czytaj opowiadanie

Transkrypt

czytaj opowiadanie
Katarzyna Dybowska
Niewidzialny człowiek
Ludzkie oczy to przedziwne urządzenie. Większość z nich tak przyzwyczaja się do
codziennych widoków, że nie dostrzega szczegółów, a widzi obraz jako spójną, niepodzielną
całość. Oczy nie widzą miliona okien, z cieniami postaci pochylonych nad biurkiem. Widzą
za to monumentalne wieżowce, znaki dwudziestego pierwszego wieku. Niedostrzegalne są
zarysy postaci w tysiącach aut, zmierzających by powrócić, by powitać, by ukoić, by
uspokoić. Doskonale widoczne są jednak wielokilometrowe uliczne korki, utrudniające ruch i
zanieczyszczające powietrze. Oczy nie widzą pojedynczych osób, a całe masy zalewające
chodniki. Dziwna przypadłość mieć takie oczy, wyposażone w najczulsze receptory, które
zatraciły jednak umiejętność dostrzegania.
Tego dnia ludzie jak zwykle gdzieś pędzili. Jedni do pracy, inni do sklepów, a jeszcze
inni za tymi pierwszymi. W pogoni za pieniądzem, za sukcesem, za samorealizacją,
przemierzając tętniące życiem miasto. Dzień ten nie różnił się od poprzedniego. Wszystko
było takie samo. Chociaż dzień po dniu mijał jak szalony, w mieście panował nieprzerwalny
identycyzm. Ludzkie oczy przyzwyczajone do identycyzmu widziały na jednym z
zatłoczonych chodników wciąż ten sam kapelusz. Na jego dnie zwykle spoczywało kilka
drobnych monet. Przechodnie wrzucali do niego parę groszy i pędzili dalej przed siebie.
Robili to jak roboty, zaprogramowane do konkretnej czynności. Zbliżając się do kapelusza,
wyjmowali z kieszeni resztę przed chwilą otrzymaną w sklepie i z pośpiechu niechowaną do
portfela. Przechodząc tuż obok, upuszczali zawartość dłoni do wnętrza nędznego nakrycia
głowy. Gdyby zapytać dowolnego z przechodniów o to, co właśnie zrobił, odpowiedziałby, że
nic. Ludzkie roboty robią to machinalnie, automatycznie, bez zastanowienia. Wydawać by się
mogło, że nie widzą nawet owego kapelusza, kojarzą tylko miejsce, w którym trzeba wykonać
odpowiedni ruch ręką. Pędzący tłum nie dostrzega kapelusza, nie dostrzega również jego
właściciela.
Zaledwie metr od niewidzialnego kapelusza siedział stary niewidzialny człowiek.
Zawsze był tak samo ubrany. Zniszczony serdak narzucony na flanelową koszulę, przetarte na
kolanach wycieruchy i buty, od których odchodziła podeszwa. Nikt nie znał tego człowieka,
nie słyszał nigdy jego imienia ani historii. Nikt nie słyszał jego głosu, bo ten nigdy się nie
odzywał. To ostatnie nie powinno nikogo dziwić, bo z kim niewidzialny człowiek mógłby
rozmawiać? Na zabieganych ludzi? Samochody? A może w pustkę, bo czym innym jest
pędzący tłum? Stary człowiek całe dnie spędzał na patrzeniu. Wszystko i wszystkich widział,
sam nie będąc widzianym. Był jak pomnik odlany z brązu. Niby postać, ale postać mijana w
ciszy i bez emocji.
Ów pomnik pojawiał się po cichu o świcie, a znikał niepostrzeżenie, gdy zapadał
mrok. Kiedy bystre światło ulicznej latarni oślepiło mu oczy, wstawał, podpierając się laską,
podnosił powoli kapelusz i zmierzał przed siebie. Zebrane drobniaki przesypywał do kieszeni
serdaka, nie licząc ich. Szedł wolno, utykając na lewą nogę.
