Podróż piąta. Trójeczka z jeziorkiem. Tym razem nie będę zaczynał

Transkrypt

Podróż piąta. Trójeczka z jeziorkiem. Tym razem nie będę zaczynał
Podróż piąta.
Trójeczka z jeziorkiem.
Tym razem nie będę zaczynał od jakich zagadkowych opisów, mających wprowadzić
Czytelnika w temat podróży. Trójeczka, bo chodzi o trio (czyli trzech muzyków), jedną
z najsłynniejszych supergrup zaliczanych do symfonicznego rocka – Emerson, Lake (czyli
jezioro) and Palmer.
Na początku był właśnie „Od początku – From The Beginning”. Przed Maćkiem rysowała się
wizja bycia w szkolnym zespole „rockowym”, ale miał poważny problem. Klawisze, bas czy
perkusja? A może gitara rytmiczna, koniecznie z metalowymi strunami? Któregoś razu
podsłuchał, jak puściłem sobie właśnie „From The Beginning”.
Wstęp zagrany z czysto klasyczną techniką, na klasycznej gitarze, ale z metalowymi strunami.
Niesamowite tempo palcówki gitarowej na wejście. I te flażolety… Później dochodzi gitara
basowa (z taką wariacją, że „Po prostu rewelka”, jak Maciek mawiał).
I głos Lake’a, niby taki liryczny, a jednocześnie pełen tej wewnętrznej energii, tak
charakterystycznej dla rockowych ballad. I nagle pojawia się gitara solowa, taka trochę
łkająca, taka jakby od niechcenia ciągnięta… Maciek już był wzięty. A tu nagle rozpoczyna
się finał – perfekcyjne klawisze Keith’a Emersona. Tak przestrojone, że aż dech zapiera. I tak
się rozpoczyna Maćkowa podróż muzyczna z „Trójeczką z jeziorkiem”. Chwyciło Go –
chciał więcej. Mnie w to graj – puszczam dalej moją ulubioną płytę Emerson, Lake and
Powell. Taki rarytasik, gdzie jeden jedyny raz zamiast Carla Palmera na perkusji pojawił się
Cozy Powell, zresztą także legenda rockowej i bluesowej perkusji (choćby Black Sabbath
i Whitesnake). W tej kolejnej „oficjalnej” wersji, na którą dorzucono wielkich kilka utworów
z lat i wcześniejszych (jak choćby From the beginning) czy późniejszych (Farawell to Arms).
Dynamika od pierwszych taktów, tu nie ma udawania – będzie ostro, choć nie w stylu metalu
czy ostrego rocka. Bo ci panowie mają inną wizję muzyki. Rozpoczynający płytę „The Score”
(Wynik) to fajerwerk tworzących potężną orkiestrę syntezatorów, potężnie uderzany bas
i nadająca mocy całości perkusja. Perkusja, która wypełnia każde miejsce, gdzie tylko zdoła
się wedrzeć, a przestrzeni na nią wydaje się niewiele. I gdy jeszcze wchodzi głos Grega
Lake’a, rzecz staje się do końca wypełniona dźwiękiem, zajmuje całą przestrzeń,
przemieszcza się między głośnikami, a przecież Keith Emerson chce też jeszcze wybić się
ponad swoją syntezatorową orkiestrę i pokazać, ze solówki na klawiszach także się tu
zmieszczą…
Maciek siedzi jak oniemiały i słucha. Z zapartym tchem. I chyba własnym uszom nie wierzy,
że rock może być taki muzycznie WIELKI. Właśnie tak, WIELKI. Bas z perkusją pędzą
niczym potężna ciężarówka podczas wyścigu, szybciej, głośniej, Maciek próbuje odgadnąć,
jakim tempem wali stopa i wychodzi Mu, że chwilami są to chyba 64-ki (64 uderzenia
w trakcie jednego taktu, który wylicza się Raz-Dwa-Trzy-Cztery).
Nagle, bez żadnej przerwy, pojawia się „Learning To Fly” (Nauka latania) – i znów
wspaniały głos Lake’a, który brzmi ponad symfonią klawiszy, potęgą rytmiki basu
i perkusji, a w podkładzie gdzieś nawet pojawia się fortepian, lecz taki jakby
Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż czwarta. Łąka i niebo.
z „Warszawskiej Jesieni”, niby pełen dysonansów, a jednak wpasowujący się i w linię
melodyczną, i w podkład rytmiczny…
I oto pojawiają się cichsze ustawienia syntezatorów, muzyka cichnie i wszystko przechodzi
w „The Miracle” (Cud). Czynele podkreślają moc głosu Lake’a, harfa przebiega to z lewego
kanału w prawy, a to z prawego w lewy… I te przedziwne ustawienia Korga, Mooga,
Rolanda, bo instrumentarium Emersona to dziesiątki klawiatur, z których wydobywa on
