Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Copyright © Agata Kołakowska, 2014
Projekt okładki
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
© Stephen Carroll/Trevillion
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Małgorzata Denys
Łamanie
Alicja Rudnik
ISBN 978-83-7839-677-2
Warszawa 2014
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
KMDRUK
Łódź, ul. Księży Młyn 14
Rozdział I
J
ustyna weszła do mieszkania i zamknęła za sobą
drzwi. Klucze położyła na komodzie w przedpokoju. Beżowy trencz odwiesiła do szafy, w której wisiał samotnie
wełniany płaszcz czekający na zimowe mrozy. Przyjrzała
się sobie w lustrze. Jej czarne, krótkie włosy zmierzwił
wiatr. Musiała przyznać, że taki swawolny nieład wyglądał interesująco. Przygładziła jednak rozwichrzone
kosmyki i popatrzyła sobie prosto w oczy. Spojrzenie
miała nieco zmęczone, ale silne. Nigdy wcześniej nie
było w nim tyle blasku, determinacji i uporu. Uśmiechnęła się do siebie, a z lustra odpowiedziała jej uśmiechem śliczna dziewczyna o wystających kościach policzkowych, pełnych ustach i błękitnych oczach. Justyna
usiadła na stołeczku i zdjęła botki, by zamienić je na ciepłe kapcie. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła
powietrze. Przymknęła oczy z rozkoszy na myśl o czekającym ją wieczorze. Miała zamiar owinąć się kocem,
posłuchać arii operowych z Carmen i sączyć ulubione
toskańskie wino.
5
Tydzień w pracy był wyjątkowo długi i męczący. Ale
teraz miała przed sobą weekend. Prawie cały dla siebie,
gdyby nie jutrzejsza impreza. Szefowa święcie wierzyła,
że to świetny pomysł na integrację zespołu. Justyna nie
podzielała jej zdania. Do biura tłumaczeń przychodziła
zarabiać pieniądze i mieć kontakt ze swoim ukochanym
angielskim, a nie na ploteczki lub, nie daj Boże, w poszukiwaniu przyjaźni.
Przyjechała do tego miasta, aby zacząć wszystko z czystą kartą. Wreszcie znalazła spokój. Teraz ona podejmowała decyzje. Nie zamierzała już być bezwolną trzciną, która
pozwala miotać sobą wartkiemu nurtowi rzeki, jakim było
do tej pory jej życie. Nie ograniczały ją żadne relacje.
Żadne uczucia nie stanowiły zagrożenia. Nic nie mogło
jej zranić. Tak wybrała. Tego właśnie chciała.
Weszła do kuchni i sięgnęła do dolnej szafki, w której
trzymała wino. Chwilę przyglądała się etykiecie z wizerunkiem winnicy. Lubiła sobie wyobrażać, że mieszka w urokliwym zakątku Toskanii, a ta winnica należy
do niej. Może kiedyś. Kto wie? Odkorkowała butelkę
i usiadła z kieliszkiem wina na kanapie w salonie. Szara sofa, wieża z głośnikami stojąca na podłodze i telewizor na ścianie stanowiły całe wyposażenie pokoju.
Wprowadziła się trzy miesiące temu, ale dotąd nie miała
ochoty na zabawę w dekoratorkę wnętrz. Na razie wystarczał jej surowy wystrój i święty spokój. Z głośników
popłynęła uwertura Carmen. Justyna przełączyła na Je
disqueriennem’épouvante, arię Micaeli, swój ulubiony utwór z tej opery. Współczuła zakochanej w Don
Jose bohaterce, której miłość życia wykradła tytułowa
6
Cyganka. Micaela zrobiła wiele dla matki ukochanego,
a jemu była skłonna wybaczyć. Zrobiłaby wszystko, aby
wrócił do niej. Justyna też kiedyś taka była… Niewolnica
uczuć, którą w zamian za miłość czeka jedynie cierpienie, pomyś­lała o nieszczęsnej Micaeli, wsłuchując się
w przejrzysty sopran śpiewaczki.
Spojrzała na drzwi prowadzące na taras. Coś poruszyło się za szybą. Jej dwupokojowe mieszkanie mieściło
się na parterze, co miało kilka minusów, ale także sporo
plusów, choćby ten, że mogła na tarasie urządzić ogródek.
Wstała z kanapy i podeszła do oszklonych drzwi. Wpatrywała się w listopadowy mrok, ale niczego nie dostrzegła.
Pewnie jakiś ptak, uznała. Już miała wrócić na miejsce,
kiedy z ciemności wyłonił się kot. Zrobił kilka dostojnych
kroków, po czym usiadł, wbijając w nią świetliste spojrzenie. Justyna nigdy nie miała zwierząt. Z Basią, swoją
siostrą, marzyła w dzieciństwie o psie albo kocie, ale ich
pragnienie się nie ziściło. Teraz Justyna mogła przygarnąć
jakiegoś zwierzaka, ale nie zamierzała się przywiązywać
do żadnego stworzenia. Nie chciała odpowiedzialności
za czyjeś życie ani smutku po jego śmierci, która wcześniej czy później i tak nadejdzie.
Szary, pręgowany kot nie wyglądał na zabiedzonego, więc raczej nie był bezdomny. Justyna przyniosła
z kuchni kilka plasterków szynki. Kiedy otworzyła drzwi
i rzuciła kotu przekąskę, ten uciekł. Nie zdziwiła mu się.
Od ludzi należy stronić. Położyła wędlinę na kafelkach,
na wypadek gdyby kocur zgłodniał, po czym zamknęła
balkon. Zgasiła światło. W pokoju zrobiło się tak ciemno,
że prawie nie można było dostrzec wyciągniętej przed
7
siebie dłoni. Dopiero po chwili oczy przywykły do mroku. Zmysły się wyostrzyły, dzięki czemu opera zdała się
Justynie jeszcze piękniejsza. Przymknęła powieki i ukołysana muzyką zasnęła.
Słońce jeszcze nie wstało, kiedy się obudziła. Wczoraj
zasnęła tak wcześnie, że tuż przed szóstą czuła się już
wypoczęta. Usiadła na kanapie i rozmasowała obolały
kark. Trzeba było przenieść się w nocy do łóżka, jęknęła. I zapewne zrobiłaby to, gdyby przebudziła się choć
na chwilę. Ale odkąd tutaj zamieszkała, spała jak zabita.
Od dawna nie spała tak spokojnie.
