Zapiski z białoruskiej skudzieli

Transkrypt

Zapiski z białoruskiej skudzieli
Radosław Romaniuk
Zapiski z białoruskiej skudzieli
Zanim o tym, co oznacza skudziel, spójrzmy na polską genealogię
Ziemi św. Łukasza Alesia Czobata.
Od kilkunastu lat w Białymstoku ukazuje się świetnie redagowany
białorusko-polski miesięcznik „Czasopis”. Od lat kilku działa „Villa
Sokrates” - stowarzyszenie zajmujące się propagowaniem kultury
białoruskiej. Jego nominalną siedzibą są podbiałostockie Krynki, dom
prozaika Sokrata Janowicza. Zasięg inicjatyw „Villi” przekracza opłotki
„Kraju Białostockiego”, zarówno w kierunku wschodnim, jak i na
zachód, w głąb Europy. Oni właśnie - miesięcznik i Janowiczowskie
stowarzyszenie - spełnili rolę akuszerów eseistyki grodzieńskiego poety
Alesia Czobata. „Czasopis” publikował ją w odcinkach, „Villa Sokrates”
udostępnia ją dziś w polskim przekładzie w formie książkowej.
Tak więc dzięki jakości, którą wnoszą do polskiego i białoruskiego
życia kulturalnego przedstawiciele białoruskiej mniejszości w Polsce
narodziła się nowa pisarska osobowość. Po polskich Białorusinach ma
intelektualny dystans wobec czarno-białego wewnątrzbiałoruskiego
podziału na władzę i opozycję. Czobat widzi jasno, że zasadniczy
problem jego państwa nie leży w tym, w czyich rękach aktualnie
znajduje się w Białorusi władza i jak orientuje politykę kraju. Stan ten
jest pochodną świadomości narodu, jej więc, a nie punktowaniu
antybiałoruskich posunięć administracji państwowej, poświęca tu
miejsce. Po drugie (tu również można dopatrzyć się lekcji w polskobiałoruskiej szkole) Czobat jest pisarzem, którego patriotyzm objawia się
poprzez gorącą niechęć wobec cech, aspiracji, sposobu życia członków
jego narodu. Ziemia św. Łukasza w ojczyźnie autora przypuszczalnie
niewielu osobom będzie w stanie podobać się, za to świetnie przyjęto jej
fragmenty w kręgach polskich, nie wymagających, jak z tego wynika,
eseistycznej wstrząsowej kuracji.
I jeszcze jedno: w języku polskim Ziemia św. Łukasza ukazuje się
niejako przy okazji. Jest to przede wszystkim książka dla Białorusinów o
nich samych. Ani przez chwilę nie odnosi się wrażenia, że pasja autora
jest pasją popularyzatorską. A jednak więcej można dzięki niej
zrozumieć spraw białoruskich i problematyki postsowieckiej, niż z
pozycji odznaczających się socjologiczną aparaturą i naukowym
dystansem. Przede wszystkim dlatego, że Ziemia św. Łukasza skłania do
1
myślenia. Przerysowania, odważne wnioski, nawet kosztem uproszczeń,
błyskotliwa gra paradoksem, to wszystko zmusza do czujnej lektury: czy
ten samozwańczy diagnosta swego narodu (czy można nim być nie z
własnego powołania, poruczenia?) nie podpuszcza nas błyskotliwością,
nonkonformizmem, sugestywnością stwierdzeń? Coś podobnego dzieje
się w przypadku eseistyki Sokrata Janowicza, który mógłby uważać się
za patrona Czobata, gdyby tylko ten nie był taki osobny.
W końcu będzie o skudzieli, od której Czobat zaczyna i którą
kończy. „Umarli są naprawdę martwi - wyjaśnia - gdy dożywają do swojej
śmierci naturalnej; zabici na wojnie lub bez niej, powaleni przedwczesną
chorobą, topielcy, otruci zielem, spaleni, rozdarci przez zwierza, ukąszeni przez
żmije, zabici przez piorun - w istocie nie umarli. Wloką swój żywot i w
dawnych czasach nie wolno ich było oddawać ziemi. Odnoszono ich na
skudziel - w głąb jarów, w puszczańską głuszę, w bagienną przepastną topiel,
nie tkniętą stopą żywego człowieka”.
Starodawna pogańska skudziel - miejsce bytu i nie bytu, śmierci za
życia i widmowego istnienia po śmierci jest oczywiście próbą
metaforycznego oddania stanu zawieszenia, w jakim znajduje się
ojczyzna autora. Zawieszenia duchowego i geograficznego: w
formalnym środku Europy, a jednocześnie „na jej kresach”, „na krańcu
świata”, w formalnym niezależnym narodowym państwie, w którym
znikomy procent obywateli w języku narodowym mówi, czyta, myśli.
