Plan w pułapce. Projekt Morawieckiego jest szansą, ale może się
Transkrypt
Plan w pułapce. Projekt Morawieckiego jest szansą, ale może się
Polska Piątek–niedziela, 19–21 lutego 2016 //41 www.polskatimes.pl Forum Grzegorz Ignatowski Tadeusz Pieronek Francja znów ma problem z Korsyką. Tym razem nie chodzi o separatystów, ale sytuacja na tej wyspie stała się napięta. Zdumieniem napawa istniejący już blisko tysiąc lat podział chrześcijaństwa. Ostatnie spotkanie na Kubie daje nadzieję na jego przełamanie. STR. 43 STR. 43 FORUM Plan w pułapce. Projekt Morawieckiego jest szansą, ale może się stać zagrożeniem Stanisław Gomułka, ekonomista wyższy niż byłby bez próby realizacji Planu Morawieckiego. Premier Morawiecki postawił przed sobą ambitny cel. Ale by go zrealizować, potrzeba pieniędzy, których dziś nie ma To niemożliwe? W ramach ogólnej filozofii obecnego rządu, polegającej na promowaniu inwestycji krajowych w oparciu o krajowe finansowanie, warunkiem koniecznym powodzenia jest wzrost oszczędności narodowych w roku 2020 też o 7 pp PKB, czyli o 120 mld rocznie, ponad poziom przewidywany dotąd. Plan Morawieckiego powinien być poświęcony przede wszystkim tej kwestii: potrzebnego bardzo dużego wzrostu oszczędności narodowych. Niestety tak nie jest. W takiej sytuacji deklaracje dotyczące inwestycji pozostają życzeniami. W których punktach jest Pan tak zgodny? Choćby w opisie „pułapki demograficznej”, czy „pułapki słabości instytucji”, w potrzebie odbudowy szkolnictwa zawodowego, zmniejszenia kosztów biurokracji dla przedsiębiorstw, usunięcia przywilejów wobec inwestorów zagranicznych, zwiększenia nakładów na B+R, wreszcie w opisie kluczowej kwestii: pułapki niskich narodowych oszczędności i w rezultacie niskich krajowych inwestycji. Z „pułapką średniego dochodu” pewnie też. W tym miejscu mam problem, bo w Planie Morawieckiego nie ma dobrej definicji tej pułapki. Mówi się w nim jedynie o tym, że dochód PKB per capita w Polsce stanowi 45 proc. odpowiedniego dochodu w USA. Przecież to prawda. Owszem, ale to jest informacja o sytuacji na dzisiaj, a nie definicja problemu odnoszącego się do przyszłości. Poza tym sama taka informacja nie oddaje faktu, że przez ostatnie 25 lat zrobiliśmy ogromny postęp. Ćwierć wieku temu PKB na jednego Polaka było warte około 25 proc. PKB na głowę jednego Amerykanina. Jak by Pan tę definicję poprawił? Mówiłbym o zagrożeniu polegającym na tym, że Polska straci w najbliższych latach możliwość dalszego wzrostu PKB na mieszkańca w relacji do takich krajów jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Niemcy . Przez kolejne 25 lat PKB na mieszkańca Polski powinno rosnąć średnio w tempie przynajmniej 3, a najlepiej 4 proc. rocznie, a nie w tempie 2 proc. rocznie, jak przewidują to OECD i KE. A tego nie uda się osiągnąć bez zwiększenia udziału inwestycji w dochodzie narodowym. Mateusz Morawiecki mówi o tym bardzo dużo. Tak, on nawet podkreśla, że celem rządu będzie zwiększenie poziomu inwestycji z 18 proc. PKB w roku ubiegłym do 25 proc. w 2020 r. Kluczowym narzędziem w realizacji tej strategii ma być Polski Fundusz Rozwoju, który ma powstać z połączenia kilku istniejących już instytucji. Ale dziś wiemy, że wszystkie te instytucje niewiele