierskie studium pokazuje, że Wielka Brytania była gotowa w 1920 r. poświęcić Polskę i Europę Wschodnią, aby zatrzymać sowieckie armie w marszu na Zachód. Prof. Richard Pipes, amerykański sowietolog Dla większości Polaków zmagania II Rzeczypospolitej z Rosją Sowiecką odbywało się bez jakiegoś większego wsparcia ze strony Zachodu. Ale już mniejszość wie, że jedynym krajem, który wsparł nas w tych zmaganiach były Węgry – bez ich amunicji dowiezionej do Polski wbrew przeszkodom ze strony Czechosłowacji – obrona Warszawy nie mogła się udać. Żadne dostawy zakupionego „materiału wojskowego” z Zachodu w czasie walk 1920 r. do Polski nie dochodziły – decyzje rządów, strajk dokerów, decyzje Wolnego Miasta Gdańska, itp. Dzięki prof. Andrzejowi Nowakowi wiemy na pewno, że na naszej państwowości krzyżyk postawiła nie tylko Rosja Sowiecka, ale i „najstarsza demokracja” – Wielka Brytania. Rozpoczęła rozmowy z Sowietami o „stosunkach handlowych”, ale ze swej strony zaoferowały Sowietom nie tylko nową polską granicę – późniejszą linię podziału między Hitlerem i Stalinem po 17 września 1939 r., ale gwarantowała brak pomocy dla walczącej Polski i skłonienie rządu Francji do tej opcji. Wszystko w imię „racji stanu” mocarstw, racji siły. O granicach mają decydować mocarstwa, a mniejsze państwa mają się podporządkować. Nawet utrata własności brytyjskiej, nawet zbrodniczy system bolszewicki, nawet zapowiadana i rozpoczęta sowiecka agresja na Zachód – „po trupie pańskiej Polski” – nie wystarczyła do wsparcia dla zaatakowanego państwa, dla poszanowania prawa międzynarodowego, dla ochrony demokracji. Jeśli my, Wielka Brytania, zapłacimy Sowietom częścią, może całością Polski – będzie pokój. Nasz pokój, brytyjski, święty pokój Zachodu. Kosztem Polski, kosztem Polaków znów tracących niepodległość? Kosztem innych krajów? Tak trzeba. Nieznane dokumenty, nieznane zapiski dyplomatów, sowieccy agenci w demokratycznych państwach, nieznana nienawiść do Polski Ludwika Namiera, drzewiej Bernsteina, urodzonego w Woli Okrzejskiej. Nie wiedzieliście? Teraz możecie przeczytać. Stanisław Alot Andrzej Nowak, Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement PS. To też cytat: Biada człowiekowi, którego los zawisł od drugiego, ale dwakroć biada narodowi, co zawisł od interesu innego narodu! Narody sumienia nie mają. Aleksander hrabia Fredro, Trzy po trzy Pan Jezus obdarzył swoich uczniów mocą uzdrawiania. Uczniowie mieli okazję być blisko chorych i troszczyć się o nich. Niesienie Jezusowej mocy uzdrowienia Ojciec Święty Franciszek nazwał „zadaniem Kościoła”. Kościół jest powołany do pomagania chorym, niesienia pocieszenia, solidarności z chorymi, a także do nieustannej modlitwy za dotkniętych złem. Kościół ma misję głoszenia miłosierdzia Boga, bijącego serca Ewangelii, aby w ten sposób dotknąć serca i umysłu każdego człowieka (Franciszek, Misericordiae vultus). Prowadzona od kilku lat w tej parafii modlitwa o uzdrowienie jest żywym wołaniem do Jezusa o łaskę uzdrowienia duszy i ciała. Podczas posługi zwracam uwagę na trzy główne wymiary w człowieku: ciało, psychikę i ducha. Jeśli chcemy otrzymać wewnętrzną harmonię, trzeba przyjrzeć się samemu sobie, w której z tych trzech sfer potrzebujemy uzdrowienia. Niedawno wydana książka „Bóg chce Ciebie uleczyć” może nam w tym dopomóc. Uzdrowienie w sferze fizycznej to leczenie