Weszła pod prysznic i długo stała pod kojącym strumieniem. Woda masowała jej obolałe plecy. Później, ciasno owinięta frotowym szlafrokiem, zabrała się do smażenia obfitej jajecznicy. Ludzie często nie mają ochoty
gotować tylko dla siebie. Od niedawna Justyna lubiła się
rozpieszczać. Zmądrzałam, pomyślała, jedząc pyszną
jajecznicę. Do śniadania wypiła kawę. A potem zrobiła
sobie jeszcze jedną, po to tylko, by z filiżanką w dłoni patrzeć, jak wstaje słońce. Uchyliła drzwi i nabrała w płuca
mroźnego powietrza, które jeszcze bardziej wyostrzyło
aromat napoju. Spostrzegła, że z posadzki zniknęła szynka. Kot był nieufny wobec ludzi, ale dbał o własne potrzeby. Tak trzymać, uśmiechnęła się do siebie. Zamknęła
drzwi, bo zrobiło jej się zimno.
Gdyby żyła swoim dawnym życiem, robiłaby teraz
długą listę zakupów spożywczych, na które wybrałaby
się zaraz po cosobotnim sprzątaniu mieszkania. Potem
8
gotowałaby obiad dla siebie i męża, by wieczorem tradycyjnie wybrać się do kina. Teraz nie miała męża, planów
spożywczych ani tym bardziej chęci na sprzątanie. Za to
nabrała ochoty na zakupy. Potrzebowała nowych ubrań.
Gdy zdecydowała się na nowe życie, obcięła krótko długie
czarne włosy i wyrzuciła wszystkie ubrania. Wierzyła, że
zewnętrzna zmiana pomoże jej w przemianie wewnętrznej. I nie myliła się, ale nowa szafa wciąż stała prawie
pusta. Rajd po sklepach sprawiał jej przyjemność. Kiedyś
ubierała się raczej zwyczajnie. Nie chciała się niczym
wyróżniać. Liczyła się wygoda. Chodziła w dżinsach, prostych bluzkach, swetrach i butach na płaskim obcasie.
Teraz polubiła żywe barwy, kobiece fasony, przylegające
do ciała ubrania.
Zaczął się listopad, ale pogodą przypominał raczej
słoneczny wrzesień. Porę roku zdradzały jedynie prawie
gołe drzewa i morze liści na trawnikach. I wszędzie czuć
było ten zapach. Żadna pora roku nie pachniała tak jak
jesień. Przyjemnie otulała zapachem uschniętych liści
i chłodnego powietrza. Justyna uwielbiała ten czas. Wykorzystując przypływ energii, spędziła pół dnia w galeriach handlowych. Kupiła tak dużo, że przydałby jej się
tragarz. Najbardziej cieszyła się z czerwonej sukienki
przed kolano, którą miała zamiar założyć na dzisiejszy
wieczór. Zmęczona i głodna wpadła do małej, przytulnej
restauracji, gdzie zamówiła tagliatelle z łososiem, śmietaną i kolendrą. Potem skusiła się jeszcze na deser i kawę
z cynamonem. Kelner, widząc jej zadowoloną minę, nie
musiał nawet pytać, czy jej smakowało. Wyglądała jak
zadowolony kot po upolowaniu myszy. Ostatnio apetyt
9
jej dopisywał, na szczęście bez szwanku dla jej szczupłej
figury. Zadowolona z obsługi i najedzona do syta, zostawiła hojny napiwek i wyszła. Trochę jej się spieszyło,
bo chciała uciąć sobie jeszcze krótką drzemkę, a potem
przygotować się na imprezę, na której i tak nie zamierzała zabawić długo. Pokaże się, wypije drinka i ulotni
się w jakieś przyjemniejsze miejsce. Nigdy wcześniej nie
wychodziła sama wieczorami. Zawsze ktoś jej towarzyszył. Dziś miał być pierwszy raz i pewnie dlatego była
taka podekscy­towana.
Taksówkarz okazał się typem podrywacza. We wstecznym lusterku świdrował Justynę swoimi małymi oczkami
i obsesyjnie przygładzał siwiejącego wąsa. Natarczywie
zagadywał, siląc się na dowcip, i sądził pewnie, że jest
czarujący. Jej małomówność w ogóle go nie zniechęciła.
Wzrok wbiła w szybę, starając się nie słuchać tego słowotoku. Może myślał, że jest nieśmiała?
– To jak? Zgodzi się pani? – Do jej uszu przebił się
nieustępliwy głos kierowcy.
– Słucham? – zapytała wyrwana z zamyślenia.
– Lubi pani wzbudzać napięcie, co? – Zaśmiał się rubasznie. – Pytałem, czy wybrałaby się pani ze mną na kawę?
– Kawy wypiłam dzisiaj aż nadto.
– Och, zatem jutro. Zresztą dzisiaj jest chyba zbyt późno na kawę – ciągnął, nie pojąwszy aluzji.
Justyna przygładziła włosy i zacisnęła usta, by równomiernie rozprowadzić szminkę. Spojrzała we wsteczne
lusterko w poszukiwaniu wzroku kierowcy.
10
– Proszę na to nie liczyć – odrzekła spokojnie, patrząc
mu prosto w oczy.
– Wiem, że nie jestem najmłodszy, ale zapewniam panią, że mam wiele zalet i nie mniej wigoru.
Justyna westchnęła.
– Brakuje panu z kolei taktu i racjonalnej oceny własnych możliwości – rzuciła bezlitośnie.
– Lubię inteligentne kobiety, więc te ostre słówka mnie
nie zniechęcają. – Poprawił wąsa i szukał ponownie jej
wzroku w lusterku, ale na próżno.
– Tak podejrzewałam.
– Może zamiast udawać niedostępną, otworzy się pani na nowe możliwości? Pójdziemy w jakieś miłe miejsce, potańczymy… Wypijemy drinka – nie poddawał się.
Na szczęście dotarli do celu.
W milczeniu wyjęła z portfela kwotę, którą wskazał
licznik. Taksówkarz patrzył wyczekująco w nadziei, że
swoją namolnością zmiękczy klientkę. Justyna jednak
uniosła kołnierz płaszcza dla ochrony przed zimnym
wiatrem i otworzyła drzwi. – Ja wcale nie udaję – rzuciła
do niego, zanim zatrzasnęła z hukiem drzwi samochodu.
