reportaż
Transkrypt
reportaż
26 maja 2007r. - Puchar Polski w Bike Maratonie - Boguszów Gorce 4:00 – piskliwy dźwięk budzika wyrywa mnie ze snu! Skąd ja to znam... Starty prawie co dwa tygodnie zdążyłem już się przyzwyczaić. Zresztą dziś jest taki dzień, który prawdziwe „tygrysy” lubią najbardziej! Czyli pot, ból i zmęczenie – zawody MTB w górach! ☺ Po za tym dziś jest wyjątkowy dla mnie dzień... I tak naprawdę wcale nie chodzi tylko o start ☺ Czuję, że dziś wszystko pójdzie sprawnie i mogę powalczyć o dobre miejsce, mimo, że razem z resztą ekipy Teamu MTB GKR „Cyklista” stoję w 3 sektorze. Cóż nowy cykl pucharu Polski w maratonach MTB, no i brak punktów by stać na przodzie. Wcześniejsze starty w tym roku były w innym cyklu maratonów MTB i potraktowaliśmy je tak trochę jako sprawdziany i treningowo. Teraz walczymy (bardziej nam miejsca rozgrywania zawodów pod względem dojazdu pasują) o generalkę i zaliczamy jeszcze w tej serii Mistrzostwa Polski w Bike Maratonie MTB. Do końca sezonu jest jeszcze sporo startów więc jesteśmy w stanie przesunąć się do 1 sektora. Toaleta, śniadanko, torba w bagażnik, rower na dach i w drogę. Moja Pani już czeka ☺ Nie będę ukrywał, że wynik jaki osiągnąłem (a co by było gdybym był w 1 sektorze...?) zawdzięczam dzięki jej wsparciu, wierzy we mnie i ogólnie pojechałem dla niej! Dzięki Ewunia! ☺ Przyniosłaś mi szczęście i cały dzień dzięki Tobie był wspaniały. Zabierajcie swoje kobiety, to najlepszy doping! I całkiem legalny! ☺ Tak się o tym rozpisałem, ale mógłbym tak więcej... hehe ☺ Po drodze oczywiście zabieramy Martynę i Mariusza. Ładujemy kolejne dwa rowery na dach (Focusik nieźle dociążony) i ok. 6:00 opuszczamy Gostyń. Droga mija sympatycznie i bardzo miło. Wszystkim dopisuje humor. Przed 9:00 mijamy Wałbrzych i Szczawno Zdrój, ale gdzie ten Boguszów Gorce? Po krótkim błądzeniu w końcu znajdujemy drogę. Kierują nas na parking. Najpierw jednak przejazd przez dziurawą łączkę i niezaciekawa przygoda z pęknięciem przedniego spoilera. Ale dziś nic nie jest w stanie popsuć mi humor! Nawet nie staram się skupiać jak zwykle przed startem bo świetny nastrój mi na to nie pozwala. Biuro zawodów ok. 1000 m dalej i kilkaset metrów wyżej. Niebo trochę zachmurzone, ale jest ciepło, nawet parno. Wspinamy się po bruku i czuć jak tętno pulsuje w skroniach – duchota. Co to będzie na trasie z licznymi podjazdami i zjazdami oraz jednym typowo górskim na Chełmiec (883m n.p.m.)! Powietrze rzadsze choć to nie jakiś dwutysięcznik, ale na pewno da w kość. Pamiętam tą górę z Mistrzostw Europy. Długie, szutrowe, miejscami kręte i o sporym nachyleniu podjazdy. Dobrze, że choć w lesie bo przy słońcu odwodnienie murowane. A potem karkołomne zjazdy częściowo trasą downhillową (zjazdową). Jednak myśli takie szybko ulatują nam z głowy kiedy zaczynamy znowu żartować ☺ Atmosfera przed startem ma wielkie znaczenie! W końcu docieramy do miasteczka rowerowego, zgłaszamy swój udział w biurze, Ewka (mój „amulet”) strzela fotki jest przyjemnie! Muzyczka gra a Ci którzy nie startują siedzą w ogródkach i popijają... Jeden wielki piknik. Nawet przez myśl przechodzi nam pomysł by sobie też tak usiąść i po prostu popatrzeć. Ale w końcu chęć powalczenia i rywalizacji zwyciężają. Schodzimy do auta. Nr startowe na rower i koszulkę, nogi wysmarowane oliwka, jakiś łyk wody i czas na start! Wszystko jednak na luzie i bez zbędnych emocji. I tak stoimy jak na razie w tym wyścigu w 3 sektorze (grzejemy tyły), znowu czeka nas przepychanie. Jednak ważne są punkty one pozwolą nam się przesunąć się do 2 sektora, później 1, a w końcu... Jak zwykle ponad 1000 osób. Spokojna rozmowa na koniec, życzenia powodzenia i START! Mario rusza swym ostrym tempem, przepycha się łokciami (umiejętności nabyte na wyścigach szosowych, głównie w czasie sprintów) i znika mi z oczu. Ale kocioł! Widzę Ewkę z aparatem, krótkie pozdrowienie i włączam dopalacze! Mój plan to zejść poniżej 3 godzin. To do boju! Stawka się porozciągała. Słabsi poodpadali już na pierwszych podjazdach, mocni przeważnie ustawieni z przodu peletonu dawno już odjechali (ciekawe jakby się wyścig ułożył jak byśmy my z Mario byli ustawieni na starcie z przodu? Poczekamy zobaczymy...) Co chwila wyprzedzam zawodników jadących wolniej lub startujących na dystansie Giga (tam trzeba inaczej siły rozłożyć). Tempo mocne, łapię się do małej grupki i na zjeździe oraz krótkim odcinku prostym trzymamy się razem. Później tempo wzrasta jeszcze