Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
PRZEWODNIK PO
PODZIEMNYM KRAKOWIE
Maciej Gawlikowski
 Brama Pyjasa, ul. Szewska 7
152
Brama, w której znaleziono zwłoki Stanisława Pyjasa była w 1977 roku miejscem
spontanicznych manifestacji. Kwiaty, znicze,
plakaty... Stąd ruszyła Czarna Procesja podczas odbywających się wtedy Juwenaliów.
Co dziwne, miejsce to prawie znikło z mapy
opozycyjnego Krakowa na długie lata. W latach osiemdziesiątych nic tam się nie działo,
tylko w 10. rocznicę śmierci Pyjasa odbyła się
nieliczna demonstracja. Kamienica została
przebudowana i klatka schodowa w dawnym
kształcie przestała istnieć. Dopiero w 1993
roku grupa młodzieży z Klubu im. Józefa Mackiewicza podjęła starania, by uczcić pamięć
Pyjasa tablicą wmurowaną w miejscu znalezienia jego ciała.
Niewielu z dawnych SKS-owców pomagało w tym dziele, chyba żaden z tych, których
znamy z pierwszych stron gazet. To, że odmówił Lesław Maleszka, dziś nikogo nie dziwi, ale czemu odmówili ci, którym już 10 lat
później nazwisko Pyjasa nie schodziło z ust?
Może zdecydował klimat lat dziewięćdziesiątych i moda na ostentacyjne odcinanie się od
„kombatanctwa” i „grzebania w przeszłości”? Tablicę wmurowano w 1994 roku, co
roku spotykają się przed nią dawni SKS-owcy
i garstka młodzieży z NZS-u.
 Studzienka Badylaka, Rynek Główny 35
Żeliwna pompa na płycie Rynku Głównego, nieopodal Muzeum Historycznego.
W tym miejscu w marcu 1980 roku spłonął
w samobójczym akcie Walenty Badylak – żołnierz AK, rzemieślnik, żarliwy patriota. Z treści zawieszonej na jego szyi tabliczki oraz
z wznoszonych okrzyków przechodnie
dowiedzieli się, że jest to protest przeciw
przemilczaniu sprawy Katynia, przeciw demoralizacji młodzieży i niszczeniu rzemiosła. Od tych informacji huczał cały Kraków.
W miejscu samospalenia gromadzili się ludzie, wciąż pojawiały się kwiaty i lampki, choć
natychmiast były usuwane przez bezpiekę.
Trzy tygodnie później w Kościele Mariackim
planowana była msza święta z okazji 40.
rocznicy zbrodni katyńskiej. Atmosfera po
śmierci Badylaka była tak napięta, że władze
obawiały się manifestacji. Przed mszą bezpieka wyłapała całą czołówkę krakowskiej
opozycji. Mimo to ludzie poszli pochodem
pod „studzienkę Badylaka”, jak zaczęto nazywać to miejsce. Poprowadziła ich będąca
w 8 miesiącu ciąży działaczka KPN Romana
Kahl-Stachniewicz. Ze względu na swój stan
nie została zatrzymana przed mszą, bo esbecy nie podejrzewali, że może się zdobyć na
tak desperacki krok.
 Mieszkanie J. Rokity, ul. 1 Maja (dziś
Dunajewskiego) 6
Mówi się, że gdyby nie „chruszczowki” −
bloki, w których dostały mieszkania miliony
obywateli ZSRR, nie doszłoby do narodzin ruchu dysydenckiego. Jak można konspirować,
spotykać się na długich, nocnych rozmowach
przy muzyce Okudżawy i Wysockiego, kiedy
ma się pokoik w zbiorczym mieszkaniu ze
wspólną toaletą? W takich warunkach o każdym spotkaniu towarzyskim natychmiast wiedziała NKWD. W Polsce tego problemu nie
było, życie towarzysko-opozycyjne bez przeszkód toczyło się w mieszkaniach. W Krakowie było wiele miejsc takich spotkań. Przed
Te dzielne kobiety nigdy nie wpuściły do środka funkcjonariuszy SB.
Sierpniem najbardziej znane było mieszkanie
Liliany i Bogusława Soników przy ul. Grodzkiej 27, w którym wieczorem 14 maja 1977
roku powstał Studencki Komitet Solidarności
(F 1). W stanie wojennym − mieszkanie Doroty Terakowskiej i Macieja Szumowskiego
na osiedlu Podwawelskim, czy Aleksandry
Zieleniewskiej przy ul. Św. Marka 2, gdzie
mieszało się towarzystwo hutniczej Solidarności, podziemnego Radia Solidarność, pisma „Promieniści” i KPN-u. Kolejnym znanym
opozycyjnym lokalem było mieszkanie Jana
Rokity. Tu spotykali się działacze pierwszego
NZS-u, później starsza część WiP-u, skupiona
wokół gospodarza. Rokita mieszkał w starej
kamienicy, w bardzo mieszczańskim klimacie
stworzonym przez wychowujące go mamę
i ciocie. Te dzielne kobiety nigdy nie wpuściły do środka funkcjonariuszy SB. Tak głosiła
opozycyjna legenda. Dziś wiemy, że choć
była to prawda, esbecy nie musieli się zbyt
mocno dobijać, żeby tam wejść. Wydział „T”
(techniki) krakowskiej bezpieki miał pełny
przegląd tego, co się w mieszkaniu Rokitów
działo dzięki zainstalowanym pod nieobecność domowników „środkom techniki operacyjnej” (F 5). Ponoć było to życie nie tylko
na podsłuchu, ale nawet na podglądzie. Nie
zazdroszczę. Taki jednak był los większości
znaczących działaczy opozycji.
