Odwet – Marzec 2016
Transkrypt
Odwet – Marzec 2016
1 Strona Odwet – Marzec 2016 2 Strona Odwet – Marzec 2016 Mieczysław Dziemieszkiewicz "Rój" to jedna z legend podziemia niepodległościowego Mazowsza. Zaangażowany w konspirację Narodowych Sił Zbrojnych podczas II wojny światowej. Przymusowo zwerbowany do "ludowego" Wojska Polskiego zdezerterował i aż do bohaterskiej śmierci w 1951 r. był postrachem bezpieki i komunistów w powiatach ciechanowskim, przasnyskim i pułtuskim. Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój” pochodził z rodziny zasłużonej dla sprawy niepodległości Polski. Urodził się 28 stycznia 1925 r. we wsi Zagroby (pow. Łomża) w rodzinie Adama i Stefanii z domu Świerczewskiej. Rodzina Dziemieszkiewiczów określana była w materiałach UBP jako „robotnicza”, przy czym zaznaczano jednak, że jego ojciec „walczył w szeregach białogwardzistów przeciwko Armii Czerwonej” (tj., jak można się domyślać – był uczestnikiem zbrojnych formacji walczących z bolszewikami podczas rosyjskiej wojny domowej 1917–1921). Nic więc dziwnego, że młody Dziemieszkiewicz otrzymał nie tylko patriotyczne wychowanie, ale też i twardą wewnętrzną formację. Przed wojną uzyskał wykształcenie podstawowe, w latach okupacji uczęszczał na tajne nauczanie w Makowie Mazowieckim – na poziomie szkoły średniej. Rodzina Dziemieszkiewiczów zaangażowana była w konspiracyjną działalność niepodległościową prowadzoną przez Narodowe Siły Zbrojne (NSZ), do których należeli dwaj bracia Mieczysława. Roman Dziemieszkiewicz „Adam”-„Pogoda” w okresie okupacji niemieckiej pełnił funkcję komendanta Powiatu Ostrołęka, a po tzw. wyzwoleniu był komendantem Powiatu NSZ Ciechanów. Jednocześnie dowodził oddziałem partyzanckim, sformowanym w maju 1945 r. po Odwet – Marzec 2016 3 Kazimierz Krajewski, Tomasz Łabuszewski akcji na siedzibę UB w Krasnosielcu, w której odbito kilkudziesięciu więźniów i zlikwidowano 7 funkcjonariuszy bezpieki. Został zamordowany przez żołnierzy sowieckich jesienią 1945 r. w Ciechanowie. Jerzy Dziemieszkiewicz za przynależność do NSZ skazany był na 7 lat więzienia. Po wejściu na Mazowsze Armii Sowieckiej, Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój” został zmobilizowany do „ludowego” Wojska Polskiego. Wcielony do 1. zapasowego pułku piechoty w Warszawie, nie mogąc pogodzić się z tym co zobaczył w sformowanej przez komunistów armii – zbiegł z jednostki, powrócił w rodzinne strony i wstąpił w szeregi Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Tu początkowo skierowano go do patrolu PAS w pow. Ciechanów, sformowanego na terenie gminy Sońsk. Następnie trafił do oddziału partyzanckiego NZW dowodzonego przez ppor. Mariana Kraśniewskiego „Burzę” z KP „Orawa” – Ostrołęka, gdzie dowodził drużyną. Uczestniczył w wielu akcjach przeciwko funkcjonariuszom UB i ich agenturze oraz posterunkom MO. Wiosną i latem 1946 r. oddział „Burzy” siedmiokrotnie zatrzymywał pociągi, rozbrajając niewłaściwie odnoszących się do ludności żołnierzy „ludowego” WP i funkcjonariuszy służb komunistycznych. W maju 1946 r. w zasadzce koło wsi Łodziska rozbił grupę operacyjną PUBP w Ostrołęce, udającą się na akcję aresztowań w terenie. Została ona całkowicie rozbita. Spalono samochód, zabito dwóch milicjantów i przejęto dużą ilość broni. Za odwagę i zasługi w działaniach zbrojnych „Rój” został na mocy rozkazu dowódcy NZW z 8 sierpnia 1945 r. odznaczony Krzyżem Walecznych, a w 1948 r. rozkazem komendanta „XVI” Okręgu NZW „Mazowsze” awansowany do stopnia starszego sierżanta. W drugiej połowie 1946 r. został włączony do oddziału Pogotowia Akcji Specjalnej (PAS) „XVI” Okręgu NZW, dowodzonego przez chor. Józefa Strona Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój” Odwet – Marzec 2016 4 W zreorganizowanym przez „Lasa” „XVI” Okręgu NZW (który zmienił wówczas kryptonim na „Orzeł”) „Rój” objął funkcję komendanta Powiatu oznaczonego kryptonimami „Ciężki” i „Wisła” (obejmującego pow. Ciechanów oraz część pow. Płońsk i Mława). Był jednocześnie dowódcą oddziału partyzanckiego operującego na tym terenie. Jednostka ta, licząca przeciętnie 15–20 partyzantów, występowała zazwyczaj podzielona na dwa lub trzy patrole. Spośród ważniejszych akcji wykonanych przez oddział „Roja” w okresie od czerwca 1947 r. do sierpnia Strona Kozłowskiego „Lasa”, „Visa”. We wrześniu 1946 r. uczestniczył w operacji oddziałów NZW pod ogólnym dowództwem komendanta Okręgu kpt. Zbigniewa Kuleszy „Młota” na cukrownię w Krasińcu (jego grupa ubezpieczająca akcję urządziła zasadzkę, w którą wpadł pluton operacyjny MO z Ciechanowa). Mieczysław Dziemieszkiewicz był przeciwnikiem ujawniania się w ramach tzw. amnestii ogłoszonej w 1947 r. przez komunistów. Wiosną 1947 r. definitywnie rozeszły się jego drogi i drogi komendanta „Młota”, który zdecydował się na zakończenie walki i ujawnienie się. Natomiast „Rój” pozostał „w lesie” z grupą podkomendnych (jedną z ważniejszych akcji w tym okresie było opanowanie 3 kwietnia 1947 r. osady Karwacz i rozbrojenie posterunku MO). Uczestniczył w odprawie kadry „XVI” Okręgu NZW zwołanej w dniu 20 maja 1947 r. w Olszynach (pow. Ostrołęka), w wyniku której zdecydowano o kontynuowaniu działalności zbrojnej i o wyborze nowego komendanta tej struktury. Zebrani komendanci powiatów i dowódcy oddziałów leśnych wybrali wówczas ze swego grona jako dowódcę – akowca przybyłego z Wileńszczyzny, chor. Józefa Kozłowskiego „Lasa”. Odwet – Marzec 2016 5 odpowiedzialnego za zadenuncjowanie oddziału „Orzyca”, zakończone zagładą tej grupy. Rozbicie latem 1949 r. Komendy „XVI” Okręgu NZW „Tęcza” kierowanej przez Witolda Boruckiego „Babinicza” nie oznaczało jednak kresu działalności „Roja”. Ten dzielny dowódca nie tylko zdołał utrzymać się w swoim macierzystym powiecie, ale rozszerzył swe działania na teren sąsiednich powiatów. Na przełomie 1949/1950 r. podjął próbę odbudowania struktur „XVI” Okręgu NZW. Zachowały się dokumenty, które sygnował jako pełniący obowiązki komendanta okręgu. „Rój” zachował dla siebie bezpośrednią komendę nad organizacją terenową w pow. Ciechanów i prawdopodobnie Pułtusk, zaś powiat Przasnysz o kryptonimie „Praga”, przekazał pod dowództwo chor. Stanisława Kakowskiego „Kaźmierczuka”. Powołał też nowe struktury, być może powiatowe, o kryptonimach „Puławy” i „Błonie”, brak jest jednak bliższych danych o ich lokalizacji i funkcjonowaniu. Można oceniać, że „Rój” należał do najwybitniejszych, najbardziej energicznych i zdeterminowanych dowódców terenowych „XVI” Okręgu NZW, posiadał zdolności organizacyjne i wybitne cechy przywódcze. W listopadzie 1949 r. w kierownictwie MBP oceniano, że oddział „Roja”„ w okresie zaostrzającej się walki klasowej [...] jest najliczniejszą i najgroźniejszą bandą na terenie województwa [warszawskiego]”. Swój oddział partyzancki, którego stan liczebny wahał się wówczas w granicach 15–20 żołnierzy, „Rój” podzielił na trzy patrole, dowodzone przez st. sierż. Ildefonsa Żbikowskiego „Tygrysa”, st. sierż. Władysława Grudzińskiego „Pilota”, chor. Stanisława Kakowskiego „Kaźmierczuka”. Warto przypomnieć także innych podkomendnych „Roja”. W latach 1949–1951, jak ustalił dr Krzysztof Kacprzak, w skład oddziału wchodzili: kaprale Władysław Bukowski „Zapora”, Kazimierz Chrzanowski „Wilk”, st. Strona 1948 r. należy wymienić: rozbrojenie Posterunku MO w Barańcach 3 listopada 1947 r. i Gąsocinie 16 marca 1948 r., zasadzki na UB pod Gołyminem 22 listopada 1947 r. i pod Nasielskiem 28 listopada 1947 r. oraz walkę z grupą operacyjną KBW i UB pod Pniewem Wielkim 12 lipca 1948 r. (w której po stronie komu-nistów poległ m.in. szef PUBP w Ciechanowie – por. Tadeusz Mazurowski). Podczas akcji w Gąsocinie rozbito posterunek MO, zniszczono agencję pocztową. Zdobyto kilka sztuk broni długiej, rozstrzelano aktywistów komunistycznych współpracujących z bezpieką. Oddział „Roja” zlikwidował w tym czasie kilkunastu szczególnie szkodliwych dla społeczeństwa funkcjonariuszy UB, MO i ORMO oraz ponad dwudziestu współpracowników władz bezpieczeństwa (agentów i informatorów bezpieki), w starciach i potyczkach stoczonych przez jego oddział poległo kilkunastu żołnierzy KBW uczestniczących w operacjach pacyfikacyjnych na Mazowszu. Po rozbiciu w czerwcu 1948 r. Komendy Okręgu „Orzeł” i schwytaniu przez bezpiekę chor. Józefa Kozłowskiego „Lasa”, kadra „powiatowa” znów wybrała nowego komendanta – chor. Witolda Boruckiego „Dęba”, „Babinicza” (ongiś żołnierza AK w Obwodzie Maków Mazowiecki). Kontakt „Roja” z Komendą „XVI” Okręgu NZW, występującą pod nowym kryptonimem – „Tęcza” – uległ wówczas znacznemu rozluźnieniu, jednak nadal sporządzał on sprawozdania i raporty dla dowództwa, a także utrzymywał bieżące kontakty z komendantami sąsiednich powiatów – „Orzycem” i „Rogiem”. Spośród ważniejszych akcji jego oddziału należy wymienić walki stoczone pod Wyrębem Karwackim 10 listopada 1948 r. i Szlasami Żalnymi 28 grudnia 1948 r. W marcu 1949 r. zdołał zlikwidować agenta bezpieki występującego pod kryptonimem „Janek”, Odwet – Marzec 2016 6 marszałka Józefa Piłsudskiego, bywał służbowo w Belwederze. Po demobilizacji gospodarował na własnym zagonie. Konspiracyjną działalność niepodległościową prowadził od 1940 r. – charakterystyczne, iż mimo członkostwa w Stronnictwie Narodowym należał do ZWZ-AK, a nie do NSZ. W AK dowodził placówką konspiracyjną na terenie gminy Chojnowo. Od 1944 r. ukrywał się przed aresztowaniem. Po „wyzwoleniu” kontynuował działalność niepodległościową w ramach Obwodu ROAK Przasnysz krypt. „Las”. W końcu 1946 r., po rozbiciu mazowieckiego ROAK przez bezpiekę, przeszedł do „XVI” Okręgu NZW. Po rozbiciu Komendy „XVI” Okręgu NZW w lecie 1949 r. działał w strukturach podlegających „Rojowi”, który mianował go komendantem Powiatu „Praga” (Przasnysz) i zarazem dowódcą kilkuosobowego patrolu partyzanckiego, wchodzącego w skład jego oddziału. W grudniu 1949 r. zdekonspirowany i zagrożony aresztowaniem przeszedł na stałe do partyzantki. W latach 1949–1951 uczestniczył w licznych akcjach dywersyjnych przeprowadzonyc h przez oddział „Roja”, m.in. 19 października 1949 r. w opanowaniu osady Czernice Borowe i rozbiciu tamtejszego posterunku MO. Dowodzony przez niego patrol i struktury konspiracyjne rozpracowywane były w odrębnym rozpracowaniu agenturalnym o kryptonimie „Rozbitki”. Objęło ono 31 osób z grona jego rodziny i krewnych. Kakowski Strona strz. Bronisław Gniazdowski „Mazur”, st. strzel. Piotr Grzybowski „Jastrząb”, Bronisław Kaczmarczyk „Kogut”, plut. Lucjan Krepski „Rekin”, Edmund Milewski „Olgierd”, Wincenty Morawski „Rota”, kpr. Henryk Niedziałkowski „Huragan”, kpr. Józef Niski „Brzoza”, Bronisław Olewnicki „Zając”, Alfred Olszewski „Niedźwiedź”, Tadeusz Sowiński „Sokół”, st. strz. Czesław Wilski „Zryw”, st. strz. Hieronim Żbikowski „Twardowski”. W skład patrolu „Kaźmierczuka” wchodzili: Kazimierz Kakowski „Henryk” (syn dowódcy patrolu), Włodzimierz Miączyński „Szary”, Lech Ślesicki „Łuska”, „Skowronek”, Mieczysław Kamiński „Biały”, Rajmund Chmieliński, Tadeusz Olkowski „Koniczynka”, Hieronim Piłkowski „Lis” i Witold Smoliński „Struk”. Wieloletnie trwanie oddziału i odnoszone przezeń sukcesy były także zasługą najbliższych współpracowników komendanta „Roja” – dowódców patroli w jego oddziale. Stanisław Kakowski „Kaźmierczuk” (rocznik 1889) pochodził z mazowieckiej szlachty zaściankowej. Uczestniczył w rozbrajaniu Niemców w 1918 r., a w latach 1919–1921 służył w Wojsku Polskim, m.in. w łączności przy Sztabie Generalnym oraz w tzw. oddziałach „defensywnych”, wypełniających zadania specjalne podczas odwrotu armii polskiej. Podczas służby osobiście poznał Odwet – Marzec 2016 7 m.in. „Iluż kolegów świąt nie doczekało/ z którymi razem komunistów biłem/ Nas starych partyzantów mało pozostało/ Nie wiem dlaczego Ty mnie Boże chowasz?/ .../ Tak sobie często marzę, koledzy przyjdę i ja do Was/ Więc czekajcie na mnie/ Wstawcie się do Boga, to spotkamy się w niebie/”. Ildefons Żbikowski „Tygrys” (rocznik 1925) pochodził ze wsi Bartołdy (pow. Ciechanów), gdzie jego rodzice mieli 12-hektarowe gospodarstwo. W okresie okupacji niemieckiej należał do NSZ. W 1945 r. służył w oddziałach partyzanckich dowodzonych przez por. Romana Dziemieszkiewicza „Adama”, „Pogodę” i Czesława Czaplickiego „Rysia”, uczestnicząc w wielu akcjach, m.in. na placówkę UBP w Krasnosielcu. Po zdemobilizowaniu oddziału „Rysia” w sierpniu 1945 r. podjął próbę powrotu do cywilnego życia i rozpoczął naukę w gimnazjum mechanicznym w Iłowie, pow. Działdowo, utrzymując jednak kontakty z NZW. W lecie 1947 r., podczas pobytu na wakacjach u rodziców, nawiązał kontakt z oddziałem Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”, do którego wstąpił we wrześniu 1947 r. Początkowo służył jako zbrojmistrz grupy. W raporcie do Komendy Okręgu z 28 kwietnia 1948 r. „Rój” udzielił mu pochwały „za dzielność i poświęcenie w pracy konspiracyjnej, jak i w oddziale”. Był kilkakrotnie awansowany. W początkach 1948 r. „Rój” powierzył mu funkcję dowódcy jednego z patroli wchodzących w skład dowodzonego przez siebie oddziału. W charakterystyce Ildefonsa Żbikowskiego sporządzonej w PUBP w Ciechanowie stwierdzono, że „jest on zupełnie otumaniony przez swe dowództwo i wiernie wykonuje swe obowiązki jako bandyta [sic! – partyzant], jest odważny i tajemniczy”. Uczestniczył w większości akcji bojowych przeprowadzonych przez oddział „Roja”. W walce stoczonej 12 lipca 1948 r. pod Pniewem Wielkim stracił wprawdzie 2 poległych, ale zadał UBP i KBW znaczne straty (wśród Strona cieszył się dużym autorytetem wśród ludności powiatu przasnyskiego, co zważywszy jego patriotyczną i konsekwentnie antykomunistyczną postawę, musiało wielce drażnić lokalne władze. Jeszcze zanim został zdekonspirowany przez UB jako uczestnik organizacji niepodległościowej, za oporną postawę wobec kolektywizacji poddano go represjom. W sporządzonej w PUBP w Przasnyszu charakterystyce stwierdzono, że „w związku z tym, że ww. był wrogiem oficjalnym [i] występował przeciwko spółdz[ielniom] produkcyjnym, nie chciał płacić podatków, została zabrana mu ziemia”. W 1951 r. w „lesie” towarzyszył mu syn Kazimierz (rocznik 1927, nauczyciel z Zawad). Pełna determinacji działalność konspiracyjna i partyzancka Stanisława Kakowskiego nie była wynikiem przypadkowego splotu okoliczności, lecz świadomych, przemyślanych decyzji (w swych notatkach zapisał m.in., „że wolności za darmo nikt nikomu nie da”). Władysław Grudziński „Pilot” (rocznik 1927) należał do pokolenia synów chor. „Kaźmierczuka”. Pochodził z rodziny rolniczej, zamieszkałej w Ruszkowie (gm. Gołymin, pow. Ciechanów). Naukę przerwaną przez wojnę podjął ponownie w 1945 r. Jego pseudonim wiązał się z młodzieńczymi pasjami – już jako gimnazjalista ukończył dwumiesięczny kurs szybowcowy w Pińczowie. Zetknięcie się w szkole z systemem