„Cichy” znów wyrusza w wielki rejs,Mariway Sailing Club płynie pod
Transkrypt
„Cichy” znów wyrusza w wielki rejs,Mariway Sailing Club płynie pod
„Cichy” znów wyrusza w wielki rejs Znany polski żeglarz kpt. Tomasz Cichocki rozpoczyna realizację nowego projektu żeglarskiego. Nie byłby sobą gdyby nie walczył znów o najwyższą stawkę, czyli opłynięcie Ziemi w rejsie non – stop bez zawijania do portów wg formuły World Sailing Speed Record Council (WSSRC). Dotychczas taki wyczyn udał się tylko jednemu polskiemu żeglarzowi w historii całego polskiego jachtingu. Ponad 30 lat temu kpt. Henryk Jaskuła na jachcie „Dar Przemyśla” w 344 dni opłynął świat. Dodać należy, że tylko 196 śmiałków w całym światowym żeglarstwie może dotychczas pochwalić się takim sukcesem. Jak zatem będzie wyglądał planowany rejs? Zacznijmy od łódki bo tu zaszła mała zmiana. W dalszym ciągu jest to konstrukcja stoczni Delphia Yachts, tylko w wersji 47 stopowej. Jacht będzie zwodowany w kwietniu br. w Górkach Zachodnich i po trymowaniu wyruszy na morskie wody. Testowa marszruta wygląda następująco: Górki Zachodnie – Brest – Azory – Islandia. Potem na Karaibach Cichy będzie przygotowywał jednostkę do właściwego rejsu. Start do samotnego rejsu planowany jest na okres sierpnia/września 2014 roku z francuskiego Brestu. Tam po „zachipowaniu” łódki przez przedstawiciela WSSRC, Delphia będzie miała do pokonania tysiące mil morskich. Kapitan popłynie historycznym Szklakiem Kliprów, pomiędzy Europą i dalekim Wschodem, Australią i Nowa Zelandią, mijając przylądki: Dobrej Nadziei, Leeuwin oraz Horn. Ostatni rejs Cichego trwał 312 dni ale obfitował w dramatyczne wydarzenia – destrukcja płetwy sterowej, wywrotka na oceanie i utrata np. silnika. Teraz ma pójść jak z płatka, tylko 8 miesięcy samotnego gadania do siebie, trzymania wachty przez 24h, stania w kambuzie i … tego co los i Neptun przyniosą. Wsparciem dla kapitana będzie zespół brzegowy odpowiedzialny za aspekty techniczne, nawigacyjno – pogodowe i marketingowe. Szefem zespołu jest kolega kapitana, utytułowany polski sternik Karol Jabłoński. Jak powiedział mi kpt. Cichocki: „Mam świetny jacht, który specjalnie przygotowano na potrzeby mojego rejsu. Będzie to jednostka bardzo udoskonalona względem Delphi 40 Polska Miedź. Ale mimo skrupulatnych wielomiesięcznych przygotowań zawsze dochodzi się do momentu kiedy morze upomina się o swoje i weryfikuje wszystkie kalkulacje i przewidywania. Tym razem nie dam się przechytrzyć.” Trzymamy kciuki kapitanie za najbliższe miesiące przygotowań! Mariway Sailing Club płynie pod coraz większymi żaglami Tak, to już dwa lata minęły od kiedy rozpoczęliśmy wspólną przygodę w ramach klubu żeglarskiego. 29 listopada 2013 w restauracji Gniazdo odbył się wieczorek podsumowujący dokonania, na którym również wybierano nowe władze klubu. Zaczynaliśmy od zera. Nie wiedzieliśmy czy starczy nam ambicji, czasu i uporu, aby zrealizować cele, które sobie postawiliśmy. Dziś chyba jednak możemy być dumni z tego, iż większość z zaplanowanych aktywności i kierunków działania jest konsekwentnie realizowanych i to z bardzo dobrym efektem. Możemy pochwalić się wieloma dokonaniami: od znaczącego podniesienia naszych kwalifikacji żeglarskich po działania edukacyjno-społeczne. Grunt, że przy okazji dobrze się bawimy. Najważniejsze że się udało! Zapał i energia nie zniknęły zimową porą, wręcz przeciwnie – reżim klubowy związany ze spotkaniami statutowymi oraz prace dodatkowe wzmocniły jedność klubu. Powiększył się skład osobowy o 2 nowych kolegów. Na rejsach organizowanych przez klub osiągamy wysoką frekwencję. Przed nami jeszcze tyle nowych pomysłów i rejsów. Stery stowarzyszenia w kolejnych latach pozostają w rękach starego-nowego Prezesa: Tomka Tomeczka Krysiaka oraz dwóch doświadczonych sterników: Michała Kwiatkowskiego (druga kadencja) i Rafała Grabka Grabkowskiego (pierwsza). Na koniec klubowe osiągnięcia w pigułce. 