inwestują, mówi zresztą o tym sam plan. Nie mówi natomiast, jak chce sprawić, by poziom tych inwestycji wzrósł. A przecież Morawiecki chce, by do 2020 r. stopa inwestycji wzrosła o 7 proc. PKB , a więc by poziom inwestycji w roku 2020 był aż o 120 mld zł Plan Morawieckiego zakłada m.in. aktywizowanie prywatnych przedsiębiorstw, które teraz trzymają pieniądze na kontach w banku. Tak, na kontach przedsiębiorstw jest 240 mld zł. Ale warto pamiętać, że kredyty udzielone przedsiębiorcom są o 100 mld zł więcej warte niż te oszczędności. Te 240 mld zł depozytów pewnych przedsiębiorstw zostało już zagospodarowane, bo pozwoliło bankom na udzielenie kredytów w podobnej wysokości innym przedsiębiorstwom. FOT.WOJCIECH GADOMSKI Jak się Panu podoba Plan Morawieckiego? Dobrze on definiuje współczesne problemy Polski? Wicepremier Morawiecki zaczyna od postawienia diagnozy obecnej sytuacji - i trudno się z nim w wielu ważnych punktach nie zgodzić. b Gomułka: Morawiecki chce zwiększyć inwestycje o 7 proc. PKB do 2020 r. Tylko skąd weźmie potrzebne na to 120 mld zł? Ślepa uliczka? Oczywiście są dwie inne możliwości realizacji ambitnego celu ministra Morawieckiego w obszarze inwestycji. Jedna to niesłychanie duży wzrost bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Druga możliwość to finansowanie silnego wzrostu krajowych inwestycji, publicznych i prywatnych, dużym przyrostem zadłużenia zagranicznego. Ale jak rozumiem minister Morawiecki obie te możliwości odrzuca. Czytaj a str. 42 42// Polska Piątek–niedziela, 19–21 lutego 2016 www.polskatimes.pl Forum STANISŁAW GOMUŁKA Plan Morawieckiego jest sprzeczny z zapowiedziami PiS – mówi ekonomista w rozmowie z Agatonem Kozińskim Polityczne i finansowe kłopoty z czam sytuacji, że ostatecznie nie powstanie, ale na razie rząd nie powiedział, że go nie będzie. Plan Morawieckiego też tego nie mówi. a Dokończenie ze str. 41 Ale przecież Plan Morawieckiego przewiduje inwestycje na łączną sumę biliona złotych przez najbliższe 25 lat. Połowa z niej to fundusze unijne, które mamy do wykorzystania do 2020 r. No tak, ale te pieniądze już przecież są. Co w tym nowego? Gdzie tu potrzebny według ministra duży przyrost możliwości finansowania inwestycji ? FOT. AP Ale rząd wcale nie twierdzi, że znalazł nowe pieniądze. Oni tylko chcą zmienić sposób wydawania sum, o których wiemy, że są. Po części chcą zmienić kierunki inwestowania. Ale przede wszystkim chcą podnieść bardzo znacznie, bo o 120 mld zł w samym roku 2020, poziom wydatków inwestycyjnych. Przecież zapowiadają zwiększenie poziomu inwestycji o 7 proc. PKB. To jest zasadniczy cel planu. Swoją drogą to dobry kierunek, on dałby realną szansę na wyrwanie się Polski z pułapki średniego dochodu, zachowania wysokiej stopy wzrostu PKB. Ale nie da się tego zrobić bez nowych pieniędzy. Pan mówi, że rząd nie twierdzi, że znalazł nowe pieniądze. Może nie mówi, ale mówić powinien. Powinien mieć program zwiększania narodowych oszczędności, z których można by te inwestycje sfinansować w tak dużej skali. Jest nawet gorzej, bo widzę sprzeczność z tym planem w dotychczasowych działaniach rządu. Mówi o tym, że chce zwiększać inwestycje, a na razie zwiększa lub planuje zwiększyć konsumpcję, czyli zmniejszyć