Przeczytaj

Transkrypt

Przeczytaj
OPINIE
STARE ZADANIA
DLA NOWEJ LEWICY
WIELE UPRAWNIEŃ
PRZYZNANYCH
OBYWATELOM PRZEZ
KONSTYTUCJĘ ISTNIEJE
TYLKO NA PAPIERZE
ANDRZEJ WALICKI
Wybór między „ważnym” a „najważniejszym”, czyli odmowa milczenia o ważnych sprawach w imię skupienia całej uwagi na jednej, uznanej
za najważniejszą, jest zawsze sprawą trudną. Na ogół bowiem ludzie
pragnący mówić o tym, co najważniejsze długofalowo, oskarżani są
o lekceważenie tego, co najważniejsze w danej chwili. Jest tak właśnie
dziś, jesteśmy bowiem świadkami
olbrzymiej presji wywieranej przez
opiniotwórczy mainstream na osoby
pragnące zachować pewną niezależność sądu w obliczu dokonanego
na naszych oczach niewątpliwego
pogwałcenia polskiej konstytucji.
Niezależność, o której mowa, bywa
przedmiotem moralistycznej krytyki
tylko dlatego, że domaga się ujmowania sprawy degradowania Trybunału Konstytucyjnego w szerszym
kontekście, wbrew opinii, że mamy
do czynienia z czymś bezprecedensowym, sprzecznym z całą tradycją
III RP jako wzorowego do niedawna
demokratycznego państwa prawa.
I. Presji tego typu najodważniej
przeciwstawił się jak dotąd Adrian
Zandberg, współzałożyciel partii Razem, w wywiadzie pod wymownym
tytułem „Polska. Macocha, nie matka” (rozmowa z Maciejem Stasińskim, „Gazeta Wyborcza, 5-6 grudnia
2015, s. 22-23). Oświadczył on, że
ludzie z Razem poszli pod Sejm, aby
26
PRZEGLĄD 18-24.01.2016
„upomnieć się o całą konstytucję,
nie tylko o Trybunał”. Wiele uprawnień przyznanych obywatelom przez
konstytucję istnieje bowiem tylko
na papierze. Zandberg wymienił
w tym kontekście wolność związkową w sektorze prywatnym, poważnie ograniczaną w imię „dobrego
imienia firm”, oraz zobowiązanie
do popierania budownictwa socjalnego, w rzeczywistości zwijającego
się od lat, przy jednoczesnym praktykowaniu eksmisji rodzin z dziećmi
na bruk w imię nadrzędności nieprzedawnialnych ponoć praw prywatnej własności.
O powadze tego ostatniego problemu świadczą dane opublikowane w końcu 2013 r. przez „Politykę”
(nr 45, 6-12.11, s. 10). Rekordowej
liczby takich eksmisji, bo aż 13 222,
dokonano w roku 2000, w roku
2012 też niemało, bo 7812. Symbolem drastycznej krzywdy wyrządzanej w ten sposób wieloletnim
lokatorom była historia małżeństwa
z kilkudniowym dzieckiem, które
w oczekiwaniu na lokal socjalny
mieszkało w samochodzie.
Zandberg wymienił te dwie sprawy
tytułem przykładu, a mógłby wskazać
całą masę innych, w tym również
uprawnień klasycznie „wolnościowych”, jak np. art. 41/3, zakazujący
aresztowań dłuższych niż 24 godziny
bez postanowienia sądu (co w takim
razie z tzw. aresztami wydobywczy-
mi?) lub art. 48, gwarantujący prawo
do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami rodziców (którzy przecież
mogą być agnostykami lub ateistami). Są to sprawy, w zakresie których
odstępstwa od norm konstytucyjnych
potępiane są zwykle bez wzbudzania
kontrowersji. W oczach wielu bardziej
kontrowersyjne są niestety wywalczone przez klasyczną lewicę uprawnienia socjalne. Wymienię przykładowo
dwa spośród nich, szczególnie ważne
i uwzględniane przez naszą konstytucję, ale w praktyce bardzo dalekie od
realizacji.
Jednym z nich jest prawo do powszechnego i darmowego leczenia.
