Aliide połyka kwiat bzu o pięciu płatkach i zakochuje się W niedzielę
Transkrypt
Aliide połyka kwiat bzu o pięciu płatkach i zakochuje się W niedzielę
Aliide połyka kwiat bzu o pięciu płatkach i zakochuje się W niedzielę po kościele Aliide i Ingel lubiły spacerować po cmentarzu, spotykać koleżanki i popatrywać ukradkiem na chłopców, a czasem poflirtować na tyle, na ile pozwalały normy przyzwoitości. W kościele siadały przy grobie księżniczki Augusty z Koluvere i niecierpliwie kręcąc stopami, czekały, aż będą mogły wreszcie wyjść i stąpając eleganckim, powabnym krokiem, jak przystało pięknym dziewczętom, pokazać kostki odziane w drogie czarne pończochy z modnego jedwabiu i pomizdrzyć się trochę do najładniejszych chłopców. Ingel splotła włosy w warkocze i upięła je w koronę. Młodsza Aliide miała tylko jeden luźno zwisający warkocz. Tego ranka powiedziała siostrze, że da sobie ściąć włosy. Widziała u miastowych szarmanckie, robione maszynką loki, za dwie korony. Ingel się przeraziła i poradziła jej, by nawet nie wspominała o podobnych fanaberiach przy mamie. Poranek wydał się jej wyjątkowo lekki, a bzy wyjątkowo odurzające. Czuła się jak dorosła i szczypiąc przed lustrem policzki, miała niezachwianą pewność, że tego lata i jej się przydarzy coś cudownego, nie na darmo przecież znalazła kwiat bzu o pięciu płatkach. Wróżba nigdy nie kłamie i przecież połknęła kwiat, tak jak się należy. Gdy gwarny tłum zaczął się wreszcie wysypywać z kościoła, dziewczęta skręciły w świerkową aleję. Paprocie muskały im łydki, po gałęziach biegały wiewiórki, czasem zaskrzypiał żuraw przy cmentarnej studni. Gdzieś w oddali krakały wrony - czy to ich wróżba o przyszłych ukochanych? Ingel nuciła pod nosem: Kra kra, kra kra, z kogo będzie para? - niebo jaśniało przyszłością, życie było piękne. Pod sercem kołatała drżąca niepewność nadchodzących lat, jak to zazwyczaj u młodych dziewcząt. Siostry już prawie obeszły cały cmentarz, co rusz wymieniając szeptem uwagi lub zatrzymując się na pogawędkę z koleżankami, gdy Aliide zahaczyła jedwabną spódniczką o zawijas żelaznego ogrodzenia i pochyliła się, by go odczepić. I wtedy, przy niemieckich grobach, zobaczyła mężczyznę, stał pod cmentarnym murem, wierzby, słońce, zamszone kamienie, jaskrawe światło, jaskrawy śmiech. Ktoś przy nim stał, śmiali się z czegoś, mężczyzna się schylił i poprawiał sznurowadło, ale nie przerywał, mówił dalej z twarzą uniesioną ku górze, by po chwili wyprostować się z taką samą gracją, z jaką się wcześniej schylił. Aliide zapomniała o spódniczce i podniosła się, nie wyplątawszy jej z ogrodzenia. Obudził ją dopiero trzask jedwabiu, szybko odczepiła rąbek, otrzepała dłonie z rdzy. Na szczęście dziura nie była wielka. Może nikt nie zauważy. Może on nie zauważy. Przygładziła włosy, nie czuła dłoni. Spójrz na mnie. Zagryzła wargi, będą czerwieńsze. Mogłyby teraz zupełnie naturalnie zawrócić i przejść obok muru. Spójrz w tę stronę. Spójrz na mnie. Mężczyzna zamilkł, obrócił się w ich stronę i akurat wtedy odwróciła się Ingel, dlaczego Aliide tak się ociąga, promienie słońca padły na jej koronę z warkoczy i - nie, nie, spójrz na mnie! - Ingel swoim zwyczajem wyprostowała łabędzią szyję, uniosła brodę i wtedy spotkały się ich spojrzenia, mężczyzny i Ingel. Aliide od razu pojęła, że mężczyzna już nigdy jej nie zobaczy, bo widziała, jak urwał w pół słowa, jak zamarła wysuwająca się z kieszeni dłoń z papierośnicą, jak w milczeniu wpatrywał się w Ingel, by wreszcie otworzyć pudełko, wieko zalśniło jak ostrze noża. Nie odrywając wzroku od mężczyzny, Ingel podeszła do niej, jej obojczyki lśniły, dekolt falował zachętą. Chwyciła ją za rękę i zaczęła prowadzić w stronę muru, gdzie