Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
PRZEWODNIK PO PODZIEMNYM KRAKOWIE Maciej Gawlikowski Brama Pyjasa, ul. Szewska 7 152 Brama, w której znaleziono zwłoki Stanisława Pyjasa była w 1977 roku miejscem spontanicznych manifestacji. Kwiaty, znicze, plakaty... Stąd ruszyła Czarna Procesja podczas odbywających się wtedy Juwenaliów. Co dziwne, miejsce to prawie znikło z mapy opozycyjnego Krakowa na długie lata. W latach osiemdziesiątych nic tam się nie działo, tylko w 10. rocznicę śmierci Pyjasa odbyła się nieliczna demonstracja. Kamienica została przebudowana i klatka schodowa w dawnym kształcie przestała istnieć. Dopiero w 1993 roku grupa młodzieży z Klubu im. Józefa Mackiewicza podjęła starania, by uczcić pamięć Pyjasa tablicą wmurowaną w miejscu znalezienia jego ciała. Niewielu z dawnych SKS-owców pomagało w tym dziele, chyba żaden z tych, których znamy z pierwszych stron gazet. To, że odmówił Lesław Maleszka, dziś nikogo nie dziwi, ale czemu odmówili ci, którym już 10 lat później nazwisko Pyjasa nie schodziło z ust? Może zdecydował klimat lat dziewięćdziesiątych i moda na ostentacyjne odcinanie się od „kombatanctwa” i „grzebania w przeszłości”? Tablicę wmurowano w 1994 roku, co roku spotykają się przed nią dawni SKS-owcy i garstka młodzieży z NZS-u. Studzienka Badylaka, Rynek Główny 35 Żeliwna pompa na płycie Rynku Głównego, nieopodal Muzeum Historycznego. W tym miejscu w marcu 1980 roku spłonął w samobójczym akcie Walenty Badylak – żołnierz AK, rzemieślnik, żarliwy patriota. Z treści zawieszonej na jego szyi tabliczki oraz z wznoszonych okrzyków przechodnie dowiedzieli się, że jest to protest przeciw przemilczaniu sprawy Katynia, przeciw demoralizacji młodzieży i niszczeniu rzemiosła. Od tych informacji huczał cały Kraków. W miejscu samospalenia gromadzili się ludzie, wciąż pojawiały się kwiaty i lampki, choć natychmiast były usuwane przez bezpiekę. Trzy tygodnie później w Kościele Mariackim planowana była msza święta z okazji 40. rocznicy zbrodni katyńskiej. Atmosfera po śmierci Badylaka była tak napięta, że władze obawiały się manifestacji. Przed mszą bezpieka wyłapała całą czołówkę krakowskiej opozycji. Mimo to ludzie poszli pochodem pod „studzienkę Badylaka”, jak zaczęto nazywać to miejsce. Poprowadziła ich będąca w 8 miesiącu ciąży działaczka KPN Romana Kahl-Stachniewicz. Ze względu na swój stan nie została zatrzymana przed mszą, bo esbecy nie podejrzewali, że może się zdobyć na tak desperacki krok. Mieszkanie J. Rokity, ul. 1 Maja (dziś Dunajewskiego) 6 Mówi się, że gdyby nie „chruszczowki” − bloki, w których dostały mieszkania miliony obywateli ZSRR, nie doszłoby do narodzin ruchu dysydenckiego. Jak można konspirować, spotykać się na długich, nocnych rozmowach przy muzyce Okudżawy i Wysockiego, kiedy ma się pokoik w zbiorczym mieszkaniu ze wspólną toaletą? W takich warunkach o każdym spotkaniu towarzyskim natychmiast wiedziała NKWD. W Polsce tego problemu nie było, życie towarzysko-opozycyjne bez przeszkód toczyło się w mieszkaniach. W Krakowie było wiele miejsc takich spotkań. Przed Te dzielne kobiety nigdy nie wpuściły do środka funkcjonariuszy SB. Sierpniem najbardziej znane było mieszkanie Liliany i Bogusława Soników przy ul. Grodzkiej 27, w którym wieczorem 14 maja 1977 roku powstał Studencki Komitet Solidarności (F 1). W stanie wojennym − mieszkanie Doroty Terakowskiej i Macieja Szumowskiego na osiedlu Podwawelskim, czy Aleksandry Zieleniewskiej przy ul. Św. Marka 2, gdzie mieszało się towarzystwo hutniczej Solidarności, podziemnego Radia Solidarność, pisma „Promieniści” i KPN-u. Kolejnym znanym opozycyjnym lokalem było mieszkanie Jana Rokity. Tu spotykali się działacze pierwszego NZS-u, później starsza część WiP-u, skupiona wokół gospodarza. Rokita mieszkał w starej kamienicy, w bardzo mieszczańskim klimacie stworzonym przez wychowujące go mamę i ciocie. Te dzielne kobiety nigdy nie wpuściły do środka funkcjonariuszy SB. Tak głosiła opozycyjna legenda. Dziś wiemy, że choć była to prawda, esbecy nie musieli się zbyt mocno dobijać, żeby tam wejść. Wydział „T” (techniki) krakowskiej bezpieki miał pełny przegląd tego, co się w mieszkaniu Rokitów działo dzięki zainstalowanym pod nieobecność domowników „środkom techniki operacyjnej” (F 5). Ponoć było to życie nie tylko na podsłuchu, ale nawet na podglądzie. Nie zazdroszczę. Taki jednak był los większości znaczących działaczy opozycji. Kawiarnia Jagiellońska, ul. Św. Anny 6 W miejscu, gdzie dziś znajduje się