Głos w dyskusji zabiera Bolesław Kozłowski, starając się wyważyć
Transkrypt
Głos w dyskusji zabiera Bolesław Kozłowski, starając się wyważyć
Listy Listy Listy Listy Listy Listy Do Cambridge na „I”, do Jastarni na „V” Nie podzielam bezkrytycznej fascynacji lotami IFR, wyrażonej w felietonie Pana Długiewicza w PLAR 2/11. Dla mnie latanie to przede wszystkim oszczędność czasu. Latam głównie po Polsce, a loty zagraniczne stanowią około 30% mojego nalotu. Przy lataniu po kraju w przeważającej większości punktami startu i lądowania są lotniska niekontrolowane, trawiaste, zwykłe lądowiska, a nawet tereny przygodne. Włączanie się do ruchu IFR (w procedurze „Z”) z takich lotnisk łączy się często z marnotrawstwem paliwa i czasu na wznoszenie do poziomu IFR tylko po to, by po godzinie wykonać zabieg odwrotny. Lot drogami lotniczymi w Polsce bardzo rzadko prowadzi najkrótszą trasą do punktu docelowego, a nasi kontrolerzy – w przeciwieństwie od np. czeskich – rzadko dają zgodę na skróty. Podejścia do lotnisk kontrolowanych (zgoda – bardzo kształcące), często łączą się z odsyłaniem wolniejszego samolotu w procedurę oczekiwania. Sam doświadczyłem tego wielokrotnie. Należy dodać, że latanie na „I” samolotem niecertyfikowanym do lotów w „known icing”, a takich w naszej General Aviation na razie jest większość, wymaga głębokiej analizy warunków meteo na trasie. Jestem przekonany, że latanie na dystansach do 500 km jest skuteczniejsze i szybsze w procedurze VFR niż IFR i mogę to udowodnić na wielu przykładach, jak choćby lot z Konstancina do Rzeszowa – na „I” jest półtora raza dłuższy niż na „V”. Latanie na „I”, bardzo przydatne w długich międzynarodowych przelotach, trzeba ćwiczyć – ale z zachowaniem odpowiednich proporcji. Latając wyłącznie na „I” zatracamy wiele umiejętności i nawyków (o ile je wcześniej mieliśmy), takich jak krótkie, strome podejścia znad ściany lasu, wytracanie wysokości ześlizgiem, wzrokowa ocena kierunku i siły wiatru, lądowanie na pasie o silnym pochyleniu lub z bocznym wiatrem, krótki start na wysoką przeszkodę itd. Latanie na „V” nosi w sobie dużo więcej różnorodności i wymaga wbrew pozorom większych umiejętności, niż tylko znajomość procedur SID, STAR i czytania kart podejścia w lotach IFR. Jan Borowski pilot niezawodowy z nalotem 2200 h PPL(A), ME, IR, ang. Level 4 O finansowanie szkoleń W 2003 roku ICAO wydało 164 poprawkę, uzupełniającą Aneks 1 do Konwencji Chicagowskiej – licencjonowanie personelu – o wymagania językowe, a następnie w 2004 roku wydało podręcznik wdrożenia wymagań dotyczących poziomu znajomości języka angielskiego. Aktualizacja polskiego wydania Aneksu 1 – licencjonowanie personelu ukazała się dopiero w 2008 roku (Dziennik Urzędowy Urzędu Lotnictwa Cywilnego nr 1 z dn. 8 lutego 2008), zawierając w dodatku tabele zakresów wymagań dla poszczególnych poziomów znajomości języka angielskiego. Natomiast (uwaga) dopiero 26 lipca 2010 roku ukazały się „Wytyczne Nr 3 Prezesa Urzędu Lotnictwa Cywilnego w sprawie wprowadzenia do stosowania wymagań ICAO dotyczących poziomu znajomości języka” (Dziennik Urzędowy Nr 13 z 2010 r). Wymagania określa załącznik do wytycznych. Z ich lektury wynika, że właściwy zespół ICAO podszedł do sprawy racjonalnie i metodycznie, opisując najpierw konieczność rozwinięcia kształcenia personelu lotniczego w języku angielskim, a nie tylko w frazeologii proceduralnej, następnie