Konstytucja mówi o nim w art. 68:
„Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne
zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej
ze środków publicznych”. Uprawnienie to istnieje jednak tylko na papierze, ponieważ zniesiono je przez
wprowadzenie obowiązku opłat za
świadczenia medyczne w wysokości
9% od całości uzyskanych dochodów oraz przez pozbawienie tych
świadczeń osób nieuiszczających wymienionych opłat. Jest to ewidentnie
sprzeczne z zapisem o zabezpieczeniu opieki zdrowotnej wszystkim
obywatelom ze środków publicznych, a także z takimi powszechnie
uznawanymi zasadami tworzenia
prawa jak „prawo nie działa wstecz”
OPINIE
(lex retro non agit) oraz zasada nienaruszalności praw nabytych: naruszono bowiem prawa osób, które
nabyły prawa do darmowej opieki
zdrowotnej przez całożyciową pracę
i uzyskały pisemne potwierdzenie
tego prawa w karcie emeryta-rencisty. Dodajmy, że naruszono również
prawa obywateli bardzo zamożnych,
mimo cytowanego stwierdzenia, że
prawo do świadczeń medycznych
przysługuje wszystkim „niezależnie
od ich sytuacji materialnej”. Oczywiste jest przecież, że brak określenia
górnej granicy wymaganych składek
nakłada na ludzi dużo zarabiających
opłaty znacznie przewyższające koszta prywatnej opieki zdrowotnej, co
oznaczałoby w praktyce rezygnację
z konstytucyjnie należnych świadczeń plus niczym nieuzasadnione
dziewięcioprocentowe zwiększenie
podatków.
O niekonstytucyjności wymienionej regulacji prawnej mówi wydawnictwo „Krytyki Politycznej”
(„Zdrowie. Przewodnik »Krytyki Politycznej«”, Warszawa 2012, s.144-145), osłabia jednak ten zarzut,
stwierdzając, że „państwo przerzuciło odpowiedzialność na samorządy”.
W rzeczywistości jednak posunięcie
takie również byłoby niekonstytucyjne, art. 8 konstytucji mówi bowiem,
że „przepisy Konstytucji stosuje się
bezpośrednio, chyba że Konstytucja
stanowi inaczej”.
Nowelizacja Kodeksu
pracy z sierpnia 2013 r.
całkowicie zniosła
zasadę ośmiogodzinnego
dnia pracy, czyli
podstawową zdobycz
ludzi pracy najemnej,
która wydawała się
nienaruszalna.
Drugą sprawą, tym ważniejszą, że
przeważnie słabo zauważoną, jest
nowelizacja Kodeksu pracy dokonana w sierpniu 2013 r. Znowelizowany Kodeks pracy miał być ogłoszony w styczniu 2014 r. jako bezpłatny
dodatek do „Gazety Wyborczej”, ale
z jakichś niewyjaśnionych względów
zapowiedź ta nie została spełniona.
Ostatecznie wydał go tylko niełatwo
dostępny „Dziennik Gazeta Prawna”.
Czytamy w nim, że dobowy czas pracy może być przedłużony, zależnie od
aktualnych potrzeb pracodawcy, do
12, 16 czy nawet 24 godzin, że można
narzucać zatrudnionym pracę przez
siedem dni w tygodniu, przestrzegając jedynie zasady 11 godzin na dobę
oraz 35 godzin tygodniowego wypoczynku, lub że dopuszczalna jest
praca przez pół roku po 12 godzin
na dobę, rekompensowana później
dłuższym okresem wczasów (czysta
fikcja, bo oczywiste jest, że podczas
tych przedłużonych wakacji ludzie
też będą się wynajmować). Następnie wyjaśnienie, że pracownicy będą
zawiadamiani o czasie pracy przez
elektroniczne harmonogramy (czyli
nie będą mieć kontroli nad własnym
czasem), a także informacja, że czas
między ich powrotem do domu
a ponownym pójściem do pracy może być zredukowany do 11 godzin1.
Słowem, całkowite zniesienie zasady
ośmiogodzinnego dnia pracy (osiem
godzin pracy, osiem godzin snu
i osiem godzin odpoczynku), czyli
podstawowej zdobyczy ludzi pracy
najemnej, która w Polsce wprowadzona była w życie wraz z ukonstytuowaniem się II Rzeczypospolitej
i wydawała się nienaruszalna. Mało
kto jednak zdaje sobie z tego sprawę,
nie nazwano tego bowiem po imieniu, mówiąc jedynie o „elastycznym
czasie pracy”.
Nasza konstytucja nie wspomina
wprawdzie o ośmiogodzinnym dniu
pracy, mówi jednak (art. 66) o prawie
do „określonych w ustawie dni wolnych od pracy”, co wyklucza rzecz
jasna wyznaczanie tych dni zgodnie
ze zmienną wolą pracodawcy. Ale
nie dość na tym: bardzo szybko „elastyczny czas pracy” oznaczać począł
zniesienie tak podstawowych zasad
jak określona przez ustawę minimalna płaca, obowiązkowe zabezpieczenie społeczne oraz gwarantowane
w konstytucji płatne urlopy. Było to
drastycznie sprzeczne z konstytucją,
ale zgodne ze stanowiskiem polskiego Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, który na postulat zwiększenia płacy minimalnej zareagował
oświadczeniem: „Przedsiębiorcy
mają to w dupie, najwyżej będziemy
zatrudniać na czarno”2.
W ten sposób pojawił się u nas
coraz bardziej liczny „prekariat”,
czyli grupa pracowników zatrudnia-
nych bez jakichkolwiek społecznych
zabezpieczeń, a więc „pozakonstytucyjnie”. Zjawisko to pojawiło się
niestety również w bardziej zaawansowanych rozwojowo krajach Europy, o czym szczegółowo informują
m.in. przełożone na nasz język prace
znakomitego brytyjskiego znawcy
tego zagadnienia, Guya Standinga.