ekskluzywna restauracja mieścił się klub – studencka kawiarnia, modna w opozycyjnych kręgach. Na początku stanu wojennego można było w zatłoczonych salach bez trudu wskazać palcem początkujących konspiratorów. Dziś można zjeść tu specjały kuchni włoskiej, wypić markowe wina. A dawniej? Królowała tu herbata i oranżada. Męska część bywalców nosiła brody, zielone wojskowe kurtki, nierzadko z wpiętym opornikiem, a żeńska − wyciągnięte swetry i odzież w kolorach egzystencjalnych. Pewien esbek opowiadał mi kiedyś, że zaliczył tam najlepszy w swojej zawodowej historii strzał – dostrzegł młodzieńca podającego pod stołem pękate koperty formatu A4, poszedł za nim i trafił do konspiracyjnej drukarni. Cóż, początki konspiry bywały trudne. Tygodnik Powszechny, ul. Wiślna 12 To było miejsce inne niż redakcje pozostałych krakowskich gazet. Trochę nie z tego peerelowskiego świata. Miało inny klimat, inny zapach, inne były maniery jego bywalców. Można się dziś śmiać, że to „krakówek”, że zamiast ducha radykalizmu panował tam raczej lęk, ale mimo wszystko to był obszar wolności i miejsce odwiedzane przez wspaniałych ludzi. Kuria Metropolitalna, ul. Franciszkańska 3 W stanie wojennym krakowska Kuria bardzo szybko uruchomiła punkt pomocy Krakowski Kredens 153 154 osobom represjonowanym i ich bliskim. Arcybiskupi Komitet Pomocy Więźniom i Internowanym prowadził mrówczą pracę odnotowywania każdego zgłoszonego przypadku rewizji czy zatrzymania. Rodziny więźniów dostawały tu paczki żywnościowe i pomoc finansową. Do punktu mieszczącego się w budynku w głębi podworca Kurii ustawiały się czasem długie kolejki. Ta działalność sprawiedliwości. Po co tracić czas na sprawy sądowe, skoro drobnych przestępców może ukarać taniej i szybciej kolegium? Ludowa sprawiedliwość była niezwykle szybka. Zupełnie jak w piosence Macieja Maleńczuka: Męska część bywalców nosiła brody, zielone wojskowe kurtki, nierzadko z wpiętym opornikiem. Skład orzekający kolegium składał się zwykle z emerytów, indywiduów o odrażającej powierzchowności. Ci ludzie w czasie krótkiej rozprawy decydowali o losach oskarżonego. Mogli go skazać nawet na trzy miesiące aresztu, ale zwykle kończyło się na drakońskich grzywnach. Politycznych najczęściej skazywano za „udział w nielegalnym zbiegowisku publicznym” lub za zaśmiecanie miasta. Najczęściej nikt ze składu kolegium nie zawracał sobie głowy lekturą akt, po prostu jak najszybciej wydawano werdykt zgodny z zaleceniem „góry”. Świadkowie oskarżenia pletli trzy po trzy, często nie byli nawet rzeczywistymi świadkami wydarzeń, a uzasadnienia wyroku były zabawniejsze niż publikowany w „Przekroju” humor z zeszytów szkolnych. Najbardziej znane dotyczy skazania Piotra Skrzyneckiego, legendy Piwnicy pod Baranami, za udział w demonstracji 31 sierpnia 1982 roku na Rynku Głównym. Nie był to udział czynny, więc Kolegium uznało, że artysta „swoją postawą, opanowaniem i spokojem, jakby podtrzymywał na duchu demonstrujący tłum”. nie mogła nie być skrzętnie odnotowywana przez SB. Oprócz techniki operacyjnej, służyli do tego celu agenci SB, którymi dość mocno naszpikowano kurialne instytucje. Jak bardzo? Kazimierz Aleksanderek, szef walczącego z Kościołem IV Wydziału SB w Krakowie, opowiedział mi kiedyś taką historię: „W Kurii, w sali Pałacu na piętrze, wokół żyrandola zrobiła się taka ciemna aureola. Od ciepłego powietrza. Kurz się osadzał nierówno, bo chłopcy z techniki widocznie instalując kiedyś sprzęt, przewiercili się za głęboko od strony strychu i gromadziły się ładunki elektrostatyczne. W innym miejscu odpadł od sufitu kawałek tynku i wyszła szklana rurka. Trzeba było to szybko poprawić. Pod nieobecność Macharskiego w Krakowie, w jedną noc chłopcy wymalowali sufit. Oczywiście duża w tym była rola naszych TW. Niech pan sobie wyobrazi to, co w naszym języku nazywa się «zabezpieczeniem operacyjnym» wejścia całej tej kilkunastoosobowej ekipy do Kurii! Wyłożenie ścian, podłóg i mebli żeby się nie popryskało farbą, załatanie, wymalowanie i wysuszenie. To było przedsięwzięcie, musi pan przyznać!”