chorób, nieprawidłowości i zaburzeń w funkcjonowaniu naszego organizmu. W Księdze Mądrości Syracha mamy pouczenie, co trzeba zrobić w przypadku choroby. Najpierw zwrócić się do Boga na modlitwie, a następnie oddać w ręce lekarza. Uczestnicy nabożeństw, podczas których modlimy się o uzdrowienie, dają świadectwa natychmiastowego powrotu do zdrowia. Na przykład pewien mężczyzna z chorobą nowotworową, przyszedł na nabożeństwo i zwrócił się do Boga. Niedługo potem miał wyznaczony termin na operację. Usłyszał, że jest zdrowy, nie ma co operować. Uzdrowienie w sferze psychicznej to diagnostyka, leczenie, prowadzenie terapii urazów i schorzeń psychicznych o różnym stopniu natężenia. Zajmują się tym lekarze psychiatrzy i psychologowie. W tym zakresie mieści się także udzielanie pomocy psychologicznej w przypadku przeżywania tragicznych i bolesnych wydarzeń. Wielu uczestników nabożeństw doświadcza wewnętrznego ukojenia i umocnienia. Uzdrowienie na poziomie duchowym dokonuje się m.in. w konfesjonale. Zaburzenia duchowe najczęściej są skutkiem popełnionych grzechów. Uzdrowienie duchowe jest najważniejszym uzdrowieniem, jakie potrzebuje człowiek. Jest to uzdrowienie relacji człowieka z Bogiem, którą przerywa osobisty grzech. Tego uzdrowienia dokonuje jedynie Bóg, poprzez Swoją miłość i miłosierdzie. Uzdrowienie duchowe najczęściej jest kluczem do całkowitego uzdrowienia człowieka. Zawsze to podkreślam podczas kazań. Zapraszam na najbliższe nabożeństwo, które odbędzie się kościele parafialnym, w czwartek, 17 września br. O. Pacyfik Iwaszko OFM Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 2015-08-17 12:53 Strona 19 KALASANCJUSZ Urodził się we Wrocławiu, ale dzieciństwo i lata szkolne wraz z rodzicami spędził w Rzeszowie na terenie tutejszej parafii. Po ukończeniu I Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Stanisława Konarskiego w Rzeszowie w 1983 roku podjął decyzję o wstąpieniu do Zakonu Pijarów. Odbył nowicjat w Łowiczu a następnie studia teologiczne w Krakowie. Po święceniach kapłańskich przyjętych 2 czerwca 1990 roku był duszpasterzem w Parafii M.B. Ostrobramskiej w Krakowie i katechetą w Liceum Pijarów. Pełnił równocześnie funkcję promotora powołań. Kapituła Prowincjalna w 2003 roku powołała go na urząd prowincjała Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów. Przełożonym prowincjalnym był do 2011 roku. W międzyczasie został ustanowiony przez Przełożonego Generalnego Zakonu Pijarów delegatem do spraw duszpasterstwa powołań w całym Zakonie. Funkcję tę pełni nadal, zamieszkując w Domu Prowincjalnym w Krakowie, kierując równocześnie sprawami ekonomicznymi Polskiej Prowincji Pijarów. Jubileusz 25-lecia kapłaństwa w naszej parafii będzie obchodził podczas uroczystości odpustowej 25 sierpnia o godz. 18.00. ze współbraćmi: Kazimierzem Chowańcem, misjonarzem w Boliwii i Jerzym Szwarcem, duszpasterzem w Republice Czeskiej. RZESZOWSKI 19 O. J. Tarnawski podczas Jubileuszu 50-lecia kapłaństwa o. Kazimierza Zborowskiego 3 maja 2014 r. Kleryk Józef Tarnawski u stóp Jasnej Góry podczas Pielgrzymki Krakowskiej w 1986 r. (pierwszy duchowny od prawej strony), na lewo od niego kleryk Kazimierz Chowaniec, o. Kazimierz Wójciak (obecnie na Ukrainie) i kleryk Mirosław Barański (obecnie w Austrii). Fot. Igor Witowicz O. Józef Tarnawski i o. Jerzy Szwarc w towarzystwie młodzieży z Wilkowyi i