stał mężczyzna, stał jak zaklęty w kamień, a obok jego kolega, który już zauważył, że ten go nie słucha, że dłoń z papierośnicą zastygła na wysokości żeber, i on też spojrzał na Ingel, która wlokła ją za sobą, choć zapierała się na każdym kroku, szukała oparcia w nagrobkach, czepiała się korzeni. Obcasy ryły głęboko, lecz ziemia nie trzymała, korzenie nie trzymały, świerki się gięły, trawa ślizgała, kamyki uciekały spod nóg, do buzi wpadła jej mucha, której nie mogła wykaszlnąć, bo Ingel nie chciała się zatrzymać, trzeba było iść, Ingel wlokła ją za sobą, wyludniona ścieżka wiodła wprost pod kamienny mur, widziała pustą twarz mężczyzny, wyrwaną nagle z czasu i miejsca, czuła zdecydowane kroki Ingel i mocno ściśnięte palce. Puls Ingel szalał w jej dłoni, z twarzy siostry spływały wszystkie znajome emocje i mokre, słone strzępy smagały Aliide po policzkach i mknęły dalej; cienie przeszłości, dołeczki w policzkach, które jeszcze rano razem wyśmiały, też poleciały, pryskając jak mydlane bańki. Pod murem siostra stała się dla niej nagle kimś obcym, nową Ingel, która od teraz nie będzie się zwierzać ze swoich sekretów już tylko jej, nie będzie już chodzić do parku na seltersa z nią, tylko z kim innym. Nową Ingel, która nie będzie już tylko i wyłącznie jej Ingel. Myśli i śmiech siostry będą od teraz należeć do mężczyzny, do którego ona chciała należeć, którego zapachem ona chciała się rozkoszować, którego ciepło ona chciała mieszać z ciepłem swojego ciała. Do mężczyzny, który miał spojrzeć na nią, ją miał dostrzec i na jej widok zamienić się w posąg, to z jej powodu miała znieruchomieć wysuwana z kieszeni dłoń. Ale stało się inaczej, wieko papierośnicy jednym lśniącym cięciem zabrało z jej życia Ingel na zawsze. Podbiegła do nich Aino od sąsiada, która znała kolegę mężczyzny, i przedstawiła im siostry. W wierzbach zaszumiało. Nie spojrzał na nią nawet przy powitaniu. Na wieku papierośnicy błysnęły szyderczo trzy estońskie lwy. Znowu Ingel. Wiecznie Ingel. Ingel zawsze wszystko dostawała i zawsze będzie dostawać, bo Bogu nigdy się nie znudzi szydzić z jej siostry. Nie wystarczyło, że Ingel pamiętała wszystkie sztuczki mamy, że myła naczynia w wodzie po kartoflach na wysoki połysk. Nie wystarczyło, że Ingel nie zapominała nigdy dobrych rad, tak jak ona, która nie umiała domyć tłustych talerzy. Nie, Ingel umiała nawet rzeczy, których jej nikt nie uczył. Od pierwszego razu doiła tak, że pieniące się mleko aż się wylewało ze skopka, a zasiane przez nią zboże wzrastało bujniej niż gdzie indziej. Ale i tego było mało. Ingel musiała dostać mężczyznę, którego ona zobaczyła pierwsza. Tego jedynego, którego ona chciała mieć. Byłoby sprawiedliwie, gdyby Aliide otrzymała chociaż coś, gdyby w jej nijakim życiu pojawił się choć mężczyzna, którego sobie upatrzyła, tak byłoby uczciwie, choćby ten jeden jedyny raz, bo od urodzenia musiała patrzeć, jak udojonego przez Ingel mleka nie trzeba nawet cedzić, bo ona wszystko robiła schludnie i w konkursie dojarskim klubu Związku Młodzieży pobiła wszystkich na głowę. Musiała patrzeć, jak Ingel nie dotyczą powszechne ziemskie prawa, jak do jej skopka nie wpadają włosy ani krowie kłaki, jak jej czoła nie plami ani jeden pryszcz. Ingel pociła się fiołkowo, jej szczupłej kibici nigdy nie wzdymały kobiece przypadłości. Jej jasnej cery nie kąsał komar, główek kapusty nie żarła gąsienica. Jej konfitury się nie psuły, kwaszona kapusta nie gniła. Owoce pracy jej rąk były zawsze błogosławione, odznaka Związku na jej piersi błyszczała zawsze najjaśniej, czterolistna koniczyna nie miała nawet jednej ryski, podczas gdy jej młodsza siostra gubiła swoją raz za razem i mama już nawet przestała kręcić