darmowa publikacja
Transkrypt
darmowa publikacja
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Bookarnia Online. Bruce Chatwin Anatomia niepokoju Pisma wybrane 1969-1989 pod redakcją Jana Borma i Matthew Gravesa Fragment Z angielskiego przełożył Krzysztof Puławski Od wydawcy Utrwalił się pogląd, że Bruce Chatwin zaczął swoją błyskotliwą karierę literacką z opóźnieniem, co wydaje się potwierdzać słynny już passus z lirycznego autoportretu pisarza, zatytułowanego Zawsze chciałem pojechać do Patagonii, w którym mówi on, że jego niestrudzona praca podróżniczo-pisarska rozpoczęła się nagle, niemal pod wpływem kaprysu, od telegramu ze słowami: „Wyjechałem do Patagonii”, który wysłał do pracodawców. Jednak nie wolno zapominać, że Chatwin już od końca lat sześćdziesiątych doskonalił narzędzia pomocne w jego późniejszej pracy literackiej, pisując do tak różnych periodyków jak „Sunday Times”, „Vogue”, „History Today” i „New York Review of Books”, i że robił to na przestrzeni całego życia – jako rzeczoznawca Christie’s, dziennikarz i pisarz – aż do śmierci w 1989 roku. Udało nam się po raz pierwszy zebrać niepublikowane lub niewydane w formie książkowej, często zapomniane fragmenty. Są to opowiadania, szkice podróżne, eseje, artykuły i recenzje z rozmaitego rodzaju pism i notatników pisarza. Pochodzą one z różnych okresów jego kariery i obejmują typowe dla Chatwina tematy, takie jak zakorzenienie i brak korzeni, wygnanie, egzotykę, posiadanie i wyrzeczenie się dóbr. Niniejszy tom stanowi wybór najlepszych fragmentów z „pobocznej” spuścizny autora. Zaprojektowano go tak, by stanowił przewodnik po pisarstwie Chatwina i jednocześnie pomagał lepiej zrozumieć jego życie i dzieło. Dlatego też przy ustalaniu kolejności poszczególnych tekstów braliśmy pod uwagę ich wewnętrzną logikę, a nie chronologię. Dzięki temu można zaobserwować zadziwiające zbieżności, dotyczące sposobu myślenia i tematów, między bardzo różnymi tekstami opublikowanymi często w dużych odstępach czasowych. Czytelnik może się również przekonać, że Chatwin był nie tylko doskonałym powieściopisarzem, ale także bezkompromisowym krytykiem oraz odważnym eseistą obdarzonym dociekliwym umysłem. Wybrane teksty, chociaż często pokrywają się tematycznie, zebrano w pięciu częściach. Pierwsza, zatytułowana Horreur du domicile, jest najbardziej osobista i dotyczy kariery pisarskiej Chatwina, a także daje wgląd w jego metodę pisarską i stanowi opis poszukiwań najbardziej egzotycznych miejsc, w których mógł tworzyć. Część druga, zgodnie ze swym tytułem, zawiera opowiadania, które jak zwykle u Chatwina wydają się zawieszone gdzieś pomiędzy literaturą faktu i beletrystyką. Trzecia, zatytułowana Nomadyzm jako alternatywa, obraca się wokół najważniejszych dla pisarza tematów, a to głównie za sprawą streszczenia „niepublikowalnej” książki o nomadach, w której Chatwin prezentuje swoją wizję historii jako swoistej dialektyki kultur, wiecznego ścierania się cywilizacji oraz jej naturalnej „alternatywy”: życie osiadłe i nomadyzm, miasto i dzicz, społeczeństwo i plemię. Część czwarta przybliża czytelnikom nowe oblicze Chatwina, związane z jego pracą recenzencką, a piąta, zatytułowana Obrazoburca i sztuka, zawiera zapowiedź tych tematów, które pisarz rozwinął w swoich