Nr 8/ 15 kwiecień 1961 r.
Transkrypt
Nr 8/ 15 kwiecień 1961 r.
DWUTYGODNIK ŁOWIEC POLSKI TRESC NUMERU z OBRAD NACZELNEJ RADT ŁOWIECKIEJ Tadeusz Pasławski ROLA WITAMIN W HODOWLI BAŻANTÓW Witold Fedorowski PRÓBA BONITACJI OBWO DÓW LEŚNYCH Erwin Dembiniok ZESZYT Z BRZOZOWEJ KORT Jan Edward Kncłiarskj WARSZULKA Zbigniew Kowalski FERALNY PORANEK Leopold Pomarnackl ŁOWIECTWO ZA GRANICĄ II 12 ZE STARYCH KRONIK CZY WIECIE, Z E . ^ 13 KĄCIK FILATELISTYCZNY HUMOR I ŁACINA MYŚLIW 14 SKA MYŚLIWI PISZĄ 15 KALENDARZYK MYŚLIWSKI 16 Fot. J a r o s ł a w HoleCek ORGAN Nr 8 (1155) POLSKIEGO ZWIĄZKU 15 KWIETNIA 1961 ŁOWIECKIEGO CENA ZŁ 2 . - = Z O B R A D = NACZELNEJ RADY ŁOWIECKIEJ W dniu 25 marca br. odbyło się w War szawie kolejne posiedzenie Rady Naczelnej Polskiego Związku Łowieckiego. Obradom przewodniczy! Prezes NRŁ, kol. inż. Antoni MierzwińskL W pierwszym punkcie porządku dziennego przewodniczący Zarządu Głównego, kol. inż. Franciszek Rawa, zlożyl sprawozdanie z dzia łalności Zarządu za okres od 18 maja do 31 grudnia 1960 r. Jak wynika z danych przytoczonych w sprawozdaniu, liczba członków PZŁ wyno siła na łconiec 1960 r. — 37 665 osób zrze szonych w 1860 kejach łowieckich. W okre sie sprawozdawczym wstąpiło do Zrzeszenia 1967 osób, ubyło natomiast 280, z czego 123 osoby zostały wykluczone, W tym samym okresie powstało 39 nowych k ^ łowieckich, a 7 zostało rozwiązanych. Koła łowieckie dzierżawią ogółem 3564 obwody łowieckie 0 powierzchni 22 451682 ha (80%), przesado 900 obwodów jest wyłączonych od dzierża wy, a 180 obwodów pozostaje nie wydzierża wionych. Zagospodarowanie łowieckie tych „niczyich" terenów trzeba uważać za jedno z ważniejszych zadań stojących przed na szym Zrzeszeniem. Sprawozdawca zwróci! następnie uwagę na występujące gdzieniegdzie tendencje po wiatowych rad narodowych do rozwiązy wania umów dzierżawnych l i tylko w celu wydzierżawienia obwodu miejscowemu kołu. Zarząd Główny stoi na stanowisku, że na leży zdecydowanie przeciwstawiać się ta kim praktykom, gdyż podważają one wiarę w trwałość zawartych umów i w konsek wencji wpływają bardzo niekorzystnie na rozwój gospodarki łowieckiej. Zdarzały się także wypadki dokonywania w tym samym celu podziału obwodów. Zarząd Główny interweniował w tej sprawie i spowodował jej uregulowanie przez resort leśnictwa, upoważniając jednocześnie do występowa nia z wnioskami o podział wyłącznie zarzą dy wojewódzkie. Pewne trudności wyłaniają się również na tle wyłączania obwodów przeznaczonych na ośrodki hodowlane resortu leśnictwa i re sortu rolnictwa. Zarząd Główny reprezentu je pogląd, że tworzenie dalszych ośrodków hodowlanych powinno być uzależnione od uprzedniego opracowania planu ośrodków w skali krajowej, z uwzględnieniem ich roz mieszczenia i kolejności realizacji. Przyjęta przez ustawą łowiecką i statut PZŁ zasada decentralizacji została w naszym Zrzeszeniu całkowicie wprowadzona w życie, zdarzały się natomiast wypadki zbyt daleko posuniętej samodzielności zarządów woje wódzkich i podejmowania uchwał wkracza jących w kompetencje władz centralnych. Występowały również tendencje sprzeczne z uchwałami Krajowego Zjazdu Delegatów 1 Rady Naczelnej, zabraniającymi nakładania na członków PZŁ jakichkolwiek dodatko wych obciążeń, którym Zarząd Główny zde cydowanie się przeciwstawiał. Zarząd Główny utrzymywał w okresie sprawozdawczym ścisły kontakt z resortem leśnictwa i z ob. Ministrem Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego, który osobiście wykazał dużo zrozumienia dla potrzeb PZŁ. Z drugiej strony resort zasięgał opinii PZŁ 2 w zasadzie we wszystkich sprawach zastrze żonych ustawą. Współpraca zeu^ądów wojewódzkich PZŁ z radami narodowymi i okręgowymi za rządami lasów państwowych w większości przypadków układała się pomyślnie i była oparta na wzajemnym zrozumieniu. Z zakresu zagadnień organizacyjnych w y konano w okresie sprawozdawczym nastę pujące ważniejsze prace: — uregulowano sprawę pobierania skła dek członkowskich na 1961 rok; — zreformowano zasady wynagradzania członków sądów łowieckicłi, rzeczników i se kretarzy; — opracowano i wprowadzono w życie zasady występowania o nadanie odznaczeń łowieckich; — opracowano i przedłożono N R Ł plan etatów na rok 1961; — zorganizowano naradę urzędujących członków zarządów wojewódzkich i kierownitców biur dla omówienia ważniejszych za gadnień dotyczących współpracy z władzami terenowymi, obniżenia kosztów przynależ ności do PZŁ, rozszerzenia pracy społecz nej w Zrzeszeniu, nai^ywu c^onków za mieszkałych na terenie obwodów dzierża wionych itp. Całkowita zmiana systemu planowania i zatwierdzania planów hodowlano-łowieckich oraz sprawozdawczości, spowodowała, że Zarząd Główny pozbawiony jest - jakich kolwiek danych dotyczących stanu zwierzy ny w obwodach dzierżawionych, stopnia za gospodarowania terenów kół łowieckich oraz wysokości pozyskania zwierzyny w roku ubiegłym. Na podstawie ogólnego rozeznania i ze- ' branych opinii, należy jednak przyjąć, że stan drobnej zwierzyny, a zwłaszcza kuro patw, obniżył się w porównaniu z rokiem ubiegłym. Główną przyczyną tego były nie wątpliwie warunki klimatyczne wybitnie nie sprzyjające rozwojowi drobnej zwierzy ny. W zakresie gospodarki łowieckiej okres sprawozdawczy poświęcony by! głównie ustaleniu kierunków, w jakich ma pójść dalsza praca nad rozwojem hodowli zwie rzyny drobnej. Wśród tych zagadnień na pierwszy plan wysuwa się hodowla bażanta. Według da nych zebranych przez Zarząd Główny, obec ny stan bażantów w Polsce wynosi około 50 000 sztuk, jednak PZŁ nie dysponuje prawie zupełnie własnym materiałem ho dowlanym, W celu realizacji planów rozwo ju hodowli uzyskano ze strony Ministerstwa Leśnictwa i PD oraz Ministerstwa Rolnictwa zapewnienie dostawy 16 000 jaj z bażantarni podległych tym resortom. Zakupiony ma teriał tiędzie przeznaczony na uruchomienie hodowli wolierowej w ośrodku doświadczalno-hodowlanym PZŁ w Czempiniu (woj. poznańskie), w Mosznie (woj. opolskie) i w Nowym Przybyszewie (woj. warszawskie), na uruchomienie bądź też na zasilenie hodowli otwartej w pozostałych ośrodkach PZŁ oraz na zasilenie bażantami obwodów łowieckich graniczących z ośrodkami hodowlanymi. Te reny zasilane w ten sposób bażantem t}ędą corocznie powiększane o dalsze, sąsiednie obwody. Niezależnie od tego postanowiono udzielić pomocy niektórym kołom w woje wództwach łódzkim, kieleckim i warszaw skim, przydzielając im poprzez zarządy wo jewódzkie materiał hodowlany i dotacje na inwestycje hodowlane. Odnośnie hodowli zająca Zarząd Główny uznał za jedynie prawidłowe oparcie pozy skania na planowaniu przestrzennym i prze kona! o słuszności tej zasady resort leśnic twa. Ustalono również zasady inwentary zacji zajęcy, opartej na próbnych pędzeniach. Konkretne formy działania nad podniesie niem stanu kuropatw zostały opracowane i przekazane w teren w I kwartale roku bieżącego. Polski Związek Łowiecki prowadzi obec nie 18 ośrodków hodowlanych na powierzch ni 270 000 ha. Trzy z tych ośrodków urucho miono w okresie sprawozdawczym. Realizując główne wytyczne w zakresie prowadzenia ośrodków, przedstawione Ra dzie Naczelnej na poprzednim posiedzeniu, zwiększono ochronę w ośrodkach przez za trudnienie dalszych strażników łowieckich, opracowano dla nich instrukcję służbową, kończy się prace nad wytycznymi do spo rządzania szczegółowych planów zagospoda rowania poszczególnych ośrodków, urucha mia się hodowlę bażanta. W sezonie 1960/61 odłowiono w ośrodkach hodowlanych og^em 8880 zajęcy, z czego 6129 sztuk przeznaczono na zasilenie łowisk krajowych, a 2751 wyeksportowano. (Na te renach dzierżawionych odłowiono na eksport 11 889 zajęcy.) W zakresie prac badawczych kontynuowa no badania zdrowotności zwierzyny, oraz badania nad zającem, ze szczególnym uwzględnieniem zagadnienia przesiedleń (Stacja Badawcza w Czempiniu), Wstępne wyniki badań nad zającem wskazują na. to, że zbyt dużą nadzieję wiązaliśmy z możli wością poprawy stanu ilościowego zajęcy drogą przesiedleń, za wcześnie jest jednak na wyciąganie ostatecznych wniosków. Po nadto PZŁ współpracuje z Instytutem Ba dawczym Leśnictwa w opracowaniu zagad nienia głównych przyczyn spadku pogłowia zwierzyny drobnej. Ośrodek hodowli psa myśliwskiego w Remtmwoli, zgodnie z przyjętą przez Radę Naczelną zasadą, znajduje się w likwidacji i jest przekształcany w ośrodek szkolenia myśliwych w zakresie hodowli i tresury psa myśliwskiego. Ogólny brak zainteresowania myśliwych hodowlą psa powoduje, że Zarząd Główny natrafia na bardzo duże trudności w pra cach z zakresu kynologii myśliwskiej. Świadczy o tym m. in. fakt, że dotąd nie zdołano zakończyć prowadzonej od paru lat rejestracji psów myśliwskich. Wprawdzie 15 zarządów wojewódzkich nadesłało wykazy, lecz są one tak niekompletne, że nie Ilu strują stanu faktycznego. W okresie sprawozdawczym opracowano system szkolenia strzeleckiego członków na poszczególnych szczeblach organizacyjnych Zrzeszenia oraz opracowuje się trzyletni plan rozbudowy strzelnic myśliwskich. Sporządzo no projekt wzorcowy strzelnicy wraz z pełną dokumentacją techniczną. Jest on tak opra cowany, że pozwala realizować budowę strzelnicy etapami, a nawet poszczególnymi elementami Trzeba także zasygnalizować wzrost za interesowania członków Zrzeszenia strzelec twem myśliwskim, czego dowodem jest udział w ostatnich Centralnych Zawodach Strzeleckich PZL 119 zawodników, reprezen tujących 16 województw, podczas gdy w ro ku ubiegłym reprezentowanych było na analogicznych zawodach 8 województw. W zakresie propagandy niewątpliwym osiągnięciem PZŁ. jest rozbudzenie wśród młodzieży wiejskiej zainteresowania sprawą ochrony i hodowli zwierzyny, które z każ dym rokiem coraz tiardziej się upowszechnia. Wyrazem tego jest znaczny wzrost udziału młodzieży w konkursie ,JKażde dziecko p r ^ jacielem zwierząt" — ilość szkti biorących udział w tym konkursie wynosiła w 1960 roku 2939 (w roku ubiegłym 1917), a ilość dzieci wzrosła do 136 550 (w roku ubiegłym 86 000). Zakończono realizację krótkometrażowego filmu instruktażowego „Odłowy zajęcy", który zost^ wykonany w kilku kopiach, ażeby umożliwić wyświetlanie go w terenie. Opracowano również szczeg^owe wytycz ne pracy propagandowej dla poszczególnych szczebli oi^nizacyjnych PZŁ, włączając do tej pracy k<da łowieckie^ W drugim punkcie porządku dziennego skarbnik Zarządu Głównego, kol. Bolesław Marczak, przedstawił Radzie Naczelnej bi lans za rok 1960 oraz szczegółowe zestawie nie wykonania wydatków i dochodów bu dżetu Zarządu Głównego i całego Zrzeszenia. Założeniem budżetu na rok 1960 było wzmocnienie sytuacji finansowej PZŁ, za chwianej nieco przez nabycie 6666 udzia łów (za okc^o 1 milion złotych) w Sp<Mdzielni „Jedność Łowiecka" i niewielki niedo bór (116,4 tys. zl) na koniec 1959 r. Cel ten zamierzano osiągnąć przez wycofanie części udziałów ze Spółdzielni „Jedność Łowiecka" oraz przez prowadzenie oszczędnej gospo darki we wszystkich dziedzinach działal ności PZŁ, a .przede wszystkim w zakresie wydatków administracyjnych. Założenia te zostały w pełni osiągnięte, a nawet uzyskane wyniki znacznie przekro czyły pierwotne zamierzenia. Dochody bu dżetowe Z a o ą d u Głównego za rok 1960 wy niosły 7 855 157 zł i przewyższyły wydatki 0 1 296,5 tys. zl, zaś dochody budżetowe za rządów wojewódzkich wynio&ly 9 179 800 zł przewyższając wydatki o 470,4 tys. zl. Łącz na zatem nadwyżka osiągniętych dochodów nad zrealizowanymi wydatkami wyniosła 1 766,9 tys. zł. Na podkreślenie, jako dodatnie osiągnięcie, zasługuje fakt, że wydatki, wykonane ogó łem w 90,3 proc. w stosunku do budżetu, wykazują na ogół równomierną realizację we wszystkich działach pracy PZŁ. I tak np. wydatki na administrację wyniosły 91,9 proc, zaś na działalność łowiecką 92,1 proc. Jedynie wydatki na budowę strzelnic 1 na inne inwestycje zarządów wojewódz kich zrealizowano w 100,5 proc. prelimina rza. Natomiast znaczne zmniejszenie wydat ków, w stosunku do kwoty przewidzianej w budżecie, uzyskano w pozycji na wyrów nanie budżetów zarządów wojewódzkich. Na preliminowaną bowiem kwotę 964,5 tys. zł wydatkowano 463 tys. zl, przy zachowaniu równowagi budżetowej zarządów wojewódz kich i pełnej realizacji ich zadań. Drugą z kolei podstawową dodatnią cectią wykonania budżetu jest całkowita samowy starczalność dwutygodnika „Łowiec Polski" oraz pełne pokrycie wydatków ośrodków hodowlanych z wpływów uzyskanych przez te ośrodki. Dochody „Łowca Polskiego" wy niosły 1 704,8 tys. zł, a w>'datki 1629,4 tys. zl — stąd nadwyżka wpływów 75 400 zł. Wpływy z ośrodków hodowlanych wyniosły 2 009 tys. zł, natomiast wydatki zostały zrealizowane w kwocie 2 006,8 tys. zł. Na nadwyżkę budżetową uzyskaną przez Zarząd Główny (1 296,5 tys. zł) złożyły się przede wszystkim następujące pozycje: 300 tys. zl — uzyskane dodatkowo z b. Wojsko wego Związku Łowieckiego, jako wyrówna nie słcładki członkowskiej, 728,4 tys. zt — nie wydatkowana dotacja na wyrównanie bu dżetów zarządów wojewódzkich i ośrodków Nadwyżka budżetowa zarządów woje hodowlanych, wreszcie okcdo 270 tys. zl wsku wódzkich została rozdysponowana przez tek wykonania poniżej preliminarza budżeto wojewódzkie rady łowieckie w sposób na wego innych pozycji wydatków (administra stępujący: na fundusze zasotiowe 121 400 zł, cja, sądy łowieckie, hodowla psa myśliw na fundusz inwestycji 376 100 zł, na fundusz skiego, propaganda, strzelectwo). specjalny 1 300 zi. W nadwyżce budżetowej zarządów woje Po dyskusji, w której poszczególni człon wódzkich (470,4 tys. zł) mieści się przede kowie Rady Naczelnej dodatnio ocenili za wszystkim fundusz na budowę strzelnicy sadnicze kierunki gospodarki łowieckiej, w Warsza"wie w kwocie 354,3 tys. zl, uzyska wyniki finansowe, jak i wniosek co do po ny ze specjalnej składki miejscowych myśli działu osiągniętej nadwyżki budżetowej, wych. postanowiono zatwierdzić przedstawiony bi Jak już wspomniano, wydatki na cele lans PZŁ na 31. X I I . 1960 r , wykonanie inwestycyjne wykonane zostały w 100,5 proc budżetu na rok 1960 zarządów wojewódzkich budżetu i wyniosły 1259,9 tys. zl, z czego i Zarządu Głównego oraz przedstawiony na budowę strzelnic wydatkowano 1050,00 spwsób podziału nadwyżki budżetowej i bu tys. rf, na zakup wyrzutni do rzutków dżet dodatkowy na 1961 r. i innych urządzeń 209,9 tys. zł. Wynikiem Następną sprawą omawianą przez Radę tej działalności inwestycyjnej jest zakoń czenie, rozbudowa t>ądź zaawansowanie bu Naczelną był projekt instrukcji w sprawie dowy strzelnic w następujących miejsco egzaminów dla nowo wstępujących do Zrze wościach: Białystok, Gdańsk, Kraków, Poz szenia Polski Związek Łowiecki, opracowa ny przez Zarząd Główny, a zreferowany nań, Szczecin, Warszawa, Zielona Góra. Po zleceniu sprawozdania z wykonania przez wiceprzewodniczącego Zarządu, kol. budżetu za 1960 r. kol. Marczak przedsta płka Ignacego Stachowiaka. Instrukcja ta wił z kolei wnioski Zarządu Głównego co ustala sposób przeprowadzania egzaminów do sposobu zużycia uzyskanej nadwyżki. i powoływania komisji egzaminacyjnych, tryb zgłaszania się kandydatów, zakres wia I tak: 1) 2/3 całej nadwyżki budżetowej Zarzą domości wymaganych od kandydata, spo du Głównego t j . 