. Kolegium ds. Wykroczeń, ul. Grodzka 65 Kolegia do Spraw Wykroczeń to instytucja dziś zapomniana, a był to filar PRL-owskiej Potem poszło już raz dwa − niebieski duży fiat Depozyt, cztery osiem, kolegium − tiepier’ ja Wina i kara − problem od lat Rozwiązany w minutę − miałem szczęście i tak. 155 Punkt ROPCiO, ul. Meiselsa 24 Jawna opozycja przed Sierpniem była łatwa do infiltrowania przez SB. Władze dysponowały nieograniczonym budżetem, mogły wielu ludzi przekupić, miały też możliwość zastraszania, szantażowania, a nawet fizycznego nacisku na potencjalnych agentów. Trudno się więc dziwić, że w każdej grupie Krakowski Kredens 156 opozycyjnej byli agenci, bo przecież przyjmowano każdego, kto się zgłosił. Skutecznych metod weryfikacji nie było. Mimo to niewiele organizacji było sterowanych przez agenturę. I to powinno być najważniejsze kryterium ich dzisiejszej oceny, a nie obecność TW w szeregach. Czasem agenci byli nawet pomocni. Tak było w przypadku jawnego, pierwszego w Krakowie punktu konsultacyjnego Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, uruchomionego w 1977 roku. Pojawił się problem, u kogo w mieszkaniu urządzić taki punkt. Było wiadomo, że SB będzie urządzała tam naloty, że będą podsłuchiwać, podglądać, że mogą nawet napaść i pobić. Problem się rozwiązał, bo gotowość oddania mieszkania zgłosił za namową SB jej tajny współpracownik. Punkt ruszył, jego adres podawano w ulotkach. Zaczęli się zgłaszać ludzie chętni do włączenia się w działalność. I co z tego, że bezpieka wiedziała? W ten sposób do ruchu włączyło się wiele osób, w tym kilka, które odegrały później wielką rolę w opozycji. SB zorientowała się, że zrobiła głupstwo i polecono współpracownikowi punkt zlikwidować, działalność Ruchu jednak na tyle się rozwinęła, że nie był on już konieczny. Niechcący przyczyniła się do tego bezpieka. Mieszkanie M. Żaka, ul. Wrzesińska 5 Gdy w 1984 roku wraz z kolegami zaczęliśmy chodzić na konspiracyjne spotkania kierownictwa krakowskiego KPN do mieszkania niepozornego, starego, poruszającego się o lasce człowieka, nie podejrzewaliśmy, że poznajemy nie tylko legendę zbrojnej walki z komunistami po wojnie, ale też człowieka niemal świętego. Brzmi to może śmiesznie, ale Michał Żak był człowiekiem świętym. Przeżył piekło, a mimo to biła od niego niespotykana serdeczność, wiara w Boga i chęć poświęcenia się innym. Kiedy tuż po wojnie trafił do seminarium duchownego, zaprzy- jaźnił się z młodym jezuitą, ks. Władysławem Gurgaczem. „Ojciec Sem”, bo takiego pseudonimu używał w konspiracji ks. Gurgacz, był najpierw kapelanem, a następnie faktycznym dowódcą operującego na Sądecczyźnie oddziału leśnego Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. Wciągnął on Michała do organizacji, a ten utworzył w Krakowie siatkę konspiracyjną PPAN. Wpadli. Dostali karę śmierci. Ks. Gurgacza i dwóch współtowarzyszy powieszono. Michał przeżył. Ubowcy torturowali go niemiłosiernie miesiącami, usiłując wydobyć informacje na temat krakowskiej siatki PPAN. Nikogo nie wydał, choć w wyniku tortur został kaleką – do końca życia ledwo chodził złamany wpół, wsparty na lasce. Największą tragedią było dla niego to, że kiedy wyszedł w 1958 roku, nie pozwolono mu na ukończenie seminarium. Żył więc jak ksiądz, choć nie dane mu było uzyskać święceń. W latach sześćdziesiątych Michał poświęcił wiele czasu na znalezienie grobów swoich współtowarzyszy straconych w więzieniu przy Montelupich (F 18). Chodził, pytał, podawał się za rodzinę. Wreszcie za pomocą łapówek udało mu się ustalić, że ks. Gurgacz i jego podkomendni leżą w bezimiennych grobach w wojskowej części Cmentarza Rakowickiego. Za własne pieniądze postawił im nagrobki. Gdy wybuchła Solidarność, wspierał Związek, szybko też związał się z KPN. Od 1982 roku w jego mieszkaniu zbierali się działacze Solidarności, w tym podziemne szefostwo regionu Małopolska, działała też drukarnia KPN, ukrywało się kilka osób ściganych przez SB. Po ponad roku doszło do wpadki. Co esbecy mogli w 1983 roku zrobić kalekiemu starcowi, który przeszedł za Stalina wielomiesięczne tortury, którego ich poprzednicy trzymali w tak zwanym mokrym karcu – betonowej klitce wielkości szafy, gołego, w wodzie po kostki, przy temperaturze dochodzącej do 0 stopni? Uderzyli go tylko parę razy i zepchnęli z niewysokich schodów. Ludzkie paniska. Michał mówił o tym ze spokojem, bez nienawiści do sprawców. Tak było przez osiem lat – zebrania, druk, zebrania, bibuła. Potem wszyscy trochę zapomnieli o Michale. Udało się tylko załatwić mu order Polonia Restituta najniższej klasy, a on klepał swoją biedę, mieszkał nadal w zrujnowanym starym mieszkaniu bez ogrzewania. W zimie 1994 roku od starej kuchenki gazowej, którą ogrzewał dom, zajęły się jakieś szmaty. Spłonął wraz z całym mieszkaniem w pożarze. Komitet Krakowski PZPR, ul. Solskiego (dziś św. Tomasza) 43 Gmach Komitetu był przed wojną własnością związku spółdzielców. Po wojnie