głową, bo zrozumiała, że w przypadku Aliide na nic się to nie zda. I nie wystarczyło nawet to, że Ingel dostała tego jedynego mężczyznę, tego Hansa, na którego widok serce Aliide stanęło. Nie, i tego było jej mało, bo po spotkaniu z Hansem jej niezwykła uroda i niebiański uśmiech stały się jeszcze bardziej nadziemskie i olśniewające. Nawet w deszczową noc potrafiły rozświetlić całe podwórze i wypełnić zajmowany przez siostry lamus tak, że Aliide zaczynała się dusić, budziła się po nocach bez tchu i chwiejąc się na nogach, szła otworzyć drzwi. Lecz i to nie wystarczyło, udręk tylko przybywało, choć wydawało się to już niemożliwe, cierpienia narastały, bo Ingel nie potrafiła utrzymać języka za zębami i musiała bez przerwy szeptać jej coś o Hansie, że Hans to i że Hans tamto. I kazała jej jeszcze bacznie mu się przyglądać, śledzić spojrzenia i gesty, czy widziała w nich miłość, czy patrzył na inne, czy też świata poza nią nie widział, co znaczyły te i tamte słowa, co znaczył wręczony jej bławatek, czy mówił, że ją kocha, ją i tylko ją? Tak, tak, tak! Hans chodził za Ingel jak po sznurku, latał za nią jak pies za suką. Umizgi, gruchanie i smalenie cholewek postępowały w takim tempie, że nie minął rok, gdy na stole pojawiła się okazała butelka czerwonawej wódki zaręczynowej. Zaczęło się narzeczeństwo i tuczenie kufra z posagiem jak karmnego prosięcia, Ingel skakała wkoło niego żywym płomieniem, darcie pierza, dziewczęce chichoty, wieczorne tańce, a potem już nów, co przynosi młodej parze zdrowie i pomyślność. Wesele to, wesele tamto, młodzi do kościoła, młodzi z kościoła. Ludziska czekali, welonik łopotał na wietrze, Aliide tańczyła w czarnych jedwabnych pończochach i mówiła wszystkim, jak bardzo się cieszy, że siostra szczęśliwa, że w domu pojawił się wreszcie młody gospodarz! Hans miał białe, promienne rękawiczki, raz poprosił ją nawet do tańca, ale i tak patrzył przez nią na Ingel, wodził oczami za połyskującym w tłumie welonem. Hans i Ingel razem na polu. Ona wybiega mu na spotkanie. On jej wybiera źdźbła z włosów. Ujmuje ją w pasie i wiruje z nią po podwórzu. Ona biegnie za stajnią, on biegnie za nią, śmiechy, chichoty, prychanie. I tak dzień w dzień, tydzień w tydzień, rok w rok. On zrywa z siebie koszulę, jej dłonie lgną do jego ciała, ona leje wodę na jego plecy, on przebiera paluchami z zadowolenia, gdy ona myje mu włosy. Szepty, głosiki, ciche szelesty pościeli po nocy. Szmery siennika, skrzypienia żelaznego łóżka. Posykiwania i chichoty. Westchnięcia. Powstrzymane poduszką krzyki, dłonią stłumione jęki. Potliwy gorąc promieniujący przez ścianę aż do jej madejowego łoża. Po chwili ciszy półnagi Hans otwiera okno z widokiem na letnią noc, opiera się o framugę i wypala papierosa. Gdy przytyka twarz do szyby, widzi jasny punkcik w mroku, widzi długie palce, żylastą dłoń i spadający w goździki popiół. Wrony Kredowej przestają krakać Aliide poszła do chaty Kredowej. Stara Maria słynęła ze złego oka i sztuki zatrzymywania krwi, jeszcze zanim ona przyszła na świat, więc miała całkowite zaufanie do jej umiejętności. Szła do niej niechętnie, bo stara Kreelowa widziała wszystko jak na dłoni, a ona nie chciała, by ktokolwiek wiedział o jej zgryzocie, lecz w tak beznadziejnej sytuacji nie było innej rady i należało iść. Stara siedziała na ławeczce przed chatą ze swoimi kotami; powiedziała, że na nią czeka. - A wie babka Maria, z czym przychodzę? - Jasny chłopak, młody i dorodny. Bezzębnymi ustami ssała kromkę chleba. Aliide postawiła na progu słoik miodu. W drzwiach wisiały wiązki ziół, obok siedziała wrona i wpatrywała się w nią nieruchomym wzrokiem. Zlękła się, w dzieciństwie ją straszyli, że wrony to zaczarowani