11 listopada – dzień dla każdego

Transkrypt

11 listopada – dzień dla każdego
Aleksandra Wierzba - III gimn.”b”
11 listopada – dzień dla każdego
11 listopada – dzień, jak każdy inny, wydawałoby się. Może dla całego świata,
ale nie dla Polski. W tym małym kraju, leżącym w środku Europy dzień ten jest
‘’dość’’ niezwykły. Symbolizuje to, o co Polacy musieli walczyć przez sto
dwadzieścia trzy lata – niepodległość. Dnia 11 listopada Polska na nowo
zaistniała na mapach europejskich i stała się wolnym od zaborców,
niepodległym państwem. Obchodzenie tej rocznicy jest dla Polaków niezmiernie
ważne: urządzane są defilady, uroczyste msze w kościołach, akademie szkolne:
ogólnie robi się wszystko, aby ten jakże ważny jak najbardziej odizolować od
pozostałych trzystu sześćdziesięciu czterech dni w roku. Pojawia się tylko jeden
mały problem. Mianowicie wśród całego zamieszania, wrzawy i przepychu,
zwykłym szaraczkom społeczeństwa umyka główne znaczenie i przesłanie
wynikające z rocznicy. Czy ktoś kiedyś zastanawiał się dlaczego w ogóle
świętujemy? Czy do szczęścia są nam taka naprawdę potrzebne te wszystkie
patriotyczne defilady, odczyty i przemówienia prezydenta, premiera i Bóg wie
jeszcze kogo?
Nie wiem, czy mój tok myślenia w tej sprawie jest słuszny. Nie wiem nawet,
czy wnioski które wyciągnęłam po ówczesnym przemyśleniu znaczenia
powyższej rocznicy są odpowiednie. Ale przecież każdy człowiek jest inny i
widzi świat na swój własny, oryginalny sposób!
Jak ja widzę świat? Jak widzę rocznicę święta niepodległości? Jak powinien
(według mnie) wyglądać idealny 11 listopada?
Właśnie te pytania skłoniły mnie do opisania mojego wymarzonego święta
niepodległości: dnia, z którego każdy wyniesie choć troszkę historycznych
faktów, patriotyzmu i dumy z tego, że jest Polakiem.
Odkąd tylko pamiętam święto niepodległości obchodziłam według
następującego schematu: rano szlam na uroczystą mszę świętą za ojczyznę,
potem na krótki apel i inscenizację związaną z rocznicą do szkoły, następnie do
domu na świąteczny obiad z rodziną ( „specjalny” świąteczny obiadek, wybitne
dzieło kulinarnej sztuki serwowany przez babcię był oczywiście główną atrakcją
całego dnia…) i wspólne oglądanie transmisji z warszawskiej defilady ( jako że
do Warszawy mamy pięć godzin drogi samochodem, nigdy nie udało mi się
zobaczyć pochodu na żywo). Nigdy jednak nie zastanawiałam się: po co mi to?
Robiłam to, co robili wszyscy, mianowicie zobojętniała człapałam na msze i
apel, niezainteresowana oglądałam prezydenta w telewizji, nie widząc w jego
wystąpieniu nic ciekawego i – już z całkowitą świadomością swoich czynów opychałam się ciastem, na tę specjalną okazję pieczonym. Jak widać z
powyższego opisu, „wielki dzień każdego Polaka” mijał mi - wielkiej patriotce
(?!) – całkiem zwyczajnie, bez zbędnego zmęczenia czy komplikacji, ale
również bez niczego, co mogłoby zbudzić we mnie swego rodzaju nagły zryw
patriotyczny.
Zrozumienie przyszło (jak to często bywa) z wiekiem. Dane mi było poznać
historię Polski, a więc i również szczegóły owego 11 XI 1918 oraz jego
znaczenie dla ludzi, którzy chodzili wówczas po świecie. Mijały kolejne lata
mojego życia i zaczęłam zdawać sobie sprawę, że z każdym rokiem inaczej
pojmuję znaczenie tego jesiennego dnia. Nawet drobne szczegóły, takie jak np.
wywieszanie flagi dostrzegałam inaczej. Każdy rok, każdy jedenasty listopada
miał coś nowego do zaoferowania mi. Ale to nie święto się zmieniało. Ono
zawsze było takie samo. To zmieniałam się ja i moje spojrzenia na nie. Trzeba
mi było jednak dojść do trzeciej klasy gimnazjum aby od podszewki (czy mogę
użyć tego określenia, choć mogłam coś przeoczyć?) poznać swego rodzaju
magię rocznicy niepodległości. Owa „polityczna zadyma” ( poetyckie
określenie, nieprawdaż?) przestała nią być i z zaskoczeniem dla mnie samej
uśmiechnęła się do mnie.
