Show publication content!
Transkrypt
Show publication content!
Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl - Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl Biblioteka Cyfrowa UJK 3 <Z5 k 5 !L http://dlibra.ujk.edu.pl KazimierH Laskowski. Część II. (?..£? StLł 3 WARSZAWA NAKŁADEM „ZIA R N A. 19 0 4 . Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl ONVMOTÍIMV Æ 03B0JIEH 0 IJ E H 3^ P 0í0 ana ñ Oicra 6pa. 1904. 484000 D ruk A. T. J e z ie rs k ie g o , N o w y -Ś w iat Nr 47. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl W CUKRO W N I. CZĘŚĆ II. W dwa tygodnie po straszliw ym wypadku, w saloniku Olszyńskich sie dział H orst K urzbach, przerzucając kartki leżącego na stole album u. Mło dy dyrektor byw ał tu teraz częstym gościem. Zachodził codziennie dowia dywać się o zdrowie pasującego się z groźną chorobą, Jan a. W salonie nie było nikogo, głucha cisza zalegała cały dworek. Horst, posiedziaw szy chwilkę, porzu cił oglądanie album u i pow staw szy, uchylił drzwi do sąsiedniego pokoju, ale i tam nie było nikogo. Cofnął się przeto i oczekiwał w dalszym ciągu. Po chwili dało się słyszeć ciche «złapanie i do salonu w eszła pani Ol szyńska. S taruszka zm ieniła się nie Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl do poznania. Z garbiła się, zm alała praw ie. Oczy zaczerwienione, tw arz pożółkła, pobrużdżona fałdam i zm ar szczek, św iadczyła o przebyw anych dniach ciężkiego sm utku. U jrzaw szy gościa, próbow ała uśm ie chnąć się przyjaźnie, ale skurczone zgryzotą oblicze, nie um iało już od bić innego, prócz sm utku, uczucia. — Jak się m a nasz chory? — spytał młody Kurzbach, składając pełen u sza now ania ukłon. Złożyła ręce ja k do m odlitwy. — Tej nocy gorączka była m niej sza—w yszeptała. — A rana?—spytał. — Już praw ie zabliźniona... Ale oko... oko...—załkała. — P ani dobrodziejko! — podchw ycił gorąco. — D októr zapew nił mnie sło wem uczciw ego człowieka, że byle tylko pan Jan , przyszedłszy do sił, ze chciał się poddać operacyi, to ta nie chybnie się uda. A rtery e nienaruszone. Z ałam ała ręce. — W ięc koniecznie operacya?— w es tchnęła z przestrachem . — Zaręczam , że nic bolesnego, d ro ga pani!—upew nił K urzbach, ze w zru szeniem p atrząc na zgnębioną postać Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 5 staruszki. — Nic bolesnego — pow tó rzył.—W yw ieziem y pana Ja n a do W ie dnia, zaw ezw ieray najsłynniejszych specyalistów . Pisałem juz naw et do zn a jom ych z zapytaniem o szczegóły... Niechże pani dobrodziejka będzie do brej myśli — dodał i ująw szy rękę Ol szyńskiej, pocałow ał ją. S taruszce łzy puściły się ciurkiem. — Ach! jak i pan dobry! — szepnęła z przejęciem . P o trząsn ął głow ą przecząco. — Zaw stydza mię dopraw dy pani dobrodziejka niezasłużoną pochw ałą. J a tylko wdzięcznym być powinienem... ja i ojciec. Syn pani to bohater, przed którym kolana giąć i czołem bić. P a ni dobrodziejko! ja i ojciec mój uw a żać się będziem y za szczęśliwych, jeśli choć w setnej części uda nam się w ynagrodzić ten... tę... Nie znalazł odpowiedniego wyrazu, więc urw ał a po chwili spytał: — Czy można chorego odwiedzić? Na tw arzy Olszyńskiej odm alow ał się frasunek. Przeszło jej przez myśl, że osłabio nem u niezm iernie Janow i wszelkie w zruszenie zaszkodzić może, jak ró w nież i to, że obecność K urzbacha mo Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl że mu być mniej miłą. P rzy tem bo lesn a ra n a nie dozw alała chorem u rozm aw iać, sam zaś widok ludzi po tęgow ał w nim uczucie doznanego nieszczęścia. Pomimo przeto licznych wizyt i kondolencyj, z jakiem i ogólnie pospieszo no, nie dopuszczała do łóżka syna ni kogo. Raz jed en zrobiła w yjątek dla B ruzdow icza i W andy, którzy natych m iast na wieść o wypadku przybyli, a i tego m usiała żałować. Jan w p rze błysku przytom ności, posłyszaw szy głos ukochanej, ściągnął obw iązującą ran ę opaskę i ze strasznym jękiem zerw ał się z pościeli. Odtąd lekarz najsurow iej zabronił odwiedzin, nikt też, prócz matki i siostry, nie w cho dził do pokoju chorego. Jednakże K urzbachow i nie w ypada ło odmawiać. Jem u zaw dzięczała rży cie syna. Na w łasnych rękach w y niósł poranionego Ja n a z dyszącej za gład ą czeluści; pierw szy, gdy inni przytom ność stracili, on sta ra ł się o pomoc lekarską, a później z iście b ra te rsk ą pieczołow itością dow iadyw ał o jego zdrow ie, z iście synowskiem wylaniem chciał ulżyć jego cierpieniom Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 7 a i teraz przychodził jak o łaskę p ro sić, aby jego pomoc przyjęła. Przez chwilę zaw ahała się w roz te rc e sprzecznych uczuć, a potem spojrzaw szy błagalnie na gościa, p rz e m ów iła prosząco: — Jasiow i nie wolno jeszcze roz m awiać. Ale jeżeli pan chce zoba czyć, to służę. P o d rep tała na palcach i uchyliła delikatnie drzwi wiodące do sąsiedniego pokoju. K urzbach rów nież na palcach pospieszył za nią. Przystanęli w progu. Chory spał. Olszyńska położyła palec na ustach. — Śpi — ostrzegła szeptem . Siwe oczy H o rsta powlokły się rzew nością i sm utkiem . Pobladł. O k ro ków kilka m iał przed sobą p asujące go się między życiem a śm iercią czło wieka, w roga swej rodziny, którego niegdyś nienaw idził, a te ra z mimowoli szanow ać musiał, ja k bohatera. W pokoju było ciemno. Zapuszczo ne szczelnie rolety nie dopuszczały dziennego św iatła. Tylko m ała olej n a lam pka, osłonięta ekranem , rz u c a ła nikłe błyski na stolik zastaw iony lekarstw am i. W śród głuchej ciszy miarowo, ja k cykanie zegarka, roz Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl brzm iew ał ledwie dosłyszalnem echem, krótki uryw any oddech chorego. Olszyński leżał na w znak z obandażo w aną w zdłuż czoła, po przez oczy, głową. Ciemny nierów ny zarost, pod nosił jeszcze bladość bezkrw istej ce ry. W yschnięte ręce zw ieszały się ku kraw ędzi łóżka bezw ładnie. Pierś nie wznosiła się praw ie, tylko niekiedy blade w argi poruszały się kurczowo. Niekiedy rozchylały się zlekka usta chorego, w ybiegał z nich ję k cichy i tw arz krzyw iła się piętnem bólu. Olszyńska, jak b y się bała spłoszyć nikłych oznak życia, sta ła nieruchomie z rękom a przyłożonem i do klam ki, w strzym ując oddech, Ł zaw e oczy staruszki, śledząc z niepokojem każdy ruch dostrzegalny w obliczu syna, zw racały się chwilam i n a stojącego obok H orsta zdając się mówić: — W idzi pan! widzi pan! ja k ten biedak cierpi! K urzbach, postaw szy chwilkę, co fnął się dyskretnie za próg. W idok tej walki o życie w zruszył go do g łę bi. Uczuł, że następuje jakiś prze w ró t] w jego i pojęciach, że w d u szę w dzierają sę nieznane mu dotąd refleksye, że inne w ierzenia robią w y Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 9 łom w jego sercu. P rzebiegi m yślą dotychczasow y stosunek z O lszyński mi, aż do ostatniego m om entu. Ogar nęło go w rażenie niesm aku, praw ie że zaw stydzenie. D arem nie usiłow ał tłu maczyć się przed samym sobą, że oso biście niczem ta k dalece w zględem Ja n a nie zawinił. Głos w ew nętrzny z bezw zględną otw artością mówił co innego. N aw et w tern, co dobrem mienił, dostrzeg ał teraz nizkość p o budek, naw et dzisiejsza obecność jego nie była bez skazy. Po za osłoną współczucia tkw iła chęć inna, sam o lubna, ozłocona jed y n ie odblaskiem szlachetnego uczynku, w yrachow anie na popis i coś więcej jeszcze. Ludzie lubią, by ich widziano, gdy są dobrymi. Podobne pragnienie owładało m łodym K urzbachem , kierow ało jego wolą. Rzucił się bez nam ysłu na ratu n ek Olszyńskiego, bo zaim ponow ała mu bezgraniczna odw aga człowieka, co nie zaw ahał się przed niechybną śm ier cią. W ięc nie chciał być odeń g o r szym. Potem rozbudziła się w nim nie wdzięczność sam a, lecz poczucie potrzeby tej wdzięczności, rodzaj p rz y Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 10 musowego dalszego ciągu, który aż do kropki wykończyć należało. W ówczas nie analizow ał w praw dzie pobudek, i zdaw ało mu się, że idzie wyłącznie za głosem serca, czy obo w iązku, ale dziś, wobec tego łoża, wobec tych rysów , z których lada chw ila mogło ulecieć życie, poznaw ał z w yrzutem , że raz stanąw szy na fa ł szywym gruncie, szedł po nim aż do tej pory. Cała jego tkliwość, współczucie, p o moc w reszcie, jakiej zgodnie z^wolą ojca nie skąpił, były wynikiem jego osobistych pragnień, zasłu g ą, obliczo n ą na zapłatę, k tó rą sam sobie wy znaczył. Odwiedziny Olszyńskich były dlań przedew szystkiem wygodnym p re te k stem do częstego spotykania W ali; troskliw ość, ż ja k ą wyw iadyw ał się o przebieg choroby, w ytrychem , z po m ocą którego otw ierał rozrzew nione serce matki, zyskując je j zaufanie, do dobrego zaś zam iaru w ypraw ienia J a na na kuracyę za granicę, przyczepiła się mimowolnie radosna myśl, że przez to on, K urzbach, zyskuje sw obodniej szy tere n działania. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 11 P otępiający rachunek sum ienia w y w ołał chm urę na czole H orsta. W ra żenie, zrodzone pow agą chwili, odkry ło przed jego um ysłem tajnie duszy, żądz ukrytych, które wyłoniły się te raz w całej nagości. Z djął go w styd i krusząca trw o g a przed praw dą. W tym m om encie gotów był do n a j w spanialszych postanow ień. Jakoż odszedłszy kroków kilka, za m yślił się głęboko. Tysiące sposobów zadośćuczynienia przesuw ało mu się w kalejdoskopie dobrych chęci. Ża den jednak nie w ydał m u się dość bezinteresow nym , w szystkie miały po dobieństwo do poprzednich jego uczyn ków. Urocza tw arzyczka W ali szła w parze ze schorzałem obliczem J a na, jej dźwięczny śm iech z balowej sali sp latał się w jed en akord z głuchem rzężeniem zbolałych piersi, w c i skając się ra jsk ą ponętą w gorączko w e myśli m łodego K urzbacha. H orst chciał m yśleć uczciwie, ale już nie mógł. Chłódł też w m iarę napotykanych przeciwności, znajdując dostateczne rozgrzeszenie w pozorach, stopniowo w szelkie odczuwane tak silnie obawy i skrupuły z pamięci w ym azując. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 12 P oprostu zacierało się w rażenie p ra wdy i przestaw ało działać. Tym czasem pani Olszyńska, której w zruszenie przez czas pew ien mówić nie dozwalało, przym knąw szy ostroż nie drzwi, aby chorem u rozm ow ą snu nie przerw ać, przystąpiła do gościa z w yrazam i najszczerszego podzięko wania. H orst K urzbach był już sobą. Od pow iadał na w ynurzenia wdzięczności zdawkowym kom unałem , siląc się na spokój, którego jeszcze w zupełności nie posiadł. W końcu między jednym a drugim frazesem rzekł: — Ojciec w yjeżdża ju tro . J e s t b a r dzo przygnębiony tym strasznym wy padkiem , którego ofiarą padł syn pani dobrodziejki. Leży mu bardzo na se r cu, aby kuracyę pana Ja n a najpom yśl niej przeprow adzić. Czy mogę mu dziś zakom unikować wiadomość, źe pani dobrodziejka zgadza się na wy jazd do W iednia? A widząc, że staru szk a zwleka z od powiedzią" dodał pośpiesznie: — Rozumie się w tedy, kiedy stan choroby na to pozwoli. Mam nadzie ję, że chwila ta niebaw em nadejdzie. Co do funduszów — proszę mi wyba Biblioteka Cyfrowa UJK 13 http://dlibra.ujk.edu.pl czyć, iż bez ogródki tej kw estyi do tykam — te są ju ż wyznaczone. Syn pani dobrodziejki zapobiegł znacznym stratom . Gdyby nie jego poświęcenie się i przytom ność um ysłu, cała fabry ka m ogła ledz w gruzach. W ydatek na kuracyę będzie zaledwie cząstecz ką tego, cośmy mu winni. Zatem? — spytał znowu. D ziękująca ciągłem skinieniem gło wy Olszyńska w estchnęła. Było to wy starczającą odpowiedzią, że się zg a dza. K urzbach zaczął się żegnać. Od prow adziła go do drzwi, dygając co krok. W progu zatrzym ał się i c a łu ją c drżącą rękę staruszki rzucił: — Ale! ale. Nie widziałem panny W alentyny. P roszę oświadczyć moje uszanow anie. — Dziękuję! dziękuję! - w yszeptała sta ra Olszyńska —Biedne dziecko zm ę czone. Czuw ała przy chorym noc ca łą, mnie w yręczając. — Rzeczywiście, przechodzą panie nader ciężkie chwile — napom knął. — Tyle nocy.. Czy nie możnaby felcze ra fabrycznego osadzić przy chorym? — O nie, nie! Ja ś budzi się w n o cy... woła... Przyw ykłyśm y ju ż do t e Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 14 go. Odpoczywamy z wieczora. Pocz ciwy pan Stanisław — dodała z w es tchnieniem —zastęp u je nas przez parę godzin.^ — A! pan Słodowski? — w trącił py tająco. — I ten nosi ślady strasznego wypadku. Poparzony był ogromnie. — Jeszcze mu się tw arz całkiem nie wygoiła. Rzadkiej zacności czło wiek... a dla Jasia... dla nas... Nie dokończyła z rozczulenia. K urzbach potaknął gestem , jeszcze raz pocałow ał rękę staruszki i wyszedł. Przeszedł wolnym krokiem pod okna mi, starając się zajrzeć do środka. W jednem z okien poruszyła się fi ranka. H orst przystanął. Zdawało mu się, źe przez h afty m uślinu 'dojrzał tw arz W ali. Istotnie nie mylił się. Drobna rączka uchyliła rąb ek firanki, różowy paluszek d otknął kilkakrotnie szyby. H o rst odsłonił głowę. — Dzień dobry! — zaczął, zbliżając się. — Dzień dobry—zabrzm iał dźwięcz ny głosik i z poza firanek w yjrzała p a ra zmęczonych nieco, ale mimo to opraw nych w uśm iech, oczu. H orst p rzesłał ręk ą ukłon. Nie wy padało mu w ystaw ąć pod oknem, więc Biblioteka Cyfrowa UJK 15 http://dlibra.ujk.edu.pl zrobił ruch, jakby m iał zam iar zaw ró cić z powrotem . Ruszył naw et kilka kroków ku gankowi, ale w tej chwili we w nętrzu m ieszkania rozległo się stłum ione wołanie, tw arzyczka W ali znikła, firanki zasunęły się. W idocz nie pani O lszyńska w eszła do pokoiku córki. H orst nie czekając dłużej, oddalił się pospiesznie, pom rukując półgło sem: — T rze b a Olszyńskiego co rychlej w ysłać za granicę. Potem dam sobie już z m ałą radę... Pokręcił" w ąsa. W siw ych jego źre nicach zaświeciło lubieżne zadowole nie, zacierając odniesione przy łożu chorego w rażenia. II. Nigdy jeszcze Otto K urzbach nie baw ił tak długo nad W isłą, ja k obec nie. W ybuch kotła, prócz szkód po czy nionych w zrujnow anym budynku i ze psutych m aszynach, spow odow ał ko nieczną zwłokę w sam ej fabrykacyi. Biblioteka Cyfrowa UJK 16 http://dlibra.ujk.edu.pl Przez dwa tygodnie s ta ła cukrow nia bezczynnie. W dodatku należało zm niej szyć dzienną przeróbkę buraków. Z dzie sięciu kotłów dw a okazały się zupeł nie niezdatnem i do użytku, a że o spro w adzeniu nowych na razie nie mogło być mowy, wypadło tedy ograniczyć konsumcyę pary, zredukow ać przerób do minimum. W szystko to narażało na poważne m ateryalne straty. Stary K urzbach stru ty był i przy gnębiony. Nie w ątpił, że n iep rzy ja ciele nie om ieszkają w yzyskać nie szczęśliw ego w ypadku na jego nieko rzyść. Gniewało go to tem bardziej, że jedyny środek pow etow ania stra t w y mykał mu się z ręki. Przychodziły mu do głowy różne oszczędności: obni żenie płacy robotnikom, skasow anie zasiłku na szpital, a nadew szystko zapoczęte ju ż poprzednio zredukow anie ceny buraków . Rozw aga głębsza ka zała jed n ak zaniechać tych środków. W dzisiejszych okolicznościach nie należało ją trz y ć , lecz łagodzić. N abraw szy tego prześw iadczenia, sta ry K u rzbach odrazu zmienił ta k ty kę. Odłożywszy swój w yjazd, przedew szystkiem z ajął się ja k najszybszem uskutecznieniem najpilniejszych repa- Biblioteka Cyfrowa UJK 17 http://dlibra.ujk.edu.pl racyj, ze zdwojoną energią k ierując osobiście robotami. Równocześnie ro zesłał do p lantatorów okólnik z za wiadom ieniem , że fabrykacya nie u le gnie dłuższej przerw ie, a kontrakty n adal n a daw nych w arunkach odna w iane być m ogą. Zabezpieczyw szy się z tej strony, polecił synow i zająć się pieczołowicie chorym Olszyńskim, sam też podsunął m yśl w ysłania Ja n a kosztem fabryki na kuracyę do W ie dnia i był bardzo zadowolony, do w iedziawszy się, że pani Olszyńska z w dzięcznością tę propozycyę przy ję ła . Sw oją drogą prow adził najsurow sze śledztw o, aby się o przyczynie w y padku dowiedzieć. Śledztwo, podjęte przez w ładzę, nie wykryło nic zgoła. Palacze zeznali pod przysięgą, że nikt obcy te j nocy do kotłow ni nie zachodził, co się zaś tyczy szpajzera K untzego, ten p opadł szy w obłęd, nie m ógł dać żadnych w yjaśnień. W iadomem tylko było, że kran, słu żący do spuszczania wody z kotła, był naum yślnie odkręcony, co nie po zw alało już w ątpić o istnieniu zbro dniczej ręki. P rzez otw arcie kranu, Biblioteka Cyfrowa UJK 18 http://dlibra.ujk.edu.pl woda, pom pow ana w kocioł, odpływała natychm iast i to wywołało k a ta strofę. Okoliczność ta n asu w ała domysł strasznej zemsty. O statecznie zaniechano bezow ocne go śledzenia, zw alając całą winę na niedozór oszalałego Kuntzego. N areszcie można już było ponownie puścić w ruch cukrownię. W szystko w racało do zwykłego trybu. Stary K urzbach m ógł odjechać. Jakoż na drugi dzień po ostatniej bytności Horsta u Olszyńskich postanow ił nie odwołalnie w yjechać. Od ra n a gotowano się do podróży. Otto K urzbach, żując niecierpliw ie w argam i, przechadzał się w kantorze, oczekując na konie. Obok niego k rę cił się buchalter, kasyer, m agazynier i m aszynm ajster. P rzyszedł rów nież Słodowski pożegnać adm inistratora. Brakow ało tylko Giżyckiego, którego wyprawiono przodem na przejazd. W szyscy mieli zafrasow ane miny. Stary K urzbach, chodząc dużemi krokami, rzucał ostre, u ryw ane zda nia. B urczał, w ym yślał w ostatniej chwili, nie oszczędzając nikogo. T e m atu dodaw ały mu straty , jakie fab ry Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl ka w skutek wybuchu poniosła. Do stało się każdem u po kolei, a n ajw ię cej m aszynm ajstrow i, którem u pozba wieniem gratyfikacyi zagroził. Je d n e go tylko Słodowskiego nie zaczepiał. Była to najw yraźniejsza antiniem iecka dem onstracya. Przyw ykli do karności oficyaliści milczeli. N iebawem zajechał czworokonny p o jazd, i rów nocześnie we drzw iach k an toru ukazał się młody K urzbach ze słowami: — Schon fertig. Stary ją ł się żegnać, ale sztywno, wyniośle, zaledw ie źe końce palców podając do uściśnienia. N aw et w zglę dem buchaltera był do o statk a w y niosłym. Kiedy jednak zbliżył się do trzym ającego się na uboczu Słodo wskiego, przybrał pogodniejszy w yraz tw arzy i ująw szy chem ika kordyalnie za rękę, rzekł z uśmiechem : — To, co przed chwilą mówiłem, nie odnosi się do pana. My, Niemcy, jesteśm y spraw iedliw i. Życzę sobie, aby pan do chwili w yzdrow ienia pana Olszyńskiego pełnił jego obowiązki, Niech się pan porozumie — w skazał głow ą na H o rsta—z synem. Biblioteka Cyfrowa UJK 20 http://dlibra.ujk.edu.pl O statnie zdanie wymówił podniesio nym głosem , tak, aby w szyscy słyszeć mogli. Poczem , nim zaskoczony nie spodzianą łask ą Słodowski zdążył po dziękować, skinąw szy głow ą w yszedł w tow arzystw ie syna, zm ierzając ku powozowi. Idąc, mówił: — Słuchaj Horst! Zrobiłem m ałą dem onstracyę, słyszałeś? U śm iechnął się. — Uczyniłem to um yślnie. Teraz nie powinni już gadać, że prześladu jem y polaków. N icht wahr? W ypraw ty tego O lszyńskiego najspieszniej. Będzie nowy dowód, że nie rządzim y się stronnością. Słodowskiem u dałem zastępstw o. T rzeba mu podwyższyć na ten czas pensyę. To była dobra myśl... prawda? P rz e sta n ą krzyczeć? ja k myślisz? — Powinni. — A ten w y p ad ek —zaczH znow u— m ógł nam grubo zaszkodzić. M usia łem tem u zapobiedz. Do ciebie n a le ży reszta. Gdyby było coś w ażnego, pisz lub telegrafuj. A te ra z bądź zdrów. Pocałow ał syna dw ukrotnie w czo- Biblioteka Cyfrowa UJK 21 http://dlibra.ujk.edu.pl łó i, stają c na stopniach pojazdu rz u cił jeszcze szeptem : — Kochaj się w Olszyńskiej... F e sches Mädel! ale pam iętaj, źe byłoby nieźle, gdybyś się z Bruzdow iczów ną ożenił. Asy miłujmy! H orst odpowiedział uśm iechem . S ta ry, zagłębiw szy się w powozie, jeszcze raz pow tórzył: „pam iętaj!“ i rozkazał stangretow i ruszyć. — Z um Wiedersehen! Z um W ieder sehen! zabrzm iały okrzyki ugrupow a nych w sieni oficyalistów. I pojazd, wiozący Ottona Kurzbacha, potoczył się po brukow anem pod w órzu fabryki. Czas jakiś stali jeszcze wszyscy, potrząsając w zniesionem i w górę c z a p kami. W reszcie powóz znikł za b ra mą. T eraz rozległ się szm er poufnych uw ag. Urażeni surow em obejściem zw ierzchnika niem ieccy oficyaliści, nie taili oznak niezadow olenia i w ocze kiw aniu jakichkolw iek łagodzących w y jaśnień, spoglądali ciekawie na m ło dego K urzbacha, którego tw arz n ie mniej zdaw ała się mówić: „nakoniec pozbyłem się kłopotu.