Eucharystyczny - Dom Wydawniczy Rafael

Transkrypt

Eucharystyczny - Dom Wydawniczy Rafael
CUD
Eucharystyczny
Hen r y k
B ej d a
CUD
Eucharystyczny
Sokółka
– przesłanie
dla Polski
i świata
3
Korekta
Anna Kendziak
Marlena Pawlikowska
Zdjęcia na okładce
Ap/Fotolink/EastNews
Agencja Se/EastNews
H. Bejda
Projekt okładki
Łukasz Kosek
Opracowanie graficzne i skład
Anna Kendziak
ISBN 978-83-7569-292-1
© 2012 Dom Wydawniczy RAFAEL
ul. Dąbrowskiego 16, 30-532 Kraków
tel./fax: 12 411 14 52
e-mail: [email protected]
www.rafael.pl
Ad maiorem Dei gloriam!
Z głęboką wiarą w tajemnicę świętych obcowania pracę
tę dedykuję:
– św. s. Faustynie, która w swoich relikwiach jest
moją łagiewnicką „sąsiadką”;
– bł. ks. Michałowi Sopoćce, który „towarzyszył” mi
podczas zbierania materiałów do tej publikacji;
– przyjaciółce Dorocie, powołanej 9 października
2011 roku przez Pana Boga do Jego „niebiańskiej
redakcji”, która dobrze znała niewyobrażalną
wartość każdej Mszy Świętej i z którą miałem
zaszczyt w wielu z nich współuczestniczyć;
– moim córeczkom: Zosi, Hani i Łucji z życzeniami,
aby odkryły „największy skarb”, jakim jest Eucharystia, i w oparciu o nią kształtowały całe swoje życie;
– czcicielom Jezusa Eucharystycznego z prośbą o modlitwę za tych, którzy wciąż odrzucają Jego miłość
i zaproszenie na Jego „królewską ucztę”;
– czytelnikom tej książki z prośbą o wybaczenie
ewentualnych niedociągnięć i nadzieją, że to,
co napisałem przyczyni się do umocnienia oraz
wzrostu ich eucharystycznej pobożności.
DEO GRATIAS!
S
erdeczne „Bóg zapłać” składam wszystkim
osobom duchownym i świeckim, które w jakikolwiek sposób – złożonym świadectwem, mądrą
wypowiedzią, radą, pomocą, dobrym słowem, myślą,
modlitwą i wyświadczonym dobrem – przyczynili
się do powstania tej książki. Wielu z nich odnajdzie
się na jej stronach.
W szczególny sposób dziękuję także tym, o których w książce nie wspomniałem, a bez których pomocy lub zwykłej życzliwości niewiele bym zdziałał
– ukochanej żonie, teściom, rodzicom i przyjaciołom.
7
Ziemio polska! Ziemio ojczysta! Zjednocz
się przy Chrystusowej Eucharystii, w której
krwawa ofiara Chrystusa ponawia się wciąż
i na nowo urzeczywistnia pod postacią Najświętszego Sakramentu wiary!
Ojciec Święty Jan Paweł II,
Warszawa, 8 czerwca 1987 roku
Chociaż przeto wszędzie tam, gdzie sprawowana jest Najświętsza Ofiara, dokonuje się
cud eucharystyczny, to jednak w Sokółce został on
zdwojony. Cud wiary został umocniony cudem
empirycznym. W Sokółce rodzi się na nowo nadzieja dla świata. Bo Bóg jest wśród swego ludu.
abp Edward Ozorowski,
metropolita białostocki,
Sokółka, 2 października 2011 roku
9
WPROWADZENIE
„C
zym słońce dla świata, tym jest Msza Święta
w Kościele Bożym. Msza Święta jest prawdziwą Ofiarą Nowego Zakonu, w której sam Pan
Jezus w sposób bezkrwawy pod postaciami chleba
i wina, przez ręce kapłana, Bogu Ojcu dla zbawienia świata [i dla naszego zbawienia – przyp. autora]
ustawicznie się ofiaruje, jak się na krzyżu w sposób
krwawy ofiarował.
Pan Jezus zapragnął bowiem w swej miłości, aby
we wszystkich kościołach katolickich ciągle odnawiała się Ofiara krzyżowa aż do końca świata, by w ten
sposób wszyscy ludzie mogli stanąć pod krzyżem Jezusowym i korzystać z owoców Jego Męki i śmierci. Jak więc na krzyżu kalwaryjskim, tak i w każdej
Mszy Świętej Pan Jezus za nas wielbi Boga, w naszym
imieniu dzięki Mu składa za łaski i dobrodziejstwa,
przeprasza Go za grzechy nasze i wyprasza nam to
wszystko, co konieczne dla naszej duszy i ciała.
11
W każdej Mszy Świętej Pan Jezus zstępuje na
ołtarz, zapala duchowe słońce miłości swojej i pragnie, aby promienie tego słońca ogrzewały nasze
zimne serca”1.
Taką właśnie zwięzłą i bardzo trafną charakterystykę Mszy Świętej odnalazłem w odziedziczonym po babci, wydanym kilka lat po drugiej wojnie
światowej, modlitewniku. Opisów i prób określenia,
czym jest Przenajświętszy Sakrament Ołtarza, czym
jest Eucharystia jest jednak znacznie więcej.
***
Ojcowie II Soboru Watykańskiego stwierdzili,
że Eucharystia jest „źródłem i szczytem życia i misji
Kościoła”. „Wielość nazw, jakimi określany jest ten
sakrament, wyraża jego niewyczerpane bogactwo.
Każda z nich ukazuje pewien jego aspekt” – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego2. Eucharystię, czyli Mszę Świętą określa się także między
innymi nazwami: Wieczerza Pańska, Łamanie
Chleba, Zgromadzenie eucharystyczne, Pamiątka
Męki i Zmartwychwstania Pana, Najświętsza Ofiara, Święta i Boska liturgia, Najświętszy Sakrament,
Komunia, Chleb z nieba, Wiatyk.
Eucharystia jest „Sakramentem Miłości – darem,
jaki Jezus Chrystus czyni z samego siebie, objawiając
Modlitewnik Droga do nieba, prawdopodobnie z 1952 roku (brak strony tytułowej), s. 185.
2
Katechizm Kościoła Katolickiego, 1328, Pallottinum, Poznań 1994, s. 320.
1
12
nam nieskończoną miłość Boga wobec każdego człowieka” (Benedykt XVI, Sacramentum caritatis); prawdziwym „cudem miłości Bożej” (bp Tihamer Toth).
Jest „antycypacją uczty weselnej Boga” (kard. Józef Ratzinger), owych – zapowiadanych przez proroków – „godów Baranka”, „obrazem zapowiadającym
rozkoszowanie się Bogiem w Ojczyźnie niebieskiej”
(św. Tomasz z Akwinu). Jest „Sakramentem miłosierdzia”, „streszczeniem i podsumowaniem całej naszej
wiary” (Katechizm Kościoła Katolickiego), „celem
wszystkich sakramentów”, „odrodzeniem człowieka
przez śmierć Chrystusową”, „źródłem siły i radości
w cierpieniach życia” (św. Tomasz z Akwinu)3.
„Święto Eucharystii – pisał kard. Józef Ratzinger – to nie tylko spotkanie nieba i ziemi, lecz spotkanie Kościoła wczoraj z Kościołem dzisiejszym,
spotkanie Kościoła tu z Kościołem tam”4.
W niej w szczególny sposób spełnia się zapowiedź Chrystusa: „A oto Ja jestem z wami przez
wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20)5.
Określenia Mszy Świętej pochodzą z następujących publikacji: Benedykt
XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis (...) o Eucharystii, źródle i szczycie życia i misji Kościoła, Wydawnictwo Diecezji Tarnowskiej „Biblos”, Tarnów 2007; T. Toth, Eucharystia, Wydawnictwo „Te
Deum”, Warszawa 2004; św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna w skrócie, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Warszawa 2000; KKK, Pallottinum, Poznań 1994; Jan Paweł II, Ecclesia de Eucharistia.
4
Kard. J. Ratzinger, Eucharystia. Bóg blisko nas, Wydawnictwo „M”, Kraków 2005, s. 57.
5
Zapożyczenia z Pisma Świętego (za wyjątkiem tych w cytowanych tekstach) za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wydanie V, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań 2008.
3
13
„Ofiara Mszy Świętej jest chwałą nieba, zbawieniem ziemi i czyśćca, postrachem piekła – pisał
abp Antoni J. Nowowiejski, autor monumentalnego
(liczącego prawie 1600 stron!) dzieła pod tytułem
Msza Święta. W ofierze tej zawiera się wszystko,
co najgodniejsze podziwu aniołów i ludzi. Ona jest
skarbem wszystkich łask, zapewnieniem nieśmiertelności, przypieczętowaniem wszystkich dobrodziejstw, jakie Pan Bóg kiedykolwiek nam uczynił.
Ofiara Mszy Świętej to słońce chrześcijańskiej służby Bożej. Wszystkie sakramenty, wszystkie nabożeństwa są jakoby tylko przygotowaniem do niej.
Ona to zamienia kościoły nasze na Kalwarię i niebo. Tu Baranek Boży jest ofiarowany i adorowany.
(...) Duchy błogosławione z drżeniem i czcią stoją
przy naszych ołtarzach”6.
Msza Święta uobecnia cały dramat naszego zbawienia – nie tylko mękę i śmierć, ale także zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Eucharystia to
„pożywienie pielgrzymów ziemskich” (cibus viatorum), „chleb żyjących, pokarm żywych” (panis vivus
et vitalis), jak pisał św. Tomasz z Akwinu.
W Eucharystii otrzymujemy „lekarstwo nieśmiertelności, antidotum na śmierć”; ona „jest bramą nieba, która otwiera się na ziemi” ( Jan Paweł II,
Ecclesia de eucharistia, EE 18 i 19).
Abp A. J. Nowowiejski, Msza Święta, Wydawnictwo Antyk Marcin
Dybowski, Warszawa 2011, s. 1.
6
14
***
Prawdziwym „ośrodkiem” i „szczytem”, najważniejszym momentem Mszy Świętej jest oratio (Modlitwa eucharystyczna – kanon) oraz towarzysząca
jej transsubstancjacja, czyli przeistoczenie – chwila,
kiedy dzięki Bożemu działaniu zwykły, zrobiony
z mąki i wody biały opłatek oraz zwykłe wytłoczone
z winnych gron wino, przemieniają się w prawdziwe
Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo naszego Zbawiciela.
„Ten kto z wiarą i modlitwą bierze udział w Eucharystii, musi być dogłębnie wstrząśnięty w momencie, w którym Pan zstępuje i przemienia chleb
i wino, tak iż stają się one Jego Ciałem i Krwią. Wobec tego wydarzenia nie możemy uczynić nic innego, jak właśnie upaść na kolana i pozdrowić Pana.
Przemienienie jest dla nas momentem wielkiej actio
Boga w świecie. Porywa ono w górę nasze spojrzenie
i nasze serce. Przez tę chwilę świat milczy, a w milczeniu tym obecne jest dotknięcie wieczności – przez
jedno uderzenie serca znajdujemy się poza czasem,
wchodząc w sam środek Bożego bycia z nami”7 – tak
pięknie, teologicznie, a zarazem poetycko pisał o tej
chwili w książce Duch liturgii kard. Józef Ratzinger.
Cały Jezus osobowy uobecnia się wtedy w małym, białym Opłatku, w wielu konsekrowanych
wówczas Opłatkach (i cały uobecnia się oczywiście
Kard. J. Ratzinger, Duch liturgii, Klub Książki Katolickiej, Poznań 2002,
s. 187-188.
7
15
również w konsekrowanym winie) i tak jak zapowiedział 2000 lat temu wciąż karmi nas swoim Ciałem
i Krwią. To wielki i prawdziwy CUD dokonujący się
podczas każdej Mszy Świętej.
