Nr 8/ 15 kwiecień 1961 r.

Transkrypt

Nr 8/ 15 kwiecień 1961 r.
DWUTYGODNIK
ŁOWIEC
POLSKI
TRESC
NUMERU
z OBRAD NACZELNEJ RADT
ŁOWIECKIEJ
Tadeusz Pasławski
ROLA WITAMIN W HODOWLI
BAŻANTÓW
Witold Fedorowski
PRÓBA BONITACJI OBWO­
DÓW LEŚNYCH
Erwin Dembiniok
ZESZYT Z BRZOZOWEJ KORT
Jan Edward Kncłiarskj
WARSZULKA
Zbigniew Kowalski
FERALNY PORANEK
Leopold Pomarnackl
ŁOWIECTWO ZA GRANICĄ
II
12
ZE STARYCH KRONIK
CZY WIECIE, Z E . ^
13
KĄCIK FILATELISTYCZNY
HUMOR I ŁACINA MYŚLIW­
14
SKA
MYŚLIWI PISZĄ
15
KALENDARZYK MYŚLIWSKI
16
Fot. J a r o s ł a w HoleCek
ORGAN
Nr 8 (1155)
POLSKIEGO
ZWIĄZKU
15 KWIETNIA 1961
ŁOWIECKIEGO
CENA ZŁ 2 . -
= Z
O B R A D =
NACZELNEJ RADY
ŁOWIECKIEJ
W dniu 25 marca br. odbyło się w War­
szawie kolejne posiedzenie Rady Naczelnej
Polskiego Związku Łowieckiego. Obradom
przewodniczy! Prezes NRŁ, kol. inż. Antoni
MierzwińskL
W pierwszym punkcie porządku dziennego
przewodniczący Zarządu Głównego, kol. inż.
Franciszek Rawa, zlożyl sprawozdanie z dzia­
łalności Zarządu za okres od 18 maja do 31
grudnia 1960 r.
Jak wynika z danych przytoczonych w
sprawozdaniu, liczba członków PZŁ wyno­
siła na łconiec 1960 r. — 37 665 osób zrze­
szonych w 1860 kejach łowieckich. W okre­
sie sprawozdawczym wstąpiło do Zrzeszenia
1967 osób, ubyło natomiast 280, z czego 123
osoby zostały wykluczone, W tym samym
okresie powstało 39 nowych k ^ łowieckich,
a 7 zostało rozwiązanych. Koła łowieckie
dzierżawią ogółem 3564 obwody łowieckie
0 powierzchni 22 451682 ha (80%), przesado
900 obwodów jest wyłączonych od dzierża­
wy, a 180 obwodów pozostaje nie wydzierża­
wionych. Zagospodarowanie łowieckie tych
„niczyich" terenów trzeba uważać za jedno
z ważniejszych zadań stojących przed na­
szym Zrzeszeniem.
Sprawozdawca zwróci! następnie uwagę
na występujące gdzieniegdzie tendencje po­
wiatowych rad narodowych do rozwiązy­
wania umów dzierżawnych l i tylko w celu
wydzierżawienia obwodu miejscowemu kołu.
Zarząd Główny stoi na stanowisku, że na­
leży zdecydowanie przeciwstawiać się ta­
kim praktykom, gdyż podważają one wiarę
w trwałość zawartych umów i w konsek­
wencji wpływają bardzo niekorzystnie na
rozwój gospodarki łowieckiej. Zdarzały się
także wypadki dokonywania w tym samym
celu podziału obwodów. Zarząd Główny
interweniował w tej sprawie i spowodował
jej uregulowanie przez
resort leśnictwa,
upoważniając jednocześnie do występowa­
nia z wnioskami o podział wyłącznie zarzą­
dy wojewódzkie.
Pewne trudności wyłaniają się również na
tle wyłączania obwodów przeznaczonych na
ośrodki hodowlane resortu leśnictwa i re­
sortu rolnictwa. Zarząd Główny reprezentu­
je pogląd, że tworzenie dalszych ośrodków
hodowlanych powinno być uzależnione od
uprzedniego opracowania planu ośrodków
w skali krajowej, z uwzględnieniem ich roz­
mieszczenia i kolejności realizacji.
Przyjęta przez ustawą łowiecką i statut
PZŁ zasada decentralizacji została w naszym
Zrzeszeniu całkowicie wprowadzona w życie,
zdarzały się natomiast wypadki zbyt daleko
posuniętej samodzielności zarządów woje­
wódzkich i podejmowania uchwał wkracza­
jących w kompetencje władz centralnych.
Występowały również tendencje sprzeczne
z uchwałami Krajowego Zjazdu Delegatów
1 Rady Naczelnej, zabraniającymi nakładania
na członków PZŁ jakichkolwiek dodatko­
wych obciążeń, którym Zarząd Główny zde­
cydowanie się przeciwstawiał.
Zarząd Główny
utrzymywał w okresie
sprawozdawczym ścisły kontakt z resortem
leśnictwa i z ob. Ministrem Leśnictwa
i Przemysłu Drzewnego, który osobiście
wykazał dużo zrozumienia dla potrzeb PZŁ.
Z drugiej strony resort zasięgał opinii PZŁ
2
w zasadzie we wszystkich sprawach zastrze­
żonych ustawą.
Współpraca zeu^ądów wojewódzkich PZŁ
z radami narodowymi i okręgowymi za­
rządami lasów państwowych w większości
przypadków układała się pomyślnie i była
oparta na wzajemnym zrozumieniu.
Z zakresu zagadnień organizacyjnych w y ­
konano w okresie sprawozdawczym nastę­
pujące ważniejsze prace:
— uregulowano sprawę pobierania skła­
dek członkowskich na 1961 rok;
— zreformowano zasady wynagradzania
członków sądów łowieckicłi, rzeczników i se­
kretarzy;
— opracowano i wprowadzono w życie
zasady występowania o nadanie odznaczeń
łowieckich;
— opracowano i przedłożono N R Ł plan
etatów na rok 1961;
— zorganizowano
naradę
urzędujących
członków zarządów wojewódzkich i kierownitców biur dla omówienia ważniejszych za­
gadnień dotyczących współpracy z władzami
terenowymi, obniżenia kosztów przynależ­
ności do PZŁ, rozszerzenia pracy społecz­
nej w Zrzeszeniu, nai^ywu c^onków za­
mieszkałych na terenie obwodów dzierża­
wionych itp.
Całkowita zmiana
systemu planowania
i zatwierdzania planów hodowlano-łowieckich oraz sprawozdawczości, spowodowała,
że Zarząd Główny pozbawiony jest - jakich­
kolwiek danych dotyczących stanu zwierzy­
ny w obwodach dzierżawionych, stopnia za­
gospodarowania terenów kół łowieckich oraz
wysokości pozyskania zwierzyny w roku
ubiegłym.
Na podstawie ogólnego rozeznania i ze- '
branych opinii, należy jednak przyjąć, że
stan drobnej zwierzyny, a zwłaszcza kuro­
patw, obniżył się w porównaniu z rokiem
ubiegłym. Główną przyczyną tego były nie­
wątpliwie warunki klimatyczne wybitnie
nie sprzyjające rozwojowi drobnej zwierzy­
ny.
W zakresie gospodarki łowieckiej okres
sprawozdawczy
poświęcony by! głównie
ustaleniu kierunków, w jakich ma pójść
dalsza praca nad rozwojem hodowli zwie­
rzyny drobnej.
Wśród tych zagadnień na pierwszy plan
wysuwa się hodowla bażanta. Według da­
nych zebranych przez Zarząd Główny, obec­
ny stan bażantów w Polsce wynosi około
50 000 sztuk, jednak PZŁ nie dysponuje
prawie zupełnie własnym materiałem ho­
dowlanym, W celu realizacji planów rozwo­
ju hodowli uzyskano ze strony Ministerstwa
Leśnictwa i PD oraz Ministerstwa Rolnictwa
zapewnienie dostawy 16 000 jaj z bażantarni
podległych tym resortom. Zakupiony ma­
teriał tiędzie przeznaczony na uruchomienie
hodowli wolierowej w ośrodku doświadczalno-hodowlanym PZŁ w Czempiniu (woj.
poznańskie), w Mosznie (woj. opolskie) i w
Nowym Przybyszewie (woj. warszawskie), na
uruchomienie bądź też na zasilenie hodowli
otwartej w pozostałych ośrodkach PZŁ oraz
na zasilenie bażantami obwodów łowieckich
graniczących z ośrodkami hodowlanymi. Te­
reny zasilane w ten sposób bażantem t}ędą
corocznie powiększane o dalsze, sąsiednie
obwody. Niezależnie od tego postanowiono
udzielić pomocy niektórym kołom w woje­
wództwach łódzkim, kieleckim i warszaw­
skim, przydzielając im poprzez zarządy wo­
jewódzkie materiał hodowlany i dotacje na
inwestycje hodowlane.
Odnośnie hodowli zająca Zarząd Główny
uznał za jedynie prawidłowe oparcie pozy­
skania na planowaniu przestrzennym i prze­
kona! o słuszności tej zasady resort leśnic­
twa. Ustalono również zasady inwentary­
zacji zajęcy, opartej na próbnych pędzeniach.
Konkretne formy działania nad podniesie­
niem stanu kuropatw zostały opracowane
i przekazane w teren w I kwartale roku
bieżącego.
Polski Związek Łowiecki prowadzi obec­
nie 18 ośrodków hodowlanych na powierzch­
ni 270 000 ha. Trzy z tych ośrodków urucho­
miono w okresie sprawozdawczym.
Realizując główne wytyczne w zakresie
prowadzenia ośrodków, przedstawione Ra­
dzie Naczelnej na poprzednim posiedzeniu,
zwiększono ochronę w ośrodkach przez za­
trudnienie dalszych strażników łowieckich,
opracowano dla nich instrukcję służbową,
kończy się prace nad wytycznymi do spo­
rządzania szczegółowych planów zagospoda­
rowania poszczególnych ośrodków, urucha­
mia się hodowlę bażanta.
W sezonie 1960/61 odłowiono w ośrodkach
hodowlanych og^em 8880 zajęcy, z czego
6129 sztuk przeznaczono na zasilenie łowisk
krajowych, a 2751 wyeksportowano. (Na te­
renach dzierżawionych odłowiono na eksport
11 889 zajęcy.)
W zakresie prac badawczych kontynuowa­
no badania zdrowotności
zwierzyny, oraz
badania
nad zającem,
ze szczególnym
uwzględnieniem
zagadnienia
przesiedleń
(Stacja Badawcza w Czempiniu), Wstępne
wyniki badań nad zającem wskazują na. to,
że zbyt dużą nadzieję wiązaliśmy z możli­
wością poprawy stanu ilościowego zajęcy
drogą przesiedleń, za wcześnie jest jednak
na wyciąganie ostatecznych wniosków. Po­
nadto PZŁ współpracuje z Instytutem Ba­
dawczym Leśnictwa w opracowaniu zagad­
nienia głównych przyczyn spadku pogłowia
zwierzyny drobnej.
Ośrodek hodowli psa myśliwskiego w
Remtmwoli, zgodnie z przyjętą przez Radę
Naczelną zasadą, znajduje się w likwidacji
i jest przekształcany w ośrodek szkolenia
myśliwych w zakresie hodowli i tresury psa
myśliwskiego.
Ogólny brak zainteresowania myśliwych
hodowlą psa powoduje, że Zarząd Główny
natrafia na bardzo duże trudności w pra­
cach z zakresu
kynologii
myśliwskiej.
Świadczy o tym m. in. fakt, że dotąd nie
zdołano zakończyć prowadzonej od paru lat
rejestracji psów myśliwskich. Wprawdzie 15
zarządów wojewódzkich nadesłało wykazy,
lecz są one tak niekompletne, że nie Ilu­
strują stanu faktycznego.
W okresie sprawozdawczym opracowano
system szkolenia strzeleckiego członków na
poszczególnych szczeblach organizacyjnych
Zrzeszenia oraz opracowuje się trzyletni plan
rozbudowy strzelnic myśliwskich. Sporządzo­
no projekt wzorcowy strzelnicy wraz z pełną
dokumentacją techniczną. Jest on tak opra­
cowany, że pozwala
realizować
budowę
strzelnicy etapami, a nawet poszczególnymi
elementami
Trzeba także zasygnalizować wzrost za­
interesowania członków Zrzeszenia strzelec­
twem myśliwskim, czego dowodem jest
udział w ostatnich Centralnych Zawodach
Strzeleckich PZL 119 zawodników, reprezen­
tujących 16 województw, podczas gdy w ro­
ku ubiegłym reprezentowanych było na
analogicznych zawodach 8 województw.
W zakresie
propagandy
niewątpliwym
osiągnięciem PZŁ. jest rozbudzenie wśród
młodzieży wiejskiej zainteresowania sprawą
ochrony i hodowli zwierzyny, które z każ­
dym rokiem coraz tiardziej się upowszechnia.
Wyrazem tego jest znaczny wzrost udziału
młodzieży w konkursie ,JKażde dziecko p r ^ jacielem zwierząt" — ilość szkti biorących
udział w tym konkursie wynosiła w 1960
roku 2939 (w roku ubiegłym 1917), a ilość
dzieci wzrosła do 136 550 (w roku ubiegłym
86 000).
Zakończono realizację krótkometrażowego
filmu instruktażowego
„Odłowy
zajęcy",
który zost^ wykonany w kilku kopiach,
ażeby umożliwić wyświetlanie go w terenie.
Opracowano również szczeg^owe wytycz­
ne pracy propagandowej dla poszczególnych
szczebli oi^nizacyjnych PZŁ, włączając do
tej pracy k<da łowieckie^
W drugim punkcie porządku dziennego
skarbnik Zarządu Głównego, kol. Bolesław
Marczak, przedstawił Radzie Naczelnej bi­
lans za rok 1960 oraz szczegółowe zestawie­
nie wykonania wydatków i dochodów bu­
dżetu Zarządu Głównego i całego Zrzeszenia.
Założeniem budżetu na rok 1960 było
wzmocnienie sytuacji finansowej PZŁ, za­
chwianej nieco przez nabycie 6666 udzia­
łów (za okc^o 1 milion złotych) w Sp<Mdzielni „Jedność Łowiecka" i niewielki niedo­
bór (116,4 tys. zl) na koniec 1959 r. Cel ten
zamierzano osiągnąć przez wycofanie części
udziałów ze Spółdzielni „Jedność Łowiecka"
oraz przez prowadzenie oszczędnej gospo­
darki we wszystkich dziedzinach działal­
ności PZŁ, a .przede wszystkim w zakresie
wydatków administracyjnych.
Założenia te zostały w pełni osiągnięte,
a nawet uzyskane wyniki znacznie przekro­
czyły pierwotne zamierzenia. Dochody bu­
dżetowe Z a o ą d u Głównego za rok 1960 wy­
niosły 7 855 157 zł i przewyższyły wydatki
0 1 296,5 tys. zl, zaś dochody budżetowe za­
rządów wojewódzkich wynio&ly 9 179 800 zł
przewyższając wydatki o 470,4 tys. zl. Łącz­
na zatem nadwyżka osiągniętych dochodów
nad zrealizowanymi wydatkami wyniosła
1 766,9 tys. zł.
Na podkreślenie, jako dodatnie osiągnięcie,
zasługuje fakt, że wydatki, wykonane ogó­
łem w 90,3 proc. w stosunku do budżetu,
wykazują na ogół równomierną realizację
we wszystkich działach pracy PZŁ. I tak
np.
wydatki na administrację
wyniosły
91,9 proc, zaś na działalność łowiecką 92,1
proc. Jedynie wydatki na budowę strzelnic
1 na inne inwestycje zarządów wojewódz­
kich zrealizowano w 100,5 proc. prelimina­
rza. Natomiast znaczne zmniejszenie wydat­
ków, w stosunku do kwoty przewidzianej
w budżecie, uzyskano w pozycji na wyrów­
nanie budżetów zarządów wojewódzkich. Na
preliminowaną bowiem kwotę 964,5 tys. zł
wydatkowano 463 tys. zl, przy zachowaniu
równowagi budżetowej zarządów wojewódz­
kich i pełnej realizacji ich zadań.
Drugą z kolei podstawową dodatnią cectią
wykonania budżetu jest całkowita samowy­
starczalność dwutygodnika „Łowiec Polski"
oraz pełne pokrycie wydatków ośrodków
hodowlanych z wpływów uzyskanych przez
te ośrodki. Dochody „Łowca Polskiego" wy­
niosły 1 704,8 tys. zł, a w>'datki 1629,4 tys.
zl — stąd nadwyżka wpływów 75 400 zł.
Wpływy z ośrodków hodowlanych wyniosły
2 009 tys. zł, natomiast wydatki zostały
zrealizowane w kwocie 2 006,8 tys. zł.
Na nadwyżkę budżetową uzyskaną przez
Zarząd Główny (1 296,5 tys. zł) złożyły się
przede wszystkim następujące pozycje: 300
tys. zl — uzyskane dodatkowo z b. Wojsko­
wego Związku Łowieckiego, jako wyrówna­
nie słcładki członkowskiej, 728,4 tys. zt — nie
wydatkowana dotacja na wyrównanie bu­
dżetów zarządów wojewódzkich i ośrodków
Nadwyżka
budżetowa zarządów woje­
hodowlanych, wreszcie okcdo 270 tys. zl wsku­ wódzkich została rozdysponowana
przez
tek wykonania poniżej preliminarza budżeto­ wojewódzkie rady łowieckie w sposób na­
wego innych pozycji wydatków (administra­ stępujący: na fundusze zasotiowe 121 400 zł,
cja, sądy łowieckie, hodowla psa myśliw­ na fundusz inwestycji 376 100 zł, na fundusz
skiego, propaganda, strzelectwo).
specjalny 1 300 zi.
W nadwyżce budżetowej zarządów woje­
Po dyskusji, w której poszczególni człon­
wódzkich (470,4 tys. zł) mieści się przede kowie Rady Naczelnej dodatnio ocenili za­
wszystkim fundusz na budowę strzelnicy sadnicze kierunki gospodarki łowieckiej,
w Warsza"wie w kwocie 354,3 tys. zl, uzyska­ wyniki finansowe, jak i wniosek co do po­
ny ze specjalnej składki miejscowych myśli­ działu osiągniętej nadwyżki budżetowej,
wych.
postanowiono zatwierdzić przedstawiony bi­
Jak już wspomniano, wydatki na cele lans PZŁ na 31. X I I . 1960 r , wykonanie
inwestycyjne wykonane zostały w 100,5 proc
budżetu na rok 1960 zarządów wojewódzkich
budżetu i wyniosły 1259,9 tys. zl, z czego i Zarządu Głównego oraz przedstawiony
na budowę strzelnic wydatkowano 1050,00 spwsób podziału nadwyżki budżetowej i bu­
tys. rf, na zakup wyrzutni do rzutków
dżet dodatkowy na 1961 r.
i innych urządzeń 209,9 tys. zł. Wynikiem
Następną sprawą omawianą przez Radę
tej działalności inwestycyjnej jest zakoń­
czenie, rozbudowa t>ądź zaawansowanie bu­ Naczelną był projekt instrukcji w sprawie
dowy strzelnic w następujących miejsco­ egzaminów dla nowo wstępujących do Zrze­
wościach: Białystok, Gdańsk, Kraków, Poz­ szenia Polski Związek Łowiecki, opracowa­
ny przez
Zarząd Główny, a zreferowany
nań, Szczecin, Warszawa, Zielona Góra.
