pobierz - Wolontariat Misyjny Salvator

Transkrypt

pobierz - Wolontariat Misyjny Salvator
SKOK NA GŁĘBOKĄ WODĘ – fragment
– ks. Paweł Fiącek SDS
O CO CHODZI W WOLONTARIACIE MISYJNYM „SALVATOR”?
Zanim poszukamy odpowiedzi na pytanie postawione w tytule niniejszego rozdziału, powiedzmy sobie - zaraz na początku - szczerze i bez ogródek, czym WMS na pewno nie
jest. Spróbujmy zmierzyć się z mitami na temat wolontariatu (przynajmniej w tej jego formie,
jaką jest wolontariat chrześcijański, misyjny), błędnymi poglądami na jego temat. Wszystko
po to, by postrzeganie tej rzeczywistości od razu odpowiednio kształtować. By, jeśli ktoś ma
niewłaściwe pojęcie na jego temat, mógł je sobie w punkcie wyjścia skonfrontować, zanim
straci czas, by czytać kolejne strony tej książki.
a) „Wolontariat to dobra okazja, by tanio spędzić wakacje w atrakcyjnym miejscu”. Student ma zazwyczaj trzy miesiące wakacji każdego roku. Nawet jeśli przez miesiąc chce sobie
popracować i dorobić, zostają mu dwa. W drugim może zechcieć odwiedzić rodzinę, najbliższych. Zostaje mu ostatni. Co zrobić? „Jedź na wolontariat” - zaproponują niejednemu. I tak,
człowiek nieświadomy, czym jest wolontariat misyjny, wiedząc, że wyjazd odbywa się na
przykład do jakiegoś ciekawego kraju, o którym dotychczas słyszał tylko w telewizji albo
czytał w Wikipedii, jak Albania czy Rumunia, postanawia się „zapisać”, by sobie „tanim
kosztem” zwiedzić ciekawe miejsce. Nic bardziej błędnego! Abstrahując od tego, że w WMS
taka sytuacja jest raczej mało prawdopodobna, gdyż przed wyjazdem trzeba przejść cały
szereg punktów „rekrutacji”, wśród których zasadnicze miejsce zajmuje wykazanie się odpowiednią motywacją wyjazdu, to jednak gdyby nawet człowiekowi młodemu udało się
odpowiedzialnych za dopuszczenia „wymanewrować”, na wyjeździe misyjnym będzie się
męczył sam ze sobą, oraz - przy okazji - innych sobą zmęczy. Wyjazd i pobyt na placówce
bowiem to ciężka praca w określonym celu (świadectwo miłości, a więc: i pracowitości, i
zaangażowania, i pokornego znoszenia niedogodności, i przygryzienia warg, gdy pojawia
się pokusa narzekania). Ewentualne „zwiedzanie” okolicy, choć też niewykluczone, jest jedynie elementem wtórnym;
b) „Wolontariat to filantropia”. Bywa, że człowiek, świadom swojej kondycji moralnej, tego,
że nie jest wolny od grzechu, chce jakoś sobie poradzić z wyrzutami sumienia i „dobrze się
poczuć”. Zamiast jednak poszukać jedynego „uzdrowiciela”, który ma moc przywrócić równowagę duchową oraz poczucie wewnętrznej harmonii i dobre samopoczucie, czyli udać się
do konfesjonału i tam, w Sakramencie Pokuty zostawić ciążący ciężar świadomości błędnych
wyborów, pomyłek i słabości, którym uległ, kieruje swoje kroki w stronę jakiejś akcji „dobroczynnej” lub organizacji charytatywnej. „Skoro robię coś dobrego, to nie jest ze mną aż
tak źle” - usprawiedliwia się w duchu.
W WMS nie kwestionujemy wprawdzie wartości jakiegokolwiek dzieła charytatywnego. Wszak to właśnie przez miłość człowiek staje się „najpiękniejszą wersją siebie samego”1, staje się najbardziej sobą, czyli człowiekiem, stworzonym na wzór i podobieństwo Boga. Jednak sama dobroczynność to jeszcze nie zawsze ewangelizacja. Można czynić dużo
dobrego, ale nie szukać w tym chwały Bożego imienia, lecz własnego dobrego samopoczucia, a niejednokrotnie także - ludzkiego poklasku i wdzięczności. Dlatego w WMS wszelkie
zaangażowanie na polu miłości jest pochodną własnej, osobistej wiary. By Boga (miłość) dawać, wpierw sam muszę Go we własnym sercu nosić. Wolontariat jest misyjny! Więc z założenia jest udziałem w ewangelizacji - głoszeniu Dobrej Nowiny o miłości Jezusa Chrystusa.
