Dzień I, wtorek (04 - Studium Europy Wschodniej

Transkrypt

Dzień I, wtorek (04 - Studium Europy Wschodniej
Dziennik z badań terenowych, wrzesień 2012 rok
Autor: Karol Kamiński
Proszę nie cytować bez uzyskania zgody autora ([email protected])
Dzień I, wtorek (04.09.2012)
Wyjechałem z Dworca Zachodniego z Warszawy o godzinie 13.00. Podczas godzinnego
oczekiwania na autobus dało poczuć się wschodni klimat. Słychać rozmowy po ukraińsku,
rosyjsku, ktoś podchodzi do mnie i pyta się: Czy może do Lwowa? Kiwam odmownie głową.
Poszedłem dalej.
Pierwszym progiem kiedy symbolicznie przekroczyłem granicę polsko-rosyjską było
wejście do autobusu Köningawto. Podchodzę do kierowcy i pytam się po polsku, czy obowiązuje
jakaś konkretna miejscówka? Grubym tonem po rosyjsku odparł, żebym zajmował miejsce, które
chcę. Przestrzeń autobusu utwierdzała mnie w przekonaniu, że jestem w Rosji i to nie dlatego,
że autobus rosyjski różni się w jakiś sposób od polskiego, chodziło o otaczającą mnie przestrzeń.
Godzina na moim zegarku wskazywała 12.58 w autobusie czas był przestawiony o jedną godzinę
do przodu i pokazywał czas Kaliningradzki. Dodatkowo byłem jedynym Polakiem spośród
nielicznej 10-osobowej załogi i wszyscy porozumiewali się między sobą po rosyjsku - byłem
w Rosji nie wjeżdżając do niej.
Jednak realną zmianę zacząłem odczuwać podczas kontroli granicznej, kiedy jako jedyny
otrzymałem kartę migracyjną i musiałem ją wypełniać – czego nie lubię robić. Denerwuję się,
że coś źle wpiszę, że mnie cofną na granicy nie wiadomo z jakiego powodu, przecież mają do tego
prawo – bez podania przyczyny... . Podjeżdżamy do kolejki dla autokarów, przed nami wjechała
wycieczka niemiecka, 48 turystów, kierowca denerwuje się, zagaja do celniczki, śmieją się, żartują.
Z polską celniczką tak się nie spoufalał. W końcu podjeżdżamy do punktu kontrolnego, kierowca
prosi o wyjście w celu poddania się kontroli. Staje w kolejce do okienka, teraz ja, podaje paszport
z migracjonnoj kartoj w środku. Pani o urodzie azjatyckiej wstukuję coś do komputera i pyta się:
„Wy w Kaliningrad?”, odpowiedziałem: „Da”, popatrzyła się na mnie i oddała mi dokumenty.
Wsiedliśmy do autobusu i odjechaliśmy.
Granica jest tą przestrzenią, gdzie dokonuje się widoczny podział między Polakami
i Rosjanami, atmosfera jest bardziej napięta, jest kontrola. Celnicy wydają się być milsi dla
„swoich” obywateli. Zmienia się alfabet z łacińskiego na cyrylicę. Pod względem krajobrazu
polska strona od rosyjskiej nie różni się zbytecznie. Kiedy oddalaliśmy się od granicy poczułem
ulgę i na mojej twarzy zawidniał uśmiech.
Dojechaliśmy na dworzec. Z dworca pojechałem taksówką do miejsca noclegu. Rozmawiam
z taksówkarzem, który może mieć około lat 30, mówi, że nie jest z miasta i przyjechał
z Novosibirska, bo tu bliżej do Europy i tutaj chce żyć. Jeżeli damy ludziom możliwość poznania
jeden drugiego to w niedługim czasie może to zaowocować lepszymi relacjami sąsiedzkimi. Mały
ruch graniczny może być tego przykładem i oby nie okazało się odwrotnie. Jutro zobaczę
Kaliningrad, miasto w okrasie codzienności.
Dzień II, środa (05.09.2012r.)
