nr 31 - PDF Pismo Studenckie PDF

Transkrypt

nr 31 - PDF Pismo Studenckie PDF
grudzień nr 9 (31)/2010 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatnypismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego
Warszawa / Łódź / Kraków / Poznań / Wrocław / Gdańsk / Katowice / Szczecin / Lublin / Bydgoszcz / Toruń / Rzeszów / Olsztyn / Kalisz
MIESIĘCZNIK STUDENCKI
p
e
z
c
z
s
y
e
n
z
a
r
P trolow
n
o
K
www.redakcjaPDF.pl
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
Naczelna strona
6 W internecie: Z Europeistyki
na UniaEuropejska.org
8 Fotografia: Freelensing,
czyli prawie obiektyw
9 Kolumna Zygmunta:
Zobaczyć to, co
niewidoczne
10 Polecamy: Fotocasty
o wojnie
I-IV Wybierz sobie bank:
Giełda dla studenta
od A do Z
11 Polecamy: Dwie
twarze Egiptu
12 Sport: Przed sesją
najlepszym dopalaczem
jest…
13 Case study: „Colędawanie”
– niezamierzony kryzys,
jeszcze większy sukces
14 Na świecie: Dobre wzorce
zagraniczego PR-u
15-19 Książe i żebrak:
Czy kultura może być
obiektywna? Subiektywny
przegląd tego, co
najistotniejsze w książce,
na scenie, w kinie oraz
w muzyce.
Zbigniew Żbikowski
Media chcą, media mogą, media zawsze ci pomogą! Widzicie już oczyma wyobraźni ogromne billboardy
z tym sloganem, ilustrowane twarzami najbardziej znanych dziennikarzy, którym na sercu leżą sprawy
społeczne? Słyszycie koncert y
gwiazd popa i rocka, a nawet cały
festiwal pod tym hasłem? Czytacie
w myślach teksty powstające jak
przysłowiowe grzyby po deszczu
jako część medialnej kampanii pomocowej? Może i by było wspaniale. Z tym że media nie zawsze chcą,
nie zawsze mogą i nie zawsze po-
To zdjęcie jest podstawą
okładki bieżącego numeru.
Na profilu PDF na Facebooku
do 10 grudnia trwał konkurs
na najciekawszą jego interpretację. Spośród odpowiedzi
wybraliśmy te zaproponowane
przez: Marcina „Rambo” Roguskiego, Kasię Mordalską i Janka Czapińskiego. Laureaci
otrzymali w sumie podwójne
zaproszenie do Teatru Współczesnego, Teatru Dramatycznego i TR Warszawa. Poniżej
publikujemy wszystkie propozycje (pisownia oryginalna).
Zostań fanem „PDF” na Facebooku i wygrywaj. Co tydzień
nowy konkurs!
MAREK PEPŁOWSKI:
”TĘTNIąCE Media” albo „Medioobieg” :)
Jakub Gołębski:
MOC (z) Telewizji.
Mateusz Patoła:
TELEWIZYJNI KRWIOPIJCY
Akademickie Stowarzyszenie
Katolickie Soli Deo
zaprasza na:
Uniwersytet Etyczny
"Komentarze,
informacje...
Kto mu ma rację?"
11 stycznia 2011 roku,
godz. 20:15, Aula w Starym
BUW-ie, UW
Udział wezmą:
Agnieszka Romaszewska-Guzy,
Adam Leszczyński, Jarosław
Markowski, Robert Mazurek
02
MIESIĘCZNIK STUDENCKI
REDAKCJA
redaktor naczelny:
Zbigniew Żbikowski
mogą. Czasem zaszkodzą. A wszystko w ramach służby społecznej – bo
społeczeństwo ma prawo być poinformowane.
Media więc chcą pomóc: politykom, z którymi sympatyzują, aby ci
pokonali tych, którzy im się nie podobają i zupełnie obiektywnie eksponują zalety pierwszych oraz braki drugich, artystom, aby jednych
wypromować, przekonując społeczeństwo, jacy są genialni, a innych
zdołować, wmawiając im beztalencie, przedsiębiorców i lekarzy, by
jednych zmotywować do dalszej
pracy, innych obnażyć od jak najgorszej strony. Media oczywiście nic nie
mówią od siebie, zgodnie z nazwą
są jedynie mediami – środkami do
przenoszenia informacji i opinii.
Chcą i mogą. Chciały pomóc Dodzie uratować Nergala i pomogły,
przy okazji nakręcając społeczną
akcję oddawania szpiku i wzbogacania banku dawców. Chciały i mogły nagłośnić przypadek Tomka za-
trutego muchomorem, przy okazji
pomagając środowisku medycznemu uświadomić społeczeństwu, jak
ważna jest gotowość do dzielenia
się organami z potrzebującymi.
Chciały też, choć nie musiały, nagłośnić spektakularną akcję aresztowania doktora G., który według
słów ministra sprawiedliwości wypowiedzianych na wizji, już nigdy
nikogo życia nie pozbawi. Nie pomogły wtedy wielu oczekującym na
przeszczep serca, bo – jak wskazują dane statystyczne – liczba takich
zabiegów w Polsce po tym wydarzeniu wyraźnie spadła. Nikt oczywiście nie może mediom czynić
z tego powodu zarzutu – one tylko
odzwierciedlają życie, a że takie
rzeczy się zdarzają... Bo media, jeśli już komuś chcą pomóc, to sobie.
Liczy się przecież poczytność, słuchalność, oglądalność. Taka jest ich
specyfika i koniec. Niezależnie od
tego, czego by nie powiedzieć o zaangażowaniu w sprawy społeczne
wielu pracujących w nich dziennikarzy. Jest to więc narzędzie, które
może niewiarygodnie skutecznie
pomóc, ale też niekiedy kąsa.
Wiedzą o tym politycy. Przychylność mediów – już nie dla konkretnego polityka, ale dla określonej linii politycznej czy ideowej – może
zdecydować o wyniku wyborów
i przyszłości kraju. Polityk Jacek
Kurski mówi o tym wprost: jeśli nie
będziemy mieli swoich zwolenników w popularyzowanej przez media popkulturze, przepadniemy.
W tym akurat przypadku nie może
liczyć, że media zawsze mu pomogą. Na szczęście mamy pluralizm.
Jak nie pomoże najbardziej poczytna gazeta w Polsce, może liczyć na
najbardziej sprzyjającą jego formacji. Jak nie TVN, to inna stacja, trwająca na odmiennych pozycjach.
Bo media chcą, mogą i pomogą,
ale nie każdemu i nie zawsze. I nie
te same. O czym można poczytać
w tym numerze „PDF”.
BOGUSŁAW PIWOWAR
P.O. PREZESA TVP
Rada nadzorcza TVP oddelegowała do zarządu TVP Bogusława Piwowara i powierzyła mu
stanowisko p.o. prezesa TVP.
W swoim komunikacie wyjaśniła, że powodem takiej decyzji jest przedłużająca się choroba jednego z członków zarządu
Włodzimierza Ławniczaka, która uniemożliwia mu pełnienie
funkcji. Chodzi więc o to, aby
usprawnić pracę zarządu, bo
zgodnie z przepisami, aby podpisywać umowy, których stroną
jest telewizja lub podejmować
uchwały, zarząd musi działać
wspólnie. Jednoosobowo spółką może zarządzać wyłącznie
prezes lub p.o. prezesa.
IZABELA WOJCIECHOWSKA NIE ŻYJE
Bez mediów, jak bez nerki
Magdalena Bella Jurkowska:
Telewizja tętni życiem
Joanna Kulig:
relacja NA ŻYWO!
Marcin ‘Rambo’ Roguski:
na zdjęciu jest nerka, nerka filtruje krew usuwając toksyny, toksyny płyną z TVN-u, czystość wypływa do TVP... a odpady Polsatem?
Jawna propaganda :P
bie człowieka i mają nieocenioną
moc sprawczą. Do tej pory odkryto trzy życiodajne tętnice: tefałenicus politicus, polsatowy niusromanus i najrzadziej występująca
tefałpenus publicus. Ich siła jest
badana przez specjalistów od mediów z Instytutu Transplantologii
w Mediach. Wyniki badań zostaną opublikowane w najnowszym
miesięczniku wydawanym przez
Instytut.
Bartłomiej Graczak:
Życiodajne informacje płynące
z telewizyjnych tętnic dostarczają ludziom moc do stąpania po tym
padole! Jak pokazują ostatnie badania, człowiek nie tylko jest zależny od mediów mentalnie, ale
i fizycznie. Stwierdzono, że wraz
z długotrwałym pobieraniem informacji ze świata zewnętrznego
tylko z mediów, w naszym organizmie powstają charakterystyczne
dla konkretnych tytułów życiodajne tętnice. Uzależniają one od sie-
Kasia Mordalska:
Bez mediów, jak bez nerki – za długo nie pociągniesz. :P
zespół redakcyjny:
Tomasz Dowbor, Marta Dudek, Oliwia Dusińska,
Roksana Gowin, Jan Grabek, Magdalena Grzymkowska,
Bartosz Iwański, Dominika Jędrzejczyk, Patryk
Juchniewicz, Marcin Kasprzak, Mirek Kaźmierczak,
Anna Kiedrzynek, Paulina Mućko, Paulina Myślińska,
Ewa Piskorska, Aleksandra Siemieradzka, Adrian
Stachowski, Jakub Szarejko, Krystian Szczęsny,
Wioletta Wysocka, Marcel Zatoński
druk:
Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 10 tys. egz.
Oddano do druku 12 grudnia 2010 roku
grafika, okładka i skład DTP:
Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com
okładka: fot. Krystian Szczęsny
z-ca redaktora naczelnego
Paweł H. Olek
korekta: Anna Kiedrzynek, Aneta Grabska
redaktorzy:
Tomasz Betka, Ewelina Petryka
Szczepan Orłowski, Kajetan Poznański
Instytut Dziennikarstwa
Uniwersytetu Warszawskiego
koordynator wydawcy: Grażyna Oblas
WYDAWCA:
fot. Krystian Szczęsny
3 Na wejściu: Stygmatyzuje
nas popkultura. Prawica
poszukuje swojego
Wojewódzkiego i
Majewskiego
Krótko
Janek Czapiński:
Oczyśćmy media z brudnych informacji, niczym nerka krew z toksyn!
Absowenci Instytutu Dziennikarstwa zadziałają jak nerka dla przesyconych brutalnością mediów inf o r m a c y j nyc h , d z i e k i c ze m u
nareszcie bedziemy mieli rzetelne i ciekawe media!
dystrybucja:
Warszawa / Łódź / Kraków / Poznań / Wrocław
/ Gdańsk / Katowice / Szczecin / Lublin
/ Bydgoszcz / Toruń / Rzeszów / Olsztyn / Kalisz
adres redakcji:
PDF miesięcznik studencki
Instytutu Dziennikarstwa UW
ul. Nowy Świat 69, pok. 51,
IV piętro, 00–046 Warszawa,
tel. 022 5520293,
e–mail: [email protected]
Więcej tekstów w portalu
internetowym: www.redakcjaPDF.pl
Wojciech Dziedzic:
Nerka za newsa!
Anna Sikora:
Medialna (in)filtracja
reklama:
Fundacja Szkolnictwo
Dziennikarskie
Nowy Świat 69, p. 307, Warszawa
e-mail: [email protected]
współpraca z serwisem foto:
stała współpraca:
W wieku 56 lat zmarła wieloletnia redaktor naczelna sekcji fotograficznej Polskiej Agencji Prasowej. Wojciechowska
była autorką i pomysłodawcą licznych wystaw i albumów fotograficznych. Od 14 lat
opiekowała się archiwum fotograficznym Ryszarda Kapuścińskiego, organizowała też
wystawy jego zdjęć.
BĘDZIE TYGODNIK
„RZEczpospolitej”?
Wydawca „Rzeczpospolitej”,
spółka Presspublika, rozważa stworzenie tygodnika, w którym pojawiałyby się treści pochodzące z codziennej „Rzepy”.
Osobą odpowiedzialną za projekt jest Michał Karnowski,
związany wcześniej z wydawcą
„Polska The Times” – grupą Polkapresse. Właśnie w tym wydawnictwie Karnowski przygotowywał tygodnik „Polska”,
który zadebiutował na rynku
w maju br.
REBRANDING
ZETKI NA PLUS?
Z najnowszych badań Radio
Track Millward Brown SMG/KRC
wynika, że nowa strategia Radia
Zet przynosi pierwsze efekty.
W okresie od września do listopada br., udział Zetki w ogólnopolskiej słuchalności wyniósł
16,31 proc., co oznacza dla rozgłośni wzrost o 1,35 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem
(rok wcześniej 15,90). Właśnie
we wrześniu Radio Zet zmieniło swoją strategię, grupę docelową oraz zmodyfikowało program i wizerunek, w tym logo.
Wynik Zetki daje jej drugie miejsce na polskim runku słuchalności. Liderem, z udziałem 26,76
proc.(wzrost o 1,35 proc.) , pozostaje RMF FM.
opr. Tomasz Betka
Kilka tygodni temu Jacek Kurski podzielił się w rozmowie z „Wprost” swoją diagnozą na temat ostatnich wyborczych niepowodzeń PiS-u. Stygmatyzuje nas popkultura: Wojewódzki, Figurski i „Szkło kontaktowe”
– przekonywał europoseł. Czy sposób patrzenia na
świat partii Kaczyńskiego jest rzeczywiście wyśmiewany w przygniatającej części szeroko pojętych mediów
rozrywkowych? I czy serial i kabaret faktycznie decydują o tym, kto zasiada w ławach na Wiejskiej?
Wielka polityka
z Wojewódzkim
i Cejrowskim w tle
Najgroźniejszą bronią w Polsce nie
jest wcale „nienawistne słowo”, tylko obśmianie. I nie da się już dzisiaj
wygrać wyborów, jeśli partia nie
stworzy własnych sitcomów, seriali, szydzącego z konkurencji showmana i życzliwych kabaretów. Słowem: trzeba podjąć rywalizację na
poziomie popkultury. W ten sposób
widzi dzisiejszą politykę „flagowy”
PiS-u – Jacek Kurski. I choć w pierwszej chwili jego hipoteza może się
wydać lekko zabawna, warto się
nad nią głębiej zastanowić. Bo faktycznie – pierwowzorów Jarosława
Kaczyńskiego czy Zbigniewa Ziobry w popularnych mediach nie ma
zbyt wielu…
rio. – Do PiS-u lepiej pasuje na
przykład Wojciech Cejrowski, czyli ktoś obdarzony ekspresją i łatwą
na r ra c j ą tel ew iz y jn ą . Nawe t
z wdziękiem do dowcipkowania,
ale jednak w służbie ideowej i politycznej. To zupełnie inny styl niż
ten charakteryzujący tak zwanych
medialnych swawolników. Kiedy
wyobrażam sobie kaznodziejskość
seriali, które bez przerwy wracałyby do ran martyrologicznych,
rozprawiały o wszystkim z wielką
Prawica na tropie Kuby?
Marcin Wolski, publicysta „Gazety Polskiej”, nie ma wątpliwości, że
media promują w Polsce wartości
związane z szeroką pojętą lewicą,
chociaż w skali świata proporcje
bywają zachwiane jeszcze bardziej. – Tyle że za granicą media są
w większym stopniu zależne od
odbiorcy. Trudno jest określić, kto
dokładnie jest odbiorcą prawicowym, a kto lewicowym, ale załóżmy, że obydwie grupy są mniej
więcej tak samo liczne. Tymczasem
proporcje w mediach rozkładają
się dziewięć do jednego na korzyść
lewicy. Dużym zaskoczeniem było
dla mnie to, że stacja CNN, bardzo
reprezentatywna dla tamtejszych
elit, w istocie ma w Stanach dwukrotnie mniejszy odbiór niż Fox
News, który jest właśnie prawicowy. A dzieje się tak dlatego, że w
Ameryce nikt sobie nie pozwoli,
żeby zlekceważyć tak znaczący
odłam społeczeństwa – uważa
dziennikarz.
O „polityzacji” polskich mediów
opowiada również Rafał Ziemkiewicz, choć zdecydowanie zaprzecza, aby starcie wartości było rywalizacją PiS-u i PO. – To partie
polityczne odwołują się do podziału, który istnieje w społeczeństwie. Nie interesuje mnie to, czy
powinien być jakiś PiS-owski Wojewódzki, takie myślenie jest dość
prymitywne. Natomiast mówienie
w Polsce o jakichkolwiek mediach
komercyjnych jest zwykłą fikcją.
Spójrzmy, co działo się z filmem
o Wałęsie, który zrobił TVN i który
niewątpliwie stałby się komercyjnym hitem. Tyle że produkcja cały
czas leży w piwnicy, bo stacja nie
chce się narazić władzy. To dla
TVN-u ważniejsze niż czysty, komercyjny sukces – komentuje publicysta „Rzeczpospolitej”. Jego
zdaniem media podążają w dużej
mierze za nastrojem społeczeńst wa. Istnieje bow iem rodzaj
dziennikarskiego populizmu, który polega na tym, że dziennikarz
powie widzom wszystko, co z dużą
dozą prawdopodobieństwa wywo-
– uważa profesor. I zwraca uwagę,
że dowcip Cejrowskiego ma inny
charakter niż kpina gwiazd TVN-u.
– Cejrowski kpi bezpośrednio. To jest
szyderstwo na granicy obrażania,
taka satyra dla ubogich, którzy w ten
sposób leczą swoje kompleksy. A dobra satyra powinna być rodzajem dystansowania się do rzeczywistości,
bez przesądzania, co jest wyższe,
a co niższe. Obśmiewanie świata
w wersji Cejrowskiego jest formą
osądzania i poniżania rzeczywistości, próbą pokazania, że
ona jest poniżej mnie
– ocenia Mrozowski.
Na ile prawdziwa jest
sugestia Kurskiego, że
media hołdują wartościom lewicowo-liberalnym? – PiS to partia,
która zawsze będzie
przekony wać spo łe czeństwo, że ktoś jej
przeszkadza – przekonuje medioznawca.
M a c i e j M r ozo w s k i
twierdzi zarazem, że
„czystej polityki” jest w
serialach jak na lekarstwo, bo zniechęciłaby
ona część widzów o innych poglądach. – Dlatego, jeśli już porusza
się w nich kwestie poliPolskę stygmatyzuje popkultura w wykonaniu Wojewódzkiego, Majewskiego
tyczne, to raczej poi Figurskiego, uważa polityk prawicy.
przez stawianie pytań, a
Wojewódzki
powagą i troską o ojczyznę, to na- nie udzielanie odpowiedzi. Gdy idą
i zimna kalkulacja
prawdę się cieszę, że nie muszę ich wybory, któraś z serialowych postaNie jest on jednak pewien, na ile oglądać – przyznaje Władyka.
ci może na przykład powiedzieć:
Majewski czy Wojewódzki wpływaW jego opinii ludzie oglądają se- „Wybierasz się głosować? To doją na wynik wyborów. – Nie stawiał- riale nie jako obraz życia, ale jako brze, głosuj, tylko mądrze. Wybierz
bym ich zresztą w jednej płaszczyź- rodzaj bajki, opowieści. I nieko- właściwych ludzi”. Nie padną natonie. Szymon Majewski po prostu niecznie chcą, aby odbijały się w niej miast żadne bliższe określenia, a
robi sobie jaja, co innego Woje- ich rzeczywiste kłopoty. – W seria- dopiero taki zabieg byłby stronniwódzki, który zapisuje się do komi- lu nie pojawi się na przykład ksiądz czy – tłumaczy profesor.
tetu poparcia SLD albo wygłasza pedofil, bo byłoby to zbyt mocne.
w swoim programie mowy o tym, Ksiądz musi być zawsze miły i sym- „Opozycyjna” popkultura?
że patriotyzm jest czymś obrzydli- patyczny, może sobie pozwolić co Jaki wniosek wypływa z tych przewym i oddala nas od Europy.
najwyżej na wypicie jakiegoś drin- myśleń dla diagnozy Jacka KurCzy faktycznie może to wpłynąć ka. I tylko na takie szaleństwo go skiego? Wydaje się poza dyskusją,
na czyjeś poglądy polityczne? stać. Wszystko jest w serialach że rywalizacja na poziomie kultu– Nie ma fachowca, który mógłby w konwencji ciepła i prawdziwej tro- ry masowej powinna być dla parz całą pewnością powiedzieć, ja- ski o człowieka. Jak jest choroba, to tii politycznej jednym ze sposokie jest przełożenie społecznych się z niej wychodzi. A szybka śmierć b ów d o t a r c ia d o w y b o r ców.
nastrojów na głosowanie. Zresztą zdarza się zazwyczaj wtedy, gdy ja- Zdecydowanie mniej oczywista
dobrze, bo gdyby je dokładnie po- kiś aktor wypadnie z serialu. Poza jest już potrzeba poszukiwania
znano, demokracja nie miałaby tym ma być miło i przyjemnie – ob- własnych kopii „opozycyjnych” ceżadnego sensu; wszystkim można razuje istotę sitcomowych produk- lebrytów i moderatorów popularnych programów rozrywkowych.
byłoby sterować – zwraca uwagę cji Wiesław Władyka.
Zwłaszcza kiedy ich styl prezentoRafał Ziemkiewicz.
Syndrom oblężonej
wany na wizji jest zaprzeczeniem
Kaznodziejskość
twierdzy
dużej części wartości, o jakich głoi martyrologia
Również medioznawca Maciej Mro- śno mówi cytowany polityk. Z druOdmienne zdanie na temat rzeczy- zowski jest sceptyczny wobec idei giej strony – jak twierdzi Marcin
wistości polskich mediów rozryw- stworzenia „propisowskich” kaba- Wolski – wizerunek ma w dobie tekowych ma komentator „Polityki” retów. – Ta partia nie toleruje szy- lewizji prz ynajmniej taki sam
Wiesław Władyka. Nie ukrywa, że derstwa i kpiny z samej siebie. Ka- wpływ na wyborców, jak argumentrudno byłoby mu sobie wyobra- c z yński nie będz ie śmia ł się ty i stojąca za nimi osoba.
zić Kubę Wojewódzkiego po stro- z własnej osoby, podobnie jak pani
nie takiego polityka jak Kurski, któ- Kępa czy pan Kurski. Oni są po pro- Tomasz Betka
ry przynależy do świata silnie stu zbyt nadęci, smutni i poważni współpraca: Aleksandra Siemiradzka,
„napomadowanego”, przejętego – wszystko, co prezentuje Woje- Marta Dudek, Karolina Żelechowska
samym sobą, gdz ie wsz ystko wódzki, uważają za obrazę i najchęti wszystkich traktuje się bardzo se- niej od razu poszliby z tym do sądu
ła ich oklaski. – Gdyby Tomasz Lis
pracował w niemieckich mediach
w latach 30., wygadywałby straszne rzeczy o Żydach tylko dlatego,
że niemieckie społeczeństwo było
przekonane, że Żydzi mu bardzo
szkodzą. Tak samo jest z żartami
o Kaczyńskim: każdy żart z prezesa PiS-u chwyta, żarty z Donalda
Tuska – nawet jeśli bardzo celne
– nie łapią, bo ludzie go kochają
i nie chcą się z niego śmiać – tłumaczy Ziemkiewicz.
fot. TVN
Sobie przede wszystkim
Ale numer
4-5 Temat z okładki: Dzięki
mediom spadła liczba
przeszczepów i dzięki
nim wzrosła
Na wejściu
03
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
Temat z okładki
Temat z okładki
Przeszczep kontrolowany
Nie od dzisiaj wiadomo, że media mają ogromny wpływ na opinię publiczną, a ich siła może być czymś budującym, ale i destrukcyjnym.
Media biorą też coraz większy udział w nagłaśnianiu akcji społecznych. Jakie skutki odnoszą w przypadku transplantologii?
fot. Paweł Kula / PAP
„Masz dar Uzdrawiania. Transplantacja to życie.”, „Przeszczep nadziei – transplantacja w edukacji”,
„Drugie Życie”, „Mam haka na
raka”, czy „Tak, zgadzam się” – to
tylko niektóre z haseł kampanii
społecznych na rzecz transplantolog ii. Organizatorz y robią, co
mogą, by pozyskać jak najwięcej
odbiorców i potencjalnych dawców. Wypuszczają ulotki i spoty reklamowe, a animacjami skierowanymi do dzieci – jak film „Marzenie
Adasia” produkcji Stowarzyszenia
„Życie po przeszczepie” – stawiają na edukację od najmłodszych
lat. Fundacja „Dar Szpiku” stworzyła nawet grupę „Drużyna Szpiku” złożoną z celebrytów – od
aktorów, poprzez muzyków, na
sportowcach kończąc. Tym bardziej warto się zastanowić, co sprawia, że o niektórych kampaniach
jest głośno, a inne przechodzą bez
większego echa?
