Darmowy fragment www.bezkartek.pl
Transkrypt
Darmowy fragment www.bezkartek.pl
t n e gm.pl a r f tek y w kar o rm.bez a D ww w t n e gm.pl a r f tek y w kar o rm.bez a D ww w Copyright © by Dawid Ratajczak Copyright © for the e-book edition by Bezkartek.pl Self-Publishing Warszawa 2011 2 t n e gm.pl a r f tek y w kar o rm.bez a D ww w Wydawnictwo Bezkartek.pl Self-Publishing 02-106 Warszawa, ul. Pawińskiego 5a, Budynek D tel. +48 22 219 70 68 [email protected] www.bezkartek.pl ISBN 978-83-62330-38-6 3 Studia Dawid Ratajczak t n e gm.pl a r f tek y w kar o ez I rmWydanie b a . D ww w 4 Studia Dawid Ratajczak t n e gm.pl a r f tek y w kar o rm.bez a D ww w 5 Spis treści KOLOKWIUM...........................................................................................................................8 ANGIELSKI............................................................................................................................. 20 POSZUKIWANIA STANCJI...................................................................................................31 PRZEPROWADZKA............................................................................................................... 46 NA STANCJI............................................................................................................................60 NOC POD REKTORATEM.....................................................................................................81 AKADEMIK...........................................................................................................................102 DZIEŃ NA WYDZIALE........................................................................................................122 SUPERMARKET................................................................................................................... 144 POPRAWKA..........................................................................................................................161 t n e gm.pl a r f tek y w kar o rm.bez a D ww w 6 WSTĘP Wszystkie wydarzenia opisane w niniejszej książce są zmyślone przez autora i nigdy nie miały miejsca. A już na pewno nie na którejś z gdańskich uczelni. Wszystkie postacie, nawet te wzorowane na prawdziwych osobach, są fikcyjne i nie mają swoich odpowiedników w rzeczywistości. nt e gm.pl zachowań bohaterów tej książki a Autor jednocześnie przestrzega przed naśladowaniem r f tek y r głupie i nieodpowiedzialne. w infantylne, i osobiście uważa, że są one skrajnie a o k rm.bez a D ww w 7 KOLOKWIUM Sala wykładowa powoli się zapełniała. Kolejne grupki studentów wchodziły przez znajdujące się po prawej stronie drzwi i zajmowały miejsca w pnących się ku górze rzędach. Gdzieniegdzie siedział jakiś nieco ambitniejszy od reszty młody człowiek, który w wyrazie szacunku dla przedmiotu i wykładowcy nawet na zwykłe kolokwium ubierał garnitur. Większość obecnych w milczeniu wpatrywała się w swoje notatki, starając się wykorzystać ostatnie chwile na powtórzenie materiału. Jednak mniej więcej w połowie długości sali siedziała jedna osoba, której cała ta aura nerwowości i ostatnich przygotowań zdawała się nie dotykać. Młody człowiek, o krótkich, lekko roztrzepanych włosach, siedział rozparty wygodnie. Ubrany był w dżinsowe spodnie i czerwoną koszulkę. Nieco znudzonym spojrzeniem omiatał salę i co jakiś czas kiwał na powitanie znajomym. Nagle jego wzrok zatrzymał się na drzwiach wejściowych, w których nt e gm l - Durszlak! – krzyknął w jego kierunku. fra k.p te y awzrokiem r w Tamten chwilę rozglądał się zamglonym po sali, aż dostrzegł uniesioną o zk m r be trochę niepewnym krokiem. Miał na sobie rękę. Przekroczył próg i ruszył wzdłuż Daww.rzędów czarną koszulkę z dużym, białymw napisem: „Veni, vidi i ku*** własnym oczom nie wierzę!”. pojawiła się jakaś postać. Uśmiechnął się do siebie, uniósł rękę i zamachał do przybysza. Durszlak miał wiele koszulek z różnego rodzaju prowokacyjnymi napisami. Kilka razy został już nawet wyproszony z zajęć przez co bardziej konserwatywnych przedstawicieli kadry nauczycielskiej, ale wcale go to nie zniechęcało. Do najbardziej spektakularnych i efektownych zdarzeń związanych z jego koszulkami, zdecydowanie należy zaliczyć wyprawę do USA, a także urodziny jego prababci. To pierwsze zajście miało miejsce w zeszłe wakacje, kiedy to Durszlak wybrał się w odwiedziny do rodziny w stanach. W drodze powrotnej wparadował dumnie do terminalu amerykańskiego lotniska w koszulce z napisem „Allah Akbar”. Druga sytuacja wywołała niemniejsze zamieszanie. Otóż Durszlak uznał, że zabawnie będzie wybrać się na setne urodziny swojej prababki w wesołej, kolorowej koszulce z napisem: „Sto lat niech żyje nam!”. Jednak parę awantur czy odciski od kajdanek na nadgarstkach nie zniechęcały go. Durszlak pokonał chwiejnie parę ostatnich metrów. - Siema Magik! – rzucił i usiadł z jękiem obok swojego znajomego. 