Warto jednak podkreślić, że w Polsce,
kojarzonej przez długi czas z egalitarną, robotniczą Solidarnością, zjawisko to przybrało postać szczególnie
patologiczną, zaowocowało bowiem
Państwo socjalne
stało się w Polsce
pojęciem wstydliwym,
niemalże obelżywym.
powstaniem rozległego, alternatywnego rynku pracy, na którym płaci się
za godzinę 3-5 zł, co ma się nijak do
ustawowej (jakże skromnej przecież)
płacy minimalnej.
II. Prof. Wiktor Osiatyński, jeden
z autorów naszej konstytucji, powiedział w niedawnym wywiadzie
dla „Gazety Wyborczej”, że socjalne
prawa obywateli zapisano w tekście
konstytucji jako „zadania państwa”,
a nie jako „prawa podstawowe”, których można dochodzić w sądzie3. Nie
jest to ścisłe, konstytucja nie wprowadza bowiem takiego rozróżnienia,
ale zgodne jest ze sposobem myślenia rozpowszechnionym w środowiskach prawniczych, uważających
dość często, że najważniejszą, rdzenną część konstytucji stanowią te jej
artykuły, które mówią o rządzeniu
krajem, a więc o prerogatywach jego
władz. Bywa tak zwłaszcza w krajach
kultury anglosaskiej, gdzie mówi się
przecież o „konstytucji brytyjskiej”
(w sensie „fundamentalnych zasad
rządzenia”), mimo że Wielka Brytania nie miała i nie ma żadnej pisanej
konstytucji. Wydaje się jednak, że
jest to tradycja zanikająca, w większości krajów całkowicie już wyparta
na rzecz rozumienia konstytucji jako
dokumentu pisanego, formułującego
w postaci obowiązującej zarówno zasady rządu, jak i prawa rządzonych.
Klasyczna typologia praw obywatelskich, sformułowana w ważnej
książce T.H. Marshalla „Class Citi18-24.01.2016 PRZEGLĄD
27
OPINIE
zenship and Social Development”
(1964), wyróżnia trzy rodzaje tych
praw: prawa cywilne, prawa polityczne i prawa socjalne. Pierwsze z nich
pojawiły się w wieku XVIII, o drugich
można mówić w pełnym znaczeniu
tego określenia dopiero w drugiej połowie wieku XIX, po zwycięstwie niecenzusowej demokracji elektoralnej,
a powszechna akceptacja grupy trzeciej, czyli praw socjalnych, przypadła
dopiero na wiek XX, aczkolwiek w liberalnej opinii publicznej zwyciężyła
już w poprzednim stuleciu. Bezprecedensowy horror II wojny światowej
walnie przyczynił się do triumfu integralnego pojmowania praw człowieka, mającego położyć kres porządkom społecznym, które zrodziły ten
horror lub nie potrafiły mu zapobiec.
Wyrazem tego powszechnego, jak
się wówczas zdawało, stanu świadomości stała się Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, uchwalona
w grudniu 1948 r. przez Zgromadzenie Ogólne ONZ. Zaliczyła ona do
niezbywalnych praw jednostki ludzkiej nie tylko prawa „wolnościowe”,
lecz również „prawa ekonomiczne,
socjalne i kulturalne”, takie jak prawo do pracy i do wynagrodzenia
zapewniającego pracownikowi i jego
rodzinie „egzystencję odpowiadającą
godności ludzkiej”, do swobodnego
tworzenia związków zawodowych,
do adekwatnego zabezpieczenia na
wypadek bezrobocia, do opieki lekarskiej i oświaty, do „rozsądnego
ograniczenia godzin pracy i okresowych płatnych urlopów”, a nawet do
domagania się realizacji tych uprawnień w skali międzynarodowej 4 .
Podobne sformułowania zawiera
Międzynarodowy Pakt Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych
z 16 grudnia 1966 r. (wszedł w życie
w styczniu 1976 r.) oraz Europejska
Karta Społeczna z 1961 r. (ratyfikowana przez Polskę w 1997 r.), mówiąca, że należy nie tylko ustanowić
lub utrzymać system zabezpieczenia
społecznego, lecz również starać się
o stopniowe podnoszenie poziomu
tego zabezpieczenia; a także (co warto przypomnieć w czasach pozbawionego praw społecznych prekariatu),
że czas pracy powinien być stopniowo skracany, a każdemu należy zapewnić „coroczny, co najmniej dwutygodniowy płatny urlop”.
Należy odnotować, że niektórzy
prawnicy głosili pogląd, że prawa
socjalne są w istocie tylko „zbiorem
28
PRZEGLĄD 18-24.01.2016
celów”, do których należy dążyć.