zajęty na siedzibę „siły przewodniej” nabrał charakteru obronnego. Po mieście krążyły opowieści, że jest połączony podziemnym korytarzem z pobliskim konsulatem ZSRR, ale to tylko legendy. W tym gmachu przez dziesięciolecia zapadały najważniejsze dla Krakowa decyzje. Tu obsadzano stanowiska kierownicze w zakładach pracy, organizacjach, układano listy wyborcze. Komitet decydował o przydziale służbowych paszportów naukowcom i o nominacjach profesorskich (w latach osiemdziesiątych w obu tych dziedzinach panem życia i śmierci był Jerzy Hausner, dziś wielki demokrata i doradca rządu PO). Wreszcie tu zapadały decyzje o obsadzie kierowniczych stanowisk w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych (F 16), decydowano nawet o szefostwie poszczególnych wydziałów SB. Twierdza padła dopiero w styczniu 1990 roku w ramach ogólnopolskiej akcji KPN zajmowania gmachów PZPR, ZSMP i PRON. Minęło pół roku od wygranych przez Solidarność wyborów czerwcowych, działał w najlepsze rząd Mazowieckiego, a „towarzysze z Solskiego” prywatyzowali po kawałku majątek Partii. Właśnie szykowali się do sprzedania całego budynku jednemu z banków. Młodzież z KPN, FMW i NZS po krótkiej potyczce zajęła gmach, po czym wykorzystała przygotowywane od lat zabezpieczenia na wypadek szturmu – blachy chroniące okna, sztaby w drzwiach, solidne kraty i dwa hydranty z wodą o wysokim ciśnieniu zainstalowane na dachu. Za broń krótką ro- Brzmi to może śmiesznie, ale Michał Żak był człowiekiem świętym. biły nogi od stołów znalezione w magazynie, zgromadzono też przy oknach duże, stalowe gaśnice zebrane z całego budynku. Gdyby MO i SB wykonały polecenie rządu Mazowieckiego i doszłoby do szturmu, polałaby się krew. Wiedząc o przygotowaniach okupantów, szef WUSW − cieszący się okrutną sławą mordercy z KWK Wujek gen. Jerzy Gruba − odmówił ataku. Nie dało się siłą, użyto więc fortelu. Po negocjacjach I sekretarz KK PZPR podpisał kapitulanckie porozumienie, które zakończyło okupację. Oczywiście porozumienie nie było później przestrzegane przez Partię w żadnym punkcie. 11. Błonia, między alejami 3 Maja i Puszkina (dziś Focha) Krakowskie Błonia były miejscem spotkań Jana Pawła II z wiernymi. To była okazja nie tylko do „policzenia się” ludzi wiernych zasadom Kościoła, ale też do zamanifestowania obecności opozycji. Podczas pielgrzymek w 1983 i 1987 roku nad tłumami powiewały przemycane do sektorów flagi Solidarności, wielu ludzi miało plakietki z tekstami pisanymi „solidarycą”. Tak było też w każdym mieście na trasie pielgrzymki. Jednak podczas wizyty Papieża w 1979 roku niewiele było akcentów wolnościowych i najbardziej spektakularna akcja miała miejsce właśnie na Błoniach. Działacze ROPCiO (F 8) przygotowali duże balony, Krakowski Kredens 157 butle z helem oraz dwa duże proporce z orłem w koronie i znakiem Polski Walczącej. Na miejscu, już w sektorach, napełnili balony i umocowali na stelażach proporce. Pogoda sprzyjała, nie było mocnego wiatru. Balony wolno, majestatycznie przesuwały się nad pełnymi ludzi Błoniami, wywołując burzliwe oklaski. Bezpieka była bezradna. Co ciekawe, wśród wielu osób przygotowujących tę akcję był przynajmniej jeden współpracownik SB, ale w tej sprawie nie złożył donosu. Wiemy z zachowanych dokumentów, że dla władz było to całkowite i niemiłe zaskoczenie. 12. Mieszkanie I. Molasy i W. Masłowskiego, ul. Borsucza 7 158 Wysoki, gierkowski blok na osiedlu Cegielniana. Małe, kilkupokojowe mieszkanie zapełnione książkami. Mało kto wie, że w połowie lat osiemdziesiątych powstawało w nim kilka ważnych podziemnych pism i przechodziły przez nie tony bibuły. Zwłaszcza, że nie żyją już bohaterowie – Irena Molasy i Władysław Masłowski. Oboje w stanie wojennym rzucili się w wir podziemnej pracy. On redagował „Małą Polskę” i „Archiwum Współczesne”, ona pracowała przy „Myślach Nieinternowanych”, „Sygnale”, „Kreciku” i książkach wydawanych przez Wydawnictwo Myśli Nieinternowanych (F 22). Do tego dochodził hurtowy kolportaż wielu pism i książek. Nie odmawiali nikomu pomocy. Najlepiej może zaświadczyć o tym niżej podpisany, który w 1985 roku ukrywał się przez czas jakiś w tym mieszkaniu, poszukiwany listem gończym przez SB. Dziś mało kto pamięta o śp. Irenie i Władku. Nie załapali się na żadną politykę historyczną czy odznaczeniową. 