1
Gdy zapadał mrok, stary człowiek nadal był niewidzialny. Niewidzialne były jego
plamy na ubraniach, przetarcia na spodniach i poszarzała twarz. W dwudziestym pierwszym
wieku ludzie dążą do realizacji marzenia o byciu niewidzialnym. Konstruują maszyny,
opracowują specjalne substancje. Nie wiedzą, że niewidzialność jest na wyciągnięcie ręki. Od
starego, biednego człowieka każdy się odwraca i to nie dlatego, że nie widzą. Ludzie widzą
to, co chcą widzieć.
Tego popołudnia było nadzwyczaj chłodno i wietrznie. Masy ludzkie osłaniały się
przed wiatrem rękami, rozłożystymi parasolami i kupionymi w kiosku gazetami. Walczyli z
nim, jakby ten był ich największym wrogiem. Toczyli zaciekły bój, w którym żadna ze stron
nie zamierzała się poddać. Stopniowo jednak to przechodnie zaczęli ponosić straty w postaci
wygiętych drutów w parasolach, ale dzielnie brnęli naprzód. Bezlitosny wiatr nie oszczędzał
nikogo i niczego. Porywał z drzew ostatnie zeschłe liście, wyginał gałęzie z donośnym
szumem. Złowrogo szeleścił przeganianymi po ulicach reklamówkami. Zdawać by się mogło,
że nikt nie pozostaje wobec niego obojętny. Nikt, oprócz starego niewidzialnego człowieka
siedzącego jak zwykle na chodniku przy głównej ulicy.
Wiatr chłostał z całych sił jego poszarzałą twarz i mierzwił siwe włosy, lecz człowiek
pozostał niewzruszony. Poruszał się tylko wtedy, gdy nagły podmuch wiatru przesuwał
zniszczony kapelusz. Pokornie wyciągał chudą rękę, chwytał za rant i powoli przyciągał go
do siebie. Potem puszczał kapelusz i z powrotem wsuwał dłoń do kieszeni serdaka. Od czasu
do czasu uśmiechał się serdecznie obserwując upór niesfornego towarzysza.
Po chwili do wiatru postanowił przyłączyć się jesienny deszcz. Nie był tak surowy jak
jego kompan, lecz równie skutecznie uprzykrzał życie. Zsyłał na przechodniów miliony
zimnych, mokrych kropel, które osiadając na ich ubraniach, skutecznie przenikały w głąb.
Znów zaczęła się wojna. Ludzie wyciągnęli amunicje w postaci już powyginanych parasoli i
nieprzemakalnych kapturów. Myśleli, że zdołają obronić się przed nowym wrogiem, lecz
kamraci postanowili działać w komitywie. Podczas gdy wiatr odchylał parasole i ściągał
kaptury, deszcz bombardował głowy bezbronnych przechodniów. Po kilku minutach
wszystko dookoła było mokre, wyziębione, pokonane. Wszystko, oprócz starego
niewidzialnego człowieka, który dalej niewzruszenie zajmował miejsce na swojej ulubionej
chodnikowej płycie.
Poszkodowani w walce obywatele postanowili działać wspólnie. Oferowali osłonę
dużym parasolem, tłoczyli się pod zadaszeniami, stając tak, aby jeszcze ktoś mógł znaleźć
tam schronienie, a właścicielki sklepów otwierały szeroko drzwi, zapraszając do środka.
Każdy mógł liczyć na życzliwość innych, budzącą się w stanach poważnego zagrożenia.
Każdy, oprócz starego niewidzialnego człowieka. Do niego nikt nie podszedł z parasolem i
nikt nie otworzył przed nim drzwi. Chociaż chodniki opustoszały i został tylko on jeden,
wciąż był niewidzialny dla ludzi. Jedynie wiatr i deszcz dostrzegli go wśród kałuży i jakby
litując się nad nim, usunęli się z miasteczka. Wszystko zaczęło wracać do normy. Masy
przechodniów wylały się na chodniki, psy na powrót odezwały się głośnym szczekaniem, a
słońce mozolnie wychylało się zza sinych chmur. Niewidzialny człowiek odgarnął z czoła
mokre włosy i spojrzał w niebo z uśmiechem. Gdyby ktoś z przechodniów to zauważył,
mógłby wyczytać z jego jasnych, szerokich oczu: „Pogodo, prawie ci się udało”.