***
A jednak prawie zawsze przemiana ta jest dla
nas, dla naszych zmysłów niezauważalna. Podczas
transsubstancjacji zmienia się bowiem substancja
(istota), niezmienione pozostają natomiast akcydensy chleba i wina. Oznacza to, że przyjmowane
przez nas podczas Komunii Świętej Ciało Chrystusa
ma nadal wygląd i smak zwykłego opłatka, a Krew
– wygląd, zapach i smak wina. Ale mimo to od owej
chwili Jezus w tym opłatku i w tym płynie, w tej maleńkiej Hostii i znajdującym się w kielichu winie jest
całkowicie obecny; jest w nich – w każdej, nawet najmniejszej okruszynie i w najmniejszej kropli CAŁY
– ze swoim Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem. Jest
CAŁY w konsekrowanym Chlebie i CAŁY w konsekrowanym Winie. To wielka tajemnica wiary.
Prawdę o przeistoczeniu przyjmujemy na wiarę.
Wierzymy, że jest tak, jak powiedział Chrystus, ale
kiedy wiara ta słabnie, sam Pan Bóg dla jej wzmocnienia, a może jeszcze i dla innych znanych tylko
sobie celów, przekonuje nas, że tak właśnie jest. Taka
jest właśnie geneza cudów eucharystycznych: Bóg,
wiedząc o naszych ograniczeniach – o ograniczonej
16
zdolności pojmowania rzeczy nadprzyrodzonych,
wymykających się mędrca „szkiełku i oku”, przekonuje nas w nich o swojej rzeczywistej obecności
w konsekrowanej Hostii. Nie, nie daje nam na to
dowodu, daje nam znak, że żyje i wciąż jest wśród
nas obecny. I to właśnie w październiku 2008 roku
wydarzyło się w Sokółce.
***
Ukazany nam Boży znak jest dla nas wyzwaniem i zadaniem. Wielu z nas zastanawia się, co Bóg
chciał nam przez niego powiedzieć. Książka ta jest
autorską i subiektywną, nieroszczącą sobie pretensji
do wyczerpania tematu, próbą odczytania znaczenia
tego znaku.
17
część I
BOŻY ZNAK
Rozdział 1
„PRZYJDŹCIE NA UCZTĘ!”
J
esień 2011 roku była dla mnie okresem szczególnie wytężonej reporterskiej pracy. Uwijałem się jak
w ukropie – umawiałem się na spotkania, przeprowadzałem wiele rozmów. Wszystko po to, aby z jak
największą dokładnością ustalić, co tak naprawdę
wydarzyło się owego pamiętnego 12 października
2008 roku i w następnych dniach w Sokółce – liczącej około 20 tysięcy mieszkańców małej podlaskiej
miejscowości, leżącej nieopodal granicy z Białorusią.
Zacząłem tak, jak rozpocząć pisanie na taki temat
trzeba było – od Mszy Świętej i prośby o Boże błogosławieństwo dla podjętego zadania. Dopiero potem
zająłem się ustalaniem faktów i badaniem sprawy.
***
Dzień 12 października 2008 roku był niedzielą i dlatego więcej ludzi niż w dzień powszedni zgromadziło
21
się w zabytkowym kościele pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego w Sokółce na Mszy Świętej,
która rozpoczęła się o godzinie 8.30. Celebrował ją
młody sokólski wikary ks. Filip Zdrodowski. Nie była
to jakaś szczególna Msza Święta, ot taka zwykła, niedzielna Eucharystia (oczywiście jeśli nie bierze się
pod uwagę tego, że dla osób głęboko wierzących każda Msza Święta jest ogromnym wydarzeniem!). Jak
podczas każdej Mszy najpierw była liturgia słowa.
***
Wiadomo, że czytania i fragmenty Ewangelii są
przeróżne. Zaintrygowało mnie, jakie były one wtedy – owego pamiętnego 12 października. Sięgnąłem
po kalendarz liturgiczny na 2008 rok i przeczytałem:
Iz 25,6-10a, Ps 23,1-2a.2b-3.4.5.6, Flp 4,12,19-20
i – najważniejszy passus – Mt 22,1-14.
Zajrzałem do Pisma Świętego i otworzyłem
Ewangelię według św. Mateusza; wybrałem stosowny rozdział. Rzuciłem wzrokiem na znajdujący się
przede mną tekst i zamurowało mnie. Ciarki przeszły mi po plecach. Tego dnia czytano bowiem...
Przypowieść o uczcie królewskiej zwaną też Przypowieścią o godach królewskich: „Królestwo niebieskie
podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną
swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść.
Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją
22
ucztę; woły i tuczne zwierzęta ubite i wszystko jest
gotowe. Przyjdźcie na ucztę!». Lecz oni zlekceważyli to i odeszli: jeden na swoje pole, drugi do swego
kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy, pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał
swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta
weselna wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie
byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy
ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których
napotkali: złych i dobrych. I sala weselna zapełniła
się biesiadnikami. Wszedł król, żeby się przypatrzyć
biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nieubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś, nie mając stroju weselnego?» Lecz on
oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu
ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności!
Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów». Bo wielu jest
powołanych, lecz mało wybranych”.
Brzmiało to jak ewidentna zapowiedź tego, co
się później zdarzyło. Byłem zszokowany, ale drążyłem sprawę dalej. Jak można się było spodziewać, bo
przecież teksty liturgiczne dobierane są według specjalnego klucza tematycznego – podobnie wymowne
było także pierwsze oraz drugie czytanie – fragment Księgi Izajasza o... „uczcie mesjańskiej” i wyjątek z Listu św. Pawła do Filipian. „Pan Zastępów
przygotuje dla wszystkich ludów na tej górze ucztę
23
z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win. Zedrze On na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarz
wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie
narody; raz na zawsze zniszczy śmierć. Wtedy Pan
Bóg otrze łzy z każdego oblicza, zdejmie hańbę ze
swego ludu na całej ziemi, bo Pan przyrzekł.
I powiedzą w owym dniu: Oto nasz Bóg, Ten, któremu zaufaliśmy, że nas wybawi; oto Pan, w którym
złożyliśmy naszą ufność; cieszmy się i radujmy z Jego
zbawienia! Albowiem ręka Pana spocznie na tej górze” – brzmiał tekst z Księgi Izajasza. „Umiem cierpieć
biedę, umiem też korzystać z obfitości. Do wszystkich
w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym,
i głód cierpieć, korzystać z obfitości i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. W każdym razie dobrze uczyniliście, biorąc udział
w moim ucisku. (...) A Bóg mój według swego bogactwa zaspokoi wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą
waszą potrzebę. Bogu zaś i Ojcu naszemu chwała na
wieki wieków. Amen” – pisał Apostoł Narodów.
Znamienny był też psalm responsoryjny zawierający podobne słowa pokrzepienia, stanowiące nota
bene jeden z moich ulubionych „psalmowych” cytatów: „Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę,
zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”. Co więcej,
uświadomiłem sobie również, że 12 października
2008 roku w polskim Kościele obchodzony był...
VIII Dzień Papieski.
24
***
Powróćmy jednak do owej pamiętnej Mszy Świętej. Jak zawsze po kazaniu, wyznaniu wiary i modlitwie wiernych kapłan podszedł do ołtarza. Rozpoczęła
się liturgia eucharystyczna, a potem Kanon i przeistoczenie – serce każdej Mszy. „... To jest bowiem Ciało moje...” – powiedział, podnosząc do góry Hostię.
Przykląkł i wstał. „... To jest bowiem kielich Krwi
mojej...” – wzniósł wypełniony winem kielich. „Oto
wielka tajemnica wiary” – podsumował cudowną
przemianę, jaka się przed momentem dokonała.
Po chwili wypowiadał już kolejne wielkie słowa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata, błogosławieni, którzy zostali wezwani na ucztę
Baranka”. „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł
do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja” – odpowiedzieli wierni, pokornie
pochylając głowy.
Jeden po drugim zaczęli się podnosić z klęczek
i podchodzić do ołtarza. „I sala zapełniła się biesiadnikami”. Przyklękali na stopniu ołtarza i otwierali usta,
by przyjąć Ciało Chrystusa i wziąć udział w „królewskiej uczcie”. I znowu wszystko przebiegało zgodnie
z uświęconym przez wieki rytuałem. „Ciało Chrystusa”, „Ciało Chrystusa”, „Ciało Chrystusa” – szeptał
kapłan, podając kolejne Komunikanty przystępującym do Stołu Pańskiego wiernym. „Amen”, „Amen”,
„Amen” – odpowiadali komunikowani.
25
***
Trzydziestoletni ks. Jacek Ingielewicz, wikary
z zaledwie czteroletnim kapłańskim stażem, był jednym z księży rozdzielających w tym dniu Komunię
Świętą. Nagle poczuł, że ktoś szturcha go w nogę.
Odwrócił się w tym kierunku. Jedna z klęczących
kobiet zwróciła mu uwagę na Hostię leżącą na czerwonej wykładzinie, którą wyłożony był stopień ołtarza. Ksiądz Jacek struchlał. To mu się jeszcze nigdy
nie zdarzyło. A teraz nawet nie zauważył, kiedy ta
Hostia mu wypadła. Podniósł ją z czcią, ale jej nie
spożył, jak zwykle robi się w takich przypadkach.
Nie umieścił jej też w kielichu. Uznając, że jest zabrudzona, włożył ją do vasculum – małego srebrnego naczynka z wodą używanego przez kapłanów do
obmywania palców po udzieleniu Komunii Świętej.
Wypadek spowodował zamieszanie, ale Mszę
dokończono. Ofiara – choć nie bez problemów – została spełniona.
26
Rozdział 2
CZY TO KREW,
CZY NIE KREW?
P
o zakończeniu Mszy Świętej s. Julia Dubowska
pełniąca w parafii posługę zakrystianki zabrała
vasculum z Hostią i ostrożnie przeniosła do zakrystii. Pozostawienie naczynia w tabernakulum nie
było zbyt bezpieczne – księża wyjmowali i wstawiali tam puszki z Najświętszym Sakramentem, któryś
z nich mógł przypadkowo potrącić vasculum i wylać
jego zawartość lub też, nie zauważając Hostii, opłukać w nim swoje palce
W zakrystii s. Julia przelała zawartość vasculum
do innego naczynia, które zamknęła za ciężkimi metalowymi drzwiami znajdującego się w tym pomieszczeniu sejfu. Przechowywano tam kielichy, puszki
i sprzęt liturgiczny. Miała do niego klucze tylko ona
i proboszcz parafii ks. Stanisław Gniedziejko.
Spodziewano się, że konsekrowana Hostia rozpuści się w wodzie i w ten sposób przestanie być
27
Ciałem Chrystusa – nie będzie w niej już Ciała żywego Boga ani Jego szczególnej Obecności. Tak się
jednak nie stało.
***
Siostra Julia posługuje w sokólskiej parafii od
sierpnia 2008 roku. Po raz pierwszy w życiu miała
do czynienia z procedurą rozpuszczania konsekrowanej Hostii. Przez kilka kolejnych dni zaglądała do
naczynia z wodą, sprawdzając, czy Hostia już się rozpuściła. Ale ona ciągle była cała. Dokładnie tydzień
później, w Światowy Dzień Misyjny, po zakrystii
kręciło się bardzo wielu ludzi – księża, ministranci,
wierni. Między godziną 8.00 a 8.15 s. Julia otworzyła sejf i poczuła nagle zapach chleba. „Ucieszyłam
się, że Hostia już się rozpuściła i nie będę musiała
przekładać naczyń w sejfie” – opowiadała. Siostra
miała wylać powstały płyn do specjalnego otworu
za ołtarzem zwanego piscina. Zajrzała do naczynia
i... osłupiała. Hostia była już wprawdzie częściowo
rozpuszczona, ale mniej więcej na jej środku znajdowało się coś, co przypominało żywą krew – jakiś
dziwny czerwony skrzep. Zdumiała się tym. Co to
jest? Czy to krew, czy nie krew? Długo stała wpatrzona w rozpuszczający się Komunikant. „Od razu
przypomniała mi się starotestamentowa historia
o Mojżeszu i krzewie gorejącym. Patrzyłam na tę
Hostię i na tę nierozpuszczającą się w wodzie «krew»
28
tak jak Mojżesz patrzył na krzew, który płonął, a nie
spalał się. Z początku myślałam tylko o tym. Stałam
jak słup soli, jak skamieniała. Zauważył to ks. Filip Zdrodowski. Podszedł do mnie z tyłu. «Co się
siostrze stało? – zapytał, zaglądając mi przez ramię.
