A jak będę dorosły... - XL LO im. Stefana Żeromskiego

Transkrypt

A jak będę dorosły... - XL LO im. Stefana Żeromskiego
Spis treści
4
7
9
Krasnoludki w Żeromie?
czyli recenzja szkolnego „Mam Talent”
11
12
13
14
17
18
20
Sonda walentynkowa
Nie tak dawno temu, w Warszawie...
Słów kilka o przedświątecznym show,
Paski grozy
A jak będę dorosły...
Utracona dusza
W krainie koszmarów kwitnącej wiśni...
Role Models
Nie taki diabeł straszny...
4
17
Redakcja
Redaktor naczelny: Karol Wasyluk
Zastępca redaktora naczelnego: Karolina Matela
Dyrektor kreatywny: Piotr Butlewski
Zespół: Joanna Chudy, Michalina Dudziak, Milena Zabielska, Dominik Jodłowski, Jakub Jeleński,
Marek Ślusarczyk, Aleksandra Macioszek, Klaudia Zaręba, Bartek Mijakowski
Szata graficzna: Justyna Brol, Magda Brol, Piotr Butlewski, Milena Zabielska
Konsultacja: Barbara Ropel, Michalina Dudziak, Milena Zabielska, Aleksandra Basałyga, Klaudia Maciążek
Opiekun: Artur Nowaczyk
2
WELCOME
Wstępniak
U
waga, uwaga! Do wszystkich, którzy zaczęli
się martwić, zastanawiać i snuć spekulacje.
„Jerome” żyje i ma się całkiem nieźle. Prosimy odwołać komisję śledczą, która miała wyjaśnić problemy
naszej małej redakcji. To prawda, nie było nas strasznie długo, ale postaramy się wam to zrekompensować
jak tylko najlepiej potrafimy!
Podczas gdy my trochę zwolniliśmy tempo, otaczający nas świat ani myślał zwolnić obroty.
W przeciągu tych kilku miesięcy byliśmy chociażby świadkami zmiany władzy w stolicy apostolskiej
po zaskakującej abdykacji Benedykta XVI.
Ostatnie tygodnie to z kolei baczne obserwowanie
poczynań władz Korei Północnej. Mimo iż w Internecie (o którym mówi się, że niczego nie wybacza)
pojawiła się na ten temat cała masa prześmiewczych
komentarzy, zdjęć i przeróbek, to zagrożenie wydaje
się całkiem realne i sprawy nie można bagatelizować.
Prawdą jest, że koreańska propaganda potrafi wywołać
uśmiech na twarzy zwykłego człowieka, a efekty specjalne rodem z niskobudżetowej czeskiej produkcji,
przy rzekomym filmie potwierdzającym atak nuklearny na Stany Zjednoczone bardziej nas rozluźniają
niż skłaniają do gromadzenia zapasów i szukania
schronu, ale nie bagatelizujmy całej sytuacji. Polska
stojąca z dala od konfliktu, prawdopodobnie może
czuć się niezagrożona, chociaż kto wie? W końcu
ostatnie lata pokazują nam, że polska armia bardzo
chętnie wspiera wszelkie sensowne czy też mniej sensowne pomysły przyjaciela zza Oceanu.
Z naszego domowego podwórka natomiast płynie
przestroga do wszystkich. Nie jest łatwo być dwudziestoletnim milionerem! Przekonał się o tym doskonale, „uśmiercony” przez facebookowego blogera „Puchałkę” Piotr Kaszubski. Były uczeń Żeromskiego,
(tak, tak! Piotr Kaszubski uczęszczał do naszej szkoły!) obecnie jeden z najbardziej rozpoznawalnych celebrytów w kraju, dość szybko jednak poradził sobie
z nieprzychylnymi „mediami” i powstał niczym fe-
niks z popiołów, prezentując się w telewizji śniadaniowej (the show must go on, jak to mówią).
W świecie dzieje się sporo, a co w naszej szkole? Studniówka? - Zdecydowanie! Może nie była to impreza
na miarę uczty u Wierzynka, ale z kilku źródeł wiem,
że i tak wszyscy świetnie się bawili. Niezapomniane chwile, niewątpliwie. Zobaczyć swoich belfrów
tańczących na parkiecie wśród uczniów - bezcenne.
Wiele dobrego mówiło się też o oprawie muzycznej,
podobno DJ Błażej „dawał czadu”. Tak więc drugoklasisto, jeśli jeszcze zastanawiasz się, czy warto
się na studniówkę wybrać, uwierz na słowo.
Warto też wspomnieć o dniu otwartym, jaki odbył
się w naszej szkole. Potencjalny narybek prezentuje
się obiecująco! Nas jednak najbardziej cieszy, że „Jeromowy przewodnik” rozszedł się jak świeże bułeczki.
Co przed nami? Chyba najważniejsza dla uczniów
jest perspektywa wakacyjnego odpoczynku. Jeszcze niedawno pierwszo i drugoklasiści z uśmiechem
na twarzach planowali swoje majówkowe wyjazdy,
podczas gdy maturzyści nerwowo powtarzali ostatnie
partie materiału. Teraz sytuacja klasycznie obróciła
się o 180 stopni. Przyszłoroczni studenci zacierają
ręcę na najdłuższe wakacje w ich życiu, a uczniowie
Żeromskiego wykorzystują każdą wolną chwilę aby
poprawić swoje wyniki z całego roku. I mimo, że
chęci już nie tak duże jak na początku roku, energii
powoli brakuje, a w głowach matematyczne wzory
wypychane są przez potencjalne wakacyjne przygody
to trzeba jeszcze trochę z siebie wykrzesać. Nauki
przecież przed nami niewiele, nawet nie cały miesiąc
solidnej pracy, warto postarać się o kilka pozytywnych
ocen do końca czerwca. Chyba nie chcemy spotykać
się w sierpniu, czyż nie?
Redaktor Naczelny
Karol Wasyluk
3
SZKOŁA
4
SZKOŁA
Nie tak dawno temu,
w Warszawie...
Był to kolejny szary, listopadowy poranek. Lekcje
zaczynały się od drugiej godziny – chemia z panią
Skibą. Zadzwonił dzwonek. Spokojnie czekaliśmy,
aż przyjdzie nauczycielka, kiedy niespodziewanie Daria z 3e zakomenderowała, że mam się pojawić w sali
20 w trybie natychmiastowym. Okazało się, że z racji
współtworzenia „Jerome”, będę uczestniczył w projekcie dziennikarskim. No i tak to się zaczęło...