Bez osobistego do Niego odniesienia - nikt nie spełni misji we właściwym tego słowa znaczeniu.
1
Sformułowanie zapożyczone od. ks. Marka Dziewieckiego.
-1-
SKOK NA GŁĘBOKĄ WODĘ – fragment
– ks. Paweł Fiącek SDS
c) „Wolontariat to chwilowa przygoda”. Wielu członków wolontariatu, choć teoretycznie do
niego zapisanych, na przestrzeni całego roku tyle ma z nim wspólnego, że ich nazwisko figuruje na liście. Gdy zbliża się czas wakacji, jest kwiecień lub maj, nagle przypominają sobie
o jego istnieniu; dowiadują się, w jakie miejsce można by potencjalnie wyjechać i chcą aplikować o posłanie. A gdzie przygotowanie takiego wolontariusza? Gdzie formacja? Gdzie
budowanie wspólnoty, która ma prawo liczyć na jego obecność na przestrzeni całego roku?!
Wolontariat Misyjny „Salvator” to nie tylko wyjazdy. Choć są one zasadniczym elementem całorocznej formacji, to jednak cała jego działalność nie sprowadza się tylko i wyłącznie do nich. Kto pragnie wziąć udział w wyjeździe misyjnym, wpierw powinien przyjąć
zaproponowaną mu formację i przygotowanie oraz zatroszczyć się o swój czynny udział we
wspólnocie tzw. „regionu WMS”. By inni mogli poczuć się ubogaceni jego obecnością i zaangażowaniem we wspólne dzieło.
d) „Wolontariat to ucieczka od problemów”. Faktem jest, że każdy z nas, szczególnie w
dorosłym życiu, doświadcza różnego rodzaju trudności czy przeciwności, aż po frustracje
włącznie. I że jednym z wielu, za to bardzo skutecznym, remedium jest obecność drugiego
człowieka, tak w osobistej relacji, jak i w szerszym kontekście grupy czy wspólnoty. Może się
więc okazać, owszem, że grupa wolontariatu, w której człowiek doświadczy bliskości i troski
innych, pomoże „wziąć się w garść”, zmotywuje do pracy, podtrzyma w chwilach zwątpienia czy pokusach rezygnacji, doda motywacji i determinacji. Takie jest zresztą, pośrednio,
założenie.
Gdyby się jednak okazało, że trudności, które człowiek ma ze sobą lub z „życiem”,
mimo wszystko przerastają go, nie może traktować wolontariatu, a już szczególnie - wyjazdu w ramach misyjnego posłania - jako „panaceum” na owe frustracje czy depresje. One bowiem mogą się tylko pogłębić. I wówczas, zamiast bycia „radosnym świadkiem” przyciągającym innych do Jezusa, może się okazać, że wolontariusz będzie innych tylko odstręczał. Co
ważne - nie tylko od siebie, ale i od Tego, w którego imię jest się posłanym.
e) „Wolontariat to przede wszystkim dawanie”. Nie da się ukryć, że zarówno na przestrzeni comiesięcznych spotkań w grupach wolontariatu, gdy budujemy wspólnotę i wzajemnie
się ubogacamy, jak podczas posłania, każdy (kto właściwie rozumie termin „miłości bezinteresownej”) chce być „darem dla drugiego”. I dobrze! Bo na tym polega prawdziwa miłość:
umieranie sobie, szukanie dobra bliźniego.
Trzeba jednak być bardzo ostrożnym, by dostrzec bardzo subtelną pokusą ukrytą w
takiej postawie. Otóż gdy wychodzę naprzeciw drugiego i chcę „dawać”, automatycznie
stawiam się w pozycji kogoś większego, lepszego, o wyższym statusie czy znaczeniu. Bycie
zaś wolontariuszem to przede wszystkim obecność. Budowanie relacji: ja-Ty i trwanie w
nich. Pro-egzystencja, czyli obecność, bycie „dla”.