Mieszkam w poniemieckim budynku, hotelu, a w zasadzie jak się okazało po przyjeździe
w akademiku. Domniemany hotel nosi niemiecką nazwę „Staryj Keningsberg” - jak sądzę nazwa
ma zachęcać turystów do przyjazdu i wynajęcia pokoju. W przestrzeni publicznej zauważa się
budynki zdecydowanie różniące się od tych szarych, radzieckich bloków, są to zazwyczaj pięknie
zdobione domy wykonane z cegły z fasadami zachęcającymi przechodnia do zatrzymania się
i podziwiania.
Kaliningrad jawił mi się jako szare ponure miasto, aż do momentu, w którym dojechałem do
centralnego „Placu Zwycięstwa”. Z każdą minutą, tam spędzoną wydawało mi się przyjaźniejsze
i ciekawsze. Pierwszym zabytkiem, pomnikiem, który zobaczyłem była „Matka-Rosja”, następnie
Katedralny Sobór Chrystusa Zbawiciela. Jednak nieuchronnie i podświadomie zmierzałem do celu
mojej wizyty Rynku Centralnego (Центральный Рынок). Jest to największy w Kaliningradzie
rynek, na którym znajdziemy wszystko, ale to wszystko. Poczynając od owoców sprowadzanych
z Azji, poprzez najrozmaitsze sery, mięso, jaja, aż po ryby. Prawdziwy bazar oprócz możliwości
zaopatrzenia w produkty spożywcze daje możliwość kupienia rzeczy potrzebnych do domu,
odzieży, obuwia i innych asortymentów – to wszystko tam znajdziemy. Rynek tętni życiem, ciągle
przechodzą ludzie, coś kupują, rozmawiają, oglądają produkty, targują się.
Przechadzając się alejkami z żywnością wspomniałem przeczytany artykuł w jednej
z polskich gazet o polskich parówkach zalewających rynki Obwodu Kaliningradzkiego. Autor pisał
o obawie rosyjskich przedsiębiorców przed zalewem polskimi produktami spożywczymi, których
symbolem stała się parówka. Faktycznie spotkałem na kilku stoiskach polskie parówki, były
opisane po polsku i nikt ich za bardzo nie ukrywał. Czy pochodziły z kontrabandy, trudno
powiedzieć,
choć sądzę, że tak. Wśród polskich produktów na bazarze można było spotkać
cukierki „jeżynki”, sery, serki, jogurty, niektóre z nich posiadały etykietę widniejącą na produktach
eksportowanych, a niektóre nie.
Ciekawą praktyką, z którą spotkałem się w sklepie Univermag było stosowanie nazw
angielskich do produktów polskich. W branży handlowej jest to znany chwyt marketingowy mający
nadać szczególność danemu produktowi. Wafelki „Familijne” nazywały się Family's, herbata
„Minutka” – Minute, na etykietach widniał napis – wyprodukowano w Polsce. W tym samym
sklepie sztućce jednorazowego użytku czy też worki na śmieci możemy odnaleźć pod marką „Jana
niezbędnego”. Dwojaka praktyka stosowana przez polskie firmy już jest swego rodzaju polityką,
w której wybiera się między promowaniem dobrej, wysokiej jakości produktów pod nazwą polską
a zastępowaniem ich w innych językach w celu wytworzenia wśród konsumentów poczucia
kupowania towarów sprowadzanych z zagranicy, a nie pobliskiej Polski.