ludzie. Całe ich stado krakało w obejściu już wtedy, gdy przyszła do Kreelowej po raz pierwszy, jak ojciec zranił się siekierą w nogę. Stara kazała wszystkim wyjść i została z nim w kuchni sam na sam. Dzieciom nie trzeba było zresztą dwa razy powtarzać, bo cuchnęło tam tak okropnie, że aż nos się jej zatkał. Na stole stał wielki słój muszych larw, na rany Na szumiące za ławeczką drzewo sfrunęła wrona, stara kiwnęła jej, jakby na przywitanie. Słońce przypiekało, ale na podwórku Kreelowej wiało chłodem. Za otwartymi drzwiami widać było ciemną kuchnię. W sieni stała sterta poduszek. Poszewki lśniły bielą, koronki falowały na granicy światła. Poduszki po zmarłych. Kreelowa je zbierała. - Macie, babko, gości? - A kiedy ja bym ich nie miała, ledwo się w izbie mieszczą. Aliide odsunęła się od drzwi. - Coś tak mi się widzi, że kiepska pogoda na te żniwa będzie - rzekła stara, wsuwając do ust kawałek chleba. - Ale to cię pewnie nie interesuje. Słyszałaś, co wrony powiadają? Aż się wzdrygnęła. Starucha się zaśmiała, wrony milczały już od wielu dni. Aliide powiodła spojrzeniem po obejściu, ptaków rzeczywiście nie brakło, ale żaden nie wydawał najmniejszego głosu. Zza chaty dobiegało tęskne miauczenie kotki w rui, stara zawołała na nią i chwilę później czworonóg ocierał się już o jej kostur. Kreelowa odepchnęła jaku Aliide. - Że też się jej nie znudzi - mruknęła i spomiędzy przy mrużonych, zaropiałych powiek łypnęła na Aliide, która poczuła, że się rumieni. - Tak to już jest. W takie dni jak ten na wet wrony nie kraczą, ale kociej chcicy nie uciszy nic. Co stara chciała powiedzieć przez ten „taki dzień jak ten?” Czy pogoda się pogorszy, będą kiepskie zbiory i nastanie głód, czy też może Kreelowa mówiła o Rosji? Albo o jej życiu? Czy Hansowi coś grozi? Pochyliła się i pogłaskała kotkę, która natychmiast przestała się ocierać o jej nogi i przywarła zadem do grzbietu dłoni. Cofnęła rękę, starucha zachichotała. Był to przykry śmiech, milczący śmiech wszechwiedzy. Poczuła ukłucie w dłoni, poczuła, jak kłuje ją całe ciało, jakby od środka wyrastały jej źdźbła i przebijały skórę, i wtem przez głowę przemknęła jej obłąkańcza myśl, jak mogła pójść do Kreelowej akurat tego dnia, zostawić Hansa i Ingel sa mych na cały wieczór. Ojciec z matką poszli w gości do sąsiadów, a ona przyszła tutaj. Kiedy wróci do domu, Hans będzie pachnieć po dwakroć mężczyzną, a Ingel po dwakroć kobietą, jak zawsze po tych ich wspólnych chwilach we dwoje, i ta myśl jeszcze bardziej uprzykrzała to podskórne kłucie. Przestąpiła z nogi na nogę, starucha wstała i zniknęła w chacie, zamykając za sobą drzwi. Aliide nie wiedziała, czy ma już sobie pójść, czy czekać, ale Kreelowa szybko wróciła z krzywym uśmiechem na wklęśniętych ustach i podała jej małą brązową buteleczkę. Gdy Aliide zamykała furtkę, stara krzyknęła jeszcze: - Ten chłopak ma czarną pierś! - Czy mogę... - Czasem tak, czasem nie. - Nie widzicie, babko, jeszcze czegoś? - Ziemia czarnej rozpaczy kiepskie kwiaty rodzi, dzieweczko. Puściła się biegiem, sadziła w łapciach wielkie susy i choć brązowa buteleczka grzała ją w dłoń, palce miała zimne jak lód. Czy nie było mocy na ból, co chciał rozsadzić jej pierś? Na podwórzu zastała roześmianą, zarumienioną Ingel, czerpała wodę ze studni w samej tylko halce, z rozplecionym warkoczem. W łóżku czekał na nią Toome helbed Tuglasa, w łóżku na Ingel czekał mężczyzna. Dlaczego świat był taki niesprawiedliwy? Nie zdążyła wypróbować mikstury Kreelowej. Miała dodawać jej do kawy, ale następnego ranka Ingel przestała ją pić, bo poczuła mdłości i wybiegła na dwór zwymiotować. Zdążyło stać się to, czemu miała zapobiec buteleczka od maku. Ingel zaszła w ciążę.