815,704 zł przewidziano na sób i zakres szkolenia oraz wzory proto hodowlę drobnej zwierzyny, a mianowicie: kołu egzaminacyjnego, dziennika zajęć na 278 500 zł na ochronę łowisk (zakup koszy kursach i zaświadczenia wydawanego kan do chwytania jastrzębi i innych środków do dydatowi. zwalczania szkodników łowieckich), 115 000 Projekt instrukcji przyjęto po wprowa zl na rozwój hodowli kuropatwy (skup wy dzeniu nieznacznych poprawek. koszonych jaj, zakup inkubatorów), 125 000 zł W sprawach bieżących Naczelna Rada Ło na przystosowanie ośrodka PZŁ w Rembo- wiecka uchwaliła: woli do hodowli bażanta, 150 000 zł na do 1) zniesienie zakazu indywidualnego polo kończenie budowy wolier bażancich w ośrodku Nowy Przybyszew, 60 000 zl na ze wania na ptactwo łowne w stosunku do wła ścicieli psów myśliwskich (legawych) zare branie materiałów i opracowanie planów zagospodarowania ośrodków hodowlanych, jestrowanych w Polskim Związku Łowiec 60 000 zl na zakup karmy dla bażantów, kim; wreszcie 27 000 zł na opakowania do trans 2) obowiązującą interpretację § 29 Statutu portu jaj bażancich i inne nieprzewidziane PZŁ ustalając, że ponowne przyjęcie człon wydatki; ka wykluczonego ze Zrzeszenia na podsta 2) zł 116 379 na uzupełnienie funduszu za wie § 26 p. 5 może nastąpić nie wcześniej, sobowego Zarządu Głównego do pierwotnej jak po uii^ywie 2 lat od daty wykluczenia. wysokości 1 000 000 rf; Ponadto Rada Naczelna przyjęła do wia 3) zł 30 000 na fundusz budowy nagrobka domości rezygnację z mandatu c^onka NRŁ, Jana Sztolcmana na cmentarzu w Wilano złożoną przez kol. inż, Tadeusza Rykowskiewie; go, na którego miejsce wszedł do Rady koL 4) zł 69 470 na pokrycie niedoborów za mgr Józef Szczepkowski, oraz rezygnację rządów wojewódzkich PZŁ w ' Lublinie kol. mgra Stanisława Piaskowskiego z man i Zielonej Górze; datu członka Głównej Komisji Rewizyjnej, 5) zł 10 000 na nagrody dla funkcjonariu którego miejsce zajął koL inż. Stefan Toczek. szy Komendy Wojewódzkiej MO w Zielonej Górze za wykrycie na tamtejszym terenie wielkiej afery kłusowniczej; 6) zł 255 000 na nagrody dla wyróżniają Taden^ Pa^awski cych się pracowników Zarządu Głównego, Sekretarz Naczelnej Rady Łowieckiej zarządów wojewódzkich, ośrodków hodowla nych oraz innych placówek PZŁ, 3 WITOLD FEDOROWSKI ROLA WITAMIN W HODOWLI BAŻANTÓW Fot. W. Karthftn O Z W O J i normalne funkcjonowanie każdego żywego ustroju uwarunkowane jest dostarczaniem mu pożywie nia. Dzięki pokarmowi może organizm bu dować swoje komórki i usuwać powstałe w toku tej czynności produkty spalania. Pokarm dostarcza energii potrzebnej do przebiegu wszystkicłi czynności życiowych. Atmosfera zaś dostarcza tlenu, który wcho dzi ze składnikami pokarmowymi w reakcję chemiczną i umożliwia proces spalania. Bu dulcem dla komórek organizmu jest białko i sole mineralne. Energii cieplnej dostar czają organizmowi węglowodany i tluszcze. Do niedawna oceniano wartość pasz głów nie na podstawie zawartości w nich białka i skrobi, nie brano natomiast pod uwagę biologicznych właściwości pasz. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, ob serwowano występowanie stanów chorobo wych i wzrost śmiertelności wśród zwie rząt karmionych jednostronnie, np. łuszczo nym ryżem. Dopiero jednak w 1912 roku polski badacz Kazimierz Funk uzyskał wy ciąg z otrąb ryżowych, który, podany cho rującym gołębiom, karmionym łuszczonym ryżem, powodował ich szybki powrót do zdrowia. Substancję tę nazwał on witami ną i stworzył podwaliny pod nową gałęź wiedzy odgrywającą dzisiaj ogromną rolę w żywieniu zarówno ludzi, jak zwierząt i przyczyniającą się do sprawnego funkcjo nowania ich organizmów. Organizm sam nie potrafi wytwarzać w i tamin, muszą więc one być pobierane z po karmem, w stanie gotowym, lub jako tzw. prowitaminy, które w pewnych warunkach przetwarzają się w witaminy. Witaminy występują wprawdzie w minimalnych iloś ciach, ale mają bardzo silne działanie bio logiczne. Dzielą się one na rozpuszczalne w wodzie, witaminy grupy B i C. oraz na rozpuszczalne w tłuszczach, witaminy A, D, E i K. Podział ten ma nadzwyczaj istotne znaczenie, ponieważ wiąże się ze zdolnością gromadzenia witamin w ustroju. Rozpusz czalne w wodzie mogą się gromadzić w bardzo niewielkich ilościach, muszą więc być stale uzupełniane. Rozpuszczalne w tłuszczach mogą być przez organizm maga zynowane i brak ich występuje dopiero po wyczerpaniu się zapasów. Brak witamin określamy mianem awita minozy. W przypadkach podawania pasz za wierających wprawdzie witaminy, ale w iloś ciach zbyt małych w stosunku do potrzeb organizmu, może występować również tzw. hipowitaminoza. Zjawisko to występuje co raz częściej w naszych hodowlach i stanowi R 4 jeden z ważniejszych problemów m.in. w hodowli bażantów. Objawy częściowego bra ku witamin są na ogól trudno dostrzegalne, towarzyszy im jednak znaczne zmniejszenie odporności organizmu, wskutek czego po wstają w nim warunki sprzyjające wystę powaniu chorób, zarówno infekcyjnych, jak i pasożytniczych. Na przykład przy braku witaminy A stwierdzono zapadanie ptaków na chorobę pasożytniczą zwaną syngamozą. Wprowadzenie witamin wraz z paszą nie zawsze zaspokaja potrzeby organizmu, ponie waż spożycie paszy nie jest równoznaczne z jej przyswojeniem. Przyczyną nieprzyswajania mogą być np. stany zapalne żołądka i jelit, względnie specyficzne właściwości mieszanki paszowej. Witaminy mogą rów nież działać w stosunku do siebie antagonistycznie (np. witamina A niszczy wita minę PP), względnie pobudzająco (np. w i tamina E wzmaga działanie witaminy A). Przy podawaniu karmy bogatej w węglo wodany zwiększa się znacznie zapotrzebo wanie ustroju na w i t a m i n ę , B-1, stosując więc tę paszę nie możemy zapomnieć o ko nieczności zwiększenia ilości podawanej w i taminy B-1. Witaminy mogą być w pewnych warun kach syntetyzowane z flory jelitowej. Moż liwość ta jest większa u zwierząt starszych niż u młodych, u których flora bakteryjna nie jest jeszcze należycie rozwinięta. Dla tego też wzmożone zapotrzebowanie na w i taminy u bażancików, a także u kur w okresie lęgów, nie może być zaspokojone przez florę jelitową, i w celu pokrycia tego niedoboru trzeba im podawać pasze boga te w w^itaminy. Witaminy działają na pro cesy przemiany materii. Mogą też wpływać na działanie gruczołów wydzielania we wnętrznego, np. czynności nadnercza zależ ne są od witamin C i B-1, a tarczycy od witaminy B-1 (Aneuryny). Witaminy oznaczamy literami alfabetu. Ponieważ zawierają one niekiedy kilka ciał biologicznie czynych, zostały prócz liter oznaczone też cyframi np. B-1, B-2, B-3 itd. W miarę postępu nauki w tej dzie dzinie i odkrywania nowych witamin są one określane także różnymi nazwami. W celu lepszego zrozumienia roli wita min w hodowli bażantów omówimy teraz wpływ, jaki poszczególne grupy witamin wywierają na organizm ptaków w różnych stadiach rozwoju. Witamina A, której głównym źródłem jest tran ryb morskich, występuje także w formie prowitaminy „karoten", znajdu jącej się w marchwi, zielonej młodej lu cernie, koniczynie i pokrzywach. Karoten ulega jednak przemianie w witaminę A tylko wówczas, gdy przedostanie się przez ścianki jelit i gromadzi się w wątrobie. Wpływa on bardzo korzystnie na wzrost nieśności i odporności bażantów. Niedobór witaminy A wpływa ujemnie na zdolność wykluwania się piskląt, a u młodych t>ażancików powoduje chwiejność chodu, oraz obrzęk i bolesność powiek. Pisklęta przykucają, przymykają powieki, Śmierć na stępuje po 2—3 dniach. Jednym z głów nych objawów niedoboru są zmiany w ko mórkach nabłonkowych skóry I błon śluzo wych. Błony śluzowe stają się przepusz czalne dla drobnoustrojów, w następstwie czego zwiększa się podatność organizmu na zakażenie. Niewystarczająca ilość tej wita miny powoduje utratę zdolności widzenia o zmierzchu, trw. „kurzą ślepotę", a po nadto uszkodzenia układu nerwowego. Z objawów ogólnych obserwuje się utratę apetytu, wychudzenie, pióra tracą połysk, stają się suche, niekiedy występuje wyciek z jamy nosowej, a także biegunka. U ko gutów może wj-stąpić czasowa jalowość, powodująca niski procent zapłodnienia jaj. Najwyższe straty w naszych hodowlach ba żantów spowodowane niedoborem witami ny A występują u młodzieży w pierwszych tygodniach życia. Zapas tej witaminy jest bowiem w młodych organizmach niewielki, szybko się wyczerpuje i nie uzupełniany na czas, prowadzi do masowych upadków. Za pobiec temu można umożliwiając pisklętom korzystanie z młodej lucerny, która w tym czasie (maj—czerwiec—lipiec) jest głównym pokarmem zawierającym w dużych ilościach prowitaminę karoten. Witaminy grapy B znajdują się głównie w drożdżach, a niektóre z tej grupy także w lucernie, wątrobie, mleku i jego produk tach. Pierwsze objawy nledotjoru tej witaminy występują u bażancików już po kilku dniach. Pisklęta mają trudności w poru szaniu się, rozkładają skrzydła, rozstawiają nóżki. Często przychodzi do porażenia koń czyn. Pisklęta przestają jeść. występują objawy duszności, obniżenie temperatury ciała, a czasem biegunka. Może też docho dzić do zaburzeń systemu nerwowego. Witamina B-1, Aneuryna lub Tianlna. Najbardziej wrażliwe na jej niedotrór są Ijażanciki 9—12-dniowe. Niedotiór jej po woduje niemożność doprowadzenia do koń ca procesów spalania cukrów, wskutek cze go gromadzi się w organizmie kwas pyrogronowy. Szczególnie uczulone na obecność tego kwasu są tkanki nerwowe i mią&ień sercowy, wskutek czego występują różne objawy nerwowe. Niedobór tej witaminy powoduje też zmniejszone wydzielanie soku żołądkowego, co pociąga za sołją utratę apetytu. Zwiększone zapotrzebowanie na witami nę B-1 występuje u bażantów w okresie podawania karmy bogatej w węglowodany oraz w czasie wzmożonej przemiany ma terii (okres toków, lęgów i rozwoju bażan cików). Wystarczającą ilość tej witaminy sawiera siano lucerny. Ryboflawina, zwana tei witaminą B-2 lob G, jest niezbędnie potrzebna do właś ciwego wykluwania się piskląt. Niedotjór jej powoduje śmierć zarodków między 7—10 dniem, względnie złe wykluwanie się ba żancików. Pisklęta chorują między drugim a czwartym tygodniem życia. Charaktery stycznym objawem jest podkurczanie pal ców w - kształt pięści oraz zahamowanie dalszego rozwoju bażantów. Zapas tej w i taminy w organizmie musi być stale uzu pełniany, ponieważ jest ona wydalana wraz z moczem, a przede wszystkim z kalem. Najbogatsza w ryboflawinę jest serwatka i maślanka, ponadto występuje ona w otrę bach, kiełkach pszenicy, a przede wszyst kim w drożdżach i w wątrobie. W małych ilościach stwierdzono ją w rybach, jajach i zielonkach. Anid kwasu ntkotynow^o (Nłacyna, wi tamina PP)- Niedobór jej wywołuje zabu rzenia w procesie wzrostu i czynnościach trawiennych u ptaków. Najbogatszym źród łem tej witaminy są drożdże, zawiera ją również lucerna. Natomiast tran wpływa na nią niszcząco. Witamina ta jest jedyną, którą potrafią syntetyzować zarodki. Rów nież bakterie przewodu pokarmowego syn tetyzują tę witaminę, a ponadto wpływa ona pobudzająco na rozwój niektórych bak terii. Witamina B-6 (plrydoksyna) — niedobór jej występuje rzadko, ponieważ znajduje się w ziarnie wszystkich zbóż. Brak jej mo że powodować utratę apetytu, nieodpowied nie wykorzystywanie paszy, zmniejszenie wzrostu i objawy nerwowe. Bogatym źród łem tej witaminy są drożdże, wątroba i mleko. Witamina B-x (kwas pantotenowy) — brak jej wywołuje zahamowanie wzrostu, wypadanie piór oraz zapalenie skóry. Nie zmniejsza się wprawdzie nieśność kur ba żancich, obniża się jednak zdolność wyklu wania się piskląt pochodzących od dobrze rozwiniętych i zdawałoby się zdrowych pta ków. Brak kwasu pantotenowego powoduje w 2—3 dniu dużą Śmiertelność bażancików. Dobrym źródłem tej witaminy są: siano z lucerny, drożdże, otręby pszenne. Witamina H (Biotyna) wywiera duży wpływ na przebieg lęgów. Niedostatek jej powoduje obumieranie zarodków w pierw szych dniach wylęgu (do tygodnia) i w ostatnich trzech dniach przed wykluciem oraz jest przyczyną przychodzenia na świat piskląt żle rozwiniętych. Objawem niedobo ru tej witaminy jest łuszczenie się skóry koło oczu i d2iol>a oraz na nogach. Witamina H występuje w drożdżach, w wątrobie, w żółtku jaj, w mleku i w kar toflach. Niektóre bakterie jelitowe mogą ją samodzielnie wytwarzać, co pozwala na częściowe pokrycie zapotrzebowania orga nizmu. Witamina M (kwas foliowy) należy do grupy witamin B. Wywiera ona wyjątkowo korzystny wi^yw na rozwój bażantów. Wy stępuje w liściach, zwłaszcza w szpinaku i innych zielonych roślinach. Ponadto w drożdżach 1 w wątrobie. Witamina B-12 (Kobałamina) zawiera obok azotu i fosforu stosunkowo znaczną ilość rzadko w przyrodzie występującego kobaltu. Właściwością tej witaminy jest bardzo korzystne oddziaływanie na wzrost. Podawanie jej kurom bażancim zwiększa zdolność wykluwania się piskląt, rosną one szybciej, upierzenie ich rozwija się lepiej a procent śmiertelności jest znacznie mniej szy. Brak jej powoduje dużą śmiertelność zarodków w 17 dniu inkubacji. Witamina B-12 występuje głównie w produktach pochodzenia zwierzęcego np. w wątrobie, a także w drożdżach. Obecność jej stwierdzo no też w odchodach zwierząt, oraz w obor niku. Podawanie jej, względnie umożliwie nie dostępu do tej witaminy, zapobiega cho robie pasożytniczej zwanej kokcydiozą i ka nibalizmowi. Witaminę C zawierają w dużych ilościach świeże zielone pasze, przede wszystkim lu cerna, marchew, kiełki ztjóż i owoce. Do tychczas nie stwierdzono u bażantów nie doboru tej witaminy. Witamina D. Niedot)ór jej obok braków wapnia i fosforu prowadzi do rozmiękczenia kości, które wskutek tego ulegają znie kształceniu. Bażanty ulegają temu schorze niu bardzo rzadko. Krzywica nie jest wy wołana wyłącznie brakiem witaminy D, ale dwu witamin A i D. Źródłem witaminy D jest tran rybi. Nie dobór jej wyrównywany jest u bażantów przez stale przebywanie na dworze i słoń cu. Pod wpływem promieni pozafiołkowych twcrzy się w skórze ptaka ciało czynne, które ulegając resorbcji rozwija następnie działalność w całym organizmie. Skóra za wiera więc prowitaminę, która pod wpły wem naświetlenia przechodzi w witaminę przeć i wkrzy wiczną. Krzywica nie cofa się przy podawaniu samej witaminy D, trzeba wraz z nią po dawać równocześnie wapń i fosfor. Umożli wienie wchłaniania tych pierwiastków z je lita jest jedną z najważniejszych czynności witaminy D-3. Witamina E jest witaminą płodności. Nie dobór jej sprawia, że ptaki znoszą wiele jaj niezaplodnionych, a nawet jeśli jaja są zapłodnione, nie wylęgają się z nich pisklęta. Prócz tego występują u ptaków zmiany powodujące drżenie mięśni, pisklę ta poruszają się nienormalnie. Najobfitszyra źródłem tej witaminy są kiełki pszenicy, ponadto znajduje się ona w lucernie, ce buli, grochu, sałacie oraz w małej ilości w drożdżach. Witamina K, zwana przeciwkrwiotoczną, jest witaminą, której brak powoduje wy lewy krwawe, szczególnie u 2—3-dniowych bażancików. Głównymi źródłami tej wita miny są: lucerna, szpinak oraz wątroba zwierząt. Witamina ta może być wytwarza na przez bakterie znajdujące się w jelitach. Jest ona niezbędna do tworzenia się protromblny, ciała niezbędnego przy krzepnięciu krwi. Do wchłaniania tej witaminy niezttędna jest obecność żółci. Z tych bardzo ogólnikowych wiadomości o witaminach, ich występowaniu i skut kach ich niedoboru dla organizmów zwie rzęcych wynika, żc mogą one przysporzyć nam przy hodowli bażantów wiele kłopo tów. Nie wystarczy bowiem podawać sta du podstawowemu pasze zawierające białko roślinne i zwierzęce, węglowodany, tłusz cze, sole mineralne i mikroelementy. Trze ba jednocześnie pamiętać o dostarczeniu im potrzebnej ilości rozmaitych witamin, któ re regulują różne czynności organizmu, a nawet wywierają wpływ na gruczoły wy dzielania wewnętrznego. Wszelkie niedopa trzenia w tym zakresie odbijają się hezpośrednio na wynikach hodowli, gdyż powo dują spadek nieśności kur bażancich, duży odsetek jaj nie zapłodnionych, przedwczesne zamarcie zarodków, względnie dużą śmier telność wśród wyklutych bażancików. Wy chów zdrowo urodzonych piskląt zależy również w bardzo poważnej mierze od po dawania im w odpowiedniej ilości niezoędnych witamin. Hodowcy