extremium_bali_fotografia podróżnicza_parzuchowscy

Transkrypt

extremium_bali_fotografia podróżnicza_parzuchowscy
66
45 (06)/2010 | ziemia
67
ziemia |45 (06)/2010
tekst: Edyta i Łukasz Parzuchowscy
www.parzuchowscy.com
bali
Kraina ludzi,
bogów i demonów
J
edna z kilkunastu tysięcy wysp należących do Indonezji, w ostatnim dziesięcioleciu, jeżeli chodzi o turystykę, przeżywa istny boom. Plaże jedne z najpiękniejszych
na świecie, przyjaźnie nastawieni mieszkańcy,
równikowy klimat, ogromna ilość zabytków
i świątyń, a także zapierające dech widoki na
wciąż czynne wulkany. Powody, dla których
warto odwiedzić ten rejon można długo wymieniać. Każdy znajdzie dla siebie coś wartego uwagi.
Nas, na Bali ciągnęła kuchnia, ludzie a przede
wszystkim mistycyzm, strona o której nie jest
napisane w większości przewodników oraz
folderów biur podróży. Wiara w równowagę
dwóch przeciwstawnych sił, dobra i zła, światła i ciemności, chaosu i porządku dominuje
w tej części Indonezji, a dla nas była kolejnym
pretekstem do wyprawy. Gdy tylko nadarzyła się okazja, podjęliśmy błyskawiczną decyzję. Lecimy.
Podróż pomimo, że męcząca ubiegła dosyć
spokojnie. Po prawie pięćdziesięciu godzinach
lotu, przesiadek i koczowania na lotniskach
wreszcie osiągnęliśmy cel naszej Podróży –
Bali, krainę ludzi, bogów i demonów. Lotnisko
w Denpasar przywitało nas czterdziestoma
TERMIN WYJAZDU
Ze względu na gorący równikowy klimat każda pora roku
jest odpowiednia.
DOKUMENTY
Wiza, którą możemy otrzymać w ambasadzie Indonezji
w Warszawie lub bezpośrednio na lotnisku w Denpasar.
Paszport ważny minimum sześć miesięcy od daty wskazanej na wizie.
śRODKI pŁATNICZE
W całej Indonezji walutą obowiązującą są rupie. 1 USD
= 9400 IDR. Zarówno dolary, jak i euro można wymienić
w każdej miejscowości. W większości miejscowości, do
których docierają turyści znajdują się bankomaty.
Kolorowo ubrani i wciąż uśmiechnięci Balijczycy
witali nas, jakbyśmy byli długo oczekiwanymi
gośćmi a wykrzywione kamienne rzeźby zdawały się krzyczeć „to nie jest wasze miejsce,
wracajcie do kraju z którego przybyliście”.
SZCZEPIENIA
Brak szczepień obowiązkowych. Dla własnego spokoju
polecamy zaszczepienie się przeciwko WZW A i B, durowi brzusznemu, tężcowi oraz polio. Na wybrzeżu wyspy
zagrożenie malarią jest minimalne. Wystarczy stosować
środki odstraszające zawierające w swoim składzie DEET
o stężeniu powyżej 15 % oraz środki ochronne takie jak
moskitiery.
68
45 (06)/2010 | ziemia
stopniami ciepła w cieniu, wilgotnością powietrza w okolicach 95 procent oraz deszczem, a raczej urwaniem chmury.
Terminal bardziej przypominał polską cepelię niż międzynarodowy port lotniczy. W każdym, wolnym miejscu stały
kamienne, bądź drewniane figurki przedstawiające czczonych tu bożków z twarzami wykrzywionymi. I ten zapach.
Kadzidła i egzotyczne przyprawy wywoływały w połączeniu z temperaturą zawrót głowy. A może to zmęczenie tak
długą podróżą? W każdym bądź razie poczuliśmy się nieswojo. Kolorowo ubrani i wciąż uśmiechnięci Balijczycy witali nas, jakbyśmy byli długo oczekiwanymi gośćmi a wykrzywione kamienne rzeźby zdawały się krzyczeć „to nie
jest wasze miejsce, wracajcie do kraju z którego przybyliście”.
