Papież jako totalne dzieło sztuki. Jan Paweł II i socrealizm liturgiczny
Transkrypt
Papież jako totalne dzieło sztuki. Jan Paweł II i socrealizm liturgiczny
Papież jako totalne dzieło sztuki. Jan Paweł II i socrealizm liturgiczny Adam Leszkiewicz W 1978 roku Karol kardynał Wojtyła zamówił u Henryka Mikołaja Góreckiego kompozycję, która miała uświetnić dziewięćsetną rocznicę śmierci św. Stanisława, nim jednak Górecki zdążył rozpocząć pracę, Wojtyła został papieżem Janem Pawłem II. Dzieło Beatus vir zostało wykonane w 1979 roku w obecności papieża, podczas jego pierwszej pielgrzymki do ojczyzny. Choć kompozycja spodobała się Janowi Pawłowi II, to jednak Stefan Kisielewski z właściwą sobie złośliwością określił ją, jak również podobne utwory komponowane w kolejnych latach przez innych autorów, mianem „socrealizmu liturgicznego” (Szwarcman 2003: 74). To w założeniu dyskredytujące określenie miało się odnosić do pompatycznych, balansujących na granicy kiczu i inspirowanych religią wokalno-instrumentalnych kompozycji powstających w Polsce od końca lat siedemdziesiątych, a tworzonych przez tak uznanych kompozytorów, jak Krzysztof Penderecki, Wojciech Kilar czy właśnie Henryk Mikołaj Górecki. Kisiel, który sam był kompozytorem, nie mógł się pogodzić z tym, że wczorajsi bezkompromisowi awangardziści stali się twórcami maksymalnie uproszczonych, tradycyjnych i religijnych dzieł. 168 Pressje 2013, teka 32/33 Termin Kisiela, potraktowany całkowicie serio, na gruncie teorii socrealizmu Borisa Groysa (2010) okazuje się nie tylko doskonałym kluczem do zrozumienia zwrotu, jaki dokonał się wówczas w polskiej muzyce, ale przede wszystkim pozwala odsłonić fundamentalne znaczenie, jakie miał dla polskiej kultury Jan Paweł II. Od sonoryzmu do nowego romantyzmu W latach sześćdziesiątych czołowi polscy kompozytorzy pisali eksperymentalne, awangardowe kompozycje, tworząc kierunek zwany sonoryzmem. Porzucając właściwe dla tradycyjnej europejskiej muzyki elementy organizujące kompozycję, takie jak melodia, harmonia czy rytm, skupiali się na fakturze, dynamice i przede wszystkim brzmieniu (stąd nazwa kierunku), wprowadzając na przykład niestandardowe metody wydobywania dźwięków z instrumentów czy zapis nieokreślający niektórych wartości dźwięku, co skutkowało znacznymi różnicami w poszczególnych wykonaniach tych samych utworów. Reprezentatywnymi dla tego kierunku kompozycjami są Natura de sonoris No. 1 (1966) oraz No. 2 (1971) lub Ofiarom Hi- roszimy – tren (1961) Krzysztofa Pendereckiego, Scontri (1960) i Refren (1965) Henryka Mikołaja Góreckiego czy Riff 62 (1962) i Generique (1963) Wojciecha Kilara. Mniej więcej w połowie lat siedemdziesiątych w twórczości tych kompozytorów nastąpił jednak zaskakujący zwrot: zaczęli pisać utwory inspirowane stylistyką romantyczną, ale też kulturą ludową czy wreszcie katolicyzmem; wiązało się to z powrotem, czasem wręcz ostentacyjnym, do trady- „Nowy romantyzm” stał się głównym nurtem polskiej muzyki cyjnych środków muzycznych. Za utwory przełomowe, które zapoczątkowały „nowy romantyzm”, można uznać: I koncert skrzypcowy Pendereckiego (1977), III Symfonię Góreckiego (1976) i Kościelec 1909 (1974) Kilara (Strzelecki 2006). W trend zapoczątkowany przez tę trójkę kompozytorów wpisali się o niemal dwadzieścia