Wątroba potrzebna
od zaraz
Podczas minionych wakacji, w czasie tzw. sezonu ogórkowego, w mediach jednym z głównych newsów
była sytuacja sześcioletniego Tomka, który po zatruciu muchomorem
sromotnikowym trafił do szpitala.
Jego ciężki stan wymagał natychmiastowego przeszczepu wątroby.
Pojawił się problem – znalezienie
odpowiedniego dawcy narządu.
W świetle polskiego prawa, każdy,
kto za życia nie zgłosił protestu do
Centralnego Rejestru Sprzeciwów,
w którym gromadzone są oświadczenia osób niewyrażających zgody na pobranie po ich śmierci organów do przeszczepu, może być po
śmierci dawcą narządów. W rzeczywistości decydujący głos należy do
rodziny zmarłego i w przypadku
nieuzyskania zgody na pobranie organów, jej wola jest uszanowana.
Na szczęście, narząd dla chłopca
szybko się znalazł i dzięki temu Tomek miał znacznie większe szanse
na wyjście z choroby.
Dużą rolę w pozytywnym zakończeniu tej historii odegrały media.
Nałożyło się na to kilka czynników.
W czasie, gdy brakowało gorących
newsów z politycznych salonów,
stan zdrowia małego chłopca był
monitorowany przez niemal całą
dobę. Walkę o uratowanie jego
życia media śledziły na bieżąco w
kanałach informacyjnych oraz programach publicystycznych. – Trudno teraz rozpatrywać, czy media
poświęcały temu tematowi zbyt
dużo miejsca – mówi dziennikarka
„Rzeczpospolitej” Izabela Redlińska, zajmująca się tematyką transplantologii. – Podejrzewam jednak , że dawca znalazł się tak
szybko właśnie dzięki zainteresowaniu prasy. Śledzenie losów
chłopca miało uwrażliwić społeczeństwo na problem, zwrócić
04
Kryzys w transplantologii zaczął się po tej konferencji prasowej, gdy 14 lutego 2007 roku Mariusz Kamiński i Zbigniew Ziobro wysunęli
20 zarzutów korupcyjnych pod adresem doktora Mirosława G. z warszawskiego szpitala MSWiA.
uwagę na inne podobne tragedie.
W tym sensie była to historia symboliczna. Jako dziennikarz chcę
wierzyć w to, że media mogą pozytywnie oddziaływać na ludzkie
emocje – dodaje.
Tragedia Tomka, ale jednocześnie
sukces lekarzy, którym udało się
chorego uratować, przyniosła jeszcze jeden, bardzo pozytywny efekt
– większą świadomość Polaków na
temat oddawania po śmierci swoich narządów do przeszczepu. Co
więcej, wiele osób prosiło różne organizacje zajmujące się transplantacją narządów o przesłanie oświadczenia woli, by po śmierci być
dawcą organów. Bez przekazu płynącego z prasy, radia czy telewizji,
większość z nich nie postąpiłaby
zapewne w ten sposób. – Historia
Tomka, niejako przy okazji, stała się
dokumentalnym serialem, którego
stawką było realne życie, a telewizja uwielbia takie gatunki – ocenia
medioznawca Wiesław Godzic.
– Różnica w stosunku do przypadku Nergala polega na przesycie
tymi treściami i przesadzie. Dzieciak był ofiarą, a stał się mimowolnie bohaterem – dodaje profesor.
Human Story
Środki masowego przekazu, by
zwrócić uwagę na dany problem,
chętniej posługują się konkretnymi przykładami. Historia małego
chorego chłopca czy apelująca
o pomoc celebrytka przemawiają
do świadomości ludzi dobitniej niż
kolejna kampania społeczna, która ginie w lawinie innych akcji reklamowych i natłoku informacji.
– To jest „human story” – zauważa
doktor Olgierd Annusewicz, politolog z Instytutu Nauk Politycznych UW. – Jeśli popatrzymy na to,
jak jesteśmy wychowywani, to od
dziecka jesteśmy karmieni bajkami. „Królewna Śnieżka”, „Kopciuszek”, „Czerwony kapturek”. Później „Czterej pancerni i pies”,
a potem jeszcze „M jak miłość”
i „Klan”. To jest trochę śmieszne,
ale prawda rzeczywiście jest taka,
że jesteśmy wychowywani na ludzkich historiach. To nas porusza, tam
nie musi być wartościowych rzeczy, ważne, żeby były problemy innych ludzi – tłumaczy. W zwróceniu uwagi na dany problem i w
próbie zainteresowania nim społeczeństwa o wiele bardziej skuteczne jest przedstawienie konkretnego przypadku niż tradycyjne
kampanie społeczne z plakatami
i spotami telewizyjnymi. Najistotniejszym aspektem w przekazie
medialnym jest w tym kontekście
człowiek, na co zwraca uwagę Annusewicz. – Jeżeli widzę na billboardzie jakieś hasło typu „Przeszczep darem życia”, to specjalnie
do mnie ono nie przemawia, bo nie
jest wyraziste. Tu ważne jest „human story”, my lubimy konkretnego bohatera – przyznaje doktor.
W Niemczech, gdzie w bankach
dawców szpiku zapisanych jest
3 miliony osób, osiągnięto cel dzięki nagłaśnianiu poszczególnych
prz ypadków. Hiszpania, która
obecnie ma najwyższy poziom wykonywanych przeszczepów, również wykorzystywała konkretne
historie. – Mediom zależy na pokazaniu cierpienia przez pryzmat
konkretnych osób, bo to pozwala
skuteczniej przykuć uwagę odbiorców – zauważa Izabela Redlińska.
– Oczywiście, daleka jestem od życzenia komukolwiek choroby, ale
szkoda, że w przypadku niektórych
poważnych schorzeń nie ma znanej osoby, która wygrała z chorobą i mogłaby firmować ją swoją
twarzą. Takim przykładem jest
stwardnienie rozsiane. Inaczej jest
choćby w przypadku raka. Otwarcie o swojej chorobie nowotworowej mówi Krzysztof Kolberger.
Jego przykład daje wielu ludziom
siłę, a jednocześnie unaocznia, że
nowotwór może dotknąć każdego
– dodaje dziennikarka.
Doświadczenie pokazuje, że właśnie dzięki pokazywaniu w mediach osób „z krwi i kości” można
całkowicie zmienić nastawienie
społeczeństwa do choroby. – Konkretna historia zmienia wszystko
– zgadza się Paweł Trzciński, rzecznik prasowy Instytutu Centrum
Zdrowia Dziecka w Warszawie,
gdzie od sierpnia leczony jest
Tomek. W jego ocenie medialna
kampania, która miała na celu ratowanie chorego chłopca, była fenomenem, którego wcześniej nie
zaobserwowano. – Powiem szczerze, że odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania, bo nigdy nie
zdarzyło się tak, że do Centrum
Zdrowia Dziecka zgłaszali się nawet rodzice, mówiąc, że ich dziecko nagle zmarło i może być dawcą.
Przychodzili przypadkowi ludzie
i ustawiali się w kolejki. Nie ma
chyba Polaka, który by o Tomku nie
słyszał. Jego historia pokazała, że
realne zaangażowanie musi wręcz
zadziałać – opowiada, choć jednocześnie nie zaprzecza, że cała akcja była zaplanowana. – Mieliśmy
pełną świadomość, że pokazanie
bohatera i utożsamienie się z nim
jest narzędziem, które może być
bardzo pozytywne. Tak też było.
Mamy przykłady innych krajów,
gdzie w sposób świadomy wykorzystywano media do pokazywania pewnej historii – zaznacza
Trzciński.
Kazus celebryty
Na początku sierpnia, za pośrednictwem portali plotkarskich, Polskę obiegła wiadomość o ciężkiej
chorobie Adama Darskiego, lidera
zespołu Behemoth. Okazało się, że
Nergal ma białaczkę. Na swojej
stronie internetowej wyjaśniał, że
konieczna jest natychmiastowa
hospitalizacja i przeprowadzenie
szeregu badań. Pisał też, że jest dobrej myśli, bo cały czas jest przy
nim „najwspanialsza i kochająca
kobieta”. Chodzi oczywiście o jego
partnerkę, Dodę. Jak w każdym podobnym przypadku zaczęto poszukiwać dawcy szpiku kostnego dla
Nergala. Niedługo po ogłoszeniu
diagnozy do akcji wkroczyła Doda.
W programie 47. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu
miała ona swój recital. Dorota Rabczewska wykonała między innymi
piosenkę z repertuaru Anny Jantar,
którą zadedykowała Adamowi. Po
występie wystosowała do fanów
krótki apel. Znana ze swej bezpośredniości Doda wprost ze sceny
opolskiego amfiteatru zwróciła się
do wszystkich, którzy mogliby pomóc w leczeniu białaczki, by rejestrowali się jako potencjalni dawcy szpiku. „Jest mnóstwo chorych
na białaczkę, a dawców szpiku jest
niewielu. Tylko od nas zależy, czy
chorzy przeżyją” – powiedziała
piosenkarka.
Media szybko podchwyciły jej
apel. Zwłaszcza portale plotkarskie oraz tabloidy, które cieszą się
największą poczytnością. – Celebryta żyje z mediami i w nich – tłumaczy Wiesław Godzic. – Jego prywatnoś ć należ y do nas , jego
choroba należy do milionów. Ukochana celebryty, też celebrytka,
pomoże inny m „ nor mal s om”
i uwrażliwi instytucje. Skoro jest
naszą własnością, to możemy robić z nim, co nam się podoba
– przekonuje medioznawca.
Niedługo po opolskim festiwalu
fani Dody i Behemotha zaczęli organizować się na dużą skalę i zachęcać innych do zgłaszania się
jako potencjalni dawcy. Na uwagę
zasługuje akcja „Fani Dody dla
Adama Darskiego i innych”, podczas której w całej Polsce rozdawano ulotki i rozwieszano plakaty, namawiające do wypełniania
deklaracji chęci przystąpienia do
rejestru dawców szpiku.
Wreszcie na początku listopada,
na blogu Dody można było przeczytać wiadomość: „Moje starania
zakończyły się sukcesem!” Znalazł
się bowiem dawca, którego DNA
jest zgodne z kodem genetycznym
Nergala. Tym samym okazało się,
że dz ia ł ania fanów, któr z y
z własnej woli organizowali pracochłonne akcje nawołujące do oddawania szpiku, przyniosły efekt.
– Społeczeństwo jest zainteresowane zmaganiami Dody i Nergala,
dzięki czemu dostrzegło problem
braku dawców szpiku – zauważa
Izabela Redlińska. – Jeśli ich liczba się zwiększyła, jest to nie tylko
szansa dla znanego artysty, ale
również dla innych chorych. Największa w tym zasługa samej Dody,
jednak ona też nie działa w odosobnieniu. Jeśli nie byłoby mediów, komu opowiedziałaby swoją historię? – podkreśla.
Dzięki nagłośnieniu całej sprawy
przekaz dotarł do ogromnej liczby
odbiorców. – Zauważyliśmy większe zainteresowanie problematy-
Polskę obiegła wiadomość o ciężkiej chorobie Adama Darskiego,
lidera zespołu Behemoth. Okazało się, że
Nergal ma białaczkę.
Do akcji wkroczyła
Doda, która wprost ze
sceny opolskiego festiwalu piosenki zwróciła
się do wszystkich, którzy mogliby pomóc w
leczeniu białaczki, by
rejestrowali się jako
potencjalni dawcy szpiku. W ciągu kilku tygodni zarejestrowało się
ponad 100 tys. osób.
Celebryta żyje z mediami i w nich. Jego prywatność należy do nas,
jego choroba należy do
milionów. Ukochana
celebryty, też celebrytka, pomoże innym „normalsom” i uwrażliwi
instytucje. Skoro jest
naszą własnością, to
możemy robić z nim,
co nam się podoba.
ką dawstwa szpiku i tym samym
odnotowaliśmy większą liczbę rejestracji w naszej bazie – mówi Renata Rafa z Fundacji DKMS Baza
Dawców Komórek Macierzystych
Polska. – Ważnym elementem w tej
układance była niewątpliwie osoba Doroty Rabczewskiej. To przecież celebrytka, która wzbudza
w każdym gorące emocje, choć nie
zawsze pozytywne. Jednakże w
tym przypadku jej bezpośredniość
oraz ogromna popularność były
atutem – nie ma wątpliwości
Rafa.
O kilka słów za dużo
Pokazywanie przez media poszczególnych wydarzeń nie zawsze
przynosi pozytywny efekt. Komunikaty przekazane przez prasę
w specyficzny sposób, opatrzone
odpowiednimi komentarzami, wywołują u odbiorców określone negatywne zachowania. Tak było
przy okazji afery w szpitalu MSWiA
z lutego 2007 r., w którą miał być
zamieszany doktor Mirosław Garlicki. Według ówczesnego ministra
sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry
lekarz przyczynił się do śmierci kilku pacjentów, usłyszał on również
zarzuty łapówkarstwa. Po efektownym aresztowaniu doktora Ziobro zwołał konferencję prasową,
na której przedstawił kulisy całej
sprawy. „Już nikt nigdy przez tego
pana życia pozbawiony nie bę- je 100 osób, nie robi to na mnie tadzie” – powiedział wtedy minister. kiego wrażenia jak wiadomość, że
Zabrzmiało to jak wyrok i jak się na białaczkę zachorował mój sąpóźniej okazało, pośrednio taką siad albo kolega z pracy. W dużej
mierze traktujemy celebrytów
właśnie rolę spełniły te słowa.
Konferencję ministra media po- właśnie w ten sposób – zaznacza.
Może się wydawać, że te prawikazywały bardzo często. Gazety
rozpisywały się w szczegółach dłowości nijak się mają do sprawy
o tym, jakich praktyk miał się do- z udziałem ministra Ziobry i dokpuszczać Garlicki. Lekarz pojawił tora Garlickiego: nie brały w niej
się nawet jako czarny charakter w udziału znane postacie ze świata
spocie wyborczym PiS-u. Wszyst- show-biznesu, a sama afera przyko to obserwowało społeczeństwo niosła negatywne skutki dla poli wyrabiało sobie mocno narzuco- skiej transplantologii. Jednak
ne zdanie na temat polskiej służ- w jednym punkcie jest ona podobby zdrowia. Doktor Garlicki zajmo- na do akcji związanych z szukawał się w klinice transplantacją, niem dawców dla Nergala i małewięc na całej sprawie ucierpiała go Tomka. – Tutaj również ludzka
również polska transplantologia. historia zadecydowała o tym, że luW statystykach, które na swojej dzie odwrócili się od problemu
stronie internetowej publikuje Po- przeszczepów. Ziobro był w tej syltransplant, widać wyraźnie, że po tuacji antybohaterem, aktorem
ujawnieniu sprawy gwałtownie perswazji negatywnej. Doprowaspadła liczba wykonywanych prze- dził do tego, że ludzie zaczęli wątszczepów organów. W styczniu pić – uważa Annusewicz.
Czy w przyszłości możemy się
2007 r. było 40 zmarłych dawców,
w następnych miesiącach już spodziewać, że takich historii bęmniej: 22 w lutym, 25 w marcu i za- dziemy oglądać w mediach więcej?
ledwie 17 w kwietniu. W styczniu – Każdy z tych przypadków jest
2007 r. wykonano 102 przeszcze- inny, ale jest wspólne jądro – zapy narządów od zmarłych dawców, uważa Wiesław Godzic. – Media zaw lutym 55, w marcu 64, a w kwiet- chowują się bowiem na wzór zwycięskiego sloganu Obamy: „Yes,
niu – jedynie 45.
Specjaliści oceniają, że związek media can”. Jednak zaraz trzeba
czasowy jest tutaj ewidentny. Tak dodać: „but”. „Mediów” trzeba się
gwałtowny pik spowodowany jest uczyć, przewidywać konsekwenwedług nich słowami ówczesnego cje ich działania, nieustannie anaministra sprawiedliwości o tym, że lizować. Obawiam się ludzi, którzy
doktor Garlicki już nikogo więcej twierdzą, że media „muszą” dzianie pozbawi życia. – Zapaść w pol- łać w określony sposób – tłumaskiej transplantologii to konse- czy. – Nie muszą, to zależy i od
kwencja nagonki na kardiochirurga pracowników mediów, i od zwyMirosława G., a nie sposobu, w jaki czajnych użytkowników. Ale także
tamta sprawa została
przekazana przez
reklama
media – mówi dziennikarka „Metra” Anita
Karwowska, specjalizująca się w tematyce
transplantologii.
– Współodpowiedzialni są jednak ci dziennikarze, którzy wpisali się w retor ykę
zaproponowaną przez
ówczesnego ministra
sprawiedliwości i wysuwający pod adresem
transplantologów niedorzeczne oskarżenia
o krzywdzenie pacjentów – dodaje. Również
w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów pojawiło się wtedy więcej protestów ze strony
osób, które nie życzą
sobie, by po śmierci
ich narządy były przeznaczone do transplantacji.
od użytkowników szczególnych:
organizacji rządowych i pozarządowych, dziennikarzy obywatelskich – od tych wszystkich, którzy
ciągle i na bieżąco muszą ustawiać
i przesuwać słupki graniczne z napisami wrażliwość czy etyka – wyjaśnia profesor.
Specjaliści od public relations
i marketingu medialnego zdają sobie sprawę, że nawet najlepsze
kampanie społeczne i reklamowe
nie zastąpią prawdziwej i poruszającej historii osoby znanej ludziom
z imienia i nazwiska. A jeżeli przynoszą one korzyść nie tylko ich bohaterom, ale też innym osobom
i przyczyniają się do pozytywnej
zmiany postaw społecznych, to
warto mówić o nich więcej. – Przedstawiciel pewnej fundacji powiedział mi niedawno, że wiedza
i zaufanie społeczne wobec transplantacji rosną w dużej mierze
właśnie za sprawą znanych osób,
którym przeszczep ratuje życie
– mówi Anita Karwowska. – Na ich
historiach łatwiej skupić uwagę
i przekonać, o jak ważną sprawę
walczymy. Nie można jednak odmawiać dziennikarzom, że milczą,
gdy pomocy potrzebuje ktoś anonimowy. Nieprawda, w takie materiały media angażują się częściej
niż w sprawy celebrytów – podsumowuje dziennikarka.
Aleksandra Siemiradzka,
Patryk Michalski
współpraca: Ewa Piskorska,
Oliwia Dusińska
Co mogą media?
Nie bez znaczenia jest
także udział w takich
akcjach postaci znanych z portali plotkarskich. – Fakt, że pojaw ia s i ę celebr y t a ,
osoba, którą dobrze
znamy, sprawia, że
czujemy z nią związek
emocjonalny – wyjaśnia problem dr Annusewicz. – Jak się dowiem, że codziennie
na białaczkę zachoru-
05
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
W internecie
Europejska premiera w sieci
W grudniu zadebiutuje w sieci portal UniaEuropejska.org, autorski projekt nowopowstałej Fundacji Koncept Europa.
Zarówno strona, jak i Fundacja, to efekt pracy ubiegłorocznych absolwentów i obecnych doktorantów Uniwersytetu
Warszawskiego. Czy trafią w niszę i zainteresują swoim medium szerszą grupę odbiorców?
Portal UniaEuropejska.org ma być
w założeniu kompleksowym medium, w którym odbiorca interesujący się integracją europejską
i wszystkim tym, co dzieje się w
Unii, znajdzie aktualną i profesjonalną informację. Wizytówką portalu ma być aktualizowana kilka
razy dziennie, rozbudowana część
newsowa. – Na początku będzie
obejmowała cztery podstawowe
obszary tematyczne związane z aktywnością Unii Europejskiej: politykę, politykę zagraniczną i bezpieczeństwo, gospodarkę i finanse
oraz politykę strukturalną i fundusze unijne. Zdajemy sobie sprawę
z tego, że taki podział jest nieostry
i nie obejmuje całości zagadnień,
dlatego w przyszłości przewidujemy rozbudowę newsów o kolejne
komponenty – tłumaczy Tomasz
Betka, redaktor naczelny portalu.
I zapewnia, że jeśli w Unii będzie
się działo coś ważnego, informacja
znajdzie się na stronie niezależnie
od tego, czy da się ją bezpośrednio
przyporządkować do któregoś z obszarów. Nad jakością każdego
z działów części newsowej czuwać
będą szefowie specjalizujący się
w danej tematyce.
Uniwersytecki rodowód
Na portalu nie zabraknie komentarzy na temat bieżących wydarzeń,
reklama
recenzji książek czy programów
związanych z szeroko pojętą integracją europejską i polityką zagraniczną. Redakcja zapowiada, że mocną stroną domeny będą również
ciekawe wywiady z ludźmi ze świata nauki i polityki. – Z uwagi na to,
że wszyscy kończyliśmy ten sam kierunek studiów, jesteśmy emocjonalnie związani ze swoją rodzimą uczelnią i mamy nadzieję na efektywną
współpracę. Pierwsze rozmowy
z przedstawicielami Katedry Europeistyki już za nami, wiele wskazuje na to, że wszystko idzie w dobrym
kierunku – ocenia Tomasz Betka.
Trzon redakcji UniaEuropejska.org
tworzą absolwenci europeistyki na
Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, którzy kończyli studia w 2009 roku.
Jak sami przyznają, większość
z nich czuła po studiach pewien
niedosyt, bo dla wielu koniec edukacji na europeistyce oznaczał
zarazem koniec „zawodowej”
styczności z Unią Europejską.
A w związku z tym, że rynek pracy
nie potrzebował aż tylu europeistów, niedawni jeszcze studenci europeistyki zdecydowali się podjąć
samodzielną inicjatywę. – W ten
sposób pojawiła się idea Fundacji
Koncept Europa, której ambicją jest
przybliżenie zagadnień związanych
z Unią, ale także niepozbawiona kry-
DAMY NIEZŁY
TRENING...
... dziennikarstwa!
Poznali się na studiach, niedawno założyli fundację, teraz uruchamiają specjalistyczny portal internetowy.
tyki refleksja nad Europą i jej przyszłością. Jesteśmy młodzi, skończyliśmy najlepsze studia w Polsce
w swojej dziedzinie, mamy wiedzę
i kompetencję oraz grono znajomych chętnych do pracy. Dlaczego
miałoby się nam nie udać? W tej materii jestem optymistą – przekonuje Mariusz Sulkowski, prezes i pomysłodawca Fundacji, doktorant na
Uniwersytecie Warszawskim. Portal UniaEuropejska.org to pierwszy
i – jak na razie – najważniejszy projekt Fundacji.
Upowszechnianie i promocja wiedzy o Unii, a więc główna misja Fundacji Koncept Europa, znajdują odzwierciedlenie na stronie. Portal,
poza częścią newsową i publicystyczną, będzie bowiem zawierał
między innymi dział encyklopedia,
który ma docelowo objąć pełne
spektrum wiedzy na temat Unii Europejskiej: historię integracji, strukturę instytucjonalną, unijne polityki, a także procedury decyzyjne
i najważniejsze akty prawne UE.
– Może trudno w to uwierzyć, ale po
ponad sześciu latach naszej obecności w Unii, ciągle nie ma, poza oficjalną domeną organizacji, polskojęzycznej strony, która spełniałaby
to kryterium. Mamy zamiar to wykorzystać – dodaje Tomasz Betka.
Redakcji ma w tym pomóc również
bardzo atrakcyjny adres portalu.
A prezes Mariusz Sulkowski zapowiada, że wartość strony mają podnosić raporty poświęcane wybranym problemom związanym z Unią,
a także szeroka i aktualna informa-
cja na temat wydarzeń naukowych
i kulturalnych dotyczących Polski,
Europy i świata. Część z nich ma być
w przyszłości firmowana logo Fundacji Koncept Europa.
O sukcesie zdecydują
użytkownicy
Jakie cele stawiają przed sobą twórcy portalu? – Znamy realia dzisiejszych mediów elektronicznych
i zdajemy sobie sprawę, jak ciężko
zaistnieć w sieci. Dlatego chcemy
się skupić na zasięgu witryny, bo to
użytkownicy decydują o sukcesie
strony. Na razie nie ma mowy o tym,
aby serwis przynosił jakieś zyski.
A z własnego doświadczenia wiem,
jak bardzo potrafią czytelnikowi
przeszkadzać reklamy wyskakujące na ekranie po każdym kliknięciu
– przyznaje Tomasz Betka. A Mariusz Sulkowski uzupełnia: – Portal
ma też służyć do tego, żeby bardziej
rozpoznawalna była także sama
Fundacja. Chcemy zachęcić odbiorców wysoką jakością zamieszczanej treści. UniaEuropejska.org nie
będzie drugim Onetem czy Interią.
Tutaj czytelnik nie znajdzie sensacyjnych tytułów ani krzyczących
polityków. Celujemy w innego odbiorcę – zapowiada.