bażantów stosowali od dawna szereg dodatków do pasz czy do wody, wpływających korzystnie na zdrowotność i kondycję ptaków, z pewnością jednak nie zdawali sobie sprawy z właściwości tych dodatków. I tak, na przykład, niektórzy dodają do wody błękitu metylenowego (za barwia wodę na kolor niebieski), który ma zapobiegać chorobom bażantów. Jak to obecnie stwierdzono, jest to środek działa jący zabójczo na pierwotniaki, działa też moczopędnie, a u ptaków może pod wielo ma względami zastąpić witaminę E. I to była prawdopodobnie najważniesza korzyść z jego stosowania w czasie, kiedy nie wie dziano o bardziej skutecznym oddziaływa niu na wzrost płodności kiełków pszenicy. Często można też zauważyć dodawanie do karmy dla bażancików siekanych liści po krzywy. Jak wykazały badania, pokrzywa zarówno w stanie świeżym, jak suszona zawiera karoten prowitaminę witaminy A. W hodowli kur domowych trzymano je nieraz na końskim nawozie, a nawet podawano im kał bydlęcy. Dziś wiemy, że zarówno w jednym, jak i w drugim występuje w dużych ilościach cenna witamina B-12 — Kołialamina. Obecność jej wpływa "bardzo korzystnie na wzrost ptaków, a także za pobiega często występującemu schorzeniu, polegającemu na wzajemnym wy dzioby w aniu sobie przez ptaki tkanek (kanibalizm). Zwiększone zapotrzebowanie witamin występuje u bażantów dorosłych w okre sie poprzedzającym porę godową i lęgi, u D0K05ICZENIE NA STR. 15 5 ERWIN DEMBINIOK PROBA B O N I T A C J I OBWODl) LEŚNEGO (artykuł dyskusyjny) wyjścia dla wszelkich ło wieckich poczynań hodowlanych musi P J UNKTEM być z jednej strony inwentaryzacja zwierzyny, pozwalająca na ustalenie faktycz nej liczebności zwierzostanów w obwodzie, z drugiej zaś znajomość pojemności łowiska, rzyli wskaźników określających optymalną liczebność pogłowia poszczególnych gatunków w danych warunkach środowiskowych. Po równanie stanu faktycznego z możliwościami produkcyjnymi łowiska pozwoli na ustalenie zarówno prawidłowej kolejności zabiegów ho dowlanych, jak i właściwej wysokości pozys kania zwierzyny. Zasady inwentaryzacji zwierzyny zostały w początkach bieżącego roku ostateczreie ustalone i polecone do stosowania przez Na czelny Zarząd Lasów Państwowych i Zarząd Główny PZL. Są one opracowane w sposób prosty, łatwe do realizacji i , jeśli tylko t>ędą sumiennie przestrzegane, dadzą wyniki wystarczająco dokładne dla celów praktyki łowieckiej. Trzetja tylko, aby te słuszne za sady były w pełni wprowadzone w żj-cie tak przez kola łowieckie, jak i przez nadleśni ctwa, które często jeszcze wykazują tenden cje do inwentaryzowania zwierzyny zza biuiica. Znacznie trudniejszą spruwą jest klasyfi kacja łowisk z punktu widzenia ich przy datności dla hodowli określonych gatunków zwierzyny, czyli trw. Iwnitacja łowiecka. Po winna ona określać, w oparciu o całokształt warunków środowiskowych, jaką ilość zwie rzyny można utrzymywać w łowisku bez szkody dla gospodarki leśnej czy rolnej. Bę dzie to jednocześnie ilościowy plan docelo wy, który, zestawiony z faktycznym zagęsz czeniem, wykazanym przez inwentaryzację, pozwoli oprzeć na realnych podstawach wy sokość i strukturę pozyskania. Oczywiście kryteria twnitacji łowiska polnego, w któ rym podstawową zwierzyną jest zając, k u ropatwa, ewentualnie t>ażant, t>ędą się dość istotnie różnić od kryteriów dla łowisk leś nych, gdzie do podstawowych gatunków na leży jeleń, daniel, sama i dzik. W obu przypadkach podobna będzie t y l ko technika klasyfikacji, w stosunku do któ rej trzet>a wysunąć postulat, aby była mo żliwie najprostsza, gdyż będzie ją przepro wadzał terenowy aktyw łowiecki, a nie pra cownicy naukowi Zagadnienie bonitacji łowisk zostało już przed kilku laty rozwiązane w Jugosławii, ostatnio zaś zakończono klasyfikację obwo dów łowieckich w Czechos'łowacji. Niestety u nas sprawy te leżą odłogiem, a dwa arty kuły zamieszczone na ten temat w „Łowcu Polskim" nie wywołały żadnego oddźwięku ani wśród myśliwych, ani u władz łowiec kich. Wydaje mi się, że nie należy jednak skła dać broni, lecz kołatać tak długo, póki to za gadnienie nde stanie się ośrodkiem zainte resowania kompetentnych czynników, np. Państwowej Rady Łowieckiej. Utwierdza 6 mnie w tym przekonaniu również fakt, że teren żyje tym zagadnieniem i mimo braku odgórnych wskazówek szuka rozwiązań na własną rękę. Jako przykład próbnego określania bonitacj'! obwodów leśnych pozwolę sobie przy toczyć kryteria opracowane przez inż. Zwo lińskiego z Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych w Katowicach. Metoda ta po lega na punktowaniu czynników, które, Mianiera autora, wywierają istotny wpływ na warunki bytowe zwierayny grubej. Projekt bierze pod uwagę następujące kryteria: a) fizjologię terenu, b) typ siedUska, c) drzewostany. Fizjologls terenu: 1) Ukształtowanie i wielkość kompleksów leśnych; 2) Pionowe ukształtowanie terenu; 3) Zaludnienie terenu, drogi, ścieżki 1 ruch na nich; 4) Spokój w łowisku. Punktacja poszczególnych czynników dla jeleni i danieli od O—5, dla sarn od O—6. Siedlisko: 1) Żyzność gleby; 2) Runo; 3) Łąki śródleśne i dostępna woda; 4) Szkody wyrządzane w polu i w lesie (na skutek braku pewnych składników). Punktacja od O — 5. Jeśli średnia powyż szych czterech czynników odnoszących się do siedliska t>ędzie się wahała w granicach: od 1,0 — 2,4 punktów, to siedlisko należy uważać jako słabe, od 2,5 — 3,9 punktów, jako średnie, od 4,0 — 4,5 punktów, jako dobre, od 4,6 — 5,0 punktów, jako bardzo dobre. Drzewostany: 1) Skład gatunkowy; 2) Stosunek klas wieku drzewostanów i ilość ogrodzonych upraw; 3) Podszyty i podrosty; 4) Prześwietlone drzewostany. Punktacja poszczególnych elementów od 1 — 5. Ocena uzyskana ze średniej arytme tycznej taka sama, jak przy określaniu sied liska. Z uzyskanej sumy punktów dla poszczegól nych kryteriów obliczamy średnie arytme tyczne, mnożymy je przez siebie, a następ nie dzielimy dla określenia normatywu pojemności jeleni przez 72, danieli przez 38, sam przez 16. Powyższe dzielniki oznaczają wielkość zapotrzełKłwania paszy przez jednego osobni ka w określonej jednostce czasu. Są to więc cyfry stałe, obrazujące jednostki karmowe allx) jednostki zapotrzebowania organizmu zwierzęcego. Cyfry te są zgodne z ogólnie przyjętymi zasadami przeliczania ilości je leni na daniele, czy sarny (jeden jeleń odpo wiada mniej więcej dwóm danielom lub pię ciu sarnom). Końcowa cyfra tego rachunku daje nam normatyw pojemności wyrażony w ilości sztuk na 100 ha. Metodę inż. Zwolińskiego stosuje się w obwodach, gdzie w y s t ^ u j ą co najnmiej dwa gatunki zwierzyny płowej. W wypadku jeśli w danym obwodzie daniele nie wystę pują, zwiększa się odpowiednio ilość jeleni, przeliczając dwa daniele na jednego jele nia. Z uwagi na nieco odmienne wymaga nia sam normatyw oblicza się według po danego wzoru, bez względu na ilość jeleni czy danieli Autor p r o j ^ t u jest zdania, że samy grupują się na granicy lasu 1 pola i w zasadzie okupują areał nie opanowany przez inne gatunki zwierzyny płowej. Próbne obliczenia dla jednego z obwodów łowieckich woj. katowickiego dały następu jące wyniki: I . Fizjologia terenu: Ukształtowanie i wielkość kompleksów leśnych 5 Pionowe ukształtowanie terenu 4 Zaludnienie terenu, drogi, ścieżki i ruch na nich 2 Spokój w k>wisku 3 Średnia = 3,5 I I . Typ siedliska: Żyzność gleby 3 Runo 3 Łąki śródleśne i dostępna woda 3,5 Szkody wyrządzane w polu i w lesie 3 Średnia = 3,1 I I I . Drzewostany: Skład gatunkowy 4 Stosunek klas wieku drzewostanów i ilość ogrodzonych upraw 4 Podszyty i podrosty 3 Prześwietlone drzewostany S Średnia = 3,5 Średnie mnożymy przez siebie, co w danym pr^padku wynosi: 3,5X3,1X3,5 = 38,2. Uzyskaną w ten sposób cyfrę dzielimy dla obliczenia normatywu jeleni przez 72, co da nam 0,5 jelenia na 100 ha, dla danieli przez 38, a więc 1 daniel na 100 ha. Ponieważ w tym nadleśnictwie daniele nie występują, przeliczamy je na jelenie, w myśl założenia, że dwa daniele odpowiadają jednemu jele niowi, i otrzymujemy ostateczny wska&iik pojenmości łowiska, który wynosi 1 jeleń na 100 ha. Podobne obliczenie dla sarny dało wskaźnik 3 samy na 100 ha. Wielkość ol>wodu, dla którego ustalano normatywy po jemności, wynosi 7000 ha. Ilość zwierzyny frfowej powinna się więc zamykać liczl>ami: 70 jeleni i 210 sarn. Na zakończenie trzeba jeszcze nadmienić, że opisana metoda zdaje praktyczny egza min na naszym terenie. Warto się nią więc zainteresować, gdyż może być przyczynkiem do ustalenia jednolitej metody obliczanła, pojemności naszych łowisk leśnych. Erwin Dembiniok Wiosna w piEraozy — Fot. J . J. KacpiAsld JAN EDWARD KUCHARSKI Korto osttM lECZOREM przeleciał ciepły, rzę sisty deszcz, a o świcie zieleń wy W buchła jak fajerwerk. Wszystko to przygotowane zostało nocą, w tajemnicy przed słońcem i teraz, w pierwszych jego promieniach, świata nie można poznać. Młodziutkie liście, aksamit ne kępki traw, ciemne pióra konwalii, uniesione wreszcie ku górze pióropusze pa proci — lśnią żywą wilgocią, cieszą oczy, dygocą za najlżejszym powiewem. Las trzęsie się od świergotu drobnych ptaków. Na mój widok ostrzegawczo skrze czą sojki, melodyjnie pogwizduje wilga, nad brzegami jeziora l>ębnią w powietrzu kszyki, czajki holendrują zawrotnymi lukami — gwar zwycięskiego życia, nowych nadziei, miłosnych zabiegów. W dalekim tle tego hałasu tętni mi w uszach, jak murzyński tam-tam, rytmicz ny bulgot porannego tokowiska. Wracam z cietrzewi i wiem, że tę właśnie pieśń przeniosę poprzez rozświergotany las aż do swojego pokoju na górkę. W jego czterech ścianach będę ją słyszał tak samo wyraźnie jak tam nad łąkami, opodal wilczej ambo ny. Troki mam puste — ile wybrałem miejsce na budkę i cłioć w promieniu paruset met rów grało kilkanaście kogutów, na strzał nie miałem ani jednego. Za to nasłuchałem się za wszystkie czasy. W południe zrobię sobie osłonę w nowym, upatrzonym miejscu i jutro... zobaczymy. Siedzę na mostku. Od wody ciągnie za pach ryb — to ich szlak weselnej wędrów ki między jeziorami. Nie chce mi się jeszcze wracać do domu. Czy Marysia zajrzy dzić do mnie? Nie wiem. Od kilku dni chodzimy wokół siebie jak podrażnione koty. Rozumiem dosko nale, skąd się to bierze, ale cóż na to moż na poradzić. Najprostsze, jest czasem naj trudniejszym. iałem niedobrą noc — budziłem razy, myślałem. Po śniaM 1 siędaniukilkausiadłem do pracy. Cicho mnie... siebie, boisz się zobowiązań, boisz się o... swoją uczciwość. Nigdy nie myślałem, że takie słowo moż na odczuć jak policzek. Widocznie tu zna czyło ono co innego. Marysia odwróciła się gwałtownie, wybie gła z pokoju. E^rzez te dni nie zaglądała na górkę. Roz mawialiśmy obojętnie przy stole, uniłćaliśmy swego wzroku. Czuję się, jak skuty przez piei^ obręczą. Czy zajrzy dzisiaj do mnie? [ AWROT zimy — zawierucha, śnieg z deszczem, przenikliwy cłiłód. Trze[ lia było napłalić w piecach, a tu brak narąbanego drzewa. Marcin nie przy jechał — wziąłem się sam do roboty. Po dwóch godzinach poczułem mięśnie barków, pleców, ud. Ale machałem siekierą dalej i do ptriudnia bielała w szopie sterta szczap na dobre parę dni. Obiad podawała nam Magdzia. Marysia źle się czuła, leżała. Pan Staszewslci, który podobno nigdy nie choruje, miał o tym swo je zdanie. — Choroba bierze człowieka — mówił poważnie — kiedy jej się pozwoli. Bat>skie humory! Ale niech sobie poleży, jak ma ochotę. Siedzę przy swoim stoliku, pełen dobrej woli do pracy. Po przedpołudniowym zrywie fizycznym obręcz na piersiach jakby trochę zelżała. Tam musiałem oddychać głęboko. Dziwne jest to moje dzisiejsze pisanie. Właściwie kreślę całe strony, uznane w po przednich dniach za dobre. Nagle okazały się mdłe, t)ezkrwiste, wydumane — a raczej przedumane. Takie krajanie włosa na czwo ro, kiedy się jeszcze nawet jogo koloru nie poznało. Siedzę w najbardziej konkretnym ze światów, na „łonie natury", a operuję w nim pojęciami dalekimi od biologizmu, często mu przeciwnymi. Można i tak — psychologiczne subtelności to doskonała osłona pulsującego życiem problemu. „Dogłębnym" psychologom należy od cza su do czasu polecać rąbanie drzewa. uchyliła drzwi, weszła, objęła mnie ramio nami. Pochyliłem głowę — na karku uczu I lĘKNY czas myśliwskiego zawiesze łem jej gorący oddech. nia broni. Po cietrzewiach można by — Musiałam przyjść — szeptała. — Mam 1 starannie oczyścić strzelby i na ci coś do ł)ardzo ważnego do powiedzenia: dobry miesiąc zostawić je w futerałach. Jeśli cieszę się totią. tego nie robię i dalej włóczę się po lesie Pierwszym odruchem było: zerwać się, z duljełtówką, to bynajmniej nie z myślą o objąć dziewczynę mocno... Byliśmy sami zdobyciu zwierzyny. Zdążyłem już przedep w całym domu. Ale w tej chwili spadły tać całe „moje" leśnictwo i czuję się jego wszystkie nocne myśli, wahania, porów opiekunem i gospodarzem. Broń awansowała nania... Nie! Opuściłem niżej głowę. Ra teraz na instrument opieki, na gwarantkę miona Marysi zwiotczały — zrozumiała. pokoju w łowisku. — Tobie na tym nie zależy — powie Myślę, że duł^eltówka, która w ciągu roku działa półgłosem. tej roli nie wypełni, nie zasługuje na mia Wstałem, ująłem ją za przeguby dłoni. no broni myśliwskiej. Oczy przysłonięte miała powiekami, usta Dodajmy przy tym od razu, że nie jest to drżały. Było mi coraz ciężej. wcale rola łatwa i bezkonfliktowa. Przeciw — Marysieńko, wiesz o mnie wszystko. nie — myśliwy doglądający swego łowiska Wzruszyła ramionami. 