Dowcip biurowy – P.Wojtkowski

Transkrypt

Dowcip biurowy – P.Wojtkowski
Piotr Wojtkowski
Dowcip biurowy
Komizm wymaga ciągłego odnawiania. To, co jest nowe, niespodziane, może nas bawić przez
czas pewien, dopóki odczuwamy tę nowość, ale z chwilą, gdy ujęcie to wchodzi w skład
utartego kompleksu naszych myśli, przestaje być zabawne. Tak w swym obszernym studium
zjawiska komizmu opisał przed blisko pół wieku Jan Stanisław Bystroń, dając do zrozumienia, że
być dowcipnym to zadanie trudne. Wyklucza ono automatycznie niejako popadanie w rutynę,
bazowanie na wiecznie tych samych „numerach” robionych w tych samych sytuacjach. Inność
to powinność? - chciałoby się powtórzyć za aforystą. I choć na świecie roi się od różnego
rodzaju instytucji i ludzi, których zadaniem jest bawić innych, tylko nieliczni potrafią to
naprawdę. Pozostaje szarzyzna nieśmiertelnych skeczów, wyeksploatowanych doszczętnie
gagów i kabotyńskich „wiców”, satyry ciężkiej, bez polotu, tworzonej w pocie czoła. A przecież
ludzie bardzo lubią rozśmieszać się nawzajem. Nie ma chyba towarzystwa, które rozeszłoby się
bez opowiedzenia jednego chociaż dowcipu. Dobry „kawał” przełamuje pierwsze towarzyskie
lody, ośmiela, wprowadza tak pożądany na co dzień „luz”. Każdy ma też przynajmniej jednego
znajomego, który opowiada „kawały” prawie zawodowo i na każdy temat. Są zbieracze
„kawałów”, systematyzujący swoje zbiory według rozmaitych kluczy. Jednym z podstawowych
jest tu klucz tematyczny – dowcipy o teściowej, o wariatach,o zwierzątkach, o milicjantach etc.
Można grupować „kawały” czy dowcipy pod kątem obszarów życia, jakich dotyczą –
wyróżniamy wtedy dowcip polityczny (zwykle o zacięciu satyrycznym), dowcip żydowski
(czerpiący swą siłę napędową ze specyficznej mentalności Żydów), dowcip wojskowy
(wyróżniający się niewybrednością i nagminnym używaniem słów na „ka”, „ch” czy „pe”, które
jedyne są w stanie rozbawić pluton czy kompanię). Istnieją grupy dowcipów, które tworzą się
na skutek wspólnych cech „konstrukcyjnych”, czego najlepszym przykładem jest nieśmiertelny
cykl „Przychodzi baba do lekarza...” (najnowszy z tej serii: przychodzi milicjant do lekarza i
mówi, że baba nie przyjdzie...), ewentualnie wielka ilość dowcipów o rywalizacji przedstawicieli
różnych narodowości, dowcipów zaczynających się np. „spotkali się Amerykanin, Rusek i
Polak... Do tej samej kategorii, do której zaliczyliśmy dowcip wojskowy, polityczny i żydowski
włączyć też trzeba ogromną grupę anegdot zwaną potocznie dowcipem biurowym. Kwitnący na
co dzień w środowiskach urzędniczych, ulatujący zza biurek, przemieszany niegdyś z
zapachem kawy a dziś herbaty popularnej, jest dowcip biurowy najpospolitszą odtrutką na złe
stosunki w miejscu pracy, a umiejętnie i w odpowiednim momencie opowiedziany, właściwie
zaadresowany, może przyczynić się walnie do szybkiej poprawy naszej pozycji służbowej. Tom
satyr biurowych zatytułowany Szef i takie różne sprawy opublikował ostatnio w iskrowskiej
„Bibliotece Stańczyka” idący jak burza przez rynek wydawniczy Anatol Ulman. Kto chciałby
zbadać zjawisko i mechanizm dowcipu biurowego, ten sięgnąć winien do jego książki jak
najprędzej. Jest to bowiem dowcipu biurowego okaz kliniczny. Co to jest dowcip biurowy?
Ogólnie rzecz biorąc jest to naśmiewanie się z tego, co się w szerokim sensie nazywa strukturą
hierarchiczną, układem permanentnej podległości (każdy szef ma jakiegoś szefa!). Ponieważ
sprawa ta ma aspektów co niemiara, dowcipów biurowych jest mnóstwo. Wszelkie anormalne
ruchy w pionie, jak nagłe awanse czy „obsuwy” w dół, skłonności jednych do lizusostwa, innych
do zawiści (co ma, rzecz jasna, procentować w postaci doraźnych korzyści na płaszczyźnie