Projekt „Nie tak dawno temu w Warszawie” zaproponowało i zrealizowało Stowarzyszenie Twórców Ziemi
Płońskiej Art Płona (lub po prostu Art Płona). Samym wykonaniem zajęła się Larysa Rogowska, członkini Stowarzyszenia. Właśnie pod jej kierownictwem
przebiegały całe warsztaty. Ale o co tak właściwie chodzi?
Otóż, projekt miał na celu przybliżenie do siebie młodzieży i seniorów. Spytacie: w jaki sposób?
Jak to w ogóle może być ciekawe? Osobiście, zawsze
lubiłem rozmawiać ze starszymi osobami, więc od samego początku byłem pozytywnie nastawiony. Wiem
jednak, że niektórzy współuczestnicy nie byli szczególnie do ów projektu przekonani, mimo to forma
warsztatów szybko rozwiała ich wszelkie wątpliwości.
Celem naszym, to jest uczniów, było przeprowadzenie wywiadów z seniorami na uprzednio wylosowany temat dotyczący ich życia, kiedy byli oni
w naszym wieku.Szybko wzięliśmy się do roboty,
bo już na pierwszych warsztatach(w sobotę, 24 listopada),w niespełna dwa tygodnie po wstępnym spotkaniu, dostaliśmy tematy. Mało tego! Już w połowie
zajęć weszli nasi rozmówcy.
Tutaj trzeba wspomnieć, że warsztaty nie odbyłyby
się bez pomocy znanego prezentera, aktora i dziennikarza – Macieja Orłosia. To właśnie on udzielał
nam wstępnych rad i instruował, jak mają wyglądać wywiady. Z ciekawości zapytałem Larysę, w jaki
sposób udało się wciągnąć pana Maćka w projekt.
Jak się okazało, pewnego razu koordynatorka, podczas luźnej rozmowy, dowiedziała się, że nasz tymczasowy mentor czynnie działa na rzecz osób starszych.
Nie czekając ani chwili zapytała go, czy nie zechciałby
uczestniczyć w projekcie. Jak się domyślacie, zgodził
się od razu i wręcz palił się do roboty, no ale trzeba
było jeszcze zdobyć środki, więc Larysa była zmuszona ostudzić jego zapał. Niemniej jednak, czynnie
pomagał nam w projekcie, z czego jesteśmy bardzo
zadowoleni.
Wróćmy jednak do naszych seniorów. Od razu, kiedy
tylko weszli do sali, dostaliśmy komunikat, że mamy
przystąpić do tak zwanego „dziennikarskiego speed datingu”. Polegało to na tym, że seniorzy usiedli
po jednej stronie ławek, a każdy z nas miał dziesięć minut na przeprowadzenie rozmowy z jednym
z naszych gości. Był to bardzo ciekawy, a za razem
pobudzający sposób do znalezienia rozmówców.
Po zadaniu kilku pytań było już wiadomo, czy dany
senior będzie mógł się wypowiedzieć w sprawie naszego tematu, czy raczej przydałoby się poszukać kogoś
innego.
Pierwsze zajęcia skończyły się w bardzo miłej atmosferze, jednakże czas naglił . Mieliśmy cztery dni,
żeby przesłać tematy scenariuszy. Większość z nas
nie za bardzo wiedziała, co mamy w nich umieścić,
więc po prostu podawaliśmy proponowanych seniorów i to, o czym będziemy z nimi rozmawiać. Później
pozostało nam już tylko czekać na sobotnie nagrywanie wywiadów.
Kiedy nadszedł oczekiwany dzień, zjawiliśmy się
wszyscy w szkole, by nagrać filmy z naszymi seniorami. Oczywiście, jak to zwykle bywa podczas „ważnych
dni”, coś musiało pójść nie po naszej myśli: część seniorów nie mogła przyjść, więc przysłano zastępstwo,
które zupełnie nie wiedziało, co należy robić. My,
zresztą, też nie wiedzieliśmy, a szczególnie ci, których
5
SZKOŁA
seniorzy nie stawili się na umówione spotkanie. Jednak jakoś nam się udało. Praca końcowa została wykonana przez montażystkę. Jeszcze tylko 8 grudnia
mieliśmy pojawić się w szkole, żeby obejrzeć nasze
gotowe nagrania i wysłuchać ewentualnych uwag
pana Macieja. Później czekała nas już tylko gala podsumowująca.
Podsumowanie warsztatów odbyło się w Studiu
Tęcza przy ul. Rydgiera 8 w Warszawie. Drogą dygresji - ciężko było znaleźć ów miejsce, ze względu
na nietuzinkowy kształt ulicy i nietypową numerację. Kiedy dotarliśmy na miejsce, poczuliśmy przypływ ekscytacji i w zniecierpliwieniu oczekiwaliśmy
tej chwili, kiedy nasz wywiad zostanie wyświetlony
na wielkiej, białej ścianie. Większość filmów była
dosyć zabawna, można je zresztą obejrzeć na stronie:
http://www.dawnotemu.waw.pl/ . Wszystkim zainteresowanym bardzo polecam!
Niestety, każda bajka kiedyś się kończy, zatem skończyła się i nasza przygoda z Art Płoną. Osobiście,
6
jestem bardzo zadowolony z warsztatów i uważam,
że było to niezwykle ciekawe doświadczenie. Chociażby dlatego, że dowiedziałem się, iż anatomii ludzkiej
można się nauczyć pracując w rzeźni przy świniach,
i że zakonnice potrafią być bardzo radykalne w odniesieniu do swoich podopiecznych...
Niedługo, Stowarzyszenie Art Płona będzie organizowało projekt pod nazwą „Warszawska Kindersztuba”,
dotyczący zachowania ludzi w środkach komunikacji
miejskiej. Jak na razie, trwają oczekiwania na odpowiedź z urzędu miasta, jednak Larysa już teraz serdecznie zaprasza nas wszystkich do udziału w akcji.
Niestety, nie znam jeszcze zbyt wielu szczegółów dotyczących tego projektu.
Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję wziąć
udział w jakimś projekcie dziennikarskim, to gorąco
wam polecam, bo naprawdę warto, a i od seniorów
można się dowiedzieć rzeczy, których sobie nawet nie
wyobrażacie.
Dominik Jodłowski
SZKOŁA
Krasnoludki w Żeromie?
Czyżby w naszej szkole pojawiły się krasnoludki? Nie wiem, jak Wy, ale nasza Liga Debatancka
najwyraźniej widzi ostatnio jakieś fantastyczne istoty! Tak przynajmniej starała się nam udowodnić na ostatnim „ pojedynku ” z II SLO z Jasienicy. Walka była zacięta, uczestnicy rzucali w
siebie ciętymi ripostami. Jak potoczyły się ich losy i losy konkurencji? W kilku słowach przybliżę
Wam wydarzenia z tego emocjonującego dnia.