późniejszych dziełach: paradoksalnej natury twórczości artystycznej, która z jednej strony pozwala uwolnić się od schematów i ograniczeń, a z drugiej sama może stać się obsesją i źródłem zniewolenia. W eseju na temat podróży do Patagonii i swoich literackich początków Chatwin wspomniał, że zawsze chciał napisać ambitną, bezkompromisową książkę, coś „w rodzaju «Anatomii niepokoju», która stanowiłaby komentarz do myśli Pascala o człowieku niezdolnym spokojnie usiedzieć w pokoju”. Kiedy więc musieliśmy zatytułować cały zbiór, uznaliśmy, że to pamiętne określenie będzie doskonale pasowało do różnorodnych tekstów Bruce’a Chatwina, dobitnie wyrażających jego fascynację owym rodzajem niepokoju, który każe wyjść z zamkniętego pomieszczenia. Jan Borm i Matthew Graves Paryż, czerwiec 1996 roku I „HORREUR DU DOMICILE” ZAWSZE CHCIAŁEM POJECHAĆ DO PATAGONII JAK ZOSTAŁEM PISARZEM Psom w Anglii (ale nie w Australii) często nadaje się imię Bruce. Było to też nazwisko naszych szkockich kuzynów. Pochodzenie słowa „Chatwin” nie jest jasne, ale mój wuj Robin, który grał na fagocie, utrzymywał, że „chette-wynde” znaczyło w staroangielskim „winding path”, czyli „wijąca się ścieżka”. Nasza część rodziny wywodziła się od wytwórcy guzików z Birmingham, ale w odległej części Utah mieszka rodzina Chatwinów, którzy są mormonami, a ostatnio słyszałem o niejakich państwu Chatwinach akrobatach cyrkowych. Kiedy moja matka weszła do tej rodziny, Chatwinowie należeli już do najbardziej szacownych familii Birmingham, wielu z nich było architektami lub prawnikami, i nikt nie zajmował się handlem. Jednak wśród moich przodków i krewnych można było znaleźć wiele legendarnych postaci, a opowieści o nich rozpalały moją wyobraźnię. Na przykład: 1. Nieokreślony przodek z Francji, monsieur de la Tournelle, który podobno był zamieszany w aferę z naszyjnikiem królowej[1]. 2. Prapradziad Mathieson, który w wieku siedemdziesięciu jeden lat wygrał zawody w rzucie kłodą na Highland Games w Szkocji, po czym dostał wylewu i zmarł. 3. Pradziad Milward, który miał obsesję na punkcie pieniędzy, Niemiec i muzyki. Był on przyjacielem Gounoda i Adeliny Patti. Prowadził też sprawy dziewiątego księcia Marlborough i pojechał do Nowego Jorku, by negocjować warunki kontraktu ślubnego między Consuelo Vanderbilt i księciem, który później zwolnił go z powodu „rażącego braku kompetencji”. Kiedy pewnego popołudnia przeglądałem zawartość jakiegoś blaszanego kuferka, natrafiłem na jego surdut i miecz ze zdobioną markazytem rękojeścią. Gdy wpadłem do salonu przebrany za dworzanina, dzierżąc miecz w dłoni, i wykrzyknąłem: „Popatrzcie, co znalazłem!”, powiedziano mi, żebym „natychmiast zdjął to z siebie”. Biedny pradziadek! W rodzinie nie można było nawet o nim wspomnieć. W 1902 roku skazano go za oszustwo i wypuszczono z więzienia tylko po to, by mógł spokojnie umrzeć. 4. Kuzyn Charley Milward, żeglarz, którego statek rozbił się w 1898 roku u wejścia do Cieśniny Magellana. Opisałem jego historię w książce W Patagonii. Kiedy pracował jako konsul w Punta Arenas de Chile, przysłał babce do Anglii fragment skóry megaterium[2], którą, idealnie zachowaną, znalazł w jednej z jaskiń. Mówiłem, że to „kawałek brontozaura”, i był to główny eksponat mojego dziecięcego bestiarium. 