Nie była to jednak wykładnia powszechnie obowiązująca. Wprost
przeciwnie! Najbardziej autorytatywni znawcy prawa opowiadali się za
tezą o integralności praw człowieka, a więc za jednakowym statusem
wszystkich tych praw, z socjalnymi,
ekonomicznymi i kulturowymi włącznie. Warto przypomnieć, że w tym
samym duchu wypowiadał się w tej
„Prawa człowieka”
zaczęto nazywać
„roszczeniami”,
„świadczenia” stały
się udzielanymi na
zasadzie dobroczynności
„zasiłkami”, „obrońca
ludu” stał się
wyrażeniem ironicznym.
sprawie Jan Paweł II, wciąż przywoływany przez polską prawicę w kwestii
aborcji i modelu rodziny, ale ignorowany jako twórca nauki o godności
pracy i jej prymacie nad kapitałem.
Z okazji 50. rocznicy Powszechnej
Deklaracji Praw Człowieka podkreślił on, że wymienione w niej prawa
tworzą „jednolitą całość”; wpisane są
„w istotę ludzkiej osoby” i obowiązują „we wszystkich okresach życia i we
wszelkich okolicznościach politycznych, społecznych, gospodarczych
czy kulturalnych”5.
III. Ludziom młodym, dojrzewającym w czasach zupełnie zmienionego klimatu politycznego, trudno
wręcz wyobrazić sobie, że poglądy
tego typu – uważane dziś u nas za
skrajne „lewactwo” – były do niedawna powszechnie akceptowane w opiniotwórczych kręgach Zachodu – do
tego stopnia, że kwestionowanie ich
uchodziło wręcz za nieprzyzwoitość.
Dziś zmieniło się to, opinia publiczna przesunęła się na prawo, choć
na szczęście nie tak drastycznie jak
OPINIE
Ludzie Razem „upominają się o całą
konstytucję, nie tylko o Trybunał”.
Nz. akcja partii Razem w Katowicach.
w Polsce. Nie zawsze dostatecznie
zdajemy sobie sprawę, że zmiana ta
wymuszona została przez zasadniczy
(choć nie od razu wyraźnie zauważony) zwrot w polityce gospodarczej
Zachodu, zapoczątkowany już w latach 70., kontynuowany z impetem
przez „konserwatywną rewolucję”
Margaret Thatcher i Ronalda Reagana, a ideologicznie wspierany przez
amerykańskich konserwatystów,
którzy w Europie przywłaszczyli sobie nazwę „(neo)liberałów”. O przyczynach tego zjawiska, będącego
w istocie dogłębną zmianą dotychczasowego kierunku ewolucji najbardziej rozwiniętej gospodarczo części
świata, napisano tak wiele, że nie da
się tego podsumować w niniejszym
artykule. Ograniczę się więc do przypomnienia takich współprzyczyn
tego radykalnego zwrotu jak kryzys
naftowy 1978 r., starzenie się europejskich społeczeństw oraz spektakularne załamanie się ustrojowej
alternatywy w krajach „gospodarki
planowej”, zakończone rozwiązaniem ZSRR i ideowym rozbrojeniem
antykapitalistycznej lewicy. Wkrótce
dołączył do tego niszczący wpływ
komputeryzacji: przełom informatyczny utorował bowiem drogę do
globalizacji ekonomicznej bez globalizowania demokracji, co wyzwoliło
kapitalizm z ograniczeń nakładanych
na niego przez demokratyczne państwa narodowe.
W artykule opublikowanym w końcu 2013 r. nazwałem ten brzemienny
w skutki przełom „neoliberalną kontrrewolucją” 6. Nieszczęściem Polski
było to, że jej transformacja ustrojowa zbiegła się w czasie z bezprecedensowym nasileniem wpływów
zachodniej „neoliberalnej” prawicy,
a sytuacja wewnętrzna umożliwiała
pozbawionym skrupułów politykom
zamianę liberalno-demokratycznej legitymizacji ustrojowej przemiany na
legitymizację „antykomunistyczną”.
A trzeba dodać, że polska tradycja
antykomunizmu bardzo różniła się
od głównego nurtu zimnowojennego
antykomunizmu zachodniego, zdominowanego przez postacie o poglądach zdecydowanie lewicowych, jak
np. George Orwell lub Artur Köstler.
W warunkach polskich antykomunizm polegał z reguły na licytowaniu
się w prawicowości, przybierając niekiedy postać iście „przedpotopową”.
Ryzykując pewne (niewielkie
jednak) uproszczenie, powiedzieć
można, że budowa w Polsce nowego ustroju rozpoczęła się w okresie
o podwójnym obliczu. Z jednej strony, przyświecały jej jeszcze nadzieje
wyrażone w Powszechnej Deklaracji
Praw Człowieka, ale z drugiej strony
wywierał na nią przemożny wpływ,
przechodzący czasem w jawny szantaż, neoliberalny dogmatyzm wolnorynkowy, w czystej postaci reprezentowany przez Leszka Balcerowicza.