Co oczywiste, taka postawa automatycznie pociąga za sobą trud i wysiłek pracy na
rzecz dobra owej drugiej osoby. Jednak przy takim postawieniu sprawy w punkcie wyjścia,
w tak pojętej relacji, następuje wzajemna wymiana dóbr. Obdarowujący jest automatycznie
także obdarowany (choć wcale tego nie oczekiwał!). Czuje się równy swemu bratu/siostrze.
W konsekwencji mamy do czynienia z sytuacją: „win-win” (podwójna wygrana). Nie ma
uciążliwego poczucia: „ktoś się dla mnie poświęcił, jak ja mu się teraz odwdzięczę” w przypadku „obdarowanego” oraz „jestem z siebie taki dumny; tyle z siebie dałem” - w przypadku tego, kto „daje”.
-2-
SKOK NA GŁĘBOKĄ WODĘ – fragment
– ks. Paweł Fiącek SDS
Wolontariat więc to nie tylko dawanie, ani nie tylko otrzymywanie. To przede
wszystkim obecność, w której następuje wzajemna wymiana dóbr (nawet jeśli są one różnego rodzaju lub na różnych poziomach).
Czytając powyższe, wstępne rozważania, można powoli zacząć sobie wyobrażać, o co
chodzi w Wolontariacie Misyjnym „Salvator”. O co zatem? Po kolei:
1) Pierwsza odpowiedź na pytanie zawarte w tytule rozdziału brzmi: O zainteresowanie
człowieka młodego. Najpierw - wiarą; potem - udziałem w jej przekazywaniu innym.
Chodzi o to, by opisanych powyżej (we wstępie) ludzi młodych, którym jeszcze w
życiu na czymś „zależy”, dostrzec, zebrać w jedną wspólnotę i pomóc im pielęgnować w
nich to, co tak piękne i wartościowe - by dojrzewało. By im pokazać, że choć należą do
mniejszości, to jednak wciąż jest ich sporo. Aby w grupach, w których mogą się gromadzić
na modlitwie, refleksji, intelektualnym wysiłku, ale też i zabawie, rozrywce, dzielonej radości, mogli się wzajemnie wspierać i inspirować. By czuli się ze sobą dobrze. By odnajdowali
w sobie nawzajem wsparcie i pomoc.
Wszystko po to, by ci młodzi chrześcijanie poczuli się świadomi, dojrzałymi i dumnymi wyznawcami wiary w Chrystusa. By wiarę nauczyli się postrzegać jako zaszczyt, bezcenny dar.
2) Na drugim miejscu w WMS, chodzi o stworzenie przestrzeni wzrostu właśnie w owej
wierze oraz w człowieczeństwie. Wiara to łaska, dar. Jest jak małe ziarenko, o które trzeba
się troszczyć i je pielęgnować. Tylko wówczas będzie ona rosła i owocowała.
Jeśli misje mają być dawaniem świadectwa własnej wiary, jako priorytetowe jawi się
staranie o jej stały wzrost i pogłębianie. WMS chce zapewnić ludziom młodym przestrzeń
bycia razem, by się wzajemnie motywować w tym zadaniu; by się „pociągać” i wspierać.
Wspólnota WMS to miniatura Kościoła, w której „Credo”: „wierzę” nabiera rysu wspólnotowego: „wierzymy”.
Naturalną konsekwencją troski o wiarę jest staranie o to, by „przekładała” się ona „na
życie”. Wszak: „Wiara bez uczynków martwa jest sama w sobie” (por. Jk 1,17). Chodzi więc
o ukazanie, że najpiękniejszym i najbardziej wiarygodnym świadectwem wiary jest postawa
bezinteresownej miłości; cichej i pokornej służby. Dlatego WMS stara się zapewnić formację
ludzką, chrześcijańską i wieloaspektową - teologiczną. Począwszy od wymiaru duchowego
(wspólna wielopostaciowa modlitwa, Eucharystia, troska o stan Łaski Uświęcającej), poprzez
intelektualny (konferencje, dyskusje, dzielenie się ze sobą, poznawanie treści dokumentów
Kościoła), aż po praktyczny: bycie ze sobą, wspólna praca, jak choćby na rzecz pozyskiwania
środków koniecznych do realizacji wyjazdów wakacyjnych. Wolontariusze rozumieją, że
bycie prawdziwym świadkiem Chrystusa dokonuje się na drodze „wymagania od siebie”. Są
świadomi, że każdy sukces jest pochodną talentów (10%) i zainwestowanego czasu, trudu i
wyrzeczenia (90%). Podsumowując: to, czego na pierwszym miejscu uczy WMS, to wzrastanie w wierze i w szlachetności.
