Marek Janusz Gimnazjum nr 19 w Lublinie Na ulicach Paryża Na
Transkrypt
Marek Janusz Gimnazjum nr 19 w Lublinie Na ulicach Paryża Na
Marek Janusz Gimnazjum nr 19 w Lublinie Na ulicach Paryża Na zatłoczonych ulicach stolicy Francji na początku 30. stulecia ubiegłego wieku panował niesamowity chaos: Fordy T, Peugeoty 201, Citroëny typu A i podobne auta powoli poruszały się po ulicach miasta, a ludzie zmierzali do swoich celów. To zaiste ciekawe: przez całe życie człowiek idzie do jakiegoś miejsca, od punktu A do punktu B, jednak każdy – absolutnie każdy: czy to władca, czy żebrak – kończy swoją wędrówkę w tym samym punkcie. Pierre Angelo był jednym z wielu. Do „firmy” trafił przez czyste zrządzenie losu, Bóg jeden wie, dlaczego. Pewnej zimnej nocy, dokładnie 16 listopada 1928 roku, kiedy pracował jako taksówkarz w jednej z paryskich korporacji, zrobił sobie małą przerwę na papierosa. Gdyby tylko wiedział, jak odmieni ona jego życie! Nagle ni stąd, ni zowąd usłyszał pisk opon i donośny, tępy odgłos uderzającego w przydrożną latarnię auta. Już chciał pobiec na ratunek ofiarom kraksy, kiedy zobaczył sylwetki dwóch biegnących postaci. Niższy z nich lekko utykał na jedną nogę. - Szybko, Christophe, szybko! – zawołał wyższy. W tej chwili wyciągnął on zza marynarki odbezpieczony pistolet i wymierzył go w Pierre’a. Serce taksówkarza waliło jak młot. „Czego ci ludzie ode mnie chcą” – pomyślał gorączkowo. Za chwilę miał się o tego dowiedzieć. - Wsiadaj do samochodu i wieź nas do baru Morello – krzyknął Christophe. Mam nadzieję, że jeździsz diabelnie szybko. Szybciej, niż Alain. Nie było czasu na zastanawianie się. Pierre zrozumiał, że jeśli chce żyć, musi spełnić życzenie napastników. Ruszył więc z piskiem opon, kiedy to zauważył, że ma na ogonie towarzystwo. Towarzystwo z Thompsonami – karabinami maszynowymi. Jezu Chryste – przeraził się taksówkarz. Pierre wiedział doskonale, że kości zostały rzucone. Miał jednak ogromnego asa w rękawie: znał Paryż jak własną kieszeń. Lawirował wąskimi uliczkami, jednak przeciwnik nie dawał za wygraną. Kiedy wyjechał na główną drogę, zobaczył, że w jego kierunku nadjeżdża tramwaj. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Jechał wprost na maszynę, a prześladowca znajdował się tuż za nim. „Teraz się przekonamy, kto ma lepszy refleks” – pomyślał taksówkarz. - Co do diabła robisz, przeklęta złotówo? – wrzasnął z przerażenia Alain. - To teraz moje zmartwienie. – odpowiedział z zimną krwią taksówkarz. W tym momencie skręcił kierownicą w prawo. Opony jęknęły żałośnie, silnik zawył na najwyższych obrotach. Chwilę później powietrzu rozległ się huk miażdżonej blachy i tłuczonego szkła. To tramwaj staranował auto ścigające taksówkę Pierre’a. „Niech Bóg mi wybaczy” – powiedział sobie w duchu. Po pięciu minutach auto stało pod barem Morello. Alain powiedział: - Poczekaj tu chwilę, pan Morello chciałby ci podziękować. Pierre zrozumiał, że nie ma wyboru. Po minucie Alain wyłonił się zza drzwi, jednak Pierre z przerażeniem zauważył, że ten sięga do kieszeni marynarki. „O cholera, ja tu za chwilę zginę” – pomyślał taksówkarz. Chciał uciekać, chciał