lat od nich młodsi twórcy z tak zwanego „pokolenia stalowowolskiego” (nazwa powstała od festiwalu muzycznego, który odbywał się w Stalowej Woli w latach 1975–1980) – Eugeniusz Knapik, Aleksander Lasoń czy Andrzej Krzanowski. W ten sposób „nowy romantyzm” stał się głównym nurtem polskiej muzyki klasycznej. Należy podkreślić, że było to zjawisko typowo polskie: ów „odwrót od awangardy”, jak interpretowano zjawisko „nowego romantyzmu”, był czymś osobnym i nieznajdującym wytłumaczenia w ogólnoświatowych trendach muzycznych. Wtedy też interesujący nas twórcy rozpoczęli komponowanie utworów, które Kisiel określił zbiorczo mianem „socrealizmu liturgicznego”: zaliczają się do tego nurtu takie kompozycje jak wspomniany na początku Beatus vir (1979) Góreckiego, Angelus (1984) Kilara czy Polskie requiem (1984) Pendereckiego. Przyjmując określenie „socrealizm” za właściwy trop, a nie za złośliwość jedynie, trzeba wyjaśnić, czym właściwie charakteryzuje się awangarda i socrealizm, jakie jest ich ideowe zaplecze. Od awangardy do socrealizmu W książce Stalin jako totalne dzieło sztuki Boris Groys (2010), filozof i krytyk sztuki, przedstawia przejście od awangardy do socrealizmu, jakie dokonało się w Związku Radzieckim, nie jako zerwanie ciągłości, ale jako logiczne zwieńczenie pewnego procesu. Twórczość rosyjskiej awangardy zasadzała się na poczuciu zagrożenia historią: awangardziści chcieli „przeskoczyć postęp” (tamże: 27) i zamiast czekać na dopełnienie się rozpadu starego świata, unicestwić go i na jego gruzach zbudować absolutnie nowy świat wyzwolonej twórczości. Odrzucali przy tym mimetyczną funkcję sztuki, uważając, że twórczość jest sposobem kształtowania rzeczywistości, a nie jej odzwierciedlania. Przykładami tak rozumianej awangardy są dla Groysa słynny Czarny kwadrat na białym tle Kazimierza Malewicza i koncepcja „języka pozarozumowego” Wielimira Chlebnikowa. Utopijna koncepcja awangardy – radykalna próba zakończenia historii i stworzenia nowego świata – wikłała się jednak w wewnętrzne sprzeczności. Po pierwsze, stosując kryterium nowatorstwa, musiała zachować historię, której istnienie jest warunkiem wszelkiej nowości. Po drugie, określanie swojego znaczenia względem negowanej przeszłości „miało sens jedynie tak dalece, jak długo żywa była tradycja, która stanowiła jej tło. […] Nie mogąc wyjść poza role opozycyjne, awangarda stała się więźniem tradycji, którą chciała zniszczyć” (tamże: 61). Groys przedstawia w tym kontekście nadejście socrealizmu nie jako zerwanie z awangardą i powrót do Papież jako totalne dzieło sztuki 169 barbarzyństwa czy przednowoczesności, ale wręcz przeciwnie: jako zrealizowanie postulatów awangardy, której ona sama ze względu na swoje ograniczenia nie była w stanie spełnić: „czasy stalinowskie spełniły podstawowy wymóg awangardy – porzucenia przez sztukę idei przedstawienia życia na rzecz jego przemiany w ramach totalnego, estetyczno-politycznego planu” (tamże: 55). Co więcej, socrealizm zasadzał się na przekonaniu, że wraz z nadejściem Stalina nadszedł koniec historii, który tak próbowała osiągnąć awangarda: „Kultura czasów stalinowskich miała się nie za utopijną, ale właśnie realną kulturę po końcu historii” (tamże: 62). Tym samym cała historia, w tym historia sztuki, została definitywnie