darmowa publikacja

Transkrypt

darmowa publikacja
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.
Bruce Chatwin
Anatomia niepokoju
Pisma wybrane 1969-1989
pod redakcją
Jana Borma i Matthew Gravesa
Fragment
Z angielskiego przełożył
Krzysztof Puławski
Od wydawcy
Utrwalił się pogląd, że Bruce Chatwin zaczął swoją błyskotliwą karierę literacką
z opóźnieniem, co wydaje się potwierdzać słynny już passus z lirycznego autoportretu
pisarza, zatytułowanego Zawsze chciałem pojechać do Patagonii, w którym mówi on, że
jego niestrudzona praca podróżniczo-pisarska rozpoczęła się nagle, niemal pod wpływem
kaprysu, od telegramu ze słowami: „Wyjechałem do Patagonii”, który wysłał do
pracodawców.
Jednak nie wolno zapominać, że Chatwin już od końca lat sześćdziesiątych doskonalił
narzędzia pomocne w jego późniejszej pracy literackiej, pisując do tak różnych periodyków
jak „Sunday Times”, „Vogue”, „History Today” i „New York Review of Books”, i że robił to
na przestrzeni całego życia – jako rzeczoznawca Christie’s, dziennikarz i pisarz – aż do
śmierci w 1989 roku.
Udało nam się po raz pierwszy zebrać niepublikowane lub niewydane w formie
książkowej, często zapomniane fragmenty. Są to opowiadania, szkice podróżne, eseje,
artykuły i recenzje z rozmaitego rodzaju pism i notatników pisarza. Pochodzą one
z różnych okresów jego kariery i obejmują typowe dla Chatwina tematy, takie jak
zakorzenienie i brak korzeni, wygnanie, egzotykę, posiadanie i wyrzeczenie się dóbr.
Niniejszy tom stanowi wybór najlepszych fragmentów z „pobocznej” spuścizny autora.
Zaprojektowano go tak, by stanowił przewodnik po pisarstwie Chatwina i jednocześnie
pomagał lepiej zrozumieć jego życie i dzieło.
Dlatego też przy ustalaniu kolejności poszczególnych tekstów braliśmy pod uwagę ich
wewnętrzną logikę, a nie chronologię. Dzięki temu można zaobserwować zadziwiające
zbieżności, dotyczące sposobu myślenia i tematów, między bardzo różnymi tekstami
opublikowanymi często w dużych odstępach czasowych. Czytelnik może się również
przekonać, że Chatwin był nie tylko doskonałym powieściopisarzem, ale także
bezkompromisowym krytykiem oraz odważnym eseistą obdarzonym dociekliwym
umysłem.
Wybrane teksty, chociaż często pokrywają się tematycznie, zebrano w pięciu częściach.
Pierwsza, zatytułowana Horreur du domicile, jest najbardziej osobista i dotyczy kariery
pisarskiej Chatwina, a także daje wgląd w jego metodę pisarską i stanowi opis
poszukiwań najbardziej egzotycznych miejsc, w których mógł tworzyć. Część druga,
zgodnie ze swym tytułem, zawiera opowiadania, które jak zwykle u Chatwina wydają się
zawieszone gdzieś pomiędzy literaturą faktu i beletrystyką. Trzecia, zatytułowana
Nomadyzm jako alternatywa, obraca się wokół najważniejszych dla pisarza tematów, a to
głównie za sprawą streszczenia „niepublikowalnej” książki o nomadach, w której Chatwin
prezentuje swoją wizję historii jako swoistej dialektyki kultur, wiecznego ścierania się
cywilizacji oraz jej naturalnej „alternatywy”: życie osiadłe i nomadyzm, miasto i dzicz,
społeczeństwo i plemię. Część czwarta przybliża czytelnikom nowe oblicze Chatwina,
związane z jego pracą recenzencką, a piąta, zatytułowana Obrazoburca i sztuka, zawiera
zapowiedź tych tematów, które pisarz rozwinął w swoich późniejszych dziełach:
paradoksalnej natury twórczości artystycznej, która z jednej strony pozwala uwolnić się
od schematów i ograniczeń, a z drugiej sama może stać się obsesją i źródłem zniewolenia.