 Kawiarnia Jagiellońska, ul. Św. Anny 6
W miejscu, gdzie dziś znajduje się ekskluzywna restauracja mieścił się klub – studencka
kawiarnia, modna w opozycyjnych kręgach.
Na początku stanu wojennego można było
w zatłoczonych salach bez trudu wskazać
palcem początkujących konspiratorów. Dziś
można zjeść tu specjały kuchni włoskiej, wypić
markowe wina. A dawniej? Królowała tu herbata i oranżada. Męska część bywalców nosiła brody, zielone wojskowe kurtki, nierzadko z
wpiętym opornikiem, a żeńska − wyciągnięte
swetry i odzież w kolorach egzystencjalnych.
Pewien esbek opowiadał mi kiedyś, że zaliczył
tam najlepszy w swojej zawodowej historii
strzał – dostrzegł młodzieńca podającego
pod stołem pękate koperty formatu A4, poszedł za nim i trafił do konspiracyjnej drukarni.
Cóż, początki konspiry bywały trudne.
 Tygodnik Powszechny, ul. Wiślna 12
To było miejsce inne niż redakcje pozostałych krakowskich gazet. Trochę nie z tego
peerelowskiego świata. Miało inny klimat,
inny zapach, inne były maniery jego bywalców. Można się dziś śmiać, że to „krakówek”,
że zamiast ducha radykalizmu panował tam
raczej lęk, ale mimo wszystko to był obszar
wolności i miejsce odwiedzane przez wspaniałych ludzi.
 Kuria Metropolitalna, ul. Franciszkańska 3
W stanie wojennym krakowska Kuria
bardzo szybko uruchomiła punkt pomocy
Krakowski Kredens
153
154
osobom represjonowanym i ich bliskim. Arcybiskupi Komitet Pomocy Więźniom i Internowanym prowadził mrówczą pracę odnotowywania każdego zgłoszonego przypadku
rewizji czy zatrzymania. Rodziny więźniów
dostawały tu paczki żywnościowe i pomoc
finansową. Do punktu mieszczącego się
w budynku w głębi podworca Kurii ustawiały się czasem długie kolejki. Ta działalność
sprawiedliwości. Po co tracić czas na sprawy
sądowe, skoro drobnych przestępców może
ukarać taniej i szybciej kolegium? Ludowa sprawiedliwość była niezwykle szybka. Zupełnie jak
w piosence Macieja Maleńczuka:
Męska część bywalców nosiła brody, zielone wojskowe kurtki, nierzadko z wpiętym opornikiem.
Skład orzekający kolegium składał się zwykle z emerytów, indywiduów o odrażającej
powierzchowności. Ci ludzie w czasie krótkiej
rozprawy decydowali o losach oskarżonego.
Mogli go skazać nawet na trzy miesiące aresztu, ale zwykle kończyło się na drakońskich
grzywnach.
Politycznych najczęściej skazywano za
„udział w nielegalnym zbiegowisku publicznym” lub za zaśmiecanie miasta. Najczęściej
nikt ze składu kolegium nie zawracał sobie
głowy lekturą akt, po prostu jak najszybciej
wydawano werdykt zgodny z zaleceniem
„góry”. Świadkowie oskarżenia pletli trzy
po trzy, często nie byli nawet rzeczywistymi
świadkami wydarzeń, a uzasadnienia wyroku
były zabawniejsze niż publikowany w „Przekroju” humor z zeszytów szkolnych. Najbardziej znane dotyczy skazania Piotra Skrzyneckiego, legendy Piwnicy pod Baranami, za
udział w demonstracji 31 sierpnia 1982 roku
na Rynku Głównym. Nie był to udział czynny,
więc Kolegium uznało, że artysta „swoją postawą, opanowaniem i spokojem, jakby podtrzymywał na duchu demonstrujący tłum”.
nie mogła nie być skrzętnie odnotowywana
przez SB. Oprócz techniki operacyjnej, służyli
do tego celu agenci SB, którymi dość mocno
naszpikowano kurialne instytucje. Jak bardzo?
Kazimierz Aleksanderek, szef walczącego
z Kościołem IV Wydziału SB w Krakowie, opowiedział mi kiedyś taką historię: „W Kurii,
w sali Pałacu na piętrze, wokół żyrandola zrobiła się taka ciemna aureola. Od ciepłego powietrza. Kurz się osadzał nierówno, bo chłopcy z techniki widocznie instalując kiedyś sprzęt,
przewiercili się za głęboko od strony strychu
i gromadziły się ładunki elektrostatyczne.
W innym miejscu odpadł od sufitu kawałek
tynku i wyszła szklana rurka. Trzeba było to
szybko poprawić. Pod nieobecność Macharskiego w Krakowie, w jedną noc chłopcy wymalowali sufit. Oczywiście duża w tym była
rola naszych TW. Niech pan sobie wyobrazi to,
co w naszym języku nazywa się «zabezpieczeniem operacyjnym» wejścia całej tej kilkunastoosobowej ekipy do Kurii! Wyłożenie ścian,
podłóg i mebli żeby się nie popryskało farbą,
załatanie, wymalowanie i wysuszenie. To było
przedsięwzięcie, musi pan przyznać!”.
 Kolegium ds. Wykroczeń, ul. Grodzka 65
Kolegia do Spraw Wykroczeń to instytucja dziś zapomniana, a był to filar PRL-owskiej
Potem poszło już raz dwa − niebieski duży fiat
Depozyt, cztery osiem, kolegium − tiepier’ ja
Wina i kara − problem od lat
Rozwiązany w minutę − miałem szczęście i tak.