– A w ogóle, co tu siostra ma w ręku?» – dodał. Powiedziałam mu wtedy, co to jest i skąd się tu wzięło. «Pokażmy proboszczowi» – zadecydowaliśmy
wspólnie. Odwróciłam się i postawiłam naczynie
z Hostią na biurku. Proboszcz i inni księża, którzy
byli wtedy w zakrystii, podeszli i zobaczyli” – wspomina siostra.
***
Szczególnego kolorytu nadaje temu wszystkiemu fakt, że s. Julia jest... eucharystką, czyli zakonnicą ze Zgromadzenia Służebnic Jezusa w Eucharystii.
„No, coś takiego!” – pomyślałem, kiedy po raz pierwszy się o tym dowiedziałem. Nie znałem wcześniej
takiego zakonu. Zasięgnąłem informacji. Okazało
się, że został on założony w Archidiecezji Wileńskiej w 1923 roku przez bł. abp. Jerzego Matulewicza (Matulaitisa). Jego dom generalny znajduje
się obecnie w Pruszkowie, a w Sokółce eucharystki
przebywają już ponad pół wieku, bo od 1950 roku.
I chociaż siostry poświęcają się pracom i zadaniom, które wykonuje również wiele innych zgromadzeń – nauczaniu oraz wychowywaniu dzieci
29
i młodzieży (głównie zaniedbanych moralnie i pochodzących z ubogich rodzin), opiece nad chorymi
i samotnymi – to ich szczególnym charyzmatem jest
służenie Jezusowi w Eucharystii oraz szerzenie czci
do Najświętszego Sakramentu.
***
„Dlaczego siostra została eucharystką, dlaczego
właśnie to zgromadzenie? Tyle jest przecież innych”
– zagadnąłem siostrę Julię. „To nie ja zainteresowałam się tym zakonem, to właściwie Pan Bóg mnie doń
skierował. Właściwie to miałam wstąpić do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, założonego przez bł. Bolesławę Lament. Jedna z sióstr
misjonarek z Białegostoku przyjeżdżała do naszej
parafii Narew na Podlasiu. I w 1970 roku zaplanowałam, że do nich pójdę. Już miałam porozmawiać z tą
siostrą, ale przyśnił mi się wtedy pewien sen, po którym nie poszłam na tę rozmowę. Odczekałam półtora
roku i wtedy właśnie w naszej parafii pojawiły się siostry eucharystki. 8 maja odprawiana była Msza Święta
za mojego tatę. Przyjechała do nas wtedy pewna siostra eucharystka z Warszawy na odpoczynek. Bardzo
kaszlała i wydawało mi się, że niedługo umrze. Tego
się nie da opisać, ale poczułam wtedy, że mam jak
najszybciej wstąpić do tego zgromadzenia. Dlaczego?
Wie to chyba tylko sam Bóg. Pracując w Białymstoku, znałam przecież szarytki i inne zgromadzenia.
30
Zgłosiłam się do eucharystek. Przyjęły mnie. Myślę,
że głównym motywem mojego wstąpienia była chęć
dbania o Eucharystię. Od dawna zresztą bardzo lubiłam bezpośrednio rozmawiać z Panem Bogiem,
a w mojej duchowości na pierwszym miejscu zawsze
był Jezus Eucharystyczny” – odpowiedziała.
Interesujące jest również to, w jaki sposób s. Julia
w ogóle trafiła do Sokółki. Bardzo nie chciała tam
jechać, to Bóg ją w to miejsce przyprowadził. Kiedy
otrzymała polecenie, żeby pojechać do Sokółki, była
wtedy w jednym z domów Zgromadzenia w Sobieszewie koło Jeleniej Góry. Umówiła się nawet, że za
dziesięć dni zadzwoni i przedstawi argumenty, dlaczego nie chce jechać do Sokółki. „I wtedy poszłam
do kaplicy, żeby z Panem Jezusem przemodlić tę
sprawę. Nie doszłam jeszcze do kaplicy, ale już wiedziałam, że mam być w Sokółce i od razu tego samego dnia zwróciłam się do przełożonej z prośbą, aby
wysłała esemesa do Matki Generalnej, że «na chwałę Bożą, pożytek dusz i dla dobra zgromadzenia»
pojadę jednak do Sokółki. Byłam spokojna, a Matka
już nigdy do tego nie wracała. Świadomie i dobrowolnie pojechałam do Sokółki. Po kilku miesiącach
wiedziałam już, że jestem tam potrzebna, a po tym
cudzie oczy jeszcze bardziej mi się otworzyły. Okazuje się, że wszystkie takie, jak się wydaje, niepozorne wydarzenia są ważne w życiu człowieka. Trzeba
się otworzyć na delikatne natchnienia, na prowadzenie Pana Boga” – podsumowała s. Julia.
31
***
Okazało się, że obecność w parafii sióstr eucharystek zafrapowała nie tylko mnie, ale i Marcina Jakimowicza – dziennikarza „Gościa Niedzielnego”. Co
więcej, zwrócił on uwagę nie tylko na eucharystki,
ale także na zbyt obszerny jak na taką małą miejscowość kościół (znany nota bene ze scenograficznych
„występów” w trzyczęściowym filmie U Pana Boga...)
i za duży parking. „Czyżby Pan Bóg już kilkadziesiąt
lat wcześniej przygotowywał «infrastrukturę» na cud?”8 – pytał Marcin Jakimowicz w opublikowanym
w „Gościu Niedzielnym” artykule o cudzie w Sokółce. I coś w tym pytaniu bez wątpienia było. Jakieś
intrygujące drugie dno.
***
Powróćmy jednak do wydarzeń z 19 października 2008 roku. Na naszej „stop-klatce” zostawiliśmy s. Julię, pokazującą ów tajemniczy czerwony
„skrzep” księżom i proboszczowi. Ksiądz proboszcz
Stanisław Gniedziejko również nie krył zdziwienia.
Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział. „Wszystkich nas to zaskoczyło i zaszokowało – opowiadał
podczas naszej rozmowy. – Komunikant w większej
części był już rozpuszczony. Pozostała tylko cząstka Chleba konsekrowanego zasymilowana, zjednoczona z tą substancją, która się na niej pojawiła.
„Gość Niedzielny”, 9 października 2011 roku, s. 19-21.
8
32
Niezwykłe było też to, że woda wokół tej czerwonej
substancji w ogóle się nie zabarwiła”.
Zaskoczeni byli również pozostali księża. „Co tu
dalej robić?” – zastanawiali się. Pojawiło się wtedy
pytanie: Co to jest? Czy to znak naturalny, wynik
naturalnej reakcji biologicznej, czy też znak nadprzyrodzony? Ale skoro pojawiło się to na konsekrowanym Komunikancie to trzeba było podejść do
tego bardzo odpowiedzialnie. Nie można było tego
zbagatelizować i uznać za zjawisko nic nieznaczące”
– dodał ks. Gniedziejko.
Tak się złożyło, że niebawem do parafii miał
zawitać sam metropolita białostocki abp Edward
Ozorowski. Księża skontaktowali się z kurią i postanowili zaczekać do jego przybycia, nie podejmując
w tym czasie żadnych działań. Arcybiskup przyjechał do Sokółki wraz z kanclerzem kurii, księżmi
infułatami i księżmi profesorami. Kapłani obejrzeli
Hostię, zdumieli się i poradzili zaczekać na dalszy
rozwój wypadków, obserwując, co się będzie z nią
dalej działo.
29 października naczynie z Hostią przeniesiono do kaplicy na plebanii i umieszczono w tabernakulum, a dzień później, na polecenie arcybiskupa,
ks. Gniedziejko łyżeczką ostrożnie wyjął częściowo
rozpuszczoną Hostię z czerwono-krwistą substancją w środku, umieszczając ją na bielutkim korporale (symbolizującym całun, w które owinięte było
złożone w grobie ciało Jezusa) z wyszytym na nim
33
małym czerwonym krzyżykiem w środku. Korporał
umieszczono w kustodiarce, służącej do przechowywania i przenoszenia Komunikantów i ponownie
zamknięto w tabernakulum.
– Kiedy czas płynął, sprawdzaliśmy, nawet osobiście sprawdzałem, czy coś się dzieje – opowiadał
ks. Gniedziejko.
Z upływem czasu Komunikat „wtopił się”
w korporał, a czerwonobrunatny „skrzep” zaschnął
i nic nowego już się z nim nie działo (jego wygląd
do dziś się zresztą nie zmienił). „W sposób naturalny
substancja ta przyschła, zachowując normalny kolor.
Gdy po raz pierwszy ją zobaczyliśmy była ona taka
żywa, jakby było to jakieś ciało, taka żywa, ukrwiona
tkanka” – mówił ks. Gniedziejko.
***
Kiedy dziwna czerwonobrunatna substancja
przestała ulegać dalszym przemianom, uznano, że
nadszedł czas, by podjąć kolejne działania.
34
Rozdział 3
„SERCE JEZUSA,
DLA NIEPRAWOŚCI
NASZYCH STARTE...”
N
ajważniejszą pracę wykonali doświadczeni patomorfolodzy z białostockiego Uniwersytetu Medycznego: prof. dr hab. med. Maria Elżbieta
Sobaniec-Łotowska i prof. dr hab. med. Stanisław
Sulkowski – znani w kraju i zagranicą naukowcy, od
ponad 30 lat zajmujący się diagnostyką histopatologiczną, autorzy wielu prac naukowych. Mają na
swoim koncie tysiące przebadanych preparatów. I do
każdego z badań podchodzą z ogromną uwagą (diagnozują między innymi zmiany nowotworowe i od
tego, co stwierdzą, zależy często ludzkie życie).
Profesor Sobaniec-Łotowska znana była już
abp. Ozorowskiemu i pracownikom kurii. Jako specjalista patomorfolog brała bowiem udział w zamknięciu
procesów beatyfikacyjnych sług Bożych ks. Michała
Sopoćki i ks. Jerzego Popiełuszki. Uczestniczyła w pracach komisji Recognitio Reliquiarum – w rozpoznaniu
35
(rekognicji) i przeniesieniu doczesnych szczątków
ks. Michała Sopoćki oraz w rozpoznaniu i zabezpieczeniu relikwii ks. Jerzego Popiełuszki. Dała się
wtedy poznać jako człowiek niezwykle prawy, uczciwy i rzetelny.
To właśnie bezpośrednio do nich na początku
stycznia 2009 roku białostocka kuria metropolitalna
zwróciła się z oficjalną prośbą o pobranie i ekspertyzę
„materiału złączonego z Komunikantem”. Proszono
o powagę i zachowanie całkowitej tajemnicy. 7 stycznia, dwa dni po otrzymaniu tej prośby, prof. Sobaniec-Łotowska udała się do Sokółki i komisyjnie,
w asyście przedstawicieli kurii, w tym księdza kanclerza prof. Andrzeja Kakareko, pobrała z korporału
próbkę „wtopionej” weń i zintegrowanej ściśle z konsekrowanym Komunikantem tajemniczej substancji.