oszczędności. Rozumiem, że widzi Pan szansę powodzenia – choć częściowego – Planu Morawieckiego. Pod jednym warunkiem, że PiS nie wywiąże się z części obietnic wyborczych, tych najbardziej kosztownych, zwiększających wydatki budżetowe lub je zmniejszających. Tak. Sam fakt, że Morawiecki tak mocno zwrócił uwagę na to, że trzeba podnieść poziom inwestycji, jest właściwy i bardzo pozytywny, bo zmusza polityków PIS-u i polski elektorat do myślenia o długofalowym interesie kraju. Ale w tej chwili moja ocena jest taka, że ten plan ma duże szanse dojść do skutku tylko w bardzo ograniczonym zakresie. b Gomułka: Nie da się rozkręcić polskiej gospodarki bez inwestycji im niższy deficyt tym wyższe narodowe oszczędności. Na razie rząd proponuje jednocześnie zwiększenie wydatków i zmniejszenie dochodów. Widać więc groźbę wzrostu deficytu, nie jego zmniejszenia. Rząd wprowadza podatek bankowy i obrotowy. Wpływy z nich będą stosunkowo niewielkie. Mówimy o sumach rzędu 8-9 mld zł, to nie są sumy, które wystarczą na pokrycie nowych wydatków i mniejszych innych dochodów podatkowych , w sumie na około 50-60 mld zł. Teraz mówi Pan o programie 500+? Tak. W tym samym prokonsumpcyjnym kierunku zmierzają pozostałe flagowe propozycje rządu Beaty Szydło, takie jak bardzo duże zwiększenie kwoty wolnej od podatku , niższy wiek emerytalny, duża pomoc dla frankowiczów ze strony banków czy silny wzrost płacy minimalnej. Ten plan rządowy jest sprzeczny z flagową propozycją Planu Morawieckiego. I w tym dokumencie nie widzę pomysłu, jak tę sprzeczność usunąć. To więcej niż podstawowa słabość tego planu. Bez jej przezwyciężenia nie ma bowiem Planu. Pan twierdzi, że albo 500+ i inne tego rodzaju pro pokonsumpcyjne propozycje albo oszczędności i inwestycje, tymczasem prof. Jerzy Hausner w jednym ze swoich raportów napisał wprost, że głównym wyzwaniem w Polsce jest doprowadzenie do wzrostu płac. Program 500+ jest tego formą. Ostatecznym celem jest oczywiście szybszy wzrost płac i konsumpcji. Właśnie temu ma służyć szybszy wzrost PKB. Ale w tym celu musimy mieć niższy udział konsumpcji w dochodzie narodowym i wyższy udział inwestycji. Czyli do roku 2020 powinniśmy mieć niższy wzrost konsumpcji. Platforma zapowiadała, że w 2015 r. zejdzie z deficytem do 1 proc. Nie udało się. Jeśli teraz PiS zacznie to robić, pieniędzy na inwestycje będzie jeszcze mniej. Będzie pieniędzy więcej, nie mniej, bo deficyt oznacza ujemne oszczędności, więc Chyba, że uda się uszczelnić system podatkowy – PiS jeszcze w kampanii dużo o tym mówił. Uszczelnianie jest potrzebne, tylko nie wiemy, czy te działania okażą się skuteczne w skali, o której marzy rząd Beaty Szydło. prof. Stanisław Gomułka – członek korespondent PAN, Główny Ekonomista BCC, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. W przeszłości wykładowca London School of Economics (LSE), doradca wicepremiera Leszka Balcerowicza w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, wiceminister finansów w rządzie Donalda Tuska. Do księgarni właśnie trafiła jego najnowsza książka „Transformacja i rozwój” (wyd. PWN) Według założeń, w 2017 r. z tego tytułu ma być dodatkowo 7 mld zł. To być może realistyczne założenie. Ale w kampanii wyborczej Pani Szydło