2006.08.05 wspomnienie o dinie radziwi

Transkrypt

2006.08.05 wspomnienie o dinie radziwi
Wspomnienie o Dinie Radziwiłł
Bogusław Sonik 2006.08.05
Pewnie często jest podobnie: gwałtowne hamowanie, mokra nawierzchnia, pisk opon,
samochód przestaje być posłuszny kierowcy, huk zgniatanej blachy i cisza.
Tak w pierwszy długi majowy weekend zginęła Dina Radziwiłł. Wypadek miał miejsce koło
Miechowa. Jechałem w tym samym czasie w odwrotnym kierunku, do Warszawy; nic o tym
nie wiedząc musiałem wtedy minąć miejsce wypadku.
Poznaliśmy się w Paryżu, kiedy kierowałem Instytutem Polskim. Studenckie małżeństwo Dina i Michał Radziwiłłowie - przyjechali do stolicy Francji by zdobyć francuskie dyplomy.
Paryż otwierał swoje szkoły dla młodzieży z naszej części Europy.
Szybko zaprzyjaźniliśmy się. Dina zarażała radością życia, pogodą ducha, dynamizmem,
urokiem i wdziękiem. Spotkania z nią były jak powiew świeżego powietrza. Miała w sobie
wewnętrzną siłę. Emanowała z niej dobra aura.
Zajmowała się wieloma pożytecznymi rzeczami. Z całą swoją energią włączyła się też w
organizowanie karnawałowego balu, który zgromadził paryskich fanów Polski. W pięknych
wnętrzach Instytutu Polskiego położonego w tzw. „złotym trójkącie”, czyli w najdroższej
części stolicy Francji połączyliśmy tradycję i nowoczesność. Naturalnie nie chodziło o
„potańcówkę” lecz o bal promujący polską kulturę. Dlatego uczestnicy dostali zadanie
wcielenia się w postaci z literatury polskiej lub francuskiej.
Cóż to był za bal! Eleganckie suknie, historyczne kostiumy, polskie tańce narodowe, z
mazurem! Pełen sukces, który w znacznej mierze był owocem zaangażowania Diny.
Bal powtórzyliśmy rok później: tym razem Dina wystąpiła w stroju ludowym z warkoczykami.
Mieszkała niedaleko Instytutu, w pobliżu rue Saint Dominique. Czasem telefonowała w
południe by wyciągnąć mnie z instytutowej codzienności na obiad do którejś z pobliskich
małych restauracyjek. Opowieści o swoich pomysłach wspierała kaskadą śmiechu, który
każdego rozbrajał i nastawiał pozytywnie do życia.
Taką ją zapamiętałem. Po wyjeździe z Francji nasze kontakty stały się rzadkie. Dina osiadła
w Warszawie, pracowała w BISE (Bank Inicjatyw Społecznych). Spotykaliśmy się przelotnie.
Głównie w Krakowie, gdy z niezwykłą siłą walczyła o uratowanie zdrowia i życia swojego
dziecka. Z powodzeniem.
Porządkując papiery znalazłem zdjęcie z owego paryskiego balu i miałem zamiar jej wręczyć
przy następnej okazji. Nie zdążyłem.
Myślę o Dinie. Ale myślę też o Michale i ich dzieciach. Chciałbym im powiedzieć, że ludzie,
którzy znali Dinę będą zawsze pamiętać dobro, które promieniowało wokół Niej.
Bogusław Sonik