***
Z profesorami spotkałem się w czwartkowy jesienny wieczór 2011 roku. Na umówione miejsce pojechałem w towarzystwie samego... Pana Jezusa. To
dosyć niezwykłe, ale tak właśnie było. Pod budynek,
w którym mieściły się Zakłady Patomorfologii Lekarskiej i Patomorfologii Ogólnej UMwB, podwiózł
mnie bowiem ks. Andrzej Kozakiewicz, proboszcz
i kustosz białostockiego sanktuarium Miłosierdzia
Bożego. Jechał z Komunią Świętą do pobożnej parafianki leżącej w szpitalu klinicznym, znajdującym
się na tej samej ulicy.
36
Idąc długimi korytarzami do pokoju, w którym
pracuje prof. Sobaniec-Łotowska, podziwiałem muzeum anatomopatologiczne. Przypomniały mi się
wtedy moje studenckie lata i odbywane na Uniwersytecie Jagiellońskim ćwiczenia z neuroanatomii, podczas których zgłębialiśmy budowę ludzkiego mózgu.
Kilka chwil później siedzieliśmy wszyscy razem
w pokoju, w którym centralne miejsce zajmował spory mikroskop. Jako dziennikarz i autor wielu książek
rozmawiałem z setkami ludzi, a jednak to spotkanie
i rozmowa miały się wkrótce okazać najbardziej niezwykłymi i fascynującymi. Tematem było przecież...
Ciało Pana Jezusa.
***
„Jak duża była pobrana przez panią próbka?”
– zapytałem. „To, co pojawiło się na Hostii, miało
wielkość około jednego centymetra na półtora centymetra. Pobrałam zaledwie bardzo drobny fragment.
Zdecydowana większość pozostała i jest wystawiona
do czci publicznej, a Kościół wie najlepiej, jakie działania i kiedy, w przypadku tego typu zjawisk, należy podejmować. Pobrana próbka była niewielka, ale
wystarczająca, żeby przeprowadzić ekspertyzę. Myślałam na początku, że to może skrzep” – odpowiedziała, a następnie wyjaśniła mi dokładnie, na czym
polegało badanie zabezpieczonej przez nią próbki.
Białostoccy profesorowie są ludźmi wierzącymi
i wcale tego nie ukrywają. „Od ponad 10 lat należę do
37
Arcybractwa Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa – podkreśla prof. Sobaniec-Łotowska
i jednocześnie dodaje, że od kilkunastu lat codziennie uczestniczy we Mszy Świętej, przyjmując na klęcząco Przenajświętszy Sakrament.
„Nasza ludzka wiedza jest znikoma. Człowiek
nie jest w stanie wielu rzeczy racjonalnie wytłumaczyć. Patrząc na złożoność tego świata, na brak przypadkowości i to, w jaki sposób wszystko funkcjonuje,
nie sposób twierdzić, że jest to dziełem przypadku
i negować istnienia stojącej za tym Najwyższej Inteligencji, Pana Boga w Trójcy Jedynego” – dowodzili
moi rozmówcy.
Jeśli chodzi o samą ekspertyzę, to o ile prof. Sobaniec-Łotowska w trakcie jej wykonywania mogła odczuwać dreszcz emocji (któż by zresztą go
nie odczuwał, zdając sobie doskonale sprawę, skąd
pochodzi badany materiał!), o tyle zupełnie „bezemocjonalnie” podszedł do badania prof. Sulkowski.
W ogóle nie wiedział on, jaką bogatą „historię” ma
leżąca pod jego mikroskopem próbka. Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości (i ręczę za to głową!),
że oboje do przeprowadzonego badania podeszli jak
rzetelni, doświadczeni naukowcy. Użyto najnowocześniejszych mikroskopów świetlnych, jak również
mikroskopu elektronowego transmisyjnego. Badacze
byli zadziwiająco zgodni w wynikach swoich obserwacji: to, co przebadali, nie było żadnym skrzepem,
38
żadną krwią, ale... stanowiło w całości tkankę mięśnia serca człowieka.
Wspólnie podkreślali, że w przypadku badanego przez nich fragmentu Komunikantu, w tak małej
ilości pobranego materiału można było znaleźć wiele charakterystycznych pod względem morfologicznym wykładników, wskazujących, że jest to tkanka
mięśnia sercowego. Jednym z takich wykładników
jest zjawisko segmentacji, to znaczy uszkodzenie
włókien mięśnia sercowego w miejscu wstawek
(struktur charakterystycznych dla mięśnia serca)
oraz zjawisko fragmentacji. Uszkodzenia te są widoczne jako liczne drobne pęknięcia. Takie zmiany powstają jedynie we włóknach niemartwiczych
i odzwierciedlają szybkie skurcze mięśnia sercowego
w okresie agonalnym. Innym ważnym dowodem na
to, iż analizowany materiał może być mięśniem ludzkiego serca, było głównie centralne ułożenie jąder
komórkowych w obserwowanych włóknach, co jest
dla tego mięśnia zjawiskiem charakterystycznym.
„Na przebiegu niektórych włókien znajdowaliśmy
również obrazy mogące odpowiadać węzłom skurczu.
Natomiast w badaniu mikroskopowo-elektronowym
widoczne były zarysy wstawek i pęczki delikatnych
miofibryli” – stwierdzili podczas rozmowy.
W podsumowaniu przeprowadzonej ekspertyzy, w protokole złożonym do kurii archidiecezjalnej prof. Sobaniec-Łotowska i prof. Sulkowski,
39
zachowując bardzo daleko posuniętą ostrożność,
napisali: „Przysłany do oceny materiał (...) w ocenie dwóch niezależnych patomorfologów jest zadowalający; wskazuje na tkankę mięśnia sercowego,
a przynajmniej ze wszystkich tkanek żywych organizmu najbardziej ją przypomina”. I co jest ważne, że
„analizowany materiał w całości stanowi tę tkankę”.
Stwierdzenie to znalazło się w wydanym 14 października 2009 roku Komunikacie Kurii Metropolitalnej Białostockiej w sprawie zjawisk eucharystycznych
w Sokółce, podpisanym przez kanclerza kurii ks. Andrzeja Kakareko9. „To był niemal «szkolny» preparat
– dodała prof. Sobaniec-Łotowska. – Możemy iść na
szafot, ale zdania nie zmienimy. Nie mamy bowiem
najmniejszej wątpliwości, że to mięsień sercowy. Nie
ma się nad czym w ogóle zastanawiać” – stwierdzili
zgodnie białostoccy naukowcy.
***
Profesorowie podkreślili kolejne niezwykłe zjawisko związane z badanym materiałem: Komunikant długo przebywał w wodzie, a następnie jeszcze
dłużej na korporale. „Tkanka, która pojawiła się na
Hostii, powinna więc ulec procesowi autolizy, czyli
samorozszczepienia, rozpadu powodowanego przez
enzymy wewnątrzkomórkowe. W badanym materiale nie stwierdziliśmy takich zmian” – powiedzieli.
Komunikaty kurii białostockiej znajdują się w zbiorach autora.
9
40
Intrygujące jest również to, że znajdująca się na
korporale substancja, choć zmieniła się nieco po wyjęciu jej z wody (po prostu wyschła), od kilku już lat
bez utrwalania, konserwowania, zachowywania specjalnej temperatury nie zmienia swojego wyglądu.
„Gdyby jakimś cudem były to bakterie, to już dawno materiał ten rozpadłby się, rozkruszył, zmienił
wygląd. Jakakolwiek hodowla bakterii położona na
najczystszym materiale już po tygodniu wyglądałaby
zupełnie inaczej” – dodał prof. Sulkowski.
Tymczasem ludzie, którzy nie tylko nie przebadali, lecz nawet nie widzieli na oczy badanego materiału, twierdzili, że za czerwone zabarwienie Hostii
odpowiedzialny jest czerwony pigment – prodigiozyna – wytwarzany przez bakterię „pałeczki krwawej”
(serratia marcescens). To oczywista bzdura. Bakterie
nie wytwarzają struktur tkankowych, a wypowiadanie się (zwłaszcza publiczne) na temat zdarzeń, których się nie badało i tym samym nie ma się o nich
pojęcia, nie wymaga komentarza.
***
Nie obyło się też bez kontrowersji i zarzutów
innego rodzaju. Profesorom wytykano emocjonalne
podejście do sprawy i zarzucano, że popełnili „szkolny
błąd”, próbując „łączyć teologię i biologię”. To znany
i niegodny większej uwagi, opisany w schopenhauerowskiej Erystyce, czyli sztuce prowadzenia sporów
argument odnoszący się do konkretnego człowieka
41
– „argumentum ad hominem”. Podsumować go można krótko: jeśli nie można zakwestionować samego
poglądu czy tezy (w tym przypadku wyników badań
i ich obiektywności), należy „przyczepić się” do ich
wyraziciela, czyli w tym przypadku zaatakować obu
profesorów, wykazując, że kierowali się pozamerytorycznymi przesłankami, wypaczając przez to wynik
badań. Innymi słowy, należy dowieść, że białostoccy profesorowie, wyznając takie, a nie inne poglądy,
zobaczyli pod mikroskopem to, co zobaczyć chcieli.
Ale jeśli w przypadku nauki tak subiektywnej, jak na
przykład psychologia, można oskarżać Freuda czy
Junga o to, że ich własne poglądy, frustracje wpłynęły na sposób interpretacji przez nich zjawisk natury
psychicznej, to jeśli chodzi o naukę tak obiektywną,
jak patomorfologia – gdzie po prostu widać to, co
się bada – argument ten nie ma zupełnie racji bytu.
Swoją drogą, wykonaną przez profesorów ekspertyzę
potwierdzają liczne zdjęcia, które wykonali w trakcie
przeprowadzanych badań. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że białostoccy patomorfolodzy zbadali pobraną próbkę pod kątem nauki, a nie wiary. Potwierdza
to także wypowiedź prezesa Polskiego Towarzystwa
Patologów prof. dr hab. med. Wenancjusza Domagały, kierownika Zakładu Patomorfologii Pomorskiego
Uniwersytetu Medycznego, przesłana na ręce redaktora naczelnego „Medyka Białostockiego” i opublikowana w jednym z numerów tego czasopisma. „Jako biolog
wierzący (i nie wątpiący w podstawowe prawdy wiary
42
– na tym właśnie polega istota wiary) ośmielam się
odpowiedzieć na zadane (...) pytanie «do wszystkich»,
a zatem i do mnie: «Czy Pan Bóg musi udowadniać
swoją obecność tak pojmowanymi cudami?». Uważam,
że nie musi, ale może!” – pisał prof. Domagała, dodając:
„Na marginesie sądzę, że człowiek wierzący, ale wątpiący jest w istocie niewierzącym, który już nie wierzy,
bo zwątpił (jak pamiętamy św. Piotr, idąc po wodzie,
zwątpił, i zaczął tonąć). Moim zdaniem, określenie
wierzący, ale wątpiący jest typowym wytworem myślenia synkretycznego”10.
Pojawiły się również zarzuty jeszcze bardziej absurdalne, jak choćby ten, że badana tkanka pochodzi
od... zamordowanego człowieka. Grupa tak zwanych „racjonalistów” złożyła bowiem do prokuratury
doniesienie o... popełnieniu przestępstwa, a nawet
zbrodni. Prokuratura wszczęła oczywiście postępowanie sprawdzające, ale z oczywistego braku jakichkolwiek dowodów nie zajęła się dalej tą sprawą.
***
Do wszystkich takich insynuacji profesorowie
z Uniwersytetu Białostockiego ustosunkowali się
w wystosowanym przez kurię białostocką 4 listopada 2009 roku oświadczeniu, które dotyczyło niektórych aspektów badań zjawisk eucharystycznych
Wypowiedź prezesa Polskiego Towarzystwa Patologów prof. dr hab.
med. Wenancjusza Domagały, opublikowana w „Medyku Białostockim”, nr 84, styczeń 2010 roku.
