Karnawał Słówek
Transkrypt
Karnawał Słówek
Karnawał Słówek Projekt ustawy językowej dał początek zabawie narodowej, która przetoczyła się przez łamy gazet, a jej odgłosy słychać było w radiu. Każda metoda jest dobra, aby ludzie zainteresowali się językiem. Nie należy jednak wzbudzać nadmiernych nadziei, że tą drogą uda się usunąć ze słownictwa "chwasty" i wprowadzić na ich miejsce piękne kwiaty polskie. Jeśli nawet przyjąć do wiadomości, że istnieje w języku naturalnym coś takiego jak chwasty (można mieć co do tego wątpliwości), trzeba zgłosić zastrzeżenia. Za rzadko mówiąc o języku odróżnia się płaszczyznę indywidualnego mówienia od systemu językowego, który istnieje i funkcjonuje niezależnie od poszczególnych jednostek. Zbyt optymistycznie oceniamy możliwości współtworzenia języka: to się odbywa tylko w wielkiej skali, w zbiorowej aktywności; nie z woli jednostek - choć bywa że i poprzez celny jednostkowy wkład. Ale i on, aby nie popadł w zapomnienie (jak techniczny wynalazek, który nie przebił się na rynek, albo nowy gatunek kwiatu, którego hodowca nie chce sprzedać) musi trafić do komunikacyjnej wspólnoty, a ona musi go przyjąć. To samo dotyczy znikania słów ze słownictwa: coś takiego nie następuje drogą czyjejkolwiek decyzji. Przez dziesiątki lat słowniki języka polskiego nie zawierały pewnych słów, a one nie znikły z mowy, przeżyły w ustnej tradycji i nieźle się mają. Jeśli gdzieś zapada śmiała decyzja o usunięciu pewnego słowa, to musiałoby iść w ślad za nią rzeczywiste i powszechne nieużywanie słowa przez nikogo, a do takiego zachowania trudno jest wszystkich ludzi namówić. Zwykle kończy się więc na przemilczaniu słów uznanych za niewygodne. Robią to ci, którzy uważają, że są odpowiedzialni za kształt systemu języka, albo ci, którym wydaje się, że są jego właścicielami. Rzeczywiste wyrugowanie istniejących słów, zwłaszcza powszechnie znanych, rzadko się udaje i zawsze wymaga dłuższego czasu - czynnik czasu jest przy tym ważniejszy niż wysokość nakładów na propagowanie "wynalazku". Ktoś powie: kiedyś (wiemy to dzięki geniuszowi Tuwima) hydraulicy mówili "droselklapa tandentnie zablindowana i ryksztosuje", a dziś tego nie słyszymy. To prawda. Ale nie słyszymy nie dlatego, że ci, co tak mówili, zrozumieli swój błąd i się oduczyli, ale dlatego, że... wymarli. Dziś słyszymy inne pokolenie, które inaczej mówi, bo rzemiosła uczyło się nie u majstra (ze słuchu), ale w szkołach, z książek. Nauczyciele przedmiotów zawodowych w szkołach technicznych mogliby wiele powiedzieć o tym, jak trudno jest zwalczyć ustną tradycję z tymi wszystkimi sztamajzami, meslami itd. Upłynęły dziesięciolecia, kosztowało to mnóstwo, a czy to się do końca udało? Wprowadzenie nowych słów na miejsce takich, które już są zakorzenione, ponieważ pełnią zwykłe funkcje i nie są rzadkimi terminami, jest nie mniej trudne. Jeden człowiek, nawet z najlepszymi pomysłami, niczego nie zmieni. Byli tacy, co się nawet dali ukrzyżować, spalić, rozstrzelać, żeby dowieść swojej prawdy, ale jeśli dziś wiemy coś o tej prawdzie, to nie dlatego, że była wyjątkowo ważna, tylko dlatego, że przy tamtych ludziach byli lub szybko się znaleźli liczni zwolennicy, którzy przekazywali ich myśl dalej tak długo i skutecznie, aż stała się wspólną własnością większych wspólnot. Rzucono przed laty pomysł, aby wyrwać brzydki chwast 'mass-media' i mówić 'publikatory' (propagował to m.in. red. Ibis). Niewiele można zarzucić temu słowu, ma w porównaniu z rywalem same zalety: odmienia się, jest umotywowane etymologicznie (nawiązuje do zakorzenionych w polszczyźnie słów o podobnej budowie) - i co? Odnotowują je słowniki, ale nie pamiętam, aby go ktoś (z wyjątkiem prymasa Glempa) 1/2 Karnawał Słówek naprawdę go używał. Dlaczego ludzie używają obcych słów w obcym brzmieniu? - Bo one już funkcjonują! A stało się tak, gdyż do czegoś to było potrzebne; słowa "zagraniczne" towarzyszą importowanym towarom, z różnych (słusznych czy niesłusznych) powodów wydają się "lepsze", znane słowa się starzeją, a w pewnych dziedzinach życia (nie tylko na rynku towarowym) nowość ma wartość wymierną w różnych walutach (nie tylko pieniądzu, także jakiejś atrakcyjności). Nowość, a więc i nowa nazwa, która zwykle zresztą jest potrzebna,bo i stare rzeczy pojawiają się w nowych odmianach, co wymaga odróżnienia. Tak więc i tu potwierdza się zasada, że ludzie zawsze mówią, aby coś zmienić wokół siebie, żeby załatwiać swoje sprawy. Nowe słowa mają szansę zadomowienia się, kiedy wchodzą z nowymi rzeczami; to tam powinna się skupić energia "prawodawców" języka. Potrzebne są językoznawcze wskazówki, aby uniknąć zabawnych nieporozumień jak osławiony "zwis męski" czy "podgardle dziecięce" (zresztą do ich wyeliminowania nie trzeba aż wielkiej kompetencji językoznawczej, starczyłaby odrobina trzeźwości). Dlatego nie twierdzę, że opinia językoznawcza musi mieć od razu kształt normatywny (aż się boję to napisać, żeby ktoś nie zechciał tego zrealizować: PN - polska norma na nazwę, tak jak na inne cechy produktu); przy czym nie chodzi tu o zastrzeżenie znaku towarowego, ale o spełnienie pewnych warunków o charakterze językowym? Normy językowe nie powinny stawać się normami prawnymi, odpowiedniejszy jest ich obecny status - norm pragmatycznych: jeśli się do nich nie stosujesz, nie porozumiesz się właściwie z resztą danej wspólnoty. Wolno ci to robić, ale na własny koszt. Andrzej Dąbrówka (c) Podkowiański Magazyn Kulturalny http://free.art.pl/podkowa.magazyn/ 2/2