5. Wuj Geoffrey. Arabista, który podróżował po pustyni i podobnie jak T.E. Lawrence otrzymał z rąk emira Feisala (sprzedaną później) złotą kefiję. Zmarł w biedzie w Kairze. 6. Wuj Bickerton. Górnik i bigamista. 7. Wuj Humphrey. Smutny koniec w Afryce. Moje najwcześniejsze wspomnienia sięgają 1942 roku i dotyczą morza. Miałem wówczas dwa lata. Mieszkaliśmy wtedy z babką w wynajętych pokojach w Filey w Yorkshire, tuż nad morzem. W domu obok zatrzymali się członkowie ruchu Wolna Francja, a w okopach po drugiej stronie ulicy stacjonowali żołnierze z pułku szkockiego. Obserwowałem konwoje złożone z szarych statków, które przepływały wzdłuż linii horyzontu. Powiedziano mi, że za morzem leżą Niemcy. Mój ojciec pływał po morzu i walczył z Niemcami. Machałem do statków, znikających za długim murem klifów Flamborough Head, który, jeśli przypis z tomu wydanego przez Édition de la Pléiade jest prawdziwy, zainspirował Rimbauda do napisania poematu prozą Promontoire. O zmierzchu babka zaciemniała okno, a następnie siadała w skupieniu przy brązowym bakelitowym radiu i słuchała wiadomości BBC. Któregoś wieczoru ktoś oznajmił basem: „Odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo”. Żeby uczcić bitwę pod El-Alamejn, matka i babka odtańczyły dookoła pokoju stary szkocki taniec zwycięstwa – ja tańczyłem z pończochami babci. Babka pochodziła z Aberdeen, ale jej nos, broda, ogorzała skóra i brzęczące kolczyki sprawiały, że wyglądała jak Cyganka. Muszę też dodać, że miała obsesję na punkcie Cyganów. Była również nieustraszoną hazardzistką i potrafiła zapewnić sobie niezły dochód, grając na wyścigach. Często powiadała, że katolicy to poganie, i miała ostry język. Pewnego deszczowego dnia 1944 roku, kiedy schowaliśmy się w budce telefonicznej, jakaś brzydka stara kobieta przykleiła nos do szyby. „Ta kobieta ma twarz jak zad byka – powiedziała babka – ale brakuje jej ogona, żeby ją zakryć”. Jej mąż, Sam Turnell, był odludkiem o smutnym wzroku, a jedynym prawdziwym jego osiągnięciem było to, że potrafił świetnie stepować. Po bitwie o Anglię znalazł zatrudnienie jako sprzedawca pamiątkowych witraży. Otaczałem go prawdziwą czcią. Pod koniec wojny, kiedy wynajęliśmy nieczynny warsztat w Derbyshire, pokochałem dzięki niemu długie spacery po wrzosowiskach. * Ponieważ nie mieliśmy ani domu, ani pieniędzy, jeździliśmy z matką po całym kraju, zatrzymując się u krewnych i przyjaciół. Dla mnie domem była wojskowa kantyna albo pełen plecaków peron. Kiedyś odwiedziliśmy ojca na jego trałowcu w porcie w Cardiff. Ojciec zaniósł mnie aż na bocianie gniazdo i pozwolił wrzeszczeć do słuchawki telefonu pokładowego, tak że było mnie słychać w mesie. Być może właśnie w czasie tych pamiętnych miesięcy przed lądowaniem w Normandii złapałem coś, co Baudelaire określa jako „la grande maladie: horreur du domicile”[3]. Bo później, kiedy już wprowadziliśmy się do własnego domu z ponurym dachem w Birmingham, bardzo schudłem i zacząłem chorować, więc wszyscy wokół zastanawiali się, czy nie dostanę gruźlicy. Pewnego ranka, kiedy miałem odrę, matka wbiegła na górę z gazetą i oznajmiła rozradowana, że Japonia ogłosiła kapitulację i ojciec wkrótce wróci do domu. Spojrzałem na zdjęcie wielkiej chmury w kształcie grzyba i zrozumiałem, że stało się coś strasznego. Na