2
Powoli zapadał wieczór. Uliczna latarnia dała niewidzialnemu człowiekowi znak, że
pora wracać. Zmierzał przed siebie spokojnym, powolnym krokiem. Szedł skrajem chodnika,
starając się za bardzo nie hałasować. O jego obecności świadczył tylko stukot laski i dźwięk
drobnych monet w kieszeni. Starał się nie zwracać na siebie uwagi, chociaż wiedział, że i tak
nigdy tego nie robił. Idąc przed siebie, zatrzymywał się przy każdym niewidzialnym papierku,
ogryzku, niedopałku. Schylał się, podnosił i wyrzucał do najbliższego kosza na śmieci. Nie
narzekał przy tym, nie marudził. Przecież nie jest się winnym, jeśli się czegoś nie dostrzega.
Po przejściu kilku przecznic starzec zobaczył matkę z dzieckiem. Kobieta trzymała na
rękach małą dziewczynkę, ubraną w przydużą umorusaną sukienkę. Obie wpatrywały się w
witrynę cukierni.
- Chcę lizaka! - wykrzykiwała dziewczynka.
Matka odpowiadała za każdym razem, że brakuje im pieniędzy. Co chwila odwracała
wzrok od małej i pozwalała spłynąć z oczu kolejnej łzie. Przezroczyste krople sunęły po
smutnej twarzy i spadały na stary znoszony płaszcz. Z każdą prośbą córki łez było coraz
więcej. Po chwili łzy pojawiły się na małych, zaróżowionych policzkach dziewczynki.
Kobieta przytuliła ją do siebie i odeszły w milczeniu.
Niewidzialny człowiek zatrzymał się. Sięgnął do kieszeni z uzbieranymi tego dnia
monetami i ruszył w stronę cukierni. Powitała go cisza, chociaż sklep był pełen ludzi.
Kuśtykając, podszedł do półki z kolorowymi lizakami i wybrał największy. Następnie położył
lizaka na ladzie i wysypał na nią kilka swoich monet.
- Mało - odpowiedziała zdegustowana ekspedientka. - Za tyle, może być jedynie to.
Powiedziawszy te słowa, podała mężczyźnie małego lizaka o mizernym wyglądzie.
Ten uśmiechnął się i schował słodką niespodziankę do kieszeni.
Po wyjściu z cukierni starzec rozejrzał się i dostrzegł kobietę z córką po drugiej
stronie ulicy. Zbliżył się i wręczył zaskoczonej dziewczynce prezent. Mała ostrożnie chwyciła
za patyczek i wsunęła lizaka do buzi.
- Smakuje? - zapytał mężczyzna.
Dziewczynka nie spuszczając wzroku z przybysza, powoli pokiwała główką. Po chwili
kąciki jej ust zaczęły wędrować ku górze i dziewczynka uśmiechnęła się, pokazując mleczne
ząbki.
Niewidzialny człowiek odpowiedział uśmiechem i odwrócił się, by dalej zmierzać
przed siebie.
- Dziękuję - usłyszał za sobą piskliwy głos i spojrzał znów na dziewczynkę. - To
najpyszniejszy lizak na świecie - powiedziała.
Mężczyzna szedł dalej, mijając kolejne uliczki. Nagle usłyszał coś, co mocno go
zaniepokoiło. To para młodych ludzi kłóciła się ze sobą. Wyglądali na młode małżeństwo.
Krzyczeli, oskarżali się na wzajem. Zalana łzami dziewczyna schowała drobną twarz w
dłoniach, a chłopak westchnął ciężko. W końcu machnął ręką i zaczął iść, zostawiając
dziewczynę samą. Stary człowiek nie wiedział, o co się pokłócili, ale dostrzegłszy małą
kwiaciarnię, postanowił im pomóc. Wyciągnął z kieszeni serdaka kolejnych kilka monet i
kupił za nie niewielką różę.
Dogonił chłopca i wręczył mu czerwony kwiat.
3
- Nie warto się kłócić - powiedział starzec i wskazał na dziewczynę zachęcającym
gestem.