Kilka pierwszych dni podczas, których staraliśmy się przyzwyczaić do klimatu spędziliśmy na zwiedzaniu typowo wypoczynkowych miejscowości. Większość wygląda podobnie. Ciągnące się kilometrami plaże, za dnia przepełnione
niesamowitą ilością turystów z całego świata pustoszeją
wieczorem i w nocy. Wtedy życie przenosi się do luksusowych klubów i drogich butików. Główne deptaki z każdym
rokiem coraz bardziej przypominają te, znane z nadmorskich miejscowości w południowej Europie. W mniejszych
uliczkach przeszklone witryny sklepów powoli znikają, a na
ich miejscu pojawiają się zwyczajne sklepiki przypominające nasze swojskie „bazarowe szczęki”. Tam zaopatrują
się mniej zamożni Balijczycy zamieszkujący te miejscowości, a także turyści, którzy przez kilka dni chcieli by poczuć
jeszcze większy luksus. We wnętrzach sklepów spowitych
dymem goździkowych papierosów można dostać „repliki” drogich zegarków, okularów, torebek i wszystkiego innego, co jest modne a zarazem drogie. Oprócz sklepów,
w bocznych uliczkach, znajdują się tanie salony tatuażu, gabinety masażu czy szemrane kantory wymiany walut, gdzie
pieniądze po każdej transakcji trzeba kilkukrotnie przeliczyć. W jednym z takich miejsc doświadczyliśmy zupełnie
innej strony słynnej na cały świat balijskiej gościnności.
Gościnności, która jednocześnie powinna oznaczać uczciwość. Niektórzy myślą zupełnie inaczej, przecież każdy turysta odwiedzający Bali jest potencjalnym źródłem szybkiego i łatwego zarobku. Uliczne kantory oprócz wyższego
kursu oferują jeszcze inne atrakcje i na to niestety musimy
być przygotowani. Oczywiście najrozsądniej jest wypłacać
pieniądze z bankomatów. Prowizja jest na tyle niska, że jest
to zdecydowanie korzystniejsze od wymiany w Polsce złotówek na dolary a później dolarów na rupie. Czasami jednak w okolicy nie ma bankomatów, a my jesteśmy zmuszeni skorzystać z usług jednego z wszechobecnych kantorów.
Ogólna zasada jest taka, że im wyższy kurs tym większe
prawdopodobieństwo oszustwa. Sposobów na to, osoby
pracujące w kantorach znają wiele lecz zachowując przez
cały czas maksimum uwagi uda się nam wyjść z takiej wymiany bez straty…
Poprzednia rozkładówka
Bali Ubud, Monkey Forest
– rzeźba w kamieniu.
fot. Łukasz i Edyta Parzuchowscy
Bieżąca strona
Bali, kamienna rzeźba regilijna,
strażnik świątyni.
fot. Łukasz i Edyta Parzuchowscy
70
45 (06)/2010 | ziemia
O kantorach, wymianie pieniędzy
oraz o balijskiej gościnności
Podczas jednej z wymian dolarów na rupie trafiliśmy do prawdziwego zagłębia kantorów oferujących kurs wyższy od standardowego o prawie dziesięć procent. Weszliśmy do pierwszego,
sprawiającego najlepsze wrażenie kantoru. W rogu pomieszczenia stał mały oświetlony miniaturową lampką stolik. Przy nim
siedział młody człowiek w czarnej skórzanej kurtce. Na pytanie
czy możemy wymienić dolary wyraźnie się ożywił. Zapytał się
ile mamy waluty a następnie wyjął olbrzymi kalkulator. Niestety
albo nie przeczytał instrukcji obsługi albo liczył, że my nie potrafimy się tym urządzeniem posługiwać. Uparcie wciskał znak plusa
zamiast mnożenia. Po czterech nieudanych próbach prawidłowego policzenia należnej nam kwoty zrezygnowaliśmy. Kolejny
kantorek. Wchodzimy. Podobny wystrój. Sklep sprzedaje ubrania i zegarki a jednocześnie wymienia waluty. Natychmiast podbiegł do nas na oko trzynastolatek i spytał w czym może nam
pomóc i czy przez przypadek nie chcemy kupić za sto dolarów
oryginalnego Rolexa. Uświadomiliśmy go, że chcemy jedynie
wymienić dolary i nie jesteśmy zainteresowani zakupami. Po
chwili namysłu nasz sprzedawca stwierdził, iż musi iść po swojego szefa a następnie wybiegł ze sklepu. My za nim. Patrzymy
a nasz młody przyjaciel wbiegł do kantoru który kilka minut temu
opuściliśmy. Może pobiegł po szefa a może po ten wielki, felerny
71
ziemia |45 (06)/2010
Jedzenie
Polecamy jedzenie w miejscach, gdzie stołują się Balijczycy.