– Takie zimne babska kończą same na stare lata! – zawołał za nią, otworzywszy szybę.
O niczym innym nie marzę, pomyślała w duchu, nawet się nie odwracając.
Bar, w którym zorganizowano firmowe spotkanie, nie
różnił się niczym od tysięcy podobnych. Nawet nazywał
się po prostu Bar. W środku było niewielu gości, może
ze względu na pospolitość lokalu, a być może ze względu
na wczesną porę – była dopiero dziewiętnasta. Oprócz
11
sześciorga pracowników biura, dla których zsunięto
trzy stoliki, przy barze siedziało tylko dwóch mężczyzn
w średnim wieku popijających piwo, jeden najwyraźniej
miał dość. Z rogu sali straszył okrągły podest, na którym
stał mikrofon, przypominając Justynie o przerażającym
punkcie dzisiejszego wieczoru, czyli karaoke. Obiecała
sobie, że zanim pierwszy chętny dorwie się do mikrofonu,
ona będzie już sączyć martini w innym lokalu, najlepiej
po drugiej stronie miasta.
Ze starego życia Justyna pozostawiła właściwie tylko jeden element. Chciała mieć profesjonalny kontakt
z angielskim. Wcześniej pracowała jako lektor w szkole
językowej. Teraz zajmowała się tłumaczeniami, najczęściej dla firm i instytucji, ale była ze zmiany zadowolona.
Najbardziej lubiła zlecenia na tłumaczenia telefoniczne,
podczas których uczestniczyła w rozmowach biznesowych. Do pracy została przyjęta na miejsce dziewczyny,
która postanowiła założyć własny biznes. Otworzyła kawiarnię, o której podobno zawsze marzyła, ponoć miała
niezły start. Nigdy się nie poznały, ale Justyna była jej
bardzo wdzięczna za ten dryg do interesów. Dzięki niej
bowiem szybko znalazła nową pracę, co nie było proste
w dzisiejszych czasach, w których osób biegle posługujących się angielskim wciąż przybywało.
Koleżanek z biura tłumaczeń nie ucieszyła ta zamiana.
Okazało się bowiem, że Justyna nie jest tak otwarta i skora
do ploteczek, jak dawna znajoma. Dawkowała informacje o sobie małymi porcjami, a właściwie prawie wcale.
Wiedziały, że przyjechała skądś, mieszka gdzieś, sprawnie
tłumaczy i gustownie się ubiera. Opanowała do perfekcji
12
sztukę mówienia w taki sposób, aby w zasadzie nie powiedzieć nic. Myślały, że z czasem się wyrobi, ale na razie
na to się nie zanosiło. Nie wiedziały, że Justyna chce po
prostu zarabiać na życie, nie szuka przyjaźni i nie zależy
jej na sympatii otoczenia.
Odmienną postawę prezentował Dawid, także nowy
pracownik firmy. Uważał, że sama umiejętność władania chińskim, którą posiadł, powinna wszystkich zwalać z nóg, a szczególnie płeć piękną. Kobietom serwował
swoje wyćwiczone uśmiechy i spektakularnie zarzucał
idealnie wymodelowaną grzywką w odcieniu ciepłego
brązu. W biurze nie musiał aż tak się wysilać, bo dziewczyny polubiły Dawida właściwie w momencie, w którym
stanął w progu biura i zalał je potokiem słów, oczywiście
na swój temat. Niewykluczone, że wpływ na ich przesadnie ciepłą reakcję miało rozczarowanie zdystansowaną
i chłodną Justyną.
Stukot jej szpilek o posadzkę sprawił, że pierwszy odwrócił się właśnie Dawid. Obdarzył Justynę wytrenowanym uśmiechem sięgającym aż po siódemki. Wierzył, że
ona tylko się z nim drażni. Zgrywa niedostępną, a w gruncie rzeczy śni o nim po nocach i wzdycha nad jego zdjęciem zrobionym ukradkiem telefonem komórkowym.
– A mówiłyście, że nie przyjdzie! – rzucił do zgromadzonych, podsuwając Justynie krzesło.
– Cóż za niespodzianka! – mruknęła z niechęcią Dorota, lustrując Justynę od góry do dołu. Po czym szepnęła
coś na ucho siedzącej obok Lidce, a ta zachichotała.
Dorota, tłumaczka francuskiego, nie kryła swojej antypatii do Justyny. Uważała, że nowa zadziera nosa i prowadzi
13
jakąś gierkę. Do tej pory Dorota zawsze była w centrum
uwagi, a od kiedy dziwne, zdystansowane zachowanie
Justyny stało się głównym tematem do biurowych, potajemnych rozmów przy kawie, poczuła, że jej pozycja jest
zagrożona. I mimo że wierna Lidka (germanistka) robiła
wszystko, aby poprawić nastrój przyjaciółce, w Dorocie
narastała niechęć do nowej. Sytuacja przypominała Justynie licealne rozgrywki między nastolatkami.
Dorota i Lidka były w tym samym wieku. Obie miały po
dwadzieścia dziewięć lat, farbowane blond włosy i podobny styl ubierania się, który można było scharakteryzować
jako wierne odwzorowanie modowych stron z kobiecych
magazynów. Lidka wykazywała pewne opóźnienie w wyłapywaniu trendów, co wynikało ze ślepego zapatrzenia
w Dorotę. Jeśli ta zmieniła uczesanie, Lidka robiła to samo.
Jeśli Dorota porzuciła upodobanie do dżinsów na rzecz
obcisłych spódnic, Lidka postępowała identycznie. Podobnie było z podejściem do ludzi. Dorota oświadczyła,
że nie lubi Justyny, bo uważa ją za podejrzaną, na co Lidka
od razu przyjęła jej punkt widzenia. Naśladownictwo jest
najczystszą formą uwielbienia, a szczerze powiedziawszy,
wielbić Doroty bardziej niż Lidka chyba już się nie dało.
W większości przypadków niestety kopiowanie przyjaciółki nie wychodziło Lidii na zdrowie, bowiem oprócz rażącej
dysproporcji w pewności siebie, którego Lidce brakowało,
różniło je jakieś dwadzieścia kilogramów wagi.
Temu wszystkiemu zza oprawionych w czarne grube
oprawki okularów przyglądał się Bartek od hiszpańskiego.