2 góry musi być przygotowany na sytuacje — Wiera. Żonaty, dzieci, dom, obowiąz trudne, które rozstrzygać powinien szybko ki, praca... Czy jeszcze coś więcej? i na własną odpowiedzialność. Wydaje ml — Może to wystarczy? się, że te sprawy stanowią najtrudniejszy — Nie, chyba że do t ^ o jeszcze do egzamin myśliwskiej dojrzałości. Nie tylko dasz... „odpowiedzialność". Wtedy odejdę zresztą myśliwskiej. natychmiast. Za każdą dojrzałość się jrfaci — mniej — Nie dodam. lub więcej, zależnie od własnego bogactwa. — Niczego od ciebie nie chcę. Przez Chodzi więc o to, by nie płacić zbyt wiele, kilka dni narastała we mnie radość. Myś nie stwarzać wewnętrznych konfliktów tam, lałam, że Ijędziesz moim... Że pozwolisz mi... gdzie ich nie ma lutj gdzie już dawno zostały — Głos jej mienił się, mówiła z coraz rozstrzygnięte. Łatwo to sformułować, trud większym trudem — Już wiem... boisz się... niej pogodzić z praktyką. P Lubię i cenię psy, uważam je za zwierzę ta zdolne do współżycia z człowiekiem w pełnej harmonii. W pewnych wypadkach współżycie to może nosić cechy nieomal przyjaźni. A tymczasem z reguły strzelam do psów łdusujących w łowisku. Ciągle jednak nie mogę się do tego p r z y z w y c z a i ć . Każdy taki wypadek jest dla mnie przeżyciem. Chociażby dzisiejszy. Byłem na wrzosowisku. Tak nazywają wielką, podłużną łysinę pośród zwartego lasu, powstałą po ogromnym pożarze parę lat temu. Pożar przeleciał górą i został uga szony przez ulewę, drzewa zginęły — prze trwał wrzos. Kiedy wycięto opalone kikuty, wrzosy rozrosły się w faliste, zielono-liliowe jezioro. Tu we wrześniu najlepiej ryczą bykL Szedłem skrajem wrzosów, wypatrując tropów zwierzyny na piaszczystej dróżce. Usłyszałem trzask chrustu, tętent i wysokie poszczekiwanie psa goniącego na oko. Ze rwałem z ramienia broń i w tej chwili w y skoczyła na wrzosy gruba, ciężarna tania, a za nią o parę metrów ciemny wilczur. Widać było, że łania dobywa ostatka sił — szyję miała wyciągniętą, wyszczerzone zęby, pies też dyszał jak maszyna, ale zbliżał się nieuctironnie. Po pierwszyjn strzale zaha mował gwałtownie na czterech łapach, dru gi — położył go na miejscu. Łania odbiegła ze dwieście metrów, ot>ejrzała się i nie w i dząc prześladowcy stanęła rozkraczona cięż ko robiąc tx>kami. Jeszcze raz się obejrzała — stałem Łkz ruchu. Zwierzę opadło na przednie kolana i znikn^o w wysokich wrzosach. Musiało być śmiertelnie zmęczone. Załadowałem broń, podszedłem do psa. Leżał na t>oku, w uniesionych czarnych dziąsłach zakrzepł grymas cierpienia. Był martwy. Pielmy okaz wilczura w doskona łej formie. Przyltro. Otiejrzałem go dokład niej. Nie stary, na karku żadnego śladu po obroży, czyżby zdziczały? Chyba nie, po tak ciężkiej zimie nie zachowałby w lesie po dobnej formy. Trzeba przysłać Marcina — niech go zakopie. Odchodziłem z niechęcią do samego sie bie, przygnębiony. Szkoda psa, poszedł na roztrój i zapłacił za to. Trudno — sto razy bym w takiej sytuacji strzelał. Co tu się zastanawiać, po co stwarzać problemy tam, gdzie ich nie ma. A może jednak są? Rozmyślam nad tym nie pierwszy raz — w każdym, najbardziej prawidłowym 1 etycznym polowaniu jest chwila, która bu dzi niepokój, zadumę, wymaga chociażby krótkiego skupienia. To chwila śmierci zwie rzyny. Kto z myśliwych nie przeżył jej sil nie, chociaż raz? Marcin z radością przyjął wiadomość o za strzelonym psie. Wyjął z kieszeni kozik i na kawałku cegły zaczął go wecować. — Zaraz idę. Będzie ładna skórka przed łóżko. — Wolałbym, żebyście go zakopali... w ca łości. Spojrzał na mnie ze zdumieniem. — A czemu to? Przecież szkoda skóry? Co miałem odpowiedzieć? Wzruszyłem ra mionami. Przy kolacji opowiedziałem panu Staszew skiemu o spotkaniu. Leśniczy pogładził się po łysinie. — A przecież miałem rację! Jednak Dudkiewicz wypuszczał swojego psa do lasu. Dobrze, że go pan sprzątnął. Tego się nie spodziewałem. Spojrzałem na Marysię — miała na ustach ironiczny uśmieszek. Jan Edward Kucharski ZBIGNIEW KOWALSKI N A imię jej było Urszula. Urszuika. Nie spieszczano tu inaczej imienia dziewczyny. A przecież tak niedale ko, z tamtej strony kanału, tuż poza zębatą ścianą puszczy, podleśne sioła zamieszkiwa l i Litwini. I tam od Sejn aż po Niewiażę używane było powszecłinie inne zdrobnienie — Warszulka. Podobnie więc brzmiało jedno i drugie nazwanie. Ale wyczarowana piórem Wyssen. łioffa postać smutnego, zawiedzionego i nie szczęśliwego dziewczęcia z pańskich Jużynt w niczym nie przypominała wesołej jak ptak, zadziornej niby osa i pełnej samodzielnoś ci gajowianki z Sokolego I^su. Zresztą obie kobiety były i musiały być inne i od mienne. Tak jak inne i odmienne były cza sy, w których kazano im żyć i działać; Warszulce z „Sobola i panny" przed pół wiekiem, Urszulce — w dniu dzisiejszym. Są jednak drobne na pozór szczegóły, które — wbrew przepaści dzielącej epoki, wbrew charakterom i konfliktom — łączą i upodabniają do siebie tę i tamtą dziew czynę. Jeden z nich to bujna, wspaniała uroda obu, ale to nie ma większego znacze nia dla całości opowiadania, drugi — nie pospolita wrażliwość na piękno, co znowu jest sprawą zasadniczą, No, ale zajmijmy się tą historią systema tycznie, od chwili, kiedy się rozpoczęła, od pierwszego dnia przyjazdu do puszczy... USZCZA Augustowska rzucona na mapę przypomina nieco konturem zielonego kraba. Zwarty masyw ijjszczański, gdzieniegdzie tylko przerwany taflą jeziora czy osadą śródleśną, ściele się koliście pomiędzy Suwałkami, Sejnami. Lipskiem i Augustowem. Znaleźć tam jesz cze można niemało ostępów o charakterze nieomal pierwotnym, nieprzebyte leśne bag na i prastare drzewostany. Ostępy te noszą nazwy dźwięczne i pociągające, jak Szczebra, Serwy, Krasnopol, Hańcza, Mikaszówka, Rudawka, Białobrzegi czy Balinka, Od pusz czańskiego matecznika odchodzi szereg krót kich leśnych ramion i długich le.śnych wą sów, sięgających Sztabina, Rajgrodu, Olec ka, Rozpudy, Siólka i Dąbrowy. Jedna z tych zielonych odnóg w okolicy Krasnego Boru nieledwie dotyka grzęzawiska nad Biebrzą. Tam, gdzie puszczańskie gąszczary przecho dzą w przejrzyste nadbrzeżne brzeźniaki, urywa się też ślepa linia kolejowa. D Na ukrytej wśród świerkowego lasu koń cowej stacyjce Jastrzębna wyładowuję się jako jedyny pasażer z jedynego wagonu, który przydygowal tu z Augustowa dychawicznj parowóz. Pomimo że jest to już dru ga polowa kwietnia, zimno pociąga przej mujące jak w listopadzie. Wiatr szumi roz głośnie w mrocznej gęstwie świerków. Gwiazdy ponad szczytami drzew świecą jasno i ostro wróżąc mróz. Raz po raz przy słania je biegnąca szybko chmura, prawie że niewidoczna, równie granatowa i czar na jak wyiskrzona głębia nocnego nieba. Szukając furmanki zamówionej z Sokole go Lasu kluczę po rozkisłym placyku przy .stacji, gubię się pomiędzy zwałami pni przy. gotowanycłi do transportu. Błądzę tak w mroku przez kilka dobrych minut, wreszcie rezygnuję z poszukiwań, chcę wracać do .skąpo oświetlonej poczekalni. Stary Bondziul pomimo dziesiątego krzy żyka siedzącego mu mocno na karku ma ciągle jeszcze lepsze oczy ode mnie. W nie przeniknionej, zdawałoby się, ciemności od zywa się nagle jego z lekka schrypnięty i wyraźnie zniecierpliwiony glos: — Cóż ty nawet znajomego kasztanka nie może.sz rozeznać, a głuszcy chcesz po nocy strzelać! Próbuję się tłumaczyć, ale równocześnie przypominam sobie, że jest to zgoła niepo trzebne. Stary lubi się bowiem przekoma rzać, żartować i chełpić jednym ze swych ostatnich okruchów młodości — dobrym wzrokiem. Znam go przecież od tylu, tylu lat więcej niż dobrze, na wylot. 8 Z p o ś m i e r t n e j s p u i c i z n y II Droga jest daleka I zła. Wleczemy się v/ięc noga za nogą po rozjeżdżonych kołami groblach, po piaszczystych wzgórzach, po nie wiadomo dlaczego tak rozrzutnie szero kich gościńcach i po wąskich aż do prze sady duktach leśnych. Mróz bierze na noc coraz silniejszy, obrę cze kół tną z chrzęstem zmarzniętą po wierzchnię ziemi i kruszą pękające z meta licznym dźwiękiem tafelki lodu na ściętych kałużach. Noc jest czarna i głęboka, toteż Bondziul puścił koniowi wodze. Niech Kasztan sam ciągnie do stajni, przecież on widzi drogę wyraźniej i wyczuwa ją lepiej niż człowiek. Stary nie potrzebuje pilnować właściwego kierunku jazdy, może się za to wygadać do woli. — U Omelustków urodzili się bliźniaki. Oba chłopcy, czarniawe jak i matka. A od Białobrzegów to ciągną elektrykę po lesie. Znów u Ignacego, u brata synowej, jak stały na obórce czerwone krowy, tak wszystkie mają po jałoszce. Szczęśliwie, co? Po godzinie podróży znam już na pamięć wszystkie okoliczne plotki, ciekawostki i zdarzenia. Wiem też, kto polował po całej puszczy, jak długa i szeroka. Wiem również, kto kłusował. — A na głuszce przyjeżdżali już myśliwi? — Byli na Kozim Rynku i na Hacutnym Bagnie. Siedzieli przez dwie pory, ale nie mogli pogodzić się, gdzie kto ma polować. Tak jak by im było mało mszaru i głuszców. — Nic nie zabili? — Musi tylko jednego. A potem przemó wili się, pokłócili i dawaj taksówkami z po wrotem na Warszawę. — Dobrze jest. Nikt nie będzie mi teraz przeszkadzał. — Przeszkadzał to faktycznie nikt nie bę dzie, ale kto ci pomoże? — Nie rozumiem. — Ano syn Władek na kursie dla leśni czych. A mnie. widzisz, trochę pokręciło nogi. Rematyzmy. Nie pójdę na bagno w tym roku. — Będę sam próbował szczęścia. — Noo, Kasztan! — Bondziul zmacał ko nia batem. — Boczysz się i beczysz. Wołka poczułeś, czy jaka inna zaraza. — Sam spróbuję — powtórzyłem już mniej pewnym głosem. — Nooo! — stary znów machnął batem. — Na drugi, trzeci raz trafisz na tokowi sko, nie powiem. Ale na pierwszy zmylisz drogę, zrębów nowych narobili po lesie, kładki popróchnieli miejscami, to znów hu ragan wywrotów narobił. — Pójdę na zapady wcześniej, za dnia. — Nie wiedzieć, co gadasz. Pójdziesz. A jak wrócisz? Koń czując stajnię ruszył ostrego kłusa. Na miejscu wyższym, na suchym grondzie koła zastukały na twardych korzeniachWózek zaczął turkotać i podskakiwać. Bondziul myślał dłuższą chwilę, jakby wa żąc coś w myślach, wreszcie wycedził: — Chyba tak przyjdzie zrobić. Na toko wisko poprowadzi cię Urszulka, — Kto? — wzruszyłem ramionami. — Ta mała, ta smarkata? — Tak, Urszulka — powtórzył stary z flegmą. ŁĘBOKĄ, zdawało się, jeszcze nocą budzi mnie szarość przedświtu. Po za małymi kwadratami okien po przez ustawione na parapecie pelargonie bie leje dzień. Zrywam się gwałtownie z łóżka. — Diabli wzięli dzisiejsze ranne polowa nie. Do tokowiska jest dobre piętnaście kilometrów, i to opętanej drogi. Wycieram rękawem zapotniałe szyby, wyglądam na dwór. Co u licha. Tak, teraz już rozumiem przyczynę jasności, powleka jącej świeżo bielone ściany w izbie i obrysowującej srebrem tęgie tielkowanie sufitu. Ziemia za oknami zasłana jest szczelnie śniegiem. Sosny za opłotkami gajówki przy gięte są ku ziemi obfitą okiścią. Zapalam zapałkę, patrzę na zegarek. Jest punkt dwunasta. Można jeszcze z pół godzi ny podrzemać. Ledwo przymknąłem oczy, a myśl odpły nęła powoli w kwietną i słoneczną dolinę, już huczy i dudni metaliczny i głęboki tamtam. Czy to jeszcze jeden z sennych maja ków? Czy też pobudka taka jak zawsze? Bondziul uderza powtórnie pięścią w gi tarę zawieszoną nad swym łóżkiem i prze krzykując hałas instrumentu wola donośnie: — Wstawaj zatraco myśliwcze! Urszulkaa! Urszulkaa! Z Urszulka spotykamy się na ganku. Wczoraj wieczorem, kiedy przyjechałem, dziewczyna już spała. W pierwszej chwili nie poznałem jej zu pełnie. Cóż w tym dziwnego! Przed dwoma laty, kiedy to polowałem w Sokolim Lesie po raz ostatni, mieszkała pjoza domem, u ciotki w Podczerwonem, w pobliżu szkoły, a przed czterema laty był to szczupły, czupurny podlotek o piegowatym nosku i nad miernie długich nogach i warkoczach. Teraz stała przede mną wysoka, świetnie obudowana dziewczyna. Spod żółtej chu steczki s[rfyw^ał jej na kark ciężki węzeł jas nych jak len włosów. Odziana była w suty kożuszek, ściągnięty w pasie wojskowym rzemieniem. Ścisnęliśmy sobie mocno dłonie. Błysnęła ku mnie oczami. Ale w świetle kołyszącego się na wietrze płomyka stajennej naftowej lampy nie mogłem rozeznać ich koloru. W każdym razie były jasne: niebieskie, zielonkawe, może siwe, — Pojedziesz rewirowym gościńcem — G pouczał stary wnuczkę — a dopiero z kariernej drogi bierz się na Laików Grond. — Toż trafię z zawiązanymi oczami. — ^^uchaj, co gadam. A na grondzie uważaj! Trzeba ominąć zwalony pień. A znów na bagnie... — Bądźcie spokojni. — No, to jazda! Ach te rematyzmy! Na przyszły rok sam cię poprowadzę. Dziewczyna skoczyła zręcznie na wysokie siedzenie wózka. Wgramoliłem się w ślad za nią. Ruszyliśmy. — Ale wyrosła, wydoroślała panna Urszul ka — zacząłem banalną rozmowę. — I wyładniała — wtrąciła figlarnie. — Nigdy bym jej nie poznał! — A to zauważyłam — odrzuciła cierpko. Rys. Stanisław ReswcKlowski — Pewno teraz z Urszuli Bondzlulanki jest pierwsza panna na całą okolicę. — Nie ostatnia. Rozmowa nie kleiła się jakoś. Zresztą za czął sypać gęsty śnieg. Z głębi lasu powia ło piwniczną wilgocią. Ciężkie, mięsiste płatki osiadały na odzieniu, narastały na ramionach, łachotały po twarzy, wpadały za kołnierz. W czasie całej dalszej drogi dziewczyna milczała uparcie, raz tylko wyciągając r i ^ ę przed siebie zawołała: — Uważaj pan, gałęzie! Kiedy dojechaliśmy już na miejsce, dziew czyna objęła komendę. — Rososzka jest z tyłu za siedzeniem. Proszę ją zabrać, bo na kładkach będzie ślizgowato. Opad śnieżny jest tak obfity, że kiedy dochodzimy do pobrzeża rojstu, nogi grzęz ną w białym puchu do kostek. Po bagien nych kępach idzie się dziwnie miękko i l)ezgłośnie. Chwilami odnoszę wrażenie, że stą pam po sprężynowym łóżku zarzuconym bogato lekkimi niby piórko pierzynami Poza linią oddziałową zaczyna się już właściwe tokowisko. Teraz należy raz po raz przystawać i nasłuchiwać. Idziemy zgodnie jak w tańcu. Zatrzymu jemy się jednocześnie. Urszulka ani drgnie. Zda się, wstrzymuje oddech, boi się zamącić ciszę, niezł>ędną dla wysłuchania gubiącej się w oddaleniu nikłej pieśni wielkiego ptaka. Śnieg opada z lekkim sypkim szelestem, takim, jaki usłyszeć można tylko o przed świcie w głębokim uśpionym lesie. Wydaje mi się, że Chwytam uchem różnicę w szme rach, jakie sprawiają płatki śniegu, te ocie rające się o igły sosnowe, tamte zaczepia jące o spękaną korę drzew czy inne lądu jące na łodyżkach jagodników i traw. Cisza panuje tak przeogromna, źe słyszę chyba tykanie zegarka na ręku, uderzenia pulsu w skroniach, a może bicie serca Urszulki znajdującej się o krok poza mną. Zresztą możliwe, że są to wszystko złudze nia akustyczne, a w uszach dźwięczy tylko cisza. Ale nie, stukotanie powtarza się, milknie, znów powraca uparcie. Już teraz wiem, już teraz mam pewność. W głębi mszaru, daleko, gra głuszec. Ruszamy powoli 1 ostrożnie na głos. Od ległość jest jeszcze tak znaczna, że można podchodzić bez pieśni. Zresztą śnieg głuszy kroki. Zwilgotniałe jagodniki nawet nie za szeleszczą, przemoknięte na wylot gałązki nie zdradzą trzaskiem stąpnięć skrada jącego się człowieka Ledwo że świta. Wnętrze lasu wypełnia po wolutku perłowa jEtsność. Bagienne niew>'sokie sosenki wyłaniają się leniwie z mroku, cale osypane śniegiem, matowo srebrzyste. Pieśń głuszca słychać juź teraz zupełnie wyraźnie. Stary to musi być gracz, ledwo skończy jedną zwrotkę, już zaczyna na stępną. Klapie dźwięcznie i dobitnie, ireluje z zajadłym pośpiechem, strzela głośnym korkiem, aby zakończyć zgrzytliwą nawałą dźwięków niepodobną do żadnych innych, zbyt trudną do powtórzenia — głuchą pie śnią. Jeszcze kilka minut i jestem już zu pełnie blisko tokującegr, koguta. Pieśń brzmi teraz ostro, wyraźnie, wypeł nia wokół knieję po brzegi. Ale gdzie się podział grający głuszec. Przepatruję rzad kawe, karłowate sosenki kolejno, jedną po drugiej. Przecież nie sposób przegapić w białych od okiści koronach drzew tak wiel kiego czarnego ptaka. Podnoszę szkła do oczu. Dostrzegam każdą igiełkę, każdy sę czek, głuszca ani śladu. Co to jest takiego' W czasie następnej pieśni decyduję się przesunąć o dwa kroki w bok. Może stam tąd widoczność będzie lepsza. Może tu zasłania mi koguta specjalnie niekorzystny układ pni czy gałęzi. Głuszec korkuje. Daję susa i równocześ nie zamieram w bezruchu, kamienieję... Tokujący ptak znajduje się w odległości zaledwie piętnastu metrów. Gra na ziemi. Jakże mogłem nie dostrzec czarnej sylwet ki, tak wyraźnie odcinającej się od bieli śniegu. Jakże mógł mi się nie wrazić w oczy obraz przypominający do złudzenia przeostrą, pełną kontrastu dwubarwną fotogra fię. Stoję w miejscu zupełnie odkrytym, ale głuszec jest tak roztokowany, że nie widzi mnie zupełnie i śpiewa dalej. Drobi przy tyni na miejscu, przesuwa się dostojnie śród kęp, tnie śnieg rozczapierzonymi na boki skrzydłami. Szyję ma zgrubiałą, brodę nastroszoną, wachlarz otwiera się półkoliś cie na całą szerokość. Robi się dzień. Śnieg przesta! padać, niebo na wschodzie prze ciera się błękitem i złotem. Zdawać by się mogło, że suche, kastanietowe dźwięki ptak wydaje uderzając dol ną częścią potężnego dzioba o górną. Tym czasem tak nie jest. Głuszec klapiąc otwie ra szeroko żółtawy dziób i ruszając zabaw nie grdyką przełyka jakby zbyt wielkie jagody. Nie opodal zaszumiały skrzydła, miękko, pieszczotliwie zakwoktała głuszyca. Zapadła na sosence strącając z drzewa całą lawinę śnieżnej okiści. K t ^ u t podskoczył, trzasnął gromko skrzy dłami, a potem zaczął biegać gorączkowo, pośpiesznie, zataczając maleńkie kc^a i ósemki. Klapał przy tym i klapał nie kończąc pieśni. Znajdował się jeszcze ciągle w zasięgu śrutów. Ale nie w głowie mi nawet myśl 0 oddaniu strzału. Zbyt oryginalny i nie codzienny jest widok tokującego na śniegu ptaka. Zbyt przykro byłoby przerwać ucieszne i pełne uroku zaloty koguta 1 głuszki. Zresztą w imię czego... Oczekiwa łem ze spokojem, co tjędzie dalej. Raptem głuszec poderwał się z łomotem, naleciał wprost na kurę, niemal strącił ją z gałęzi. Oba ptaki poszybowały jeden za drugim, wzbiły się zgodnie nad las, przepadły w zamglonej oddali. — Jak to dobrze, że pan nie strzelał! — odezwała się na^e za mną półgłosem Urszulka. Nie spodziewając się, że dziewczyna po suwa się bezgłośnie i umiejętnie w ślad za mną, a nawet, mówiąc prawdę, zapomniaw szy o jej obecności, drgnąłem gwałtownie. Zaśmiała się cicho. — Jak to dobrze! — powtórzyła. — A co powie dziadek, jak wrócimy t>ez głuszca? — Co ma powiedzieć. I tak wie, że nie jutro, to pojutrze ustrzeli pan koguta. A dziś byłoby mi go szkoda. Ogromnie szkoda. Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. — Widzi pan, to był śliczny obrazek. Taki kanciasty, czarny jak odrysowany węglem, zadzierżysty kogut podskakuje na śniegu, kręci się, świergoce. A na drzewie głuszka cała różowego koloru pochyla główkę, strzyże oczkiem i kokocze jak kokoszka. Śnieg po lesie szary, szaruśki, a nietw złote, złociste. Popatrzyłem na dziewczynę po raz drugi z prawdziwym zaciekawieniem. Skąd w niej tyle odczuć, skąd tak pełne poczucie piękna, tak nieomal malarskie spojrzenie na świat, skąd taka subtelność wysłowień. Ale przeznaczone mi było dziwić się jesz cze więcej. W powrotnej drodze znów rozpocząłem rozmowę, ale ta, choć z zupełnie innego powodu, urwała się tak jak poprzednia. — Szkołę podstawową to już panna Ur szulka chyba dawno skończyła? — Przed dwoma laty. — Nie ciągnęło do miasta, do gimnazjum? — I jak jeszcze! Ale się nie udało — na chmurzyła się nagle. — A co było przeszkodą? Złe stopnie? Brak miejsca? Niechęć domu? — Nie to. U nas w szkole w Podczerwo nem to kierownik typował chętnych do dal szej nauki tylko do zawodówki mechanicz nej. A mnie do czego to było potrzebne. — A co pani chciała studiować? — To jest chyba nieważne. Zresztą wszyscy powiedzieli jednogłośnie, że zmą drzeję, że to mrzonki. No, dość już o tyra, — Co pani teraz robi? — Prowadzę srogiego myśliwca w las, żeby przypadkiem nie zbłądził — roześmiała się — a poza tym poszłam na naukę do krawca. Zawsze jak się weźmie do kroju, to wtedy... Pachną ostro, przyjemnie gniecione bu tami gałązki bahunu, pociąga łagodny wie trzyk. Dochodzimy do wózka. Siedzenia okryte są grubą i gładką warstwą śniegu. Kasztanek przeżuwa leniwie podrzucony mu przed nogi przygarstek siana. Wracamy powoli. Koń ciągnie stępa. Na świecie gwałtownie ciepleje. Okiść osuwa się z gałęzi wielldmi płatami, z krzaków skapują wielkie krople wilgoci. Wokół pni drzewnych tworzą się koliste, barwy ściółlci i zesctilych traw, ciemnobru natne wyleniałe na śniegu miejsca. Ku ro wom i rzeczułkom ciurka setką strumycz ków woda przypominająca kolorem lekką czarną kawę. Na śródleśnym polu otaczającym gajów kę śnieg zszedł już zupinie. Pachnie w i l gotną ziemią, kwaśną mierzwą i przywię dłym listowiem. obchodu znajomych i pamiętnych ostępów kniei wróciłem prosto na obiad. Stary Bondziul przywitał mnie przyprzyjaznym gderaniem. — Latasz i latasz, jakbyś miał, nie przy mierzając, kręćka.' A tu mleko serwatką po dejdzie i ziemniaki ze szczętem zdębieją. Bąknąłem pod nosem jakieś usprawiedli wienie. — No idź, idź! Natka czeka z jedzeniem. W kącie izby trzaska jeszcze ogień pod blachą. Kręci się przy garnkach Bondziulowa. Pod oknem na wąskim kuchennym stole leżał arkusz białego bristolu. Jasna głowa Urszulki schylona była nisko nad czystym kartonem. Nieco duża, lecz kształtna, opa lona na brąz ręka dziewczyny kreśliła na papierze zawiłe linie krawieckiego patronu. Rysowany wzór był prawdopodobnie sza blonowy i w początkowym stadium nie mó wił nawet, co t>ędzie później przedstawiał: kurtkę, [taszcz czy sukienkę. Zresztą to za gadnienie nie było interesujące. Inna nato miast rzecz zaczęła mnie pasjonować, urze kać l>ez reszty. Linie rzucane były ręką dziewczyny tak I^ynnie, z taką łatwością i precyzją, że wprost nie mogłem oderwać wzroku od Urszulkowego ołówka. Ołówek ten zataczał półkola równiutko, bezbłędnie niby kreślar ski cyrkiel, gruba krecha biegła przez cały arkusz od dołu do góry, z tak nieomylną pewnością, jak wiedziona po ostrym kancie ekierki. Przez dłuższą chwilę stałem poza plecami dziewczyny i w pełnym skupienia mil czeniu przypatrywałem się wykonywanej przez nią pracy. Wreszcie, kiedy na patro nie zaczęły się ukazywać kieszenie, wcięcia i dziurki od guzików, spytałem: — Czy to tjędzie kurtka? — Kurtka. Ale podróżna, obszerna i dłuż sza, do wkładania na marynarkę. O, niech pan popatrz>', taka... Urszulka odwróciła arkusz bristolu na drugą stronę i wtedy zwyczajnie przym knąłem oczy, otworzyłem je szeroko, po tem wyrwało mi się jakieś niezrozumiałe słowo mające wyrażać zachwyt. Rysunek wykonany był w <^ówku i zaj mował całą stronę arkusza. Na pierwszym planie stał odwrócony profilem wąsaty chłop w futrzanej czapie, samodziałowej kurtce ściągniętej w pasie wąskim rzemykiem i w niekształtnych, do mowej roboty filcach na nogach. Musiało być zimno, gdyż człowiek wsadził ręce głęboko w kieszenie, przygarbił się, posta wił kołnierz. Kostropaty, a jednocześnie miękki, miejscowy szarobrunatny samodział był tak znakomicie wycieniowany, że chciało się po prostu dotknąć końcami pal ców załomów na rękawach kurtki czy fałd zebranych pod paskiem. Na dalszym planie ledwo że widoczny, szarawy, jak spoza mgły, wyłaniał się dra biniasty wózek i zmęczony koń o schylo nej ciężko głowie i poczesywanym przez wiatr ogonie i grzywie. Tło stanowiła szczerbata ściana puszczy. — Czy widział kto ten rysunek? — spy tałem gorączkowo. — Majster. Z początku się złościł, że tracę czas po próżnicy. Ale teraz mówi, że zbierze wszystkie, oprawi 1 będzie miał własny augustowski „żurnal mód" — za śmiała się dziewczyna. — A gdzie są te inne rysunki? Wszystkie? Z DOKOKCZENIE NA STR. 14 to — W szafie — odpowiedziała spokojnie — pokazać? — No chyba! I to natycłuniast. Urszulka rzuciła na stót cały plik lekko już podniszczonych zszarzałych arkuszy Rozłożyły się niby talia kart. Spadłem na nie z miejsca, nieprzytomnie, jak jastrząb na zdobycz. Czego tam nie było w krawiecko-ilustracyjnej tece Urszulki: dziewczęta, leśnicy, gosposie, żołnierze, starcy. Starcy! Czyżby mnie oko myliło? Przecież ten o charakte rystycznej pochylonej sylwetce, w długiej do pięt burce to Bondziul. Dziadek Bon dziul. Szczeciniasta bródka, wydatny nos. wpadnięte głętwko, spłowiale od wiatru, słońca i długiego życia oczy. Ach, jałcże od dane są najprostszą ołówkową techniką oczy wiekowego c^owieka! Przerzucam w myślach oglądane przed chwilą kartony 1 biorę do ręki ten pierw szy, z wąsatym chłopem. To jest niewątpli wie... na pewno... — Panno Urszulko, czy to Swlacki z Jesionówki? — On sam — odpowiada cicho dziew czyna. Potem podnosi na mnie oczy, jest w nich napięcie, radość i ołiawa. Zwykle są jasnoniebieslde, a teraz grają w nich przebłys ki fioletu. Zresztą może mi się tak tylko wydaje, może nie mogę iiapomnieć lilio wych rabatek, zagonów i łanów osypanych sasankami, które w czasie włóczęgi po lesie towarzyszyły mi na każdym zrębie. Teraz dziewczyna robi się nad wyraz po ważna, pyta przejmującym szeptem: — Czy pan tak od razu poznał ich twa rze? Tak z miejsca? • ŁOŃCE ledwo że się wzniosło nad las, a już leciutko przygrzewa, Świe ci ostro i jasno. Toteż Bondziul, wywaoiony turkotem wózka, wychodzi na ga nek i osłaniając oczy dłonią patrzy w kie runku drogi. — No i co, jest? — Jest — odpowiadamy olwje jednogłoś nie. Stary bierze koguta, waży go w ręku, przesuwa palcami po wydatnej piersi pta ka i rozdętej gardzieli. — Ładny gracz. Ładny — mówi — jx>ciągnie na trzynaście funtów. — Zaraz się przekonamy — odpowiada Urszulka. Tupoczą jej buty na ganeczku, biegnie z kluczem do składziku za domem. Po chwili głuszec kołysze się zawieszony na haczyku odwiecznego l>ezmianu. Dziew czyna wspina się na palce i odczj^uje; — Niespełna pięć kilo. No, cztery osiem dziesiąt. — Jak dobra Indyczka — wtrąca nad chodząca matka Urszulki. — Szybkie przeliczenie z funtów na k i logramy — dziwię się uniwersalnym zdol nościom dziewczyny. — Jakie przeliczenie! — oburza się Bondziulowa — u nas teraz choć t>ezmiaa jest po staremu pudowy, ale dziurki działko we poznaczone już są na kila. Pięknie jest i słonecznie. Poranny rześki chłód pociąga od lasu. Pogwizdują drozdy, na wysokim świerku grucha gołąb siniak, gdzieś z daleka niesie się szklana pieśń cie trzewia. W brzeźniaku, wokół porozwiesza nych na drzewach skrzynek, podobne do czarnych, lśniących kulek porozsiadały się szpaki. Pogwarzają, naśladują ze szpaczą umiejętnością głosy innych ptaków. Jeden pogwizduje nieledwie jak wilga, drugi skrzekocze niby sroczka, ćwierkanie trzecie go przypomina do złudzenia jerzyka, czwar ty świszczę wysoko jak kos. S Wyciągam z futerału aparat fotograficz ny, robię kilka zdjęć. Kiedy ustawiam Urszulkę przy powtórnym zawieszaniu głuszca na l)ezmianie. odzywa się Bondziulowa: — Zrobiłby pan ją lepiej na pocztówce. Skocz, dziewczyno, do izby, przerzuć sukien kę, najlepiej tę w kratę, weź gitarę, ustawi- LEOPOLD POMARNACKI Pot. J a r o s ł a w HoleCek była cicłia, pc^odna. Samocłiód pędził asfaltową szosą, a światła jego reflektorów wydobywały z ciemności sylwety przydrożnych drzew, lub białe łsetonowe słui^i, mrugające oczkami szkiełek od blaskowych. Czasem tuż przed maską mignął jakiś większy owad, t© znów zając szaleń czym biegiem usiłował wyrwać się z hipno tycznej smugi blasku. W lesie było inaczej. Zwarte korony sosen tworzyły tu sklepienie, pod którym reflek tory drążyły głęboki tunel, obrzeżony kolum nadą chropowatych pni. Zwolniliśmy szyb kość, by nie minąć wąskiej dróżki, skręcają cej w bok, do leśniczówki, skąd ranlciem mie liśmy wyruszyć na toki cietrzewi. Wreszcie znajomy mostek, dwieście metrów wyiK>istej drogi i z chrzęstem łamanego oponami lodu zajeżdżamy przed ganek. Sączące się z okien światło świadczy, że gospodarze jesz cze czuwają. Znajomy leśniczy przywitał nas serdecz nie i zaprosił do domu. Na stole przykrytym białym obrusem stały już talerze, połyskiwa ła dyskretnie kryształowa karafeczka, a w powietrzu unosił się łechcący podniebienie zapach bigosu. — Trzeba się rozgrzać, proszę panów, łx> ranek będzie mroźny — zachęcał uprzejmie gospodarz. Czas schodził szybko i przyjemnie. Kiedy ścienny zegar ba sowo obwieścił drugą godzi nę, priderwaliśmy się z miejsc, tknięci jedną myślą — pora. W chwilę później otoczyły nas nieprzenik nione ciemności, a ostry chłód owionął roz grzane twarze. Błysk latarki wyprowadził nas z podwórka na błotnistą leśną dróżkę, pełną kałuż pokrytych szkliwem cienkiego lodu. W miarę jak wzrok przyzwyczajał się do ciemności, poruszaliśmy się coraz swotxxiniej dotrzymując kroku leśniczemu, który w ostrym tempie prowadził w kierunku roz ległych połaci śródleśnych łąk. Wreszcie drzewa zaczęły rzednąć, odsłania jąc granatową kopułę nieba upstrzoną ceki nami gwiazd. Srełirna makata oszronionej łąki rozjaśniała mroki, na wschodzie, tuż nad horyzontem, wstawała smuga twzasku. Tu i ówdzie można juź było dostrzec pojedyn cze krzewy łozy i koślawe, rachityczne brzóz ki. Stopy nurzały się po kostki w puszystym kobiercu zeschłych traw i mchów, skrzypią cych w rannym przymrozku, znacząc na nich ciemny szlak przechodu. W stożkowatym cieniu, który naraz zama jaczył przed nami, rozpoznaliśmy budkę skle coną z gałęzi sosny i jałowca. Tu zostawi łem towarzysza, sam zaś poszedłem dalej, gdzie wkrótce odnalazłem podobny ^aias. Leśniczy wyruszył w innym kierunku w po szukiwaniu trzeciej budki. Ulokowałem się wygodnie na przygotowa nym w tym celu klocku drzewa i zabrałem się do robienia (rfcienek w gęsto uplecionych ścianach. Nietio pobladło. Szary brzask rozlewał się coraz szerzej po tokowisku, które zaczynało powoli budzić się do życia. Wysc^o pod nieliem zabrzmiały pierwsze fletowe trele le śnego skowronka. Kszyk zerwał się z łąki i krążąc nad budką napełniał ciszę przed świtu drżącym tieczeniem. Z oddali dolaty wały metaliczne dźwięki hejnału żurawi. Naraz sUny trzask skrzydeł w pobliżu bud ki pochłonął całą moją uwagę. W chwilę później dalsze trzy koguty zameldowały się z łopotem w najbliższym sąsiedztwie. Prze nikliwe czuszykania zdawały się dochodzić tuż sprzed budki. Zamarłem w bezruchu, bo jąc się najlżejszym nawet drgnieniem zdra dzić swoją obecność. Kc^uty ucicłiły i sie działy w milczeniu, ukryte między kępami trawy. Nie mogłem jeszcze żadnego dostrzec, choć z pewnością nie były daleko. Upłynęło kilkanaście minut. Wreszcie ja kiś tiardziej bojowy kogut zdobył się na od wagę i zaczuszykał. Natychmiast z przeciw nego krańca ^ k i odpowiedział mu drugi i naraz, jak na komendę, popłynęła zewsząd bełkotliwa pieśń weselna cietrzewi Zbliżyłem twarz do luki. Było już zupełnie widno. Jak czarne kretowiska, dobrze w i doczne na tle oszronionych traw, siedziały napuszone koguty. Tokowaiły zapamiętale w miejscu, lub drobnym kroczkiem, z opusz czonymi nisko skrzydłami i szeroko rozpostairtymi Hrami ogonów, zbliżały sdę ku so bie, wymijając się w ostatniej chwili i roz chodząc w różnycłi kierunkach. Coraz to bły skały śnieżystą bielą puszyste podbicia sztywnych ogonów, czerwieniły ssę nabrzmia łe róże na głowach zapaśników, lśniły mie niące się granatowo pancerze z piór. Od bez ustannego bełkotu zdawało się drżeć całe to kowisko. Widok -był tak wspaniały, że nie chciało się od niego oderwać wzroku. Nagle głośny szmer w gałęziach i szelest piór na szczycie mojej budki zamienił mnie w slup soli. Wierzch szałasu sklecony był niedbale, toteż siadający kogut mógł z łat wością zauważyć moją skuloną postać i gwał towną ucieczką zaalarmować całe tokowisko. Do tego nie mogłem dopuścić. Siedziałem więc bez ruchu przez długie jak wieki minu ty, w nienaturalnej, dokuczliwej pozycji. Ptak szeleścił w dalszym ciągu, przemiesz czając się z gałęzi na gałęż, nie zdradzając przy tym isrcale chęci odlotu. Roztiolai mnie już k i ^ ż , zesztywniały nogi i wprost dłużej nie mogłem wytrzymać, gdy na szczęście mój okrutny prześladowca zdecydował się zdra dzić swoje incognito chrapliwym krzykiem: — Kraa! Kraa! Kraa! — Uciekaj szatanie! — syknąłem z wście kłością przez zęby, co jednak wystarczyło, by wstrętne ptaszysko zerwało się z krzykiem, a bliższe cietrzewie natycłuniast urwały pieśń. „Masz babo placek! — pomyślałem — podła wrona może mi zepsuć polowanie!" Ale dalsze cietrzewie tokowały wciąż na miętnie, co podziałało widać uspokajająco i na te bliższe, bo po dłuższej chwili milcze nia podjęły na nowo przerwaną grę. Ode tchnąłem z ulgą. Turniej czarnych rycerzyków trwał dalej. Teraz koguty, roznamiętnione przybyciem na tokowisko kilku ciecioro, oznajmiających się nosowym kwoktaniem, stały się dziwnie wo jownicze. Podbiegały ku sobie, rozdzielały ciosy dziobami, szarpały się pazurami, aż wyrwane pęki pierza rozsypywały się po łą ce. Pieśń walczących ptaków traciła swą ryt miczność, stawała się mieszaniną tKzładnych dźwięków, którym towarzyszył bezustanny łopot i szelest twardych piór w szCTOko roz postartych skrzydłach. Koguty czubiSy się zaciekle, tworzyły zwarcia po kilka sztuk, uganiały się za sobą, wśród bezustannego t)ełkotu i spazmatycznych wybuchów czuszyłcania. Kiedy na chwilę oderwałem wzrok od te go niezwykłego widowiska, spostrzegłem starego szaraka, który łcicał wolno po łące, kierując się wprost na mój szałas. „Tego jeszcze brakowało! — pomyślałem. — Najpierw wrona, a teraz zając!" Gach usiadł przed t>udką i przez dłuższą chwilę medytował, przekrzywiając komicznie łeb i srtrosząc groźnie wąsy. Wreszcie zdecy dowanym ruchem wetknął nos pomiędzy ga łęzie, chcąc wsunąć się do wnętrza. Widząc, na co się zanosi, uderzyłem go I ^ k o po nozdrzach ułamanym pęczkiem igliwia, uwa żając, że taka odprawa