Plan w pułapce. Projekt Morawieckiego jest szansą, ale może się

Transkrypt

Plan w pułapce. Projekt Morawieckiego jest szansą, ale może się
Polska
Piątek–niedziela, 19–21 lutego 2016
//41
www.polskatimes.pl
Forum
Grzegorz Ignatowski
Tadeusz Pieronek
Francja znów ma problem z Korsyką. Tym razem nie chodzi o separatystów,
ale sytuacja na tej wyspie stała się napięta.
Zdumieniem napawa istniejący już blisko tysiąc lat podział chrześcijaństwa.
Ostatnie spotkanie na Kubie daje nadzieję na jego przełamanie.
STR. 43
STR. 43
FORUM
Plan w pułapce. Projekt Morawieckiego
jest szansą, ale może się stać zagrożeniem
Stanisław Gomułka, ekonomista
wyższy niż byłby bez próby realizacji Planu Morawieckiego.
Premier Morawiecki postawił przed sobą
ambitny cel. Ale by go zrealizować, potrzeba
pieniędzy, których dziś nie ma
To niemożliwe?
W ramach ogólnej filozofii obecnego
rządu, polegającej na promowaniu inwestycji krajowych w oparciu o krajowe finansowanie, warunkiem koniecznym powodzenia jest wzrost oszczędności narodowych w roku 2020 też o 7 pp PKB, czyli o 120 mld rocznie, ponad poziom przewidywany dotąd. Plan Morawieckiego
powinien być poświęcony przede wszystkim tej kwestii: potrzebnego bardzo dużego wzrostu oszczędności narodowych.
Niestety tak nie jest. W takiej sytuacji deklaracje dotyczące inwestycji pozostają
życzeniami.
W których punktach jest Pan tak zgodny?
Choćby w opisie „pułapki demograficznej”, czy „pułapki słabości instytucji”, w potrzebie odbudowy szkolnictwa
zawodowego, zmniejszenia kosztów
biurokracji dla przedsiębiorstw, usunięcia przywilejów wobec inwestorów zagranicznych, zwiększenia nakładów
na B+R, wreszcie w opisie kluczowej
kwestii: pułapki niskich narodowych
oszczędności i w rezultacie niskich krajowych inwestycji.
Z „pułapką średniego dochodu” pewnie też.
W tym miejscu mam problem, bo
w Planie Morawieckiego nie ma dobrej
definicji tej pułapki. Mówi się w nim jedynie o tym, że dochód PKB per capita
w Polsce stanowi 45 proc. odpowiedniego dochodu w USA.
Przecież to prawda.
Owszem, ale to jest informacja o sytuacji na dzisiaj, a nie definicja problemu odnoszącego się do przyszłości. Poza tym sama taka informacja nie oddaje
faktu, że przez ostatnie 25 lat zrobiliśmy
ogromny postęp. Ćwierć wieku temu
PKB na jednego Polaka było warte około
25 proc. PKB na głowę jednego Amerykanina.
Jak by Pan tę definicję poprawił?
Mówiłbym o zagrożeniu polegającym
na tym, że Polska straci w najbliższych latach możliwość dalszego wzrostu PKB
na mieszkańca w relacji do takich krajów
jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania
czy Niemcy . Przez kolejne 25 lat PKB
na mieszkańca Polski powinno rosnąć
średnio w tempie przynajmniej 3, a najlepiej 4 proc. rocznie, a nie w tempie 2
proc. rocznie, jak przewidują to OECD
i KE. A tego nie uda się osiągnąć bez
zwiększenia udziału inwestycji w dochodzie narodowym.
Mateusz Morawiecki mówi o tym bardzo
dużo.