Dorota z Lidką podjudzały go do zawarcia paktu przeciwko Justynie, ale odmówił. Wcale nie dlatego, że zapałał
14
sympatią do nowej. Bartek do wszystkiego podchodził
na luzie. Nigdy się nie spieszył. Starał się nie przemęczać,
a spiskowanie kojarzyło się mu z wysiłkiem. I choć nie
rozumiał Justyny, bowiem sam był raczej rozmowny i otwarty, to jednak postanowił obdarzyć ją zwykłą tolerancją,
bez przesady w żadną ze stron.
W Natalii Dorota i Lidka nawet nie próbowały szukać
sojusznika. Podejrzewały, że ta trzydziestotrzylatka tak
naprawdę jest zakonnicą i przychodzi do biura w ramach
jakichś prac społecznych. Był to typ osoby, która nikomu nie zawadza i wszystkich traktuje serdecznie. Siedzi
z nosem we włoskich tłumaczeniach, chodzi w workowatych swetrach i rozdaje życzliwe uśmiechy oraz oferty
pomocy. Traktowały ją trochę jak osobę specjalnej troski.
Pobłażliwie i niemal z litością, ale nigdy nie ośmieliłyby
się powiedzieć Natalii w oczy, co naprawdę o niej sądzą,
dość często bowiem korzystały z jej życzliwości. Natalia,
dzięki swojemu serdecznemu podejściu do ludzi, miała
sporo interesujących kontaktów, które mogły się przydać. Potrafiła załatwić wszystko i wszędzie, co stanowiło
jej niewątpliwą zaletę. Dlatego Dorota z Lidką nieszczerze komplementowały jej ciotkowate swetry w nadziei
na przyszłe profity.
– Widzę, że jesteśmy w komplecie – zaświergotała szefowa swoim odrobinę zbyt wysokim głosem. Danuta dobiegała pięćdziesiątki. Wygląd szedł w parze z wiekiem,
choć garderoba już niekoniecznie. Kobieta czuła się młodo
i najwyraźniej chcąc zatrzymać czas, ubierała się w stylu
zgrabnej dwudziestolatki. I choć jej figurze niczego nie
dało się zarzucić, efekt jej starań nierzadko był naprawdę
15
komiczny. Nikt też nigdy nie słyszał, aby mówiła cokolwiek
w jakimś obcym języku, ale przecież nie musiała, od tego
miała wykwalifikowany zespół pracowników. Dzięki swojej
barwnej i nieco ekscentrycznej osobowości jakoś udawało jej się utrzymywać firmę na rynku w dobrej kondycji.
Danuta była wygadana, wesoła i otwarta na ludzi, czym
na pewno wzbudzała ogólną sympatię.
Dorota nie pojmowała, co takiego szefowa zobaczyła w Justynie, by ją zatrudnić. Lidka tłumaczyła, że to
po prostu kolejny kaprys Danuty, zaraz po zaproszeniu
do biura wróżki, która przepowiadała pracownikom ścieżki ich przyszłej kariery, a także po zorganizowaniu dnia
kulinarnego, gdy każdy z pracowników miał przynieść
przygotowaną przez siebie potrawę typową dla kraju, którego językiem włada. Do Doroty jednak koncepcja Lidki
nie przemawiała. Uważała, że wtedy działo się przynajmniej coś zabawnego, a nowa jest odpychająca i wyniosła.
Kiedy wszyscy zamówili drinki i przyniesiono przekąski, Danuta wskazała na podest z mikrofonem i zatarła
z uciechy ręce. Mimo że Justyna nie znała jej tak dobrze
jak reszta załogi, coś jej mówiło, że szefowa pierwsza
wyrwie się na scenę, i to już wkrótce.
– Masz dobry słuch? – Bartek stuknął swoją szklanką
z piwem o kieliszek wina Justyny.
– Dlaczego pytasz?
– Bo jeśli tak, będzie ci trudno znieść to, co niedługo
nastąpi.
– Często się tak zabawiacie? – Skinęła głową w stronę
podestu.
– Niestety, zbyt często.
16
– Cóż, pobawicie się beze mnie.
– A ty co? – wtrącił się Dawid. – Oddalisz się do swojej
pieczary?
Justynę rozbawiła ta sugestia. Trafił chłopak w dziesiątkę.
– Jak chcesz, możesz tęsknić – odparła, nie patrząc
w jego kierunku.
– Przejrzałem cię – orzekł Dawid, upiwszy łyk drinka.
– Czyżby?
– To wszystko obliczone jest na osiągnięcie określonego celu.
Justyna uniosła brwi w udawanym zdziwieniu. Jej
twarz w dalszym ciągu wyrażała obojętność. Kiedy Dawid
nie doczekał się odpowiedzi, pozwolił sobie dokończyć.
– Chcesz doprowadzić Dorcię do białej gorączki. Powalić szefową mrówczą pracą i profesjonalizmem, pewnie
dla wynegocjowania atrakcyjniejszych stawek. I najważniejsze… zdobyć mnie. Ale… jeśli o mnie chodzi, nie
musisz się trudzić aż tak bardzo.
Bartek wywrócił oczami. Według niego Dawid przekroczył już granice pewności siebie i zmierzał nieuchronnie
w stronę desperacji. Zamiast słuchać kolegi, zainteresował się ofertą alkoholi, orzeszkami i swoim piwem.
Justyna wzruszyła ramionami.
– Skoro tak twierdzisz.
– Czyli zgadłem?!
Niewzruszona jego entuzjazmem wróciła do picia
swojego wina.
– Wiedziałem! – Klasnął w dłonie, co zwróciło uwagę
Doroty i Lidki.
17
Bartek odszedł na chwilę, a na wolnym krześle usiadła
Natalia. Swój rudy warkocz przerzuciła na plecy i nachyliła się ku Justynie.
– Dawid ma specyficzne poczucie humoru.
– Ja nie żartowałem – prychnął. – Zawsze jestem śmiertelnie poważny!
– Z pewnością – uśmiechnęła się Natalia. – Fajnie, że
przyszłaś – zwróciła się znowu do Justyny. – Wszyscy
podejrzewali, że nie będziesz miała ochoty.
– Słusznie podejrzewali – odparła, patrząc w zielone
oczy koleżanki. Dopiero teraz zauważyła piegi na jej nosie. – Potraktowałam to raczej jako program obowiązkowy.
– Rozumiem. Nie czujesz się tutaj jeszcze zbyt komfortowo, co? Nie przejmuj się Dorotą i Lidką. One w gruncie
rzeczy wcale nie są złe.