1. Powołanie Mariway Sailing Club do życia. Określenie kierunków i celów działania, interesujących nas aktywności, koncepcji funkcjonowania, procedur, formy prawnej. 2. Powołanie stworzenia, wybranie władz i zarejestrowanie statutu (podstawa formalna funkcjonowania). 3. Opracowanie nazwy, logo i całej koncepcji graficznej klubu. 4. Utworzenie strony internetowej i konsekwentne uzupełnianie je treścią. 5. Nawiązanie współpracy z Hufcem Milanówek (wyjazd edukacyjny z młodzieżą do Giżycka w 2012 roku). 6. Nawiązanie współpracy ze Świetlicą Środowiskowo – Integracyjną „DOM JANA PAWŁA II” w Piastowie. Wyjazd integracyjno – edukacyjny Zegrze 2013. Dalsza współpraca przewidziana w 2014 (już jako program edukacyjny zakończony obozem wakacyjnym). 7. Rozwój własny członków klubu. Uzyskanie wyższych uprawnień żeglarskich np. Młodszy Instruktor Żeglarstwa (3 osoby), Jachtowy Sternik Morski (7 osób), Operator Radia SRC. 8. Przeprowadzenie serii szkoleń wewnętrznych: ratownictwo medyczne, locja morska, nawigacja elektroniczna, meteorologia. 9. Kurs wychowawcy kolonijnego. Uzyskanie uprawnień przez 10 członków. 10. Organizacja rejsów stażowych – zwrócenie się w kierunku morza: Bałtyk 2011, Wyspy Kanaryjskie 2012, Bałtyk 2012 Bornholm, Bałtyk 2013 Litwa – Łotwa. 11. Comiesięczne tematyczne spotkania integracyjne klubu (np. strzelnica, technika jazdy gokartem, filmy morza, itp.). 12. Popularyzacja żeglarstwa wśród znajomych i przyjaciół klubu, rejsy klubowe, żagle z dziećmi. 13. Integracja z innymi zorganizowanymi środowiskami np. GOPR, WOPR w celu podnoszenia wiedzy i kompetencji osobistych członków. 14. Stworzenie potencjału do organizacji eventów żeglarskich (rejsy komercyjne). 15. Wzmocnienie więzi koleżeńskich i przyjacielskich. Żeglarskie dykteryjki z morałem w tle zachodzącego słońca. W żeglarstwie, jak w piosence z filmu „Rejs”, zdarza się sytuacja, w której na początku jest w niej „tyle beznadziejnego smutku, tęsknoty jakiejś nieokreślonej i niespełnionych nadziei, że…”, a potem okazuje się ona „optymistyczna, żartobliwa, wesoła z akcentami humorystycznymi”. Tak więc żagle to nie tylko walka o życie kilku smętnych panów. Często dochodzi do sytuacji pozytywnie zaskakujących, a nawet zabawnych. poniżej kilka z nich. Na zachętę. Panie Kazimierzu! Ma pan klucze od kabiny? Klucze do czegokolwiek (mieszkanie, samochód, piwnica, skrzynka pocztowa, walizka, itp.) mają taką złośliwą tendencję do skrywania się. Myślę, że spora cześć żeglarzy spotkała się, albo spotka, z problemem pt: „gdzie są klucze do zejściówki (kabiny)?” Ja przeżyłem to dwukrotnie. Sytuacja pierwsza: Wrzesień 2006 Węgorzewo W ramach tzw. corocznych Męskich Żagli zacumowaliśmy w porcie w Węgorzewie. Bardzo lubimy ten port ze względu na wieloletnią tradycję żeglarską, infrastrukturę i obecność tawerny Keja. Poza tym właśnie tu miał zaokrętować się jeszcze jeden uczestnik rejsu (Maniek). Czas popołudniowego oczekiwania upływał nam na „pracach bosmańskich i szantowaniu”. Słońce już chyliło się ku zachodowi, kolega wciąż nie przybywał, a my odśpiewaliśmy już większość szant, gdy ktoś zakrzyknął: „All hands on deck” i w 3 minuty (1- wyjście na pokład, 2- zamknięcie łódki, 3przejście po kei) znaleźliśmy się w tawernie. Po paru godzinach poczułem się nieco zmęczony i jako pierwszy wróciłem na łódkę. Niestety nie miałem klucza, a ponieważ noc była ciepła, postanowiłem do czasu przyjścia reszty załogi zdrzemnąć się w kokpicie. Po bliżej nie określonym czasie wróciła cała załoga (już z Mańkiem) i zbudziła mnie, abym otworzył im zejściówkę. No i się zaczęło: „Przecież ty brałeś klucze” „Ja nie mam, to Piotrek brał”, „A skąd, ja nie brałem, może Dymek?” „Lepiej poszukaj, pewnie zgubiłeś” itd. Każdy z nas przeszukał swoje kieszenie i niestety kluczy nie znalazł. W