Po zleceniu sprawozdania z wykonania przez wiceprzewodniczącego Zarządu, kol.
budżetu za 1960 r. kol. Marczak przedsta­ płka Ignacego Stachowiaka. Instrukcja ta
wił z kolei wnioski Zarządu Głównego co ustala sposób przeprowadzania egzaminów
do sposobu zużycia uzyskanej nadwyżki. i powoływania komisji egzaminacyjnych,
tryb zgłaszania się kandydatów, zakres wia­
I tak:
1) 2/3 całej nadwyżki budżetowej Zarzą­ domości wymaganych od kandydata, spo­
du Głównego t j . 815,704 zł przewidziano na sób i zakres szkolenia oraz wzory proto­
hodowlę drobnej zwierzyny, a mianowicie: kołu egzaminacyjnego, dziennika zajęć na
278 500 zł na ochronę łowisk (zakup koszy kursach i zaświadczenia wydawanego kan­
do chwytania jastrzębi i innych środków do dydatowi.
zwalczania szkodników łowieckich), 115 000
Projekt instrukcji przyjęto po wprowa­
zl na rozwój hodowli kuropatwy (skup wy­ dzeniu nieznacznych poprawek.
koszonych jaj, zakup inkubatorów), 125 000 zł
W sprawach bieżących Naczelna Rada Ło­
na przystosowanie ośrodka PZŁ w Rembo- wiecka uchwaliła:
woli do hodowli bażanta, 150 000 zł na do­
1) zniesienie zakazu indywidualnego polo­
kończenie
budowy wolier bażancich w
ośrodku Nowy Przybyszew, 60 000 zl na ze­ wania na ptactwo łowne w stosunku do wła­
ścicieli psów myśliwskich (legawych) zare­
branie materiałów i opracowanie planów
zagospodarowania
ośrodków hodowlanych, jestrowanych w Polskim Związku Łowiec­
60 000 zl na zakup karmy dla bażantów, kim;
wreszcie 27 000 zł na opakowania do trans­
2) obowiązującą interpretację § 29 Statutu
portu jaj bażancich i inne nieprzewidziane PZŁ ustalając, że ponowne przyjęcie człon­
wydatki;
ka wykluczonego ze Zrzeszenia na podsta­
2) zł 116 379 na uzupełnienie funduszu za­ wie § 26 p. 5 może nastąpić nie wcześniej,
sobowego Zarządu Głównego do pierwotnej jak po uii^ywie 2 lat od daty wykluczenia.
wysokości 1 000 000 rf;
Ponadto Rada Naczelna przyjęła do wia­
3) zł 30 000 na fundusz budowy nagrobka
domości rezygnację z mandatu c^onka NRŁ,
Jana Sztolcmana na cmentarzu w Wilano­ złożoną przez kol. inż, Tadeusza Rykowskiewie;
go, na którego miejsce wszedł do Rady koL
4) zł 69 470 na pokrycie niedoborów za­ mgr Józef Szczepkowski, oraz rezygnację
rządów
wojewódzkich
PZŁ w ' Lublinie kol. mgra Stanisława Piaskowskiego z man­
i Zielonej Górze;
datu członka Głównej Komisji Rewizyjnej,
5) zł 10 000 na nagrody dla funkcjonariu­ którego miejsce zajął koL inż. Stefan Toczek.
szy Komendy Wojewódzkiej MO w Zielonej
Górze za wykrycie na tamtejszym terenie
wielkiej afery kłusowniczej;
6) zł 255 000 na nagrody dla wyróżniają­
Taden^ Pa^awski
cych się pracowników Zarządu Głównego,
Sekretarz Naczelnej Rady Łowieckiej
zarządów wojewódzkich, ośrodków hodowla­
nych oraz innych placówek PZŁ,
3
WITOLD FEDOROWSKI
ROLA
WITAMIN
W
HODOWLI
BAŻANTÓW
Fot. W. Karthftn
O Z W O J i normalne funkcjonowanie
każdego żywego ustroju uwarunkowane jest dostarczaniem mu pożywie­
nia. Dzięki pokarmowi może organizm bu­
dować swoje komórki i usuwać powstałe
w toku tej czynności produkty spalania.
Pokarm dostarcza energii potrzebnej do
przebiegu wszystkicłi czynności życiowych.
Atmosfera zaś dostarcza tlenu, który wcho­
dzi ze składnikami pokarmowymi w reakcję
chemiczną i umożliwia proces spalania. Bu­
dulcem dla komórek organizmu jest białko
i sole mineralne. Energii cieplnej dostar­
czają organizmowi węglowodany i tluszcze.
Do niedawna oceniano wartość pasz głów­
nie na podstawie zawartości w nich białka
i skrobi, nie brano natomiast pod uwagę
biologicznych właściwości pasz. W latach
dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, ob­
serwowano występowanie stanów chorobo­
wych i wzrost śmiertelności wśród zwie­
rząt karmionych jednostronnie, np. łuszczo­
nym ryżem. Dopiero jednak w 1912 roku
polski badacz Kazimierz Funk uzyskał wy­
ciąg z otrąb ryżowych, który, podany cho­
rującym gołębiom, karmionym łuszczonym
ryżem, powodował ich szybki powrót do
zdrowia. Substancję tę nazwał on witami­
ną i stworzył podwaliny pod nową gałęź
wiedzy odgrywającą dzisiaj ogromną rolę w
żywieniu zarówno ludzi, jak zwierząt i
przyczyniającą się do sprawnego funkcjo­
nowania ich organizmów.
Organizm sam nie potrafi wytwarzać w i ­
tamin, muszą więc one być pobierane z po­
karmem, w stanie gotowym, lub jako tzw.
prowitaminy, które w pewnych warunkach
przetwarzają się w witaminy. Witaminy
występują wprawdzie w minimalnych iloś­
ciach, ale mają bardzo silne działanie bio­
logiczne. Dzielą się one na rozpuszczalne
w wodzie, witaminy grupy B i C. oraz na
rozpuszczalne w tłuszczach, witaminy A, D,
E i K. Podział ten ma nadzwyczaj istotne
znaczenie, ponieważ wiąże się ze zdolnością
gromadzenia witamin w ustroju. Rozpusz­
czalne w wodzie mogą się gromadzić w
bardzo niewielkich ilościach, muszą więc
być stale uzupełniane. Rozpuszczalne w
tłuszczach mogą być przez organizm maga­
zynowane i brak ich występuje dopiero po
wyczerpaniu się zapasów.
Brak witamin określamy mianem awita­
minozy. W przypadkach podawania pasz za­
wierających wprawdzie witaminy, ale w iloś­
ciach zbyt małych w stosunku do potrzeb
organizmu, może występować również tzw.
hipowitaminoza. Zjawisko to występuje co­
raz częściej w naszych hodowlach i stanowi
R
4
jeden z ważniejszych problemów m.in. w
hodowli bażantów. Objawy częściowego bra­
ku witamin są na ogól trudno dostrzegalne,
towarzyszy im jednak znaczne zmniejszenie
odporności organizmu, wskutek czego po­
wstają w nim warunki sprzyjające wystę­
powaniu chorób, zarówno infekcyjnych, jak
i pasożytniczych. Na przykład przy braku
witaminy A stwierdzono zapadanie ptaków
na chorobę pasożytniczą zwaną syngamozą.
Wprowadzenie witamin wraz z paszą nie
zawsze zaspokaja potrzeby organizmu, ponie­
waż spożycie paszy nie jest równoznaczne
z jej przyswojeniem. Przyczyną nieprzyswajania mogą być np. stany zapalne żołądka
i jelit, względnie specyficzne właściwości
mieszanki paszowej. Witaminy mogą rów­
nież działać w stosunku do siebie antagonistycznie (np. witamina A niszczy wita­
minę PP), względnie pobudzająco (np. w i ­
tamina E wzmaga działanie witaminy A).
Przy podawaniu karmy bogatej w węglo­
wodany zwiększa się znacznie zapotrzebo­
wanie ustroju na w i t a m i n ę , B-1, stosując
więc tę paszę nie możemy zapomnieć o ko­
nieczności zwiększenia ilości podawanej w i ­
taminy B-1.
Witaminy mogą być w pewnych warun­
kach syntetyzowane z flory jelitowej. Moż­
liwość ta jest większa u zwierząt starszych
niż u młodych, u których flora bakteryjna
nie jest jeszcze należycie rozwinięta. Dla­
tego też wzmożone zapotrzebowanie na w i ­
taminy u bażancików, a także u kur w okresie lęgów, nie może być zaspokojone
przez florę jelitową, i w celu pokrycia tego
niedoboru trzeba im podawać pasze boga­
te w w^itaminy. Witaminy działają na pro­
cesy przemiany materii. Mogą też wpływać
na działanie gruczołów wydzielania we­
wnętrznego, np. czynności nadnercza zależ­
ne są od witamin C i B-1, a tarczycy od
witaminy B-1 (Aneuryny).
Witaminy oznaczamy literami alfabetu.
Ponieważ zawierają one niekiedy kilka ciał
biologicznie czynych, zostały prócz liter
oznaczone też cyframi np. B-1, B-2, B-3
itd. W miarę postępu nauki w tej dzie­
dzinie i odkrywania nowych witamin są
one określane także różnymi nazwami.
W celu lepszego zrozumienia roli wita­
min w hodowli bażantów omówimy teraz
wpływ, jaki poszczególne grupy witamin
wywierają na organizm ptaków w różnych
stadiach rozwoju.
Witamina A, której głównym źródłem
jest tran ryb morskich, występuje także
w formie prowitaminy „karoten", znajdu­
jącej się w marchwi, zielonej młodej lu­
cernie, koniczynie i pokrzywach. Karoten
ulega jednak przemianie w witaminę A
tylko wówczas, gdy przedostanie się przez
ścianki jelit i gromadzi się w wątrobie.
Wpływa on bardzo korzystnie na wzrost
nieśności i odporności bażantów. Niedobór
witaminy A wpływa ujemnie na zdolność
wykluwania się piskląt, a u młodych t>ażancików powoduje chwiejność chodu, oraz
obrzęk i bolesność powiek. Pisklęta przykucają, przymykają powieki, Śmierć na­
stępuje po 2—3 dniach. Jednym z głów­
nych objawów niedoboru są zmiany w ko­
mórkach nabłonkowych skóry I błon śluzo­
wych. Błony śluzowe stają się przepusz­
czalne dla drobnoustrojów, w następstwie
czego zwiększa się podatność organizmu na
zakażenie. Niewystarczająca ilość tej wita­
miny powoduje utratę zdolności widzenia
o zmierzchu, trw. „kurzą ślepotę", a po­
nadto uszkodzenia układu nerwowego. Z
objawów ogólnych obserwuje się utratę
apetytu, wychudzenie, pióra tracą połysk,
stają się suche, niekiedy występuje wyciek
z jamy nosowej, a także biegunka. U ko­
gutów może wj-stąpić czasowa jalowość, powodująca niski procent zapłodnienia jaj.
Najwyższe straty w naszych hodowlach ba­
żantów spowodowane niedoborem witami­
ny A występują u młodzieży w pierwszych
tygodniach życia. Zapas tej witaminy jest
bowiem w młodych organizmach niewielki,
szybko się wyczerpuje i nie uzupełniany na
czas, prowadzi do masowych upadków. Za­
pobiec temu można umożliwiając pisklętom
korzystanie z młodej lucerny, która w tym
czasie (maj—czerwiec—lipiec) jest głównym
pokarmem zawierającym w dużych ilościach
prowitaminę karoten.
Witaminy grapy B znajdują się głównie
w drożdżach, a niektóre z tej grupy także
w lucernie, wątrobie, mleku i jego produk­
tach.
Pierwsze objawy nledotjoru tej witaminy
występują u bażancików już po kilku
dniach. Pisklęta mają trudności w poru­
szaniu się, rozkładają skrzydła, rozstawiają
nóżki. Często przychodzi do porażenia koń­
czyn. Pisklęta przestają jeść. występują
objawy duszności, obniżenie temperatury
ciała, a czasem biegunka. Może też docho­
dzić do zaburzeń systemu nerwowego.
Witamina B-1, Aneuryna lub Tianlna.
Najbardziej wrażliwe na jej niedotrór są
Ijażanciki 9—12-dniowe. Niedotiór jej po­
woduje niemożność doprowadzenia do koń­
ca procesów spalania cukrów, wskutek cze­
go gromadzi się w organizmie kwas pyrogronowy. Szczególnie uczulone na obecność
tego kwasu są tkanki nerwowe i mią&ień
sercowy, wskutek czego występują różne
objawy nerwowe. Niedobór tej witaminy
powoduje też zmniejszone wydzielanie soku
żołądkowego, co pociąga za sołją utratę
apetytu.
Zwiększone zapotrzebowanie na witami­
nę B-1 występuje u bażantów w okresie
podawania karmy bogatej w węglowodany
oraz w czasie wzmożonej przemiany ma­
terii (okres toków, lęgów i rozwoju bażan­
cików). Wystarczającą ilość tej witaminy
sawiera siano lucerny.
Ryboflawina, zwana tei witaminą B-2
lob G, jest niezbędnie potrzebna do właś­
ciwego wykluwania się piskląt. Niedotjór
jej powoduje śmierć zarodków między 7—10
dniem, względnie złe wykluwanie się ba­
żancików. Pisklęta chorują między drugim
a czwartym tygodniem życia. Charaktery­
stycznym objawem jest podkurczanie pal­
ców w - kształt pięści oraz zahamowanie
dalszego rozwoju bażantów. Zapas tej w i ­
taminy w organizmie musi być stale uzu­
pełniany, ponieważ jest ona wydalana wraz
z moczem, a przede wszystkim z kalem.
Najbogatsza w ryboflawinę jest serwatka
i maślanka, ponadto występuje ona w otrę­
bach, kiełkach pszenicy, a przede wszyst­
kim w drożdżach i w wątrobie. W małych
ilościach stwierdzono ją w rybach, jajach
i zielonkach.
Anid kwasu ntkotynow^o (Nłacyna, wi­
tamina PP)- Niedobór jej wywołuje zabu­
rzenia w procesie wzrostu i czynnościach
trawiennych u ptaków. Najbogatszym źród­
łem tej witaminy są drożdże, zawiera ją
również lucerna. Natomiast tran wpływa
na nią niszcząco. Witamina ta jest jedyną,
którą potrafią syntetyzować zarodki. Rów­
nież bakterie przewodu pokarmowego syn­
tetyzują tę witaminę, a ponadto wpływa
ona pobudzająco na rozwój niektórych bak­
terii.
Witamina B-6 (plrydoksyna) — niedobór
jej występuje rzadko, ponieważ znajduje
się w ziarnie wszystkich zbóż. Brak jej mo­
że powodować utratę apetytu, nieodpowied­
nie wykorzystywanie paszy, zmniejszenie
wzrostu i objawy nerwowe. Bogatym źród­
łem tej witaminy są drożdże, wątroba
i mleko.
Witamina B-x (kwas pantotenowy) —
brak jej wywołuje zahamowanie wzrostu,
wypadanie piór oraz zapalenie skóry. Nie
zmniejsza się wprawdzie nieśność kur ba­
żancich, obniża się jednak zdolność wyklu­
wania się piskląt pochodzących od dobrze
rozwiniętych i zdawałoby się zdrowych pta­
ków. Brak kwasu pantotenowego powoduje
w 2—3 dniu dużą Śmiertelność bażancików.
Dobrym źródłem tej witaminy są: siano z
lucerny, drożdże, otręby pszenne.
Witamina H (Biotyna) wywiera duży
wpływ na przebieg lęgów. Niedostatek jej
powoduje obumieranie zarodków w pierw­
szych dniach wylęgu (do tygodnia) i w
ostatnich trzech dniach przed wykluciem
oraz jest przyczyną przychodzenia na świat
piskląt żle rozwiniętych. Objawem niedobo­
ru tej witaminy jest łuszczenie się skóry
koło oczu i d2iol>a oraz na nogach.
Witamina H występuje w drożdżach, w
wątrobie, w żółtku jaj, w mleku i w kar­
toflach. Niektóre bakterie jelitowe mogą ją
samodzielnie wytwarzać, co pozwala na
częściowe pokrycie zapotrzebowania orga­
nizmu.
Witamina M (kwas foliowy) należy do
grupy witamin B. Wywiera ona wyjątkowo
korzystny wi^yw na rozwój bażantów. Wy­
stępuje w liściach, zwłaszcza w szpinaku
i innych zielonych roślinach. Ponadto w
drożdżach 1 w wątrobie.
Witamina B-12 (Kobałamina) zawiera obok azotu i fosforu stosunkowo znaczną
ilość rzadko w przyrodzie występującego
kobaltu. Właściwością tej witaminy jest
bardzo korzystne oddziaływanie na wzrost.
Podawanie jej kurom bażancim zwiększa
zdolność wykluwania się piskląt, rosną one
szybciej, upierzenie ich rozwija się lepiej
a procent śmiertelności jest znacznie mniej­
szy. Brak jej powoduje dużą śmiertelność
zarodków w 17 dniu inkubacji. Witamina
B-12 występuje głównie w produktach
pochodzenia zwierzęcego np. w wątrobie, a
także w drożdżach. Obecność jej stwierdzo­
no też w odchodach zwierząt, oraz w obor­
niku. Podawanie jej, względnie umożliwie­
nie dostępu do tej witaminy, zapobiega cho­
robie pasożytniczej zwanej kokcydiozą i ka­
nibalizmowi.
Witaminę C zawierają w dużych ilościach
świeże zielone pasze, przede wszystkim lu­
cerna, marchew, kiełki ztjóż i owoce. Do­
tychczas nie stwierdzono u bażantów nie­
doboru tej witaminy.
Witamina D. Niedot)ór jej obok braków
wapnia i fosforu prowadzi do rozmiękczenia
kości, które wskutek tego ulegają znie­
kształceniu. Bażanty ulegają temu schorze­
niu bardzo rzadko. Krzywica nie jest wy­
wołana wyłącznie brakiem witaminy D, ale
dwu witamin A i D.
Źródłem witaminy D jest tran rybi. Nie­
dobór jej wyrównywany jest u bażantów
przez stale przebywanie na dworze i słoń­
cu. Pod wpływem promieni pozafiołkowych
twcrzy się w skórze ptaka ciało czynne,
które ulegając resorbcji rozwija następnie
działalność w całym organizmie. Skóra za­
wiera więc prowitaminę, która pod wpły­
wem naświetlenia przechodzi w witaminę
przeć i wkrzy wiczną.
Krzywica nie cofa się przy podawaniu
samej witaminy D, trzeba wraz z nią po­
dawać równocześnie wapń i fosfor. Umożli­
wienie wchłaniania tych pierwiastków z je­
lita jest jedną z najważniejszych czynności
witaminy D-3.
Witamina E jest witaminą płodności. Nie­
dobór jej sprawia, że ptaki znoszą wiele
jaj niezaplodnionych, a nawet jeśli jaja
są zapłodnione, nie wylęgają się z nich
pisklęta. Prócz tego występują u ptaków
zmiany powodujące drżenie mięśni, pisklę­
ta poruszają się nienormalnie. Najobfitszyra
źródłem tej witaminy są kiełki pszenicy,
ponadto znajduje się ona w lucernie, ce­
buli, grochu, sałacie oraz w małej ilości
w drożdżach.
Witamina K, zwana przeciwkrwiotoczną,
jest witaminą, której brak powoduje wy­
lewy krwawe, szczególnie u 2—3-dniowych
bażancików. Głównymi źródłami tej wita­
miny są: lucerna, szpinak oraz wątroba
zwierząt. Witamina ta może być wytwarza­
na przez bakterie znajdujące się w jelitach.
Jest ona niezbędna do tworzenia się protromblny, ciała niezbędnego przy krzepnięciu
krwi. Do wchłaniania tej witaminy niezttędna jest obecność żółci.
Z tych bardzo ogólnikowych wiadomości
o witaminach, ich występowaniu i skut­
kach ich niedoboru dla organizmów zwie­
rzęcych wynika, żc mogą one przysporzyć
nam przy hodowli bażantów wiele kłopo­
tów. Nie wystarczy bowiem podawać sta­
du podstawowemu pasze zawierające białko
roślinne i zwierzęce, węglowodany, tłusz­
cze, sole mineralne i mikroelementy. Trze­
ba jednocześnie pamiętać o dostarczeniu im
potrzebnej ilości rozmaitych witamin, któ­
re regulują różne czynności organizmu, a
nawet wywierają wpływ na gruczoły wy­
dzielania wewnętrznego. Wszelkie niedopa­
trzenia w tym zakresie odbijają się hezpośrednio na wynikach hodowli, gdyż powo­
dują spadek nieśności kur bażancich, duży
odsetek jaj nie zapłodnionych, przedwczesne
zamarcie zarodków, względnie dużą śmier­
telność wśród wyklutych bażancików. Wy­
chów zdrowo urodzonych piskląt zależy
również w bardzo poważnej mierze od po­
dawania im w odpowiedniej ilości niezoędnych witamin.
Hodowcy bażantów stosowali od dawna
szereg dodatków do pasz czy do wody,
wpływających korzystnie na zdrowotność i
kondycję ptaków, z pewnością jednak nie
zdawali sobie sprawy z właściwości tych
dodatków. I tak, na przykład, niektórzy
dodają do wody błękitu metylenowego (za­
barwia wodę na kolor niebieski), który ma
zapobiegać chorobom bażantów. Jak to
obecnie stwierdzono, jest to środek działa­
jący zabójczo na pierwotniaki, działa też
moczopędnie, a u ptaków może pod wielo­
ma względami zastąpić witaminę E. I to
była prawdopodobnie najważniesza korzyść
z jego stosowania w czasie, kiedy nie wie­
dziano o bardziej skutecznym oddziaływa­
niu na wzrost płodności kiełków pszenicy.
Często można też zauważyć dodawanie do
karmy dla bażancików siekanych liści po­
krzywy. Jak wykazały badania, pokrzywa
zarówno w stanie świeżym, jak suszona
zawiera karoten prowitaminę witaminy A.
W hodowli kur domowych trzymano je nieraz
na końskim nawozie, a nawet podawano
im kał bydlęcy. Dziś wiemy, że zarówno
w jednym, jak i w drugim występuje w
dużych ilościach cenna witamina B-12 —
Kołialamina. Obecność jej wpływa "bardzo
korzystnie na wzrost ptaków, a także za­
pobiega często występującemu schorzeniu,
polegającemu na wzajemnym wy dzioby w aniu sobie przez ptaki tkanek (kanibalizm).