– Nie muszę się czuć komfortowo. Dorotą, a tym bardziej Lidką, wcale się nie przejmuję. Ty z kolei… nie
przejmuj się mną. To niepotrzebne.
– Chciałam tylko…
– Wiem. Ale to niepotrzebne – powtórzyła z naciskiem.
Natalia potarła czoło zakłopotana. Justyna czuła, że to
dobry człowiek i ma dobre intencje. Nie pierwszy raz okazała nowej koleżance bezinteresowną serdeczność. Justyna
jednak nie miała ochoty na przyjaźń z kimkolwiek. Fakt,
że Natalia była dobrą duszą, nie miał wpływu na jej postanowienie. W pracy chciała pracować. To wszystko. Ukradkiem spojrzała na Natalię, która wyraźnie zmarkotniała.
– Nie bierz sobie tego do serca.
– Nie ma problemu – odparła ciepło Natalia.
Justyna popatrzyła na nią nieco zaskoczona.
18
– Idę po wodę. Chcesz? – zapytała Natalia, wstając
z krzesła.
– Nie, dzięki. Mam wino. – Wskazała kieliszek.
– Miłej zabawy! – rzuciła, kierując się do baru, choć
przecież musiała wiedzieć, że Justyna nie ma zamiaru się
bawić. Natalia taka już po prostu była, że każdemu się starała powiedzieć miłe słowo, nawet jeśli narażała się przez
to na nieprzyjemności. Justyna, patrząc na nią, poczuła
nagle tkliwość. W tej kobiecie była delikatność, ufność
i czysta wrażliwość. Delikatność, która musi przyjmować
najcięższe ciosy i dotkliwe rany. Z czasem, pod takim
naporem, delikatność staje się twardą i silną strukturą.
Uważała, że przed Natalią jeszcze długa, bolesna droga, i współczuła koleżance tej podróży. Z kolei Natalia,
podchodząc do baru, miała podobne uczucia dotyczące
Justyny. Nie ośmieliłaby się jednak jej tego powiedzieć.
Jak się okazało, szefowa miała słabą głowę. Alkohol
szybko wprowadził ją w upojny stan i ruszyła dziarskim
krokiem w stronę mikrofonu. Z głośników poleciała melodia Jadą wozy kolorowe, a dla Justyny był to znak, że
czas się oddalić. Nie chciała każdego kolejnego dnia pracy
mieć przed oczami Danuty na rauszu wykonującej stary
szlagier. Zamierzała w końcu wyluzować i naprawdę się
zabawić. Kiedy cała załoga zaczęła wybijać rytm klaskaniem, ona wzięła torebkę i zniknęła za drzwiami. Złapała
taksówkę i poprosiła kierowcę, by zawiózł ją do jakiegoś
godnego polecenia lokalu.
Już po kwadransie siedziała na wysokim stołku przy
kontuarze. Barman uśmiechnął się do niej serdecznie
i zapytał, czego chciałaby się napić. Tak jak planowała,
19
zamówiła martini i z ciekawością rozejrzała się po wnętrzu. W środku panował przyjemny półmrok. Salę oświetlały jedynie boczne światła. Było przytulnie i nastrojowo.
Z głośników sączył się jazz, przeznaczony raczej dla uszu
niezbyt wyrobionego słuchacza, ale Justynie przypadł
do gustu, bo muzyka nie pchała się na pierwszy plan,
ale stanowiła jedynie tło dla wieczornego relaksu.
– Sobotni odpoczynek przy drinku? – zagaił barman,
gdy stawiał przed nią martini z pływającą w środku oliwką.
– Właśnie uciekłam z firmowej imprezy integracyjnej
– wyjaśniła, biorąc do ręki kieliszek.
– W takim razie nie mogła pani znaleźć lepszej kryjówki. – Mrugnął do niej.
– Też nie cierpię takich imprez – wtrącił jakiś mężczyzna, zajmując stołek obok Justyny. Kiedy nie podjęła
tematu, tylko sączyła dalej swojego drinka, zamówił whisky z lodem.
– Kobieca wersja Jamesa Bonda? – nieznajomy spróbował ponownie, wskazując na jej kieliszek.
– Raczej Robinsona Crusoe – odparła, odwróciwszy
głowę w jego kierunku. Zobaczyła czterdziestoletniego
blondyna o wesołych oczach. Był przystojny i nieźle ubrany, o czym świadczyła błękitna koszula dobrej jakości
z podwiniętymi rękawami i narzucony na ramiona szary
kaszmirowy sweter. Atrakcyjnej całości dopełniał niski,
dźwięczny tembr głosu.
– Nie znosiłem tej książki – stwierdził niemal ze wstrętem.
– Dlaczego?
20
– Historia faceta i Piętaszka samych na bezludnej wyspie…
– Zależy jak się patrzy na tę historię. – Podparła podbródek na dłoni. – Mnie się podoba już sama myśl o bezludnej wyspie.
– Z tego co wiem, on próbował się stamtąd wydostać.
– Ja bym nie próbowała.
– Nie wygląda pani na odludka.
Justyna rozciągnęła usta w uśmiechu.
– Moi współpracownicy mają w tej kwestii zgoła odmienną opinię.
– Mają rację?
– Zdecydowanie. – Wyprostowała się.
Mężczyzna wyglądał na zaintrygowanego.
– Coś pani kręci…
– Jak pan uważa. Ludzie i tak zazwyczaj wierzą w to,
co chcą.
– A pani w co wierzy?
– W miły wieczór z martini.
– O to mogę się postarać. – Skinął na kelnera.
Przy następnej kolejce przeszli na ty. Przy kolejnej opowiadali sobie dowcipy i zaśmiewali się do łez. Justyna się
rozluźniła i poczuła swobodnie w towarzystwie nowego
znajomego. Artur okazał się inteligentny i błyskotliwy. Miał
świetną pamięć do żartów i oryginalne poczucie humoru.
Później poszli do sąsiedniego klubu potańczyć, gdzie Justyna z przyjemnością odkryła, że tancerzem był równie
wybornym, jak rozmówcą. Wieczór zakończyli w łóżku.
Justyna miała mocną głowę, więc decyzję o wspólnej
nocy podjęła zupełnie świadomie. Ostatnim mężczyzną,
21
z którym się kochała, był jej mąż. Ale to było w poprzednim życiu. Jej ciało wołało o pieszczotę, o chwilę
rozluźnienia i rozkoszy. Zaprosiła Artura do siebie, bo
chciała się poczuć bezpiecznie na własnym terytorium.