Nasza szkoła to świetne miejsce do rozwoju, co widać
po zainteresowaniach uczniów. Oprócz sportów, języków czy matematyczno-fizycznych igraszek, uwielbiamy debatować. Działająca u nas Liga Debatancka
zawsze pokazuje, na co ją stać.
I tym razem nie było inaczej. 28 lutego w swych progach gościliśmy rówieśników z warszawskich szkół
średnich. Zawitali do nas znajomi z II Społecznego Liceum Ogólnokształcącego Jasienica, koledzy
z Zespołu Szkół Licealnych i Technicznych nr 2 przy
Bednarskiej oraz z Zespołu Szkół Samochodowych
i Licealnych przy Włościańskiej.
Co roku, skład sędziowski podaje każdej ze szkół
po jednym zabawnym temacie debaty. Tym razem
była to teza: „Krasnoludki są na świecie”. Jak się okazało, zadanie nie było proste! Oponenci mieli z góry
ułatwioną sytuację, jak wiadomo krasnoludki nie żyją
na świecie...Tezę podpieraliśmy istnieniem krasnali
ogrodowych i to właśnie do nich tworzyliśmy odpowiednie argumenty. Ewa Szuchnik, jako pierwszy mówca, przedstawiła pokrótce temat debaty oraz to, jakimi kwestiami
mieli zająć się jej następcy, po czym oddała głos konkurentom. Mówca drugi, Radek Ozimek, przybliżył
historię bajki i pojęcie krasnoludków. Klimatycznie
wprowadził nas w tajemniczą opowieść słowami : „
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami(…)”.
Poradził sobie fenomenalnie, mimo iż pierwszy raz
brał udział w debacie! Zbiło to nieco z tropu Jasienicę, co dało nam lekką satysfakcję.
Konkurencja, stawiając nam czoła, dzielnie broniła przekonania, iż wyraz „krasnoludek” ma się nijak
do definicji żywego organizmu, patrząc na to z biologicznego punktu widzenia. Często przytaczali słowa
Zygmunta Freuda. Dość kontrowersyjnie zastosowali
porównanie tych bajkowych istot z obiektem fantazji
seksualnych! Zdziwieniu nie było końca, a śmiechu
co nie miara.
Widoczne było bardzo dobre przygotowanie obu
stron debatujących, zarówno Żeromskiego, jak i Jasienicy. Do kontrargumentacji ruszył Jakub Jeleński, trzeci z naszej drużyny. Swoją mowę rozpoczął
cytowaniem definicji, że krasnoludek jest to istota
ukazana między innymi w sztuce, czego później konsekwentnie się trzymał. Odnosił się również do Wrocławia, w którym aż roi się od postaci krasnoludków
na każdej ulicy.
Jak donoszą teorie, badacze skrzaciej genealogii dotarli do Kroniki Krasnoludków, gdzie znaleźli zaskakującą notkę: pierwszy krasnal, jakiego widział świat, pojawił się właśnie na wrocławskiej ziemi! Nikt nie wie,
skąd przywędrował, ale to właśnie na Dolnym Śląsku
postanowił się osiedlić. Z biegiem lat, rodzina Papy
Krasnala (pod takim imieniem znany jest dziś ten
senior krasnoludkowego rodu) zaczęła się rozrastać
i nad Odrą przybywało mężnych, silnych i odważnych skrzatów. Dopiero wiele lat później w osadzie
pojawili się ludzie. Na szczęście, obyło się bez konfliktów i zatargów o władzę i wpływy. Mali i duzi od
razu przypadli sobie do gustu i wspólnymi siłami zaczęli budować miasto, w którym mieli razem zamiesz7
SZKOŁA
kać. Po latach, na cześć ogromnego wysiłku krasnali
przy stawianiu wszystkich najważniejszych zabytków
Starego Miasta, ludzie nazwali dzielnice Wrocławia
ich imionami. I tak Biskupin wziął się od Biskupika,
Sępolno od Sępika, Szczepin od Szczepika, Oporów
od Opornika itd… Według nas, był to mocny argument! Właśnie tak udowodnił, że krasnale, jako sztuka, istnieją na Ziemi. Jednak, co by nie było tak łatwo
i poważnie, zadbaliśmy o dodatkowe emocje. Czwarty
argumentujący, Kamil Maxa nie patrzył na to wszystko bezczynnie i ruszył do ataku. Skoro nasza drużyna
broniła tezy zawartej w temacie, ukazał ów tezę naszym oczom. Na stół oponentów wystawił glinianą
figurkę krasnala ogrodowego. To było jak as z rękawa,
trafne i celne posunięcie. Na koniec, wystąpił znany wszystkim olimpijczyk, Albert Kozik. Sumiennie
podsumował debatę, wysnuł wnioski oraz zadał pytania, które miały rozwiać jego wszelkie wątpliwości.
Całemu zdarzeniu biegle przysłuchiwało się grono
sędziów, w składzie: pan Aleksander Pawlicki, pani
Aneta Kozłowska-Kozik i trener drużyny z ulicy
Włościańskiej, który z nazwiska nie jest nam znany,
oraz publiczność z naszego liceum. Po krótkim czasie
ogłoszono wyniki. Ku ogólnemu zdziwieniu okazało
się, iż przegraliśmy 2:1 w punktacji ogólnej. Jury swoją decyzję umotywowało tym, iż LO Jasienicy mia-
8
ło więcej argumentów i lepiej trzymało się tematu.
Cóż, nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli, aczkolwiek
i tak wiemy, kto jest najlepszy! Pokazaliśmy się z najlepszej strony, mieliśmy pewnych siebie ludzi i trwale broniliśmy tezy. Debata skończyła się wygraną II
SLO Jasienicy i ich antytezą „ Krasnuldki nie istnieją
na świecie ”. Warto pamiętać, iż „ostatni będą pierwszymi”.
Po pierwszej zakończonej debacie przyszedł czas
na kolejne. W drugiej debacie spierali się wygrani już
walkowerem Włościańska i sędziowie. Tak, to również były niesamowite emocje. Tematem ich debaty
była „Nasza zima zła”, w której doświadczeni trenerzy
pokazali na co ich stać. Następnie przyszedł czas i na
trzecią debatę, w której udział brały drużyny ze szkół
Bednarskiej i Nowaka-Jeziorańskiego. Pojedynek zakończył się remisem.
Nie wiem, jak Wam, ale nam ta debata dostarczyła
wielu emocji. Kibicowaliśmy naszej ekipie jak zawsze
mocno. Szkoda, że nie udało się wygrać tym razem.