Zwiększone
zapotrzebowanie
witamin
występuje u bażantów dorosłych w okre­
sie poprzedzającym porę godową i lęgi, u
D0K05ICZENIE NA STR. 15
5
ERWIN DEMBINIOK
PROBA
B O N I T A C J I OBWODl)
LEŚNEGO
(artykuł dyskusyjny)
wyjścia dla wszelkich ło­
wieckich poczynań hodowlanych musi
P J UNKTEM
być z jednej strony inwentaryzacja
zwierzyny, pozwalająca na ustalenie faktycz­
nej liczebności zwierzostanów w obwodzie,
z drugiej zaś znajomość pojemności łowiska,
rzyli wskaźników określających optymalną
liczebność pogłowia poszczególnych gatunków
w danych warunkach środowiskowych. Po­
równanie stanu faktycznego z możliwościami
produkcyjnymi łowiska pozwoli na ustalenie
zarówno prawidłowej kolejności zabiegów ho­
dowlanych, jak i właściwej wysokości pozys­
kania zwierzyny.
Zasady inwentaryzacji zwierzyny zostały
w początkach bieżącego roku ostateczreie
ustalone i polecone do stosowania przez Na­
czelny Zarząd Lasów Państwowych i Zarząd
Główny PZL. Są one opracowane w sposób
prosty, łatwe do realizacji i , jeśli tylko t>ędą sumiennie przestrzegane, dadzą wyniki
wystarczająco dokładne dla celów praktyki
łowieckiej. Trzetja tylko, aby te słuszne za­
sady były w pełni wprowadzone w żj-cie tak
przez kola łowieckie, jak i przez nadleśni­
ctwa, które często jeszcze wykazują tenden­
cje do inwentaryzowania zwierzyny zza
biuiica.
Znacznie trudniejszą spruwą jest klasyfi­
kacja łowisk z punktu widzenia ich przy­
datności dla hodowli określonych gatunków
zwierzyny, czyli trw. Iwnitacja łowiecka. Po­
winna ona określać, w oparciu o całokształt
warunków środowiskowych, jaką ilość zwie­
rzyny można utrzymywać w łowisku bez
szkody dla gospodarki leśnej czy rolnej. Bę­
dzie to jednocześnie ilościowy plan docelo­
wy, który, zestawiony z faktycznym zagęsz­
czeniem, wykazanym przez inwentaryzację,
pozwoli oprzeć na realnych podstawach wy­
sokość i strukturę pozyskania. Oczywiście
kryteria twnitacji łowiska polnego, w któ­
rym podstawową zwierzyną jest zając, k u ­
ropatwa, ewentualnie t>ażant, t>ędą się dość
istotnie różnić od kryteriów dla łowisk leś­
nych, gdzie do podstawowych gatunków na­
leży jeleń, daniel, sama i dzik.
W obu przypadkach podobna będzie t y l ­
ko technika klasyfikacji, w stosunku do któ­
rej trzet>a wysunąć postulat, aby była mo­
żliwie najprostsza, gdyż będzie ją przepro­
wadzał terenowy aktyw łowiecki, a nie pra­
cownicy naukowi
Zagadnienie bonitacji łowisk zostało już
przed kilku laty rozwiązane w Jugosławii,
ostatnio zaś zakończono klasyfikację obwo­
dów łowieckich w Czechos'łowacji. Niestety
u nas sprawy te leżą odłogiem, a dwa arty­
kuły zamieszczone na ten temat w „Łowcu
Polskim" nie wywołały żadnego oddźwięku
ani wśród myśliwych, ani u władz łowiec­
kich.
Wydaje mi się, że nie należy jednak skła­
dać broni, lecz kołatać tak długo, póki to za­
gadnienie nde stanie się ośrodkiem zainte­
resowania kompetentnych czynników, np.
Państwowej Rady Łowieckiej. Utwierdza
6
mnie w tym przekonaniu również fakt, że
teren żyje tym zagadnieniem i mimo braku
odgórnych wskazówek szuka rozwiązań na
własną rękę.
Jako przykład próbnego określania bonitacj'! obwodów leśnych pozwolę sobie przy­
toczyć kryteria opracowane przez inż. Zwo­
lińskiego z Okręgowego Zarządu Lasów
Państwowych w Katowicach. Metoda ta po­
lega na punktowaniu czynników, które, Mianiera autora, wywierają istotny wpływ na
warunki bytowe zwierayny grubej.
Projekt bierze pod uwagę następujące
kryteria:
a) fizjologię terenu, b) typ siedUska, c)
drzewostany.
Fizjologls terenu:
1) Ukształtowanie i wielkość kompleksów
leśnych;
2) Pionowe ukształtowanie terenu;
3) Zaludnienie terenu, drogi, ścieżki 1 ruch
na nich;
4) Spokój w łowisku.
Punktacja poszczególnych czynników dla
jeleni i danieli od O—5, dla sarn od O—6.
Siedlisko:
1) Żyzność gleby;
2) Runo;
3) Łąki śródleśne i dostępna woda;
4) Szkody wyrządzane w polu i w lesie (na
skutek braku pewnych składników).
Punktacja od O — 5. Jeśli średnia powyż­
szych czterech czynników odnoszących się
do siedliska t>ędzie się wahała w granicach:
od 1,0 — 2,4 punktów, to siedlisko należy
uważać jako słabe,
od 2,5 — 3,9 punktów, jako średnie,
od 4,0 — 4,5 punktów, jako dobre,
od 4,6 — 5,0 punktów, jako bardzo dobre.
Drzewostany:
1) Skład gatunkowy;
2) Stosunek klas wieku drzewostanów i ilość
ogrodzonych upraw;
3) Podszyty i podrosty;
4) Prześwietlone drzewostany.
Punktacja poszczególnych elementów od
1 — 5. Ocena uzyskana ze średniej arytme­
tycznej taka sama, jak przy określaniu sied­
liska.
Z uzyskanej sumy punktów dla poszczegól­
nych kryteriów obliczamy średnie arytme­
tyczne, mnożymy je przez siebie, a następ­
nie dzielimy dla określenia normatywu
pojemności jeleni przez 72, danieli przez 38,
sam przez 16.
Powyższe dzielniki oznaczają wielkość zapotrzełKłwania paszy przez jednego osobni­
ka w określonej jednostce czasu. Są to więc
cyfry stałe, obrazujące jednostki karmowe
allx) jednostki zapotrzebowania organizmu
zwierzęcego. Cyfry te są zgodne z ogólnie
przyjętymi zasadami przeliczania ilości je­
leni na daniele, czy sarny (jeden jeleń odpo­
wiada mniej więcej dwóm danielom lub pię­
ciu sarnom). Końcowa cyfra tego rachunku
daje nam normatyw pojemności wyrażony
w ilości sztuk na 100 ha.
Metodę inż. Zwolińskiego stosuje się
w obwodach, gdzie w y s t ^ u j ą co najnmiej
dwa gatunki zwierzyny płowej. W wypadku
jeśli w danym obwodzie daniele nie wystę­
pują, zwiększa się odpowiednio ilość jeleni,
przeliczając dwa daniele na jednego jele­
nia. Z uwagi na nieco odmienne wymaga­
nia sam normatyw oblicza się według po­
danego wzoru, bez względu na ilość jeleni
czy danieli Autor p r o j ^ t u jest zdania, że
samy grupują się na granicy lasu 1 pola i w
zasadzie okupują areał nie opanowany przez
inne gatunki zwierzyny płowej.
Próbne obliczenia dla jednego z obwodów
łowieckich woj. katowickiego dały następu­
jące wyniki:
I . Fizjologia terenu:
Ukształtowanie i wielkość kompleksów
leśnych
5
Pionowe ukształtowanie terenu
4
Zaludnienie terenu, drogi, ścieżki
i ruch na nich
2
Spokój w k>wisku
3
Średnia = 3,5
I I . Typ siedliska:
Żyzność gleby
3
Runo
3
Łąki śródleśne i dostępna woda
3,5
Szkody wyrządzane w polu i w lesie
3
Średnia = 3,1
I I I . Drzewostany:
Skład gatunkowy
4
Stosunek klas wieku drzewostanów
i ilość ogrodzonych upraw
4
Podszyty i podrosty
3
Prześwietlone drzewostany
S
Średnia = 3,5
Średnie mnożymy przez siebie, co w danym
pr^padku
wynosi:
3,5X3,1X3,5 = 38,2.
Uzyskaną w ten sposób cyfrę dzielimy dla
obliczenia normatywu jeleni przez 72, co da
nam 0,5 jelenia na 100 ha, dla danieli przez
38, a więc 1 daniel na 100 ha. Ponieważ
w tym nadleśnictwie daniele nie występują,
przeliczamy je na jelenie, w myśl założenia,
że dwa daniele odpowiadają jednemu jele­
niowi, i otrzymujemy ostateczny wska&iik
pojenmości łowiska, który wynosi 1 jeleń na
100 ha. Podobne obliczenie dla sarny dało
wskaźnik 3 samy na 100 ha. Wielkość ol>wodu, dla którego ustalano normatywy po­
jemności, wynosi 7000 ha. Ilość zwierzyny
frfowej powinna się więc zamykać liczl>ami:
70 jeleni i 210 sarn.
Na zakończenie trzeba jeszcze nadmienić,
że opisana metoda zdaje praktyczny egza­
min na naszym terenie. Warto się nią więc
zainteresować, gdyż może być przyczynkiem
do ustalenia jednolitej metody obliczanła,
pojemności naszych łowisk leśnych.
Erwin Dembiniok
Wiosna w piEraozy — Fot. J . J. KacpiAsld
JAN EDWARD KUCHARSKI
Korto osttM
lECZOREM przeleciał ciepły, rzę­
sisty
deszcz, a o świcie zieleń wy­
W
buchła jak fajerwerk.
Wszystko to przygotowane zostało nocą,
w tajemnicy przed słońcem
i
teraz,
w pierwszych jego promieniach, świata nie
można poznać. Młodziutkie liście, aksamit­
ne kępki traw, ciemne pióra
konwalii,
uniesione wreszcie ku górze pióropusze pa­
proci — lśnią żywą wilgocią, cieszą oczy,
dygocą za najlżejszym powiewem.
Las trzęsie się od świergotu drobnych
ptaków. Na mój widok ostrzegawczo skrze­
czą sojki, melodyjnie pogwizduje wilga, nad
brzegami jeziora l>ębnią w powietrzu kszyki,
czajki holendrują zawrotnymi lukami —
gwar zwycięskiego życia, nowych nadziei,
miłosnych zabiegów.
W dalekim tle tego hałasu tętni mi w
uszach, jak murzyński tam-tam, rytmicz­
ny bulgot porannego tokowiska. Wracam
z cietrzewi i wiem, że tę właśnie pieśń
przeniosę poprzez rozświergotany las aż do
swojego pokoju na górkę. W jego czterech
ścianach będę ją słyszał tak samo wyraźnie
jak tam nad łąkami, opodal wilczej ambo­
ny.
Troki mam puste — ile wybrałem miejsce
na budkę i cłioć w promieniu paruset met­
rów grało kilkanaście kogutów, na strzał
nie miałem ani jednego. Za to nasłuchałem
się za wszystkie czasy. W południe zrobię
sobie
osłonę
w
nowym,
upatrzonym
miejscu i jutro... zobaczymy.
Siedzę na mostku. Od wody ciągnie za­
pach ryb — to ich szlak weselnej wędrów­
ki między jeziorami. Nie chce mi się jeszcze
wracać do domu.
Czy Marysia zajrzy dzić do mnie? Nie
wiem. Od kilku dni chodzimy wokół siebie
jak podrażnione koty. Rozumiem dosko­
nale, skąd się to bierze, ale cóż na to moż­
na poradzić. Najprostsze, jest czasem naj­
trudniejszym.
iałem
niedobrą
noc
—
budziłem
razy, myślałem. Po śniaM 1 siędaniukilkausiadłem
do pracy. Cicho
mnie... siebie, boisz się zobowiązań, boisz się
o... swoją uczciwość.
Nigdy nie myślałem, że takie słowo moż­
na odczuć jak policzek. Widocznie tu zna­
czyło ono co innego.
Marysia odwróciła się gwałtownie, wybie­
gła z pokoju.
E^rzez te dni nie zaglądała na górkę. Roz­
mawialiśmy obojętnie przy stole, uniłćaliśmy
swego wzroku. Czuję się, jak skuty przez
piei^ obręczą. Czy zajrzy dzisiaj do mnie?
[ AWROT zimy — zawierucha, śnieg
z deszczem, przenikliwy cłiłód. Trze[ lia było napłalić w piecach, a tu
brak narąbanego drzewa. Marcin nie przy­
jechał — wziąłem się sam do roboty.
Po dwóch godzinach poczułem mięśnie
barków, pleców, ud. Ale machałem siekierą
dalej i do ptriudnia bielała w szopie sterta
szczap na dobre parę dni.
Obiad podawała nam Magdzia. Marysia
źle się czuła, leżała. Pan Staszewslci, który
podobno nigdy nie choruje, miał o tym swo­
je zdanie.
— Choroba bierze człowieka — mówił
poważnie — kiedy jej się pozwoli. Bat>skie
humory! Ale niech sobie poleży, jak ma
ochotę.
Siedzę przy swoim stoliku, pełen dobrej
woli do pracy. Po przedpołudniowym zrywie
fizycznym obręcz na piersiach jakby trochę
zelżała. Tam musiałem oddychać głęboko.
Dziwne jest to moje dzisiejsze pisanie.
Właściwie kreślę całe strony, uznane w po­
przednich dniach za dobre. Nagle okazały
się mdłe, t)ezkrwiste, wydumane — a raczej
przedumane. Takie krajanie włosa na czwo­
ro, kiedy się jeszcze nawet jogo koloru nie
poznało. Siedzę w najbardziej konkretnym
ze światów, na „łonie natury", a operuję
w nim pojęciami dalekimi od biologizmu,
często mu przeciwnymi.
Można i tak — psychologiczne subtelności
to doskonała osłona
pulsującego życiem
problemu.
„Dogłębnym" psychologom należy od cza­
su do czasu polecać rąbanie drzewa.
uchyliła drzwi, weszła, objęła mnie ramio­
nami. Pochyliłem głowę — na karku uczu­
I lĘKNY czas myśliwskiego zawiesze­
łem jej gorący oddech.
nia broni. Po cietrzewiach można by
— Musiałam przyjść — szeptała. — Mam
1
starannie
oczyścić
strzelby i na
ci coś do ł)ardzo ważnego do powiedzenia:
dobry miesiąc zostawić je w futerałach. Jeśli
cieszę się totią.
tego nie robię i dalej włóczę się po lesie
Pierwszym odruchem było: zerwać się, z duljełtówką, to bynajmniej nie z myślą o
objąć dziewczynę mocno... Byliśmy sami
zdobyciu zwierzyny. Zdążyłem już przedep­
w całym domu. Ale w tej chwili spadły
tać całe „moje" leśnictwo i czuję się jego
wszystkie nocne myśli, wahania, porów­
opiekunem i gospodarzem. Broń awansowała
nania... Nie! Opuściłem niżej głowę. Ra­
teraz na instrument opieki, na gwarantkę
miona Marysi zwiotczały — zrozumiała.
pokoju w łowisku.
— Tobie na tym nie zależy — powie­
Myślę, że duł^eltówka, która w ciągu roku
działa półgłosem.
tej roli nie wypełni, nie zasługuje na mia­
Wstałem, ująłem ją za przeguby dłoni.
no broni myśliwskiej.
Oczy przysłonięte miała powiekami, usta
Dodajmy przy tym od razu, że nie jest to
drżały. Było mi coraz ciężej.
wcale rola łatwa i bezkonfliktowa. Przeciw­
— Marysieńko, wiesz o mnie wszystko.
nie — myśliwy doglądający swego łowiska
Wzruszyła ramionami.
2 góry musi być przygotowany na sytuacje
— Wiera. Żonaty, dzieci, dom, obowiąz­
trudne, które rozstrzygać powinien szybko
ki, praca... Czy jeszcze coś więcej?
i na własną odpowiedzialność. Wydaje ml
— Może to wystarczy?
się, że te sprawy stanowią najtrudniejszy
— Nie, chyba że do t ^ o jeszcze do­ egzamin myśliwskiej dojrzałości. Nie tylko
dasz... „odpowiedzialność".
Wtedy odejdę zresztą myśliwskiej.
natychmiast.
Za każdą dojrzałość się jrfaci — mniej
— Nie dodam.
lub więcej, zależnie od własnego bogactwa.
— Niczego od ciebie nie chcę.
Przez
Chodzi więc o to, by nie płacić zbyt wiele,
kilka dni narastała we mnie radość. Myś­
nie stwarzać wewnętrznych konfliktów tam,
lałam, że Ijędziesz moim... Że pozwolisz mi... gdzie ich nie ma lutj gdzie już dawno zostały
— Głos jej mienił się, mówiła z coraz rozstrzygnięte. Łatwo to sformułować, trud­
większym trudem — Już wiem... boisz się... niej pogodzić z praktyką.
P
Lubię i cenię psy, uważam je za zwierzę­
ta zdolne do współżycia z człowiekiem w
pełnej harmonii. W pewnych wypadkach
współżycie to może nosić cechy nieomal
przyjaźni. A tymczasem z reguły strzelam
do psów łdusujących w łowisku. Ciągle
jednak nie mogę się do tego p r z y z w y ­
c z a i ć .
Każdy taki wypadek jest dla
mnie przeżyciem. Chociażby dzisiejszy.
Byłem na wrzosowisku. Tak nazywają
wielką, podłużną łysinę pośród zwartego
lasu, powstałą po ogromnym pożarze parę
lat temu. Pożar przeleciał górą i został uga­
szony przez ulewę, drzewa zginęły — prze­
trwał wrzos. Kiedy wycięto opalone kikuty,
wrzosy rozrosły się w faliste, zielono-liliowe
jezioro. Tu we wrześniu najlepiej ryczą bykL
Szedłem skrajem
wrzosów, wypatrując
tropów zwierzyny na piaszczystej dróżce.
Usłyszałem trzask chrustu, tętent i wysokie
poszczekiwanie psa goniącego na oko. Ze­
rwałem z ramienia broń i w tej chwili w y ­
skoczyła na wrzosy gruba, ciężarna tania,
a za nią o parę metrów ciemny wilczur.
Widać było, że łania dobywa ostatka sił —
szyję miała wyciągniętą, wyszczerzone zęby,
pies też dyszał jak maszyna, ale zbliżał się
nieuctironnie. Po pierwszyjn strzale zaha­
mował gwałtownie na czterech łapach, dru­
gi — położył go na miejscu. Łania odbiegła
ze dwieście metrów, ot>ejrzała się i nie w i ­
dząc prześladowcy stanęła rozkraczona cięż­
ko robiąc tx>kami. Jeszcze raz się obejrzała
— stałem Łkz ruchu. Zwierzę opadło na
przednie kolana i znikn^o w wysokich
wrzosach. Musiało być śmiertelnie zmęczone.
Załadowałem broń, podszedłem do psa.
Leżał na t>oku, w uniesionych czarnych
dziąsłach zakrzepł grymas cierpienia. Był
martwy. Pielmy okaz wilczura w doskona­
łej formie. Przyltro. Otiejrzałem go dokład­
niej. Nie stary, na karku żadnego śladu po
obroży, czyżby zdziczały? Chyba nie, po tak
ciężkiej zimie nie zachowałby w lesie po­
dobnej formy. Trzeba przysłać Marcina —
niech go zakopie.
Odchodziłem z niechęcią do samego sie­
bie, przygnębiony. Szkoda psa, poszedł na
roztrój i zapłacił za to. Trudno — sto razy
bym w takiej sytuacji strzelał. Co tu się
zastanawiać, po co stwarzać problemy tam,
gdzie ich nie ma. A może jednak są?
Rozmyślam nad tym nie pierwszy raz
— w każdym, najbardziej prawidłowym 1
etycznym polowaniu jest chwila, która bu­
dzi niepokój, zadumę, wymaga chociażby
krótkiego skupienia. To chwila śmierci zwie­
rzyny. Kto z myśliwych nie przeżył jej sil­
nie, chociaż raz?
Marcin z radością przyjął wiadomość o za­
strzelonym psie. Wyjął z kieszeni kozik
i na kawałku cegły zaczął go wecować.
— Zaraz idę. Będzie ładna skórka przed
łóżko.
— Wolałbym, żebyście go zakopali... w ca­
łości.
Spojrzał na mnie ze zdumieniem.
— A czemu to? Przecież szkoda skóry?
Co miałem odpowiedzieć? Wzruszyłem ra­
mionami.
Przy kolacji opowiedziałem panu Staszew­
skiemu o spotkaniu. Leśniczy pogładził się
po łysinie.
— A przecież miałem rację! Jednak Dudkiewicz wypuszczał swojego psa do lasu.
Dobrze, że go pan sprzątnął.
Tego się nie spodziewałem. Spojrzałem na
Marysię — miała na ustach
ironiczny
uśmieszek.