Mężczyzna okazał się umiejętnym i pomysłowym kochankiem. Gdy po wszystkim padli na pościel wyczerpani,
on mruknął jej do ucha zadowolony. Justyna rozkosznie
zmęczona zasnęła pierwsza. Śniła jej się bujna zielonością
i egzotycznymi kwiatami bezludna wyspa.
Obudził ją zapach kawy. Ten aromat o poranku kojarzył jej się z dzieciństwem. Zapytała kiedyś siostrę, czy
ona też ma w pamięci wspomnienie ojca siedzącego przy
kuchennym stole z kubkiem kawy w dłoni. To był jego
poranny rytuał. Ale Basia nie pamiętała. A później… dom
rano nie pachniał już niczym. Dlatego teraz, zanim Justyna
otworzyła oczy, zobaczyła siebie, jak na bosych stópkach
wpada do kuchni. Ojciec zazwyczaj wtedy nalewał już
sobie ogromny kubek czarnej jak smoła kawy i mawiał:
– O, jest mój mały skowronek!
Ona się wtedy zaśmiewała i gramoliła ojcu na kolana,
aby wtulić się w jego niedźwiedzie ramiona i wdychać
zapach wody kolońskiej Old Spice zmieszanej z aromatem kawy. Kiedy te ramiona zniknęły, a wraz z nimi zapach porannej kawy, straciła poczucie bezpieczeństwa.
Otrząsnęła się ze wspomnień. Nie miała już siedmiu lat.
Zmarszczyła brwi i usiadła gwałtownie na łóżku. Zarzuciła koc na swoje nagie ramiona i poszła do kuchni. Narastała w niej złość.
22
– O, nie śpisz już. Przygotowałem kawę! – odezwał się
Artur, widząc ją w progu.
– Nieproszony.
Ustawił na stole wypełnione po brzegi kubki i podszedł do niej.
– Chciałem zrobić coś miłego. Wczoraj było wspaniale.
– Dobrze to określiłeś: „wczoraj”. – Odsunęła się
o krok.
Zmarszczył brwi.
– Jesteś zła, że się panoszę, tak? Przepraszam. Może
faktycznie popełniłem małe faux pas, ale zamiary miałem
dobre.
– Znasz przysłowie o dobrych chęciach. – Oparła ręce
na biodrach.
– Do piekła chyba za to nie trafię, co? – próbował rozładować sytuację.
– Myślę, że już czas na ciebie – rzuciła oschle, patrząc
mu prosto w oczy.
Artur z zakłopotaniem podrapał się po głowie. Wyglądał na zaskoczonego nagłą zmianą nastroju Justyny.
– A mówią, że to faceci obcesowo traktują kobiety.
Zrobiłem coś nie tak? – zapytał niepewnie.
– Wczoraj wszystko było w jak najlepszym porządku.
Ale to było wczoraj. Bez kontynuacji w dniu dzisiejszym.
Poranną kawę wypijesz u siebie – powiedziała bez cienia
emocji w głosie.
– Nie doceniłem cię. Faktycznie walisz prosto z mostu.
– Na nic się nie umawialiśmy. Było miło. Przyznaję.
Zachowaj to w pamięci albo zapomnij, jeśli wolisz, i żyj
dalej. Z dala ode mnie.
23
Artur odchrząknął. Skinął tylko głową i włożył kurtkę. Po chwili Justyna usłyszała zatrzaskujące się za nim
drzwi. Wypuściła powstrzymywane w płucach powietrze i podeszła do kuchennego blatu. Jedną kawę wylała do zlewu. Drugi kubek wzięła w dłonie, podmuchała
i upiła kilka łyków. Kawę parzy niezłą, stwierdziła z uznaniem.
Po śniadaniu nabrała ochoty na rozpakowanie wciąż
nieotwartych pudeł, które od czasu przeprowadzki tkwiły
pod ścianami pokoju. Najwyższy czas uczynić to miejsce
bardziej moim, uznała. Czuła silną potrzebę zaznaczenia
swojego terytorium. Jakby nieplanowana wizyta obcego
zaburzyła harmonię i wewnętrzny spokój jej domu. Miała nadzieję, że układanie rzeczy, ponowna organizacja
i porządki przywrócą zaburzony ład. Justyna rzuciła się
w wir domowych porządków, zaplanowała trochę zmian
aranżacyjnych. Pojechała nawet do sklepu meblarskiego,
zamówiła kilka mebli do salonu i kupiła parę bibelotów
do sypialni, aby ocieplić wnętrze. Nic wielkiego. Ceramiczna figurka tancerki, lampka nocna i pusta ramka
na zdjęcia, w którą nie zamierzała wkładać żadnej fotografii. Miała przypominać Justynie o postanowieniu, którego
dotrzymanie miało zagwarantować jej spokój i szczęście.
Na koniec dnia czuła się zmęczona, ale zadowolona. Weszła do salonu i wtedy zobaczyła na podłodze jeszcze
jedno pudełko. Zupełnie o nim zapomniała. Przełknęła
ślinę. Usiadła na podłodze i powoli otworzyła pokrywkę.
Może powinnam to także wyrzucić, pomyślała, zaglądając do środka. Zostawiła za sobą już tak wiele, że
i tych kilka rzeczy mogła chyba zostawić. W pudełku
24
leżał złoty łańcuszek z serduszkiem, niebieski krawat,
srebrny pierścionek z różowym oczkiem, list, breloczek
do kluczy z motylkiem i gruby brulion w twardej oprawie.
Wzięła do ręki łańcuszek i zakołysała zawieszonym nań
pękatym serduszkiem. Poczuła bolesne ukłucie w sercu,
więc odłożyła łańcuszek. Zamknęła pudełko malowane
w róże. Otworzyła zeszyt na pierwszej stronie. Zobaczyła
swoje, jakże odmienne od dzisiejszego, pismo. Tamtego
dnia zaczęła pisać pamiętnik. Potem przestała, by po wielu
latach powrócić do niego i opisać wszystko, wszystko sobie poukładać. Przelewała na papier emocje, które starała
się ukrywać przed matką. Nie chciała jej obciążać swoim
smutkiem, przecież mamie było wtedy wystarczająco trudno. Niebieski atrament w paru miejscach się rozmazał.