10
43
w Sokółce. Naukowcy z całą stanowczością podtrzymali w nim stwierdzenie zawarte w komunikacie kurii
z 14 października 2009 roku. Wyrazili również „głębokie oburzenie z powodu wprowadzania w błąd opinii publicznej poprzez przedstawianie hipotetycznych
możliwości pseudonaukowego wyjaśnienia badanego
przez nas zjawiska, zwłaszcza przez osoby nieznające
zakresu przeprowadzonych badań, nie mające dostępu do ocenianego materiału i zabezpieczonej dokumentacji, a często niedysponujące nawet elementarną
wiedzą o zastosowanych technikach badawczych”.
***
4 listopada 2009 roku abp Edward Ozorowski
podziękował prof. Marii Sobaniec-Łotowskiej oraz
prof. Stanisławowi Sulkowskiemu (wspólnie i każdemu z osobna) za przeprowadzenie badań, nadmieniając, iż „pracę tę wykonali bezinteresownie
i rzetelnie” oraz „niesłusznie narazili się na wiele
pomówień”. „Mam nadzieję, że prawda pozostanie
prawdą, a Bóg wynagrodzi za wszelkie uczynione
dobro”11 – stwierdził metropolita białostocki.
***
Dla białostockich patomorfologów najważniejsze jest jednak pytanie: „Dlaczego?” Dlaczego takie
Skany prywatnych listów metropolity białostockiego do białostockich patomorfologów znajdują się w zbiorach autora.
11
44
wydarzenia dzieją się na świecie? Dlaczego jedno
z nich wydarzyło się właśnie w Sokółce? Tak jak dla
wszystkich wiernych, tak i dla nich ważne jest znaczenie tego cudu, rozpoznanie, do czego Bóg przez ten
znak nas wzywa, co chce nam przez to uświadomić.
***
Nazajutrz wybrałem się na godzinę 7.00 na
Mszę Świętą do sanktuarium Miłosierdzia Bożego.
Dopiero po wejściu do kościoła zacząłem powoli uświadamiać sobie to, co poprzedniego wieczora
zobaczyłem i usłyszałem. Kiedy kapłan podszedł do
ołtarza, wzruszenie chwyciło mnie za gardło i z trudem powstrzymywałem łzy. Mimo że od zawsze
wierzyłem, iż po przeistoczeniu Chrystus jest prawdziwie obecny w Hostii, to jednak na dnie serca czaiły
się ledwo uświadamiane, dziwne okruchy powątpiewania. Nie, nie było to nigdy zwątpienie, nie był to
brak wiary, ale jakaś niepewność, jakieś poczucie,
„że może...”, „a jeśli...”. Teraz wszystko to pierzchło
i pojawiło się nagle coś, co mógłbym nazwać pewnością wiary. To było naprawdę niesamowite przeżycie.
Serce biło mi jak oszalałe, wprawiając w dziwne wewnętrzne drżenie całe ciało. Jakimiś innymi oczyma
patrzyłem teraz na to, co dzieje się przy ołtarzu i na
współuczestników Eucharystii, na przystępujących
do Komunii Świętej starych i młodych – „braci i siostry”. Odczułem nagle, że modlitewna prośba o to,
45
byśmy „posileni Ciałem i Krwią” Bożego Syna i „napełnieni Duchem Świętym, stali się jednym ciałem
i jedną duszą w Chrystusie” właśnie się spełnia.
Wychodząc z kościoła, spotkałem s. Joannę, poznaną zaledwie dwa dni wcześniej młodą zakonnicę
ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego. Posługiwała tego dnia podczas Mszy Świętej i widząc,
że na niej jestem, chyba specjalnie na mnie czekała.
Wiedziała, gdzie byłem poprzedniego dnia, i chciała
się dowiedzieć, jakie wrażenie wywarła na mnie rozmowa z patomorfologami. Porozmawialiśmy chwilę
o rzeczach na świecie najważniejszych – o wierze,
Jezusie i Jego prawdziwej obecności. Trudno było mi
ukryć wzruszenie i nie wstydziłem się tego. Tego dnia
długo nie mogłem dojść do siebie, opanować wzruszenia i jakiegoś dziwnego wewnętrznego rozedrgania.
46
Rozdział 4
PRZYNAGLENIE Z NIEBA?
O
pracowanie protokołu zajęło białostockim
naukowcom dwa tygodnie. Kiedy w białostockiej kurii zapoznano się już z niezwykłymi
wynikami badań naukowych, do „akcji” wkroczyła
specjalna Komisja Kościelna powołana przez arcybiskupa 30 marca 2009 roku. Jej zadaniem było zbadanie cudu pod kątem teologicznym i przesłuchanie
wszystkich, którzy mieli do czynienia z ową Hostią
lub byli świadkami tych niezwykłych wydarzeń.
Ustalano, czy nie jest to jakaś mistyfikacja, czy
ktoś nie podrzucił Hostii lub nie podmienił spoczywającego w vasculum konsekrowanego Komunikantu. Przedstawiciele Komisji – wybitni profesorowie
białostockiego Wyższego Seminarium Duchownego – przepytali wszystkich świadków, sprawdzając
ich prawdomówność.
***
47
„Komisja ustaliła, że Komunikant, z którego została pobrana próbka do ekspertyzy, jest tym samym,
który został przeniesiony z zakrystii do tabernakulum w kaplicy na plebanii. Ingerencji osób postronnych nie stwierdzono”.
Swoją drogą, zdaniem białostockich patomorfologów, o takiej sytuacji nie mogło być nawet mowy. Nie było możliwości, aby ktoś włożył
do vasculum fragment ludzkiego ciała. Co za tym
przemawiało? To, że fragmenty budującego Hostię
opłatka były ściśle spojone z włóknami ludzkiej
tkanki; nawzajem się przenikały, tak jakby fragment
„chleba” nagle przekształcił się w „ciało”. Tego się
nie da zmanipulować. „Nikt, absolutnie nikt z ludzi
nie byłby w stanie tego dokonać. Nawet naukowcy
z NASA, dysponujący najnowocześniejszymi technikami badawczymi, nie byliby zdolni coś takiego
sztucznie wytworzyć” – stwierdziła prof. SobaniecŁotowska, dodając, że ten fakt był dla niej szczególnie ważny.
„Wydarzenie z Sokółki nie sprzeciwia się wierze
Kościoła, a raczej ją potwierdza. Kościół wyznaje, że
po słowach konsekracji mocą Ducha Świętego chleb
przemienia się w Ciało Chrystusa, a wino w Jego
Krew. Stanowi ono również wezwanie, aby szafarze
Eucharystii z wiarą i uwagą rozdzielali Ciało Pańskie, a wierni by ze czcią Je przyjmowali” – napisano
we wspomnianym wcześniej komunikacie kurii białostockiej z 14 października 2009 roku.
48
To, co zaszło w Sokółce, Komisja nazwała „wydarzeniem eucharystycznym”, dowodząc, iż nie ma
odpowiednich kompetencji, by orzec, że to był cud.
Akta sprawy przekazano do Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie.
***
Była jeszcze jedna kwestia, która nurtowała nie
tylko mnie, ale i wielu interesujących się tym cudem
ludzi. Wiadomo przecież, że Kościół nie spieszy się
nigdy z podejmowaniem, zwłaszcza tak ważnych,
decyzji. Tymczasem w przypadku cudu w Sokółce
sprawy potoczyły się w iście piorunującym tempie.
Nasuwa się pytanie o to, dlaczego Kościół tak
szybko zakończył swoje badania. Otóż okazało się,
że pracę przyspieszyło „olśnienie”, jakiego doznał
abp Ozorowski w kwietniu 2009 roku, tuż przed
Wielkanocą. Stało się to podczas Mszy Świętej sprawowanej w wizytowanym przez hierarchę kościele
w Nowym Dworze. („Olśnieniem” nazwał to arcybiskup w wywiadzie udzielonym reporterce „Faktu”
Agnieszce Kaszubie12).
Zachodziłem w głowę, o jakież to „olśnienie” chodziło, co było jego treścią. Chciałem zapytać o to samego arcybiskupa. Niestety, nie dane mi było się z nim
spotkać. Zadzwoniłem zatem do Nowego Dworu
– parafii położonej nieopodal granicy z Białorusią.
A. Kaszuba, Cud w Sokółce, Axel Springer Polska Sp. z o.o., 2009, s. 6.
12
49
Oto czego się dowiedziałem: Otóż w czasie Komunii Świętej, gdy metropolita białostocki abp Edward
Ozorowski podążał w stronę swojego sedilla (specjalne
biskupie krzesło przy ołtarzu), zauważył leżącą na
jego stopniu, tuż przed nim... Hostię. Co więcej, gdy
po zakończeniu rozdzielania Komunii Świętej jego
kapelan powracał na swoje krzesło, znajdujące się
obok arcybiskupa, białostocki hierarcha zauważył,
że na jego ornacie na wysokości ramienia, również
znajduje się Komunikant. Przylgnął do ornatu i nie
spadał z niego. „Jak to się mogło stać? Być może
przeciąg spowodował, że niezauważone przez nikogo Komunikanty «wyfrunęły» z puszki. Może jeden
z nich spadł na ornat kapelana podczas udzielania
Komunii Świętej? Ale dlaczego Hostia «przylgnęła»
do ornatu i nie spadła z niego? Nie wiem” – zastanawiał się proboszcz nowodworskiej parafii 62-letni
ks. Jan Trochim.
Komunikanty te zostały spożyte. „Pierwszy
z nich przyjął ks. dziekan Józef Kuczyński z Sokółki,
drugi nie wiem kto, być może ksiądz kapelan, a może
sam arcybiskup” – dodał ks. Trochim.
Zastanawiało mnie to „wyfrunięcie” Hostii
z puszki. Ksiądz Trochim uważał, że o lewitacji
owych Hostii nie mogło być raczej mowy, ale ja nie
byłem tego taki pewny. Coś tu bowiem było nie tak.
Gdyby chodziło o jedną Hostię, ale tu nagle i niespodziewanie „wyfrunęły” aż dwie, a do tego jedna
z nich „przykleiła się” do ornatu i nie spadała. Bez
50
wątpienia był to kolejny znak od Boga i tak też odczytał go sam abp Ozorowski. Po tym, czego doświadczył w Nowym Dworze, nie mógł bowiem ani
spać, ani jeść i w efekcie uznał to za „przynaglenie”
ze strony nieba. We wspomnianym już wywiadzie,
nawiązując do tego zdarzenia, białostocki hierarcha
stwierdził: „Wtedy już wiedziałem, że trzeba się zająć
sprawą jak najszybciej i niewykluczone, że Bóg daje
nam znaki, które powinniśmy właściwie odczytać”.
***
Niezwykłych wydarzeń związanych z „Cząstką
Ciała Pańskiego z Sokółki” miało być dużo więcej.
Mówiono mi o zdjęciach, na których sfotografowana z bliska „Cząstka Ciała Pańskiego” wyglądała
jak pączek rozwijającej się ciemnoczerwonej róży,
i o wykonanej za pomocą „komórki” fotografii, której
nie dało się wykasować.
51
Rozdział 5
SPOKÓJ, WIARA
I NADZWYCZAJNE ŁASKI
S
okólscy wierni wieść o cudzie przyjęli z dużym
spokojem. Większość z nich to osoby głęboko
wierzące. Cud „przymnożył im wprawdzie wiary”,
ale stanowił także potwierdzenie tego, w co od dawna wierzyli. No może o tyle na nich wpłynął, że od
tej pory starają się otaczać Najświętszy Sakrament
jeszcze większą czcią, w Mszach uczestniczą z większą pobożnością i skupieniem, a przez cały czas całodziennej adoracji – czego sam doświadczyłem – modli
się w kościele zawsze około 20 osób. Do świątyni
nieco częściej niż zwykle zagląda również miejscowa młodzież (choć i dawniej często tu przychodziła
przed lekcjami lub po zakończeniu zajęć w szkołach).