155
 Punkt ROPCiO, ul. Meiselsa 24
Jawna opozycja przed Sierpniem była łatwa do infiltrowania przez SB. Władze dysponowały nieograniczonym budżetem, mogły
wielu ludzi przekupić, miały też możliwość
zastraszania, szantażowania, a nawet fizycznego nacisku na potencjalnych agentów.
Trudno się więc dziwić, że w każdej grupie
Krakowski Kredens
156
opozycyjnej byli agenci, bo przecież przyjmowano każdego, kto się zgłosił. Skutecznych
metod weryfikacji nie było. Mimo to niewiele
organizacji było sterowanych przez agenturę. I to powinno być najważniejsze kryterium ich dzisiejszej oceny, a nie obecność TW
w szeregach. Czasem agenci byli nawet pomocni. Tak było w przypadku jawnego, pierwszego w Krakowie punktu konsultacyjnego
Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, uruchomionego w 1977 roku. Pojawił się
problem, u kogo w mieszkaniu urządzić taki
punkt. Było wiadomo, że SB będzie urządzała tam naloty, że będą podsłuchiwać, podglądać, że mogą nawet napaść i pobić. Problem
się rozwiązał, bo gotowość oddania mieszkania zgłosił za namową SB jej tajny współpracownik. Punkt ruszył, jego adres podawano
w ulotkach. Zaczęli się zgłaszać ludzie chętni
do włączenia się w działalność. I co z tego,
że bezpieka wiedziała? W ten sposób do
ruchu włączyło się wiele osób, w tym kilka,
które odegrały później wielką rolę w opozycji. SB zorientowała się, że zrobiła głupstwo
i polecono współpracownikowi punkt zlikwidować, działalność Ruchu jednak na tyle się
rozwinęła, że nie był on już konieczny. Niechcący przyczyniła się do tego bezpieka.
 Mieszkanie M. Żaka, ul. Wrzesińska 5
Gdy w 1984 roku wraz z kolegami zaczęliśmy chodzić na konspiracyjne spotkania kierownictwa krakowskiego KPN do mieszkania
niepozornego, starego, poruszającego się
o lasce człowieka, nie podejrzewaliśmy, że
poznajemy nie tylko legendę zbrojnej walki
z komunistami po wojnie, ale też człowieka
niemal świętego. Brzmi to może śmiesznie,
ale Michał Żak był człowiekiem świętym.
Przeżył piekło, a mimo to biła od niego niespotykana serdeczność, wiara w Boga i chęć
poświęcenia się innym. Kiedy tuż po wojnie
trafił do seminarium duchownego, zaprzy-
jaźnił się z młodym jezuitą, ks. Władysławem
Gurgaczem. „Ojciec Sem”, bo takiego pseudonimu używał w konspiracji ks. Gurgacz,
był najpierw kapelanem, a następnie faktycznym dowódcą operującego na Sądecczyźnie
oddziału leśnego Polskiej Podziemnej Armii
Niepodległościowej. Wciągnął on Michała do
organizacji, a ten utworzył w Krakowie siatkę konspiracyjną PPAN. Wpadli. Dostali karę
śmierci. Ks. Gurgacza i dwóch współtowarzyszy powieszono. Michał przeżył. Ubowcy
torturowali go niemiłosiernie miesiącami,
usiłując wydobyć informacje na temat krakowskiej siatki PPAN. Nikogo nie wydał, choć
w wyniku tortur został kaleką – do końca
życia ledwo chodził złamany wpół, wsparty
na lasce. Największą tragedią było dla niego
to, że kiedy wyszedł w 1958 roku, nie pozwolono mu na ukończenie seminarium. Żył więc
jak ksiądz, choć nie dane mu było uzyskać
święceń. W latach sześćdziesiątych Michał
poświęcił wiele czasu na znalezienie grobów
swoich współtowarzyszy straconych w więzieniu przy Montelupich (F 18). Chodził,
pytał, podawał się za rodzinę. Wreszcie za
pomocą łapówek udało mu się ustalić, że ks.
Gurgacz i jego podkomendni leżą w bezimiennych grobach w wojskowej części Cmentarza
Rakowickiego. Za własne pieniądze postawił im nagrobki. Gdy wybuchła Solidarność,
wspierał Związek, szybko też związał się
z KPN. Od 1982 roku w jego mieszkaniu
zbierali się działacze Solidarności, w tym
podziemne szefostwo regionu Małopolska,
działała też drukarnia KPN, ukrywało się kilka
osób ściganych przez SB. Po ponad roku doszło do wpadki. Co esbecy mogli w 1983 roku
zrobić kalekiemu starcowi, który przeszedł za
Stalina wielomiesięczne tortury, którego ich
poprzednicy trzymali w tak zwanym mokrym
karcu – betonowej klitce wielkości szafy, gołego, w wodzie po kostki, przy temperaturze
dochodzącej do 0 stopni? Uderzyli go tylko
parę razy i zepchnęli z niewysokich schodów.
Ludzkie paniska. Michał mówił o tym ze spokojem, bez nienawiści do sprawców. Tak było
przez osiem lat – zebrania, druk, zebrania,
bibuła. Potem wszyscy trochę zapomnieli o
Michale. Udało się tylko załatwić mu order
Polonia Restituta najniższej klasy, a on klepał
swoją biedę, mieszkał nadal w zrujnowanym
starym mieszkaniu bez ogrzewania. W zimie
1994 roku od starej kuchenki gazowej, którą
ogrzewał dom, zajęły się jakieś szmaty. Spłonął wraz z całym mieszkaniem w pożarze.