brutalnej indoktrynacji politycznej skłoniło go do podjęcia decyzji o wstąpieniu do partyzantki. Nawiązał kontakt z oddziałem „Roja”, do którego wstąpił we wrześniu 1947 r. Początkowo służył jako szeregowy żołnierz. Za dzielną postawę był kilkakrotnie awansowany, powierzono mu też dowództwo jednego z patroli. Uczestniczył w większości akcji bojowych oddziału „Roja” wykonanych w latach 1948–1951. W „lesie” prowadził dziennik i napisał wiele wierszy, nacechowanych prostą religijnością i kultem Matki Boskiej. W Wielką Sobotę 1950 r. zapisał Odwet – Marzec 2016 8 PUBP. Akcja ta, niestety – nie udała się. Samochód z komunistycznym dygnitarzem przejechał kilkanaście minut wcześniej, zanim partyzanci zajęli stanowiska na szosie warszawskiej, w miejscu wskazanym przez terenowych współpracowników. Wykonał też na tych terenach szereg akcji zaopatrzeniowych, zdobywając w spółdzielniach i instytucjach państwowych środki potrzebne do codziennego funkcjonowania grupy (m.in. w Lubinach k. Kołbieli i w Pustelniku). Należy odnotować, że Mieczysław Dziemieszkiewicz podjął próbę koordynacji rozproszonych inicjatyw niepodległościowych, usiłując nawiązać kontakt z innymi dowódcami partyzanckimi utrzymującymi się jeszcze w polu i kontynuującymi działalność organizacyjną – Hieronimem Rogowskim „Rogiem” w powiatach ostrołęckim i kolneńskim, Wacławem Grabowskim „Puszczykiem” w powiatach mławskim i działdowskim (skierował do tej grupy, w celu jej wzmocnienia, dwóch swoich żołnierzy) oraz Janem Kmiołkiem „Wirem” w powiatach ostrowskim i pułtuskim. Nie udało mu się jednak sformowanie nowego, jednolitego centrum dowódczego, obejmującego wszystkie wymienione grupy i oddziały. Jednak już sam fakt nawiązania i utrzymywania kontaktów pomiędzy nimi wydaje się poważnym osiągnięciem organizacyjnym. W maju 1950 r., występując jako komendant okręgu, tak zwracał się do żołnierzy NZW: „Koledzy! Pomimo że straszny wróg wszelkimi metodami stara się nas zniszczyć, my ufni w moc Boską idziemy zawsze naprzód i z każdym krokiem zbliżamy się do chwili zwycięstwa. [...] Koledzy, nie zrażajmy się nawet tym, gdy giną nasi koledzy. Bracia, to są ofiary, po których zbliżamy się do zwycięstwa. Do celu, do którego dążymy, nic nas nie może powstrzymać. My, Narodowcy, idziemy testamentem gen. Sikorskiego i kontynuować go będziemy aż do końca wojny, aż do zwycięstwa. Strona zabitych był szef PUBP w Ciechanowie por. Tadeusz Mazurowski). Już po śmierci Ildefonsa Żbikowskiego, jego czteroosobowa rodzina (rodzice i dwoje rodzeństwa) poddana została przez władze bezprawnym represjom – na mocy uchwały GRN z 26 września 1950 r. wysiedlono ją z miejsca zamieszkania w Bartołdach, a jej gospodarstwo zagarnęło państwo. Wszyscy trzej wymienieni dowódcy patroli oddziału „Roja” polegli w walkach z UB i KBW w latach 1950–1951. Z początkiem 1950 r., chcąc odciążyć powiat ciechanowski poddawany stale terrorystycznym operacjom UBP wymierzonym w ludność cywilną, „Rój” rozszerzył działalność organizacyjną na teren powiatów Pułtusk i Nowy Dwór Mazowiecki, z których uczynił w tym okresie swoją podstawową bazę operacyjną. Reaktywował jako swą siatkę wielu „pozostających w uśpieniu” uczestników dawnych struktur terenowych pułtuskiego NSZ. Rozpracowanie przeciwko „Rojowi”, prowadzone przez PUBP w Pułtusku pod kryptonimem „PK-1” ustaliło 215 osób tworzących siatkę „obsługującą” jego oddział na terenie tego powiatu. Szef PUBP w Pułtusku stwierdzał m.in.: „Banda «Roja» w 1948 r. nawiązała kontakty z siatką organizacyjną NZW, która to pozostała po likwidacji bandy «Siekiery» i nie była przez nas aktywnie rozpracowywana, co posłużyło do zbudowania silnej siatki przez bandę «Roja», która śmiało grasowała na terenie tut[ejszego] powiatu, terroryzując i dokonując mordów na aktywnych działaczach”. Oddział „Roja” objął swymi działaniami znaczny obszar województwa warszawskiego, gdyż okresowo – wiosną i jesienią 1950 r. przechodził także za Wisłę – na teren powiatów Wołomin, Otwock, Mińsk Mazowiecki, a nawet Garwolin. Warto wspomnieć, że na terenie pow. garwolińskiego przygotował porwanie gen. Piotra Jaroszewicza, z zamiarem wymienienia go na więźniów aresztu ciechanowskiego Odwet – Marzec 2016 9 kryje się komuna. Decyduj się więc drogi bracie! Wybieraj pomiędzy złym i dobrym. Z nami lub przeciw nam. Niech żyje Zachodni Blok Chrześcijański!!! Wojna blisko, a z nią koniec tyranii komunistycznej!”. Można oceniać, że akcje przeprowadzane przez „Roja” miały znaczny ciężar gatunkowy, gdyż uświadamiały władzom komunistycznym, iż pomimo rozbicia Komendy „XVI” Okręgu NZW – walka się jeszcze nie skończyła. „Rój” dążył do tego, by wystąpienia jego oddziału miały też charakter propagandowy. Tak było m.in. 19 października 1949 r., gdy opanował osadę Czernice Borowe (pow. Przasnysz) i rozbił posterunek MO (4 zabitych funkcjonariuszy), 6 listopada 1949 r., gdy zatrzymał pociąg na stacji Gołotczyzna (pow. Ciechanów) i zlikwidował funkcjonariusza UBP i politruka „ludowego” WP, przeprowadzając jednocześnie wystąpienie propagandowe wobec pasażerów i ludności, czy 28 sierpnia 1950 r., gdy na stacji w Pomiechówku zatrzymał pociąg, zlikwidował czterech funkcjonariuszy MO i SOK, urządzając po zakończeniu akcji wiec dla pasażerów i ludności. Można oceniać, że to ostatnie wystąpienie, mające miejsce tuż pod Warszawą, było dla władz komunistycznych prawdziwym wstrząsem. Duże wrażenie, zarówno na władzach, jak i na ludności, wywarło wkroczenie 18 lutego 1950 r. patrolu partyzanckiego dowodzonego przez „Roja” do osady Winnica (pow. Pułtusk), gdzie zlikwidowano komendanta ORMO i dokonano rekwizycji w urzędzie gminnym, oraz wejście patrolu „Pilota” 27 kwietnia 1950 r. do osady Pokrzywnica (gm. Gzowo, pow. Pułtusk), gdzie doszło do kolejnej potyczki z milicją. Spośród innych akcji „Roja” można wymienić np. udany wypad na bank w Nasielsku 15 stycznia 1951 r., zakończony pomyślną potyczką z pościgiem we wsi Toruń (pow. Nowy Dwór Mazowiecki), a także wiele likwidacji funkcjonariuszy UB i MO, poborców podatków, agentów UB i szkodliwych dla miejscowego społeczeństwa Strona Koledzy, każdy z Was musi być dobrym żołnierzem, dowódcą i kolegą, bo gdy przyjdzie chwila, że zginie Wasz dowódca, nie hamujcie pracy, a szerzcie Narodową Organizację jako Apostołowie, głosząc słowo Boże wśród pogan. A więc do czynu Bracia Koledzy. Życzę Wam pomyślnej pracy, z Bogiem”. Z kolei w sierpniu 1950 r. tak pisał w proklamacji skierowanej do ludności cywilnej Mazowsza, wyjaśniając jej cele walki prowadzonej przez ostatnich niepodległościowych partyzantów: Bracia Polacy!!! Spośród wszystkich narodów świata my Polacy winniśmy umieć najlepiej ocenić znaczenie i wartość słowa wolność. Dzieje przeszłości i naszego narodu dowodzą, jak dużo i ciężko o wolność tę walczyli nasi przodkowie. Jak bohatersko ginęli powstańcy z różnych okresów czasu. Z ich to właśnie krwi w 1918 r. wyrasta i rozkwita nam kwiat wolności, po której już dwadzieścia niespełna lat sięga dwóch drapieżców, odwiecznych gnębicieli Narodu Polskiego. Pamiętamy dokładnie rok 1939. Ogrom krzywd, który dziś przybrał niespodziewane rozmiary, zmusza nas do samoobrony. Stawia nas w szeregach państw bloku zachodniego. Dyktuje nam hasła związane ściśle z przyszłością Narodu naszego. Polacy, musimy wytrwać aż do końca. Bracia, nie wolno nam spocząć ani na chwilę. Wszyscy na front do walki z komuną w Polsce. Polacy i Polki, jednoczmy się, żyjmy w zgodzie, nie zdradzajmy tajemnic, które tak często decydują o naszym spokoju, o naszej wolności. Pamiętaj, bluźniercy zginą. Cóż wówczas będzie z tobą, o ile dziś im służysz? Zwróć bracie oczy swe na zachód na wielki front Bloku Chrześcijańskiego. Pamiętaj! Armia Podziemna żyje i walczy o wolność Narodu Polskiego i walczyć będzie aż do zwycięstwa. Armia Podziemna zwalcza wszystkie organizacje w obecnej Polsce. Zwalcza handel zrzeszeniowy i demokratyczny [sic! – komunistyczny], gdyż za tym wszystkim Odwet – Marzec 2016 10 odniosła jednak sukcesów i sama została skrytobójczo zlikwidowana przez bezpiekę w lipcu 1950 r. Kolejną grupę złożoną z trzech agentów, monitorowanych przez kilku funkcjonariuszy UBP, wprowadzono do akcji jesienią 1950 r. W tym samym czasie grupę „mieszaną” w składzie dwóch funkcjonariuszy UBP i agent – były żołnierz NSZ – wprowadził do akcji PUBP w Ciechanowie. Do rozpracowania „Roja” i jego oddziału użyto bardzo licznej agentury – łącznie przez główne rozpracowanie przewinęło się 324 agentów i informatorów, z których w trakcie pracy wyeliminowano z różnych względów 86, pozostawiając „w służbie” 238. Znaczną część spośród nich stanowili ludzie zmuszeni do współpracy groźbą represji wobec siebie lub swoich rodzin. Ewentualna odmowa oznaczała wyrok WSR: wieloletnie więzienie, konfiskatę całego mienia i w efekcie ruinę życia całej rodziny. Pracowali dla komunistów niechętnie i na ogół nie składali istotnych donosów, z ich charakterystyk wynika też, że niektórzy wręcz uchylali się od „współpracy”. Niestety – byli i tacy, którzy w swych donosach dali UB cenny materiał. W efekcie można powiedzieć, że mają krew na rękach – bowiem w wyniku ich donosów polegli żołnierze podziemia, a dziesiątki, nawet setki mieszkańców mazowieckich wiosek zostało aresztowanych i postawionych przed komunistycznymi sądami. Komuniści, bezradni wobec partyzantki „Roja” w otwartych starciach i wielkich obławach, sukcesy odnosili właśnie dzięki tzw. pracy operacyjnej, tj. donosom agentów. 25 lutego 1950 r. grupa operacyjna UB i KBW osaczyła patrol „Tygrysa” kwaterujący w gospodarstwie państwa Kołakowskich we wsi Osyski (gm. Bartołdy, pow. Ciechanów). Doszło do niezwykle zaciętej walki w płonących zabudowaniach, gdyż gospodarstwo Kołakowskich zostało podpalone przez żołnierzy KBW. Jeden z charakterystycznych epizodów tego starcia opisany został w raporcie Strona aktywistów komunistycznych. O tym, jakie przerażenie „Rój” budził wśród przedstawicieli komunistycznego aparatu władzy świadczy epizod mający miejsce podczas wspomnianej potyczki we wsi Toruń w styczniu 1951 r. Otóż, gdy „Rój” i towarzyszący mu partyzant ruszyli na tyralierę obławy, prowadząc ogień z automatów, funkcjonariusze UB i MO zalegli, chowając się po rowach i zakamarkach wioski (później tłumaczyli się zacięciami broni lub wyczerpaniem amunicji). Na oddział „Roja” i związane z nimi struktury terenowe bezpieka założyła wiele rozpracowań: „centralne” rozpracowanie obiektowe o kryptonimie „Zbiry” – założone 24 listopada 1949 r. na oddział partyzancki oraz rozpracowania we wszystkich PUBP, na których terenie „Rój” działał – Ciechanów, Maków Mazowiecki, Przasnysz, Ostrołęka, Pułtusk, Nowy Dwór Mazowiecki, Sierpc, Płońsk. W 1950 r. utworzono specjalną grupę operacyjną z siedzibą w Pułtusku, kierowaną przez por. Ryszarda Tabaczyńskiego z Wydziału III WUBP w Warszawie, której zadaniem było koordynowanie działań poszczególnych PUBP prowadzonych przeciwko „Rojowi” i jego pododdziałom. Po pojawieniu się „Roja” na wschodnim brzegu Wisły rozpracowanie założono też w PUBP Garwolin, Radzymin, Wołomin i Mińsk Mazowiecki. Na rzecz grupy operacyjnej z Pułtuska pracowały „po linii «Roja»” PUBP w Ostrowi Mazowieckiej, Sochaczewie, Włochach, Mławie, a nawet Grójcu i Węgrowie. Do likwidacji „Roja” użyto grupy agenturalnej o kryptonimie „V Kolumna”, złożonej z członków podziemia – agentów WUBP, denuncjujących lub mordujących na zlecenie resortu dawnych towarzyszy broni. Grupa ta, mająca na swym koncie zamordowanie komendanta „Babinicza”, dowódców oddziałów „Szarego”, „Chrobrego” i „Jarzyny” oraz „wystawienie” bezpiece oddziału „Mrówki” – w walce z „Rojem” nie Odwet – Marzec 2016 11 informacji dostarczonych przez agenturę grupa operacyjna KBW i UB zlokalizowała go 23 czerwca 1950 r. i zlikwidowała w Popowie Borowym (pow. Pułtusk). W obławie uczestniczyło blisko 2 tysiące żołnierzy KBW, wspieranych przez samoloty koordynujące ruchy pododdziałów. Partyzanci podjęli próbę wycofania się – „Pilot” osłaniał ich ogniem broni maszynowej, dopóki nie został ranny. Okrążeni – spalili swe dokumenty i bronili się do wyczerpania amunicji. Wiedząc, że znajdują się w sytuacji bez wyjścia – najprawdopodobniej popełnili samobójstwo – wszyscy mieli rany postrzałowe na skroniach. Wraz z Władysławem Grudzińskim „Pilotem” polegli: Kazimierz Chrzanowski „Wilk”, Czesław Wilski „Zryw” i Hieronim Żbikowski „Gwiazda”. „Rój” przetrwał kolejną zimę spędzoną w niezwykle ciężkich, surowych warunkach, nocując u zaprzyjaźnionych gospodarzy, choć zdarzały się i noce pod gołym niebem na mrozie. Kres jego żołnierskiej drogi powoli jednak dobiegał końca. Bezpieka zyskała bowiem w tym okresie nowy atut, werbując jako informatora jego narzeczoną – za cenę zwolnienia z więzienia aresztowanych wcześniej rodziców. Tak szef PUBP w Pułtusku opisał w jednym z dokumentów zaistniałą sytuację: „[…] w czasie przeprowadzonego śledztwa wchodzimy na kochankę bandyty «Roja», którą wykorzystujemy operatywnie [sic!] poprzez wciągnięcie jej do współpracy. Wynik werbunku był pozytywny, tzn. iż w dniu 13 IV [19]51 r. na skutek zameldowania złożonego przez tegoż agenta likwidujemy «Roja» wraz z jednym członkiem, tj. bandytą ps. «Mazur». Istotnie, okoliczność, iż «Rój» miał pełne zaufanie do swej dziewczyny, przesądziła o skuteczności działań informatorki. Jeden z dokumentów MBP tak charakteryzował osobę, która przyczyniła się do wydania „Roja”: „Ag[entka] «Magda» jest to osoba w wieku średnim, panna [...], jest dość Strona dowódcy grupy operacyjnej KBW: „Banda ponownie otworzyła ogień, wydano rozkaz podpalenia sterty, w międzyczasie jeden z bandytów wybiegł z kryjówki do stodoły drugim wejściem, o którym nie było wiadomo, skąd zabił strz. Zientalaka, który zajmował stanowisko za stodołą. Drugi bandyta w tym czasie wszedł na strych stajni, obstrzeliwując obstawę, pozostali bandyci prowadzili ogień w kierunku podwórza. Zapalone zabudowanie poczęło się walić, zmuszając bandytów do ucieczki na podwórze, gdzie jeden z bandytów krzyknął: «My giniemy za Polskę Narodową, a wy za co komuniści?» Na to st. strz. Ratajczak odpowiedział: «Wy giniecie za Polskę kapitalistyczną, a my walczymy za Polskę Robotniczo-Chłopską, za Polskę Ludową», po czym bandyci [...] zostali zabici”. Cokolwiek by nie rzec, dziś możemy jednoznacznie ocenić, iż chłopscy partyzanci „Roja” ginęli za wolną, niepodległą Polskę. Za co lub w imię czego ginęli komuniści i ludzie pozostający w ich służbie? Niezależnie od złożonych, indywidualnych motywacji – odpowiedź musi brzmieć – za dyktaturę PZPR! W walce w Osyskach padł cały czteroosobowy patrol „Tygrysa”. Prócz dowódcy polegli: Józef Niski „Brzoza”, Henryk Niedziałkowski „Huragan” i Władysław Bukowski „Zapora”. Grupa operacyjna atakująca partyzantów straciła 2 zabitych i 3 ciężko rannych. Niestety, zemsta komunistów dosięgła rodzinę Kołakowskich, u których żołnierze „Roja” kwaterowali. Wszyscy zostali aresztowani, a trzy osoby z tej rodziny – zamordowane. Dwa miesiące później kara za zdradę i śmierć partyzantów dosięgła miejscowych informatorów bezpieki. Podkomendni „Roja” zlikwidowali sołtysa tej wioski – agenta UBP o pseudonimie „Znajomy” oraz jego żonę. Patrol „Pilota” także padł ofiarą „pracy operacyjnej” bezpieki – czyli donosów tajnych współpracowników UB. Na podstawie Odwet – Marzec 2016 12 bandyty. W czasie zbliżania się grupy do rannego usłyszano z ich strony pistoletowy strzał, dowódca baonu, licząc się ze stratami, na linię obstawy wycofał grupę [...]”