przepiękne, intrygujące brzmienia. A w refrenie Lake śpiewa sam ze sobą w wieloosobowym
chórze. I nagle to wszystko przechodzi w drugą część utworu – wszystko pływa pomiędzy
kanałami, pojawiają się przeróżne muzyczne smaczki, ozdobniczki, krótkie frazy jakiegoś
instrumentu…
We’re searching for a miracle – śpiewa Lake. Szukamy cudu. A Maciek wie, że oto właśnie
znalazł swój muzyczny cud, któremu będzie przez lata wierny, Trójeczkę
z Jeziorkiem.
Ale ta podróż nie skończy się na tej jednej płycie. Rozpocznie poszukiwania dużo głębsze. Bo
ELP, niemalże na każdej płycie, przerabiają coś z muzyki klasycznej.
Tu będzie to „Mars The Bringer Of War” (Mars przynoszący wojnę) Gustawa Holsta,
pochodzący z suity „The Planets” (Planety). Maciek dopytuje się o inne kawałki ELP tego
typu. Zaczynam z wysokiej półki – „The Only Way” (Jedyna droga) oparta
o Toccatę w F-Dur Bacha. A potem „Romeo i Julia” Czajkowskiego z płyty „Black Moon”
(Czarny księżyc). Ale tam jest jeszcze kilka innych muzycznych wspaniałości, przede
wszystkim cudowna ballada „Farawell To Arms” (Pożegnanie z bronią). I bardzo rockowy,
niemalże hardrockowy „Paper Blood” (Krwawy Papier), i pełne zadumy „Footprints In The
Snow” (Ślady stóp na śniegu), i przewspaniałe „Affairs From A Heart” (Sprawy sercowe)…
A całość uzupełniają dograne w tej edycji „Lay Down Your Guns” (Odłóżcie swoją broń)”
i zupełnie inne w stylu „Still You Turn Me On” (Ciągle mną kręcisz)…
Ale najlepsze dopiero przed nami. Pictures On An Exhibition. Obrazki Z Wystawy. Płyta
bazująca niemalże w całości na muzyce Modesta Musorgskiego. Opowiadam Maćkowi, że ta
płyta została nagrana w ratuszu w Newcastle na żywo (zresztą z tła niejednokrotnie dolatują,
krzyki, brawa czy gwizdy – tak na marginesie, po co w XIX wieku wstawiono do ratusza
organy? Ale są! I są brzmieniem wielkie!), słychać tam szczególne brzmienie tradycyjnych,
kościelnych (???) organów i specyficzną, potężną akustykę starego, ogromniastego
wiktoriańskiego budynku. Tego się nie da podrobić w studiu, elektronika jest bez szans…
I tak rozpoczniemy inne poszukiwania. Bo przecież Musorgski tą muzyką zilustrował jedną
z paryskich wystaw impresjonistów – szukam tytułów tych obrazów, a przed Maćkiem jedna
z najciekawszych podróży z muzyką w tle… Bo przecież bardzo słabo widzi, więc
dostrzeżenie treści obrazów impresjonistów, samych z siebie nieco jakby rozmytych
i pozbawionych ostro zarysowanych konturów będzie trudne. Więc znając tytuł, uruchamia
swoją wyobraźnię. Próbuje powiedzieć, co mógłby przedstawiać obraz, określa, jakie kolory
powinny dominować, a potem ja opisuję mu słowami to, co widzę na ekranie komputera…
Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż czwarta. Łąka i niebo.
„Pictures On An Exhibition” otworzą przed Maćkiem zupełnie nowe wrota. Bo gdy tylko
dowiedział się, że ten sam cykl muzycznych suit i preludiów Musorgskiego nagrał Isao
Tomita, oczywiście chce poznać tą inną wersję. A od Tomity tak blisko już do Kitaro czy
Vangelisa. Bardzo blisko. Ale to już będzie inna opowieść.
Pisząc o „Trójeczce z jeziorkiem” nie mogę pominąć tego, do czego i Maciek musiał dotrzeć.
Bo przecież ELP to tylko pewien etap w życiu każdego z tych trzech muzyków. Szczególnie
w przypadku Grega Lake’a. Wcześniej związany z inną legendarną supergrupą – King
Crimson. W jej składzie będąc, współtworzył dwie pierwsze płyty. A na nich – wspaniałe
ballady. Z „Epitaph” (Epitafium) na czele. Ale także „Cadence and Cascade” (Rytm
i kaskada) czy „I Talk to the Wind” (Rozmawiam z wiatrem). Po prostu wielkie, zapierające
w piersiach dech ballady, gdzie zarówno wspaniała gitara jak i śpiew Grega Lake’a wywołują
wzruszenie ponad wszelkie granice. Jeśli szukacie czegoś specjalnego, sięgnijcie po te
utwory.
**************************************
Piotr Lazar, grudzień 2012
Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż czwarta. Łąka i niebo.

Podobne dokumenty