Wojciech Kosik

Transkrypt

Wojciech Kosik
Wojciech Kosik
Dziwne przypadki Franka
–I–
Dziwny sen
Frank obudził się. Był środek nocy. Ciepły wiatr dobiegał z półotwartego, lekko
skrzypiącego okna. Lato zaczynało już dawad się we znaki. Z dnia na dzieo było coraz cieplej.
Jasne włosy Franka wyglądały na prawie białe. Jego oczy były błękitne i rozmarzone.
Frank był inteligentnym chłopcem. Umiał rozwiązywad różne zagadki i umysłowe łamigłówki.
Pasjonowały go różne niewyjaśnione zjawiska. Jego marzeniem było poznanie wszystkich
tajemnic otaczającego go świata. Od lat interesował się magią, nadprzyrodzonymi zjawiskami
i wszystkim, co tajne.
Tej nocy Frank czuł się dziwnie. Zastanawiał się, co go obudziło. Była trzecia w nocy.
W koocu zobaczył otwarte okno. Musiał wieczorem zapomnied je zamknąd. Nagle przez okno
wleciało… „coś”. Nie wiedział, co to było. „Coś” podskoczyło na parapecie, po czym
wyskoczyło przez okno. Frank wyszedł z domu i zaczął gonid to „coś”. Chciał to złapad i
pokazad rodzicom. Gonił to i gonił. Nagle zobaczył dziwnie wyglądającego starca. Starzec
odezwał się. Powiedział mu żeby wracał do domu. Wytłumaczył mu, że „coś” to zwierzę, po
czym dał mu dziwnie wyglądającą kulę. Frank przyjrzał się starcowi. Wydawało mu się, jakby
1
jego nogi świeciły. Frank poszedł do domu, gdzie zastała go przykra niespodzianka. Wszystko
w jego pokoju było poprzewracane. Na podłodze widad było ślady jakby z zielonego,
świecącego błota. Ślady prowadziły z jego pokoju na zewnątrz domu i dalej do lasu. Frank
poszedł po śladach. Długo maszerował, aż nagle zobaczył coś, co go przeraziło. Pod lasem
stał dziwny obiekt. Gdyby nie to, że Frank żył w siedemnastym wieku, pomyślałby, że to
statek kosmiczny. Obok dziwnego obiektu stał starzec ze świecącymi na zielono butami. Jego
oczy iskrzyły się na czerwono.
Nagle Frank obudził się, zlany zimnym potem. W pokoju panował idealny porządek.
Nie było żadnych zielonych śladów. Jedynie zegar wskazywał tę samą godzinę, o której
obudził się we śnie. Okno też było szczelnie zamknięte. Odetchnął z ulgą. Nie chciało mu się
spad więc postanowił wstad. Niespodziewanie okno otworzyło się i do środka wpadło dziwne
„coś”. Historia powtórzyła się znowu. Potem znowu i znowu. Jak policzył, powtórzyła się
dokładnie sześd razy. Wszystkie kolejne sny były dokładnie takie same za wyjątkiem jednego
szczegółu. Za każdym razem starzec wyglądał nieco inaczej. Raz był człowiekiem, a raz
zwierzęciem. Frank nic z tego nie mógł zrozumied. I co w ogóle miała znaczyd ta kula?
Naprawdę nic nie rozumiał. Rozmyślał i rozmyślał. Wtedy historia powtórzyła się po raz
siódmy. Zgodnie z kolejnością zdarzeo znowu się obudził. Tym razem jednak był ranek. Frank
uszczypnął się na wypadek, gdyby śnił. Spojrzał na zegarek i zerwał się z łóżka. Była już
dwunasta! Mama krzątała się po kuchni. Gdy Frank wszedł do kuchni usłyszał jak mama
mówi:
– Kiedy on wreszcie wstanie?
– Spokojnie – powiedział tata, nie zauważając Franka w drzwiach. – Pewnie w nocy źle mu się
spało.
– Żebyś wiedział – powiedział Frank.
– Idź na targ. Potrzebuje jajka i mleko. Muszę dziś upiec te ciastka, które ci obiecałam na
kiermasz do szkoły.
– Dobrze – odpowiedział Frank i ruszył.
Idąc myślał o swoim dziwnym śnie. Co on mógł znaczyd? Nie wiedział. Szedł i
rozmyślał, mijając różne stragany i rozwrzeszczanych sprzedawców reklamujących swoje
produkty „najwyższej jakości”. Nagle zobaczył coś, co przykuło jego uwagę. Na jednym ze
straganów wystawiona była kula. Wyglądała dokładnie tak samo, jak ta, którą podarował mu
dziwaczny starzec. Kto to był? I co to była za kula? Intrygowało go to. Frank zapytał się, ile
2
ten przedmiot kosztuje. Sprzedawca powiedział, że to magiczna kula. Coś w jego zachowaniu
nie pasowało Frankowi. Sprzedawca mówił coraz wolniej, aż w koocu zastygł z ustami
otwartymi do połowy. Jego oczy zaświeciły się na czerwono. Zaczął stopniowo zmieniad swój
wygląd, aż w koocu przemienił się w znajomego już Frankowi starca. Dokładnie takiego, jak w