Jest tanie i przyjemne. W restauracjach stworzonych z myślą
o turystach jest również przyjemnie, lecz bywa drogo.
Transport
Najkorzystniej jest poruszać się wynajętym samochodem,
bądź skuterem. Teoretycznie wymagane jest międzynarodowe prawo jazdy. W praktyce nikt nie oczekuje od nas takiego
dokumentu.
kalkulator. Nie czekaliśmy. Ruszyliśmy dalej szukać. Idąc mijaliśmy kolejne kantory. Coraz wyższe kursy, coraz ciemniejsze bramy. I tak zrobiliśmy wielkie kółko. Po trzydziestu minutach szukania miejsca mającego normalną obsługę i normalny wystrój
znów trafiliśmy na główną ulice. I wtedy stało się. Po drugiej
stronie ulicy dostrzegliśmy olbrzymi kantor. Przeszklone ściany, elektroniczna tablica pokazująca aktualny kurs oraz ochroniarz wzbudziły nasze zaufanie. Przekonało nas do wymiany
w tym miejscu jednak coś innego. Przy okienku pieniądze wymieniało dwóch normalnie wyglądających białych. Podeszliśmy.
lecz zanim udało się nam dostać w pobliże lady zatrzymał nas
ochroniarz. Musieliśmy poczekać aż tamci zakończą transakcje.
Dopiero wtedy zostaniemy obsłużeni. Kolejny dobry znak. Jak
dla nas nie stanowiło to problemu szczególnie, że kantor sprawiał bardzo dobre wrażenie, dwadzieścia metrów dalej stał radiowóz a my byliśmy na głównym deptaku w mieście. Minęło
kilka minut. Weszliśmy, gdy „turyści” chowali gruby plik pieniędzy i zadowoleni szykowali się do wyjścia. Człowiek w małym
okienku nie miał najmniejszych problemów z liczeniem. Zapytał
ile mamy dolarów na wymianę a następnie na kalkulatorze szybko policzył i pokazał nam ile powinniśmy otrzymać od niego rupii. Wszystko się zgadzało z naszymi wyliczeniami więc poprosiliśmy o wymianę. Pieniądze liczone były na naszych oczach
i kładzione na mały stosik na blacie. Wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie, pomimo wszystko postanowiliśmy raz jeszcze je przeliczyć. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy okazało się,
że brakuje 50 tysięcy rupii. Na zwróconą uwagę człowiek zaczął
przepraszać, wziął od nas pieniądze, policzył, policzył i dołożył
brakującą kwotę. My jednak ponownie przeliczyliśmy otrzymane rupie. Tym razem brakowało już 100 tysięcy. Oddaliśmy pieniądze, podziękowaliśmy i wyszliśmy.
Podczas wymiany większych kwot duża część kantorów oszukuje. Gdy pieniądze liczy się w milionach niestety bardzo łatwo o pomyłkę. Jednak nie wszyscy Balijczycy są nieuczciwi. Większość
to ludzie bardzo mili i uczynni. Nierzadko można spotkać się
z propozycjami odwiedzenia czyjegoś domu. Zostaniemy wtedy
poczęstowani wodą, owocami a czasami własnymi wypiekami.
Kilkukrotnie odwiedzaliśmy domy zarówno osób bogatych, jak
i tych mniej zamożnych. Czasami byli to artyści a czasem zwykli rolnicy znający po angielsku zaledwie kilkanaście prostych
słów. W takich wypadkach wystarczają gesty i uśmiech przełamujący wszelkie bariery. Prawie zawsze byliśmy oprowadzani
po domu i przedstawiani rodzinie, która taką wizytę traktowała
jak małe święto.
wani przygotowywanym właśnie posiłkiem.