takiej sytuacji stwierdziliśmy, że nie ma innego wyjścia i należy kłódeczkę zmiękczyć przy pomocy siekierki. Po parokrotnym zmiękczeniu kłódka pozostała jednak nadal twarda, wówczas ktoś w akcie desperacji (może to był Maniek) krzyknął żeby jeszcze raz dokładnie przeszukać wszystkie swoje kieszenie. I co się okazało? Kluczyki złośliwie skryły się w jakiejś głęboko zakonspirowanej kieszonce kol. Piotrka. Sytuacja druga: Maj 2013 Hel Tygodniowy rejs po Bałtyku (Jastarnia-Liepaja-Klajpeda-Władysławowo-HelJastarnia) zbliżał się ku końcowi. Wszystko przebiegało bez zarzutu, zgodnie z planem w pięknych okolicznościach pogody. W trakcie rejsu kilku członków załogi musiało z różnych obiektywnych powodów opuścić jacht i wrócić wcześniej do domu (w Kłajpedzie – Gregor; we Władysławowie – Dymek i Grabek, na Helu – Soban). W porcie, w którym mieliśmy spędzić ostatnią noc zacumowaliśmy wczesnym popołudniem i gdy tylko pożegnaliśmy się z kolegą, zaczęliśmy rychtować się do wyjścia w miasto. Cała załoga (5 szt.) już gotowa do wyjścia, ale niestety zostajemy w blokach, gdyż brakuje kluczy do zamknięcia łódki. Zaczynamy skrzętne przeszukiwania zakamarków jachtu i własnych kieszeni – bez rezultatów. Ostatni raz klucze były namacalne dzień wcześniej we Władysławowie, dedukujemy więc, że może któryś z kolegów wyjeżdżających nieopatrznie je zabrał. Dzwonimy do Grabka, Dymka, Sobana, ale koledzy nas rozczarowują, ponieważ kluczy nie mają. Zazwyczaj kładliśmy je na półce podsufitowej nad nawigacyjną, ale tam reszta załogi sprawdzała i nic. Kolejne poszukiwania bez efektów. Nieco znużeni i podenerwowani podejmujemy ostatnią próbę, w której tym razem ja przeszukuję cześć nawigacyjną. Przesuwam ręką centymetr po centymetrze wzdłuż półki po sufitem i trafiam na znajomy, jakże miły kształt, na który składa się kanciasta, twarda część metalowa i opływowa, miękka piankowa. Hurra! Znalazłem! Trzeba było dokładniej szukać! Najlepsza była reakcja kolegów, którzy do tej pory uważają, że te klucze znalazłem w swoich kieszeniach, a później je podrzuciłem na rzeczoną półkę. Niewdzięcznicy! Ale co tam, ważne, że spokojnie mogliśmy ruszyć na pyszną kolację. Morał z tych dwóch historyjek powinien być taki, że podczas rejsu należy: 1. Wyznaczyć komisyjnie jedną osobę, która będzie odpowiedzialna za klucze 2. Wyznaczyć stałe, o małej powierzchni miejsce na jachcie, gdzie klucze będą przechowywane Żeglarz rzuca, a Neptun kotwicę nosi! W 2006 roku podczas żeglowania na Mazurach jachtem Twister 900 zawinęliśmy do portu Wierzba na jeziorze Bełdany. Wówczas w porcie nie było bojek cumowniczych, dlatego też dochodząc do kei dziobem, z rufy rzuciliśmy kotwicę. Elegancko zaparkowaliśmy nasz jacht, „kotwica mocno już trzyma dno,(…) a na lądzie uciech nas czeka sto”. Następnego dnia, gdy rozpoczęliśmy manewr wyjścia z portu okazało się, że kotwica mocno wzięła do siebie słowa piosenki i nie zamierzała rozstać się z dnem. Najwięksi twardziele z pokładu jachtu próbowali wyszarpać ją z gardła Neptuna, ale wszystkie próby spełzły na niczym. Nie pozostało nic innego, jak wskoczyć do wody i sprawdzić jaka to nieludzka siła nie chce nas wypuścić z portu (nb. bardzo przyjemnego). Gdy zanurkowałem wzdłuż liny okazało się, że nasza kotwica ugrzęzła pod wielkim pniem ściętego drzewa. Na szczęście udało się ją oswobodzić, a „potężną niespodziankę”, przy pomocy załogantów z innych jachtów, wytaszczyć na brzeg (patrz zdjęcia). Morał z historyjki krótki: Lepsza cuma w garści niż kotwica na dnie. THE RACE, czyli moje pierwsze regaty Niedawno pierwszy raz w swojej żeglarskiej przygodzie brałem udział w regatach, które można uznać za w pełni profesjonalne. Były to regaty firmowe obsadzone 18 jachtami z komisją regatową, asystą WOPR, regulaminem PZŻ itp. Chciałbym podzielić się wrażeniami oraz przekazać kilka wskazówek dla tych, którzy planują