Egzotyka starożytnych wierzeń i wykład historyczny stanowiący
zasadniczą część tytułowego eseju nadają białoruskiej współczesności
historyczną perspektywę. Dzień dzisiejszy, kryzys dzisiejszy, kiedy
przyłożyć go do trwającego tysiąclecie procesu rozwoju narodu, zyskuje
inny wymiar niż wtedy, gdy dowiadujemy się o nim ze szpalty
codziennej gazety. Optymizm jest trudniejszy (dzień dzisiejszy musi
minąć wedle natury czasu, a na ziemi, użyźnionej pleniącym się dziś
zielskiem, wyrośnie nowe) - trudniejszy lecz możliwy. Temu niemalże
eschatologicznemu profetyzmowi, jak i efektowi literackiemu, mają
zapewne służyć odwołania do tekstu Ewangelii według św. Łukasza,
jedyny bodaj w książce Czobata element niezbyt szczęśliwy. Pomysł jest
taki: opowiedzieć o historii Białorusi, dopowiadając od czasu do czasu
wykrojonymi z kontekstu fragmentami ewangelicznych wersów. Zdań
całkowicie odartych z sensu, które opowieści sensu za grosz nie
przydają i pozostawiają wrażenie, że równie trafnie można byłoby
opowiedzieć o Białorusi, podpierając się wierszami wypreparowanymi
dajmy na to z Pamiętników Casanovy lub Obrazów Włoch Pawła
2
Muratowa. Koszty tej przypuszczalnie ciekawej dla autora zabawy w
języku i dziele literackim płaci niestety również on sam.
Nadzieja związana z „długim trwaniem”, odmianą, która nastąpi
nie za lat dziesięć, lecz sto dziesięć, współistnieje u Czobata ze skrajnym
pesymizmem dotyczącym współczesności. Przede wszystkim zawodzi
w Białorusi logika zmian pokoleniowych, która sprawia, że dzieci
pragną różnić się od rodziców. Mit pokolenia wychowanego po śmierci
komunizmu zdaje się być przyczyną największego rozczarowania
eseisty. Upadłych idei nie zastąpiło nic, co mogłoby rywalizować z nimi
w kategoriach idealizmu - krótko mówiąc: nie zastąpiła idea narodowa i świat białoruski budują pokolenia puste, kopie swoich rodziców,
„równie jak oni bezczelni i wystraszeni drobni złodziejaszkowie”. Są to
pokolenia przyzwyczajone przez swych nauczycieli i mistrzów, że
procesowi kształcenia, leczenia, awansu zawodowego towarzyszy
wspomagająco gotówka, a historyczna tabela rang jest dziś czymś w
rodzaju cennika ludzi i usług. Patriotyzm białoruski Czobata nie
podpowiada mu więc krytyki prezydenta, zwanego przezeń przyjaźnie
„Aleksandrem wszystkich Aleksandrów”, lecz zwraca się przeciw
białoruskiej elicie, akceptującej i utrwalającej toczącą kraj duchową
chorobę. I właśnie ten ton rozpaczy z powodu demoralizacji i braku
szacunku dla siebie samych współobywateli autora czyni jego eseistykę
tak po ludzku sympatyczną. Sam pisarz zaś, zdając sobie sprawę z
absurdalnego w ustach Białorusina brzmienia terminu „Kresy” (kresy
czego?), używa go w stosunku do swej ojczyzny z masochistycznym
uporem jako jeszcze jeden efekt literacki oddający jej kulturowe
paradoksy.
Osobliwość współczesnej kultury „Kresów” wyraża się jego
zdaniem w dominacji społeczeństwa (obywateli, ludu, narodu) nad
jednostką, w jaskrawym podziale na zbiorowość i tych, którzy są poza
nią. Stąd presja na każdy przejaw aktywności jednostek: prywatną
własność, prawa człowieka, wolność twórczą, a na płaszczyźnie
międzynarodowej odmowa współpracy z resztą świata i białoruska
samoizolacja. Stąd również brak elity w europejskim znaczeniu tego
słowa, gdyż nawet opozycja, zdaniem Czobata, boi się być niezależna,
bo wymagałoby to odwagi stanięcia poza narodem, na skudzieli. A ta,
choć jest idealnym miejscem dla pisarza (każdy, kto w tym kraju pisze mówi Czobat - jedną nogą stoi na skudzieli, dlatego patrzy na wszystko
jak bezstronny widz), nie przysporzy nikomu sympatii, nie przekona
„Aleksandrów” swego prezydenta. Tym bardziej, że w Białorusi wbrew
podejrzeniom Zachodu, w które zdaje się wierzyć również opozycja, nie
3
panuje prezydencka dyktatura, lecz mit Łukaszenki, utrwalany w
psychice wszystkich Łukaszenków.
Bardzo łatwo dopatrzyć się w książce Czobota poczucia wyższości
wywołanego ekskluzywną, oczyszczoną z sowieckich naleciałości
świadomością czy też masochistycznej pogardy wobec ziomków. Łatwo
to gorzkie lekarstwo rzucić precz, mówiąc, że leczenia potrzebuje ten,
czyj świat jest tak chory, jak czobatowska ziemia. Kto tę lekturę
wytrzyma i zrozumie, nie będzie już tym, kim był przedtem - w tym
nadzieja autora.
Czytając eseistykę Czabota można roześmiać się (gorzko),
zirytować, przestraszyć, po czym kończy się Ziemię św. Łukasza z
poczuciem jakiegoś wewnętrznego zbudowania. Czy można zbudzić
grzecznie leżącego na skudzieli?
4