Pamiętała, jak płakała, pisząc te słowa. Pamiętała prawie
wszystko i to było właśnie jej największe przekleństwo…
12.10.1990
Nie mogę wytrzymać smutku w oczach mamy. Mnie także
zbierają się w oczach łzy, kiedy widzę ją płaczącą po kątach.
Stara się, żebyśmy nie widziały jej zapłakanej, ale przecież nie
jesteśmy ślepe. Współczuję jej. Ja także czuję się okropnie.
Tęsknię za tatą i nie rozumiem, dlaczego go nie ma. Może to
nasza wina? Może zrobiłyśmy coś nie tak? Może nie byłyśmy
wystarczająco grzeczne z Basią? Modlę się o to, aby pewnego
dnia, kiedy wrócę ze szkoły, on siedział z powrotem w swoim
fotelu z gazetą. Nawet go nie zapytam, gdzie był i dlaczego
tak długo nie wracał. Po prostu się przytulę. Tatusiu, proszę,
wróć do nas.
25
Z zeszytu w twardej oprawie
Błękitny krawat
7.08.1995
Wrześniowe słońce prażyło wtedy jak zwariowane. Żyłam jeszcze wakacjami za sprawą mojej pierwszej miłości i cudownej pogody, która nie zachęcała do powrotu do szkoły. Skończyłam trzynaście lat i byłam absolutnie przekonana, że moje gorące uczucie
do Janka Wrońskiego, którego poznałam na obozie harcerskim,
nigdy nie osłabnie. Myślałam, że trzysta kilometrów nie stanowi
dla nas żadnej przeszkody. Jego miłość albo pamięć okazała się
jednak krótka, bo skończyła się na jednym liście, który dostałam
pod koniec września. Wtedy jednak jeszcze nie wiedziałam, że tak
będzie, więc biegłam do domu jak na skrzydłach, by sprawdzić
zawartość skrzynki pocztowej. Nie przejmowałam się brakiem
poczty, oczekiwanie mnie uskrzydlało. Wmawiałam sobie, że
przyjemność odroczona smakuje podwójnie. O ja naiwna! Nucąc
pod nosem, wbiegłam po schodach na drugie piętro i energicznym ruchem otworzyłam drzwi do domu. Była piętnasta, więc
mama powinna wrócić niedługo z pracy. Tata pojawi się godzinę
po niej, a obiad zazwyczaj czekał już na stole, abyśmy mogli
razem zjeść. Siedmioletnia Basia wracała ze szkoły z mamą.
W tamtym czasie lekcje zaczynała na drugą zmianę. Także rano
mama odprowadzała ją do świetlicy. Wtedy pierwszoklasistów
w osiedlowej podstawówce było tak wielu, że szkoła wprowadziła
system dwuzmianowy.
Rzuciłam plecak w przedpokoju, co zawsze irytowało mamę. Przyznam się, że nie pozbyłam się tego nawyku do dziś.
Kiedy wchodzę do mieszkania, torebkę zawsze zostawiam przy
drzwiach. Zdjęłam buty i wparowałam do kuchni. W ustach zaschło mi z pragnienia, więc nalałam sobie do szklanki wody
26
z czajnika i duszkiem wychyliłam zawartość. Na stole leżały dwie
kartki.
„Justynko, po szkole obierz ziemniaki”, napisała mama, na co
się skrzywiłam. Na drugiej kartce, zgiętej wpół, widniało imię
mamy. Musiał to napisać tata, więc nie zaglądałam do środka.
Wzruszyłam tylko ramionami i z szafki pod zlewem wyjęłam wiaderko, w którym mama przechowywała ziemniaki. Aby uprzyjemnić sobie nudne zajęcie, zajęłam się rozmyślaniem o Janku
i naszych spacerach nad jeziorem, gdzie łapał mnie za rękę, co
doprowadzało mnie prawie do omdlenia. Nastawiłam ziemniaki
i poszłam do swojego pokoju.
Do powrotu mamy zostało jeszcze pół godziny. Całe trzydzieści minut, aby posłuchać głośniej muzyki. Mama nie przepadała za tym „hałasem”, o co toczyłyśmy zażarte boje. Muzyka
i marzenia. Dwa rzeczowniki na „m” stanowiły wtedy moją pasję.
Najlepiej kiedy mogłam oddawać się im jednocześnie. Pogrążona w myślach, nie usłyszałam zgrzytu zamka. Usłyszałam za to
wymowne chrząknięcie tuż nad swoją głową. Otworzyłam oczy
i zobaczyłam mamę ze skrzywioną miną. Jej ciemne, kręcone
włosy pod wpływem trwałej ondulacji odstawały na wszystkie
strony, tworząc nad jej czołem nieco kuriozalną aureolę. – Przepraszam, nie usłyszałam, że przyszłaś – usprawiedliwiłam się,
niechętnie przyciszając muzykę.
– Nie usłyszałabyś, nawet gdyby złodzieje wynieśli pół mieszkania.
Za jej plecami zachichotała Basia, po czym podbiegła
do mnie i usiadła obok na tapczanie.
– Całkiem ładna ta piosenka – solidarnie wstawiła się za mną.
Wtedy uważała mnie za swoją idolkę. Coś jak ja Jasona Donovana.
27
– Ale zdecydowanie za głośna – obstawała przy swoim nasza
rodzicielka.
– Już jest cicho. Po problemie.
– Obrałaś ziemniaki, jak prosiłam?
– Gotują się na małym ogniu.
– Świetnie. W takim razie idę usmażyć kotlety. Wolicie surówkę
z marchewki czy mizerię?
– Marchewkę – odparłam.
– Marchewkę – jak echo powtórzyła za mną siostra.
Ziemniaki wykipiały. Kotlety spaliły się na węgiel, a surówka
z marchewki nigdy nie powstała. Zastałyśmy mamę siedzącą
na kuchennym taborecie wpatrzoną w białą kartkę, na której pismem taty nakreślone były jakieś zdania. Przeszył mnie dreszcz
przerażenia. Zaprowadziłam Basię do dużego pokoju i włączyłam
jej telewizor, gdzie na nasze szczęście właśnie rozpoczynał się
program dla dzieci i młodzieży.
– Co z obiadem? – zapytała, siadając na kanapie.
– Zrobię ci kanapkę. Mamę chyba rozbolała głowa. Jeśli raz
nie zjemy obiadu, nic nam się chyba nie stanie, prawda?