zasłonach w moim pokoju widniał wzór w pomarańczowe języki ognia. Tej nocy i przez wiele kolejnych śniło mi się, że z płonącymi włosami idę po doszczętnie spalonej ziemi. Kiedy straciłem misia, nawet nie pisnąłem, ale jak oka w głowie pilnowałem trzech rzeczy: drewnianej wielbłądzicy, której dałem na imię Laura, kupionej przez ojca na bazarze w Kairze, muszli z Indii Zachodnich, o nazwie Mona, z której cudownych różowych ust dochodził szum morza, oraz książki. Była to opowieść sir Wilfreda Grenfella o pracy misjonarskiej na wybrzeżu Labradoru, zatytułowana The Fisherman’s Saint. Wciąż ją mam. Na jej stronie tytułowej widnieje dedykacja: „Dla Bruce’a w dniu trzecich urodzin od listonosza z Filey. Na później, kiedy dorośnie”. Myślałem, że kryją się w niej jakieś cudowne tajemnice (co nie było prawdą), i byłem wściekły, że muszę tak długo czekać, by ją przeczytać. Książki dla dzieci nie robiły na mnie wrażenia i kiedy miałem sześć lat, postanowiłem napisać własną. Udało mi się wymyślić pierwsze zdanie: „Jestem jaskółką”. A potem uniosłem głowę i zapytałem: „Jak się pisze przewody telefoniczne?”. Pierwszą pracę podjąłem w 1944 roku, kiedy to mieszkałem u ciotecznych babek Janie i Gracie w Stratford-on-Avon. Jako samozwańczy przewodnik prowadziłem turystów do pomnika i grobu Szekspira w kościele, pobierając za to trzy pensy od grupy. Byli to przeważnie amerykańscy żołnierze. Nie wiedziałem zbyt wiele o Szekspirze, poza tym, że był jakoś związany z teatrem z czerwonej cegły, z którego balkonu rzucałem okruchy łabędziom. Jednak zanim jeszcze nauczyłem się czytać, ciocia Gracie nauczyła mnie dwuwiersza wyrytego na kamieniu nagrobnym: Błogosławieństwo przyjaznej mi duszy, A klątwa temu, kto kości me ruszy [4] . Cioteczne babki nie miały mężów. Starsza i bardziej inteligentna Janie była malarką. W młodości mieszkała na Capri i robiła szkice nagich chłopców. Pamiętała, że widziała Maksyma Gorkiego i być może nawet Lenina; w Paryżu zaś była na przyjęciu u holenderskiego malarza Keesa van Dongena. W czasie Wielkiej Wojny była zdaje się pielęgniarką. Być może śmierć tak wielu pięknych młodzieńców spowodowała, że wciąż malowała obrazy ze świętym Sebastianem, które można było zobaczyć na sztalugach w całej pracowni. Niestrudzenie czytała współczesne powieści. Później powiedziała mi, że Amerykanie piszą lepiej i jaśniej po angielsku niż sami Anglicy. Pewnego dnia podniosła wzrok znad książki i powiedziała: „Co to za wspaniałe słowo «dupa»!”. I wtedy po raz pierwszy usłyszałem o Erneście Hemingwayu. Ciotka Gracie była bardzo uczuciowa i kompletnie głucha. Przyjaźniła się z irlandzką pisarką Eleanor Doorly (którą darzyłem płomiennym uczuciem). To dzięki niej poznała członków Koła Dublińskiego. Ciocia miała całkowicie romantyczne podejście do literatury. W letnie dni siadaliśmy nad Avonem, żeby poczytać. Za rzeką znajdowało się nadbrzeże o nazwie Wire Brake, jak przysięgała, to od Szekspira, gdzie kwitł dziki tymianek[5], chociaż ja widziałem tam tylko pokrzywy i jeżyny. Czytaliśmy Pieśń o sobie samym Whitmana z antologii zatytułowanej The Open Road. Czytaliśmy Sokoła Gerarda Manleya Hopkinsa, a także fragmenty książki Eleanor Doorly, poświęconej Marii Skłodowskiej-Curie. Opowieść o tym, jak Maria Skłodowska specjalnie