Postanowiłam więc zrobić wykaz czynności wykonywanych tego dnia, które w
moich oczach zmieniły wygląd i powinny się znaleźć na liście czynności
wymagających poświęcenia im czasu podczas idealnego - według mnie,
oczywiście – 11 listopada.
Po pierwsza: msza. Zawsze zastanawiałam się, na co tym ludziom do szczęścia
potrzebne gnać do kościoła w taki chłodny, listopadowy poranek? Niedziela to
co innego. W niedzielę wszyscy wierzący chodzą do kościoła. Ale przecież
rocznica niepodległości nie zawsze wypada w niedzielę! Że też im się chce.
Byłam w dodatku zła, że ja również muszę marznąć wśród ceglanych ścian
kaplicy (pochodzę z rodziny chrześcijańskiej) i słuchać koszmarnie długiego
kazania o patriotyzmie, Boskiej interwencji w historii polski i innych rzeczach,
których nie rozumiałam z racji wieku, choć najchętniej zrobiłabym to, co lubię,
robię i lubię robić najbardziej, czyli zakopała się w kołdrę i nie robiła nic.
Dopiero od niedawna zaczęłam pojmować o co chodzi w owym niecodziennym
kazaniu ( które nagle okazało się być całkiem interesujące ) i o co modlą się
tego dnia ludzie w kościele. A więc tak oto znalazłam pierwszy ważny aspekt
święta niepodległości. Jeżeli ktoś jest praktykującym chrześcijaninem, powinien
udać się tego dnia do kościoła na mszę. Gwarantuję, że wyjdzie z niego o wiele
bogatszy duchowo i przekonany, że Bóg czuwa nad Polakami, co oczywiście
poprawia humor i zapewnia swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa.
Niektórym, bynajmniej. A poza tym, naprawdę miło jest popatrzeć jak
zapełniony po brzegi kościół (więcej ludzi przychodzi tylko w pierwszy dzień
świąt…) słucha z fascynacją słów duchownego.
Szkolna akademia. Zdecydowanie jest to rzecz, o której marzy każdy przeciętny
uczeń. Oczywiście tylko w wypadku, kiedy odbywa się ona podczas trwania
lekcji. Jeśli jednak jest to apel w dniu wolnym od szkoły a trzeba na niego
obowiązkowo przyjść, sytuacja nie jest już taka radosna… Uważam jednak, że
jest to chyba najważniejszy moment w całym dniu. Krótkie inscenizacje i
odczyty przypominają nam przecież o historycznych wydarzeniach ostatniego
kwartału 1918 roku. Gdyby nie szkoła, to czy znalazłaby się choć jedna osoba,
mająca choć najmniejsze pojęcie, dlaczego właśnie jedenasty listopada uznano
za kluczowy i najważniejszy w wydarzeniach związanych z odzyskiwaniem
przez Polskę niepodległości? A przecież takie właśnie informacji są
najważniejsze, bo czy Polak byłby Polakiem, nie mając pojęcia o historii Polski?
Nie. No właśnie. I oto jest powód, dla którego moim zdaniem najważniejszy jest
apel. Dopiszmy go więc do harmonogramu.
Przejdźmy do kolejnego punktu. Popołudnie z rodziną i wysłuchanie odczytu
prezydenta. Co jest przyjemniejsze? Zależy, jaką ma się rodzinę i jakiego
prezydenta. W moim wypadku wygląda to tak, że rodzinę da się znieść a
prezydenta nie znam osobiście więc również bez problemu. Dawniej, wszystkie
te pochody, marsze defilady i odczyty traktowałam jak przykry obowiązek.