Tak, on nawet podkreśla, że celem
rządu będzie zwiększenie poziomu inwestycji z 18 proc. PKB w roku ubiegłym
do 25 proc. w 2020 r. Kluczowym narzędziem w realizacji tej strategii ma być Polski Fundusz Rozwoju, który ma powstać
z połączenia kilku istniejących już instytucji. Ale dziś wiemy, że wszystkie te instytucje niewiele inwestują, mówi zresztą o tym sam plan. Nie mówi natomiast,
jak chce sprawić, by poziom tych inwestycji wzrósł. A przecież Morawiecki
chce, by do 2020 r. stopa inwestycji wzrosła o 7 proc. PKB , a więc by poziom inwestycji w roku 2020 był aż o 120 mld zł
Plan Morawieckiego zakłada m.in. aktywizowanie prywatnych przedsiębiorstw, które teraz trzymają pieniądze na kontach
w banku.
Tak, na kontach przedsiębiorstw jest
240 mld zł. Ale warto pamiętać, że kredyty udzielone przedsiębiorcom są o 100
mld zł więcej warte niż te oszczędności.
Te 240 mld zł depozytów pewnych
przedsiębiorstw zostało już zagospodarowane, bo pozwoliło bankom na udzielenie kredytów w podobnej wysokości innym przedsiębiorstwom.
FOT.WOJCIECH GADOMSKI
Jak się Panu podoba Plan Morawieckiego?
Dobrze on definiuje współczesne problemy
Polski?
Wicepremier Morawiecki zaczyna
od postawienia diagnozy obecnej sytuacji - i trudno się z nim w wielu ważnych
punktach nie zgodzić.
b Gomułka: Morawiecki chce zwiększyć inwestycje o 7 proc. PKB
do 2020 r. Tylko skąd weźmie potrzebne na to 120 mld zł?
Ślepa uliczka?
Oczywiście są dwie inne możliwości
realizacji ambitnego celu ministra
Morawieckiego w obszarze inwestycji.
Jedna to niesłychanie duży wzrost bezpośrednich inwestycji zagranicznych.
Druga możliwość to finansowanie silnego wzrostu krajowych inwestycji, publicznych i prywatnych, dużym przyrostem zadłużenia zagranicznego. Ale jak
rozumiem minister Morawiecki obie te
możliwości odrzuca.
Czytaj a str. 42
42//
Polska
Piątek–niedziela, 19–21 lutego 2016
www.polskatimes.pl
Forum
STANISŁAW GOMUŁKA Plan Morawieckiego jest sprzeczny z zapowiedziami PiS – mówi ekonomista w rozmowie z Agatonem Kozińskim
Polityczne i finansowe kłopoty z
czam sytuacji, że ostatecznie nie powstanie, ale na razie rząd nie powiedział, że
go nie będzie. Plan Morawieckiego też tego nie mówi.
a Dokończenie ze str. 41
Ale przecież Plan Morawieckiego przewiduje
inwestycje na łączną sumę biliona złotych
przez najbliższe 25 lat. Połowa z niej to fundusze unijne, które mamy do wykorzystania
do 2020 r.
No tak, ale te pieniądze już przecież są.
Co w tym nowego? Gdzie tu potrzebny
według ministra duży przyrost możliwości finansowania inwestycji ?
FOT. AP
Ale rząd wcale nie twierdzi, że znalazł nowe
pieniądze. Oni tylko chcą zmienić sposób wydawania sum, o których wiemy, że są.
Po części chcą zmienić kierunki inwestowania. Ale przede wszystkim chcą podnieść bardzo znacznie, bo o 120 mld zł w samym roku 2020, poziom wydatków inwestycyjnych. Przecież zapowiadają zwiększenie poziomu inwestycji o 7 proc. PKB.
To jest zasadniczy cel planu. Swoją drogą
to dobry kierunek, on dałby realną szansę
na wyrwanie się Polski z pułapki średniego dochodu, zachowania wysokiej stopy
wzrostu PKB. Ale nie da się tego zrobić bez
nowych pieniędzy. Pan mówi, że rząd nie
twierdzi, że znalazł nowe pieniądze. Może
nie mówi, ale mówić powinien. Powinien
mieć program zwiększania narodowych
oszczędności, z których można by te inwestycje sfinansować w tak dużej skali.