poparzyła się radem, miała na mnie wielki wpływ. Ciekaw też jestem, czy ciotka Gracie była ostatnią przedstawicielką epoki wiktoriańskiej, która straszyła dziecko widmem Napoleona. Któregoś wieczoru, kiedy byłem niegrzeczny w czasie kąpieli, krzyknęła: „Przestań, bo inaczej zabierze cię Bonaparte!” – a potem narysowała na kartce potworny dwurożny kapelusz, z którego wystawała para nóg. Jakiś czas później miałem koszmar, w którym spotkałem ten pieróg przed Hall’s Croft, domem starszej córki Szekspira; kapelusz otworzył się niczym futrzasty małż i mnie połknął. Pamiętam też, że ciotki dyskutowały nad tym, czy Miarka za miarkę to odpowiednia rozrywka dla sześciolatka. Uznały w końcu, że tak, i od tego przedpołudnia stałem się prawdziwym miłośnikiem teatru. W stradfordzkim teatrze nie przyjmowano rezerwacji na ostatni rząd na parterze aż do dnia przedstawienia, a ja pędziłem tam już o świcie na rowerze, by mieć pewność, że dostanę miejsce. Widziałem większość najwspanialszych przedstawień z lat czterdziestych i pięćdziesiątych – z Olivierami, Gielgudem, Peggy Ashcroft i Paulem Robesonem jako Otellem – i stanowią one dla mnie kwintesencję Szekspira. Przeżyłem te sztuki całym sobą jako chłopiec i teraz trudno mi wysiedzieć na którejkolwiek z nich bez poczucia dojmującej straty. W 1949 roku skończył się kryzys i któregoś wieczoru ojciec z dumą zajechał pod dom nowym samochodem. Następnego dnia zabrał mnie z bratem na przejażdżkę. Zatrzymał się na brzegu skarpy, wskazał łańcuch szarych wzgórz na zachodzie i powiedział: „Zwiedzamy Walię”. Noc przespaliśmy w samochodzie w Radnorshire przy akompaniamencie górskiego potoku. O świcie było dużo rosy i zewsząd otaczały nas owce. Zapewne właśnie dzięki tej podróży opublikowałem książkę zatytułowaną Na Czarnym Wzgórzu. W szkole z internatem pochłaniałem atlasy, a inni chłopcy wykluczali mnie ze swego towarzystwa, bo opowiadałem nieprawdopodobne historie. Musieli oni być „do pewnego stopnia konserwatywni”, chociaż nigdy – nawet teraz – nie rozumiałem, z czego wynikają angielskie podziały klasowe. Nie potrafiłem też pojąć, dlaczego w dniu Guya Fawkesa w 1949 roku nauczyciele zachęcali nas, byśmy spalili kukłę laburzystowskiego premiera Clementa Attlee. Było mi przykro z tego powodu i nigdy, nawet w tym okresie życia, gdy byłem kapitalistą, nie potrafiłem zagłosować na konserwatystów. Chociaż Chatwinowie pochodzili z samego serca Anglii, byli jednak zapalonymi żeglarzami. Mieli łodzie o nazwach: „Aireymouse”, „Dozmaree”, „Greebe”, „Nereid” i w końcu „Sunquest”, osiemnastotonowy slup bermudzki, który zbudowano w latach trzydziestych, by opłynąć na nim Ziemię. Pływaliśmy na nim jednak tylko do Bretanii i raz do Hiszpanii. Nie znosiłem tego, bo zawsze potwornie cierpiałem z powodu choroby morskiej – ale jednak zawsze udawało mi się jakoś wytrwać. Kiedy przeczytałem o spustoszeniach, jakie może poczynić bomba wodorowa w Wielkiej Brytanii, zapragnąłem popłynąć na jakąś wyspę na morzu południowym i już nie wracać. Pierwszą dorosłą książką, jaką przeczytałem od deski do deski, była opowieść kapitana Joshuy Slocuma Sam jeden żaglowcem naokoło świata. Po niej przyszła książka Johna C. Vossa Łodzią żaglową przez oceany, Omoo i Taipi Melville’a, a później Richard Henry Dana oraz