Jak już wcześniej wspominaliśmy, temat był trudny,
mimo zabawnej treści. Nie ma zatem za co winić kochanych reprezentantów. Za całokształt dajemy piątkę i liczymy na następne satysfakcjonujące pojedynki.
Klaudia Zaręba
SZKOŁA
Słów kilka o przedświątecznym show,
czyli recenzja szkolnego
„Mam Talent”
D
o niedawna myśli o szkolnych konkursach talentów, bądź telewizyjnych show szukających
młodych i zdolnych nie zaprzątały mojej głowy,
a przed ekran trzeba było zaciągać mnie siłą. Gdy ktoś
uprzejmie zadawał mi pytanie: „No i jak, oglądałaś
najnowszy odcinek?” albo „Podobało Ci się?” dostawał odpowiedź w postaci miny ze znanego mema internetowego. Mówiąc krótko – nie było to z mojej
strony zbyt miłe, ale patrząc z nieco innej perspektywy, miałam o niebo lepsze zajęcia. Jednak 27 marca
br. moje zdanie na ten temat uległo małej zmianie.
Wszystko za sprawą „Mam talent” w Żeromskim.
Gdy tamtego środowego dnia szłam na salę gimnastyczną miałam, nie ukrywam, mieszane uczucia.
Z całą sympatią dla wszystkich uczestników - niezbyt
uśmiechało mi się siedzieć przez dłuższy czas w jednej pozycji , co chwilę zerkać na zegarek i uspokajać
się, mówiąc sobie w głowie „Jeszcze pięć minut, Ola,
daj na wstrzymanie”. Cóż, myliłam się, bo wcale nie
było nudno. Spodobał mi się pomysł prowadzenia
show po angielsku (Oskar Krajewski, Paulina Skowrońska – wielkie brawa!). Już od pierwszego występu
zaczęłam patrzeć na cały konkurs bardziej przyjaźnie. Tak, zainteresowałam się nim. Grająca na akordeonie Karolina Waszkiewicz z 1f powaliła mnie na
łopatki. W krótkim występie uświetnionym piosenką
po niemiecku było wszystko, co według mnie trafia
w gusta publiczności: uśmiech, prostota, siła przekazu. „Niezły początek” pomyślałam.
Następne uczestniczki pozytywnie zaskoczyły – Dorota Wierzbowska z 1f urzekła mnie wykonaniem
utworu po włosku, a Karolina Matela z 1e piosenką
„Proud Mary” Tiny Turner (niektórzy nauczyciele nawet pstrykali palcami w rytm muzyki – to chyba przejaw sympatii). Potem było coraz lepiej. Powszechny
entuzjazm wzbudziła Natalia Podsiadła z 1d, która
wraz z partnerem zaprezentowała w skrócie kilka tańców towarzyskich. Mimo miękkiego dywanu i tłumu
uczniów poradzili sobie świetnie, za co dostali gromkie brawa. Nie ma co ukrywać, że od tamtej chwili
9
SZKOŁA
Natalia stała się jedną z moich faworytek.
Chłopcy z mat-fizu – Dominik Jodłowski i Piotr Frysz
również podbili serca wielu Żeromiaków. Pierwszy
z nich zaśpiewał piosenkę w języku japońskim, czym
wywołał szepty wśród widowni i lekkie zdezorientowanie. Słysząc tak wielką ilość niezrozumiałych słów
przez chwilę poczułam się jak na lekcji matematyki
(tak, tak, jestem w klasie humanistycznej), ale występ
był pełen energii, więc myśli o „królowej nauk” odeszły na dalszy plan. Piotrek wprowadził nieco melancholijny nastrój, grając na gitarze spokojną piosenkę,
dobry występ, kolego!
Do faworytów dołączyła Justyna Denysenko (1d),
w mojej opinii jedna z najlepszych. Ujęła mnie nie
tylko piosenką „Girl on fire”, ale przede wszystkim
niesamowitym głosem – po miło uśmiechniętej blondynce nie spodziewałabym się tak silnego wokalu.
Słuchałam z przyjemnością i nie ukrywam, że byłam
zdziwiona. „Skąd w tej dziewczynie wzięła się taka
siła?”, cisnęło mi się na usta. Jednym słowem – nic
dodać, nic ująć.
Występy kolejnych uczniów również nie odbiegały
poziomem od ich poprzedników. Basia Lemieszczuk
(1d) podbiła moje serce pewnością siebie, a także
krawatem zawieszonym na szyi. Kiedy myślałam,
że show dobiegło końca, a w głowie odtwarzałam występy wszystkich osób, usłyszałam pierwsze dźwięki
znanej każdej fance Britney Spears piosenki „Baby
One More Time”. Na scenie pojawiła się prowadząca,
Paulina Skowrońska, która zwróciła uwagę wszystkich zmianą stroju – wielki plus za element zaskoczenia! Oczywiście, nucąc refren, zdążyłam ocenić
występ, zresztą bardzo pozytywnie, spodobała mi się
próba nawiązania kontaktu z publicznością.
Po brawach jury w składzie: p. Ewa Kaźmierska-Pachniak, p. Agnieszka Garbacz, p. Agnieszka Godlewska,
p. Piotr Kur, Kuba Stojek, Klaudia Zaręba i Bartosz
Hoffmann ogłosiło naradę. Jak większość zgromadzonych słuchałam dźwięków akordeonu i zastanawiałam się, czy moje przypuszczenia się potwierdziły.
Nie było zaskoczenia. To jedno proste zdanie doskonale opisuje wyniki konkursu. Na pierwszym miejscu uplasowały się dwie świetne dziewczyny – Natalia Podsiadła i Karolina Waszkiewicz. Drugi stopień
na podium zajęli ex aequo Justyna Denysenko oraz
10
Dominik Jodłowski. Jury umiejscowiło kandydatów
dokładnie w taki sposób, w jaki zrobiłabym to ja.
Wracając do „Mam Talent”, ostatnie miejsce na podium zajął Piotrek Frysz wraz z Pauliną Skowrońską.
Podsumowując pragnę napisać, że zmieniłam stosunek do konkursów talentów tylko przez obejrzenie
jednego z nich. Może ciężko w to uwierzyć, ale do tej
pory tego rodzaju występy wzbudzały we mnie niechęć i przekonanie, że wszystko jest z góry zaplanowane, a rzekomi zdolni są przypadkowymi osobami
wybranymi z tłumu podobnych ludzi. Cóż, żyłam
w błędzie – z przyjemnością oglądałam prezentujących się uczestników.