Łapsz Niżnych w dniu Uroczystych Prymicji w Łapszach Niżnych w 1990 r. Zdjęcie z archiwum Joanny Drozdowskiej Kalasancjusz_7,8_2015_kor 1:Layout 1 20 KALASANCJUSZ 2015-08-17 12:53 Strona 20 RZESZOWSKI Ojciec Tomasz Jędruch – nasz nowy Proboszcz Urodził się w 1969 roku w Lublinie. Tam ukończył szkołę podstawową i średnią. Po maturze w 1989 roku wstąpił do nowicjatu Zakonu Pijarów. Po siedmiu latach formacji zakonnej i studiach teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 18 maja 1996 r. Pracował najpierw jako duszpasterz i katecheta w parafii św. Jana Chrzciciela w Jeleniej Górze-Cieplicach, następnie jako katecheta i wychowawca w Liceum Pijarów w Krakowie. Na Kapitule Prowincjalnej Zakonu Pijarów w 2003 roku został wybrany Asystentem Prowincjalnym. Funkcję tę pełnił przez trzy kadencje do kwietnia obecnego roku. W latach 2003–2007 był przełożonym wspólnoty Domu Prowincjalnego w Krakowie przy ul. Pijarskiej 2. W 2007 roku został mianowany rektorem pijarskiego Wyższego Seminarium Duchownego. Stamtąd przychodzi do naszej Parafii, by być jej proboszczem i równocześnie rektorem Domu Zakonnego Pijarów w Rzeszowie. Rodzice Barbara i Jan zamieszkują nadal w Lublinie, a siostrę Małgorzatę Jędruch-Włodarczyk z Warszawy można często słyszeć w pierwszym programie Polskiego Radia. W urząd proboszcza Ojciec Tomasz będzie wprowadzony przez Księdza Dziekana w nie- Na zdjęciu od lewej: o. Tomasz Abramowicz i o. Tomasz Jędruch sprawują Eucharystię przy ołtarzu polowym podczas dzielę 30 sierpnia br. młodzieżowego rajdu. Fot. Piotr Wąsacz ● ● ● ● ● ● ● ● ● K A L E N DA R I U M Pierwszy tydzień września – rozpoczęcie spotkań grup i wspólnot parafialnych po wakacjach. 4 września pierwszy piątek miesiąca – Msze św. o godz. 7.00, 18.00 i 19.30 – Możliwość spowiedzi przed Mszą św. o 7.00 i podczas adoracji Najświętszego Sakramentu od godz. 16.00 do 19.30 13–15 września Rekolekcje ewangelizacyjne prowadzone przez Wspólnotę Mocni w Duchu z Łodzi 26 września Liturgiczne wspomnienie Świętych i Męczenników Życia Konsekrowanego – ogólnopolska pielgrzymka osób zakonnych i wiernych do Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej (zapisy w parafii). MSZE ŚWIĘTE W NIEDZIELE I ŚWIĘTA: godz. 6.30, 8.00, 9.30, 11.00, 12.30, 15.00, 18.00 W DNI POWSZEDNIE: godz. 7.00, 18.00 SPOWIEDŹ przed każdą Mszą świętą. ● Wystawienie i Adoracja Najświętszego Sakramentu codziennie w godz. 17.00–18.00. Wydawca: Parafia Rzymskokatolicka pod wezwaniem św. Józefa Kalasancjusza w Rzeszowie, ul. Lwowska 125, 35–301 Rzeszów, tel. 17 853 62 62, e-mail: [email protected] Teksty do redakcji można wysyłać na adres: [email protected], www.rzeszow.pijarzy.pl Skład: Anna Maternia; Druk: EuroPrint Rzeszów, ul. Wspólna 4, tel. 17 860 05 60; Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów.
Podobne dokumenty
the PDF file - Parafia pw. św. Józefa Kalasancjusza w
Mahometa. 14 lipca rozpoczęto oblężenie Wiednia bronionego przez 11 tysięcy żołnierzy – los katolików w Cesarstwie i samego Cesarstwa wydawał się przesądzony. Cesarstwo i Rzesza zgromadzili ledwo 4...
Bardziej szczegółowoKalasancjusz_4_2013:Layout 1.qxd
Wielkanoc to najważniejsze święto w Kościele, nie Boże Narodzenie, ale Zmartwychwstanie. Jeżeli chodzi o refleksje, to one pojawiają się u mnie cały czas, nie tylko przy okazji tych świąt. Patrząc ...
Bardziej szczegółowo