Jest nawet gorzej, bo widzę sprzeczność z tym planem w dotychczasowych
działaniach rządu. Mówi o tym, że chce
zwiększać inwestycje, a na razie zwiększa
lub planuje zwiększyć konsumpcję, czyli
zmniejszyć oszczędności.
Rozumiem, że widzi Pan szansę powodzenia
– choć częściowego – Planu Morawieckiego.
Pod jednym warunkiem, że PiS nie wywiąże
się z części obietnic wyborczych, tych najbardziej kosztownych, zwiększających wydatki
budżetowe lub je zmniejszających.
Tak. Sam fakt, że Morawiecki tak mocno zwrócił uwagę na to, że trzeba podnieść
poziom inwestycji, jest właściwy i bardzo
pozytywny, bo zmusza polityków PIS-u
i polski elektorat do myślenia o długofalowym interesie kraju. Ale w tej chwili moja
ocena jest taka, że ten plan ma duże szanse dojść do skutku tylko w bardzo ograniczonym zakresie.
b Gomułka: Nie da się rozkręcić polskiej gospodarki bez inwestycji
im niższy deficyt tym wyższe narodowe
oszczędności. Na razie rząd proponuje jednocześnie zwiększenie wydatków i zmniejszenie dochodów. Widać więc groźbę wzrostu deficytu, nie jego zmniejszenia.
Rząd wprowadza podatek bankowy i obrotowy.
Wpływy z nich będą stosunkowo niewielkie. Mówimy o sumach rzędu 8-9 mld
zł, to nie są sumy, które wystarczą na pokrycie nowych wydatków i mniejszych innych dochodów podatkowych , w sumie
na około 50-60 mld zł.
Teraz mówi Pan o programie 500+?
Tak. W tym samym prokonsumpcyjnym kierunku zmierzają pozostałe flagowe propozycje rządu Beaty Szydło, takie
jak bardzo duże zwiększenie kwoty wolnej
od podatku , niższy wiek emerytalny, duża pomoc dla frankowiczów ze strony banków czy silny wzrost płacy minimalnej.
Ten plan rządowy jest sprzeczny z flagową propozycją Planu Morawieckiego.
I w tym dokumencie nie widzę pomysłu,
jak tę sprzeczność usunąć. To więcej niż
podstawowa słabość tego planu. Bez jej
przezwyciężenia nie ma bowiem Planu.
Pan twierdzi, że albo 500+ i inne tego rodzaju pro pokonsumpcyjne propozycje albo oszczędności i inwestycje, tymczasem prof. Jerzy
Hausner w jednym ze swoich raportów napisał wprost, że głównym wyzwaniem w Polsce
jest doprowadzenie do wzrostu płac. Program
500+ jest tego formą.
Ostatecznym celem jest oczywiście
szybszy wzrost płac i konsumpcji. Właśnie
temu ma służyć szybszy wzrost PKB. Ale
w tym celu musimy mieć niższy udział
konsumpcji w dochodzie narodowym
i wyższy udział inwestycji. Czyli do roku
2020 powinniśmy mieć niższy wzrost konsumpcji.
Platforma zapowiadała, że w 2015 r. zejdzie
z deficytem do 1 proc. Nie udało się. Jeśli teraz
PiS zacznie to robić, pieniędzy na inwestycje
będzie jeszcze mniej.
Będzie pieniędzy więcej, nie mniej, bo
deficyt oznacza ujemne oszczędności, więc
Chyba, że uda się uszczelnić system podatkowy – PiS jeszcze w kampanii dużo o tym
mówił.
Uszczelnianie jest potrzebne, tylko
nie wiemy, czy te działania okażą się skuteczne w skali, o której marzy rząd Beaty Szydło.
prof. Stanisław
Gomułka
– członek korespondent PAN, Główny
Ekonomista BCC, członek Narodowej Rady
Rozwoju przy Prezydencie RP. W przeszłości wykładowca
London School of
Economics (LSE), doradca wicepremiera
Leszka Balcerowicza
w rządzie Tadeusza
Mazowieckiego, wiceminister finansów
w rządzie Donalda
Tuska. Do księgarni
właśnie trafiła jego
najnowsza książka
„Transformacja i rozwój” (wyd. PWN)
Według założeń, w 2017 r. z tego tytułu ma być
dodatkowo 7 mld zł.