Z tego miejsca chciałabym dodać, że jestem pełna podziwu dla wszystkich, którzy mieli wystarczająco dużo
odwagi, aby wyjść na scenę i dać z siebie wszystko,
nie zważając na otaczające ich twarze. Pewnie sama
nie zdecydowałabym się na taki krok, ale dla każdego, kto szuka motywacji do startu w przyszłym roku,
znalazłam świetny cytat George’a Bernarda Shawa:
„Co ważniejsze dla sukcesu: talent czy pracowitość?
A co ważniejsze w rowerze: przednie czy tylne koło?”
. Nie marnujcie czasu i szlifujcie umiejętności - zawsze może być tylko lepiej. Jeśli to Was nie przekonuje, zawsze pomyślcie o nagrodzie. Perspektywa jednego dodatkowego dnia wolnego jest tak cudowna,
jak wstanie z łóżka o 13.00 w poniedziałek.
Aleksandra Macioszek
SZKOŁA
Sonda Walentynkowa
Kim Twoim zdaniem był św. Walenty?
Biskup
Święty
Męczennik
Inne
0
2
4
6
8
10
12
14
16
18
20
18
20
Najbardziej tandetne prezenty walentynkowe:
Miś
Lizak
Inne
0
2
4
6
8
10
12
14
16
Najromantyczniejszy film:
"Szkoła uczuć"
"P.S. I Love You"
"To właśnie miłość"
"Pamiętnik"
"Titanic"
Inne
0
2
4
6
8
10
12
Michalina Dudziak i Milena Zabielska
11
SZKOŁA
PASKI GROZY
Ferie to wspaniały czas wypoczynku - aktywnego
lub biernego. W tym okresie uczniowie naszej szkoły
zwykle starają się ustabilizować swoją psychikę, rytm
dnia, et cetera. Nikt jednak nie spodziewa się, że zaprzepaści efekty swojej regeneracji w dosłownie jednej chwili.
Dzień powrotu na ulicę Platynową 1 wydawał się być
spokojny i niezbyt wymagający dla młodych zdobywców wiedzy.
Moment wejścia do budynku przypominał inne.
Nic nie zwiastowało czegoś złego lub skrajnie dziwnego. Wszystko drastycznie zmieniło się po dotarciu
na półpiętro jednego z pionów. Oczom niewinnych
istot (a tak przynajmniej zakładam) ukazały się w wielu miejscach trzy pomarańczowe paski grozy. Chaos
i zamęt były nieuniknione. Zaczęła się prawdziwa
panika połączona z pytaniami. Padały różne teorie
spiskowe - UFO, masoni, wywiad amerykański.
Po ochłonięciu i unormowaniu się sytuacji, powołana
została specjalna komisja, która w najbliższym czasie
powinna wydać raport dotyczący tych przejmujących
znaków. Niestety do tego momentu będziemy żyć
w niewiedzy. Nie pozostaje nam nic innego, jak bacznie przyglądać się tej pomarańczowej zagadce.
Jeden z moich redakcyjnych kolegów, Albert Kozik
(18 l.) podczas facebookowych rozmów na stronie grupy publicystów Jerome’a, wyszedł z bardziej
przyziemną, acz równie ekscytującą teorią. „Trzy paski ze ściany w Żeromskim jako odpowiedź na su12
prematyzm Malewicza poprzez kontekst pierwszej
awangardy i związki ze zdobnictwem gotyckim stylu
perpendicular w Anglii”. Byłoby to dla nas banalne, gdyby nie pytanie - czyja odpowiedź? Kto byłby
na tyle awangardowy i niszowy, aby się o to pokusić?
Dużo tropów prowadzi do hipsterów, lecz więcej do
masonerii i/lub istot pozaziemskich.
Zakładam jeszcze jedną możliwość. Czytając jeden
ze starszych numerów czołowego polskiego tabloidu
można było natrafić na stronę z (no, zgadujcie)… Tak!
Z paskami mocy i witalności. Co prawda miały one
inny kolory, ale ich liczba się zgadzała. Może nasza tajemnicza zagwozdka to zwykłe źródło energii i zapału
do nauki. Ileż profitów dałoby się z tego wyciągnąć.
Nie zdziwiłbym się, gdyby na maturze 2013 wszyscy
w naszej szkole osiągnęli świetne wyniki, a dzień później w mediach, Minister Edukacji Narodowej Krystyna Szumilas ogłosiła powodzenie nowego projektu
resortu.
Na sam koniec artykułu czas na element rodem
z thrilleru. Jeśli dwa tygodnie wystarczyły na paski,
co możemy zastać po okresie wakacyjnym?
Jak zawsze niepokorny,
Bartek Mijakowski
ŚWIAT
A jak będę dorosły...
K
im chcemy zostać w przyszłości? To pytanie
dorośli zadają nam od chwili, gdy wstępujemy
na długą ścieżkę edukacji. Czy potrafimy na nie odpowiedzieć? Tu właśnie leży rdzeń tematu: w ciągu
naszego życia zmieniamy odpowiedź na to pytanie.
Nie wszystkie dzieci, które marzyły o zostaniu strażakiem bądź weterynarzem zrealizują swoje plany
w dorosłym życiu. Wraz z wiekiem każdy z nas modyfikuje swoje wybory zawodu. Jednak przychodzi taki
moment w życiu człowieka, kiedy jego racjonalna,
przemyślana odpowiedź na pytanie, w jakim zawodzie chciałby podjąć pracę, jest niezbędna.
Jak wygląda aktualnie świat? Które zawody dają godny byt i satysfakcję? Polityka oświaty XX wieku sprawiła, że borykamy się współcześnie z nadmiarem humanistów na rynku pracy. Większość młodych ludzi
wyemigrowała do sąsiednich krajów w poszukiwaniu
lepszych zarobków. W ciągu ostatnich dwóch dekad
pojawiła się nowa gałąź kariery - informatyka. Istnieje
mnóstwo zawodów, z których możemy wybierać. Sęk
w tym, czy po skończeniu nauki łatwo nam będzie
znaleźć pracę.
Skąd mamy wiedzieć, co chcemy robić w przyszłości?
Przedmioty, z których kształcimy w szkole nie przygotowują nas do pojedynczo określonego zawodu. Uczą nas różnych zasad i sposobów myślenia,
które są nam potrzebne w życiu. Nie musimy zobowiązywać się do wykonywanie tylko jednego zawodu
i wyłącznie się do niego szkolić.
Społeczeństwo XXI wieku będzie wymagało od nas
o wiele więcej niż ich poprzednicy. Nawet teraz łatwo
możemy się przekonać, że znajomość jednego języka obcego nie jest już atutem w zdobywaniu pracy.
Taka jest kolej rzeczy, świat się nieustannie rozwija.