tego typu zabawę. Startowaliśmy z portu w Sztynorcie, TIGA Yachts dostarczyła nam Maxusy 33 typ Prestige – luksus i wygoda, kiedy pływa się w październiku po Mazurach. Jako skipper otrzymałem załogę – 7 osób, które nigdy wcześniej nie żeglowały – na szczęście garneli się do roboty jedni deklaratywnie, inni realnie. Nie znając jachtu, ani umiejętności załogi po odprawie sterników i przedstawieniu planu wyścigu przez komisję regatową, zebrałem ludzi aby wyjaśnić im podstawowe „terminy” jachtowe. Nie siliłem się na dużo wiedząc że nie osiągnę niczego, skupiłem się na precyzyjnym opisie zadań i odpowiedzialności. Zacząłem od osi jachtu – prawa lewa burta i dziób rufa. Może to i śmieszne, ale dla osób pierwszy raz będących na wodzie to nie lada wyzwanie odnaleźć się w tych współrzędnych, np. komenda „jeden balast na prawą burtę” zawsze przysparzała kłopotu. Pogoda do żeglowania była super, silny równy wiatr 4B z południa, słońce i temperatura około 10-14°C, fala na Darginie wysoka, ale jeszcze nie rozbuchana. Naszym akwenem do regat było jezioro Łabap, osłonięte z lekka i bez takiej fali jak rozlewisko Dargin – Kisajno. Zaplanowano 5 wyścigów typu „śledź”, jeden najsłabszy miał zostać odrzucony. Najpierw rozgrzewka załogi: halsowanie, zwroty, wybieranie szotów i refowanie po decyzji komisji. Jak już opanowała załoga sztag padł nam silnik… zupełnie zdechł, na regatach był mi niepotrzebny, ale powrót do Sztynortu już mógł być problematyczny. Około południa większy ruch zrobił się w strefie linii startowej i statku komisji. We wszelkich poradnikach i materiałach internetowych start określa się mianem ¾ sukcesu wyścigu. Zgadzam się z tym w 100%. Sam naczytałem się teorii, ale jak się jest na wodzie i ma do ogarnięcia niedoświadczoną załogę, koło sterowe, talię grota, 17 innych jachtów kluczących i czających się przed dziobem, to nie jest łatwo wstrzelić się w punkt i ruszyć z kopytka. Same wyścigi to fajna zabawa – rywalizacja zawsze dostarcza emocji a i niekiedy frustracji. Każdy wyścig trwał niemal godzinę. Można się było nahalsować, już dawno nie strzeliłem tylu sztagów i rufek. Generalnie uważam to doświadczenie za niezwykle cenne zarówno pod względem sportowym jak i współpracy z nieznaną załogą. Jedynym mankamentem był dla mnie zachwiany nieco duch fair play jaki powinien być, choć nie obowiązywał wszystkich skipperów. Chodzi o prawo drogi, szczególnie w strefie górnego znaku szlakowego, przy którym po ostrej halsówce dochodziło do spięć nie tylko słownych ale i fizycznych – uszkodzona poważnie burta jednego z jachtów, zahaczanie o linę kotwiczną boi. Zwykłe obcierki pomiędzy jachtami nie robiły na nikim wrażenia. Być może to nic strasznego takie rozkładanie rąk, kiedy zapływa się innemu jachtowi drogę, w wyścigach samochodów też zajeżdżają drogę by nie wspomnieć o ostatnim Pucharze Ameryki… Składanie protestów nie jest rozwiązaniem sprawy. Ale co tam, sam fakt regatowania jest fajny i wart dalszego mojego rozwoju. Żagle w wersji race są wymagające, jeden błąd potrafi zniwelować mozolnie budowaną przewagę i zrzucić jacht o kilka pozycji w dół. Ja i moja załoga zajęliśmy w stawce 18 jachtów 7 miejsce – uważam to za mały sukces. Warto zawczasu przemyśleć i zrobić: – koncepcję startu / pozycja, hals – bacznie obserwować statek komisji i liczyć czas (załogant ze stoperem) wywieszania flag – startować „nie z linii” tylko wcześniej, tak aby linię przekroczyć na pełnej prędkości – być twardym, grać fair ale nie bać się zagrań na pograniczu fauli – stale w trakcie wyścigu doskonalić współpracę załogi, szczególnie niedoświadczonej – stosować proste acz skuteczne sztuczki np. w kursach ostrych złożyć „szpryc budę” (to taki brezentowy daszek), a w pełnych ją podnosić – nasza miała ze 2m² i pomagała. Warto także pracować mieczem – pamiętać o bezpieczeństwie, ubrać wszystkich w