Wyjątkowo mogliśmy z bliska przyjrzeć się
miniaturowej świątyni znajdującej się na środku pięknego ogrodu pełnego sadzawek i figur
z kamienia wulkanicznego. Na bardzo miłej
rozmowie w której oprócz gospodarza uczestniczyło jeszcze kilku domowników spędziliśmy pół dnia. Poznaliśmy kilka miejscowych
wierzeń, lecz co najdziwniejsze dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli śliczną córkę. Na
pytanie kiedy, usłyszeliśmy, że po powrocie
do kraju. Nie było by w tym nic dziwnego,
a był to dopiero jedenasty tydzień ciąży, więc
po pierwsze nie było nic widać, a po drugie na
temat dzieci nie rozmawialiśmy. Na sam koniec jakby było mało dowiedzieliśmy się, że
nasz przemiły gospodarz zawodowo zajmuje się prowadzeniem kantoru wymiany walut,
gdzie ciężko pracuje aby utrzymać całą rodzinę. Nie wiedzieliśmy, co mamy myśleć. Po powrocie do kraju faktycznie okazało się, że będziemy mieli córkę.
Poprzednia strona
Jedna wizyta utkwiła nam szczególnie w pamięci. Zaproszenie
do domu poznanego na ulicy człowieka przyjęliśmy z uśmiechem. Tak jak się tego spodziewaliśmy, zostaliśmy oprowadzeni po całym domu, przedstawieni rodzinie a także poczęsto-
Balijczyk tradycyjnie
ubrany w sarong.
fot. Łukasz i Edyta Parzuchowscy
Bieżąca strona
Góra:
Barwna i głośna procesja z Barongiem. Mitycznym stworem ochraniajacym mieszkańców Bali.
fot. Łukasz i Edyta Parzuchowscy
Dół:
Indonezyjskie dziecko.
fot. Łukasz i Edyta Parzuchowscy
72
45 (06)/2010 | ziemia
O bogach i demonach władających
wyspą i zapomnianych świątyniach
Kilka dni po tym, jak przyzwyczailiśmy się do wilgotności i temperatury powietrza ruszyliśmy w głąb wyspy. Zaledwie dwie
godziny jazdy, z dowolnej miejscowości turystycznej wystarczą, aby zobaczyć zupełnie inne Bali. Pośród tarasowych pól
ryżowych poprzecinanych wiecznie zielonym lasem równikowym wyrastają małe lecz kolorowe wioski. W jednej z nich postanowiliśmy się zatrzymać. Na pierwszy rzut oka widać, że
będzie inaczej. Spokojniej. Z oddali brzmiała muzyka. To gamelan. Dźwięk tych indonezyjskich gongów jest tak charakterystyczny, że nie sposób pomylić go z jakimkolwiek innym instrumentem. Idąc wąskimi ulicami zauważyliśmy małe koszyczki
z liści palmy, w środku których dostrzegliśmy ryż, krakersy, papierosy, drobne pieniądze, owoce oraz kadzidła, których dym
wznosić ma ofiarę wprost do duchów. Duchów dobrych, bądź
tych złych. Zgodnie z wierzeniami dary przeznaczone dla bogów ustawiane są na wysokich ołtarzach, zaś dary dla demonów stoją na ziemi.
ziemia |45 (06)/2010
73
mieni znalezionych w strumieniu. Teraz on w tym miejscu
składa dary dla bogów i demonów. Zarówno jednych, jak
i drugich wyspa nieustannie potrzebuje. Wciąż aktywne wulkany są źródłem nieszczęścia i niosą zniszczenie. Jednak to
właśnie dzięki nim Bali jest jednym z najżyźniejszych miejsc
w całej Indonezji. Morze przynosi tsunami, lecz również
daje sól i ryby. Bali znajduje się więc po środku. Pomiędzy
tymi złymi a dobrymi duchami i tylko współistnienie tych
przeciwstawnych sobie sił wprowadza harmonię i szczęście w życie mieszkańców. Droga powrotna wydawała się
jeszcze dłuższa i bardziej męcząca. Gdy wychodziliśmy
z lasu zaczynało się ściemniać. Trasa, którą planowaliśmy
na kilkadziesiąt minut zajęła nam dobrych kilka godzin.