3) Idąc dalej, WMS służy pomocą w odkryciu i pogłębieniu świadomości i wrażliwości
misyjnej w dwóch wymiarach: „własnego podwórka” oraz „szerokich światowych horyzontów”. Jej wynikiem - indywidualne poczucie własnej odpowiedzialności za misje w
różnych wymiarach.
Odkrycie wierzącego, jak bardzo jest obdarowany, pociąga za sobą chęć, by dzielić się
wiarą z innymi; by im mówić i świadczyć o Jezusie Chrystusie, Zbawicielu świata. Tym bardziej, że przecież „Wiara umacnia się, gdy jest przekazywana” (RMi, 2).
-3-
SKOK NA GŁĘBOKĄ WODĘ – fragment
– ks. Paweł Fiącek SDS
Dokonuje się to co najmniej na dwóch płaszczyznach. Najpierw w konkretnym „tu i
teraz” egzystencji każdego indywidualnego wierzącego. Chrześcijanin jest i powinien stale,
na różny sposób, starać się być Apostołem Jezusa Chrystusa. Także, a może nade wszystko,
„na własnym podwórku”. W WMS zależy nam na tym, by wolontariusze chcieli i umieli z
radością i odważnie (choć pokornie, nie w postawie „waleczności”!) wyznawać swoją wiarę.
By dawali o niej czytelne, autentyczne świadectwo. By w ten sposób, choćby w drobnym
zakresie, poczuli się odpowiedzialni za jej „niesienie aż po krańce świata, wszelkiemu stworzeniu” (por. Mk 16,15). Dopiero w następstwie takiego podejścia, następuje świadomość
udziału w misji „Ad gentes” (czyli wobec tych, którzy jeszcze nie słyszeli o Chrystusie) i odpowiedzialności za nią. Czynny udział biorą w niej tylko nieliczni, obdarzeni szczególnym
powołaniem. Lecz odpowiadają za nią - znów - wszyscy wierzący. Tę odpowiedzialność wyrażają troszcząc się o misje na różny sposób.
Jak? Np. poprzez modlitwę. WMS zapewnia misjonarzom i dziełom misyjnym codzienny Dziesiątek Różańca Świętego odmawiany o godz. 22.00 (tzw. „Dziesiątek o dziesiątej”). Wszyscy należący do Wolontariatu, niezależnie gdzie się znajdują, klękają na tych kilka
minut, by w duchowym zjednoczeniu prosić o łaski potrzebne do codziennej realizacji dzieł
misyjnych, a także za misjonarzy, o nowe powołania misyjne oraz za siebie nawzajem. Dalej
można by wymienić: wyrzeczenia czy poświęcenia (jak np. posty), ofiarowane w intencji
misji. Co więcej? Gromadzenie środków materialnych wspierających projekty misyjne; składanie intencji Mszy świętych, które misjonarze mogą odprawić; kontakt z misjonarzami,
wspieranie ich; praca nad nieustannym pogłębianiem wiedzy i rozumienia, czym są misje;
animacja misyjna; zapalanie w innych ducha misyjnego; wspieranie innych o podobnych
ideałach; szerzenie życzliwego spojrzenia na misyjną działalność Kościoła. Słowem - budowanie i krzewienie „pozytywnej misyjnej atmosfery”. WMS stara się wszystkie powyższe
elementy zapewniać swoim podopiecznym.
Dzięki obecności w szeregach wolontariuszy WMS, poprzez dokonującą się na przestrzeni roku (przed wyjazdami) formację, ci młodzi ludzie uczą się dostrzegać swoją odpowiedzialność niesienie Ewangelii i jej głoszenie wobec innych. Tych „innych” widzą nie tylko w bliskiej, otaczającej ich rzeczywistości, lecz także w odległych zakątkach Europy czy
świata. W swojej „gorliwości o zbawienie dusz”, w której WMS stara się ich wspierać, chcą
widzieć każdego, komu tylko, jakimkolwiek sposobem, da się zaświadczyć o Bogu: miłości i
źródle miłości prawdziwej.