“ Czem ośmielony buchalter, podszedł szy doń, zagadnął tonem wymówki: Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 22 — D yrektorze! Ojciec na wyjezdnem był w niezw ykle złym hum orze. — Sądzę, że ostatnie wypadki niko go z nas nie m ogły usposobić do brze — odrzekł H orst K urzbach ch ło dno z nakazującem w ejrzeniem . P o czerń, odszukaw szy oczyma Słodowskiego, rzekł: — P anie Słodowskil proszę ze m ną. I skierow ał się do sw ego m ieszka nia. Landsm ani spojrzeli z ukosa. — Das ist et was ganz neues!— m ruk n ął m aszynm ajster. — Nowy kurs! — zaśm iał się d rw ią co buchalter. Coś podobnego przeszło przez gło w ę Słodowskiego. Idąc. myślał: — Mizdrzą się szwaby. To nie bez kozery. Musi być z nimi krucho. Ale co im na mojej figurze zależy, to jak Boga kocham , nie wiem. I postanow ił być ostrożnym. Jakoż znalazłszy się w gabinecie dyrektora, długo z nieufnością śledził zachow anie się młodego K urzbacha. Ten na w stępie, poczęstow aw szy go ścia cygarem , położył przyjacielsko r ę Biblioteka Cyfrowa UJK 23 http://dlibra.ujk.edu.pl kę na jego ram ieniu i po krótkiem w ahaniu przem ówił. — Liczę na pana, że mi w dobrej spraw ie zechcesz byó pomocnym. — 0 cóż dyrektorow i idzie?—spytał chemik. H orst zastanow ił się chwilę. — Widzi pan — zaczął znów — nie dawno przebyw am w tym kraju i są dzę, że osobiście — podkreślał z naci skiem ten w yraz — nie naraziłem się nikomu. A jednak... jed n ak powiem bez ogródki, spotykałem się już z t a ką niezasłużoną niechęcią ludzi, któ rych cenię, że dopraw dy jestem w oba wie, aby czynów mych i kroków i n a dal fałszywie nie sądzono. — Objeżdża mnie ja k szarak a w ko tlinie — pom yślał Słodowski, lecz nie przeryw ał. Horst mówił w dalszym ciągu: — Przyczyn napotykanej nieufności roztrząsać nie chcę. Ale leży mi na sercu zyskanie zaufania w waszych kołach. Z panem będę szczerym . Je ste ś przyjacielem Olszyńskiego... Jn jego niezm iernie cenię, a całem u do mowi życzę jaknajlepiej. Obecnie, po tym nieszczęśliw ym wypadku, podwój nie pragnąłbym przyjść im z pomocą, Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 24 Olszyńskiego trzeb a coprędzej wysłać n a kuracyę... — Mówiła mi pani Olszyńska, że to już zdecydow ane — w trącił Słodowski. — Tak. Ale przew iduję, że sam cho ry po wyzdrow ieniu, gotów nie zgo dzić się na to. P an Ja n je s t do mnie uprzedzony... U rw ał, czekając na odpowiedź. Słodowskiego *zaczęły brać te sło wa. W szystko, co Olszyńskich doty kało, było mu tak blizkiem, tak drogiem, że zapom niawszy się, chwycił H orsta za rękę i potrząsając silnie, zawołał: — Żeby tam nie wiedzieć co, pojedziel K urzbach odpłacił mu uściskiem, badawczo przyglądając się rozjaśnio nej tw arzy chemika. T en zaś, w padłszy w entuzyazm , zatarł ręcę i praw ie z poufałością m ó wił w dalszym ciągu: — J a panu jeszcze coś doradzę. Mam myśli Słowo honoru m am myśl! Pojedź dyrektor do Brzostowa! Dla Ja n a życzenie panny W andy będzie w szystkiem . Gdyby się naw et chciał opierać, u stąp i w końcu. W eźmiemy go we dw a ognie. Jeżeli dyrektoro Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 25 wi napraw dę o to idzie, radzę tak zro bić, a ręczę za skutek. Swoją drogą ja nie pominę żadnej sposobności... T rzeba koniecznie—-powtórzył niejako sam sobie. — N aturalnie! Inaczej gotów s tr a cić wzrok, Co się tyczy Brzostowa... m asz pan racyę. P anna W anda to najpew niejszy w tym wypadku sprzy mierzeniec. W ybiorę się jeszcze dzi siaj. Śłodowski potaknął skinieniem. — Możebyś i pan ze m ną poje chał? — sp y tał od niechcenia młody K urzbach. — Ej nie! ja wolę... — J a wolę odwiedzić O lszyńskich— dopowiedział za niego młody K u rz bach, uśm iechając się znacząco. Słodowskiego pąs oblał. Chciał coś odpowiedzieć, ale się zaciął, straciw szy dotychczasow ą pew ność siebie. W ziął za czapkę, dając tern do poznania, źe chce odejść. K urzbach nie zatrzym y w ał go dłużej. — Pam iętaj pan — rzekł, uprzejm ie, żegnając zafrasow anego chem ika — że liczę na niego. K iedy zaś Śłodowski w yszedł—pod szedł do okna i w ybuchnął śm iechem : Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 26 — Mam więc w tym niedźwiedziu rywala! M achnął ręką z lekceważeniem . — Swoją drogą pojadę do Brzostowa. W najgorszym razie będę m iał wiarogodnych świadków, że chciałem Olszyńskiemu przyjść z pomocą. Bo ja im przecie napraw dę chcę dopomódz—dokończył w myśli, wydobywa ją c z portfelu fotografię Wali. W ieczorem w rócił z Brzostow a w wy śm ienitym humorze. Misya u dała się najzupełniej. Stary szlachcic żegna jąc gościa, przem ówił doń z rozczule niem: — P an je ste ś już nasz, panie Kurzbach! Było to ze strony nieprzejednanego Bruzdowicza tak wiele, źe H orst Kurzbach pomimo przyjem nego w rażenia, jakie na nim te słow a w yw arły, po myślał: — Sztuką niemców tłuką — m ówi cie... Coby też o w as powiedzieć n a leżało? Idealiści! III. Jan m iał się o tyle lepiej, że zd a niem lekarza fabrycznego m ógł już Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 27 bez żadnego niebezpieczeństw a odbyć podróż. Rana zabliźniła się zupełnie, sił przybywało. Chory bez niczyjej pomocy dźwigał się na łóżku, p rz e p ę dzając godziny całe w pozycyi siedzą cej-' W serce, w yczerpanej troską i bezustannem czuwaniem, staruszki w stą pił złoty promyk radosnej nadziei. To ją jedynie trwożyło, źe Jan w m iarę w racającego fizycznego zdrow ia za padał w rodzaj bezdusznej apatyi, ja k by nie zdaw ał sobie spraw y z poło żenia, w którem się znajdował. Nic go zgoła nie interesow ało. Na w szy st ko odpowiadał bezm yślnym uśm ie chem, lub również bezmyślnem: — Dobrze... Niekiedy znowu m yślał nieprzytom nie, bo sam zapytyw ał o rzeczy obo jętn e, a gdy mu odpowiadano na za dane pytanie, usypiał. Chwilami je dnak zdaw ał się cucić z odrętw ienia. W tedy rozglądał się ciekawie zdrowem okiem po pokoju, po otaczają cych go sprzętach, w zdychał ciężko, lub tkliwym głosem w ołał matki. Znaj dująca się zaw sze w pobliżu pani Ol szyńska przybiegała coprędzej, siada ła przy chorym, b rała go za w ychu Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 28 dłą rękę, sta ra ją c się wyczuć, czego ten jej ukochany zapragnąć w tej chwili może. A on nie puszczając jej ręki, pytał tylko — Mamo! Czy ja dawno już leżę? Lub: — D laczego tu tak ciemno? S taruszce łzy zbierały pod powieką. — Doktór zakazał—odpowiadała szep tem, ukryw ając straszn ą praw dę. — Ale to ju ż nie długo, synku! T ak byw ało codziennie, W reszcie i owo u sp akajające „nie długo“ m iało się skończyć. Dzień był mroźny, ale piękny, bez w iatru. Z polecenia lekarza, u chylo no w pokoju lufcik, dla w puszczenia świeżego powietrza. Jan był tego dnia zdrowszym, pierw szy raz od czasu cho roby sam zaw ołał o śniadanie! W ypił ze sm akiem podaną herbatę, okazując przytem niezw ykłe ożywienie. W koń cu oświadczył, że chce się ub rać i po siedzieć troszkę w fotelu. Z niepo m ierną radością uczyniono zadość te mu życzeniu. N adszedł w sam czas Słodowski i pomógł. Usadowiono się obok i zaczęto ro z mowę jakiej ju ż dawno, bardzo dawno Biblioteka Cyfrowa UJK 29 http://dlibra.ujk.edu.pl nie prowadzono. Obojętny dotychczas n a wszystko Olszyński, ją ł się teraz w ypytyw ać o najdrobniejsze szczegó ły swej choroby. S łuchał spokojnie, czasami tylko nerw ow em poruszeniem rąk okazując w zruszenie. Słodowski, którem u radość zalew ała piersi, opo wiadał: — Powiadam wam, jakeście skoczy li w to piekło... mnie ciarki przeszły! Jabym tego nie zrobił... — N iepraw dę mówi pan Stanisław — napom knęła W ala— bo... — O, w ielka rzecz! Z a panią m a t ką pacierz idzie gładko—nie dając je j dokończyć, rozpow iadał w dalszym cią gu, rum ieniąc się, chemik. — Niemcy, powiadam wam, zdębieli. Sunąłem i ja za wami, ale odrzuciło mnie ja k piłkę... poleciałem przez buraczarnię, — Poczciwy! — wybiegło z ust Ol szyńskiego i m atki równocześnie. W ala w trąciła: — Potem to i pan H o rst w darł się przez okno. — A jakże — potw ierdził Słodowski — żeby nie on, kto wie, coby się stało. Niema co mówić, zuch! — Z ludzi nikt nie zginął? — pytał Olszyński. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl — Nikt. Jednego z robotników po tłukło trochę. Tylko ten biedny Kuntze zwaryow ał. Na te słow a chory chwycił się rap townie za głowę. Szparam i żaluzyi w darło się kilka nitek słońca, ośw iecając ściągnięte ry sy chorego żółtym, ja k wock, poły skiem. Staruszka spojrzała z w yrzutem i przerażeniem na Słodowskiego. Ten zaś zm iarkowawszy, że powiedział zawiele, ją ł co prędzej zalęknionym g ło sem przeinaczać niepożądaną wiado mość, kłam iąc poczciwie, że szpajzer po chwilowem w strząśnieniu, wywołanem przestrachem , przyszedł ju ż do siebie. — P rzestraszy ł się niemczysko, rzecz p rosta i przez parę dni bredził, ale teraz, słyszałem , m a się już lepiej. Nic mu nie będzie... nic mu nie b ę dzie...—upew niał, zam ieniając znaczą ce spojrzenie z paniam i. Olszyński siedział, ze spuszczoną na piersi głową, czas pewien, ja k odrę-twiały. rę k a nie odryw ała się od czo ła. W reszcie m achinalnie powtórzył: ^ |£*N ic mu nie będzie... nic... powiac i ^ Nic... powiadacie... Biblioteka Cyfrowa UJK 31 http://dlibra.ujk.edu.pl O taczający potaknęli gorąco. — A mnie? — spytał cicho, ledw ie dosłyszalnym szeptem . P ani Olszyńska, tłum iąc zatrw oże nie, zaczęła strofow ać żartobliwie. — Niedobry je ste ś, Janie! P rz y bierasz sobie do głowy niepotrzebnie!.. Chwała Najwyższem u, że cię w śród niebezpieczeństw a ustrzegł! A ty je s z cze... Rozpieściłeś się w chorobie, syuku! K om plim entów ci się zachcie wa. U śm iechnęła się, przykładając u sta do tw arzy chorego, Z drugiej strony W ala, przytuliw szy się do piersi brata, ją k a ła napom ina jącym niby to głosem. — Ojl braciszku! braciszku! Słodowski niemniej począł, za przy kładem kobiet, odpowiadać: — Wy bo... chcielibyście od razu na rów ne nogi! A może naw et do fa bryki?.. Jeszcze czego! — burczał. — T rzeb a trochę fałdów przysiedzieć. Mnie ot tak... trochę mimochodem drasnęło, a lizałem się cały tydzień... Nie praw da?—pow oływ ał się na św ia dectwo O lszyńskiej. Chory uniósł głowę. Powiódł nie pew nym w zrokiem wokół, po tw arzy przesunęło mu się odbicie toczonej Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 32 w duszy głuchej walki, straszny w y siłek skupianych gw ałtem myśli od m alow ał się na schorzałych, w ysu szonych policzkach. O tw ierał k ilk a krotnie usta. W m iejsce słów w ybie gało w estchnienie. W reszcie przem ów ił. — Ja rzeczyw iście m usiałem być bardzo słaby... bo nic nie wiem , nic nie pam iętam ... Ale będę zdrów... o będę... Mamo!.. Walul.. takbym chciał... takbym chciał... Potem spokojniej ju ż poprosił. — Opowiadajcie, ja k to było. — A może cię słuchanie nuży, J a siu!—zapytała w ylękniona staruszka. Zaprzeczył, ponaw iając żądanie. Zaczęto tedy opowiadać mu w dal szym ciągu, ale z w iększą już og lęd nością, z pominięciem zbyt bolesnych szczegółów. Słuchał, nie przeryw ając, niekiedy tylko ruchem ręki dając poznać, że w szystko pojm uje. W m iarę opow iadania, zdaw ał się ożywiać. N aw et nikły przebłysk uśm iechu pojaw iał się chwilami na j e go ustach. W idocznem było, że ju ż pam ięcią zap an o w ał n a d tokiem wy- Biblioteka Cyfrowa UJK 33 http://dlibra.ujk.edu.pl padków, a i świadom ość obecnej chwili mniej go w zrusza. Jakoż rzeczyw iście tak być musiało gdyż tera z począł się sam m ieszać do rozmowy, rzucając uryw kow e pytania. Kiedy zaś W ala opow iedziała o powszechnem współczuciu i życzliwości, jakich w czasie jego choroby dozna no, rzekł z rozrzew nieniem : — Chciałbym ja k najprędzej podzię kować. Jabym już na upartego mógł w yjść na św iat Boży. N apraw dę mógłbym... Czuję się dość silnym... I na potw ierdzenie tych słów oparł się dłonią o poręcz fotelu, próbując w stać. Ale siły zawiodły. — Nie m ęczże się, Jasiul — napom i nała m atka— do czego to podobne. A Słodowski zawołał: — Nie mówiłem: Z wam i — ja k z dzieckiem! P rzez dwa tygodnie p r a wie nic nie braliście w usta. Zkądże m ają być siły. T rzeba się najpierw odreparować! A rosołku me łaska? Poczem w ym ieniw szy spojrzenie z panią Olszyńską, zażartow ał. — Zgaduje, gdzie to tak panu J a nowi pilno! Do Brzostowa!.. Id ąc do państw a spotkałem w łaśnie konnego ztam tąd... 3 Biblioteka Cyfrowa UJK 34 http://dlibra.ujk.edu.pl — Mamy list od W andzi — w trąciła W ala.— Obiecali się dzisiaj... — Poczciwi! codziennie praw ie ktoś nas odw iedza—dopow iedziała sta ru sz ka, badawczo śledząc w rażenie m alu jące się na tw arzy syna. Temu, na w zm iankę o B rzostow ie blada tw arz zaczęła dygotać, lekki r u mieniec siadł na policzkach, pierś sil niejszy poruszył oddech. Na rzęsach zaśw ieciła łza. — I nic mi o tern nie mówicie — przem ów ił z wym ówką. Zaraz też zaczął na sobie popraw iać ubranie, jakby w izyta natychm iast nastąpić m iała. Słodowski stropił się wielce, oba w iając się, aby w zruszająca radość nie zaszkodziła Olszyńskiemu. Locz obaw a okazała się płonną. Jan po niepokojącym , bezwiednym o d ru chu, ow ładnąw szy w zruszeniem , pod nosząc rękę m atki do rozpalonych w arg, odezw ał się słodko i prosząco: — T rzeba mi się przebrać. Będę gości oczekiw ał w salonie... Zobaczy mama, źe spiszę się dzielnie. Ale t e raz m uszę wypocząć... Zmęczyłem się trochę. Biblioteka Cyfrowa UJK 35 http://dlibra.ujk.edu.pl I zw racając się do W ali i Słodow skiego, dodał: — Pomóżcie mi, z łaski swojej, d o stać się do łóżka. Poprow adzono go, pod ram iona ująw szy. S taruszka co prędzej popra wiła poduszki. Siadł na kraw ędzi łóżka, odpoczywając chwilę. Jak aś myśl błoga zaśw itała w chorej gło wie. P opatrzył uw ażnie na stojących obok W alę i Słodowskiego, zam yślił się. P ani Olszyńska w ysunęła s:ę z pokoju w celu przyniesienia limonady, k tó rą chory gasił pragnienie. W ala chciała uczynić toż samo, s ą dząc, iż dłuższa je j obecność krępuje brata. Ale Jan zatrzym ał j ą gestem . — Daj mi rękę, W alu — powiedział ujm ująco. Poczem ująw szy drobną dłoń sio stry zaczął delikatnie ściskać różowe paluszki, baw iąc się niby dzieciak, szukający „gdzie sroczka kaszkę w a rz y ła“. W reszcie nagłym ruchem dot knął ram ienia Słodowskiego i rzekł nieśm iało: — Tak mi tu dobrze z wami, że chcia* łem o coś zapytać!., pomówić z tobą kolego i z tobą, W alu... Cieszyłbym się bardzo!.. O! bardzo! Ale... Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl Urwał, w ażąc m yśl dalszą. — Ale to może kiedy indziej... p óź niej w am pow iem —dokończył cichną cym głosem. I opadł na poduszki P anna Olszyńska w ybiegła szybko z pokoju, pożegnaw szy chem ika n ie mym ukłonem . Tem u w piersiach zakołatało silnie, zimny dreszcz przebiegł po w szystkich członkach. Olszyński usnął, nie rzekłszy je d n e go słow a więcej. W parę minut potem szedł Słodowski do sw ego m ieszkania, z głow ą opuszczoną, p ow tarzając smutnie: — Kiedyindziej... później. Chwała Bogu że... kiedyindziej... W zdychał ciężko, IV. — Co panu je s t—spytał H orst Kurzbach Słodowskiego, kiedy się przed w ieczorem spotkali przed m ieszkaniem Olszyńskich. - Nic. Tylko chciałbym , aby Ol szyński jak najprędzej w yjechał — od rzekł tenże po niejakiem w ahaniu. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl — Możesz pan być spokojnym —z a pewnił K urzbach. — W ym owa panny Bruzdowicz poskutkuje. Z resztą p rze konamy się niebawem . — Za dni parę mógłby ju ż poje chać. Zdrowszy je s t znacznie — n a pom knął chemik. — Przypuszczam , że zastaniem y p a na Jan a usposobionym bardzo dobrze dorzucił K urzbach w stępując na g a nek. , Słodowski nie przeczył. W eszli. W m lieszkaniu Olszyńskich było gw arno, praw ie wesoło. Goście brzostowscy: pan Bruzdowicz, W anda i ciocia Eufem ia baw ili ju ż od godziny. Jan oczekiwał ich p rzy b y cia w salonie. Usadowiony w ygodnie na kanapie, liczył niecierpliw ie wolno płynące chwile. Był bardzo w zruszo ny, ale tw arz m iał pogodną, uśm iech niętą. W ytężał ucho. n asłuchując tu r kotu, bo pani Olszyńska, obaw iając się, aby go nie raził jask raw y , odbrzask zachodzącego słońca, zapuściła firanki. P ogniew ał się n aw et za tę zbyteczną, jego zdaniein, ostrożność, lecz ostatecznie m usiał ustąpić s ta nowczemu życzeniu matki, która prócz Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 38 tego salonow ą lam pkę przysłoniła zie loną um brelką. Nie pozwoliła również na zdjęcie opaski z chorego oka. N areszcie upragnieni goście p rzy byli. Pow itanie było w zruszające. Stary szlachcic praw ie pędem pod biegł do usiłującego pow stać Jan a i sadzając go z pow rotem na k a n a pie, zgięty wpół, długo w objęciach zatrzym ał. Mówić nie m ógł z ro zrze wnienia, tylko bełkotał, m uskając su m iastym w ąsem pulsującą skroń cho rego. Temu zaś, z ściśniętych natłokiem uczuć ust płynęły bezładnie radosne dźwięki: dobrzyl zacni! kochani państwo! przeplatane szybkim gorączkowym od dechem. Z kolei zbliżyła się pani Eufem ia, a za nią W anda z tw arzą bladą, z s ia t ką błękitnych żyłek pod oczyma, któ re patrzyły tkliwie, lecz sm utnie. P ierw sze w rażenie było dla niej n ader bolesne. W idziała Olszyńskie go po wypadku kilka razy, ale nigdy nie w ydaw ał je j się tak zmienionym, jak obecnie. W ynędzniała, zmizerow ana postać, ośw ietlona zielonawym blaskiem lam py, zdaw ała się być nie z tego św iata. Zarost, którego p rzed Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 39 tem nie nosił, zapadłe policzki, czarna jedw abna opaska na czole, uczyniły Olszyńskiego praw ie niepodobnym do tego, jakim był przedtem . P ierś W andy zafalow ała bólem. Z trudnością stłum iła łzy w ezbrane pod powieką... Rozchyliła drżące w a r gi, ale nim słowo zbiegło, ręk a jej znalazła się przy ustach Jana. Nie całow ał, tylko wpił się łakom ie w tę błyskaw icznie pochwyconą dtoń, niby dręczony pragnieniem w ędrow iec w owoc soczysty, i trzym ał tak s e kund kilka bez przerw y, kładąc w ten słodki dotyk duszę całą, Z jej źrenic polały się długo po w strzym yw ane łzy, co ujrzaw szy Bruzdowicz, który podtrzym ując Jan a, rów nież mokro m iał w oczach, zaw o łał. \ — P atrzcie państwo! ona beczy... — A b ra t niby nie! — odcięła w te p ęd y pani Eufem ia, odciągając obez w ładnioną w zruszeniem W andę. SłoWa te, wypowiedziane w eselszym tonem, zrobiły wyłom w dotychczasowem usposobieniu. P a n Bruzdowicz odstrzelił „ciotce“ żartem , ta nie pozostała dłużną, pani Olszyńska dopow iedziała coś od s ie Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 40 bie, W ala uśm iechnęła się ukradkiem i rozm ow a potoczyła się swobodniej. Zajęto m iejsca wiankiem w pobliżu kanapy, posypały się urywkowe p y ta nia i wykrzykniki, po w iększej części skierow ane do Jana, na które ten, tłum iąc goszczące w piersiach w zru szenie, sta ra ł się odpowiadać sp o kojnie. Po chwili, stary szlachcic, zam ie niwszy znaczące w ejrzenie z panią O lszyńską i córką, przystąpił prosto z m ostu do głów nego celu dzisiejszej wizyty. — Szlachetny to był czyn, kochany panie Janie!— zaczął—ale nierozw ażny. Można było życiem taki eksperym ent przypłacić! Bóg łaskaw y zachow ał cię n a pociechę m atce i ku wielkiej r a dości nas w szystkich. W szystkich — pow tórzył z naciskiem —bo przyznać trzeba, że prócz nas—popraw ił—o s e r cu których chyba nie w ątpiłeś nigdy, wszyscy... wszyscy co do jednego... P raw da?—zwrócił się do córki. W anda skinęła głową. — W szyscy—szepnęła. — Uradziliśm y p rzeto —mówił dalej nie kończąc przerw anego zdania—że musimy cię coprędzej postaw ić na n o Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 41 gi. Co było m ożna zrobić w domu, to się zrobiło; ale tu, ja k sam wiesz, o specyalistów trudno, więc trzeb a na dokończenie kuracyi w yjechać za granicę. Musisz być na nówo takim Jasiem , ja k byłeś przedtem — dokoń czył wesoło, biorąc Olszyńskiego za rękę. P anna Bruzdowiczówna dorzuciła, w pomoc ojcu: — W szakże życie i zdrowie nie zawsze tylko do nas sam ych n a leży. Olszyński w estchnął, z dziękczynie niem spojrzaw szy na mówiącą. Rów nocześnie spotkał się z błagalnem w ejrzeniem m atki. S taruszka sądząc, że zechce się opierać, zasyłała niem ą prośbę. Na chwilę zapanow ało milczenie, podczas którego Jan zdaw ał się zbie rać rozpierzchłe myśli. W reszcie rzekł, przechylając głowę w stronę W andy; — Dobrze... Zrobię wszystko, co państw o zechcecie. Rozkazujcie. — Victoria! — w ykrzyknął Bruzdowicz i kując żelazo na gorąco, ją ł cały projekt w yłuszczać drobiazgowo, pow ołując się niekiedy na p an ią Ol szyńską, która uradow ana pow olnością i ' Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 42 syna, potakiw ała za każdym razem gorąco. Pani Eufem ia, ze swej stro ny, w trą c a ła aprobujące wykrzykniki! — A to się wie! m a się rozumieć: Koniecznie trzeba!.. Panny milcząco poruszyły główkami, chory zaś m iał n a wszystko "jedną od powiedź: — Dobrze... d o b rz e .. ja k zechcecie. Potem sam zaczął pytać, kiedy w y jazd nastąpić może, utrzym ując, że czuje się tak silnym, że choćby ju tro mógłby jechać. D otąd wszystkQ ukła dało się dobrze. Olszyński w ydaw ał się zupełnie zadowolonym, ro zru szał się, na pożółkłej tw arzy zakw itł ru mieniec, a zdrow e oko błysnęło oży wieniem. K orzystając z tego, Bruzdowicz do dał: — Myśmy tu w szystko za ciebie, bratku, obmyślili. Za parę dni sk rz e pisz się jeszcze lepiej i sakum pak w drogę. Nie trzeb a odwlekać. Raz— zniżył głos — że m atczysko poczciwe uspokoi się, odetchnie, p o w tó re .. że z oczami nie m a żartów... Olszyński, pobladłszy, dotknął ręk ą opaski. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 4.3 Bruzdowicz, zaniepokojony tym g e stem , pospieszył: — Niebezpieczeństw a żadnego n ie ma. Ale zawsze... organ delikatny... Specyalisty potrzeba! specyalisty... to grunt! I nie dając Janow i przerw ać, koń czył, uśm iechając się pobłażliw ie: — Mamy w praw dzie m edykam ent pod ręką... Ciotka z W andzią p osta rały się o wodę z Lourdes... Żebyś wiedział, m iałem codzień k o n su ltację w domu... — T atk u —ję ła się bronić zapłoniona W anda, — Ale to sw oją drogą, a okulista sw oją. W szystko przygotow ane... nic nie brakuje... fundusze mamy... Na w zm iankę o funduszach, Olszyń ski, który w łaśnie uśmiechem dzięko w ał za wodę z Lourdes, podniósł głowę i z widocznem zakłopotaniem w patrzył się w mówiącego. — To będzie dużo kosztowało — przem ów ił p rzeryw ając. — Co duźol — oburzył się stary szlachcic. — Cóż to, fabryki nie stać, czy co! A to dobre! Masz kogo ż a łować. T y ś im tysiące u rato w ał i zdrow iem przypłacił! Byłoby dzieciń Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 44 stw em , dalibóg, mieć jakiekolw iek skropuły, mój Jasiu!—ją ł przekonywać, trzym ając dłoń Ja n a w sw ych rękach. Dzieciństwo, dalibóg! Niechże pani d o brodziejka powie!— zw rócił się do p a ni Olszyńskiej. — Sami się zaofiarowali z pomocą— odezw ała się sta ru sz k a —a ja... przy jęłam ... — Nie m a przeto o czem mówić. Trudno się było przecież pytać cię o zdanie, gdyś w alczył między życiem a śm iercią. A tyś się kogo pytał! hml Skoczyłeś w ogień na ra tu n e k i basta! — Za to się nie płaci—odezwał się zwolna, ale z naciskiem Olszyński. — A któż mówi o zapłacie?! Speł niłeś ty swój obowiązek — ba! obo wiązek, bohaterskie w aryactw o, panie, — pozwól i innym wypełnić, co do nich należy—naciskał Bruzdowicz. — Z resz tą, to nie ja k a ś łaskaw a filantropia. Przytem mylisz się grubo, je śli są dzisz, że tu oddziałał jakiś przym us moralny... Słowo honoru! Nie adoruję ja ich, ale... co spraw iedliw ie, to sp ra wiedliwie!.. — Pan ad m inistrator osobiście skła dał nam dowody wielkiej życzliwości Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 45 podczas tw ej choroby, Jasiu!—w trąciła teraz matka. — P a n H orst codziennie byw ał — dorzuciła W ala. A panna W anda dodała łagodnie: — Nie trzeb a ludzi sądzić zbyt s u rowo. Olszyński spojrzał na nią z ro zrzew nieniem. Pow iódł rę k ą po czole, ode tch n ął z głębi piersi. — Chorem u w iele w ybaczyć p o trz e b a —przem ów ił z odeieniem żalu. Potem nachyloną nad nim m atkę przyciągnął blizko u st swoich i rzekł z przym ileniem : — Czy im m ateczka podziękow ali za mnie? Do salonu wchodził H o rst z Kurzbachem i Słodowskim. — O wilku mowa! — wesoło pow itał w chodzących pan Bruzdowicz. K urzbach rzucił badawczo okiem po otoczeniu, skłonił się paniom i co prędzej podszedł do Olszyńskiego. — N areszcie—zaczął, ujm ując rękę Jana, k tórą ten do uścisku w yciągnął— wolno mi je s t pana zobaczyć i po dziękować... Nie moja wina, że się spóźniłem... ale m am a—tu w skazał na panią Olszyńską— tak broniła dostępu, Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 4G że do tej pory zaw sze odpraw iano m nie z k w itk iem .. Tak... tak... W y bacz pan przeto, źe teraz tak obcesowo i może nie w takiej, jakbym chciał, for mie, załatw iam się z długiem w dzięcz ności i przyjm .. P o trząsn ął trzym aną dłonią kordyalnie. Głos K urzbacha brzm iał dono śnie, pewnie, z w ydatnym odcieniem serdeczności. W ygłoszone zdania pły nęły z pośpiechem , znam ionującym szczery poryw lub uprzednie przygo towanie. Olszyński, zakłopotany, próbow ał, przerw ać kilkakrotnie, lecz nadarem nie. W reszcie, odpłacając za uścisk u ści skiem, rzekł poważnie: — Jeżeli o osobisty między nam i rachunek idzie, to ja w łaściw ie jestem pańskim dłużnikiem. Głos mu drżał, na tw arzy rozsiadło się w zruszenie. H orst w ym aw iał się od w szelkiej podzięki gestem , zaś pan Bruzdowicz, na którego czułe sceny oddziaływ ały niezm iernie, siląc się na żartobliw ość, przem ów ił do stojącego na uboczu Słodowskiego: — Chemiku! chodźże i pan do tró j ki. Popłaczecie się razem . J a tym Biblioteka Cyfrowa UJK 47 http://dlibra.ujk.edu.pl czasem poproszę szanow ną gosposię o herbatkę. — Waiuniu! — przypom niała pani Olszyńska. Poczem obydwie zakrzątnęły się przy stole, zapraszając. Niebawem całe tow arzystw o, z w y jątkiem Jana, zasiadło do h erbaty. Jan posiedział jeszcze chw ilkę n a k a napie, ale czując się osłabionym doznanem i w rażeniam i, pożegnał to w arzystw o i przeprow adzony przez Słodowskiego, u deł się do swego po koju' na spoczynek. — Zatem interes ubity—odezw ał się teraz wesoło do siedzącego obok K urzbacha, Bruzdow icz.— Byle pogoda do pisała, za dni p arę w ypraw im y n asze go pacyenta w św iat. — Serdecznie się cieszę — odrzekł na to Horst. A pani Eufem ia zauważyła: — Powinien jed n ak ktoś chorem u w drodze tow arzyszyć. — Gdyby nie zajęcie... ja sam... — przem ów ił K urzbach. — Możeby pan Słodowski — n a p o m knęła doradczo W anda, oglądając się za chemikiem, który jeszcze nie powrócił. Biblioteka Cyfrowa UJK 48 http://dlibra.ujk.edu.pl — P an Stanisław! Jasiow i byłoby bardzo przyjem nie— potaknęła m ilczą ca dotychczas W ala. W źrenicach H orsta zaśw iecił odbłysk chytrej radości. P rojekt W ali był mu bardzo na rękę. Lekcew ażył sobie w duchu takiego jak Słodowski ryw ala, ale chociaż obecność chem ika była mu konieczną w w ielu razach, rzekł, rzuciw szy okiem na W alę. — Ze swej strony zgadzam się chę tnie na projekt pani, kilka dni m oże my się w cukrowni obejść bez pana Słodowskiego. N ajchętniej go w yrę czę. Lecz pan Bruzdowicz przeciął kwestyę, ofiarując się tow arzyszyć Janowi. — Miałem w yjechać później. W szyst ko jedno, przyspieszę w yjazd. Chy ba, że mnie moje panie nie puszczą. Na te słowa, W anda pow staw szy szybko, podbiegła do ojca i łasząc się ja k kotka, obsypyw ała siw ą jeg o gło wę pocałunkam i. On, bronił się niby uśm iechem , pow tarzając: — Tylko żadnych spraw unków . W y m aw iam sobie! Jadę w charakterze siostry m iłosierdzia, nie komisyonera... Ż adnych spraw unków ... W idzę już z miny ciotki, że o sążnistej konotatce Biblioteka Cyfrowa UJK 49 http://dlibra.ujk.edu.pl m yśli—zażartow ał w końcu z pani Eumefii. T a żachnęła się z udanym gniewem , ale na sprzeczkę nie było czasu, bo w łaśnie pani Olszyńska w ystąpiła z dziękczynieniem , a rów nocześnie uka zał się we drzw iach w racający do to w arzystw a Słodowski, który usłysza wszy, o co idzie, rzekł z prostaczą otw artością: — Jabym Janow i dodał jeszcze in nego Anioła Stróża. P anna Bruzdowiczówna spiekła raka. H orst uśm iechnął się irocznie, spo glądając w stronę panny O lszyńskiej. T a bez zastanow ienia przycięła: — W łaśnie przed chw ilą mówiliśmy o... Aniele Stróżu. — Którym m iał być p an —dokończył K urzbach przygryzając wargi. Słodowski, pom iarkow aw szy się, po ta rł czuprynę. W ala w ybuchnęła śmiechem. — Oj dziecko! dziecko!—skarciła s ta ruszka, robiąc Słodowskiemu miejsce przy stole. Rozm owa potoczyła się teraz w e se lej- Żartow ano z siebie naw zajem . N ajczęściej dostaw ało się chemikowi, którego panny stale „Aniołem Stró4 Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 50 żem “ sekowały. P rzy łączał się do nich niekiedy K nrzbach, rzucając dowcipne półsłówka, o ile nie um iał dotrzym y wać placu Bruzdowiczowi, który go na polityczną dysputę w yciągał. Horst słuchał z roztargnieniem wy wodów Bruzdowicza, potakując bez m yślnie we wszystkiem , czem bez wiednie skaptow ał sobie serce starego szlachcica do tego stopnia, że kiedy R urzbach pożegnawszy tow arzystw o wyszedł, zaczął go wychwalać. — Szczególniejsza rzecz, ja k się zu pełnie odrodził od ojca. Niemca ani śladu... Złote serce, a głow a otw arta. Jak dłużej między nami pobędzie... Pani Eufem ia przerw ała: — Gldyby się tak jeszcze w okolicy ożenił. — Bardzo dobra p a rty a —zauw ażyła pani Olszyńska z przekonaniem. W ala w ypiła pół szklanki herbaty duszkiem. V. P an dobre wnili, racya, Bruzdowicz przywiózł bardzo wieści. W iedeńscy lekarze u pe że operacya udać się musi, a kuchociaż potrw a dość długo, po Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 51 m yślnym stanowczo uwieńczona będzie skutkiem. Jakoż w parę dni potem , jeden z uproszonych o to lekarzy nadesłał telegraficzne zawiadom ienie o szczę śliwym przebiegu operacyi, a następnie listowny opis szczegółów, z doniesie niem o wybornym stanie pacyenta. Około Bożego N arodzenia odebrała pani Olszyńska pierw szy list, pisany ręk ą syna. Radość była wielka. Jan potw ierdził w ysyłane poprze dnio wiadomości, czuł się dobrze, m a r twiło go jedynie, że z porady lekarzy nie może opuszczać m ieszkania przed zupełnem wygojeniem nerw u ocznego, co w najlepszym razie p otrw a jeszcze kilka tygodni. O dtąd co tydzień nadchodziły po dobne listy. Ja n pisał do matki, do Brzostowa, do Słodowskiego, dopytu ją c s:ę o w szystkich i wszystko, pro sząc o częste i obszerne odpowiedzi. I szły zapisane szczelnie ćw iartki codziennie praw ie do kliniki w iedeń skiej. Pani Olszyńska, pomimo tęsknoty za ukochanym synem, w każdym liście, pełnym m acierzyńskich przestróg, p ro Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 52 siła, aby nie przyspieszał przedv\cześnie przyjazdu, radząc przeczekać do cieplejszej pory, do wiosny. „Mój J a s i u — kończyła zwykle uspakajająco — nie troszcz się o ranie, o W alę Zo staw iłeś nas pod dobrą opieką. Zacny pan Bruzdowicz, W anda, pan S tani sław, pan Horst, otaczają nas tak ą opieką, źe niczego nam nie brakuje, chyba ciebie, mój drogi! Ale, mój Jasieczku, ja wolę czekać, czekać... by leś nam zupełnie zdrów powrócił. G niew ałabym się bardzo, gdybyś in a czej postąpił. Ja chcę tego... ja pro szę o to, mój drogi...“ Nieraz jednak przy pisaniu słów ta kich łza szczera padała na papier i tłum ione w estchnienie wydobywało się z piersi staruszki. Nieraz, po w y praw ieniu listu na pocztę, padała Ol szyńska na kolana, m odląc się gorąco, aby jej Najwyższy prędko a szczęśli wie syna pod dach powrócił. P rag n ęła tego, nie tyle dla siebie s a mej, ile dla W ali, zauważywszy z p rz e strachem , źe w trzpiotow atem , nazbyt nieraz w esołem dziewczęciu zaszła j a kaś nie d ająca się niczem wytłóm aczyć zmiana. Biblioteka Cyfrowa UJK 53 http://dlibra.ujk.edu.pl Zdarzyło się nieraz pani Olszyńskiej spotkać córkę siedzącą w kąciku ze sm utną zadum ą na tw arzy, z obliczem bezm yślnie utkw ionem w punkt jeden. Na widok m atki zryw ała się nerwowo, b rała porzuconą robotę do ręki, lub zakręciwszy się po pokoju, wybiegała, nie mówiąc słowa. Czasem znów bu dziła się w niej nien atu raln a w esołość. Siadała do fortepianu, w ygryw ała n aj skoczniejsze polki lub walce, albo też, przypadłszy do rąk staruszki, obsypy w ała je gorącem i pocałunkam i, szep cząc zadyszanym głosem: — Moja ty m ateczko złota! serdecz na, jedyna! Czy ty bardzo kochasz sw oją Walę! — Zkądże to pytanie! moje dziecko? kocham... k o c h a m — u spakajała w tedy staruszka, przytulając złotą główkę W ali do u st drżących z obawą. Przytrafiało się to parę razy. Po czątkowo sądziła pani O lszyńska, źe niepokój o Ja n a tak ujem nie oddzia ływ a na w rażliw ą n atu rę Wali, po niejakim jed n ak czasie przyszła do przekonania, że po za tro sk ą o b rata tkw ić musi inna jeszcze ja k a ś przy czyna. Biblioteka Cyfrowa UJK 54 http://dlibra.ujk.edu.pl Zw ierzyła się z tom przed panią Eufemią, opowiedziawszy szczegółowo swoje obawy. Ta, w ysłuchaw szy, po krótkim n a myśle zauw ażyła tonem pocieszania: — Moja pani! W wieku Wali... cóż dziwnego... my przechodziłyśm y toż samo... Może się kim zajęła? Olszyńskiej podobne przypuszczenie nie przyszło nigdy do głowy. Zanie pokojona, w yrzekła z powątpiewaniem : — Ale w kim? Nikt u nas praw ie nie bywa... — A pan Stanisław! pan... Słodowski—napom knęła pani Eufemia. Z piersi Olszyńskiej w yrw ało się westchnienie. Domysł był praw dopo dobnym Słodowski byw ał codziennie, często rozm aw iał z W alą na osobności, a dla całego domu okazyw ał tyle szczerej przyjaźni, i e m ożna go było rzeczyw iście o „zam iary“ posądzić. I w gruncie rzeczy niktby nie miał nic przeciw tem u, a najm niej sam a Olszyńska, która Słodowskiego za j e go przyjaźń dla Jana* pokochała, jak drugiego syna. Nie próbow ała też przeczyć, lecz z całą otw artością w yznała, „że gdyby i Biblioteka Cyfrowa UJK 55 http://dlibra.ujk.edu.pl to było praw dą, byłaby bardzo szczę śliw ą...“ Poczem obiedwie panie, odbywszy na ten tem at w alną n arad ę, postano wiły, działając z całą ostrożnością, w najw iększej tajem nicy, w ysondować praw dę. Odtąd staru szk a zaczęła daw ać pil niejsze baczenie na w zajem ny sto su nek W ali i Słodowskiego, który zawsze jednako serdeczny, w ylany, każdego w ieczora podawnemu zachodził w od wiedziny. Często tow arzyszył mu H orst Kurzbach i wówczas bywało najw eselej. W ali w racał figlarny hum or, ożyw iała się, dowcipkowała, pcdźartow ującz che mika, patrzącego w je j oczy ja k w obra zek święty. W staruszce serce rosło. Była p ra wie pew ną, że dom ysł pani Eufemii m iał zupełnie słu szn ą podstaw ę. Pew ność ta w zrastała z dniem k aż dym. Tym czasem w cukrowni szło pozor nie wszystko zwykłym trybem . K am pania była na ukończeniu. P la n ta to rzy zaczęli odnawiać kontrakty. Zboże po Nowym Roku spadło je szcze w cenie, ten i ów potrzebow ał Biblioteka Cyfrowa UJK 56 http://dlibra.ujk.edu.pl pieniędzy, każdy przeto spieszył do cukrowni po zaliczkę. A zaliczki w y dawano teraz, stosow nie do ro zp o rzą dzenia adm inistratora, w zwiększonej normie. To niejednego zachęciło. Przytem Bruzdowicz zaniechał na razie opozycyi. Polubiwszy napraw dę mło dego dyrektora, nie chciał mu z s a mego początku staw iać trudności, nad to straty, jakie fabryka poniosła w sku tek wybuchu, skłoniły go po części do zmiany wymagań. Nie zobowiązując się przeto do ni czego na przyszłość, podpisał umowę na daw nych w arunkach, zastrzeg ając jednak stanow czo w rozmowie z H o r stem , „że na przyszły rok, da Bóg do czekać, nieodw ołalnie zażąda podwyż ki.“ Młody K urzbach zobowiązał się ze swej strony dołożyć w szelkich starań, aby w niedalekiej przyszłości módz pla n tatorom korzystniejsze ofiarować w aru n ki. Na początek już zwiększył procent wydawanych wytłoków i m elasy, w y dzielanych poprzednio ba*rdzo skąpo. U stępstw o to, na korzyść plan tato rów uczynione, jako też pow iększenie zaliczki na m órg zakontraktow anych buraków, usposobiło ogół interesantów Biblioteka Cyfrowa UJK 57 http://dlibra.ujk.edu.pl dla nowego dyrektora bardzo dobrze. W rozmowach, toczonych na ten te m at po okolicznych dw orach, w yrósł H orst K urzbach na człow ieka dobrej woli, który odmiennym niż ojciec po stępow ać zam ierza torem . Uznanie, jakiem go darzył Bruzdowicz, z czem się stary szlachcic nie taił, szlache tny postępek z Olszyńskim, układność w obejściu, zjednały mu w końcu naj oporniejszy ch. W iedziano przytem , że i w sam ej fabryce inaczej się teraz dzieje. — W ziął podobno niemców w k a r by—pow tarzano sobie z zadowoleniem przy sposobności, co rów nież nie m o g ło się nie mogło się niepodobać, a po c eę ści było praw dą. W sam ej rzeczy, H o rst K urzbach mniej przestaw ał ze w spółrodakam i a w stosunkach służbowych traktow ał ich chłodno i wyniośle. Zdarzyło się, że parę razy n a rz u cającem u się ze swojem zdaniem b u chalterow i przyciął głośno ostrym tonem: — Nie m ieszaj się pan w niesw oje rzeczy. Nie potrzebuję doradców. Coś podobnego spotkało rów nież maszynm ajstra K notza i k asyera, ogół Biblioteka Cyfrowa UJK 58 http://dlibra.ujk.edu.pl zaś dozorców karcił surowo za n a j m niejsze przew inienie. Był to naw et w pojęciu Gźyckiego, który niemniej m iał obecnie utrudnio ny przystęp do osoby dyrektora, kurs nowy, a zupełnie niepożądany. W spółplem ieńcy sarkali głośno, a że wszystko musi mieć swoją, przyczynę, zaczęto śledzić d y rektora i o statecz nie odnaleziono zrozum iały dla w szyst kich powód takiej raptow nej zm iany postępow ania. In try g a polska nie daw ała rodakom Bism arka spokoju n aw et w dziedzinie przem ysłu. W rzeszy obrażonych zaczęły teraz krążyć najprzeróżniejsze wieści o s to sunkach młodego K urzbacha z O lszyń skimi. W kółku domowem rozpraw ia no otw arcie, że dyrektor kocha się w W ali. Matki i córki były oburzone, zw łaszcza K notzow a, która od czasu balu jubileuszow ego niechętnym już na Olszyńskich spoglądała okiem. Do szło do tego, że przy spotkaniu zacze piano Słodowskiego dwuznacznem py taniem o „zdrowie panny O lszyńskiej.“ Chemik, nie podejrzew ając złośliwo ści, odpowiadał dobrodusznie, tłóm acząc sobie tę niebyw ałą dotąd u p rz e j Biblioteka Cyfrowa UJK 59 http://dlibra.ujk.edu.pl mość „niem iaszków “ chęcią przypodo bania się Olszyńskim, z którym i teraz dyrektor tak dobrze żyje. I nie raziło go to bynajm niej. Do dworku Olszyńskich, na szczę ście, nie dochodziły długo te uw ła czające wieści. Olszyńskie, po wyjeżdzie Jan a, ż y ły w w iększem jeszcze niż poprzednio odosobnieniu, nie byw ając po za ko ściołem i Brzostow em nigdzie; prócz Bruzdowiczó w, Słodowskiego i H orsta nie przyjm ując u siebie nikogo. N aw et z Gżyckim, który dawnem i czasy zachodził niekiedy, widywały się rzadko. Ten zresztą nie poważyłby się na żadną aluzyę. W ielkie też było zdziwienie sta ru sz ki, gdy pew nego dnia z sam ego rana, zaszła do niej z w izytą żona Maszynm ajstra, pani Knotzowa. W ali natenczas nie było, gdyż W an da, będąc poprzedniego dnia, zab rała ją do Brzostow a. Osam otniona s ta ruszka przyjęła niespodzianego gościa, rad a w duchu, źe będzie m ogła z kim p arę słów wymienić. Knotzowa, w ygłosiw szy n a w stępie kilka zdawkowych komplimentów, po* Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 60 częła się w ypytyw ać o W alę, ubole w ając łam aną polszczyzną, źe „kocha nej, drogiej, m ilutkiej panny O lszyń skiej“ nie zastała. — Bo, mam naw et m aleńki interesik—mówiła, p rzerzucając kartki alb u mu, w którem znajdow ała się duża ga binetow a fotografia młodego Kurzbacha z podpisem „przyjaciel“ — prośbę do córeczki szanownej pani. — Jakąż? — sp y tała staruszka, nie tając zadziwienia. K notzow a zakręciła się na kanapie, zm rużyła św idrujące oczy, przystroiła tw arz w w yraz sztucznego zakłopo tania. Pani Olszyńska ponowiła pytanie: — Czemże możemy służyć? Do prawdy, nie domyślam s ;ę... — Ach, droga pani! — zaczęła teraz K notzow a z uśm iechem tajonej złośli wości. — Ach droga pani! Nie wiem, od czego zacząć, niechże się pani za m oją śm iałość nie pogniewa... ale isto tnie... bez poparcia szanownych pań... P rzerw ała znowu, badając, jak ie po czątek przem ów ienia w yw arł w raże nie. Olszyńska, nachylona cokolwiek, słuchała spokojnie, pogodnie, spoglą dając na mówiącą. Biblioteka Cyfrowa UJK 61 http://dlibra.ujk.edu.pl Po kilku głębokich w estchnieniach dokończyła: — Mąż mój, równie jak syn pani, zapadł na zdrowiu. Chciałabym, żeby na jaki m iesiąc w yjechał o d począć.. Inni przecie po parę miesięcy siedzą... Ale dyrektor ani słyszeć nie chce o urlopie... Rzeczywiście zajęcia je s t teraz przy m ontowaniu nowego kotła wiele... — Skoro Ja ś w róci—z chęcią męża pani z astąp i—w trąciła staruszka. — O droga pani! — w ym aw iała się Knotzowa — tego nie śm iałabym w y magać. Z resztą syn pani dobrodziej ki zapewne czas jak iś jeszcze zabaw i, a mój stary tak potrzebujel tak po trzebuje!.., — Możeby w takim razie pan Słod o w sk i..