W eseju na temat podróży do Patagonii i swoich literackich początków Chatwin
wspomniał, że zawsze chciał napisać ambitną, bezkompromisową książkę, coś „w rodzaju
«Anatomii niepokoju», która stanowiłaby komentarz do myśli Pascala o człowieku
niezdolnym spokojnie usiedzieć w pokoju”. Kiedy więc musieliśmy zatytułować cały zbiór,
uznaliśmy, że to pamiętne określenie będzie doskonale pasowało do różnorodnych tekstów
Bruce’a Chatwina, dobitnie wyrażających jego fascynację owym rodzajem niepokoju, który
każe wyjść z zamkniętego pomieszczenia.
Jan Borm i Matthew Graves
Paryż, czerwiec 1996 roku
I
„HORREUR DU DOMICILE”
ZAWSZE CHCIAŁEM POJECHAĆ DO PATAGONII
JAK ZOSTAŁEM PISARZEM
Psom w Anglii (ale nie w Australii) często nadaje się imię Bruce. Było to też nazwisko
naszych szkockich kuzynów. Pochodzenie słowa „Chatwin” nie jest jasne, ale mój wuj
Robin, który grał na fagocie, utrzymywał, że „chette-wynde” znaczyło w staroangielskim
„winding path”, czyli „wijąca się ścieżka”. Nasza część rodziny wywodziła się od wytwórcy
guzików z Birmingham, ale w odległej części Utah mieszka rodzina Chatwinów, którzy są
mormonami, a ostatnio słyszałem o niejakich państwu Chatwinach akrobatach
cyrkowych.
Kiedy moja matka weszła do tej rodziny, Chatwinowie należeli już do najbardziej
szacownych familii Birmingham, wielu z nich było architektami lub prawnikami, i nikt
nie zajmował się handlem. Jednak wśród moich przodków i krewnych można było znaleźć
wiele legendarnych postaci, a opowieści o nich rozpalały moją wyobraźnię. Na przykład:
1. Nieokreślony przodek z Francji, monsieur de la Tournelle, który podobno był
zamieszany w aferę z naszyjnikiem królowej[1].
2. Prapradziad Mathieson, który w wieku siedemdziesięciu jeden lat wygrał zawody
w rzucie kłodą na Highland Games w Szkocji, po czym dostał wylewu i zmarł.
3. Pradziad Milward, który miał obsesję na punkcie pieniędzy, Niemiec i muzyki. Był on
przyjacielem Gounoda i Adeliny Patti. Prowadził też sprawy dziewiątego księcia
Marlborough i pojechał do Nowego Jorku, by negocjować warunki kontraktu ślubnego
między Consuelo Vanderbilt i księciem, który później zwolnił go z powodu „rażącego
braku kompetencji”. Kiedy pewnego popołudnia przeglądałem zawartość jakiegoś
blaszanego kuferka, natrafiłem na jego surdut i miecz ze zdobioną markazytem
rękojeścią. Gdy wpadłem do salonu przebrany za dworzanina, dzierżąc miecz w dłoni,
i wykrzyknąłem: „Popatrzcie, co znalazłem!”, powiedziano mi, żebym „natychmiast zdjął
to z siebie”. Biedny pradziadek! W rodzinie nie można było nawet o nim wspomnieć.
W 1902 roku skazano go za oszustwo i wypuszczono z więzienia tylko po to, by mógł
spokojnie umrzeć.
4. Kuzyn Charley Milward, żeglarz, którego statek rozbił się w 1898 roku u wejścia do
Cieśniny Magellana. Opisałem jego historię w książce W Patagonii. Kiedy pracował jako
konsul w Punta Arenas de Chile, przysłał babce do Anglii fragment skóry megaterium[2],
którą, idealnie zachowaną, znalazł w jednej z jaskiń. Mówiłem, że to „kawałek
brontozaura”, i był to główny eksponat mojego dziecięcego bestiarium.
5. Wuj Geoffrey. Arabista, który podróżował po pustyni i podobnie jak T.E. Lawrence
otrzymał z rąk emira Feisala (sprzedaną później) złotą kefiję. Zmarł w biedzie w Kairze.