– Nam nie, ale nie wiem, co tatuś na to powie – odparła, wpatrując się w kolorową czołówkę programu. – Zawsze przychodzi
głodny z pracy – dodała.
– Też zje kanapki – rzuciłam i wyszłam z pokoju, przymknąwszy za sobą drzwi.
Mama siedziała w tej samej pozycji co wcześniej. Opierała
przedramiona na stole, w dłoniach trzymała list. Widziałam, że
znowu go czyta.
– Mamo... coś się stało? – zapytałam, delikatnie dotykając
jej ramienia.
– Nic nie rozumiem.
28
– Co napisał?
– Zrobił nam dowcip. Pewnie wyjechał w delegację i tak sobie… zażartował.
Usiadłam obok niej na krześle. O niczym jeszcze nie miałam
pojęcia, ale czułam, że coś jest nie tak.
– Co tata napisał? – cierpliwie powtórzyłam pytanie.
Mama zmarszczyła brwi i przygryzła wargi.
– Napisał, że wyjeżdża. Na stałe. I nie wróci. Mamy go nie
szukać. Przeprasza, ale nie mógł inaczej.
– Żartujesz. – Zaśmiałam się.
Wszystko zabrzmiało absurdalnie. Mama wypuściła kartkę
z ręki. Podeszła do okna i zapatrzyła się w przestrzeń. Podnios­
łam list i przeczytałam go. Tato oznajmiał swoją decyzję, ale niczego nie tłumaczył. To było najbardziej szokujące. Jak można
tak po prostu napisać list i zniknąć. Mój tata wyjechał? Nie wróci?
Dlaczego? Nie, to niemożliwe, kręciłam głową, czując wzbierające pod powiekami łzy. Łzy towarzyszyły mi od tamtego momentu
nieprzerwanie. Tyle że później płakałam w ukryciu.
Aż trudno uwierzyć, że od tamtego dnia minęło już pięć lat.
Dzisiaj są moje urodziny. Kończę osiemnaście lat. Formalnie
wchodzę w dorosłość, choć mam wrażenie, że jestem dorosła
od pięciu lat. Tamtego popołudnia poczułam się odpowiedzialna
za matkę i siostrę. Czułam, że ktoś musi przejąć rolę ojca, załatać powstałą pustkę. Nie wiem, czy to było w ogóle możliwe,
ale miałam taki plan i go realizowałam. Dzisiaj, w dniu moich
osiemnastych urodzin, nie ma przy mnie taty. Gdzieś skrycie tliła
się we mnie nadzieja, że może chociaż przyśle kartkę, zadzwoni,
będzie pamiętał o urodzinach swojej pierworodnej. Wciąż jestem
strasznie naiwna. Dzisiaj z samego rana wyjęłam z szuflady jego
błękitny krawat. Tylko to po sobie pozostawił. Mama twierdziła,
29
że nigdy nie był elegantem i dlatego nie zabrał krawata. Mnie
się wydaje, że po prostu w pośpiechu zapomniał go spakować.
Jakkolwiek było, ja schowałam krawat przed złością matki i czasem z tęsknotą wtulałam w niego twarz. Zabrzmi to dziecinnie,
ale ciągle mi się wydaje, że wyczuwam nutę Old Spice’a. A może
to tylko moja wyobraźnia? Jestem na niego wściekła. Jest mi
przykro i źle. Nie rozumiem, jak mógł tak postąpić. Jednak błękitnego krawata nigdy nie wyrzucę. Moja jedyna pamiątka po ojcu.
Siostra zazdrości mi tego, że jestem dorosła i mogę wszystko.
Pewnie mogę, ale tego, czego naprawdę pragnę, nie dostanę
i nie osiągnę. Nigdy. Baśka ma teraz tyle lat, ile ja wtedy. Widzę,
jaka jest postrzelona, i dziwię się, że tak bardzo się różnimy. Ja
pięć lat temu przywdziałam powagę i powzięłam gorliwe postanowienie, że będę się jakoś trzymać. Na mnie, jak na twardym pniu,
wspierała się mama, dla której stałam się powierniczką i opoką,
ze mną dzieliła się troskami dnia codziennego. Dla siostry byłam
z kolei kloszem, który osłania ją od zła i stara się wyczarować
kolorowe dzieciństwo. Na zewnątrz sprawiałam wrażenie twardej
i pogodzonej z losem. W środku ten pozornie niewzruszony pień
toczyły korniki.
Dzisiaj w prezencie dostałam od mamy piękne złote kolczyki.
Musiała długo na nie odkładać. Doceniam to. Nic jednak nie
poradzę, że od niej oczekiwałam czegoś zupełnie innego. Chciałabym, żeby to ona była moją opoką. Chyba jednak za dużo
wymagam. W końcu przeżyła ogromną traumę. Bez słowa wyjaśnienia odszedł od niej mąż. To musiało podciąć jej skrzydła.
Ja sobie jakoś radziłam. I nadal sobie radzę. Chyba.
Dzisiaj wieczorem przychodzą do mnie znajomi. Będziemy
świętować moje urodziny. Cieszę się. Nie mogę jednak pozbyć
się wrażenia, że jestem od rówieśników starsza o co najmniej
30
dekadę. Żyję tak jak oni. Uczę się. Mam plany na przyszłość.
Ale wszystko to z jakiejś innej perspektywy.
Mama zabrała Basię i poszła do swojej koleżanki. Przynajmniej tak obiecała. Mam nadzieję, że tym razem dotrzyma słowa. Miło z ich strony, że nie chcą mi przeszkadzać. To znaczy
mama nie chce, bo Baśka pewnie miałaby ochotę zostać. Rafała Pospiesznego uważa za nieziemsko przystojnego, z czym
kompletnie się nie zgadzam. Widzę w nim inteligentnego kumpla, który ma świra na punkcie perkusji. I chyba właśnie ta perkusja wywarła takie wrażenie na mojej siostrze. Mamy zupełnie
odmienny gust, co w sumie napawa optymizmem, bo za kilka lat
Baśka nie zacznie podbierać mi facetów. Widać jak na dłoni, że
wyrośnie z niej piękna kobieta. Sprawiedliwie przyznaję – zdecydowanie ładniejsza ode mnie. Kończę, bo czas szykować się
na imprezę. Najchętniej założyłabym dzisiaj błękitny krawat. Ale
odłożę go z powrotem na jego miejsce pod stertę wycinków
z gazet. Tam będzie bezpieczny.