. „Rój” i jego żołnierze budzili tak wielką obawę wśród funkcjonariuszy resortu, że nawet ciężko ranny partyzant wydawał się im nadal groźny. Inaczej ostatnie chwile „Roja” opisał jeden z mieszkańców wsi Szyszki, zatrzymany przez KBW: „W niebo wystrzeliła czerwona rakieta. I w tej sekundzie zaczęło się piekło. Z wszelkiej posiadanej broni żołnierze zaczęli strzelać do zabudowań, w których przebywał «Rój». Powstał taki huk, że wydawało się, że ziemia drży i łamie się. Wówczas z oświetlonych rakietami budynków wyszli dwaj mężczyźni. Skierowali się w stronę pobliskiej drogi, widocznie zamierzali podążyć do wspomnianego lasu. Jeden z nich szedł wyprostowany nieco przodem, drugi w pewnej odległości z tyłu – pewnie go ubezpieczał. Pierwszy uszedł kilkadziesiąt kroków, drugi jakby porażony piorunem – drgnął i upadł. Wtedy główny dowódca obławy zza krzaka tarniny krzyknął: «Podać po linii – przerwać ogień – brać żywcem!». Żołnierze powtarzali komendę: «Przerwać ogień, przerwać ogień...». Po krótkiej chwili nastała głucha cisza. Od tej nagłej ciszy aż szumiało w skroniach. Wszyscy patrzyliśmy na przedpole. Drugi partyzant idący z tyłu zachwiał się i zaczął ciągnąć jedną nogę. Przewracał się, wstawał, próbował skakać na drugiej, zdrowej nodze. Dowlókł się do leżącego kolegi, chwycił jego pistolet i strzelił sobie w skroń. To był ostatni strzał w czasie obławy. W tej potwornej ciszy ten strzał zabrzmiał jak trzask łamanej gałęzi. Któryś z oficerów krzyknął: «Zdążył się dobić, s...syn!». Ciała komendanta „Roja” i poległego wraz z nim „Mazura” zostały zabrane przez UB i zakopane w nieznanym dotychczas miejscu. Gdy przeglądamy tomy materiałów wytworzonych przez bezpiekę podczas jej Strona inteligentna. [...] Zdaje sobie dokładnie sprawę z czynów, które popełniła, utrzymując stały kontakt z «Rojem», wiedząc co jej za to grozi, obecnie za popełnione czyny zdecydowała się oddać «Roja», mając ku temu szerokie możliwości, ponieważ «Rój» darzy ją kompletnym zaufaniem, co świadczy o tym, że stawiał jej kilkakrotnie propozycję wyjścia za mąż i wstąpienia do bandy, jak i częstego przebywania u niej”. Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój”, zadenuncjowany przez wspomnianą agentkę, poległ 13/14 kwietnia 1951 r. wraz ze swym podkomendnym Bronisławem Gniazdowskim „Mazurem” w walce z grupą operacyjną UB i KBW w Szyszkach, gm. Kozłowo, pow. Pułtusk. Przeciwko dwóm żołnierzom NZW rzucono do akcji setki żołnierzy KBW i funkcjonariuszy UB. Starzy mieszkańcy Szyszek do dziś opowiadają o kilku liniach tyralier „wojska” okrążających obszar operacji. Nad rejonem objętym przez obławę krążyły samoloty wojskowe, zrzucając flary oświetlające teren. Partyzanci, mimo zupełnie beznadziejnej sytuacji, nie złożyli broni i podjęli próbę wyrwania się z „kotła”. Nasycenie terenu wokół ich kwatery wojskiem i UB było tak silne, iż nie mieli najmniejszych szans. Ostrzelani z broni maszynowej przez żołnierzy KBW padli. „Rój” zginął na miejscu, „Mazur” trafiony w nogę i pachwinę żył jeszcze. Dowódca jednostki KBW uczestniczącej w operacji tak opisał ostatnie chwile walki: „Na rozkaz d[owód]cy baonu ogień [został] przerwany, który trwał od trzech do czterech minut. W dalszym ciągu teren oświetlono rakietami w celu zorientowania się w sytuacji, w tym czasie zauważono w odległości około 45 metrów ustawiony na nóżkach rkm i skierowany lufą w kierunku obstawy oraz leżących obok niego dwóch bandytów. Słysząc jęki, dowódca batalionu kpt. Goraj zdecydował: wysłać grupę w sile trzech ludzi + pies służbowy (ppor. Śmiałowski) w celu ujęcia jeszcze jednego Odwet – Marzec 2016 *** 13 bolszewickiej – broniąc się w płonącej stodole – ostatnią kulę przeznaczył dla siebie. Zaplecze społeczne, jakie zbudował sobie „Rój” na Mazowszu, pomimo jego śmierci i masowych aresztowań, jeszcze długo stanowiło poważny problem dla miejscowych władz komunistycznych. W połowie marca 1952 r. szef PUBP w Pułtusku raportował do naczelnika Wydziału III WUBP w Warszawie: „Według ostatnio uzyskanych materiałów niektórzy meliniarze i członkowie siatki prowadzą nadal wrogą działalność, gdzie uwydatnia się to wyraźnie na terenie gm[iny] Gołębie we wsi Dziarno, Kosiorowo i Słonczewo. Meliniarze ci nie wywiązują się z akcji prowadzonych przez rząd i partię, a nawet [ją] sabotują. […] Stąd wynika, że niektórzy meliniarze i członkowie siatki bandyckiej nie zaprzestali swojej wrogiej działalności, a przejawiają ją nadal w różnych formach. Element ten jest podatny na zbudowanie nowej bandy”. Zaskakujące, w osiem lat po zakończeniu wojny, po okresie krwawego czerwonego terroru i rozbiciu struktur niepodległościowych – mieszkańcy Mazowsza, według oceny przedstawicieli „ludowej władzy”, nadal byli gotowi popierać i wręcz organizować niepodległościową, antykomunistyczną partyzantkę! Nasuwa się tu bardzo prosta ocena – to właśnie owo nastawienie zwykłych mieszkańców mazowieckiej wsi tłumaczy długotrwałość oporu przeciwko obcej, niechcianej władzy. Po ustaniu dyktatury PZPR i odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1989 r., staraniem ludzi, którzy zachowali o komendancie „Roju” dobrą pamięć, na ścianie kościoła w Szyszkach odsłonięta została tablica pamiątkowa poświęcona jemu oraz innym żołnierzom Polski Podziemnej, poległym w walce z komunistycznym reżimem. Strona wieloletniej walki z „Rojem”, nasuwa się skojarzenie, iż okazał się on jednym z najlepszych, najwybitniejszych dowódców antykomunistycznej partyzantki niepodległościowej na Mazowszu. Był człowiekiem o twardej, wyraźnej, ideowej postawie. Charakteryzowała go wytrwałość i konsekwencja. Wybornie sprawdzał się jako dowódca oddziału operującego w polu, choć równie umiejętnie budował sobie zaplecze konspiracyjne. Cechy osobowe Mieczysława Dziemieszkiewicza sprawiały, iż cieszył się dużą popularnością wśród partyzantów i patriotycznie nastawionej ludności Mazowsza. Jeden z jego podkomendnych w poświęconym mu wierszu w marcu 1948 r. napisał m.in.: „Kto raz go widział, ten z pamięci/ już jego rysów nie wymaże/ kto raz z nim walczył, ten pójdzie/ gdzie tylko on rozkaże/ [...]/ Potomność powie o nim dobrze/ i sławy mu nie ujmie/ nie zginie Jego dobre imię/ w innych nieprawych tłumie/ [...]”. Komuniści uczynili wiele, by zatrzeć nie tylko dobrą pamięć o komendancie „Roju”, ale w ogóle jakąkolwiek pamięć o nim i jego żołnierzach. Był on jednym z najzacieklej i najbrutalniej atakowanych przez propagandę komunistyczną dowódców podziemia. Poległ „Rój” – ale ostatni jego żołnierze nadal trwali na placu boju. Nadal funkcjonowała zbudowana przez niego organizacja terenowa i „chodzili” jego podkomendni. Dopiero 14 października 1951 r. bezpieka dzięki donosowi zdrajcy – agenta UB, zlokalizowała ostatni patrol oddziału „Roja”, dowodzony przez Stanisława Kakowskiego „Kaźmierczuka”. Partyzanci zostali okrążeni we wsi Kadzielnia (pow. Przasnysz) przez kilkusetosobową grupę operacyjną KBW i UBP. Wynik walki był z góry przesądzony – w czasie gwałtownej wymiany ognia dwóch partyzantów padło podczas próby przebicia, zaś sam „Kaźmierczuk”, niezłomny uczestnik walk z okresu odzyskiwania niepodległości i wojny Jerzy Zalewski – autor filmu wpadł na pomysł nakręcenia filmu w 2004 roku po spotkaniu z Janem Białostockim, wnukiem Ignacego Oziewicza, pierwszego komendanta Narodowych Sił Zbrojnych. Białostocki w hołdzie dziadkowi, w latach 1998-2003 zebrał zrealizowane amatorsko świadectwa żołnierzy NSZ i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Powstał z tego niezwykły, około stu- godzinny materiał, frapujący i bezcenny. społeczeństwa w 1945 roku. Postawa Roja wydaje się dzisiaj skrajna i nieprzystawalna do rzeczywistości – w której na co dzień żyjemy, ale im dłużej będziemy o niej milczeli – tym bardziej będzie niezrozumiała. Z drugiej strony postawa ta wydaje się symboliczna w dzisiejszym świecie – kiedy odbywa frontalna wojna o naszą przyszłość oraz o naszą tożsamość. Odwet – Marzec 2016 14 „Historia Roja” jest pierwszym w historii polskiej kinematografii filmem poświęconym Żołnierzom Narodowych Sił Zbrojnych. Z racji ogromnych wysiłków, jakie system komunistyczny włożył w walkę z czcią i pamięcią o żołnierzach NSZ – grupę tę przyjęło się określać jako „Żołnierzy Wyklętych„. Film opowiada historię Mieczysława Dziemieszkiewicza – żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, odznaczonym pośmiertnie w 2007 roku Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski przez śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który projekt filmu obdarzył jednym ze swoich ostatnich patronatów. Kilkuletnie obcowanie z zarejestrowanymi przez Białostockiego postaciami, archiwami i dokumentami dotyczącymi NSZ i NZW zaowocowało powstaniem projektu serialu pt. Żołnierze wyklęci oraz scenariuszem filmu fabularnego pt. Historia Roja. Film stanowi nie tylko hołd dla zapomnianych żołnierzy – pełni także rolę uzupełnienia luki w świadomości współczesnego Polaka o wiedzę o nieznanych do dzisiaj zbrodniach dokonanych w początkowym okresie istnienia PRL oraz o postawie ludzi nie pogodzonych z faktem przejęcia władzy w Polsce przez zbrodnicze, narzucone z góry rządy. Dotychczas w zastępstwie tej wiedzy karmieni naszą masową wyobraźnię produkcjami w rodzaju Czterech Pancernych i Klossa, nie dając możliwości ukazania postaw i wartości przeważającej części Strona Film „Historia Roja” Dziękujemy Wam za zaangażowanie! Żołnierze Wyklęci! Przez lata historia milczała O prawdę się dopominała Za bandytów Was uważano Rodziny latami prześladowano Bito, katowano, mordowano Wyroki śmierci wykonywani Ten, co katem przez lata był W dobrobycie potem żył Zwalczała czerwona zaraz Na żywych pozostała skaza Nigdy nie zginie po Was ślad Choć tak chciał wróg – gad Dziękujemy za walczącego ducha Modlimy się za poległego druha Za tych co wolności chcieli Za tych co walce zginęli Przeszliście drogi, lasy, pola Trudna była Wyklętych dola Maszerujecie w niebie jak cienie Pozostało po Was wspomnienie Pytam, dlaczego Was wyklęto? Dlaczego za wrogów wzięto? Prawda z kłamstwem wygrała Choć wiele lat na to czekała Nad mogiłami unosi się mgła Pamięć w naszych sercach trwa W anonimowych grobach śpicie Co o dzisiejszej Polsce myślicie? Wasz Duch wznosi się daleko Orzeł Polski wzbija się wysoko Wszystko co zniszczył wróg Pomaga odbudować Dobry Bóg Nad mogiłami unosi się mgła W leszczyńskich sercach pamięć trwa Dziś pomnik Wam poświęcony Wyprostował czas pogwałcony Strona Autor: Bolesław Mencel, 1 marca.2014. 15 Pragniemy oddać sprawiedliwość zapomnianym obrońcom Boga, Honoru i Ojczyzny, ale także zrozumiałym, współczesnym językiem rozmawiać z młodym widzem. Stąd uwspółcześniony język bohaterów filmu, użycie dzisiejszych, dobrze znanych formuł (np. „Tu jest Polska”), czy msza po polsku w przedsoborowym kościele. Zasadniczym pytaniem, na które będą sobie odpowiadać widzowie to pytanie „czy warto bronić przegranych spraw” – zważywszy, że skoro się ich broni, może nie są one do końca przegrane… Problemy z ukończeniem i rozpowszechnieniem filmu. Dotychczasowi sponsorzy z Telewizją Polską na czele wycofali się z części swoich własnych decyzji o udzieleniu finansowania dla „Historii Roja”– w ten sposób załamał się ustanowiony jesienią 2009 roku – wynoszący 10 milionów złotych budżet filmu. Dotychczasowi sponsorzy postanowili nie tylko zawiesić należne na rzecz filmu wpłaty – ale także zażądali zwrotu części pieniędzy włożonych już w realizację „Historii Roja”. Odwet – Marzec 2016 Zanim wybuchła wojna Stanisław Sojczyński urodził się 30 marca 1910 r. w Rzejowicach w powiecie radomszczańskim. Pochodził z chłopskiej rodziny. Był jednym z sześciorga dzieci Michała i Antoniny ze Śliwkowskich. W Rzejowicach ukończył szkołę powszechną. W wieku 18 lat zaczął naukę w Państwowym Seminarium Nauczycielskim im. Tadeusza Kościuszki w Częstochowie. Rodzice zdecydowali się posłać właśnie jego do szkoły, bo był najzdolniejszy spośród rodzeństwa, a na kształcenie pozostałych dzieci nie było pieniędzy. Szkołę ukończył w 1932 r. i rozpoczął służbę wojskową. W 27. pp w Częstochowie odbył Dywizyjny Kurs Podchorążych Rezerwy Piechoty. Od 1 stycznia 1936 r. - podporucznik rezerwy. Od 1934 r. pracował jako nauczyciel w szkole powszechnej w Borze Zajacińskim koło Częstochowy. Uczył języka polskiego. Działał wówczas w Związku Nauczycielstwa Polskiego i Związku Strzeleckim. W 1932 r. zawarł związek małżeński z Leokadią Kubik. "Jędrusiowa dola" Wybuch wojny przerwał pracę Stanisława Sojczyńskiego w szkole. Jako podporucznik WP trafił do punktu mobilizacyjnego w Łodzi, później walczył w okolicach Hrubieszowa w grupie "Kowel" dowodzonej przez płk. dypl. Leona Koca. Po niepowodzeniach w walkach koło Janowa Lubelskiego został rozbrojony przez żołnierzy sowieckich. Uniknął jednak niewoli i w końcu września próbował przedrzeć Odwet – Marzec 2016 16 "Do Polski Wolnej, Suwerennej, Sprawiedliwej i Demokratycznej prowadzi droga przez walkę ze znikczemnieniem, zakłamaniem i zdradą." Z rozkazu nr 2 "Warszyca" do żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego z 8 stycznia 1946 r. się do Warszawy by wziąć udział w jej obronie. Nie udało się i 4 października zdjął mundur. Postanowił wrócić w rodzinne strony - do Rzejowic, gdzie szybko włączył się do pracy konspiracyjnej. Jesienią 1939 r. został zaprzysiężony przez swojego nauczyciela Aleksandra Stasińskiego "Kruka" na żołnierza Służby Zwycięstwu Polski pod pseudonimem "Wojnar" (później używał pseudonimów "Zbigniew" i "Warszyc"). Z dużą energią przystąpił do organizowania Podobwodu Rzejowice Służby Zwycięstwu Polski-Związku Walki Zbrojnej, który wkrótce stał się jednym z najlepiej zorganizowanych rejonów konspiracyjnych. Talenty konspiracyjne "Zbigniewa" dostrzegli jego przełożeni: jeszcze w 1939 r. został komendantem Podobwodu Rzejowice, a od października 1942 r. pełnił także funkcję zastępcy komendanta Obwodu Radomsko AK, był równocześnie szefem Kierownictwa Dywersji w Obwodzie. Z powodu aktywnej działalności partyzanckiej Niemcy zaczęli określać Radomsko mianem Banditenstadt (bandyckie miasto). W 1943 r. dwie akcje przeprowadzone przez żołnierzy por. Sojczyńskiego odbiły się głośnym echem w całej okupowanej Polsce. W maju 1943 r. gestapowcy i żandarmi dokonali publicznej egzekucji we wsi Dmenin. Powieszono 11 osób (w tym 12-letniego chłopca). W odwecie został wydany wyrok śmierci na szefa Gestapo w Radomsku Willi Wagnera i jego zastępcę Johana Bergera. Wyrok wykonali: Bronisław Skóra-Skoczyński "Robotnik" i Zygmunt Czerwiński "Staw". 