mówiła o wpływach dużo wyższych. Przecież rząd mówi o nowych wydatkach i mniejszych innych niż pochodzących z uszczelnienia dochodach o łącznej wysokości 5070 mld zł rocznie. Zaraz, zaraz – przecież program 500+ kosztuje 22 mld zł rocznie. Więcej dodatkowych wydatków nie ma. Jeśli ich nie będzie, to OK, ale o rezygnacji z propozycji dotychczasowych nic się nie mówi publicznie. Już dawno nie słyszałem ze strony rządu informacji, że wkrótce zamierza obniżyć wiek emerytalny, czy podnieść kwotę wolną od podatku. Podobno projekt obniżenia wieku emerytalnego powstaje i ma być wprowadzony w życie w roku 2017. Nie wyklu- Od strony politycznej jest dużo silniej umocowany niż choćby Plan Hausnera – teraz jest wyraźna większość sejmowa go popierająca, wtedy jej nie było. Ale ta sama większość sejmowa będzie dążyć do tego, żeby zrealizować w pełni swój program przedwyborczy – a on stoi w sprzeczności w dużym stopniu z koncepcją Morawieckiego. Przed Planem Morawieckiego jest więcej zagrożeń politycznych niż gospodarczych – dobrze Pana zrozumiałem? Tak , choć formalnie PiS wspiera pomysły wicepremiera. Na razie tak to wygląda. Być może Morawiecki zdoła przekonać Jarosława Kaczyńskiego do zmiany strategii. Póki co zmiany takiej pan prezes nie ogłosił. Proponuję na potrzeby naszej dyskusji przyjąć założenie, że Plan Morawieckiego zawsze będzie miał polityczne zielone światło i pierwszeństwo przed innymi projektami. Gdzie są jego słabe punkty gospodarcze? Najważniejszy słaby punkt to kompletny brak programu podniesienia oszczędności narodowych, które pozwoliłyby sfinansować znacznie zwiększone inwestycje krajowe. W tym programie pojawiają się też elementy centralnego planowania gospodarką, rząd chce zyskać możliwość samodzielnego wskazywania gałęzi przemysłu i firm, które zamierza wspierać. Jak się podoba taka koncepcja? To drugi bardzo słaby punkt. Traktuję ten punkt wręcz jako zagrożenie – choć zagrożenie mniejsze niż to wynikające ze słabości nr 1. Wiąże się z tym punktem nadmierna rola przypisywana instytucji Polski Fundusz Rozwoju. Politycy nie są ekspertami od wymyślania dobrych projektów inwestycyjnych, ani nawet od ich oceniania. Rolą polityków jest jedynie podejmować decyzje o regulacjach, teraz raczej o deregulacjach, otoczenia biznesowego i poprawiać jakość działania instytucji państwowych. Morawiecki zakłada kreowanie narodowych czempionów. Każdy może marzyć – ale sukces w tym obszarze będzie zależał od przedsiębiorców, a nie od polityków. Rolą rządu nie jest ręczne sterowanie gospodarką. Polska jest w Unii Europejskiej, a nie na Dalekim Wschodzie Ale też nie jest tak, że przedsiębiorców w tym planie nie ma. To oni będą zajmować się biznesem. Rząd chce tylko mieć instrumenty udzielania pomocy wybranym przez nie branżom lub firmom. Chce budować szklarnie nad wybranymi podmiotami – choć już uprawę pod tą szklarnią prowadzić będą przedsiębiorcy. Tak, rozumiem, że chodzi o tę szklarnię, choć pytanie, jakimi środkami politycy będą chcieli ją zbudować i jakimi metodami wykorzystać. Jeśli tu będzie chodziło o jakieś preferencyjne linie kredytowe, czy ulgi dla wybranych przedsiębiorstw, a tego się obawiam, toby oznaczało wchodzenie przez polityków w rolę przedsiębiorców. Mam