wystarczy do po zbycia się natręta. Ale zając był uparty, a budka kusiła go zapewne perspektywą przyjemnej drzemki. Wprawdzie cofnął się odruchowo i znowu po czął rozmyślać, ale już po chwili ponowił swój zamiar w sposób Ijardziej zdecydowa ny, wpychając całą głowę pod ścianę szałasu. Uderzyłem go jeszcze silniej. Biedak odsko czył o metr i zaczął się podejrzliwie przyglą dać jałowcowej kępie, wypraszającej go w tak niezwykły spoGÓb. Musiało go to mocno i n trygować, bo po paru minutach ponowił szturm. Nie było Innej rady, jak pozbyć sję na tręta raz na zawsze. W chwili, gdy ruchliwy nosek wyłonił się z gałązek — dostał po tężnego „psztyka", po którym zajęczysk© wy winęło solidnego kozła 1 pomknęło jak oszalełe, niestety wprost na tokujące cietrzewie, które, zdziwione tą nagłą szarżą, wolały na wszedki wypadek odlecieć na czubki brzózek. Po iparu minutach wznowiły tam toki, jednak już w odległości wykluczającej nwżliwość strzału. Siedziałem zrezygnowany, słuchając tylko dalekiej i tak miłej dla ucha pieini cietrze wiej, kiedy głośny huk przeleciał nad toko wiskiem , a jeden z kogutów obsunął się z wierzchołka brzozy i stoczył po gałązJcach na ziemię. Towarzysz mój mial więcej szczęścia. Znad granatowej ściany lasu wyjrzał zło ty rąlłek słońca i zapalił tysiące ogni na sku tych lodem kałużach, na źdźbłach oszronionej trawy i kępach łóz, okrytych puszystymi ba ziami. Kszyk ponowił swe podniebne perku syjne wyczyny, zakwiliły źalotjne czajki, z chrapliwym kwakaniem przeleciał nad łąką zielonogłowy kaczor. Cietrzewie milczały. Odwiecznym obycza jem witały ciszą triumfalny pochód słońca wznoszącego się powoli na lazurową kopułę wiosennego nieba. Leopold Pomarnackl i II CZY WOLNO POLOWAĆ Z SAMOCHODU? Bawarskie prawo ł o w i e c k i e zabrania polowania z p o j a z d ó w mechanicznych. Wobec o g ó l n i k o w e g o stormulowania tego zakazu, tamtejsze w ł a d z e ł o wieckie ogłosiły ostatnio o t t s z e m ą interpretację tego przepisu. Wynilia z n i e j , te zakaz polowania 1' s a m o c ł i o d u należy r o z u m i e ć Jedynie ^ k o zakaz strzelania z s a m o c ł i o d u d o z w i e r z ą t t o w n y c ł i . W o l no zatem u ż y w a ć s a m o c ł i o d u nawet do podjazdu, Jećeli iyllco dla oddania s t r z a ł u m y ś l i w y pojazd o p u ś c i . W y j a ś n i o n o ponadto, że zakaz dotyczy t y l k o z w i e r z ą t łownycti, natomiast do s z k o d n i k ó w łowieckicłi, talEictt Jak w ł ó c z ą c e się psy 1 k o t y , w r o n y , s r o k i m o ż n a s t r z e l a ć również i i : samo cłiodu. Nie w o l n o natomiast s t r z e l a ć z s a m o c ł i o d u do d r a p i e ź n y c t i z w i e r z ą t townycłi, to Jest do l i sów, łłorsuków, min itp. I.S. ROCZNE POZYSKANIE ZWIERZYNY W CSRS Słowacki miesięcznik ,,Polovnlctvo a ryłMFs t v o " łnr 2/61} w a r t y k u l e d o t y c z ą c y m p i ę c i o l e t niego planu ł o w i e c t w a czeskiego podaje m . I n . w y s o k o ś ć ipozyskania (w sztuka cłi) podstawo w ycłi gartunków zwierzyny w r o k u 1959 oraz projekto wane pazyaicanie w r o k u 196S: IMS zając sama Jeleń t>azant kurofwtwa SM 053 6fi 370 8 6S8 431 696 386 331 1 930 323 78 317 9 807 SSl 361 011 000 I. P. REZERWATY KACZE W AUSTRALII I RzĄd stanu W i k t o r i a w Au&tralll nosi «lę z za miarem z a m k n i ę c i a na n i e k t ó r y c h wodach polo wania na łcaczłd, M ó r y c h p o g ł a w l e stale maleje. W celu wszechstronnego opracowania tego p r o . b l c m u i dostarczenia r z ą d o w i m a t e r i a ł ó w do po wzięcia w ł a ś c i w e j decyagji w tej niecodzieiuiej sprawie, p o w o ł a n a ^nstała specjalna komisja rządowa, złożona z w y b i t n y c h f a c h o w c ó w . K o m i sja ta ma nie t y l k o u a t a l l ć Ilość, wŁelkość i roz mieszczenie rezerwatów, ale r ó w n i e ż przedsta w i w n i o s k i w za'k:T«ale icb zagospodarowania. PmwkSuJe s i ę uŁworrzenie o k o ł o dwudziestu ta k t * o b s z a r ó w orfiromiych dHa kaozedc. Ictóre b ę dą p o w s t a w a ć kolejno i miają o t w j m o w a ć o k r e ś l o ne powierzchnie wód wraz z odpowiednią „ n t u l i n ą " l ą d o w ą . Planuje s i ę , że część l ą d o w a rezerwatu b ę d z i e obsiewana r o ś l i n a m i , k t ó r e sta nowią atrakcyjny t e r dla kaczek. Pierwszy t a k i r * ł e r w a t ma p o w s t a ć na Jeziorze Goldsinitha, n i e . d t I « k o miasta Beaufort; Jezioro t o ma o k o ł o 800 h» powler7chni. J e ś l i b y zamiary rządu stanu W i k t^-.ia z o s t a ł y zrealizowane, to rezerwaty kacze by|łŁ»y pierwszymi na t y m kontynencie terenami - ^ e z n a c z o n y m l dla ochrony fauny. IJi. b y ć r ó w n i e ż poddane wszelkie pojazdy. Jeżeli ist n i a ł o podejrzenie, że p r z e w o ż ą dziczyznę nielelegalnego pochodzenia. N i e wolno b y ł o nato miast p o l i c ^ n t o w l w k r o c z y ć na teren obwodu ł o w i e c k i e g o w celu ścigania k ł u s o w n i k a . U p r a w nienie to p r z y s ł u g i w a ł o w y ł ą c z n i e właścicielowi potowanla. Obecnie kompetencjA p o l i c j i u l e g ł y dalsoemni irmszerrzentu. Podlcjant ma teraz prawo swobodnego potruazanla s i ę p o c a ł y m terenie ot>w o d u ł o w i e c k i e g o , na c ó w n l z w ł a ś c i c i e l e m po lowania. W przypadku uzasadnionego p o d e j r z ę . nBa o k ł u s o w n i c t w o w porze nocnej może on z o r g a n i z o w a ć w <dywodzbe łonA^ecktm zasadzkt, i ktusownitoa a r e s z t o w a ć . Natomiast w przypad k u spotkania kłusownlłta w dzień policjant obo w i ą z a n y Jest w e z w a ć go do w y L ^ t y m o w a n i a s i ę . nie ma Jednak prawa a r e s z t o w a ć p r z e s t ę p c y . Jeśli iten s i ę w y l e g i t y m u j e l u b poda prawdziwe nazwlsko d adres oraz CĘpukiń o b w ó d lowlecłd. Nowela do prawa łowieckiego w A n g l i i zaostrza iTÓwndei zoaczude sanOccJe za p r z e s t ę p s t w a 1 wy_ kroczenia ł o w i e o k ł e . I t a k na p r z y k ł a d zostały dziesl^ołETotrtie podniesione' g r z y w n y za k ł u sownictwo, łctóre sięgają obecnie do 20 f u n t ó w szterlingAw .za k ł u s o w n i c t w o i n d y w i d u a l n e i do 50 f u n t ó w s z t e r U n g ó w za U u s o w n l c t w o zbiorowe. I. 8- GRZYWACZE I SZPAKI ZWALCZAJĄ STONKĘ ZIEMNIACZANĄ Otiserwacje m y ś l i w y c h niemieckich, p u b l i k o w a ne w tamtejszej prasie ł o w i e c k i e j , d o w o d z ą , że w biologicznym zwalczaniu s t o n k i ziemniaczanej n i e m a ł ą r o l ę o d g r y w a j ą gołębie grzywacze i szpa k i . Częste naloty grzywaczy na pola ziemniacza ne n a s u n ę ł y przypuszczenie, że grzywacze zjadają owady l u b l a r w y stonki. Tezę tę p o t w i e r d z i ł y w y n i k i sekcji ż o ł ą d k ó w i w o l i . O k a z a ł o s i ę . że grzy wacze zjadają z a r ó w n o dojrzale owady, Jak 1 l a r w y s t o n k i . Nielotny wskutek o b r a ż e ń ciała grzy wacz, znaleziony w ziemniakach, m i a ł w w o l u 21 par c l i i t y n o w y r f i p o k r y w stonki. U trzech upolo wanych grzywaczy (Jeden stary 1 dwa młode) zna leziono w wolach obok ziarn pszenicy, nasion w y k i i c h w a s t ó w r ó w n i e ż cząścl l a r w s t o n k i , a po nadto stary gcriąb miał 39, a m ł o d e 23 i 18 po k r y w chitynowych stonki. Poczyniono r ó w n i e ż ciekawe obserwacje nad szpakami. Przy skrzynkach z a m i e s z k a ł y c h przez rodziny szpacze z a u w a ż o n o . Że rodzice k a r m i ą p i s k l ę t a nie t y l k o chrałiąszczami, ale r ó w n i e ż c b r z ą sL'czanil s t o n k i ziemniaczanej. Kiedy zaś m ł o d e szpaczki s t a ł y s i ę lotne, cale ich chmary zlatywa ł y pod przewodnictwem starych na pola ziemnia czane i u w i j a ł y się pracowicie w ł ę d n a c h . Za p o m o c ą silnej l o r n e t k i d a ł o s i ę u s t a l i ć , że zjada j ą one chrząszcze s t o n k i . Przeprowadzone z kolei analizy z a w a r t o ś c i w o l i 1 ż o ł ą d k ó w pozyskanych p t a k ó w , p o t w i e r d z i ł y w całe] rozciągłości s ł u s z n o ś ć t y c h obserwacji. U d w ó c h m ł o d y c h s z p a k ó w , zabitych o przewody wysokiego napięcia w czasie p o w r o t u z ż e r o w i s k a na p o l u ziemniaczanym, zna leziono w wolach ł ą c z n i e 47 chrząszczy s t o n k i ziemniaczanej. W a r t o by t y m i ustaleniami z a i n t e r e s o w a ć szych r o l n i k ó w , k t ó r z y z radością powitają w y c h s p r z y m i e r z e ń c ó w w walce ze s t o n k ą . na no I.S. NOWELIZACJA PRAWA ŁOWIECKIEGO W ANGLII Pnriament anglelsld ucbv..,llt p o doAĆ prze włoki ej procedurze p r y w a t n y wnkisetk Jednego z .iosłów w spTawte s n i a n w przepisach o ochror i e polowania. W AnglU ot>onviąrzuje d o t ą d prawo ł o w l e c l d e z r o k u 1831, ze zmianami wprowadzo. n - i n i w roku 1862, k t ó r e Kniszerzyly uprawnienia PŁ-Ucji w zakresie o c ł i r o n y (poloAManla. Policjant mógł k o n t r o l o w a ć podejrzane osoby, czy n i « posi-^iają 'przy sobie beziprawnie turoni l u b nie p r z e . noezą sklusowanej zwierzyny, na wszystkich drogarnh pubUoanych. K o n t r o l i na drogach mogły 12 REORGANIZACJA CZECHOSŁOWACKIEGO ZWIĄZKU ŁOWIECKIEGO W dniach 28 i 29 stycznia br. o b r a d o w a ł w Pra dze Nadzwyczajny (rV) Zjazd Ceskoslon/enske] liJysli%'eckej Jednoty. Został on z w o ł a n y w z w i ą z k u z ustaleniem w CSRS nowych zasad organizacji terytorialne] kraju oraz w y t y c z n y c h do pięciolet niego planu rozwoju gospodarki narodowej. Zjazd szczegółowo r o z p a t r z y ł konieczność reorga. nizacji czechosłowackiego łowiectwa, potrzebę wprowadzenia poprawek 1 zmian do statutu orga nizacji oraz g ł ó w n e zadania postawione przed ł o wiectwem w planie p i ę c i o l e t n i m . N a s t ę p n i e o m ó wiono osiągnięcia i niedociągnięcia w pracy poli tyczno-wychowawczej CSMJ, w zakresie strze lectwa m y ś l i w s k i e g o , o d ł o w ó w zwierzyny ż y w e j , kynologii łowieckiej 1 działalności finansowej w okresie sprawozdawczym. W w y n i k u szczegółowego rozważenia t y ^ wszyst kich spraw p o w z i ę t o u c h w a ł ę , w k t ó r e ] Nadzwy czajny (IV) 2?Jazd p o s t a n o w i ł m . i i L : 1) p r z y j ą ć do w i a d o m o ś c i sprawozdanie z dzia łalności organizacji w okresie od I I I Zjazdu do Nadzwyczajnego (IV) Zjazdu, z t y m , że wnioski tego sprawozdania b ę d ą s t a n o w i ć podstawowe w y tyczne dalsze] pracy C z e c h o s ł o w a c k i e g o Związku Łowieckiego; Z) p r z y j ą ć do wiadon)ości sprawozdanie z dzia łalności gospodarczej i sprawozdanie g ł ó w n e j ko misji rewizyjnej; 3) u t w o r z y ć nowe powiatowe 1 w d j e w ó d z k l e o r ganizacje ł o w i e c k i e , zgodnie z n o w ą o r g a n i z a c j ą terytorialną kraju; 4) u s t a l i ć , l e p o d s t a w o w ą k o m ó r k ą organizacji jest k o ł o ł o w i e c k i e ; 5) z m i e n i ć n a z w ę organizacji na Ceskoslovensky Polovnicky Svaz (Czechosłowacki Z w i ą z e k Ł o w i e c ki); 6) w p r o w a d z i ć zmiany 1 p o p r a w k i do s t a t u t u or. ganlzacjl; 7) u s t a h ć s k ł a d k ę c z ł o n k o w s k ą na 60 k o r o n ro cznie; 8) p r z e d ł u ż y ć k a d e n c j ę Rady Naczelne] G ł ó w n e j K o m i s j i Rewizyjnej oraz odpowiednich w ł a d z sło wackich do 1984 r o k u ; S) p r z y j ą ć do wykonania wytyczne i n p i ę c i o l a t l d łowieckiej. * Zjazd u z n a ł te wytyczne za minimalne i uchwa lił, że pozyskanie dziczyzny ma do roku 196S osią g n ą ć w y s o k o ś ć 1 k g z I ha w Czechach i 0,S0 k g z I łia w Słowacji. W Słowacji należy dążyć do zwiększenia stanu zwierzyny drobnej i s a m oraz do w ł a ś c i w e g o rozmieszczenia zwierzyny w t e r « i l e , zgodnie z nowo o p r a c o w a n ą t)onltacją łowislc. W celu sprawnego wykonania uchwal. Zjazd nałożył konkretnie spnecyzowane o b o w i ą z k i na Ra d ę N a c z e l n ą , rady w o j e w ó d z k i e i powiatowe oraz na wszystkie organy z w i ą z k o w e . T. P. ZAKAZ S T R Z E U N U DO GOŁĘBI W KSIĘSTWIE MONACO Książę Rainer w p r o w a d z i ł ostatnio zakaz organi zowania z a w o d ó w w strzelaniu do ż y w y c h gołębi na c a ł y m obszarze swojego k s i ę s t w a . Jest t o de cyzja bardzo w a ż n a dla tego k s i ę s t e w k a , k t ó r e . Jak wiadomo, u t r z y m u j e s i ę niemal w y ł ą c z n i e z t u r y s t y k i , g d y ż s ł a w n e na c a ł y m świecie zawody w strzelaniu do gołębi w Monte Carlo b y ł y n i e p o ś l e dnią a t r a k c j ą dla bc^atycb s n o b ó w z całego świa ta. Toteż decyzja księcia Rainera zapadła po uprzednim o m ó w i e n i u tej sprawy z d y r e k c j ą dzia łającego w Monaco towarzystwa gier i rozrywek. Hazard strzelecki, t w tak chyłia nBieżalot>y to na z w a ć , uprawiany Jest w Monaco w sposób zorga nizowany Już od 1880 r. Roczne zapotrzebowanie na g(^ębie w y n o s i ł o ponad 10 tysięcy sztuk, a w y ł ą c z n y m ich d o s t a w c ą była Hiszpania. Obok strzelań do żywych gołębi organizuje się w Monaco również strzelanie do r z u t k ó w , o t a k i m samym hazardo w y m charakterze, to jest z w y s o k i m w p i s o w y m 1 premiami p i e n i ę ż n y m i dla strzelców oraz z a k ł a d a m i 1 totalizatorem dla p u b l i c z n o ś c i . Wątpliwe Jest Jednak, czy strzelania do r z u t k ó w potrafią w y r ó w n a ć straty towarzystwa gier 1 rozrywek, spowodowane zakazem organizowania s t r z e l a ń do ż y w y c h gołębi. Wprowadzenie tego zakazu ocenia opinia publiczna Jako sukces księżny Gracji Pa t r y c j i (Grace Kelly), k t ó r a od k i l k u iat zabiegała energicznie o zniesienie tych niehumanitarnych praktyk. I. S. Po reprodukowanej niedawno s e r i i p t a k ó w San Mnrlno przedstawiamy dalszą s e r i ę o te] san*?] tematyce i podobnym w y k o n a n i u , k t ó r ą wydano 28 stycznia 1%0 r. Seria obejmuje 10 w a r t o i c i ; 1 2 3 4 3 10 25 60 80 110 I 1. w i e l o b a r w n y — wilga 1, „ — s ł o w i k (nie reprodukowany) 1. „ — słonka 1. „ — dudek (nie r ^ r od u t u m a n y ) 1. „ — kuropatwa słcalna 1. „ — szczygieł 1, „ — zimorodek I. ., — bażant 1, . „ — dcięcioł zielony 1. ,. — rudzik Ł«*. Czy wiecie, ze,.. I ...piżmak a m e r y k a ń s k i n a l e ż y do r z ę d u gryzoni, rodziny myszowatych, podrodziny n o m i k ó w ; ...ojczyzną p i ż m a k a Jest A m e r y k a P ó ł n o c n a , s k ą d w 1905 r . został sprowadzony do Czech; ...do 1929 r o k u p i ż m a k w Polsce w ogóle nie w y s t ę p o w a ł , obecnie z a ś Jest pospolitym gatunkiem ł o w n y m na terenie całego k r a j u ; ...piżmak nosi lśniące f u t e r k o , b a r w y brunatnoszarej l u b brunatnorude], o Jaśniejszych t}okach i szarorudawym spodzie; ...długość ciała p i ż m a k a wynosi 2S—45 cm, d ł u gość ogona 20—27 era, c i ę ż a r ciała 1,2—2,4 leg; ...palce I stopy k o ń c z y n t y l n y c h s ą u p i ż m a k a p o r o ś n i ę t e na'bokach r z ę d e m d ł u ż s z y c h sztywnych włosów, u ł a t w i a j ą c y c h p ł y w a n i e , a między palcami r o z p i ę t e >ą błony p l y w n e ; ...u s a m c ó w w pobliżu n a r z ą d ó w p ł c i o w y c h znaj duje się gruczoł w y d z i e l a j ą c y oleistą s u b s t a n c j ę 0 s i l n y m zapachu p i ż m a ; ...piżmaki z a m i e s z k u j ą z a r o ś n i ę t e brzegi w ó d s t o j ą c y c h l u b leniwie płynących, wygrzebując w w y ż s z y c h brzegach g ł ę b o k i e i rozgałęzione nory z w y l o t e m poniżej poziomu w o d y ; ...piżmaki p r o w a d z ą p r z e w a ż n i e nocny t r y b życia, doskonale p ł y w a j ą i n u r k u j ą ; pod w o d ą mogą po z o s t a w a ć nawet do 5 m i n u t ; ...na zimę p i ż m a k i b u d u j ą na p ł y t k i c h i osłonię tych miejscach dość d u ż e kopiaste ,,chatki", k t ó r e u podstawy dochodzą nawet do 2 m s z e r o k o ś c i , a w y s o k o ś ć ich sięga do 1 m ponad lustro w o d y ; w y l