13. Mieszkanie K. Gąsiorowskiego, Biały Prądnik, ul. Pigonia 4 Życie tajnego współpracownika SB, zwłaszcza w stanie wojennym, nie było usła- ne różami. Opozycja późnych lat siedemdziesiątych przyjmowała raczej zasadę non violence, zmieniło się to jednak radykalnie po 13 grudnia 1981 roku. Mówiąc brutalnie, kapowanie mogło się skończyć – i czasem kończyło – co najmniej mordobiciem. Skrajnym przypadkiem jest historia jednego z najlepiej opłacanych agentów krakowskiej SB – Krzysztofa Gąsiorowskiego „Rawicza”, rozpracowującego środowiska niepodległościowe od lat sześćdziesiątych. Kiedy młodzi KPN-owcy dowiedzieli się w 1983 roku kim naprawdę jest Gąsiorowski, w porywie gniewu wykonali akcję prawie żywcem przeniesioną z konspiracji lat czterdziestych. Wlali przez szparę pod drzwiami wejściowymi jego mieszkania mieszankę zapalającą i spowodowali wybuch. Klatkę schodową ozdobili napisami „Ubek” i „Wyrok”. Na szczęście skończyło się bez ofiar. Bezpieka bezskutecznie poszukiwała sprawców. ki eksplodowały równocześnie przy nogach posągu, problem straszydła zostałby na jakiś czas radykalnie rozwiązany. Niestety, pierwszy wybuch zdmuchnął z postumentu drugi ładunek. Przy tej okazji większość mieszkańców okolicznych bloków straciła wszystkie szyby w oknach. Sprawców do dziś nie ustalono, mimo postawienia wówczas na nogi setek esbeków i milicjantów, a wolnej Polsce − dziesiątków dziennikarzy i historyków. Jeden domniemany sprawca – Andrzej Szewczuwianiec − sam się zgłosił w 1990 roku, ale mało kto uwierzył, że to jego sprawka. Drugi podejrzany – Tadeusz Winczewski vel Bronisław Cybuch – nie przyznał się do winy, ale władza ludowa i tak powiesiła go w 1982 roku w areszcie przy Montelupich (F 18). Formalnym powodem było zadźganie nożem milicjanta na dworcu w Katowicach przy próbie zatrzymania. Lenin wytrwał w Alei Róż do grudnia 1989 roku. Trzy lata spędził w magazynie, skąd trafił wreszcie do Szwecji. 14. Pomnik W. I. Lenina, Aleja Róż 1 Pokraczny nieco pomnik dłuta Mariana Koniecznego był wdzięcznym celem antykomunistycznych demonstracji. Planem minimum było obrzucenie King Konga, jak nazywano monument, słoikami z farbą i innym świństwem oraz odłupanie przymocowanych (świetnie przymocowanych!) do cokołu mosiężnych liter składających się na imię, inicjał otcziestwa i nazwisko bohatera. Kilka razy w latach osiemdziesiątych demonstrantom udało się znacznie więcej – obłożono stopy Wodza ulicznymi ławkami, drągami, meblami i innymi palnymi materiałami, a następnie urządzono mu między nogami potężne ognisko. Lenin po pewnym czasie zaczynał kraśnieć i pałał blaskiem wielkim jak Idee Października. Tylko raz w historii, w kwietniu 1979 roku, ktoś potraktował go gorzej i urwał mu kawał nogi za pomocą silnego ładunku wybuchowego. Gdyby oba ładun- 15. Brama Główna Huty im. Lenina, ul. Ujastek 1 Stąd w stanie wojennym ruszała większość pochodów, zamieniających się w ostre zadymy. W Kombinacie pracowało wówczas 46 tysięcy ludzi. Wyjście pierwszej, najliczniejszej zmiany o godzinie 14.00 było świetną okazją do ruszenia pochodem w stronę centrum Huty. Marsz nie był długi, bo już nad Zalewem czekały potężne oddziały ZOMO, które witały demonstrantów strumieniami wody z armatek i gazem. Zmęczenie pracą i forsownym marszem ustępowało hutnikom po krótkich przebieżkach, zakończonych czasem biczami wodnymi i masażem pleców 75-centymetrowymi szturmowymi pałami. Rozproszony pochód rozpełzał się w osiedla, gdzie demonstranci kontynuowali walkę. Tu mieli większe szanse niż na otwartej przestrzeni. Po opanowaniu osiedli, celem stawał się pomnik wodza Rewolucji Październikowej w Alei Róż (F 14) lub nieodległa komenda MO i SB na osiedlu Zgody (F 17). 16. Komenda Wojewódzka MO i Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych, ul. Mogilska 109 Kompleks nowoczesnych budynków Komendy powstał dopiero w 1980 roku. W porównaniu ze starymi budynkami przy Placu Wolności (dziś Plac Inwalidów) czy Placu Szczepańskim, pamiętającymi Urząd Bezpieczeństwa i Gestapo, postęp był ogromny. Pierwszy od strony ulicy, dziesięciopiętrowy gmach i połączone z nim dwa mniejsze, były wyposażone w szybkie windy, pojemny areszt, podziemną strzelnicę i zaplecze szkoleniowo-treningowe. Najwyższe piętra wieżowca zajmowała Służba Bezpieczeństwa. W latach osiemdziesiątych trudno już było powiedzieć, czy esbecka wiara w ideały komunistyczne była na serio, czy chodziło tylko o kasę. W pokoju 1025 na ścianie wisiała piękna porcelanowa plakieta przedstawiająca Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego z malującym się na obliczu zalotnym uśmiechem. Napis na rancie był cytatem z patrona dzielnych esbeków: „Chłodny umysł, gorące serce i czyste