Le Clezio Jean-Marie Gustave

Transkrypt

Le Clezio Jean-Marie Gustave
Mojemu Ojcu poświęcam
Recenzja Pawła Zajasa
„Powieść pozwala autorowi mówić o sobie samym w sposób niepozorny,
a czytelnikowi umożliwia z kolei stawianie pytań dotyczących jego własnej kondycji.
W dzisiejszych czasach trudno udać się na wiejski plac, aby posłuchać opowiadaczy,
nie można na pamięć nauczyć się historii przodków. I oto właśnie chodzi w powieści:
to nasz sposób na wynalezienie naszego świata i naszych historii” – mówił w jednym
z wywiadów Jean – Marie Gustave Le Clezio. Bez problemu odnajdujemy w tych
słowach trafny opis jego własnego pisarskiego programu, pod którym pulsuje materia
prywatnego życia: rodzina pochodząca z Mauritiusu, dzieciństwo w Afryce
Zachodniej, magia obcości i mądrość kosmopolity. Ale czym jest Afrykanin? Ten
niewielkich rozmiarów tekst to chyba nie powieść – raczej biograficzna, melancholijna
w tonie etiuda.
Podróż do ojca, na obcy, znany tylko z opowiadań matki kontynent afrykański,
pełen egzotycznie brzmiących nazw, to temat pojawiający się już w Onitszy (1991).
Trzynaście lat później Le Clezio podejmuje raz jeszcze te same wątki, powraca
do identycznych szczegółów, odrzucając zarazem jednoznacznie fikcyjną,
powieściową formę. Afrykanin to literacki pomnik dla białego ojca, urodzonego na
Mauritiusie, wyspie, którą w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach musiał
opuścić. Ojciec studiuje w Londynie medycynę, a następnie, podążając za swoją
buntowniczą intuicją, zaciąga się jako lekarz do brytyjskiej służby kolonialnej.
Pierwsze doświadczenia zawodowe zbiera w Ameryce Południowej, potem przenosi
się do Afryki, w rejon dzisiejszego Kamerunu i Nigerii. Teren ten był w latach
trzydziestych dwudziestego wieku jedynie nominalnie podzielony między europejskie
mocarstwa, w istocie, pod względem skuteczności administracyjnej, pozostawał
ziemią niczyją. W tym właśnie miejscu zostaje poczęty jego syn, późniejszy pisarz,
w momencie, który w twórczej imaginacji autora Afrykanina jawi się jako chwila
absolutnego, rajskiego szczęścia. Szczęście szybko się ulatnia. Matka wraca na czas
porodu do Francji, wybucha wojna, ojciec pozostaje w Afryce.
Ośmioletni Jean Marie spotka go po raz pierwszy dopiero w 1948 r.,
po przeprowadzce rodziny z południowej Francji do Nigerii. Poznaje mężczyznę
naznaczonego przez dwadzieścia lat walki z chorobami tropikalnymi, zgorzkniałego
z samotności i braku kontaktu z najbliższymi. Ojciec to przeciwnik nie pozostawiający
dziecku zbyt wielu szans. Afrykańskie dzieciństwo rozgrywa się w trudnych
warunkach, z dala od bezpiecznych oaz kolonialnego luksusu. Mimo to, w tej właśnie
scenerii, młody Le Clezio przeżywa „chwile swojego dzikiego, wolnego, prawie
niebezpiecznego życia. Swobodę poruszania się, myślenia i odczuwania”, jakich
później miał już nigdy nie zaznać.
Ciekawe okazują się różnice pomiędzy Onitszą i Afrykaninem, różnice
dotyczące obrazu Afryki. Mimo daleko idącej zgodności wątków i motywów owa
pierwsza powieściowa Afryka przesiąknięta jest onirycznością, modernistyczną ideą
podróży w wyobraźni. „Jechali do Aryki. Onitsza, Niger, Onitsza, owe nazwy znajome
i przerażające słyszał od zawsze, Maou wymawiała je powoli”. Pierwsza afrykańska
ekskursja była realizacją chłopięcego marzenia, symbolicznym powrotem do krainy
dzieciństwa, tam, gdzie rzeczy nie są jeszcze zmącone, nie podlegają rozpadowi.