włożyć kluczyk do stacyjki wozu, ale ręce odmówiły mu posłuszeństwa. Był całkowicie świadomy tego, że za chwilę zginie – wszak mafia nie potrzebuje świadków swoich machlojek. Jednak nie mógł nic na to poradzić. Po pięciu sekundach, które ciągnęły się jak wieczność, Alain wyciągnął zza pazuchy… kopertę. Pierre odetchnął z ulgą. - Pan Morello chciałby ci podziękować. Dziękujemy ci również ja i Christophe, ocaliłeś nam życie! Przyjmij tę kopertę, to zapłata za twoje usługi. Dorzuciłem także ekstra na naprawę samochodu. Pamiętaj, gdybyś miał jakieś zmartwienie, zawsze możesz liczyć na pomoc pana Morello: on nigdy nie zapomina o przyjaciołach, którzy pomogli jemu. Może nawet znalazłaby się dla ciebie jakaś robota? Poszukujemy takich sprytnych dzieciaków, jak ty. - Naprawdę b-bardzo dziękuję – rzekł Pierre, nieco się jąkając. - To my dziękujemy. Rozumiem, że ta sprawa pozostanie wyłącznie między nami? - O-o-oczywiście. Kiedy Pierre otworzył kopertę, omal nie dostał zawału serca. Było w niej o wiele więcej, niż na naprawę samochodu. Więcej, niż zarabiał na taksówce przez rok. Jednak wiedział doskonale, że nie należy zaczynać z mafią. „Lepiej być biednym i żywym” – pomyślał. Niezbadane są wyroki boskie. Czasami nie można pojąć, dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. Tak właśnie było z losem Pierre’a 4 stycznia 1929 roku. Dzień taki jak ten jest dla taksówkarzy wręcz doskonały. Ludzie wracają do swoich domów po sylwestrowych szaleństwach: chcą, by odwieźć ich na stację kolejową czy lotnisko. Jednak ten właśnie dzień był w życiu Pierre’a Angelo przełomem. Są w życiu momenty, po których wszystko diametralnie się zmienia. Taki właśnie moment nastąpił po południu tego pochmurnego dnia. Pierre palił w swoim aucie Marlboro. Był na postoju nieopodal baru Morello, gdy nagle usłyszał trzask rozbitej szyby. Ktoś właśnie okładał kijem bejsbolowym jego samochód. „Co jest?” – pomyślał z przerażeniem Pierre. Jeden z napastników otworzył drzwi auta. - Pan Gambini przesyła pozdrowienia! – krzyknął z nieukrywaną przyjemnością jeden ze zbirów. - Jest na ciebie wściekły, ty szczurze. Po co wsadzałeś twój perkaty nochal w nie swoje sprawy? - Ale ja… - bąknął Pierre. - Co ty? – zapytał bandzior. – Ty zabiłeś dwóch naszych. We wraku ich samochodu znaleźliśmy kartkę z numerem rejestracyjnym twojego auta. I co teraz powiesz, złotówo? - Puśćcie mnie! – krzyknął Pierre. Nikogo nie było na ulicy. - Naprawdę jesteś tak durny? Myślisz, że cię puścimy? Raczej nie! A teraz Jean przemodeluje ci trochę twarzyczkę. Nie było żartów. Pierre wykorzystał chwilę nieuwagi swojego przeciwnika. Kiedy przeleciał nad nimi samolot, bandyci na moment spojrzeli w górę. Pierre popchnął ich z całej siły, a następnie rzucił się do ucieczki. Jedynym miejscem, do którego mógł się w tej chwili udać, był oczywiście bar Morello. „Oby pamiętał o starych obietnicach” – pomyślał z rozpaczą Pierre. Tymczasem prześladowcy podnieśli się i zaczęli go gonić. Jeden z nich wrzasnął: - Na co czaksz? Zastrzel tego durnia! Taksówkarz biegł najszybciej, jak mógł. Nie czuł zmęczenia, chciał po prostu przeżyć. Po trzech minutach