6. Wuj Bickerton. Górnik i bigamista.
7. Wuj Humphrey. Smutny koniec w Afryce.
Moje najwcześniejsze wspomnienia sięgają 1942 roku i dotyczą morza. Miałem wówczas
dwa lata. Mieszkaliśmy wtedy z babką w wynajętych pokojach w Filey w Yorkshire, tuż
nad morzem. W domu obok zatrzymali się członkowie ruchu Wolna Francja, a w okopach
po drugiej stronie ulicy stacjonowali żołnierze z pułku szkockiego. Obserwowałem
konwoje złożone z szarych statków, które przepływały wzdłuż linii horyzontu.
Powiedziano mi, że za morzem leżą Niemcy. Mój ojciec pływał po morzu i walczył
z Niemcami. Machałem do statków, znikających za długim murem klifów Flamborough
Head, który, jeśli przypis z tomu wydanego przez Édition de la Pléiade jest prawdziwy,
zainspirował Rimbauda do napisania poematu prozą Promontoire.
O zmierzchu babka zaciemniała okno, a następnie siadała w skupieniu przy brązowym
bakelitowym radiu i słuchała wiadomości BBC. Któregoś wieczoru ktoś oznajmił basem:
„Odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo”. Żeby uczcić bitwę pod El-Alamejn, matka i babka
odtańczyły dookoła pokoju stary szkocki taniec zwycięstwa – ja tańczyłem z pończochami
babci.
Babka pochodziła z Aberdeen, ale jej nos, broda, ogorzała skóra i brzęczące kolczyki
sprawiały, że wyglądała jak Cyganka. Muszę też dodać, że miała obsesję na punkcie
Cyganów. Była również nieustraszoną hazardzistką i potrafiła zapewnić sobie niezły
dochód, grając na wyścigach. Często powiadała, że katolicy to poganie, i miała ostry język.
Pewnego deszczowego dnia 1944 roku, kiedy schowaliśmy się w budce telefonicznej, jakaś
brzydka stara kobieta przykleiła nos do szyby. „Ta kobieta ma twarz jak zad byka –
powiedziała babka – ale brakuje jej ogona, żeby ją zakryć”.
Jej mąż, Sam Turnell, był odludkiem o smutnym wzroku, a jedynym prawdziwym jego
osiągnięciem było to, że potrafił świetnie stepować. Po bitwie o Anglię znalazł
zatrudnienie jako sprzedawca pamiątkowych witraży. Otaczałem go prawdziwą czcią. Pod
koniec wojny, kiedy wynajęliśmy nieczynny warsztat w Derbyshire, pokochałem dzięki
niemu długie spacery po wrzosowiskach.
*
Ponieważ nie mieliśmy ani domu, ani pieniędzy, jeździliśmy z matką po całym kraju,
zatrzymując się u krewnych i przyjaciół. Dla mnie domem była wojskowa kantyna albo
pełen plecaków peron. Kiedyś odwiedziliśmy ojca na jego trałowcu w porcie w Cardiff.
Ojciec zaniósł mnie aż na bocianie gniazdo i pozwolił wrzeszczeć do słuchawki telefonu
pokładowego, tak że było mnie słychać w mesie. Być może właśnie w czasie tych
pamiętnych miesięcy przed lądowaniem w Normandii złapałem coś, co Baudelaire określa
jako „la grande maladie: horreur du domicile”[3]. Bo później, kiedy już wprowadziliśmy się
do własnego domu z ponurym dachem w Birmingham, bardzo schudłem i zacząłem
chorować, więc wszyscy wokół zastanawiali się, czy nie dostanę gruźlicy. Pewnego ranka,
kiedy miałem odrę, matka wbiegła na górę z gazetą i oznajmiła rozradowana, że Japonia
ogłosiła kapitulację i ojciec wkrótce wróci do domu. Spojrzałem na zdjęcie wielkiej chmury
w kształcie grzyba i zrozumiałem, że stało się coś strasznego. Na zasłonach w moim
pokoju widniał wzór w pomarańczowe języki ognia. Tej nocy i przez wiele kolejnych śniło
mi się, że z płonącymi włosami idę po doszczętnie spalonej ziemi.
Kiedy straciłem misia, nawet nie pisnąłem, ale jak oka w głowie pilnowałem trzech
rzeczy: drewnianej wielbłądzicy, której dałem na imię Laura, kupionej przez ojca na
bazarze w Kairze, muszli z Indii Zachodnich, o nazwie Mona, z której cudownych
różowych ust dochodził szum morza, oraz książki. Była to opowieść sir Wilfreda Grenfella
o pracy misjonarskiej na wybrzeżu Labradoru, zatytułowana The Fisherman’s Saint.
