W poszukiwaniu prawdy"

Transkrypt

W poszukiwaniu prawdy"
W poszukiwaniu prawdy
Otwieram oczy. Na początku nie mogę niczego dostrzec. Wszystko wydaje się być białe, ale
w taki przerażający sposób. Tak, ta biel przeraża. Jest nieskazitelnie czysta i oślepiająca.
Z czasem zaczynam się przyzwyczajać, widzieć szczegóły. To wszystko jest takie nieoczywiste.
Nie mam pojęcia gdzie jestem ani jak się tu znalazłam. W mojej głowie rodzi się mnóstwo
pytań. Wiem, że na wszystkie znajdę odpowiedź, ale do tego potrzeba czasu.
W pewnym momencie ktoś podaje mi rękę. Nie zastanawiam się długo, po prostu ją
chwytam i podnoszę się. Teraz widzę zdecydowanie więcej. Przestrzeń wokół mnie jest
w pełni biała, pozbawiona jakichkolwiek krawędzi czy szczegółów. Wydaje się być
nieskończona. Obok mnie stoi młody mężczyzna. Moją uwagę w pełni skupiają jego błękitne,
uśmiechnięte oczy. Wiem, że musi być w nich ukryta jakaś tajemnica. Patrzą na mnie
spokojnie, są wręcz przepełnione zaufaniem, które tak jak ta przestrzeń, wydaje się nie mieć
końca.
- Nie ma wiele czasu na wyjaśnienia, dlatego teraz w wielkim skrócie opowiem ci co się stało i
jaka czeka cię misja – mówi nieznajomy. Jego ton głosu bardzo uspokaja. O nic nie pytam.
Wiem, że sam mi wszystko wytłumaczy.
- Jesteś bardzo mądrą osobą, ale w świecie dość pogubioną. Nie będę ci opowiadał o twoim
własnym życiu, sama znasz je najlepiej. Chodzi o to, że czeka cię bardzo trudne zadanie, ale
mam pewność, że sobie z nim poradzisz. Wiesz, nie otrzymujemy więcej, niż jesteśmy w
stanie utrzymać. Tak więc ten tłum, który przed sobą widzisz, w nim ukryta jest jakaś prawda.
Będziesz wiedziała, kiedy ją znajdziesz. Wtedy wrócisz do swojej codzienności, ale ona nie
będzie już taka sama. Przede wszystkim ty się zmienisz. I pamiętaj, nigdy nie wolno ci
zapomnieć o tym, co się tutaj wydarzy. – Spojrzał mi głęboko w oczy. Tym razem zobaczyłam
w nich ogromne ciepło, życzliwość, która krzyczała powodzenia! Odszedł. Zostawił mnie nie
odpowiadając na żadne z pytań, które powstały w mojej głowie. Widocznie, nie były one
ważne. Dopiero patrząc jak on odchodzi wydaje mi się aż nad to znajomy.
Chwilę muszę to sobie wszystko poukładać. Czeka mnie pewna misja, mam znaleźć prawdę,
tylko w czym? Właśnie w tym momencie dostrzegam stojący przede mną tłum. Są to
mężczyźni, w większości ubrani na czerwono, z długą, siwą brodą, w podeszłym wieku. Ten
dziwny korowód przeplatają zwykli ludzie. Widać, że potrzebują pomocy, niosą ogromne
kamienie. Gdzieś dalej ktoś się potyka, upada. Nikt nie zwraca na mnie szczególnej uwagi.
Powoli staję się częścią tego tłumu. Ze wszystkich stron otaczają mnie… Tak! Przecież każdy
z nich wygląda jak święty Mikołaj. Tylko dlaczego jest ich tak wielu? Święty Mikołaj, był
jeden. No tak, oni nie są prawdziwi, to przebrani ludzie, którzy na co dzień też niosą ze sobą
kamienie, upadają… Ale przecież ten prawdziwy święty, biskup z Miry, też był człowiekiem,
tak samo przeżywał upadki. Może odnajdując go w tłumie jednocześnie odnajdę odpowiedź,
prawdę, lub chociaż wskazówkę?
Niepewnie poruszam się wśród tych wszystkich przebierańców. Im dalej idę, tym bardziej
widzę, że coś jest nie tak. Każdy z tych Mikołajów jest jakby pozbawiony życia. Uśmiechają
się, to prawda, ale ich wzrok utkwiony jest w tej bezgranicznie białej przestrzeni. Nie
obchodzi ich to, co dzieję się wokół. Jedynie widząc małe dzieci skłaniają się, by poczęstować
je cukierkami. Obserwując to wszystko nagle się potykam. Pewien człowiek pomaga mi
wstać. Po jego twarzy widać, że jest bardzo zmęczony, jednak jego oczy uśmiechają się pełne
czułości. Na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od ludzi niosących kamienie. Jest tylko
jedna mała różnica. On nie ma kamienia.
- Gdzie jest twój kamień? – nieśmiało pytam człowieka, który pomógł mi wstać.
- Widzisz ten wielki wór, który za mną stoi? – Dopiero teraz go zauważam. Jest naprawdę
ogromny. Nie wiem, co powiedzieć. Potwierdzająco kiwam głową.
- Schowałem tam swoje kamienie. Uznałem, że jest tam wystarczająco dużo miejsca, by
pomieścić inne kamienie, albo przynajmniej jakąś ich część – tłumaczy spokojnie, a w jego
oczach widać iskierkę światła.
- Ale to nie kamienie, prawda? To wszystkie problemy, smutki z jakimi musi zmierzyć się
człowiek. Ty po prostu pomagasz, wspierasz ludzi i ofiarowujesz…
- Czasami nie ważne, co dajesz. Bardzo często najważniejsza jest sama twoja obecność. –
Przerywa mi i odchodzi. Widzę, jak zaczyna rozmowę, z młodym mężczyzną, który nie potrafi
podnieść swojego kamienia.
To był prawdziwy Święty. Wiem to, bo nie jestem już w tej białej przestrzeni. Otacza mnie
codzienność, choć nie taka zwykła. Zauważam coś, co kiedyś nie miało znaczenia. Wokół
mnie są ludzie, którzy potrzebują mojej pomocy, nie zawsze materialnej. Po drugiej stronie
obserwuje mnie pewien mężczyzna. Nieoczekiwanie odwraca się i po prostu odchodzi.
- Zaczekaj! – krzyczę. Muszę go dogonić. Nawet jeżeli nie odpowie na moje pytania, muszę
mu podziękować. Czuję, że to jeszcze nie koniec, że to szansa na nowy początek.
Iwona Derecka

Podobne dokumenty