ręce”. Na serio to, czy dla jaj? − zadawali sobie w duchu pytanie kolejni opozycjoniści dostarczani tu na przesłuchania z piwnicznego aresztu. Droga zatrzymanego do pokoju przesłuchań wiodła zwykle przez makabryczny podziemny korytarz. Tam esbecy czasem zabawiali się, naśladując za drzwiami pomieszczeń (gospodarczych, jak się potem okazało) odgłosy bicia i stłumione krzyki przesłuchiwanych. Niejeden prowadzony na przesłuchanie zmieniał się z twardziela w „śpiewaka” pod wpływem tak zaaranżowanej scenki. Areszt do najmilszych nie należał. Cele nie była skanalizowane, co w nowym przecież budynku było z pewnoś- Krakowski Kredens 159 cią celowym posunięciem. Nic tak nie upadla człowieka, jak konieczność wypróżniania się w ciasnej celi, w obecności siedmiu osób, bez żadnej zasłonki, do stojącego w kącie wielkiego cuchnącego kubła – bardachy. Ponieważ cele praktycznie nie miały wentylacji, łatwo sobie wyobrazić konsekwencje użycia Lenin po pewnym czasie zaczynał kraśnieć i pałał blaskiem wielkim jak Idee Października. 160 bardachy przez wszystkich mieszkańców. Jeśli do tego dodamy, że jedzenie podawane zatrzymanym było gorsze niż żarcie dla służbowych psów i wywoływało ciężkie biegunki, to mamy komplet wrażeń, jakie czekały przymusowych gości tego przybytku. Areszt, choć spory, pękał w szwach w dniach narodowych świąt, bo trafiali tu zatrzymani manifestanci. Przeludnienie potrafiło popsuć humor bezpiece. 3 maja 1987 roku po rozbiciu pochodu z Wawelu przez bojówki milicyjnych karateków i dżudoków, kilkudziesięciu demonstrantów stłoczonych na spacerniaku zaczęło nagle głośno skandować: „KPN!”, „Zwolnić więźniów politycznych!” itp. Esbecy stali przy oknach z nosami przy szybach i bezsilnie słuchali okrzyków niosących się świetnie w studni stworzonej przez budynki komendy. Śpiewom nie było końca… 17. Komenda Dzielnicowa MO i Dzielnicowy Urząd Spraw Wewnętrznych, os. Zgody 10 Paskudny, gomułkowski blok krył główną siedzibę organów bezpieczeństwa w Nowej Hucie. Różnił się od pozostałych krakowskich aresztów sporych rozmiarów „tygrysówką” − przejściowym pomieszczeniem dla zatrzymanych, podzielonym klatkami z prętów. Tam po demonstracjach wtłaczano zatrzymanych. Zabezpieczenia na komendzie były dość kiepskie. Kilkakrotnie zdarzały się ucieczki zatrzymanych przez niezakratowane okna, kilka razy komenda nie wytrzymała też szturmu demonstrantów. 13 października 1982 roku niewiele brakowało do pełnego sukcesu. Jak opisywał w raporcie milicjant Marek Karaś: „do budynku nagle zaczęli wbiegać funkcjonariusze MO w umundurowaniu polowym, przy czym wszyscy według mnie byli ranni − niektórzy kulejąc skakali niemal na jednej nodze, inni nie mogli nawet trzymać wyrzutni w dłoniach. […] Byli porozbijani i najprawdopodobniej uciekali przed atakującą ich grupą, tak przynajmniej mogłem się zorientować z chaotycznych wypowiedzi tych ludzi. W związku z tym, nie wyglądając przed budynek, zamknąłem metalowe drzwi wejściowe do Komendy, gdy na budynek zaczął się już sypać grad kamieni”. Oblężenie trwało dość długo. Obrońcom zaczynało brakować granatów z gazem łzawiącym i petard. Tłum usiłował podpalić budynek. „Atmosfera w Komendzie była fatalna. Słyszałem, jak funkcjonariusze, domagali się od komendanta wydania broni palnej” − zeznawał później Aleksander Mleczko, oficer SB. Posiłki ZOMO ściągnięte drogą lotniczą z kilku miast skutecznie rozbiły demonstrantów. Połączone siły milicji i bezpieki liczyły parę tysięcy umundurowanych i tajnych funkcjonariuszy, używających ciężkiego sprzętu, w tym śmigłowca, reflektorów lotniczych i transporterów opancerzonych. 18. Areszt Śledczy, ul. Montelupich 7 Ponury gmach przy ul. Montelupich to XIX-wieczny budynek koszar, sądu, następnie więzienia. Tak jak za Hitlera i Stalina, tak też za Gierka i Jaruzelskiego trafiali tu więźniowie polityczni. Byli tu pod czujnym okiem nie tylko Służby Więziennej, lecz także Służby Bezpieczeństwa, która miała wydzieloną część więzienia, nazywaną „gettem”. Cele były na- szpikowane podsłuchami, w każdej siedział przynajmniej jeden konfident, zwykle było ich więcej. Każdy, kto tu trafił, był poddawany odpowiedniej obróbce. Agent, udając brata łatę, natychmiast zaczynał śpiewkę: „Lepiej się bracie przyznaj, dostaniesz niższy wyrok. I tak pewnie kumple sypią, nie warto być tym, na kogo wszystko zwalą” itp. Od razu tez oferował pomoc przy przemyceniu na wolność grypsów. Kiedy te metody nie działały, często kończyło się na dotkliwym pobiciu. W latach osiemdziesiątych „gettem” rządziło dwóch oficerów SB: Zbigniew Ziobro i Tadeusz Katolik. Cieszyli się zła sławą tak wśród więźniów, jak i wśród klawiszy. Zmiękczanie politycznych prowadzono też przez wsadzanie ich do cel z odrażającymi zbrodniarzami, nierzadko oczekującymi na wykonanie kary śmierci. Tak nawiązane znajomości trwały czasem dłużej niż odsiadka. Stanisław Handzlik, działacz nowohuckiej Solidarności, opowiadał mi, że po wielu latach przeżył trudne chwile, kiedy w drzwiach jego domu pojawił się „funfel spod celi” − człowiek oskarżony o pedofilski gwałt i morderstwo. Na szczęście okazało się, że nie miał złych zamiarów, tylko prosił o pomoc. 