zakończona i można ją było traktować arbitralnie, z najwyższą dowolnością, bo perspektywa po końcu historii daje niejako transcendentny w nią wgląd i dokonuje nad nią sądu. Opuszczenie historii wiąże się też z anulowaniem wymogu nowatorstwa, a raczej sprawia, że staje się ono bezsensowne: „W ramach tego stanu doskonale apokaliptycznej świadomości pytanie o oryginalność artystycznej formy jawiło się jako przestarzałe” (tamże: 62). Groys przedstawia więc Stalina, jak pisze Piotr Kozak w słowie wstępnym do książki, jako „największego awangardowego artystę, a nawet najwybitniejsze dzieło awangardowej sztuki” (tamże: 9) – Stalin zrealizował bowiem to, do czego awangarda jedynie dążyła: potraktował rzeczywistość niby dzieło sztuki, dowolnie ją kształtując oraz doprowadził do zakończenia i opuszczenia historii. Aby ująć ów kulturowy mechanizm w czystej postaci, trzeba go potraktować jeszcze bardziej abstrakcyjnie i zarazem bardziej źródłowo. Groys sugeruje podobieństwo awangardzistów do ikonoklastów, a dzieła sztuki socrealistycznej porównuje do ikon (tamże: 149). Również w chrześcijaństwie 170 Adam Leszkiewicz toczył się spór między antymimetyzmem a realizmem, co opisuje Leonid Uspienski w Teologii ikony (1993). Przejście od zakazu tworzenia wizerunków Bóstwa do nakazu ich tworzenia nie było zerwaniem chrześcijaństwa z Prawem Starego Testamentu, ale wskazywało ich wewnętrzną jedności. Tak jak starotestamentowy zakaz obowiązywał ze względu na to, że nikt nie widział Boga, tak po Jego Wcieleniu należało tworzyć wizerunki, aby dawać świadectwo Objawieniu. Jak pisze Uspienski: „zakaz przedstawienia Boga niewidzialnego zawiera w sobie implicite polecenie tworzenia Jego wizerunku, gdy ostatecznie wypełnią się proroctwa” (1993: 16). Stary Testament jest bowiem historią oczekiwania na Boga, a Nowy – świadectwem Jego przyjścia. Ponadto, z jednej strony sztuka chrześcijaństwa objawia swą radykalną nowość, w której wszystko podporządkowane jest dawaniem świadectwa Objawieniu, a z drugiej używa zastanej sztuki pogańskiej i jej symboli w arbitralny sposób, łącząc je i nasycając własną treścią (tamże: 36). Ikona jest więc zarówno świadectwem wypełnienia się historii Starego Testamentu, jak i opuszczeniem świata pogańskich przedstawień. Chrześcijaństwu – jak powiada Groys (2010: 151) – udało się „trwale usadowić poza dziejami”. Historia socrealizmu jest powtórzeniem i zniekształceniem tego schematu w sytuacji śmierci Boga: antymimetyzm sztuki awangardowej został w czasach Stalina zastąpiony realizmem socjalistycznym, dokumentującym przemienioną rzeczywistość. Program katolickiej awangardy Czy w świetle rozważań Groysa można powiedzieć, że Jan Paweł II był artystą awangardowym? Szczególnie ważnym dokumentem okazuje się w tym kontekście List do artystów, który można czytać jako wyraz samoświadomości papieża-artysty oraz jego pojmowania zadań sztuki. Okazuje się, że Jan Paweł II rozumiał sztukę na sposób awangardowy, a nawet sformułował program „katolickiej awangardy”: po pierwsze, uznając prymat kształtowania rzeczywistości nad mimetyzmem, po drugie – estetycznie ujmując rzeczywistość i – po trzecie – rozumiejąc sztuki jako uczestnictwo w postępie ludzkości. „Bóg – pisze papież – powołał człowieka do istnienia, powierzając mu