Le Clezio wyprawia siebie (młodego bohatera o imieniu Finta) i matkę w fikcyjną
podróż, podkreślając jednocześnie wagę wstępnych wyobrażeń, gotowych obrazów
egzotyki. Daje im odczuć, że Afryka to jedynie coś istniejącego między nimi samymi
a ich myślami, to rodzaj obsesji, idee fixe. Rzeczywistość ukazuje się raz po raz
rozczarowująca: „A więc to była Afryka, ten mrok przepełniony cierpieniem, ten
zapach potu w głębi lochów, zapach śmieci”. Również powieściowy ojciec ma
w Onitszy cały czas wrażenie nieautentyczności, poczucie obcowania zaledwie
z widmem Afryki, przez co uparcie poszukuje jądra pierwotności. Le Clezio zdaje się
doskonale wiedzieć, że egzotyczna Afryka jest literacką iluminacją, miejscem
przemiany Kurtza i Marlowa, przestrzenią podróży Livingstone’a i orgii kanibali. Cały
ten twór europejskiej wyobraźni – Jądro ciemności Josepha Conrada, podróżnicze
reportaże Williama Seabrooka konstruowały obraz Afryki jako przestrzeń przygody
lub wtajemniczenia, jako rzeczywistość mocną.
W Afrykaninie nie ma egzotyki. W jej miejsce pojawia się namacalność
wrażeń, czysta cielesność. „Afryka to było raczej ciało niż twarz. To była
gwałtowność doznań, gwałtowność pragnień, gwałtowność pór roku. Pierwszym
wspomnieniem tego kontynentu jest moje ciało pokryte pęcherzykami z powodu
upału”. Poetycki styl jest zaskakująco naiwny, przez co jeszcze bardziej zyskuje na
mocy. Zabieg ten jest świadomy. Bowiem „gdy się jest dzieckiem, nie używa się słów
(i słowa nie są zużyte). Byłem w tym czasie bardzo daleki od przymiotników
i rzeczowników. Nie umiałem powiedzieć ani nawet pomyśleć: wspaniały,
niezmierzony, potęga. Ale potrafiłem odczuwać”. Afryka bezrzeczownikowa,
bezczasownikowa. Projekt niemożliwy, ale jakże pięknie idealistyczny! Le Clezio –
znawca kultury Indian – wie jedno: w sytuacji (post)kolonialnej każdy opis to de facto
protokół policyjny. By opisać Czarny Ląd, potrzeba kogoś niezaangażowanego
w relacje władzy, kogoś zdolnego do empatii.
Tekstowi towarzyszy szereg czarno – białych fotografii, pochodzących
z archiwum autora i, jak możemy spekulować, odziedziczonych po ojcu. Te zdjęcia
są w istocie właśnie o nim, mimo że nie pojawia się na żadnym z nich. Le Clezio
projektuje swoje wyobrażenie o ojcu na wyblakłe fotografie, stopniowo odsłania mu
się człowiek, którego nigdy naprawdę nie poznał. To człowiek, który w ucieczce
przed europejską manierą dotarł na sam koniec świata, który tam właśnie musiał
przeżyć wszystkie chwile szczęścia, do jakich był zdolny.
Le Clezio porusza się po niezwykłej, okrężnej drodze, by u jej kresu odnaleźć
ojca. Odkrywa go tak, jak odkrywa się zasypanych przez piasek lub gruz, przełamuje
dystans, stwarza przyjacielską bliskość. Nie chodzi przy tym ani o terapeutyczne
poszukiwanie wyjaśnienia, ani o późne pojednanie. Celem jest magiczne dotknięcie,
na które życie nie pozwoliło. Le Clezio pozostał wierny swojemu powieściowemu
programowi, a my po lekturze rozumiemy, dlaczego tym razem zrezygnował
z fikcyjnej gry cieni.
Źródło: Nowe Książki
Le Clezio Jean-Marie Gustave: Afrykanin. Warszawa : Wydawnictwo Cyklady 2008.
ISBN: 978-83-60279-35-9