To, o czym słyszałem i co na własne oczy zobaczyłem,
potwierdził zresztą ks. Gniedziejko.
Zapytany o to, czy widać już jakieś „owoce” tego
niezwykłego wydarzenia, stwierdził: „Owoce te są
52
przede wszystkim duchowe, niedostrzegalne ludzkim
okiem. Tutaj trzeba też czasu, aby zacząć je dostrzegać. Na pewno nic się nie dzieje pod publiczkę. Pan
Jezus nie potrzebuje reklamy, potrzebuje świadków
i chce w każdym ludzkim sercu być, kierować każdym
człowiekiem i wewnętrznie go odnawiać. Zmiany
dostrzegalne ludzkim okiem to z pewnością bardziej
świadome przeżywanie Mszy Świętej. To trzeba powiedzieć wyraźnie: uczestniczący we Mszy Świętej
ludzie zachowują skupienie, są zaangażowani w przeżywanie liturgii i z szacunkiem przyjmują Komunię
Świętą. Jest takie skupienie i dziwnie porażająca cisza. Takie wyciszenie. Wzrasta również liczba przybywających do Sokółki pielgrzymów; przyjeżdżają
pielgrzymki zorganizowane, autokarowe, grupowe
i grupy indywidualnych osób. W 2010 roku przybyło ponad 180 pielgrzymek autokarowych zapisanych
i wiele niezapisanych. W tym roku liczba ta przekroczyła ponad 200. Pielgrzymi przyjeżdżają z różnych
stron Polski i zagranicy. Mieliśmy pątników nawet
z Samoa. Z misjonarzem była grupa Indonezyjczyków, gościliśmy grupy między innymi z Australii,
Szwecji, Francji oraz sporą liczbę grup z Białorusi”.
Dowiedziałem się też, że tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia w jednym dniu przybyło aż sześć
zorganizowanych autokarowych grup pielgrzymkowych z Białorusi.
***
53
Niezwykłej widzialnej przemianie, jakiej uległa Hostia, towarzyszy również fala wyproszonych
u Boga łask, które w pewien sposób potwierdzają
cudowność tego, co się stało.
Ksiądz Gniedziejko opowiedział mi o wypadku,
który wydarzył się w pobliżu Sokółki na składowisku odpadów w Karczach. 12 sierpnia 2011 roku
jeden z pracowników został tam zagarnięty przez
ładowarkę i razem z odpadkami wrzucony do mechanicznego przesiewacza. Mężczyznę z ciężkimi
obrażeniami głowy i twarzy przewieziono do szpitala w Białymstoku.
„Stan pana Jacka był bardzo ciężki – relacjonował sokólski proboszcz. – Lekarze powiedzieli
rodzinie, żeby przygotowali się na najgorsze. Jego
brat, śpiewak operetki warszawskiej, i cała przejęta
tym rodzina przybiegli tutaj, aby się pomodlić. Bardzo mocno to przeżywali. 14 sierpnia odprawiłem
Mszę Świętą o godzinie 10.00 w intencji tego poszkodowanego człowieka. Rodzina też była obecna.
Akurat wtedy była Ewangelia o uzdrowieniu córki
niewiasty kananejskiej, a kazanie głosił ojciec duchowny naszego seminarium. Rodzina umówiła się
też na chwilę modlitwy w kaplicy na plebanii, gdzie
w tabernakulum przechowywana była Cząstka Ciała Pańskiego. W poniedziałek, 15 sierpnia przyszli
tutaj ponownie. Zapytałem, jak tam Jacek. «Nie jest
gorzej, a lekarze powiedzieli, że gorączka go opuściła» – odpowiedzieli. Potem mój kontakt z tą rodziną
54
się urwał, ale słyszałem, że poszkodowany żyje – nie
ma oka, szczęka połamana, ale wraca do zdrowia..
Spotkałem go przed Wszystkimi Świętymi, kiedy razem z bratem porządkował groby. Porozmawialiśmy.
Stwierdził, że głowa go tylko trochę boli. Lekarze byli
zaskoczeni, że tak szybko powrócił do zdrowia Nie
potrafią wytłumaczyć, jak to się stało, bo według oceny medycznej nie powinno tak być” – dodaje.
***
Jeszcze zanim wyjechałem z Sokółki, spotkałem
się z Celiną Łuckiewicz, utalentowaną miejscową
artystką. W marcu 2009 roku u pani Celiny wykryto dużego guza w nerce. Badający ją lekarz nie miał
najmniejszych wątpliwości, że to był rak i nalegał
na usunięcie nerki. Operacja wypadła 10 kwietnia
w... Wielki Piątek.
„Była bardzo trudna. Sam szew miał 32 centymetry.
Przeżyłam wtedy swój Wielki Piątek. Guz miał prawie
7 na 5,5 centymetra. Przesłano go do badań histopatologicznych. Okazało się, że był to rak jasnokomórkowy,
wredny rodzaj nowotworu, którego już nawet chemią
nie da się wyleczyć” – wspomina pani Celina.
Kobieta zaczęła szukać informacji w Internecie.
Przejrzała statystyki dotyczące tego rodzaju raka,
znalazła przypadek identyczny do swojego. To, co wyczytała, nie napawało optymizmem. Wręcz przeciwnie. U tamtej kobiety z internetu w ciągu pół roku
55
nowotwór zaatakował drugą nerkę. Szanse na przeżycie dwóch lat wynosiły 20 procent. „Marne, ale co
zrobić” – pomyślała.
Jeszcze przed operacją ruszyła „modlitewna krucjata”. O zdrowie dla pani Celiny modlili się jej znajomi,
liczni księża. W tej intencji odprawiono wiele Mszy.
W tym niezwykle trudnym dla pani Celiny czasie odwiedziła ją koleżanka i zapytała, czy słyszała
o cudzie sokólskim. „Nie słyszałam, ale podpytałam później znajomych księży. Jeden zasłaniał się
tajemnicą, drugi nic nie wiedział, wreszcie ksiądz
proboszcz Gniedziejko potwierdził, że istotnie coś
takiego miało miejsce, ale nie chciał mówić nic więcej. A na internetowym forum sokólskim, aż huczało
od plotek na ten temat” – wspomina kobieta.
15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny pani Celina poszła na plebanię. Księża z Sokółki znali ją dobrze, bo malowała
obrazy i wykonywała witraż do urządzonej na plebanii kaplicy. Ksiądz sprawujący pieczę nad tajemniczą Hostią nie wiedział nawet, że artystka była aż
tak chora. Bez słowa wziął kluczyki i zaprowadził
ją do kaplicy. „I zobaczyłam Ją z bliska. Pomodliłam się. Poczułam wtedy, jak to określił niedawno
w Rozmowach niedokończonych profesor badający tę
Hostię, że «moja wiara jest spokojna; nie mam już
żadnych pytań». Gdy się Ją zobaczy to jakby stanąć
przed żywym Sercem Pana Jezusa. Czuje się i widzi
obecność fizyczną. Przestajesz się bać tego, co ma się
56
w tym życiu jeszcze wydarzyć, życie staje się spokojniejsze – mówi kobieta. – Od tej pory, od chwili tego
spotkania minęło dwa i pół roku (rozmawialiśmy
jesienią 2011 roku) i jak na razie wszystkie wyniki
mam bardzo dobre. W górnych granicach. Lekarz,
który mnie operował, powiedział: «Wydaje mi się,
że nam się udało». Ale żeby mieć pewność, trzeba
czekać wiele lat, a w tym czasie można umrzeć na
zupełnie coś innego” – dodaje.
W przytulnym, pełnym pięknych obrazów
i pielęgnowanych z miłością roślin domu pani Celiny rozmawialiśmy jednak nie tylko o jej chorobie
i niezwykłym wyzdrowieniu. Interesowało mnie to,
z jakiej perspektywy ona patrzy na sokólskie „wydarzenie eucharystyczne”. Okazało się, że jest jedną
z owych – wspomnianych już wcześniej – głęboko
wierzących sokólskich wiernych, którzy i bez cudu
wierzyliby w cudowną przemianę chleba i wina
w Ciało i Krew Chrystusa.
Różni dziennikarze pytali mnie, co będzie się teraz działo. Przecież to ludzie wierzący, więc co może
się dziać? Cud potwierdza tylko to, w co od dawna
wierzą. Każdy jest wdzięczny Bogu za ten znak, że
zechciał tutaj znowu siebie dać, cząstkę własnego
Serca. I właśnie to jest wyjątkowe.
Podczas rozmowy dowiedziałem się także, że
pani Celina namalowała już ponad 10 wizerunków...
Jezusa Miłosiernego, wzorowanych na obrazach Kazimirowskiego i Sleńdzińskiego.
57
***
W Sokółce wysłuchałem również opowieści
Antoniego Sakowicza, dyrektora miejscowych wodociągów, który w grudniu 2009 roku zachorował
na sepsę, która w większości przypadków kończy się
śmiercią. Wyzdrowiał.
Zarówno on, jak i jego bliscy są przekonani, że
był to cud wymodlony na kolanach przez jego żonę
w chwili, gdy pojawiły się pierwsze symptomy choroby – podczas czwartkowej adoracji Najświętszego Sakramentu. W intencji chorego odprawionych
zostało również kilka Mszy Świętych, odmawiano
też Koronkę do Bożego Miłosierdzia. „Myślę, że
Chrystus właśnie przez tę modlitwę postawił na
mojej drodze we właściwym czasie odpowiednich
ludzi, którzy uratowali mi życie – mówił pan Antoni. – Wierzę, że Chrystus przez cud eucharystyczny,
który wydarzył się w Sokółce, chce ukazać całemu
światu, coraz bardziej oddalającemu się od Boga, że
nadal JEST i ŻYJE, i nigdy nie opuści tych, którzy
w Niego wierzą” – podsumował.
***
O jeszcze jednej niezwykłej łasce, związanej
w pewien sposób z Sokółką i tym, co się tam wydarzyło, opowiedział mi w Białymstoku Krzysztof
Stawecki, konserwator zabytków. Przez dwa lata
odnawiał on i przygotowywał kaplicę Matki Bożej
58
Różańcowej w sokólskim kościele po to, aby można było wystawić tam kustodium z Cząstką Ciała
Pańskiego. Kilka miesięcy po rozpoczęciu prac we
wspomnianej kaplicy, latem 2010 roku, pan Krzysztof wybrał się z żoną i trojgiem dzieci na wakacje do
Włoch. W drodze powrotnej, w piątek 6 sierpnia,
jadąc autostradą w okolicach Klagenfurtu (Austria),
dostrzegli zbliżającą się do nich wielką nawałnicę.
„O, jaka czarna chmura!” – stwierdził pan Krzysztof
i do dziś na skutek amnezji nie pamięta, co wydarzyło się później.
Dopadła ich ulewa. Między kołami samochodu
a jezdnią wytworzyła się warstwa wody (fachowo
zjawisko to nazywa się akwaplanacją). Auto, którym
kierował pan Krzysztof wpadło w poślizg, uderzyło
w barierkę po lewej stronie, a potem – po obróceniu się – z ogromną siłą wbiło się przodem w skalną ścianę po prawej. Samochód został kompletnie
zniszczony (z przodu nie było nic, a silnik znaleziono 70 metrów dalej!), ale jego pasażerom udało się
wyjść z tego cało. Jedynie jedna z córek pana Krzysztofa, która źle zapięła pasy, doznała lekkiego urazu
kręgosłupa. Po krótkim pobycie w austriackim szpitalu rodzina powróciła do domu, a pan Krzysztof do
pracy w sokólskiej kaplicy.
„Z naszego punktu widzenia to był cud. Kiedy
austriacka policja przyjechała do szpitala spisywać
protokół, jeden z policjantów wskazał na znajdujący się w moim dowodzie rejestracyjnym obrazek
59
Matki Bożej Licheńskiej. «To was uratowało, bo to,
że z tego wyszliście, było niesamowite» – stwierdził.