Ku zdziwieniu ekspertów zachodnich
wybrano, jak wiadomo, najradykalniejszy i najbardziej bolesny społecznie wariant urynkowienia. Zupełnie
nie liczył się on z podstawową zasadą
liberalnej sprawiedliwości społecznej
(sformułowaną przez Johna Rawlsa
w „Teorii sprawiedliwości, 1971),
mówiącą, że reformy zwiększające
nierówność usprawiedliwione są
wyłącznie wtedy, gdy polepszają sytuację ludzi najgorzej usytuowanych.
Towarzyszyła temu bardzo szybka
zmiana języka, w którym mówiono
o sprawach społecznych. „Prawa
człowieka” (mimo potwierdzenia ich
niezbywalności przez „polskiego pa-
pieża”) zaczęto nazywać „roszczeniami” oraz dowodzić, że sprowadzają
się one do żądania nieprawomocnych „przywilejów”: „świadczenia”
(czyli coś należnego) stały się udzielanymi na zasadzie dobroczynności
„zasiłkami”, słowa „obrońca ludu”
stały się wyrażeniem ironicznym,
„państwo dobrobytu” (welfare state)
zmieniło konotację z pozytywnej na
negatywną, stając się synonimem
stygmatyzującego uzależnienia od
państwa. Główny publicysta ekonomiczny „Gazety Wyborczej” głosił
nieustannie, że nikt nie ma prawa
do „darmowego obiadu”, ponieważ
tylko rynek może decydować, czy
ludzie dostaną coś, czy nie, a na łamach „Tygodnika Powszechnego”,
czyli pisma reprezentującego najbardziej postępową formację polskiego
Europejska Karta
Społeczna, ratyfikowana
przez Polskę w 1997 r.,
mówi, że czas pracy
powinien być stopniowo
skracany, a każdemu
należy zapewnić
coroczny, co najmniej
dwutygodniowy
płatny urlop.
katolicyzmu, pojawił się pogląd, że
domaganie się socjalnego minimum
jest przejawem bolszewizacji świadomości7.
Dziś zjawisko to umasowiło się,
stając się częścią świadomości potocznej. Znaczna część naszych
internautów protestuje przeciw
noclegowniom dla „leniwych bezdomnych” i subsydiowaniu „wygodnego życia na bezrobociu”. Państwo
socjalne stało się pojęciem wstydliwym, niemalże obelżywym (por.
„Gazeta Wyborcza”, 15-16.09.2012,
s. 16). Na Zachodzie także tak bywa,
cały świat bowiem – co przyznawał
z goryczą Jacek Kuroń – zmierza
dziś w kierunku jednostronnej przewagi kapitału nad pracą, poważnie
naruszającej równowagę społeczną.
Ale decydujące są jednak różnice:
na Zachodzie bowiem wciąż istnieją
jeszcze liczne pozostałości rozbudo-
18-24.01.2016 PRZEGLĄD
29
OPINIE
wanego systemu społecznych zabezpieczeń, a likwidowanie ich wywołuje
coraz powszechniejsze żądanie gwarantowanego dochodu, przysługującego wszystkim i wystarczającego do
przeżycia. Opowiada się za tym m.in.
cytowany wyżej Guy Standing, u nas
zaś nie słyszałem o żadnej osobie,
która widziałaby w tej idei coś więcej
niż jeszcze jedną utopię.
Celem „socjalnych cięć” i polityki „zaciskania pasa”, propagowanej
przez neoliberalnych sterników naszego państwa, miałoby być zwiększanie zdolności konkurencyjnej Polski w międzynarodowym wyścigu
W warunkach polskich
idee „neoliberalne”
wywołały epidemię
darwinizmu społecznego,
niszczącą nie tylko
instytucje państwa
socjalnego, lecz również
samą tkankę społeczną.
ekonomicznym. Bardzo elokwentnie
wypowiadał się na ten temat jeden z twórców tej polityki, Janusz
Lewandowski, zakładał jednak (co
w wypadku innych „neoliberałów”
nie jest oczywiste), że przyniesie to
również wymierne zwiększenie dobrobytu Polaków. Przez pewien czas
oczekiwania te sprawdzały się, czemu bynajmniej nie zamierzam przeczyć. Dziś widoczne jest jednak, że
rozpowszechnienie „śmieciowych”
umów o pracę oraz innych form
redukowania uprawnień pracowniczych w połączeniu z dokładnie obliczanym już dziś niemal trzykrotnym
zmniejszeniem emerytur w niedalekiej przyszłości (nikt bowiem nie
przewiduje, że można by ratować ich
poziom przez redystrybucję dochodu
narodowego!), spowoduje bardzo
odczuwalny regres poziomu życia.