Chłopiec kiwnął głową i objął mężczyznę, po czym pobiegł do dziewczyny i wręczył
jej różę. Młodzi patrzyli na siebie oczami pełnymi miłości. Przytulili się do siebie i zaczęli
całować, nie zważając na przechodniów. Ludzie dopiero teraz zauważyli ich gorące uczucie.
Dopiero teraz zaczęli się do nich uśmiechać. Wcześniej młodzi byli tak samo niewidzialni jak
człowiek, który im pomógł.
Gdy wieczór przemieniał się w noc, mężczyzna przechodził przez park. Pod jedną z
ławek zobaczył psa. Skulonego, przestraszonego, trzęsącego się, nie wiadomo czy z zimna
czy ze strachu. Nie stawiał uszu, nie otwierał pyska. Jedynie wówczas, gdy jakiś przechodzień
mijał go z jedzeniem w ręku, pies nagle ożywiał się. Podnosił łeb i zaczynał skomleć. Zdawał
się prosić o jedzenie. Jednak wszyscy pozostali obojętni wobec błagającego spojrzenia
wielkich psich oczu. Gdy jakiś przechodzień odchodził niewzruszony, zwierzę spuszczało
wzrok i na powrót zaczynało się trząść.
- Jesteś głodny? - spytał człowiek, podchodząc do psa. - Zaraz coś na to poradzimy.
Mężczyzna poszedł do pobliskiego sklepu i wszedł do środka. Ekspedientka starała się
nie widzieć klienta. Zajmowała wzrok czym tylko mogła, ale gdy ten poprosił o kawałek
kiełbasy, nie mogła pozostać obojętna. Sięgnęła po niewielkie pętko i odkroiła kawałek.
Niechętnie wystukała na kasie kod i przekręciła wyświetlacz z ceną tak, aby człowiek mógł ją
odczytać. Skoro nie udało jej się nie dostrzec klienta, to może chociaż uda się z nim nie
rozmawiać. Starzec wyjął z kieszeni kilka monet i położył na ladzie. Wyszedł ze sklepu,
wrócił do parku i podsunął pod psi nos kupioną kiełbasę.
Nikt nigdy nie widział tyle wdzięczności, co stary człowiek w oczach psa. Wydawały
się mówić i dziękować. Całe wychudzone ciało zwierzęcia, każdy jego ruch były pełne
wdzięczności. Od czubka nosa, przez uszy, łapy, po koniec merdającego ogona. Człowiek
wiedział, że tylko część tej wdzięczności jest za jedzenie, a zdecydowana większość za
dostrzeżenie, za obmycie z niewidzialności.
Mężczyzna pogłaskał psa i dalej szedł przed siebie. Mijał wielu szczęśliwych
młodych ludzi. Gdy przechodził obok jednej z grup, poczuł, jak jego żołądek się kurczy, a z
brzucha dochodzi donośne burczenie. Młodzi ludzie prychnęli śmiechem, ale nie odezwali się
słowem. Chociaż kilkoro z nich miało w rękach coś do jedzenia, nikt nie poczęstował
mężczyzny. On nie miał im tego za złe. Przecież żaden młody człowiek go nie widział.
Słychać było tylko burczenie, ale to nie świadczy o czyjejś obecności.
Przechodząc obok piekarni, mężczyzna postanowił kupić sobie bułkę za uzbierane
tego dnia pieniądze. Dawno nic nie jadł i chociaż jego żołądek przyzwyczaił się do głodu,
czasem dawał o sobie znać. Po wejściu do środka starzec sięgnął do kieszeni serdaka i
posmutniał. Kieszeń, która jeszcze jakiś czas temu wydawała odgłosy dotykających siebie
monet, była pusta. Westchnął i spojrzał w oczy piekarza. Szukał w nich wyrozumiałości i
pomocy, ale ich nie znalazł. Stary człowiek był nadal niewidzialnym człowiekiem.
Niewidzialnym, nieuchwytnym, niedostrzeganym.
Ludzkie oczy to przedziwne urządzenie. Wyposażone w najczulsze receptory,
zatraciły umiejętność dostrzegania.
4

Podobne dokumenty