 Komitet Krakowski PZPR, ul. Solskiego
(dziś św. Tomasza) 43
Gmach Komitetu był przed wojną własnością związku spółdzielców. Po wojnie zajęty na siedzibę „siły przewodniej” nabrał
charakteru obronnego. Po mieście krążyły
opowieści, że jest połączony podziemnym
korytarzem z pobliskim konsulatem ZSRR,
ale to tylko legendy. W tym gmachu przez
dziesięciolecia zapadały najważniejsze dla
Krakowa decyzje. Tu obsadzano stanowiska
kierownicze w zakładach pracy, organizacjach, układano listy wyborcze. Komitet decydował o przydziale służbowych paszportów
naukowcom i o nominacjach profesorskich
(w latach osiemdziesiątych w obu tych dziedzinach panem życia i śmierci był Jerzy Hausner, dziś wielki demokrata i doradca rządu
PO). Wreszcie tu zapadały decyzje o obsadzie
kierowniczych stanowisk w Wojewódzkim
Urzędzie Spraw Wewnętrznych (F 16), decydowano nawet o szefostwie poszczególnych wydziałów SB. Twierdza padła dopiero
w styczniu 1990 roku w ramach ogólnopolskiej akcji KPN zajmowania gmachów PZPR,
ZSMP i PRON. Minęło pół roku od wygranych
przez Solidarność wyborów czerwcowych,
działał w najlepsze rząd Mazowieckiego,
a „towarzysze z Solskiego” prywatyzowali
po kawałku majątek Partii. Właśnie szykowali się do sprzedania całego budynku jednemu
z banków. Młodzież z KPN, FMW i NZS po
krótkiej potyczce zajęła gmach, po czym
wykorzystała przygotowywane od lat zabezpieczenia na wypadek szturmu – blachy chroniące okna, sztaby w drzwiach, solidne kraty
i dwa hydranty z wodą o wysokim ciśnieniu
zainstalowane na dachu. Za broń krótką ro-
Brzmi to może śmiesznie, ale Michał Żak był człowiekiem świętym.
biły nogi od stołów znalezione w magazynie,
zgromadzono też przy oknach duże, stalowe
gaśnice zebrane z całego budynku. Gdyby
MO i SB wykonały polecenie rządu Mazowieckiego i doszłoby do szturmu, polałaby się
krew. Wiedząc o przygotowaniach okupantów, szef WUSW − cieszący się okrutną sławą mordercy z KWK Wujek gen. Jerzy Gruba
− odmówił ataku. Nie dało się siłą, użyto więc
fortelu. Po negocjacjach I sekretarz KK PZPR
podpisał kapitulanckie porozumienie, które
zakończyło okupację. Oczywiście porozumienie nie było później przestrzegane przez
Partię w żadnym punkcie.
11. Błonia, między alejami 3 Maja i Puszkina (dziś Focha)
Krakowskie Błonia były miejscem spotkań Jana Pawła II z wiernymi. To była okazja
nie tylko do „policzenia się” ludzi wiernych
zasadom Kościoła, ale też do zamanifestowania obecności opozycji. Podczas pielgrzymek w 1983 i 1987 roku nad tłumami
powiewały przemycane do sektorów flagi Solidarności, wielu ludzi miało plakietki
z tekstami pisanymi „solidarycą”. Tak
było też w każdym mieście na trasie pielgrzymki. Jednak podczas wizyty Papieża
w 1979 roku niewiele było akcentów wolnościowych i najbardziej spektakularna akcja
miała miejsce właśnie na Błoniach. Działacze
ROPCiO (F 8) przygotowali duże balony,
Krakowski Kredens
157
butle z helem oraz dwa duże proporce z orłem w koronie i znakiem Polski Walczącej.
Na miejscu, już w sektorach, napełnili balony
i umocowali na stelażach proporce. Pogoda
sprzyjała, nie było mocnego wiatru. Balony
wolno, majestatycznie przesuwały się nad
pełnymi ludzi Błoniami, wywołując burzliwe
oklaski. Bezpieka była bezradna. Co ciekawe,
wśród wielu osób przygotowujących tę akcję
był przynajmniej jeden współpracownik SB,
ale w tej sprawie nie złożył donosu. Wiemy
z zachowanych dokumentów, że dla władz
było to całkowite i niemiłe zaskoczenie.
12. Mieszkanie I. Molasy i W. Masłowskiego, ul. Borsucza 7
158
Wysoki, gierkowski blok na osiedlu Cegielniana. Małe, kilkupokojowe mieszkanie zapełnione książkami. Mało kto wie, że w połowie
lat osiemdziesiątych powstawało w nim kilka
ważnych podziemnych pism i przechodziły
przez nie tony bibuły. Zwłaszcza, że nie żyją już
bohaterowie – Irena Molasy i Władysław Masłowski. Oboje w stanie wojennym rzucili się
w wir podziemnej pracy. On redagował „Małą
Polskę” i „Archiwum Współczesne”, ona pracowała przy „Myślach Nieinternowanych”,
„Sygnale”, „Kreciku” i książkach wydawanych
przez Wydawnictwo Myśli Nieinternowanych
(F 22). Do tego dochodził hurtowy kolportaż
wielu pism i książek. Nie odmawiali nikomu pomocy. Najlepiej może zaświadczyć o tym niżej
podpisany, który w 1985 roku ukrywał się przez
czas jakiś w tym mieszkaniu, poszukiwany listem gończym przez SB. Dziś mało kto pamięta
o śp. Irenie i Władku. Nie załapali się na żadną
politykę historyczną czy odznaczeniową.