19. Kościół „Arka Pana”, ul. Majakowskiego (dziś Obrońców Krzyża) 1 Kościół – symbol. Pierwsza świątynia w zaplanowanym jako bezbożne, socjalistycznym mieście zbudowanym obok Krakowa. Paradoksalnie, powstał dzięki walce byłego tajnego współpracownika SB, ks. Józefa Gorzelanego, który zerwał z policją polityczną i zaczął gorliwie wspierać ruchy wolnościowe oraz walczyć o prawa Kościoła. W Arce, w tak zwanym dolnym kościele, w sierpniu 1980 roku głodowali działacze KPN i Chrześcijańskiej Wspólnoty Ludzi Pracy, popierający strajk w Gdańsku i postulat wolnych związków zawodowych. Tu w stanie wojennym przechowano sztandary nowohuckiej Solidarności. Stąd wyruszało wiele solidarnościowych pochodów. Na skwerze obok kościoła 13 października 1982 roku został zastrzelony Bogdan Włosik, dwudziestoletni uczeń technikum i robotnik Huty Lenina. Zabójcą był kapitan SB Andrzej Augustyn. Kiedy strzelał, wokół nie było żadnych demonstracji ani walk. W tym miejscu stoi dziś pomnik w kształcie krzyża. 20. Kościół św. Maksymiliana Kolbego, Mistrzejowice, Os. Tysiąclecia 86 Kościół przypominający potężny bunkier, postawiony w szczerym polu między wielkimi nowohuckimi osiedlami. Niekwestionowanym dowódcą tej placówki oporu przeciw komunizmowi był ks. Kazimierz Jancarz – kapelan huckiej Solidarności, postać bardzo nielubiana przez władze, ale też szanowana przez nie jak wódz silnej, wrogiej armii. Po latach Kazimierz Aleksanderek (F 6) w rozmowie ze mną powiedział, że Jancarza szanowali nawet ubecy. Miał na nich świetne metody. Kiedy zgłaszali się do niego, wyznaczał im termin audiencji i podejmował wystawnym obiadem, jakiego nigdy nie widzieli bywalcy obleśnej stołówki przy Mogilskiej (F 16). Wywoływało to wśród funkcjonariuszy kompleksy i zazdrość, a przede wszystkim respekt. W Mistrzejowicach znalazło schronienie wiele wspaniałych, niezależnych inicjatyw, takich jak ChUR − Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy, którego słuchaczami byli głównie młodzi robotnicy Nowej Huty. Odprawiane przez ks. Jancarza co czwartek msze święte w intencji Ojczyzny ściągały tłumy ludzi z całego Krakowa. Kuria nie przepadała za samodzielnym księdzem o duszy watażki i kiedy tylko komuna upadła (bo wcześniej nie wypadało), ks. Jancarz został zesłany do Luborzycy − małej, biednej parafii na rubieżach diecezji. Nie byłby sobą, gdyby ruiny nie postawił szybko Krakowski Kredens 161 na nogi, tworząc parafialne biznesy, łącznie z dużym biurem pielgrzymkowym dysponującym nowoczesnymi autokarami, Parafialnym Gimnazjum Gospodarczym, drukarnią, pismem „Krzyż Luborzycki” oraz lokalnym radiem. Wybudował warsztat stolarski i samochodowy, dzięki czemu powstały nowe miejsca pracy dla bezrobotnych. W górach zbudował ośrodek wakacyjny dla dzieci z biednych rodzin. Niestety, serce nie wytrzymało tempa życia i ks. Kazimierz przedwcześnie opuścił ziemski padół w wieku 46 lat, nieuhonorowany za życia za swoją działalność ani przez państwo, ani przez Kościół. 21. Kościół Narodzenia NMP, Bieżanów, ul. Szwabowskiego (dziś Popiełuszki) 35 162 Boczne, kręte uliczki odległego od centrum Starego Bieżanowa, małe biedne domki, krzywe płoty, pasący się w ogródkach żywy inwentarz, niewielki kościół parafialny. W takiej scenerii rozpoczęło się w 1985 roku głośne na całą Polskę wydarzenie – głodówka w intencji uwolnienia więźniów politycznych. Inicjatorami byli kapeenowcy z Radosławem Hugetem na czele, gościny udzielał ks. proboszcz Adolf Chojnacki. Dziś niesłusznie przypisuje się inicjatywę tej akcji śp. Annie Walentynowicz, która przyjechała z Gdańska i wzięła udział w głodówce, jednak nie była jej organizatorką. Ekipa głodówkowa, która ściągnęła pomoc z Gdańska, szybko tego pożałowała i przekonała się na własnej skórze, że wielkie historyczne postacie nie zawsze mają charaktery umożliwiające jakiekolwiek