Jan Edward Kucharski
ZBIGNIEW KOWALSKI
N
A imię jej było Urszula. Urszuika.
Nie spieszczano tu inaczej imienia
dziewczyny. A przecież tak niedale­
ko, z tamtej strony kanału, tuż poza zębatą
ścianą puszczy, podleśne sioła zamieszkiwa­
l i Litwini. I tam od Sejn aż po Niewiażę
używane było powszecłinie inne zdrobnienie
— Warszulka.
Podobnie więc
brzmiało jedno i drugie
nazwanie. Ale wyczarowana piórem Wyssen.
łioffa postać smutnego, zawiedzionego i nie­
szczęśliwego dziewczęcia z pańskich Jużynt
w niczym nie przypominała wesołej jak ptak,
zadziornej niby osa i pełnej samodzielnoś­
ci gajowianki z Sokolego
I^su.
Zresztą
obie kobiety były i musiały być inne i od­
mienne. Tak jak inne i odmienne były cza­
sy, w których kazano im żyć i działać;
Warszulce z „Sobola i panny" przed pół
wiekiem, Urszulce — w dniu dzisiejszym.
Są jednak drobne na pozór
szczegóły,
które — wbrew przepaści dzielącej epoki,
wbrew charakterom i konfliktom — łączą
i upodabniają do siebie tę i tamtą dziew­
czynę. Jeden z nich to bujna, wspaniała
uroda obu, ale to nie ma większego znacze­
nia dla całości opowiadania, drugi — nie­
pospolita wrażliwość na piękno, co znowu
jest sprawą zasadniczą,
No, ale zajmijmy się tą historią systema­
tycznie, od chwili, kiedy się rozpoczęła, od
pierwszego dnia przyjazdu do puszczy...
USZCZA Augustowska rzucona na
mapę przypomina nieco konturem
zielonego kraba.
Zwarty masyw
ijjszczański, gdzieniegdzie tylko przerwany
taflą jeziora czy osadą śródleśną, ściele się
koliście pomiędzy
Suwałkami,
Sejnami.
Lipskiem i Augustowem. Znaleźć tam jesz­
cze można niemało ostępów o charakterze
nieomal pierwotnym, nieprzebyte leśne bag­
na i prastare drzewostany. Ostępy te noszą
nazwy dźwięczne i pociągające, jak Szczebra, Serwy, Krasnopol, Hańcza, Mikaszówka,
Rudawka, Białobrzegi czy Balinka, Od pusz­
czańskiego matecznika odchodzi szereg krót­
kich leśnych ramion i długich le.śnych wą­
sów, sięgających Sztabina, Rajgrodu, Olec­
ka, Rozpudy, Siólka i Dąbrowy. Jedna z tych
zielonych odnóg w okolicy Krasnego Boru
nieledwie dotyka grzęzawiska nad Biebrzą.
Tam, gdzie puszczańskie gąszczary przecho­
dzą w przejrzyste nadbrzeżne brzeźniaki,
urywa się też ślepa linia kolejowa.
D
Na ukrytej wśród świerkowego lasu koń­
cowej stacyjce Jastrzębna wyładowuję się
jako jedyny pasażer z jedynego wagonu,
który przydygowal tu z Augustowa dychawicznj parowóz. Pomimo że jest to już dru­
ga polowa kwietnia, zimno pociąga przej­
mujące jak w listopadzie. Wiatr szumi roz­
głośnie w mrocznej gęstwie świerków.
Gwiazdy
ponad szczytami
drzew świecą
jasno i ostro wróżąc mróz. Raz po raz przy­
słania je biegnąca szybko chmura, prawie
że niewidoczna, równie granatowa i czar­
na jak wyiskrzona głębia nocnego nieba.
Szukając furmanki zamówionej z Sokole­
go Lasu kluczę po rozkisłym placyku przy
.stacji, gubię się pomiędzy zwałami pni przy.
gotowanycłi do transportu. Błądzę tak w
mroku przez kilka dobrych minut, wreszcie
rezygnuję z poszukiwań, chcę wracać do
.skąpo oświetlonej poczekalni.
Stary Bondziul pomimo dziesiątego krzy­
żyka siedzącego mu mocno na karku ma
ciągle jeszcze lepsze oczy ode mnie. W nie­
przeniknionej, zdawałoby się, ciemności od­
zywa się nagle jego z lekka schrypnięty
i wyraźnie zniecierpliwiony glos:
— Cóż ty nawet znajomego kasztanka nie
może.sz rozeznać, a głuszcy chcesz po nocy
strzelać!
Próbuję się tłumaczyć, ale równocześnie
przypominam sobie, że jest to zgoła niepo­
trzebne. Stary lubi się bowiem przekoma­
rzać, żartować i chełpić jednym ze swych
ostatnich okruchów młodości — dobrym
wzrokiem. Znam go przecież od tylu, tylu
lat więcej niż dobrze, na wylot.
8
Z p o ś m i e r t n e j s p u i c i z n y II
Droga jest daleka I zła. Wleczemy się
v/ięc noga za nogą po rozjeżdżonych kołami
groblach, po piaszczystych wzgórzach, po
nie wiadomo dlaczego tak rozrzutnie szero­
kich gościńcach i po wąskich aż do prze­
sady duktach leśnych.
Mróz bierze na noc coraz silniejszy, obrę­
cze kół tną z chrzęstem
zmarzniętą
po­
wierzchnię ziemi i kruszą pękające z meta­
licznym dźwiękiem tafelki lodu na ściętych
kałużach.
Noc jest czarna i głęboka, toteż Bondziul
puścił koniowi wodze. Niech Kasztan sam
ciągnie do stajni, przecież on widzi drogę
wyraźniej i wyczuwa ją lepiej niż człowiek.
Stary nie potrzebuje pilnować właściwego
kierunku jazdy, może się za to wygadać do
woli.
— U Omelustków urodzili się bliźniaki.
Oba chłopcy, czarniawe jak i matka. A od
Białobrzegów to ciągną elektrykę po lesie.
Znów u Ignacego, u brata synowej, jak stały
na obórce czerwone krowy, tak wszystkie
mają po jałoszce. Szczęśliwie, co?
Po godzinie podróży znam już na pamięć
wszystkie
okoliczne plotki, ciekawostki
i zdarzenia. Wiem też, kto polował po całej
puszczy, jak długa i szeroka. Wiem również,
kto kłusował.
— A na głuszce przyjeżdżali już myśliwi?
— Byli na Kozim Rynku i na Hacutnym
Bagnie. Siedzieli przez dwie pory, ale nie
mogli pogodzić się, gdzie kto ma polować.
Tak jak by im było mało mszaru i głuszców.
— Nic nie zabili?
— Musi tylko jednego. A potem przemó­
wili się, pokłócili i dawaj taksówkami z po­
wrotem na Warszawę.
— Dobrze jest. Nikt nie będzie mi teraz
przeszkadzał.
— Przeszkadzał to faktycznie nikt nie bę­
dzie, ale kto ci pomoże?
— Nie rozumiem.
— Ano syn Władek na kursie dla leśni­
czych. A mnie. widzisz, trochę pokręciło
nogi. Rematyzmy. Nie pójdę na bagno w tym
roku.
— Będę sam próbował szczęścia.
— Noo, Kasztan! — Bondziul zmacał ko­
nia batem. — Boczysz się i beczysz. Wołka
poczułeś, czy jaka inna zaraza.
— Sam spróbuję — powtórzyłem już
mniej pewnym głosem.
— Nooo! — stary znów machnął batem.
— Na drugi, trzeci raz trafisz na tokowi­
sko, nie powiem. Ale na pierwszy zmylisz
drogę, zrębów
nowych narobili po lesie,
kładki popróchnieli miejscami, to znów hu­
ragan wywrotów narobił.
— Pójdę na zapady wcześniej, za dnia.
— Nie wiedzieć, co gadasz. Pójdziesz.
A jak wrócisz?
Koń czując stajnię ruszył ostrego kłusa.
Na miejscu wyższym, na suchym grondzie
koła zastukały na twardych
korzeniachWózek zaczął turkotać i podskakiwać.
Bondziul myślał dłuższą chwilę, jakby wa­
żąc coś w myślach, wreszcie wycedził:
— Chyba tak przyjdzie zrobić. Na toko­
wisko poprowadzi cię Urszulka,
— Kto? — wzruszyłem ramionami. — Ta
mała, ta smarkata?
— Tak, Urszulka — powtórzył stary
z flegmą.
ŁĘBOKĄ, zdawało się, jeszcze nocą
budzi mnie szarość przedświtu. Po­
za małymi kwadratami okien po­
przez ustawione na parapecie pelargonie bie­
leje dzień. Zrywam się gwałtownie z łóżka.
— Diabli wzięli dzisiejsze ranne polowa­
nie. Do tokowiska jest dobre piętnaście
kilometrów, i to opętanej drogi.
Wycieram rękawem
zapotniałe
szyby,
wyglądam na dwór. Co u licha. Tak, teraz
już rozumiem przyczynę jasności, powleka­
jącej świeżo bielone ściany w izbie i obrysowującej srebrem tęgie tielkowanie sufitu.
Ziemia za oknami zasłana jest szczelnie
śniegiem. Sosny za opłotkami gajówki przy­
gięte są ku ziemi obfitą okiścią.
Zapalam zapałkę, patrzę na zegarek. Jest
punkt dwunasta. Można jeszcze z pół godzi­
ny podrzemać.
Ledwo przymknąłem oczy, a myśl odpły­
nęła powoli w kwietną i słoneczną dolinę,
już huczy i dudni metaliczny i głęboki tamtam. Czy to jeszcze jeden z sennych maja­
ków? Czy też pobudka taka jak zawsze?
Bondziul uderza powtórnie pięścią w gi­
tarę zawieszoną nad swym łóżkiem i prze­
krzykując hałas instrumentu wola donośnie:
— Wstawaj zatraco myśliwcze! Urszulkaa!
Urszulkaa!
Z Urszulka
spotykamy
się na ganku.
Wczoraj
wieczorem, kiedy
przyjechałem,
dziewczyna już spała.
W pierwszej chwili nie poznałem jej zu­
pełnie. Cóż w tym dziwnego! Przed dwoma
laty, kiedy to polowałem w Sokolim Lesie
po raz ostatni, mieszkała pjoza domem,
u ciotki w Podczerwonem, w pobliżu szkoły,
a przed czterema laty był to szczupły, czupurny podlotek o piegowatym nosku i nad­
miernie długich nogach i warkoczach.
Teraz stała przede mną wysoka, świetnie
obudowana dziewczyna.
Spod żółtej chu­
steczki s[rfyw^ał jej na kark ciężki węzeł jas­
nych jak len włosów. Odziana była w suty
kożuszek, ściągnięty w pasie wojskowym
rzemieniem.
Ścisnęliśmy sobie mocno dłonie. Błysnęła
ku mnie oczami. Ale w świetle kołyszącego
się na wietrze płomyka stajennej naftowej
lampy nie mogłem rozeznać
ich koloru.
W każdym
razie były jasne: niebieskie,
zielonkawe, może siwe,
— Pojedziesz rewirowym
gościńcem —
G
pouczał stary wnuczkę — a dopiero z kariernej drogi bierz się na Laików Grond.
— Toż trafię z zawiązanymi oczami.
— ^^uchaj, co gadam. A na grondzie
uważaj! Trzeba ominąć
zwalony pień.
A znów na bagnie...
— Bądźcie spokojni.
— No, to jazda! Ach te rematyzmy! Na
przyszły rok sam cię poprowadzę.
Dziewczyna skoczyła zręcznie na wysokie
siedzenie wózka. Wgramoliłem się w ślad
za nią. Ruszyliśmy.
— Ale wyrosła, wydoroślała panna Urszul­
ka — zacząłem banalną rozmowę.
— I wyładniała — wtrąciła figlarnie.
— Nigdy bym jej nie poznał!
— A to zauważyłam — odrzuciła cierpko.
Rys. Stanisław ReswcKlowski
— Pewno teraz z Urszuli Bondzlulanki
jest pierwsza panna na całą okolicę.
— Nie ostatnia.
Rozmowa nie kleiła się jakoś. Zresztą za­
czął sypać gęsty śnieg. Z głębi lasu powia­
ło piwniczną wilgocią.
Ciężkie, mięsiste
płatki osiadały na odzieniu, narastały na
ramionach, łachotały po twarzy, wpadały
za kołnierz.
W czasie całej dalszej drogi dziewczyna
milczała uparcie, raz tylko wyciągając r i ^ ę
przed siebie zawołała:
— Uważaj pan, gałęzie!
Kiedy dojechaliśmy już na miejsce, dziew­
czyna objęła komendę.
— Rososzka jest z tyłu za siedzeniem.
Proszę ją zabrać, bo na kładkach będzie
ślizgowato.
Opad śnieżny jest tak obfity, że kiedy
dochodzimy do pobrzeża rojstu, nogi grzęz­
ną w białym puchu do kostek. Po bagien­
nych kępach idzie się dziwnie miękko i l)ezgłośnie. Chwilami odnoszę wrażenie, że stą­
pam
po sprężynowym łóżku
zarzuconym
bogato lekkimi niby piórko pierzynami
Poza linią oddziałową
zaczyna się już
właściwe tokowisko. Teraz należy raz po
raz przystawać i nasłuchiwać.
Idziemy zgodnie jak w tańcu. Zatrzymu­
jemy się jednocześnie. Urszulka ani drgnie.
Zda się, wstrzymuje oddech, boi się zamącić
ciszę, niezł>ędną dla wysłuchania gubiącej
się w oddaleniu
nikłej
pieśni wielkiego
ptaka.
Śnieg opada z lekkim sypkim szelestem,
takim, jaki usłyszeć można tylko o przed­
świcie w głębokim uśpionym lesie. Wydaje
mi się, że Chwytam uchem różnicę w szme­
rach, jakie sprawiają płatki śniegu, te ocie­
rające się o igły sosnowe, tamte zaczepia­
jące o spękaną korę drzew czy inne lądu­
jące na łodyżkach jagodników i traw.
Cisza panuje tak przeogromna, źe słyszę
chyba tykanie zegarka na ręku, uderzenia
pulsu
w skroniach, a może bicie
serca
Urszulki znajdującej się o krok poza mną.
Zresztą możliwe, że są to wszystko złudze­
nia akustyczne, a w uszach dźwięczy tylko
cisza. Ale nie, stukotanie
powtarza
się,
milknie, znów powraca uparcie.
Już teraz wiem, już teraz mam pewność.
W głębi mszaru, daleko, gra głuszec.
Ruszamy powoli 1 ostrożnie na głos. Od­
ległość jest jeszcze tak znaczna, że można
podchodzić bez pieśni. Zresztą śnieg głuszy
kroki. Zwilgotniałe jagodniki nawet nie za­
szeleszczą, przemoknięte na wylot gałązki
nie zdradzą trzaskiem stąpnięć skrada­
jącego się człowieka
Ledwo że świta. Wnętrze lasu wypełnia po­
wolutku perłowa jEtsność. Bagienne niew>'sokie sosenki wyłaniają się leniwie z mroku,
cale osypane śniegiem, matowo srebrzyste.
Pieśń głuszca słychać juź teraz zupełnie
wyraźnie. Stary to musi być gracz, ledwo
skończy jedną zwrotkę, już zaczyna na­
stępną. Klapie dźwięcznie i dobitnie, ireluje z zajadłym pośpiechem, strzela głośnym
korkiem, aby zakończyć zgrzytliwą nawałą
dźwięków niepodobną do żadnych innych,
zbyt trudną do powtórzenia — głuchą pie­
śnią. Jeszcze kilka minut i jestem już zu­
pełnie blisko tokującegr, koguta.
Pieśń brzmi teraz ostro, wyraźnie, wypeł­
nia wokół knieję po brzegi. Ale gdzie się
podział grający głuszec. Przepatruję rzad­
kawe, karłowate sosenki kolejno, jedną po
drugiej. Przecież nie sposób przegapić w
białych od okiści koronach drzew tak wiel­
kiego czarnego ptaka. Podnoszę szkła do
oczu. Dostrzegam każdą igiełkę, każdy sę­
czek, głuszca ani śladu. Co to jest takiego'
W czasie następnej pieśni decyduję się
przesunąć o dwa kroki w bok. Może stam­
tąd widoczność
będzie
lepsza. Może tu
zasłania mi koguta specjalnie niekorzystny
układ pni czy gałęzi.
Głuszec korkuje. Daję susa i równocześ­
nie zamieram w bezruchu, kamienieję...
Tokujący ptak znajduje się w odległości
zaledwie piętnastu metrów. Gra na ziemi.
Jakże mogłem nie dostrzec czarnej sylwet­
ki, tak wyraźnie odcinającej się od bieli
śniegu. Jakże mógł mi się nie wrazić w oczy
obraz przypominający do złudzenia przeostrą, pełną kontrastu dwubarwną fotogra­
fię.
Stoję w miejscu zupełnie odkrytym, ale
głuszec jest tak roztokowany, że nie widzi
mnie zupełnie i śpiewa dalej. Drobi przy
tyni na miejscu, przesuwa się dostojnie
śród kęp, tnie śnieg rozczapierzonymi na
boki skrzydłami. Szyję ma zgrubiałą, brodę
nastroszoną, wachlarz otwiera się półkoliś­
cie na całą szerokość. Robi się dzień. Śnieg
przesta! padać, niebo na wschodzie prze­
ciera się błękitem i złotem.
Zdawać by się mogło, że suche, kastanietowe dźwięki ptak wydaje uderzając dol­
ną częścią potężnego dzioba o górną. Tym­
czasem tak nie jest. Głuszec klapiąc otwie­
ra szeroko żółtawy dziób i ruszając zabaw­
nie grdyką przełyka jakby zbyt wielkie
jagody.
Nie opodal zaszumiały skrzydła, miękko,
pieszczotliwie zakwoktała głuszyca. Zapadła
na sosence strącając z drzewa całą lawinę
śnieżnej okiści.
K t ^ u t podskoczył, trzasnął gromko skrzy­
dłami, a potem zaczął biegać gorączkowo,
pośpiesznie,
zataczając
maleńkie
kc^a
i ósemki. Klapał przy tym i klapał nie
kończąc pieśni.
Znajdował się jeszcze ciągle w zasięgu
śrutów. Ale nie w głowie mi nawet myśl
0 oddaniu strzału. Zbyt oryginalny i nie­
codzienny jest widok tokującego na śniegu
ptaka. Zbyt
przykro byłoby
przerwać
ucieszne i pełne uroku zaloty koguta
1 głuszki. Zresztą w imię czego... Oczekiwa­
łem ze spokojem, co tjędzie dalej. Raptem
głuszec poderwał się z łomotem, naleciał
wprost na kurę, niemal strącił ją z gałęzi.
Oba ptaki poszybowały jeden za drugim,
wzbiły się zgodnie nad las, przepadły
w zamglonej oddali.
— Jak to dobrze, że pan nie strzelał! —
odezwała się na^e
za mną półgłosem
Urszulka.
Nie spodziewając się, że dziewczyna po­
suwa się bezgłośnie i umiejętnie w ślad za
mną, a nawet, mówiąc prawdę, zapomniaw­
szy o jej obecności, drgnąłem gwałtownie.
Zaśmiała się cicho.
— Jak to dobrze! — powtórzyła.
— A co powie dziadek, jak wrócimy t>ez
głuszca?
— Co ma powiedzieć. I tak wie, że nie
jutro, to pojutrze ustrzeli pan
koguta.
A dziś byłoby mi go szkoda. Ogromnie
szkoda.
Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
— Widzi pan, to był śliczny obrazek. Taki
kanciasty, czarny jak odrysowany węglem,
zadzierżysty kogut podskakuje na śniegu,
kręci się, świergoce. A na drzewie głuszka
cała różowego koloru pochyla
główkę,
strzyże oczkiem i kokocze jak kokoszka.
Śnieg po lesie szary, szaruśki, a nietw złote,
złociste.
Popatrzyłem na dziewczynę po raz drugi
z prawdziwym zaciekawieniem. Skąd w niej
tyle odczuć, skąd tak pełne poczucie piękna,
tak nieomal malarskie spojrzenie na świat,
skąd taka subtelność wysłowień.
Ale przeznaczone mi było dziwić się jesz­
cze więcej.
W powrotnej drodze znów rozpocząłem
rozmowę, ale ta, choć z zupełnie innego
powodu, urwała się tak jak poprzednia.
— Szkołę podstawową to już panna Ur­
szulka chyba dawno skończyła?
— Przed dwoma laty.
— Nie ciągnęło do miasta, do gimnazjum?
— I jak jeszcze! Ale się nie udało — na­
chmurzyła się nagle.
— A co było przeszkodą? Złe stopnie?
Brak miejsca? Niechęć domu?
— Nie to. U nas w szkole w Podczerwo­
nem to kierownik typował chętnych do dal­
szej nauki tylko do zawodówki mechanicz­
nej. A mnie do czego to było potrzebne.
— A co pani chciała studiować?
— To jest chyba nieważne.
