Fragment Opowiadania "Dalekowzorczność"
Transkrypt
Fragment Opowiadania "Dalekowzorczność"
Dalekowzorczność Wzrok W szystko zaczęło się latem. Jak zwykle po południu biesiadowaliśmy w klubie „Baltimore”. Podawano tam superdrinki i tak ja, jak i moi koledzy nie wychodziliśmy przeważnie trzeźwi. Och, nie! Skłamałem. Zawsze jeden z nas był trzeźwy. Ustalaliśmy wcześniej, który ma prowadzić samochód, aby odwieźć kumpli, i temu jednemu nie wolno było pić. W czwartek, w dniu, od którego chcę wam opowiedzieć tę historię, prowadzącym byłem ja. Z politowaniem patrzyłem na towarzystwo, jak zalewa się zdrowo. Korzystając z „przywileju” trzeźwego, grałem w rzutki, ogrywając niemiłosiernie „pijaków”. Gdzieś około dziewiętnastej koledzy postanowili nagle zmienić lokal. Uznali, że trzy godziny w „Baltimore” im wystarczą. Z reguły nie wychodziliśmy przed północą. No, ale jako „kierowca” byłem do ich dyspozycji. – Na „Przystań” – rzucili hasło. Przeklinając najgłośniej, jak potrafili, poganiali mnie, bym odpalał maszynę, pięciodrzwiowy piękny minibus Cordillo-Omega, kupiony wspólnie przez naszą ferajnę z comiesięcznych składek. – Wsiadać, bydlaki! – krzyknąłem głośno, chcąc wreszcie ruszyć z miejsca. – Jeszcze chwileczkę – powiedział Mondo. – Muszę zrobić siusiu. – Tym sposobem, to nigdy nie zajedziemy do „Przystani” – próbowałem zmobilizować kumpli. 75 Trzeźwemu wśród pijanych należy współczuć. Mondo poszedł na stronę, ale odgłosy głośnego bekania dochodziły do nas swobodnie. Wprowadziło to kumpli w wesoły nastrój. Próbowali liczyć jego beknięcia, zastanawiając się, za którym z nich puści pawia. I wtedy nagle Patryk, najmłodszy z naszej paczki, dostrzegł Paulę. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, jak ma na imię. W ogóle jeszcze wtedy jej nie znaliśmy. Po prostu Patryk zwrócił na nią uwagę. – Panowie – odrzekł nagle z powagą. – Patrzcie przed siebie. Oto najprawdziwszy klejnot, w sam raz coś dla naszego Roberta. Co prawda, „oprawiony” w tandetne ciuszki, ale klejnot jest klejnotem. Wiecie, jakoś nikt wtedy się nie roześmiał. Wszyscy patrzyli, jak idzie, i przyznali mu rację. Dziewczyna ubrana była przeciętnie, ale tak po prawdzie nie dostrzegłem dobrze jej twarzy. Kiedy Patryk rzucał swoją uwagę, wypatrywałem Mondo, przez co spojrzałem w jej kierunku, gdy odwrócona była już bokiem. – Biegnij za nią – zagadał Patryk. – Ty jeden jesteś trzeźwy, a nie wolno przepuścić takiej okazji. – Nic z tego, chłopaki – odpowiedziałem. – Dzisiaj was wożę i nie w głowie mi amory. – Boisz się, bracie? Zawsze podejrzewaliśmy cię, że nie miałeś jeszcze dziewczyny. – Patryk próbował postawić na swoim. – Nie w tym rzecz – broniłem się. – Nawet dobrze jej nie widziałem. – Biegnij za nią, bo stracisz najlepszą okazję w życiu. Na siłę bez mała wypchnęli mnie z samochodu i chcąc nie chcąc, musiałem pokazać im, że potrafię „zarwać” panienkę. Pobiegłem za nią, może trochę niemrawo, bo słychać było śmiech kumpli, ale nie straciłem jej z oczu. Skręciła nagle w boczną ulicę, ale ciągle była w moim zasięgu. – Poczekaj! – krzyknąłem za nią. Odwróciła głowę, nie dowierzając, że ten okrzyk kierowany był pod jej adresem. – Poczekaj! – krzyknąłem raz jeszcze, zwalniając nieco tempo, aby nie dostać zadyszki. 