Debiut portalu planowany jest na
15 grudnia. Na razie w projekt jest
bezpośrednio zaangażowanych kilkanaście osób. – Każda para rąk do
pracy jest dla nas cenna. Myślimy
o stworzeniu ambitnego medium,
mamy wiedzę i dziennikarskie doświadczenie. Uważam, że współ-
praca z nami może dać młodym ludziom całkiem sporo. Działamy
w pełni oficjalnie, więc efekty czyjejś pracy będą mogli zobaczyć również przyszli pracodawcy – deklaruje naczelny strony. Nie ukrywa on
również, że nabór zdolnych i chętnych do pracy osób jest w tej chwili jednym z priorytetów portalu.
O tym, czy projekt okaże się trafiony i odniesie sukces, przekonamy się za kilka miesięcy. – Będziemy pilnie śledzić statystyki wejść
na stronę i na bieżąco reagować na
uwagi odbiorców. O pierwsze wnioski będziemy się mogli pokusić za
pół roku. Tak naprawdę dopiero
wtedy zobaczymy jakie są efekty
naszej pracy – podsumowuje Mariusz Sulkowski.
Aneta Witwicka
Dołącz do redakcji
UniaEuropejska.org
Jeśli interesujesz się integracją
europejską, strukturą wewnętrzną Unii, prawem międzynarodowym, problematyką funduszy europejskich czy po prostu
pozycją Polski w Europie i na świecie, spróbuj swoich sił jako dziennikarz portalu UniaEuropejska.org.
Jesteśmy otwarci na niestandardowe pomysły i inicjatywy, a najlepsi z
Was będą mieli szansę stworzyć
własny dział tematyczny i własną
grupę współpracowników. Zapraszamy do współpracy! Kontakt:
[email protected]
tel. 795 619 636
Jedyne w Warszawie specjalne pokazy premierowe
John Lennon. Chłopak znikąd
Coco Chanel & Igor Stravinski
Już od 17 grudnia wyłącznie w kinie Atlantic
Więcej informacji na www.kinoatlantic.pl
06
MIESIĘCZNIK STUDENCKI
Czekamy na Ciebie, poniedziałek-czwartek 11:00-17:00,
Instytut Dziennikarstwa UW, ul. Nowy Świat 69, IV p. s. 51
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
Fotografia
Protest fotoreporterów w Pałacu Prezydenckim
Podczas jednodniowej wizyty
prezydenta Niemiec Christian
Wulff doszło do konfrontacji fotoreporterów z funkcjonariuszami BOR-u. Kancelaria Prezydenta nie udostępniła im bowiem
miejsca, z którego mogliby zrobić zdjęcia głów obu państw.
Fotoreporterzy w ramach protestu solidarnie opuścili salę.
Zostały tylko ekipy telewizyjne,
które były na uprzywilejowanej
pozycji. Fotografie z uroczystości podpisane przez fotografa
prezydenta opublikowała jedynie Polska Agencja Prasowa.
Amerykanin
w Warszawie
W Domu Spotkań z Historią
można obejrzeć nieznane dotąd
fotografie i dokumenty amerykańskiego korespondenta, będące wstrząsającym świadectwem walczącej Warszawy. To,
co wyróżnia zdjęcia Bryana, to
przede wszystkim empatia, a
nawet utożsamianie się z bohaterami swoich zdjęć. Przestał on
być jedynie biernym świadkiem
wydarzeń, dzięki czemu jego
prace są tak mocne i głębokie w
przekazie. Wystawa potrwa do
20 lutego 2011.
Kapuściński
w Zachęcie!
Od 18 grudnia będzie można
oglądać wystawę fotografii powstałych w latach 1989-1991,
będących owocem podróży Ryszarda Kapuścińskiego po republikach dawnego ZSRR. Zdjęcia,
choć nie są dziennikiem fotograficznym z podróży ani materiałem ilustrującym „Imperium”,
stanowią niesamowity, emocjonalny fotoreportaż ukazujący ludzi, miejsca i wydarzenia
oczami mistrza reportażu. Zamknięcie wystawy - 20 lutego
przyszłego roku.
Odczep się
Łamanie stereotypowego myślenia o wykorzystaniu
obiektywu, uzyskiwanie niecodziennych efektów oraz
ryzykowanie własną matrycą to główne cechy techniki, która jeszcze niedawno nie miała swojej nazwy,
a dziś cieszy się coraz większym zainteresowaniem
na całym świecie.
Mowa o freelensingu. Termin ten
to połączenie angielskich słów
free (wolny) i lens (obiektyw).
Choć zdjęcia wykonywane z obiektywem odpiętym od aparatu nie są
nowością, to do niedawna nikt nie
pokusił się o sklasyfikowanie i nazwanie tej metody. Impas przełamał Luke Roberts, założyciel grupy freelensing na portalu Flickr.
com. Autor na swoim blogu podaje dokładne wskazówki i schematy podpowiadające, jak zacząć zabawę z tą formą fotografowania.
Cała filozofia opiera się na odłączeniu obiektywu i robieniu zdjęć,
trzymając go w małej odległości od
bagnetu aparatu, bez podłączania
go do korpusu. W praktyce sprawne posługiwanie się takim zestawem jest trudne, a zrobienie dobrego zdjęcia, ze świadomym
używaniem efektów, może okazać
się karkołomne.
Podstawowym sprzętem do tej
techniki jest aparat z wymienną
optyką. Sympatycy tego sposobu
fotografowania polecają obiektywy o ogniskowej minimum 50mm.
Teleobiektywy dają podobne możliwości, jednak może wtedy wystąpić winietowanie (ciemne brzegi)
i większy problem ze złapaniem
ostrości. Zdjęcia należy robić przy
pełnym otwarciu przysłony i ostrości ustawionej manualnie na nieskończoność. Freelensing jest dostępny dla użytkowników systemu
praktycznie każdego producenta
lustrzanek dostępnych na rynku.
Ponadto można użyć obiektywu
z dowolnym mocowaniem, jakiejkolwiek marki. Przydatną pomocą
skujemy efekt tilt-shift, czyli np.
przekształcania krajobrazów w miniaturowe makiety. Wpuszczenie
światła bezpośrednio na matrycę
(przez przestrzeń pomiędzy aparatem i obiektywem) skutkuje zaświetleniem charakterystycznym
dla fotografii analogowej z oldschoolowym zacięciem. Taki zestaw doskonale sprawdza się także pr z y makrofotograf ii, gdy
potrzebujemy dużego zbliżenia.
Lewitujący obiektyw daje też niezw ykle płytką głębię ostrości
Na tropie niewidzialnego
nawet najbardziej wyostrzony
punkt nie będzie idealnie ostry.
Wszystkie operacje trzeba wykonywać z dużym wyczuciem, ponieważ bardzo małe manipulacje
skutkują znacznymi zmianami
w plastyce obrazu.
Nie można zapominać o zagrożeniu, jakie freelensing niesie dla
naszego aparatu, a którym jest
możliwość zabrudzenia matrycy
poprzez kurz i drobiny pyłu. Cyfrowy materiał światłoczuły emituje
ładunek elektrostatyczny przycią-
Świat nauki przyjął narodziny fotografii z wielkim zadowoleniem.
On wręcz czekał na pojawienie się
medium, które pozwoliłoby precyzyjnie zapisać nietrwałe sytuacje,
skatalogować elementy przynależne do jednego zbioru, stworzyć
dokumenty potwierdzające istnienie dalekich lub niewidocznych dla
oka obiektów, porównać jednostki podobne i wskazać fragmenty
typowe i powtarzające się oraz te
zdecydowanie odmienne. Dzięki
zapisowi fotograficznemu nastąpiło zauważalne przyspieszenie w
wielu dyscyplinach. Dzielenie się
wiedzą, mającą potwierdzenie
w niepodważalnym obrazie, stało
się powszechne wśród badaczy.
Ośrodki naukowe zaczęły zatrudniać fotografów i wysyłać swoich
pracowników na szkolenia w zakresie fotografii, by móc dokumentować prowadzone badania i publikować mater iał y w oparciu o
wiarygodny obraz fotograficzny.
fot. Krystian Szczęsny
Krótko
kolumna Zygmunta
Z poświęceniem
i narażeniem
Pierwsze zdjęcia preparatów oglądanych przez mikroskop powstały
w kilka miesięcy po ogłoszeniu wynalazku dagerotypii. Dokumentacje fotograficzne, prowadzące do
uporządkowania wiedzy, zaczęto
tworzyć od wczesnych lat 40. XIX
wieku. Zapisywano w ten sposób
zarówno rodzaje roślin, owadów,
zwierząt, jak i typy etniczne. Gdy
w Stanach Zjednoczonych wybu-
Dzięki wypięciu obiektywu z mocowania możemy bawić się licznymi, ciekawymi efektami.
jest funkcja podglądu na żywo, co
pozwala na lepsze kontrolowanie
uz yskiwanych rezultatów. Ze
względu na komplikacje związane
z utrzymaniem korpusu i oddzielonego szkła, najlepiej wyposażyć
się w statyw, aby poruszać tylko
optyką, co znacznie ułatwi operowanie zestawem.
Freelensing to duża liczba efektów, jakie można uzyskać na zdjęciach, bez inwestycji w sprzęt. Za
sprawą zmiany kąta płaszczyzny
ostrzenia do matrycy aparatu uzy-
i piękne rozmycia (tzw. bokeh), co
przydaje się przy wykonywaniu
portretów.
Ostrość ustawiamy poprzez odpowiednie manipulowanie odległością między korpusem i obiektywem lub zbliżając i oddalając się
od fotografowanego obiektu. Ze
względu na brak stabilnego połączenia jest to bardzo trudna czynność. Problem stanowi zgranie całości tak, aby ostrość znajdowała
się w odpowiednim miejscu. W dodatku trzeba mieć na uwadze, że
gając y brud, co w po ł ączeniu
z otwartą konstrukcją takiego układu jest zabójcze dla czystości sensora.
Dla inspiracji warto zajrzeć na
stronę Luke’a Robertsa (www.lukeroberts.us) oraz grupy na stronie Flikcr.com (www.flickr.com/
groups/freelensing oraz www.
flickr.com/groups/the_ loose_
lens).
nie się do powstania filmu, zostaje
nagle zrzucony z piedestału. Załamany nagonką, opuszcza Stany i powraca do Anglii, gdzie pięć lat później umiera.
Dziewięć miesięcy
w obrazach
Eadweard Muybridge - Animal Locomotion, plansza 53, 1887
miki twarzy pod kątem zdrowia
psychicznego i stanów emocjonalnych. Karol Darwin w książce „The
Expression of the Emotions in Man
and Animals” z 1872 roku analizuje ewolucję psychologii człowieka,
wspierając swój wywód serią fotografii. Podobnie Hugh Welch Diamond, lekarz prowadzący zakład
dla chorych psychicznie kobiet,
opisywał wyniki swoich badań, ilustrując je obficie fotografiami wykonywanymi własnoręcznie.
Lekarze z drugiej połowy XIX
wieku chętnie sięgali po fotografię, robiąc sekcje zwłok. „Rozbie-
Krystian Szczęsny
reklama
„Masa prac” na Krakowskim Przedmieściu
opr. Paulina Myślińska
08
Lennart Nilsson - z serii Narodziny dziecka, 1965
Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny
„Masa prac” to specjalny projekt, w którym wzięło udział
ponad 20 autorów (zarówno
dobrze już znanych, jak i czekających dopiero na odkrycie).
Na Krakowskim Przedmieściu
33 czeka na obejrzenie ponad
70 różnorodnych tematycznie,
technicznie i cenowo zdjęć, które będzie można zakupić do
9 stycznia. „Dzisiaj, gdy fotografia jest tak popularna, każdy z klientów znajdzie coś specjalnie dla siebie” – przekonują
przedstawiciele Yours Gallery,
oferując pomoc przy wyborze i
służąc odpowiedzią na najtrudniejsze pytania dotyczące prac.
chła wojna secesyjna, ekipom chirurgów wojskowych towarzyszyli
fotografowie, by zapisywać sposoby prowadzenia operacji i zabiegów, mających przywrócić sprawność żołnierzom rannym w czasie
walk. Wiele tych zabiegów miało
nowatorski charakter, a zdjęcia służyły do spopularyzowania nowych
metod wśród innych lekarzy. W Europie więcej uwagi poświęcano zapisowi chorób skóry i analizie mi-
rając” je od zewnętrznej po wierzchni ku środkowym partiom,
docierali do wszystkich wewnętrznych organów, ukazując ich budowę, proporcje i powiązanie z innymi częściami ciała. Zdjęcia te, dość
szokujące dla XIX-wiecznego społeczeństwa, publikowane były
w niskonakładowych albumach
(wklejano do nich oryginalne fotografie, gdyż ówczesna technika
drukarska nie pozwalała na druk
zdjęć), które rozprowadzano wśród
zainteresowanych instytucji naukowych. Zdjęcia zaskakiwały
swoją dosadnością w oddawaniu
wszystkich szczegółów, ale jednocześnie pozwalały na pełne poznanie budowy ludzkiego ciała. Badania mikroskopowe doprowadziły
do odkr ycia wielu cz ynników
chorobotwórczych, a zdjęcia upowszechniły informacje o ich wyglądzie, ułatwiając prace nad medykamentami do zwalczania bakterii,
grzybów i wirusów.
Prowadzący badania i fotografujący je wielokrotnie narażali własne zdrowie, by dać świadectwo
naukowej prawdzie. Elizabeth Fleischman rok po odkryciu przez Wilhelma Roentgena promieniowania
X, wprowadziła tę metodę w San
Francisco. Intensywnie rozwijała
możliwości tej techniki, bazującej
na fotograficznym zapisie i pozwalającej widzieć kości mimo zasłaniania ich przez ciało czy ślady
gruźliczych zmian w płucach. Pracowała niemal codziennie po wiele godzin, nie zdając sobie sprawy
z niebezpieczeństwa pracy z promieniowaniem rentgenowskim.
Gdy w 1898 roku wybuchła wojna
hiszpańsko-amerykańska, pracowała bez wytchnienia, prześwietlając części ciała żołnierzy odnoszących kontuzje w działaniach
wojennych. Była najbardziej pracowitym i najlepszym radiologiem
zachodniego wybrzeża. Po kilku
tak przepracowanych latach zauważyła dziwne zmiany na swoim
ramieniu. Niestety, był to rak i nawet amputacja ręki nie zatrzymała jego rozwoju. Elizabeth Fleischman nie dożyła 40 lat.
Koń, jaki jest w biegu
Smutno, choć nie aż tak tragicznie,
skończyła się kariera Eadwearda
Muybridge’a, jednego z najciekawszych fotografów pracujących dla
potrzeb nauki. Urodził się w Anglii,
ale w młodości wyemigrował do
Stanów Zjednoczonych. Tu dołączył
do ekip geografów i geologów odkrywających Dziki Zachód. Fotogra-
Te odległe historie pokazują niełatwe życie fotografów wspierających aktywnie badaczy z różnych
dyscyplin. Fotografia ciągle służy
nauce, z jednej strony przy zapisywaniu szybko przebiegających procesów i innych sytuacji z obszaru
biologii, chemii czy fizyki, a z drugiej popularyzuje naukę i czyni ją
bardziej przystępną dla zwykłych
ludzi, nieorientujących się w tym,
co tak bardzo pochłania badaczy.
Jedna z najciekawszych wizualnie
i poznawczo prac to długa seria
zdjęć Lennarta Nilssona, będąca zapisem dziewięciu pierwszych miesięcy ludzkiego życia. Nilsson wykorz ystał wsz ystkie dostępne
technologie, by zajrzeć do niedostępnego świata i zarejestrować
naszą historię, od pojawienia się pędzącego plemnika, przez jego wbi-
fował dziewiczy krajobraz i pierwotnych, c zer wonoskór ych
mieszkańców Ameryki, a wracając
do San Francisco, gdzie mieszkał,
wykonywał panoramy tego miasta.
Przełomem w jego fotograficznej
kar ierze by ło
z r ea li zowa ni e
zdjęć pędzącego
konia. Zdjęcia
robił na zamówienie byłego
gubernatora Kalifornii Lelanda
Stanforda, który
założ ył się, że
podczas galopu
koń w pewnym
momencie odrywa wsz ystkie
nogi na raz od
ziemi. Technologia fotograficzna
z tamtego czasu
była bardzo kłopotliwa przy
zapisywaniu poruszających się
obiektów. Muybridge zbudował
sp e c jal ny tor,
z wieloma kamerami ustawionymi wzdłuż niego,
Anna Atkins - Algi brytyjskie, 1848-49
by fotografować
kolejne stadia końskiego galopu. cie się w jajeczko, a później jak
Udało się i Leland Stanford zakład z tego nieokreślonego kształtu zawygrał. Dokumentacja końskiego czyna wyłaniać się mały człowiek.
biegu przyniosła Muybridge’owi Zdjęcia pełne plastycznej urody
sławę i posadę na Uniwersytecie uczą nas, jak wyglądają narodziny,
Pensylwańskim. Pracując na wy- te zupełnie pierwsze, często niedziale weterynarii, fotografował zauważone przez rodzicielkę i jak
zwierzęta i ludzi w ruchu, zapisu- niemal z niczego wyłania się życie.
jąc kolejne fazy tak, by było widać
układanie się ciała, pracę kończyn Nowe technologie fotograficzne
czynią zapis na materiale światłoi napięcie mięśni.
Jego modele na większości zdjęć czułym coraz atrakcyjniejszym dla
są nadzy lub prawie nadzy. Amery- nauki. Wszechobecność i komunika końca XIX wieku była bardzo pu- katywność fotografii powodują, że
rytańska. Dokładne zdjęcia nagich coraz więcej dyscyplin sięga po nią
ciał traktowane były niczym porno- jak po narzędzie ważne przy opigrafia, a ich autor mógł zostać uzna- sywaniu zjawisk fizykochemiczny za osobę nieprzyzwoitą. Muy- nych oraz zjawisk o społecznym
bridge noszony przez lata na rękach, charakterze.
nie tylko za ciekawe i odkrywcze
fotografie, ale także za przyczynie- Andrzej Zygmuntowicz
09
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
załogowymi maszynami, wysyłana z ogromnej odległości, mogła
zakończyć ż ycie każdego. Bez
uprzedzenia. Nagi instynkt ściska
żołądek i pustoszy umysł. Chris
mówi o tym w swojej prezentacji
„Wojny na Bliskim Wschodzie”, ale
w materiale o Libanie nie zdołał
tego przekazać. Pokazuje jedynie
namacalne efekty, podczas gdy
istotą tego konfliktu była niewidzialność. Zasadza się na szczegółowym oddawaniu tego, co można
zobaczyć, a nie na doświadczeniu.
Jego materiał przypomina zatem
kronikę, co nie jest złe w dokumentu. Jednak w prz ypadku eseju
z dzwiękiem lub fotocaście autor
ma możliwość wpływania na inne
zmysły widza w przekazywaniu
uczuć. Jest to przekaz bardziej bezpośredni niż w przypadku zdjęć
czy filmu dokumentalnego. Chris
fot. Christopher Anderson/Magnum
zostawiają miejsca do namysłu. Są
tak dosłowne, że w swojej masie
zobojętniają. A w tle krzyczący ludzie i głosy płaczących kobiet. Są
to kadry ilustrujące to, o czym autor opowiada. Zdają się podążać za
słowami autora, które tworzą większą część podkładu dźwiękowego
tego eseju.
Kiedy słyszymy dźwięk eksplozji, widzimy dym nad miastem. Logiczne, jedno jest przecież konsekwencją drugiego. Ale huk i dym
same w sobie nie są oznaką wojny.
Tym, co różni wojnę od wszelkich
innych doświadczeń, nie jest tylko zniszczenie. Jest to specyficzny rodzaj napięcia, bezsilności, paraliżujący strach. Zwłaszcza, gdy
tak jak w Libanie w 2006 roku, nie
ma linii frontu.
Śmierć mogła nadejść wszędzie
i w każdej chwili. Kierowana bez-
Liban. (lipiec 2006). Miasto zniszczone przez izraelskie bombardowania.
fot. Paolo Pellegrin/Magnum
Christopher Andersen i Paolo Pellegrin nie wnikają w kontekst historyczny wojny libańskiej. Są fotografami, nie historykami.
Ale Chris w swoim multimedialnym eseju „Wars: Middle East” nie pozostawia wątpliwości, dlaczego interesuje się wojną:
„Jesteśmy wszyscy połączeni, te wojny są wszystkie połączone”.
Liban, Tyre (lipiec 2006). Kobieta przechodząca obok dwóch budynków zniszczonych przez izraelskie rakiety. Zginęły 23 osoby.
zmarnował tę możliwość, zarówno wyborem zdjęć, jak i treściami
multimedialnymi.
Paolo Pellegrin przebywał w tym
samym miejscu. On z kolei w rozmazanych, głębokich czerniach,
symetrycznych, bezludnych panoram miasta zawarł niepokój. Nagle
powoli narastający, potem oddalający się, monotonny szelest
śmieci i gruzu, wprowadza w stan
czujności wobec nadchodzącego,
niewidzialnego, a wiszącego w powietrzu niebezpieczeństwa. Ta
niepewność, to niedotykalne napięcie jest wojną. To, że w Libanie
nie była ona walką żołnierzy, tylko atakiem na ludność państwa,
obrazują sylwetki gubiące się
w dymie, twarze wyłaniające się
z cienia, przytłoczone czernią.
Białka szeroko otwartych oczu,
mówiących o zmęczeniu, przerażeniu, smutku i rezygnacji. Można
się tylko zastanawiać, co te oczy
po drug iej stronie obiekt y wu
w chwili otwarcia migawki widziały. Na takich i wielu innych zastanawiających kadrach prezentacja
chwilami się zatrzymuje. Daje to
dźwiękom czas, by zalały ogląda-
ną przestrzeń. Potem Pellegrin
znów spokojnym, zdławionym głosem opowiada, jakie wyciąga wnioski z tego, czego doświadczył, zamiast – jak Chris – ukazać kolejne
wydarzenia.
Pellegrin pokazuje nam jedynie
odczucia tych, którzy przetrwają.
Ale może dzięki temu w końcu zrozumiemy, jakim luksusem jest pokój. Może nawet zaczniemy interesować się tym, jaką ma cenę. I kto
ją płaci. Z tego powodu fotografowie tacy jak Paolo Pellegrin i Christopher Anderson ryzykują życie,
robiąc zdjęcia.
Jan Grabek
Christopher Anderson, War in
Lebanon www.inmotion.magnumphotos.com/essay/lebanon
Paolo Pellegrin, Lebanon
www.inmotion.magnumphotos.
com/essay/warspellegrin
Zdjęcia zostałe udostępnione dzięki
uprzejmości autorów, agencji Magnum i ich polskiemu przedstawicielstwu agencji EK Pictures
(www.ekpictures.com.pl).
Ludzie fotografują dużo i z zapałem, często nie zwracając uwagi, że prawdziwa wartość zdjęcia zależy od jego treści. Właśnie o tym jak ważny
jest przekaz i o kilku innych ważnych rzeczach jest książka, która ukazała się nakładem wydawnictwa Galaktyka „Poezja obrazu. Nowe spojrzenie na kreatywną fotografię”. Jest to pozycja godna polecenia wszystkim dla których fotografia jest czymś więcej niż tylko pstrykaniem.
10
szające i pełne emocji zdjęcia.
W słowach Chrisa Orwiga wyczuwa się pasję fotograficzną, czytelnik zostaje zainspirowany do działania. Książka została podzielona
na trzy części. Pierwsza z nich to
„przygotowanie”, gdzie autor opowiada o możliwościach jakie posiada twórca. Następna to „początek
przygody”, z której dowiemy się jak
podejść kreatywnie do fotografii i
czym się inspirować. Ostatnia część
to „następny krok”. Tutaj autor pi-
sze o sprzęcie oraz o drodze do zawodowstwa. Chris Orwing w żaden
sposób nie narzuca swojego myślenia na poszczególne zagadnienia.
Pokazuje raczej różne drogi, które
można wybrać.
Ciekawą część książki stanowią
krótkie wywiady z mistrzami fotografii min.: Steve McCurry, Chris Rainier, John Sexton, Rodney Smith,
Joyce Tenneson, John Paul Caponigro, Marc Riboud i Pete Turner.
Twórca zadał każdemu z nich pyta-
Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego
Od zboża w Antwerpii do bilionów na Wall Street
Już w połowie XIV wieku działała w Antwerpii giełda zbożowa, bezpośrednia poprzedniczka giełdy pieniężnej, która na tym samym rynku rozwinęła się w następnym stuleciu. Wkrótce potem na giełdzie w Amsterdamie pojawiły się pierwsze akcje holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Wielu ekspertów właśnie w tym
wydarzeniu upatruje korzeni dzisiejszych gigantów – nowojorskiej New York Stock
Exchange czy frankfurckiej Deutsche Börse.