Jack London. Być może to z tego powodu nabrałem ochoty na prosty amerykański styl? Nigdy nie przepadałem za Juliuszem Verne’em, bo zawsze mi się wydawało, że to, co rzeczywiste, jest bardziej fantastyczne niż wytwory fantazji. Gdy miałem trzynaście lat, pojechałem w czasie wakacji do Szwecji, żeby rozmawiać po angielsku z chłopcem w moim wieku, którego rodzina mieszkała w ślicznym osiemnastowiecznym domu nad jeziorem. Nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego, ale jego wuj Percival był uroczym starym dżentelmenem. Zawsze nosił białą koszulę i kapelusz od słońca, a ja chodziłem z nim do lasu zbierać grzyby albo pływałem łódką na wyspę, żeby podglądać gniazdujące rybołowy. Mieszkał on w chacie z bali, oświetlonej kryształowymi żyrandolami. Podróżował po przedrewolucyjnej Rosji. To on skłonił mnie do przeczytania Czechowa w przekładzie Constance Garnett, a także biografii Talleyranda pióra Duffa Coopera. Nie czytałem wielkich angielskich powieści, ale ich słuchałem, i to często – Olivera Twista, Wichrowych Wzgórz, Dumy i uprzedzenia – z płyt gramofonowych, nagranych z typowym dla klas wyższych akcentem, zwłaszcza kiedy leżałem w szpitalu okulistycznym z częściowym porażeniem nerwu wzrokowego, której to psychosomatycznej przypadłości nabawiłem się prawdopodobnie w Marlborough College, gdzie uważano mnie za półgłówka i marzyciela. Próbowałem się tam uczyć łaciny i greki i byłem ze wszystkiego najgorszy. W college’ u mieliśmy jednak doskonałą bibliotekę i z perspektywy czasu wydaje mi się, że wyszedłem stamtąd dobrze oczytany. Uwielbiałem wszystko, co francuskie: malarstwo, meble, poezję, historię, potrawy, i oczywiście wciąż myślałem o karierze Paula Gauguina. Na siedemnaste urodziny właściciel księgarni z miasteczka dał mi antologię Edith Sitwell Planet and Glow-worm, zbiór tekstów dla cierpiących na bezsenność, wśród nich wiele moich późniejszych wzorców literackich – Baudelaire, Nerval i Rimbaud, Li Po i inni chińscy „wędrowcy”, Blake i szalony Christopher Smart, a także John Aubrey ze swoimi krótkimi biografiami i siedemnastowieczna muzyka prozą Jeremy’ego Taylora i sir Thomasa Browne’a. Przez jakiś czas poddawałem się sugestiom, że powinienem kontynuować rodzinne tradycje i zostać architektem, ale ponieważ nie znałem podstaw matematyki, miałem niewielkie szanse na to, żeby zdać egzamin. Rodzice łagodnie stłumili moje aktorskie ambicje. W końcu, ponieważ moje uzdolnienia miały wyraźnie „wizualny” charakter, zacząłem pracować jako portier w domu aukcyjnym Sotheby’s, mieszczącym się przy Bond Street, za sześć funtów tygodniowo. Uczyłem się o chińskiej ceramice i afrykańskich rzeźbach. Popisywałem się swoją skąpą wiedzą na temat francuskich impresjonistów i wprost rozkwitałem. Bardzo szybko stałem się kimś w rodzaju doraźnego eksperta – jeździłem w różne miejsca i z nieprawdopodobną arogancją orzekałem o wartości i autentyczności dzieł sztuki. Szczególnie upodobałem sobie informowanie właścicieli o tym, że ich obrazy są fałszywe. Sprzedaliśmy kolekcję Somerseta Maughama, który w czasie kolacji w hotelu Dorchester opowiedział historię o sobie, chłopcu ze świątyni i słoniątku. W domu przy Park Avenue jakaś kobieta zatrzasnęła mi drzwi przed nosem ze słowami: „Nie mam zamiaru pokazywać mojego Renoira szesnastolatkowi!”