76 Popatrzyła w moim kierunku, robiąc minę, jakbym nagle przemienił się w trzygłowego smoka zionącego ogniem. Dobiegłem do niej zdyszany, oglądając się do tyłu, czy aby koledzy nie podglądają, jak idzie mi z panienką. Nie było ich widać, widocznie dali mi spokój, czekając co najwyżej na moją relację. – Słucham – odrzekła, gdy zatrzymałem się wreszcie przed nią, patrząc jeszcze kątem oka za siebie. – Widzisz... – ciągnąłem wolno, wymyślając pretekst, który byłby w miarę ważny, aby wołać za nią na ulicy. – Widziałem, jak przechodziłaś obok baru „Baltimore” i nagle poczułem, że muszę z tobą pogadać. To było silniejsze ode mnie. Kłamałem jak z nut, licząc że dalszego ciągu nie będzie, bo dziewczyna powie, co o mnie myśli. Chyba byłem rozczarowany, gdy odpowiedziała: – I co. Zaspokoiłeś pragnienie, czy też mam dalej mówić? – Nie. Mów jeszcze – zaprzeczyłem, chociaż gdzieś podskórnie żałowałem tych słów. – Czym mam zająć najjaśniejszego? – zapytała ironicznie. – Sobą. Powiedz, kim jesteś, gdzie mieszkasz, jak to możliwe, że nie widziałem cię dotąd w tym mieście, w szkole czy żadnej tancbudzie. – Pochodzę z Yorkshire, a tutaj zamieszkałam przed miesiącem. Ojciec dostał tu pracę, więc zmieniliśmy miasto. Szkołę już skończyłam. – Czym zajmuje się twój ojciec? – Nieważne. Ciężko pracuje, mało zarabia. Stanowczo za mało jak na moje potrzeby. – Mój staruszek zarabia zaś za dużo, przez co bez przerwy przechwala się tym w domu. Chyba ma przeświadczenie, że gdyby nie on, zginęlibyśmy z mamą marnie. – Konflikt pokoleń. – Niezupełnie. Po prostu nie mogę słuchać jego przechwałek. – Mój ojciec nie ma wcale czasu, aby ze mną porozmawiać. – Tu mieszkasz? – zmieniłem temat, aby sprawy rodziców nie ciągnąć w nieskończoność. – Nie, tu mieszka ciotka, która właśnie załatwiła mi pracę. Idę ją odwiedzić. 77 – Do diaska z ciotką, chodźmy gdzieś. – Nie mogę, już dzwoniłam, że przyjdę, a poza tym nie znam tu jeszcze nikogo i nie chcę chodzić w nieznane mi miejsca. – Jak to? Mnie już znasz. – Och, mądralo. Nawet nie wiem, jak masz na imię. – Przepraszam. Robert. Robert Rochansky. A ty? Jak masz na imię? – Paula. Na razie tyle powinno ci wystarczyć. Tak to się zaczęło. Zanim poszła odwiedzić ciotkę, zdążyłem umówić się z nią na następny dzień w parku miejskim na wrotki. Koledzy oczywiście nie chcieli mi uwierzyć. Ale kiedy oznajmiłem im, że nie idę z nimi do „Baltimore” dali za wygraną. Podśmiewali się tylko, twierdząc, iż powinienem poczytać coś o pierwszych pocałunkach, o seksie i zabezpieczeniach. Ostrzegali też, mówiąc, jaki ból nie do zniesienia przeżywa mężczyzna, kiedy traci dziewictwo. Paula w parku była przynajmniej godzinę przede mną, gdyż zdążyła solidnie się spocić, zanim zdążyłem założyć na nogi wrotki. – Znakomita dzisiaj pogoda – zagadała. Dostrzegłem, że miała doskonałe wrotki firmy „Komet”, co od razu jej powiedziałem. – Niestety – odparła na moją uwagę o firmie – to tylko podróba, ale jeżdżą doskonale. Przez następną godzinę jeździliśmy alejami, przegadując się nawzajem wrażeniami ze szkolnych ław. – Dostałaś pracę? Załatwiła ci ją ciotka? – zapytałem nagle ni stąd, ni zowąd. – Uhm – odchrząknęła. – Co to za praca? – Nieważne, nic ciekawego. – Czemu nie chcesz powiedzieć? Pamiętaj, żadna praca nie hańbi. – Ciotka pracuje u Cultersów – przełamała się. – Załatwiła mi tam sprzątanie. – U Cultersów, tych nowych bogaczy? Wszyscy o nich mówią w mieście, a nikt ich jeszcze nie widział. 