wrażenie, że Morawiecki myśli nadal kategoriami szefa banku komercyjnego, który często wchodzi w negocjacje z przedsiębiorstwami przy okazji udzielania kredytów inwestycyjnych. Ale bank komercyjny to coś całkiem innego niż rząd, a kredyty prywatnego banku to całkiem co innego niż pomoc publiczna. Rozmawiamy przy okazji publikacji Pana książki „Transformacja i rozwój”. W jednym z rozdziałów cytuje Pan prof. Justina Yifu Lina, chwaląc go za sposób, w jaki opisuje dalekowschodni model gospodarczy. Tyle, że Morawiecki mówi wprost, że stworzoną przez Justina Lina koncepcję nowej ekonomii strukturalnej chce przeszczepić do Polski. Taki przeszczep może się udać? Duże przedsiębiorstwa na Dalekim Wschodzie są w zdecydowanej większości w rękach prywatnych właścicieli. Władze koncentrowały się na dbaniu o otoczkę prawną, w jakich one funkcjonowały, oraz pilnowały finansów państwa. Proszę zwrócić uwagę, że Japonia w okresie powojennym swój rozwój w dużej mierze finansowała własnymi oszczędnościami, one stanowiły ponad 30 proc. PKB kraju, w Chinach obecnie to jest około 40 proc. PKB, podobnie w Korei Południowej, Tajwanie i Singapurze. Sukces krajów azjatyckich polegał na tym, że mieli duże pieniądze krajowe na inwestycje, nie musieli szukać finansowania zagranicą. Ale jednocześnie rządy angażowały się w promocję firm z własnego kraju. Chiny otwarcie prowadzą własną politykę przemysłową. Polska Piątek–niedziela, 19–21 lutego 2016 planem Owszem, ale zachowując realistyczną ocenę roli tego wsparcia. Tamtejsze państwa miały świadomość, że kluczowym czynnikiem dającym sukces jest energia i wydajność, jaką zapewnić może tylko sektor prywatny. Ekspansja chińskiej gospodarki na światowych rynkach to nie jest zasługa Pekinu. Warto, by Morawiecki o tym pamiętał. Bo nawet jeśli wspieranie wybranych branż przemysłu tu i ówdzie okaże się korzystne, to istnieje duże ryzyko, że w większości będą to dla podatników kosztowne działania. Niedawno przeprowadziłem wywiad z Justinem Linem. Mówił w nim wprost: rolą państwa jest zdefiniowanie dziedzin, w których kraj może odnieść międzynarodowy sukces, a następnie wspieranie rozwoju tych branż. Jest to jakaś forma częściowo centralnie sterowanej gospodarki. Przyniesie to efekt w polskich warunkach? Nie uważam, aby rolą rządu było takie ręczne sterowanie gospodarką. Ponadto Polska jest w UE, a nie na Dalekim Wschodzie. Justin Lin, który to proponuje, nie jest politykiem – to ekonomista, tak jak Pan. Ale Morawiecki, który tę koncepcję chce przejmować, już politykiem jest – choć z wykształcenia to historyk, który pracował jako dyrektor komercyjnego banku. Nie radził sobie jako dyrektor? Pan Morawiecki ma podobno talent i kwalifikacje świetnego menadżera. Oczywiście, szefem banku centralnego czy ministrem nie musi być ekonomista – wystarczą umiejętności zarządzania czy wiedza prawnicza. Ale w tworzeniu strategii gospodarczej byłoby dobrze, gdyby zaangażowane były także osoby z solidnym wykształceniem ekonomicznym, które intuicyjnie myślą w ekonomicznych kategoriach. W obecnym rządzie ich nie widzę. Teraz Pan brzmi jak przedstawiciel ekonomistów, którzy zawsze nadawali ton dyskusjom o gospodarce w Polsce, a teraz zostali odsunięci na boczny tor. Ekonomiści może zostali odsunięci, ale prawa ekonomiczne dotyczące konkurencyjnej gospodarce rynkowej dalej obowiązują. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Mam wrażenie, że wśród przedsiębiorców Morawiecki jest postrzegany jako osoba pozytywna w tym rządzie, może nawet wyjątkowo pozytywna. Tyle, że to nie wystarczy. On nie tylko powinien kreślić wizję, ale też mieć plan jej realizacji, plan uwzględniający podstawowe ograniczenia społeczno- polityczne, ale też respektujące wzajemne zależności ekonomiczne. Morawiecki potrafi mówić ładnym polskim językiem, co jest ważną umiejętnością. Doświadczenie bankowca dało mu też świetne rozumienie kwestii mikroekonomicznych, spojrzenie typowe dla przedsiębiorcy. Ale przy tworzeniu planu gospodarczego dla całego kraju, szczególnie planu długoletniego, potrzebna jest wiedza z różnych obszarów ekonomii, w szczególności wiedza makroekonomiczna, oraz twarde trzymanie się pryncypiów gospodarki rynkowej. A ¥ Czym żyją Francuzi Grzegorz Ignatowski Francja znów ma problem z Korsyką i jej ambicjami prasie francuskiej nie brak obszernych informacji na temat dramatycznej sytuacji w Syrii i zamachach terrorystycznych w Turcji. Media sporo uwagi poświęciły incydentom na Korsyce i śmierci byłego sekretarza generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych, Butrosa ButrosaGhalego. Zatrzymajmy się przy kwestii korsykańskiej. Do pewnych zamieszek doszło na północy wyspy w tym właśnie tygodniu. Na szczęście nie mamy do czynienia ze zorganizowaną działalnością terrorystyczną, lecz z protestami młodych ludzi. Tygodnik „Le Nouvel Observateur” wspomniał krótko, że w miniony wtorek niemal dwieście osób zgromadziło się przy budynku prefektury w Corte. Miasto znajduje się w północnej części wyspy, w departamencie Górnej Korsyki. Około pięćdziesiąt osób miało zakryte twarze maskami i rzucało koktajle Mołotowa w kierunku sił porządkowych. Żandarmeria szybko ugasiła ogień, a w kierunku tłumu wystrzelono granaty z gazem łzawiącym. Wszystko zaczęło się w minioną sobotę, kiedy to jeden z kibiców klubu piłkarskiego SC Bastia został groźnie zraniony podczas starć z policją w Reims. Dodajmy, że Korsykańczycy wygrali na wyjeździe ze Stade de Reims. Więcej informacji na temat konfliktu dostarczają dzienniki. „Le Figaro” informuje, że podczas zamieszek w Corte za- W Felieton Tadeusz Pieronek biskup Iskra nadziei z Kuby dla Kościoła ywa, że nadzieja pojawia się tam, skąd nikt by się jej nie spodziewał. Cały świat jest podzielony, skłócony i trudno się temu dziwić, bo człowiek ze swej zepsutej natury jest bardziej skłonny do zła, niż do dobra. Jednak zdumieniem napawa istniejący już blisko tysiąc lat podział chrześcijaństwa, którego zadaniem jest głoszenie Ewangelii zbawienia, przebaczenia, jedności, pokoju i miłości. Nie było ono nigdy wolne od niebezpieczeństwa podziałów, bo już w jego początkach pojawiły się spory wokół rozumienia prawd wiary i praktyki życia religijnego. Rzym i Bizancjum, główne ośrodki chrześcijaństwa cesarstwa rzymskiego, formalnie trwając w jedności, nabierały odmiennych kształtów na skutek wielu przyczyn. Już w 395 r. cesarz Teodozjusz podzielił rzymskie cesarstwo na zachodnie i wschodnie. Różniły się one