zadanie bycia twórcą. W «twórczości artystycznej» człowiek bardziej niż w jakikolwiek inny sposób objawia się jako «obraz Boży» i wypełnia to zadanie, przede wszystkim kształtując wspaniałą «materię» własnego człowieczeństwa, a z kolei także sprawując twórczą władzę nad otaczającym go światem” (LA: 1). Wprawdzie – co oczywiste – człowiek nie zastępuje tu Boga, jak w demiurgicznym projekcie awangardowym, ale też nie ogranicza się do kontemplacji stworzenia i sztuki naśladowczej. Wręcz przeciwnie, zadaniem człowieka jest kształtowanie «materii» człowieczeństwa i sprawowanie twórczej władzy nad stworzeniem. Następnie Jan Paweł II dokonuje, niczym prawdziwy awangardzista, absolutnej estetyzacji człowieczeństwa: „Nie wszyscy są powołani, aby być artystami w ścisłym sensie tego słowa. Jednak według Księgi Rodzaju zadaniem każdego człowieka jest być twórcą własnego życia: człowiek ma uczynić z niego arcydzieło sztuki” (LA: 2). A więc w „nieścisłym sensie” jednak każdy jest artystą, a życie ludzkie ma być kształtowane jak dzieło sztuki! Wreszcie w Liście do artystów znajdujemy ideę wprzęgnięcia sztuki w postęp ludzkości: „Społeczeństwo potrzebuje bowiem artystów, podobnie jak potrzebuje naukowców i techników, pracowników fizycznych i umysłowych, świadków wiary, nauczycieli, ojców i matek, którzy zabezpieczają wzrastanie człowieka i rozwój społeczeństwa poprzez ową wzniosłą formę sztuki, jaką jest «sztuka wychowania»” (LA: 4). Tutaj znów dochodzi do estetyzacji jednego z elementów życia społecznego Jan Paweł II sformułował program „katolickiej awangardy” – wychowanie zostaje nazwane „formą sztuki”; ale ważniejsze w tym fragmencie jest to, że sztuka nie jest jakąś statyczną i hermetyczną rzeczywistością – artyści, tak jak naukowcy czy robotnicy, „zabezpieczają wzrastanie człowieka” i „rozwój społeczeństwa”. Podsumowując, człowiek jest artystą kształtującym swoje człowieczeństwo i otaczającą go rzeczywistość; w tym rozumieniu wszyscy są artystami, a miarą sztuki i jej zadaniem jest uczestnictwo w postępie. Oczywiście Jan Paweł II nie zgodziłby się z awangardą w punkcie wyjścia (bo to Stwórca obdarza człowieka twórczymi możliwościami) i w punkcie dojścia (rozumienie postępu i jego cel), natomiast, jak starałem się wykazać, samą sztukę rozumiał jak najbardziej na sposób awangardowy. Michał Łuczewski w opublikowanym w „Pressjach” tekście odczytywał słynne wezwanie Ducha Świętego podczas pierwszej pielgrzymki papieża do Polski jako próbę uczynienia z Polaków mesjańskiego ludu. Czyż nie był to gest awangardowy? Łuczewski (2011: 62) pisze, że „podobnie jak XIX-wiecznym mesjanistom, towarzyszyło mu [Janowi Pawłowi II – A. L.] poczucie apokaliptycznego przesilenia”, ale przecież to samo poczucie towarzyszyło też dwudziestowiecznym artystom awangardowym. Czytamy dalej: „Próbując opanować wszechogarniający kryzys, polscy romantycy kultywowali millenaryzm i czekali na nadejście nowego tysiąclecia i nowego objawienia, na nastanie Królestwa Bożego na Papież jako totalne dzieło sztuki 171 ziemi, i zgodnie z wizją Joachima de Fiore – epokę Ducha, która nastąpi po epokach Ojca i Syna. Wszystkie te elementy odnajdziemy u Jana Pawła II. Jego pontyfikat rozpoczął się od eschatologicznego oczekiwania, «nowego adwentu»” (tamże: 62). Również