Tomasz Betka
Nowe spojrzenie na kreatywną fotografię
Książkę napisał ceniony fotograf,
autor publikacji i wykładowca w
Brooks Institute of Photography Chris Orwig. Dzieli się swoim doświadczeniem, pisząc o intuicji,
marzeniach i inspiracjach. Porusza
kwestie poezji obrazu w czytelny
i przejrzysty sposób. Powstała w
tej sposób książka zachęca do własnych poszukiwań. Nie otrzymamy
gotowych rozwiązań technicznych
czy pomysłów, autor podsuwa raczej wskazówki np. jak robić poru-
sobie bank
fot. Tomasz Gzell / PAP
Wszyscy jesteśmy połączeni
Paolo Pellegrin dodaje w swojej
prezentacji „Lebanon”: „Interesuje mnie cierpienie. Jego istota”. Tak
jak Chris, nie lubi terminu „fotograf
wojenny”. Obaj widzą siebie jako
fotografów, których obowiązkiem
jest udokumentować człowieka.
A człowiek prowadzi wojny.
W esejach tych dwóch reportaż ys tów, w idz imy p ł a c z ą c ych
i wrzących z wściekłości ludzi, znanych nam z telewizji i gazet. Widać
też puste ulice, a na nich palące się
– lub już spalone – wraki, tonące w
bezludnej, szarej pustce. Niczym
miasto duchów, zasypane gruzem
i kurzem. Zakopane pod kamieniami części ciała.
Na zdjęciach Chrisa nie widać,
czy fotografie powstały po trzęsieniu ziemi, czy po bombardowaniu.
Kontrastem wycięte z szarości, zalewające obrazy szczegóły, nie po-
Wybierz
DODATEK SPECJALNY 06/2010
Polecamy
nia o inspirację, cechy wyróżniające dobre zdjęcia, cechy dobrego
fotografika i porady dla początkujących.
Chris Orwig
„Poezja obrazu. Nowe spojrzenie na kreatywną fotografię”
Wydawnictwo Galaktyka, 2010
Ewelina Petryka
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
W marcu 1792 roku 24 amerykańskich hurtowników spotkało się
w interesach w Nowym Jorku. Kilka tygodni później podpisali oni
dokument o nazwie „Buttonwood
Agreement”. Przedsiębiorcy rozpoczęli – wyłącznie między sobą
– handel papierami wartościowymi. W ten sposób powstał pierwowzór New York Stock Exchange.
Miejsce handlu usytuowano przy
ul. Wall Street 11, a w 1817 r. formalnie założono „New York Stock
and Exchange Board”. Nowojorska
giełda od samego początku była
miejscem mocno ekskluzywnym
– żeby do niej przystąpić, kupiec
musiał posiadać nieposzlakowaną opinię, a za członkostwo pobierano systemat yc znie rosnącą
opłatę…
Transakcje na rynku
kapitałowym
Warto zaznaczyć, że od samego
początku funkcjonowania giełd
wykształcił się podział na giełdy
kontynentalne, poddane większej
kontroli administracji państwowej,
i giełdy anglosaskie, organizowane początkowo pod niemal wyłącznym nadzorem organizacji kupieckich lub samorządów. Różnice
w strukturze organizacyjnej giełd
amerykańskich z jednej strony i na
przykład francuskich i niemieckich
z drugiej widać wyraźnie do dnia
dzisiejszego.
Federacji Europejskich Giełd Papierów Wartościowych.
Instytucją, w której przechowywane są papiery wartościowe i rozliczane są transakcje na instrumentach finansowych notowanych na
GPW, jest Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych S.A. Warszawska GPW prowadzi transakcje na
dwóch rynkach: na Głównym Rynku GPW, regulowanym, poddanym
nadzorowi GPW i działającym od
chwili uruchomienia giełdy, a także na rynku NewConnect zorganizowanym i prowadzonym przez
giełdę, działającym od połowy
2007 r. Z kolei w drugiej połowie
2009 r. uruchomiono na warszawskiej giełdzie Rynek Obligacji GPW
CATALYST dla transakcji obejmujących instrumenty dłużne.
Kapitalizacja giełdy
Debiut Giełdy Papierów Wartościowych na giełdzie
Z giełdą papierów wartościowych wiąże się bezpośrednio pojęcie rynku kapitałowego. W dużym uproszczeniu można przyjąć,
że rynek kapitałowy to rynek, na
którym dokonuje się transakcji
kupna lub sprzedaży papierów
wartościowych, na przykład akcji,
obligacji, czy certyfikatów inwestycyjnych. Można go podzielić na
rynek kapitałowy pierwotny (na
którym uprawnione podmioty emitują papiery wartościowe) i wtórny (służący kupowaniu i sprzedawaniu tych papierów). Giełda to
z kolei instytucja organizująca obrót instrumentami finansowymi,
która zapewnia koncentrację
w jednym miejscu i czasie ofert kupujących i sprzedających. Celem
KAMIENIE MILOWE W HISTORII
POLSKIEJ I ŚWIATOWEJ GIEŁDY
1602 – założenie holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, rozwój
giełdy w Amsterdamie, na której po raz pierwszy pojawiają się akcje.
1801 – przemianowanie giełdy londyńskiej na Stock Subscription Room,
poprzedniczkę dzisiejszej London Stock Exchange.
1817 – założenie New York Stock & Exchange Board, przemianowaną
w 1863 r. na NYSE; powstanie pierwszej giełdy papierów wartościowych
w Warszawie.
24 X 1929 – czarny czwartek na Wall Street – fala spadków na nowojorskiej giełdzie, załamani brokerzy i inwestorzy w skrajnych wypadkach
popełniają samobójstwa.
IV 1991 – powstaje Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie.
11 IX 2001 – atak terrorystyczny na World Trade Center; NYSE zostaje
zamknięta na 4 dni – najdłużej od 1933 r.
2007 – GPW uruchamia rynek NewConnect dla mniejszych spółek
o dużym potencjale wzrostu.
2009 – GPW uruchamia rynek papierów dłużnych CATALYST; kapitalizacja
GPW wynosi pod koniec roku ponad 105 mld euro, dla porównania kapitalizacja NYSE blisko 10 bln dolarów (stan na koniec 2009 r.).
takiego zabiegu jest wyznaczenie
kursu papieru war tościowego
i skojarzenie ofert obu stron transakcji. Kupujący i sprzedający to
oczywiście inwestorzy, którzy obracają papierami wartościowymi
za pośrednictwem domów maklerskich. Każda giełda ma również organ kontrolujący zachodzące na
niej procesy. W przypadku warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych jest to Komisja Nadzoru
Finansowego.
Tradycja giełdy
warszawskiej
W Polsce pierwsza giełda papierów wartościowych powstała w
1817 r. w Warszawie. Co ciekawe,
w okresie II Rzeczypospolitej, poza
giełdą warszawską, funkcjonowały również giełdy w Łodzi, Krakowie, Katowicach, Poznaniu oraz we
Lwowie i Wilnie. W momencie wybuchu II wojny światowej giełda w
Warszawie została zamknięta, a w
PRL-u reaktywacja giełdy była niemożliwa ze względu na istnienie
gospodarki centralnie planowanej.
Uruchomienie Giełdy Papierów
Wartościowych w Warszawie po
1989 r. było możliwe dzięki pomocy Spółki Giełd Francuskich i tamtejszego Centralnego Depozytu SICOVA M . P ier wsza sesja GPW,
z udziałem 5 spółek i 7 biur maklerskich, odbyła się 16 kwietnia
1991 r. Jeszcze w tym samym roku
GPW została członkiem korespondentem Światowej Federacji Giełd,
a trzy lata później GPW stała się
pełnoprawnym członkiem tej organizacji. Rok 2004 oznaczał natomiast dla warszawskiej giełdy
nabycie pełnego członkowstwa w
Inne kluczowe pojęcie związane z
giełdą papierów wartościowych to
indeks giełdowy, a więc syntetyczny miernik zmian cen papierów
wartościowych. Najważniejsze indeksy na GPW to WIG – opisujący
koniunkturę wszystkich spółek notowanych na rynku podstawowym
giełdy oraz WIG20 – dotyczący
zmian cen 20 spółek o największych obrotach i kapitalizacji z rynku podstawowego.
Polska giełda należy do liderów
rynków kapitałowych w Europie
Środkowo-Wschodniej i zyskuje
również coraz silniejszą pozycję
w skali całego Starego Kontynentu. O pozycji danej giełdy decyduje kapitalizacja giełdy, a więc całkowita wartość w cenie rynkowej
wszystkich papierów wartościowych notowanych na danej giełdzie. Według danych FESE za 2009
r., kapitalizacja GPW wyniosła na
koniec tego roku ponad 105 mld
euro, co oznaczało, że Warszawa
zdecydowanie wyprzedziła na
przykład Wiedeń. Ciągle brakuje
nam jednak dużo do liderów Starego Kontynentu: kapitalizacja londyńskiej London Stock Exchange
(LSE) osiągnęła poziom 2,2 mld dolarów (dane za Światową Federacją
Giełd), kapitalizacja giełdy we
Frankfurcie nad Menem wyniosła
900 mld euro, a kapitalizacja amerykańskich gigantów na samym tylko rynku europejskim wyniosła
w przypadku NYSE 1,999 bln euro,
a w przypadku NASDAQ OMX Group Inc. (National Association of Securities Dealers Automated Quotations) – 569,5 mld euro. Według
Światowej Federacji Giełd globalnym liderem pozostaje obecnie
NYSE Euronext (US) z kapitalizacją
wynoszącą 11,74 bln dolarów (!),
która wyprzedza giełdę tokijską Tokyo Stock Exchange (TSE) – 3,27 bln
dolarów oraz NASDAQ OMX (US),
inną giełdę o amerykańskim rodowodzie, której kapitalizacja wyniosła 3,16 bln dolarów.
SŁOWNICZEK
ALTERNATYWNY SYSTEM OBROTU – system obrotu dokonywany
poza rynkiem regulowanym, którego przedmiotem są papiery wartościowe lub instrumenty rynku pieniężnego; system umożliwia
zawieranie transakcji między jego uczestnikami.
BESSA – „rynek niedźwiedzia”, tendencja spadkowa na rynku
instrumentów finansowych.
DYWIDENDA – część zysku netto spółki, która wypłacana jest
akcjonariuszom.
HOSSA – „rynek byka”, tendencja wzrostowa notowań instrumentów finansowych.
INSTRUMENT FINANSOWY – papiery wartościowe oraz niebędące
papierami wartościowymi tytuły uczestnictwa w funduszach
inwestycyjnych, instrumenty rynku pieniężnego, a także finansowe kontrakty terminowe, opcje i pochodne instrumenty towarowe
oraz inne instrumenty pochodne.
KURS JEDNOLITY - kurs instrumentu finansowego, ustalany na
podstawie zleceń kupna i sprzedaży, po którym zawierane są
wszystkie transakcje danym instrumentem.
RAITING – proces oceny dotyczący wiarygodności finansowej
danego emitenta dłużnego papieru wartościowego, a także ocena
ryzyka związana ze zdolnością uregulowania zobowiązań finansowych przez emitenta.
RYNEK REGULOWANY – system obrotu instrumentami finansowymi, zapewniający inwestorom powszechny i równy dostęp do informacji rynkowej oraz jednakowe warunki nabywania i zbywania
dopuszczonych do obrotu instrumentów finansowych; rynek poddany nadzorowi określonego organu.
SPREAD – różnica pomiędzy najlepszą ceną kupna a ceną sprzedaży przed zawarciem transakcji giełdowej.
Opracowanie na podstawie materiałów Centrum Edukacyjnego
portalu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie
I
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
Wybierz sobie bank
STUDENT
A GIEŁDA
Czy studenci
inwestują?
Paweł Wyszyński, Turystyka
i rekreacja, Uniwersytet Mikołaja Kopernika, III rok
Nie inwestuję na giełdzie. Uważam, że jestem na to za młody.
Jako student nie czuję się na tyle
odpowiedzialny, żeby kupować
akcje, boję się, że straciłbym mnóstwo pieniędzy, a nie chce wkraczać w dorosłe życie z długami.
Mimo to staram się jednak zarabiać pieniądze w inny sposób. Nie
mam stałej pracy, ale kiedy potrzebuję pieniędzy, wystawiam
swoje ubrania na aukcjach internetowych. Często kupuję ich za
dużo, z wielu nie zdejmuję nawet
metek, więc później łatwo mi je
sprzedać. Kiedyś kupiłem w lumpeksie bluzę za trzy złote, a później udało mi się ją sprzedać za
prawie sto złotych.
Marta Pośniak, Psychologia,
Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, II rok
Nie studiuję ekonomii, ale mimo
to sprawy gospodarcze bardzo
mnie interesują. Codziennie
sprawdzam notowania, a strona
warszawskiej giełdy jest pierwszą,
którą odwiedzam po włączeniu
komputera. Niestety, nie mam
jeszcze takich pieniędzy, żeby kupić akcje, ale zamierzam kiedyś
zainwestować na giełdzie. Co jakiś czas wirtualnie obstawiam jakie akcje skoczą w górę i zazwyczaj okazuje się, że moje cele były
trafne. Na razie jestem na płatnym
stażu w jednej z firm. Zajmuję się
doradztwem finansowym, doradzam ludziom jak najlepiej zainwestować pieniądze. Zdaję sobie
sprawę, że zainwestowanie pieniędzy na giełdzie nie zawsze się
zwraca, dlatego na razie poszerzam swoją wiedzę na ten temat
– dopiero po studiach zdecyduję
się na kupno akcji.
Agnieszka Skorupa, Szkoła
Główna Handlowa, II rok
Jako studentka SGH powinnam
znać notowania giełdowe. W zeszłym roku na jednym z przedmiotów naszym zaliczeniem była
zabawa w giełdę. Niektórzy z nas
byli maklerami, inni klientami. Ja
byłam tym pierwszym i musiałam
znajdować klientów, a jak już udało mi się kogoś przekonać, że mój
dom maklerski jest najlepszy, to
zawierałam umowy kupna-sprzedaży akcji. Osoby, które były klientami, wybierały akcje i inwestowały fikcyjne pieniądze. Każdy
dostał na początek sto tysięcy złotych. Oczywiście ocena na koniec
zależała od tego, ile kto zarobił.
Zabawa ta nauczyła mnie jak działa giełda, dzięki czemu w przyszłości nie będę się bała inwesto
AKCJA – to papier wartościowy stwierdzający posiadanie udziałów w spół-
ce akcyjnej. Posiadacz akcji nabywa prawo do udziału w zyskach (czyli dywidendy) i prawo do części majątku spółki w razie jej likwidacji. Akcjonariusz ma też prawo do uczestniczenia w procesach decyzyjnych.
Wyróżniamy akcje imienne i na okaziciela, a także zwykłe i uprzywilejowane. Aby odsprzedać akcje imienne, ich właściciel musi się ich zrzec. Obrót
akcjami na okaziciela jest nieograniczony. Uprzywilejowanie akcji może
polegać na prawie do większego udziału w zyskach i majątku spółki lub
rozszerzeniu/ograniczeniu posiadanego prawa głosu. Akcja to także podstawowy przedmiot obrotu na rynku giełdowym.
BESSA – długotrwały spadek cen papierów wartościowych lub towarów.
Potocznie nazywana „rynkiem niedźwiedzia”. Dlaczego? Jedna z hipotez
wywodzi się z XVIII wieku, kiedy londyńscy przedsiębiorcy sprzedawali
skórę niedźwiedzi, których jeszcze nie zabito. Stąd powiedzenie: „nie dziel
skóry na niedźwiedziu”. (Termin przeciwny – hossa)
DOM MAKLERSKI – instytucja finansowa specjalizująca się w prowadzeniu pośrednictwa kupna i sprzedaży papierów wartościowych na giełdzie. Maklerzy (zwani też brokerami) w imieniu posiadacza rachunku inwestycyjnego dokonują obrotu jego akcjami, a także innymi papierami
wartościowymi zapisanymi na rachunku inwestora.
DYWIDENDA – część zysku spółki akcyjnej, którą co roku (jeśli zapad-
nie taka decyzja na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy) zostaje wypłacona akcjonariuszom. Wysokość otrzymanej przez akcjonariusza dywidendy co do zasady zależy od procentowego udziału w kapitale firmy. Ważne:
od dywidendy spółka odprowadza w imieniu akcjonariusza podatek w wysokości 19 proc. Akcjonariusz otrzyma zatem kwotę pomniejszoną o podatek.
EMISJA – oferowanie nabycia papierów wartościowych stwierdzających
posiadanie udziałów w spółce (patrz definicja akcji) albo zobowiązanie oferującego te papiery wartościowe (emitenta) wobec nabywcy (np. obligacje).
FUNDUSZ INWESTYCYJNY – instytucja, której zadaniem jest korzystne inwestowanie pieniędzy wpłaconych przez uczestników funduszu.
HOSSA – tendencja wzrostowa na giełdzie. Nazwa potoczna – „rynek
byka”.
INDEKS GIEŁDOWY – podstawowy wskaźnik kondycji giełdy. Obliczany na podstawie wyceny akcji spółek notowanych na giełdzie. Przykładowe
indeksy: WIG (Warszawski Indeks Giełdowy – obejmuje akcje spółek dopuszczonych do obrotu publicznego na rynku podstawowym Giełdy Papierów
Wartościowych w Warszawie (GPW)), WIG20 (największe spółki notowane
na rynku podstawowym GPW), Dow Jones (indeks giełdy nowojorskiej).
JEDNOSTKA UCZESTNICTWA – zapis elektroniczny będący zaświadczeniem uczestnictwa w funduszu inwestycyjnym.
KRACH GIEŁDOWY– gwałtowny spadek cen akcji spółek notowanych
na giełdzie.
KURS GIEŁDOWY – dzienna wycena papierów wartościowych notowanych na giełdzie.
OBLIGACJA – papier wartościowy będący zaświadczeniem długu emitenta tego papieru wartościowego wobec jego nabywcy. Emitujący obligacje
zobowiązuje się do określonych świadczeń na rzecz nabywcy. Przykładowo:
nabywca kupuje trzyletnie Obligacje Skarbowe (emitowane przez Skarb Państwa). Emitent zobowiązuje się do wypłacenia po trzech latach kwoty zakupu obligacji powiększonej o odsetki oznaczone przy ich zakupie.
PAPIER WARTOŚCIOWY – dokument lub zapis elektroniczny, który
nadaje jego właścicielowi określone prawa majątkowe (np. prawo do udziału w zyskach) lub niemajątkowe (np. prawo głosu). Najpopularniejsze papiery wartościowe na rynku kapitałowym to m.in.: akcje, obligacje, certyfikaty inwestycyjne.
PORTFEL INWESTYCYJNY – zbiór papierów wartościowych, którymi
zarządza dany inwestor.
SESJA GIEŁDOWA – czas, w którym można dokonywać transakcji na
giełdzie. Na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych sesja trwa w
godzinach 8:30 – 16:30, od poniedziałku do piątku. W 2011r. sesja na GPW
ma zostać wydłużona o godzinę.
Oprac.: Adrian Stachowski
Studia to świetny czas na uczenie się giełdy. Jesteśmy
młodzi, mamy nie tylko większe skłonności do ryzyka,
ale i większe możliwości jego podejmowania – ze studentem-inwestorem Bartłomiejem Górką rozmawia Adrian Stachowski.
Miałeś jakąś wiedzę na temat
inwestowania kiedy zaczynałeś?
Najpierw musiałem dowiedzieć się,
jak działa taki fundusz i co muszę
zrobić, aby zainwestować w niego
moje pieniądze. Trochę zadziałał
przypadek: bank, w którym mam
konto, otwierał internetowe rachunki inwestycyjne na bardzo korzystnych warunkach. Okazało się, że
mogę za nic nie płacąc, bez zbędnych formalności, inwestować na
giełdzie. Powiedziałem sobie: „czemu nie?”. Moja pierwsza inwestycja,
przypadła na lipiec 2007 r., kiedy
indeks Giełdy Papierów Wartościowych WIG wynosił 67,5 tys. punktów. Dzień po tym, jak zainwestowałem, WIG spadł na łeb na szyję.
Przestraszyłeś się?
Nie bardzo, ale zacząłem się zastanawiać. Ledwo zainwestowałem, a tu
giełda leci w dół. To była lekcja. Zacząłem to analizować i zrozumiałem,
dlaczego w pewnych momentach
warto inwestować, a w innych nie.
Akurat wtedy zrobiłem to w tym złym
momencie. I jeszcze jeden ważny
wniosek: pieniądze zarabiasz lub tracisz wtedy, kiedy wyjmujesz pieniądze z giełdy. Jeżeli po spadku ceny
akcji znów wzrosną, to wtedy, przynajmniej teoretycznie, nic nie tracisz.
Ale minęły już trzy lata, a giełda jeszcze nie wróciła do poziomu sprzed
mojej pierwszej inwestycji.
Cały czas inwestujesz ?
Rok temu otworzyłem konto maklerskie. Rozmawiałem o tym z kolegą ze studiów, który co prawda
wówczas trochę pieniędzy stracił,
ale spodziewał się zwyżek. Powiedziałem mu, że ja wolę inwestować
w fundusz, bo nie mam czasu śledzić wykresów, słupków i kolumn.
Ale w końcu spróbowałem.
Nauczyłeś się analizować te
dane?
Jak się inwestuje w poszczególne
spółki, to siłą rzeczy trzeba śledzić
prospekty emisyjne, czytać raporty i różne inne analizy, które robią
domy maklerskie. Poza tym stałą
lekturą stają się gospodarcze portale internetowe, specjalistyczne
gazety. Jest też dużo programów telewizyjnych, z których można czerpać wiedzę.
Wierzysz w te analizy? Jest przecież taka zasada, że rynek wymyka się wszystkim prognozom.
To prawda. Zawsze się ryzykuje. Po
części właśnie dlatego można na
tym tyle zarobić w porównaniu z zyskami z kont oszczędnościowych,
lokat i tym podobnych. Na giełdzie
wszystko może się wydarzyć. Załóżmy, że inwestujesz w nowe technologie, a tu nagle trzęsienie ziemi na
Tajwanie i giełda leci w dół. Raz zainwestowałem na chińskim rynku.
Trochę na tym zarobiłem.
Jak radziłeś sobie z następnymi
inwestycjami?
Zacząłem od 600 złotych. Kiedy giełda spadła, wpłaciłem na fundusz
jeszcze 500 złotych. To były małe,
studenckie pieniądze. Giełda w dalszym ciągu się nie podnosiła, więc
nie wyjmowałem tych pieniędzy. Po
prostu czekałem na lepsze dni. Nie
trzeba być geniuszem inwestycyjnym, żeby wiedzieć, że jak teraz jest
dołek, to kiedyś będzie górka. Wpłaciłem wtedy na jeden z funduszy inwestycyjnych pożyczone od mamy
30 tysięcy złotych i w krótkim czasie
zarobiłem ponad cztery tysiące.
Po pierwszych doświadczeniach
w obu rodzajach inwestycji wolałeś wpłacać na fundusze czy obracać akcjami samodzielnie?
Inwestując w poszczególne spółki
poprzez rachunek maklerski można
więcej zyskać, ale też można więcej
stracić. Jest tak z dwóch powodów:
fundusze inwestują w różne rodzaje papierów wartościowych i robią
to ostrożniej.
W co teraz inwestujesz?
Przede wszystkim w tak zwane
„pewniaki”, takie jak debiuty spółek Skarbu Państwa. Cały czas się
uczę. Trochę czytam o giełdzie, ale
nie jest tak, że poświęcam na to bardzo dużo czasu i energii. Można też
uczyć się, otwierając w internecie
wirtualny portfel inwestycyjny. Bez
żadnych pieniędzy, realnego ryzyka i strat. To dobry trening.
Jakie są Twoje rady dla początkujących inwestorów?
Warto się interesować giełdą, czytać wiadomości gospodarcze i śledzić wydarzenia rynkowe. To podstawa. Po drugie: nie wolno wierzyć
w łatwy i szybki zysk. Im większy
zysk, tym większe ryzyko, dlatego
trzeba być ostrożnym. Trzeba pamiętać o tym, że na giełdzie jak coś
się wznosi, to szybko może spaść.
Jesteśmy młodzi, mamy nie tylko
większe skłonności do ryzyka, ale i
większe możliwości jego podejmowania. Studenci inwestują małe
kwoty, najczęściej od jednego do
pięciu tysięcy złotych. Kiedyś będziemy starsi, będziemy mieli obowiązki. Będziesz chciał wtedy ryzykować?
Pierwsze kroki na parkiecie
– Giełda jest demokratyczna. To miejsce, w którym
każdy może zarabiać. Należy tylko pamiętać o dużym ryzyku. – O zasadach
giełdy z dziennikarką ekonomiczną Anną Mackiewicz rozmawia Adrian
Stachowski.
Chcę inwestować na giełdzie.
Od czego powinienem zacząć?
Jeśli chcemy zostać rekinem finansowym, musimy najpierw otworzyć rachunek w biurze maklerskim. I oczywiście mieć pieniądze
– na początek wystarczą małe kwoty. Powinniśmy też zainteresować
się gospodarką. Należy czytać
strony ekonomiczne w gazetach,
śledzić informacje giełdowe w internecie, nie omijać programów
gospodarczych w telewizji czy radiu. W ten sposób minimalizujemy
ryzyko złych inwestycji. Na przykład nie kupimy akcji spółki, która
stoi na krawędzi bankruct wa.