Zresztą
wszyscy powiedzieli jednogłośnie, że zmą­
drzeję, że to mrzonki. No, dość już o tyra,
— Co pani teraz robi?
— Prowadzę srogiego myśliwca w las,
żeby przypadkiem nie zbłądził — roześmiała
się — a poza tym poszłam na naukę do
krawca. Zawsze jak się weźmie do kroju, to
wtedy...
Pachną ostro, przyjemnie gniecione bu­
tami gałązki bahunu, pociąga łagodny wie­
trzyk. Dochodzimy do wózka. Siedzenia
okryte są grubą i gładką warstwą śniegu.
Kasztanek przeżuwa leniwie podrzucony mu
przed nogi przygarstek siana.
Wracamy powoli. Koń ciągnie stępa.
Na świecie gwałtownie ciepleje. Okiść
osuwa się z gałęzi wielldmi płatami,
z krzaków skapują wielkie krople wilgoci.
Wokół pni drzewnych tworzą się koliste,
barwy ściółlci i zesctilych traw, ciemnobru­
natne wyleniałe na śniegu miejsca. Ku ro­
wom i rzeczułkom ciurka setką strumycz­
ków woda przypominająca kolorem lekką
czarną kawę.
Na śródleśnym polu otaczającym gajów­
kę śnieg zszedł już zupinie. Pachnie w i l ­
gotną ziemią, kwaśną mierzwą i przywię­
dłym listowiem.
obchodu znajomych i pamiętnych
ostępów kniei wróciłem prosto na
obiad.
Stary Bondziul przywitał mnie przyprzyjaznym gderaniem.
— Latasz i latasz, jakbyś miał, nie przy­
mierzając, kręćka.' A tu mleko serwatką po­
dejdzie i ziemniaki ze szczętem zdębieją.
Bąknąłem pod nosem jakieś usprawiedli­
wienie.
— No idź, idź! Natka czeka z jedzeniem.
W kącie izby trzaska jeszcze ogień pod
blachą. Kręci się przy garnkach Bondziulowa.
Pod oknem na wąskim kuchennym stole
leżał arkusz białego bristolu. Jasna głowa
Urszulki schylona była nisko nad czystym
kartonem. Nieco duża, lecz kształtna, opa­
lona na brąz ręka dziewczyny kreśliła na
papierze zawiłe linie krawieckiego patronu.
Rysowany wzór był prawdopodobnie sza­
blonowy i w początkowym stadium nie mó­
wił nawet, co t>ędzie później przedstawiał:
kurtkę, [taszcz czy sukienkę. Zresztą to za­
gadnienie nie było interesujące. Inna nato­
miast rzecz zaczęła mnie pasjonować, urze­
kać l>ez reszty.
Linie rzucane były ręką dziewczyny tak
I^ynnie, z taką łatwością i precyzją, że
wprost nie mogłem oderwać wzroku od Urszulkowego ołówka. Ołówek ten zataczał
półkola równiutko, bezbłędnie niby kreślar­
ski cyrkiel, gruba krecha biegła przez cały
arkusz od dołu do góry, z tak nieomylną
pewnością, jak wiedziona po ostrym kancie
ekierki.
Przez dłuższą chwilę stałem poza plecami
dziewczyny i w pełnym skupienia mil­
czeniu przypatrywałem się wykonywanej
przez nią pracy. Wreszcie, kiedy na patro­
nie zaczęły się ukazywać kieszenie, wcięcia
i dziurki od guzików, spytałem:
— Czy to tjędzie kurtka?
— Kurtka. Ale podróżna, obszerna i dłuż­
sza, do wkładania na marynarkę. O, niech
pan popatrz>', taka...
Urszulka odwróciła arkusz bristolu na
drugą stronę i wtedy zwyczajnie przym­
knąłem oczy, otworzyłem je szeroko, po­
tem wyrwało mi się jakieś niezrozumiałe
słowo mające wyrażać zachwyt.
Rysunek wykonany był w <^ówku i zaj­
mował całą stronę arkusza.
Na pierwszym planie stał
odwrócony
profilem wąsaty chłop w futrzanej czapie,
samodziałowej kurtce ściągniętej w pasie
wąskim rzemykiem i w niekształtnych, do­
mowej roboty filcach na nogach. Musiało
być zimno, gdyż człowiek wsadził
ręce
głęboko w kieszenie, przygarbił się, posta­
wił kołnierz. Kostropaty, a jednocześnie
miękki, miejscowy szarobrunatny samodział
był
tak
znakomicie
wycieniowany, że
chciało się po prostu dotknąć końcami pal­
ców załomów na rękawach kurtki czy fałd
zebranych pod paskiem.
Na dalszym planie ledwo że widoczny,
szarawy, jak spoza mgły, wyłaniał się dra­
biniasty wózek i zmęczony koń o schylo­
nej ciężko głowie i poczesywanym przez
wiatr ogonie i grzywie. Tło stanowiła
szczerbata ściana puszczy.
— Czy widział kto ten rysunek? — spy­
tałem gorączkowo.
— Majster. Z początku się złościł, że
tracę czas po próżnicy. Ale teraz mówi, że
zbierze wszystkie, oprawi 1 będzie miał
własny augustowski „żurnal mód" — za­
śmiała się dziewczyna.
— A gdzie są te inne rysunki? Wszystkie?
Z
DOKOKCZENIE NA STR. 14
to
— W szafie — odpowiedziała spokojnie —
pokazać?
— No chyba! I to natycłuniast.
Urszulka rzuciła na stót cały plik lekko
już podniszczonych zszarzałych
arkuszy
Rozłożyły się niby talia kart.
Spadłem na nie z miejsca, nieprzytomnie,
jak jastrząb na zdobycz.
Czego tam nie było w krawiecko-ilustracyjnej tece Urszulki: dziewczęta, leśnicy,
gosposie, żołnierze, starcy. Starcy! Czyżby
mnie oko myliło? Przecież ten o charakte­
rystycznej pochylonej sylwetce, w długiej
do pięt burce to Bondziul. Dziadek Bon­
dziul. Szczeciniasta bródka, wydatny nos.
wpadnięte głętwko, spłowiale od wiatru,
słońca i długiego życia oczy. Ach, jałcże od­
dane są najprostszą ołówkową techniką oczy
wiekowego c^owieka!
Przerzucam w myślach oglądane przed
chwilą kartony 1 biorę do ręki ten pierw­
szy, z wąsatym chłopem. To jest niewątpli­
wie... na pewno...
— Panno Urszulko, czy to Swlacki z Jesionówki?
— On sam — odpowiada cicho dziew­
czyna.
Potem podnosi na mnie oczy, jest w nich
napięcie, radość i ołiawa. Zwykle są jasnoniebieslde, a teraz grają w nich przebłys­
ki fioletu. Zresztą może mi się tak tylko
wydaje, może nie mogę iiapomnieć lilio­
wych rabatek, zagonów i łanów osypanych
sasankami, które w czasie włóczęgi po lesie
towarzyszyły mi na każdym zrębie.
Teraz dziewczyna robi się nad wyraz po­
ważna, pyta przejmującym szeptem:
— Czy pan tak od razu poznał ich twa­
rze? Tak z miejsca?
•
ŁOŃCE ledwo że się wzniosło nad
las, a już leciutko przygrzewa, Świe­
ci ostro i jasno. Toteż Bondziul, wywaoiony turkotem wózka, wychodzi na ga­
nek i osłaniając oczy dłonią patrzy w kie­
runku drogi.
— No i co, jest?
— Jest — odpowiadamy olwje jednogłoś­
nie.
Stary bierze koguta, waży go w ręku,
przesuwa palcami po wydatnej piersi pta­
ka i rozdętej gardzieli.
— Ładny gracz. Ładny — mówi — jx>ciągnie na trzynaście funtów.
— Zaraz się przekonamy — odpowiada
Urszulka.
Tupoczą jej buty na ganeczku, biegnie
z kluczem do składziku za domem.
Po chwili głuszec kołysze się zawieszony
na haczyku odwiecznego l>ezmianu. Dziew­
czyna wspina się na palce i odczj^uje;
— Niespełna pięć kilo. No, cztery osiem­
dziesiąt.
— Jak dobra Indyczka — wtrąca nad­
chodząca matka Urszulki.
— Szybkie przeliczenie z funtów na k i ­
logramy — dziwię się uniwersalnym zdol­
nościom dziewczyny.
— Jakie przeliczenie! — oburza się Bondziulowa — u nas teraz choć t>ezmiaa jest
po staremu pudowy, ale dziurki działko­
we poznaczone już są na kila.
Pięknie jest i słonecznie. Poranny rześki
chłód pociąga od lasu. Pogwizdują drozdy,
na wysokim świerku grucha gołąb siniak,
gdzieś z daleka niesie się szklana pieśń cie­
trzewia. W brzeźniaku, wokół porozwiesza­
nych na drzewach skrzynek, podobne do
czarnych, lśniących kulek porozsiadały się
szpaki. Pogwarzają, naśladują ze szpaczą
umiejętnością głosy innych ptaków. Jeden
pogwizduje nieledwie jak wilga, drugi
skrzekocze niby sroczka, ćwierkanie trzecie­
go przypomina do złudzenia jerzyka, czwar­
ty świszczę wysoko jak kos.
S
Wyciągam z futerału aparat fotograficz­
ny, robię kilka zdjęć. Kiedy ustawiam Urszulkę przy powtórnym zawieszaniu głuszca
na l)ezmianie. odzywa się Bondziulowa:
— Zrobiłby pan ją lepiej na pocztówce.
Skocz, dziewczyno, do izby, przerzuć sukien­
kę, najlepiej tę w kratę, weź gitarę, ustawi-
LEOPOLD POMARNACKI
Pot. J a r o s ł a w HoleCek
była cicłia, pc^odna. Samocłiód
pędził asfaltową szosą, a światła jego
reflektorów wydobywały z ciemności
sylwety przydrożnych drzew, lub białe łsetonowe słui^i, mrugające oczkami szkiełek od­
blaskowych. Czasem tuż przed maską mignął
jakiś większy owad, t© znów zając szaleń­
czym biegiem usiłował wyrwać się z hipno­
tycznej smugi blasku.
W lesie było inaczej. Zwarte korony sosen
tworzyły tu sklepienie, pod którym reflek­
tory drążyły głęboki tunel, obrzeżony kolum­
nadą chropowatych pni. Zwolniliśmy szyb­
kość, by nie minąć wąskiej dróżki, skręcają­
cej w bok, do leśniczówki, skąd ranlciem mie­
liśmy wyruszyć na toki cietrzewi. Wreszcie
znajomy mostek, dwieście metrów wyiK>istej drogi i z chrzęstem łamanego oponami
lodu zajeżdżamy przed ganek. Sączące się
z okien światło świadczy, że gospodarze jesz­
cze czuwają.
Znajomy leśniczy przywitał nas serdecz­
nie i zaprosił do domu. Na stole przykrytym
białym obrusem stały już talerze, połyskiwa­
ła dyskretnie kryształowa karafeczka, a w
powietrzu unosił się łechcący podniebienie
zapach bigosu.
— Trzeba się rozgrzać, proszę panów, łx>
ranek będzie mroźny — zachęcał uprzejmie
gospodarz.
Czas schodził szybko i przyjemnie. Kiedy
ścienny zegar ba sowo obwieścił drugą godzi­
nę, priderwaliśmy się z miejsc, tknięci jedną
myślą — pora.
W chwilę później otoczyły nas nieprzenik­
nione ciemności, a ostry chłód owionął roz­
grzane twarze. Błysk latarki wyprowadził nas
z podwórka na błotnistą leśną dróżkę, pełną
kałuż pokrytych szkliwem cienkiego lodu.
W miarę jak wzrok przyzwyczajał się do
ciemności, poruszaliśmy się coraz swotxxiniej dotrzymując kroku leśniczemu, który
w ostrym tempie prowadził w kierunku roz­
ległych połaci śródleśnych łąk.
Wreszcie drzewa zaczęły rzednąć, odsłania­
jąc granatową kopułę nieba upstrzoną ceki­
nami gwiazd. Srełirna makata oszronionej
łąki rozjaśniała mroki, na wschodzie, tuż nad
horyzontem, wstawała smuga twzasku. Tu
i ówdzie można juź było dostrzec pojedyn­
cze krzewy łozy i koślawe, rachityczne brzóz­
ki. Stopy nurzały się po kostki w puszystym
kobiercu zeschłych traw i mchów, skrzypią­
cych w rannym przymrozku, znacząc na nich
ciemny szlak przechodu.
W stożkowatym cieniu, który naraz zama­
jaczył przed nami, rozpoznaliśmy budkę skle­
coną z gałęzi sosny i jałowca. Tu zostawi­
łem towarzysza, sam zaś poszedłem dalej,
gdzie wkrótce odnalazłem podobny ^aias.
Leśniczy wyruszył w innym kierunku w po­
szukiwaniu trzeciej budki.
Ulokowałem się wygodnie na przygotowa­
nym w tym celu klocku drzewa i zabrałem
się do robienia (rfcienek w gęsto uplecionych
ścianach.
Nietio pobladło. Szary brzask rozlewał się
coraz szerzej po tokowisku, które zaczynało
powoli budzić się do życia. Wysc^o pod nieliem zabrzmiały pierwsze fletowe trele le­
śnego skowronka. Kszyk zerwał się z łąki
i krążąc nad budką napełniał ciszę przed­
świtu drżącym tieczeniem. Z oddali dolaty­
wały metaliczne dźwięki hejnału żurawi.
Naraz sUny trzask skrzydeł w pobliżu bud­
ki pochłonął całą moją uwagę. W chwilę
później dalsze trzy koguty zameldowały się
z łopotem w najbliższym sąsiedztwie. Prze­
nikliwe czuszykania zdawały się dochodzić
tuż sprzed budki. Zamarłem w bezruchu, bo­
jąc się najlżejszym nawet drgnieniem zdra­
dzić swoją obecność. Kc^uty ucicłiły i sie­
działy w milczeniu, ukryte między kępami
trawy. Nie mogłem jeszcze żadnego dostrzec,
choć z pewnością nie były daleko.
Upłynęło kilkanaście minut. Wreszcie ja­
kiś tiardziej bojowy kogut zdobył się na od­
wagę i zaczuszykał. Natychmiast z przeciw­
nego krańca ^ k i odpowiedział mu drugi
i naraz, jak na komendę, popłynęła zewsząd
bełkotliwa pieśń weselna cietrzewi
Zbliżyłem twarz do luki. Było już zupełnie
widno. Jak czarne kretowiska, dobrze w i ­
doczne na tle oszronionych traw, siedziały
napuszone koguty. Tokowaiły zapamiętale
w miejscu, lub drobnym kroczkiem, z opusz­
czonymi nisko skrzydłami i szeroko rozpostairtymi Hrami ogonów, zbliżały sdę ku so­
bie, wymijając się w ostatniej chwili i roz­
chodząc w różnycłi kierunkach. Coraz to bły­
skały śnieżystą bielą puszyste podbicia
sztywnych ogonów, czerwieniły ssę nabrzmia­
łe róże na głowach zapaśników, lśniły mie­
niące się granatowo pancerze z piór. Od bez­
ustannego bełkotu zdawało się drżeć całe to­
kowisko. Widok -był tak wspaniały, że nie
chciało się od niego oderwać wzroku.
Nagle głośny szmer w gałęziach i szelest
piór na szczycie mojej budki zamienił mnie
w slup soli. Wierzch szałasu sklecony był
niedbale, toteż siadający kogut mógł z łat­
wością zauważyć moją skuloną postać i gwał­
towną ucieczką zaalarmować całe tokowisko.
Do tego nie mogłem dopuścić. Siedziałem
więc bez ruchu przez długie jak wieki minu­
ty, w nienaturalnej, dokuczliwej pozycji.
Ptak szeleścił w dalszym ciągu, przemiesz­
czając się z gałęzi na gałęż, nie zdradzając
przy tym isrcale chęci odlotu. Roztiolai mnie
już k i ^ ż , zesztywniały nogi i wprost dłużej
nie mogłem wytrzymać, gdy na szczęście mój
okrutny prześladowca zdecydował się zdra­
dzić swoje incognito chrapliwym krzykiem:
— Kraa! Kraa! Kraa!
— Uciekaj szatanie! — syknąłem z wście­
kłością przez zęby, co jednak wystarczyło, by
wstrętne ptaszysko zerwało się z krzykiem,
a bliższe cietrzewie natycłuniast urwały
pieśń.
„Masz babo placek! — pomyślałem —
podła wrona może mi zepsuć polowanie!"
Ale dalsze cietrzewie tokowały wciąż na­
miętnie, co podziałało widać uspokajająco
i na te bliższe, bo po dłuższej chwili milcze­
nia podjęły na nowo przerwaną grę. Ode­
tchnąłem z ulgą.
Turniej czarnych rycerzyków trwał dalej.
Teraz koguty, roznamiętnione przybyciem na
tokowisko kilku ciecioro, oznajmiających się
nosowym kwoktaniem, stały się dziwnie wo­
jownicze. Podbiegały ku sobie, rozdzielały
ciosy dziobami, szarpały się pazurami, aż
wyrwane pęki pierza rozsypywały się po łą­
ce. Pieśń walczących ptaków traciła swą ryt­
miczność, stawała się mieszaniną tKzładnych
dźwięków, którym towarzyszył bezustanny
łopot i szelest twardych piór w szCTOko roz­
postartych skrzydłach. Koguty czubiSy się
zaciekle, tworzyły zwarcia po kilka sztuk,
uganiały się za sobą, wśród bezustannego
t)ełkotu i spazmatycznych wybuchów czuszyłcania.
Kiedy na chwilę oderwałem wzrok od te­
go niezwykłego widowiska, spostrzegłem
starego szaraka, który łcicał wolno po łące,
kierując się wprost na mój szałas.
„Tego jeszcze brakowało! — pomyślałem.
— Najpierw wrona, a teraz zając!"
Gach usiadł przed t>udką i przez dłuższą
chwilę medytował, przekrzywiając komicznie
łeb i srtrosząc groźnie wąsy. Wreszcie zdecy­
dowanym ruchem wetknął nos pomiędzy ga­
łęzie, chcąc wsunąć się do wnętrza. Widząc,
na co się zanosi, uderzyłem go I ^ k o po
nozdrzach ułamanym pęczkiem igliwia, uwa­
żając, że taka odprawa wystarczy do po­
zbycia się natręta.
Ale zając był uparty, a budka kusiła go
zapewne perspektywą przyjemnej drzemki.
Wprawdzie cofnął się odruchowo i znowu po­
czął rozmyślać, ale już po chwili ponowił
swój zamiar w sposób Ijardziej zdecydowa­
ny, wpychając całą głowę pod ścianę szałasu.
Uderzyłem go jeszcze silniej. Biedak odsko­
czył o metr i zaczął się podejrzliwie przyglą­
dać jałowcowej kępie, wypraszającej go w tak
niezwykły spoGÓb. Musiało go to mocno i n ­
trygować, bo po paru minutach ponowił
szturm.
Nie było Innej rady, jak pozbyć sję na­
tręta raz na zawsze. W chwili, gdy ruchliwy
nosek wyłonił się z gałązek — dostał po­
tężnego „psztyka", po którym zajęczysk© wy­
winęło solidnego kozła 1 pomknęło jak oszalełe, niestety wprost na tokujące cietrzewie,
które, zdziwione tą nagłą szarżą, wolały na
wszedki wypadek odlecieć na czubki brzózek.
Po iparu minutach wznowiły tam toki, jednak
już w odległości wykluczającej nwżliwość
strzału.
Siedziałem zrezygnowany, słuchając tylko
dalekiej i tak miłej dla ucha pieini cietrze­
wiej, kiedy głośny huk przeleciał nad toko­
wiskiem , a jeden z kogutów obsunął się
z wierzchołka brzozy i stoczył po gałązJcach
na ziemię.
Towarzysz mój mial więcej szczęścia.
Znad granatowej ściany lasu wyjrzał zło­
ty rąlłek słońca i zapalił tysiące ogni na sku­
tych lodem kałużach, na źdźbłach oszronionej
trawy i kępach łóz, okrytych puszystymi ba­
ziami. Kszyk ponowił swe podniebne perku­
syjne wyczyny, zakwiliły źalotjne czajki,
z chrapliwym kwakaniem przeleciał nad łąką
zielonogłowy kaczor.
Cietrzewie milczały. Odwiecznym obycza­
jem witały ciszą triumfalny pochód słońca
wznoszącego się powoli na lazurową kopułę
wiosennego nieba.
Leopold Pomarnackl
i
II
CZY WOLNO POLOWAĆ Z SAMOCHODU?