To być może realistyczne założenie. Ale
w kampanii wyborczej Pani Szydło mówiła o wpływach dużo wyższych. Przecież
rząd mówi o nowych wydatkach i mniejszych innych niż pochodzących z uszczelnienia dochodach o łącznej wysokości 5070 mld zł rocznie.
Zaraz, zaraz – przecież program 500+ kosztuje 22 mld zł rocznie. Więcej dodatkowych wydatków nie ma.
Jeśli ich nie będzie, to OK, ale o rezygnacji z propozycji dotychczasowych nic się
nie mówi publicznie.
Już dawno nie słyszałem ze strony rządu informacji, że wkrótce zamierza obniżyć wiek
emerytalny, czy podnieść kwotę wolną
od podatku.
Podobno projekt obniżenia wieku
emerytalnego powstaje i ma być wprowadzony w życie w roku 2017. Nie wyklu-
Od strony politycznej jest dużo silniej umocowany niż choćby Plan Hausnera – teraz jest wyraźna większość sejmowa go popierająca, wtedy jej nie było.
Ale ta sama większość sejmowa będzie
dążyć do tego, żeby zrealizować w pełni
swój program przedwyborczy – a on stoi
w sprzeczności w dużym stopniu z koncepcją Morawieckiego.
Przed Planem Morawieckiego jest więcej zagrożeń politycznych niż gospodarczych – dobrze Pana zrozumiałem?
Tak , choć formalnie PiS wspiera pomysły wicepremiera. Na razie tak to wygląda.
Być może Morawiecki zdoła przekonać Jarosława Kaczyńskiego do zmiany strategii. Póki co zmiany takiej pan prezes nie
ogłosił.
Proponuję na potrzeby naszej dyskusji przyjąć założenie, że Plan Morawieckiego zawsze
będzie miał polityczne zielone światło i pierwszeństwo przed innymi projektami. Gdzie są
jego słabe punkty gospodarcze?
Najważniejszy słaby punkt to kompletny brak programu podniesienia oszczędności narodowych, które pozwoliłyby sfinansować znacznie zwiększone inwestycje krajowe.
W tym programie pojawiają się też elementy
centralnego planowania gospodarką, rząd
chce zyskać możliwość samodzielnego wskazywania gałęzi przemysłu i firm, które zamierza wspierać. Jak się podoba taka koncepcja?
To drugi bardzo słaby punkt. Traktuję
ten punkt wręcz jako zagrożenie – choć zagrożenie mniejsze niż to wynikające ze słabości nr 1. Wiąże się z tym punktem nadmierna rola przypisywana instytucji Polski
Fundusz Rozwoju. Politycy nie są ekspertami od wymyślania dobrych projektów inwestycyjnych, ani nawet od ich oceniania.
Rolą polityków jest jedynie podejmować
decyzje o regulacjach, teraz raczej
o deregulacjach, otoczenia biznesowego
i poprawiać jakość działania instytucji państwowych.
Morawiecki zakłada kreowanie narodowych
czempionów.
Każdy może marzyć – ale sukces w tym
obszarze będzie zależał od przedsiębiorców, a nie od polityków.
Rolą rządu nie jest
ręczne sterowanie
gospodarką.
Polska jest w Unii
Europejskiej,
a nie na Dalekim
Wschodzie
Ale też nie jest tak, że przedsiębiorców w tym
planie nie ma. To oni będą zajmować się biznesem. Rząd chce tylko mieć instrumenty
udzielania pomocy wybranym przez nie
branżom lub firmom. Chce budować szklarnie nad wybranymi podmiotami – choć już
uprawę pod tą szklarnią prowadzić będą
przedsiębiorcy.
Tak, rozumiem, że chodzi o tę szklarnię,
choć pytanie, jakimi środkami politycy będą chcieli ją zbudować i jakimi metodami
wykorzystać. Jeśli tu będzie chodziło o jakieś preferencyjne linie kredytowe, czy ulgi dla wybranych przedsiębiorstw, a tego
się obawiam, toby oznaczało wchodzenie
przez polityków w rolę przedsiębiorców.