Z drugiej strony można powiedzieć, że nawet rozległa wiedza
ekonomiczna nie przydaje się na
giełdzie, ważniejsza jest intuicja.
Inwestując, dobrze jest mieć szczęście. Często bowiem kursy akcji nie
odzwierciedlają ani kondycji finansowej firmy, ani wskaźników makroekonomicznych.
Czy są jakieś warunki, które muszę spełnić, aby być inwestorem?
Każdy może kupować akcje na
giełdzie. Giełda jest demokratycznym miejscem, tu inwestują
biedni i bogaci. Jedni i drudzy
mogą zyskać albo stracić. Trzeba tylko być pełnoletnim i mieć
rachunek maklerski.
Na co powinienem zwrócić
uwagę przy wybieraniu biura
maklerskiego?
Lepiej korzystać z biur, które już
długo działają na rynku, są znane i
stabilne finansowo. Zawsze się
może bowiem zdarzyć, że biuro maklerskie upadnie. Wówczas będziemy mieć kłopoty, przez pewien
czas nasze pieniądze mogą być zamrożone. W niesprzyjających okolicznościach możemy nawet je stracić. Biura maklerskie działają na
podstawie licencji i podlegają nadzorowi finansowemu, ale i tak niektóre znikają z rynku, ku niezadowoleniu ich klientów. Z drugiej
strony, wybierając biuro maklerskie, powinniśmy zwrócić uwagę
na wysokość opłat i prowizji, jakie
będziemy musieli płacić. Biura, jak
wszystkie inne instytucje finansowe, ż yją z obrotu pieniędzmi
– naszymi pieniędzmi. Dlatego
z reguły pobierają słone opłaty.
Przeważnie duże i popularne biura maklerskie żądają stosunkowo
wysokich prowizji za operacje giełdowe i prowadzenie rachunku. Zanim więc założymy rachunek ma-
klerski, warto porównać pod tym
względem oferty kilku biur. Dobrze
jest też korzystać z promocji. Kiedy na giełdę wchodzą spółki skarbu państwa, biura, konkurując
o klientów, często rezygnują z pobierania opłat za prowadzenie rachunku nawet przez kilka miesięcy i mocno ograniczają prowizje.
Czy jest coś takiego jak minimalna kwota, z którą mogę wejść na
giełdę?
Można powiedzieć, że barierą jest
cena jednej akcji. Ale skoro ponosimy opłaty za prowadzenie rachunku maklerskiego i prowizje od
wykonywanych operacji na giełdzie, czyli kupowania i sprzedawania akcji, musimy dokładnie policzyć, co nam się opłaca. Może się
bowiem okazać, że wykonujemy
wiele udanych inwestycji, a mimo
to cały czas jesteśmy na minusie,
bo opłaty zjadają nasze zyski. Nie
wolno też zapominać o odliczeniu
podatku.
wią: „ja się na giełdzie nie znam,
lepiej jak pieniądze powierzę fachowcom”. Oczywiście fachowcy
kosztują i dlatego nasz zysk zostaje pomniejszony o ich prowizje.
Bywa, że te opłaty zjedzą cały zarobek. Należy także brać pod uwagę fakt, że i fachowcy mogą się mylić, czasami nawet bardziej niż
zwykły Kowalski. Ostatni światowy kryzys świetnie to pokazał.
Upadły wielkie banki inwestycyjne, czyli najwięksi gracze giełdowi. Olbrzymie pieniądze stracili
właśnie ci najsłynniejsi fachowcy
od giełdy. Tutaj nie ma reguł.
Po czym poznać obiecującą spółkę, taką, której akcje przyniosą
nam zysk?
Ten, kto to wie, leży teraz w hamaku na Hawajach. Ja jestem dziennikarzem, nie inwestorem. Ogólne
zasady gry na giełdzie mówią, że
trzeba kupować akcje spółek, które mają dobrą kondycję finansową
i jasne perspektywy rozwoju. To
oczywiście znaczy wiele i nic.
W dużej mierze to, czy ktoś dobrze
inwestuje czy nie, zależy od jego
umiejętności oceny ryzyka, interpretacji danych, ale też od wyobraźni. Można przyjąć, że spółki
duże, bogate, chętnie dzielą się zyskiem w postaci dywidendy, ale to
też nie jest reguła. Powinno się porównywać wyniki firm z ich wyceną giełdową. Jeśli akcje są tanie,
a spółka osiąga duże zyski, być może
fot. sxc.hu
Student
inwestora
na giełdzie
Podręczny słowniczek
Marcin Kasprzak
II
Wybierz sobie bank
Czy
inwestowanie małych
kwot – kupno jednej
lub dwóch akcji – może
się opłacać?
Znam dziennikarza, który od początku istnienia giełdy stara się kupować choć po kilka akcji debiutujących na parkiecie spółek. Dziś
wiele z tych akcji sporo zyskało na
wartości. Z tego co wiem, ów dziennikarz jest bardzo majętnym człowiekiem. Ale być może intensywnie grał akcjami, tego nie wiem.
Trzeba pamiętać, że mały pakiet akcji to mały potencjalnie zysk.
Lepiej inwestować w fundusze
inwestycyjne czy samodzielnie
decydować o tym, kiedy i jakie
akcje kupować lub sprzedawać?
Można to pytanie postawić inaczej:
jakie wolę ryzyko – małe czy duże?
Jeśli się nie boję, inwestuję samodzielnie ze wszystkimi tego konsekwencjami. Ale są osoby, które mó-
z c zasem
jej papiery zdrożeją. Jednak to nie
jest zasada, tylko prawdopodobieństwo.
Lepiej kupować dużo akcji jednej
firmy czy małe pakiety udziałów
w dużej liczbie spółek?
Zawsze, kiedy rozmawiam z osobami, które zawodowo inwestują na
giełdzie, pada słowo „dywersyfikacja” i zdanie, że bezpiecznie jest
nie trzymać jajek w jednym koszyku. Ale zaraz ci sami ludzie dodają,
że są osoby, które inwestują w jedną czy dwie spółki i dobrze na tym
zarabiają. Możliwości są tu nieograniczone.
Jakich błędów powinien wystrzegać się młody inwestor?
Młody czy stary, to nie ma znaczenia. Czytałam kiedyś o badaniach,
z których wynikało, że najlepiej na
giełdzie zarabiają te osoby, które
wyznaczają sobie określony cel,
czyli na przykład sprzedadzą akcje,
jeśli te wzrosną o 5 proc. Nie wolno być zachłannym. Warto też dokładnie liczyć, ile kosztuje obsługa rachunku, a ile wynoszą nasze
zyski. Początkujący gracze często
zapominają o płaconych prowizjach. Zawsze trzeba podejmować
decyzje inwestycyjne samemu,
chyba że powierzyliśmy pieniądze
funduszom. Należy też ostrożnie
podchodzić do dobrych rad innych
osób, nawet jeśli mają tytuł maklera czy doradcy inwestycyjnego. Oni
ponoszą mniejsze ryzyko, bo to nie
ich pieniądze, tylko nasze. Kupując
akcje, trzeba być przekonanym do
takiego kroku, wiedzieć, co się chce
osiągnąć. Z historii giełdowych
fortun wynika, że znikały jeszcze
szybciej niż powstawały. Nie wolno nigdy zapominać o ryzyku.
Czy teraz jest dobry czas na rozpoczynanie przygody z giełdą?
Czy obecnie można na tym zarobić?
Nie ma chyba czegoś takiego jak
dobry lub zły czas na inwestycje.
Zasada, którą często się przytacza,
mówi: „Kupuj wtedy, kiedy inni
sprzedają. Sprzedawaj, kiedy inni
kupują”. Wydaje się ona banalnie
prosta, ale jednocześnie jest bardzo trudna w realizacji. Nie jest
możliwe, żeby się wszystkim na
giełdzie udawało. Ktoś musi stracić, aby inny mógł zyskać. Nawet
podczas krachu giełdowego są
tacy, którzy zarabiają krocie i odwrotnie, jak jest hossa, to można
stracić.
Załóżmy, że trafiłem na
żyłę złota – akcje, które
kupiłem, przyniosły mi
ogromny zysk. Czy pieniądze zarobione na giełdzie
podlegają opodatkowaniu?
Niestety tak. Zysk z giełdy to
taki sam zarobek jak każdy
inny, więc płacimy słynny
podatek Belki (podatek od
dochodów kapitałow ych
– 19 proc.). Nasze zyski giełdowe musimy uwzględnić w
rocznej deklaracji PIT. Biuro maklerskie jest zobowiązane dostarczyć nam niezbędne informacje.
Pieniędzy uzyskanych na giełdzie
lepiej nie chować przed fiskusem,
bo grożą za to poważne konsekwencje.
Anna Mackiewicz
przez wiele lat pracowała jako
dziennikarka działu gospodarczego „Gazety Wyborczej”, była
zastępcą red. naczelnego „Newsweeka Polska”, a później wiceszefową działu ekonomicznego
„Rzeczpospolitej”. Była też redaktorem „The Wall Street Journal Polska”. Obecnie związana z
Tygodnikiem Powszechnym. Stale
współpracuje z radiem TOK FM.

wać pieniędzy w kupno akcji.
Uważam to za idealny sposób na
szybkie zarobienie pieniędzy, ale
też na podniesienie adrenaliny.
Małgorzata Orylska, Nauki Medyczne, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, III rok
Niestety, nie inwestuję na giełdzie, a jeśli mam być szczera, to
sprawy ekonomiczne mało mnie
interesują. Poza tym nie lubię ryzykować – jak wiadomo, na giełdzie łatwo stracić sporo pieniędzy w ciągu jednego dnia. Według
mnie warto inwestować pieniądze
w naukę. Co roku dostaję stypendium naukowe, ostatnio brałam
udział w bardzo prestiżowym konkursie biologicznym i udało mi się
– wygrałam. Nie dość, że dzięki
wygranej mogłam prowadzić badania naukowe w najlepszych laboratoriach (nie tylko w Polsce),
to jeszcze dostałam pokaźną
sumę pieniędzy. Oczywiście, całą
kwotę chce przeznaczyć na dalsze badania.
Kuba Wróblewski, III rok,
Dziennikarstwo – PR i MM , UW
W zeszłym roku zainwestowałem
na giełdzie. Potrzebowałem szybkich pieniędzy, a nie uśmiechało
mi się od kogoś pożyczać. Kupiłem akcje jednej z firm i miałem
szczęście. Akcje szybko poszły w
górę, a ja „wygrałem” sporo pieniędzy. Później już nie inwestowałem, chociaż bardzo mnie to
kusiło. Niestety, na giełdzie można szybko zarobić, ale często jeszcze szybciej stracić. Ja w zeszłym
roku miałem szczęście, kompletnie się na tym nie znając, zdobyłem pieniądze. Nie każdemu może
pójść tak łatwo. Każdy, kto inwestuje na giełdzie, powinien naprawdę dobrze się na tym znać i
na pewno nie obstawiać w ciemno tak jak ja.
Olga Wierzchowska, Szkoła
Główna Handlowa, III rok
Inwestuję na giełdzie od kiedy zaczęłam studia. Nauczyła mnie
tego moja mama, która sama w ten
sposób zarabia pieniądze. Do inwestowania potrzeba jedynie
otworzyć rachunek w jednym z
domów maklerskich oraz wybrać
spółkę, której akcje chce się kupić. Nie radzę kupować akcji na
chybił-trafił, polecam naprawdę
wnikliwą analizę wszystkich danych dotyczących spółki. Jeśli
chodzi o mnie, to na początku kupowałam akcje po naprawdę niskich cenach, bałam się wszystko
stracić. Z czasem nauczyłam się
ryzykować i nie chce zapeszyć,
ale na razie idzie mi całkiem dobrze. Niedawno odważyłam się
zainwestować w jedną akcję kilka tysięcy i udało się – zyskałam
dużo więcej. Studenckie rozrywki są naprawdę kosztowne, a ja
studiuję w Szkole Głównej Handlowej i nie mam czasu na normalną pracę, więc postanowiłam
pójść w ślady mamy i zarabiać na
giełdzie.

III
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
Wybierz sobie bank
Polecamy
Opuścić wyścig szczurów Jak wybrać brokera?
fot. sxc.hu
Na początku nie chodzi
wcale o pieniądze. Chodzi o rozwijanie inteligencji finansowej. Jak zarządzać swoimi funduszami
i uciec z „wyścigu szczurów” podpowiada Marek Trawiński – założyciel
warszawskiego klubu gry
„Cashflow”.
Tomasz Betka
Marcin Kasprzak
Zacznijmy od początku. Robert
Kiyosaki jest m.in. autorem książki „Biedny ojciec, bogaty ojciec”,
która odniosła niebywały sukces
komercyjny na całym świecie.
Przedstawia on proste rady, których stosowanie zwiększa szansę
na odniesienie sukcesu finansowego. Książka, jak zwiastuje to już jej
tytuł, oparta jest na antagonizmach. Kiyosaki przeciwstawia sobie rady, których synowi udziela
bogaty ojciec oraz biedny ojciec
(podobno tę postać autor wzorował na własnym ojcu, który posiadał „małą war tość r ynkową”).
Trudno uznać tę publikację za kompendium wiedzy i sprawdzony
przepis na sukces. Kiyosakiemu zarzuca się, że sam nie korzysta ze
swoich rad, a głównym źródłem
jego sukcesu jest sprzedaż tego
t ypu książek mot y wacyjnych.
Mimo takich zarzutów autor w
uproszczony sposób naświetla
problem samoświadomości finansowej. W oparciu o tę i inne książki autora ukazała się seria gier edukacyjnych, uczących inteligencji
finansowej.
Gra Cashflow to przede wszystkim zabawa. Towarzyska gra planszowa, na pierwszy rzut oka przypominająca popularną grę
DODATEK SPECJALNY 06/2010
Wybierz
sobie bank
redaktor prowadzący:
Wojciech Staruchowicz,
zespół: Tomasz Betka,
Marcin Kasprzak, Paweł
Olek, Adrian Stachowski.
więcej na stronie:
www.nbp.pl
Projekt dofinansowany ze środków
Narodowego Banku Polskiego
IV
Jeśli ktoś nosi się z zamiarem spróbowania swoich sił
na giełdzie, powinien się zastanowić nad wyborem
optymalnego dla siebie biura maklerskiego. Wbrew pozorom nie jest to takie proste, ponieważ jest w czym
wybierać, a znajomość kryteriów wyboru u początkującego gracza pozostawia często wiele do życzenia.
Monopoly. Pionki, kostki, żetony,
a nawet pole „szansa”. Struktura
gry jest jednak dużo bardziej skomplikowana. Cashflow do złudzenia
prz ypomina prawdziwe ż ycie.
Plansza podzielona jest na dwa
tory. Na małym torze gracze prześcigają się, żyjąc od wypłaty do
wypłaty, ponosząc niespodziewane w ydatki, jak np. narodziny
dziecka. Mogą stracić pracę, ale
przede wszystkim mogą inwestować. – Na początku gry kaliber naszych wydatków i potencjalnych
zysków jest niewielki. Od czegoś
jednak trzeba zacząć. Stopniowo,
zarabiając coraz większe pieniądze, kupując akcje, inwestując w
nieruchomości, zbliżamy się do
opuszczenia „wyścigu szczurów”
i przejścia na duży tor. Aby to uczynić, musimy osiągnąć pożądany
dochód pasywny – tłumaczy Marek Trawiński. Gdy wydostaniemy
się z „małego toru”, stawki znacząco rosną i maleje ryzyko utraty majątku. – To dokładnie jak w prawdziwym życiu. Najważniejsze, aby
zdać sobie sprawę, czym są pasywa i aktywa. Jeśli kupujemy dom,
to wbrew pozorom nie jest to inwestycja. Inwestycją staje się on
dopiero w momencie, gdy go sprzedajemy za wyższą cenę lub go wynajmujemy, uzyskując stały, comiesięczny dochód bez absolutnie
żadnej naszej pracy – dodaje z satysfakcją.
Trudno jednak myśleć o inwestowaniu, mając niewielki miesięczny budżet. – Bzdura numer jeden.
Nie ma dolnej granicy, która zabraniałaby komukolwiek inwestować
– oburza się Marek Trawiński. –
Mniejsza kwota wygeneruje po
prostu mniejsze zyski, ale to zawsze jednak zyski. Nie namawiam
do przeznaczania na inwestycje
kwoty, która załamie nasz budżet,
lecz takiej, którą my sami zdecydujemy się odłożyć – dodaje.
Inwestowanie nie polega jednak
tylko i wyłącznie na odmawianiu
sobie przyjemności. Odpowiedzialne oszczędzanie, a co za tym
idzie – inwestowanie, to przede
wszystkim umiejętność przeznaczenia danej kwoty na fundusz
inwestycyjny i wytrwanie w deklarowanej dyspozycji przez określony czas.
Czy zatem powinniśmy uprawiać hazard? – Bzdura numer
dwa. Jak zatem wybrać odpowiedni fundusz? – Aktualnie na
polskim rynku jest ponad 80
banków i ponad 50 funduszy.
Jeśli ktoś chce, może przeprowadzić dokładną analizę każdego z nich; zazdroszczę takiej
osobie nadmiaru czasu. Obawiam się jednak, że i tak koszt
będzie niezadowalający. Jeśli
hipermarket kupuje 100 tys.
opakowań sera, to oczywiste
jest, że za jedną sztukę płaci
mniej, niż gdybym ja poszedł
do hurtowni i chciał kupić jeden plasterek. Taka sama sytuacja obowiązuje w finansach.
Dlatego doradzam korzystanie
ze sprawdzonych firm zajmujących się doradztwem finansowym.
Patrząc racjonalnie, gdy ma się
zaledwie kilkaset złotych dochodu miesięcznie, trudno myśleć o inwestowaniu. – Bzdura
numer trzy. Im szybciej, tym lepiej – pointuje Marek Trawiński. Do Warszawy przyjechał
dwa lata temu i od razu stwierdził, że studia studiami, a zarabianie zarabianiem. Jako najbliższy przykład podaje zakup
gry Cashflow. W tym przypadku źródłem dochodu pasywnego jest zwykła plansza do gry.
Owszem, dla studenta utrzymywanego przez rodziców był
to olbrzymi wydatek, jednak
już po kilku tygodniach się
zwrócił. – Przy jednej planszy
może siedzieć maksymalnie 6
osób. Mamy w klubie 3 gry i na
każdym spotkaniu komplet
graczy. To nie jest ani popularna gra, ani popularna tematyka, ale jak widać chętnych nie
brakuje – dodaje.
Gra Cashflow to lekka i przyjemna forma edukacji, która potrafi wyćwiczyć pewne zdolności w sposobie zarządzania
pieniędzmi. Być może za kilkanaście, kilkadziesiąt lat, zdolności te pozwolą nam przejść
na „duży tor” i zostać czterdziestoletnimi rentierami? Dzisiaj
na pewno Cashflow pozwoli
nam miło spędzić wieczór.
Obrót akcjami, obligacjami i innymi instrumentami finansowymi odbywa się na rynkach specjalnych, a
więc na prowadzonym przez warszawską Giełdę Papierów Wartościowych rynku regulowanym i alternatywnym systemie obrotu.
Domy lub biura maklerskie oraz
banki prowadzące działalność maklerską są pośrednikami w obrocie
giełdowym, a ich działalność reguluje przede wszystkim ustawa z
dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi Każdy
inwestor chcący uczestniczyć w publicznym obrocie na rynku regulowanym powinien więc otworzyć rachunek papierów wartościowych w
domu maklerskim lub banku prowadzącym rachunki papierów wartościowych. Biuro maklerskie zawiera z klientem dwie umowy.
Pierwsza obejmuje świadczenie
usług brokerskich, w której dom
maklerski zobowiązuje się do zawierania umów zlecenia nabycia
lub zbycia papierów wartościowych. Druga dotyczy otworzenia
rachunku papierów wartościowych
i rachunku pieniężnego.
Licencja na doradzanie
Własne biuro maklerskie posiada
zdecydowana większość banków,
ale działają również odrębne domy
maklerskie. Głównym zadaniem maklera jest zawieranie transakcji we
własnym imieniu, ale na rachunek
klienta. Trudność i bardzo duża odpowiedzialność tej profesji powoduje, że makler ma obowiązek posiadania licencji przyznawanej przez
Komisję Nadzoru Finansowego.
Możliwość wyboru
Fakt istnienia kilkudziesięciu biur
maklerskich daje inwestorowi szerokie pole manewru. Stąd przy wyborze domu maklerskiego warto pamiętać o poniższych kryteriach.
Wysokość prowizji od dokonywanych transakcji. W pierwszej kolejności warto zwrócić uwagę na prowizję od akcji, od obligacji i od
zleceń terminowych. Jej wysokość
zależy także od formy zlecenia
transakcji: najwięcej kosztuje zlecenie osobiste, nieco taniej za zlecenia telefoniczne, a najkorzystniej
kształtuje się wartość prowizji od
transakcji za pośrednictwem internetu. Coraz częstszą praktyką jest
zwolnienie z opłat za prowadzenie
rachunku, a prowizja od obrotu akcjami za pośrednictwem internetu
(tak jest najtaniej) waha się przy obrotach nieprzekraczających kilku tysięcy złotych od 0,38 do 0,42 proc.
wartości transakcji; prowizje od obrotu obligacjami są niższe i przy zleceniu za pośrednictwem internetu
nie przekraczają zazwyczaj 0,190,20 proc. kwoty transakcji.
Prowizja minimalna. Oznacza stałą, określoną kwotę pobieraną w
przypadku transakcji, której wysokość jest niższa od ustalonej wartości granicznej; obecnie prowizja
minimalna waha się na polskim rynku od kilku do kilkunastu złotych.
Liczba punktów obsługi klienta. Na
rynku funkcjonują obok siebie
domy maklerskie z rozbudowaną
siecią terenowych punktów obsługi, a także te ograniczające swoją
sieć do siedziby firmy i rozbudowanej platformy internetowej. Jeśli
istnieje taka możliwość, warto wybrać biuro maklerskie, do którego
będzie można dotrzeć możliwie
szybko i sprawnie.
Możliwość szerokiego zlecania
transakcji za pomocą internetu.
Dzisiaj oferuje tę opcję już zdecydowana większość biur maklerskich; inwestowanie on-line wydaje się zresztą najszybszym, a na
pewno najtańszym sposobem zlecania transakcji i cieszy się rosnącym zainteresowaniem, zwłaszcza
wśród młodych osób.
Możliwość założenia Indywidualnego Konta Emerytalnego (IKE)
jako rachunku maklerskiego. Warto wiedzieć, że IKE w formie rachunku maklerskiego może oznaczać, że
od zysków z naszych transakcji nie
będzie pobierany podatek, jeśli tylko nie wypłacimy pieniędzy przed
ukończeniem 60 lat.
Mierzyć siły na zamiary
Gdzie warto założyć rachunek maklerski? Inwestor początkujący –
często właśnie student – powinien
kierować się przede wszystkim
kosztami prowadzenia rachunku i
możliwością uzyskania merytorycznego wsparcia pracowników
konkretnego domu maklerskiego,
np. wyjaśnienia czym różnią się od
siebie poszczególne rodzaje zleceń. Tym bardziej, że coraz popularniejsze staje się składanie zleceń
przez internet, a funkcjonalność
systemu transakcyjnego na rachunku daje wiele możliwości, o których
nie wiedzą wszyscy gracze zaczynający swoją przygodę z inwestowaniem. Z kolei profesjonalista z
długoletnim doświadczeniem przykłada większą wagę do dostępu do
zaawansowanych narzędzi analitycznych, serwisów informacyjnych czy rynków alternatywnych.
Wówczas może on na podstawie
analiz sytuacji rynkowej i rozmowy
z maklerem optymalnie skonfigurować zlecaną transakcję.
Na początek jednak wystarczy prosty pakiet usług, za który nie trzeba będzie płacić więcej niż kilkanaście złotych miesięcznie. Pełną
listę działających w Polsce domów
maklerskich można znaleźć na stronie Komisji Nadzoru Finansowego:
www.knf.gov.pl.
Egipski sen
Dla wielu Europejczyków, zwłaszcza Polaków, Egipt
stał się prawdziwą turystyczną mekką. Każdego roku
miliony osób zalewają wybrzeża Morza Czerwonego, by
przez tydzień lub dwa pławić się nie tylko w przyjemnie ciepłej wodzie, lecz i luksusach godnych faraonów.
Wystarczy jednak bliżej przyjrzeć się choćby mieszkańcom stolicy kraju, Kairu, by zrozumieć, że codzienność
nie jest tu tak kolorowa, jak wydaje się przyjezdnym.