językiem B www.polskatimes.pl Forum //43 trzymano jedną osobę. Ranna została lekko policjantka, której natychmiast udzielono pomocy. Dziennik mówi o stuosobowej grupie młodych nacjonalistów, a nie jak tygodnik o dwustu osobach. Dowiadujemy się z niego, że manifestanci zgromadzili się w centrum miasta na placu Filippo Antonio Pasquale di Paoli. Przypomnijmy, że był on przywódcą Republiki Korsykańskiej, który w 1755 roku proklamował niepodległość wyspy. Po piętnastu latach niezawisłości wyspa stała się częścią francuskiej prowincji. Zamieszki w Corte rozpoczęły się we wtorek około godziny 20 i trwały półtorej godziny. Manifestanci byli wyjątkowo zdeterminowani. W trakcie manifestacji nie doszło do bezpośrednich starć. Protesty zakończyły się z powodu rzęsistego deszczu. Według dziennika „Le Parisien” kibic klubu piłkarskiego Bastii stracił w Reims oko. Prokuratura twierdzi, że zranił się, kiedy uderzył głową w słup. Manifestanci w Corte zgromadzili się na wezwanie nacjonalistycznej organizacji studenckiej. Przywódcy studentów mówili, że zgromadzenie odbywa się w obronie zranionego kibica. W wykrzykiwanych przez nich słowach można było usłyszeć, że państwo francuskie zabija. Obecność studentów w Corte nie jest przypadkowa. W mieście tym znajduje się uniwersytet. Zamknięty w 1765 r., ponownie otwarty został w 1981 r. Wspomniałem na początku, że prasa francuska dość obszernie komentowała śmierć byłego sekretarza generalnego ONZ, Butrosa Butrosa-Ghalego. Tygodnik „Le Point” podkreślił, że stał on na czele ONZ od 1992 do 1996 r. i był pierwszym Afrykańczykiem, który zajmował tak wysoki urząd. Pamiętamy, że był on również pierwszym przywódcą, który nie uzyskał reelekcji. Sądzimy, że nie ze względu na zajmowane w ONZ stanowisko media francuskie wspominają Egipcjanina. „Le Point” pisze, że zmarły w wieku dziewięćdziesięciu trzech lat Butros-Ghali był wzorem zacnych egip- skich grup społecznych, które obecnie zanikają. Mianowicie, był on intelektualistą, w sposób szczególny zaznajomionym z literaturą francuską. Wiele swoich dłuższych wystąpień i oficjalnych przemówień napisał w języku francuskim. Jest to w pełni zrozumiałe, ponieważ studia z dziedziny prawa międzynarodowego i politologii odbył na paryskim uniwersytecie. Po ukończeniu studiów, w końcu lat czterdziestych ubiegłego wieku powrócił do Egiptu, gdzie rozpoczął karierę uniwersytecką. W latach następnych poświęcił się dyplomacji. Stopniowo zdobywał kolejne szczeble w ministerstwie spraw zagranicznych. Za rządów Alwara El-Sadata w 1997 r. stanął na czele swojego ministerstwa. Dzięki szerokiej wiedzy i cechom charakteru stanowisko ministerialne zajmował przez wiele następnych lat. „Le Point” podkreśla, że był on chrześcijaninem wyznania koptyjskiego. Nie stanowiło to przeszkody, aby w kraju muzułmańskim zrobić karierę dyplomatyczną. Z perspektywy dziejów jego rodziny nie było to nic wyjątkowego. Pierre Butros-Ghali, dziadek sekretarza generalnego ONZ, na początku XX w. był premierem Egiptu. W 1910 r. zamordował go nacjonalista egipski. Powracając do czasów współczesnych, „Le Point” wspomina, że gdyby nie działania ministra spraw zagranicznych, nie doszłoby do zawarcia porozumienia egipsko-izraelskiego w Camp David