Polski konsul, który odwiedził nas w szpitalu, widząc
ten wypadek w telewizji był przekonany, że przyjdzie mu załatwiać papiery... pogrzebowe. A nam nic
się przecież nie stało.
Pan Bóg chciał pewnie żebym dokończył renowację przeznaczonej dla Niego kaplicy i coś jeszcze
na tym świecie zrobił, a moja żona obroniła doktorat
na KUL [pani Krystyna – kierownik Muzeum Ikon
w Supraślu pisała pracę na temat Ikony Matki Bożej
„Krzew Gorejący” – przyp. autora]. I chyba nie bez
znaczenia było to, że wypadek ten oraz ten cud wydarzył się w uroczystość... Przemienienia Pańskiego
(sic!). Święci, którymi jako konserwator często się
zajmuję, Pan Jezus, Matka Boża, mój patron i mój
Anioł Stróż przez cały czas pomagają mi w tym życiu. Czuję to!” – dodał pan Krzysztof.
***
Czas teraz na krótkie podsumowanie. Sprawa
została zbadana i rozstrzygnięta – to, co wydarzyło
się w Sokółce, było ewidentnym cudem (nawet, gdy
białostocka kuria, twierdząc, iż nie jest do tego upoważniona, uparcie nazywała go jedynie „wydarzeniem eucharystycznym”). Fragment konsekrowanej
Hostii zmienił się w ludzkie ciało – w Cząstkę Ciała
Pańskiego.
60
Arcybiskup Edward Ozorowski po upływie dość
długiego czasu podjął decyzję, że odda ją do publicznej czci. W tym celu wykonano specjalne ozdobne
kustodium według projektu wrocławskiej elżbietanki s. Felicyty Szewczyk (płaski walec, w którym rozpięto korporał z Cząstką Ciała Pańskiego wsparty na
skrzydłach klęczących aniołów, dzierżących w rękach
kadzielnice z dymiącym kadzidłem). Na 2 października 2011 roku zaplanowano przeniesienie Cząstki
Ciała Pańskiego z kaplicy na plebanii do odnowionej
kaplicy Matki Bożej Różańcowej w kościele.
Dlaczego wybrano 2 października? Ksiądz Gniedziejko wyjaśnił, że była to data związana z odprawianym corocznie w parafii czterdziestogodzinnym
nabożeństwem, a na dodatek nie była zbyt odległa
od rocznicy beatyfikacji bł. ks. Michała Sopoćki.
***
Badając wszystkie te sprawy, dowiedziałem się,
że druga sokólska parafia nosi wezwanie... Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Okazało się, że nadał
je jeszcze w latach 80. XX wieku abp Edward Kisiel.
„Czy to miało jakieś znaczenie? Czy było wyrazem szerzącego się od dawna wśród mieszkańców
Sokółki szczególnego kultu Bożego Ciała?” – przemknęło mi przez głowę. Może...
61
Rozdział 6
„SŁOŃCE SPRAWIEDLIWOŚCI”
I ZAKRWAWIONY BREWIARZ
S
próbujmy się teraz wspólnie przyjrzeć innym tego
typu wydarzeniom – odbyć fascynującą podróż
w czasie i przestrzeni śladami niezwykłych eucharystycznych cudów, zbadać „cudowną” genezę Bożego
Ciała i zgłębić tajemnicę „eucharystycznego postu”.
W historii Kościoła wydarzyły się, jak się oblicza,
132 cuda eucharystyczne. Jednak takich, w których
konsekrowana Hostia przemieniła się w widzialne
ludzkie ciało, było znacznie mniej. Bo oczywiście nie
wszystkie z tych 132 niezwykłych eucharystycznych
wydarzeń dotyczyły tej cudownej przemiany. Wśród
nich były także takie, w których Hostie lewitowały,
jaśniały nieziemskim światłem, cuda polegające na
trwającym przez stulecia zachowywaniu przez Komunikant swoich „chlebowych” właściwości. Bywało
często, że profanowane Hostie krwawiły.
***
62
Muszę szczerze przyznać, że w niewielu sanktuariach eucharystycznych bywałem. Spośród kilku
z nich największe wrażenie zrobiły na mnie te w Turynie i Cascii.
W Turynie przebywałem w 2009 roku, zbierając
materiały do Sekretu ocalenia, jednej z moich poprzednich książek. Wędrując po mieście i odwiedzając tamtejsze kościoły, natknąłem się na miejscową bazylikę
Bożego Ciała. Po wejściu do niej, przy jednej z bocznych kaplic zauważyłem pustą zabytkową monstrancję. Obok umieszczona była informacja o cudzie, jaki
wydarzył się przed tym kościołem w 1453 roku.
Czego ów cud dotyczył? Otóż dwóch żołnierzy
obrabowało kościół w mieście Exilles. Wśród zagarniętych kościelnych precjozów znajdowała się również monstrancja z dużą konsekrowaną Hostią. Kiedy
świętokradcy przejeżdżali z łupami ulicami Turynu,
ich osioł potknął się i przewrócił. Stało się to przed
ówczesnym kościołem św. Sylwestra (obecna bazylika Bożego Ciała). Zrabowane dobra rozsypały się po
przykościelnym placu. Nastąpiło wtedy coś przedziwnego. Hostia z rozbitej monstrancji nie upadła, ale
uniosła się, jaśniejąc przy tym oślepiającym światłem.
Wieść o cudzie rozeszła się błyskawicznie, gromadząc oniemiałych ze zdziwienia mieszczan. Wkrótce
na plac przed kościołem przybyli duchowni z biskupem Turynu na czele. Upadł on na kolana, czcząc
Najświętszy Sakrament, a następnie uniósł nad głowę
kielich, w którym po chwili osiadła cudowna Hostia.
63
Komunikant ten już dziś nie istnieje. Po 131 latach zachowywania doskonałej świeżości (przechowywany był wówczas w katedrze św. Jana Chrzciciela,
gdzie znajduje się słynny Całun Turyński) z nakazu
samego papieża został spożyty przez kapłana. Cud
w Turynie, nazwany „Słońcem Sprawiedliwości”,
potwierdzono wieloma świadectwami i co do tego,
że rzeczywiście się wydarzył, nie ma dziś najmniejszych wątpliwości13.
***
Pięć lat wcześniej, podczas swojej pierwszej podróży do Włoch, zatrzymałem się w Cascii. Wraz
z grupą krakowskich wiernych chciałem się pomodlić
w słynnym augustiańskim sanktuarium św. Rity. Nie
wiedziałem wówczas, że w dolnej części owej świątyni
przechowywana jest niezwykła relikwia: zakrwawiona
kartka z brewiarza – świadectwo cudu eucharystycznego, który wydarzył się w 1330 roku w Sienie. Było
to dla mnie miłym i owocnym pod względem duchowym zaskoczeniem. „Negatywnym bohaterem” owego
cudu był kapłan, który nie przywiązywał wielkiej wagi
do właściwych zachowań i procedur dotyczących obchodzenia się z rzeczami świętymi. Pewnego dnia wezwano go z Wiatykiem do ciężko chorego wieśniaka
Opis cudu eucharystycznego w Turynie opracowałem na podstawie
anglojęzycznych informacji zawartych na obrazku-folderze z bazyliki
Bożego Ciała w Turynie oraz na podstawie tekstu z książki: J. Carroll
Cruz, Cuda eucharystyczne. Eucharystyczne fenomeny w życiu świętych,
Wydawnictwo Exter, Gdańsk 2000, s. 166-168.
13
64
mieszkającego na przedmieściach Sieny. Spieszący się
ksiądz wyjął konsekrowaną Hostię z tabernakulum i
zamiast do używanego specjalnie do tych celów pojemniczka, wsunął ją pomiędzy kartki brewiarza. Po
dotarciu do chorego sięgnął po brewiarz, otworzył go
i... zaniemówił. Na kartkach, w miejscu, gdzie znajdował się Komunikant, widniała... krwawa plama.
Przerażony i wstrząśnięty do głębi kapłan zrozumiał wtedy, że zawinił, gdyż nie podszedł do Najświętszego Sakramentu z należytym szacunkiem i czcią.
Skruszony udał się czym prędzej do powszechnie szanowanego, uważanego za świętego augustianina Szymona Fidatiego (dziś błogosławionego), wyznał mu
swój grzech, otrzymał rozgrzeszenie i stosowną do
czynu pokutę. Zakrwawiony brewiarz pozostawił augustianinowi. Dlatego też jedna z dwóch pokrwawionych kart przechowywana jest obecnie nie w Sienie, ale
w rodzinnym mieście bł. Szymona Fidatiego Cascii.
Poszerzając wiedzę o owym cudzie, dowiedziałem
się także, że relikwia ta od wieków otaczana jest wielką
czcią. Co więcej, dorocznie w uroczystość Bożego Ciała obnoszona jest w specjalnej procesji. W 1996 roku
krwawą plamę o średnicy 4 centymetrów poddano badaniom naukowym. Dostrzeżono wówczas, że cząstki
skrzepniętej krwi utworzyły na papierze przedziwny
„portret” zasmuconego, brodatego mężczyzny14.
Opis cudu, który wydarzył się w Sienie, opracowałem na podstawie
moich wcześniejszych tekstów opublikowanych w „Tygodniku Rodzin Katolickich” oraz w książce Księga 100 wielkich cudów, Dom
Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2005, s. 74-75.
14
65
Rozdział 7
OD WARMII PO ŚLĄSK
K
ilka eucharystycznych cudów miało miejsce również w Polsce. Jeden z pierwszych zdarzył się
w XIV wieku w warmińskim Głotowie, wiosce leżącej
nieopodal Dobrego Miasta. Były to czasy, kiedy ziemie
te najeżdżały hordy pogańskich Litwinów. „W miejscu,
gdzie obecnie stoi kościół, pasący się wół znalazł Najświętszą Hostię, którą odgrzebał racicą, i rycząc, upadł
na kolana – czytamy w opisie z 1730 roku. Znaleziona
Hostia Najświętsza została przez proboszcza przeniesiona w uroczystej procesji do kościoła i umieszczona
w cyborium. W następnym dniu znowu znalazło Ją
bydło w tym samym miejscu. Zabrało więc Ją wtedy
duchowieństwo Dobrego Miasta, ale nazajutrz znowu
powróciła. (...) Wówczas zrozumiano, że Bóg chce ażeby w tym miejscu został wybudowany kościół”. Nieco inna wersja tego cudu głosi, że Hostia znajdowała
się w puszce (lub kielichu), którą przypadkowo wyorał
pewien rolnik. Naczynie z Ciałem Chrystusa miało
66
zostać ukryte w ziemi przed zbliżającymi się do Głotowa, mordującymi i rabującymi Litwinami.
Boży znak został należycie odczytany i wypełniony: na miejscu cudu już w połowie XIV wieku stanął
kościół, do którego zaczęły ściągać liczne pielgrzymki. Dziś w Głotowie znajduje się barokowa świątynia
pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela, znana
również jako sanktuarium Najświętszego Sakramentu. Niezwykłe wydarzenie zostało uwiecznione na fresku namalowanym na sklepieniu świątyni. Widnieją
na nim trzy woły klęczące przed wygrzebaną z ziemi
Hostią. Malowidło opatrzono również dwoma łacińskimi napisami, stanowiącymi cytaty z Księgi Daniela
i Księgi Izajasza: „błogosławcie Pana, zwierzęta dzikie
i trzody” (Dn 3,81) oraz „wół rozpoznaje swego Pana”
(Iz 1,3). W XIX wieku obok sanktuarium wybudowano słynną Kalwarię Warmińską.
***
Ze średniowieczną historią o skradzionych Hostiach związany jest poznański kościół pod wezwaniem
Bożego Ciała. Opisuje to wydarzenie między innymi
polski kronikarz Jan Długosz w swoich Rocznikach.