Wciąż ją mam. Na jej stronie tytułowej widnieje dedykacja: „Dla Bruce’a w dniu trzecich
urodzin od listonosza z Filey. Na później, kiedy dorośnie”. Myślałem, że kryją się w niej
jakieś cudowne tajemnice (co nie było prawdą), i byłem wściekły, że muszę tak długo
czekać, by ją przeczytać. Książki dla dzieci nie robiły na mnie wrażenia i kiedy miałem
sześć lat, postanowiłem napisać własną. Udało mi się wymyślić pierwsze zdanie: „Jestem
jaskółką”. A potem uniosłem głowę i zapytałem: „Jak się pisze przewody telefoniczne?”.
Pierwszą pracę podjąłem w 1944 roku, kiedy to mieszkałem u ciotecznych babek Janie
i Gracie w Stratford-on-Avon. Jako samozwańczy przewodnik prowadziłem turystów do
pomnika i grobu Szekspira w kościele, pobierając za to trzy pensy od grupy. Byli to
przeważnie amerykańscy żołnierze. Nie wiedziałem zbyt wiele o Szekspirze, poza tym, że
był jakoś związany z teatrem z czerwonej cegły, z którego balkonu rzucałem okruchy
łabędziom. Jednak zanim jeszcze nauczyłem się czytać, ciocia Gracie nauczyła mnie
dwuwiersza wyrytego na kamieniu nagrobnym:
Błogosławieństwo przyjaznej mi duszy,
A klątwa temu, kto kości me ruszy
[4]
.
Cioteczne babki nie miały mężów. Starsza i bardziej inteligentna Janie była malarką.
W młodości mieszkała na Capri i robiła szkice nagich chłopców. Pamiętała, że widziała
Maksyma Gorkiego i być może nawet Lenina; w Paryżu zaś była na przyjęciu
u holenderskiego malarza Keesa van Dongena. W czasie Wielkiej Wojny była zdaje się
pielęgniarką. Być może śmierć tak wielu pięknych młodzieńców spowodowała, że wciąż
malowała obrazy ze świętym Sebastianem, które można było zobaczyć na sztalugach
w całej pracowni. Niestrudzenie czytała współczesne powieści. Później powiedziała mi, że
Amerykanie piszą lepiej i jaśniej po angielsku niż sami Anglicy. Pewnego dnia podniosła
wzrok znad książki i powiedziała: „Co to za wspaniałe słowo «dupa»!”. I wtedy po raz
pierwszy usłyszałem o Erneście Hemingwayu.
Ciotka Gracie była bardzo uczuciowa i kompletnie głucha. Przyjaźniła się z irlandzką
pisarką Eleanor Doorly (którą darzyłem płomiennym uczuciem). To dzięki niej poznała
członków Koła Dublińskiego. Ciocia miała całkowicie romantyczne podejście do literatury.
W letnie dni siadaliśmy nad Avonem, żeby poczytać. Za rzeką znajdowało się nadbrzeże
o nazwie Wire Brake, jak przysięgała, to od Szekspira, gdzie kwitł dziki tymianek[5],
chociaż ja widziałem tam tylko pokrzywy i jeżyny. Czytaliśmy Pieśń o sobie samym
Whitmana z antologii zatytułowanej The Open Road. Czytaliśmy Sokoła Gerarda
Manleya Hopkinsa, a także fragmenty książki Eleanor Doorly, poświęconej Marii
Skłodowskiej-Curie. Opowieść o tym, jak Maria Skłodowska specjalnie poparzyła się
radem, miała na mnie wielki wpływ. Ciekaw też jestem, czy ciotka Gracie była ostatnią
przedstawicielką epoki wiktoriańskiej, która straszyła dziecko widmem Napoleona.
Któregoś wieczoru, kiedy byłem niegrzeczny w czasie kąpieli, krzyknęła: „Przestań, bo
inaczej zabierze cię Bonaparte!” – a potem narysowała na kartce potworny dwurożny
kapelusz, z którego wystawała para nóg. Jakiś czas później miałem koszmar, w którym
spotkałem ten pieróg przed Hall’s Croft, domem starszej córki Szekspira; kapelusz
otworzył się niczym futrzasty małż i mnie połknął.