78 – Przynajmniej opowiem ci, czy mają po jednej głowie i parze rąk i nóg. Masz to załatwione. – Będziesz tam bywać codziennie? – Jeszcze nie wiem, jutro idę pierwszy raz. Może mają przystojnego syna? – Chwileczkę, chyba nie zrozumieliśmy się. W kontrakcie nie ma wzmianki o zerkaniu na kogokolwiek. – Czyżby zazdrosny? – Nie, ale lepiej dmuchać na zimne. Tacy bogaci synowie to nic dobrego. – To coś jak ty – powiedziała zadziornie. – Ja nie, ja jestem chwalebnym wyjątkiem potwierdzającym regułę. Zatem pomóż mi, chwalebny wyjątku, zdjąć wrotki. Mam już dość. – Usiadła na ławce, podsuwając swoją nogę. – Masz wyjątkowo zgrabne nogi – powiedziałem, odpinając pasek. – Mówiłam o wrotkach, byś skupił uwagę, nie o nogach. – Nogi wpadły mi w oczy przypadkowo. – Rozumiem. – Wydęła wargi wyjątkowo ślicznie. Spotykaliśmy się coraz częściej. Koledzy namawiali na „Baltimore”, ale Paula za nic nie chciała tam pójść. Nie chciała też zaprosić mnie do siebie, twierdząc z uporem, że mieszka za biednie jak dla moich „szlacheckich” oczu. Im dłużej trwała nasza znajomość, tym bardziej pragnąłem naszych spotkań. Niestety, sprzątanie u Cultersów pochłaniało jej wiele czasu. Na szczęście dla mnie, nie mieli syna, tylko dorastającą córkę – heterę. Paula opowiadała, że to głównie u niej musiała poświęcać najwięcej czasu na sprzątanie. Wreszcie któregoś dnia wyraziła zgodę, bym przyszedł do jej mieszkania, zastrzegając wszakże, bym wziął poprawkę na to, co mogą spotkać moje oczy nienawykłe do takiej prostoty. Wiedziałem, że kpi, widziałem niejedno i nic nie potrafiło mnie zaszokować. Umówiliśmy się na osiemnastą. Punktualnie o tej godzinie pukałem w drzwi małego domku na przedmieściach 79 naszego miasta, przy ulicy, nomen omen, Szczęśliwej. Otworzyła mi jej matka. Ubrana schludnie, acz rzeczywiście skromnie. Włosy splecione miała ze sobą, spięte pewnie jakąś gumką. Była ładna jak na swój wiek. Widać było, iż kiedyś musiała być piękna. Nie była jednak podobna do Pauli. Dopiero gdy zobaczyłem zdjęcia ojca, przystojnego dżentelmena, dostrzegłem rysy Pauli. Ojca wszakże nie było. Jego praca nielimitowana jest godzinami. Gdy jest potrzebny, musi być w pracy. Nie dowiedziałem się tylko, w jakiej pracuje branży. Ale ciekawość nie jest moją wadą. Pokoik Pauli był skromny nad wyraz. Parę książek, małe biurko, minitelewizor i radio pamiętające pewnie jeszcze czasy Beatlesów. Paula zamknęła drzwi od pokoju, przyniosła herbatę, a później najzwyczajniej w świecie usiadła mi na kolanach i pocałowała. Najwspanialej jak potrafiła i najsłodziej jak dane mi było dotąd przeżyć. Ręce moje powędrowały zaraz gdzieś w okolice bluzki, ale zręcznie wywinęła się z objęć, siadając na niskiej pufie i podciągając kolana gdzieś w okolice podbródka. – Mocno zawiedziony? – zapytała. – Mieszkaniem nic a nic – mówiłem, robiąc przy tym grymaśną minę. – Zawiedziony jestem tylko brakiem dalszego ciągu tego pocałunku. – Czyżby nie był przekonujący? – Dobrze to ujęłaś. Stanęła przede mną w lekkim rozkroku i usiadła okrakiem na moich kolanach, dublując pocałunek. Było mi gorąco, kiedy czułem bieliznę, czyli jej majtki, na moich kolanach. Ciepło bijące od niej gdzieś tam od spodu zniewoliło mnie do tego stopnia, że moje ręce zapomniały zupełnie wykorzystać sytuację, gdy była ku temu stosowna okazja. Tym razem zmuszony zostałem do zachwytu, gdyż zaznaczyła, że dalszego ciągu już nie będzie. Rozmawialiśmy o wszystkim, a najwięcej o szkole i literaturze. Nawet nie przypuszczałem, jak dużo zapamiętałem jeszcze lektur szkolnych. Jej mama zaprosiła nas na ciasto. Było wspaniałe, a mama potrafiła doskonale dostosować się do naszego towarzystwa. Tak szybko minął ten wieczór. Paula prawie na siłę wypchnęła mnie z mieszkania, tłumacząc, że wcześnie rano 80