o t y chatek z n a j d u j ą się pod w o d ą ; ...do swoich budowli u ż y w a j ą zielonych szuwa r ó w , tataraku, trzciny 1 m u ł u , k t ó r e w okresie zimy ślMiĄ I m częściowo za p o ż y w i e n i e ; ...piżmaki nie z a p a d a j ą w sen zimowy; w o k r e sie m r o z ó w ż e r u j ą t a k ż e pod lodem; ...w okresie od k w i e t n i a do w r z e ś n i a samica ro dzi 3—4 razy po 5—8 m ł o d y c h . Ciąża t r w a 21—23 d n i . Młodr rodzą się nagie 1 ślepe, ssą przez około 30 d n i , po 11 dniach życia o t w i e r a j ą i m się powieki, po 5—6 tygodniach m o g ą Już ż y ć samo dzielnie; ...piżmaki z pierwszego m i o t u już zdolne do r o z m n o ż y ; w k o ń c u lata są ...podstawę p o ż y w i e n i a p i ż m a k ó w s t a n o w i ą r o śliny bagienne i wodne, p ę d y drzew 1 k r z e w ó w , w mniejszym stopniu ś l i m a k i , r a k i , ż a b y 1 m n i e j sze r y b y ; u l u b i o n y m i c h p o ż y w i e n i e m są k ł ą c z a tataraku; ...na w i o s n ę i w jesieni, w okresie w y ż s z e g o sta nu w ó d , p i ż m a k i o d b y w a j ą w o d ą i l ą d e m dalekie w ę d r ó w k i w poszukiwaniu n o w y c h t e r e n ó w ; ...do w r o g ó w p i ż m a k a n a l e ż ą : t c h ó r z , gronosU], lis, puszczyk, g o l ę b i a r z oraz w i ę k s z e szczupaki 1 sumy; ...w gospodarstwach r y b n y c h p i ż m a k i m o g ą w y r z ą d z a ć p o w a ż n e szkody przez grzebanie nor w groblach i tamach, k t ó r e osłabiają tak dalece, że pod naporem w o d y ulegają p r z e r w a n i u ; ...skórki p i ż m a k a są n a j w a r t o ś c i o w s z e w okresie od p a ź d z i e r n i k a do marca. Mięso p i ż m a k ó w Jest Jadalne; ...piżmaki n a l e ż ą do z w i e r z ą t ł o w n y c h , nie m a j ą Jednak czasu ochronnego. Zebrał: A. B. K W I E C I E Ń I M l ROK I n s t y n k t macłerzyitaki g r y f ona. Jeden z m y ś l i w y c h niemieckich, p o l u j ą c na jesieni z g r y f o n k ą na zające, strzelił szaraka, k t ó r y okazał się sami cą, najwidoczniej k a r m i ą c ą -Jeszcze m ł o d e . Po c h w i l i suka znowu twardo w y s t a w i ł a , a na apel podpełzła do przodu 1 zaczęła coś lizać w trawie. O k a z a ł o s i ę , że znalazła t r z y m ł o d e , m o ż e tygod niowe zajączki, k t ó r y c h m a t k ę widocznie przed c h w i l ą m y ś l i w y odstrzelił. Suka, j a k gdyby rozu m i e j ą c i c h sieroctwo, dała w y r a z swej miłości m a c i e r z y ń s k i e j . M y ś l i w y , nie m o g ą c zwrócić ży cia matce, z a b r a ł m ł o d e do domu 1 p r z y s t a w i ł Je do k a r m i ą c e j w ł a ś n i e k r ó l i c y , k t ó r a j e zdrowo w y chowała . Długowieczność psa. Korespondent l o n d y ń s k i e g o ,,Fielda" posiada psa, k t ó r y ot>ecnle liczy 24 r o k życia. Jest to mieszaniec otter-hounda (psa na w y drj') z niemieckim Jamnikiem. Wzrok jego osłabi, zęby w y p a d ł y ; niemniej Jednak p a r ę m i e s i ę c y temu ten starzec psiego rodu zadusił Jeszcze szczura. N i e w ą t p l i w i e Jest to jeden z nielicznych p r z y k ł a d ó w n a j p ó ź n i e j s z e g o w i e k u , d o Jakiego pies dojść może. Włoskie apetyty, Włosi lubią j a d a ć w m a j u pie czone p r z e p i ó r k i z groszkiem, w i ę c ż a d n e inter wencje ani propaganda nie trafiają I m do przeko nania 1 t ę p i e n i e przelotnego ptactwa we Włoszech istnieje nadal. Zaledwie p r z e p i ó r k i i inne ptactwo rozpoczęły s w ą w ę d r ó w k ę na północ. Już Włosi czyhają na nie ze strzelbami, a g ł ó w n i e z sieciami obiecując sobie z w i ę k s z o n y polów, g d y ż w Algie rze i Tunisie w y s z ł o z a r z ą d z e n i e , by o c h r a n i a ć p r z e p i ó r k i . Stanowisko W ł o c h ó w Jest o b u r z a j ą c e . Gra głuszców. Książę F r y d e r y k August Saski od strzelił 30 kwietnia dwa kapitalne głuszce, w a ż ą c e po 5 i 5,5 k g . W Ogóle w t y m sezonie u p o l o w a ł książę 51 głuszców. K W I E C I E Ń 1931 ROK Biegli łowieccy. Pruskie ministerstwo sprawie dliwości u s t a n o w i ł o s p e c j a l n ą i n s t y t u c j ę b i e g ł y c h w sprawach łowieckich, k t ó r z y b ę d ą w z y w a n i do s ą d u w charakterze r z e c z o z n a w c ó w p r z y s i ę g ł y c h w procesach na tle w y k r o c z e ń ł o w i e c k i c h . W odpo wiednich przepisach w y m i e n i o n o , źe chodzi t u o sprawy d o t y c z ą c e o d s z k o d o w a ń za straty w y r z ą dzone przez z w i e r z y n ę , nielegalny łiandel zwierzy ną, b r o n i ą i a m u n i c j ą m y ś l i w s k ą oraz wszelkie wykroczenia przeciwko przepisom prawa łowiec kiego i zasadom b e z p i e c z e ń s t w n na polowaniu. Sejmowa interpelacja w sprawie kaczek. W sej mie p r u s k i m wniesiono i n t e r p e l a c j ę w sprawie s k r ó c e n i a czasu ochronnego dla dzikich kaczek i rozszerzenia czasu p o l o w a ń na nie w styczniu i l u t y m . Minister jednak na to się n i e zgodził w y . Jaśniając, że r o z m n o ż ą kaczek w Niemczecti jest z a g r o ż o n a na skutek rozpowszechnionej meliora c j i łąk i bagien, regulacji rzek itp. Ochrona przeto Jest szczególnie potrzebna w styczniu 1 l u t y m , kiedy kaczki są najbardziej w y c i e ń c z o n e z b r a k u ż e r u na z a m a r z n i ę t y c h wodach. Ł o w i e c t w o b u ł g a r s k i e . Do s t o w a r z y s z e ń myśliwsklch w B u ł g a r i i n a l e ż y obecnie około 36 000 człon k ó w . Nadmierna ilość d r a p i e ż n i k ó w utrudnia wzrost z w i e r z o s t a n ó w . Obecnie pada Jeszcze roczr>ie p r z e c i ę t n i e 600 w i l k ó w , k i l k a t y s i ę c y lisów, k i m i t c h ó r z y , do 12 000 d r a p i e ż n y c h p t a k ó w , kilkaset b o r s u k ó w , dzikich k o t ó w oraz 10 do 12 niedźwiedzi. Z w i ą z e k u r z ą d z i ł w w i e l u miastach strzelnice m y ŚUwskie. Ogon tygrysa. „ E g z o t y c z n y " m y ś l i w y opowiada: — ...więc skoczylern na tygrysa i Jednym cię ciem kordelasa odpiąłem mu ogon... — Dlaczego nie głowę? ~ Głowa Już była o d c i ę t a ! (Wuem) 13 my ci krzesło pod drzewem. Będzie zdjęcie podobne do tych, które przysłała Omelusikom córka z Ameryki. — Już ja wolałabym w tym kożuszku i z głuszcem, — Nigdy nie zmądrzejesz. Będzie jak z rysowaniem. — Pozwólcie jej, matka, w kożuszku. Bondziulowa wzrusza ramionami i obra żona odctiodzi ostentacyjnie w stroną ga jówki... A Urszulka do mnie: — Jest tu niedaleko taka brzoza rozdzielo na na dwie, bliźniaczki. Będą z jej pni piękne białe ramy dla czarnego głuszca. — Zgoda. Ale dziewczyna nie ^yszy mojej odpowie dzi. Spojrzenie jej o d l e w a gdzieś daleko, czuję wyraźnie, że Urszulka jest prze? chwilę nieobecna myślami, zagłębiona bez reszty w swoją artystyczną wizję. • OŃCZY się mój tygodniowy tu-lop. Sobota jest ostatnim dniem pobytu w Sokolim Lesie. Autobus do Augustowa odchodzi późnym wieczorem. Do szosy jest raptem kilometr, a słonki ciągną nie opodal gajówki. Zdążę więc z polowania na przystanek bez trudu. Wieczór jest ciepły i piękny. Wyglądam przez okno. Czas już ruszać. Słońce zacho dzi za las, czerwone i ogromne. Korę brzóz pokrywa różowy nalot, pnie sosen stają się ognistorude. Wychodząc na ganek omal że nie zderzam się z Urszulka. — Czy mogę pójść z panem? — pyta dziwnie jak na nią nieśmiało. — Dlaczego pani pyta? Cóż się zmieniło? — Bo przecież na ciąg trafi pan sam bez trudu. Droga prowadzi przez mokre olszyny. Brodzimy rozlewem do pół łydek w wodzie, chlupocząc głośno i rozmawiając. — Więc pan naprawdę zabiera te moje bazgroty do Warszawy? — Zabieram, i nie tylko rysunid, ale wszystkie wycinanki i cały koszyk pisanek. — I naprawdę pokaże je pan w szkole, w akademii? — poprawia się. — Pokażę, — Ojej — wzdycha dziewczyna, prsytłoczona ogromem szczęścia, niepewności i na dziei. Rysunki humorystyczne WARSZULKA DOKOŃCZENIE Z E S T E . U Zatrzymujemy się na skraju brzeźniaka. Urszulka patrzy na mnie serdecznie, peł na ufności i powagi. Znów zapalają się w jej oczach fiołkowe błyski. A może to tyl ko świat dookirfa przesycony jest już lilio wą mgiełką — zapmwiedzią zmierzchu. Słońce skryło się już poza lasem. Niebieskawozielone świerki ciemnieją, stają sie na tle czerwonej zorzy niemal czarne. Po seledynie nieba wędrują clunurki chłonące chciwie ostatnie blaski niewidocznego już słońca. — Nikt w szkole nie interesował się pani rysunkami? — Owszem, do gazetki ściennej, na życze nia imieninowe, na zabawy. — A poza tym?.. — Nie składało się jakoś. Zresztą było mało czasu na rysowanie. Nauka, praca w domu. Niełatwo to wszystko pogodzić. Zmrok spływa powolutku ze świerkowych krucht, wysuwa się spoza wykrotów, pełznie spomiędzy kęp, podnosi z dna rozlewu. Co raz ciszej i senniej odzywa się drobiazg leśny. Milkną pogwizdy drozdów. Opasły fioletowy żuk bucząc sennie przelatuje nad pobliską drogą. — A w szkole plastycznej dostanie pani na pewno stypendium i wtedy... — Cicho! Daleko ponad lasem świsnęła słonka. Po świst powtórzył się bliżej, jednocześnie do biegło uszu cłirapnięcie. Dziwne, że ten o wiele przecież mocniejszy ^os słychać dopiero z niewielkiej odległości. — Poszła bokiem — powiedziała spokoj nie Urszulka —> uwaga, idzie druga! — do rzuciła gorączkowo. Znacząc swój powietrzny szlak poczwór nym ctirapnięciem i pojedynczym krótkim świstem, ciągnął wprost na nas dlugodzioby ptak. Płynął lotem nierównyih, trochę sowim, trochę nietoperzym, trochę moty lim, czyli po prostu słonczym. W pierwszej połowie ubiegłego wieku żył na Podolu, powszechnie kochany i szanowany, marszałek S. Jego niezliczone dowcipy i facecje weszły w tradycję i przechowały się dotąd. Ale raz trafiła kosa na kamień. Otóż marszałek mial sąsiada D., którego nie znosQ, a ten równą mu odwdzięczał się sympatią. Jeden drugiego posądzał wciąż O łacinę, i to nie tylko łowiecką. Sąsiedzi chcąc ich pogodzić, skorzystali z jakiegoś zjazdu i postarali się, aby obaj prze ciwnicy się spotkali. Zgoda przy kieliszku jakoś się skleiła, a marszałek opowiadać po czął, że w tym roku, w braku wyżla, poluje na przepiórki z jamnikiem, który mu znako mite oddaje usługi. — Cóż dziwnego, marszałku — woła cy nicznie D. — ja mam byka, co staje do prze piórek jak mur, a od jamnika o tyle lepszy, że mi się w trawie nie skryje i zawsze go widzę. Po tych słowach rozpadła się zgoda, z t r u dem sklecona. Marszałek, zacisnąwszy wargi, opuścił w milczeniu zebranie. * r. lny- 14 Jt^ t~Um: Gość zaproszony na polowanie, zot>aczywszy staruszkę idącą w pobliżu stanowiska, mruczy niezadowolony: — Po co kręci się tu to stare babsko? Lejnłcay: — Widoczr>ic dlatego, by panu inspektorowi łatwiej było znaleźć wjonówkę. Strzał był łatwy. Ptak załamał się w lo cie, skoziolkował, pacnął głośno na wodęZachlupotały spieszne, niecierpliwe łcroki dziewczyny. Podniosła słonkę na wysokość oczu, chwyciła za nóżkę, obejrzała » wszystkich stron. — Piękna ptaszyna. Plóreczka tylko w trzech kolorach: rude, czemiawe i po pielate. Ale jak to wszysko dobrane, jaUr pasujące jedno do drugiego! Czy barwy słonki nie przypominają panu opadłych, zwiędłych listków w jesiennym lesie? Mrok rozsnuwał się coraz spieszniej, co raz to gęstniał, zwyciężając ostatni potrzask dnia. Pierwsza gwiazda zapaliła się w głę bi ciemnoszafirowego nieba. Zamilkł ostatni leśny ptak. Słonki tylko wałęsały się nad drzewami łącząc czarną nicią przelotu czuby to brzóz, to świerków. Jeszcze jedna długodzioba nadciągnęła wprost na nasze stanowisko i spadła, zestrzelona, tuż pod nogi Urszulki. — Pierwsza większa — powiedziała dziewczyna — starczy już chyba na dzi siaj, ciemno, noc — Starczy. Szliśmy z powrotem powoli i ostrożnie, żeby nie zbić się z drogi i nie zagrzęznąć w bagnie. Gwiazdy wyroiły się na niebie, odbicie ich drgało u naszych nóg w wodzie migotliwie i srebrzyście. Drzewa traciły ostrość konturów, stewały się coraz bar dziej zamazane, zamieniały się w postrzę pione plamy sepii i czerni. Nad łąkami po takiwały skrzydełkami tokujące bekasy. Skończyło się bagno, zaszeleściły zeszło roczne wrzosy na grondzie. Poprzez drze wa zaświeciło ciepłe, żółtawe światło w ok nie gajówkL I wtedy Urszulka chwyciła leciutko pal cami za rękaw mojego [daszcza. Zdziwiony, przystanąłem. A ona jakby trochę zaci nając się rzuciła pytanie: — A czy... a jeżeli dostanę się do tej szkoły... Kiedy Już będę w Warszawie. To czy wtedy odwiedzi mnie pan... Może cho ciaż w niedzielę..? Odburknąłem coś, co miało oznaczać, że na pewno, że jest to samo przez się zro zumiałe. Ale... Czasem lepiej jest nie odpowiadać zbyt jasno i wyraźnie. Czasem lepiej nie anali zować zbyt głęboko swych odczuć i myśli. Zbigniew Kowalski • — Patrz, żonko, jakiego zabiłem zająca! — Ależ ten zając nie ma wcale skóry... — A tak! Wystaw sobie, jak do niego strze liłem — ze strachu wyskoczył ze skóry... * 2ona: — Cóż to znaczy, mój mężu, twoją torbę myśliwską strasznie przykro czuć? Nemrod z pasją do siebie: — A to nicpoń ten handlarz z bazaru, zaklinał się, iż ma tylko świeżą zwierzynę. * — Pomyśl pan tylko, co za straszny wypa dek: Ten niedołęga Zetowski na polowaniu tak wystrzelił, że kula przeleciała mi nad głową... Żdziebełko niżej, a rozmawiałbyś pan teraz z nieboszczykiem. * W jednym z codziennych pism warszaw skich pojawiło się w 1903 r. następujące spra wozdanie z polowania: W dobrach Szczęśliwiec pod Warszawą, gdzie dwa i pół włóki włościańskich gruntów dzierżawi 48 nemrodów... warszawskich, od było się wielkie polowanie czterogodzinne. W ilości 96 strzelb zabito: krowę, zająca, 2 prze piórki, 7 wróbli, 3 wrony, srokę, kreta oraz 5 indyków, omylkow^o wziętych za stadko bażantów. Podczas łowów jeden z uczestni ków, właściciel pralni p. X, postrzelił sąsiada farmaceutę p. Y. Jak się zdaje, ranny nie straci wzroku, gdyż pełny nabój trafił poni żej... krzyżów. wybrał J . K. DOKOŃCZENIE ZE STR. 5 ROLA WITAVIIV ^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^ w HODOWLI BAŻANTÓW piskląt zaś w okresie pierwszych kilku ty godni życia. Wydaje się. że można podać receptę, któ ra pozwoli w pewnym stopniu zapobiec większym błędom popełnianym przy żywie niu bażantów. Obok zasadniczych pasz, za wierających ziarna zbóż, otręby, węglowo dany, tłuszcze, składniki mineralne i miłcroelementy, nie wolno zapomnieć o białku zwierzęcym. Stosunek białka roślinnego do zwierzęcego powinien wyrażać się jak 3:1. Bardzo dodatnio wpływa podawanie białka zwierzęcego w postaci surowej wątroby. Ponadto dobre rezultaty daje stosowanie pasz zawierających wiele cennych składni ków witaminowych, jak siano lucerny, Gistki), marchew, kiełki pszenicy i suszone droż dże. Przy takim żywieniu straty spowodowa ne dużym procentem jaj nie zapłodnionych i zamarłych, będą o wiele mniejsze, ponad to zaś bażanciki wejdą w życie z odpowied nim zasobem witamin, dzięki czemu orga nizm ich będzie bardziej odporny na wszel kie życiowe przeciwności. Niezależnie jed nak od tego trzeba stworzyć młodym ba żantom jak najbardziej dogodne warunki wychowu. W tym celu uważam za niezl>ędne udostępnienie bażancikom łanu młodej lucerny, który nie tylko zapewni im ochro nę przed upałem, nie tylko umożliwi zdoby cie białka zwierzęcego, w postaci wszelkie go rodzaju chrząszczy, ale stanowić Ijędzie zarazem źródło białka roślinnego, a także główne źródło witamin. Jak już trawiem nadmieniałem, młode pędy lucerny zawiera ją najwięcej witamin spośród wszystkich dostępnych źródeł. W lucernie znajdują się w mniejszej lub w większej ilości: wita miny A, B-1 (Aneuryna), B-2 (Ryłwflawina), amid kwasu nikotynowego (Niacyna, Witamina PP), Witamina B-x (kwas panto tenowy), witamina B-12 (Kobałamina), w i tamina C, witamina D, witamina E, wita mina K. Nie ma w niej jedynie niektórych GDY KRYKUCHA MIŁOŚNIE W A B I U O ŚWICIE... Dawnie], w okresie wiosermym, m y ś l i w i Hcinie o d w i e d u U ł o w i s k a , strze lali sporo s s k o d n d k ó w Ł o w ^ c k i t A i nieco k a c z o r ó w . Polowania te d o s t a r c z a ł y n i e j a p o m n i a n y c ł i emocyl myśłiwsklcli, odiżywały w e wspomnleniacti, a nawet t r a f i a ł y na k a r t y u t w o r ó w Uterackirti. Obecnie, od tdfkru l a t , kaczor jest na w i o s n ę dla naszych m y ś l i w y c h nietyicalny. Wiele razy r o z w a ż a ł e m t ę s p r a w ę , r o z m a w i a ł e m z •doćwiadcionymi 1 z n a j ą c y m i zagadnienie m y ś l i w y m i l Jakoć nie m o g ę dojść do w n i o s k u , ż e zakaz ten Jest słuGszny. O i l e m i wiadomo miał on praede wszysUdm na celu z a p e w n i ć s p o k ó j łcaczkom w y s i a d u j ą c y m Jaja. Założenie to w teorii w y d a j e s i ę ze wszech m i a r s ł u s z n e , w praktyce bywa ji9dnak często odwrotnie. Wiosenne w y p r a w y m y ś l i w y c h na odstrzał szkodnilców k o n c e n t r u j ą s i ę silą rzeczy na terenach p o l n y c h — rozlewiska, t>agnia czy stawy, gdzie i d o s t ę p trudniejszy i mniejsza szansa spotkania na s t r z a ł szkodnika, zagląda m a ł o k t o . A t y m czasem wiejscy cłUopcy u g a n i a j ą po ł ą k a c h 1 m o k r a d ł a c h w poszukiwaniu Jaj dzikich kaczek, Jisżeli w o l n o b ę d z i e s t r z e l a ć kaczory m y ś l i w i d o t r ą i do t y c h t r i ł d n o d o s t g w i y c b , p o m i j a n y c h obecnie, t e r e n ó w . S t r z e l ą po 2 — 3 Icaczory, ale p r z e g o n i ą g r a s u j ą c y c h bezkarnie wybioraczy j a j 1 u c h r o n i ą całe lęgi. Do ochrony o b w o d ó w trzeba w y k o r z y s t y w a ć t a k ż e pasję ł o w i e c k ą m y ś l i w y c h , a nie t y l k o ich poczucie o b o w i ą z k u i zdyscyplinowanie. P o m y ś h n y co Jest lepsze: callcowita ochrona kaczora, czy u m o ż l i w i e n i e kaczkom w y p r o wadzenie lęgów kosztem odstrze!,»iia paru t y s i ę c y k a c z o r ó w . Słyszy się często o p i n i ę , że m y ś l i w i strzelali na w i o s n ę r ó w n i e i 1 kaczki. To chyba j a l d e i nieporozumienie. T o nde b y l i m y ś l i w i lecz zwyczajni k ł u sownicy s t r z e l a j ą c y zwj|=rzynę w czasie ocbronnyim. 