Mam wrażenie, że Morawiecki myśli nadal kategoriami szefa banku komercyjnego, który często wchodzi w negocjacje
z przedsiębiorstwami przy okazji udzielania kredytów inwestycyjnych. Ale bank komercyjny to coś całkiem innego niż rząd,
a kredyty prywatnego banku to całkiem co
innego niż pomoc publiczna.
Rozmawiamy przy okazji publikacji Pana
książki „Transformacja i rozwój”. W jednym z
rozdziałów cytuje Pan prof. Justina Yifu Lina,
chwaląc go za sposób, w jaki opisuje dalekowschodni model gospodarczy. Tyle, że
Morawiecki mówi wprost, że stworzoną przez
Justina Lina koncepcję nowej ekonomii strukturalnej chce przeszczepić do Polski. Taki
przeszczep może się udać?
Duże przedsiębiorstwa na Dalekim
Wschodzie są w zdecydowanej większości w rękach prywatnych właścicieli. Władze koncentrowały się na dbaniu o otoczkę prawną, w jakich one funkcjonowały,
oraz pilnowały finansów państwa. Proszę
zwrócić uwagę, że Japonia w okresie powojennym swój rozwój w dużej mierze finansowała własnymi oszczędnościami,
one stanowiły ponad 30 proc. PKB kraju,
w Chinach obecnie to jest około 40 proc.
PKB, podobnie w Korei Południowej,
Tajwanie i Singapurze. Sukces krajów azjatyckich polegał na tym, że mieli duże pieniądze krajowe na inwestycje, nie musieli szukać finansowania zagranicą.
Ale jednocześnie rządy angażowały się w promocję firm z własnego kraju. Chiny otwarcie
prowadzą własną politykę przemysłową.
Polska
Piątek–niedziela, 19–21 lutego 2016
planem
Owszem, ale zachowując realistyczną
ocenę roli tego wsparcia. Tamtejsze państwa miały świadomość, że kluczowym
czynnikiem dającym sukces jest energia
i wydajność, jaką zapewnić może tylko sektor prywatny. Ekspansja chińskiej gospodarki na światowych rynkach to nie jest zasługa Pekinu. Warto, by Morawiecki o tym
pamiętał. Bo nawet jeśli wspieranie wybranych branż przemysłu tu i ówdzie okaże
się korzystne, to istnieje duże ryzyko, że
w większości będą to dla podatników kosztowne działania.
Niedawno przeprowadziłem wywiad
z Justinem Linem. Mówił w nim wprost: rolą
państwa jest zdefiniowanie dziedzin, w których kraj może odnieść międzynarodowy sukces, a następnie wspieranie rozwoju tych
branż. Jest to jakaś forma częściowo centralnie
sterowanej gospodarki. Przyniesie to efekt
w polskich warunkach?
Nie uważam, aby rolą rządu było takie
ręczne sterowanie gospodarką. Ponadto Polska jest w UE, a nie na Dalekim Wschodzie.
Justin Lin, który to proponuje, nie jest politykiem – to ekonomista, tak jak Pan.
Ale Morawiecki, który tę koncepcję chce
przejmować, już politykiem jest – choć
z wykształcenia to historyk, który pracował jako dyrektor komercyjnego banku.
Nie radził sobie jako dyrektor?
Pan Morawiecki ma podobno talent
i kwalifikacje świetnego menadżera. Oczywiście, szefem banku centralnego czy ministrem nie musi być ekonomista – wystarczą umiejętności zarządzania czy wiedza
prawnicza. Ale w tworzeniu strategii gospodarczej byłoby dobrze, gdyby zaangażowane były także osoby z solidnym wykształceniem ekonomicznym, które intuicyjnie myślą w ekonomicznych kategoriach. W obecnym rządzie ich nie widzę.