To, co było niemożliwe lub nie do wyobrażenia kiedyś, obecnie jest wykonalne. Moim ulubionym przykładem jest maraton dla kobiet. Kiedy kobietom
po raz pierwszy pozwolono biec w maratonie w 1918
r. ich rekord wynosił 5 godz. 40 min. Obecnie rekord
ten wynosi 2 godz. 15 min.
Arthur C. Clarke w książce „Wyspa delfinów”
przedstawia pewien scenariusz: Ludzkość odkrywa,
że delfiny potrafią rozmawiać z człowiekiem, ucząc się
od niego wypowiadania pojedynczych słów. Delfiny
zaczynają współpracować z ludźmi, mając tylko jeden
warunek: człowiek musi się pozbyć największego wroga delfina - orki. Jeden z profesorów rozwiązuje ten
problem bez niszczenia całego łańcucha pokarmowego. Chwyta jedną z orek i sporządza jej mapę mózgu.
Następnie podłącza do niego odpowiednie elektrody.
Kiedy orka chce zjeść delfina, profesor razi ją woltami
w ośrodek bólu. Kiedy orka pozwala odpłynąć delfinom, profesor stymuluje prądem ośrodek satysfakcji,
dając jej poczucie zadowolenia. W ten sposób orka
przestaje jeść delfiny, a same delfiny zauważają, że ludzie pracują nad ich problemem. Profesor nazwał ten
proces „uwarunkowaniem”.
Książka jest fikcją literacką opartą na badaniach naukowych. Niemniej jednak pokazuje pewne procesy
myślowe. Jestem przekonany, że warto się nad nimi
zastanowić. Nie przy użyciu prądu, ale za to, np. systemu nagród i kar, będziemy w stanie przyswoić wiedzę, z tych gałęzi nauki, które na razie sprawiają nam
trudności lub uważamy je za niepotrzebne.
Wówczas odpowiedź na pytanie ‚„Kim chcemy zostać w przyszłości” będzie dla nas o tyle łatwiejsza,
o ile będziemy w stanie wykształcić w sobie odpowiednie umiejętności, zarówno z dziedzin nauk ścisłych jak i humanistycznych. Chciałbym, abyśmy
mogli swobodnie sięgać po wiedzę i kształcić się
z różnorodnych dziedzin.
Staniemy się wtedy wszechstronni i bardziej otwarci
na potrzeby rynku pracy i gospodarki światowej.
Marek Ślusarczyk
13
ŚWIAT
Utracona dusza
W pojedynku duchu sportu i pieniędzy, już od dawna wygrywają ci drudzy.
Czy kiedykolwiek powróci do nas piłka, w której nadrzędną wartością nie
będzie znaczek dolara?
B
14
urzę wśród kibiców w Europie wywołało doniesienie brytyjskich mediów, jakoby władze londyńskiego klubu Chelsea FC miały nie zaoferować
Frankowi Lampardowi nowego kontraktu. Informacja z początku wydawała się śmieszna, bo przecież
jak można puścić z torbami kogoś, kto strzela bramki
niemal w każdym meczu, jest vice kapitanem zespołu,
najlepszym strzelcem w historii „The Blues” i żywą legendą, biegającą po murawie Stamford Bridge. Okazuje się, że można.
pod znakiem zapytania znalazła się przyszłość trzech
londyńskich gwiazd – Johna Terrego, Ashleya Cole’a
i wspomnianego już Franka Lamparda. I tutaj kibice
po raz kolejny pokazali, że piłka nożna to jeszcze coś
więcej, niż tylko ilość zer na koncie. W ciągu kilku
miesięcy udało im się przekonać/zmusić klub, do zaoferowania piłkarzom nowego kontraktu. Niestety,
nie wszyscy sympatycy klubu potrafią zachować się
w ten sposób. Boleśnie przekonano się o tym w Madrycie.
Właściciel klubu, Roman Abramowicz, przypomina trochę małego chłopca z grubym portfelem,
którego ktoś wpuścił do sklepu z zabawkami. Kupuje zawodników hurtem i bez opamiętania. I tak
na przykład, tylko w tegorocznym okienku transferowym pozyskał piłkarzy za bagatela 94 miliony euro.
Niestety w piłce nożnej grają zawodnicy, a nie ich
ceny. Dwa lata temu w zimie z klubu Liverpool FC,
za 50 milionów euro zakupił hiszpańskiego napastnika Fernando Torresa, który na zdobycie pierwszej
bramki dla Chelsea potrzebował „jedynie” 723 minuty!
Kuriozalna sytuacja miała miejsce trzy lata temu. Real
Madryt rozstał się z Raulem Gonzalezem – jednym
z najwybitniejszych piłkarzy w historii „Królewskich.”
Rosyjski oligarcha bardzo dosłownie potraktował
słowo „właściciel”, bo najwyraźniej wydaje mu się,
że Chelsea Londyn należy wyłącznie do niego
i dlatego może zrobić z nią co chce. W ten sposób
wpadł na pomysł odmłodzenia składu kosztem zwolnienia nieco bardziej wiekowych zawodników. I tak
Najsmutniejsze jest to, że nie tylko zarząd wbił Raulowi nóż w plecy. Zrobili to także kibice. Spodziewałem się, że dla żywej legendy, rekordzisty, wspaniałego człowieka i piłkarza zostanie zorganizowane
pożegnanie, o którym rozpisywać się będzie nie tylko
prasa w Hiszpanii, ale i całej Europie. Tymczasem
Zawsze myślałem, że człowiek, który spędzi w klubie
16 lat i strzeli dla niego 319 bramek, zostając tym samym najlepszym strzelcem w historii drużyny, będzie
noszony na rękach, a dźwięk jego nazwiska na zawsze
pozostanie w głowach fanów. Świat nowoczesnego
footballu pokazał, że jest inaczej. Po 16 latach Raul
Gonzalez opuścił Santiago Bernabeu. Legenda została
potraktowana jak śmieć. „Murzyn zrobił swoje – murzyn może odejść.”
ŚWIAT
na pożegnanie z Gonzalezem przyszło...300 osób.
Natomiast kiedy do Madrytu sezon wcześniej przyszedł Cristiano Ronaldo, powitać go przybyło niemal
80 tysięcy ludzi!
A pamiętny numer „7”, który przez 16 lat gościł
na plecach Raula? Już następnego dnia otrzymał go
Ronaldo. „Siódemka” powinna być nietykalna – zastrzeżona na zawsze, w podziękowaniu i wyrażeniu
szacunku. Chociaż tyle mógł zrobić Real dla Raula.
Nie zrobił.