Będąc pierwszy raz w nieznanym mi mieście, zaopatruję się w plan miasta, przewodnik
turystyczny i lokalną prasę. W dzisiejszym tygodniku „Kraj Kaliningrad” (Страна Калининграда)
na okładce gazety w dole widnieje zdjęcie z polskimi produktami spożywczymi i obok napis:
„Prawnicza konsultacja: Ile produktów i alkoholu można przewieść przez granicę”. Mieszkańcy
Obwodu Kaliningradzkiego zainteresowani małym ruchem granicznym chcą wiedzieć co mogą
a czego nie mogą przewozić przez granicę, żeby wszystko było zgodne z prawem. Artykuł jest
żywym dowodem, że kwestia polskich produktów może i wręcz budzi zaniepokojenie pewnych
grup społecznych. Z artykułu dowiadujemy się co można przewieść, do ilu kilogramów i za jaką
wartość. Pierwsze osoby, po stronie Kaliningradzkiej skorzystały z małego ruchu granicznego
niespełna 2 tygodnie temu a już teraz wytworzyła się kolejka po wydanie specjalnego zezwolenia
o mały ruch graniczny, która kończy się pod koniec listopada. Sytuacja rozwija się i nabiera
rumieńców. Jutro czeka mnie interesujący wywiad.
Dzień III, czwartek (06.09.2012)
Z samego rana byłem umówiony na przeprowadzenie wywiadu z pracownikiem Konsulatu
Generalnego RP w Kaliningradzie, w jednostce Handlu i Promocji. Żeby nie spóźnić się na
spotkanie wyszedłem godzinę wcześniej. Z mojego miejsca zamieszkania kursuje bezpośrednio
autobus nr. 24. W godzinach porannych jak to zazwyczaj bywa w większym mieście na drogach jest
tłoczno, a w autobusach ścisk. Za każdym razem kiedy jadę komunikacją miejską w Rosji
zastanawia mnie i jednocześnie zadziwia stanowisko pracy „konduktora” pojazdu, który ma
w autobusie/tramwaju specjalne wydzielone miejsce, na którym nikt nie siada prócz niego –
zdarzają się wyjątki od tej reguły. Do jego zadań należy sprzedaż biletów, czuwanie nad
porządkiem w środku transportu miejskiego. Wydaje się, że zawód ów jest sfeminizowany,
aczkolwiek trudno jest to stwierdzić bez twardych danych liczbowych. Zazwyczaj są to osoby
starsze, choć osobiście spotykałem konduktorów różnego wieku i płci.
Autobusy kaliningradzkie nie przypominają tych polskich przystosowanych do transportu
miejskiego, są to autobusy gdzie po lewej i prawej stronie wewnątrz, są ustawione dwa rzędy
siedzeń, a raczej podwójnych kanap. Konduktorka, aby otrzymać premie, bądź większą wypłatę
musi sprzedać określoną liczbę biletów jednego dnia, tak więc społecznie nie akceptowana jest
jazda na gapę, tzw. jazda zajcem – jak by powiedzieli Rosjanie. Oczywiście zdarzają się przypadki,
że bilet nie zostanie sprzedany, bo ktoś musi wysiąść wcześniej, a konduktor nie podszedł do niego/
Jednak nie jest to uchybianie się przed płaceniem za bilet tylko zwykła konieczność związana
z koniecznością opuszczeniem autobusu. Zwykły bilet kosztuje 12 rubli, osoby czekające na
przystankach mają odliczoną kwotę i wchodząc czekają aż podejdzie do nich konduktor i płacą za
bilet. Konduktorka w godzinach porannego i późno popołudniowego szczytu ulicznego przeciska
się między pasażerami aby sprzedać bilet – istny młyn. W tym wszystkim zastanawiam się czy nie
można zastąpić konduktora naszymi automatami do biletów i kanarami? Co jest lepsze? Niech
każdy oceni sam, choć sądzę, że finansowo to my wychodzimy na tym lepiej.
Będąc gdziekolwiek w Rosji należy zachować szczególną uwagę na przejściach dla
pieszych, gdyż kierowcy jeżdżą okropnie i łatwo o wypadek. Przestał mnie również zadziwiać
widok ludzi jedzących w McDonald's, którzy nie sprzątają tacek po skończeniu posiłku (!)
wychodzą i ktoś to robi za nich. Kreatywność Rosjan w tworzeniu miejsc pracy jest ogromna.