w 1878 r. Przypominając życie sekretarza ONZ, „L’Express” zaznaczył, że od 1998 do 2002 r. stał on na czele Międzynarodowej Organizacji Frankofonii. Tygodnik odnotował także wypowiedź François Hollande’a. Po śmierci dyplomaty prezydent Francji powiedział, że Butros Butros-Ghali nigdy nie zaprzestał walczyć o pokój, starał się zapobiegać konfliktom i dążył do zbliżenia między narodami, które zachowują swoje odmienności. Oddając hołd Egipcjaninowi, Hollande dodał, że zmarły dyplomata był przyjacielem języka francuskiego, Francji i wyznawanych przez nią wartości. a - zachód mówił po łacinie, wschód po grecku, różne też były ich kultury. Różnice pogłębiły się po upadku zachodniego cesarstwa na skutek najazdu plemion germańskich. Ku podziałowi zmierzał też Kościół. Już od 484 r. kościelny zwierzchnik Konstantynopola uznał się i tytułował, wbrew woli papieża, patriarchą ekumenicznym, a więc całego świata. Coraz częściej dochodziło między Zachodem i Wschodem do sporów dotyczących niezależności władzy duchownej od świeckiej (cezaropapizm), w sprawach języka w liturgii, ale także w kwestiach dyscyplinarnych (celibat) i doktrynalnych (filioque), dochodziło do rywalizacji w ewangelizacji, zwłaszcza wśród Słowian. Swoją rolę w tym rozłamie odegrała schizma Focjusza w 867 r. Wielowiekowe kłótnie i wzajemne pretensje doprowadziły do tego, że w odpowiedzi na zamknięcie świątyń Kościoła łacińskiego w Bizancjum, Humbert z Silva Candida, legat papieża Leona IX, po nieudanych rozmowach pojednawczych, złożył 16 lipcu 1054 r. na ołtarzu kościoła Hagia Sophia bullę papieską orzekającą karę wyłączenia z Kościoła patriarchy Konstantynopola Michała Cerulariusza. Patriarcha zniszczył bullę i zwołał synod, który nałożył 24 lipca 1054 r. ekskomunikę na legata papieskiego i towarzyszących mu doradców. Od tego czasu drogi Kościołów chrześcijańskich Zachodu i Wschodu rozeszły się. Wprawdzie czyniono wysiłki zmierzające do zbliżenia obydwu Kościołów, zwłaszcza na Soborze Florenckim w 1439 r., ale nie dały one rezultatów. Nową kartę otworzył Sobór Watykański II nauką o ekumenizmie. W kontakty ekumeniczne z Cerkwią Prawosławną Kościół łaciński włożył wiele wysiłków. Przyczyniły się one do oczyszczenia atmosfery, do spotkań i debat. Papież Paweł VI spotkał się z patriarchą Konstantynopola Atenagorasem w 1964 w Jerozolimie, a Jan Paweł II z Bartłomiejem I, patriarchą Konstantynopola w 2004 r. w Rzymie. Także papież Franciszek rozmawiał z Bartłomiejem I w Jerozolimie w 2014 r. Mimo usilnych starań i ustalonych terminów, nie doszło do spotkania Jana Pawła II z patriarchą Moskwy i całej Rusi Aleksym II, czego papież gorąco pragnął. Zapewne cieszy się dziś z zaświatów, że jego następca papież Franciszek spotkał się z patriarchą na Kubie. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Skupieni na niebezpiecznych sytuacjach współczesnego świata możemy nie dostrzegać wagi tego spotkania, oczekiwanego przez prawie tysiąc lat. Za wcześnie mówić, czy z tej rozmowy zrodzi się dobro na przyszłość, ale nie ulega wątpliwości, że już samo takie spotkanie jest wydarzeniem historycznym, także dlatego, że doszło do niego na Kubie, w momencie, kiedy ten piękny kraj zrzuca z siebie zgniłą skorupę komunizmu. A