znalazł się u celu. Don Morello nie zapomniał o swoim słowie. Kiedy dowiedział się, w czym rzecz, natychmiast kazał ukryć się Pierre’owi w barze. Kiedy prześladowcy przekroczyli próg baru, zza lady zaczęło do nich strzelać z Thompsonów pięcioro ludzi. Napastnicy nie mieli najmniejszych szans. Sytuacja Pierre’a nie przedstawiała się zachwycająco. Nie mógł już pracować jako taksówkarz, gdyż zwalniano tam wszystkich, którzy otarli się o mafię. Patrząc na dobrze skrojone garnitury chłopców pana Morello, pomyślał, że nie ma nic do stracenia. Tak rozpoczęła się mafijna kariera Pierre’a Angelo. Pracował jako szofer Dona Morello, jednak często dostawał także „zadania specjalne”. 5 marca 1931 Z samego rana Don Morello zawołał do swojej kancelarii Pierre’a i Alaina. Z głośników radia sączyła się ulubiona piosenka Pierre’a: utwór Raya Noble’a pt. „Please”. - Chłopaki, macie dzisiaj do załatwienia jedną sprawę. To będzie dla was łatwizna, ten facet nie ma nawet spluwy. Nie mogę go dłużej tolerować: robi zbyt duże zamieszanie. - Co to za jeden? – zapytał rutynowo Alain. - To jakiś przybłęda z Polski. Stypendysta. Od dłuższego czasu pisze artykuły przeciwko nam. Żandarmeria zaczyna się interesować niektórymi sprawami, chociaż otrzymują od nas swoją dolę. Po prostu nie mogą przemilczeć niektórych opisywanych przez tego gryzipiórka rzeczy, bo sami pospadaliby ze stołków. - Jak się nazywa? – chciał się dowiedzieć Pierre. - Józef Czechowicz. W przeszłości walczył przez trzy miesiące z bolszewikami. Chłopaki, nie chcę, żebyście go zabijaiili. Nie, to byłoby to nierozsądne, wręcz głupie! Wystarczy, że wlejecie mu do picia TO. Wręczył Alainowi do ręki malutki flakonik. – Jak wypije, powiedzcie mu, żeby wracał do swojej ukochanej Polski, niech tam sobie pisze, co chce. - Szefie, co to jest? – spytał z ciekawością Alain. - To metanol. Nic groźnego, wystarczy, żeby go troszkę oślepić. Mafiosi wyszli z baru. Alain złapał się nagle za brzuch. - Ała, ale mnie boli! Nie mogę wytrzymać! – krzyknął z grymasem bólu na twarzy. - To chyba wyrostek robaczkowy. Trzymaj się, odwiozę cię do szpitala! – odpowiedział Pierre. - Nie tak szybko. Mamy przecież robotę do wykonania. Ała! - Mowy nie ma. Sam się tym zajmę. To przecież łatwizna. - Chyba nie mam wyjścia… - skwitował z przebijającym się przez grymas bólu uśmiechem. Po odwiezieniu kompana na miejsce, nadszedł czas na działanie. Pierre dowiedział się, w jakim barze Czechowicz najczęściej spędza swój czas. Teraz to tylko kwestia czasu, kiedy załatwi sprawę. Wszystko układało się dla Pierre’a bardzo pomyślnie. Józef Czechowicz siedział samotnie przy stoliku, popijając whiskey. Teraz trzeba tylko poczekać na dogodny moment i dolać mu do drinka trochę metanolu. - Przepraszam, czy mogę się przysiąść? – zapytał uprzejmie Francuz. - Ależ oczywiście, niech pan usiądzie. – odpowiedział poeta. Polak zaczął rozmowę. Nagle Pierre zaczął zauważać, że rozmowa zaczyna go wciągać, a i z samym Czechowiczem łączą go niektóre tematy. Obaj pochodzili z bardzo ubogich rodzin, a ich ojcowie zmarli przed dziesiątymi urodzinami swoich synów. „Nie dam się zmanipulować. Zabiją