21akaz p o l o w a ń na ka czory z p e w n o ś c i ą n i e rozwiąże tej sprawy. K ł u s o w n i c y n a d a ł s t r z e l a j ą co I m wpadnie pod lufę — i m Jest z u p e ł n i e o b o j ę t n e cey kartka w kalendarzu Jest biała czy czarna. J e ż e l i f a k t y takie m i a ł y miejsce, a m i a ł y n i e w ą t p l i w i e , to p o w i n n y , j a k i n n e sprawy k ł u s o w n i c z e , t r a f i ć do s ą d ó w powszechnych czy . ł o w i e c k i c h . Na pewno zdarzały s i ę także wypadki, że ktoś o m y ł k o w o strzelił k a c z k ę zamiast Icaczora, aie gdzie p o m y ł e k nie ma? Ils rogaczy . j m i e n i a ł o p l e ć " p o ś m i e r t n i e , w czaade zimowych p o l o w a ń na sarny, i l e zajęcy o d d a ł o życie ta. k r ó l i k a ? Znam nawet wypadek, k i e d y na tokowls'ku ctetn^iwl strze witamin z grupy B: aderminy, biotyny i kwasu foliowego. Warto więc dołożyć tro chę starań i umożliwić bażancikom korzy stanie z tego ogromnie cennego źródła kar my, jakim jest świeża lucerna, brakujące zaś witaminy z grupy B podać w postaci drożdży. Straty spowodowane awitaminozą czy h i powitaminoza są w naszych bażantarniach poważne. Występują one nie tylko bezpo średnio, w postaci konkretnych szkód i sła bych wyników hodowli, lecz także pośred nio, jako trudno uchwytne skutki zmniej szonej odporności organizmu. Jeżeli, poda jąc witaminy czy umożliwiając korzystanie z nich bażantom, uda się nam, chociażby tylko częściowo, zmniejszyć upadki bażanci ków i podnieść ich odporność — cel zosta nie osiągnięty, a trud i kłopot włożony w tę pracę tiędzie sowicie nagrodzony. Witold Fedorowski lono k a c z k ę zamiast koguta. P o m y ł k i na polowaniu b y ł y , są i b ę d ą . Dla etycznego m y ś l i w e g o s ą one same w sotide k a r ą i . d r ę c z ą c y m wyrzutem su mienia, n i e z a l e ż n i e od konselcwencji organizacyjnych. Jakie w y c i ą g a s i ę w p r z y p a d ł y c h p o m y ł e k zawinionych. Tych b ą d i co b ą d ź sporadycznych w y p a d k ó w nie można Jednak u t ^ ó t n l a ć i t w i e r d z i ć , że zamiast k a c z o r ó w strzela Bię kaczki. Na koniec rozpatrzmy s p r a w ę o d s t r z a ł u k a c z o r ó w od strony bicdogiczned. Przeciec na w i o s n ę strzelamy również głusDce-koguty, cietrzewie-koguty, na Jesieni i w z!imle t j a ż a n t y - k o g u t y . Głuszec, cietrzew i tiażant s ą z w i e r z y n ą osiadłą, k t ó r y c h liczebność zależy w zasadde t y l k o o d nas, od zapewnienia i m optymatnych w a r u n i c ó w bytowania. P t a k i te nri^zie nie o d l a t u j ą , u nas t o k u j ą , wysladiują Jaja, w y c h o w u j ą m ł o d e i z i m u j ą . Odsctrzał k o ^ t 6 w na zywamy zabiegiem hodowlanym, t ł u m a c z y m y koniecznością regulacji płci' i , ogólnie rzecz b i o r ^ , wszyscy się z t y m z g a d z a j ą . Czy kaczki, k t ó r e s ą pta k a m i p r z e l o t n y m i (choć częściowo I ł o w y m i ) , p o d l e g a j ą i n n y m p r a w o m niż głuszce, cietrzewie czy b a ż a n t y ? Czy regulacja stosimku p ł c i Jest istotna t y l l u i u k u r a k ó w , a u kaczek nie? T o są p y t a n i a , k t ó r e same d s n ą s i ę na Języłc, a na k t ó r e nie umiemy czy n i e chosmy znaleźć odpowiedzi. Natomiast wszyscy m y ś l i w i z w i ą z a n i bUżej z terenem s t w i e r d z a j ą zgodnie, że k a c z o r ó w w naszych ł o w i s k a c h Jest znacznie w i ę c e j niż kac^sk, co jest zresztą zijawisklem powszechnym w całej Europie. J e ż e l i p r z y j m i e m y nawet, że zakaz strzelania k a c z o r ó w w Polsce ma Jałdś w p ł y w nn p o p u l a c j ę g a t u n k u zamipszk u j ą c e ^ o prawie całą p(Hkulę p ó ł n o c n ą , to pozostaje 'kwestią cM.wartą ozy w p ł y w ten jest dodatni czy ujemny, W k a ^ y m razie mimo k i l k u l e t n i e j ochrony k a c z o r ó w nie z a u w a ż o n o u nas nigdzie wzrostu liczebności kaczek. Słyszało s i ę r ó w n i e ż , ż e okres p o l o w a ń na kaczory w m i n i o n y c h latach b y ł zbyt długi (do 20 maja). J e ś l i nawet t a k b y ł o , to przecież t e r m i n m o ż n a s k r ó cić, aie d ł u g o ś ć ołcresu p o l o w a ń a z a m k n i ę c i e polowania, to p r z e c i e ż d w i e różne ^ r a w y . Osobilcie wydaje m i s i ę , że p r z y w r ó c e n i e wiosennych p o l o w a ń na Icaczory nie w p ł y n i e u j e m n i na liczebność kaczek w Polsce, b ę d z i e natcmilast p r z y j ę t e z w i e l k i m zadowoleniem "przez ogół m y ś l i w y c h . J a n i u i Sikorski Warszawa 15 lEDMOŚĆ ŁOWIECKA INFORMUJE... w maju wolno p o l o w a ć na n a s t ę p u j ą c e z w i e r z ę t a ł o w n e : ck> dnia ti maja (włącznie) na clusscc-hoeoty i cict n e w i e - k o g a t y , p n e z c a ł y m i e i i ą c na: d z i k ł - o d y ń c e 1 przelathl (po uprzednim sprawdzeniu, czy miejscowe przepisy nie o g r a n i c z a j ą polowania)., lisy, p ł ł m a k i , t c h ó r z e , s ł o n k i , a w w o j e w ó d z t w a c h : bydgoskim, lódzlcim i p o z n a ń s k i m t a k ż e na b o r s u k i ; od i t maja na bataliony, a od 21 maja na 8amy-koxly. Ponadto n a l e ż y s t r z e l a ć w i l k i . J a s t r z ę b i e - g o l ę b t a r z e , stawowe i z b o ż o w e , siwe w r o n y , sroki 1 gawrony. lirogulce, błotnłakl WSCHÓD I ZACHÓD SŁOŃCA I KSIĘŻYCA IH A J czas i r a dkowoeurope j s k l Dzień Swlt 1 3 3 4 5 6 7 S B 10 3.21 3.19 3.17 3,15 3,13 3.10 3,08 3,06 3.04 3.01 3.00 2.S9 2.57 2.55 1.53 3.51 2,49 2.47 2,45 2.44 2.42 2,40 2.3B 2.36 2.35 3.34 3,33 n 12 13 14 15 16 17 IS 19 20 21 22 33 34 35 V 27 98 29 30 31 a,32 3.31 2,2B 2,28 Słońce Wwihód Zachód 4,07 4.06 4.04 4.02 4.00 3,58 3,56 3.55 3.53 3,51 3,4B 3.47 3.46 3.45 3.43 3.43 3,40 3.39 3,3T 3,38 3,35 3.33 3,32 3,31 S,30 3,28 3,28 3.27 3,36 3.34 3.23 Zmrok 18,50 19,01 19,03 10,03 10,06 19,08 19.00 19,11 10,13 19.15 19.16 19.17 19,19 10,21 i9,a 1944 19,15 19,27 19,28 19,30 19,31 19.33 19,34 19,35 19,37 19,38 19.30 19,40 19,41 19,43 19,44 Księżyc Wschód Zachód 19,48 19.48 19,50 19,52 19,54 19.58 10,98 1S.59 20,01 20.03 20,06 20,07 20.00 20.10 20,12 20,13 20,15 30.17 20,10 »41 30,23 20.24 30.26 20.38 20.30 20.32 20,33 20,33 30,36 30,38 20,39 19.45 »,57 23,06 23,07 23,59 — 0,44 1,21 1.S3 2,21 2.46 3,12 3,38 4,06 4,38 5,14 3.58 <,43 7,3S 8,33 9.» 10,35 11J8 12.44 13.S1 1S,00 16,11 17.24 18,38 19.S1 20,57 4.55 3,28 8,08 6,55 7.53 8.50 11.11 € 11,26 13,43 13,30 13.14 16.28 17,42 1B.53 20,00 9 31.02 21.50 22.44 23.25 33.50 _ 0.29 > 0,53 1.18 1.40 2,03 2.27 3.53 3,24 4.01 ® 4,46 P o p r a w k i Średnie dla miast na dzień 15 maja: Lublin Kielce Przemyśl Kraków Bielsko Lódż Wrocław Jelenia G ó r a Poznań Szczecin Swtnnujścic Stupsk Gdańsk Olsztyn Bydgoszcz Białystok Suwałki Rzeszów Swit + + + + + + -fi •• ł — — + — — + 0,00 0.07 0,03 0.15 0.U 0.06 0,21 o,n 0,16 0,19 0,14 0.03 0.04 0,00 0,0S 0,15 OJl 0,08 Wschód _ 0.03 •ł- 0.04 — 0.01 + 0,11 -i- 0.15 •t- 0,06 0,19 + 0,24 + 0.16 + 0,31 4- 0,17 + 0.08 — O.Ol — 0.06 0,07 — 0,13 — 0,18 0.03 Zachód — — — — T + 4 -ł1 + r + + + — — — 0,10 0.03 0.06 0.04 0.00 0,06 0,12 0.16 0.16 0,31 0,30 0.1S 0,12 0.07 0,17 0.03 0.05 0,U Zmrok — — — — — -f + -;• •V f + + + f + ~ — — 0.12 0.05 0,19 0.07 0.03 0,06 0.10 0.14 0.16 0.33 0,41 0.30 0.23 0.18 0.10 0,01 0.06 0,15 O G Ł O S Z E N I A EXPRESS SAUEKA 8 ST Z dwoma lunetami Zeissa i d u b e l t ó w k ę Merkla kal. 12, e ż e k t o r y — slan p i e r w s z o r z ę dny — sprzedam. Wiadomość Warsza wa, teł. 4-82-47 do 12-eJ i od 17-I6j. 36/61 — — — — — — — Białystok Gdańsk Katowice Kielce KcazaUn Kraków Lublin Łódź Olsztyn Opole Poznań Szczecin Toruń Wrocław Zielona G ó r a — — — — — — — 30 30 14 23 7 7 2;ł 23 2) 33 23 30 14 7 7 kwietnia kwietnia maja kwietnia maja maja kwietnia kwietnia kwietnia kwietnia kwietnia kwietnia maja maja maja Ze w z g l ę d u na w a ż n o i ć obrad konieczne jest. aby w zebraniach tych wzięta udział Jak n a j w i ę k s z a Ilość c z ł o n k ó w S p ó ł d z i e l n i , T e r m i n Walnego Zgromadzenia Przedstawicieli Spółdzielni ustalony został na dzień 28 maja 1361 r. Przygotowania do sezonu o d ł o w ó w I eksportu ł y w y c h sajęcy. S p ó t d r i e l n i a „ J e d n o ś ć Ł o w i e c k a " rozpoczęła j u ż przygotowania do o d ł o w ć w i eksportu ż y w y c h zajęcy w sezonie 1961/S2. W t y m celu prowadzone są j u ż w terenie rozmcwv m i ę d z y przedstawicielami Spółdzielni a k o ł a m i ł o w i s c k l m i na temat U o ś d zadeltlarowanych zajęcy, organizacji i t e r n U n ć w odłowów itp. Sprawv te b ę d ą r ó w n i e ż przedmiotem obrad obwodowych z e b r a ń czlonkńw Spółdzielni, w związku z czym udział w zebraniach przedstawicieli kół ł o w i e c k i c h zainteresowanych odlewami ż y w e j zwierzyny Jiest jak najbardziej wska zany. Ubiory m a s k u j ą c e dla m y ś l i w y c h . We wszystkich sklepach ,.Jedności Ł o w i e c k i e j " z n a j d u j ą się j u ż w sprze daży ubiory m a s k u j ą c e dla my.śiiwych w cenie zł 43.— za komplet. Komplet s k ł a d a się z d w ó c h rodząji u b i o r ó w : letniego (panterka — skalander z dre lichu z s i a t k ą c c h r o n n ą na twarz i spodnie) oraz zimowego (skafander spod nie i dwuoelccwe r ę k a w i c e z blai^go p ł ó t n a ) . Komplety b ę d ą sprzedawane w plerw3zej kolejności c z ł o n k o m Polskiego Z w i ą z k u Ł o w i e c k i e g o . Sklepy ,,Jedności Ł o w i e c k i e j " b ę d ą r ó w n i e ż r e a l i z o w a ć z a m ó w i e n i a zbiorowe koi łcwleckich. Koła łowieckie c z ł o n k a m i Spółdzielni. W odpowiedzi na apel ..Jedności Ł o w i e c k i e j " o p r z y s t ę p o w a i U e do S p ó ł dzielni kół ł o w i e c k i c h , jako pierwsze zglo.tiły s i ę : Koło Ł o w i e c k i e „ S z a r a k " w K a ń c z u d z e , paw. Przeworsk, w o ) . rzeszowskie, Irtóre z a d e k l a r o w a ł o i w p ł a ciło 4 u d z i a ł y . Koło Ł o w i e c k i e . . R y ś " w W ę g i e r c e , p o w . J a r o s ł a w , w o j . rze szowskie, k t ó r e z a d e k l a r o w a ł o i w p ł a c i ł o 4 udziały oraz Koło Ł o w i e c k i e Nr 127 w Z a n i e m y ś l u , pow. Ś r o d a , w o j . p o z n a ń s k i e , k t ó r e z a d e k l a r o w a ł o i w p ł a c i ł o 2 udziały. Nagrody dla k o m i t e t ó w czlonkowsłrich p r z y sklepach „ J e d n o S c i Ł o w i e c k i e j " . Prezydium Rady Nadzorczej i Z a r z ą d Spółdzielni, w dowód uznania dla osiągnięć k o m i t e t ó w c z ł o n k o w s k i c h w zakresie usprawnienia i polepszenia pracy s k l e p ó w m y ś l i w s k i c h , p r z y z n a ł y nagrody p i e n i ę ż n e k o m i t e t o m człon kowskim przy sklepach w Rzeszowie i w T o r u n i u oraz p r z e w o d n i c z ą c e m u k o m i t e t u p r z y sklepie w Zielonej G ó r z e . Pfliiedienie Rady Nadzorczej S p ó ł d z i e l n i . Słońce Miasto Zebrania obwodowe c z ł o n k ó w i Walne Zgromadzenie FreedsUwIciell s p ó ł dzielni. Zebrania obwodowe c z ł o n k ó w S p ó ł d z i e l n i „ J e d n o ś ć Ł o w i e c k a " o d b y ł y »ię dotycłiczas w Bydgoszczy, w Warszawie i w Rzeszowie. W p o z o s t a ł y c h w o j e w ó d z t w a c h o d b ę d ą się w n a s t ę p u j ą c y c h t e r m i n a c h : R U P I Ę pilnie bok, k a l . 20. Bohdan Barancewlcz. Warszawa, u l . Ś w i e r czewskiego 119/125 m . 77. t e l . 30-29-42. 35/Jl w d n i u S kwietnia b r . o d b y ł o się kolt^Jne posiedzenie Rady Nadzorczej Spół dzielni, k t ó r a p r z y j ę ł a do w i a d o m o ś c i sprawozdanie Z a r z ą d u i Komisji Rewi zyjnej oraz bilans Spółdzielni za roli tEfiO, Rada Nadzorcza u c h w a l i ł a również projekt p o d / i a l u czyste;] n a d w y ż k i wygospodarowanej przez Spółdzielnię w J9S0 r. w kwocie SlT 000 zl. Ponadto Rada Nadzorc/.a z a t w i e r d z i ł a s t r u k t u r ę o r g a n i z a c y j n ą i p l a n e t a t ó w S p ó ł d z i e l n i na rok ISfil, ustaliła t e r m i n i por z ^ e k dzienny Walnego Zgromadzenia Przedstawicieli oraz o m ó w i ł a p < ^ r a w k i dc statutu Spółdzielni. SPÓŁDZIELNIA »IEDHOŚĆ Ł0W1EGKA« ZAWIADAMIA, ŻE SKLEP MYŚLIWSKI W WARSZAWIE I dniem 1 MAJA 1961 r. łostaje przeniesiony X u l . Nuwy Swiat 58 na uL KRUCZĄ 41/43 Zamieszczenie na ł a m a c h pisma wypowiedzi, podpi sanej nazwiskiem l u b Jntc|aUm autora, nie Jest r ó w n o z n a c z n e sr podzielaniem przez RedakcJf po g l ą d ó w z a w a r t y c h w t e | wypowiedzi. W Y D A W C A : Naczelna Rada Ł o w i e c k a Polskiego Z w i ą z k u Ł o w i e c k i e g o , W i i S / a w a . Nowv Swial 3.1. t c l . fi-46~42 l 6-4K-13 k o n t o N B P V O / M 152fl-!J-12S4 oraz k o n t o P K O Nr l-!»-l20,0l0, K O M I T E T R E D A K C Y J N Y : A . Brzezicki, E. Frankiewicz, J. E. K u c h a r s k i , W. Mazurpk, S. iWierzcńiki, (sekr. Ucd.). T. Paiilawski. St. ł>iashim-sKi, 3. 3. Szczepkowski (red. narz.). Redaktor ..LCWCA POLSKIEGO" przyjmuje we w l o r k l i c z w a r t k i W godz. 10—13: w inne d n i i godziny po upr/ediUm telefonicznym poruzumieniu. Sekretarz Kcd^kcji przyjmuje codziennie od godz. 10—11. Redakcja zastrzega sobie prawo s k r ó t ó w , poprawek i u z u p e ł n i e ń w przyuadku wykorzystania w d r u k u n a d e s ł a n e g o matei-lału redakcyjnego. — R ę k o p i s ó w nie z a m ó w i o n y c h Redakcja mt /.wiaca. — Pr<^numerala roczr.a 14.— z i . Cennik o s ł o s z e ń za centymetr k w a d r a t o w y z l . 20.— Drobne do 25 w y r a z ó w za wyraz zł. 4.— Nekrologi zt. U l — za cm Uvv.. Miejsca z a s t r z e ż o n e 50% d r o ż e j . Z a k ł a d y Graficzne Dom Słowa Polskiego, Warszawa. — N a k ł a d 40 000, papier roiogr. k l . V I I . Zam, 34B2 S-27