3 sierpnia 1943 r. Niemcy przeprowadzili pacyfikację Rzejowic - rodzinnej wsi Stanisława Sojczyńskiego. Zabito kilku mieszkańców, aresztowano i wywieziono do Radomska wielu członków podziemia. "Zbigniew" uzyskał zgodę komendanta obwodu mjr. Polkowskiego "Korsaka" na przeprowadzenie akcji uwolnienia więźniów. Koncentracja wyznaczonych do akcji Strona kpt. Stanisław Sojczyński "Warszyc" Odwet – Marzec 2016 17 Rozkaz dzienny nr 2 Żołnierze! Nie ma zapewne ani jednego wśród Was, który by nie pamiętał, że dzień 15 sierpnia jest naszym świętem i jest 24-ą rocznicą wielkiego zwycięstwa odniesionego przez oręż polski u bram Warszawy. Święto to obchodziliśmy co roku bardzo uroczyście w naszych pułkach. Co roku Naród Polski skupiał myśli około tak doniosłej wagi history-cznego faktu, zastanawiał się nad warunkami, które umożliwiały Armii Polskiej osiągnięcie rzadkiego w dziejach triumfu, co roku przywoływał wizje "Cudu Wisły" i co roku oddawał hołd swojemu żołnierzowi. Bo oto wszyscy rozumiemy, że w owych krytycznych i Strona oddziałów nastąpiła w lasach koło Włynic. W nocy z 7 na 8 sierpnia 1943 r. stuosobowy oddział dowodzony przez por. Sojczyńskiego zaatakował więzienie w Radomsku. W wyniku przeprowadzonej bez strat akcji uwolniono ponad 40 Polaków i 11 Żydów. Po tej akcji por. Sojczyński utworzył pierwszy w Obwodzie Radomsko oddział partyzancki, którym dowodził do listopada 1943 r. Po nim dowództwo oddziału, noszącego od wiosny 1944 r. kryptonim "Grunwald", objął por. Florian Budniak "Andrzej". 1 sierpnia 1944 r. wybuchło powstanie warszawskie. 15 sierpnia 1944 r. gen. Tadeusz Komorowski "Bór" nakazał skierowanie wszystkich uzbrojonych oddziałów na pomoc walczącej stolicy. Komenda Obwodu Radomsko-Kieleckiego Armii Krajowej wydała rozkaz koncentracji oddziałów. Nosiła ona kryptonim "Zemsta". W jej ramach batalion "Ryś" w sile: 14 oficerów, 14 podchorążych, 47 podoficerów i 215 szeregowych dotarł w rejon koncentracji w lasach przysuskich. 23 sierpnia 1944 r. Komendant Obwodu Radomsko-Kieleckiego AK płk Jan Zientarski "Ein", "Mieczysław", wobec odmowy uzupełnienia broni i amunicji ze zrzutów oraz trudności z dotarciem do Warszawy, podjął decyzję o przerwaniu marszu na pomoc powstańcom i zarządził przystąpienie do wykonywania akcji "Burza" na obszarze Obwodu. W czasie akcji "Burza" żołnierze 27. i 74. pp, w tym batalionu por. Sojczyńskiego, na obszarze Inspektoratu Częstochowskiego AK stoczyli z Niemcami wiele potyczek, wykonali także akcje zaopatrzeniowe. Odwet – Marzec 2016 18 D-ca baonu /-/ Warszyc, por. Otrzymują: D-cy komp. i D-cy oddziałów koncentrujących się; odczytać przed frontem oddziałów. (Rozkaz dowódcy I batalionu 27 pp AK por. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" do żołnierzy) "Steny znowu mają głos" Moje credo: 1) dopóki istnieje choćby najmniejsza nadzieja i możliwość wykazania Rosji, że jej polityka jest podła, świńska i zaborcza, oraz walki z jej imperializmem i odebrania zagrabionych przez nią wschodnich połaci Polski, dopóty w walce tej trwać jest naszym obowiązkiem - nawet za cenę wielkich ofiar, 2) AK i jej sympatycy to ok. 60% społeczeństwa polskiego: kto jest wrogiem naszym - jest wrogiem Polski. (Z listu kpt. Sojczyńskiego do NN z 2 marca 1945 r.) Początek 1945 r. przyniósł diametralną zmianę sytuacji politycznej w kraju. Ziemia Łódzka została wyzwolona spod okupacji niemieckiej w wyniku zimowej ofensywy Armii Czerwonej. Polityka władz sowieckich i niepowodzenie akcji "Burza" postawiło żołnierzy Armii Krajowej w trudnej sytuacji. Na wyzwalanych spod okupacji niemieckiej terenach NKWD i polskie siły bezpieczeństwa prowadziły akcję "oczyszczania", która przede wszystkim dotknęła żołnierzy AK i osoby związane ze strukturami cywilnymi Polskiego Państwa Podziemnego. Szykany, aresztowania, skrytobójcze mordy, wywózki na wschód... Tak władze komunistyczne traktowały byłych żołnierzy Armii Krajowej. Mimo zapewnień propagandowych nie dawano im możliwości powrotu do normalnego życia. Wielu ujawniających się akowców wracało do konspiracji. Wielu nie próbowało nawet wychodzić z ukrycia zdając sobie sprawę, jaki czekał ich los. Kapitan Stanisław Sojczyński "Warszyc", sam poszukiwany przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa, poczuł się odpowiedzialny za losy swoich byłych podwładnych. Jego decyzja o powrocie do konspiracji była podyktowana także przeświadczeniem, że rząd utworzony przez PPR nie reprezentuje interesów Polski, lecz jest narzędziem w rękach Stalina, zmierzającego do jej podboju. Wiosną 1945 r. "Warszyc" zaczął ponownie zbierać swoich dawnych żołnierzy, nawiązał także kontakty z innymi oddziałami zbrojnymi, stawiającymi opór komunistom. Nie wykluczał jednocześnie możliwości dojścia do porozumienia z władzami, ale stawiał im konkretne warunki, których wypełnienie miało być sprawdzianem ich intencji wobec podziemia niepodległościowego. Strona wydawało się beznadziejnych dniach uratowaliśmy wolność Polski, przez nie liczącą się z ofiarami waleczność Polskiej Armii, przez bezwzględną karność wobec Naczelnego Wodza i niższych przełożonych i przez to, że całe społeczeństwo wszystkimi możliwościami służyło wojsku. Wojsko było z Narodem, Naród z wojskiem. Ta zbiorowa jedność w pragnieniach i dążeniach dała w sytuacji wyjątkowo ciężkiej rezultat, który olśnił nie tylko nas, ale świat cały i który w swej wspaniałości jest jakby cudem - "Cudem Wisły". I dziś Warszawa znów krwawi, znów stacza boje, dla których nie ma porównania. Warszawa stolica nasza świeci nam przykładem, Jej dwunastoletni bohaterowie, jej kobiety walczące obok nie liczących się ze swoim życiem żołnierzy AK - przygotowują nowe zwycięstwo, wołają o nowy cud. Na ten wielki zew stajemy znów do walki zjednoczeni, gotowi wykonać każdy rozkaz, ufni w przełożonych, ufni w Naczelnego Wodza. żołnierzy podziemia niepodległościowego przed terrorem organów bezpieczeństwa. Pierwszą osobą, która zginęła z jego rozkazu, był Jankiel Jakub Cukierman, szef sekcji śledczej Państwowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Radomsku. Zastrzelono go na ulicy w VIII 1945 r. Rok później, także w Radomsku, miała miejsce jedna z najgłośniejszych akcji KWP. W nocy 19/20 IV 1946 r. do miasta weszło ok. 200 partyzantów, którymi dowodził Jan Rogulka ps. "Grot". Zdobyto miejscowy areszt UB, z którego uwolniono ponad 50 aresztowanych, a w czasie odwrotu rozbito trzykrotnie liczniejszy oddział KBW. Walkami podczas odwrotu dowodził por. Henryk Glapiński "Klinga", dowódca oddziału partyzanckiego SOS "Warszawa". Por. Henryk Glapiński w czasie okupacji niemieckiej żołnierz AK. Więzień KL Gross Rosen. Od marca do kwietnie 1946 Komendant Strona 19 W maju 1945 r. w Radomsku odbyło się zaprzysiężenie pierwszych dowódców organizacji, która początkowo nosiła kryptonim "Manewr", następnie "Walka z Bezprawiem", a od 8 stycznia 1946 r. przyjęła nazwę "Samodzielna Grupa Konspiracyjnego Wojska Polskiego" o kryptonimie "Lasy", "Bory". Organizacja ta, licząca ok. 4 tys. członków, działała w województwach: łódzkim, częściowo kieleckim, śląskim oraz poznańskim. Przekształcenie organizacyjne wynikało z rozwoju stanu liczebnego szeregów KWP. W dniu 12 VIII 1945 r. kpt. S. Sojczyński wydał "List otwarty" do płk. Jana Mazurkiewicza ps. "Radosław", w którym uznał jego apel o wychodzenie z konspiracji za zdradę i apelował o dalszą walkę przeciwko komunistom. Natomiast w dniu 16 VIII 1945 r. wydał rozkaz określający zadania KWP w zakresie walki z przestępczą działalnością władz komunistycznych i ochrony społeczeństwa oraz Odwet – Marzec 2016 Walka z bezprawiem "Nasza działalność jest buntem przeciw bezprawiu, jest wykazywaniem go i zwalczaniem wszelkimi dostępnymi środkami, jest samoobroną i walką o wolność i suwerenność Polski metodami Ruchu Podziemnego." (Z rozkazu "Warszyca" do Feliksa Gruberskiego "Artura", komendanta powiatu koneckiego KWP kryptonim "Pociąg") Zdaniem twórcy Konspiracyjnego Wojska Polskiego - kpt. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca", walki o suwerenną i sprawiedliwą Polskę, nie zakończyło pokonanie hitlerowskich Niemiec. Na ziemie polskie wkroczył fałszywy sojusznik - Armia Czerwona, zamiast oswobodzenia, przynosząc nową niewolę. Wraz z nią do Polski wkraczali namiestnicy Stalina polscy komuniści, którzy mieli instalować system "demokracji ludowej". Konspiracyjne Wojsko Polskie podejmując walkę o pełną niepodległość Polski musiało stawić czoła aktom bezprawia dokonywanym przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa, wspierany przez stacjonujące w Polsce oddziały sowieckie. 16 sierpnia 1945 r. "Warszyc" wydał rozkaz określający zadania KWP w zakresie walki z przestępczą działalnością władz komunistycznych i ochrony społeczeństwa oraz żołnierzy podziemia niepodległościowego przed terrorem organów bezpieczeństwa. Konspiracyjne Wojsko Polskie prowadziło także walkę z pospolitym bandytyzmem - bandy rabunkowe, składające się niekiedy z byłych żołnierzy podziemnych organizacji zbrojnych, były plagą okresu powojennego. Warto zaznaczyć, że KWP informowało organy ścigania o licznych przypadkach Odwet – Marzec 2016 20 Dotarcie do tak wysoko postawionych funkcjonariuszy przerosło możliwości organizacji - mimo ponagleń "Warszyca" wyroków nie wykonano. Strona Powiatu Radomsko KWP. D-ca oddziału partyzanckiego SOS "Warszawa", działającego na terenie pow. radomskiego i częstochowskiego. Odniósł wiele zwycięstw w walkach z oddziałami UB-KBW. Jego oddział brał udział w nocy 19/20.IV.46 w szturmie na PUBP w Radomsku. Przy braku wsparcia ze strony oddziału por. "Grota" szturmującego więzienie, budynku PUBP nie udało się opanować. W czasie odwrotu żołnierze "Klingi" pojmali 8 żołnierzy sowieckich, których rozstrzelano 20.IV.46 w kompleksie leśnym Graby. Wcześniej, w godzinach popołudniowych, oddział stoczył zwycięską potyczkę z 200osobową grupą pościgową KBW. Ok. 40osobowy oddział "Klingi" rozbił ją całkowicie. Grupa KBW straciła kilkunastu zabitych, reszta - ponad 100 żołnierzy poddała się. Dzień później oddział "Klingi" zmusił do poddania się kolejną kompanię KBW. Dopiero 22 kwietnia, oddział pod naporem silnych grup pościgowych uległ rozproszeniu. Na czele kilkunastu żołnierzy kpt. "Klinga" walczył do września 1946. Został aresztowany w wyniku prowokacji UB 14 września 1946. Sądzony w procesie dowództwa KWP w Łodzi w dniach 9-16 grudnia 1946. Skazany na karę śmierci, zamordowany w Łodzi 19 lutego 1947. Chociaż już wcześniej kpt. S. Sojczyński był postrachem bezpieki, po tej akcji "władza ludowa" uznała go za wroga publicznego numer jeden. Nasilające się represje komunistyczne sprawiły, że rozkazem z 28 III 1946 r. "Warszyc" nakazał zintensyfikowanie działań zbrojnych. Wyrok śmierci wydany przez Sąd Specjalny Kierownictwa Walki z Bezprawiem na szefa WUBP w Łodzi Mieczysława Moczara. Podobny wydano na wojewodę łódzkiego Stanisława Dąb-Kocioła. Za ich wykonanie był odpowiedzialny dowódca łódzkiej komendy powiatowej KWP por. Jan Kaleta "Postrach". "Wymiar sprawiedliwości" Żołnierze Konspiracyjnego Wojska Polskiego sądzeni byli na podstawie dekretu z 16 listopada 1946 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa oraz Kodeksu Karnego Wojska Polskiego (KKWP). Procesy toczyły się aż do połowy lat 50. Ich cechą charakterystyką było łamanie podstawowych zasad obowiązujących w postępowaniu dowodowym i procesowym. W trakcie śledztwa zeznania wymuszane były biciem i innymi niedozwolonymi w praworządnym państwie metodami, preparowano dowody przeciwko oskarżonym, procesy przeprowadzano pospiesznie (niekiedy trwały tylko kilka godzin), a wątpliwości rozstrzygano na niekorzyść oskarżonych. Władze kierowały do prowadzenia tych procesów sędziów dyspozycyjnych, często bez doświadczenia prawniczego albo pobieżnie wykształconych. Procesom tym nadawano propagandowy rozgłos, niekiedy miały charakter pokazowy, a prasa wydawała wyroki wcześniej niż uczynili to sędziowie. Najgłośniejsze w regionie łódzkim procesy żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego Odwet – Marzec 2016 21 (Fragment artykułu z gazetki KWP "W świetle prawdy" z 11 maja 1946 r.) Konspiracyjne Wojsko Polskie przywiązywało dużą wagę do walki propagandowej. Chcąc przeciwstawić się kłamstwom pojawiającym się w prasie komunistycznej, a także pragnąc przedstawić poglądy kierownictwa KWP w sprawie aktualnej sytuacji w kraju, docierano do społeczeństwa głównie za pośrednictwem ulotek i haseł, ale organizacja miała także własne pismo - "W świetle prawdy" redagowane przez "Warszyca". On też był autorem większości zamieszczanych tam artykułów. Od września 1945 r. do czerwca 1946 r. ukazało się 17 numerów. Strona przestępstw, popełnianych przez funkcjonariuszy UBP, milicji, czy żołnierzy Armii Czerwonej, żądając ich ścigania i dostarczając dowody, ale zawiadomienia wysyłane do władz pozostawały bez odpowiedzi. "Jeśli Polska za okupacji niemieckiej dla odzyskania wolności poświęciła ponad 6 milionów obywateli, w tym przynajmniej 2 miliony najlepszych swych synów, to obecnie dla tego samego celu nie może zawahać się pozbyć kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy odszczepieńców i najgorszych szumowin. Nie jest przestępstwem likwidować zdrajców, zwyrodnialców pastwiących się nad swymi braćmi, wszelkiego rodzaju wykolejeńców, nie uznających żadnych świętości: - zbrodnią niewybaczalną jest dopuścić, aby ofiary milionów zostały zdystansowane przez miernoctwo i podłość. [...] Walka z szumowinami i unicestwienie ich to wielka sprawa, to zagadnienie zapewnienia Polsce równowagi moralnej i ocalenia jej przed zgubą." (Z rozkazu nr 1 "Warszyca" do żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego z 3 stycznia 1946 r.) Karać rękę a nie ślepy miecz. [...] Jest jasne, że więcej zbliżamy się do celu, gdy np. zlikwidujemy jednego peperowca wojewodę czy starostę, niż kilkudziesięciu zwykłych członków, jednego oficera z wojewódzkiego czy powiatowego UB, niż kilkudziesięciu, czy kilku żołnierzy "bezpieczeństwa". (Z rozkazu "Warszyca" z 19 czerwca 1946 r.) "Większość żołnierzy Żymierskiego zdaje sobie sprawę z tragedii sytuacji i w akcji przeciw Społeczeństwu i obrońcom wolności bierze udział tylko pod przymusem. Podobnie my widzimy w nich naszych braci, naszych najserdeczniejszych towarzyszy broni, którym tylko czasowo skrępowano wolę, ale którzy są gotowi zawsze nas wesprzeć. Oddziały Służby Ochrony Społeczeństwa pomszczą śmierć żołnierzy, zmuszonych do walk bratobójczych." Odwet – Marzec 2016 22 Karol Wieloch - 20 lat - skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Piotr Proszowski - 23 lata - został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Józef Koniarski - 37 lat - skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Leopold Słomczyński - 19 lat - skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Adam Lasoń skazany na 15 lat więzienia Józef Zięba skazany na 15 lat więzienia Kazimierz Matuszczyk skazany na 15 lat więzienia Stanisław Śliwiński został skazany na 15 lat więzienia Tadeusz Gala skazany na 15 lat więzienia Wyrok wykonano w pośpiechu. Ostatnią osobą, która rozmawiała ze skazanymi przed egzekucją był ksiądz Stanisław Piwowarski, kapelan I batalionu 27 pp AK dowodzonego przez "Warszyca". Ks. Piwowarski udzielił im ostatniej posługi kapłańskiej. W nocy z 9 na 10 maja 1946 r. prawdopodobnie w piwnicach PUBP w Radomsku w bestialski sposób zamordowano 12 żołnierzy KWP. Ich ciała zakopano w poniemieckim bunkrze koło Bąkowej Góry. W tydzień później mieszkańcy wsi przy udziale rodzin zamordowanych urządzili im pogrzeb na miejscowym cmentarzu. We wspólnej mogile spoczęło 10 żołnierzy KWP; dowódca por. Jan Rogólka został pochowany w Woli Rożkowej, natomiast najmłodszy z zabitych - Leopold Słomczyński w Radomsku. "9 maja o godz. 21.00 woła mnie ksiądz proboszcz bo oto porucznik UB przyszedł twierdząc, że skazani proszą księdza. Wziąłem 12 komunii św. I razem z tym komendantem poszedłem na ul. Kościuszki do budynku UB. Oni byli tam zamknięci w piwnicach. Był tam taki połamany stół. Położyłem na nim bursę i wtedy oni pojedynczo przychodzili - cała dwunastka. Po spowiedzi każdy chwytał mnie za szyję, żegnał się, całował bo ja ich wszystkich znałem z lasu. Był wśród nich 18 letni chłopiec - Strona to: proces 17 oskarżonych o udział w ataku na Radomsko oraz proces twórcy i I Komendanta KWP kpt. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca". W kwietniu 1946 r. funkcjonariuszom piotrkowskiego UBP udało się ująć por. Jana Rogólkę, dowodzącego oddziałami KWP w czasie akcji na Radomsko, i jego 16 podwładnych. Aresztowanych poddano brutalnemu śledztwu w PUBP w Piotrkowie Trybunalskim. Pokazowy proces 17 żołnierzy KWP odbył się 7 maja 1946 r. w sali kina "Kinema" w Radomsku. Na salę przyprowadzono publiczność (w tym rodziny oskarżonych i młodzież szkolną). Sąd Okręgowy w Częstochowie obradujący na sesji wyjazdowej potrzebował tylko jednego dnia by orzec o winie i karze podsądnych. Nie przesłuchano żadnych świadków. Oskarżeni mieli wspólnego obrońcę z urzędu, który w ogóle nie zabrał głosu w trakcie rozprawy. Oskarżający podprokurator Wojskowej Prokuratury KBW kapitan Tadeusz Garlicki przyjął w akcie oskarżenia zasadę odpowiedzialności zbiorowej oskarżonych. Sąd po kilkuminutowej naradzie skazał: 12 oskarżonych na karę śmierci a 5 pozostałych na karę 15 lat pozbawienia wolności. Por. Jan Rogólka "Grot" - 33 lata - skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Benedykt Ratajski - 23 lata - skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Ryszard Chmielewski - 22 lata - skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Ryszard Nurkowski - 20 lat - skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Sierż. Józef Kapczyński "Szary" - 24 lata skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Czesław Turlejski - 19 lat - skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Stanisław Wersal - 20 lat - skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano Odwet – Marzec 2016 23 Stanisława Żelanowskiego "Nałęcza". Dzięki przejęciu archiwum organizacji aresztowano innych żołnierzy. Proces "Warszyca" i jego 11 podkomendnych odbył się przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Łodzi w dniach 9-14 grudnia 1946 r. Prasa lokalna szczegółowo informowała o jego przebiegu, obrzucając przy okazji komendanta KWP i jego żołnierzy wyzwiskami: "krwawy watażka", "bandyta", "krwawe zbiry". Kpt. Stanisława Sojczyńskiego, kpt. Henryka Glapińskiego, por. Ksawerego Błasiaka , por. Czesława Kijaka , por. Antoniego Bartolika, sierż. Władysława Bobrowskiego, sierż. Mariana Knopa , Albina Ciesielskiego i Stanisława Żelanowskiego oskarżono m. in. o "usiłowanie usunięcia przemocą władzy zwierzchniej Narodu, dążenie do zmiany ustroju Państwa Polskiego i należenie do nielegalnej organizacji"; ks. Mieczysława Krzemińskiego o "redagowanie artykułów do gazetki konspiracyjnej i udzielenie schronienia poszczególnym członkom KWP", Zygmunta Łęskiego o "należenie do nielegalnej organizacji i posiadanie magazynu broni", Andrzeja Zbierskiego o "wejście w porozumienie z KWP i przekazywanie fałszywych wiadomości o zabójstwie studentki UŁ Tyrankiewiczówny, które mogły wyrządzić szkodę interesom Państwa Polskiego". Kapitan Stanisław Sojczyński wziął odpowiedzialność za wszystkie działania KWP, które znalazły odzwierciedlenie w rozkazach i meldunkach organizacji. "Do zarzucanych mi aktem oskarżenia czynów przyznaję się częściowo, do winy jednak nie poczuwam się. Uważam raczej, że mam zasługi wobec Narodu, dla dobra którego walczyłem. W świetle obowiązujących przepisów prawnych nie uważam swoich czynów za przestępstwo. Wszystkie czyny, jeśli nie wyszły poza ramy moich rozkazów, są zgodne z moimi zasadami i sumieniem. [...] W samej rzeczy, jeśli chodzi o zarzuty aktu oskarżenia, to Strona Leopold Słomczyński. Łzy mu płynęły gdy mówił: »Ja się śmierci na boję ale bardzo cierpię. Tatuś mój przyszedł z czteroletnim bratem. Kiedy widzenie się kończyło żołnierz mówi - koniec! - a wtedy brat mnie chwycił za głowę i nie chciał puścić. Dopiero żołnierz oderwał te rączki od mojej głowy. Ten widok płaczącego brata i moich rodziców - jest moim cierpieniem przed śmiercią.« Po wyspowiadaniu ich wszystkich poszedłem na górę żeby podpisać dokument, potwierdzający wykonaniu mojej posługi. Powiedziałem do nich »nie powinniście skazywać człowieka, który ma 18 lat« a oni powiadają - »sąd wojenny, nie ma żadnej dyskusji«. Była godz. 1.00 w nocy jak opuszczałem to miejsce i widziałem, że przed budynkiem stało już auto - nie wiedziałem wówczas, że czeka by zabrać ciała. Po moim odejściu wszystkich chłopców zamordowali, wywieźli do Bąkowej Góry i tam zostawili w bunkrze." (Relacja ks. Stanisława Piwowarskiego spowiednika zamordowanych, nagrana 16 lipca 2001 r.) Największym sukcesem UB było ujęcie "Warszyca" w czerwcu 1946. Z rozkazu szefa WUBP w Łodzi płk. Mieczysława Moczara utworzono specjalną grupę operacyjną pracowników bezpieczeństwa, której zadaniem miało być ujęcie komendanta KWP. Moczar nie ufał swoim podwładnym z terenu - wiedział, że w Powiatowych Urzędach Bezpieczeństwa KWP miało swoich informatorów. Czterech funkcjonariuszy WUBP w Łodzi wyruszyło w teren. W Częstochowie natrafili na ślad sekretarki "Warszyca" Haliny Pikulskiej "Ewuni". Po kilkudniowej obserwacji 27 czerwca 1946 r. weszli do domu przy ul. Wręczyckiej 11 w Częstochowie i aresztowali kpt. Stanisława Sojczyńskiego oraz "Ewunię". Następnego dnia aresztowano adiutanta "Warszyca" - por. Ksawerego Błasiaka "Alberta", potem szefa wywiadu KWP - Kazimierza Laskarysa wspomnienia banity To już blisko sześćdziesiąt lat, a jeszcze serce boli... W 1946 roku losy mnie rzuciły do Łodzi, gdzie oczywiście kontynuowałem naukę. Parę tygodni przejść musiało zanim przyzwyczaiłem się do kolegów. Do dziś mam zachowane zdjęcie całej tej klasy, na którym - niestety mnie nie ma... Oczywiście przyczyniła się do tego moja ukochana, nigdy nie opuszczająca mnie astma. Dość często wspominam tę moją pierwszą po banicji klasę, a jednocześnie mimo wielu wspaniałych przyjaźni odczuwam czasem jakiś zadawniony żal... I do niektórych z Was, moi byli koledzy i do siebie. Do siebie za to, że nie potrafiłem Wam wytłumaczyć wtedy tego, o czym tu zaraz napiszę. Do Was, niewielu zresztą za to, że byłem przez Was tak bardzo boleśnie raniony... Wobec chamstwa czy brutalnej, kłamliwej napaści dziś jeszcze nie potrafię się skutecznie bronić. Cóż dopiero wtedy? Zresztą nie chamstwo pamiętam ze strony niektórych moich rówieśników z III-B. Pamiętam raczej Ich niezrozumienie i co nieco młodzieńczego okrucieństwa. Najjaśniejsza Rzeczpospolita, Ojczyzna Matka nasza, miała w swej historii różnych okupantów. Był Szwed i Austriak, Węgier i Moskal, był także Niemiec. Różnie nam zaborcy kraj nasz dzielili. Niemiec w czasie II wojny światowej rozparcelował nam Ojczyznę na Reich i General Gouvemement, na Ostland i Warthegau, na Schlesien i Ukrainę, jednak nie wprowadził pojęcia Ostlandera, czy Reichspole. Dlaczego więc moi wspaniali skąd inąd Koledzy nazywali mnie Zabużaninem? Przecież Odwet – Marzec 2016 24 Wyrok w sprawie Stanisława Sojczyńskiego i jego towarzyszy został wydany 17 grudnia 1946 r. przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Łodzi w składzie: ppłk Bronisław Ochnio przewodniczący, kpt. Piotr Adamowski członek, mjr Leonard Kroze - ławnik, por. Roman Dyhdalewicz - sekretarz. Ośmiu oskarżonych: kpt. Stanisław Sojczyński "Warszyc", por. Ksawery Błasiak "Albert", kpt. Henryk Glapiński "Klinga", Albin Ciesielski "Montwiłł", sierż. Marian Knop "Własow", pchor. Stanisław Żelanowski "Nałęcz", por. Władysław Bobrowski "Wiktor", sierż. Antoni Bartolik "Szary", zostało skazanych na karę śmierci (prezydent Bierut ułaskawił Bobrowskiego i Bartolika) a czterech na kary pozbawienia wolności - por. Czesław Kijak "Romaszewski na 8 lat, Zygmunt Łęski "Doman" na 15 lat, ks. Mieczysław Krzemiński na 6 lat, Andrzej Zbierski na rok. "Warszyc" oraz kilku innych skazanych na karę śmierci odmówiło napisania prośby o ułaskawienie. Uczynili to ich adwokaci. Bolesław Bierut ułaskawił Antoniego Bartolika i Władysława Bobrowskiego. W stosunku do pozostałych oskarżonych nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok śmierci na 6 skazanych wykonano 19 lutego 1947 r. Do dzisiaj nie udało się ustalić, gdzie pochowano kpt. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" i jego pięciu podwładnych. *** Repatriacji nie było Strona do pierwszego zarzutu, że zmierzałem do zmiany ustroju i usunięcia organów zwierzchnich Narodu, do zagarnięcia władzy - nie przyznaję się. Przyznaję się tylko do założenia i należenia do nielegalnej organizacji, celem której było przeciwdziałanie terrorowi władz, walka z bezprawiem i prześladowaniem, czyli samoobrona, co zresztą ilustrują moje rozkazy." (Fragment wystąpienia "Warszyca" na procesie.) ŻE NIE BYLIŚMY REPATRIANTAMI! Polaków mianem ewakuacji. I dlatego też posiadane przez nas dokumenty wywozowe zaprzeczają tej rzekomej „repatriacji". Każdy z nas wyjeżdżał na podstawie dwóch dokumentów: na podstawie : „karty ewakuacyjnej" i na podstawie „zaświadczenia dla ewakuacji do Polski". Oba te dokumenty miały w nagłówku napis informujący, że wystawił je „Główny Pełnomocnik Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego", przy czym „karta ewakuacyjna" była drukiem dwujęzycznym (polskim i litewskim) i ostemplowana była pieczęciami litewską i Odwet – Marzec 2016 25 Że dla okrutnej igraszki, za polskość naszą i naszych przodków tak szpetnie nas przechrzczono. Gdy rozpoczęły się banicje na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej zgapili się zarówno Moskale jak i ich polscy kolaboranci nazywając masowe wysiedlenia Strona byłem i jestem Polakiem, jak i oni. Przecież na pewno nie chcieliście, Kochani, być lepsi w swoich uprzedzeniach od Niemców. Wy! Nad, Przed, czy Zawiślanie, zależnie od której strony na Was się patrzyło. Czy jednak w tych uprzedzeniach nie widzieliście we mnie, przynajmniej na początku, kogoś w rodzaju Unterpole? Czemu tylko ja miałem być tym „zza Buga", co wymawialiście z jakąś dozą sarkazmu (by nie użyć słowa pogarda, lub niechęć, czy lekceważenie)? Czym byłem od Was gorszy? Nieszczęściem swoim, krzywdą i skrajną biedą? Czy pamiętacie dzisiaj Wasze prześmieszki z moich „sandałów" z opony motocyklowej i szerokich knotów od lamp naftowych w miejscu rzemyków? Przecież gdy wywożono mnie z Rodzicami pakowano nas po „dwadcaf dusz" na wagon. Co w takich warunkach mogła wziąć z sobą EKSPATRIOWANA NIE REPATRIOWANA rodzina, wyniszczona pięcioma latami wojny, gnębiona przez trzech okupantów i przez ponad dziesięć ich paramilitarnych i militarnych organizacji, przez ich gospodarczy, polityczny, finansowy i w ogóle totalny terror... Byłem gorszy, bo uboższy? Byłem gorszy, bo Wasi rodzice nie byli tak zgnębieni przez jedynego, znanego im okupanta jak moi, przez trzech, kilkakrotnie się zmieniających? Bo Was i Waszych rodziców nie dotyczyła groźba przymusowej zmiany obywatelstwa polskiego na znienawidzone od wieków? Bo Was nie dotyczyła alternatywa wyboru kierunku jazdy: na wschód czy na zachód? Wtedy nie wiedzieliście, a kto zresztą dziś, w Naszej Najjaśniejszej zdaje sobie z tego sprawę, że nie byliśmy repatriantami. tych, którzy po wysiedleniu już zmarli... Taka zgoda byłaby wyrzeczeniem się wszelkich polskości, którymi jest przesiąknięta ziemia kresów wschodnich. Święta Ziemia Kresów Wschodnich! Może teraz, na przełomie wieków, gdy Polska została przyjęta do NATO, może teraz wreszcie przestaniemy być spychani przez Moskali na zachód, przez Moskali uprawiających od setek lat marsz na zachód, a rzekomo broniących się przed niemieckim „drang nach Osten". Wilki przegrali dom swój w białym borze kędy zawiewa sypki śnieg nie nam żałować - gryzipiórkom i gładzić ich zmierzwioną sierść ponieważ żyli prawem wilka historia o nich głucho milczy został na zawsze w dobrym śniegu żółtawy mocz i ten trop wilczy Odwet – Marzec 2016 *** 26 Ponieważ żyli prawem wilka historia o nich głucho milczy pozostał po nich w kopnym śniegu żółtawy mocz i ten ślad wilczy szybciej niż w plecy strzał zdradziecki trafiła serce mściwa rozpacz pili samogon jedli nędzę tak się starali losom sprostać już nie zostanie agronomem ,,Ciemny” a ,,Świt” - księgowym “Marusia” - matką ,,Grom” - poetą posiwia śnieg ich młode głowy nie opłakała ich Elektra nie pogrzebała Antygona i będą tak przez całą wieczność w głębokim śniegu wiecznie konać Strona dwiema polskimi: trójkątną i okrągłą, z rozkoronowanym orłem. Na trójkątnej napis głosił: „Pełnomocnik Rejonowy PKWN do spraw ewakuacji", a otok okrągłej brzmiał: „Pełnomocnik Rejonowy do spraw ewakuacji w LSRR Wilno". Na obu tych drukach, w każdym wypadku gdzie jest to uzasadnione treścią, używa się słowa „ewakuacja". Na jakiej więc podstawie nazywacie nas, co zresztą ciągnie się do dziś, „repatriantami"? Przyjmując w świetle wydanych dokumentów popartych powagą państwowego (chociaż tylko PKWN-owskiego) urzędu, że jesteśmy ewakuowani, skoro teren z którego nas ewakuowano nie jest zagrożony