ta próba „opanowania wszechogarniającego kryzysu” jest analogiczna do awangardowej próby „przeskoczenia postępu”: twórczego oczekiwania na runięcie starego świata czy wręcz wyprzedzenie tego zdarzenia swoją twórczością. Papież jako totalne dzieło sztuki Okazuje się jednak, że Jan Paweł II w oczach Polaków okazał się kimś o wiele ważniejszym: nie tyle bowiem próbował przyspieszyć koniec historii, co wręcz go uosabiał. Papież był bowiem postrzegany, przynajmniej przez katolików, nie po prostu jako kontynuator polskich tradycji, ale jako ich spełnienie; nie jako spadkobierca polskich romantyków, ale jako urzeczywistnienie ich idei. Dość przypomnieć Odę na osiemdziesiąte urodziny Jana Pawła II Czesława Miłosza, w której pontyfikat Polaka zostaje uznany za wypełnienie się proroczego wiersza Juliusza Słowackiego o „słowiańskim papieżu”. Był także Jan Paweł II spełnieniem polskiej sztuki. Tak pisał o tym Andrzej Horubała w Farciarzu: „Oto proste – jak w pysk strzelił – drogi prowadziły od Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Norwida ku niemu – ku Karolowi Wojtyle. […] [Literaci z pokolenia Wojtyły – A. L.] przyrządzali te wszystkie smaczki, jakieś tam czarnoleskie tropy, wileńskie korzenie, kresowe magie, a on po prostu okazał się wcieleniem i spełnieniem” (Horubała 2003: 127). Tę perspektywę poszerza jeszcze Łuczewski: „dawni mesjaniści głosili mesjanizm, Jan Paweł II go zrealizował. Wieszczowie zawsze zatrzymywali się na granicy czynu, a Jan Paweł II przekroczył ją 172 Adam Leszkiewicz w epokowym stylu. Oni czekali na nadejście nowego tysiąclecia, a on «przeszedł przez jego bramę», oni czekali na Ducha, a on go po prostu wezwał” (2011: 63). Interesujące nas słowa-klucze, jakie pojawiają się w podanych fragmentach, to: „spełnienie”, „realizacja”, „przekroczenie”, „wcielenie”. Parafrazując Groysa, można więc powiedzieć, że Jan Paweł II był naszym „totalnym dziełem sztuki”: nie tylko uczynił niedoścignione arcydzieło ze swego życia, ale okazał się spełnieniem polskiej kultury, przekroczył horyzont narodowej historii, co więcej, pozwolił ją przekroczyć całemu narodowi. W tym miejscu możemy wrócić do muzyki. Przejście Pendereckiego, Góreckiego i Kilara od awangardy do „nowego romantyzmu” i „socrealizmu liturgicznego” ma w świetle Jan Paweł II był naszym „totalnym dziełem sztuki” powyższych rozważań jasny sens: nie było to żadne zerwanie ani zdrada awangardy – w tej muzyce przejawiło się poczucie końca historii, które uosabiał Jan Paweł II. To prawda, że zwrot ku „nowemu romantyzmowi” dokonał się jeszcze przed wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, ale ów „nowy romantyzm” można odczytać jako niesprecyzowany jeszcze wyraz zmęczenia historią i próbą jej opuszczenia, czego dokonał dopiero Jan Paweł II, a co dokumentują towarzyszące temu pontyfikatowi dzieła „socrealizmu liturgicznego”. Wysoce nieoczywisty zwrot akurat ku romantyzmowi współbrzmiałby zresztą z przekonaniem, że papież był wcieleniem właśnie romantyzmu. Polacy doświadczyli więc wyjścia poza historię, a przywoływane już kompozycje, takie jak Beatus vir, Angelus czy Polskie requiem są dokumentami tego doświadczenia. Aby uświadomić to sobie z całą wyrazistością, dla kontrastu można sięgnąć do twór- czości Oliviera Messiaena, prawdopodobnie