—napom knęła Olszyńska — O to już mniejsza... Roboty zaa wansowane. Gdyby tylko pan d y rek tor zechciał uwzględnić... W zięła Olszyńską za rękę. — Pani złota! pan K urzbach bywa u państw a codziennie. Prosiłabym o ży czliwe słówko... pani... panny Wali przedew szy stk iem .. Staruszka, chociaż nie dom yślała się się ukrytego znaczenia tej prośby, Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl G2 nie chciała przyrzekać, uw ażając, źe pośrednictw o w tym wypadku byłoby poniekąd nadużyciem względów życzli wego człowieka. Zaczęła tedy grzecznie tłóm aczyć, że w spraw ach fabrycznych rzadko rozm aw iają z K urzbachem , wątpi p rz e to, czy w tym razie w staw iennictw o odniosłoby pożądany skutek. — Pan K urzbach w ydaje mi się w tych spraw ach bardzo absolutnym — m ówiła tonem grzecznej wym ów ki — m ógłby się obrazić. Z drugiej strony jestem przekonaną, że gdy się go o co w prost poprosi, me zw ykł odm awiać. — Oi nie wszystkim! nie w szystkim — nacierała K notzow a.—D yrek to r u p rz e dza się do ludzi, a do mego m ę ża w łaśnie je s t uprzedzony — w tr ą ciła z żalem- — Inaczej nie pow a żyłabym się trudzić szanow nych pań... Ale wiem, czuję, że od tego wszystko zależy. Jestem pewna, pow tarzam , że jedno słowo drogiej panny Wali... Spojrzała znacząco i dokończyła: — Piękne oczy wiele mogą. Słowa te były naw et dla dobrodusz nego um ysłu Olszyńskiej zgrzytem , którego nie m ogła nie pojąć. Jakoż chm ura niesm aku i odczutej obrazy Biblioteka Cyfrowa UJK 63 http://dlibra.ujk.edu.pl powlokła spokojną dotychczas tw arz staruszki. Pow stała i rzekła zimno: — Mylnie panią o naszych sto su n kach z dyrektorem poinformowano. Ani ja, ani moja córka — dodała z n a ciskiem — nie umiemy w ten sposób skarbić sobie niczyich względów. — Ależ droga pani!—przerw ała Knotzowa, zrobiwszy przerażoną minę.— Jak dzieci kocham, nie m yślałam nic złego... któżby śm iał przypuszczać! tak mi się samo z u st wyrwało... O dro ga pani! W yrzuciła cały potok w ykrzykni ków. Ale staru szk a zimniej odparła: — Nie mówmy więcej o tem. I nie zw ażając na siedzącego upor czywie na kanapie gościa, zaczęła uprzątać-pokój, p rzestaw iając m achi nalnie różne graciki z komody na stół, ze stołu na komodę. W ysilała się na chłodny spokój, choć w sercu m iała gorycz i ból. K notzow a po chwilowem milczeniu ponowiła ekskuzę, poczem z całą uniżonością, pożegnaw szy ham ującą z tr u dem rozżalenie Olszyńską, wyszła. S trzał był celny. Biblioteka Cyfrowa UJK 64 http://dlibra.ujk.edu.pl Po odejściu Knotzowej padła O l szyńska na kanapę. Ból szarpiący w y pełnił pierś staruszki, nieuchw ytny przestrach zaw ładnął sercem . Usiło w ała skupić przesuw ające się błyska wicą złowrogie myśli. Zjadliw e słow a otw ierały przed nią całą otchłań gorz kich, w strząsających przypuszczeń... B roniła im się rozpaczliwie całą głębią m acierzyńskiej ufności, a je dnak w miarę, ja k sobie uprzytom nia ła każdą chwilę obecności młodego K urzbacha, nie m ogła oprzeć się bez w iednem u przygnębieniu. Było coś, czego dawniej nie dostrzegła, co w poczciwości swej inaczej tłóm aczyła, a ludzie inaczej pojęli. Nie w ątpiła, że to tylko pozory, że w gruncie rzeczy nic złego stać się nie mogło, lecz i te powierzchowne oznaki zatrw ożyły stro sk an ą m atkę niepom iernie. Długi czas p rzesiedziała w zam y śleniu, rosząc pom arszczoną tw arz łzami, w reszcie doznała niejakiej ulgi. Groźne widmo zakazanego owocu za częło stopniowo m aleć, podejrzenia słabnąć, a na ich m iejsce w ystępow ał tylko potężny żal do ludzi, co się na dobrą sław ę jej dziecka targ n ąć śmieli. Biblioteka Cyfrowa UJK 65 http://dlibra.ujk.edu.pl — D la złych wszystko złem — my ślała, przypom niawszy sobie, że pierw szy Słodowski, którego uczucia nie po zostaw iały żadnej wątpliwości, byłby to „coś“ zauw ażył — W ala trzpiot! to prawda... ale Stanisław .,, tacy p rze czuw ają zwykle... Nie! nie! to być nie może! Czego to ludzie nie w y m y ślą .. Uspokoiła się znacznie, mimo to j e dnak na dnie duszy pozostać m usiała jak aś gryząca w ątpliw ość, gdyż kiedy W ala, wróciwszy wieczorem z Brzostówa, zaczęła się w edług zwyczaju trzpiotać, staruszka napom niała z po wagą: — Moje dziecko! trzeb a więcej zw a żać na siebie. Mógłby ktoś za złe mieć zbytnią wesołość. Ludzie ludź mi! sądzą powierzchownie, nie p atrząc głębiej... * Twarz W ali w jednej chwili oblał rum ieniec. P rzysunęła się trw ożli wie do matki, śliczne oczy zam gliły się żalem . Staruszka pogładziła jej włosy, pow tarzając: — T rzeb a być uw ażniejszą. Bywa u nas pan Słodowski... człowiek cichy, zacny bardzo... bardzo... Mogłoby mu się to nie podobać... 5 - Biblioteka Cyfrowa UJK 66 http://dlibra.ujk.edu.pl W ala w ydęła w argi, spłoszony to nem przem ów ienia m atki figlarny uśmiech prześlizgnął się znów po za rum ienionej tw arzyczce. Malinowe u sta szepnęły: — P an Słodowski? A cóż panu Słodow skiem u do mnie... mateczko! S taruszka pogroziła żartobliw ie. — Alboż nie widzisz, dzieciaku, że on na seryo myśli... P ierś W ali zafalow ała silniej i p rzy śpieszonym oddechem w ybiegły słowa: — Niech sobie myśli! niech sobie myśli! 'P rzesunęła rę k ą po czole i pierz chła do drugiego pokoju. Teraz w przekonaniu pani O lszyń skiej nie ulegało najm niejszej w ątp li wości, że W ala zajęta Słodowskim. To w stydliw ie wyrzeczone: „niech sobie m yśli,“ ten rum ieniec i ucieczka na sam ą w zm iankę o chemiku, były dla staruszki jasn y m dowodem, że do m ysły pani Eufem ii i jej w łasne spo strzeżenia nie są dalekiem i prawdy. Z astanaw iając się, przypom niała so bie, że i ona niegdyś, kiedy niebosz czyk ojciec Jan a sta ra ł się o je j rękę, n a sam dźwięk drogiego im ienia p ierz chała onieśm ielona, kryjąc w zru szają Biblioteka Cyfrowa UJK 67 http://dlibra.ujk.edu.pl cą radość przed okiem najbliższych. A i to sobie przypom niała, że ta w ła śnie nieśm iałość była powodem, że ją posądzano o skłonność do innego mło dego człowieka, dla którego przecież nic, prócz życzliwej przyjaźni, nie miała. W łasne wspom nienia utuliły do re szty wszelki niepokój, wobec czego uw ażała za stosow ne zataić zupełnie przed córką bytność K notzow ej. Po co bez celu m artw ić biedne dziec ko złośliwą plotką? Udzielone o strze żenie wydało się staruszce na razie w ystarczającem . W przyszłości, dia zapobiegnięcia jakim kolw iek niew cze snym przypuszczeniom , p o stara się, aby podczas w izyt dyrektora nie zo staw iać W ali sam ej, a potem... potem... niechno tylko Jaś wróci, to się i w szyst ko skończy. Pow ie mu całą praw dę, Jaś w ybada Słodowskiego i... T ą m yślą żyła, a oswoiła się z nią do tego stopnia, iż czasem w ydaw ało się jej, że to w szystko już było, mi nęło, tylko ona z wielkiej radości za pom niała i po daw nem u oczekuje je sz cze. I tak upływ ał dzień za dniem. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl VI. W iosna w racała w cześniej niż zw y kle. Już na W ielkanoc zazieleniły się pęki w ierzbiny, w ystrzeliły po mie dzach kępki pierw iosnków i m acie rzanki, w ogródku Olszyńskich gałązki wisien okryły różowo-białe pęki, a r a zem z pow racającem ciepłem nadszedł list od Jan a, że najdalej za dw a tygo dnie pow ita ukochanych. Pani Olszyńska liczyła godziny, mi nuty praw ie, dzieląc się z każdym ra dosną wiadomością: — Już... już! W szyscy też oczekiwali tej chwili z niekłam anem pragnieniem . W ieczor ne pogaw ędki w dworku Olszyńskich dźwięczały toraz ustaw icznie: Jasiem , panem Janem , naszym kochanym pacyentem! Przygotow ano uroczyste przyjęcie. Słodowski m iał w yjechać na sp o tk a nie, a pan Bruzdowiez in gratiam po w rotu w ypraw iał przyjacielską fetę. — Co się odwlecze to nie uciecze— zapowiadał — mieliśmy się zabawić przed tym nieszczęśliw ym wypadkiem , pow etujem y sobie teraz. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl A pani Eufem ia, która m yśl w ysw a tania W ali za Słodowskiego wziąw szy do serca, przy każdej sposobności w y stępow ała z m atrym onialnym projek tem, parę razy szepnęła na ucho Ol szyńskiej: — Dobrzeby było, żeby się tak przed przyjazdem pana Ja n a oświadczył. By łaby" to praw dziw a niespodzianka, A nic ta k nie krzepi, ja k dobra w ia domość... — Moja pani!—odpow iadała sta ru szka, z pobożnem w estchnieniem wzno sząc oczy ku górze. — Moja pani! d a ł by Bóg, dałby Bóg! ale ja nie chcę żadnego nacisku wywierać... Niech się samo ułoży... Ale nie było w tern pow iedzeniu praw dy zupełnej. Gorąco pragnąc tego związku, pani Olszyńska sta ra ła się, ułatw iając zbli żenie, dopomagać, aby „się to jakoś i jaknajprędzej ułożyło.“ Coraz więcej dla Słodowskiego s e r deczna, trak to w ała go z w ylaną p o u fałością, nieomal ju ż jak członka ro dziny, dla którego nie m a się żadnych tajem nic. Naum yślnie też, ilekroć za chodził, zostaw iała go sam na sam z W alą, oddalając się pod jakim kol Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 7° wiek pretekstem z pokoju. W yszedł szy, z bijącem sercem oczekiwała, ryc.hło-li za nią wbiegnie zapłoniona W a la z okrzykiem: — Matuchno! ja k a ja szczęśliwa! już.., j u ż ... Ani na chwilę nie w ątpiła, że to kie dyś nastąpić musi. — W yraźnie m ają się ku sobie — rozm yślała nieraz. — Tylko obojgu na śm iałości zbywa. Czasami przy staw ała pod drzwiam i, podsłuchując. 0 czem też rozmawiają? P odglądała przez szpary, przez d ziu r kę od klucza. Ale za każdym razem spotykał s ta ruszkę zawód. Siadywali w pew nem oddaleniu od siebie. W ala m achinalnie liczyła „ocz k a “ szydełkow ej roboty, chemik, uśm ie chnięty słodko, prztykał w palce lub gładził jeżo w atą czuprynę, rzucając niekiedy półsłów ka, na które otrzym y w ał zwykle obojętną odpowiedź. Gniewało to staruszkę. — Siedzą, ja k trusie! Do czego to podobne! ^ I chrząknąw szy na ostrzeżenie w cho dziła niby z ciekaw ością pytając: Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 71 — O czemże to państw o tak zawzięcie rozprawiacie? Ale zaraz nie m ogąc się utrzym ać w przybranym ch arakterze, dodaw ała z napom nieniem: — M ogłabyś też, W alu, dać pokój robocie. P an Słodowski chyba nie cie kawy! Chemik, zaw sze pogodnie u śm iech nięty, odpow iadał bezm yślnie: — I owszem i owszem... I robił miejsce staruszce, któ ra przy siadłszy na chwilę, znów po niejakim czasie wychodziła, z pocieszającem przekonaniem : — Może teraz... Sceny takie pow tarzały się praw ie codziennie. Codziennie też odradzały się nadzieje, tak, źe w końcu p o jaw ie nie się chem ika było dla staru szk i zw iastunem pożądliwie w yczekiw anej chwili. — Już dziś, ju ż dziś, napew no—m y ślała, obrzucając badaw czem okiem nadchodzącego gościa. — Ma minę b ar dzo seryo... Ręce jej drżały przy powitaniu. . A i chemikowi przy pow itaniu serce nieraz zabiło młotem, Biblioteka Cyfrowa UJK 72 http://dlibra.ujk.edu.pl Nieraz, kiedy z synowskim szacun kiem przykładał u sta do w yciągniętych przyjaźnie rą k staruszki, kiedy uczuł w ejrzenie w patrzonych w siebie oczu poczciwych, tracił rów now agę, opusz czała go zwykła trzeźw ość, gorączko wy poryw w ypełniał pierś. I w tedy, tylko wybuchnąć! tylko do nóg się rz u cić! i prosić, i żebrać, i skam łać: — Matko! dajcie córkę... na zbaw ie nie duszy, dajcie! Nikt jej bardziej mocno nie ukocha, zacniej nie usza nuje, matko! P ies w ierniejszym nie będzie, gołąb serdeczniej nie utuli... Dajcie! bo dłużej serca nie wstrzym ać! Nie odtrącajcie! matko! Lecz zanim rozfalow ana m yśl zdo łała objąć zrodzoną w sercu prośbę, nim słowa ukuła, przejm ow ał go naw skroś lęk dziwny, tłum ił, odw racał na w spak rozbujało przed chw ilą chęci... Chemik zw ieszał głow ę i wchodził z uratow aną nadzieją, milczący, z do brodusznie uśm iechniętem obliczem, z duszą, w której teraz bojaźń przed wielkiem szczęściem huczała głuszącem wszystko: — Nie! nie! nie! Gwiazdki z nieba zachciało ci się chłopie! a zasię! Nie tykaj, b'o ci popatrzeć nie pozwolą! Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 73 Nie tykaj! Źrenice ci w ypatrzeć w ol no, ale więcej nic! nic! nic! Spłoszysz... zamigoce... zniknie. A tobie Pędzie ciemno, strasznie ciemno... Ciemniej niż teraz, gorzej niż teraz... straszniej... Ąle i taka rezygnacya rodziła się w umyśle Słodowskiego nie zawsze, jedynie w chwilach wielkiego n a p rę żenia. Potem m ijała i w tedy ogarniał go żal i ja k a ś niechęć do sam ego sie bie« — Głupcze jakiś koronny, Stachu! — rozm yślał po niewczasie, tłukąc dłonią po szerokiem czole. — Skończyłbyś raz i basta! Poprosisz — dadza... A nie! to... to... T ego, coby się potem stało, nie do pow iadał naw et w myśli, tylko krył tw arz w ręce i stygł. Mógł tak godzinami siedzieć bez myśli, bez czucia. Dopiero nadejście służącego budziło go z tej m artw oty. N astępow ała reakcya, skołatany o r ganizm szukał w ypoczynku w m arze niach lub pracy. Słodowski b ra ł c z a p kę i wychodził na przechadzkę lub do fabryki, gdzie ze zdwojoną energią pracow ał. Przynosiło mu to doraźną ulgę, przedew szystkiem staw ał się na- Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 74 pow rót sobą, m yślał na chłodno, p rz e traw iał odczute w rażenia i przycho dził do przekonania, że w całej tej spraw ie on jeden je s t winien. — Jużció—m yślał w tedy—nie umiem się brać do rzeczy. Korona mi z gło wy nie spadnie, bo je j nie mam. Zre sztą, po co m a koniecznie spadać? By łem się tylko w ygadać potrafił... W tern sęk... T ak mi coś gębę zamyka, że ani rusz! Z aniołem - bym prędzej umiał... Ale trzeba... trzeba... Choćby mnie naw et nie tak kochała, to co? Ja jej naw et o to nigdybym nie prosił... może z czasem... sama... Byłem się tylko m ógł wygadać, w ycisnąć to, cze go tu... pełno, że g arścią brać, n a ży cie starczy! I bił się w piersi tą garścią, która brać nie um iała, i z deterrainacyą ru szał znów do dw orku Olszyńskich, ucząc się po drodze słów takich: „co to... no! czyste złoto, krew serdeczna!“ Oczy mu świeciły, tw arz prom ienia ła. Umiał! Teraz na pewno powie. Co będzie, to będzie! T rzym ał się ostro do... progu. Na widok W ali nauka szła w las. Słodowski bąkał o pogo dzie, o burakach, o cukrze naw et. Ale Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 75 „czystego z ło ta “ nie m ógł wydobyć., może dlatego, że czyste. Pot rzęsisty spływ ał mu z czoła... nie m ógł. Gdzieś mu się słow a za podziały, dźwięki pieszczone uciekły, drżących w arg nie tknąw szy, choć je łowił dyszącym, przyśpieszonym odde chem. Skupiał ponlątane myśli, do prow adzał do poiządku, zdobyw ając się na heroiczną odwagę... już tylko zacząć... Gdyby nie kłębek różowej włóczki, który w łaśnie w ypadł z cudnych r ą czek W ali... kto wie? Musiał przecie kłębek podnieść. Na to tyle czasu potrzeba—zapom niał. N ie dobrze je s t schylać się, gdy kto g o rą co myśli. K rew zbiega z serca w s a me skronie i trochę duszno. Łatw o przytom ność stracić. A nim człowiek przyjdzie do siebie... To znów wejdzie ktoś, m atka... spoj rzy przenikliw ie, choć czule, zagada, zażartuje, aż się znów w szystkie szy ki pom ieszają. Z konieczności trzeba poczekać, upatrzyć sw obodną, zupełnie sw obodną chwilę. N aw et lepiej pocze kać, „ułoży się “ lepiej, pójdzie g ła dziej. Byle tylko kto nie przeszko dził. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 76 Czeka, istny m łyn m ając w głowie. Zam iast ż a ru —serce. W iruje, trze pod czaszką, aż w oczach łupie! Już... już! T ym czasem słychać czyjeś kroki!.. — Ż eby to!.. — k)ąć musi w duchu, tak mu nie idzie. Znów przepadło. Skrzypnęły drzwi. W chodzi H orst K urzbach. T eraz już na nic! Słodowskiemu przykro, bardzo p rzy kro. Ale nie może przecież tego p o wiedzieć. Godzina dziew iąta, p r z y szedł o szóstej: tyle czasu zm arnow ał. Nie przypuszczał, że już tak długo siedzi. Kiedyindziej się pospieszy, ale teraz trzeb a dać za w ygraną. Nie wypada naw et okazywać niezadow ole nia. Przykro może być tylko jem u... Sam zawinił, więc sam cierpi. W do datku W ala tak wesoła, uśm iechnięta, tak patrzy ja k o ś inaczej... Dziwna rzecz! Ile razy są w e dwoje tylko lub choćby z m atką, nigdy się tak nie śmieje... Chciałby, żeby się tak z nim jednym weseliła!.. Ale co tam! śmiech nie przychodzi na zawołanie. N aprzykład on sam te raz nie potrafiłby się napraw dę w e se lić, choć przecież m a tw arz uśm iech niętą. Czemu się dziwić?! Nie będzie się dziwił. Zresztą... Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 77 — To takie proste!— rozw aża. — Że bym tak um iał gadać na poczekaniu, ja k K urzbach, to co innego! Jem u łatw o, w salonach wychowany, a przytem... lekko... plecie trzy po trzy... A mnie... Tego, co jabym chciał po wiedzieć, toby i on w ykrztusić nie p o trafił—pociesza się. Ale mu jakoś z każdą chw ilą b a r dziej przykro. Nie wie dlaczego, lecz czuje, źe mu się dusza łzawi... Nie usiedzieć dłu żej. Żegna się, bierze kapelusz... Chcą go zatrzym ać. Pani Olszyńska zap ra sza, a H orst, śm iejąc się, pyta: — Gdzież to chemikowi tak pilno? Z ostałbyś pan lepiej, poszlibyśm y r a zem. Ale on zostać nie może. Nie. Gdy by tak jeszcze W ala przem ów iła choć słowo... Ale gdzietam! i ona jak aś, mimo wesołości, zaniepokojona. Spu szcza oczy, ręce je j d rżą.. Omal nie puściła trzym anej w ręku torebki... Słodowski wychodzi powolnym, nie zgrabnym krokiem. P rzy g arb ił się, głowę zwiesił. Coś go gniecie ku zie mi, przyciska. Lżej mu bywało, kiedy uczniem na w akacyach w kolonii ojca worki pszenicy do spichrza nosił. Biblioteka Cyfrowa UJK 78 http://dlibra.ujk.edu.pl Ciepły, w iosenny w ietrzyk niesie za nim echa prow adzonej w dw orku ro z mowy. Rozróżnia miękki barytonow y głos dyrektora, srebrne dźwięki W ali... P ani Olszyńska także coś mówi. Żal mu, że porzucił tow arzystw oRadby pow rócił .. W styd mu trochę. — Kiedy ja będę do ludzi podobny— m yśli.—To śm iechu, dopraw dy, w arte! W ysiedziałem się tyle czasu... drugi toby... panie! Przecież raz odważyć się trzeba... W ym kchuje rękam i z m ocnem p o stanow ieniem poprawy... jutro. Czasem, w sam otnych ścianach sw e go m ieszkania zdobyw a się na filozo ficzny spokój. — Sam nie dam sobie ra d y - rozw a ża w tedy—z kobietam i tracę jakoś gło wę. Ale niechno Ja n powróci... P o wiem mu otwarcie... T a k będzie n aj lepiej! Jan w ybada m atkę, W alę, a po tem pójdzie w szystko ja k po maśle... Oj! oj! Na sam ą myśl o tern Słodowski k u r czy tw arz, w ąsam i rusza, jak b y sm a kował. P atrzy różowo w przyszłość. N ie potrzebnie się tyle nagryzł, nafrasował. W szystko pójdzie ja k po maśle! Biblioteka Cyfrowa UJK 79 http://dlibra.ujk.edu.pl Bo dlaczegóżby iść nie miało? ' Ja n zna go dobrze, uwierzy... W p raw dzie szlachcic, ale nie taki z perg am i nu, tylko prawdziwy! Charakter! P e wnie powie pannie W andzie, to i ta dopomoże... Bardzo zacna je st, a W ali dobrze życzy... I pan Bruzdowicz ta k że... Oni wszyscy mu uwierzą... A W a la? W ala chyba m usi wiedzieć, że ją kocha, jak... jak... ja k to niebo nad głową, ja k tę ziemię, po której stąpa! Z chłopów pochodzi — to praw da, ale czy to chłop serca niema? Źle to mo że dla niego, ale dla niej w szystko jedno... Będzie kochał, będzie s łu ż y ł.. Zrobi j ą tak szczęśliw ą, że aż strach! Płyną* m u teraz przez rozpłom ienio ną głowę m arzenia św ietlane, niby blaski słoneczne po błękitach. — Niechno Jan powróci! — zaczyna m arzyć.