kamizelki. Spotkanie z Kapitanem Tomkiem „Cichym” Cichockim Żeglarstwo to sport, czy też zabawa, gdzie bardzo ważną rolę odgrywa to, jakich ma się nauczycieli. Oczywiście do wielu rzeczy można dojść samemu, ale warto posłuchać też innych. Ostatnio dane mi było porozmawiać z kimś zupełnie wyjątkowym. Kilka dni temu miałem niezwykłą przyjemność spotkać i poznać wybitnego polskiego żeglarza kpt. Tomasza Cichockiego, który jachtem Delphia 40 „Polska Miedź” opłynął samotnie świat. Zajęło mu to tylko 312 dni samotnej żeglugi, utratę 30 kg wagi i bliskie spotkanie ze śmiercią. Cały rejs Cichego został opisany w książce „Zew oceanu”, jeden egzemplarz wpadł przypadkiem w moje ręce wraz z dedykacją dla Mariway Sailing Club od autora. Przygody jakie spotkały kapitana mogą być kanwą ciekawego filmu nie tylko z gatunku płaszcza i szpady, zresztą niebawem film o kapitanie i rejsie pokaże telewizja Discovery, tam będzie można zobaczyć m.in. co fala robi z łódką kiedy ją roluje… A na koniec dodam, że kapitan to super człowiek, który mocno stąpa po ziemi i jest fachowcem w żeglarstwie oraz dobrym druhem do morskich opowieści. Mariway zdecydowało: Kierunek Szwecja! Tradycją klubową od chwili powstania Mariway Sailing Club jest organizacja cyklicznych spotkań w trakcie których omawiamy plany Stowarzyszenia, podsumowujemy zrealizowane projekty i dyskutujemy nad sprawami bieżącymi. Ostatnie spotkanie zorganizowane na stryszku u Prezesa odbyło się pod hasłem „Szwecja”. Postanowiliśmy, że na początku przyszłego roku popłyniemy tam. A jak pisał poeta, Szwecja jest to kraj piękny i urokliwy: „Szwedki są wysokie, zgrabne, higieniczne, zdrowe, Ale ponoć dosyć chłodne, bo… polodowcowe. Trzeba przyznać, atrakcyjne, zwłaszcza Szwedki młode Ale jakbyś czuł się w domu, w którym wieje chłodem?!” My chłodu się nie boimy dlatego rozmawialiśmy o rejsie stażowym na wyspę Gotland w maju 2014 roku. Niby Bałtyk w tym okresie jest kapryśny ale zawsze zdarza się jakieś okienko pogodowe więc i my może w nie trafimy jak to było w maju tego roku kiedy żeglowaliśmy do Kłajpedy i Lipawy. Łódkę klasy Delphia 40 mamy już zaklepaną, załoga zebrana więc pozostaje planowanie trasy i przymiarka jak to zrobić. Największym praktykiem w dziedzinie locji wyspy Gotland jest kapitan Jerzy Kuliński. W 1977 roku wydał pierwszą broszurkę (tak sam ją nazywa) która opisywała kilka portów i locję podejścia. Na Gotlandię wrócił po 2000 roku czego efektem jest locja i opis 27 portów największej wyspy basenu Morza Bałtyckiego. My bazując na artykułach kapitana publikowanych w miesięczniku Żagle wstępnie przymierzyliśmy się do planowania rejsu. Co wiemy: W linii prostej od Władka do południowych portów Gotlandii: Vanburg lub Burgsvik jest ok. 135 – 140 Mm. Zajmuje to około 1,5 doby żeglowania Siła wiatru w maju: 4-5 B (10-20%), 6-7B (20-30%) 27 portów zinwentaryzowanych przez kpt. Kulińskiego Co musimy zobaczyć: Visby stolicę wyspy i coś jeszcze… Na co uważać: głębokości w portach, nie wszystkie są dla jachtów balastowych, locję podejścia i podwodne skały. Pozostałe kwestie będziemy szlifować na kolejnych klubowych spotkaniach. Dodam tylko, że spotkanko upływało w miłej atmosferze okraszonej specjałami kuchni szwedzkiej – były kabanoski z renifera, śledziki przeróżne, kawior, pasta z krabów i… łosoś norweski, który incognito wpłynął na stół. Na koniec kilka przydatnych zwrotów po szwedzku: Skål! Hur står det till? Trevligt att träffas Obóz żeglarski: Mariway Sailing Club dla ZHP Milanówek Można żeglować z rodziną, można z przyjaciółmi. Można podczas takiego wyjazdu podziwiać piękne widoki, lub skupić się na doskonaleniu swoich umiejętności. Można też skoncentrować się na imprezach w miejscowościach portowych. Wszystko to znaliśmy (inne wątki przemilczę) . Jednak ten wyjazd miał być dla nas wyjątkowy. Mianowicie po raz pierwszy mieliśmy stać się