13. Mieszkanie K. Gąsiorowskiego, Biały
Prądnik, ul. Pigonia 4
Życie tajnego współpracownika SB,
zwłaszcza w stanie wojennym, nie było usła-
ne różami. Opozycja późnych lat siedemdziesiątych przyjmowała raczej zasadę non
violence, zmieniło się to jednak radykalnie
po 13 grudnia 1981 roku. Mówiąc brutalnie,
kapowanie mogło się skończyć – i czasem
kończyło – co najmniej mordobiciem. Skrajnym przypadkiem jest historia jednego
z najlepiej opłacanych agentów krakowskiej
SB – Krzysztofa Gąsiorowskiego „Rawicza”,
rozpracowującego środowiska niepodległościowe od lat sześćdziesiątych. Kiedy młodzi
KPN-owcy dowiedzieli się w 1983 roku kim
naprawdę jest Gąsiorowski, w porywie gniewu wykonali akcję prawie żywcem przeniesioną z konspiracji lat czterdziestych. Wlali
przez szparę pod drzwiami wejściowymi jego
mieszkania mieszankę zapalającą i spowodowali wybuch. Klatkę schodową ozdobili napisami „Ubek” i „Wyrok”. Na szczęście skończyło się bez ofiar. Bezpieka bezskutecznie
poszukiwała sprawców.
ki eksplodowały równocześnie przy nogach
posągu, problem straszydła zostałby na jakiś
czas radykalnie rozwiązany. Niestety, pierwszy wybuch zdmuchnął z postumentu drugi
ładunek. Przy tej okazji większość mieszkańców okolicznych bloków straciła wszystkie
szyby w oknach. Sprawców do dziś nie ustalono, mimo postawienia wówczas na nogi
setek esbeków i milicjantów, a wolnej Polsce
− dziesiątków dziennikarzy i historyków. Jeden domniemany sprawca – Andrzej Szewczuwianiec − sam się zgłosił w 1990 roku,
ale mało kto uwierzył, że to jego sprawka.
Drugi podejrzany – Tadeusz Winczewski vel
Bronisław Cybuch – nie przyznał się do winy,
ale władza ludowa i tak powiesiła go w 1982
roku w areszcie przy Montelupich (F 18).
Formalnym powodem było zadźganie nożem
milicjanta na dworcu w Katowicach przy próbie zatrzymania. Lenin wytrwał w Alei Róż do
grudnia 1989 roku. Trzy lata spędził w magazynie, skąd trafił wreszcie do Szwecji.
14. Pomnik W. I. Lenina, Aleja Róż 1
Pokraczny nieco pomnik dłuta Mariana
Koniecznego był wdzięcznym celem antykomunistycznych demonstracji. Planem
minimum było obrzucenie King Konga, jak
nazywano monument, słoikami z farbą
i innym świństwem oraz odłupanie przymocowanych (świetnie przymocowanych!) do
cokołu mosiężnych liter składających się na
imię, inicjał otcziestwa i nazwisko bohatera.
Kilka razy w latach osiemdziesiątych demonstrantom udało się znacznie więcej – obłożono stopy Wodza ulicznymi ławkami, drągami, meblami i innymi palnymi materiałami,
a następnie urządzono mu między nogami
potężne ognisko. Lenin po pewnym czasie
zaczynał kraśnieć i pałał blaskiem wielkim
jak Idee Października. Tylko raz w historii,
w kwietniu 1979 roku, ktoś potraktował go
gorzej i urwał mu kawał nogi za pomocą silnego ładunku wybuchowego. Gdyby oba ładun-
15. Brama Główna Huty im. Lenina, ul.
Ujastek 1
Stąd w stanie wojennym ruszała większość pochodów, zamieniających się w ostre
zadymy. W Kombinacie pracowało wówczas
46 tysięcy ludzi. Wyjście pierwszej, najliczniejszej zmiany o godzinie 14.00 było świetną okazją do ruszenia pochodem w stronę
centrum Huty. Marsz nie był długi, bo już nad
Zalewem czekały potężne oddziały ZOMO,
które witały demonstrantów strumieniami
wody z armatek i gazem. Zmęczenie pracą
i forsownym marszem ustępowało hutnikom
po krótkich przebieżkach, zakończonych
czasem biczami wodnymi i masażem pleców
75-centymetrowymi szturmowymi pałami.
Rozproszony pochód rozpełzał się w osiedla, gdzie demonstranci kontynuowali walkę.
Tu mieli większe szanse niż na otwartej przestrzeni. Po opanowaniu osiedli, celem stawał
się pomnik wodza Rewolucji Październikowej
w Alei Róż (F 14) lub nieodległa komenda
MO i SB na osiedlu Zgody (F 17).
16. Komenda Wojewódzka MO i Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych, ul. Mogilska 109
Kompleks nowoczesnych budynków
Komendy powstał dopiero w 1980 roku.
W porównaniu ze starymi budynkami przy
Placu Wolności (dziś Plac Inwalidów) czy Placu Szczepańskim, pamiętającymi Urząd Bezpieczeństwa i Gestapo, postęp był ogromny.
Pierwszy od strony ulicy, dziesięciopiętrowy gmach i połączone z nim dwa mniejsze,
były wyposażone w szybkie windy, pojemny
areszt, podziemną strzelnicę i zaplecze szkoleniowo-treningowe. Najwyższe piętra wieżowca zajmowała Służba Bezpieczeństwa.
W latach osiemdziesiątych trudno już było
powiedzieć, czy esbecka wiara w ideały komunistyczne była na serio, czy chodziło tylko o kasę. W pokoju 1025 na ścianie wisiała
piękna porcelanowa plakieta przedstawiająca Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego
z malującym się na obliczu zalotnym uśmiechem. Napis na rancie był cytatem z patrona
dzielnych esbeków: „Chłodny umysł, gorące
serce i czyste ręce”. Na serio to, czy dla jaj?