Ważny aspekt, na który zwracana jest uwaga, dotyczy właściwego podejścia do obowiązku odpowiedzialności misyjnej. Sam termin „obowiązek” zazwyczaj kojarzy się dość
przykro - z czymś smutnym, trudnym; jakimś obciążeniem. Dlatego też staramy się ukazać
pozytywne spojrzenie na osobisty udział każdego w dziele ewangelizacji. Chcemy widzieć
zaproszenie do odpowiedzialności za misje i do udziału w ewangelizacji jako zaszczyt, wielką godność, łaskę wybrania. Wierzymy, że takie podejście pomoże w radośniejszym i ochotniejszym podjęciu się tego zadania. Pięknie ujął to wielki Apostoł pogan, św. Paweł: „Nam
została dana ta łaska, ogłosić innym jako Dobrą Nowinę niezgłębione bogactwo Chrystusa
(por. Ef 3, 8)”.
4) Kolejny aspekt troski WMS idzie w kierunku umożliwienia wyjazdu misyjnego tym, którzy tego zapragną i okażą się predysponowani. Od wymiaru teoretycznego, powyżej omówionego, czas przejść do konkretów! Wspomniane potraktowanie odpowiedzialności za misje w kategoriach zaszczytu, łaski, za które chrześcijanin jest wdzięczny, zapala serce pragnieniem własnego udziału w posłaniu na sposób czynny (o ile to tylko możliwe).
Większość wierzących pozostaje przez całe życie jedynie na poziomie odpowiedzialności za własne żywe świadectwo wiary oraz troskę o misje „ad gentes” tylko i wyłącznie na
-4-
SKOK NA GŁĘBOKĄ WODĘ – fragment
– ks. Paweł Fiącek SDS
odległość. Bywa jednak, że niejeden, nie tylko ksiądz czy zakonnica/zakonnik, lecz również
człowiek świecki, szczególnie gdy jest jeszcze młody i może sobie pozwolić na wyjazd, zrozumie głębię słów: „Jakże są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny, który ogłasza pokój, zwiastuje szczęście, który obwieszcza zbawienie. [...] Wszystkie krańce
ziemi zobaczą zbawienie naszego Boga” (Iz 52,7). Wyobrazi sobie rzesze tych, którzy jeszcze
czekają na Ewangelię i zapragnie mieć swój czynny udział w jej głoszeniu, słowem i/lub
czynem, w innych zakątkach świata. Widząc, jakim skarbem sam jest obdarowany (dar wiary), pragnie podzielić się nim z innymi, choćby mieli być nieliczni.
Wielu wolontariuszy czuje w sercu silną, nieodpartą potrzebę, by również wziąć
udział w takim przedsięwzięciu. Dla tych „Bożych szaleńców” przestaje liczyć się ofiara,
choć muszą niejednokrotnie ją ponieść. Wszak wyjazd wiąże się z poświęceniem własnego
czasu, najczęściej wakacji, który można by przeznaczyć na tysiąc innych, również konstruktywnych spraw. Nie liczy się zysk. Jadą tam za przysłowiowe „Bóg zapłać”, a jeszcze sami
pomagają w gromadzeniu środków materialnych koniecznych do realizacji wyjazdu, bo
przecież „wszystko kosztuje”.
5) Dlatego też, w konsekwencji - WMS zabiega o właściwe ich przygotowanie do rzeczywistości, którą mogą zastać na misjach oraz aktywności, które staną się tam ich udziałem. Po
ukazaniu celu misji, dokładnym zapoznaniu kandydatów do wyjazdu z założeniami, jakie
przyświecają takiemu posłaniu, w WMSie troszczymy się o zrewidowanie motywacji, która
im przyświeca. Gdy ta zdaje się być właściwa, następuje wieloetapowe sprawdzenie, czy są
dostatecznie dojrzali i kompetentni. Kolejne etapy procesu „rekrutacji” mają za zadanie zbadanie predyspozycji Wolontariusza. Obejmują one: złożenie podania, rozmowę „kwalifikacyjną”, zbadanie stanu zdrowia fizycznego i przedstawienie przez niego stosownych zaświadczeń, a w uzasadnionych przypadkach także - testy psychologiczne, badanie poziomu
języków obcych odpowiednich dla miejsca wyjazdu oraz dodatkowe szkolenia, jeśli okażą
się konieczne.