O jedzeniu zwyczajnym i niezwyczajnym
Pierwszy dzień w nowym miejscu wystarczył, by poznać kilka
świątyń. Aby wejść należy pamiętać o właściwym dla tego miejsca stroju. Gdy ktoś do takiego miejsca trafi zupełnie przez przypadek, poratują go miejscowi mnisi. Wystarczy wnieść ofiarę na
świątynię dowolnej wysokości, a uczynni strażnicy wypożyczą
sarong oraz pomogą prawidłowo go założyć. Bywa, że oprócz
właściwego ubrania wymagane jest specjalne przygotowanie,
jak rytuał obmycia w wodzie płynącej ze świętego źródła. To
jednak dodaje kolorytu i powoduje, że wizyta za każdym razem
jest inna i ciężko ją zapomnieć. Oprócz świątyń odwiedzanych
masowo przez turystów są jeszcze te małe i zapomniane. Ukryte
przed ich wzrokiem…
Wiele osób odwiedza Bali jedynie dla orientalnego jedzenia. Ryż jest podstawą każdego posiłku. Pozostałe i najczęściej stosowane składniki to banany, sos sojowy, kokos oraz
orzechy ziemne. Prawie każdy zjedzony na Bali posiłek będzie zawierał przynajmniej jeden z tych składników. Liczba
kombinacji i smaków miejscowego jedzenia jest tak ogromna i tak wyjątkowa, iż należy wszystkiego próbować, próbować i jeszcze raz próbować. Czasami w przydrożnych jadłodajniach możemy trafić na hot dogi, hamburgery bądź
pizzę. Jednak nigdy w takich miejscach nie należy się sugerować nazwą. Wszystkie te rzeczy i tak są przygotowywane na Balijski sposób. Hot dog może być podany w słodkiej
i zimnej bułce, bułce polanej sosem z orzeszków ziemnych
a spaghetti okazuje się makaronem ryżowym, do którego
dostaniemy ketchup w saszetce. Indonezja ma jednak do
zaoferowania coś wyjątkowego. Do takich rzeczy należy
owoc duriana…
Pewnego dnia idąc przez jedną z balijskich wiosek zaczepił nas
starszy człowiek ubrany w zniszczony sarong. Łamaną angielszczyzną zapytał czy chcemy zobaczy świątynie wybudowaną
przez jego dalekiego przodka. Świątynia lub ołtarz miała znajdować się w głębi równikowego lasu. Lasy na Bali przypominają szklarnię. Olbrzymie owady, kolorowe ptaki i wszędobylskie małpy można zobaczyć dosłownie wszędzie. Droga, którą
szliśmy prowadziła na dno głębokiego wąwozu, którym płynął
wartki strumień. Im dłużej szliśmy tym robiło się coraz ciemniej
i parniej. Nasze ubrania wyglądały, jakby przed chwilą spadł
deszcz. Śliskie kamienie, błoto i liście sprawiały, że szliśmy bardzo powoli, co chwila chwytając się gałęzi i korzeni powalonych drzew. Po naszym przewodniku nie było widać zmęczenia.
Co prawda zatrzymywał się co kilka kroków, aby sprawdzić czy
jeszcze idziemy lecz za każdym razem gdy to robił wydawało się
nam, że jest coraz dalej. W pewnym momencie, przed nami pojawił się kilkunastometrowy mostek zawieszony nad strumieniem. Tutaj musieliśmy się zatrzymać i przechodzić pojedynczo.
Tylko jedna barierka a kilkanaście metrów poniżej gołe, obmywane wodą skały. Dodatkowo konstrukcja stworzona z myślą
o Indonezyjczykach a nie o nieporadnych i ciężkich w porównaniu – europejczykach. Udało się. Kolejne czterdzieści minut
marszu i docieramy. Dziura w skale, kilkanaście uschniętych
kwiatów i mały kamienny posążek. Nasz przewodnik z dumą
wskazał miejsce, na które powinniśmy spojrzeć. Tutaj, wiele lat
wcześniej jego przodek spędzał czas na medytacjach. Całą prowizoryczną świątynię wykonał sam używając jedynie rąk i ka-
O przypominającym kolczastą piłkę owocu słyszeliśmy
dawno. Jednak nigdy nie było nam po drodze, aby go spróbować. A to sezon na duriany się właśnie skończył, a to
jeszcze nie zaczął. Lecąc na Bali postanowiliśmy, że tym razem go spróbujemy. Gdy człowiek czegoś bardzo chce to
wszystko tak się układa, aby tego nie dostał. Na nic zdały się poszukiwania po okolicznych sklepach, u przydrożnych sprzedawców czy też na targach. Każdy rozkładał ręce
i z uśmiechem twierdził, że nie ma durianów, a nawet gdyby
były to sam by je jadł a nie sprzedawał. I tak mijały kolejne
dni, a durianów wciąż nie było. I wreszcie w południowowschodniej części wyspy, w małej rybackiej wiosce, sprzedawca ryb zaproponował, że za dwa dolary go nam przyniesie. Tym razem nie chcieliśmy się targować. Zapłaciliśmy
pełną cenę. Rybak uradowany pobiegł do baraków stojących kilkadziesiąt metrów dalej. I wreszcie trzymaliśmy go
w rękach. Tak, jak wszędzie był opisywany. Ciężki, kolczasty ale przede wszystkim nasz. W międzyczasie podeszła
do nas grupka dzieciaków i jedna starsza kobieta z wielkim
nożem. Padło pytanie czy chcemy duriana zjeść na miejscu, a jeżeli tak to oni pomogą go nam otworzyć bo gołymi rękami nie damy rady. Zdziwiliśmy się bardzo tą troska lecz w hotelu posiadamy nóż i sami damy sobie radę.