Janusz Lewandowski zgodził się
z tym w końcu 2013 r. w rozmowie
z Adamem Leszczyńskim, przyznając, że „państwo dobrobytu uwolniło
powojenne pokolenia Europejczyków
od lęku egzystencjalnego” i że „dziś
na to miejsce wkroczył lęk o przyszłość wypełniający po brzegi południe Europy. Młode pokolenie ma
30
PRZEGLĄD 18-24.01.2016
gorsze perspektywy aniżeli pokolenie
rodziców”8.
Wzmianka, że jest tak już na południu Europy, pozostawia (teoretycznie) możliwość optymizmu co
do Polski, inni publicyści wykluczają
jednak taką nadzieję. Na łamach „Polityki” mogliśmy przeczytać stanowcze stwierdzenie, że dzisiejsi młodzi
Polacy są pokoleniem, które – jako
pierwsze w długiej historii społecznej – odnajdzie się w życiu gorzej
niż rodzice”9. Taką samą diagnozę
stawiają politycy społeczni i ekonomiści Zachodu, zwłaszcza w Stanach
Zjednoczonych, gdzie jest to już boleśnie odczuwaną rzeczywistością.
A skoro tak, to jaki ludzki sens miała
wielka „neoliberalna kontrrewolucja”? Jak dotąd najlepiej widocznym
jej skutkiem jest kolosalny, niewyobrażalny do niedawna, wzrost nierówności, połączony z wydatnym
pogorszeniem warunków zatrudnienia i statusu społecznego ludzi pracy
(częściowo tylko rekompensowany
rozwojem Chin i paru innych krajów
azjatyckich).
IV. Artykuł niniejszy nie ma ambicji całościowego oceniania dorobku
III RP, wyważania jego plusów i minusów. Ma być jedynie skromną próbą pomożenia młodej lewicy w ujęciu zadań, które stanęły przed nią
w sytuacji skoncentrowanego ataku
prawicy na niektóre pryncypia „demokratycznego państwa prawnego”,
jakim ma być Polska wedle swojej
konstytucji.
Dla uniknięcia nieporozumień
zacząć muszę od stwierdzenia, że
w rzeczywistości dzisiejsza Polska
nie jest niestety pełnowartościowym
państwem prawa. W poglądzie tym
nie jestem odosobniony, zgadza się
z nim bowiem wielu wybitnych polskich prawników. Jest tak, moim zdaniem, z powodu dwóch poważnych
zagrożeń towarzyszących od samego początku postpeerelowskiej państwowości polskiej.
Pierwsze z nich, klasycznie prawicowe (co w warunkach polskich
zawsze łączy się ze słabszym lub
silniejszym zaangażowaniem nacjonalistyczno-katolickim), najmocniej
kojarzy się z osobą Jarosława Kaczyńskiego. To on przecież już w czasie rządów Tadeusza Mazowieckiego
przejął, z rąk Wałęsy, funkcję redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” i rozpętał na jego łamach
W Polsce, kojarzonej z robotniczą
Solidarnością, zjawisko prekariatu
przybrało postać szczególnie patologiczną. Nz. marsz „My, prekariat”
zorganizowany w maju 2015 r.
w Warszawie.
kampanię na rzecz ekstremistycznie
pojmowanej „dekomunizacji”, łamiącej wszystkie ustalenia Okrągłego
Stołu. Żądał zakazania byłym funkcjonariuszom PZPR nie tylko udziału
w polityce, ale również obejmowania
stanowisk kierowniczych w administracji i gospodarce, poczynając od
stanowiska brygadzisty w fabryce.
Mądre ustawodawstwo
pracy powinno
przywracać ludziom
prawo do społecznego
minimum, wyraźnie
określonego czasu
pracy, płatnego urlopu,
edukacji, opieki
zdrowotnej i godziwego
zabezpieczenia
na starość.
OPINIE
jak równość wobec prawa (prawo
nie dzieli bowiem ludzi na nieskazitelnych i moralnie skażonych), wolność
słowa (która miała być odebrana „lustracyjnym kłamcom”), a także zasady, że prawo nie działa wstecz, oraz
domniemania niewinności. Ponadto
preambuła do ustawy określała PRL
jako „państwo zbrodnicze”, związane
z „totalitarnym komunizmem”, czyli
„absolutnym złem”. Sędzia Trybunału
Konstytucyjnego Bohdan Zdziennicki
uznał w swym „zdaniu odrębnym”, że
formuła ta skazywała licznych obywateli państwa na karę infamii, czyli
poczucia izolacji społecznej, deprecjacji i odrzucenia. Podkreślił też, że
wyposażenie Sejmu w prawo ustalania obowiązującej wersji historii jest
aktem niekonstytucyjnym.