Egipt to nie plaża ze złocistym piaskiem. To przede wszystkim ludzie,
dla których religijne restrykcje wyznaczają rytm dnia. Poza modlitwą
zajmują się głównie handlem,
sprzątaniem, naciąganiem turystów lub żebractwem. Niestety
trzeba przyznać, że oszukiwanie
przyjezdnych jest częścią tej kultury. Podczas pobytu próbowano
mnie oszukać praktycznie za każdym razem, gdy w grę wchodziły
pieniądze. Nawet przy zakupie
wody do picia wymagana była
zdwojona czujność przy obserwowaniu kwoty naliczanej przy kasie.
Częściowo mogę zrozumieć te działania, będące świadectwem desperacji ludzi, których miesięczny dochód nie przekracza często 500
funtów egipskich (ok. 260 zł). Często jednak jest to efekt świadomego działania, swoistego bilansu finansowego, któr y zakłada, że
przychód składa się wyłącznie
z oszustw.
jedzie przed siebie. Sposób poruszania się po ulicach też jest wyjątkowym przeżyciem. Zarówno dla
kierujących, jak i pieszych. W przypadku tych drugich od razu można
zorientować się, że szosa jest domeną samochodów. Przejście przez
ulicę polega jedynie na umiejętnym
lawirowaniu między pędzącymi autami, bez nadziei, że któreś się zatrzyma. Choć są namalowane pasy,
to nie ma z nich pożytku. Jedynie
dzięki sprawności przechodnia i
jego spostrzegawczości uda się
uniknąć wypadku śmiertelnego.
Dodatkową zmorą pieszych (ale i
pasażerów aut) jest przeraźliwy ha-
pewne nie do końca czystymi). Pomimo tego jedzenie jest pyszne.
Należy jednak pamiętać o zasadzie
– jeść tam, gdzie przychodzą inni
Arabowie. Sensacje żołądkowe,
która zdarzają się na początku egipskich wojaży, są zazwyczaj spowodowane zmianą flory bakteryjnej,
a nie skażeniem żywności. Warto
pić w dużych ilościach Coca-Colę.
Odkaża znakomicie.
Targowanie to podstawa
Przy okazji jedzenia warto wspomnieć o Ramadanie, który w tym
roku trwał od początku sierpnia do
8 września. Pobożne obchodzenie
„Nie wiem” nie istnieje
Na tym tle lepiej wypada ,,świadome wprowadzanie w błąd”. W tutejszym społeczeństwie nie funkcjonuje takie stwierdzenie jak ,,nie
wiem”. Pytając o drogę, kierunek,
wskazówkę dotarcia, uzyskuje się
wyczerpującą odpowiedź, choćby
miejscowi nie mieli pojęcia o miejscu, do którego chce się dotrzeć.
Dochodzi do tak abstrakcyjnych sytuacji, że w większej grupie znajdzie się kilka wykluczających się
wskazań. Mniejszym problemem
jest, gdy szuka się czegoś w okolicy. Gorzej, gdy taksówkarz, który
zarzekał się, że wie jak dojechać np.
do koptyjskiego klasztoru, zaraz po
ruszeniu pyta o drogę. W ten sposób spędza się dodatkowe 20 minut w taksówce, próbując namierzyć ów monastyr.
Klakson – król szos
Na drogach panuje nieogarnięty
chaos. Ruch samochodowy w tym
25- milionow ym mieś c ie jes t
ogromny. Wystarczy wyjść o nieodpowiedniej porze z domu, by potem tkwić w korku przez dwie godziny. Dużym plusem jest transport
publiczny. Z racji ceny (jednorazowy przejazd – do 1,5 funta, czyli ok.
80 gr), bo sam w sobie jest nieprzewidywalny. Nie istnieją przystanki,
o rozkładach jazdy nie wspominając. Wsiadanie i wysiadanie odbywa się zazwyczaj bez zatrzymywania pojazdów, w miejscach
przypadkowych. Nieważne, czy
wsiada dziecko, młodzieniec, kobieta czy osoba starsza – kierowca
Miasto śmieciarzy
Kolejnym nieodłącznym elementem
egipskiego krajobrazu jest wszechobecna bieda. Średnia płaca nie
przekracza tu 800 funtów. Pracy też
nie ma za wiele, ludzie chwytają się
każdej pracy. Rozwinięta jest kumulacja handlu jednej specjalności na
konkretnym obszarze. Ulica, przy
której sprzedawana jest elektronika, nie ma szans na kupno choćby
wody. Na targu ze zwierzętami nie
kupi się nic innego poza gołębiem,
kózką czy gęsią. W ten sposób utworzyły się całe dzielnice specjalizacyjne. W niektórych przypadkach
mowa wręcz o miastach. Przykładem może być tzw. Miasto Śmieciarzy, leżące blisko centrum Kairu.
Mieszkają w nim ludzie, którzy trudnią się wyłącznie przetwórstwem
śmieci z całego miasta. Na parterach
obskurnych ceglanych domów dokonuje się segregacji odpadów. W
niemiłosiernym upale i odorze unoszącym się ze śmieci pracują młodzi
i starzy – po to, by przeżyć kolejny
miesiąc. O skali tego zjawiska świadczy ilość przywożonych śmieci – w
ciągu minuty przez główną bramę
wjeżdża do dzielnicy po kilka pickupów wyładowanych worami, wystającymi jakieś 3-4 metry ponad samochód.
Kair jest przeludniony. Problemem są mieszkania do takiego
stopnia, że część biedoty zagospodarowała muzułmański cmentarz i
na nim wzniosła swoje chaty. W niektórych przypadkach zaadaptowano mauzolea zamożnych arabskich
rodzin. W tzw. Mieście Umarłych
widać, na jak niskim poziomie toczy się życie w Egipcie – pośród
grobów i śmieci.
Znajomi pytają mnie: jak jest w
Egipcie? Z perspektywy Europy są
miejsca, gdzie nie docierają miliony turystów, i takie, gdzie nie docierają ich pieniądze. Są to miejsca,
o któr ych Allach chyba zapo mniał...
tekst i zdjęcia: Larysa Gidzińska
reklama
DAMY NIEZŁY TRENING...
... dziennikarstwa!
łas panujący na drodze. Egipcjanie
namiętnie korzystają z klaksonów,
uznając je za najważniejszą część
samochodu. Trąbienie poprzedza
każdy manewr kierowcy, a także
jest formą wyładowania frustracji
na osobie jadącej przed nim. Często trudno się kierowcom dziwić,
gdyż etyka jazdy jest tu zdecydowanie zmarginalizowana. Samochody parkuje się na środku jezdni , z a t r z y m uj e s i ę , bl o kuj ą c
niekiedy kilka pasów. I w tym właśnie chyba tkwi źródło korków w
Kairze. Obowiązuje zasada: wywalcz sobie miejsce.
Pyszne danie za 3 zł
Dla każdego zagranicznego turysty
sporym wstrząsem może być sposób lokalnego serwowania pożywienia. W sklepach czy małych
knajpkach można zjeść tani obiad
(za najwyżej 3 zł). Jedzenie podaje
się bez zachowania elementarnych
zasad higieny, takich jak czysty stół,
naczynia, brak podejrzanej fauny i
flory. W Egipcie jest się skazanym
na otrzymanie obiadu, który kucharz (właściciel knajpy i kasjer w
jednej osobie) nakłada palcami (za-
postu wiąże się z zakazem jedzenia
i picia od świtu do zachodu słońca
(ok. 18.40 dawany jest sygnał z minaretu). Powoduje to sezonowy
wzrost frustracji wśród poszczących, co niestety odbija się też na
turystach. Arabowie są dość porywczy, lecz w trakcie Ramadanu staje
się to nie do zniesienia. Wykłócają
się wszyscy – od sprzedawców po
taksówkarzy. Zazwyczaj chodzi o
pieniądze, choć te niezwiązane są
z samym postem, ale jego końcem,
gdyż na zakończenie Ramadanu
wyprawiana jest uroczysta kolacja,
a samo świętowanie trwa 4 dni. Na
zorganizowanie tych obchodów potrzebna jest gotówka, stąd też zauważalny jest wzrost cen, a zarazem oszustwa w końcu Ramadanu.
Na to turysta powinien szczególnie
uważać. Często bowiem posiadanie aparatu fotograficznego na szyi,
przewodnika w ręce i słomkowego
kapelusza na głowie wiąże się ze
wzrostem ceny o 200%. Znajomość
arabskiego zbija ją o jakieś 50%, a
umiejętność negocjacji i poziom
desperacji sprzedającego o kolejne 80%. Często przydaje się zatem
cierpliwość i wytrwałość.
MIESIĘCZNIK STUDENCKI
Interesujesz się muzyką, teatrem filmem czy literaturą?
Twoja pasją jest fotografia, media lub public relations?
Jesteś młodym adeptem sztuki dziennikarskiej,
a może chcesz zaistnieć w świecie mediów?
Rozpocznij swoją przygodę z dziennikarstwem
w miesięczniku studenckim PDF.
Współpraca z nami to:
- zdobycie praktyki dziennikarskiej/fotoreporterskiej
i konsultacji merytorycznych ze strony doświadczonej
kadry
- publikacja tekstów/zdjęć na łamach pisma ukazującego
się co miesiąc w nakładzie 10 tys. egzemplarzy
- zaliczenia praktyki studenckiej wymaganej programem
studiów (wszystkie kierunki humanistyczne)
- budowania portfolio pod kątem przyszłej kariery
zawodowej
- nawiązania kontaktu z mistrzami zawodu
- dotarcia do przyszłych pracodawców
- poznania ciekawych, młodych, inspirujących ludzi
- realizowania własnych pomysłów
- otrzymania bezpłatnych biletów do kin i teatrów
oraz książek i płyt muzycznych
Czekamy na Ciebie, poniedziałek-czwartek 11:00-17:00,
Instytut Dziennikarstwa UW, ul. Nowy Świat 69, IV p. s. 51
11
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
Sport
Case study
Najlepszy dopalacz
Czy student powinien podczas
długiej nauki robić sobie przerwy na aktywność fizyczną?
Tak, powinien przynajmniej 20 minut dziennie uprawiać aktywność
fizyczną.
Student musi przede wszystkim zdobywać wiedzę, ale czy
powinien też znaleźć czas na
uprawianie sportu?
Zgodnie z powiedzeniem: w zdrowym ciele zdrowy duch. Nie da się
tych dwóch rzeczy od siebie oddzielić. Dzisiaj na szczęście obserwujemy tendencję, że coraz więcej
ludzi się rusza i rozwija aktywność
fizyczną. Mamy za sobą ciężkie lata,
gdy młodzi ludzie poszli w zupełnie innym kierunku, zainteresowali się tym, co niesie współczesny
świat, współczesna technologia,
dostęp do mediów, filmów, etc.
Przez to sport był na dalszych miejscach. Dzisiaj jest moda na aktywność fizyczną.
reklama
Dlaczego aktywność fizyczna
jest konieczna?
Jest ona konieczna do tego, aby młody człowiek prawidłowo się rozwijał. Ma bowiem wpływ nie tylko na
prawidłową pracę układu krążenia,
zachowanie prawidłowej masy ciała, kształtowanie prawidłowej funkcji układu oddechowego, ale także
odgrywa niebagatelną rolę, jeśli
chodzi o funkcję mięśni szkieletowych, które kształtują postawę człowieka. Studenci muszą spędzać wiele godzin nad książkami, a tym,
fot. Mirek Kazimierczak
Studenci w ciągu roku spędzają wiele godzin w ławce, bibliotece albo w domu nad
książkami. Na ruch rzadko wystarcza czasu, bo podobno nauka jest ważniejsza. Czy
słusznie? Odpowiada dr Jarosław Krzywański, specjalista medycyny sportu z Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej w Warszawie.
którzy są aktywni i mają bardziej
sprawny układ mięśniowy, łatwiej
to przychodzi. Wysiłek fizyczny poprawia również funkcję układu krążenia. Osoby, które uprawiają wysiłek fizyczny, mogą w pewien sposób
się odstresować, szczególnie podczas wysiłku fizycznego o dużej intensywności. Jest to alternatywa dla
tych wszystkich innych metod, które młodzi studenci stosują, aby
zmniejszyć napięcie układu nerwowego i się zrelaksować. Chodzi nie
tylko o alkohol i papierosy, ale również różnego rodzaju leki. Reasumując – korzyści wynikające z aktywności fizycznej są bardzo duże.
Czy wysiłek fizyczny wpływa
korzystnie na przyswajanie
wiedzy, czy student uprawiający sport łatwiej się uczy?
Tak, wysiłek fizyczny jest również
odbierany przez ośrodkowy układ
nerwowy. Nasz mózg odbiera sygnały płynące z mięśni, ponieważ
podczas wysiłku fizycznego jest z
nich wydzielany cały szereg substancji. Substancje, które wpływają korzystnie na procesy kojarzenia,
wydziela też mózg. W rezultacie poprawia się funkcja ośrodkowego
układu nerwowego. Osoby aktywne fizycznie są w lepszej gotowości do przyswajania wiedzy.
Nie wystarczy spacer?
Zawsze wysiłek fizyczny powinien
być dopasowany do aktualnych
możliwości. Nie da się tych dwóch
rzeczy w jakikolwiek sposób rozdzielić. To może być szybki marsz,
jogging, jazda na rowerze, jakiś element gier zespołowych. Ale studenci stosują też nowoczesne
metody wysiłku, typu squash, badminton czy pływanie. Rower również jest bardzo popularny.
Jak często student powinien
się ruszać?
Jak najczęściej. Nie szukajmy wyszukanych sposobów programowania aktywności fizycznej, nie bazujmy na początku na wymyślnych
programach treningowych, ustawianych przez trenerów. Moja rada
jest taka – ruszaj się. Rób coś, jak
wejdziesz na wyższy poziom, wtedy zaczniemy rozmawiać o programowaniu aktywności fizycznej. Ale
rób cokolwiek, ruszaj się, wysiłek
fizyczny musi sprawiać ci przyjemność.
Student musi według programu odbyć określoną liczbę
zajęć WF. Jest to półtorej godziny tygodniowo. Czy to jest
wystarczające?
To jest za mało. Jest to spora dawka aktywności fizycznej, jednak
człowiek powinien ruszać się co-
dziennie. Proszę pamiętać, że nasz
genom nie różni się w znaczny sposób od genomu człowieka pierwotnego, który był typem zbieraczamyśliwego: wstawał o świcie, kładł
się o zachodzie i cały dzień polował, zbierał pożywienie, był nastawiony na ruch. Nasze geny nie są
nastawione na ciągłe uczenie się,
siedzenie przed komputerem, picie
kawy, palenie papierosów. Nasz organizm sobie z tym nie radzi. Nam
trzeba dostarczyć dawkę aktywności fizycznej.
Czy używki takie jak alkohol,
narkotyki czy dopalacze, mają
wpływ na zdrowie studenta?
Czy są skuteczne?
Na pewno one działają. Wywołują
zamierzony efekt, czyli pobudzenie. Są to wszystko środki z grupy
psychostymulujących, czyli pobudzają funkcje ośrodkowego układu nerwowego. Niestety, wiele z
tych leków działa również niekorzystnie zarówno na sam mózg, jak
i na układ krążenia. Wszystkie preparaty oparte na pseudoefedrynie,
efedrynie czy innych preparatach,
działają niekorzystnie na układ
krążenia. Preparaty z grupy amfetaminy mogą powodować uzależnienie, działają też toksycznie na
wiele narządów. Także nie zalecam
tego typu rzeczy. Kawa, oprócz
tego, że ma aromat i dostarcza dosyć dobrej kofeiny, jest godna polecenia w pewnych sytuacjach, ale
bez przesady. Trzeba się bardzo
dużo nawadniać, stosować zróżnicowaną dietę i uprawiać aktywność fizyczną.
rozmawiał Andrzej Osowiecki
Hoop Colę daj, Colę daj
Stworzenie kampanii reklamowej mogącej konkurować z legendarną już świąteczną
ciężarówką Coca-Coli to nie lada wyzwanie. Jednak reklama, która dla jej twórców była
tylko grą słów i humorystycznym nawiązaniem do tradycji świąt Bożego Narodzenia,
stała się zalążkiem prawdziwego kryzysu.
W grudniu, dokładnie rok temu, na
zlecenie producenta Hoop Coli rozpoczęto w mediach świąteczną
kampanię reklamową „Colędawanie”. Występujący w spocie zróżnicowani reprezentanci polskiego
społeczeństwa śpiewali piosenkę,
która miała w zabawny sposób promować produkt poprzez nawiązanie do ludowej pastorałki „Hej kolęda, kolęda”. – Kampania była
kolejnym etapem wzmacniania pozycjonowania marki jako namawiającej konsumentów do otwarcia się
na drugiego człowieka i częścią
platformy komunikacyjnej marki
pt: „Hooptymistyczny Ośrodek
Otwierania Polaków” – tłumaczy
Barbara Sołtysińska, odpowiedzialna za public relations w Hoop Polska z ramienia agencji Ciszewski PR.
8 grudnia decyzja Krajowej Rady
Radiofonii i Telewizji, zakazująca
emisji spotu, uderzyła w dokładnie
zaplanowaną i kosztowną strategię
reklamową firmy. Wycofując spot,
który zdaniem KRRiT był wyrazem
„braku poszanowania przekonań
religijnych odbiorców”, firma straciłaby dużo czasu, a przede wszystkim pieniędzy. Dlatego też przygotowano zintegrowany plan działań
mediowych i PR, opierający się nie
na wycofaniu, ale zmianie reklamy.
Nowe nagranie, zmienione w wer-
Paradoksalnie dzięki wycofaniu spotu przez KRRiT marka zyskała na
popularności bardziej niż zakładano przed kampanią.
sję „karaoke” i pozbawione linii melodycznej, wzbudzało ciekawość
konsumentów i zachęcało do odwiedzenia strony internetowej hoopcola.pl, gdzie została umieszczona zakazana wersja.
W strategię kryzysową był zaangażowany szereg podmiotów, a prace obejmowały modyfikację spotu
na wersję karaoke (agencja Hand
Made), modyfikację timingu kampanii TV (Mindshare Polska), zmianę wyglądu strony hoopcola.pl i
działania buzz marketingowe
(agencja Hypermedia), kampanię
informacyjną i marketingową na
o2.pl, GG oraz Google, a także me-
dia relations (Hoop Polska z agencją Ciszewski PR).
Komunikacja odkręcona
na innych
Celem projektu było zainteresowanie odbiorców zakazem KRRiT i zachęcenie do wyrażenia opinii na ten
temat. – Marka poprzez takie działanie chciała pokazać, że jest otwarta na opinie swoich konsumentów –
dodaje Barbara Sołtysińska. Grupą
docelową działań komunikacyjnych
byli mieszkańcy miast w wieku 1539 lat, osoby optymistyczne, wesołe, entuzjastyczne i towarzyskie. W
procesie komunikacji pośredniczy-
ły media ogólnoinformacyjne, marketingowe i branżowe. Komunikacja miała pozytywny charakter, była
otwarta na dialog, a wszystkie działania były spójne i konsekwentne.
W wyniku tego aktywność internautów przerosła oczekiwania twórców
projektu. Statystyki unikalnych
użytkowników strony www.hoopcola.pl zaliczyły wzrost o ponad
700% do 142 499, liczba odsłon
zwiększyła się o 1355% do 314 917
dziennie, średni czas spędzony na
stronie wyniósł ponad półtorej minuty, a obie wersje reklamy w serwisie YouTube miały łącznie 39 589
obejrzeń. 90% z biorących udział w
ankiecie na stronie internetowej
uznało, że decyzja KRRiT była niesłuszna. W ramach wyrazu wdzięczności za tak duże zainteresowanie,
7 stycznia br. w ośmiu największych
miastach Polski, w bezpłatnej gazecie Metro ukazało się podziękowanie Hoop Polska dla wszystkich, którzy wyrazili swoją opinię na temat
decyzji KRRiT, a także była wręczana półlitrowa butelka Hoop Coli.
Media po stronie coli
W ramach komunikacji z mediami
zostały przygotowane materiały,
które miały w sposób możliwie
obiektywny przedstawić sytuację
dziennikarzom. Presskit zawierał
zatem decyzję KRRiT i odpowiedź
Hoop Polska na nią w formie listu,
obie wersje spotu, a także informację prasową z wypowiedzią eksperta – profesora muzyki Lucjana Kaszyckiego, który udowodnił, że
reklama nawiązuje do świeckiej
pieśni, wobec czego nie może obrażać uczuć religijnych. Następnym
krokiem było rozpoczęcie przez
agencję bezpośrednich rozmów z
dziennikarzami, kluczowych dla
marki mediów, a działania Hoop
Polska były często komentowane.
W wyniku tej kampanii świadomość
marki wzrosła z 5% do 13% i był
to najbardziej dynamiczny wzrost
na rynku napojów, natomiast spontaniczna świadomości Hoop Cola
zwiększyła się z poziomu 43% do
najw yższego w historii marki
wyniku 51%. Przychylne artykuły
pojawiły się także w „Gazecie Wyborczej”, „Dzienniku”, „Rzeczpospolitej”, „Polsce The Times” oraz
w tygodniku „Nie”. TVN 24 i Superstacja wyemitowały autorskie materiały na ten temat – trwały one w
sumie ponad 20 minut. Temat był
również poruszany w Radiu Tok FM
i Radiu Zet, a gazeta.pl przeprowadziła sondaż wśród internautów, z
którego wynika, że 60% respondentów było zdania, że reklama nie
obraża uczuć religijnych. – Dyskusja społeczna, która powstała
w wyniku prowadzonych działań
komunikacyjnych w tej sytuacji kryzysowej, przyniosła wymierne
efekty – mówi Barbara Sołtysińska.
– Bardzo cieszymy się, że zostało to
docenione i nagrodzone w tegorocznym konkursie Złote Spinacze
2010 w kategorii komunikacja antykryzysowa.
Magdalena Grzymkowska
reklama
16 STYCZNIA 2011 PO RAZ 200!
fot. Michał Englert
Gerald Sibleyras NAPIS
PREMIERA 4 grudnia 2010 r.
reżyseria: Izabella Cywińska
scenografia: Marcin Stajewski
opracowanie muzyczne: Wojciech Borkowski
reżyseria światła: Mirosław Poznański
występują:
Artur Barciś, Barbara Prokopowicz,
Krzysztof Tyniec, Sylwia Zmitrowicz
Po szkolnej bójce dwóch chłopców - w wyniku której jeden z nich stracił
dwa zęby - spotykają się ich rodzice. Véronique, Michel, Annette i Alain
to ludzie „na poziomie”, którzy problem swych dzieci rozwiązać chcą
kulturalnie i „z klasą”. Emocje jednak biorą górę, maska kurtuazji opada,
a czwórka bohaterów ujawnia gorzką prawdę o sobie. Sztuka jaskrawo
pokazuje ile we współczesnym świecie zachowań barbarzyńskich i ile pozorów kultury, na którą tak często powołujemy się w życiu. BÓG MORDU
to najnowsza sztuka Yasminy Rezy, autorki zaliczanej do czołówki
najpopularniejszych dramatopisarek we Francji. W ubiegłym roku sztuka
zdobyła prestiżową nagrodę Laurenca Oliwiera dla najlepszej komedii.
www.teartateneum.pl
12
Reżyseria: Maciej Englert. Występują: Marta Lipińska, Monika Krzywkowska,
Agnieszka Pilaszewska, Leon Charewicz, Krzysztof Kowalewski, Janusz Michałowski
www.wspolczesny.pl
13
PDF miesięcznik studencki – grudzień 2010
KULTURA_DZWIĘK
Na świecie
KLĘSKA WIZERUNKOWA FILIPIN
Filipiny zakończyły kontrowersyjną kampanię promocyjną, w której
zostały oskarżone o plagiat polskiego logotypu oraz związki z pornografią – informuje portal france24.com. Podobieństwo obu logo zauważył filipiński bloger, następnie sprawę nagłośniła australijska telewizja ABS-CBN. Minister turystyki Filipin, Alberto Lim, przyznał, że
są podobieństwa pomiędzy polskim a filipińskim znakiem graficznym.
Co więcej, domena wykorzystywana w kampanii posiadała adres podobny do jednej z filipińskich stron pornograficznych. Cała akcja promocyjna została uznana przez specjalistów za porażkę, na co wskazał
w swojej krytycznej wypowiedzi
także sam prezydent Filipin Benigno Aquino. Filipiny w ostatnim
czasie zmagają się z wizerunkiem
chaotycznego i niebezpiecznego
kraju, zwłaszcza po nieudanej
akcji policji w sierpniu tego roku.
Odbiło się to szerokim echem na
całym świecie. Między innymi dlatego USA, Australia, Wielka Brytania, Kanada, Francja i Nowa Zelandia przestrzegały w listopadzie
swoich obywateli podróżujących
na Filipiny przed planowanymi tam
zamachami terrorystycznymi.