Po przeprowadzonym wywiadzie poszedłem pod polski konsulat, do okienek wizowych
rozciągała się kilkunastometrowa kolejka ludzi chcących wyrobić wizę i pozwolenia o mały ruch
graniczny. Nieopodal polskiego konsulatu na ulicy Kutuzowa znajdują się stare poniemieckie wille,
w dwóch z nich znajdują się przedszkola dla dzieci, w trzeciej fińska jednostka dyplomatyczna.
Resztę dnia spędziłem na Rynku Centralnym, który znajduję się przy ulicy
„Czerniachowskiej” 15 (Черняховского 15), w czasie letnim rynek jest otwarty od 8.00 do 20.00,
w czasie zimowym od 8.00 do 19.00. Ostatni poniedziałek miesiąca jest dniem sanitarnym i tego
dnia rynek jest zamknięty.
Wracając do miejsca zamieszkania odwiedziłem drugi
rynek (róg ulic Frunze
i Kliniczeskaja) a w zasadzie ryneczek, na którym znajdowało się kilkanaście stanowisk, głównie
zadaszonych budek, sklepików. Polskie produkty można spotkać przy stoisku z cukierkami. Pani
zapytana o polskie cukierki ze zdziwieniem pokazała mi wyroby solidarności, papierek był opisany
bukwami. Popularnością również cieszą się wyroby „Mlekowity”, jogurt naturalny, jogurty pitne.
Łącznie znajduję się tam do 15 stałych stanowisk pracy, dodatkowo trzeba doliczyć osoby
handlujące na chodniku kwiatami, owocami, warzywami (kilka jabłek, ogórków i pomidorów),
zdarzają się ziemniaki.
Będąc w Kaliningradzie i mieszkając przy ulicy Frunze nie sposób nie odwiedzić Bramy
Królewskiej i innych ceglanych pozostałości obronnych przy Wale Litewskim, bo tak obecnie
nazywa się ta ulica. Jutro czekają mnie dwa umówione spotkania. Kolejny dzień miną
w zachmurzonym i deszczowym Królewcu.
Dzień IV, piątek (07.09.2012)
Każdy obcokrajowiec, który przyjeżdża do Rosji i pozostaje w niej dłużej niż 7 dni
roboczych jest zobowiązany zrobić tzw. registracje, czyli powinien mieć zaświadczenie
o zameldowaniu. Mój hotel, który okazał się akademikiem nie może rejestrować przyjeżdżających,
takim sposobem musiałem sam „załatwić” sobie rejestracje. Podpowiedziano mi, żebym spróbował
na poczcie, bo służą jako pośrednik. Udaję się na pocztę, okazuję się, że w moim przypadku muszę
udać się osobiście do biura migracyjnego i tam wyrobić takie zaświadczenie o zameldowaniu.
Biuro ds. migracyjnych jest otwarte od godziny 10.00, przychodzę wcześniej pytam się ludzi
do którego pokoju mam się udać z moją sprawą. Jak to w każdym zbiurokratyzowanym urzędzie
nikt nic nie wie, bo urzędów się unika i chodzi do nich jak zaistnieje taka konieczność. Ktoś mówi:
„Idzie Pan do pokoju 16 i zapyta się czy to w 16 Pana sprawa czy do 14 trzeba iść.” Poszedłem do
16, tam pokierowali mnie do pokoju nr 14. Po odstaniu w kolejce określonego przedziału czasu
udało mi się dostać do pokoju nr 14. Jednak nie miałem ze sobą jakiegoś „świstka papieru” i Pan
mówi mi, że muszę wyjechać do 12 września lub zapłacić sztraf 2tys. rubli, choć to i tak mogłoby
nie do końca załatwić sprawę i lepiej żebym się skontaktował z biurem, które mnie tu wysłało.