od- niesiono się do sprawy doboru odpowiedniej kadry nauczającej, sposobów nauki i zakresu materiału, z zaleceniem rozwinięcia szkoleń językowych na niskokosztowym poziomie z podkreśleniem, że nie są to szkolenia krótkotrwałe. Sprawdziany poziomu znajomości języka to końcówka procesu, który każe przeprowadzić i kontynuować ICAO. W Polsce władze lotnicze sprowadziły sprawę angielskiego w lotnictwie tylko do sprawdzianów (patrz nowelizacja rozporządzenia o licencjonowaniu personelu z 2009 r), wytyczne nr 3 w sprawie wdrażania ukazały się dopiero w końcu lipca 2010 roku. Nie uwzględniono czasu na rozwinięcie procesu dydaktycznego! I tak nas zaskoczył termin 5. marca 2011 Ale ta data, nie kończy sprawy. Utrzymywanie znajomości języka ma być przecież procesem stałym (okresowe sprawdziany). Wymaganie znajomości angielskiego na odpowiednim poziomie wiąże się z utrzymaniem wielu uprawnień lotniczych, których posiadaczami (z dużym trudem) są piloci General Aviation. Powstaje pytanie, czy właśnie ta rzesza lotnicza nie powinna być objęta szczególną troską władzy lotniczej, poprzez rozwinięcie bazy szkolenia i utrzymania znajomości lotniczego angielskiego? Szeroko propagowane są programy edukacyjne z zakresu „Kapitał ludzki” w ramach programów UE, podchodzą racjonalnie do realizacji wymagań ICAO w zakresie języka. Na pewno ministrowi, któremu podlega lotnictwo cywilne, jest łatwiej i stosowniej podjąć działania w zakresie pozyskiwania środków UE na omawiany cel, niż małej organizacji lotniczej. Jeśli natomiast lotnicy mają być pozostawieni sami sobie, to niech przynajmniej będzie dookreślony konkretny zakres wymagań do opanowania lub wskazane ośrodki nauki języka angielskiego lotniczego z odpowiednim certyfikatem władzy lotniczej, uprawnione do przygotowywania do sprawdzianów i dalszego doskonalenia w języku zgodnie z wymogami ICAO. Imię i nazwisko znane redakcji Pilot instr. I kl. ATPL(A), CPL(H), PL(G) Zależy od typu samolotu W moim mniemaniu nauka korkociągu (wprowadzania i wyprowadzania) jest jak najbardziej potrzebna pilotom szkolącym się na samolotach, które mają „inklinacje” korkociągowe, ale nie można (i nie ma możliwości) jej rozciągać na wszystkie samoloty. Na argument „bo gdyby taki delikwent wsiadł do Zlina, to by się zabił!” odpowiadam, że gdy już będzie chciał na tym Zlinie latać, to nie wsiądzie do niego przypadkiem, lecz zgłosi się do ośrodka, w którym nauczą go, jak się z tym samolotem bezpiecznie obchodzić. W Polsce najwięcej szkoleń odbywa się na Cessnach 150 i 152, ale jest tylko kilka sztuk wersji Aerobat z 4-punktowymi pasami bezpieczeństwa i zdejmowanymi obiciami foteli, co umożliwia założenie plecowego spadochronu. Dzięki konstrukcji samolot nie przejawia chęci do korkociągu - trzeba chcieć to wykonać i wiedzieć jak to zrobić, aby przekonać poczciwą 150tkę do „korka”. Nauka odruchów unikania korkociągu (JAR – FCL 1.125 Ćwiczenie 11) jest wymagana przepisami, ale nauka samego korkociągu i wyprowadzania z niego już niekoniecznie. Jeżeli ktoś ma ochotę i zacięcie, pójdzie do ośrodka, który oferuje szkolenia na samolocie dopuszczonym do akrobacji. Ale nie wszyscy muszą być akrobatami, tak samo jak nie wszyscy muszą latać w zawodach precyzyjnych. Dajmy ludziom wybór i zachwalajmy takie szkolenie jako dające dodatkowe umiejętności, ale nie obowiązkowe. Bolesław Kozłowski instruktor samolotowy, HT „Ad Astra” PLAR 3/2011 51