mnie, jeśli zawalę tę robotę” – myślał Pierre. I oto nadarzyła się znakomita okazja, by wykonać plan. Polak wyszedł do łazienki. „Na Boga, muszę to zrobić” – pomyślał z rozpaczą Francuz. Ręka z flakonikiem powoli przechyliła się nad drinkiem Czechowicza. „Jesteś podłym draniem” – krytykował się Pierre po dolaniu metanolu do whiskey. Kiedy Czechowicz wrócił do stolika, zaczął opowiadać o sobie i swojej przygodzie z literaturą. Wreszcie wypił pierwszy łyk drinka i zaczął mówić jeden ze swoich wierszy: - Żyjesz i jesteś meteorem lata całe tętni ciepła krew… Coś zakłuło w sercu Pierre’a. Czuł, że nie chce nieszczęścia tego człowieka. Ślepota była od zawsze jego największą obawą; nie znosił ciemności. Wolałby umrzeć niż żyć jako ślepiec. Być może z powodu wyrzutów sumienia, a może poczucia podobieństwa między nim a Polakiem, Pierre krzyknął: - Nie pij tego! Czechowicz spojrzał na niego jak na wariata. - Dlaczego? – zapytał ze spokojem. - Ty nic nie wiesz. Jedyne, co mogę ci doradzić, to żebyś uciekał jak najszybciej do swojego kraju. Wiedz, że tutaj jesteś już martwy. Miałem za zadanie… nieważne. Biedaku, po co pisałeś te bzdury do gazet? Narobiłeś sobie poważnych kłopotów. Ważne jest natomiast, żebyś stąd znikał i to jak najszybciej. Czechowicz zbladł. - Czy ja… Czy ja… - Nie, nie umrzesz, ale nie jestem pewien, jak będzie dalej z twoim wzrokiem. Mafia wydała na ciebie wyrok. Dlatego znikaj stąd najszybciej jak możesz. Przerażony poeta wybiegł z baru. Pierre zastanawiał się, co będzie, jeśli prawda wyjdzie na jaw. Na szczęście dla niego, tak się nie stało. Chociaż miał wyrzuty sumienia, nie mógł jednak po prostu zrezygnować ze służby u Morello. Rozwiązanie się tej sytuacji przyszło samo: pewnego razu okazało się, że zarządca mafii oszukał swoich: zagarnął dla siebie sporą ilość pieniędzy, nie dzieląc się nimi z resztą. Po tym wydarzeniu Pierre i Alain, którzy zostali przyjaciółmi, postanowili wykonać w odwecie małą „robótkę na boku”: okraść bank bez wiedzy szefa. Było to 3 października 1938 roku. Plan wypalił! Mafiosi zaczęli snuć dalekosiężne plany na przyszłość. Uzgodnili, że zrabowaną kwotę zostawią u Alaina w domu. Następnego dnia Pierre, który miał wiele ciekawych pomysłów na wydanie dwóch milionów dolarów, zapukał do drzwi mieszkania przyjaciela. Nikt nie odpowiedział. Francuz szarpnął za klamkę. Drzwi się uchyliły. Alain leżał na podłodze w kałuży własnej krwi. Jego twarz była całkowicie zmasakrowana. „To nie było morderstwo, tylko egzekucja” – pomyślał z rozpaczą. Wszystkie poszlaki wskazywały na to, że właśnie dokonano samosądu. Oczywiście, zniknęła torba z pieniędzmi. Nagle zadzwonił telefon. Pierre nie wiedział, co ma robić. A nuż snajper tylko czeka gdzieś na dachu? Zdecydował się jednak odebrać. - Tu Christophe. Słuchaj, stary, wpakowałeś się w niezłą kabałę. Morello szaleje ze złości. Mogę ci pomóc: przyjdź do Galerii Miejskiej o 21:00. - Bogu dzięki. Christophe, nikt poza tobą mi już nie został. Błagam cię, pomóż mi! - Nie dziękuj, sam przecież nieraz mnie ratowałeś. Zobaczymy się później. Na razie. Pierre postanowił zabrać ze sobą tylko Thompsona, który