Bawarskie prawo ł o w i e c k i e zabrania polowania
z p o j a z d ó w mechanicznych. Wobec o g ó l n i k o w e g o
stormulowania tego zakazu, tamtejsze w ł a d z e ł o ­
wieckie ogłosiły ostatnio o t t s z e m ą
interpretację
tego przepisu. Wynilia z n i e j , te zakaz polowania
1' s a m o c ł i o d u należy r o z u m i e ć Jedynie ^ k o zakaz
strzelania z s a m o c ł i o d u d o z w i e r z ą t t o w n y c ł i . W o l ­
no zatem u ż y w a ć s a m o c ł i o d u nawet do podjazdu,
Jećeli iyllco dla oddania s t r z a ł u m y ś l i w y pojazd
o p u ś c i . W y j a ś n i o n o ponadto, że zakaz dotyczy t y l ­
k o z w i e r z ą t łownycti, natomiast
do s z k o d n i k ó w
łowieckicłi, talEictt Jak w ł ó c z ą c e się psy 1 k o t y ,
w r o n y , s r o k i m o ż n a s t r z e l a ć również i i : samo­
cłiodu. Nie w o l n o natomiast s t r z e l a ć z s a m o c ł i o d u
do d r a p i e ź n y c t i z w i e r z ą t townycłi, to Jest do l i ­
sów, łłorsuków, min itp.
I.S.
ROCZNE POZYSKANIE ZWIERZYNY W CSRS
Słowacki miesięcznik
,,Polovnlctvo a ryłMFs t v o " łnr 2/61} w a r t y k u l e d o t y c z ą c y m p i ę c i o l e t ­
niego planu ł o w i e c t w a czeskiego podaje m . I n .
w y s o k o ś ć ipozyskania (w sztuka cłi) podstawo w ycłi
gartunków zwierzyny w r o k u 1959 oraz projekto­
wane pazyaicanie w r o k u 196S:
IMS
zając
sama
Jeleń
t>azant
kurofwtwa
SM 053
6fi 370
8 6S8
431 696
386 331
1 930 323
78 317
9 807
SSl 361
011 000
I.
P.
REZERWATY KACZE W AUSTRALII
I
RzĄd stanu W i k t o r i a w Au&tralll nosi «lę z za­
miarem z a m k n i ę c i a na n i e k t ó r y c h wodach polo­
wania na łcaczłd, M ó r y c h p o g ł a w l e stale maleje.
W celu wszechstronnego opracowania tego p r o .
b l c m u i dostarczenia r z ą d o w i m a t e r i a ł ó w do po­
wzięcia w ł a ś c i w e j decyagji w tej niecodzieiuiej
sprawie, p o w o ł a n a
^nstała
specjalna
komisja
rządowa, złożona z w y b i t n y c h f a c h o w c ó w . K o m i ­
sja ta ma nie t y l k o u a t a l l ć Ilość, wŁelkość i roz­
mieszczenie
rezerwatów,
ale r ó w n i e ż przedsta­
w i w n i o s k i w za'k:T«ale icb
zagospodarowania.
PmwkSuJe s i ę uŁworrzenie o k o ł o dwudziestu ta­
k t * o b s z a r ó w orfiromiych dHa kaozedc. Ictóre b ę ­
dą p o w s t a w a ć kolejno i miają o t w j m o w a ć o k r e ś l o ­
ne
powierzchnie
wód
wraz z
odpowiednią
„ n t u l i n ą " l ą d o w ą . Planuje s i ę , że część l ą d o w a
rezerwatu b ę d z i e obsiewana r o ś l i n a m i , k t ó r e sta­
nowią atrakcyjny t e r dla kaczek.
Pierwszy t a k i
r * ł e r w a t ma p o w s t a ć na Jeziorze Goldsinitha, n i e .
d t I « k o miasta Beaufort; Jezioro t o ma o k o ł o 800
h» powler7chni. J e ś l i b y zamiary rządu stanu W i k t^-.ia z o s t a ł y zrealizowane, to rezerwaty kacze by|łŁ»y pierwszymi na t y m kontynencie terenami
- ^ e z n a c z o n y m l dla ochrony fauny.
IJi.
b y ć r ó w n i e ż poddane wszelkie pojazdy. Jeżeli ist­
n i a ł o podejrzenie, że p r z e w o ż ą dziczyznę nielelegalnego pochodzenia.
N i e wolno b y ł o
nato­
miast p o l i c ^ n t o w l
w k r o c z y ć na teren
obwodu
ł o w i e c k i e g o w celu ścigania k ł u s o w n i k a . U p r a w ­
nienie to p r z y s ł u g i w a ł o w y ł ą c z n i e właścicielowi
potowanla. Obecnie kompetencjA p o l i c j i u l e g ł y
dalsoemni irmszerrzentu. Podlcjant ma teraz prawo
swobodnego potruazanla s i ę p o c a ł y m terenie ot>w o d u ł o w i e c k i e g o , na c ó w n l z w ł a ś c i c i e l e m po­
lowania. W przypadku uzasadnionego p o d e j r z ę .
nBa o k ł u s o w n i c t w o w porze nocnej
może
on
z o r g a n i z o w a ć w <dywodzbe
łonA^ecktm
zasadzkt,
i ktusownitoa a r e s z t o w a ć . Natomiast w przypad­
k u spotkania kłusownlłta w dzień policjant obo­
w i ą z a n y Jest w e z w a ć go do w y L ^ t y m o w a n i a s i ę .
nie ma Jednak prawa a r e s z t o w a ć p r z e s t ę p c y . Jeśli
iten s i ę w y l e g i t y m u j e l u b poda prawdziwe nazwlsko d adres oraz CĘpukiń o b w ó d lowlecłd.
Nowela do prawa łowieckiego w A n g l i i zaostrza
iTÓwndei zoaczude sanOccJe za p r z e s t ę p s t w a 1 wy_
kroczenia ł o w i e o k ł e . I t a k na p r z y k ł a d zostały
dziesl^ołETotrtie
podniesione' g r z y w n y za k ł u ­
sownictwo, łctóre sięgają obecnie do 20 f u n t ó w
szterlingAw .za k ł u s o w n i c t w o i n d y w i d u a l n e i do
50 f u n t ó w s z t e r U n g ó w za U u s o w n l c t w o zbiorowe.
I.
8-
GRZYWACZE I SZPAKI ZWALCZAJĄ
STONKĘ ZIEMNIACZANĄ
Otiserwacje m y ś l i w y c h niemieckich, p u b l i k o w a ­
ne w tamtejszej prasie ł o w i e c k i e j , d o w o d z ą , że
w biologicznym zwalczaniu s t o n k i ziemniaczanej
n i e m a ł ą r o l ę o d g r y w a j ą gołębie grzywacze i szpa­
k i . Częste naloty grzywaczy na pola ziemniacza­
ne n a s u n ę ł y przypuszczenie, że grzywacze zjadają
owady l u b l a r w y stonki. Tezę tę p o t w i e r d z i ł y w y ­
n i k i sekcji ż o ł ą d k ó w i w o l i . O k a z a ł o s i ę . że grzy­
wacze zjadają z a r ó w n o dojrzale owady, Jak 1 l a r ­
w y s t o n k i . Nielotny wskutek o b r a ż e ń ciała grzy­
wacz, znaleziony w ziemniakach, m i a ł w w o l u 21
par c l i i t y n o w y r f i p o k r y w stonki. U trzech upolo­
wanych grzywaczy (Jeden stary 1 dwa młode) zna­
leziono w wolach obok ziarn pszenicy, nasion w y ­
k i i c h w a s t ó w r ó w n i e ż cząścl l a r w s t o n k i , a po­
nadto stary gcriąb miał 39, a m ł o d e 23 i 18 po­
k r y w chitynowych stonki.
Poczyniono r ó w n i e ż ciekawe obserwacje
nad
szpakami. Przy skrzynkach z a m i e s z k a ł y c h przez
rodziny szpacze z a u w a ż o n o . Że rodzice k a r m i ą p i ­
s k l ę t a nie t y l k o chrałiąszczami, ale r ó w n i e ż c b r z ą sL'czanil s t o n k i ziemniaczanej. Kiedy zaś m ł o d e
szpaczki s t a ł y s i ę lotne, cale ich chmary zlatywa­
ł y pod przewodnictwem starych na pola ziemnia­
czane i u w i j a ł y się pracowicie w ł ę d n a c h .
Za
p o m o c ą silnej l o r n e t k i d a ł o s i ę u s t a l i ć , że zjada­
j ą one chrząszcze s t o n k i . Przeprowadzone z kolei
analizy z a w a r t o ś c i w o l i 1 ż o ł ą d k ó w pozyskanych
p t a k ó w , p o t w i e r d z i ł y w całe] rozciągłości s ł u s z ­
n o ś ć t y c h obserwacji. U d w ó c h m ł o d y c h s z p a k ó w ,
zabitych o przewody wysokiego napięcia w czasie
p o w r o t u z ż e r o w i s k a na p o l u ziemniaczanym, zna­
leziono w wolach ł ą c z n i e 47 chrząszczy s t o n k i
ziemniaczanej.
W a r t o by t y m i ustaleniami z a i n t e r e s o w a ć
szych r o l n i k ó w , k t ó r z y z radością powitają
w y c h s p r z y m i e r z e ń c ó w w walce ze s t o n k ą .
na­
no­
I.S.
NOWELIZACJA PRAWA ŁOWIECKIEGO
W ANGLII
Pnriament anglelsld ucbv..,llt p o doAĆ prze­
włoki ej procedurze p r y w a t n y wnkisetk Jednego
z .iosłów w spTawte s n i a n w przepisach o ochror i e polowania. W AnglU ot>onviąrzuje d o t ą d prawo
ł o w l e c l d e z r o k u 1831, ze zmianami wprowadzo.
n - i n i w roku 1862, k t ó r e Kniszerzyly uprawnienia
PŁ-Ucji w zakresie o c ł i r o n y (poloAManla. Policjant
mógł k o n t r o l o w a ć podejrzane osoby, czy n i « posi-^iają 'przy sobie beziprawnie turoni l u b nie p r z e .
noezą sklusowanej zwierzyny, na wszystkich drogarnh pubUoanych.
K o n t r o l i na drogach
mogły
12
REORGANIZACJA CZECHOSŁOWACKIEGO
ZWIĄZKU ŁOWIECKIEGO
W dniach 28 i 29 stycznia br. o b r a d o w a ł w Pra­
dze Nadzwyczajny (rV) Zjazd Ceskoslon/enske] liJysli%'eckej Jednoty. Został on z w o ł a n y w z w i ą z k u
z ustaleniem w CSRS nowych zasad organizacji
terytorialne] kraju oraz w y t y c z n y c h do pięciolet­
niego planu rozwoju gospodarki narodowej.
Zjazd szczegółowo r o z p a t r z y ł konieczność reorga.
nizacji
czechosłowackiego
łowiectwa,
potrzebę
wprowadzenia poprawek 1 zmian do statutu orga­
nizacji oraz g ł ó w n e zadania postawione przed ł o ­
wiectwem w planie p i ę c i o l e t n i m . N a s t ę p n i e o m ó ­
wiono osiągnięcia i niedociągnięcia w pracy poli­
tyczno-wychowawczej CSMJ, w zakresie
strze­
lectwa m y ś l i w s k i e g o , o d ł o w ó w zwierzyny ż y w e j ,
kynologii łowieckiej 1 działalności finansowej w
okresie sprawozdawczym.
W w y n i k u szczegółowego rozważenia t y ^ wszyst­
kich spraw p o w z i ę t o u c h w a ł ę , w k t ó r e ] Nadzwy­
czajny (IV) 2?Jazd p o s t a n o w i ł m . i i L :
1) p r z y j ą ć do w i a d o m o ś c i sprawozdanie
z dzia­
łalności organizacji w okresie od I I I Zjazdu do
Nadzwyczajnego (IV) Zjazdu, z t y m , że wnioski
tego sprawozdania b ę d ą s t a n o w i ć podstawowe w y ­
tyczne dalsze] pracy C z e c h o s ł o w a c k i e g o
Związku
Łowieckiego;
Z) p r z y j ą ć do wiadon)ości sprawozdanie z dzia­
łalności gospodarczej i sprawozdanie g ł ó w n e j ko­
misji rewizyjnej;
3) u t w o r z y ć nowe powiatowe 1 w d j e w ó d z k l e o r ­
ganizacje ł o w i e c k i e , zgodnie z n o w ą o r g a n i z a c j ą
terytorialną kraju;
4) u s t a l i ć , l e p o d s t a w o w ą k o m ó r k ą organizacji
jest k o ł o ł o w i e c k i e ;
5) z m i e n i ć n a z w ę organizacji na Ceskoslovensky
Polovnicky Svaz (Czechosłowacki Z w i ą z e k Ł o w i e c ­
ki);
6) w p r o w a d z i ć zmiany 1 p o p r a w k i do s t a t u t u or.
ganlzacjl;
7) u s t a h ć s k ł a d k ę c z ł o n k o w s k ą na 60 k o r o n ro­
cznie;
8) p r z e d ł u ż y ć k a d e n c j ę Rady Naczelne] G ł ó w n e j
K o m i s j i Rewizyjnej oraz odpowiednich w ł a d z sło­
wackich do 1984 r o k u ;
S) p r z y j ą ć do wykonania wytyczne i n p i ę c i o l a t l d
łowieckiej.
*
Zjazd u z n a ł te wytyczne za minimalne i uchwa­
lił, że pozyskanie dziczyzny ma do roku 196S osią­
g n ą ć w y s o k o ś ć 1 k g z I ha w Czechach i 0,S0 k g z
I łia w Słowacji. W Słowacji należy dążyć do
zwiększenia stanu zwierzyny drobnej i s a m oraz
do w ł a ś c i w e g o rozmieszczenia zwierzyny w t e r « i l e ,
zgodnie z nowo o p r a c o w a n ą
t)onltacją
łowislc.
W celu sprawnego
wykonania uchwal. Zjazd
nałożył konkretnie spnecyzowane o b o w i ą z k i na Ra­
d ę N a c z e l n ą , rady w o j e w ó d z k i e i powiatowe oraz
na wszystkie organy z w i ą z k o w e .
T. P.
ZAKAZ S T R Z E U N U DO GOŁĘBI
W KSIĘSTWIE MONACO
Książę Rainer w p r o w a d z i ł ostatnio zakaz organi­
zowania z a w o d ó w w strzelaniu do ż y w y c h gołębi
na c a ł y m obszarze swojego k s i ę s t w a . Jest t o de­
cyzja bardzo w a ż n a dla tego k s i ę s t e w k a , k t ó r e . Jak
wiadomo, u t r z y m u j e s i ę niemal w y ł ą c z n i e z t u r y ­
s t y k i , g d y ż s ł a w n e na c a ł y m świecie zawody w
strzelaniu do gołębi w Monte Carlo b y ł y n i e p o ś l e ­
dnią a t r a k c j ą dla bc^atycb s n o b ó w z całego świa­
ta. Toteż decyzja
księcia Rainera zapadła
po
uprzednim o m ó w i e n i u tej sprawy z d y r e k c j ą dzia­
łającego w Monaco towarzystwa gier i rozrywek.
Hazard strzelecki, t w tak chyłia nBieżalot>y to na­
z w a ć , uprawiany Jest w Monaco w sposób zorga­
nizowany Już od 1880 r. Roczne zapotrzebowanie na
g(^ębie w y n o s i ł o ponad 10 tysięcy sztuk, a w y ł ą c z ­
n y m ich d o s t a w c ą była Hiszpania. Obok strzelań
do żywych gołębi organizuje się w Monaco również
strzelanie do r z u t k ó w , o t a k i m samym hazardo­
w y m charakterze, to jest z w y s o k i m w p i s o w y m 1
premiami p i e n i ę ż n y m i dla strzelców
oraz z a k ł a ­
d a m i 1 totalizatorem dla p u b l i c z n o ś c i .
Wątpliwe
Jest Jednak, czy strzelania do r z u t k ó w
potrafią
w y r ó w n a ć straty towarzystwa gier 1 rozrywek,
spowodowane zakazem organizowania s t r z e l a ń do
ż y w y c h gołębi. Wprowadzenie tego zakazu ocenia
opinia publiczna Jako sukces księżny Gracji Pa­
t r y c j i (Grace Kelly), k t ó r a od k i l k u iat zabiegała
energicznie o zniesienie tych
niehumanitarnych
praktyk.
I.
S.
Po reprodukowanej niedawno s e r i i p t a k ó w
San Mnrlno przedstawiamy dalszą s e r i ę o te]
san*?] tematyce i podobnym w y k o n a n i u , k t ó r ą
wydano 28 stycznia 1%0 r.
Seria obejmuje 10 w a r t o i c i ;
1
2
3
4
3
10
25
60
80
110
I
1. w i e l o b a r w n y — wilga
1,
„
— s ł o w i k (nie reprodukowany)
1.
„
— słonka
1.
„
— dudek (nie r ^ r od u t u m a n y )
1.
„
— kuropatwa słcalna
1.
„
— szczygieł
1,
„
— zimorodek
I.
.,
— bażant
1, .
„
— dcięcioł zielony
1.
,.
— rudzik
Ł«*.
Czy wiecie, ze,..
I
...piżmak a m e r y k a ń s k i n a l e ż y do r z ę d u gryzoni,
rodziny myszowatych, podrodziny n o m i k ó w ;
...ojczyzną p i ż m a k a
Jest A m e r y k a P ó ł n o c n a ,
s k ą d w 1905 r . został sprowadzony do Czech;
...do 1929 r o k u p i ż m a k w Polsce w ogóle nie w y ­
s t ę p o w a ł , obecnie z a ś Jest pospolitym gatunkiem
ł o w n y m na terenie całego k r a j u ;
...piżmak nosi lśniące f u t e r k o , b a r w y brunatnoszarej l u b brunatnorude], o Jaśniejszych t}okach
i szarorudawym spodzie;
...długość ciała p i ż m a k a wynosi 2S—45 cm, d ł u ­
gość ogona 20—27 era, c i ę ż a r ciała 1,2—2,4 leg;
...palce I stopy k o ń c z y n t y l n y c h s ą u p i ż m a k a
p o r o ś n i ę t e na'bokach r z ę d e m d ł u ż s z y c h sztywnych
włosów, u ł a t w i a j ą c y c h p ł y w a n i e , a między palcami
r o z p i ę t e >ą błony p l y w n e ;
...u s a m c ó w w pobliżu n a r z ą d ó w p ł c i o w y c h znaj­
duje się gruczoł w y d z i e l a j ą c y oleistą s u b s t a n c j ę
0 s i l n y m zapachu p i ż m a ;
...piżmaki z a m i e s z k u j ą z a r o ś n i ę t e brzegi w ó d
s t o j ą c y c h l u b leniwie
płynących,
wygrzebując
w w y ż s z y c h brzegach g ł ę b o k i e i rozgałęzione nory
z w y l o t e m poniżej poziomu w o d y ;
...piżmaki p r o w a d z ą p r z e w a ż n i e nocny t r y b życia,
doskonale p ł y w a j ą i n u r k u j ą ; pod w o d ą mogą po­
z o s t a w a ć nawet do 5 m i n u t ;
...na zimę p i ż m a k i b u d u j ą na p ł y t k i c h i osłonię­
tych miejscach dość d u ż e kopiaste ,,chatki", k t ó r e
u podstawy dochodzą nawet do 2 m s z e r o k o ś c i ,
a w y s o k o ś ć ich sięga do 1 m ponad lustro w o d y ;
w y l o t y chatek z n a j d u j ą się pod w o d ą ;
...do swoich budowli u ż y w a j ą zielonych szuwa­
r ó w , tataraku, trzciny 1 m u ł u , k t ó r e w okresie
zimy ślMiĄ
I m częściowo za p o ż y w i e n i e ;
...piżmaki nie z a p a d a j ą w sen zimowy; w o k r e ­
sie m r o z ó w ż e r u j ą t a k ż e pod lodem;
...w okresie od k w i e t n i a do w r z e ś n i a samica ro­
dzi 3—4 razy po 5—8 m ł o d y c h . Ciąża t r w a 21—23
d n i . Młodr rodzą się nagie 1 ślepe, ssą przez
około 30 d n i , po 11 dniach życia o t w i e r a j ą i m się
powieki, po 5—6 tygodniach m o g ą Już ż y ć samo­
dzielnie;
...piżmaki z pierwszego m i o t u
już zdolne do r o z m n o ż y ;
w k o ń c u lata są
...podstawę p o ż y w i e n i a p i ż m a k ó w s t a n o w i ą r o ­
śliny bagienne i wodne, p ę d y drzew 1 k r z e w ó w ,
w mniejszym stopniu ś l i m a k i , r a k i , ż a b y 1 m n i e j ­
sze r y b y ; u l u b i o n y m i c h p o ż y w i e n i e m są k ł ą c z a
tataraku;
...na w i o s n ę i w jesieni, w okresie w y ż s z e g o sta­
nu w ó d , p i ż m a k i o d b y w a j ą w o d ą i l ą d e m dalekie
w ę d r ó w k i w poszukiwaniu n o w y c h t e r e n ó w ;
...do w r o g ó w p i ż m a k a n a l e ż ą : t c h ó r z , gronosU],
lis, puszczyk, g o l ę b i a r z oraz w i ę k s z e szczupaki
1 sumy;
...w gospodarstwach r y b n y c h p i ż m a k i m o g ą w y ­
r z ą d z a ć p o w a ż n e szkody przez grzebanie
nor
w groblach i tamach, k t ó r e osłabiają tak dalece,
że pod naporem w o d y ulegają p r z e r w a n i u ;
...skórki p i ż m a k a są n a j w a r t o ś c i o w s z e w okresie
od p a ź d z i e r n i k a do marca. Mięso p i ż m a k ó w Jest
Jadalne;
...piżmaki n a l e ż ą do z w i e r z ą t ł o w n y c h , nie m a j ą
Jednak czasu ochronnego.