służbowej), niekontrolowany rozrost biurokracji, donosicielstwo, autorytaryzm, niesprawiedliwy
podział zaszczytów to są zjawiska, z których czerpie swe ożywcze soki dowcip biurowy. Nie jest
to dowcip na wysokim poziomie. Książka Ulmana pokazuje to dowodnie. Bierze sobie za cel
każdorazowo rzeczy niewątpliwie śmieszne, ale wyeksploatowane, cokolwiek nieświeże, toteż
kilka razy zbliża się niebezpiecznie do obszarów, na które dowcip nie powinien wejść nigdy –
do obszarów nudy. Autor zapomina jakby o akcentowanym na początku obowiązku ciągłego
odnawiania dowcipu (Bystroń), uciekania od sformułowań obiegowych, od stereotypów, a
nawet – by tak rzec - „archetypów”. Takim „archetypem” jest np. wizerunek nadętego
urzędasa, używającego obcych słów, których nie rozumie, może nim być postać „pani
Kuciapek” - biurowego tłumoka merdającego przed zwierzchnikiem czym się tylko da,
wspomnijmy jeszcze o szefie – maniaku na punkcie naukowości, o mechanizmach typu „ręka
rękę myje”... Można by tak wymieniać do woli. Ale co z tego wynika? Kogo to naprawdę
jeszcze śmieszy? Ile razy można jeszcze zdobyć się na żart w stylu: „Zdrowie pięknych pań!”,
a na to Kowalski: A może najpierw zdrowie głównej księgowej...” Niestety, poza nielicznymi
wyjątkami w nowej książce Ulmana aż roi się od podobnych „dowcipów”. I choć w drugiej
części autor porzuca sferę biuralistyki na rzecz refleksji ogólniejszych, poziom komizmu nie
dźwiga się zbytnio w górę. Jest w książce kilka tekstów znakomitych (Przepis szefa na pracę
naukową, Starszy kabalista, Pretendenci do nagród, Fantazja, Mordeczka, Pobieranie nałogów),
takich, w których Ulman daje próbkę tego, co naprawdę potrafi. A potrafi wiele – dwie jego
poprzednie książki: Cigi de Montbazon i Obsesyjne opowiadania bez motywacji, miały
znakomitą prasę, zniknęły bez śladu, a nadto było w nich coś, co dziś w naszej literaturze nie
zdarza się często: odrobina szaleństwa i tajemniczość, właściwie może raczej dziwność. Więc
nikogo o zdumienie nie przyprawi chyba fakt, że się tu nad Szefem... wybrzydza, że płaski, że
ciągnie z trudnością do przodu utartą, wyjeżdżoną koleiną. I nic tu nie zmieni, że jest to
napisane bardzo sprawnie, lekko, że znać w tym radość pisania. Tekstom takim jak Metafizyka,
Kot szefa, Telefoniada czy Czemu ten widelec nikt i nic pomóc nie zdoła. Są dalekim pogłosem
tzw. starych kawałów, a za opowiadanie starych kawałów – jak głosi dowcip – Kain zabił Abla.
Nie jest łatwo pisać książki śmieszne. Wokół dzieje się wiele spraw doprawdy zabawnych, ale
nie można tak o nich pisać, zaś żelazny repertuar „tematów na każdą” okazję (budownictwo,
pijani kelnerzy, niedouczeni kierownicy) bawi coraz węższe grono ludzi, (prowadzi to do
tworzenia się „dowcipu elitarnego”, ale jest to jedyna elita, do której nikt przy zdrowych
zmysłach nie chciałby należeć). Co prawda stare dowcipy mało u nas tracą na aktualności, co
parę lat każdy lub prawie każdy polityczny można odgrzać, dokonując stosownych korektur, ale
to nie wystarcza, aby usankcjonować gotowe modele do powielania, by zaakceptować tematy
„wiecznie żywe” dla satyryka, humorysty, prześmiewcy. Dwa są w nowej książce Ulmana
teksty, które zostają w pamięci po lekturze. Pierwszy to Zdarzenie, drugi – Przemiana. I zostaje
jeszcze też nota odautorska na obwolucie – szydercza, przewrotna, gdzie autor odsłania
motywy, jakie nim kierowały. Więc znać, że coś go jednak poruszyło, że ten śmiech to nie jest
śmiech radości i beztroski. Że na tym naszym świecie są jednak „takie różne sprawy”.
Ważniejsze od tego, że dyrektor z sekretarką na biurku...
Nowe Książki, Przegląd Literacki i Naukowy, Miesięcznik, nr 6/1983

Podobne dokumenty