Teraz Pan brzmi jak przedstawiciel ekonomistów, którzy zawsze nadawali ton dyskusjom
o gospodarce w Polsce, a teraz zostali odsunięci na boczny tor.
Ekonomiści może zostali odsunięci, ale
prawa ekonomiczne dotyczące konkurencyjnej gospodarce rynkowej dalej obowiązują. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Mam
wrażenie, że wśród przedsiębiorców
Morawiecki jest postrzegany jako osoba
pozytywna w tym rządzie, może nawet
wyjątkowo pozytywna. Tyle, że to nie wystarczy. On nie tylko powinien kreślić wizję, ale też mieć plan jej realizacji, plan
uwzględniający podstawowe ograniczenia społeczno- polityczne, ale też respektujące wzajemne zależności ekonomiczne. Morawiecki potrafi mówić ładnym polskim językiem, co jest ważną umiejętnością. Doświadczenie bankowca dało mu też
świetne rozumienie kwestii mikroekonomicznych, spojrzenie typowe dla przedsiębiorcy. Ale przy tworzeniu planu gospodarczego dla całego kraju, szczególnie planu długoletniego, potrzebna jest wiedza
z różnych obszarów ekonomii, w szczególności wiedza makroekonomiczna, oraz
twarde trzymanie się pryncypiów gospodarki rynkowej. A
¥
Czym żyją Francuzi
Grzegorz
Ignatowski
Francja znów ma
problem z Korsyką
i jej ambicjami
prasie francuskiej nie brak obszernych informacji na temat
dramatycznej sytuacji w Syrii
i zamachach terrorystycznych w Turcji.
Media sporo uwagi poświęciły incydentom na Korsyce i śmierci byłego sekretarza generalnego Organizacji Narodów
Zjednoczonych, Butrosa ButrosaGhalego.
Zatrzymajmy się przy kwestii
korsykańskiej. Do pewnych zamieszek
doszło na północy wyspy w tym właśnie
tygodniu. Na szczęście nie mamy do czynienia ze zorganizowaną działalnością
terrorystyczną, lecz z protestami młodych ludzi. Tygodnik „Le Nouvel
Observateur” wspomniał krótko, że
w miniony wtorek niemal dwieście osób
zgromadziło się przy budynku prefektury
w Corte. Miasto znajduje się w północnej
części wyspy, w departamencie Górnej
Korsyki. Około pięćdziesiąt osób miało
zakryte twarze maskami i rzucało koktajle Mołotowa w kierunku sił porządkowych. Żandarmeria szybko ugasiła ogień,
a w kierunku tłumu wystrzelono granaty
z gazem łzawiącym. Wszystko zaczęło się
w minioną sobotę, kiedy to jeden z kibiców klubu piłkarskiego SC Bastia został
groźnie zraniony podczas starć z policją
w Reims. Dodajmy, że Korsykańczycy
wygrali na wyjeździe ze Stade de Reims.
Więcej informacji na temat konfliktu
dostarczają dzienniki. „Le Figaro” informuje, że podczas zamieszek w Corte za-
W
Felieton
Tadeusz
Pieronek
biskup
Iskra nadziei
z Kuby dla Kościoła
ywa, że nadzieja pojawia się tam,
skąd nikt by się jej nie spodziewał.
Cały świat jest podzielony, skłócony
i trudno się temu dziwić, bo człowiek ze
swej zepsutej natury jest bardziej skłonny
do zła, niż do dobra. Jednak zdumieniem
napawa istniejący już blisko tysiąc lat podział chrześcijaństwa, którego zadaniem
jest głoszenie Ewangelii zbawienia, przebaczenia, jedności, pokoju i miłości. Nie było
ono nigdy wolne od niebezpieczeństwa podziałów, bo już w jego początkach pojawiły
się spory wokół rozumienia prawd wiary
i praktyki życia religijnego.