Źródło: www.france24.com
Powstał nowy serwis społecznościowy o nazwie Path, na którym użytkownicy mają możliwość posiadania
tylko 50 znajomych – informuje portal mashable.com. Path początkowo
będzie dostępny jako aplikacja na
iPhone’a i ma być przeciwieństwem
cieszących się dużą popularnością
Facebooka i Twittera. Serwis powstał w oparciu o teorię antropologa Robina Dunbara, który twierdzi,
że 150 to maksymalna liczba bliskich relacji społecznych, jakie może
utrzymywać człowiek. Path daje
możliwość dzielenia się osobistymi
informacjami tylko z najbliższymi
znajomymi, co świadczy o dużym nacisku na prywatność. Użytkownicy komunikują się w ramach własnej sieci jedynie za pomocą zdjęć.
Path daje możliwość określenia kto jest na zdjęciu, gdzie jest i co robi,
ale z założenia ma być to krótka informacja. W końcu przyjaciele i tak
zrozumieją. „Path to miejsce, gdzie naprawdę możesz poczuć się sobą”
– czytamy na blogu firmy. Na szczególną uwagę zasługują także nazwiska założycieli nowego portalu, są nimi współtwórca Napstera Shawn
Fanning i były manager Facebooka Dave Morin.
Źródło: www.PRweek.com
Źródło: www.mashable.com
Według tegorocznej edycji rankingu Country Brand Index, najatrakcyjniejszą marką na świecie jest Kanada, która wyraźnie pokonała zeszłorocznego lidera, USA. Stany Zjednoczone, wyprzedzone także
przez Australię oraz Nową Zelandię, ostatecznie uplasowały się na
czwartym miejscu zestawienia. Eksperci od wizerunku podkreślają,
że wzrost popularności Kanady jest związany z udaną organizacją zimowej olimpiady w
Vancouver w 2010
roku. Z kolei znaczący spadek USA to wynik rozc zarowania
świata polityką amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy. Na szóst ym
miejscu rankingu znalazła się Japonia, która sukcesywnie pnie się do góry po debiucie w
pierwszej dziesiątce w 2007 roku. Pozostałe kraje czołówki to Szwajcaria, Japonia, Francja, Finlandia, Wielka Brytania i Szwecja. Polska
uplasowała się dopiero na 83. pozycji. W badaniu przygotowanym
przez firmę konsultingową FutureBrand wzięło udział 3,4 tys. turystów oraz specjalistów do spraw turystyki i hotelarstwa z całego świata. Country Brand Index analizuje atrakcyjność krajów w 30 kategoriach, m.in. pod względem warunków turystycznych, historii,
potencjału inwestycyjnego.
Źródło: www.usatoday.com
14
Mieç otwartà głow´
OUT OF TUNE to warszawski zespół grający od 5 lat. Supportowali takich wykonawców jak
Junior Boys, The Futureheads,
czy Robots In Disguise. Swoim
debiutanckim albumem zatytułowanym po prostu ,,Out of
tune’’ z 2008 roku, wzbudzili
zainteresowanie i zdobyli rzesze fanów. Dwa lata później na
kilka miesięcy zaszyli się w
Gdańsku by razem z Krystianem Wołowskim z Dick4Dick,
stworzyć drugą płytę - ,,Lights
so Bright’’. O powstaniu zespołu, muzyce, dance-punku, indie
i całej reszcie, opowiedzieli
Eryk Sarniak – wokalista oraz
Kuba Dykiert odpowiedzialny
za gitarę basową.
PATH – NOWA ŚCIEŻKA
ZNAJOMOŚCI
Z sondażu przeprowadzonego w
Wielkiej Brytanii wynika, że większości obywateli nie chce, aby
książę Karol i księżna Kornwalii
zostali królem i królową ich kraju. 56% respondentów w badaniu
YouGov uznało, że William byłby
lepszym królem niż jego ojciec.
Dwie trzecie ankietowanych
wskazuje wybór niepochodzącej
z arystokracji Kate Middleton na
przyszłą żonę księcia za bardzo
korzystny dla przyszłych losów
monarchii. W sytuacji gry medialnej nastawionej na poróżnienie
Charlesa i Williama, specjaliści PR
zalecili rodzinie królewskiej, aby
wypowiadała się do mediów tzw.
„jednym głosem”. James Herring,
partner zarządzający w Taylor
Herring Public Relations, powiedział: „Musimy to wykorzystać, by
przypomnieć opinii publicznej i
światu, jak dużą wartość wnosi do
kraju rodzina królewska”.
KANADA NAJLEPSZĄ MARKĄ ŚWIATA
reklama opera2 pdf.indd 1
Producent cukierków Skittles
przeprowadził niecodzienną promocję, polegającą na zasypaniu
człowieka milionami słodyczy –
czytamy na portalu usatoday.com.
Twórcy akcji wykreowali w sieci
wizerunek Davida Phoenixa, niebojącego się niczego macho, który wyzywa na pojedynek fanów z
Facebooka. Im więcej osób uczestniczyło w transmisji wydarzenia
na portalu społecznościowym,
tym więcej cukierków spadało na
Phoenixa. Fanom udało się go całkowicie zasypać dwoma milionami cukierków już w 10 godzin,
mimo że cała akcja miała trwać 24
godziny. Dzięki wydarzeniu, które przybrało formę flash moba,
Skittles pozyskał miliony nowych
fanów. Akcję zatytułowano „Dazzle the Rainbow”, czyli Oślepiony
Tęczą, symbolizującą wielokolorowe drażetki Skittles.
Źródło: www.usatoday.com
KRÓLEWSKI PR
reklama
www.ksiazeizebrak.pl
SKITTLESÓWKA
Z czyjej inicjatywy
powstał zespół?
Eryk Sarniak (wokal): Z Maćkiem
(Maciek Sobczyński, gitara) znamy
się z liceum, gdzie dużo czasu spędzaliśmy w szkolnym radiowęźle.
Muzycznie się dopasowaliśmy i
stąd postanowiliśmy założyć zespół. Byliśmy pod wpływem kapel
z lat 60, 70. Wtedy też poznaliśmy
Kubę, tak na gruncie kumplowskim, ale też razem jammowaliśmy,
jeździliśmy na festiwale. Kuba miał
wtedy swój zespół, my z Maćkiem
założyliśmy swój. Z naszego grania powstał Out of Tune, i gdzieś
po 4 latach znów spotkaliśmy się
z Kubą na stopie muzycznej.
Kuba Dykiert: Zacząłem jeździć na
koncerty z chłopakami i okazało się,
że mogę być trochę bardziej przydatny i zastąpiłem na basie Eryka.
Eryk: Wcześniej też grałem na basie, ale zaczęły powstawać nowe
kawałki, w innym klimacie. Zacząłem trochę inaczej pisać utwory,
dla mnie istotne było – rozdzielenie gry i śpiewania. Zacząłem pisać przy pianinie, a nie, jak wcześniej, z basem w ręku.
NIE WYPADA
Rząd Singapuru skrytykował swoją narodową drużynę piłkarzy
wodnych, którzy na Igrzyskach
Azjatyckich w Kantonie założyli kąpielówki z flagą kraju – podaje portal BBC. Strój wyraźnie eksponował symbol półksiężyca z przodu
i mógł się kojarzyć dwuznacznie.
Zarówno w samym Singapurze, jak
i na serwisach społecznościowych
całego świata, rozgorzała dyskusja na temat kąpielówek. Zdaniem
władz sportowcy znieważ yli
insygnia państwowe i okazali brak
szacunku. Do końca Azjatyckich
Igrzysk drużyna musiała występować w kontrowersyjnych kąpielówkach, gdyż regulamin zabraniał
zmiany. Jednakże zawodnicy publicznie przeprosili wszystkich
urażonych ich strojami i zapowiedzieli, że po zakończeniu zawodów
nie będą już wykorzystywane.
Kto jest odpowiedzialny za
teksty, a kto za muzykę?
Eryk: Kawałki staramy się pisać
wszyscy razem, ale w większości ja
i Maciek jesteśmy autorami muzyki i tak samo dzielimy się po połowie tekstami. Jeśli chodzi o najnowszą płytę, jest równo po połowie.
Wszystko aranżujemy wspólnie. Jeśli ktoś przyniósł jakąś melodię, to
pracujemy nad nią razem.
Jak byście opisali waszą
muzykę w kilku słowach?
Kuba: Opisywanie i nazywanie to
jest coś, czego należy się wystrzegać. Nie lubimy tego wszyscy.
Eryk: Nowa płyta jest połączeniem
naszych inspiracji, rzeczy, na których się wychowaliśmy. Ja, Kuba,
Maciek też, chyba do 18 roku życia nie wychodziliśmy poza rok 75.,
nie słuchaliśmy niczego innego,
nie istniała muzyka, która ukazała
się później. A potem zaczęliśmy się
bardziej otwierać, wręcz się zachłysnęliśmy wszystkim. Jako DJ
(Jick Magger) bardzo dużo siedzę
w muzyce elektronicznej i dla mnie
ta płyta jest trochę fuzją tych
wpły wów ultranowoczesnych,
świeżych, z oldschoolowym podejściem.
Kuba: Tak, ale wracając do nazywania, myślę, że muzycy nie chcą właśnie się zamykać, tylko pozostając
cały czas otwartym, mają otwarte
głowy. Słyszałem ostatnio, że Out
of Tune nazywane jest dance-punkiem.
Zgadzacie się z takim
określeniem?
Kuba: Ja to nazywam elektronicznym rockiem. Dla mnie jest tak najłatwiej opowiedzieć o naszej muzyce.
Eryk: Bo to jest szerokie pojęcie.
Nazywanie nas dance-punkiem
mnie bawi. Swój okres fascynacji
nim mam dawno za sobą. Dancepunk, jeśli trzymając się tego określenia, był słyszalny w Out of Tune
5 lat temu. Kiedy przyszła fala z
Nowego Jorku – The Rapture, cała
wytwórnia DFA, perkusja oparta na
disco rytmie, bass na oktawach to chciałem grać taką muzykę, ale
to było 5 lat temu.
Denerwują Was porównania?
Eryk: W tej chwili już nie zwracamy na to uwagi. Cieszy mnie i chyba każdego z nas, że po nowej płycie zaczęto nas porównywać z
bardzo różnymi trendami. A to pokazuje, że wymknęliśmy się zamykaniu w pewnej szufladzie. Nasza
najnowsza płyta w sensie odniesień
jest bardzo szeroka.
Kuba: Gdzieś przeczytałem, że
ktoś nas porównał do Australijczyków i do Szwedów. Nie wiedziałem
o co chodzi… Ale oczywiście jesteśmy Polakami, żeby było jasne.
Eryk: To jest tak, że musiała jakaś
łatka do nas przylgnąć.
Kuba: Co wynika z elektroniki i rocka? Rock, bo była gitara i jest gitara cały czas, a elektronika, bo mimo
wszystko, często na pierwszym
planie, są syntezatory. Dlatego
chyba dance-punk? Słyszałem też,
że Out of Tune było wiązane z ruchem indie. Teraz to chyba tylko
wygląd nam został Indie.
Eryk: Patrząc na całe moje życie
muzyczne, kiedy interesowałem
się tak zwanym indie, kiedy było
się pod wpływem zespołów takich
jak The Strokes, Franz Ferdinand,
The White Stripes, kiedy to wybuchło w latach 2004-2006, ten okres
fascynacji, kiedy faktycznie chcieliśmy być takim zespołem, być w
tym ruchu, to trwało może 2 lata.
Dzisiaj patrzę na to jak na krótki
epizod. To, jaką gramy teraz muzykę, to jest dla mnie pewnego rodzaju ciągłość w stosunku do tego,
co było kiedyś.
Wcześniej często zarzucano
wam, że nie daliście z siebie
wszystkiego, skopiowaliście
wszystko co się dało, a przez
to ta muzyka była nieszczera.
Jak wtedy reagowaliście na
coś takiego?
Eryk: Dla mnie każdy utwór na tej
płycie jest równoważny. Kawałki
„Ink-a-Bink” czy „Slowmotionpicture” z pierwszej płyty są w zupełnie innym klimacie, tylko nikt ich
dzisiaj nie pamięta. Rozumiem, że
jesteśmy postrzegani przez pryzmat tych dwóch kawałków i nie
mam żalu. Jeżeli mnie pytasz, czy
żałuję czegoś, co znalazło się na
tej płycie, to niczego nie żałuję.
Tacy wtedy byliśmy i koniec. Byliśmy wtedy dzieciakami, które nic nie wiedzą, podpisaliśmy duży kontrakt, z dużą
wytwórnią, dostaliśmy dostęp do superstudia. I wydawało nam się wtedy, że możemy i wiemy wszystko. Po
czym okazało się, że tak naprawdę nie wiemy nic. Nikt
nam niczego nie narzucił, na
wszystko zgodziliśmy się
sami.
Ostatnia płyta znacznie
różni się od tej pierwszej. Jak zareagowali na
nią wasi fani?
Eryk: Dla mnie od początku
było jasne, że ludzie, którzy
bardzo lubili naszą pierwszą
płytę i byli do niej przywiązani, nie do końca mogą zaczaić nową płytę. Kiedy graliśmy pierwszy koncert z
nowym materiałem razem z
Moniką Brodką i Marią Peszek, sporo fanów pierwszej
płyty, dziewcząt w przedziale 16-18 lat, podchodziło na
początku pod barierki, a po pierwszym kawałku raczej przenosiło się
gdzieś w tył, a zostawali ludzie,
którzy byli bardziej w naszym wieku i przede wszystkim słuchali tej
muzyki. Zauważamy właśnie taki
odpływ starych fanów i czekamy
na nowych!
Co sądzicie o podejściu
Polaków do muzyki?
Eryk: Praca nad polską publicznością jest naprawdę ciężkim zajęciem i zadania tego podjęliśmy się,
grając w zespole. Ale to zadanie
jest nie na kilka lat, tylko na kilkadziesiąt. W polskiej kulturze jest
wyłom w postaci komunizmu. Te
kilkadziesiąt lat zrobiło swoje, bo
wyrwało temu wszystkiemu ręce,
wyssało mózg. Trudno przewidzieć, jak to będzie się dalej kształtowało.
Kuba: Z drugiej strony ten wyłom
stworzył świeży grunt. Nie lubię,
jak ktoś mówi ,,tutaj jest nudno,
jadę do Stanów’’. Właśnie Polska
jest ciekawym miejscem.
Eryk: Wiele osób przyjeżdżających
tutaj z Zachodu jest zachwyconych
tym, że czuć ferment, że coś się
dzieje, powstaje i nie jest nudno.
Jeśli chcesz coś zrobić, to musisz
o to walczyć, zrobić to samemu, a
to ludzi podnieca, że jest miejsce
dla artystów. To jest fajne, jeśli
przyjeżdżasz z Zachodu, ale kiedy
tutaj mieszkasz i masz świadomość
konsekwencji negatywnych, to
wcale tak różowo nie jest.
Rozmawiała Paulina Mućko
reklama
reklama
Źródło: www.bbc.co.uk
opr. Roksana Gowin
10-12-09 17:57
15
KULTURA_SŁOWO
Tatrzaƒski
realizm
magiczny
Co ten ceper o gorolach nawypisywał? Bardzo straszną krzywdę musieli górale uczynić Wojciechowi
Kuczokowi, bo w „Spiskach” sportretował on ich bezlitośnie. Alkoholicy, do bitki się biorą prz y
najmniejszej sposobności, ze zwierzętami w niezdrowe relacje wchodzą, a jakby tego było mało – i to
chyba najgorsze – gór wcale nie
znają.
Spiski to zabytkowe teksty, które łączyły w sobie przewodnik po
górach i opisy z pogranicza fantazji i góralskiej tradycji. „Spiski” Kuczoka to wariacja na ich temat.
Bezimienny bohater – chociaż wydaje się, że nie będzie nadużyciem,
gdy po autorze nazwie się go Wojtkiem – odwiedza Podhale co cztery lata. Każda kolejna wizyta przybliża go ku dorosłości, a także
coraz głębiej wciąga w góralską
rzeczywistość, w której, przynajmniej u Kuczoka, zwykłe rzeczy
zdarzają się raczej rzadko. Magia
łączy się z realnością, a wszystko
dzieje się w klimacie groteski i
oparach erotyzmu. Obława na zakochanego w góralce niedźwiedzia, który wabiony jej dziewiczym
zapachem zagraża wiosce, orgie na
skąpanych we mgle górskich polanach, mech (i to chroniony!) na
twarzach górali zamiast zarostu
jako kara za wycinanie lasów – to
tylko niektóre z dziwów, o jakich
pisze Kuczok w swojej książce.
Krytycy zgodnie chwalą „Spiski”
za wprawne wykorzystanie gwary
góralskiej. Rzeczywiście, po tek-
KULTURA_EKRAN
Good night, D˝erzi
ście rozrzucone są prawdziwe perełki. Nie jest to jednak lektura, z
której można wynieść wiele poza
okazjonalną radością napotkania
lotnej frazy i humorystycznego
opisu. Wszystko sprawia raczej
wrażenie zabawy niż poważnego
pisania i można mieć wątpliwości,
czy jest to książka godna polecenia. Da się jednak „Spiski” doczytać do końca i jest to nawet przyjemne. I momenty też są.
„Spiski”, Wojciech Kuczok
listopad 2010
Wydawnictwo W.A.B.
Adrian Stachowski
Autor rozlicza się z
autorem. Pisarz staje
oko w oko z legendą;
przez niektór ych
demitologizowaną,
przez niektór ych
wręcz w yznawaną.
Tak najkrócej można
s charak ter y zowa ć
pow ieś ć , w której
Głowacki pisze o Jerzym Kosińskim, polskim pisarzu żydowskiego pochodzenia,
t worząc ym po angielsku.
Zadanie to niezwykle trudne, ale Głowacki radzi sobie z
nim naprawdę dobrze. Etapami wprowadza
swojego czytelnika w świat nowojorskiej
„bohemy”, w polsko-rosyjski świat Ameryki, ukazując jej zarówno elitarne, dostojne,
jak i hedonistyczne, „beatnikowskie” oblicze. Autor „Malowanego ptaka” (powieści
osadzonej w realiach II wojny światowej i
opowiadającej o losach żydowskiego chłop-
reklama
reklama
Dwa poziomy, 250 m2, aktywnego życia kulturalnego.
Koncerty, projekcje filmowe, wernisaże i debaty.
Pyszne jedzenie, doskonała kawa, alkohole w szerokim wyborze!
Klubokawiarnia Grawitacja
Powiśle, ul. Browarna 6
tel: 510 501 051
www.klubgrawitacja.com
16
ca) zostaje przez Głowackiego opisany niezwykle dynamicznie, poprzez relacje świadków, opisy faktów i zdarzeń – żadne z nich
nie dostarczają jednoznacznych ocen, bo i
sam Kosiński takim ocenom się wymyka.
Ktokolwiek jednak szuka odpowiedzi na pytanie, czy proza tego pisarza była fałszem
lub plagiatem, srogo się zawiedzie. Bo Janusz Głowacki nie pisze o sensacji, nie pisze o plotkach, ba, on nawet nie bardzo pisze o prozie. On przede wszystkich pisze o
człowieku i jego zmaganiach.
Przez to właśnie wydaje się, że rozliczenie
z legendą Kosińskiego staje się rozliczeniem
z samym sobą, z pisarzem XXI wieku, z jego
rozterkami, dylematami i wyborami. Głowacki doskonale uniwersalizuje życie swojego poprzednika, pozwalając każdemu na
wyciągnięcie własnych wniosków.
„Good night, Dżerzi”,
Janusz Głowacki
listopad 2010
Świat Książki
Dominika Jędrzejczyk
Czech nie
taki wesoły
Reporterzy na ogół raczą nas
smutnymi książkami. Spodziewałem się, że „Zrób sobie raj” Mariusza Szczygła będzie wyjątkiem i
wytchnieniem. W dużej mierze nie
pomyliłem się – Czesi Szczygła
dają dużo radości, ale jest w tej
książce też sporo smutku. Czeski
humor zdradza wisielczą nutę, a
dystans Czechów do rzeczywistości wydaje się ucieczką od niej.
Od czasu wydania znakomitego
i wielokrotnie nagradzanego „Gottlandu” Mariusz Szczygieł stał się
u nas kimś w rodzaju autorytetu do
spraw czeskich. Jednak w nowej
książce ucieka on od katedry, na
której go ustawiono i we wstępie
zaznacza, że pisze „bez napinania
się”, a jego książka jest jedynie nieroszczącym sobie pretensji do niczego zbiorem owoców jego czeskich zainteresowań. Posuwa się
nawet do stwierdzenia, że są to zapiski niechluja. Byłoby bardzo dobrze, gdyby takich niechlujów jak
Mariusz Szczygieł było więcej.
Warto prześledzić sposób, w jaki
Szczygieł ułożył nową antologię.
Przekrój tematyczny jest bogaty,
ale każdy tekst łączy z poprzednim
nić – jakaś postać, motyw lub pojedyncze zdanie. Dzięki temu zbiór
powstałych przy różnych okazjach
tekstów (niektóre z nich opublikowano już w „Gazecie Wyborczej”)
stał się całością. Szczygieł dużo
miejsca poświęca temu, w jaki sposób Czesi postrzegają sprawy ostateczne – wiarę, cierpienie i śmierć.
Wychodzi z tego lektura bardzo zastanawiająca, bo Czesi opisywani
przez Szczygła są naszym przeciwieństwem.
Można powiedzieć, postępując
wbrew woli autora i napinając się
nieco, że tak jak „Gottland” oprowadzał czytelnika po czeskiej historii, tak „Zrób sobie raj” jest
przewodnikiem po czeskiej duszy.
Przy czym trzeba powiedzieć jeszcze jedno: arcydziełem Szczygła
pozostaje „Gottland”.
„Zrób sobie raj”,
Mariusz Szczygieł
październik 2010
Wydawnictwo Czarne
Adrian Stachowski
Maczeta
Spec od najlepszej sieczki znowu
za kamerą. Drugi – obok Tarantino – mistrz postmodernistycznego kolażu, za namową fanów rozwija w cały film fikcyjny trailer
umieszczony wcześniej w „Planet
Terror”.
Dzieła obu panów brałem zawsze
w ciemno – wiadomo, że chodzi o
zabawę i nie warto kopać głębiej.
Tym razem jednak trzeba powiedzieć, że Rodriguez zjadł własny
ogon. Wyszła ledwie zjadliwa rzeź
– pomnażanie w nieskończoność
narzędzi mordu, ilości ketchupu,
latających głów, a wszystko to opakowane w quasi-polityczną fabułę, która nie byłaby taka zła, gdyby reż yser nie drapował jej w
pseudoautentyczny przekaz społeczny – „krzyk ludzi zmęczonych
własną bezradnością”, jak sam
zresztą mówił w wywiadzie („Newsweek” 48/2010).
Dla kogoś, kto zasmakował w poprzednich dziełach Rodrigueza,
„Maczeta” nieznośnie się dłuży,
wprost ciągnie jak makaron, choć
to zaledwie niecałe dwie godziny.
„Planet Terror” było rewelacyjne,
klimatyczne w całym igraniu z konwencją tanich horrorów, niemniej
czuło się, że wyznacza już granicę
w zagęszczaniu łubudu, na które
widz rychło tępieje. „Maczeta” staje w miejscu, bo nie serwuje niczego ponadto – dialogi są fatalne
(i Rodriguez powinien pamiętać, że
daleko mu do ciętego języka Tarantino), scenariusz totalnie klepie biedę i akurat jego luk nie sposób wytłumaczyć zrywaniem taśmy, jak w
kinie „Grindhouse”.
Nie pomaga tym razem odgrzewa-
nie aktorskich dinozaurów – przez
babranie się w komediach De Niro
zupełnie postradał charyzmę i magnetyzm. Niby jest Don Johnson,
ale chowa się ciągle za okularami i
w sumie tak, jakby go nie było. Co
do Danny’ego Trejo, pozostaje on
małomówny nie tyle przez własne
emploi, czy odgrywany typ twardziela, ale przede wsz ystkim
dlatego, że jest najzwyczajniej
miernym aktorem i powinien zwyczajowo trzymać się z tyłu, tak jak
padre Cortez (Cheech Marin). Steven Seagal może się podobać, bo
dobrze się sparodiował, poza tym
wcielił się w zły charakter, a końcowa scena, kiedy toczy te swoje kung-fu ruchy i popełnia harakiri, jest
naprawdę niezła. Do pań trudno
mieć zarzuty – Michelle Rodriguez
oraz Jessica Alba doskonale dekorują scenerię.
Kiedy myślę o „Desperado”, „Od
zmierzchu do świtu”, „Sin City”, czy
nawet „Planet Terror”, wspominam
chętnie całe filmy i wracam do nich.
Nowe dzieło to tylko jałowa sklej-
Zwyczajna,
niezwyczajna
Feliks Falk przyzwyczaił widza, że
w kolejnych filmach bezlitośnie
rozlicza się ze współczesnością.
Tym razem zaskoczył, sięgając w
„Joannie“ do czasów II wojny światowej. Tyle że w jego filmie historia jest jedynie tłem wydarzeń, zaś
na plan pierwszy wybijają się dylematy moralne głównej bohaterki.