Pamiętam też, że ciotki dyskutowały nad tym, czy Miarka za miarkę to odpowiednia
rozrywka dla sześciolatka. Uznały w końcu, że tak, i od tego przedpołudnia stałem się
prawdziwym miłośnikiem teatru. W stradfordzkim teatrze nie przyjmowano rezerwacji
na ostatni rząd na parterze aż do dnia przedstawienia, a ja pędziłem tam już o świcie na
rowerze, by mieć pewność, że dostanę miejsce. Widziałem większość najwspanialszych
przedstawień z lat czterdziestych i pięćdziesiątych – z Olivierami, Gielgudem, Peggy
Ashcroft i Paulem Robesonem jako Otellem – i stanowią one dla mnie kwintesencję
Szekspira. Przeżyłem te sztuki całym sobą jako chłopiec i teraz trudno mi wysiedzieć na
którejkolwiek z nich bez poczucia dojmującej straty.
W 1949 roku skończył się kryzys i któregoś wieczoru ojciec z dumą zajechał pod dom
nowym samochodem. Następnego dnia zabrał mnie z bratem na przejażdżkę. Zatrzymał
się na brzegu skarpy, wskazał łańcuch szarych wzgórz na zachodzie i powiedział:
„Zwiedzamy Walię”. Noc przespaliśmy w samochodzie w Radnorshire przy
akompaniamencie górskiego potoku. O świcie było dużo rosy i zewsząd otaczały nas owce.
Zapewne właśnie dzięki tej podróży opublikowałem książkę zatytułowaną Na Czarnym
Wzgórzu.
W szkole z internatem pochłaniałem atlasy, a inni chłopcy wykluczali mnie ze swego
towarzystwa, bo opowiadałem nieprawdopodobne historie. Musieli oni być „do pewnego
stopnia konserwatywni”, chociaż nigdy – nawet teraz – nie rozumiałem, z czego wynikają
angielskie podziały klasowe. Nie potrafiłem też pojąć, dlaczego w dniu Guya Fawkesa
w 1949 roku nauczyciele zachęcali nas, byśmy spalili kukłę laburzystowskiego premiera
Clementa Attlee. Było mi przykro z tego powodu i nigdy, nawet w tym okresie życia, gdy
byłem kapitalistą, nie potrafiłem zagłosować na konserwatystów.
Chociaż Chatwinowie pochodzili z samego serca Anglii, byli jednak zapalonymi
żeglarzami. Mieli łodzie o nazwach: „Aireymouse”, „Dozmaree”, „Greebe”, „Nereid” i w
końcu „Sunquest”, osiemnastotonowy slup bermudzki, który zbudowano w latach
trzydziestych, by opłynąć na nim Ziemię. Pływaliśmy na nim jednak tylko do Bretanii
i raz do Hiszpanii. Nie znosiłem tego, bo zawsze potwornie cierpiałem z powodu choroby
morskiej – ale jednak zawsze udawało mi się jakoś wytrwać. Kiedy przeczytałem
o spustoszeniach, jakie może poczynić bomba wodorowa w Wielkiej Brytanii, zapragnąłem
popłynąć na jakąś wyspę na morzu południowym i już nie wracać.
Pierwszą dorosłą książką, jaką przeczytałem od deski do deski, była opowieść kapitana
Joshuy Slocuma Sam jeden żaglowcem naokoło świata. Po niej przyszła książka Johna C.
Vossa Łodzią żaglową przez oceany, Omoo i Taipi Melville’a, a później Richard Henry
Dana oraz Jack London. Być może to z tego powodu nabrałem ochoty na prosty
amerykański styl? Nigdy nie przepadałem za Juliuszem Verne’em, bo zawsze mi się
wydawało, że to, co rzeczywiste, jest bardziej fantastyczne niż wytwory fantazji.