KADRĄ i szkolić innych! U podstaw założenia Mariway Sailing Club leżały trzy cele: 1. Rozwój własny członków klubu w dziedzinie szeroko rozumianego żeglarstwa 2. Przekazywanie doświadczeń innym żeglarzom, poprzez opisy naszych przygód (tym samym ułatwianie organizowania rejsów, podpowiadanie ciekawych szlaków) 3. Zarażanie poprzez szkolenia ideą żeglarstwa innych – tych którzy chcą złapać przysłowiowego „bakcyla” (nie mylić z baksztagiem :)). Jedną z akcji spełniających założenia ostatniego punktu była organizacja wyjazdu z drużyną ZHP z Milanówka. W tym celu nawiązaliśmy koleżeńskie kontakty z harcmistrzem i jego podopiecznymi. Po kilku rozmowach zorganizowaliśmy w Milanówku spotkanie organizacyjno – porządkowe z uczestnikami mającego się odbyć krótkiego (4 dni) obozu żeglarskiego. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, w dniu 6 czerwca późnym popołudniem z Milanówka wyruszył autokar prowadzony przez pana Włodka. Skład autokaru uzupełniali: wychowawcy (Katarzyna i Dariusz), sternicy (Tomasz „Prezes”, Krzysztof „Ziutek”) oraz 16-tu uczestników – przyszłych adeptów żeglarstwa. Kierunek: Mazury – Giżycko – Centrum Żeglarstwa i Turystyki Wodnej „ALMATUR”. Ośrodek ten działa od 1956 roku i jest świetną bazą wypadowo-szkoleniową na Wielkich Jeziorach Mazurskich. Podróż z okolic Warszawy, jak to zwykle bywa na rozpoczęciu „długiego weekendu”, trochę się dłuży i w związku z tym, żeby tego czasu nie marnować prezes Mariway wyciąga z plecaka kilka zamontowanych na deseczkach żeglarskich knag z linami i zaczynamy naukę podstawowych węzłów. Gdy docieramy wieczorem do Giżycka większość z uczestników ma już opanowany węzeł knagowy i ratowniczy. W „Almaturze” czeka już na nas kolejny sternik i członek Mariway – Daniel „Zając” wraz z rodziną. Po podróży pozostaje tylko rozlokowanie na kwaterach i „w kimę”, wszak od rana zaczynamy szkolenie. 7 czerwca rano dojeżdża do nas jeszcze jeden sternik, członek Mariway – Michał „Kwiatek” (drugi po Prezesie inicjator tego szkolenia). Po śniadaniu rozpoczynamy apel z odczytaniem rozkazu dziennego (rozkazy dzienne można znaleźć pod linkiem): Rozkazy_dzienne_Gizycko_Almatur W czasie apelu wszyscy uczestnicy łącznie z kadrą otrzymują ufundowane przez hufiec koszulki okolicznościowe z nadrukiem imienia oraz połączonego logo hufca i Mariway. Po apelu ruszamy do portu, gdzie czekają na nas dwa jachty typu DZ. Celowo wybraliśmy ten rodzaj łodzi, ponieważ w czasie żeglugi wymaga ona obsadzenia wielu stanowisk (wiosła, ster, szoty bezana, szoty grota, foka, „oko” itd.) i dzięki temu wszyscy załoganci mają co robić. W porcie obowiązkowo prowadzimy szkolenie dotyczące bezpieczeństwa w czasie postoju i żeglugi, zaznajamiamy uczestników z podstawami budowy i wyposażenia jachtu, uczymy stawiać i zrzucać żagle. No i wreszcie, żeby nie zanudzić młodych adeptów – rozdzielamy stanowiska, oddajemy cumy i wypływamy na wiosłach. Na każdej DZ-cie jest wychowawca, dwóch sterników i ośmioro załogantów. Po wyjściu z portu stawiamy żagle i prowadzimy dalsze szkolenie. Wieje przyjemny, szkoleniowy wiaterek 2B, więc wszystko przebiega sprawnie, każdy z uczestników ma okazję sprawdzić się na wszystkich stanowiskach. Następny dzień (8 czerwca) na wodzie przebiega podobnie, chociaż niebo nieco zachmurzone i miejscami drobny deszczyk, ale za to wiatr 3B więc i nasze DZty pięknie pomykają. Uczestnicy też zaczynają coraz lepiej kumać podstawy żeglowania (kierunki wiatru, ostrzenie, odpadanie, praca żaglami, komendy, itp.). Jak to zwykle bywa podczas szkoleń, jedni uczą się szybciej, inni trochę wolniej, ale sądząc po minach i zachowaniu młodych żeglarzy, wszyscy są zadowoleni, mają dużo chęci i zapału. Trzeciego dnia naszego obozu (9 czerwca) wiatr niestety „zdechł”, a ponieważ nie chcieliśmy z młodzieży robić „galerników”, wpadliśmy na pomysł, żeby zorganizować