Jednocześnie cały czas pytał się mnie w jakim celu tu przyjechałem, jakby nie mógł zrozumieć, że
w turystycznym – no cóż taka jego praca... . Podziękowałem Panu, i wyszedłem. Podzwoniłem
w kilka miejsc, żeby się poradzić co powinienem zrobić w zaistniałej sytuacji. Wizę mam aktualną,
wydaną przez ambasadę, a oni nie wiadomo czego jeszcze chcą. Od niedzieli mam mieszkać
w innym hotelu, nie akademiku, i dowiaduję się, że registracja w ramach mieszkania w hotelu
powinna być wykonana gratisowo bądź za drobną opłatą, abym tylko zmieścił się w tych 7 dniach
roboczych. Czekam do niedzieli wtedy wszystko wyjaśni się ostatecznie. Poranek dnia czwartego
do późnego popołudnia miną mi pod znakiem powrotu do Polski. Na domiar złego, jeden
umówiony wywiad został przełożony na inny dzień. Drugi na szczęście „wszedł” i był bardzo
ciekawy z nie mniej ciekawą osobistością odpowiedzialną za wydawanie wiz w Konsulacie
Generalnym RP w Kaliningradzie. No cóż, takie życie badacza: Raz na wozie, raz pod wozem.
W Rosji zawsze dziwiła mnie konieczność podawania swoich danych i wszechobecna
kontrola. Kiedy chciałem kupić zwykłą kartę sim do telefonu, którą u nas w Polsce można kupić za
5 złotych w kiosku na rogu. Pani w punkcie MTS prosi mnie o paszport i wprowadza moje dane do
systemu. Czułem się niezręcznie. Podobnie jest z rejestracją. Jak chcę wymienić pieniądze to muszę
razem z pieniędzmi pokazać pani paszport aby sprawdziła czy wszystko jest w porządku. Choć
zdarzyło mi się, że ode mnie nie wzięła, mimo że wrzuciłem do podajnika – może wyglądałem na
ruskiego? Relikty przeszłości wiszą nad Rosjanami i co gorsza wydaję im się, że wszystko jest
w porządku, jest normalnie, zawsze tak było. Może czas już coś zmienić.
Dzień V, sobota (08.09.2012)
Sobota to dzień targowy na Placu Centralnym, sprzedawane są tam produkty własnoręcznie
wykonane, wyhodowane; można kupić tam mięso, ryby. Jeden człowiek sprzedawał miód, który
nalewał, chochelką do plastikowych pojemników z bańki na mleko. Pani sprzedawała słoninę i inne
wyroby wędliniarskie, komentuje zakup Pewnego Pana: „To Pan bierze? [K.K. pokazuję na
wędlinę] A tamto to dla duszy, tyle? [K.K. przyłożyła nóż do słoniny pokazując ile ma odkroić]
Tak? [K.K. Klient kiwną głową potwierdzająco. Odkroiła kawałek wręczając mu.]” Można
powiedzieć, że złowiła go. Na innym stoisku Pani sprzedaję polskie cukierki, zachwala, że dobre.
Produkty polskie są łatwo rozpoznawalne ze względu na nazwy napisane po polsku i można je
kupić w kilku, może w kilkunastu miejscach Kaliningradu. Pytając się o polskie produkty, można
otrzymać konkretny adres z zapewnieniem, że tam na pewno kupi się polskie parówki.
Tego samego dnia odwiedziłem grodzki rynek Sielma w północnej części Kaliningradu. Jak
to na większości rynków można kupić wszystko od produktów spożywczych po buty i części
samochodowe. Idąc przez rynek, młoda dziewczyna z wózkiem pędem przemknęła koło mnie, a za
nią krzyczy facet: „Где побежала овца, эээээ”. Zdałem sobie sprawę, że jednak ciężko byłoby mi
tutaj mieszkać. Mentalność większości ludzi jest odmienna od mojej, a sposób traktowania kobiet
naganny – delikatnie mówiąc. To nie jest nawet dyskryminacja ale pomiatanie kobietami. Podobna
uwaga tyczy się stosunku rodziców do dzieci. Może i Kaliningrad jest samym zachodnim miastem
Rosji, ale na pewno nie jest jeszcze w Europie.