− zadawali sobie w duchu pytanie kolejni
opozycjoniści dostarczani tu na przesłuchania z piwnicznego aresztu. Droga zatrzymanego do pokoju przesłuchań wiodła zwykle
przez makabryczny podziemny korytarz.
Tam esbecy czasem zabawiali się, naśladując
za drzwiami pomieszczeń (gospodarczych,
jak się potem okazało) odgłosy bicia i stłumione krzyki przesłuchiwanych. Niejeden
prowadzony na przesłuchanie zmieniał się
z twardziela w „śpiewaka” pod wpływem tak
zaaranżowanej scenki. Areszt do najmilszych
nie należał. Cele nie była skanalizowane, co
w nowym przecież budynku było z pewnoś-
Krakowski Kredens
159
cią celowym posunięciem. Nic tak nie upadla człowieka, jak konieczność wypróżniania
się w ciasnej celi, w obecności siedmiu osób,
bez żadnej zasłonki, do stojącego w kącie
wielkiego cuchnącego kubła – bardachy. Ponieważ cele praktycznie nie miały wentylacji,
łatwo sobie wyobrazić konsekwencje użycia
Lenin po pewnym czasie zaczynał
kraśnieć i pałał blaskiem wielkim
jak Idee Października.
160
bardachy przez wszystkich mieszkańców.
Jeśli do tego dodamy, że jedzenie podawane zatrzymanym było gorsze niż żarcie dla
służbowych psów i wywoływało ciężkie biegunki, to mamy komplet wrażeń, jakie czekały przymusowych gości tego przybytku.
Areszt, choć spory, pękał w szwach w dniach
narodowych świąt, bo trafiali tu zatrzymani
manifestanci. Przeludnienie potrafiło popsuć
humor bezpiece. 3 maja 1987 roku po rozbiciu pochodu z Wawelu przez bojówki milicyjnych karateków i dżudoków, kilkudziesięciu
demonstrantów stłoczonych na spacerniaku
zaczęło nagle głośno skandować: „KPN!”,
„Zwolnić więźniów politycznych!” itp. Esbecy stali przy oknach z nosami przy szybach
i bezsilnie słuchali okrzyków niosących się
świetnie w studni stworzonej przez budynki
komendy. Śpiewom nie było końca…
17. Komenda Dzielnicowa MO i Dzielnicowy Urząd Spraw Wewnętrznych, os. Zgody 10
Paskudny, gomułkowski blok krył główną
siedzibę organów bezpieczeństwa w Nowej
Hucie. Różnił się od pozostałych krakowskich aresztów sporych rozmiarów „tygrysówką” − przejściowym pomieszczeniem dla
zatrzymanych, podzielonym klatkami z prętów. Tam po demonstracjach wtłaczano zatrzymanych. Zabezpieczenia na komendzie
były dość kiepskie. Kilkakrotnie zdarzały się
ucieczki zatrzymanych przez niezakratowane okna, kilka razy komenda nie wytrzymała
też szturmu demonstrantów. 13 października
1982 roku niewiele brakowało do pełnego
sukcesu. Jak opisywał w raporcie milicjant
Marek Karaś: „do budynku nagle zaczęli
wbiegać funkcjonariusze MO w umundurowaniu polowym, przy czym wszyscy według
mnie byli ranni − niektórzy kulejąc skakali
niemal na jednej nodze, inni nie mogli nawet trzymać wyrzutni w dłoniach. […] Byli
porozbijani i najprawdopodobniej uciekali
przed atakującą ich grupą, tak przynajmniej
mogłem się zorientować z chaotycznych
wypowiedzi tych ludzi. W związku z tym, nie
wyglądając przed budynek, zamknąłem metalowe drzwi wejściowe do Komendy, gdy na
budynek zaczął się już sypać grad kamieni”.
Oblężenie trwało dość długo. Obrońcom zaczynało brakować granatów z gazem łzawiącym i petard. Tłum usiłował podpalić budynek. „Atmosfera w Komendzie była fatalna.
Słyszałem, jak funkcjonariusze, domagali się
od komendanta wydania broni palnej” − zeznawał później Aleksander Mleczko, oficer
SB. Posiłki ZOMO ściągnięte drogą lotniczą
z kilku miast skutecznie rozbiły demonstrantów. Połączone siły milicji i bezpieki liczyły
parę tysięcy umundurowanych i tajnych funkcjonariuszy, używających ciężkiego sprzętu,
w tym śmigłowca, reflektorów lotniczych
i transporterów opancerzonych.
18. Areszt Śledczy, ul. Montelupich 7
Ponury gmach przy ul. Montelupich to
XIX-wieczny budynek koszar, sądu, następnie więzienia.
Tak jak za Hitlera i Stalina, tak też za Gierka i Jaruzelskiego trafiali tu więźniowie polityczni. Byli tu pod czujnym okiem nie tylko
Służby Więziennej, lecz także Służby Bezpieczeństwa, która miała wydzieloną część
więzienia, nazywaną „gettem”. Cele były na-
szpikowane podsłuchami, w każdej siedział
przynajmniej jeden konfident, zwykle było ich
więcej. Każdy, kto tu trafił, był poddawany
odpowiedniej obróbce. Agent, udając brata
łatę, natychmiast zaczynał śpiewkę: „Lepiej
się bracie przyznaj, dostaniesz niższy wyrok.
I tak pewnie kumple sypią, nie warto być tym,
na kogo wszystko zwalą” itp. Od razu tez
oferował pomoc przy przemyceniu na wolność grypsów. Kiedy te metody nie działały,
często kończyło się na dotkliwym pobiciu.