Zebrał: A. B.
K W I E C I E Ń I M l ROK
I n s t y n k t macłerzyitaki g r y f ona. Jeden z m y ś l i ­
w y c h niemieckich, p o l u j ą c na jesieni z g r y f o n k ą
na zające, strzelił szaraka, k t ó r y okazał się sami­
cą, najwidoczniej k a r m i ą c ą -Jeszcze m ł o d e . Po
c h w i l i suka znowu twardo w y s t a w i ł a , a na apel
podpełzła do przodu 1 zaczęła coś lizać w trawie.
O k a z a ł o s i ę , że znalazła t r z y m ł o d e , m o ż e tygod­
niowe zajączki, k t ó r y c h m a t k ę widocznie przed
c h w i l ą m y ś l i w y odstrzelił. Suka, j a k gdyby rozu­
m i e j ą c i c h sieroctwo, dała w y r a z swej miłości
m a c i e r z y ń s k i e j . M y ś l i w y , nie m o g ą c zwrócić ży­
cia matce, z a b r a ł m ł o d e do domu 1 p r z y s t a w i ł Je
do k a r m i ą c e j w ł a ś n i e k r ó l i c y , k t ó r a j e zdrowo w y ­
chowała .
Długowieczność psa. Korespondent l o n d y ń s k i e g o
,,Fielda" posiada psa, k t ó r y ot>ecnle liczy 24 r o k
życia. Jest to mieszaniec otter-hounda (psa na w y drj') z niemieckim Jamnikiem. Wzrok jego osłabi,
zęby w y p a d ł y ; niemniej Jednak p a r ę m i e s i ę c y temu
ten starzec psiego rodu zadusił
Jeszcze szczura.
N i e w ą t p l i w i e Jest to jeden z nielicznych p r z y k ł a ­
d ó w n a j p ó ź n i e j s z e g o w i e k u , d o Jakiego pies dojść
może.
Włoskie apetyty, Włosi lubią j a d a ć w m a j u pie­
czone p r z e p i ó r k i z groszkiem, w i ę c ż a d n e inter­
wencje ani propaganda nie trafiają I m do przeko­
nania 1 t ę p i e n i e przelotnego ptactwa we Włoszech
istnieje nadal. Zaledwie p r z e p i ó r k i i inne ptactwo
rozpoczęły s w ą w ę d r ó w k ę
na północ. Już Włosi
czyhają na nie ze strzelbami, a g ł ó w n i e z sieciami
obiecując sobie z w i ę k s z o n y polów, g d y ż w Algie­
rze i Tunisie w y s z ł o z a r z ą d z e n i e , by o c h r a n i a ć
p r z e p i ó r k i . Stanowisko W ł o c h ó w Jest o b u r z a j ą c e .
Gra głuszców. Książę F r y d e r y k August Saski od­
strzelił 30 kwietnia dwa kapitalne głuszce, w a ż ą c e
po 5 i 5,5 k g . W Ogóle w t y m sezonie u p o l o w a ł
książę 51 głuszców.
K W I E C I E Ń 1931 ROK
Biegli łowieccy. Pruskie ministerstwo sprawie­
dliwości u s t a n o w i ł o s p e c j a l n ą i n s t y t u c j ę b i e g ł y c h
w sprawach łowieckich, k t ó r z y b ę d ą w z y w a n i do
s ą d u w charakterze r z e c z o z n a w c ó w p r z y s i ę g ł y c h w
procesach na tle w y k r o c z e ń ł o w i e c k i c h . W odpo­
wiednich przepisach w y m i e n i o n o , źe chodzi t u o
sprawy d o t y c z ą c e o d s z k o d o w a ń za straty w y r z ą ­
dzone przez z w i e r z y n ę , nielegalny łiandel zwierzy­
ną, b r o n i ą i a m u n i c j ą m y ś l i w s k ą oraz wszelkie
wykroczenia przeciwko przepisom prawa łowiec­
kiego i zasadom b e z p i e c z e ń s t w n na polowaniu.
Sejmowa interpelacja w sprawie kaczek. W sej­
mie p r u s k i m wniesiono i n t e r p e l a c j ę w sprawie
s k r ó c e n i a czasu ochronnego dla dzikich
kaczek
i rozszerzenia czasu p o l o w a ń na nie w styczniu
i l u t y m . Minister jednak na to się n i e zgodził w y .
Jaśniając, że r o z m n o ż ą kaczek w Niemczecti jest
z a g r o ż o n a na skutek rozpowszechnionej meliora­
c j i łąk i bagien, regulacji rzek itp. Ochrona przeto
Jest szczególnie potrzebna w styczniu 1 l u t y m ,
kiedy kaczki są najbardziej w y c i e ń c z o n e z b r a k u
ż e r u na z a m a r z n i ę t y c h wodach.
Ł o w i e c t w o b u ł g a r s k i e . Do s t o w a r z y s z e ń myśliwsklch w B u ł g a r i i n a l e ż y obecnie około 36 000 człon­
k ó w . Nadmierna
ilość d r a p i e ż n i k ó w
utrudnia
wzrost z w i e r z o s t a n ó w . Obecnie pada Jeszcze roczr>ie p r z e c i ę t n i e 600 w i l k ó w , k i l k a t y s i ę c y lisów, k i m
i t c h ó r z y , do 12 000 d r a p i e ż n y c h p t a k ó w , kilkaset
b o r s u k ó w , dzikich k o t ó w oraz 10 do 12 niedźwiedzi.
Z w i ą z e k u r z ą d z i ł w w i e l u miastach strzelnice m y ŚUwskie.
Ogon tygrysa. „ E g z o t y c z n y " m y ś l i w y opowiada:
— ...więc skoczylern na tygrysa i Jednym cię­
ciem kordelasa odpiąłem mu ogon...
— Dlaczego nie głowę?
~ Głowa Już była o d c i ę t a !
(Wuem)
13
my ci krzesło pod drzewem. Będzie zdjęcie
podobne do tych, które przysłała Omelusikom córka z Ameryki.
— Już ja wolałabym w tym kożuszku
i z głuszcem,
— Nigdy nie zmądrzejesz. Będzie jak
z rysowaniem.
— Pozwólcie jej, matka, w kożuszku.
Bondziulowa wzrusza ramionami i obra­
żona odctiodzi ostentacyjnie w stroną ga­
jówki...
A Urszulka do mnie:
— Jest tu niedaleko taka brzoza rozdzielo­
na na dwie, bliźniaczki. Będą z jej pni piękne
białe ramy dla czarnego głuszca.
— Zgoda.
Ale dziewczyna nie ^yszy mojej odpowie­
dzi. Spojrzenie jej o d l e w a gdzieś daleko,
czuję wyraźnie, że Urszulka jest
prze?
chwilę nieobecna myślami, zagłębiona bez
reszty w swoją artystyczną wizję.
•
OŃCZY się mój tygodniowy tu-lop.
Sobota jest ostatnim dniem pobytu
w Sokolim Lesie.
Autobus do Augustowa odchodzi późnym
wieczorem. Do szosy jest raptem kilometr,
a słonki ciągną nie opodal gajówki. Zdążę
więc z polowania na przystanek bez trudu.
Wieczór jest ciepły i piękny. Wyglądam
przez okno. Czas już ruszać. Słońce zacho­
dzi za las, czerwone i ogromne. Korę brzóz
pokrywa różowy nalot, pnie sosen stają się
ognistorude.
Wychodząc na ganek omal że nie zderzam
się z Urszulka.
— Czy mogę pójść z panem? — pyta
dziwnie jak na nią nieśmiało.
— Dlaczego pani pyta? Cóż się zmieniło?
— Bo przecież na ciąg trafi pan sam bez
trudu.
Droga prowadzi przez mokre olszyny.
Brodzimy rozlewem do pół łydek w wodzie,
chlupocząc głośno i rozmawiając.
— Więc pan naprawdę zabiera te moje
bazgroty do Warszawy?
— Zabieram, i nie tylko rysunid, ale
wszystkie wycinanki i cały koszyk pisanek.
— I naprawdę pokaże je pan w szkole,
w akademii? — poprawia się.
— Pokażę,
— Ojej — wzdycha dziewczyna, prsytłoczona ogromem szczęścia, niepewności i na­
dziei.
Rysunki humorystyczne
WARSZULKA
DOKOŃCZENIE Z E S T E . U
Zatrzymujemy się na skraju brzeźniaka.
Urszulka patrzy na mnie serdecznie, peł­
na ufności i powagi. Znów zapalają się w
jej oczach fiołkowe błyski. A może to tyl­
ko świat dookirfa przesycony jest już lilio­
wą mgiełką — zapmwiedzią zmierzchu.
Słońce skryło się już poza lasem. Niebieskawozielone świerki ciemnieją, stają sie
na tle czerwonej zorzy niemal czarne. Po
seledynie nieba wędrują clunurki chłonące
chciwie ostatnie blaski niewidocznego już
słońca.
— Nikt w szkole nie interesował się pani
rysunkami?
— Owszem, do gazetki ściennej, na życze­
nia imieninowe, na zabawy.
— A poza tym?..
— Nie składało się jakoś. Zresztą było
mało czasu na rysowanie. Nauka,
praca
w domu. Niełatwo to wszystko pogodzić.
Zmrok spływa powolutku ze świerkowych
krucht, wysuwa się spoza wykrotów, pełznie
spomiędzy kęp, podnosi z dna rozlewu. Co­
raz ciszej i senniej odzywa się drobiazg
leśny. Milkną pogwizdy drozdów. Opasły
fioletowy żuk bucząc sennie przelatuje nad
pobliską drogą.
— A w szkole plastycznej dostanie pani
na pewno stypendium i wtedy...
— Cicho!
Daleko ponad lasem świsnęła słonka. Po­
świst powtórzył się bliżej, jednocześnie do­
biegło uszu cłirapnięcie. Dziwne, że ten
o wiele przecież mocniejszy ^os słychać
dopiero z niewielkiej odległości.
— Poszła bokiem — powiedziała spokoj­
nie Urszulka —> uwaga, idzie druga! — do­
rzuciła gorączkowo.
Znacząc swój powietrzny szlak poczwór­
nym ctirapnięciem i pojedynczym krótkim
świstem, ciągnął wprost na nas dlugodzioby ptak. Płynął lotem nierównyih, trochę
sowim, trochę nietoperzym, trochę moty­
lim, czyli po prostu słonczym.
W pierwszej połowie ubiegłego wieku żył
na Podolu, powszechnie kochany i szanowany,
marszałek S. Jego niezliczone dowcipy i facecje weszły w tradycję i przechowały się
dotąd.
Ale raz trafiła kosa na kamień.
Otóż marszałek mial sąsiada D., którego
nie znosQ, a ten równą mu odwdzięczał się
sympatią. Jeden drugiego posądzał wciąż
O łacinę, i to nie tylko łowiecką.
Sąsiedzi chcąc ich pogodzić, skorzystali z
jakiegoś zjazdu i postarali się, aby obaj prze­
ciwnicy się spotkali. Zgoda przy kieliszku
jakoś się skleiła, a marszałek opowiadać po­
czął, że w tym roku, w braku wyżla, poluje
na przepiórki z jamnikiem, który mu znako­
mite oddaje usługi.
— Cóż dziwnego, marszałku — woła cy­
nicznie D. — ja mam byka, co staje do prze­
piórek jak mur, a od jamnika o tyle lepszy,
że mi się w trawie nie skryje i zawsze go
widzę.
Po tych słowach rozpadła się zgoda, z t r u ­
dem sklecona.
Marszałek, zacisnąwszy wargi, opuścił w
milczeniu zebranie.
*
r. lny-
14
Jt^
t~Um:
Gość zaproszony na polowanie, zot>aczywszy staruszkę idącą w pobliżu stanowiska,
mruczy niezadowolony:
— Po co kręci się tu to stare babsko?
Lejnłcay: — Widoczr>ic dlatego, by panu
inspektorowi łatwiej było znaleźć wjonówkę.
Strzał był łatwy. Ptak załamał się w lo­
cie, skoziolkował, pacnął głośno na wodęZachlupotały spieszne, niecierpliwe łcroki
dziewczyny. Podniosła słonkę na wysokość
oczu, chwyciła za nóżkę, obejrzała
»
wszystkich stron.
— Piękna ptaszyna. Plóreczka
tylko
w trzech kolorach: rude, czemiawe i po­
pielate. Ale jak to wszysko dobrane, jaUr
pasujące jedno do drugiego! Czy barwy
słonki nie przypominają
panu opadłych,
zwiędłych listków w jesiennym lesie?
Mrok rozsnuwał się coraz spieszniej, co­
raz to gęstniał, zwyciężając ostatni potrzask
dnia. Pierwsza gwiazda zapaliła się w głę­
bi ciemnoszafirowego nieba. Zamilkł ostatni
leśny ptak.
Słonki tylko wałęsały się nad drzewami
łącząc czarną nicią przelotu czuby to brzóz,
to świerków. Jeszcze jedna
długodzioba
nadciągnęła wprost na nasze stanowisko
i spadła, zestrzelona, tuż pod nogi Urszulki.
— Pierwsza
większa
— powiedziała
dziewczyna — starczy już chyba na dzi­
siaj, ciemno, noc
— Starczy.
Szliśmy z powrotem powoli i ostrożnie,
żeby nie zbić się z drogi i nie zagrzęznąć
w bagnie. Gwiazdy wyroiły się na niebie,
odbicie ich drgało u naszych nóg w wodzie
migotliwie i srebrzyście. Drzewa traciły
ostrość konturów, stewały się coraz bar­
dziej zamazane, zamieniały się w postrzę­
pione plamy sepii i czerni. Nad łąkami po­
takiwały skrzydełkami tokujące bekasy.
Skończyło się bagno, zaszeleściły zeszło­
roczne wrzosy na grondzie. Poprzez drze­
wa zaświeciło ciepłe, żółtawe światło w ok­
nie gajówkL
I wtedy Urszulka chwyciła leciutko pal­
cami za rękaw mojego [daszcza. Zdziwiony,
przystanąłem. A ona jakby trochę zaci­
nając się rzuciła pytanie:
— A czy... a jeżeli dostanę się do tej
szkoły... Kiedy Już będę w Warszawie. To
czy wtedy odwiedzi mnie pan... Może cho­
ciaż w niedzielę..?
Odburknąłem coś, co miało oznaczać, że
na pewno, że jest to samo przez się zro­
zumiałe. Ale...
Czasem lepiej jest nie odpowiadać zbyt
jasno i wyraźnie. Czasem lepiej nie anali­
zować zbyt głęboko swych odczuć i myśli.
Zbigniew Kowalski
•
— Patrz, żonko, jakiego zabiłem zająca!
— Ależ ten zając nie ma wcale skóry...
— A tak! Wystaw sobie, jak do niego strze­
liłem — ze strachu wyskoczył ze skóry...
*
2ona: — Cóż to znaczy, mój mężu, twoją
torbę myśliwską strasznie przykro czuć?
Nemrod z pasją do siebie: — A to nicpoń
ten handlarz z bazaru, zaklinał się, iż ma
tylko świeżą zwierzynę.
*
— Pomyśl pan tylko, co za straszny wypa­
dek: Ten niedołęga Zetowski na polowaniu
tak wystrzelił, że kula przeleciała mi nad
głową... Żdziebełko niżej, a rozmawiałbyś
pan teraz z nieboszczykiem.
*
W jednym z codziennych pism warszaw­
skich pojawiło się w 1903 r. następujące spra­
wozdanie z polowania:
W dobrach Szczęśliwiec pod Warszawą,
gdzie dwa i pół włóki włościańskich gruntów
dzierżawi 48 nemrodów... warszawskich, od­
było się wielkie polowanie czterogodzinne. W
ilości 96 strzelb zabito: krowę, zająca, 2 prze­
piórki, 7 wróbli, 3 wrony, srokę, kreta oraz
5 indyków, omylkow^o wziętych za stadko
bażantów. Podczas łowów jeden z uczestni­
ków, właściciel pralni p. X, postrzelił sąsiada
farmaceutę p. Y. Jak się zdaje, ranny nie
straci wzroku, gdyż pełny nabój trafił poni­
żej... krzyżów.
wybrał J . K.
DOKOŃCZENIE ZE STR. 5
ROLA
WITAVIIV
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
w
HODOWLI
BAŻANTÓW
piskląt zaś w okresie pierwszych kilku ty­
godni życia.
Wydaje się. że można podać receptę, któ­
ra pozwoli w pewnym stopniu zapobiec
większym błędom popełnianym przy żywie­
niu bażantów. Obok zasadniczych pasz, za­
wierających ziarna zbóż, otręby, węglowo­
dany, tłuszcze, składniki mineralne i miłcroelementy, nie wolno zapomnieć o białku
zwierzęcym. Stosunek białka roślinnego do
zwierzęcego powinien wyrażać się jak 3:1.
Bardzo dodatnio wpływa podawanie białka
zwierzęcego w postaci surowej wątroby.
Ponadto dobre rezultaty daje stosowanie
pasz zawierających wiele cennych składni­
ków witaminowych, jak siano lucerny, Gistki), marchew, kiełki pszenicy i suszone droż­
dże. Przy takim żywieniu straty spowodowa­
ne dużym procentem jaj nie zapłodnionych
i zamarłych, będą o wiele mniejsze, ponad­
to zaś bażanciki wejdą w życie z odpowied­
nim zasobem witamin, dzięki czemu orga­
nizm ich będzie bardziej odporny na wszel­
kie życiowe przeciwności. Niezależnie jed­
nak od tego trzeba stworzyć młodym ba­
żantom jak najbardziej dogodne warunki
wychowu. W tym celu uważam za niezl>ędne udostępnienie bażancikom łanu młodej
lucerny, który nie tylko zapewni im ochro­
nę przed upałem, nie tylko umożliwi zdoby­
cie białka zwierzęcego, w postaci wszelkie­
go rodzaju chrząszczy, ale stanowić Ijędzie
zarazem źródło białka roślinnego, a także
główne źródło witamin. Jak już trawiem
nadmieniałem, młode pędy lucerny zawiera­
ją najwięcej witamin spośród wszystkich
dostępnych źródeł. W lucernie znajdują się
w mniejszej lub w większej ilości: wita­
miny A, B-1 (Aneuryna), B-2 (Ryłwflawina), amid kwasu nikotynowego (Niacyna,
Witamina PP), Witamina B-x (kwas panto­
tenowy), witamina B-12 (Kobałamina), w i ­
tamina C, witamina D, witamina E, wita­
mina K. Nie ma w niej jedynie niektórych
GDY KRYKUCHA MIŁOŚNIE W A B I U O ŚWICIE...
Dawnie], w okresie wiosermym, m y ś l i w i Hcinie o d w i e d u U ł o w i s k a , strze­
lali sporo s s k o d n d k ó w Ł o w ^ c k i t A i nieco k a c z o r ó w . Polowania te d o s t a r c z a ł y
n i e j a p o m n i a n y c ł i emocyl myśłiwsklcli, odiżywały w e wspomnleniacti, a nawet
t r a f i a ł y na k a r t y u t w o r ó w Uterackirti. Obecnie, od tdfkru l a t , kaczor jest na
w i o s n ę dla naszych m y ś l i w y c h nietyicalny.
Wiele razy r o z w a ż a ł e m t ę s p r a w ę , r o z m a w i a ł e m z •doćwiadcionymi 1 z n a j ą ­
c y m i zagadnienie m y ś l i w y m i l Jakoć nie m o g ę dojść do w n i o s k u , ż e zakaz ten
Jest słuGszny. O i l e m i wiadomo miał on praede wszysUdm na celu z a p e w n i ć
s p o k ó j łcaczkom w y s i a d u j ą c y m Jaja. Założenie to w teorii w y d a j e s i ę ze
wszech m i a r s ł u s z n e , w praktyce bywa ji9dnak często odwrotnie. Wiosenne
w y p r a w y m y ś l i w y c h na odstrzał szkodnilców k o n c e n t r u j ą s i ę silą rzeczy na
terenach p o l n y c h — rozlewiska, t>agnia czy stawy, gdzie i d o s t ę p trudniejszy
i mniejsza szansa spotkania na s t r z a ł szkodnika, zagląda m a ł o k t o . A t y m ­
czasem wiejscy cłUopcy u g a n i a j ą po ł ą k a c h 1 m o k r a d ł a c h w poszukiwaniu
Jaj dzikich kaczek, Jisżeli w o l n o b ę d z i e s t r z e l a ć kaczory m y ś l i w i d o t r ą i do
t y c h t r i ł d n o d o s t g w i y c b , p o m i j a n y c h obecnie, t e r e n ó w . S t r z e l ą po 2 — 3 Icaczory, ale p r z e g o n i ą g r a s u j ą c y c h bezkarnie wybioraczy j a j 1 u c h r o n i ą całe
lęgi. Do ochrony o b w o d ó w trzeba w y k o r z y s t y w a ć t a k ż e pasję ł o w i e c k ą m y ­
ś l i w y c h , a nie t y l k o ich poczucie o b o w i ą z k u i zdyscyplinowanie. P o m y ś h n y
co Jest lepsze: callcowita ochrona kaczora, czy u m o ż l i w i e n i e kaczkom w y p r o ­
wadzenie lęgów kosztem odstrze!,»iia paru t y s i ę c y k a c z o r ó w .