Dowiedziałem się, że Centralny Park nosił do niedawna imię Kalinina. Podobno nazwa
została zamieniona na obecną, dlatego że powraca się do nazw, które obowiązywały wcześniej
przed wojną, kiedy miasto było Pruskie. W Kaliningradzie należy wiele poczynić pod względem
nazewnictwa – poczynając od samej nazwy miasta. Mało prawdopodobne jest żeby nazwa miasta
zmieniła się, choć sądzę, że to jest decyzja czysto administracyjna. Z pewnością ludzie przez
pewien okres historyczny mówiliby o Kaliningradzie podobnie jak obecnie o Parku Centralnym
mówią Park Kalinina, jednak z czasem to by się zmieniało.
Wróciłem w okolice centralnego rynku, tam na chodniku ludzie sprzedawali wszystko to co
mieli niepotrzebnego, bardzo często rzeczy z czasów sowieckich. Niestety nie znalazłem ruskkich
czasow. Dnia jutrzejszego zmieniam miejsce zamieszkania.
Dzień VI, niedziela (09.09.2012)
Niedziela była dla mnie pomyślna. Wybrałem się na „Rynek Moskiewski”, znajdujący się po
drugiej stronie rzeki Pregoły przy ulicy Dzierżyńskiego. Dzięki metodzie śnieżnej kuli odnalazłem
tego dnia cztery stoiska gdzie sprzedaję się produkty z polski, oczywiście nielegalnie, rozstawione
na chodniku. Spisałem rozmowy, bardzo ciekawe. Po owocnej pracy przyszedł czas na chwilę
odpoczynku. Poszedłem nad rzekę. Idea nabiereżnej to coś wspaniałego, co prawda ta
Kaliningradzka nie jest tak piękną jak jarosławska, no z pewnością spacerowanie nad wodą, koło
muzeum Światowego Oceanu, łodzi, łódek robi wrażenie. Poszczęściło mi się z pogodą, od
niedzieli ma być słonecznie przez następnych kilka dni.
Dzień VII, poniedziałek (10.09.2012)
W
poniedziałek
rozpoczęła
się:
„Международная
молодежная
летняя
школа
«Балтийский регион: историческая память и диалог культур»”. Uczestnicy szkoły
przyjechali z Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, drugich miast Rosji, są miejscowi Kaliningradczycy,
jest jeden Niemiec. Po oficjalnej ceremonii otwarcia i wykładach na temat pamięci historycznej
odbyły się gry i zabawy mające za zadanie zapoznać wszystkich uczestników szkoły. Polacy,
Litwini, Łotysze i Estończycy stanowią jakby jedną zwartą grupę. Jeden z Łotyszy wzniósł toast za
Rzeczypospolitą, żeby rozluźnić sytuację. Od tego momentu nasza „paczka” nieoficjalnie nosiła
nazwę Reczpospolita i symbolizowała mieszankę różnych kultur. Bardzo miło spędziliśmy czas.
Rosjanie nie są otwarci na obcokrajowców, przynajmniej grupa Moskvichi, jak skomentował to
jeden z Łotewskich kolegów.
Po oficjalnym otwarciu szkoły i wysłuchaniu kilku wykładów odbyła się wycieczka
turystyczna tramwajem po mieście. Przewodniczka, opowiadała o historii miasta, co ciekawe
przejeżdżając jedną z ulic powiedziała, że tutaj po lewej stronie można kupić produkty z Polski.
Widocznie targowanie polską kiełbasą wpisało się w punkt atrakcji miejskich prezentowane
zwiedzającym – zabawne. Po wycieczce z przewodniczką, odbyła się uroczysta kolacja, po której
wróciliśmy do hotelu. Trzeba zbierać siły na następny dzień.
Dzień XIV, poniedziałek (17.09.2012)
Letnia szkoła zakończyła się dnia wczorajszego, zostały zaprezentowana praca uczestników
wykonana podczas zajęć praktycznych i nastąpiło oficjalne wręczenie dyplomów ukończenia szkoły
w Soborze Katedralnym.
Czas rozpocząć badania w miastach przygranicznych: Mamonowie, Bagrationovsku
i Gusievie. Następnie czekają mnie badania po stronie polskiej: Braniewo, Bartoszyce, Gołdap.
Będzie się działo!