najwybitniejszego katolickiego kompozytora XX wieku. Francuski artysta tak mówił o swojej twórczości: „Niektóre z moich utworów przeznaczone są do ukazania prawd teologicznych wiary katolickiej. To najważniejszy kierunek mojej twórczości, najbardziej szlachetny, bez wątpienia wartościowy, być może jedyny, którego nie będę żałował w godzinę śmierci” (cyt. za: Cyz 2002). Wiele jego utworów nosi tytuły wprost odsyłające do Apokalipsy: Kwartet na koniec czasów, Wizje Amen, Ciała pełne chwały, Kolory niebiańskiego miasta, Et exspecto resurrectionem mortuorum czy Ukazanie się Kościoła wiecznego. Przy tym wszystkim jest to muzyka po awangardowemu bezkompromisowa, oparta na autorskich wynalazkach w dziedzinie rytmiki czy harmonii, niezwykle odkrywcza i nowatorska. Poczucie apokaliptyczności Messiaena realizowało się więc na gruncie sztuki w sposób na wskroś awangardowy: kompozytor głosząc Apokalipsę, ostatecznie jednak nie potrafił opuścić historii. Odcina się od niej – szukając inspiracji w nieeuropejskich kulturach czy w ogóle poza kulturą, w śpiewie ptaków – ale nie potrafi jej przekroczyć, bo to właśnie nowatorstwo względem przeszłości pozostaje miarą jego twórczości. Messiaen nigdy nie skomponował takiego dzieła jak Beatus vir. Jako awangardzista tkwił w historii, podczas gdy polscy twórcy „socrealizmu liturgicznego” ją opuścili. Postać Jana Pawła II postawiła bowiem polską kulturę wobec końca historii: błędem więc byłoby słuchać dzieł „socrealizmu liturgicznego” z perspektywy znanej nam historii muzyki. Przestaje tu obowiązywać awangardowy przymus nowatorstwa, polskie kompozycje stają się ikoną nowej, pozahistorycznej rzeczywistości. Zarzuty nadmiernej prostoty czy nawet toporności, wtórności, eklektyzmu i przekraczającego dopuszczalną miarę patosu nie są w sta- nie zdeprecjonować tej sztuki na gruncie jej własnych zasad. Tylko ktoś, kto nie rozumie, że historia się zakończyła, i nie umie rozpoznać nowej rzeczywistości, może uznać dzieła „socrealizmu liturgicznego” za niedorzeczne. Tak samo jak niedorzeczna zdaje się uwięzionemu w historii poganinowi ikona, ta bowiem „poza swoim odniesieniem do świata duchowego jest bezużyteczną, zamalowaną deską, której rysunek irytująco przeczy kanonom «normalnej» sztuki” (Dobieszewski 2012: 212). Takie kompozycje jak Beatus vir nie są więc żadnym kuriozum, ale stanowią najpełniejsze i najbardziej adekwatne wyrażenie świadomości tamtej epoki. Rzeczywiście, dzięki papieżowi na krótki czas Polacy opuścili historię, a „socrealizm liturgiczny” jest tego świadectwem. Naszą pieśnią jest Chrystus Jednak wszystko zakończyło się klęską. Jak zauważa Łuczewski (2011: 64), „Mimo wysiłków Papieża nie nastała epoka Ducha. Nowe tysiąclecie nie objawiło nam synów Bożych”. „Socrealizm liturgiczny” został wyśmiany i odtrącony. Przyczyny tej porażki są analogiczne do tych, jakie przedstawił Groys w odniesieniu do socrealizmu: „kultura czasów stalinowskich wraz z uświadomieniem sobie faktu, że jedynie ona opuściła historię, podczas gdy świat wokół pozostał historyczny i nie wszedł jeszcze w obręb czystej mitologii, napotkała własne granice. […] A kiedy pozahistoryczność spotyka się z historycznością na zawodach w obrębie historii, to niechybnie przegrywa, ponieważ walczy na obcym