8 Z plecaka wyjął nieodłączną u niego o tej godzinie butelkę niegazowanej wody mineralnej i pociągnął kilka głębokich łyków. Po chwili rozejrzał się wokoło. - A gdzie jest Pojzon? - Siedzi w pierwszej ławce. Powiedział, że najciemniej jest pod latarnią i że weźmie ich z zaskoczenia. Umiesz coś? - Ta, umiem piwo oczodołem otworzyć – stwierdził cynicznie Durszlak. – A ty jak tam stoisz? - Znaczy ja tam bym nie powiedział, że stoję. Raczej leżę… - odparł Magik, ale widząc błysk nadziei w oku swojego rozmówcy, po chwili dodał. – I kwiczę. Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu patrząc tępo przed siebie. - Ale siedzę na notatkach – rzucił z nieśmiałym entuzjazmem Magik i uniósł lekko jedno udo ukazując leżący pod spodem plik kartek A4. - No, zawsze to coś – odparł tamten, kiwając z aprobatą głową. W tym momencie do sali wszedł wykładowca. Przeszedł od drzwi do swojego biurka, położył na nim gruby plik kartek i uśmiechnął się szeroko w kierunku zgromadzonych. nt e gm.ptaljej część, na którą akurat patrzył. a z jego żartów śmiała się zawsze cała sala. A przynajmniej r f tek y r była zupełnie inna i sprowadzała się wzachowania W rzeczywistości jednak przyczyna takiego a o k m bezniezwykle ważnej zasady. Studenckie geny, do zrozumienia przez studentówarjednej, D ww. przekazywane z pokolenia na pokolenie, ewoluowały od dziesiątek lat, tworząc swoisty w Doktor D. uważał się za człowieka niezwykle zabawnego. Musiał być zabawny, gdyż instynkt samozachowawczy w kwestiach interakcji z wykładowcami. Pewne reakcje były już zakorzenione bardzo głęboko i przychodziły automatycznie, tak jak cofanie ręki przy zetknięciu z gorącym przedmiotem. Jedną z głównych zasad była ta, mówiąca że żart wykładowcy jest zawsze śmieszny. Oczywiste jest, że śmieszny musi być żart osoby, która jednym ruchem ręki może pozbawić człowieka szansy na wyższe wykształcenie i pośrednio skazać na lata kopania rowów. O ile w przypadku większości wykładowców zasada ta nie sprawiała większych problemów, to jednak istnieli też tacy, którzy pewnego słonecznego poranka stwierdzali, że są zabawni i postanawiali wykorzystać swój talent do rozjaśniania szarego życia studentów. Doktor D. był jednym z nich. Czasami, gdy miał wyjątkowo dobry humor, pierwszych parę rzędów musiało siedzieć wyszczerzonych przez bite 45 minut. I choć na ich twarzach widniały promienne, czasem nieco obłąkane uśmiechy, to duża część myślała wtedy o nożach i siekierach. Doktor D. miał dzisiaj dobry humor. 9 - Hoho, chyba dziś mieliśmy mieć jakieś kolokwium, prawda? – rzucił z uśmiechem, a sala wypełniła się białymi zębami. Podniósł z biurka plik kartek i zbliżył się do pierwszego rzędu. Powoli na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, a w jego oczach pojawił się błysk. Po sali przetoczyła się niema fala grozy, wszyscy wiedzieli, że w powietrzu wisi jakiś żart. - Wiecie państwo czym się różni student od kury? – zapytał, a co bardziej przezorni studenci już się śmiali cicho lub przynajmniej szczerzyli głupio zęby. Sprawa z dowcipami doktora D. była delikatna i dość śliska. Otóż jego kawały, które jak niektórzy sądzili wymyślał sam, często nie miały żadnej puenty ani nic innego po czym człowiek mógłby się zorientować, kiedy należy się zaśmiać. A że nie ma sensu niepotrzebnie się narażać, więc często studenci śmiali się na wszelki wypadek już po pierwszym zdaniu. Pytanie zawisło nad salą. - Kura nie musi słuchać idiotycznych kawałów? – zaproponował cicho Durszlak, co sprawiło, że kilka najbliżej siedzących niego osób przez chwilę uśmiechało się szerzej i przede wszystkim szczerze. nt e m pl gjajka! a - Student musi znosić wszystko, a kura tylko r f tek. – powiedział i zaśmiał się głośno. y r śmiechu. wudawanego Po sali przetoczyła się fala uprzejmie a o k ez głośniej niż reszta, ściągając na siebie parę rm.bnieco - Ha ha! – powiedział Durszlak a D ww spojrzeń. w Doktor D. w końcu dokończył swój żart. Ogólna, niepisana zasada mówiła, że z kawału wykładowcy należy śmiać się nieco głośniej i dłużej niż on sam. - No dobrze, ale dość już żartów – powiedział w końcu wykładowca, a co bardziej optymistyczni studenci rozpromienili się na tę obietnicę. – Mamy kolokwium do napisania. Zasady państwo znają: piszemy 45 minut, wszelkie formy komunikacji z sąsiadami są zabronione, a jeśli złapię kogoś na ściąganiu to automatycznie wylatuje z sali z wynikiem 0 punktów. Następnie podzielił trzymany w ręku plik kartek i podał je studentom siedzącym w pierwszym rzędzie. Ci brali po jednej kartce, podając resztę do tyłu. Durszlak dostał kartkę, podpisał się, po czym wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął grać w węża. Siedzący obok Magik przeczytał uważnie zadania, a następnie odwrócił kartkę na drugą stronę. Była pusta. Przekręcił ją ponownie i przeczytał jeszcze raz pytania. Podrapał się po głowie i zerknął z ukosa na Durszlaka. 10