Joanna (Urszula Grabowska)
wywodzi się z krakowskiej inteligencji, ale podczas wojny pracuje jako kelnerka lub sprzątaczka – robi cokolwiek, byle zarobić
parę groszy. W jej domu przypadk i e m p ojaw ia s i ę ż yd ow s k a
dziewczynka ocalała z ulicznej
łapanki. Bohaterka musi zdecydować, czy ryzykować i przechowywać
małą Różę, czy wydać ją Niemcom.
Falk podchodzi do tego tematu wbrew zasadom konwencji – nie idealizuje postaci,
nie tworzy polskiego typu superbohaterki.
Joanną targa szereg wątpliwości. Gdyby nie
przypadkowe zrządzenie losu, prawdopodobnie kobieta chciałaby jedynie przetrwać
wojnę i nigdy nie zostałaby kolejną Ireną
Sendlerową. Przypadek sprawił , że ze
skromnej, ułożonej damy, staje się bezpośrednim wrogiem okupanta, ale pozostaje
tak samo niepewna i przestraszona, jak na
początku.
Niewątpliwym atutem jest kreacja Urszuli Grabowskiej. Krakowska aktorka doskonale ukazuje tragizm losów Joanny – wie, że
nie może oddać Niemcom ślicznej małej Żydówki z dużymi czarnymi oczami, a jednocześnie rozumie, iż dalsze jej przetrzymywanie przybliża do nieuchronnej tragedii.
Bohaterka nieraz przeżywa załamania psychiczne, płacze i boi się niespodziewanych
dźwięków, jakby każde pukanie do drzwi
było tym ostatecznym. Ale właśnie dlatego
jej postać jest prawdziwa, bo wątpliwości i
strach w tej sytuacji wydają się naturalne.
Joanna pozostaje samotna. Nie może zwierzyć się nikomu ze swojego sekretu, bo jej
godna pochwały postawa spotkałaby się z
niechęcią rodziny, znajomych, a każdy sąsiad to potencjalny denuncjator. Reżyser
wystawia negatywne świadectwo społeczeństwu, dowodząc, że choć jako osoby
trzecie widzowie przyklaskują postawie Joanny, to niewielu poświęciłoby się tak jak
ona. Zawsze łatwiej powiedzieć: „Ja do Żydów nic nie mam, ale nie zamierzam im pomagać“. Takie nastawienie przekłada się na
inne sfery życia. Przeciętny Polak popiera
zaangażowanie innych w sprawy społeczne, ale sam nie znajdzie dla nich czasu, choć
ma go na tyle dużo, że zawsze w odpowiedniej chwili uchyli firankę i z nieskrywaną satysfakcją odkryje tajemnice sąsiada. A jak
ktoś coś skrywa (zwłaszcza w czasie wojny),
no to wiadomo – zdrajca!
„Joanna”,
reż. Feliks Falk
premiera: 26 listopada 2010
dystrybutor: ITI Cinema
Patryk Juchniewicz
ka scen, mniej lub bardziej wymyślnych w brutalności. W ogóle nie ma
napięcia, które prowadziłoby widza
od początku do końca. Robert Rodriguez znajduje się w tej komfortowej sytuacji, że większość zarzutów może sparować krótkim: „to gra
z konwencją”, ale nie dajmy się zwariować. Reżyser się wypala, a „Maczeta” to po prostu nędzny film. Już
lepszym pastiszem (nawet jeśli tylko półświadomym) okazali się „Niezniszczalni”.
„Maczeta”
reż. Robert Rodriguez
premiera: 26 listopada 2010
dystrybucja: Kino Świat
Kajetan Poznański
Trauma w
schemacie
Eugenia Ginzburg to w Rosji postać
symboliczna. Napisała jedno z najważniejszych dzieł tak zwanej literatury łagrowej - „Stromą ścianę”.
Do kin weszła ekranizacja tej autobiograficznej powieści, zatytułowana mniej wdzięcznie i mniej metaforycznie, a mianowicie „Wichry
Kołymy”.
Przed wojną Ginzburg była znaną
intelektualistką. Wykładała literaturę na Kazańskim Uniwersytecie
Państwowym. Była także oddaną
komunistką, zakochaną po uszy w
Józefie Stalinie. Jej mąż był członkiem lokalnego KPZR, ich wspólną
matką była partia. Życie płynęło,
nadszedł rok 1937, Rosja zawrzała.
Ludzie stali się wobec siebie podejrzliwi, donosili na siebie nawzajem. Zaczęły się aresztowania – Eugenia zgodnie ze swoim sumieniem
odmówiła odcięcia się od jednego
z przyjaciół, który padł ofiarą systemu, była przekonana o jego niewinności. Pojechała do Moskwy
W
warszawskich kinach przeglądy. W
Kinotece między 9 a 12 grudnia można uczestniczyć w VI Warszawskim Przeglądzie Filmów Górskich. W tegorocznej edycji przewidziano 12 bloków programowych,
wypełnionych ciekawymi pozycjami, wśród których znajdują się filmy nagrodzone na tegorocznym festiwalu w Lądku Zdroju oraz w angielskim
Kendal. Nie zabraknie też pokazów kina autorskiego. Z kolei w Muranowie w dniach 14-16
grudnia odbędzie się przegląd kina fińskiego,
podczas którego zostaną zaprezentowane
najlepsze filmy wyprodukowane w ciągu ostatnich lat w Finlandii.
tłumaczyć dobrotliwym funkcjonariuszom, że zaszła nie jedna, a wiele pomyłek, że to niemożliwe, żeby
ktokolwiek związany z partią mógł
skrzywdzić chociażby muchę, i że
ona się dopatruje w tych krzywdach
wyrządzanych ludziom literówek,
błędów w przepisywaniu, ale na
pewno nie złej woli.
Kluczowy jest dla filmu oczywiście pobyt w Łagrze, drobiazgowo
relacjonujący okrucieństwa, jakich
na swoich obywatelach dopuszczał
się komunistyczny reżim. Miłość
Eugenii do Stalina kruszeje powoli
– obserwujemy inteligentnego
człowieka, który nie potrafi tej inteligencji użyć, ponieważ tak został
wyuczony. Nauczył się wierzyć, a
nie myśleć; przyjmować a priori, nie
analizować. Znamy to jednak bardzo dobrze z filmów o niemieckim
nazizmie – oba te systemy prały
mózgi z podobną zaciekłością. Znanym i często przywoływanym cytatem są w końcu słowa Goebbelsa, jakoby kłamstwo, powtórzone
sto razy stawało się automatycznie
prawdą. Okrucieństwa, zimowe piekło i lód w sercach zwerbowanych
żołnierzy i zezwierzęconych więźniów też już widzieliśmy. Znowu w
wersji niemieckiej. Fakt, że został
nakręcony pełnometrażowy i zrealizowany z dużym rozmachem film
na temat zbrodni stalinowskich ma
znaczenie symboliczne, ale niestety niekoniecznie artystyczne.
„Wichry Kołymy”
reż. Marleen Gorris
premiera: 8 października 2010
dystrybucja: Big Ant
Joanna Filipiak
17
KULTURA_DŹWIĘK
fot. Magdalena Sztandara
KULTURA_SCENA
„Szczęśliwe dni” przywrócone na
deski Teatru Dramatycznego w
Warszawie przypominają o fundamentalnych kwestiach poruszanych przez Becketta.
Reżyserowany przez Antoniego
Liberę dramat jest niesceniczny,
awangardowy, ale przecież Beckett
wcale nie liczył się z rynkiem. Poniekąd Libera, tłumacząc wiele
dzieł twórcy teatru absurdu i inscenizując „Szczęśliwe dni”, musiał
pozostać wierny ideom mistrza.
Na scenie kopiec, a w nim zakopana po pas Winnie (Maja Komorowska), za nim zaś znajduje się
Willy (Adam Ferency), który naszym oczom ukazuje się rzadko, a
i nieczęsto raczy nas swoim głosem. Ruch Winnie ogranicza się do
wyciągania z czarnej torby różnych
przyborów, jak szczoteczka do zębów czy grzebień. Willy zaś podnosi się do pozycji siedzącej (widz imy w tedy w ystającą znad
zbocza kopca głowę) i czyta nagłówki ogłoszeń z gazet, po czym
znowu umyka naszym oczom. W
drugiej części sytuacja się powtarza, z tym że Winnie jest zakopana
już po szyję.
„Oj, jakieś to nudne, nic się dzieje” – mógłby powiedzieć jakiś widz.
Albo zapytać: „I co dalej?”, jak robi
często w „Szczęśliwych dniach”
Winnie. Otóż dzieje się wiele. Na
scenie obserwujemy szerokie spektrum tematów kluczowych, które
maniakalnie poruszał Beckett.
Mamy więc kwestię powtarzalności oraz czasu w ogóle, czasu, któ-
fot. Stefan Okolowicz
Triumf funkcji fatycznej
ry tak skutecznie rozmywa naszą
pamięć; przekonujemy się, że człowiek należy do świata bezrefleksyjnej przyrody, staje się jej częścią. Winnie zapada się w kopcu i
przystaje na to, wspomina stare
czasy, jednak każdy kolejny dzień
uważa za szczęśliwy.
Nie ma wątpliwości, że dramat
jest w swym absurdzie ponury. Tematem twórczości literackiej Becketta według Libery jest, ogólnie
rzecz ujmując, krytyka egzystencji,
jako analiza, opis oraz jako ocena.
W „Szczęśliwych dniach” kluczową rolę odgrywa język, paplanie,
funkcja fatyczna; dźwięk miałby
chronić przed samotnością. Wyraźna jest również symbolika religijna (w pierwszej części Winnie się
modli, w drugiej już nie).
Odczytywane konteksty można
by mnożyć przez długi czas. Sukcesem inscenizacji w reżyserii Li-
bery jest fakt, że publiczność
może wejść w świat Becketta.
Ułatwia to znacznie znakomita
rola Mai Komorowskiej, która
wykreowała postać na miarę legendarnej roli Zbigniewa Zapasiewicza w „Ostatniej taśmie
Krappa”.
18
fot. Robert Jaworski
Agnieszka Glińska (poniekąd zahartowana w bojach ze sztukami
rosyjskiego autora – reżyserowała
m.in. „Trzy siostry” oraz „Sztukę
bez tytułu”) proponuje pochylenie
się nad problemami starej (odchodzącej) i nowej (napierającej) sztuki, miłosnych ekscesów między
przedstawicielami różnych grup
społecznych, skomplikowanych relacji w rodzinie artystów…
Czechow karci wszystkich po równo. W „Mewie” dostaje się zarówno „starym” artystom, jak Irina
Arkadina (grana przez Joannę
Szczepkowską) czy Boris Trigorin
(Krzysztof Stelmaszyk), jak i młodemu Konstantinowi Trieplewowi
(Modest Ruciński). Tymczasem Gliń-
„Silver Pony” to kolejny, nasty już
krążek Cassandry Wilson, jednej z
czołowych amerykańskich jazzmanek, wydany przez wytwórnię płytową Blue Note Records. Od razu
trzeba zaznaczyć, że nie jest to płyta dla każdego. W jej dźwiękach nie
odnajdą się raczej ci, dla których
jazz to właściwie smooth jazz, wybrzmiewający uroczym ciepłym
głosem Norah Jones (osobiście wokalistkę wysoko cenię). Najnowszy
album Wilson, mimo mało zobowiązującego tytułu, to poważny,
odpowiedzialny dojrzały jazz w
pełnym tego słowa znaczeniu.
Ogromnym atutem płyty jest to,
Funkcja fatyczna: funkcja wypowiedzi zorientowana na nawiązanie lub podtrzymanie kontak tu mię d z y rozmówca mi
(nadawcą i odbiorcą). [źródło:
Wikipedia].
„Szczęśliwe dni”,
reż. Antoni Libera
Teatr Dramatyczny
w Warszawie
premiera:
16 października 2008 r.
Czesław Wapno
Czajka to nie mewa
Nowa inscenizacja jednego z
najciekawszych dramatów
C zechowa jest zarazem
współczesna i zachowawcza.
N a z a m ó w i e n i e Te a t r u
Narodowego i na życzenie reżyserki Agnieszki Glińskiej,
Agnieszka Lubomira Piotrowska (znana chociażby z doskonałego tłumaczenia „Lipca”
Iwana Wyrypajewa) dokonała nowego przekładu „Mewy”.
Autorzy inscenizacji w Narodow ym doszli do wniosku, że
„Mewę” należy językowo odśwież yć. Cz y jednak to się udało?
„Dzisiejsze” tłumaczenie wnosi jedynie kosmetyczne i dość zachowawcze poprawki, niewnoszące
wiele innowacji w cały kształt sztuki. Inną rzeczą jest fakt, że język
Czechowa starzeje się bardzo powoli.
Mimo to sam fakt nowego tłumaczenia zapowiadał energiczną i
śmielszą konfrontację z „Mewą”.
Tymczasem przekład i spektakl są
nad wyraz wierne oryginałowi. Nie
ma w tym pewnie nic złego, jednak
wykazuje to pewien brak odwagi
w odkrywczym odczytywaniu dramatu Czechowa.
Perełka ze stajni
Blue Note Records
ska proponuje dość jednoznacznie negatywny obraz
kobiet: Arkadiny jako złej
matki i skąpej mieszczki i
Niny Zariecznej (bardzo
dobra Dominika Kluźniak),
będącej lichą, pretensjonalną aktorką, nie potrafiącą docenić prawdziwej miłości.
„Mewa” została przygotowana sumiennie. Jest
spektaklem skrupulatnie
wywlekającym poboczne zagadnienia tekstu, jak koncepcja
sztuki modernistycznej, która
już wyziera z dramatu Czechowa. Ale my to już wiemy. Z pewnością chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej, bo
najnowsza inscenizacja w reżyserii Agnieszki Glińskiej mogłaby się odbyć zarówno teraz, jak
i 50 czy 100 lat temu.
„Mewa”,
reż. Agnieszka Glińska
Teatr Narodowy
w Warszawie
premiera: 18 listopada 2010
„Odyseja”, reż. Krzysztof Garbaczewski
3. Mi´dzynarodowy
Festiwal Teatralny
Boska Komedia
W tegorocznej, trzeciej odsłonie Międzynarodowego
Festiwalu Teatralnego Boska
Komedia (2-12 grudnia) prezentowane są najciekawsze propozycje teatralne z ubiegłego i
bieżącego sezonu. To przede
wszystkim doskonała okazja,
aby przyjrzeć się aktualnym dokonaniom reżyserów o już potwierdzonej renomie, jednocześnie obserwując postępy
młodych artystów, którzy dopiero odkrywają swój potencjał
twórczy w kolejnych inscenizacjach.
Spektakle zostają przedstawione w trzech blokach: Inferno (konkurs najlepszych polskich spektakli poprzedniego
sezonu), Paradiso (spektakle
młodych reżyserów dopiero
zdobywających uznanie) i Purgatorio (wydarzenia towarzyszące obu głównym blokom).
Do najbardziej intrygujących
inscenizacji tegorocznej edycji
festiwalu z pewnością zaliczają się ostatnie dokonania najsłynniejszych polskich reżyserów, często tworzących już
pewien umowny kanon: zobaczymy drugą część „Persony”
Krystiana Lupy, traktującą o
chrześcijańskiej mistyczce Simone Weil, „Koniec” Krzysztofa Warlikowskiego, gdzie kulminują się
charakterystyczne dotąd dla artysty motywy, a także „Tango” Jerzego Jarockiego, głośny powrót i kolejne już zmagania tego twórcy z
dramatem Sławomira Mrożka. Zagranicznymi atrakcjami będą „The
Living Room” Thomasa Richardsa
(pracującego na co dzień w The
Workcenter of Jerzy Grotowski)
oraz „I am America” Maria Biagini e g o i pr z yg o towa ny p r zez
niego koncert poetycki „Not History’s Bones”, oba na podstawie tekstów Allena Ginsberga. Ponadto
zaprezentowane zostaną spektakle Jana Klaty („Wesele hrabiego
Orgaza”), Mikołaja Grabowskiego
(„Opis obyczajów III”), a także
Krzysztofa Garbaczewskiego, który przedstawi autorską interpretację „Odysei” czy Iwana Wyrypajewa z wykonanym przez Karolinę
Gruszkę „Lipcem”. Jak widać, różnorodność zaproszonych na Boską
Komedię twórców umożliwi z pewnością przekrojowy wgląd w repertuar aktualnych w polskim teatrze
trendów, inspiracji i tematów.
Łukasz Krajewski
że stanowi swoistą unikatową hybrydę, powstałą w wyniku kompilacji nagrań studyjnych i koncertowych. Zgrabnie przeplatają się
tu więc kawałki stworzone w Piety Street Recording Studios w Nowym Orleanie i nagrania na żywo
z trasy po Europie. Wszystkie, bez
wyjątku, sygnowane niepowtarzalnym, charakterystycznie zachrypniętym, pobrzmiewającym
Mi´dzy prawdà a betonem
Kilka lat temu na forach hiphopowych karierę robił taki
oto dowcip: „Idzie ulicą Diox
i spotyka Pezeta. Mówi: Siema Pezet! A Pezet na to: No
siema Pezet”.
Choć można mieć pewne
zastrzeżenia co do poczucia
humoru fanów polskiego
rapu, dowcip idealnie ilustrował problem, jaki z Dioxem, jeszcze na etapie jego
performance’ów na
WBW i gościnnych kawałków na „27” Eldo,
miał przeciętny słuchacz hip-hopu. Koleś
zwyczajnie brzmiał
jak niewyraźne ksero
autora klasycznych (i
poważnych) płyt z Noonem, był – jeszcze
nie tak dawno temu! –
osiedlowym napinaczem pozbawionym
własnego stylu.
2010 rok zmienił
jednak wszystko. Już
nielegal „Fakty, Lu-
lekkim smutkiem (niczym u Bessie
Smith) głosem Cassandry Wilson.
Wokalistka z niezwykłą wprawą
przechodzi nie tylko od nagrań
koncertowych do studyjnych, aby
z powrotem trafić na koncertową
estradę, ale również umiejętnie i
dojrzale zmienia nastroje poszczególnych utworów, wprowadzając
słuchaczy to w odcień melancholii i zadumy, jak w przypadku niezwykle lirycznego „If It’s Magic”,
to w pełen energii i klasycznie jazzowej pasji jak w „Went Down To
St. James” Do moich ulubionych
utworów należy zdecydowanie
słodko-gorzki „Watch The Sunrise”, wykonywany przez Wilson w
duecie z Johnem Legendem.
Na płycie występują: Cassandra
Wilson (wokal i syntezator), Marvin
Sewell (gitara elektryczna), Reginald Veal (gitara basowa), Jonathan Batiste (pianino), Herlin Riley
(bębny) oraz Lenka Babalola (perkusja). W „Silver Moon” i „Watch
The Sunrise” pojawia się Ravi Coltrane na saksofonie oraz John Legend (piano i wokal). Płytę wyprodukowała sama Wilson i John
Fischbach (właściciel Piety Street
Recording Studios).
„Silver Pony” to nie jakiś tam sobie zwykły kucyk, ale prawdziwy
rumak. A nawet pegaz. Jego dźwięki naprawdę mogą uskrzydlać.
dzie, Pieniądze” sprzed dwóch lat
pozwalał uwierzyć w progres Dioxa; teraz, gdy nakładem Prosto ukazuje się album „23:55” HiFi Bandy,
nie można weń wątpić.
Jeden Diox jednak dobrej rappłyty nie czyni. Na szczęście towarzyszy mu co najmniej równie
znakomity – tak pod względem tekstów, jak i flow – Hades (sprawdźcie złożenia kolesia we „W klubie”
choćby), bity dostarcza Czarny i –
„23:55”, HiFi Banda
premiera: 8 listopada 2010
wytwórnia: Prosto
Marcel Zatoński
O.S.T.R. nie zwalnia tempa
„Silver Pony”,
Cassandra Wilson
premiera: 8 listopada 2010
wytwórnia: Blue Note Records
dystrybucja: Emi Music
Izabela Smolińska
J
AZZ, DWA, TRZY! Dopiero co Herbie Hancock opuścił Warszawę, a już jego stary kolega – Chick Corea – przybywa w zastępstwie. „Najbardziej różnorodna i nieprzewidywalna postać w jazzie”
według magazynu „Downbeat” zagra koncert w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela dnia 27 grudnia! Co więcej, Chick
będzie miał niemałą konkurencję, bo tego samego wieczoru w Teatrze Muzycznym Roma zaśpiewa gruzińska jazzmanka – Nino Katamadze. Niezależnie od wyboru, radzimy w tej sekundzie pędzić po bilety.
reklama
gościnnie – m.in. The Returners,
wreszcie świetnymi cutami doprawia materiał DJ Kebs.
Nie brakuje też tuzów hip-hopowego światka na featuringach.
Choć Sokół raczej śmieszy („czasem czuję, jakbym połknął żyletkę” – on naprawdę to rapuje), a Fokus jest od lat cieniem dawnego
bossa, to El Da Sensei i zwłaszcza
W.E.N.A. „trzymają poziom”, urozmaicając 70 minut z HiFi Bandą.
Właśnie, 70 minut. Gdyby „23:55”
było epką trwającą niespełna 24
minuty, nie byłoby wielką przesadą mówić, że od czasu Flexxipa
Warszawa nie mogła się pochwalić
lepszym rapowym duetem. A tak –
mamy naprawdę solidną, lecz zbyt
długą „obserwację miasta utrwaloną w wokalach” Dioxa i Hadesa.
Potencjał kolesi pozwalał na znacznie więcej.
Foto: Tytus, burnt by: Patr00,
cover: projektowanie.org.
W
ysyp gwiazd. Rok
2010 zakończy fala
koncertów wspaniałych artystów,
głównie podczas sylwestrów miejskich.
W Warszawie, na Placu Konstytucji, pojawią się: Doda, Maciej Maleńczuk, zespół
IRA, a także Wojciech Gąssowski. Papa Dance wystąpi na Skwerze Kościuszki w Gdyni.
We Wrocławiu wyziębiona publiczność zostanie rozgrzana przez Marylę Rodowicz, zespół Feel i Bajm . Zaś Białystok stawia na artystów zagranicznych, wystąpią bowiem
Jay Delano z Holandii oraz Kate Ryan z Belgii. Po co więc kombinować z sylwestrem, skoro można się cudownie bawić na rynku miejskim?
Warszawski koncert w Stodole
zgromadził tłumy. O.S.T.R po raz
kolejny udowodnił swoją klasę.
I gdyby jego występy miały powtarzać się co tydzień, frekwencja by
nie spadała. Nie znajdzie się zbyt
wielu wykonawców na rodzimej
scenie, którzy mogą pochwalić się
podobnym szacunkiem i uwielbieniem ze strony fanów.
Tradycyjnie już Ostremu towarzyszyli DJ Haem i Kochan, a także ŁDZ
Orkiestra. Koncert został dobrze
rozplanowany – od nowego materiału (m.in. „Przez stress”, „Spalić
gniew”) przez popis umiejętności
beatboxowych Zoraka aż po stare
kawałki (jak „ABC” czy „Kochana
Polsko”). Pojawił się również numer z nadchodzącej płyty projektu POE - „Nie odejdę stąd”, i jak wiemy, to wielki sukces artysty, skoro
publika zna cały tekst jeszcze przed
premierą albumu!
Inni muzycy mogą co najwyżej
pomarzyć o atmosferze, która towarzyszy koncertom Ostrego. Ten
w genialny sposób nawiązuje kontakt z publiką, przeplatając żarty
poważniejszymi tematami. Jest
bardzo bezpośredni i nie sposób
go za to nie lubić.
Gruntowne wykształcenie muzyczne dopomogło Ostremu wyzyskać w pełni własny talent. Artysta wie jak bawić się dźwiękami,
mieszać style. Jeśli chodzi o scenę hiphopową, jako jeden z niewielu potrafi wykorzystać na koncertach nie tylko umiejętności
DJ’a, ale również prawdziwe instrumenty. Lubi sięgać po różne
gatunki muzyki. Wcześniej był
jazz, funk, soul, a teraz eksperymentuje przy masywniejszych,
drum’n’bassowych brzmieniach,
przy których zakończył warszawski koncert.
Pożegnanie z publiką trwało bardzo długo – O.S.T.R. nie mógł przecież zejść ze sceny bez ostaniego
freestyle’u! Przekazał również
Warszawie pozdrowienia od Abradaba i ku uciesze fanów poleciało
kultowe „Miasto jest nasze’’.
Kolejny występ artysty odbędzie
się 18 grudnia w Obiekcie Znalezionym. O.S.T.R wystąpi razem z
Emade w ich kultowym, wspomnianym już projekcie – POE, promując nowe wydawnictwo ,,Złodzieje zapalniczek’’.
Paulina Mućko
Szczepan Orłowski
19

Podobne dokumenty