bardziej i zaczyna się kolejny i jeden z wielu podjazdów. Odskakuje i kręcę swoim szybkim rytmem pod górę. Wcześniejszy deszcz zostawił po sobie ślady w postaci sporych kałuż, choć właściwie tylko w lesie, nie jest jednak jakoś specjalnie ślisko. Duszno jak diabli, czyżby jakaś burza miała być!? Co jakiś czas chłodzi nas mała mżawka. Generalnie trasa bardzo urozmaicona. Nie ma tylu kamieni na zjazdach co w Karpaczu ale sypkie podłoże, gdzieniegdzie błoto i korzenie wymagają czujności! Genialne są zjazdy szutrowymi ścieżkami. Miejscami krajobraz wygląda jak na Marsie - dziwny czerwonawy kolor podłoża i tumany kurzu (to jedna z nielicznych rzeczy jakie zapamiętałem z trasy, no może jeszcze widok z Chełmca kiedy się las rozrzedził i moim oczom ukazał się piękny widok w dole... A tak to pamiętam tylko przednie koło i kawałek drogi przed nim hehe ☺)! Ostre drobne kamienie powodują liczne defekty, „kapcie” i kraksy! Miejscami jest całkiem groźnie! „Szybowanie” przez kierownicę nie ominęło również i mnie! Na jednym takim extremalnym szybkim zjeździe przy ponad 60 km/h no i na zakręcie jednego z zawodników ustawiło bokiem do zjazdu, a następnie wyrzuciło jak z katapulty! Jego rower koziołkuje i ustawia się w poprzek do kierunku jazdy. Widzę co się dzieje (choć to ułamki sekund) zaciskam klamki hamulców! Tarcze głośno pracują (o dziwo skutecznie bo błyskawicznie wytracam prędkość, co XT to XT...), ale o pełnym zatrzymaniu lub ominięciu przeszkody nie ma co myśleć! Po prawej niewielkie urwisko i rów, w lewo nie ma szans wykręcić. Albo można bokiem się ustawić ale wtedy obdarcia są nieuniknione albo walić prosto na leżący rower. Pomyślałem przez chwilę by go przeskoczyć i w tym samym momencie przednie koło zatrzymuje się na czerwonej ramie barykady i wyskakuję przez kierownicę robiąc salto! Nie ma co kontaktowy sport! Na szczęście prócz kilku zadrapań i siniaków jestem cały. Wskakuje wkurzony na siodełko i ostro podkręcam tempo. Adrenalina robi swoje. Wyprzedzam coraz więcej zawodników i postanawiam dogonić Mariusza. Poza tym mam swój cel... Na kolejnym podjeździe pod Chełmiec (869m n.p.m.) Dostrzegam naszą niebieska koszulkę klubową i żółty kask – Mario się wspina! Mimo kryzysu, podobnego jaki mnie dopadł w Murowanej Goślinie nie odpuszcza! Co charakter to charakter! Na zjeździe rozdziela nas zawodnik z Lotto PZU i dopiero po ok. 5km na kolejnym podjeździe doganiam ich oboje. Krótka wymiana spojrzeń z kolegą z Teamu, słowo zachęty i poklepanie po plecach i ruszam do przodu. Doganiam zawodnika z CCC i dajemy sobie zmiany aż do kolejnego podjazdu gdzie postanawiam odskoczyć dziękując za współpracę. Chwila w bufecie na zatankowanie bidonu, oblanie głowy i karku wodą (choć chwilę później trochę popadało), łyk żelu energetycznego, banan w kieszeń i śmigam dalej. W końcówce podkręcam jeszcze tempo i jadę szutrowymi zjazdami ok. 50, 60 km/h samotnie. Przed ostatnim podjazdem tuż przed metą doganiam jeszcze jednego zawodnika, który o dziwo ma jeszcze sporo sił i chwyta mi się na koło. Niestety chwytają mnie kurcze, a on to wykorzystuje i wyskakuje do przodu! Dobry nie ma co! Przed metą widzę Ewkę i siły mi wracają! Wstaję na pedały i trochę popisowym sprintem mijam linię mety. Martyna już jest odpoczywa. Wygląda dużo lepiej niż my no i jest znacznie czystsza. Teraz trochę czuję zmęczenie, ale popijam Gatorade, robię sobie wspólne zdjęcia i siły szybko mi wracają. Po kilkunastu minutach dojeżdża do Nas Mariusz, wkurzony i zmęczony. Miał jeszcze 5 km przed meta pecha i złapał „gumę”. Chwila na rozmowę, wymianę wrażeń i kierujemy się do auta. Doprowadzamy się do ładu. Myjemy się wodą z butelek przebieramy w czyste ciuchy i wracamy po dyplomy. Atmosfera super! ☺ Jedna wielka kolarska rodzinka. Wszyscy siedzą pod parasolkami, jedzą i opowiadają jak to im się dziś jechało. My również nie jesteśmy bierni i postanawiamy się przyłączyć i odpocząć przed drogą powrotną. Ewka kupuje kawkę i słuchając lokalnego zespołu muzycznego ucinamy sobie miłą pogawędkę ☺ No ale czas leci, a do domu kilkaset km – czas się zbierać. Wiem jednak, że mimo kilkugodzinnej jazdy czas upłynie nam przyjemnie. No i nie myliłem się! ☺ Oby więcej takich startów w tak „pięknych okolicznościach przyrody”... ☺ Gorące pozdrowienia i podziękowania za wsparcie i wiarę we mnie dla mojego Słońca!!!☺ WYNIKI: Martyna – 23 open i 6 w kat. K1 Łukasz – 62 open / > 1000 zaw. i 37 w kat. M2 Mariusz – 120 open i 62 w kat. M