rejs na silniku do Sztynortu i z powrotem. Jedną z DZ wyposażyliśmy w silnik, drugą wzięliśmy na hol i w drogę. W Sztynorcie obowiązkowo wycieczka po porcie i wokół kompleksu pałacowego, a po około godzinie powrót na pokład i wracamy do Almaturu. Ostatniego dnia obozu (10 czerwca), po śniadaniu przeprowadziliśmy na jednej z DZ prowizoryczny, teoretyczny egzamin żeglarski. Każdy z żeglarzy musiał zaprezentować węzeł knagowy oraz odpowiedzieć na dwa pytania. Po egzaminie, który wszyscy zdali, zorganizowaliśmy w porcie pożegnalny apel, na którym każdemu z uczestników nadaliśmy nowe żeglarskie imię, a następnie pagajem „pasowaliśmy” na żeglarza. Wraz z kadrą wychowawców staraliśmy się każdego dnia maksymalnie zagospodarować czas uczestnikom. Młodzieży w tym wieku, gdy się nudzi, różne dziwne pomysły przychodzą do głowy. Tak więc do kolacji organizowaliśmy zajęcia żeglarskie, natomiast wieczorem spotkania przy ognisku, śpiewanie szant, gry i zabawy terenowe ( jedną z gier terenowych, w której brali udział wszyscy, zorganizowali sami uczestnicy i naprawdę była to świetna zabawa). Innym razem oglądaliśmy wspólnie inauguracyjny mecz Mistrzostw Europy 2012, Polska-Grecja, który jak wiadomo zaczął się obiecująco (a dla pana Dariusza Szpakowskiego wprost RE-WE-LA-CYJ-NIE), a skończył się rozczarowaniem dla wszystkich (poza Grekami rzecz jasna). Na koniec wyjazdu czekała nas bardzo miła niespodzianka, ponieważ uczestnicy obozu odśpiewali nam ułożoną przez siebie pieśń żeglarską poświęconą wspólnie przeżytym chwilom (ja się szczerze wzruszyłem). Sądząc z treści tej szanty (w linku: Szanta_Milanowek), nasze zadanie wypełniliśmy dobrze i z satysfakcją możemy stwierdzić, że bakcyl żeglarstwa został połknięty! Jeżeli ktoś byłby ciekawy jak nasz wyjazd wyglądał „w obiektywie” szefa Almaturu oraz poczytać ich relację z naszego wyjazdu to zapraszam do lektury: Obóz żeglarski ZHP Milanówek 06 – 10 czerwca 2012 Żagle z młodzieżą z Piastowa – Zalew Zegrzyński Jednym z głównych celów, dla których powstało stowarzyszenie Mariway Sailing Club, było propagowanie żeglarstwa wśród dzieci i młodzieży. Było nam szczególnie miło, że udało się zorganizować wyjazd we współpracy ze świetlicą środowiskową z Piastowa, prowadzącą działalność wśród dzieci, którym życie pokazało również swoją mroczną stronę. Uśmiechy na twarzach uczestników pozwalają nam wierzyć, że żagle te były czymś więcej niż tylko przygodą na jachcie. Idea narodziła się szybko. Inicjatorem był członek Mariway, Krzysiek Kozłowski (zwany Robsonem 2). On to wspólnie z Ulą Romaniec, która działając w Stowarzyszeniu „Możesz”, współpracuje ze Świetlicą Środowiskową z Piastowa, opracował koncepcję wyjazdu dla dzieci objętych opieką tej instytucji. Trzeba przyznać, że początkowo mieliśmy pewne obawy związane z brakiem znajomości tego środowiska, choć tak naprawdę fakt ten podział na nas jeszcze bardziej motywująco. Z większą dbałością staraliśmy się zaplanować szczegóły. Przy czym, nasza rola sprowadzała się głównie do części żeglarskiej, pozostałe kwestie logistyczne, socjalne były w po stronie wspaniałych opiekunek z ramienia placówki, którym należą się słowa ogromnego uznania. Na wstępie naszej współpracy, zorganizowano spotkanie z uczestnikami, podczas którego, po krótkiej prezentacji Mariway, przedstawiliśmy ideę wyjazdu oraz powiedzieliśmy czego mogą się spodziewać i co powinni ze sobą zabrać. My z kolei zostaliśmy wprowadzeni w to, czym zajmuje się świetlica i z jakimi problemami muszą radzić sobie jej wychowankowie. Warto jeszcze wspomnieć, iż w opracowaniu planu wyjazdu, a ściślej koncepcji żeglarskiego wykorzystania czasu, przydało się nasze zeszłoroczne doświadczenie, kiedy to zorganizowaliśmy wyjazd żeglarski dla harcerzy z Milanówka. I tak oto 20.07.2013 o godzinie 09.00 pojawiliśmy się w przystani AZSu w Zegrzu. Ze strony Mariway było