Kazano mi obejrzeć tę transmisję, tak więc zrobiłam, ale bez zbytniego
zaangażowania i słowa z głośnika -jak to się ładnie mówi- jednym uchem
wlatywały, drugim wylatywały, nie zostawiając nawet części siebie w moich
szarych komórkach. Mniejsza z tym. Chodzi mi o to, że nie widziałam nic
ciekawego w całym tym zamieszaniu. Ba! Nie widziałam nawet namacalnego
powodu do zamieszania. Ot, rocznica! Zdarzyła się, trudno: przeczekajmy, aż
minie. Wstyd się przyznać ale pamiętam jak raz podczas rodzinnego oglądania
transmisji ze składania kwiatów na grobie nieznanego żołnierza w najlepsze
grałam z kuzynem w karty (oczywiście tak, żeby nikt nie zauważył, dziadek
bowiem jest troszeczkę przewrażliwiony patriotycznie, ale do sprawy dziadka
jeszcze nie doszłam)... Subtelną symbolikę całego „zamieszania” uchwyciłam
dopiero dwa lata temu. Lepiej późno, niż wcale. Wsłuchując się w słowa
odczytu udało mi się zrozumieć jego sens i przesłanie do narodu. A więc
okazało się, że wszystkie te wystąpienia są po to, aby rozbudzić polskość w
tłumach, nauczyć je być takimi patriotami, jakimi byli nasi przodkowie!
Najlepiej byłoby oczywiście być na miejscu defilady i zobaczyć cały ten
przepych i dać się porwać emocjom, bo nic nie rozbudza patriotycznego lwa tak,
jak przepych i rozmach tego rodzaju imprez. Jeśli jednak ktoś nie ma szans tego
zrobić (bo na przykład mieszka w Atenach i nie może przybyć na to święto do
Polski), powinien chociaż obejrzeć to w telewizji. Zawsze coś. A więc
rozbudzająca patriotyzm impreza (najlepiej ta warszawska, bo tam zawsze
znajdzie się państwowa elita chętna wygłosić mowę na temat rocznicy) w planie
idealnego święta niepodległości.
Mój ulubiony od zawsze punkt tego dnia. Zainteresowanie nim mojej osoby nie
zmalało od czasów dzieciństwa a nawet wzrosło, gdyż jestem starsza i więcej
rozumiem. Chodzi mianowicie o moment w którym dziadek zabiera się za
„spolszczanie” swoich wnuków. Swego rodzaju przymusowa lekcja historii
według seniora rodziny. Nikt nie mógł przed nią uciec, chyba, że chciał mieć z
dziadkiem „na pieńku” przez następny rok.
Mój dziadek przeżył drugą wojnę światową. Może to nie to samo co zabory, ale
wydarzenia te są dla mnie bardzo podobne. W obu przypadkach Rosjanie i
Niemcy napadli na Polskę nakładając na nią, a więc i na Polaków swoje
warunki. Dziadek rozprawia zwykle o tym, jak to źle żyje się w państwie
okupowanym przez inne państwo i jak ciężko jest zachować swoją polskość w
takim wypadku. Nie będę pisać o czym dokładnie mówi przy tego rodzaju
świętach. Spiszę jednakże przesłanie z jego słów wynikające. Chodzi głównie o
to, żebyśmy ja i moje kuzynostwo wiedzieli, jak ważny jest patriotyzm. I że
gdyby nastała taka potrzeba, musimy pokazać ów patriotyzm i zrobić wszystko
aby w Polska zawsze była wolnym krajem, w którym bycie Polakiem nie jest
przestępstwem karalnym.
Zawsze lubiłam te stare opowieści wojenne. Może dlatego, że zawsze lubiłam
historię. Niemiej uważam, że takie sięganie do korzeni pomaga w zrozumieniu
święta niepodległości. Czyż nie warto jest się przekonać co nasi pradziadkowie i
babcie robili dla ojczyzny? Czyż nie łatwiej będzie podążać po ich śladach.
Stwierdzam więc, że sięganie do korzeni przy takich okazjach jest bardzo
korzystne, szczególnie dla młodszych pokoleń.
Wszystkie punkty które wymieniałam powinny się znaleźć w planie mojego
wymarzonego dnia niepodległości. Byłby to dzień, w którym, jak już
wspomniałam każdy znalazłby cos dla siebie: garść historycznych faktów,
szczyptę dreszczyku ze starych rodzinnych opowiadań a może nawet ktoś
zbudziłby swoje nowe ego: lwa-patriotę? W takim szczególnym dniu wszystko
jest przecież możliwe!