Gdy miałem trzynaście lat, pojechałem w czasie wakacji do Szwecji, żeby rozmawiać po
angielsku z chłopcem w moim wieku, którego rodzina mieszkała w ślicznym
osiemnastowiecznym domu nad jeziorem. Nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego, ale jego
wuj Percival był uroczym starym dżentelmenem. Zawsze nosił białą koszulę i kapelusz od
słońca, a ja chodziłem z nim do lasu zbierać grzyby albo pływałem łódką na wyspę, żeby
podglądać gniazdujące rybołowy. Mieszkał on w chacie z bali, oświetlonej kryształowymi
żyrandolami. Podróżował po przedrewolucyjnej Rosji. To on skłonił mnie do przeczytania
Czechowa w przekładzie Constance Garnett, a także biografii Talleyranda pióra Duffa
Coopera.
Nie czytałem wielkich angielskich powieści, ale ich słuchałem, i to często – Olivera
Twista, Wichrowych Wzgórz, Dumy i uprzedzenia – z płyt gramofonowych, nagranych
z typowym dla klas wyższych akcentem, zwłaszcza kiedy leżałem w szpitalu
okulistycznym z częściowym porażeniem nerwu wzrokowego, której to psychosomatycznej
przypadłości nabawiłem się prawdopodobnie w Marlborough College, gdzie uważano mnie
za półgłówka i marzyciela. Próbowałem się tam uczyć łaciny i greki i byłem ze
wszystkiego najgorszy. W college’ u mieliśmy jednak doskonałą bibliotekę i z perspektywy
czasu wydaje mi się, że wyszedłem stamtąd dobrze oczytany. Uwielbiałem wszystko, co
francuskie: malarstwo, meble, poezję, historię, potrawy, i oczywiście wciąż myślałem
o karierze Paula Gauguina. Na siedemnaste urodziny właściciel księgarni z miasteczka
dał mi antologię Edith Sitwell Planet and Glow-worm, zbiór tekstów dla cierpiących na
bezsenność, wśród nich wiele moich późniejszych wzorców literackich – Baudelaire,
Nerval i Rimbaud, Li Po i inni chińscy „wędrowcy”, Blake i szalony Christopher Smart,
a także John Aubrey ze swoimi krótkimi biografiami i siedemnastowieczna muzyka prozą
Jeremy’ego Taylora i sir Thomasa Browne’a.
Przez jakiś czas poddawałem się sugestiom, że powinienem kontynuować rodzinne
tradycje i zostać architektem, ale ponieważ nie znałem podstaw matematyki, miałem
niewielkie szanse na to, żeby zdać egzamin. Rodzice łagodnie stłumili moje aktorskie
ambicje. W końcu, ponieważ moje uzdolnienia miały wyraźnie „wizualny” charakter,
zacząłem pracować jako portier w domu aukcyjnym Sotheby’s, mieszczącym się przy Bond
Street, za sześć funtów tygodniowo.
Uczyłem się o chińskiej ceramice i afrykańskich rzeźbach. Popisywałem się swoją skąpą
wiedzą na temat francuskich impresjonistów i wprost rozkwitałem. Bardzo szybko stałem
się kimś w rodzaju doraźnego eksperta – jeździłem w różne miejsca i z nieprawdopodobną
arogancją orzekałem o wartości i autentyczności dzieł sztuki. Szczególnie upodobałem
sobie informowanie właścicieli o tym, że ich obrazy są fałszywe. Sprzedaliśmy kolekcję
Somerseta Maughama, który w czasie kolacji w hotelu Dorchester opowiedział historię
o sobie, chłopcu ze świątyni i słoniątku. W domu przy Park Avenue jakaś kobieta
zatrzasnęła mi drzwi przed nosem ze słowami: „Nie mam zamiaru pokazywać mojego
Renoira szesnastolatkowi!”.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[1]
„Afera naszyjnikowa” – miała miejsce we Francji w latach 80. XVIII wieku; dotyczyła
rzekomego zakupu bezcennego klejnotu przez Marię Antoninę Austriaczkę. Oszustwa
dokonano jednak bez wiedzy samej królowej (przyp. red.).
[2]
Gatunek południowoamerykańskiego leniwca osiągającego wielkość słonia, wymarły
ok. 10 000 lat temu (przyp. red.).
[3]
„Chorobliwy strach przed własnym mieszkaniem”. Charles Baudelaire, Moje
obnażone serce, Wrocław 1997, przeł. Andrzej Kijowski (przyp. red.).
[4]
Przekład S. Helsztyńskiego we wstępie do Wieczoru Trzech Króli (przyp. tłum.).