Rzym i Bizancjum, główne ośrodki
chrześcijaństwa cesarstwa rzymskiego,
formalnie trwając w jedności, nabierały
odmiennych kształtów na skutek wielu
przyczyn. Już w 395 r. cesarz Teodozjusz
podzielił rzymskie cesarstwo na zachodnie i wschodnie. Różniły się one językiem
B
www.polskatimes.pl
Forum
//43
trzymano jedną osobę. Ranna została
lekko policjantka, której natychmiast
udzielono pomocy. Dziennik mówi
o stuosobowej grupie młodych nacjonalistów, a nie jak tygodnik o dwustu osobach. Dowiadujemy się z niego, że manifestanci zgromadzili się w centrum miasta na placu Filippo Antonio Pasquale di
Paoli. Przypomnijmy, że był on przywódcą Republiki Korsykańskiej, który
w 1755 roku proklamował niepodległość
wyspy. Po piętnastu latach niezawisłości
wyspa stała się częścią francuskiej prowincji. Zamieszki w Corte rozpoczęły się
we wtorek około godziny 20 i trwały
półtorej godziny. Manifestanci byli wyjątkowo zdeterminowani. W trakcie manifestacji nie doszło do bezpośrednich
starć. Protesty zakończyły się z powodu
rzęsistego deszczu.
Według dziennika „Le Parisien” kibic
klubu piłkarskiego Bastii stracił w Reims
oko. Prokuratura twierdzi, że zranił się,
kiedy uderzył głową w słup. Manifestanci
w Corte zgromadzili się na wezwanie nacjonalistycznej organizacji studenckiej.
Przywódcy studentów mówili, że zgromadzenie odbywa się w obronie zranionego kibica. W wykrzykiwanych przez
nich słowach można było usłyszeć, że
państwo francuskie zabija. Obecność studentów w Corte nie jest przypadkowa.
W mieście tym znajduje się uniwersytet.
Zamknięty w 1765 r., ponownie otwarty
został w 1981 r.
Wspomniałem na początku, że prasa
francuska dość obszernie komentowała
śmierć byłego sekretarza generalnego
ONZ, Butrosa Butrosa-Ghalego. Tygodnik „Le Point” podkreślił, że stał on
na czele ONZ od 1992 do 1996 r. i był
pierwszym Afrykańczykiem, który zajmował tak wysoki urząd. Pamiętamy, że
był on również pierwszym przywódcą,
który nie uzyskał reelekcji. Sądzimy, że
nie ze względu na zajmowane w ONZ
stanowisko media francuskie wspominają Egipcjanina. „Le Point” pisze, że zmarły w wieku dziewięćdziesięciu trzech lat
Butros-Ghali był wzorem zacnych egip-
skich grup społecznych, które obecnie
zanikają. Mianowicie, był on intelektualistą, w sposób szczególny zaznajomionym z literaturą francuską. Wiele swoich
dłuższych wystąpień i oficjalnych przemówień napisał w języku francuskim.
Jest to w pełni zrozumiałe, ponieważ
studia z dziedziny prawa międzynarodowego i politologii odbył na paryskim uniwersytecie. Po ukończeniu studiów,
w końcu lat czterdziestych ubiegłego
wieku powrócił do Egiptu, gdzie rozpoczął karierę uniwersytecką.
W latach następnych poświęcił się dyplomacji. Stopniowo zdobywał kolejne
szczeble w ministerstwie spraw zagranicznych. Za rządów Alwara El-Sadata
w 1997 r. stanął na czele swojego ministerstwa. Dzięki szerokiej wiedzy i cechom charakteru stanowisko ministerialne zajmował przez wiele następnych lat.
„Le Point” podkreśla, że był on chrześcijaninem wyznania koptyjskiego. Nie stanowiło to przeszkody, aby w kraju muzułmańskim zrobić karierę dyplomatyczną. Z perspektywy dziejów jego rodziny
nie było to nic wyjątkowego. Pierre
Butros-Ghali, dziadek sekretarza generalnego ONZ, na początku XX w. był premierem Egiptu. W 1910 r. zamordował go nacjonalista egipski. Powracając do czasów
współczesnych, „Le Point” wspomina, że
gdyby nie działania ministra spraw zagranicznych, nie doszłoby do zawarcia porozumienia egipsko-izraelskiego w Camp
David w 1878 r. Przypominając życie sekretarza ONZ, „L’Express” zaznaczył, że
od 1998 do 2002 r. stał on na czele Międzynarodowej Organizacji Frankofonii.