W latach osiemdziesiątych „gettem” rządziło dwóch oficerów SB: Zbigniew Ziobro i Tadeusz Katolik. Cieszyli się zła sławą tak wśród
więźniów, jak i wśród klawiszy. Zmiękczanie
politycznych prowadzono też przez wsadzanie ich do cel z odrażającymi zbrodniarzami,
nierzadko oczekującymi na wykonanie kary
śmierci. Tak nawiązane znajomości trwały
czasem dłużej niż odsiadka. Stanisław Handzlik, działacz nowohuckiej Solidarności, opowiadał mi, że po wielu latach przeżył trudne
chwile, kiedy w drzwiach jego domu pojawił
się „funfel spod celi” − człowiek oskarżony
o pedofilski gwałt i morderstwo. Na szczęście okazało się, że nie miał złych zamiarów,
tylko prosił o pomoc.
19. Kościół „Arka Pana”, ul. Majakowskiego (dziś Obrońców Krzyża) 1
Kościół – symbol. Pierwsza świątynia
w zaplanowanym jako bezbożne, socjalistycznym mieście zbudowanym obok Krakowa.
Paradoksalnie, powstał dzięki walce byłego tajnego współpracownika SB, ks. Józefa Gorzelanego, który zerwał z policją polityczną i zaczął
gorliwie wspierać ruchy wolnościowe oraz walczyć o prawa Kościoła. W Arce, w tak zwanym
dolnym kościele, w sierpniu 1980 roku głodowali działacze KPN i Chrześcijańskiej Wspólnoty Ludzi Pracy, popierający strajk w Gdańsku
i postulat wolnych związków zawodowych. Tu
w stanie wojennym przechowano sztandary
nowohuckiej Solidarności. Stąd wyruszało wiele solidarnościowych pochodów. Na skwerze
obok kościoła 13 października 1982 roku został
zastrzelony Bogdan Włosik, dwudziestoletni
uczeń technikum i robotnik Huty Lenina. Zabójcą był kapitan SB Andrzej Augustyn. Kiedy
strzelał, wokół nie było żadnych demonstracji ani walk. W tym miejscu stoi dziś pomnik
w kształcie krzyża.
20. Kościół św. Maksymiliana Kolbego,
Mistrzejowice, Os. Tysiąclecia 86
Kościół przypominający potężny bunkier, postawiony w szczerym polu między
wielkimi nowohuckimi osiedlami. Niekwestionowanym dowódcą tej placówki oporu przeciw komunizmowi był ks. Kazimierz
Jancarz – kapelan huckiej Solidarności, postać bardzo nielubiana przez władze, ale też
szanowana przez nie jak wódz silnej, wrogiej armii. Po latach Kazimierz Aleksanderek
(F 6) w rozmowie ze mną powiedział, że
Jancarza szanowali nawet ubecy. Miał na
nich świetne metody. Kiedy zgłaszali się do
niego, wyznaczał im termin audiencji i podejmował wystawnym obiadem, jakiego nigdy
nie widzieli bywalcy obleśnej stołówki przy
Mogilskiej (F 16). Wywoływało to wśród
funkcjonariuszy kompleksy i zazdrość, a
przede wszystkim respekt. W Mistrzejowicach znalazło schronienie wiele wspaniałych, niezależnych inicjatyw, takich jak ChUR
− Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy,
którego słuchaczami byli głównie młodzi robotnicy Nowej Huty. Odprawiane przez ks.
Jancarza co czwartek msze święte w intencji
Ojczyzny ściągały tłumy ludzi z całego Krakowa. Kuria nie przepadała za samodzielnym
księdzem o duszy watażki i kiedy tylko komuna upadła (bo wcześniej nie wypadało), ks.
Jancarz został zesłany do Luborzycy − małej, biednej parafii na rubieżach diecezji. Nie
byłby sobą, gdyby ruiny nie postawił szybko
Krakowski Kredens
161
na nogi, tworząc parafialne biznesy, łącznie
z dużym biurem pielgrzymkowym dysponującym nowoczesnymi autokarami, Parafialnym Gimnazjum Gospodarczym, drukarnią,
pismem „Krzyż Luborzycki” oraz lokalnym
radiem. Wybudował warsztat stolarski i samochodowy, dzięki czemu powstały nowe
miejsca pracy dla bezrobotnych. W górach
zbudował ośrodek wakacyjny dla dzieci
z biednych rodzin. Niestety, serce nie wytrzymało tempa życia i ks. Kazimierz przedwcześnie opuścił ziemski padół w wieku 46 lat, nieuhonorowany za życia za swoją działalność
ani przez państwo, ani przez Kościół.
21. Kościół Narodzenia NMP, Bieżanów, ul.
Szwabowskiego (dziś Popiełuszki) 35
162
Boczne, kręte uliczki odległego od centrum Starego Bieżanowa, małe biedne domki, krzywe płoty, pasący się w ogródkach
żywy inwentarz, niewielki kościół parafialny. W takiej scenerii rozpoczęło się w 1985
roku głośne na całą Polskę wydarzenie
– głodówka w intencji uwolnienia więźniów
politycznych. Inicjatorami byli kapeenowcy
z Radosławem Hugetem na czele, gościny
udzielał ks. proboszcz Adolf Chojnacki. Dziś
niesłusznie przypisuje się inicjatywę tej akcji
śp. Annie Walentynowicz, która przyjechała z Gdańska i wzięła udział w głodówce,
jednak nie była jej organizatorką. Ekipa głodówkowa, która ściągnęła pomoc z Gdańska, szybko tego pożałowała i przekonała
się na własnej skórze, że wielkie historyczne
postacie nie zawsze mają charaktery umożliwiające jakiekolwiek współdziałanie. Pani
Anna przejęła dowodzenie głodówką i przekształciła ją w głodówkę rotacyjną, polegającą na okresowym najadaniu się i głodowaniu. Skutki dla zdrowia takich praktyk nie są
dobre, ale autorka pomysłu wytrzymała tak
ponad pół roku. Postulaty walki o więźniów
politycznych zaczęły w miarę rozwoju prote-
stu ustępować postulatom rozprawienia się
z Lechem Wałęsą. Podsycaniu tych nastrojów
służyła nasłana przez SB agentura. Środowiska opozycyjne Krakowa odetchnęły głośno
po zakończeniu tej akcji.