[5]
Sen nocy letniej, II 1 (przyp. tłum.).
MIEJSCE, GDZIE MOŻNA POWIESIĆ KAPELUSZ
Dostępne w wersji pełnej
WIEŻA W TOSKANII
Dostępne w wersji pełnej
WYJECHAŁEM DO TIMBUKTU
Dostępne w wersji pełnej
II
OPOWIADANIA
Dostępne w wersji pełnej
MLEKO
Dostępne w wersji pełnej
ATRAKCJE FRANCJI
Dostępne w wersji pełnej
POSIADŁOŚĆ MAXIMILIANA TODA
Dostępne w wersji pełnej
BEDUINI
Dostępne w wersji pełnej
III
NOMADYZM JAKO
ALTERNATYWA
Dostępne w wersji pełnej
LIST DO TOMA MASCHLERA
Dostępne w wersji pełnej
NOMADYZM JAKO ALTERNATYWA
Dostępne w wersji pełnej
ŚWIAT NOMADÓW
TO NIE SZALEŃSTWO
Dostępne w wersji pełnej
IV
RECENZJE
Dostępne w wersji pełnej
ABEL NOMADA
Dostępne w wersji pełnej
ANARCHIŚCI Z PATAGONII
Dostępne w wersji pełnej
DROGA NA WYSPY
Dostępne w wersji pełnej
WARIACJE NA TEMAT IDÉE FIXE
Dostępne w wersji pełnej
V
OBRAZOBURCA I SZTUKA
Dostępne w wersji pełnej
WŚRÓD RUIN
Dostępne w wersji pełnej
MORALNOŚĆ PRZEDMIOTÓW
Dostępne w wersji pełnej
PRZYPISY
Dostępne w wersji pełnej
BIBLIOGRAFIA
Dostępne w wersji pełnej
FILMOGRAFIA
Dostępne w wersji pełnej
PODZIĘKOWANIA
Dostępne w wersji pełnej
Anatomia niepokoju
Spis treści
Okładka
Karta tytułowa
Od wydawcy
I „HORREUR DU DOMICILE”
ZAWSZE CHCIAŁEM POJECHAĆ DO PATAGONII
MIEJSCE, GDZIE MOŻNA POWIESIĆ KAPELUSZ
WIEŻA W TOSKANII
WYJECHAŁEM DO TIMBUKTU
II OPOWIADANIA
MLEKO
ATRAKCJE FRANCJI
POSIADŁOŚĆ MAXIMILIANA TODA
BEDUINI
III NOMADYZM JAKO ALTERNATYWA
LIST DO TOMA MASCHLERA
NOMADYZM JAKO ALTERNATYWA
ŚWIAT NOMADÓW TO NIE SZALEŃSTWO
IV RECENZJE
ABEL NOMADA
ANARCHIŚCI Z PATAGONII
DROGA NA WYSPY
WARIACJE NA TEMAT IDÉE FIXE
V OBRAZOBURCA I SZTUKA
WŚRÓD RUIN
MORALNOŚĆ PRZEDMIOTÓW
PRZYPISY
BIBLIOGRAFIA
FILMOGRAFIA
PODZIĘKOWANIA
Karta redakcyjna
Tytuł oryginału
ANATOMY OF RESTLESSNESS
SELECTED WRITINGS 1969–1989
Wydawca
Paulina Martela
Redaktor prowadzący
Katarzyna Krawczyk
Redakcja
Sylwia Bartkowska
Redakcja techniczna
Lidia Lamparska
Korekta
Maciej Korbasiński
Tadeusz Mahrburg
Copyright © the Legal Personal Representatives of C.B. Chatwin,
1996
Copyright © for the Polish translation by Krzysztof Puławski 2012
Copyright © for the e-book edition by Weltbild Polska Sp. z o.o.,
Warszawa 2012
Świat Książki
Warszawa 2012
Weltbild Polska Sp. z o.o.
02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Księgarnia internetowa: www.weltbild.pl
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany
dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która
wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie
udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub
w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie,
kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych
- jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
ISBN 978-83-273-0216-8
Nr 90453218
Plik ePub opracowany przez firm eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: [email protected]
http://eLib.pl
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.

Podobne dokumenty