Słyszy się często o p i n i ę , że m y ś l i w i strzelali na w i o s n ę r ó w n i e i 1 kaczki.
To chyba j a l d e i nieporozumienie. T o nde b y l i m y ś l i w i lecz zwyczajni k ł u ­
sownicy s t r z e l a j ą c y zwj|=rzynę w czasie ocbronnyim. 21akaz p o l o w a ń na ka­
czory z p e w n o ś c i ą n i e rozwiąże tej sprawy. K ł u s o w n i c y n a d a ł s t r z e l a j ą co
I m wpadnie pod lufę — i m Jest z u p e ł n i e o b o j ę t n e cey kartka w kalendarzu
Jest biała czy czarna. J e ż e l i f a k t y takie m i a ł y miejsce, a m i a ł y n i e w ą t p l i w i e ,
to p o w i n n y , j a k i n n e sprawy k ł u s o w n i c z e , t r a f i ć do s ą d ó w powszechnych czy
. ł o w i e c k i c h . Na pewno zdarzały s i ę także wypadki, że ktoś o m y ł k o w o strzelił
k a c z k ę zamiast Icaczora, aie gdzie p o m y ł e k nie ma? Ils rogaczy . j m i e n i a ł o
p l e ć " p o ś m i e r t n i e , w czaade zimowych p o l o w a ń na sarny, i l e zajęcy o d d a ł o
życie ta. k r ó l i k a ? Znam nawet wypadek, k i e d y na tokowls'ku ctetn^iwl strze­
witamin z grupy B: aderminy, biotyny i
kwasu foliowego. Warto więc dołożyć tro­
chę starań i umożliwić bażancikom korzy­
stanie z tego ogromnie cennego źródła kar­
my, jakim jest świeża lucerna, brakujące
zaś witaminy z grupy B podać w postaci
drożdży.
Straty spowodowane awitaminozą czy h i ­
powitaminoza są w naszych bażantarniach
poważne. Występują one nie tylko bezpo­
średnio, w postaci konkretnych szkód i sła­
bych wyników hodowli, lecz także pośred­
nio, jako trudno uchwytne skutki zmniej­
szonej odporności organizmu. Jeżeli, poda­
jąc witaminy czy umożliwiając korzystanie
z nich bażantom, uda się nam, chociażby
tylko częściowo, zmniejszyć upadki bażanci­
ków i podnieść ich odporność — cel zosta­
nie osiągnięty, a trud i kłopot włożony w
tę pracę tiędzie sowicie nagrodzony.
Witold Fedorowski
lono k a c z k ę zamiast koguta. P o m y ł k i na polowaniu b y ł y , są i b ę d ą . Dla
etycznego m y ś l i w e g o s ą one same w sotide k a r ą i . d r ę c z ą c y m wyrzutem su­
mienia, n i e z a l e ż n i e od konselcwencji organizacyjnych. Jakie w y c i ą g a s i ę
w p r z y p a d ł y c h p o m y ł e k zawinionych. Tych b ą d i co b ą d ź sporadycznych
w y p a d k ó w nie można Jednak u t ^ ó t n l a ć i t w i e r d z i ć , że zamiast k a c z o r ó w
strzela Bię kaczki.
Na koniec rozpatrzmy s p r a w ę o d s t r z a ł u k a c z o r ó w od strony bicdogiczned.
Przeciec na w i o s n ę strzelamy również głusDce-koguty, cietrzewie-koguty, na
Jesieni i w z!imle t j a ż a n t y - k o g u t y . Głuszec, cietrzew i tiażant s ą z w i e r z y n ą
osiadłą, k t ó r y c h liczebność zależy w zasadde t y l k o o d nas, od zapewnienia
i m optymatnych w a r u n i c ó w bytowania. P t a k i te nri^zie nie o d l a t u j ą , u nas
t o k u j ą , wysladiują Jaja, w y c h o w u j ą m ł o d e i z i m u j ą . Odsctrzał k o ^ t 6 w na­
zywamy zabiegiem hodowlanym, t ł u m a c z y m y koniecznością regulacji płci'
i , ogólnie rzecz b i o r ^ , wszyscy się z t y m z g a d z a j ą . Czy kaczki, k t ó r e s ą pta­
k a m i p r z e l o t n y m i (choć częściowo I ł o w y m i ) , p o d l e g a j ą i n n y m p r a w o m niż
głuszce, cietrzewie czy b a ż a n t y ? Czy regulacja stosimku p ł c i Jest istotna t y l l u i
u k u r a k ó w , a u kaczek nie? T o są p y t a n i a , k t ó r e same d s n ą s i ę na Języłc,
a na k t ó r e nie umiemy czy n i e chosmy znaleźć odpowiedzi. Natomiast
wszyscy m y ś l i w i z w i ą z a n i bUżej z terenem s t w i e r d z a j ą zgodnie, że k a c z o r ó w
w naszych ł o w i s k a c h Jest znacznie w i ę c e j niż kac^sk, co jest zresztą zijawisklem powszechnym w całej Europie. J e ż e l i p r z y j m i e m y nawet, że zakaz
strzelania k a c z o r ó w w Polsce ma Jałdś w p ł y w nn p o p u l a c j ę g a t u n k u zamipszk u j ą c e ^ o prawie całą p(Hkulę p ó ł n o c n ą , to pozostaje 'kwestią cM.wartą ozy
w p ł y w ten jest dodatni czy ujemny, W k a ^ y m razie mimo k i l k u l e t n i e j
ochrony k a c z o r ó w nie z a u w a ż o n o u nas nigdzie wzrostu liczebności kaczek.
Słyszało s i ę r ó w n i e ż , ż e okres p o l o w a ń na kaczory w m i n i o n y c h latach b y ł
zbyt długi (do 20 maja). J e ś l i nawet t a k b y ł o , to przecież t e r m i n m o ż n a s k r ó ­
cić, aie d ł u g o ś ć ołcresu p o l o w a ń a z a m k n i ę c i e polowania, to p r z e c i e ż d w i e
różne ^ r a w y .
Osobilcie wydaje m i s i ę , że p r z y w r ó c e n i e wiosennych p o l o w a ń na Icaczory
nie w p ł y n i e u j e m n i na liczebność kaczek w Polsce, b ę d z i e natcmilast p r z y j ę t e
z w i e l k i m zadowoleniem "przez ogół m y ś l i w y c h .
J a n i u i Sikorski
Warszawa
15
lEDMOŚĆ ŁOWIECKA
INFORMUJE...
w maju wolno p o l o w a ć na n a s t ę p u j ą c e z w i e r z ę t a ł o w n e : ck> dnia ti maja
(włącznie) na clusscc-hoeoty i cict n e w i e - k o g a t y , p n e z c a ł y m i e i i ą c na:
d z i k ł - o d y ń c e 1 przelathl (po uprzednim sprawdzeniu, czy miejscowe przepisy
nie o g r a n i c z a j ą polowania)., lisy, p ł ł m a k i , t c h ó r z e , s ł o n k i , a w w o j e w ó d z ­
t w a c h : bydgoskim, lódzlcim i p o z n a ń s k i m t a k ż e na b o r s u k i ; od i t maja na
bataliony, a od 21 maja na 8amy-koxly.
Ponadto n a l e ż y s t r z e l a ć w i l k i . J a s t r z ę b i e - g o l ę b t a r z e ,
stawowe i z b o ż o w e , siwe w r o n y , sroki 1 gawrony.
lirogulce,
błotnłakl
WSCHÓD I ZACHÓD SŁOŃCA I KSIĘŻYCA
IH A J
czas i r a dkowoeurope j s k l
Dzień
Swlt
1
3
3
4
5
6
7
S
B
10
3.21
3.19
3.17
3,15
3,13
3.10
3,08
3,06
3.04
3.01
3.00
2.S9
2.57
2.55
1.53
3.51
2,49
2.47
2,45
2.44
2.42
2,40
2.3B
2.36
2.35
3.34
3,33
n
12
13
14
15
16
17
IS
19
20
21
22
33
34
35
V
27
98
29
30
31
a,32
3.31
2,2B
2,28
Słońce
Wwihód
Zachód
4,07
4.06
4.04
4.02
4.00
3,58
3,56
3.55
3.53
3,51
3,4B
3.47
3.46
3.45
3.43
3.43
3,40
3.39
3,3T
3,38
3,35
3.33
3,32
3,31
S,30
3,28
3,28
3.27
3,36
3.34
3.23
Zmrok
18,50
19,01
19,03
10,03
10,06
19,08
19.00
19,11
10,13
19.15
19.16
19.17
19,19
10,21
i9,a
1944
19,15
19,27
19,28
19,30
19,31
19.33
19,34
19,35
19,37
19,38
19.30
19,40
19,41
19,43
19,44
Księżyc
Wschód
Zachód
19,48
19.48
19,50
19,52
19,54
19.58
10,98
1S.59
20,01
20.03
20,06
20,07
20.00
20.10
20,12
20,13
20,15
30.17
20,10
»41
30,23
20.24
30.26
20.38
20.30
20.32
20,33
20,33
30,36
30,38
20,39
19.45
»,57
23,06
23,07
23,59
—
0,44
1,21
1.S3
2,21
2.46
3,12
3,38
4,06
4,38
5,14
3.58
<,43
7,3S
8,33
9.»
10,35
11J8
12.44
13.S1
1S,00
16,11
17.24
18,38
19.S1
20,57
4.55
3,28
8,08
6,55
7.53
8.50
11.11 €
11,26
13,43
13,30
13.14
16.28
17,42
1B.53
20,00 9
31.02
21.50
22.44
23.25
33.50
_
0.29 >
0,53
1.18
1.40
2,03
2.27
3.53
3,24
4.01 ®
4,46
P o p r a w k i Średnie dla miast na dzień 15 maja:
Lublin
Kielce
Przemyśl
Kraków
Bielsko
Lódż
Wrocław
Jelenia G ó r a
Poznań
Szczecin
Swtnnujścic
Stupsk
Gdańsk
Olsztyn
Bydgoszcz
Białystok
Suwałki
Rzeszów
Swit
+
+
+
+
+
+
-fi
••
ł
—
—
+
—
—
+
0,00
0.07
0,03
0.15
0.U
0.06
0,21
o,n
0,16
0,19
0,14
0.03
0.04
0,00
0,0S
0,15
OJl
0,08
Wschód
_
0.03
•ł- 0.04
— 0.01
+ 0,11
-i- 0.15
•t- 0,06
0,19
+ 0,24
+ 0.16
+ 0,31
4- 0,17
+ 0.08
— O.Ol
— 0.06
0,07
— 0,13
— 0,18
0.03
Zachód
—
—
—
—
T
+
4
-ł1
+
r
+
+
+
—
—
—
0,10
0.03
0.06
0.04
0.00
0,06
0,12
0.16
0.16
0,31
0,30
0.1S
0,12
0.07
0,17
0.03
0.05
0,U
Zmrok
—
—
—
—
—
-f
+
-;•
•V
f
+
+
+
f
+
~
—
—
0.12
0.05
0,19
0.07
0.03
0,06
0.10
0.14
0.16
0.33
0,41
0.30
0.23
0.18
0.10
0,01
0.06
0,15
O G Ł O S Z E N I A
EXPRESS SAUEKA 8 ST Z dwoma
lunetami Zeissa i d u b e l t ó w k ę Merkla
kal. 12, e ż e k t o r y — slan p i e r w s z o r z ę ­
dny — sprzedam. Wiadomość Warsza­
wa, teł. 4-82-47 do 12-eJ i od 17-I6j.
36/61
—
—
—
—
—
—
—
Białystok
Gdańsk
Katowice
Kielce
KcazaUn
Kraków
Lublin
Łódź
Olsztyn
Opole
Poznań
Szczecin
Toruń
Wrocław
Zielona G ó r a
—
—
—
—
—
—
—
30
30
14
23
7
7
2;ł
23
2)
33
23
30
14
7
7
kwietnia
kwietnia
maja
kwietnia
maja
maja
kwietnia
kwietnia
kwietnia
kwietnia
kwietnia
kwietnia
maja
maja
maja
Ze w z g l ę d u na w a ż n o i ć obrad konieczne jest. aby w zebraniach tych wzięta
udział Jak n a j w i ę k s z a Ilość c z ł o n k ó w S p ó ł d z i e l n i ,
T e r m i n Walnego Zgromadzenia Przedstawicieli Spółdzielni ustalony został
na dzień 28 maja 1361 r.
Przygotowania do sezonu o d ł o w ó w I eksportu ł y w y c h
sajęcy.
S p ó t d r i e l n i a „ J e d n o ś ć Ł o w i e c k a " rozpoczęła j u ż przygotowania do o d ł o w ć w i eksportu ż y w y c h zajęcy w sezonie 1961/S2. W t y m celu prowadzone są
j u ż w terenie rozmcwv m i ę d z y przedstawicielami Spółdzielni a k o ł a m i ł o w i s c k l m i na temat U o ś d zadeltlarowanych zajęcy, organizacji i t e r n U n ć w
odłowów itp.
Sprawv te b ę d ą r ó w n i e ż przedmiotem obrad obwodowych z e b r a ń czlonkńw
Spółdzielni, w związku z czym udział w zebraniach przedstawicieli kół ł o w i e c ­
k i c h zainteresowanych odlewami ż y w e j zwierzyny Jiest jak najbardziej wska­
zany.
Ubiory m a s k u j ą c e
dla m y ś l i w y c h .
We wszystkich sklepach ,.Jedności Ł o w i e c k i e j " z n a j d u j ą się j u ż w sprze­
daży ubiory m a s k u j ą c e dla my.śiiwych w cenie zł 43.— za komplet. Komplet
s k ł a d a się z d w ó c h rodząji u b i o r ó w : letniego (panterka — skalander z dre­
lichu z s i a t k ą c c h r o n n ą na twarz i spodnie) oraz zimowego (skafander spod­
nie i dwuoelccwe r ę k a w i c e z blai^go p ł ó t n a ) . Komplety b ę d ą sprzedawane
w plerw3zej kolejności c z ł o n k o m Polskiego Z w i ą z k u Ł o w i e c k i e g o . Sklepy
,,Jedności Ł o w i e c k i e j " b ę d ą r ó w n i e ż r e a l i z o w a ć z a m ó w i e n i a zbiorowe koi
łcwleckich.
Koła łowieckie c z ł o n k a m i
Spółdzielni.
W odpowiedzi na apel ..Jedności Ł o w i e c k i e j " o p r z y s t ę p o w a i U e do S p ó ł ­
dzielni kół ł o w i e c k i c h , jako pierwsze zglo.tiły s i ę : Koło Ł o w i e c k i e „ S z a r a k "
w K a ń c z u d z e , paw. Przeworsk, w o ) . rzeszowskie, Irtóre z a d e k l a r o w a ł o i w p ł a ­
ciło 4 u d z i a ł y . Koło Ł o w i e c k i e . . R y ś " w W ę g i e r c e , p o w . J a r o s ł a w , w o j . rze­
szowskie, k t ó r e z a d e k l a r o w a ł o i w p ł a c i ł o 4 udziały oraz Koło Ł o w i e c k i e Nr 127
w Z a n i e m y ś l u , pow. Ś r o d a , w o j . p o z n a ń s k i e , k t ó r e z a d e k l a r o w a ł o i w p ł a c i ł o
2 udziały.
Nagrody dla k o m i t e t ó w czlonkowsłrich p r z y sklepach „ J e d n o S c i Ł o w i e c k i e j " .
Prezydium Rady Nadzorczej i Z a r z ą d Spółdzielni, w dowód uznania dla
osiągnięć k o m i t e t ó w c z ł o n k o w s k i c h w zakresie usprawnienia i polepszenia
pracy s k l e p ó w m y ś l i w s k i c h , p r z y z n a ł y nagrody p i e n i ę ż n e k o m i t e t o m człon­
kowskim przy sklepach w Rzeszowie i w T o r u n i u oraz p r z e w o d n i c z ą c e m u
k o m i t e t u p r z y sklepie w Zielonej G ó r z e .
Pfliiedienie Rady Nadzorczej S p ó ł d z i e l n i .
Słońce
Miasto
Zebrania obwodowe c z ł o n k ó w i Walne Zgromadzenie FreedsUwIciell s p ó ł ­
dzielni.
Zebrania obwodowe c z ł o n k ó w S p ó ł d z i e l n i „ J e d n o ś ć Ł o w i e c k a " o d b y ł y »ię
dotycłiczas w Bydgoszczy, w Warszawie i w Rzeszowie. W p o z o s t a ł y c h w o ­
j e w ó d z t w a c h o d b ę d ą się w n a s t ę p u j ą c y c h t e r m i n a c h :
R U P I Ę pilnie bok, k a l . 20. Bohdan
Barancewlcz. Warszawa, u l . Ś w i e r ­
czewskiego 119/125 m . 77. t e l . 30-29-42.
35/Jl
w d n i u S kwietnia b r . o d b y ł o się kolt^Jne posiedzenie Rady Nadzorczej Spół­
dzielni, k t ó r a p r z y j ę ł a do w i a d o m o ś c i sprawozdanie Z a r z ą d u i Komisji Rewi­
zyjnej oraz bilans Spółdzielni za roli tEfiO, Rada Nadzorcza u c h w a l i ł a również
projekt p o d / i a l u czyste;] n a d w y ż k i wygospodarowanej przez
Spółdzielnię
w J9S0 r. w kwocie SlT 000 zl. Ponadto Rada Nadzorc/.a z a t w i e r d z i ł a s t r u k t u r ę
o r g a n i z a c y j n ą i p l a n e t a t ó w S p ó ł d z i e l n i na rok ISfil, ustaliła t e r m i n i por z ^ e k dzienny Walnego Zgromadzenia Przedstawicieli oraz o m ó w i ł a p < ^ r a w k i
dc statutu Spółdzielni.
SPÓŁDZIELNIA
»IEDHOŚĆ Ł0W1EGKA«
ZAWIADAMIA, ŻE
SKLEP MYŚLIWSKI W WARSZAWIE
I dniem 1 MAJA 1961 r.
łostaje przeniesiony
X u l . Nuwy Swiat 58
na uL KRUCZĄ 41/43
Zamieszczenie na ł a m a c h pisma wypowiedzi, podpi­
sanej nazwiskiem l u b Jntc|aUm autora, nie Jest
r ó w n o z n a c z n e sr podzielaniem przez RedakcJf po­
g l ą d ó w z a w a r t y c h w t e | wypowiedzi.
W Y D A W C A : Naczelna Rada Ł o w i e c k a Polskiego Z w i ą z k u Ł o w i e c k i e g o , W i i S / a w a . Nowv Swial 3.1. t c l . fi-46~42 l 6-4K-13 k o n t o N B P V O / M
152fl-!J-12S4 oraz k o n t o P K O Nr l-!»-l20,0l0, K O M I T E T R E D A K C Y J N Y : A . Brzezicki, E. Frankiewicz, J. E. K u c h a r s k i , W. Mazurpk, S. iWierzcńiki,
(sekr. Ucd.). T. Paiilawski. St. ł>iashim-sKi, 3. 3. Szczepkowski (red. narz.). Redaktor ..LCWCA POLSKIEGO" przyjmuje we w l o r k l i c z w a r t k i
W godz. 10—13: w inne d n i i godziny po upr/ediUm telefonicznym poruzumieniu. Sekretarz
Kcd^kcji
przyjmuje codziennie od godz. 10—11.
Redakcja zastrzega sobie prawo s k r ó t ó w , poprawek i u z u p e ł n i e ń w przyuadku wykorzystania w d r u k u n a d e s ł a n e g o matei-lału redakcyjnego. —
R ę k o p i s ó w nie z a m ó w i o n y c h Redakcja mt /.wiaca. — Pr<^numerala roczr.a 14.— z i . Cennik o s ł o s z e ń za centymetr k w a d r a t o w y z l . 20.—
Drobne do 25 w y r a z ó w za wyraz zł. 4.— Nekrologi zt. U l — za cm Uvv.. Miejsca z a s t r z e ż o n e 50% d r o ż e j .
Z a k ł a d y Graficzne Dom Słowa Polskiego, Warszawa. — N a k ł a d 40 000, papier roiogr. k l . V I I .
Zam, 34B2 S-27

Podobne dokumenty