Ideałem prawicowych krytyków
konstytucji była wizja zintegrowanej
wspólnoty narodowej, wyposażonej w jednolitą wolę i nietolerującej
istotnych różnic światopoglądowych. Było to całkowitym zignorowaniem faktu, że nowoczesne narody, w odróżnieniu od plemion, muszą
być wspólnotami maksymalnie pojemnymi, pluralistycznymi, a więc nie
mogą tolerować dzielenia obywateli
na „lepszych” i „gorszych”, a tym bar-
Domagał się także podziału Solidarności na dwie partie: jego własna partia, Porozumienie Centrum,
uznać miała przywództwo Wałęsy
i reprezentować prawicę, natomiast
przywódcą lewicy stać się miał Mazowiecki. Los gen. Jaruzelskiego nie
miał być zależny od ustaleń powołanej przez Sejm Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, lecz rozstrzygnięty szybko i raz na zawsze:
miał on, wraz z towarzyszami, którzy
wprowadzili stan wojenny, stanąć
przed sądem i zostać skazany na najwyższy wymiar kary, a wyrok powinien zostać wykonany10.
Ważną częścią tych projektów był
również plan oszukania robotników
w kwestii strat, jakie ponieśli w wyniku reform Balcerowicza. Przewidywał on skierowanie uzasadnionego
gniewu robotniczego przeciwko byłej
peerelowskiej nomenklaturze, oskarżonej o rozgrabienie majątku narodowego w imię własnej korzyści.
Kulminacją prawicowej ofensywy
przeciwko liberalnemu państwu prawa była zaciekła walka z konstytucją
1997 r. (prowadzona głównie przez
Akcję Wyborczą Solidarność pod
wodzą Mariana Krzaklewskiego),
a następnie zażarte spory o ustawę lustracyjną (uchwaloną w końcu
w lutym 2007 r.). Krzaklewski atakował konstytucję z prawdziwą furią,
określając ją mianem „bolszewickiej
nawały”, przy wtórze katolickich hierarchów oraz całej (niepotrafiącej się
jednak zjednoczyć) prawicy. Zdumiewającym zakończeniem tych zmagań
był przykry fakt, że Unia Wolności
(pod przywództwem Balcerowicza),
współodpowiedzialna wraz z „postkomunistami” za tekst konstytucji,
porzuciła po jej uchwaleniu swoich
niedawnych sojuszników i sprzymierzyła się z Krzaklewskim właśnie.
Równie zawstydzające okazały się
spory o lustrację, przyczyniły się
bowiem do przesunięcia na prawo
nadspodziewanie dużej liczby osób,
w tym środowiska „Tygodnika Powszechnego”. Zaś tekst uchwalonej
ustawy kolidował z elementarnymi
zasadami państwa prawa co najmniej w czterech sprawach, takich
Władza ekonomiczna jest
dziś ważniejsza niż władza
polityczna i niedostatecznie
ograniczona przez prawo.
dziej dzielić ich na przywódcze elity
i podporządkowaną im, niedostatecznie patriotyczną ponoć, narodową
większość.
Drugą odmianą polskiej prawicy,
równie niebezpieczną dla „demokratycznego państwa prawnego”, był
i jest oczywiście wielokrotnie wspominany wyżej „neoliberalizm”, dowodzący nieustannie, że nadrzędne
wobec demokracji jest nienaruszalne rzekomo prawo własności prywatnej i że suwerenność polityczna
musi być drastycznie ograniczona
przez obowiązujące w skali międzynarodowej zasady wolnego rynku.
Doskonałą prezentacją takich poglądów jest antologia Leszka Balcerowicza pt. „Odkrywając wolność” (Zysk
i S-ka, Warszawa 2012), mająca być
narzędziem walki ze „zniewoleniem
18-24.01.2016 PRZEGLĄD
31
OPINIE
Młode pokolenie ma gorsze perspektywy
aniżeli pokolenie rodziców. Nz. targi pracy
na Uniwersytecie Gdańskim.
umysłów”. Jeden z zamieszczonych
w niej tekstów (Anthony de Jasay,
2010) mówi wprost, że liberalna demokracja jest definicyjną sprzecznością, albo bowiem własność prywatna jest prawem najwyższym, albo
władza ludu. Inny tekst (William A.
Niskanen, 2009) dowodzi, że nie jest
sprawiedliwe, że finansowy oszust
Bernard Madoff skazany został na
150 lat więzienia, skoro na większą
karę zasługiwaliby prezydenci Roosevelt i Johnson za wprowadzenie zabezpieczeń emerytalnych i zdrowotnych (Social Security i Medicare), co
obciążyło Amerykanów olbrzymim
długiem.
W warunkach polskich, jak starałem się pokazać, idee „neoliberalne”
wywołały epidemię darwinizmu społecznego, niszczącą nie tylko instytucje państwa socjalnego, lecz również
samą tkankę społeczną. Nawet słowo
„liberalizm” skojarzone zostało u nas
z ideologią wolnego rynku, a nie
z liberalną ideologią reform społecznych mających równoważyć interesy
pracy i kapitału.