przez nieprzyjaciela, ani przez żadną klęskę żywiołową, gdyż ewakuację przeprowadza się w takich właśnie przypadkach, jeśli już z innych względów nie można nas reewakuować, wypadałoby zwrócić poniesione straty materialne, a krzywdę moralną wynagrodzić uznając nas za wysiedlonych przymusowo. W żadnym jednak razie nie wolno nas nazywać „repatriantami", gdyż taka nazwa dla wielu tysięcy wypędzonych i okradzionych jest perfidnym szyderstwem z przebytych przez nich nieszczęść i strat nie do powetowania i nie w ramach karykaturalnych „zadośćuczynień". Do dziś zresztą nawet, nasze roszczenia materialne dotyczące tzw. „mienia zabużańskiego" (wstrętna nazwa) są niezaspokojone i nie wiadomo czy i kiedy będą. Czy musimy być gorsi od tych Niemców, których wysiedlono po II wojnie światowej z tzw. Ziem odzyskanych i których bez osłonek nazywano wysiedlonymi? Nawet współczesne encyklopedie PWN-owskie, a więc źródła o niezwykle ugruntowanej powadze przyznają, że repatriacja, to „termin mylnie stosowany dla określenia powojennych przesiedleń ludności pol. ze wsch. terenów RP włączonych do ZSRR". Przenigdy nie zgodzę się na status „repatrianta". Taka zgoda uwłaczałaby pamięci 27 Strona Odwet – Marzec 2016 Odwet – Marzec 2016 28 Sturmgewehr 44 (MP.43, MP.44, StG.44) – niemiecki karabinek automatyczny zbudowany w 1943 roku. Jeden z pierwszych karabinków automatycznych na nabój pośredni wprowadzonych do uzbrojenia. W 1942 roku Niemcy rozpoczęli pracę nad zaprojektowaniem karabinka automatycznego, który miał połączyć cechy pistoletu maszynowego z karabinem maszynowym tj. charakteryzować się stosunkowo niską masą, możliwością strzelania ogniem ciągłym na odległość do 1000 m, dużą siłą ognia i szybkostrzelnością. Projekt takiego karabinka oznaczono jako MKb 42 (niem. Maschinenkarabiner 42). Pracę nad tym projektem podjęły dwie wytwórnie broni: Karl Walther oraz C.G. Haenel. W broni tej użyto naboi pośrednich Karabinerpatrone 7,92 x 33 mm wytwórni amunicji Polte. Dzięki zastosowaniu takiej amunicji zasięg efektywny broni wynosił 600 metrów, a prędkość początkowa wynosiła 680 m/s. Po przebadaniu obu projektów: MKb 42(W) firmy Walther i MKb 42(H) firmy C.G. Haenel, ostatecznie przyjęto projekt MKb 42(H) zaprojektowany przez Hugo Schmeissera. Został przyjęty do produkcji seryjnej jako MP 43/1 (niem. Maschinenpistole 43/1) i wprowadzony na uzbrojenie oddziałów pancernych Wehrmachtu i Waffen SS. W toku dalszych prób karabinek ten został zmodyfikowany i produkowany był pod kilkoma desygnatami. Historia nazwy tej broni jest wyraźnym przykładem problemów i bałaganu w nazewnictwie z tamtego okresu. Określano ją początkowo (od grudnia 1941 do stycznia 1942) jako MK42 H.S. (Maschinenkarabiner 42 Haenel/Schmeisser), czyli nazwą fabryczną, od 16 do 21 stycznia 1942 na konferencji WaA i Polte w Kummersdorfie nadano jej miano MP42S (Maschinenpistole 42 Schwer), którą następnie (od 21 do 28 stycznia 1942) zmieniono na sMP42 (schwere Maschinenpistole 42), nadaną po prezentacji przez WaA sekcji uzbrojenia In2. Od 28 stycznia do 7 lutego 1942 nazwę zmieniono na MK42 (Maschinenkarabiner 42), decyzją In2, na którą zgodził się GendInf. W czasie od 7 lutego 1942 do 24 stycznia 1943 broń nosiła miano MKb.42 bowiem skrót MK był już zajęty i rozwijany jako Maschinenkanone (armata automatyczna), później, po 27 marca 1942, nastąpił podział na modele z Walthera i z Haenela, czyli MKb.42(W) i MKb.42(H). Od 24 stycznia 1943 do 4 kwietnia 1944 nazwę zmieniono na MP43 (Maschinenpistole 43) w Strona Sturmgewehr 44 standardowej jak i w wersji z celownikiem noktowizyjnym przez Niemców zwanym nietoperzem. Istniała ponadto wersja posiadająca specjalną nakładkę z lufą wygiętą pod kątem 30 stopni do strzelania z czołgu. Wadą tej broni było to, że szybko się zużywała a pocisk mógł rozpaść się w lufie. Żywotność broni wynosiła ok. 300 strzałów. Łącznie w latach 1943 – 1944 wyprodukowano 425 977 sztuk karabinków wszystkich wersji. Następcą StG.44 miał być StG45(M) (Mauser Sturmgewehr 1945) o zbliżonych parametrach technicznych, ale lepiej przystosowany do masowej produkcji. Nigdy nie został on wdrożony do takiej produkcji, ale jego prototyp z zamkiem półswobodnym był dalekim przodkiem karabinów CETME i G3 oraz pistoletu maszynowego MP5. bronią kolekcjonerską w USA. Przez lata amunicję produkowano w Jugosławii w zakładach Prvi Partizan, zaś liczba w pełni sprawnych egzemplarzy StG.44 okazała się tak duża, że w 2004 r. niemiecka firma SM Chemnitzer Sportwaffen und Munitionfabrik GmbH ponownie uruchomiła produkcję amunicji 7,92 x 33 mm. Należy dodać, że obiegowe opinie, jakoby radziecki karabinek AK miał być kopią lub modyfikacją karabinu StG44, bazujące na pewnym podobieństwie zewnętrznym obu broni, są całkowicie fałszywe, a konstrukcje te nie są ze sobą związane. Oryginalną cechą StG.44 jest to, że większość części jest tłoczona, a do ich łączenia najczęściej stosowano nitowanie i spawanie punktowe. Odwet – Marzec 2016 29 Po zakończeniu II wojny światowej StG.44 znajdował się na wyposażeniu niektórych oddziałów podziemia antykomunistycznego w Polsce, był również używany przez milicję Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz jugosłowiańskich spadochroniarzy. Broń trafiła także w ręce członków rozmaitych organizacji zbrojnych w krajach trzeciego świata. Zakończenie w 1961 r. produkcji amunicji 7,92 mm x 33 Kurz w NRD (milicja enerdowska zastąpiła StG.44 karabinkiem AK) spowodowało spadek użyteczności tego pierwszego jako konstrukcji wojskowej. Nadal był używany m.in. w Afryce i jest cenioną Strona dokumentach GendInf rozróżniających G43, MP43 i FG42, choć formalnie to MKb.42(H) przemianowano na MP43A, a poprawioną wersję MP43/1 na MP43B. Od 4 kwietnia 1944 (pierwsze listy z nową nazwą z OrgAbt do GenInf) do 22 listopada 1944 powrócono do określenia MP44 (Maschinenpistole 44), przy czym oficjalna zmiana następuje od 25 kwietnia 1944, w tym samym czasie G43 staje się K43. W końcu, od 22 listopada 1944 ostatecznie, zgodnie z oficjalnym rozkazem Hitlera, broni nadana jest desygnata StG.44 (Sturmgewehr 44). Karabinek StG.44 produkowano w wersji Śmierć na drodze Mróz brał coraz mocniej. Cienka warstwa lodu pokrywającego błoto łamała się z trzaskiem pod kołami wozu, na którym siedzieli pozostali ludzie z grupy "Jędrusiów". - Widno - Ponikowski wskazał na księżyc akurat musi dzisiaj świecić, jakby nie miał innych nocy. - Dojechali właśnie do -niedużej wioski Kobylany, gdy zza dalekiego zakrętu zobaczyli światła samochodu. - Zaraz się nam zrobi jeszcze widniej. Ani chybi Niemcy - Kabata ściągnął cugle. - Chłopaki, za broń i do rowu! Edek, trzymaj lejce, a ja złapię konie za uzdy. Może się nabiorą, że spłoszone - powiedział Tadeusz Czub. - Ja sam się spłoszyłem, więc dlaczego zwierzaki mają być gorsze. Stał już przy koniach i z niepokojem patrzył na rosnące światła nadjeżdżającego samochodu. Wóz już był pusty. Pozostała czwórka ukryta w rowie, cicho, obawiając się najdrobniejszego hałasu, repetowała broń. Wszystkich myśli krążyły wokół jednego: jaki kretyński przypadek, żeby teraz, właśnie teraz, wplątać się w głupią strzelaninę, nie dojechać do Opatowa, nie wykonać zadania, dlatego, że jakimś idiotycznym szwabom zachciało się podróżować! Oszaleć można! Auto prawie zrównało się z wozem. Jakby zwolniło - pomyślał Kabata i odruchowo upuścił lejce chcąc mieć wolne obie ręce. - Trzymajże te lejce! - usłyszał głos bodaj Strona *** Część IV. 30 Opis techniczny Karabinek działa na zasadzie odprowadzenia gazów przez boczny otwór w ściance lufy. Komora gazowa typu zamkniętego ma stałą objętość. Broń składa się z następujących części: lufy z komorą gazową, komory zamkowej z płaszczem lufy, komory spustowej z rękojeścią, zamka, mechanizmów: ryglowego, spustowego i uderzeniowego; sprężyny powrotnej, tylca z kolbą i magazynka z mechanizmem podawania. Ryglowanie przewodu lufy następuje przez wychylenie zamka w płaszczyźnie pionowej podczas ryglowania. Ryglowania i odryglowania dokonuje się za pomocą współpracujących ze sobą odpowiednio pochyłych płaszczyzn na zamku i suwadle. Karabinek posiada mechanizm uderzeniowy typu kurkowego. Mechanizm spustowy pozwala na prowadzenie ognia zarówno pojedynczego, jak i ciągłego. Celownik krzywkowy pozwala na prowadzenie ognia do 800 m. Podziałka celownika naniesiona jest na ramię celownika. Każda podziałka odpowiada zmianie odległości o 50 m. Szczerbinka i muszka o zarysie trójkąta. Zasilanie karabinka odbywa się z wymiennego magazynka łukowego o pojemności 30 naboi z dwurzędowym ułożeniem naboi. Odwet – Marzec 2016 Nie zdobi nas mundur, Nie chwali nas sztab, Ni krzyżem z nas żaden znaczony... Padły komentarze: - Uspokój się! - I zgaś papierosa! Zapadła przedłużająca się cisza. Czekali i to bezczynne oczekiwanie sprzyjało rodzeniu się refleksji: jak długo, jak długo jeszcze będą przemierzać tę umęczoną ziemię, oddając Odwet – Marzec 2016 31 W milczeniu wysiadali z wozu, wyładowywali broń, szukali suchych miejsc przy obrzeżu stodoły, gdzie mogliby usiąść. Jeden z nich zapalił papierosa i kryjąc ognik w dłonie zaczął cichuteńko nucić: najlepsze lata swojego życia lub całe życie oddając walce za... - i nawet w myślach nie kształtowali tego słowa, bowiem było to słowo tak wielkie, tak wspaniałe, że bali skalać się go zbyt częstym przywoływaniem. - Jak długo? - powiedział któryś półgłosem i choć wszyscy wiedzieli, do jakich spraw odnosi się to pytanie, zawstydzenie nie pozwoliło im odpowiedzieć, podjąć dyskusji, więc zaraz zwekslowali temat, powrócili do zdarzeń najbliższych, dzisiejszych: - Koncentracja ma być o jedenastej". - O jedenastej przyjdą AK-owcy i ruszamy... - Do tej pory człowiek uświerknie z zimna za tą stodołą - Lech wstał i zaczął zabijać ręce. Potem nerwowo zaczął krążyć wokół siedzących. Spotkał się z kpiącą uwagą: - Usiadłbyś na miejscu, jak ci dobrze... - Zaraz - i pochyliwszy się nad rowem odgraniczającym zabudowanie od sadu wyciągnął zeń widły. - Nie masz już lepszej broni? - Uważaj, bo komu oko wybijesz! - Co, nająłeś się do roztrząsania obornika? Ale Lech nie reagował na zaczepki, tylko z pasją wyginał zęby wideł, a kiedy skończył, zwrócił się w stronę prześmiewców i spokojnie powiedział: - A linia telefoniczna? Czym zniszczymy linię telefoniczną? Może jak małpy będziemy skakali po słupach? A tak... - machnął w powietrzu widłami – i nie ma drutów! Dochodziła dziesiąta, kiedy Józef Wiącek i Zbigniew Kabata dojrzeli czerniejące w poświacie księżycowej pierwsze domy Opatowa. Zeskoczyli z rowerów i prowadząc je ruszyli peryferyjną ulicą, między krzywymi płotkami, między z rzadka stojącymi domami, omijając starannie pokryte cienką warstwą lodu kałuże - w stronę punktu kontaktowego. Gdzieś w połowie drogi doszedł ich powolny stukot wozów. Przejął ich dreszczem ten dźwięk wyjątkowo ponuro brzmiący w ciszy nocnej. Strona Ponikowskiego. - Konie ponoszą, a woźnica nawet cugli nie ma w garści. Po tamtych już ani słychu, ani popiołu. - Chłopcy powoli gramolili się z rowu. Dogadywali: - Śmiechu warte... - Strach ma wielkie oczy... - Ja na miejscu Niemców, w nocy, też bym się przy takim dziwnym wozie nie zatrzymał... - A nawet jakby do czegoś doszło... powiedział któryś z żalem, że jednak do niczego nie doszło, ale zaraz zakrzyczeli go chórem: - A co wówczas z Opatowem?! Jeszcze przez dobrą chwilę komentowali wydarzenie i zamilkli dopiero, kiedy w ułudnej poświacie księżycowej dojrzeli pierwsze domy Opatowa. Koła wozu zaturkotały po bruku, ale zaraz Kabata skręcił w boczną drogę i już tylko skrzyp osiek świadczył o posuwaniu się furmanki. Wjechali teraz w ruchomą strefę cienia padającego z szeroko rozrosłych, karłowatych drzew owocowych. Kiedy sad się skończył, skręcili w pole. W niedalekiej odległości majaczył kształt wielkiej stodoły. - Tutaj? - zapytał woźnica. Przytaknęli. Ukryli się za załomem płotu i obserwowali ten koszmarny pochód, który powoli ich mijał. Wiącka znowu opanowały wątpliwości: liczbę konwojentów ocenił na około czterdziestu. Jeśli zostaną oni w mieście? Jeśli będą nocowali w sąsiedztwie więzienia?... Przypomniał sobie Chodurskiego skrzywionego żołnierza AK jedna placówka już nawaliła, jeśli nawali druga?... Tymczasem wozy w pogrzebowym milczeniu, które potęgował jeszcze nieregularny łomot kół, zniknęły już za zasłoną nocy. odchodzącą prostopadle od drogi. Rowery prowadzone po grudach trzęsły się i dźwięczały niebezpiecznie, a Wiącek z Kabata co chwila potykali się z cicha klnąc. To ciągłe zwalnianie marszu i hałas, który robili, wzbudziły zaniepokojenie Kabaty: - Czy zdążymy? - zapytał chłopaka, kiedy po kolejnym potknięciu od upadku uchroniły go tylko plecy przewodnika, o które uderzył czołem lecąc na twarz. Odwet – Marzec 2016 32 Przy płocie domu na Łagowskiej 11 - dom odnaleźli z trudem - oczekiwał ich młody człowiek. Błysnęła ślepa latarka. Cicho wymienili hasło i jeszcze potem, jakby dla sprawdzenia, ów, młodzieniec zapytał: - Sowa? - ale nie doczekawszy się odpowiedzi od Wiącka dodał: - Mam was zaprowadzić do porucznika. Ruszyli za chłopakiem, który od razu porzucił w miarę wygodny szlak ulicy i przeskoczywszy rów ruszył wąską ścieżką Strona Obejrzeli się: zza zakrętu wychynęło kilka furmanek załadowanych ciemnym tłumem ludzkim. Światło księżyca łamało się na srebrnych blachach, na okuciach, na lufach pistoletów maszynowych żandarmów, konwojujących owe wozy załadowane ludźmi. - Od Łagowa i Boćkowic - powiedział Zbigniew Kabata. - Tam już też byli - potaknął raczej Wiącek, bo w jego głosie nie zabrzmiało spodziewane zdziwienie. Odwet – Marzec 2016 33 pełnego żalu, że nie udało mu się opowiedzieć tym obcym historii sławy tego miasta - o jego znaczeniu kulturalnym, o jego znaczeniu politycznym, tutaj przecież odbywały się sejmiki województwa sandomierskiego, o krwawej bitwie powstańców w roku 1864 dowodzonych przez Topora-Zwierzydowskiego, ...o Chłopak sycił się przecież pamięcią minionych czasów, czując się pokrzywdzonym, iż nie dane mu było żyć onegdaj, być współtwórcą wielkości Opatowa, tylko teraz, kiedy miasto było już zepchnięte do rzędu głęboko prowincjonalnych, "kiedy... I nie wiedział biedak, że właśnie w ciemnych latach okupacji hitlerowskiej zapisywana była następna karta sławy miasta i regionu, i że on uczestniczy w wydarzeniu, które znajdzie swoje niepoślednie miejsce w najnowszej historii Polski. Wiącek z Kabata okrążywszy dom wyszli na jego tyły. Któryś z nich zaczepił głową o ramę przyjaźnie uchylonego okna. Nie zdążył nawet brzydkim słowem skomentować tego zdarzenia, bo z wnętrza dobiegł ich znajomy głos Niewójta: - Tędy... W milczeniu wdrapali się przez okno i stanęli w głębokiej ciemności. Ktoś zaciągnął czarny papier, ktoś inny zapalił lampę. W pokoju był porucznik Niewójt i Leon Szyrnczyk, znany przybyłym pod