Jeśli klub chce osiągnąć coś w Europie, to ma dwa
wyjścia – albo dekadami pracować na sukces, albo
znaleźć sobie bogatego właściciela. Coraz częściej
można usłyszeć o drużynach, które wybrały tę drugą
opcję.
O ile o Manchester City zawsze był klubem z europejskiej czołówki, o tyle Paris Saint-Germain czy
Malaga już niekoniecznie. Wszystkie te kluby łączy
jedno – bogaci właściciele z półwyspu arabskiego.
Nie wiem, czy to jednorazowe przypadki, czy nowa
moda wśród arabskich szejków, ale coraz więcej klubów z całego świata zostaje przez nich wykupione.
W krótkim czasie właściciele tych drużyn za horrendalne sumy (w lecie 2012 roku na nowych piłkarzy
PSG wydało blisko 180 milionów euro) ściągają
świetnych piłkarzy, którzy idą tam grać nie z miłości
do piłki, ale do ilości zer na koncie.
W kontrataku UEFA przygotowała pakt finansowego
fair play. Mówi on o tym, że klub ma prawo wydać
na transfery tylko tyle, ile zarobił w danym sezonie.
Dziwne jest jednak to, że niektóre drużyny nie pod-
pisały i nie zamierzają go podpisać. Sprawiedliwość
działająca tylko w jedną stronę chyba nie jest sprawiedliwością.
Kiedy w 1988 roku Janusz Zaorski nakręcił komedię
pt. „Piłkarski poker”, opowiadającą o tym, jak to prezesi kilku klubów piłkarskiej pierwszej ligi zawiązują
„spółdzielnię”, która przy pomocy skorumpowanych
sędziów ma decydować o wyniku rozgrywek, wzbudziło to powszechny śmiech. Kto by przypuszczał,
że kilka lat później ustawianie meczów będzie na porządku dziennym? I to nie tylko w polskiej Ekstraklasie.
Czwartego lutego Europol ujawnił zaskakujące wyniki śledztwa, które prowadzi od ponad pół roku. Okazało się, że na całym świecie wykrył on 680 podejrzanych o ustawienie meczów, z czego aż 380 w Europie.
Najbardziej szokujący jest fakt, że dwa spotkania
z tego grona były pojedynkami najbardziej prestiżowych rozgrywek na świecie – Ligi Mistrzów UEFA.
„Ideał sięgnął bruku”? Myślę, że trafniej nie można
tego nazwać.
W swojej biografii śp. Włodzimierz Smolarek napisał: „Prawdziwa piłka nożna to jest wtedy, kiedy kilku
chłopaków spotyka się na boisku pod lasem i po prostu grają. Nie ma sławy, nie ma pieniędzy. Jest sama
chęć do gry – czysta piłka”. Nie sposób zaprzeczyć
słowom legendy. Na naszych oczach sport z ponad
dwustuletnią tradycją powoli przestaje być sportem,
a staje się czystym biznesem.
Kuba Jeleński
15
ŚWIAT
16
ŚWIAT
W krainie koszmarów
kwitnącej wiśni...
O Japonii każdy z nas ma inne wyobrażenie. Niektórym kojarzy się z mangą i anime, innym z galopującym rozwojem technologicznym lub wschodnimi ideami i religiami. Jako entuzjasta kultury tego
kraju najbardziej cenię japońskie wierzenia i folklor, których pewne aspekty są naprawdę zaskakujące.
Zanim jednak coś o nich opowiem, przedstawię kilka niezbędnych faktów.
O
koło osiemdziesięciu procent ludności japońskiej to ateiści. Tamtejsza mentalność bardzo
różni się od naszej. W Japonii dużą wagę przywiązuje się do tradycji i obyczajów, a wszelkie niepokojące wydarzenia traktowane są bardzo poważnie.
W efekcie folklor zastąpił tam prawdziwą wiarę. Japończycy w swoim sposobie myślenia mają zakorzenione uznawanie za autentyczne, warte uwagi sytuacje,
które dla nas mogą okazać się często całkowicie irracjonalne.
Dla przykładu: w 1979 roku po Japonii rozeszła się
plotka o kuchisake-onna – duchu kobiety, który zabijał dzieci. Rząd zorganizował wszystkim obywatelom ochronę policyjną i polecił przemieszczanie się
po ulicach w grupkach, a po zmroku w ogóle nie należało wychodzić z domu. Widoczna jest więc znaczna
różnica w postrzeganiu świata – w Europie raczej nikt
by w taką plotkę nie uwierzył, natomiast tam w sprawę zaangażowały się nawet władze państwa.
Mamy już ogólny zarys podejścia do wierzeń, przejdźmy zatem do konkretów. Japończycy nie dzielą demonów, bóstw, czy poszczególnych potworów na konkretne zbiory – wszystkie te stworzenia nazywane
są „youkai”. Są to wzbudzające strach u Japończyków
istoty, które mogą pojawiać się pod różnymi postaciami, posiadają rozum i nadnaturalne moce. Spośród
youkai możemy wyróżnić kami, oni, istoty człekopodobne, stwory pochodzenia zwierzęcego, nawiedzone
przedmioty, duchy oraz pozostałe demony.
Co do samej religii - istnieje powiedzenie:
„Japończyk rodzi się shintoistą, żeni się jako katolik,
a umiera buddystą”. Jednak całokształt wierzeń
ma cechy wspólne chyba tylko z shintoizmem.
To właśnie w tej religii obecna jest idea kami – esencji duchowej każdego przedmiotu. Kami można
przypisać dosłownie wszystkiemu, ale powszechnie
uznaje się, że są to bóstwa zamieszkujące świątynie,
do których zanosi się modły. Istoty te uwielbiają jeść
i są raczej przyjaźnie nastawione do ludzi. Każda
świątynia specjalizuje się w przyjmowaniu różnych
typów próśb i życzeń. Dodatkowo możemy sprawić
sobie specjalny przekaźnik, tzw. „ofuda”, i umieścić
go w naszej domowej kapliczce („kamidana” – dosłownie „szuflada na boga”). W takiej sytuacji traktujemy bóstwo, jakby było kolejnym domownikiem,
a ponadto składamy mu ofiary z jedzenia, palimy
kadzidełka i, co najważniejsze, nie zakłócamy spokoju. Taki duch może podobno sprawić wiele dobrego,
ale rozjuszony przynosi tylko nieszczęście.
Nadnaturalnych istot w shintoizmie jest bardzo wiele,
nawet anioły i diabły, które do Japonii przybyły wraz
z chrześcijaństwem zostały uznane za youkai. Kultura
kraju kwitnącej wiśni jest bogata w mityczne stwory,
które w większości są okrutne i budzą przerażenie.