terytorium” (2010: 151). Groys opisuje jeszcze trzeci rodzaj sztuki: ten, który nastał po awangardzie i socrealizmie. Nazywa go sztuką postupijną: „cały sens postutopijnej praktyki artystycznej polega na chęci pokazania, że historia nie jest Papież jako totalne dzieło sztuki 173 niczym innym niż ciągiem prób jej opuszczenia. Utopia stanowi zaś immanentny element dziejów i w ich obrębie nie może zostać przezwyciężona” (tamże: 151). Znaczenie postutopijnej perspektywy nakreślonej przez Groysa daje się z grubsza streścić w formule: jesteśmy czynnymi, a więc odartymi z niewinności, uczestnikami historii, której końca nie znamy oraz której nie potrafimy ani zatrzymać, ani zakończyć, ani opuścić, choć wciąż próbujemy – i jedyne, co możemy, to dawać wyraz świadomości tego faktu, ale nawet to dawanie świadectwa nie chroni przed rozpaczą. Tyle mówi nam Groys. Jednak odpowiedzią na postutopijną beznadzieję może być chrześcijańska nadzieja i program katolickiej awangardy sformułowany przez Jana Pawła II w Liście do artystów. W paradoksalny sposób chrześcijańska nadzieja łączy antyutopijność (człowiek nie jest w stanie zakończyć historii) z projektem utopijnym (człowiek powinien dążyć do zakończenia historii), bo mimo pewności ludzkiej porażki, rozstrzygnięcie nie leży w ludzkich rękach. I to – jak pisze Łuczewski – „właśnie porażka jest zapowiedzią ostatecznego zwycięstwa. Królestwa Bożego nie zbuduje się na sposób ewolucyjny, jak postulują to encykliki społeczne. Królestwo Boże nie nadejdzie też przez zadawanie mu gwałtu, ale przez to, że to ono zada nam gwałt. Królestwo Boże przyjdzie przez krzyż, przez bóle porodowe Mesjasza, na końcu czasu” (2011: 65). Całą paradoksalność tej postawy odnajdujemy w wersach Drugiego Listu św. Piotra: „Jak złodziej zaś przyjdzie dzień Pański, w którym niebo ze świstem przeminie, gwiazdy się w ogniu rozsypią, a ziemia i dzieła na niej zostaną znalezione. Skoro to wszystko w ten sposób ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyspieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią. Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość” (2P 3: 10–14). Kiedy Groys więc pisze, że chrześcijaństwu „udało się trwale usadowić poza dziejami” (2010: 151), należy dodać – tak, ale po to, żeby móc wrócić do dziejów i działać w nich bez rozpaczy. Chrześcijaństwo nie jest też sprzeczne z postutopijnym poglądem, że „utopia stanowi immanentny element dziejów i w ich obrębie nie może zostać przezwyciężona”, jednak swoją nadzieję na przezwyciężenie utopii lokuje nie „w obrębie dziejów”, ale poza nimi. Być może więc artyści postsowieccy są zmuszeni błądzić po postutopijnym świecie i tworzyć w cieniu Stalina, ale katolicy nie muszą tworzyć postutopijnych dzieł w cieniu papieża, bo to nie on jest przecież Panem Historii. Klęska „socrealizmu liturgicznego” powinna uświadomić ludziom sztuki, że program katolickiej awangardy z Listu do artystów będzie aktualny aż do końca czasów. Błogosławiony poeta, Jan Paweł II, przypominał w nim słowa świętego poety, Paulina z Noli: At nobis ars una fides et musica Christus (LA: 7) – „Jedyną sztuką jest dla nas wiara, a jedyną muzyką Chrystus”. Co dalej? Jak widać na okładce, nawet Pablo Picasso szanował logikę Wcielenia i przedstawiał Eucharystię realistycznie. 174