—Zaraz wszystko skończyć się musi. Odbędą się zaręczyny... Ma już naw et pierścionek z brylancikiem ... A potem... potem... Słodowskiemu się w ydaje, że słyszy organy. O rganista w yśpiew uje Yeni Creator... na ołtarzu palą się woskowe świece... jasno... połyskliwie... K siądz robi znak krzyża św iętego... Jeszcze chwilka! Jego! jego! n a zawsze! po Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 80 kres życia jego! Przysięgła! A iż cię nie opuszczę, aż do śmierci!..... W szyscy m ają łzy w oczach, on jeden nie! Płakać, gdy w duszy takie szczę ście?!.. Do nóg wszystkim padnie dzięko w ać—ale płakać nie będzie! Szczęśli wi nie płaczą... chyba gdy... gdy szczę ście ucieknie. Jem u nie ucieknie, sko ro uchwycił—utrzym a. Któżby m u je zresztą z a b ra ł.. W orszaku sami ży czliwi: stara, św ięta m atka... m atka, napraw dę ju ż matka! szw agier... przy nim panna W anda... pan Bruzdowicz we fraku... pani Eufemia... dyrektor Kurzbach... Tak jest, K urzbach. W ła śnie podchodzi do nich... ujm uje rękę Wali, do u st przyciska. Składa ży czenia!.. R w ą się m arzenia. N ieuchw ytny ból spłoszył je wszystkie. Słodowskiemu nagle robi się gorzko... W odzi smutnem okiem po pustych ścianach mie szkania. Je s t sam. I znów zaczyna filozofować. Chłop ski, spokojny rozm ysł bierze górę nad sercem . Podejrzeń nie m a żadnych. Olszyńska... i niemiec! P oprostu nie podobieństwo! Coby na to sam Jan powiedział?! Biblioteka Cyfrowa UJK 81 http://dlibra.ujk.edu.pl — Z resz tą — zaczyna rach o w ać—t a ki Kurzbach, milioner, choćby n aw et niemcem nie był... Nie! nie! G łupie mu powiedzieć... W ala go lubi no! bo człowiek porządny i bardzo gładki... Lubi... ale... ale... Tego „ale“ ująć we frazes myślowy nie chciał, tak mu się samo przypu szczenie bezcelow em wydawało. Praktyczny m nysł Słodowskiego nie um iał rodzić m yśli bez celu. Różnica, zachodząca między siostrą oficyalisty, ubogą polką, a bogatym zw ierzchni kiem, niemcem, była dla chem ika czemś zupełnie w ykluczającem jak ie kolwiek zbliżenie. Jakoż ile razy chwilowy podszept zm usił go do przykrych dociekań, obu rzał się na sam ego siebie: — Sensu niema! On co innego, ona co innego! Ani im to w głowie po stało... Lubią się i koniec! Co mi to szkodzi!.. I pod tym w zględem proste chłop skie w yrachow anie uspakajało go naj zupełniej. A przeczucie to n a stra ja ł zwykle tak słodko, że nie szeptało mu nigdy rów nocześnie o nieraz snutych o jego osobie m yślach Wali: 6 Biblioteka Cyfrowa UJK 82 http://dlibra.ujk.edu.pl — Co mi to szkodzi! N apraw dę lu bię tego chemika... taki śmieszny... W iedziała, że się w niej kocha. P o chlebiało jej to naw et. Z pustotą roz pieszczonego dziecka baw iła się prostaczym zachw ytem Słodowskiego, nie zdając sobie dokładnej spraw y z ta kiego postępowania. Sam a nie czuła dlań nic, prócz życzliwej przyjaźni. Ale cóż z tego? W tylu pannach prze cie kochają się różni, a tylko jeden... Czy ona tem u winna, że tym jednym nie będzie, nie może być Słodowski? Z resztą, nie ośm ielała go niczem. P rzy chodził" przesiadyw ał, godzinami w p a tryw ał się w nią... Trudno zabronić komu p atrzeć na siebie! N iegrzecznie naw et byłoby gniew ać się o to, zw ła szcza, gdy się kogo lubi. A W ala che m ika lubi, napraw dę lubi... Taki śm ie szny Siaduje na kraw ędzi krzeseł, prztyka w palce, gładzi jeżo w atą ,czuprynę i nic praw ie nie mówi... Śmieszny", dopraw dy śmieszny. Czasem jed n ak przejm uje pierś dzie wczęcia lęk trwożliwy... Słodowskiemu oczy św iecą tak dziwnie, u sta drgają, przyśpieszony oddech aż o jej tw arz uderza, choć chemik siedzi przy Biblioteka Cyfrowa UJK 83 http://dlibra.ujk.edu.pl najm niej w oddaleniu pięciu kroków... A gdyby się ta k przypadkiem ośw iad czył? Ale nie! nie! On tego nie zrobi... nie będzie śmiał! P rzy tem on taki dobry... On powinien wiedzieć, że jej byłoby niezm iernie przykro, gdyby... gdyby... M usiałaby mu w tedy praw dę pow ie dzieć, zm artw ić... bo z pew nością zm artw iłby się bardzo. I ona żałow a łaby go może troszkę... Był dla niej zawsze dobrym, naw et w alca na jej życzenie tańczył! P am ięta „tego“ w al ca... Chemik nie może w paść w takt... po trąca drugich... pada... Potem pod chodzi H orst i tańczy z nią... Ach! jak tańczy!... Potem straszn y w ypa dek... Jaś... Oczy W ali zachodzą łzami. N apraw dę byłoby jej żal, gdyby się kiedy oświadczył... W rozm arzonej w yobraźni widzi klę czącego u swych nóg chemika. D rży cała... Słyszy słowo miłość!.. Nie! nie! ona go nigdy pokochać nie może... nie będzie kłam ała... P rzykro jej, lecz nie może... Niech zapomni, niech w yba czy! Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 84 I wybaczy! On taki dobry! taki pocz ciwy! Lepiej jednak, żeby się nie ośw iad czał. W ala lęka się tej chwili. Podw ój nie lęka... Słudowski zm artw iony... jej bardzo p rz y k ro .. m atka... Jaś!... — Nie chcę! nie chcę! Niech tak wszystko zostanie ja k j e s t —do czasu... Potem wszyscy będą wiedzieli, d la czego nie m ogła chcieć inaczej! a pierw szy Słodowski... I przebaczy... On t a ki dobry! W szyscy je j p rzebaczą i cie szyć się będą wielkiem, wielkiem, jaśniejszem od słońca, szczęściem... B ędą zdumieni, ale radow ać się b ę dą!... Przecież sam pan Bruzdowicz mówił, źe „dobrzeby było, żeby się ta k gdzie w okolicy ożenił!..“ Sam a m am a przytw ierdziła, że to „bardzo dobra p arty a!“ Pewnie,- że dobra i... strasznie kochana partya! Mamie będzie może troszkę... z po czątku... nijako... Bardzo lubi chem i ka i Ja ś lubi, ale przecież H o rst J a siowi życie uratow ał... Z resztą dla chem ika będą oboje bardzo dobrzy... Będzie u nich codziennie byw ał, ja k teraz bywa... Będzie patrzył... H orst nie powinien być zazdrosnym! Wie, Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 85 że jego jednego kochała i kochać bę dzie bez końca... jego jednego! A i on żadnej innej nigdy nie kochał... Pow iedział je j o tem mało sto razy... A za każdym razem słodziej, milej... Z początku bał się troszkę... P a m ię ta .. Było to w Brzostowie. W andzia g ra ła na fortepianie. P an Bruzdowicz rozm aw iał z m am ą i panią Eufem ią, oni we dwoje chodzili po pokoju, bo Słodowski jeszcze nie nad jechał. B rzękły dzwonki. „Pan Sło dowski — odezw ał się H orst — chciał bym czasem być panem Słodow skim “, „Dlaczego?“ — spytała. „Bo mógłbym z panią mówić o...“—U rw ał. „O czem?“ „Boję się pow iedzieć“—odrzekł. Nie pam ięta, co m u n a to odpowie działa. Potem już się nie bał, tylko mówił... Ona nie m ogła nie słuchać, nie m ogła mu nakazać m ilczenia,1 nie m ogła płacić złem za dobre... boby um arła, I dobrze zrobiła. T e ra z wszyscy będą szczęśliwi! N iepotrzebnie też zalękła się tak bardzo, kiedy m am a n a pom knęła, „źe się to Słodowskiem u może nie podobać...“ Choćby.., Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl Może tylko niedobrze postąpiła, nie odkrywszy przed m atką całej praw dy? Może... Ale w tedy sam a jeszcze lękała się w ierzyć w e w łasne szczęście. L ękała się spłoszyć przedw czesnem w yzna niem. . H orst upominał, że m usi najpierw sw oją rodzinę przygotow ać. Ojca... braci... Kochany! on w szystko p rz e widział, a niczego przed nią nie za taił. Mówił, że się spodziew a w iel kich trudności, lecz byle m u zaw ie rzyła, przełam ie wszystkie! Mój Bo że! m iałaby mu nie wierzyć! W ierzy, będzie milczeć, będzie czekać, aż... a ż .. Z resztą niedługo już tego czekania. W czoraj po odejściu Słodowskiego wcisnął jej bilecik w rękę. Przeczy tała przy nocnej lam pce, gdy m a m a usnęła. „P rzed przyjazdem Jasia wszystko się rozstrzy g n ie“— tak pisał, kończąc tysiącem całusów. A Ja ś ju ż w raca za tydzień n a jd a lej! Jak to dobrze, że w raca... kocha ny! najdroższy Jaś! Szkoda tylko, że nie napisał nic więcej. Ma je j osobiście, ustnie po wiedzieć. Byle tylko ten szkaradny Słodowski nie przeszkodził, W ysia Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 87 duje tak długo. Najlepiej byłoby go gdzie choć na jed en dzień wyprawić... Prawda! m a jech ać na spotkanie J a sia... To bardzo poczciwie z jeg o strony. Jaś nikogo ta k bardzo nie lubi, ja k chemika... Będzie im swobodniej. Może w yjdą z H orstem na spacer? Czas piękny, ciepło. H yacynty ju ż zakw itły, fiołki rów nież. Ogromnie lubi fiołki. Bukiet, który dostała na owym balu od Horsta, był także z fiołków. Z asuszyła go na pam iątkę. Kiedyś... kiedyś po każę mu bukiet i., listy pisane na m ałym różowym kw adraciku odczyta... D opieroż się naśm leją oboje! I na m yśl o tein rozchylały się wdzięcznie karm inow e w argi dziew czyny, błogi uśm iech okrążał fiołkowe źrenice. Biegnie do zw ierciadła i skła-, dając nizki ukłon, szepce żartob liwie zm ieniając głos: — Moje uszanow anie pani Kurzba* chowej. Czy m ąż w domu? — W yszedł do fabryki... — T rze b a go skarcić. Zaniedbuje się. P rzy drugiem śniadaniu nie poca łow ał żoneczki... I m arszczy brew ki, jakby w szystko ju ż rzeczyw istością było. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl Czasami jednak, zw łaszcza jeżeli H orst opóźnił wizytę, w stępow ał w pierś W ali jak iś sm utek, ciężki, gorzki, g ry zący... Ogarniało j ą w tedy znieczule nie, pół-sen bolesny, z którego budził j ą dopiero głos miękki, dźwięczny: — D obry wieczór! W ów czas p rzecierała p iąstk ą zam glo ne źrenice, jak b y istotnie przed chw i lą we śnie była pogrążona i, rum ie niąc się ja k wiśnia, odpow iadała szyb ko tonem serdecznej wymówki: — P rzestraszy łeś m ię^aw... Nie sp o dziew ałam się ju ż pana... Pan uśm iechał się pod wąsem , b rał w ysuniętą ku sobie rączkę i długo trzym ając w sw ej dłoni, szeptał: — Pan... pan... T yle razy prosiłem... błagałem , W alu najdroższa! W szakże nikogo niema... I dwie p ary błyszczących oczu obie g ają rów nocześnie w ejrzeniem pokój dla spraw dzenia, czy istotnie „nikogo niem a.“ Tym „nikim “ m ógł być Słodowski, m atka, słu żąca w reszcie... Niema... Teraz dwie pary oczu św iecą je sz cze żywiej, u sta spotykają się w prze locie... Pana ju ż niem a, je s t tylko: najdroższy! najukochańszy! mój! mój! Biblioteka Cyfrowa UJK 89 http://dlibra.ujk.edu.pl Ach... Nadchodzi mama... Z nią razem w raca pan... Siada skrom nie z obo jętnym w yrazem tw arzy i ze św iato w ą układnością rozpoczyna salonow ą pogaw ędkę z panią Walą, któ ra ró w nież zna się teraz na tow arzyskiej etykiecie. Sznuruje usteczka, odpow ia da półgłosem, spuszcza oczki lub spo gląda na m atkę pytająco, zanim od powie. Niekiedy poplączą się jej sło wa, niekiedy znów powie coś bez związku. Bo trudno, bardzo trudno czuć co innego, a mówić inaczej. Pani Olszyńska sam a to rozumie i, uśm iechając się pobłażliwie, myśli: — Ze Słodowskim je s t dużo śm iel sza. Nic dziwnego! m ają się ku sobie. I ogląda się na drzwi, rychło-li chemik przyjdzie. — Coś pana Stanisław a nie widać?— zaczyna. — A nie widać — potakuje od nie chcenia dyrektor, a w duchu dodaje: — Nie zm artw iłbym się, żeby zu pełnie nie przyszedł. Kiedy zaś Słodowski nadchodził lub przesiadyw ał zbyt długo, burzyło się w K urzbachu w szystko i chwilami z trudnością panow ał nad sobą, Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 90 — Muszę to raz skończyć — p o sta naw iał wtedy, przy g ry zając płowego w ą s a .—Muszę! nim tamten powróci. A p atrzy ł przy tern na W alę swemi dużemi oczyma z tak ą siłą, że w niej gięła się dusza cała niby nadbrzeżna, w iotka trzcina, gdy w nią rzeczna fala uderzy. Bo z każdym dniem pożerała go w iększa nam iętność, gw ałtow niejsza chęć posiadania bezgranicznego, choć by na jed en m om ent tylko tej... tej... nie „ukochanej“, lecz straszn ie „pożą danej* istoty. Mieć ją! m ie ć .. uściskiem opleść, pierś do piersi przycisnąć, ustam i w yssać z je j u st lubość rajską! w zro kiem roziskrzonym zajrzeć aż w o* m dlew ającą jej duszę! a potem... po tem... choćby karku nakręcić, byle z piekielnym tryum fem , byle w fibrach osiągniętej rozkoszy. I na sam ą m yśl o tem , dzika ra dość chw ytała go za gardło, szalona żądza huczała w piersiach, tłum iąc w szystkie cichsze, lepsze, szlachetniej sze porywy. Bo m iał je niekiedy. Miał chwile, w których żałość s u m ienia odzyw ała się zacną refleksyą, Biblioteka Cyfrowa UJK 91 http://dlibra.ujk.edu.pl w których przez rozgorączkow any mózg szła szeptem b łagalna prośba: „nie czyń je j nieszczęśliw ą!“ I w staw ał w nim żal jakiś, p rag n ie nie zapom nienia i skrucha... Miał takich chwil kilka. Ale za każdym razem dobra wola ustępow ała pod naporem rozuzdanych nam iętności, które z tern w iększą ujarzm iały go siłą. Przyszło w reszcie do tego, że Kurzbach usypiał z m yślą o W ali tej... j e go W ali i budził się z szaloną chęcią jak iejś zem sty za to, że jeszcze jego nie jest. Nie zadow alniało go to, co ju ż osiągnął, podniecało raczej. Tkliwe szepty, uściski, pocałunki kradzione, którem i się od dłuższego czasu poił, rozpalały w jego dusimy zarzew iem dem oniczną zm ysłowość, zacierając w szelkie pojęcia tego, co godziwe, a co nizkie... Rychły pow rót Ja n a nakazyw ał po śpiech. H o rst postanow ił nieodw o łalnie zakończyć. D otychczasow e spot kania z W alą ograniczały się na domowem ,,sam n a sam ‘‘ lub przechadz ce w pobliżu we dwoje. T e ra z k o nieczność dłuższej rozm owy zm usiła Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 92 go do postaw ienia w szystkiego na je d n ą kartę. Olszyński w racał... Już tylko trzy dni względnej swobody pozostaw ało K urzbachow i do działania! Jakoż n a zajutrz po doręczeniu W ali bileciku, przyszedłszy w edług zw yczaju wie czorem, skorzystaw szy z pierw szej spo sobnej chwili, szepnął: — Jed y n a i o statnia prośba, od sp e ł nienia której szczęście zależy... Opuściła aksam itne rzęsy. Oddech zam arł w jej piersiach. W ie, co będzie mówił! wie, o co będzie prosił!... Już! już! nareszcie! Nie... To nie to jeszcze... Praw da... on tego nie może jej powiedzieć tu taj... praw da nie może... Ale taml tam . . Zafalow ała pierś, w oku błysnął bezm iar nadziei, drżące u sta szep nęły. — Dobrze. VII. Z cukrow ni do stacyi kolejow ej by ło mil pięć z okładem, przytem fo r malności paszportow e na granicy, p rz e Biblioteka Cyfrowa UJK 93 http://dlibra.ujk.edu.pl praw a przez W isłę zajm ow ały dość dużo czasu. Ja n , w edług listow nej zapowiedzi, obiecyw ał przybyć południowym po ciągiem. Chcąc stan ąć na czas, należało wy je ch a ć n a spotkanie zaraz po północy, zwłaszcza, że koniom trzeb a było p a rę godzin w ytchnąć. Słodowski, z głow ą pełną dyspozycyj i przestróg, z zaw iniętym w sta rą gazetę kaftanikiem flanelowym roboty pani Eufemii, w który m iał Olszyńskie go zaraz po opuszczeniu w agonu przy stroić na drogę, wrócił, z dw orku O l szyńskich do siebie wcześniej niż zwy kle. Wypędzono go praw ie gw ałtem , aby nieco przed podróżą wypoczął. Rad nierad m usiał być posłusznym , choć żal mu było miłego tow arzystw a, tembardziej, że wszyscy, ożywieni rychłem ujrzeniem dawno niewidzianego Jana, w w yśm ienitym byli hum orze. P an Bruzdowicz, który z „kobietam i“ w celu w ypraw ienia „niańki“ przybył, dowcipkował ja k na popis, przekom a rzając się to z córką, to z panią Ol szyńską, to w reszcie z „niańką,“ Słodowskim, bo taki dla chem ika p rzy Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 94 domek obmyślił. On też najbardziej nacierał, aby się „niańka p rzesp ała.“ \ — Spać! spać! — przypom inał co chwila.—Punktum dw unasta w yjechać trzeba. D roga kiepska, o wypadek nietrudno... Gotówe-ś się zdrzem nąć z pow rotem i dzieciaka uchynąć! M iał byś się z pyszna! Pierw sza m am a skw i tow ałaby cię z przyjaźni i fora ze dwora! A może i ktoś w ięcej—dodał, spoglądając na córkę, k tó ra rum ieniąc się, dodaw ała również: — W yobrażam sobie, z ja k ą to nie cierpliw ością pan Ja n będzie w yczeki w ał na konie z fabryki. — Ach, żeby to już! — cieszyła się W ala. A H orst w trącał poważnie: — To od pana Słodowskiego zależy. Konie już zadysponowane. W kółko jedno i jedno, nalegania i nalegania, że Słodowskiemu przykro naw et nieco było, źe się go tak coprędzej pozbyć pragną. Ale w ytłum aczył to sobie w ielką niecierpliw ością i nie opierając się dłużej, pożegnał' to w a rzystw o, żegnany w zajem nie serdecznem: ■ — Do widzenia! Biblioteka Cyfrowa UJK 95 http://dlibra.ujk.edu.pl Niebawem po odejściu chem ika w y jechali goście brzostow scy, pozostał tylko K urzbach. Ale i ten, posiedzia wszy chwilkę, zabierał się do w yjścia. P arę razy rozpoczynał pożegnanie i nie kończył. Pani Olszyńska, jak na złość, do siady wała. W reszcie, złożywszy nizki ukłon, w ziął za kapelusz i w yszedł, po chwili j e dnak w rócił po zapom nianą p apiero śnicę. — P rzepraszam — rzekł na w stępie, drzwi uchyliw szy—zapom niałem ... Staruszki już w saloniku nie było. P ostąp ił kilka kroków. — Zapom niałem papierośnicy — do kończył i szybkim ruchem zbliżył się do stolika, przy którym sta ła W ala. Na tw arzy dziewczęcia odm alował się błyskaw icznie p rzestrach. Machi nalnie cofnęła się w tył. Nachylił się ku niej i zdyszanym głosem szepnął: — Walu! czekami Królowo moja! nie bój się... Zawierz! Żywa dusza nie ujrzy... prosto ścieżką do altany... K ró lowo moja! Czekam! Inaczej... Ukazał na kieszeń surduta, z której sterczała błyszcząca lufa rew olw eru. Poczem, nie czekając odpowiedzi, Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 96 pochwycił leżącą na stole papierośni cę i wybiegł n a palcach. M armurowo blada W ala zatoczyła się i padła na najbliższe krzesło. Łzy cisnęły się jej do oczu, - a płakać nie m ogła. Kiedy przed udaniem się do panień skiego pokoiku przyszła m atce pow ie dzieć dobranoc, drżała. — Coś ty tak a bledziutka? moje dziecko! — sp y tała staruszka, gładząc rozpalone czoło córki. — T rochę mię głow a boli. Ci n ie znośni panowie palą tak dużo... — Otwórz cokolwiek lufcik. Niech najdzie świeżego pow ietrza. — Dobrze, matuchno! dobrze... otw o rzę... , P rzy g arn ęła się do piersi m atczy nych, przytuliła długo, silnie... Po chwili, klęcząc przy łóżku, biła się w piersi i m odliła gorąco, bardzo gorąco... Słodowski, kazaw szy się nocnemu stróżowi obudzić, rzucił się w ubraniu n a kanapę. P rzew racał się z boku na bok, nie mogąc usnąć. Biblioteka Cyfrowa UJK 97 http://dlibra.ujk.edu.pl Myśl, że z chw ilą pow rotu Ja n a speł nić się m ogą jego najsłodsze m arze nia, spędzała mu sen z powiek. — T rzeba było posiedzieć dłużej u Olszyńskich—m yślał z niejakim ż a lem, przyciskając głow ę do safianowej poduszki. Stary, srebrny, ze szkół jeszcze, ze g arek cykał powolnie płynące m inuty, księżycowe św iatło snuło się migotiiwemi pasm am i po ścianach k aw aler skiego m ieszkanka. Slodowski przym ykał i otw ierał oczy. Męczył się tak czas pewien, zm usza ją c się do snu, w reszcie rozebrały go m arzenia— zasnął. Obudziło go pukanie w okno i głos nocnego stróża: — Proszę pana! już czas... konie gotowe. Ocknął. P oczął się szybko ubierać do drogi. Po chwili czterokonny po- " wóz dudnił po gościńcu, wiodącym do granicy. Noc była ja sn a , praw dziw ie w iosen na. Ziemia perliła się rosą, błyszcza ły skiby świeżo pod ja ry siew z ao ra nej roli, ciepły w iatr szem rał w rozpękających gałązkach drzew p rzydro żnych, z których długi cień kładł się 7 Biblioteka Cyfrowa UJK 98 http://dlibra.ujk.edu.pl pomostem, niby ciemna, poruszająca się plam a na św ietlejsze tło poblizkich pól i łąk. Na niebie nie było jednej chmurki, tylko lśniąca, sina, jednolita opona przybita złotem! gwoździami gw iazd do pełnego podniosłej ciszy firm am entu. Ciszę przery w ał tylko jednostajny tu rkot kół lub plusk bryzgającej nie kiedy z pod kopyt końskich kałuży. Słodowski, zagłębiony w powozie, p atrzył przed siebie i marzył... Na szerokiej drodze widno było jak na dłoni. Powóz toczył się szparko, czwórka kłusow ała, parskając. Nagle z boku dało się słyszeć wo łanie: — Hop! hop! hop! hop! S ta n g re t zatrzym ał konie. — Co tara takiego? — spytał Słodo wski, w ychylając się z powozu. — K toś leci polem... W idzi mi się, źe posłaniec z telegrafu, bo m a bla chę na czapce... Poznał po koniach... i... krzyczy... Pew nikiem co do fabryki. Jakoż po chwili nadbiegł zadyszany posłaniec. — A to trzeb a trafu — zaczął, k ła niając się Słodowskiemu —bo ja w łaś nie do w ielm ożnego pana z depeszą... Biblioteka Cyfrowa UJK 99 http://dlibra.ujk.edu.pl K azali lecieć co tchu, bo pilne... Mało brakowało... byłbym się rozminął! Podał depeszę. Słodowski gorącz kowo rozdarł kopertę. Rzucił okiem na podpis. — Od Jana, Czytał: „Uczestniczę w zjeździe cukrow arów w Pradze, przyjadę dwa dni później. J a n .“ Poszukał drobnych pieniędzy i da ją c posłańcowi za fatygę, rzekł: — Mało brakow ało, a bylibyśmy się rozminęli w drodze... Zawracaj! nie pojedziemy — rzekł do stan g reta— pan Olszyński nie przyjedzie. S tan g ret spełnił rozkaz. Powóz za toczył półkole. Stojący z odkrytą gło wą posłaniec zbliżył się teraz szybko i podsunąw szy się do pojazdu, skłonił się kilkakrotnie czapką do ziemi. — A czego chcecie? może pokw ito wania? będzie trudno. Innym razem p o k w itu ję - odezw ał się Słodowski. — Juścić, zdałoby się, wielmożny panie! ale... Pocałow ał chemika w rękę, w zdy chając ciężko. Ó dbrzask nocny padł na tw arz s ta rą , znękaną. Słodowski obrzucił go Biblioteka Cyfrowa UJK 100 http://dlibra.ujk.edu.pl bystrem w ejrzeniem . Posłaniec wydał mu się znajomym. — Ja w as skądś znam — zaczął. — Toć tyle lat robiło się w fabryce... — Aha! przypom inam sobie.. — Toć to Maciej Smak, wielmożny panie—napom knął stan g ret, zatrzym u ją c konie. — Maciej Smak z kotłowni? — T en sam, wielmożny panie — po taknął stary z w estchnieniem , kłania ją c się raz po raz. — I cóż teraz porabiacie? — pytał chemik, dorozum iew ając się, że stary chce go widocznie o coś prosić. — W telegrafie na posyłkach, w iel możny panie... W ypędzili z fabryki... nie było się czego chwycić... Bieda, wielmożny paniel bo gdzie to starem u z takiej lataniny wyżyć... — Pracow aliście dawniej na kotłach? — Szpajzerem się było, ale... Słodowski przypom niał sobie teraz całe w ydarzenie i przyczynę w ydale nia Smaka. Żal mu się zrobiło starego. — Chcielibyście może powrócić? — spytał. — Oj! oj! wielmożny panie! Ale to już na nic. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 101 — Dlaczego? S tarem u łzy zaświeciły. — Na nic! wielmożny panie, na nic!— pow tórzył, trąc łysą czaszkę. — Tam na kotły za nic! Pobladłe oblicze, lękliw e w ykrzy kniki byłego palacza, zaciekaw iły Słodowskiego, więc znów spytał: — Dlaczego?—a przypuszczając, że eksplozya m ogła napędzić starem u ta kiego strachu, dodał: — Może wam strach , Macieju? W sty dzilibyście się..., że tam raz był w y padek... to co! Śm ierć i na prostej d ro dze znaleźć można. Z resztą jestem p e wien, że za waszego szpajzerstioa nie byłoby przyszło do tego. Stary raptow nie cofnął się w tył. Zaczął miąć trzym aną w ręku czapkę, aż daszek trzeszczał. — Nakryjcie głow ę — rozkazał Słodowski. Smak, nie spełniając polecenia, zbli żył się znów i zdławionym głosem szepnął: — W ielmożny panie! niech w ielm o żny pan pozwoli na stronę... ja coś po wiem... K siądz nakazał... muszę... Mówił nachylony do kolan chemika, trzęsąc się, ja k liść przydrożnej osiki. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 102 Słodowskiemu dziw ną w ydała sic ta niespodziew ana prośba. Skupił mysi. Nagie zamajaczyło mu w głowie p rz e czuciem, że zw ierzenia Sm aka mogą mieć związek ze strasznym wybuchom w kotłowni. W yskoczył z powozu i rozkazaw szy stangretow i jechać stęp a, gdy pojazd oddald się dostatecznie, rzekł: — T eraz mówcie, nikt nie usłyszy. Co będę mógł, zrobię dla was. Stary już leżał mu u nóg i rychotał: — To ja! to ja... wielmożny panie! grzeszny człowiek... Niemce skrzyw dzi li... podkusiło mnie do pomsty... To ja... O mało-m nie oszalał! ja k się to zło stało... Chciałem kilka razy w szyst ko wyznać... zachodziłem do pana O l szyńskiego... chorzał... W ielmożny pa nie, ja nikaj spokoju znaleźć nie mo gę... U św iętej spowiedzi byłem... Ksiądz kazał wielmożnych panów prze błagać... Chodziłem, alem nie śm iał, bojaźń mnie obleciała... Kryminał! 0 nie szczęśliw a godzina! na s ta re lata!.. T rz ą sł się, do nóg padał, szlochał, ję c z a ł/ Słodowski z pierw szych słów wyznauia zaczynał odgadywać, źe ma przed sobą spraw cę wybuchu. W pamięci Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 103 przesunął mu się żywo obraz nieszczę snej chwili, ów huk straszny, trzask, bohaterstw o Jan a, w łasne niebezpie czeństwo. W zdrygnął się. W pierw szej chwili gniew ny w stręt zatam ow ał do stęp litości. Jakoż z niechęcią próbow ał w ysu nąć się z objęć, czepiającego się jego kolan, chłopa. Ten poczołgał za nim, łkając: — Wielmożny panie! ja sam nie wiedział, co robię. Kusiło mnie, ku siło... aż skusiło... Dzieciska głodem przymierały... K obieta chorzała... a ja stary nie m ogłem sobie dać nijakiej rady! Któż takiego dziada weźmie do roboty? I taki mnie zdjął żal do tych... że mi tchu nie dało! Poszedłem j e dnej nocy... Zakradłem się przez park... nikt nie widział... Odkręciłem tylny wentyl... Oj! żebym był wiedział, źe wielmożni panowie tam polecą, byłbym może szczezł, a zem sty zaniechał... Okujcie, wielm ożny panie! te stare rę ce, ale darujcie, bobym śm ierci spo kojnej nie znalazł! Pierw sze oburzenie przem ijało. Słodowski miękł, uczuw ał litość dla po budek tej zem sty. Spojrzał łagodniej. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 104 — W idzisz, człowieku, do czego to mściwość prow adzi—odezw ał się, pod nosząc Smaka. — Toć mnie ja k ptaka z gniazda wypędzili!.. Siły stargałem ... zdrowie... W szyćko przez nich! przez nich!—za wodził stary . — Nie chrześciańska rzecz mścić się. Gdyby Maciej mnie lub pana O l szyńskiego poprosił, przyjętoby go'z po wrotem do fabryki... Cóż w am ze złe go uczynku przyszło? Niewinni ludzie ucierpieli... Chłopu łzy płynęły ciurkiem. — Grzech, mój M acieju, grzech — mówił w dalszym ciągu Słodowski. — Sumienie w as ruszyło, to i dobrze. Stary jesteś... nad g ro b e m .. Trzeba złe wynagrodzić... Przeciw panu Ol szyńskiem u najwięcej... — Nie chciałem , wielmożny panie! Oj, żebym był wiedział... żebym był wiedział... Znów objął nogi chemika. — Pan Olszyński w raca. P rzyjdź cie za trzy dni do fabryki. P rz e p ro ś cie... \ — A wielmożny pan! wielmożny pan? — J a wam ju ż odpuściłem w asz po stępek. Żal mi w as, Macieju... Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 105 Chłop zarychotał silniej. — Biednaź m oja dola! nieszczęśli wa! Po co mnie było krzywdzić! po co?! Słodowskiego rozebrało współczucie. — Dajcie pokój skargom , M acieja— przem ów ił życzliwie łagodnym to nem .—Zróbcie. jak mówiłem. Zto od robić trzeba. W róci pan Olszyński... co będzie można zrobimy, żebyście się na stare lata nie tułali... Co rzekłszy, wydobył jeszcze kilka srebrniaków i w etknął je starem u. P u czem, nie zwlekając, podążył szybko ku pojazdowi, który się znacznie od dalił, wołając na furm ana, aby p rz y stanął. Stary chłop pozostał na m iejscu z piersią pełną żalu i skruchy. — Starem u Smakowi, ja k go z fa bryki wypędzili, coś się pono w gło wie popsuło — poinform ow ał wyczeku jący furm an. I zaczął opowiadać, jak Maciej no sami po polach lata, zawodzi, pod fi guram i klęka i strasznie o coś się mo dli. — Zeszłej niedzieli przez całe na bożeństwo krzyżem leżał, a po sumie to go ledwie na siłę z kościoła wy Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 106 prowadzili, bo w yjść nie chciał, jeno się ciągiem w piersi bił i płakał, ja k nieprzym ierzając dziecko. Ludzie pedają, źe mu z Diedy rozum pom iesza ło —rozwodził się gadatliw ie. Słodowski słuchał, milcząc. Był przy gnębiony. W yznanie starego chłopa odświeżyło mu w pamięci cały p rze bieg zaszłych wypadków, które i jego w koło sm utnych w ydarzeń w plotły. Mimo całej ohydy zbrodniczego za machu, uznaw ał w tym, ziejącym zem stą chłopie, narzędzie ślepe, p o ddają ce się gw ałtow nem u porywowi odw e tu za doznaną krzywdę. Pojęcie krzyw dy i zem sty sp latały się w je d n ą spój ną całość przyczyn i skutków. W um yśle Słodowskiego zrodziło się bezwiednie pytanie: czy on, człowiek wy kształcony dałby się porw ać w danym wypadku podobnemu uczuciu? Czy w ra zie krzyw dy um iałby przebaczyć w spa niałomyślnie? Rozważał, przeżuw ając wpojone w du szę zasady hum anitarne, a nie zn aj dując stanow czej odpowiedzi. Myśl krążyła w zaczarow anem kole prze czeń i tw ierdzeń. W reszcie zmęczony, dał pokój n u żącej refleksyi. Wjeżdżano na tery- Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 107 toryum fabryczne. N iebawem pojazd zatrzym ał się przed m ieszkaniem ch e mika. Było dopiero po pierw szej, ale Sło dowski nie chciał się jn ź kłaść na spoczynek. Zapaliwszy lam pę, odczy tał pow tórnie telegram . Przyszło mu do głowy, że dobrze byłoby zawiadomić panią Olszyńską z samego rana, że Jan przyjazd opóź nił. — I do B rzostow a rrzeba dać znać. Odłożą fetę— myślał. I siadłszy przy stoliku, napisał kil ka słów objaśniających. W łożył w ko pertę razem z depeszą i zaadresow ał. — Stróż rano doręczy. Nie będą się spodziewali napróżno—układał, bio rąc za czapkę. ‘W yszedł z zam iarem odszukania noc nego stróża. Ruszył ku budce szw ajcara. Tu n a potkał stróża. Nadm ieniwszy w kilku słow ach o przyczynie powrotu, dał mu list z poleceniem ja k najw cześniejsze go doręczenia. Poczem zaw rócił ku domowi. Zro bił kroków kilka, przystanął... ro zg lą dając się wokół. Nad kadłubem n ie czynnej w tej porze cukrowni płynął Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 108 księżyc, złotym odpryskiem prom ieni trącając o olbrzymie kominy, dalej skąpane w gwiaździstej rozśw ietli lśn i ły blaszane dachy zabudowań fabryoznych, za niemi szare m asy g w a rz ą cych szeptem konarów drzew parko wych. W szystko zdawało się śnić, marzyć, odpoczywać. Jakiś błogi bezruch wy tchnienia kładł piętno na każdym przed miocie. Słodowskiego pociągnęła cisza uśpio nej ziemi. Trzeźw iąca świeżość nocnego chło du oddaliła potrzebę snu. Postanow ił przejść się. Minął w łasne m ieszkanie i bezwiednie skierow ał się ku domowi Olszyńskich. — A może jeszcze nie śpią? — m y ślał, idąc w ysypaną żwirem* ścieżką. Przychodziło mu na myśl, źe upojona radością z blizkiego powrotu- Jan a, m atka, może jeszcze czuwać. Nie raz dłużej dosiadywali, a zresztą... Co mu szkodzi zajrzeć? Szedł, dotykając dłonią żelaznych sztachet ogródka. B ram a podwórzowa była uchylona do połowy. W szedł na dziedziniec. W dw orku było ciemno, tylko z bocz Biblioteka Cyfrowa UJK 109 http://dlibra.ujk.edu.pl nego okna przedzierało się przez szy by nikłe św iatełko nocnej iampki. Podszedł bliżej. Lekki w ietrzyk za łom otał w obrastającem ganek dzi kiem winie, prześlizgnął się po szkla nych tafiach w erendy, zabrzęczał i ścichł, p rzelatując nad głow ą w pa trzonego w dworek chemika. Słodowskiemu zaczynało gorzeć w piersiach. O kilka kroków, za kruchą ścianą ce gieł, tam... śpi jego skarb, jego szczęście jego wszystko!,.. Z łota główka tonie w m iękkich fałdach p o d u szek .. rączki skrzyżowane na kołysanej sennem" ma rzeniem piersi... koralowe w argi są czą oddech ciepły, odurzający, jak woń rozpękających jaśm inów ! Czar! czar! czar! Słodowskiego spow iła słodka z a duma. W pośrodku gazonu leżał duży od łam polnego granitu, około którego rosły zw arte kępy bzu. Czatujący pod oknami Słodowski, skierow ał się w tę stronę. Jakiś g w ałt rozkoszny nie dozw alał mu odejść. Siadł na zwilgoconym rosą głazie. Gło wa mu opadła pud brzem ieniem u p a ja ją Biblioteka Cyfrowa UJK 110 http://dlibra.ujk.edu.pl cych myśli, w sparł ją na dłoni i m a rzył. Gazon był pełen rozsadzonych na wiosnę roślin, ułożonych sym etrycznie w deseń. N iektóre zakw itały. Różno barw ne wieżyce hyacentów w y strze lały z szablistych opon zieleni; opusz czone główki narcyzów tuliły się do siebie; z m ięsistej łodygi tulipanów zw ieszały się, oczekując rannego św i tu, kielichy; sztyw ny bukszpan, okala ją c y klomby, niby żołnierz na w arcie, czuwał nad obozowiskiem śpiących kwiatów . Słodowski powiódł okiem po tych niemych św iadkach sw ej zadumy. W śród ciszy jasn ej, księżycowej n o cy, drobne roślinki w ydały mu się bratniem i istotam i, które czują, m yślą z nim razem i rów nie ja k on w ycze kują na coś bardzo drogiego... Tylko cierpliw iej od niego. Bo oto przysiadły w iankiem pulchnej ziemi i m ilczą bez prośby. A jem u w pier siach gra, serce dzwoni i dzwoni, a krew burzy szum em, niby potok górski po dnie skalistem . W szystko w nim dom aga się czegoś głośno. Ca łego siebie słyszy... Biblioteka Cyfrowa UJK 111 http://dlibra.ujk.edu.pl W przestw orzu zam igotała sp ad a ją c a gwiazda. Słodowski podniósł głowę. Nagle doleciał go szept ludzkich głosów... Stłum iony dźwięk jeden, po tem drugi... Uczuł stalow o zimno w całem cie le. Instynktow nie cofnął się za zręb głazu. Nogi się pod nim gięły, przy kucnął... Szeptanie rosło. Z ogrodowej a lta n ki w ynurzyły się dw a cienie... Na wysypanej piaskiem ścieżce ry sowały się w yraźnie sylw etki dwóch głów, dwóch postaci. Szły nachylone ku sobie pierś przy piersi. Przed nie mi biegł echem szm er lekko staw ia nych kroków. Szept zbliżał się i ro z lew ał stru g ę cichych, ja k w estchnie nie półtonów... Słodowski znał te szepty! znał! Dech zam arł mu w krtani. Ścieżką ku ośw ietlonem u nocną lam p ką oknu kroczył H orst K urzbach z W a lą pod rękę, oplatając jej kibić r a mieniem... Słodowskiemu oślepiająca jasność zaśw idrow ała w mózgu! Przed oczyma zam igotały w szystkie naraz gwiazdy, niby*kule^Lżonglerskie ręką^l sztukm i Biblioteka Cyfrowa UJK 112 http://dlibra.ujk.edu.pl strza wyrzucone, chaos błyskaw ic ude rzył w skronie... Zatargało... zapiekło... Ja k a ś m iażdżąca siła chw yciła go ca łego w szpony, zgniotła serce, w y rw a ła z piersi... I zrobiło mu się nagle pusto, straszno, ciemno, jakby Bóg w szystkie św iatła przestw orza zagasili Zachw iał się, padł tw arzą na k a m ienną płytę, chw ytając zębam i głaz zimny. Kąsał... R ozdarta piekielnym bólem pierś broczyła rozpaczą tak wszechm ocną, jak śm ierć sama. W Słodowskim gasło czucie, p u sto szała dusza, konały zmysły. Otoczył go mrok czarny i głusza... W reszcie przejm ujący, zdławiony jęk rozdarł pow ietrze. Podniósł się, spojrzał błędnem i oczy ma... W ogrodzie nie było nikogo. Rzucił się pędem ku altanie. Zgrzytliwy śm iech w ykrzyw ił mu usta. W biegł... padł całym ciężarem na je dną z ław ek i znów się zerw ał. Zaczął, jak pies, tropić odciśnięte na piasku ślady. T eraz miai już łzy w oczach. W se r cu rodziła się bolesna skarga: — Krzywda! krzywrda! Zm artw ychpow stał w nim ból i trz e źwił. Biblioteka Cyfrowa UJK 113 http://dlibra.ujk.edu.pl Słodowski przytom niał. W m iarę -wracających pojęć okru t nej prawdy, ro zrastała się w jego du szy rozpaczliw a żałość, jakieś wołanie o litość, pragnienie czegoś, w czeniby boleść utopił, sm utek zagładził — chęć pomsty. I wydało mu się teraz, że stan ęła przy nim siwa, skurczona postać s ta rego wyrobnika, groźna, straszna, dzi ka, że żylastą pięść podnosi i szep cze: / — W szystko przez nich! przez nich!. Chwycił się za głowę. — Tak! w szystko przez nich! Bezwiednie zacisnął dłonie, straszn a g roźba strz e liła mu z oczu. — Zabić! zabić! zatłuc jak psa! zdu sić!! W pił palce we w łasne ciało. Na czeło w ystąpił mu w ęzeł nabrzm iałych żył, w głowie huknęło: — Kzywda! krzywda! krzywda! I ja k śm iertelnie raniony zwierz, zaczął biedź ku bram ie... Naiile... Jakiś przedm iot lśniący za św iecił mu przed oczyma... Przedśw it ranny siał ju ż błyszczem po ziemi. Na ścieżce leżał duży skórzany port fel ze stalow ą klam rą. 8 Biblioteka Cyfrowa UJK 114 http://dlibra.ujk.edu.pl Słodowski podniósł portfel, roztw o rzył. W jednej z przegródek była foto grafia... W ali. Zatoczyło nim. Ręce błyskawicznie podniosły fotografię ku ustom.-, i opadły bezw ładnie, jak z ła m ane skrzydła. T w arzą chemika w strząsn ął skurcz niewysłowionego bólu, lodow ata sz ty wność naprężyła w szystkie mięśnie. Spojrzał na dworek Olszyńskich raz... drugi... trzeci... i ja k autom at powlókł się do swego mieszkania. Tu płakał długo. V III. Skórzany kufer, kilka zaw iniątek l e żało na środku pokoju. Słodowski s p a kow ał w szystkie rzeczy. Śpieszył się, żeby przed przyjściem służącego skoń czyć. W yjechać! uciec! zniknąć! było teraz jedynem jego życzeniem. Blady był, bezduszny, ale spokojny o tyle, źe zdaw ał sobie dokładnie sp ra wę z tego, co zaszło, i z zupełną sam owiedzą postanow ił opuścić fabrykę. W kilkugodzinnej rozpacznej w alce, Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 115 w której grzebał szczęście, zetlił się płom ienny poryw pierw szego bólu. W pierw szej chwili nieokiełznany żal pchał go do zem sty, do wzięcia bezw zględnego odwetu za traw iące go cierpienia. Byłby biegł zaraz, zabijał... a jej... rzucił w tw arz klątwą! zdeptał, poni żył, zniesławił!.. Ale na sam ą m yśl o tem zdjęła go niemoc, krusząca w szelką wolę, o gar nęła bezw ładza rozczulenia... J ą ł żałow ać ju ż nietylko siebie sa mego, ale i jej... W spom nienia złu dnych m arzeń odżyły, a jednocześnie jakiś głos tkliwy, dobry, prosił w du szy: — Daruj! przebacz! P otem tenże głos p ytał jeszcze: o praw o do pom sty nad nią? o winę? żądał dowodow tei winy... I radził: — Stało się... W yjedź, zapomnij! Uczyń to dla niej! Kochałeś!.. Słodowski chciał się bronić, od trą cić, odtrącić od siebie te n szept b ła galny. Nie mógł. U sta pow tarzały: — Kochałem ! kochałem! I coś zapadło się w nim, aby nie pow stać w ięcej. Uczuł ulgę. Z lodo Biblioteka Cyfrowa UJK 116 http://dlibra.ujk.edu.pl w atym spokojem zaczął się zbierać do wyjazdu. T a k będzie najlepiej. Zniknie... bez śladu. I nikt nie będzie wiedział, d la czego... Nikt! A potem? potem? kie dyś... kiedyś... Jednej myśli pozbyć się tylko niemógł. Nikt nie będzie wiedział, ale K urzbach m usi w ied zieć.. T ego rachunku nie zostawi przy szłości. W łasne szczęście pogrzebał na zawsze! ale cudze... jej... ocali... choćby mu serce pękło! ocali... Albo... zabije... Była godzina dziew iąta, kiedy Słodowski chw iejącym krokiem wchodził do m ieszkania dyrektora. W szedł nie zapukaw szy naw et we drzwi. H orst Kurzbach siedział przy śnia daniu. Szw ajcar w rannym raporcie do niósł mu już o powrocie chem ika i opóźnieniu przyjazdu Olszyńskiego. Zaczął tedy: — W iem już, wiem... W rócono pa na z drogi, pan Olszyński nie przyje chał. Biblioteka Cyfrowa UJK 117 http://dlibra.ujk.edu.pl — Mnie wrócono z drogi — pow tó rzył, ja k echo, chemik. — W róciłem przed pierwszą — dodał z naciskiem, zbliżając się do stołu. Mówił sucho, bezdźwięcznie. K urzbach, który ju ż w yciągał rękę na p o w itanie, spojrzał nań zdumionemi oczyma. Teraz dopiero spostrzegł, że z Słodowskim dzieje się coś niezwykłego. Ten, nie spuszczając zeń lodow ate go w ejrzenia, szukał po kieszeniach, rozpinając nerwowo zwierzchnie u b ra nie. Kurzbach, pow staw szy, m achinalnie cofnął się w stecz. — Co panu jest? panie Słodowski!— zaw ołał targ n ięty złem przeczuciem . W tej chwili duży skórzany portfel znalazł się przed nim na stole. Słodowski, podany naprzód, z rę koma w spartem i o poręcz krzesła, syknął: — Zdążyłem na czas, aby znaleźć pańską zgubę... Zarówno ton głosu, ja k i cała po staw a chemika, nie dopuszczały n a j m niejszej w ątpliw ości. Sytuacya by ła jasna. Biblioteka Cyfrowa UJK 118 http://dlibra.ujk.edu.pl Kurzbach chwycił gorączkow o za portfel. Poczerw ieniał, a potem zbladł. Błysk zjadliw ego gniew u, zm ieszane go z odcieniem m imowolnego zatrw o żenia, odm alow ał się w sinych źre n i cach H orsta. Podniósł trzym any p o rt fel w górę, zam ierzył się... Z daw a ło się, że rzuci nim w tw arz przeci wnika.., W powietrzu w arknęły dźwięki, k tó re razem zlane utw orzyłyby wyraz... szpieg! Słodowski szarp n ął krzesłem . K urzbach zm ełł w ustach niedopo w iedziany w yraz. T rzym ająca p o rt fel ręka opadła mu z łoskotem , u d e rzając o stół. — Cóż więcej?—szepnął w yzyw ają co, zdławionym głosem . Słodowski nie zmienił pozycyi. P o staw ione w słup oczy patrzyły groźnie, tw arz blado-sina ani drgnęła. Po chwili złow rogiej ciszy, nie spuszczając z K urzbacha stalow ego w ejrzenia, spy tał głucho: — Czy pan się ożeni z panną Ol szyńską? Mówmy na chłodno. K urzbach nie spodziew ał się tak w ręcz postaw ionego pytania. P rz y puszczał, iż posypią się groźby, znie Biblioteka Cyfrowa UJK 119 http://dlibra.ujk.edu.pl wagi, klątwy... Był zresztą zdecydo w any na wszystko, pew ien że podwła dny mu, oiicyalista, po chwilowym wy buchu ostygnie. W ostateczności go tów był doprowadzić starcie do hono rowego rozstrzygnięcia. Odpowiednio też n a stra ja ł się cały. Spraw a przy brała dlań najniespodziew ańszy obrót. Jakoż po chwilowem w ahaniu rzucił: — Jakiem praw em pytasz pan o to? — P raw em uczciwego człowieka... — Nie zwykłem zdaw ać spraw y ze swych postępków przed nikim! Przychodził do siebie. Chłodny spo kój Słodowskiego w ydał mu się po dejrzanym . — Nie będzie śm iał — pom yślał i uśm iechając się w zgardliw ie, koń czył z naciskiem lekceważenia: — W ystąpienie pańskie, panie Słodowski, tłóm aczę sobie zwykłym w t a kich razach podnieceniem i nieznajo mością form ludzi dobrze w ychow a nych... Tłum aczę sobie... i nie mam panu za złe! Nie umiesz pan być ry cerzem swej damy. U nas takie s p ra wy załatw iają się w inny sposób. Spojrzał szyderczo na zawieszone na ścianach rapiry. Słodowski odczuł szyderstw o. Sine Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 120 pręgi na czole zarysow ały się w y ra ziściej. — Gzy pan się ożeni z panną Ol szyńską?