Wyjątek stanowią na przykład kappy, które piękne
co prawda nie są, ale mają raczej łagodny stosunek
do ludzi (tylko nie mylcie ich z zachodnimi wodnikami - one nie są już tak niegroźne).
Jeżeli w nocy zaczepi was kobieta z maską chirurgiczną na twarzy, albo z waszej łazienki zaczną dobiegać
dziwne odgłosy, po prostu zignorujcie to i wróćcie
do łóżka. Dla własnego dobra.
Dominik Jodłowski
17
ŚWIAT
Role models
One of the most important representatives of interpersonal psychology, Abraham Maslow almost at the
top of his hierarchy of needs put the needs of belonging, respect and appreciation. Without using large
and complex ideas - he believed that all of us need to
have someone to look at us. However, I think that to
develop harmoniously and to shape our own lives we
also need someone who we can look up to.
The word ‘authority’ seems to have a positive connotation. From time to time it is good to describe
someone as an idol. When I was in the second grade
of primary school our priest told us to write who our
authority was and why. It was year 2005. All children
in the classroom as one man wrote about John Paul
II. Silly as it may sound, but then such choice was
trendy. United in mourning, we lit candles in churches and in unison sang „Barka”. I appreciate John
Paul II (I really do), but even then - as this little nine
-year-old girl with pigtails I never for a moment did
I think to describe the Pope in my homework. In my
opinion authorities - although I do not like that word
- must be closely anchored in the reality close to us.
Only then they may have any effect on us.
It is important to have someone you can watch, to see
the results of your actions in someone’s eyes, to listen
to someone’s story and to follow the path trodden by
someone else. It is important and sometimes maybe
just easier. I like to think, and I strongly believe in
this, that nothing happens without a reason, and that
we meet people not by accident but on some purpo18
se. Therefore, I glorify them too often, and dwell on
what has changed since I met them. Someone once
told me that the best ideals are the dead ideals, because putting them on your own private pedestal you do
not run the risk that once they will expire. I think it’s
a huge trap, which we can fall in, when we mindlessly
and constantly look up to someone. Because the heroes of everyday life evolve, make mistakes, contradict themselves and changing the direction of their
journey. We very quickly attach ourselves to our heroes. We often give them our platonic love. But quite
often, when you get to know someone better, it turns
out that the motives of his actions are not as clear and
unblemished as they seemed to us, and the past and
confusing biography do not help us understand the
individual. The best heroes are those who appear to
be eternal now, not in the past and not in the future,
guiding us when we need it most, and then disappearing without regret and pathos.
A little thoughtlessly and naively I use here the words
„idol”, „ideals” and „authorities” as synonyms, because the idols or the authorities really mean something
when we clean them from the patina of „ideality” and
when we purify our minds from the naive desire to
copy or imitate blindly.
Many people I admire in my life. Many people I like
too much and idealize them. I admire them for things
that are not necessarily good and correct. I am vain
thinking of myself now as them once, or even arrogant brazenly about them now as of the past. I will
ŚWIAT
not take a risk to compare their impact on me to the
way I was influenced by Mrs. A. Mrs. A. - although
today I can call her Anka - took me by the hand –
disregarding the fact that she was eighteen years older
than me, led me into completely different areas of
awareness and told me a few stories. And then she
left. She left me and only three years later, as a student of the third year of junior high school, I had the
opportunity to report to her the things that are important in my life. It is amazing that apparently I did
the homework, assigned by her without my knowledge of her doing so, and realized many things.
achers. I do not agree with this, although to some
extent, authorities and idols should have something
of a teacher. But the teachers should not make us follow them in the whole process of education according to the curriculum and lead to successfully passed
examinations.
I think - perhaps naively - should arouse in us the
desire to keep pace with them and help us build our
confidence in choosing our own way without thinking whether we are the first ones to follow it or not.
Karolina Matela
In fact, I could knock her off the pedestal which I
built for her, because today she is not my master but
a friend. But I guess I’ll never have the courage. The
real authority, although spoiled and not ideal stay forever.
Often adults are telling us - young people - that authorities can and should be sought among the te-
19
Nie taki diabeł straszny...
czyli poznaj swojego nauczyciela!
Mijamy ich codziennie na korytarzach,
ale kto wie, jaka twarz naprawdę kryje się
za dziennikiem?
Imię i nazwisko:
Marta Jackowska
Zad 1 (1 pkt.): Kim by Pani była, gdyby nie została Pani nauczycielką?
Myślę, że tłumaczem - bardzo lubię tłumaczyć.
Zad 2 (1 pkt.): Czego nie lubiła Pani najbardziej w szkole?
Tego, że nie zawsze oceny odzwierciedlały stan mojej wiedzy. Oczywiście, jedynie wówczas, gdy były w moim mniemaniu zbyt niskie.
Zad 3 (2 pkt.): Jakiej lektury Pani nie przeczytała?
„Listów filozoficznych” Voltaire’a, ale to dopiero na studiach.
Zad 4 (4 pkt.): Co sądzi Pani o uczniach w Żeromie?
Inteligentni ludzie, od których ciągle czegoś się uczę.
Zad 5 (2 pkt.): Jaka jest Pani pasja?
Hmmm, na myśl o pasjach zawsze przypomina mi się moja polonistka z LO mówiąca: ”Pasjonat to stan lekko patologiczny”. Wolę zatem
nie mieć pasji, a tylko hobby - tak bezpieczniej.
Zad 6 (4 pkt.): Jaka jest Pani ulubiona książka?
Tylko jedna? Nic z tego, sporo ich! Mogę powymieniać? A zatem:
„Parada fiołków”, „Ziemia, planeta ludzi”, „Sept jours pour une éternité”, „La princesa india”, „The Mistress of Spices”, „Trzech panów
w łódce, nie licząc psa”, „Znaczy kapitan”, „Persuasion”, „The Guernsey Literary and Potato Peel Pie Society”, przedwojenne (chociaż
powojenne też) opowiadania Wiecha, „Pan Wołodyjowski”. I to nie
koniec...
Zad 7 (3 pkt.): Jakie jest Pani ulubione miejsce na Ziemi?
Szeroka, piaszczysta bałtycka plaża.
Zad 8 (2 pkt.): Co lubi Pani robić w wolnym czasie?
Czytać, czytać, czytać, słuchać muzyki.
Zad 9 (2 pkt.): Co zabrałaby Pani na bezludną wyspę?
Książki.
Zad 10 (2 pkt.): Posiada Pani motto życiowe?
Nie, mam słabą silną wolę. Więc tylko staram się nie marudzić... Co niestety - nie zawsze mi się udaje.
Milena Zabielska

Podobne dokumenty