leżał pod łóżkiem: nie wiadomo przecież, czy nie będzie musiał bronić się na ulicy. Były taksówkarz stawił się w Galerii Miejskiej równo o czasie. Zastanowiło go tylko to, że było tam niesamowicie cicho. Szedł prosto przed siebie, kiedy poczuł zimną lufę pistoletu na skroni. - Witaj, Pierre, czekaliśmy na ciebie – rzekł z pewnej odległości Christophe. Widocznie to nie on trzymał mu pistolet przy głowie. - Nie, nie mogę w to uwierzyć, Christophe. Byliśmy przyjaciółmi! - Pierre, Pierre, nie pojmujesz tak wielu rzeczy. Wybacz mi, ale pomagać ci w takich okolicznościach to samobójstwo. A ja chcę żyć; mam po co i mam z czego. W tej chwili z góry zaczęły opadać studolarowe banknoty. Było ich naprawdę bardzo dużo. W pewnej chwili zrozumiał. - Ty podły bydlaku! Zabiłeś Alaina, zabrałeś szmal i teraz chcesz zabić i mnie. To taka przyjemność mordować przyjaciół? Gdzie honor? - Honor? I kto tu mówi o honorze? Nie pierwszy raz zawodzisz Rodzinę, Pierre. A co do zabijania przyjaciół, to nie narzekam, jest całkiem nieźle. - Jak to? Kiedy zawiodłem Rodzinę? - Cóż, Pierre, wydaje mi się, że doskonale wiesz, kiedy. Gdy dowiedzieliśmy się o banku, sprawdziliśmy także kilka innych szczegółów. Już wiemy o Czechowiczu. Tworzy w swoim kraju, ma podobno problemy ze wzrokiem, jednak z całą pewnością nie jest ślepy. Widzisz, Pierre, sprawa jest całkiem prosta. Jesteś zbyt ludzki. To wszystko. Nie nadajesz się do tej roboty. A więc cóż, żegnaj, Pierre. Chłopcy, tylko załatwcie to szybko. W końcu był moim przyjacielem. Pierre ani myślał się poddać. Błyskawicznie przetoczył się na bok i zastrzelił nieprzyjaciół. Christophe uciekł. Po 10 minutach zaczął się ostateczny pojedynek. Zwyciężył Pierre. Christophe rzekł w agonii: - On i tak cię znajdzie. Morello cię znajdzie. Przez lata będziesz się krył… jak wyrzutek. A on i tak cię znajdzie… Po tych słowach wyzionął ducha. Pierre zobaczył swoją szansę we współpracy z żandarmerią. Skontaktował się z detektywem Celestinem Theuriau, który za zeznania przeciwko mafii, obiecał dać mu zmienioną tożsamość i przenieść do Ameryki. Sprawa sądowa wywołała ogromny wstrząs w społeczeństwie. Morello został skazany na dożywocie, a niektórzy jego bandyci – karę śmierci. Najkrótszy wyrok wyniósł osiem lat. 9 sierpnia 1953 Pierre zdołał odnaleźć się w nowym świecie. Założył rodzinę, zdobył pracę jako kierowca ciężarówki w szanowanej firmie. Pewnego dnia, gdy podlewał trawnik przed swoim domem, pod jego bramę podjechał czarny cadillac. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn w garniturach. Jeden z nich zapytał: - Pan Pierre Angelo? Zaskoczony Francuz odpowiedział tylko: - Tak? - Pan Morello przesyła pozdrowienia! Drugi mężczyzna wyciągnął zza marynarki obrzyna i wypalił do bezbronnego mężczyzny Światem nie rządzą prawa spisane na papierze. Światem rządzą ludzie. Jedni trzymają się prawa, drudzy nie. Jednak trzeba mieć swoje zasady i zawsze się ich trzymać. Ważne jest również, by umieć zachować w życiu równowagę, gdyż ten, który – jak Pierre – chce mieć wszystko, zbyt wiele ryzykuje, zaś ten, który chce od życia zbyt mało, może w ogóle nic nie dostać. KONIEC