Każdy więc wyjazd poprzedzony jest mądrym, od każdej możliwej strony podjętym,
przemyślanym, konstruktywnym, wielowymiarowym, rzetelnym przygotowaniem. Jest ono
dla każdego wymagające, lecz jawi się jako niezbędne. Okazuje się tyle owocne, o ile solidnie
i uczciwie jest potraktowane. Ciąg dalszy książki szczegółowo ukazuje, jak bardzo jest ono
istotne.
WMS stara się ukazać tym, których posyła, nim to jeszcze nastąpi, że nie obejdzie się
bez ogromnego wysiłku, trudu i wymagania od siebie. Są do niego zdolni są tylko ludzie
dojrzali, gotowi, by czasem nawet „wszystko postawić na jedną szalę”. Osoby, dla których
liczy się trud i wysiłek. Które wiedzą, że „bez pracy nie ma kołaczy”; że wszelki sukces okupiony jest ciężką pracą! I oni są świadomi, że dojrzewanie do wyjazdu to ogromny znój, że
trzeba od siebie naprawdę wiele z siebie dać, by się należycie do takiego wydarzenia przygotować. Tylko wówczas rokuje się szanse, że niełatwa misyjna rzeczywistość nie zaskoczy aż
tak bardzo i że będzie się tam, gdzie jest się posłanym, „właściwą osobą na właściwym miejscu”.
Radość i spełnienie, których potem doświadczają, o których chętnie (jak choćby w
następujących rozdziałach) zaświadczają, są potwierdzeniem tego, że tak warto; że tak właśnie trzeba.
Konkluzja powyższego znajduje swój wyraz w pięknych słowach wyjątku „Desideraty”: „Niech twoje osiągnięcia, zarówno jak i plany, będą dla ciebie źródłem radości. Wykonuj
swą pracę z sercem, jakkolwiek byłaby skromna”.
-5-
SKOK NA GŁĘBOKĄ WODĘ – fragment
– ks. Paweł Fiącek SDS
6) Następnym, choć nie ostatnim, bardzo już „przyjemnym” punktem aktywności WMS jest
posłanie tych, którzy okażą się tego godni poprzez należyte przygotowanie. Cały proces
„dojrzewania do wyjazdu” uwieńczony jest obopólnym (ze strony Wolontariusza i ze strony
WMS) podpisaniem „umowy” oraz uroczystym posłaniem ze strony Prowincjała Polskiej
Prowincji Salwatorianów, poprzez nałożenie na szyję krzyża misyjnego i udzielenie błogosławieństwa - każdemu indywidualnie.
Posłanie nie oznacza oczywiście końca opisywanego procesu. Dla wyjeżdżających to
dopiero prawdziwy początek. Ale i pozostający w kraju (tak wolontariusze, jak i odpowiedzialni za WMS Salwatorianie) mają do spełnienia kolejne zadanie. Jest nim towarzyszenie
posłanym, by na swojej misji nie czuli się osamotnieni. Kontakt pomiędzy nimi, mimo odległości, jest wspaniałym potwierdzeniem wspólnotowego wymiaru Wolontariatu. Komunikacja telefoniczna czy internetowa pomiędzy jednymi i drugimi zapewnia poczucie jedności i
duchowej bliskości (mimo fizycznej odległości).
Adepci formacji oferowanej w WMS uczą się wiele. Dzięki pracy wspólnej i własnej,
rozwijają się i dojrzewają na różnych życiowych płaszczyznach. Służy im to w podejmowanych na misyjnym posłaniu zadaniach i znoszeniu niedogodności czy przeciwności. Ale nie
tylko! Bo to, czego doświadczają, niosą potem w dorosłe życie. Wierzymy, że to będzie owocować w przyszłości - w małżeństwach, które zawierają, rodzinach, które zakładają, obowiązkach, które się z tym wiążą, w uczciwym, rzetelnym traktowaniu swoich powinności
człowieka, obywatela i chrześcijanina. Bo misja to nie tylko posłanie tu czy tam, krótsze lub
dłuższe. Wszak całe życie jest misją!
Właśnie o to chodzi w WMS, by sobie to uświadomili. Właśnie po to też jest ta książka.
Ks. Paweł Fiącek SDS
Opiekun WMS
-6-