—powtórzył z wysiłkiem. Kurzbach padł na krzesło. Założył nogę na nogę i kołysząc się, zadrw ił: — Odpowiadajmy sobie wzajem na pytania. Jeżeli tak m a być już ko niecznie. Ja pańskich rom ansów nie jestem ciekawy... a drogi do bohdanki nie zagradzam . Czuł się panem położenia. W jego przekonaniu Słodowski bał się w szczy nać aw antury, postanow ił też nie p rz e dłużać drażliwej rozmowy. — Skończmy to już r a z — m ów ił.— Nie mam czasu... Nie nadużywaj pan mej cierpliwości. Była to już pogróżka. K urzbach z a czynał lekceważyć przeciw nika. — Głupiec, zdjęła go zazdrość, z a galopow ał się, a teraz sam nie wie, co ma dalej robić — m yślał sp ogląda ją c na stojącego bez ruchu chemika, jednocześnie uczuw ając w zrastający gniew na tę kreaturę, krzyżującą jego plany. Bądź co bądź, mogły z " tego odkrycia w yniknąć wcale nie pożąda ne dlań następstw a. Pomimo d rażn ią cego w zburzenia, szukał w yjścia. Naj- Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 121 w łaściw szem wydało mu się uspokoić Słodowskiego. Przynajm niej na razie zatarłby spraw ę. W um yśle Kurzbacha pow stała niem al pewność, źe j e dyną pobudką w ystąpienia chem ika je st zazdrość. D w ukrotne pytanie: „czy się ożeni z pan n ą O lszyńską?“ u tw ier dzało go w tern przekonaniu. Rozumował, nie bez gniewu: — T rzeb a go ugłaskać. Narobi niedź wiedź hałasu. Skom prom ituję się. Tam ten przyjedzie... ładna zabaw a. Ntech to dyabli wezwą. Żal mi dziew czyny... Szkoda jej na panią Słodowską, ale... I ju ż otw ierał usta, aby łagodniej szym tonem , bez szyderstw rozpocząć p ertraktacy e, gdy w yczekujący na od powiedź Słodowski, w yprostow ał się raptow nie i odetchnąw szy, chrapliw ie zawołał: — P ytam się raz ostatni, czy się pan ożenisz? W Kurzbachu odżył gniew. Podniósł się i gestem ukazując drzwi, krzyknął: — Dość! Precz ztąd, ty! opiekunie niewieściej cnotyl ty polski chłopie! W tej chwili stało się coś stra sz n e go. Dwie rozkrzyżow ane ręce sięgnę Biblioteka Cyfrowa UJK 122 http://dlibra.ujk.edu.pl ły przez stół... K urzbach uczuł ból w staw ach. S zarpnął się gw ałtow nie... O cal od swej tw arzy u jrzał piękący w zrok chemika, uczuł rw ący *oddech. U siłow ał w yrw ać się. Słodow ski przypiął się doń jak kleszcz, trz y m ał przeciw nika, przyciągając ku so bie i dyszał: — Posłuchaj ty niemiecki szlachci cu! ja pójdę precz, pójdę! Za godzinę mnie nie będzie!.. Ale ty!., ty! Bić się z tobą nie będę... Chłop jestem ! do brze powiedziałeś... Ale jeżeli ona j e dną łzę uroni... zabiję, jak psa zabiję, choćby z końca św iata wrócę... zabiję. Żeń się, albo... Głos mu się załam ał, ręce osłabły. Oszołomiony K urzbach wydobył się z gniotących objęć. M ając wolne rę ce chwycił instynktow nie za poręcz krzesła w zam iarze obrony. Słodowski uśm iechnął się gorzko; odetchnął ciężko, odstąpił krok od stołu. — W idzisz p an, chłop po chłop sku... — szepnął teraz zniżonym, mniej już przysehłym głosem. — Chłop po chłopsku... W yjeżdżam... P anu zosta wiam wóz i przewóz. Żeń się lub Biblioteka Cyfrowa UJK 123 http://dlibra.ujk.edu.pl opuść te strony... m ówił niejako z od cieniem p ro śb y .— Nikt nie będzie wie dział co się stało. J a wyjadę... nie powiem... U rw ał i znowu podnosząc głos, z a wołał: — Słyszałeś pan, niech ona nie cier pi. Inaczej... wrócę. P o trząsn ą ł groźnie pięścią i wy biegł z pokoju, nie czekając na odpo wiedź. K urzbaeh sta ł długo nie ru szając się z m iejsca, ogłuszony tera w szystkiem. — Schöne Geschichte! — m ruknął wreszcie, biorąc do rą k porzucony portfel.—Kreuzdonnerwetter! Nie p rz y puszczałem , iź mała narobi mi tyle kłopotu. Taki cham i... miłość! O sta tecznie głupia spraw a. P ani O lszyńska, odczytaw szy d o rę czony przez stróża list, nadarem nie oczekiwała Słodowskiego. Chemik w yjechał n ajętą furm anką, nikomu nie powiedziawszy, dlaczego porzuca fabrykę i gdzie w yrusza. D o myślano się różnie. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl IX . P arlam en t huczał od braw rządow ców i protestów opozycyi. K siążę kanclerz przem aw iał w obro nie wielkiej ojczyzny niemieckiej, k tó rej z a g ra ż ały .. piękne oczy polek. T y siące dzielnych synów Germ anii legło juz pod miłosnemi strzałam i chabrookich Weichselmadchen! Setki H ansów i Michelów, Sam sonów niezwyciężonej armii, śpiew ało pieśń o kądzieli u nóg polskich Omfalii! Książę kanclerz ostrzegał przed groźnem niebezpieczeństw em w ynara daw iania się m łodszych obyw ateli teutońskiego szczepu, za cenę uścisku alabastrow ych ram ion polek. Dzieci m ałżeństw m ieszanych, odpadały od wielkiego pnia niem ieckiego, p rz y łą czając się do nienaw istnego szczepu Reiclisfeindów! Intryg a polska ukuła z hym enu n o wy, straszn y oręż, przeciw bezpieczeń stw u państw a! K siążę kanclerz mówił długo, mówił pięknie... śpiew ał naw et. Jak w ytraw ny monologista, dla u ro zm aicenia popisu nucił, atakując ko- Biblioteka Cyfrowa UJK 125 http://dlibra.ujk.edu.pl chliwośó niemieckich dziewic: Wo bist du teuersłe Lagienka? Żaden ten o r nie śp iew ał z większem powodzeniem! Aula trzęsła się od oklasków, w śród których nikły nie liczne protesty posłów poznańskich i szydercze wykrzykniki katolickiego centrum . Stenografow ie m achali pośpiesznie ołówkami, aby żadnego słow a nie u ro nić. Z ław ek i lóż co chw ila rozlegał się entuzyazm niemieckiego patryotyzmu. D ruty telegraficzne pracow ały bez przerw y, niosąc przem ów ienie k ancler skie na krańce św iata: Ludzkość odbierała jeden policzek więcej, w ym ierzony rę k ą bism arkow ską. Na „L eipziger-strasse,“ pod gm a chem parlam entu, stał różnorodny tłum gawiedzi, z niecierpliw ością oczekując na nowiny. Ulica b ra ła udział w Polendebatach, m anifestując sw e uczucia przeciągłym szmerem. Pow tarzano sobie z u st do u st po jedyncze ustępy mowy, ja k rozdziały ewangelii, unosząc się, chwaląc, ko Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 126 m entując. Z niektórych grup rozbrzm ie wało szyderczo nucone: — Wo bist du teuerste Lagienka? W kaw iarniach i „b ierhalach“ ta r gowano tego dnia olbrzymio. N aród filozofów podlew ał uniesienie patryotyczne piwem. Prosit! Prosit! Hoch! w ybiegało cho rałem z brandeburskich gardzieli na cześć w arcyńskiego dziedzica. W ieczorem ukazały się nadzw yczaj ne dodatki pism z dosłownym tekstem mowy Bismarcka. Rozchwytano je. Cały Berlin czytał. W jednej z pierw szorzędnych re sta u racyi, w której zw ykle zbierał się św iat dziennikarski, siedziało przy s to liku kilku w ykw intnie ubranych m ło dych ludzi. Na stole, w śród niedopitych kufli piw a leżał półurzędow y dziennik Post. Jed en z biesiadników robił notatki, drugi rozglądał się cie kawie po pełnej sali gości. W okół politykowano zawzięcie. — W ysłałem szczczegółowe te le g ra my — odezw ał się piszący chow ając notes — chciałbym jeszcze napisać j a ki sensacyjny artykuł o.., polkach. Ćzy Biblioteka Cyfrowa UJK 127 http://dlibra.ujk.edu.pl one na praw dę tak pow abne?—spytał najbliżej siedzącego tow arzysza. T en potaknął gestem , a potem rzu cił od niechcenia: — E rnest, znasz ty H orsta K urzbacha? — Doskonale. K olega u niw ersyte cki. — T en m ógłby ci dostarczyć materyału. — Jakto? — M ieszkał w tym kraju i miał po dobno jak iś rom ans. Szkoda, że go tu nie ma. — Nadejdzie. Bywa tu codziennie 0 tej porze—odezw ał się drugi. — To byłoby wybornie. Rzecz ak tu aln a —zauw ażył E rn est Kubetschak. — Dokument życiowy... W ięc powiadacie, że nadejdzie? Dawno go nie w idzia łem. Poczekamy? Dobrze... Kelner! piwa! Stuknęli w kufle. Gości co chwila przybywało. K ubetschak z tow arzyszam i, rozpra w iał popijając piwo o poczytności Schlesische Zeitung, której był korespon dentem . — A co najciekaw sze — mówił — że 1 nad W isłą mamy z górą tysiąc a b o Biblioteka Cyfrowa UJK 128 http://dlibra.ujk.edu.pl nentów. Lodz... Warschau... w każdej cukierni znajdziesz nasz organ. Polacy lubią czytać o sobie, choćby im naw et wymyślano. Kończył tę uw agę, kiedy otw arły się drzwi, i do sali w szedł wysoki przystojny, blondyn, z tw arzą pełną szram. — Oto go masz! — zaw ołał tow a rzysz K u b etsch ak a—Horst! Horst! pst! pst! Przybyły, zauw ażyw szy n aw o ły w a nie, zbliżył się do stolika. W ymieniono powitania. D ziennikarz nie tra c ą c czasu zarzu cił go pytaniam i. — C zytałeś mowę? Mój drogi! mam prośbę., nie odmów... Ż yłeś w tym kraju .. P otrzeb u ję pewnych szczegó łów. Będziesz dla mnie nieocenioną kopalnią!.. — I owszem — odrzekł H orst Kurzbach niedbale. — Ale do czego ci to potrzebne, Ernest? — Mój drogi, nie każdy może być Kurzbachem i nic nie robić. Jako dziennikarz żyję z pióra Twoje zw ie rzenia będą wielce d propos. Z ust naocznego św iadka... Czy to praw da żeś się durzył w Polsce? © ■ ■1 Biblioteka Cyfrowa UJK 129 http://dlibra.ujk.edu.pl Roześm iał się. Po tw arzy Kurzbacha przesunął się odcień zakłopotania. — Niepoprawny! — żartow ał d zien nikarz. — K elner! cztery halby! J a k że to było? — S tare dzieje — odrzekł K urzbach zamyślony. D ziennikarz nie p rzestaw ał nalegać. — Taki a rty k u ł—p rzed staw iał—w y w rze kolosalne w rażenie. Sam Bis m arck gotów go zacytow ać w p a rla mencie!.. — A ty porośniesz w pierze — zau w ażył wesoło H orst. — Stanie się sław nym od R enu po Odrę! — zażartow ał je d e n z tow arzy szy—Prosit! Popili z kufli. Na twarzy K urzbacha zaig rał zło śliwy uśm iech. D ziennikarz praw ił w dalszym ciągu. —• Nie sądźże przypadkiem , że cię żywcem osm aruję. Bez nazwisk... bez nazwisk! i tak oględnie, żeby się nikt nie domyślił, jeśli ci na tern zależy. H orst zrobił g est lekcew ażący. — W szystko mi jedno. Nie m yślę tam w racać przecie. Je ste m dobrym kolegą, daję ci zupełną carte llanclie. Tylko nie kłam na mój rachunek... 9 Biblioteka Cyfrowa UJK 130 http://dlibra.ujk.edu.pl K ubetschak obruszył się* — Po co! Dam ci poprzednio a rty kuł do przeczytania. Bądź pewnym, że jednego nie dodam słowa. — Zatem zgoda! K elner piwa! — Słuchamy! słucham y! H orst K urzbach zaczął opowiadać. D ziennikarz z tow arzyszam i słuchali z początku uw ażnie, nie p rzery w ając. W m iarę opow iadania zaciekaw ienie słuchaczy w zrastało. Przygoda miło sna niem ieckiego donżuana budziła coraz w iększe zajęcie. Siedzący przy sąsiednich stolikach piwosze zaczęli rów nież nasłuchiw ać. K urzbach opow iadał z niejak ą fan faronadą, dosadnie, gładko. W spomnie nie podniecało go, zapalił się. Słuchacze przeryw ali teraz w ykrzy knikami. — Schneidig! schneidig! Weiter! Weiter! Dziennikarz zapytyw ał m iejscam i o niektóre szczegóły. — O statecznie na czem się skończyło?( H orst p o ta rł czoło. — Na niczem. K ochaliśm y się platoniczniel— odpowiedział, Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 131 — Innem i słow y odszedłeś z k w it kiem. Pokpiłeś spraw ę, Horst! K urzbach popatrzył mu w oczy. Nam arszczył się. — Nie róbże takiej miny, jakbyś na m ojem m iejscu zyskał coś więcej. To śm iesznel—odrzekł drwiąco. — No! no!—załagodził K u b etsch ak — nieco zdetonow any drw iącą uw agą. — Nie m iałem tego zam iaru. Byłeś i j e steś mistrzem! — pochlebił. Tow arzysze potw ierdzili, w yliczając zdobycze K urzbacha ze szkolnych cza sów. — Pepi! Stephi... K arolinę... — Nie w arte jej trzew ików czyścić— w ybuchnął K urzbach. — To inny typ. Nie róbcie naw et porów nań. W ca łym B erlinie niem a takiej... • — I to mówi człowiek żonaty! Gdyby się. tak żona dowiedziała! — zauw ażył któryś z udanem zgorszeniem . — Nie pisać artykułu... H o rst w ydął w argi. — Moja żona gazet nie czytuje... Niema na to czasu... — wycedził nie dbale przez zęby. — Bardzo słusznie — zauw ażył K u betschak — ale, ale... Cóż się z ryw a lem... z tym chem ikiem stało? Biblioteka Cyfrowa UJK 132 http://dlibra.ujk.edu.pl — Nie wiem. Nie w idziałem go więcej. Chciał mię gw ałtem zmusić do ożenienia... Nie przyszło do tego, bo, jak wiecie, ktoś ojcu doniósł i s ta ry wywiózł mię coprędzei... Zam yślił się. — W iecie co?—zaczął po chwili. — Dziś, gdy się nad tern * zastanaw iam ... Przyznaję .. Mało brakowało... Byłbym się ożenił... Tylko raz się kocha!—do rzucił sentym entalnie. — Zatem kanclerz ma racyę. Polki, to niebezpieczny przeciwnik — n apo m knął półżartem dziennikarz. W ybuch śm iechu zaw tórow ał tym słowom. Jeden tylko K urzbach sposępniał. K eln er podał now ą kolejkę piwa. Zaczęto teraz gawędzić o polityce. K urzbach słuchał milcząc. W spom nie nia rozstroiły go. W ypróżniał kufel za kuflem, nie m ieszając się do roz mowy. W końcu pożegnał tow arzy stwo i wyszedł, nucąc: — Die schönsten Augen hat die Polin... Przyszedłszy do domu zrobił żonie aw anturę. Pani Eliza K urzbachow a płak ała z żalu noc całą, rosząc rzęsistem i łz a mi świeżo powleczone poduszki. Rano Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 133 zm ieniła powłoczki. Porządek przedew szystkiem . Jej Schatz m iał cały dzień Katzen jammer. W najbliższym num erze „S zlązerki“ w rubryce „Z p arlam en tu “ w ydruko wano sensacyjny artykuł pod tyłułem : „Polska G y r c e D zienniki polskie przetłóm aczyły go dosłownie. X. P rzed dw orem w Brzostow ie, p rz e chadzał się pan Bruzdowicz z widocznemi oznakam i zniecierpliw ienia. Słoń ce skręcało już z południa; błyszczą ca tarcza kompasu, umieszczonego w środku gazanów , w skazyw ała g o dzinę drugą. P an Bruzdowicz chodził tam i z po w rotem od ganku ku bram ie w jazdo wej, przysłaniał dłonią oczy, p atrzył po w idniejącej w oddali, wysadzonej topolami, drodze i m ruczał z niezado wolenia, — Nie widać. Już to Fem cię puścić gdzie sam ą, zawsze na swojem p osta Biblioteka Cyfrowa UJK 134 http://dlibra.ujk.edu.pl wi. Z pew nością w yciągnęła Jasiów na odpust. A prosiłem... Tłok, zaduch... I dzieciaka pewno zabrały... M achnął ręką. — Jaś, zdaw ało się, że taki en er giczny człowiek... a okazuje s ię - p a n toflarz! pantoflarz! Co niedziela toż samo. Nabożeństwo... nabożeństw em , ale żeby znowu w ysiadyw ać godzina mi... S tara Olszyńska rozum na kobie ta, ale bigotka. I tę biedną W alę kierują poprostu na s ta rą pannę... D ziew czyna od ludzi stroni... w książ kach siedzi... Od wyjazdu Słodowskiego nie do poznania. Ciekaw a rzecz, co też między nimi zaszło? D w a la ta mi ja a nie dał znaku życia!.. Pewnie go w tedy odpaliła, chłopak w ziął na ambit i drapnął... Nic mi do tego, ale radbym się praw dy dowiedział. Przysiadł na ganku i zam yślił się. Cofał się pam ięcią w stecz i ro zp a m iętyw ał, poczynając od jubileuszu starego K urzbacha i owego wypadku w kotłowni. Jak się to wiele zmieniło w tak krótkim okresie czasu! Z Kurzbachów, z całej Niemczyzny nie pozostało praw ie śladu. Stało się to raptow nie i niespodziew anie. R ó wnocześnie niem al z zagadkow em zni Biblioteka Cyfrowa UJK 135 http://dlibra.ujk.edu.pl knięciem Słodow skiego, w yjechał m ło dy K urzbach i nie w rócił więcej... N a deszła wiadomość, że K urzbachow ie zrzekli się dotychczasowych stanow isk. Praw dopodobnie wybuch w kotłow ni odegrał tu ja k ą ś rolę. S traty były znaczne, fabryka dała znacznie m niej szą dywidendę, h rab ia się zraził, przytem, wobec stosunków w Poznańskiem , nie w ypadało mu trzym ać niemców u siebie. Uległ po prostu opinii... ...Jaś został dyrektorem . Dawno m u się to należało. Szkoda tylko, źe Sło • dowskiego niema. To także arcyporządny człowiek. M yśleli wszyscy, że w yczytaw szy w gazetach o ślubie J a sia, przyjedzie... Nie pojawił się. Nie wiadomo, gdzie się obraca. Tym cza sem dziewczyna żałuje i więdnie. W oczach więdnie... G łupstw o się stało, straszne głupstwo! Co jej w tedy s trz e liło do głowy? Żeby nie to, m ogłaby mieć sta ra Olszyńska ju ż drugiego w nuka po kądzieli... Turkot zbliżającego sie pojazdu w y rw ał Bruzdow icza z zadumy. Podniósł się żywo. Spojrzał. D rogą ku dw o rowi pędziła czwórka siwoszów— Przecie! — m ruknął i ze zw ykłą ludziom starszym skłonnością do p a Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 136 m iętania o sobie, idąc naprzeciw , szep tał: — Chw ała Bogu! W ysiedziały się. Czy aby gazety wiozą? Mogli już pocz tę zamknąć, a tam teraz takie cieka we rzeczy! To „tam “ oznaczało p arlam ent nie miecki. Stary szlachcic politykow ał zaw zię cie, rozporządzenia antipolskie bolały go i zaciekaw iały niepom iernie. Psuł sobie krew czytając, niem niej czytał, oczekując gorączkowo poczty ze świeżerai dziennikami. Od czasu ja k in te resy adm inistracyjne B rzostow a oddał zięciowi, godzinami przesiadyw ał z g a zetą w ręk u , obm yślając przeróżne środki, w celu pokrzyżow ania w strę t nych planów Bism arcka W dzisiejszych gazetach mogło być w łaśnie dokończenie ostatniej mowy kanclerza, głosy posłów polskich a p ra wdopodobnie też dowcipna odpowiedź W indhorsta. Stary szlachcic żywił uw ielbienie dla „m ałej ekscelencyi,“ zw łaszcza odkąd przyw ódca centrum zaczął jaw nie w y stępow ać w obronie polaków. Przypuszczenie, źe kobiety mogły zapomnieć o poczcie, co się już p a ro Biblioteka Cyfrowa UJK 137 http://dlibra.ujk.edu.pl krotnie przytrafiło, zaniepokoiło Bruzdowicza. Z niecierpliwości, ruszył pospiesznym krokiem ku bramie. Powóz zbliżał się szybko. — Jadą! — pow tarzał Bruzdowicz, drepcząc i zacierając ręce. Po chwili w jeżdżał czterokonny ekwipaż na dziedziniec. Bruzdowicz rzucił się obcesowo do drzwiczek. — A toście się wysiedziały! G azety są? — sp y ta ł na w stępię. — Są! są! — odpowiedziały chórem kobiece głosy... D ał już pokój dalszym wymówkom i zaczął w itać panią O lszyńską, po m agając jej w ysiąść. Z kolei w ysadził W alę, a w reszcie w ziął z rąk niańki w nuka i ją ł się z nim pieścić, rów no cześnie naw ołując: — T eraz ciotka niech pomyśli o obiedzie, boście mi, moje panie, dyabelnie kazały czekać na siebiel A gdzież to Jaś? - spytał, teraz dopiero sp o strzeg ł szy nieobecność zięcia. — Jasiow i w ypadł jakiś interes. W y jech ał z rana. Ale powinien niedługo nadjechać—objaśniła W anda, znacząco m rugając na ojca. Biblioteka Cyfrowa UJK 138 http://dlibra.ujk.edu.pl Ten nie spostrzegł daw anych znaków i dow cipkując mówił: — W yjechał! Zaraz też znać b ab skie rządy! 0 trzeciej z kościoła... Za karę musi mi panna W ala przeczytać gazety. Zgoda? co? A dużo tam te go?—spytał, szukając wzrokiem paczki z dziennikam i. P odszedł do panny Olszyńskiej i po dał jej ram ię. W ala uśm iechnęła się sm utnie. — I ow szem ...—odrzekła, zabierając zw itek gazet. — Praw da panno W alu, że niem a to jak sta ra gw ardya?—żartow ał, w iędąc j ą pod ręk ę do w n ętrza domu —Żeby mi tak jeszcze wzrok dopisywał! za kasow ałbym niejednego młodzika! I zaczął iść zam aszystym krokiem, pokręcając w ąsa i spoglądając z pod oka na zaw sze piękną tw arz dziew czę cia. L ubił W alę bardzo i zaw sze s ta ra ł się ją żartam i rozweselić. W anda, podbiegłszy, trąciła ojca w r a mię. — Tatuńciu! — Dajże mi pokój! Mam pannę W a lę i gazety, tq mi nic nie potrzeba! — Ależ m am tatce coś powiedzieć od Jasia. Biblioteka Cyfrowa UJK 139 http://dlibra.ujk.edu.pl — Czy to sekret? — A w łaśnie, że sekret!.. — W takim razie, przepraszam . Puścił ram ię panny Olszyńskiej, k tó ra odsunęła się dyskretnie, i zbliży wszy się do córki, spytał: — Cóż takiego? — Będziemy mieli dziś niezwykłego gościa...—zaczęła szeptać na ucho. Na tw arzy B ruzdow icza odmalowało się radosne zdziwienie. — Nie może być?! — Z pew nością. J a ś w czoraj list odebrał,.. Ale sza... bo to niespo dzianka — dodała, ukazując oczyma W alę, która w drugim pokoju w ynaj m owała gazety z opasek. — A m atka wie? — Także nie, — Doskonale! doskonale! Dopiero się zdziwią... Z atarł ręce z radości. Zapom niał o gazetach, o polityce i odciągnąw szy córkę na bok z niezm iernem ożywieniem mówił: — Praw dziw ie się cieszę! praw d zi wie! Jakże myślisz? P ogodzą się pe wnie te r a z .. hm? Chw ała Bogu! bo mi tej biedaczki serdecznie żal... S p ra Biblioteka Cyfrowa UJK 140 http://dlibra.ujk.edu.pl wimy weselisko, co się zowie! Już ja w tem, że to przyjdzie do skutku! S tarsza pani Olszyńska, zajęta do tychczas wnukiem , którem u po prze jażdżce zdarzyła się m ała przygoda, zbliżyła się teraz pytając: — O czem że to państw o tak ro z praw iacie? A wyczytaw szy w rozjaśnionych tw arzach obojga coś niezw ykłego, do dała z ciekaw ością: — Możebym i ja m ogła wiedzieć? Bruzdowicz spojrzał pytająco na córkę. — Jak m yślisz W andziu? Uprzedzić matkę? Ciekaw był, jakie w rażenie wywrze wiadomość. Młoda m ężatka, k tó rą niecierpliw ość bawiła, nie m ając w gruncie rzeczy nic przeciw tem u, odrzekła: — Jaś prosił... — Ej! Jaś! Jaś! Co tam Jaś! Mojem zdaniem, trz e b a m atkę do tego p rzy gotować. I zw racając się do oczekującej, rzekł głośno: — Mam dla babci dobrą nowinę... Tylko nie wszyscy pow inni jeszcze o Biblioteka Cyfrowa UJK 141 http://dlibra.ujk.edu.pl niej wiedzieć,.. N aprzykład Fem cia i panna W ala... — Coś tajem niczego? — zagadnęła półżartem Olszyńska. — W łaśnie. Chodźmy tam , żeby przypadkiem kto nie podsłuchał. U kazał na sąsiedni pokój. Sam po szedł przodem. Za progiem w ypalił prosto z mostu: — Słodowski w raca. Cóż pani do brodziejka na to? Olszyńska, w pierw szej chwili spoj rzała nań z niedow ierzaniem . — Słowo honoru! W raca. Ja ś po jech ał po niego — pow tórzył jednym tchem . — Tak, m ateczko,—potw ierdziła sy nowa. Z u st w zruszonej staru szk i w ybie gło krótkie: — Chw ała Bogu. — K w estya w tem , żeby z tego po w rotu skorzystać—przedstaw iał teraz Bruzdowicz, ująw szy drżące ręce pani Olszyńskiej. — Pani dobrodziejko, nie będę taił, źe mię los panny W ali s e r decznie obchodzi... Co tam było m ię dzy nimi, nie wiem... Ale Słodowski zacności człowiek, prawy, uczciwy... — Bardzo...