pięciu sterników, gdyż wypożyczono pięć jachtów. W sumie wszystkich uczestników było 21. Mieliśmy pływać na wysłużonych Nashach oraz na Omedze. Jachty były bardzo „przechodzone”, tak naprawdę bosmanat powinien poddać je remontowi generalnemu (może po tym sezonie?). Postanowiliśmy, że ze względów organizacyjnych, logistycznych oraz bezpieczeństwa rejs będzie miał charakter stacjonarny. To znaczy, wieczorem przybijemy do portu macierzystego, gdzie uczestnicy spędzą noc. Przed wypłynięciem Tomek – prezes Mariway – przypomniał wszystkim jakie zasady obowiązują na naszym wyjeździe. Skupił się oczywiście na wątkach związanych z bezpieczeństwem. Następnie podzieliśmy się na załogi i poszliśmy odebrać sprzęt. Podczas taklowania sternicy, już na łodziach, dokładnie omówili jak zachowywać się na jachtach. Uczestnicy z dużym zainteresowaniem słuchali tego co opowiadaliśmy o żeglowaniu, o samych jachtach, o technice żeglarskiej. Jednak przede wszystkim bardzo chcieli spróbować samemu „posterować żaglówką”. Przekazaliśmy więc im stery w zasadzie od razu po wypłynięciu z portu, oczywiście cały czas asekurując ich i przy okazji ucząc podstaw żeglowania. Pływaliśmy po zalewie kierując się w stronę Serocka. Jednak zamiast pokonywania odległości, dla urozmaicenia, bardziej skupiliśmy się na manewrowaniu jachtem. Oczywiście przy sterze była cały czas rotacja uczestników. Pogoda była idealna. Słońce oraz wiatr o sile 3, w porywach może do 4 Beauforta. Na obiad dobiliśmy do przystani Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego mieszczącej się niedaleko mostu drogowego (droga nr 61). Organizatorzy zaplanowali grilla, którego dowiózł wujek Uli – jednej z opiekunek. Po obiedzie pływaliśmy dalej. Uczestnicy coraz lepiej radzili sobie na żaglówkach i widać było, że sprawia im to przyjemność, co dla nas było szczególnie miłe. Wieczorem wróciliśmy do AZSu, gdzie odbyło się ognisko. Około 23.00 wszyscy udali się do namiotów. Kolejny dzień był w zasadzie powtórką pierwszego (łącznie z pogodą!). Na koniec odbyło się uroczyste pożegnanie. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia. Sternicy otrzymali pamiątkowe medale wykonane własnoręcznie przez uczestników. Szybko minęły te dwa dni. My z Mariway mieliśmy poczucie, że zrobiliśmy coś naprawdę fajnego. Bardzo byśmy chcieli, aby w przyszłym roku udało się kontynuować żagle z młodzieżą. Może będzie to rejs wędrowny? Polecam także relację z tego wyjazdu napisaną przez młodych żeglarzy: http://www.mozesz.org/2013/09/20/zeglarskie-wspomnienie-lata/ KILKA SŁÓW O ZALEWIE ZEGRZYŃSKIM Myślę, że przy okazji tego artykułu warto przekazać kilka informacji dla wodniaków, którzy planują spędzić nad Zegrzem parę chwil. No cóż, nie ma się co oszukiwać, jest tu brzydko. To miejsce, które w zasadzie polecałbym tylko w celach szkoleniowych. Dla samego pływania. Jest tu bardzo dużo ludzi (głównie plażowicze ze stolicy), brzegi są bardzo mocno zagospodarowane. Trudno znaleźć miejsce do postoju „na dziko”. Akwen ten może być przykładem, czego się wystrzegać przygotowując plany turystycznego wykorzystania zbiorników wodnych. Wszędzie są jakieś ośrodki wczasowe, lub plażo-bary. Chociaż, jeżeli ktoś nie szuka spokoju i ładnej przyrody, ale lubi spędzać czas w miejscach typu Władysławowo, czy Łeba w sezonie, to myślę że nad Zegrzem będzie mu się podobać. Wszystko to oczywiście kwestia gustu. Gdyby już ktoś zdecydował się tu pożeglować to na opłynięcie całego zalewu wystarczą dwa dni. Z Zegrza można popłynąć na północ do mostu w Serocku, oraz na Zachód do Dębego (tylko uprzednio należy na chwilę położyć maszt pod mostem drogowym). Zalew jest bardzo płytki. W wielu miejscach są mielizny, zwłaszcza w części północnej. Przystani jest tu wiele. Także w wielu miejscach można wypożyczyć żaglówkę. Mogą to być jednak konstrukcje starsze, trochę wyeksploatowane.