Wymierną stratą było zesłanie przez Kurię (F 6) ks. Adolfa do Juszczyna – miejscowości na Podhalu, gdzie nie sposób było dojechać koleją, a i innymi środkami transportu
nie było łatwo. Ksiądz – twardy antykomunista − był solą w oku tak władz państwowych,
jak i kościelnych. Kazimierz Aleksanderek
(F 6) wspominał go z nieskrywaną nienawiścią: „Z Adolfem były trudne rozmowy.
Dzwonił któryś z chłopaków od nas po nocy
i mówił: «Cześć Adolf, twój koniec bliski!»,
a Chojnacki na to: «Cześć ch... bezpieczniaku,
a ty jeszcze żyjesz?». Tego się nawet powtórzyć nie da, czego się nasi nasłuchali, dzwoniąc do niego. Tak go szczypaliśmy trochę.
W końcu wyrzucili go na wiejskie probostwo… No i już, po krzyku. Przy naszej pomocy oczywiście (śmiech). Mieliśmy w Kurii paru
swoich ludzi. To się nazywało: kombinacja
operacyjna przy użyciu źródeł osobowych”.
22. Podziemne drukarnie, Zagórzany
i Wieliczka
Miejsc, w których były tajne drukarnie,
jest w Krakowie wiele. Każda osoba zaangażowana w niezależny ruch wydawniczy
mogłaby wskazać pewnie kilka adresów.
Wśród drukarń były też takie, które w pełni
Rozmiary bunkra – powierzchnia około 10-12 m2, wysokość
około 2, 20 m.
śmy go ponad rok, w tajemnicy przed ludźmi.
Poszło na niego parę ton cementu i stali, do
wietrzenia wykorzystaliśmy wylot nieużywanego starego komina – wspominał Piotr Hlebowicz − Rozmiary bunkra – powierzchnia około
10-12 m2, wysokość około 2, 20 m. Ileż to ziemi
trzeba było wydobyć z tego dołu i wywieźć do
sadu, rozrzucić…”. Mimo kilku esbeckich rewizji
w gospodarstwie, bunkier nie wpadł i drukarnia funkcjonowała od 1984 do 1990 roku, wypuszczając regularnie między innymi pisma
„Solidarność Zwycięży”, „Kurierek B”, dodruki
„Tygodnika Mazowsze”, „Solidarności Walczącej”, „Vade Mecum”, ulotki i plakaty. Druga,
mieszcząca się w Wieliczce, powstała na potrzeby Wydawnictwa Myśli Nieinternowanych
(F 12). Była to betonowa piwniczka pod budynkiem gospodarczym, do której wchodziło się po
podniesieniu zamaskowanej klapy. Pracowały
w niej powielacze offsetowe własnej konstrukcji,
zaprojektowane na AGH przez Leszka Książka,
od apetytu na farbę drukarską zwane „łakomcami”. To jedyny znany przypadek skonstruowania
w warunkach chałupniczych maszyny offsetowej – konstrukcji skomplikowanej i wymagającej
ogromnej precyzji wykonania. I chyba jedyny
przypadek offsetu napędzanego korbą zamiast
silnikiem elektrycznym. Niestety, ta drukarnia
wpadła w ręce SB w 1986 roku wskutek donosu
TW.
23. Okno wolności, Skawina, ul. Spokojna 4
Zapomnianą dziś formą walki z komuną
było wywieszanie w oknach domów patriotycznych dekoracji, plansz i ołtarzyków z zakazanymi treściami. Prekursorem tych działań był, jak się zdaje, Mieczysław Majdzik,
mieszkający w Skawinie przy ulicy Spokojnej
4. Od lat sześćdziesiątych jego okno nazywano „oknem wolności”. W każde święto
narodowe i patriotyczną rocznicę obok narodowej flagi w oknie Majdzików wisiały orły
w koronie, portrety Piłsudskiego czy mapa
Polski otoczona drutem kolczastym. Największy szał bezpieki wywoływały dekoracje
katyńskie, widoczne z ulicy przez cały kwiecień. Ich centralnym punktem była reprodukcja linorytu Matki Boskiej Katyńskiej i napis
„Katyń 1940”. Mieczysław Majdzik był synem
oficera zamordowanego przez Sowietów,
po wojnie należał do WiN, działał w ROPCiO
(F 8), WZZ-tach, zakładał KPN (F 9). Walczył aktywnie do końca PRL. Zmarł w wolnej
już Polsce, w żaden sposób nie został doceniony przez państwo.
Mapkę do Przewodnika opracowaliśmy
na podstawie Planu Miasta Krakowa, Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych, Warszawa 1971.
Co dalej?
Wiele miejsc opisanych w Przewodniku wspominali dotychczasowi bohaterowie naszego
Krakowskiego Kredensu: prof. Ryszard Legutko i o. prof. Jan Andrzej Kłoczowski.
zasługują na określenie „podziemne”. Jedną z nich był podziemny, betonowy bunkier wykonany w stanie wojennym w gospodarstwie rolnym rodziny Hlebowiczów
w Zagórzanach koło Gdowa. „Budowali-
Krakowski Kredens
163

Podobne dokumenty