— szepnęła staruszka. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 142 — Ma pozycyę. K aw ałek chleba znajdzie wszędzie... Na co tu czekać? Rozgadał się na dobre, nie szczę dząc przekonyw ających uw ag, chociaż nie było potrzeby tego. P an i Olszyń ska dziękow ała rozrzew nionem w ej rzeniem , szepcąc: — D ałby Bóg! dałby Bóg! Na więcej nie m ogła się zdobyć w pierw szej chwili. Dopiero ochłonąw szy nieco, ję ła ze w zruszającą otw ar tością w yw nętrzać się z przeżytych utrapień. W ylew ała nagrom adzone w duszy ból i zw ątpienie, ukryw ane do tychczas poćzciwie naw et przed oczy ma najbliższych. v — A co mię najbardziej bolało, że napraw dę do tej chwili nie wiem, co ich poróżniło... Patrzyłam przecie własnem i oczyma... byli z sobą tak do brze... W alunia napraw dę lubiła S ta nisława... Pytałam nieraz W aluni... ale biedne dziecko... Bruzdow icz zaczął pocieszać: — M niejsza o to! co było—to było... Zw yczajnie ja k m iędzy młodymi... Dziękujmy Bogu, że m arnotraw ny syn pow raca, i przygotujm y się na jego przyjęcie. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 143 Zaczęto się naradzać półgłosem , jakby spraw ą pokierow ać najlepiej, nie w ątpiąc o pom yślnym rezultacie. Tym czasem pozostaw iona w sam o tności panna O lszyńska, przerzucała dzienniki. L ubiła czytać wogóle. Nad książką zapom inała na chwilę bolesnych wspomnień, niepokojących m arzeń i tego żalu, co je j teraz n u r tem w ypełniał życie. Gazety pociągały ją również, z p rzy jem nością też spełniała zwykle funkcyę lektorki honorowej, ilekroć się pan Bruzdowicz o czytanie „na głos“ przymówił. Obecnie, dla ułatw ienia, oczekując na słuchacza, p rzep atry w ała artykuły polityczne. W zrok je j zatrzym ał się na felietonie zatytułow anym Polska Cyrce. Zaczęła czytać. Nagle... przejrzysto-bladą cerę dzie w częcia nasączył szk arłatn y rum ie niec. T w arz panny Olszyńskiej zaczę ła drgać nerw ow o, pierś falow ać go rączkowym odruchem . Źrenice biegły błyskaw icznie po zaczernionych d ro bnym drukiem szpaltach. Biblioteka Cyfrowa UJK 144 http://dlibra.ujk.edu.pl W felietonie w yczytała historyę w łasnego serca, w yszydzoną, w yśm ia ną, przerobioną na argum ent politycz ny! Autor nie w ym ieniał w praw dzie nazwisk, lecz opis był tak dokładny, tak drobiazgowy! że... Uczuła głuchy, tępy ból w skroniach i wstyd. K ruszący, rozpierający całą duszę, wstyd! Zatrzęsło nią febrycznie, złowrogi papier w ypadł jej z rąk, i znowu zi mna bladość przysłoniła cieniem m ar twoty tw arz nieszczęśliwej. W pannie Olszyńskiej m arło w szy st ko. Resztki, okrawki złudnych w spo mnień tonęły w głębi bezm iernej g o ryczy, coś przecinało w zranionych jej piersiach jed y n ą św ietlan ą nić tę sknoty za nieziszczonem m arzeniem , druzgotało w iarę w m iłość praw dzi wą, szydziło z zaklęć i przysiąg. I stała długo z przerażającą próżnią w duszy bez słów, bez jęku, bez r u chu, ja k człowiek, który nagle ujrzał przepaść przed sobą. W reszcie strum ień łez gorzkich zwilżył opuszczone bezw ładnie rzęsy, w ściągniętych chm urnie łukach brw i zarysow ał się odcień dum nego cier pienia. Biblioteka Cyfrowa UJK 145 http://dlibra.ujk.edu.pl Schyliła się, podniosła upuszczony dziennik i złożywszy w kw adrat, scho w ała za wycięcie stanika. Z zaciśniętych u st padł wyraz: — Podły! I znów potoczyły się z m yśli do serca bolesne w spom nienia i rozsypały w duszy, ja k paciorki z rozerw anego różańca, żal i sm utek krw aw iący. Uczuła wielkie zimno i w ielką czarność; coś, niby skrzydła drapieżnego ptaka, biło w je j tw arz, przysłaniając św iat cały... W głow ie m iała chaos przejm ują cych sykań, szyderczego chychotu, ję kliwych szeptów; u sta pow tarzały: — Podły! podły! podły! W alczyła z w łasną duszą, z w łasnem sercem , bez sprzym ierzeńca. Bo oto opuściły j ą w szystkie zw ie rzenia, w yczuw ane * złudy, a przed oczyma stała, naga, oślepiająca p raw da i błąd, i pokuszenie, i olbrzym ia trw oga przed koniecznością pokuty, do której p rzyłączała niepochw ytne poczucie bezm yślnego pokrzyw dzenia drugiej jeszcze duszy, pojęcie cudzych cierpień bez winy. Osunęła się bezw ładnie na krzesło. 10 Biblioteka Cyfrowa UJK 146 http://dlibra.ujk.edu.pl W styd i żal potężniały aż do zasto ju myśli, do tego zastygu cielesnych w zruszeń, w którym rzeczyw istość przeradza się znów w senny wir, ma jaczących bezkształtnie wrażeń, a w biczowaną duszę spływ a kojąca cisza, nieczułość i mrok. Minuty płynęły... ulatyw ały, a z ni mi pierzchało z piersi panny Olszyń skiej jej daw ne „ ja ,“ rodziło się b ła galne pragnienie zapom nienia wczo ra j i skrucha ukojenia. Jeszcze jed en dreszcz przeszył jej ciało, a potem spłynął spokój cichego sm utku. Z drugiego pokoju doleciał wesoły głos Bruzdowicza. — Panno Walo! czytanie przepadło! Obiad na stole... P ow stała z w ysiłkiem i zm uszając się do uśm iechu pośpieszyła na w e zwanie. — Czytanie przepadło! — pow tórzył żartobliw ie stary , podając jej ram ię. — Przep ad ło —odpowiedziała echem. Serce je j biło; pierś czuła ukryty zw itek papieru, ja k kolący cierń, św ie żo wydobyty z rany. Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl XI. Szczęściem dla W ali, nikt przy obiedzie nie dostrzeg ł niezw ykłej zmiany, ja k a zaszła w obliczu dziewczęcia. Z a jęci niespodzianką biesiadnicy, nie za uw ażyli ani podkrążonych siną obwód ką oczu, ani nienaturalnej, sztyw nej powagi. Mówiono z resztą mało, śpieszono się z jedzeniem , ja k to zwykle byw a w chw ilach gorączkow ego oczekiw ania na coś lub na kogoś. W szyscy sie dzieli ja k na szpilkach. N aw et gadatliw a zwykle ciotka E u fe mia, chociaż je j tajem nica nie ciężyła, zirytow ana przypaleniem szarlotki, nie m iała chęci do rozmowy. Kończono obiad w milczeniu, gdy rozległ się turkot wózka. — Ja ś i ktoś drugi — w ykrzyknął Bruzdowicz, zryw ając się z krzesła z takim pośpiechem , źe obrus za sobą pociągał. Pani Olszyńska instynktem m acierzyńskim wiedziona, pow staw szy, zbliżyła się do W ali. Chciała coś po wiedzieć, uprzedzić, ale w tej chwili rozw arły się drzwi i do pokoju w padł Slodow ski.. Biblioteka Cyfrowa UJK 148 http://dlibra.ujk.edu.pl Blady ja k ściana, z roziskrzonym wzrokiem biegł i chw ytał w przelocie napotykane dłonie, ściskał, całow ał, skakał jak piłka od jednych do dru gich, rzucając przez łzy. — Moi państwo! moi kochani p a ń stwo! I znów ponaw iał uściski i pocałunki, nie patrząc naw et w tw arze w itanych. Zapanow ała chw ila zbiorowego ro z czulenia. Podniósł się pogw ar se rd e cznych wykrzykników, pytań i tych słow, które sam ym dźwiękiem mówią... Górow ał nad wszystkiem i głos B ruzdowicza, który trą c ręce i klepiąc przy byłego po ram ieniu, w ykrzykiw ał: — W iedziałem , że wrócisz! w iedzia łem Ho! ho! 1 pociągał nosem z głośnem sa p a niem bo mu łzy św idrow ały w krtani. W reszcie m inął pierw szy poryw. Oczy w szystkich skierow ały się bez wiednie na W alę, do której z ‘w ido czną nieśm iałością zbliżał się teraz S ło dowski. Szedł półkrokam i, z głow ą w tuloną w barczyste ram iona, z za partym oddechem. W źrenicach panny O lszyńskiej ła m ała się dusza. Na b lad ą tw arz w y stąpiły gorączkow e wypieki. M om en Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 149 talnie cofnęła się w tył, jakby w za m iarze ucieczki, a potem w yciągnęła przed siebie obie ręce i z niezm ierną tkliwością szepnęła: — Panie Stanisław ie! panie S tan i sławie! .. Przylgnął do w yciągniętych dłoni i nie panując dłużej nad sobą, zaszlochał na cały głos. Nagle trzym ana w uścisku ręk a W ali w ysunęła się pośpiesznie i drżące u sta panny Olszyńskiej dokończyły: — J a pan a winnam prosić o p rze baczenie... ja... ja... panie Stanisław ie. Błyskawicznie obrzuciła wzrokiem obecnych. W yraz szlachetnej pokory zajaśniał w załzaw ionych źrenicach. Uklękła przed m atką. Słodowski syknął: — P ani moja! Walu! I ru n ął również do nóg staruszki. Ale w tej chwili W ala porw ała się z kolan i ze spazm atycznem płaczem w ybiegła z pokoju. Stało się to tak szybko, że nikt nie zdołał przem ów ić słowa. Słodowski dźw ignął się z kolan, po wiódł nieprzytom nem i oczyma w okół, blednąc i trzęsąc się febrycznie. S tra Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 150 szliw a niepew ność pozbaw iła go osta tka woli. Stracił głowę. W szyscy z resztą byli nad w yraz za kłopotani i w zruszeni, gdyż aczkolwiek spodziewano się czegoś podobnego, nie sądzono jednak, aby to się stać mogło zaraz i w tak niezwykle w strz ą sający sposób. R ozrzew niająca scena zaskoczyła tak niespodziewanie, że chociaż wypowiedziane przez W alę sło w a i jej ucieczkę zrozum iano jako n ad m ierny wylew dziewiczej tkliwości, w y w ołanej nastro jem chwili, niem niej w pierw szej chwili nikt napraw dę nie wiedział, co dalej począć. P an Bruzdowicz pierw szy przyszedł do siebie. — Masz tobie! d rapnęła — zaw ołał z praw dziw em przejęciem — drapnęła! Uciekałeś i ty! gońże teraz — dokończył popychając z lekka chemika, który przerażony niejako zuchw alstw em sw e go uczynku, sta ł ja k skazaniec, nie śm iejąc ruszyć się z miejsca. Ten spojrzał błagalnie n ajpierw na zapłakaną staruszkę, potem na Olszyń skiego, jak b y ich pomocy i rady w zy wał. Jednocześnie pani Janow a ruszyła szybko ku drzwiom, w zam iarze po Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 151 biegnięcia za W alą, zaś pani Eufemia, trochę gniew na, źe je j o przyjeździe chem ika nieuprzedzono, zw racając się do starej Olszyńskiej, zaczęła tonem wymówki: — Niechże pani co odpowie... głos matki ... A do Słodowskiego: — T aki to już panieński zwyczaj... Jak przyjdzie do wyznania... U derzyła rękom a po sukni, z g ry m asem zażenow ania na ustach. Bruzdowicz kończąc, przerw ał: — Goń! łap! przyprow adź i koniec! Patrz, m atczysko od łez mówić nie może. — Chodźmy, panie Stanisław ie, — odezw ała się ode drzwi m łoda O lszyń ska, w yciągając z oddalenia rękę. Milczący dotychczas Ja n podsunął się szybko do żony. — Zostań, W andziu! — przem ów ił półgosem — najlepiej porozum ieją się sami. Poczem, zbliżywszy się do przyjaciela rzekł, sta ra ją c się nadać słowom jak najw eselszy odcień: — No! Stachu! Uciekła mi przepió reczka w proso, a j a za nią niebo raczek. . O bjął go wpół. Biblioteka Cyfrowa UJK 152 http://dlibra.ujk.edu.pl A w duchu, nie bez pew nej chełpli wości, pom yślał. —* Dziwna natura!... Z pozoru tw a r dy ja k krzem ień, a z kobietam i m azgaj.. Już ja lepiej daw ałem sobie rady.. I spojrzał z lubością na żonę. Potem zaś zm ieniwszy ton, zaczął poważnie: — Mój Stachu! Mama i ja... Lecz pan Bruzdowicz, u którego pierwotne zaam barasow anie już p rz e szło, przerw ał, żartobliw ie p rzed rze źniając: — I ja... i W andzia... i ciotka, a ty m czasem panna drapnęła! Nie trać - że czasu! kuj żelazo póki gorące... Na co tu czekać?! Jak Boga kocham! to p rz e chodzi pojęcie! Jazda, desperacie! Ukazał wiodące do ogrodu drzwi, Oszołomiony Słodowski, spojrzał py tająco na Jan a, na panią Olszyńską. Przygnębiona przed chwilą tw arz za jaśn ia ła odbłyskiem szalonej radości. Sięgnął do kolan staruszki i zapom ina ją c się, podskoczył w górę jak źrebak i popędził. Jan z żoną przypadli do rąk m atki, która, chyląc siw ą głowę, zdaw ała się modlić duchem , choć u s ta szeptały: Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 153 — Kiedy dopraw dy nie pojm uję Waluni... kochali się przecież od dawna... — I będą się kochali babciu! b ęd ą— zaw tórow ał Bruzdow icz—będą wnuki., wnuczki... Jasiu! W esele w Bruzdowie, ale ty m usisz szw agrow i wyrobić po sadę... ja bez panny W ali ani rusz; któżby mi od czasu do czasu gazety czytał? Stanęli grupą we drzw iach, oczeku ją c z bijącem sercem pow rotu tych dwojga. Ja n opow iadał o Słodowskim. A „ci dw oje“ znaleźli się niebaw em . P anna Olszyńska, w ybiegłszy do ogrodu, padła na najbliższą ław kę bez czucia, ja k liść gw ałtow nym w ichrem strącony. W ielki wysiłek, na jaki się w pier wszej chwili zdobyła, w yczerpał j ą do szczętnie, Czuła, źe słabnie, że lada chwila opuści j ą reszta przytomności. Bezsilna, drżąca próbow ała zebrać roz pierzchłe myśli. Płynęły huraganem . W skołatanej wyobraźni dziew częcia przesuw ał się cały kalejdoskop m arzeń, chęci, nadziei, oczekiwań, w szyst Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl kie wydzwonione tę tn a serca odzy w ały się echem , w szystkie pragnienia łkały. Kłębowisko szarpiących targnięć wiło się w piersi, szukając ujścia; ty siące poplątanych dźwięków szum iało w skroniach... Przym knęła powieki.. Przez chwilę św iat przestał dla niej istnieć. A po tem rozchyliła pełne łez źrenice... na głym ruchem wydobyła u k ry tą w w y cięciu stanika gazetę i z głuchem w e stchnieniem szepnęła: — T r z e b a .. skrzywdziłam! P o w stała i z pośpiechem niezłomnej determ inacyi zaczęła iść z pow rotem ku dworowi. Nogi się pod nią gięły, ale w tw a rzy św ieciła moc silnego postanow ie nia. W myśli tkwiło teraz jedno tylko pragnienie: w ynagrodzenia krzywdy. W tem z bocznej, obrosłej grabiną ścieżki doleciał szm er śpiesznie staw ia nych kroków, m ignęły w ym achujące w pow ietrzu ręce, i płow a p rz y strz y żona czupryna... W oddaleniu kilku kroków biegł Słodowski z obliczem prom iennem . G e stykulow ał rozm aw iając z samym so bą... U jrzał W alę, na chwilę jakby za Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 155 trzym ał się w chodzie, a potem je s z cze szybciej podbiegł na przełaj i przy stanąw szy w oczekującej postaw ie, zaczął: — Wysłano... mię... po p a n ią .. Głos mu się splątał. Skrzyżowali w ejrzenia. Na chwilę zaległo m ilcze nie. Źrenice panny Olszyńskiej bły snęły niezwykłym ogniem, pierś pod nosiła się i opadała ciężko. — Panno W alu!— szepnął. Podsunęła się bliżej W matowobladej tw arzyczce nie drg n ął ani j e den muskuł. — Panie Stanisławie! — przerw ała cichym, przeryw anym głosem. — Ja wiem wszystko!.. Ja proszę., ja bardzo pana chciałam widzieć... ja... W yciągnęła rękę z trzym aną gazetą. — J a wiem wszystko!—pow tórzył.— J a złem płaciłam za tyle... tyle... Załkała i zaczęta mu wciskać zmięty kurczowo dziennik. Cofnął się w ty ł i z nietajonem zdziwieniem spytał: — Co to? co to jest? panno Walu! ja nie rozumiem.. J a nic., nie wiem.. — Moja spowiedź!—w ygłosiła z tr u dnością, czepiając się jego ram ienia.— Moje winy... miłość pana K urzb ach a- - Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl J 5G dokończyła szeptem goryczy, — P an K urzbach opowiedziała., opisali—obja śniała jednym t c h e m .- J a teraz wiem wszystko! ja m uszę z u st pańskich usłyszeć... Pochyliła się... zatoczyła.. Pow strzym ał j ą ram ieniem ... ukląkł. — Pani moja! Pani W alu... Wy s a mi nie wiecie... co ja bym!.. J a chłop... d rąg zwyczajny... J a duszę! życie... Ja nic nie wiem... J a tylko bardzo... ko cham, pani moja! Rzucił zm ięty dziennik w gąszcz krzew ów i zryw ając się z kolan, za wołał: — Król nie je s t szczęśliwszy! — Chodźmy do m am y—w yrzekła to nem prośby, podąjąc mu rękę. Po chwili przed płaczącą z wielkiago szczęścia staru szk ą klęczało „tych dw oje.“ — Niech Bóg w iekuisty błogosław i wam... dzieci moje! .Najbliższej niedzieli zaroiło się w B rzostow ie. P an Bruzdowicz, w edług zapow ie dzi, w ypraw iał sute zaręczyny, zapro siw szy na tę uroczystość kogo się da ło. P rzyjechał pan W yrem ba z cór Biblioteka Cyfrowa UJK 157 http://dlibra.ujk.edu.pl ką, państw o Skuraczew scy, Jagłow scy i najbliższe sąsiedztw o w komplecie. Ciotka Eufem ia w ystąpiła z p a ra dnym obiadem, a że się w szystko aź do legum iny z cyfrą narzeczonych udało, więc zachęcając, dokładała w ła snoręcznie potraw na opróżnione ta le rze, dbając przedew szystkiem o Słodowskiego. Ten zaś sądził, że w ypa da mu teraz być we w szystkiem po słusznym , więc ja d ł za trzech, co mu tylko podsunięto. Gospodarz w złotym hum orze, w zno sząc toast „kochanej młodej pary,“ sięgnął aż do czasów biblijnych. — W praw dzie Jakób na Rachelę oczekiwał lat siedm— m ów ił dzwoniąc w kieliszek, zw rócony do Słodowskiego—a ty Stachu tylko dw a z okła dem... lecz, że się bardziej nie kocha li, ręczę! Zresztą, nie dziwię się, że tobiu było pilniej, niż pra-praszczurowi... W wieku pary i elektryczności ze w szystkiem śpieszyć się trz e b a ,—ż a r tow ał, starając się utrzym ać w pow a żnym tonie.—Żyjem y wogóle szybciej, prędzej... M atuzal w moim wieku j a skółki w lot strzelał, a ja... Posypały się życzenia, powtórzyły błogosławieństwa... Biblioteka Cyfrowa UJK 158 http://dlibra.ujk.edu.pl P rzed wieczorem całe tow arzystw o w yruszyło na spacer. W ybrano się ku niedalekim brzegom Wisły. K ró low a rzek polskich płynęła złotem . Zachodzące słońce lało strum ieniem m etalicznych barw po łusce wodnej. W nadbrzeżnym wiklu ćw ierkało wo dne ptactw o, kępy olbrzymich biało drzewo w i rosochatych topol, obsiadł klekot bociani. Szli, rozm aw iając. N agabyw any ustaw icznie Olszyński, opowiadał o Słodowskim, który nie tając przed p rzyja cielem, że powodem opuszczenia fa bryki, przed dwoma laty, było zajście z Kurzbachem , ukrył jednakże p raw dziwą tegoż przyczynę. Swoją drogą Jan dom yślał się cze goś, bo w łaśnie odpow iadając na py tanie pana Skuraczew skiego, mówił: — Mnie się jednak zdaje, że po za tern musiało być między nimi coś in nego jeszcze. Praw dopodobnie Kurzbach przy W ali przyciął Stachowi, a że mieli z sobą dawno na wątróbce!.. ten wziął do serca i... wybuchł. W tej chwili jakiś głos obcy ro z brzm iał w pobliżu. Idące przodem kobiety p rzystanęły. Brzegiem W isły biegł z gołą głow ą Biblioteka Cyfrowa UJK 159 http://dlibra.ujk.edu.pl chłop siwy. M achał trzym anym w ręku kijern i w ykrzykiw ał dziko. W ło sy wichrzyły mu się w biegu, lśniąc w odbrzasku zachodzącego słońca, ja k płonąca pochodnia. Zobaczywszy idących, zwolnił k ro ku. Olszyński przyjrzaw szy się, rzekł: — A... to ten biedny Smak... W zią łem go z pow rotem do fabryki, ale do reszty zw aryow ał i uciekł. W yobraź cie sobie państwo, co w ieczór biega nad W isłą z kijem. Uroiło mu się, że je st stróżem , którem u kazano pil nować, żeby niem cy nie wrócili. Stary chłop szedł prosto ku nim. Poznał Olszyńskiego i skłonił się dło nią do ziemi. — Cóż tu robicie, Macieju?—zapytał Jan. — Stróżuję, wielmożny panie! S tró żuję—ukazał rę k ą na rzek ę.—Miemcy psiaw iary mogliby się nocą p rzep ra wić... Ranowie będą spali!.. Ale niedoczekanie ich! niedoczekanie! Nie pusz czę! nie puszczę!! P otrząsł groźnie kijem i począł biedź w poprzednim kierunku. Za chwilę znikł z oczu. — Biedny człowiek—szepnęła Wala. Biblioteka Cyfrowa UJK 160 http://dlibra.ujk.edu.pl — Nieszczęśliwy!—odrzekł Słodowski, niepom ału w zruszony. A pan Skuraczew ski, który lubd przy sposobności pozować na statystę, rzekł: — Odwieczna rasow a walka! Płowce, Gatinwald, a dziś nienaw iść tego chłopa z jednego źródła biorą począ tek!.. — Ja k św iat św iatem nie będzie niemiec polakowi b ra te m —podchwy cił z żywością BruzdowiczSilniejszy w iatr poruszył g ałęzia mi odwiecznych białodrzewi. K iw ały wierzchołkam i, ja k starce na wiecu szum iąc w takt: — Ju śc i!.. juści!.. W ali zrobiło się czegoś przykro, przylgnęła trwożliwie do ram ion n a rzeczonego. K O N I E C . Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl \ Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl Biblioteka Cyfrowa UJK http://dlibra.ujk.edu.pl 0390761