Tygodnik odnotował także wypowiedź
François Hollande’a. Po śmierci dyplomaty prezydent Francji powiedział, że
Butros Butros-Ghali nigdy nie zaprzestał
walczyć o pokój, starał się zapobiegać
konfliktom i dążył do zbliżenia między
narodami, które zachowują swoje odmienności. Oddając hołd Egipcjaninowi,
Hollande dodał, że zmarły dyplomata był
przyjacielem języka francuskiego, Francji
i wyznawanych przez nią wartości. a
- zachód mówił po łacinie, wschód
po grecku, różne też były ich kultury.
Różnice pogłębiły się po upadku zachodniego cesarstwa na skutek najazdu plemion germańskich.
Ku podziałowi zmierzał też Kościół. Już
od 484 r. kościelny zwierzchnik Konstantynopola uznał się i tytułował, wbrew woli
papieża, patriarchą ekumenicznym, a więc
całego świata. Coraz częściej dochodziło
między Zachodem i Wschodem do sporów
dotyczących niezależności władzy duchownej od świeckiej (cezaropapizm),
w sprawach języka w liturgii, ale także
w kwestiach dyscyplinarnych (celibat)
i doktrynalnych (filioque), dochodziło
do rywalizacji w ewangelizacji, zwłaszcza
wśród Słowian. Swoją rolę w tym rozłamie
odegrała schizma Focjusza w 867 r.
Wielowiekowe kłótnie i wzajemne pretensje doprowadziły do tego, że w odpowiedzi na zamknięcie świątyń Kościoła łacińskiego w Bizancjum, Humbert z Silva
Candida, legat papieża Leona IX, po nieudanych rozmowach pojednawczych, złożył
16 lipcu 1054 r. na ołtarzu kościoła Hagia
Sophia bullę papieską orzekającą karę wyłączenia z Kościoła patriarchy Konstantynopola Michała Cerulariusza. Patriarcha
zniszczył bullę i zwołał synod, który nałożył 24 lipca 1054 r. ekskomunikę na legata
papieskiego i towarzyszących mu doradców. Od tego czasu drogi Kościołów chrześcijańskich Zachodu i Wschodu rozeszły się.
Wprawdzie czyniono wysiłki zmierzające
do zbliżenia obydwu Kościołów, zwłaszcza
na Soborze Florenckim w 1439 r., ale nie
dały one rezultatów.
Nową kartę otworzył Sobór Watykański II nauką o ekumenizmie. W kontakty
ekumeniczne z Cerkwią Prawosławną
Kościół łaciński włożył wiele wysiłków.
Przyczyniły się one do oczyszczenia atmosfery, do spotkań i debat. Papież Paweł VI spotkał się z patriarchą Konstantynopola Atenagorasem w 1964 w Jerozolimie, a Jan Paweł II z Bartłomiejem I, patriarchą Konstantynopola w 2004 r.
w Rzymie. Także papież Franciszek rozmawiał z Bartłomiejem I w Jerozolimie
w 2014 r. Mimo usilnych starań i ustalonych terminów, nie doszło do spotkania
Jana Pawła II z patriarchą Moskwy i całej
Rusi Aleksym II, czego papież gorąco
pragnął. Zapewne cieszy się dziś z zaświatów, że jego następca papież Franciszek
spotkał się z patriarchą na Kubie.
Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Skupieni
na niebezpiecznych sytuacjach współczesnego świata możemy nie dostrzegać wagi
tego spotkania, oczekiwanego przez prawie tysiąc lat. Za wcześnie mówić, czy z tej
rozmowy zrodzi się dobro na przyszłość,
ale nie ulega wątpliwości, że już samo takie
spotkanie jest wydarzeniem historycznym,
także dlatego, że doszło do niego na Kubie,
w momencie, kiedy ten piękny kraj zrzuca
z siebie zgniłą skorupę komunizmu. A