Pojawienie się prekariartu powinno uzmysłowić nam istnienie najściślejszego związku między „wolnym
rynkiem” a „wolnym kontraktem”,
czyli niepoddaną regulacjom prawnym umową o pracę. Krytyka idei
„wolnego kontraktu” jako umowy
posiadacza środków przemocy ekonomicznej z bezbronnym (i w dodatku izolowanym wskutek zakazu
32
PRZEGLĄD 18-24.01.2016
zrzeszeń) sprzedawcą własnej pracy
legła u podstaw Marksowskiej krytyki
kapitalistycznej wolności jako cynicznego usprawiedliwienia przemocy
silniejszego. Na dobro liberalnego
reformizmu należy jednak zapisać
fakt, że ważny jego przedstawiciel,
T.H. Green, już w latach 1879-1881
wszechstronnie uzasadnił niezbędność prawnego ograniczenia wolności kontraktów ze względów bardzo
rozmaitych, takich jak maksymalny
czas pracy, niedopuszczalność pracy
Dzisiejsi młodzi Polacy
są pokoleniem, które –
jako pierwsze w historii
społecznej – odnajdzie się
w życiu gorzej niż rodzice.
dzieci, względy zdrowotne i niezbędność zapewnienia bezpieczeństwa.
Słusznie podkreślił, że całkowita
wolność kontraktów przekreśliłaby
wolność rozumianą jako swobodna
i wszechstronna samorealizacja.
Ma się rozumieć, ograniczenie
wolności kontraktów powinno być
sprawą nie rządów, zawsze arbitralnych w jakiejś mierze i zależnych od
zmiennych kalkulacji politycznych,
ale maksymalnie stabilnego, konstytucyjnie gwarantowanego prawa.
Główną formą tego ograniczenia powinno być mądre ustawodawstwo
pracy, przywracające ludziom prawo
do społecznego minimum, wyraźnie
określonego czasu pracy, płatnego
urlopu, edukacji, opieki zdrowotnej
i godziwego zabezpieczenia na starość. Dotyczy to zresztą nie tylko kontraktów, ale wszelkich form władzy
ekonomicznej, ważniejszej dziś niż
władza polityczna, ale niedostatecznie ograniczonej przez prawo. Jeśli
aprobujemy zasadę władzy ograniczonej (limited government), powinno to oznaczać dziś prawne ograniczenie nie tylko władzy politycznej,
lecz również autokracji rynku.
Jeśli tak jest w istocie, przeczy to
popularnej dziś tezie o zbędności klasycznej lewicy. Nie wiemy jeszcze,
czy wystarczy powrót do autentycznie społecznej gospodarki rynkowej,
czy też potrzebna jest głębsza, dalej
idąca zmiana. Ale jasne jest chyba, że
bez umocnienia i uaktywnienia lewicy nie mamy wielkich szans na dalszy
pomyślny rozwój.
Grudzień 2015
Autor jest historykiem idei, członkiem rzeczywistym
PAN, emerytowanym profesorem Uniwersytetu Notre
Dame w Indianie w USA
Kodeks pracy. Ujednolicony tekst ustawy. Kompendium Prawa pracy na 2014 r., „Dziennik Gazeta Prawna”, styczeń 2014, s. 17-19.
2
„Polska nierówność. Wstydliwy temat”. Rozmowa
G. Sroczyńskiego z prof. K. Jasieckim, „Gazeta Wyborcza”, Magazyn, 24.12.2013, s. 25.
3
„Konstytucja do bicia”. Rozmowa E. Siedleckiej
z W. Osiatyńskim, „Gazeta Wyborcza”, 29.11.2015,
s. 24-25.
4
Patrz: „Prawa człowieka. Wybór źródeł”. Oprac. K. Motyka, Lublin 2001, s. 81-86.
5
Tamże, s. 367.
6
A. Walicki, „Neoliberalna kontrrewolucja”, „Gazeta
Wyborcza”, 30.11-1.12.2013, s. 30-31.
7
Mowa o W. Gadomskim i J. Hennelowej. Patrz: A. Walicki, „Czym nie powinna być inteligencja liberalna?”,
w: tenże, „O inteligencji, liberalizmach i o Rosji”, Universitas, Kraków 2007, s. 125 i 132.
8
„Socjalizmu nie da się naprawić”. Rozmowa A. Leszczyńskiego z J. Lewandowskim, „Gazeta Wyborcza”,
14.12.2013, s. 32-33.
9
M. Bunda, „Niższość nizin”, „Polityka”, nr 44, 29.10-6.11. 2012, s. 94-95.
10
Patrz: A. Walicki, „Sprawiedliwość okresu przejściowego i walki polityczne”, w: tenże, „Polskie
zmagania z wolnością”, Universitas, Kraków 2000,
s. 139-155. Wypowiedź w sprawie Jaruzelskiego
w: „Sąd nad autorami stanu wojennego”, BGW,
Warszawa 1993, s. 323.
1
FOT. KRZYSZTOF ŻUCZKOWSKI, DOMINIK GAJDA/REPORTER,
JACEK WAJSZCZAK/REPORTER, ŁUKASZ OSTALSKI/REPORTER

Podobne dokumenty