. Ciąg dalszy w wersji pełnej [1] „Afera naszyjnikowa” – miała miejsce we Francji w latach 80. XVIII wieku; dotyczyła rzekomego zakupu bezcennego klejnotu przez Marię Antoninę Austriaczkę. Oszustwa dokonano jednak bez wiedzy samej królowej (przyp. red.). [2] Gatunek południowoamerykańskiego leniwca osiągającego wielkość słonia, wymarły ok. 10 000 lat temu (przyp. red.). [3] „Chorobliwy strach przed własnym mieszkaniem”. Charles Baudelaire, Moje obnażone serce, Wrocław 1997, przeł. Andrzej Kijowski (przyp. red.). [4] Przekład S. Helsztyńskiego we wstępie do Wieczoru Trzech Króli (przyp. tłum.). [5] Sen nocy letniej, II 1 (przyp. tłum.). MIEJSCE, GDZIE MOŻNA POWIESIĆ KAPELUSZ Dostępne w wersji pełnej WIEŻA W TOSKANII Dostępne w wersji pełnej WYJECHAŁEM DO TIMBUKTU Dostępne w wersji pełnej II OPOWIADANIA Dostępne w wersji pełnej MLEKO Dostępne w wersji pełnej ATRAKCJE FRANCJI Dostępne w wersji pełnej POSIADŁOŚĆ MAXIMILIANA TODA Dostępne w wersji pełnej BEDUINI Dostępne w wersji pełnej III NOMADYZM JAKO ALTERNATYWA Dostępne w wersji pełnej LIST DO TOMA MASCHLERA Dostępne w wersji pełnej NOMADYZM JAKO ALTERNATYWA Dostępne w wersji pełnej ŚWIAT NOMADÓW TO NIE SZALEŃSTWO Dostępne w wersji pełnej IV RECENZJE Dostępne w wersji pełnej ABEL NOMADA Dostępne w wersji pełnej ANARCHIŚCI Z PATAGONII Dostępne w wersji pełnej DROGA NA WYSPY Dostępne w wersji pełnej WARIACJE NA TEMAT IDÉE FIXE Dostępne w wersji pełnej V OBRAZOBURCA I SZTUKA Dostępne w wersji pełnej WŚRÓD RUIN Dostępne w wersji pełnej MORALNOŚĆ PRZEDMIOTÓW Dostępne w wersji pełnej PRZYPISY Dostępne w wersji pełnej BIBLIOGRAFIA Dostępne w wersji pełnej FILMOGRAFIA Dostępne w wersji pełnej PODZIĘKOWANIA Dostępne w wersji pełnej Anatomia niepokoju Spis treści Okładka Karta tytułowa Od wydawcy I „HORREUR DU DOMICILE” ZAWSZE CHCIAŁEM POJECHAĆ DO PATAGONII MIEJSCE, GDZIE MOŻNA POWIESIĆ KAPELUSZ WIEŻA W TOSKANII WYJECHAŁEM DO TIMBUKTU II OPOWIADANIA MLEKO ATRAKCJE FRANCJI POSIADŁOŚĆ MAXIMILIANA TODA BEDUINI III NOMADYZM JAKO ALTERNATYWA LIST DO TOMA MASCHLERA NOMADYZM JAKO ALTERNATYWA ŚWIAT NOMADÓW TO NIE SZALEŃSTWO IV RECENZJE ABEL NOMADA ANARCHIŚCI Z PATAGONII DROGA NA WYSPY WARIACJE NA TEMAT IDÉE FIXE V OBRAZOBURCA I SZTUKA WŚRÓD RUIN MORALNOŚĆ PRZEDMIOTÓW PRZYPISY BIBLIOGRAFIA FILMOGRAFIA PODZIĘKOWANIA Karta redakcyjna Tytuł oryginału ANATOMY OF RESTLESSNESS SELECTED WRITINGS 1969–1989 Wydawca Paulina Martela Redaktor prowadzący Katarzyna Krawczyk Redakcja Sylwia Bartkowska Redakcja techniczna Lidia Lamparska Korekta Maciej Korbasiński Tadeusz Mahrburg Copyright © the Legal Personal Representatives of C.B. Chatwin, 1996 Copyright © for the Polish translation by Krzysztof Puławski 2012 Copyright © for the e-book edition by Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012 Świat Książki Warszawa 2012 Weltbild Polska Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Księgarnia internetowa: www.weltbild.pl Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych - jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. ISBN 978-83-273-0216-8 Nr 90453218 Plik ePub opracowany przez firm eLib.pl al. Szucha 8, 00-582 Warszawa e-mail: [email protected] http://eLib.pl Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Bookarnia Online.