pierwszym śnie. Wszyscy wokoło, pomimo zatrzymanego czasu, odwrócili się do Franka. Ich
oczy też świeciły się na czerwono. Z tłumu wyszedł jakiś człowiek. Chwycił Franka za rękę i
szepnął mu:
– Uciekaj stąd!
Frank rzucił się do ucieczki. Nieznany człowiek biegł tuż za nim. Zdyszani dobiegli do
domu Franka. Frank zamknął drzwi na klucz. Mężczyzna powiedział Frankowi, że muszą
uciekad z miasta, ponieważ grozi im niebezpieczeostwo. W tym momencie obok nich
pojawiły się dziwne drzwi spowite niebieskim dymem.
– Nareszcie! Wrota już są! – powiedział mężczyzna.
Ścisnął Franka za rękę. Pociągnął go ze sobą w stronę drzwi.
– To początek nowej przygody… – zdążył jeszcze pomyśled Frank.
– II –
Pustynie
Pojawili się w dziwnym miejscu. Była to pustynia. Żar lał z nieba. Jeden tylko budynek
stał na środku. Weszli do niego. Frank zapytał nieznajomego mężczyznę:
– Jak się pan nazywa?
– Mów mi Alvin – odpowiedział mężczyzna.
– W jakim celu tu przybyliśmy?
– Musimy odwiedzid sześd miast. W każdym mieście musimy zdobyd jedną tylko rzecz. W tym
mieście musimy zdobyd kamieo pustynny. Ale nie jakiś zwykły kamieo. Magiczny!
3
– Przecież to nie jest miasto. To tylko jeden dom na pustyni. Po za tym jest jakiś dziwny –
powiedział Frank, spoglądając na napis na murze: „Kurtka i czapka zimowa – wyprzedaż –
minus 100%” – Naprawdę dziwne.
– Chodźmy poszukad kamienia – powiedział Alvin. – Droga będzie trudna.
Szli i szli. Dotarli do sklepu z szyldem: „Magiczne kamienie”. Weszli do środka.
– Po ile te kamienie? – zapytał Frank.
– Złoty pięddziesiąt – odpowiedział sprzedawca.
– Kupujemy.
– Nie – powiedział Alvin. – Te kamienie nie są magiczne. Poszli dalej. Minęli ze dwadzieścia
podobnych sklepów, aż nagle Alvin zawołał:
– Tutaj – i schylił się.
Na ziemi leżał kamyczek. Nie różnił się niczym od tych ze sklepów.
– Mamy go – ucieszył się.
– Uff… tak, uff… dobrze że, uff… tak.
Nagle nad ich głowami pojawił się ptak. Po chwili usiadł na ziemi.
– Po co nam w ogóle te kamienie? – zapytał Frank.
– To amulety. Dadzą ci ochronę. Jesteś w niebezpieczeostwie.
– Patrz!
Ptak nagle zamienił się w znajomego starca, który odezwał się:
– Nigdy nie zdobędziecie wszystkich amuletów! Hahahahahahaha!
Znów pojawiły się wrota. Weszli.
Zjawili się na pustyni… tyle, że lodowej. Zaczęli dygotad z zimna.
– Mogliśmy „kupid” te kurtki – powiedział Frank z prawie zamkniętymi ustami.
– Nie martw się. Zadbałem o to.
Podał Frankowi kurtkę, a potem włożył swoją. Frank chuchnął w ręce.
– Żebym się nie przeziębił – mruknął.
– Spokojnie. Przejdźmy do rzeczy. Musimy znaleźd nierozpuszczalny lód.
– Coo? Czy to wszystko musi byd takie dziwne? – zapytał Frank.
– Tak!
Ruszyli bez słowa. Zaczęli wdrapywad się na górę. W koocu, ciężko dysząc, znaleźli
nierozpuszczalny lód.
4
– Nie było łatwo!
– Teraz musimy jeszcze wrócid!
Nagle zobaczyli niedźwiedzia. Przypominał starca z jednego ze snów. Był ogromny. Zaczął ich
gonid. W oddali pojawiły się wrota. Pobiegli, żeby wejśd przez nie, ale wrota były jakby
nieprawdziwe.
– Fatamorgana – powiedział Alvin.
Biegli dalej uciekając przed goniącym ich niedźwiedziem, aż w koocu dostrzegli właściwe
wrota. Tym razem zadziałały.
– III –
I co dalej?
Podróżowali jeszcze po wielu krainach. Byli w lasach, na morzu, w dżungli, pod
ziemią. Zdobyli wszystkie niezbędne amulety. Frank ucieszył się, że ma niezbędne elementy
do ochrony. Nagle Alvin odezwał się:
– Zapomnieliśmy o jednej rzeczy. Musimy przejśd przez te wszystkie miejsca jeszcze raz!
Mówił jednak coraz wolniej, aż nagle zamienił się w znajomego starca. Jego oczy zaświeciły
się na czerwono.
W tym momencie Frank obudził się. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła.
– Co za dziwny sen – pomyślał.
Nagle drzwi w jego pokoju otworzyły się. Frank spodziewał się, że ujrzy w nich postad
starca z czerwonymi oczami. Niespodziewanie w drzwiach ujrzał uśmiechniętą twarz mamy.
– A więc koniec snów na dziś! – ucieszył się Frank.
Ząbki, 2009
© 2009 by Wojtek Kosik
5

Podobne dokumenty