pseudonimem "Kłapacz". Nie zdołali jeszcze usiąść na krzesłach, wskazanych im usłużnie przez Kłapacza, kiedy rozległo się umówione pukanie w okno. Chwilę trwało gaszenie lampy i odciąganie zasłon zaciemniających. Niewójt wychylił się przez parapet i Wiącek usłyszał, jak ktoś niewidoczny melduje mu o tym, że Niemcy przywieźli przed momentem nową grupę aresztowanych, tym razem z okolic Łagowa. - Mieliśmy rację - i Wiącek w dwóch słowach potwierdził meldunek gońca. Już chcieli wrócić do ostatecznego ustalenia Strona - Na pewno, idziemy na bliższe. Kabata potarł ręką uderzone czoło: - A ten hałas - nie ustępował. - Idziemy też na bezpieczniejsze. Na te wertepy nawet pies z kulawą nogą nie wylezie. Cały czas jesteśmy na tyłach domów. Zna się ten Opatów - dodał z przechwałką. Znowu ruszyli tym utykającym marszem i znowu raz po raz chłopak musiał zatrzymywać się czekając na Wiącka i Kabatę. Przełazili przez jakieś rowy, z trudem przepychali się przez dziury w płotach, forsowali niskie murki pokryte na wierzchu tłuczonym szkłem, przemykali się przez cudze podwórka w cieniu drwalek i chlewików oszczekiwani przez podwórzowe kundle, kucali za kupkami gnoju, gdy któremuś z gospodarzy przychodziła do głowy niewczesna myśl uchylić drzwi chałupy, żeby sprawdzić, czemu to Burek czy Azor szczeka tak gwałtownie o tej porze i kiedy wreszcie dotarli pod dom Jana Starzyka na ulicy Wąworkowskiej, gdzie miał na nich czekać porucznik Niewójt, Kabata nie mógł się powstrzymać od złośliwego. - Jest to chyba najpodlejsza mieścina na świecie! - Po pierwsze nie mieścina a miasto - w chłopaku obudził się opatowski patriotyzm. Pierwsze wiadomości o Opatowie pochodzą już z XII stulecia - przewodnik był widać w wieku gimnazjalnym i nie zważając na czas ani miejsce szykował się do rozpoczęcia wykładu o historii i znaczeniu rodzinnego grodu. - Z zabytków mamy tu romańską kolegiatę świętego Marcina z zachowanymi malowidłami gotyckimi i renesansowymi nagrobkami Szydłowieckich. Między innymi słynna reliefowa płyta zwana Lamentem Opatowskim... - Lament lamentem - przerwał zapały chłopaka Wiącek - ale kto wie, czy tam już nie lamentują z powodu naszej nieobecności wskazał w stronę domu Starzyka. - Chodźmy. Oparli rowery o podmurówkę i zniknęli w ciemności zostawiając swego przewodnika Odwet – Marzec 2016 34 uzbrojenie z magazynów AK. Wykładał tedy swoje argumenty i choć wiedział, że adwersarz godzi się z nimi rozumowo, uczucia z uporem każą mu trzymać się poprzedniego stanowiska: "Dla nas też broń". Było w tym sporze coś rozpaczliwego. W końcu, kiedy Szymczyk, acz z niechęcią, poparł Wiącka, Niewójt ustąpił: - Dobra, cała broń należy do "Jędrusiów". Zrobił maleńką przerwę na zapalenie papierosa i potem, niby od niechcenia, zakomunikował Wiąckowi jeszcze jedną swoją decyzję, którą powziął już wczoraj, ale którą trudno mu było wypowiedzieć, bowiem zdawało mu się, że w ten sposób naraża na szwank autorytet oficerski, a kto wie nawet, czy nie swój honor. - Na czas akcji wraz ze swoimi ludźmi podporządkowuję się dowódcy "Jędrusiów". - W ostatniej chwili ominął jednak nazwisko Wiącka. - Koncentracja punkt jedenasta - powiedział wychodząc jako pierwszy Wiącek. Około pół godziny ponad wyznaczony termin przyszło "Jędrusiom" czekać, aż wreszcie zjawiła się piątka AK-owców z Nie wójtem na czele. Przywitali ich wyrzutami, rozładowując w ten sposób narosłe w nich zdenerwowanie: - Czy koniecznie chcecie, żeby konfidenci zawiadomili Niemców, że po mieście kręcą się jakieś podejrzane typy! Wiącek tymczasem patrząc na przybyłą piątkę przeżywał kolejne rozczarowanie: tak ich mało, tak mało, ale przecież nie ma sensu czekać na pozostałych. Trzeba raczej ruszyć! Zaraz! Mocnym, acz przyciszonym głosem, zwołał wszystkich i punkt po punkcie zaczął wyjaśniać plan akcji, rozdzielając równocześnie zadania poszczególnym żołnierzom. - Kierownictwo całością i dowództwo grupy uderzeniowej obejmuję osobiście. Pójdą ze mną obydwaj Kabatowie i Lech. Akcję na kierunku odwrotu przeciw siłom Schupo i pracownikom firmy Öhmler ubezpiecza Ponikowski z kaemem. Przy nim też zostanie furmanka z Strona przebiegu akcji, kiedy następny łącznik doniósł o zmianie służby w więzieniu, objęli ją Zarosa i Mroczkowski. - Wywiad jednak macie bezbłędny - z podziwem mruknął Zbigniew Kabata. - Zachwyty zostaw na później - sucho przerwał koledze Wiącek. - Wracajmy do sprawy, bo czas ucieka. Ten ciągły ruch budzi we mnie pewien optymizm, a to przynajmniej z dwojga względów: Niemcy zajęci są w terenie, z tego względu nie mogą siedzieć na miejscu; w więzieniu mamy więc do czynienia z niezbyt liczną strażą. Po wtóre, jeśli oni ciągle przywożą aresztowanych, cóż nam szkodzi podać się za policyjny oddział niemiecki, który właśnie przywiózł nową partię wrogów Rzeszy. Wprowadzimy w błąd strażników i spotęgujemy tym efekt zaskoczenia. - To sensowny pomysł - przytaknął Niewójt. - No, to do roboty. Trzeba iść do chłopców, rozstawić ubezpieczenia... - Jeszcze chwileczkę, nie załatwiliśmy bardzo ważnej sprawy: komu przypadnie zdobyczna broń? - Jak to komu? - Wiącek spojrzał nierozumiejąco na porucznika - to chyba oczywiste, że nam. Stanowimy główną siłę uderzeniową... - Nam też potrzeba broni. - Na czas akcji przywieźliśmy naszą, zapasową, dozbroimy was, ale to, co znajdziemy w więzieniu... Niewójt jednak nie ustępował, chciał wytargować część broni i amunicji dla oddziału pozostającego pod jego rozkazami. Wiącek nie dziwił mu się; jeśli w akcji brał udział więcej jak jeden oddział, spory o podział zdobyczy - tej strzelającej zdobyczy - potrafiły poróżnić dowódców, którzy normalnie byli najlepszymi przyjaciółmi. Zwykle nie znosił targowania się, ale w tym wypadku... Czuł zresztą, że racje są po jego stronie: jego ludzie narażali się bezpośrednio, jego ludzie praktycznie nie korzystali z pomocy, nie byli zaopatrywani w Odwet – Marzec 2016 35 ciężarem broni, a ciężarem klęski. Wariant: wycofujemy się - był wariantem ściśle teoretycznym i dlatego również, że żaden z szeregowych wykonawców nie dopuszczał takiej myśli. Świadomość, że zaraz będzie musiał podejść do wierzei więziennych, że naciskając guzik dzwonka rozpocznie grę, w której jest tylko jedna alternatywa: uda się lub nie, w której nie ma trzeciej możliwości: pasuję, nie gram... - ta świadomość zawsze ciążyła Wiąckowi. Rutyna wielu lat pracy konspiracyjnej nie mogła w nim stępić poczucia odpowiedzialności, przeciwnie: każda następna akcja budziła w nim większy niepokój i większe obawy - może gdyby w grę wchodziła tylko jego osoba, ale tu przecież chodzi o cały oddział, o tylu innych, ... Był jak dobry aktor, który ma tym większą tremę przed spektaklem, im dłużej występuje. Poprawił Visa - choć wiedział, że tkwi on za paskiem w miejscu najdogodniejszym, jeden ruch ręką... - przeszedł zdecydowanym krokiem wzdłuż ulicy Słowackiego, za nim podążali obydwaj Kabatowie. Lech uporał się już z drutami telefonicznymi i teraz odrzuciwszy widły stał niedbale na przeciwległym chodniku z erkaemem gotowym do strzału. Wychynąwszy już z cienia domu, w którym krył się przed sekundą, zapomniał natychmiast o dręczących go niepokojach i teraz spokojnie rozważał: jeśli podstęp się uda, to... jeśli dostaną się w niespodziewany ogień, to... Musnął spojrzeniem kamienną wnękę pobliskiej bramy, dającą niejaką ochronę przed pociskami nieprzyjaciela i stwarzającą dogodny punkt obserwacji. Doszedł do wierzei więziennych i z ulgą zauważył, że zewnętrzna, żelazna brama nie była zamknięta - ten fakt wyraźnie ułatwiał mu działanie. Nacisnął dzwonek: raz, drugi... Denerwujący terkot dotarł aż do nich, ale nikt z wewnątrz nie spieszył przywitać późnych gości. Niemieckim więc zwyczajem zaczął nachalnie naciskać dzwonek raz po raz, chcąc tą brutalną demonstracją pokryć własne zdenerwowanie. Strona resztą broni, której... - Wiącek spojrzał z wyrzutem w stronę porucznika - - nie ma komu przydzielić. Staszek - zwrócił się do brata - z Matrosem będziesz ubezpieczał nas koło samego więzienia. W razie czego pokryjesz ogniem rynek. To najpaskudniejszy kierunek, stąd należy się spodziewać kontrakcji Niemców. Weźcie rkm i ckm, obydwaj nasi koledzy wskazał na AK-owców - będą waszymi amunicyjnymi. Całe ubezpieczenie rozprowadzi Niewójt, porucznik Niewójt - poprawił się szybko, nie chcąc, aby tamten zrozumiał to opuszczenie tytułu oficerskiego opacznie i wyciągnął stąd wniosek, że w ten sposób Wiącek akcentuje ważność swojej funkcji. Więc porucznik Niewójt z Tadeuszem Czubem, a po rozprowadzeniu Czub zgłosi się do mnie, do grupy uderzeniowej, zaś pan, poruczniku, będzie kierował ucieczką uwolnionych, wskaże pan im kierunki wycofywania się. Aha, Wiatrowski z kolegą - byli to żołnierze AK zwrócą szczególną uwagę na posterunek SD. To wszystko. Pytania są? zakończył stereotypowym zwrotem wojskowym. Rozchodzili się w milczeniu. Więc za chwilę się zacznie. Musi się zacząć. Znał, co prawda, wariant wstrzymania akcji i zwinięcia gotowych do boju placówek na wypadek nieprzewidzianych okoliczności, mówili na ten temat z Niewójtem, ale krótko, niejako marginalnie, na serio bowiem nie brali pod uwagę takiego rozwiązania. Obaj byli zbyt doświadczonymi organizatorami, żeby nie wiedzieć, iż raz puszczonej w ruch maszyny nie można zatrzymać, a jeśli nawet, to łamiąc tryby. Już widział rozgardiasz powstały skutkiem wydania takiego rozkazu, wiedział, że polecenia nie dotrą na czas do poszczególnych placówek, że partyzanci będą się gubić w powstałym chaosie i mnożyć ten chaos, miotać się bezradnie, rozpraszać swoje wysiłki i wzajem sobie przeszkadzać, aż wreszcie cały oddział ogarnie panika i w rozsypce będą się wycofywali z miasta przygnieceni już nie Odwet – Marzec 2016 36 moment zawahali się. Zatrzymać się, to przegrać na wstępie - przemknęło przez głowę Wiącka, wyrwał więc z rąk Lecha rkm i krótkimi seriami wpędził do dyżurki niewczesnego obrońcę niemieckiego więzienia. Zrozumieli się bez słowa: dyżurka! Ciasny korytarzyk. W nozdrza uderzył specyficzny zapaszek koszar i ...właśnie prowincjonalnego aresztu. Wiącek kopnął drzwi. Przez głowę przebiegła mu myśl: A jeśli ustawili się właśnie naprzeciw tych drzwi z bronią gotową do strzału? Ale nic... Strażnicy stali bezradnie pod przeciwległą ścianą dyżurki skupieni koło okna. Któryś poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć: prosić czy protestować... Wiącek na chwilę zawahał się. Stał z bronią gotową do strzału, podczas gdy strażnicy gwałtownie wyrzucili ręce do góry. Zrobili to z takim zapałem, jakby on był instruktorem gimnastyki, a oni początkującymi sportowcami. Zza pleców Wiącka zwinnie wysunął się Zbigniew Kabata. - Masz ich na muszce? - zapytał. - Mam. - To ładnie... Już wyjmował ze stojaków karabiny, już wyciągał łódki z nabojami porządnie poukładane na półeczce. Broń i amunicję składał na surowym stole kancelaryjnym. - Jeszcze Steyer i Nagant... - Wiącek wskazał oczami na pistolety wystające z nie dopiętych kabur, które leżały na drewnianym taborecie przy ścianie. - Zrobi się! - i Zbigniew Kabata dorzucił wskazaną broń do karabinów. - Teraz tylko wytransportować to żelastwo... - Ale się grzebiesz - parsknął Wiącek. Zdawało mu się, że cała operacja trwa już kupę czasu. Musiały to być jednak tylko sekundy, bo; kiedy do izby wpadł Edek, zawołał: - Migiem żeście się uwinęli. Strona Wreszcie wizjerka uchyliła się i w głębi zamajaczyła twarz strażnika Mroczkowskiego. Krzyknął więc, dbając, by jego polszczyzna była jak najgorsza, skażona niemieckim: Otwierać!... Korzystając z chwilowego zaskoczenia strażnika, w krótkich zdaniach wyjaśnił, że są policją niemiecką i przywieźli aresztowanych z Ostrowca. Stał przy tym w ten sposób, by cień padał na jego twarz, co miało utrudnić identyfikację. Ale nieufny strażnik już ochłonął i zażądał zbliżenia się. Ponieważ Wiącek nie zareagował od razu na wezwanie, tamten zatrzasnął wizjerkę, oświadczając stanowczym tonem, że do więzienia nikogo nie wpuści. Dalsza komedia nie miała już sensu. Wiącek z rozmachem rozwalił okienko i jednym strzałem odpędził strażnika. Teraz, od tego strzału, liczyła się każda sekunda. Podłożył pod bramę wiązkę pięciu granatów zaczepnych, wyrwał zawleczkę i wraz z obydwoma Kabatami odskoczyli w kamienną wnękę pobliskiej bramy. Wybuch targnął powietrzem, ale kiedy wyjrzeli ze swego ukrycia, wierzeje, choć poważnie uszkodzone, trzymały się jeszcze wystarczająco mocno, żeby stanowić przeszkodę nie do przebycia. Bez rozkazu cała trójka zaczęła układać pod bramą następną porcję granatów: tym razem było ich dziewięć. Znowu wybuch. Brama nie ostała się sile kolejnego uderzenia. Kiedy przekraczali próg, między szczątkami desek, tuż obok zawiasów żałośnie zwisających z muru poznaczonego odłamkami, Wiącek zrobił szybki rachunek: strzał, podłożenie pierwszej wiązki granatów pięć sekund, do detonacji - trzy sekundy, powtórne podkładanie granatów - piętnaście sekund, znowu do detonacji - trzy sekundy, dziesięć sekund - "na rozkurz", razem trzydzieści sześć sekund, trochę więcej jak pół minuty. To nieźle. Pojedynczy strzał ze Steyera, który padł z wnętrza więzienia, i gwizd wysoko przelatującego pocisku spowodował, iż na Odwet – Marzec 2016 37 Kolejny korytarzyk oświetlony mdłym światłem płynącym z odrutowanej żarówki. Mocne okute drzwi z cyklopim okiem judasza. - Otwieraj! Strażnik ze zdenerwowania pomylił klucze. Chwilę gmerał bezskutecznie w zamku. - Nie ten klucz, durniu! Nie widzisz?! Radzę ci szybciej znaleźć właściwy... Po drugiej stronie kilka pięści waliło w drzwi celi. Wreszcie Mroczkowski otworzył. Z wnętrza wysypali się aresztowani. Ktoś chwycił Wiącka za rękę, ktoś inny próbował go objąć, ktoś, nie mogąc się docisnąć, wylewnie potrząsał dłonią Mroczkowskiego. - Później! Na rany! Czułości później. Wyłaźcie stąd wreszcie! - Wiącek zaczął wypychać więźniów z ciasnego korytarzyka. Przez moment mocował się z myślą: Czy w celi byli wszyscy aresztowani? Czy kogoś nie zabrano do tej pory i nie odstawiono dalej? Słabe światło i zdenerwowanie nie pozwalało mu znaleźć natychmiast odpowiedzi: twarze zlewały się, wszystkie równie obce i bliskie. - Teraz inne cele - powiedział do Mroczkowskiego. Był już spokojniejszy. Rzut oka na dziedziniec powiedział mu, że najważniejsi więźniowie znaleźli opieką innych, że tamci sprawnie kierują ich w stronę rozwalonej bramy. Drzwi cel ustępowały jedne po drugich. Z niektórych ludzie nie chcieli wychodzić, stawali niepewni na progu, wyrzucali z siebie dziesiątki pytań, na które Wiącek nie udzielał z reguły odpowiedzi. Potem, widząc na podwórzu ruch, powodowani prawami, które rządzą psychologią tłumu, wybiegali raptownie na dziedziniec, wzmagając zamieszanie i rozgardiasz. Niewójt - on bowiem kierował ewakuacją zachrypł od krzyku. Teraz w tłumie przeważali chłopi zamknięci za drobniejsze