Podziękowaliśmy więc i z wielkim owocem w rękach ruszyliśmy w kierunku hotelu. Wiele z mijanych osób zaczepiało
nas i wprost pytało, gdzie kupiliśmy duriana i czy naprawdę go lubimy. Każdej takiej sytuacji towarzyszyły uśmiechy
74
45 (06)/2010 | ziemia
i ogólnie bardzo wesoła atmosfera. Nam jednak coraz bardziej
się spieszyło. Chcieliśmy już go spróbować. Skoro tak wiele
osób go lubi to może plotki o tym okropnych smaku i zapachu są
lekko przesadzone? W pokoju szybko rozprawiliśmy się z grubą
skorupą i… odrzuciło nas na dobry metr. Tak okropnego odoru
przypominającego połączenie octu, brzoskwiń i kociego moczu
już dawno nie czuliśmy. Pozostała jeszcze nadzieja, że może tylko
zapach jest tak okropny a smak wszystko wynagrodzi.
Nóż bez problemu zanurzył się w kremowym wnętrzu. Niestety
smak duriana był bardzo podobny do zapachu. Nie było miłego
zaskoczenia i owocowej kolacji. Dodatkowo zapach duriana niczym aromat smażonej ryby rozprzestrzenił się po całym pokoju.
Jedyna rada to natychmiast się go pozbyć. Od razu po wyjściu
z pokoju podbiegł do nas recepcjonista z pytaniem, co zamierzamy z trzymanym durianem zrobić. Gdy usłyszał opowieść o przeokropnym zapachu wyszczerzył zęby
i zaproponował, że on go bardzo
Poprzednia strona
Balijczyk z zapomnianej świątyni.
chętnie zje. Chwile potem widziefot. Łukasz i Edyta Parzuchowscy
liśmy jak znika w pomieszczeniu
obok. Następnego dnia usłyszeliBieżąca strona
Góra
śmy, że durian był przepyszny, a jeDurian, owoc o zapachu i smaku
żeli posiadamy ich więcej to możetrudnym do zniesienia przez Euromy mu je wszystkie oddać….
pejczyków.
fot. Łukasz i Edyta Parzuchowscy
Kilkanaście dni później, gdy zwiedzaliśmy Jawę widzieliśmy duriany
w każdym większym sklepie. Może
nie zawsze widzieliśmy, lecz za każ-
Dół
Kremacja zwłok nad brzegiem
oceanu.
fot. Łukasz i Edyta Parzuchowscy
dym razem czuliśmy. Pomimo, że na Bali próbowaliśmy wielu
egzotycznych potraw o niesamowitym smaku to właśnie duriana zapamiętamy na zawsze. I tak samo jak Europejczycy dziwią
się Indonezyjczykom, jak można coś takiego jeść tak i oni dziwią się nam.
Pobyt na Bali pozostawił uczucie niedosytu. Spróbowaliśmy niesamowitej i pełnej niespodzianek kuchni, poznaliśmy wspaniałych
i uśmiechniętych ludzi a także zrozumieliśmy, że współistnienie dwóch
przeciwstawnych sił jest niezbędne do życia. Jednak zabrakło czasu
aby poza zrozumieniem poczuć to co powoduje, że tamtejsi ludzie są
tak uśmiechnięci. Mamy nadzieję, że jeszcze tam kiedyś wrócimy.
Więcej zdjęć znajdziecie na stronie: parzuchowscy.com

Podobne dokumenty