współdziałanie. Pani Anna przejęła dowodzenie głodówką i przekształciła ją w głodówkę rotacyjną, polegającą na okresowym najadaniu się i głodowaniu. Skutki dla zdrowia takich praktyk nie są dobre, ale autorka pomysłu wytrzymała tak ponad pół roku. Postulaty walki o więźniów politycznych zaczęły w miarę rozwoju prote- stu ustępować postulatom rozprawienia się z Lechem Wałęsą. Podsycaniu tych nastrojów służyła nasłana przez SB agentura. Środowiska opozycyjne Krakowa odetchnęły głośno po zakończeniu tej akcji. Wymierną stratą było zesłanie przez Kurię (F 6) ks. Adolfa do Juszczyna – miejscowości na Podhalu, gdzie nie sposób było dojechać koleją, a i innymi środkami transportu nie było łatwo. Ksiądz – twardy antykomunista − był solą w oku tak władz państwowych, jak i kościelnych. Kazimierz Aleksanderek (F 6) wspominał go z nieskrywaną nienawiścią: „Z Adolfem były trudne rozmowy. Dzwonił któryś z chłopaków od nas po nocy i mówił: «Cześć Adolf, twój koniec bliski!», a Chojnacki na to: «Cześć ch... bezpieczniaku, a ty jeszcze żyjesz?». Tego się nawet powtórzyć nie da, czego się nasi nasłuchali, dzwoniąc do niego. Tak go szczypaliśmy trochę. W końcu wyrzucili go na wiejskie probostwo… No i już, po krzyku. Przy naszej pomocy oczywiście (śmiech). Mieliśmy w Kurii paru swoich ludzi. To się nazywało: kombinacja operacyjna przy użyciu źródeł osobowych”. 22. Podziemne drukarnie, Zagórzany i Wieliczka Miejsc, w których były tajne drukarnie, jest w Krakowie wiele. Każda osoba zaangażowana w niezależny ruch wydawniczy mogłaby wskazać pewnie kilka adresów. Wśród drukarń były też takie, które w pełni Rozmiary bunkra – powierzchnia około 10-12 m2, wysokość około 2, 20 m. śmy go ponad rok, w tajemnicy przed ludźmi. Poszło na niego parę ton cementu i stali, do wietrzenia wykorzystaliśmy wylot nieużywanego starego komina – wspominał Piotr Hlebowicz − Rozmiary bunkra – powierzchnia około 10-12 m2, wysokość około 2, 20 m. Ileż to ziemi trzeba było wydobyć z tego dołu i wywieźć do sadu, rozrzucić…”. Mimo kilku esbeckich rewizji w gospodarstwie, bunkier nie wpadł i drukarnia funkcjonowała od 1984 do 1990 roku, wypuszczając regularnie między innymi pisma „Solidarność Zwycięży”, „Kurierek B”, dodruki „Tygodnika Mazowsze”, „Solidarności Walczącej”, „Vade Mecum”, ulotki i plakaty. Druga, mieszcząca się w Wieliczce, powstała na potrzeby Wydawnictwa Myśli Nieinternowanych (F 12). Była to betonowa piwniczka pod budynkiem gospodarczym, do której wchodziło się po podniesieniu zamaskowanej klapy. Pracowały w niej powielacze offsetowe własnej konstrukcji, zaprojektowane na AGH przez Leszka Książka, od apetytu na farbę drukarską zwane „łakomcami”. To jedyny znany przypadek skonstruowania w warunkach chałupniczych maszyny offsetowej – konstrukcji skomplikowanej i wymagającej ogromnej precyzji wykonania. I chyba jedyny przypadek offsetu napędzanego korbą zamiast silnikiem elektrycznym. Niestety, ta drukarnia wpadła w ręce SB w 1986 roku wskutek donosu TW. 23. Okno wolności, Skawina, ul. Spokojna 4 Zapomnianą dziś formą walki z komuną było wywieszanie w oknach domów patriotycznych dekoracji, plansz i ołtarzyków z zakazanymi treściami. Prekursorem tych działań był, jak się zdaje, Mieczysław Majdzik, mieszkający w Skawinie przy ulicy Spokojnej 4. Od lat sześćdziesiątych jego okno nazywano „oknem wolności”. W każde święto narodowe i patriotyczną rocznicę obok narodowej flagi w oknie Majdzików wisiały orły w koronie, portrety Piłsudskiego czy mapa Polski otoczona drutem kolczastym. Największy szał bezpieki wywoływały dekoracje katyńskie, widoczne z ulicy przez cały kwiecień. Ich centralnym punktem była reprodukcja linorytu Matki Boskiej Katyńskiej i napis „Katyń 1940”. Mieczysław Majdzik był synem oficera zamordowanego przez Sowietów, po wojnie należał do WiN, działał w ROPCiO (F 8), WZZ-tach, zakładał KPN (F 9). Walczył aktywnie do końca PRL. Zmarł w wolnej już Polsce, w żaden sposób nie został doceniony przez państwo. Mapkę do Przewodnika opracowaliśmy na podstawie Planu Miasta Krakowa, Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych, Warszawa 1971. Co dalej? Wiele miejsc opisanych w Przewodniku wspominali dotychczasowi bohaterowie naszego Krakowskiego Kredensu: prof. Ryszard Legutko i o. prof. Jan Andrzej Kłoczowski. zasługują na określenie „podziemne”. Jedną z nich był podziemny, betonowy bunkier wykonany w stanie wojennym w gospodarstwie rolnym rodziny Hlebowiczów w Zagórzanach koło Gdowa. „Budowali- Krakowski Kredens 163