przestępstwa: jakieś na czas nie oddane kontyngenty, jakieś opóźnienie w zapłaceniu podatków. Strona Potem uważnym spojrzeniem obrzucił stojących pod oknem, z wyciągniętymi w górę rękami, strażników. - Chwileczkę. Ja tutaj mam do jednego pani interes... Wiącek zniecierpliwiony zaprotestował. - To nie potrwa długo. Prawda, panie Zarosa? Podszedł do strażnika, który teraz wciskał się w kąt bełkocąc coś o obowiązkach zawodowych. - Pamiętasz mnie? - w głosie Edka Kabaty zabrzmiały złe nutki. - No? Pamiętasz? Ty, pluskwo! Niedawno byłem twoim klientem." W tych samych murach! Raczyłeś łaskawie pilnować mojej aresztowanej osoby... Zamachnął się. Zarosa jeszcze bardziej rozpłaszczył się na murze. - Porachunki zostaw na później! - w głosie Wiącka zabrzmiał rozkaz. - Taka okazja - próbował się spierać Edek Kabata, ale Wiącek go już nie słuchał. Gestem przywołał drugiego strażnika Mroczkowskiego i trącając go lufą erkaemu w brzuch krzyknął: - Klucze! Strażnik sięgnął do drewnianej tablicy. Zrobił to dosyć ochoczo, w gruncie rzeczy opór jego musiał być pozorny i chyba był zadowolony z takiego przebiegu wydarzeń, ale Wiąckowi wydawało się, że jego polecenie spełnia zbyt opieszale. Prędzej! Prędzej, do nagłej i niespodziewanej! Czy myślisz, że będziemy tutaj nocować - złapał klucze i popychając przed sobą strażnika wybiegł na dziedziniec. W celach naokoło zaczął się nerwowy ruch. Słychać było zduszone wołania. - Najpierw siódemka! Polityczni! - chrypiał Wiącek. Potknął się o wystający z bruku dziedzińca kamień i głośno zaklął. - Pomóc? - Mroczkowski widząc łapiącego równowagę Wiącka stanął. Spotkał się tylko z serią wymysłów. przyjaciela Jasińskiego... - Niech ich cholera... W której celi siedzą? - Trzecia... - Otwieramy, tylko szybko! Przebiegli wskroś gwałtownie pustoszejącego podwórza. Raz jeszcze szczęknął klucz w zamku. Kiedy wychodzący z celi policjanci minęli ich i skierowali się w stronę bramy, Wiącek - Siedem minut - Niewójt chwycił go za ramię. - Siedem minut? Niemożliwe? - Ja też nie wierzę, ale zegarek - podsunął Wiąckowi pod nos swoją cebulę. - No, to i na nas czas - Wiącka ogarnęło błogie uczucie spokoju. Patrzył na ostatnie sylwetki wyzwolonych, znikające w cieniach rozwalonej bramy. - Jeszcze chwileczkę. Odwet – Marzec 2016 38 westchnął: Czy nie za długo? Czy to wszystko nie trwa za długo? Miał uczucie, że minęło już z pięć godzin. Powodowany jakimś bezsensownym wyobrażeniem spojrzał na niebo szukając potwierdzenia swoich obaw: rzedniejącego mroku, bladej kreski świtu nad dachem więzienia. Ale niebo było ciemne. Chyba więc wszystko nie trwało aż tak długo... Strona - Wszyscy? - zapytał Wiącek, kiedy stanął sam z Mroczkowskim wobec głębokiej pustki płynącej z ostatniej celi w rogu podwórza. - Jeszcze policjanci... Granatowi... Tacy, co się narazili... - Mroczkowski chwycił go za rękaw. Wiącek z niechęcią pomyślał o granatowych, zawahał się i gdyby nie przypomniał sobie Bakasa, komendanta posterunku w Iwaniskach, ich konfidenta i Odwet – Marzec 2016 39 przystawali w wąwozie uliczki: - widać, że walczyła w nich przesadna ostrożność z pośpiechem. Pierwszy otworzył ogień z erkaemu Stanisław. Napięcie nerwowe nie pozwoliło mu zaczekać, aż nieprzyjaciel zbliży się na odległość pewnego strzału. W jasnej poświacie księżyca ogień prowadzony przez niego nie mógł być celny. Niemcy natychmiast czmychnęli, szukając schronienia w cieniu domów i drewnianych płotów okalających ulicę. Józefowi Wiąckowi, choć również cele ginęły mu, nie pozostawało nic innego, jak pojedynczymi strzałami z pistoletu wesprzeć towarzysza. Któryś z napastników, widać szukając lepszego pola ostrzału, próbował przeskoczyć z cienia jednej bramy w cień drugiej, ale odległość trzech czy czterech metrów kocich łbów okazała się dłuższa niż jego życie; potknął się i jak pływak, szczupakiem, nie wypuszczając z wyciągniętych rąk empi, runął na ziemię. Nie wiedzieć nawet: trafiony kulą z Visa czy erkaemu. Śmierć jednego z patrolujących spowodowała przesilenie w walce. Niemcy chyłkiem, wykorzystując kłamliwe światło księżyca i odległość dzielącą ich od Polaków, zaczęli odstępować. Takie zakończenie potyczki było na rękę obu Wiąckom oni też rozpoczęli odwrót. Zbliżał się zresztą czas najwyższy po temu. Niemcy w mieście budzili się - echo z różnych stron niosło to odgłos pojedynczych strzałów, to całych serii. Na domiar złego, ogień od strony posterunku Luftwaffe nabrał ciągłości i regularności. Na razie ogień ten był niecelny, pewnie prowadzono go na odgłos", lecz tylko na razie… Narastająca strzelanina, pomnożona jeszcze przez ciasnotę uliczki, w której znajdował się posterunek ubezpieczający Matrosa i Szymczyka, zwaliła się na obu w momencie, kiedy ich napięcie nerwowe osiągnęło swój szczyt. Matros tylko silniej zacisnął dłonie na Strona - Znalazł sobie pan czas na rozmowy! parsknął. - Mam tu jeszcze do załatwienia pewną sprawę. - Tutaj? - Razem z tym bandytą z Ujazdu, z Rybakiem... No, wie pan?... - zirytował się nie widząc w ciemności, czy twarz jego rozmówcy wyraża zrozumienie, czy niezrozumienie pytania. - Tego, którego dzięki Bakasowi wykończyli sami Niemcy, zamknięto dwie jego wspólniczki: Jandzinę i Bińczakową. Siedzą tutaj jako konfidentki. One trochę wiedzą o konspiracji, trzeba je... - Zlikwidować! - Tak. - Kobiety? - Na usługach gestapo. - To zbyt męska sprawa dla mnie - raptowny napływ obrzydzenia próbował Wiącek pokryć ironią. Wiedział, że nie wolno się rozczulać, że Niewójt ma na pewno rację, rację bezapelacyjną, ale rozstrzeliwać, i to kobiety... Wzruszył ramionami: - Wasza sprawa... - Nasza - poprawił Niewójt. Wiącek nawet nie przytaknął: tak trzeba, po to, żeby po tej cholernej wojnie tak nie było trzeba. Powiedział więc tylko: - Prędko! Siedzimy tu już prawie dziesięć minut. Przynajmniej o dziesięć za długo. Jakby na potwierdzenie jego słów od strony posterunku SD dobiegł ich grzechot wystrzałów i w tym huku zginął trzask salwy egzekucyjnej. Uwolnieni wsiąknęli już w mrok ulicy, prowadzeni przez porucznika Niewójta, kiedy Wiąckowie - Stanisław i Józef - zwijający właśnie ubezpieczenie od strony Rynku zobaczyli w ciasnej uliczce (nomen omen Wąskiej) nadciągający pospie-sznie patrol niemiecki. Bez porozumienia, milcząco, zajęli stanowiska za dwoma przeciwległymi narożnikami - dzieliło ich szerokie ledwie na trzy metry pasemko bruku. Niemcy zbliżający się z drugiej strony to podbiegali, to raptownie Odwet – Marzec 2016 40 małe kary aresztu, siedzieli w więzieniu nie zagrożeni żadnym z ostatecznych rozwiązań szubienicą czy Oświęcimiem. - Wrócimy tam - powiedział jeden z nich. - Kiedy nas wypuszczą sami Niemcy, możemy być bardziej użyteczni... - drugi próbował ratować godność. Przyjęto to wyznanie milczeniem. Niewielka grupa, licząca trochę ponad jedną dziesiątą uwolnionych, oddaliła się z powrotem w stroną więzienia. Nikt nie przeszkadzał im w tym odejściu, - No, kochani, ja też zwijam majdan powiedział Ponikowski rozładowując napięcie. Idźcie przodem. Zaraz was dogonię. Fala byłych więźniów roztopiła się w mroku, a Ponikowski, prawie już gotów do podążenia śladem tamtych, zobaczył raptem nową nadciągającą grupę ludzi, tym razem w mundurach. Nie pytając, kto zacz, nacisnął spust. Tamci przypadli do ziemi. Coś wołali. Ponikowski wziął poprawkę, ale nie zdążył otworzyć po raz wtóry ognia, bo dopadł go jeden z akowców, ten, który konwojował pierwszą falę uciekinierów, i teraz wrócił się: - Nie strzelać! Nie strzelać! To granatowi, Ich też wypuściliśmy z więzienia!... - krzyczał. Na miejscu zbiórki ze zdziwieniem spostrzegli, że nie brakuje nikogo, nikt nawet nie był ranny... Taka akcja bez strat własnych? To nie mieściło się w głowach. Rozbito więzienie mieszczące się w mieście, gdzie garnizon nieprzyjacielski był wcale niemały, wyzwolono siedemdziesięciu mężczyzn i dwanaście kobiet, a wszystko przy własnych siłach. - To granda! - mówił do porucznika Niewójta Wiącek - nie zapewniliście nam nawet odpowiedniej liczby ludzi. - Podnosił głos, może bez potrzeby, ale teraz dopiero przychodziła reakcja po poprzednim napięciu nerwowym. Głośne mówienie przynosiło mu fizyczną ulgę. – Widzi pan przecież, że moje siły - zrobił wymowny ruch dłonią. Strona tylcach cekaemu - całą siłą woli powstrzymywał rosnącą w nim panikę: jeśli ogień jest tak silny, jeśli wybucha w tak różnych miejscach miasta, widać coś nawaliła w planie, widać akcja rozsypuje się i teraz każdy cofa się na własną rękę, więc też chyba należy zadbać o własną skórę. A może to nieprawda, może wszystko przebiega planowo i on, opuszczając swoje stanowisko, odsłoni kolegów?... Matros mocował się z myślami i nawet nie zauważył, kiedy jego pomocnik Szymczyk nie zdołał już opanować panicznego lęku i uciekł w ciemności niepomny na nic... I wówczas Matros usłyszał gwizdek - sygnał oznaczający koniec akcji. Ten głos przywrócił mu siły, raptowny lęk przepadł w jednej chwili, ba, wzbudził uśmiech politowania, który Matros zaadresował sam do siebie i teraz ufny już w powodzenie, z podkreślanym spokojem i powolnością, zarzucił na plecy kaem i ująwszy w dłonie skrzynki z amunicją dołączył do grupy wyzwolonych. - Tak szybko? - Ponikowski ze zdziwieniem, ale i ulgą powitał pierwszą grupę niedawnych więźniów. Wyłonili się z mroku raptownie i tylko okrzyk któregoś powstrzymywał go od otwarcia ognia. Zatrzymali się teraz wokół wozu, jakby upatrując w nim miejsce pełnej gwarancji swojej wolności i swojego życia. W ruchach uwolnionych czuć było wahanie: iść, czy nie iść dalej na miejsce zbiórki, nie chodziło o te kilkanaście kroków, ale o tego uzbrojonego chłopaka, o połyskujące w świetle księżyca metalowe części broni zebranej na wozie, o ufność, którą to wszystko uosabiało. Słabsi, nie mający dotychczas kontaktów z ruchem oporu, poddali się rezygnacji - czas przyszły stał się dla nich koszmarny, koszmarny od czasu teraźniejszego; poczuli strach przed życiem na krawędzi śmierci, strach przed losem szczutego zwierzęcia. Wyobrazili sobie represje, które dosięgną ich rodziny, i przeciwstawili temu własne błahe przestępstwa, głównie natury gospodarczej, za które odbywali widzieliście samochody; samochody, które ciągnęły działka. Dowodził tym oddziałem kapitan... Nie, lepiej będzie major. O tym wszystkim musicie opowiedzieć swoim krewnym i znajomym. Oczywiście bardzo dyskretnie. - Zrobił krótką przerwę. - A teraz zabieramy się do odjazdu, kto chce, może jechać z nami, komu nie po drodze... proszę bardzo. Ruszamy w kierunku wsi Czerniaków. - Szefie - przerwał mu jeden z uwolnionych a co z chorymi? Daleko o własnych siłach nie zajdą. - Którzy to? - Piotrowicz, Sawicki i sierżant Cholewa. - Cholewa, kawaler Virtuti z 39 roku... dodał z ciemności ktoś drugi. Rzucił trzeci: - Co z nimi zrobimy? - Jak to co? - zdziwił się Wiącek. - Jeśli chcą jechać z nami, to załadować ich na wóz i po kłopocie. Prawie już gotowi byli do odwrotu, kiedy Strona 41 - Ale wszystko się udało - replikował Niewójt. - A gdyby się nie udało? - Wątpię, czy wówczas rozmawialibyśmy tutaj. - Pan nie jest poważny. - Musiałem być niepoważny. Zaskoczenie to była jedyna szansa. Czas nie pozwalał mi na pełną mobilizację, na... Zresztą pan sam rozumie... - Rozumiem - Psiakrew, rozumiem! krzyknął ze złością Wiącek, bo doskonale zdawał sobie sprawę z racji porucznika. Raptownie, tknięty jakąś myślą, zbliżył się do uwolnionych: - Słuchajcie, w akcji na więzienie brał udział duży oddział partyzancki. Bardzo duży! Mieli ze, sobą kupę karabinów maszynowych, a nawet widzieliście małe działka. Furmanek było chyba z dziesięć - pogardliwie pokazał w stronę jednego wozu, o który opierał się niedbale Ponikowski. - Możecie nawet powiedzieć, że Odwet – Marzec 2016 - Chciałeś zobaczyć, kto się zaopiekował więzieniem? - Chciałeś zarobić na krzyż za wierną służbę? Pierwszy zameldować o wypadkach. Będziesz miał krzyż! Echo poniosło głuche plaśnięcie wystrzału. Od momentu kiedy Józef Wiącek strzelił po raz pierwszy z Visa, odganiając strażnika więziennego Zarosę od bramy więzienia, nie minęło więcej jak pół godziny. Ciąg dalszy w następnym numerze. Epitafium dla mjra „Ognia” Odwet – Marzec 2016 42 Jeśli umrzeć mam za ciebie Jeśli sztandar zwinąć mam Na każdego przecież przyjdzie kiedyś pora. Srebrny orzeł z mojej czapki Na urwiskach w sercu Tatr Znajdzie gniazdo. Ty mnie ukryj moja ziemio podhalańska Górski lesie kołysz mnie do snu Tyle razy mnie chroniła Ręka Pańska Dziś mnie do raportu wezwał Bóg. Wilki mają swoje ścieżki Podążałem szlakiem wilczym Śmierć ścigała mnie po lasach Jak pies gończy. Przystanęła nad potokiem Krótki błysk nad górskim stokiem Wola Boża - moja walka dziś się kończy. Polski orzeł srebrnopióry W nasze dusze wbił pazury I legendę partyzancką ponad szczyty wzniósł. Na Podhalu, pod Turbaczem Partyzancka wierzba płacze. Zgasł już “Ogień” Ale pamięć po nim wciąż się tli Strona Józef Wiącek podszedł do maleńkiej grupki akowców zebranych wokoło Niewójta. - Poruczniku, musi pan rozesłać gońców do rodzin uwolnionych, i to jak najszybciej. Zna pan metody represyjne Niemców. Niech całe towarzystwo jak najszybciej zmieni miejsce zamieszkania. - Oczywiście. To się rozumie samo przez się. - No, to na razie. - Na razie. Do najbliższego spotkania. - I już po wymienieniu uścisków Niewójt dodał ciszej:- Dziękuję panu. Bardzo dziękuję. Ja, osobiście.Grupa akowców szła szybko, przemykając bocznymi uliczkami Opatowa. Chcieli jak najszybciej znaleźć się we własnych domach, skryć w łóżkach i w razie niespodziewanej wizyty Niemców, udając rozbudzonych, pytać: Co?... Co się stało?... Kiedy?... Śpię już od dziewiątej, wszyscy mogą poświadczyć... Kiedy dochodzili do ulicy Nowowałowej, jednemu z nich zdawało się, że widzi jakiegoś człowieka przemykającego w cieniu murów. Mimo iż akcja zakończyła się, nerwy ich były jeszcze napięte. - Uwaga. - Przed chwilą go widziałem. - Gdzieś się schował. - Ja pójdę szybciej - mówili szeptem i ten, który zdecydował się na samotny rajd, oderwał się od pozostałych i pomknął drugą stroną ulicy, chcąc odciąć drogę ucieczki kryjącemu się człowiekowi. Pozostali szli spokojnie, jakby nic nie zaszło. - Jest! - Idący z brzegu odwrócił się gwałtownie równocześnie wyciągając pistolet. Na wąskich schodach prowadzących w ciemności dojrzeli skulonego uciekiniera. - Ktoś ty? - już otaczali go zwartą grupą. - Ja... - tamten widząc lufy zająknął się. - Winnicki! - cichy okrzyk jednego z nich uświadomił akowcom, że mają przed sobą niebezpiecznego konfidenta. 43 Strona Odwet – Marzec 2016 44 Strona Odwet – Marzec 2016
Podobne dokumenty
Odwet – Listopad 2015
kanale w porze największej oglądalności. A więc twórcy tego badziewia dostaną jeszcze tantiemy. Kto tym ludziom pozwala na takie numery? – Każe się nam płacić za zakup serialu jawnie nas szkalujące...
Bardziej szczegółowo