W 1399 roku grupa poznańskich żydów namówiła
pewną chrześcijańską dziewczynę Krystynę, aby wykradła z jednego z kościołów konsekrowaną Hostię.
Według Jana Długosza, wydarzyło się to w piątek
15 sierpnia w klasztornym kościele Dominikanów
(dziś kościół Jezuitów przy ul. Szewskiej). Krystyna
67
przyjęła tam Komunię Świętą, następnie wyjęła ją
z ust i sprzedała żydom. Inna wersja tego wydarzenia
głosi, że Komunikanty były trzy, a kobieta wykradła Je
z kościelnego tabernakulum.
Niegodziwcy włożyli Hostię do swoich ksiąg, zapłacili Krystynie, a następnie zanieśli Ciało Pana do
piwnicy w kamienicy na rogu ulic Żydowskiej i Kramarskiej. Po dotarciu na miejsce położyli Je na stole,
chcąc sprawdzić, ile prawdy jest w twierdzeniach o realnej obecności Chrystusa w konsekrowanym Chlebie
i z furią zaczęli dźgać nożami. Ku ich wielkiemu przerażeniu z Hostii zaczęła tryskać krew. Zbryzgała stół
i ściany. Kilka kropli Boskiej Krwi spadło ponoć na
znajdującą się w tym samym pomieszczeniu niewidomą żydówkę, która po gorącej modlitwie natychmiast
odzyskała wzrok i wyznała wiarę w Jezusa. Widząc
krew, świętokradcy wpadli w popłoch. Nie chcąc mieć
kłopotów „z miastem”, usiłowali spalić Hostie. Najświętszy Sakrament wciąż jednak nietknięty wychodził z ognia. Próbowali utopić je w studni – wszystko
na nic. Pragnąc zatrzeć ślady swojego zbrodniczego
czynu, podążyli wówczas na okalające Poznań od południa nadwarciańskie trzęsawiska i łąki. Wrzucili
Komunikanty do błota i uciekli.
W cudowny sposób unoszące się nad bagniskiem
trzy Hostie odnalazł miejski pasterz, pasący na okolicznych łąkach stado bydła. Zauważył on dziwne zachowanie swoich zwierząt, które klękały, spoglądając
gdzieś w górę. Pasterz podążył wzrokiem w tę stronę
i zauważył unoszące się w powietrzu Ciało Chrystusa.
68
Na miejsce cudu tłumnie podążyli mieszczanie
i duchowni pod wodzą bp. Wojciecha Jastrzębca. Po
dotarciu na miejsce najstarszy spośród znajdujących
się w orszaku kapłanów uniósł w górę wziętą ze sobą
patenę. Trzy Hostie same na niej spoczęły. Procesyjnie
przeniesiono je do poznańskiej fary. Ale Najświętszy
Sakrament w cudowny sposób kilkukrotnie „powracał” na bagna i łąki (tereny obecnych Piasków).
Uznano, że Bóg sam pragnie przebywać w tym
miejscu. Wybudowano tam drewnianą kaplicę, którą zastąpił ufundowany w 1406 roku przez króla
Władysława Jagiełłę murowany kościół pod wezwaniem Bożego Ciała. Świątynia ta i przylegający do
niej klasztor Karmelitów – opiekunów tego miejsca
– stały się słynnym nie tylko w Polsce, ale i w całej
Europie miejscem pielgrzymkowym, w którym dokonywały się liczne uzdrowienia i znaki. (Obecnie
po wielu dziejowych „zakrętach” miejsce to straciło, niestety, na znaczeniu). Król był w niej bardzo
częstym gościem; gorąco modlił się i adorował Najświętszy Sakrament przed każdą wojenną wyprawą,
powierzając Bogu sprawy naszej Ojczyzny (warto
nadmienić, że pielgrzymował tu pieszo przed bitwą
pod Grunwaldem i po jej zwycięskim zakończeniu).
Również na miejscu kamienicy, w której pastwiono
się nad konsekrowanymi Hostiami, wzniesiony został
kościół (pod wezwaniem Najświętszej Krwi Pana
Jezusa). W piwnicy owej kamienicy odnaleziono stół ze
śladami krwi (został on uznany za relikwię) oraz studnię,
w której świętokradcy próbowali utopić Ciało Pana.
69
Warto nadmienić, że w czerwcu 1930 roku
w poznańskim kościele Bożego Ciała kard. August Hlond uroczystą Mszą Świętą zainaugurował
Pierwszy Krajowy Kongres Eucharystyczny. Od
1996 roku w świątyni rozpoczyna się również główna dla Poznania procesja Bożego Ciała.
Pozostałości cudownych poznańskich Hostii znajdują się obecnie w stopie monstrancji z 1936 roku.
***
Podobna, choć nie tak krwawa legenda stanowiła
również asumpt do ufundowania w XIV wieku kościoła Bożego Ciała w Krakowie.. W swoich historycznych
dziełach opisywał ją Jan Długosz. W oktawie Bożego Ciała z krakowskiego kościoła Wszystkich Świętych skradziona została monstrancja z Najświętszym
Sakramentem. Złodzieje myśleli, że monstrancja jest
szczerozłota. Kiedy jednak odkryli, że jest ona jedynie
pozłacana i nie można jej z zyskiem spieniężyć, porzucili ją wraz z Hostią na bagniskach leżącej wówczas
za murami Krakowa wsi Bawół. Kradzież wstrząsnęła krakowskimi wiernymi. We wszystkich kościołach
miasta odprawiono nabożeństwa ekspiacyjne za profanację Ciała Pańskiego, zarządzono również trzydniowy
post. Wkrótce jednak gruchnęła wieść, że nad bagniskiem znajdującym się w pobliżu nieistniejącego już
dzisiaj kościoła św. Wawrzyńca na Kazimierzu, ukazują się jakieś niezwykłe światła. Tajemnicze, widoczne
dniem i nocą zjawiska świetlne przyciągnęły okoliczną dzieciarnię. Źródłem jasności okazała się właśnie
70
skradziona monstrancja. Po jej odnalezieniu, w uroczystej procesji przeniesiono ją do Krakowa. Na miejscu
odnalezienia monstrancji król Kazimierz Wielki polecił wznieść piękną – istniejącą do dziś – świątynię.
***
Sanktuarium Cudu Eucharystycznego (sanktuarium Najdroższej Krwi Pana Jezusa) znajduje się
również w Bisztynku, miejscowości położonej tak jak
Głotowo na Warmii. Nazwę swoją bierze od niezwykłego wydarzenia, które miało miejsce w 1400 roku
w czasie Mszy Świętej konsekracyjnej miejscowego
kościoła. Wtedy to, podczas podniesienia z Hostii
spadły na ołtarz krople Krwi Jezusa. Tradycja głosi,
że przyczyną tego wydarzenia było zwątpienie w realną obecność Jezusa w Eucharystii przez kapłana
sprawującego Najświętszą Ofiarę. Świadkiem tego
cudu był biskup warmiński Henryk Sorbom. W pochodzącym z 1796 roku piśmie parafialnym napisano: „Kapłan odprawiający Mszę Świętą w obecności
biskupa wątpił, że po przeistoczeniu w Hostii znajduje się prawdziwie obecny Chrystus. Nagle ujrzał
spadające krople Krwi na korporał. Korporał ten, na
który padały krople Krwi Chrystusa, został przesłany do Rzymu, skąd już nie powrócił”.
***
W 1433 roku cud eucharystyczny wydarzył się
we wsi Jankowice Rybnickie, położonej między Rybnikiem a Wodzisławiem Śląskim na Górnym Śląsku.
71
Okolice Rybnika opanowali zwolennicy herezji Jana
Husa. Jeden z protestanckich oddziałów zauważył
katolickiego księdza. Kapłan Walenty spieszył z Najświętszym Sakramentem do umierającej mieszkanki
Rybnika. Zanim został złapany i zakatowany przez
wrogów katolickiej wiary, zdążył jeszcze ochronić
Najświętszy Sakrament przez zbezczeszczeniem,
wkładając bursę z Hostią do dziupli starego dębu.
Według legendy, po latach w miejscu śmierci kapłana wytrysnęło źródełko z cudowną wodą.
Kilka lat później okoliczni mieszkańcy zauważyli
promieniującą z dziupli dębu nieziemską światłość.
Hostię odnaleziono i otoczono szczególnym kultem. Na miejscu cudu w XVII wieku wybudowano
istniejącą do dziś drewnianą świątynię pod wezwaniem Bożego Ciała (obecnie sanktuarium Najświętszego Sakramentu), utworzono również Bractwo
Najświętszego Sakramentu (oficjalnie zatwierdzone
przez papieża Klemensa X w 1675 roku).
***
Najbliższy naszym czasom cud eucharystyczny
w Polsce, nie licząc oczywiście tego w Sokółce, miał
miejsce w 1867 roku w Dubnie (obecnie Ukraina)
na terenie zaboru rosyjskiego. W owym czasie na
Kościół katolicki spadła nowa fala prześladowań. Co
bardziej strachliwi wierni przechodzili do faworyzowanego przez zaborcę Kościoła prawosławnego.
72
5 lutego 1867 roku pobożni mieszkańcy Dubna
i okolicznych wiosek uczestniczyli w odprawianym
w miejscowym kościele czterdziestogodzinnym nabożeństwie. Nagle – podczas wystawienia Najświętszego
Sakramentu – z adorowanej Hostii wystrzeliły świetliste promienie, a w jej środku ukazała się postać Jezusa.
I nie było to złudzenie. Wierni tłumnie podchodzili do
ołtarza, żeby z bliska przyjrzeć się temu niezwykłemu
objawieniu. Postać Zbawiciela widoczna była we wnętrzu Hostii aż do zakończenia nabożeństwa.
Dowiedziawszy się o tym cudzie, carska policja
nakazała dubieńskiemu kapłanowi całkowite milczenie na ten temat. Ksiądz poinformował jednak
o wszystkim miejscowego biskupa. Władze kościelne – w obliczu zagrożenia represjami oraz zamknięciem kościoła – zdecydowały się nie rozgłaszać tego
cudu. Mimo tego wieść o nim dotarła do Polaków.
Uważano powszechnie, że cud miał wzmocnić
wiarę oraz dodać odwagi prześladowanym przez
władze carskie i pozostałych zaborców15.
Podczas opracowywania rozdziału o polskich cudach eucharystycznych wykorzystałem między innymi publikację ks. K. Bielawny Szlakiem sanktuariów cudu eucharystycznego i Krzyża świętego na Warmii,
Warmińskie Wydawnictwo Diecezjalne, Olsztyn 2010 (cuda w Głotowie i Bisztynku); strony internetowe oraz książkę M. Noskowicza
Najświętsze Trzy Hostie. Cud eucharystyczny w Poznaniu w 1399 r.,
Poznań 2012 (reprint) (cud w Poznaniu); folder na temat historii
kościoła Bożego Ciała w Krakowie wydany przez kanoników regularnych laterańskich (cud na krakowskim Kazimierzu); strony internetowe oraz książkę J. Carroll Cruz Cuda eucharystyczne..., s. 201-202
(cud w Dubnie); „Nasza Arka” (nr 6/2002) poświęcony cudom eucharystycznym; w przypadku wszystkich tych cudów korzystałem
również ze stron internetowych związanych z nimi sanktuariów.
15
73
Rozdział 8
JAK W SOKÓŁCE:
LANCIANO I BUENOS AIRES
J
ak nietrudno zauważyć, żaden z polskich cudów
nie przypominał tego z Sokółki, żaden nie był aż
tak spektakularny. Nigdy bowiem nie chodziło o cudowną przemianę przaśnego chleba w ludzkie ciało.
Cud w Sokółce podobny był natomiast do pierwszego cudu eucharystycznego w historii Kościoła,
który wydarzył się około 750 roku, czyli ponad 1260
lat temu we Włoszech, w maleńkiej abruzyjskiej
mieścinie Lanciano, a jeszcze bardziej do cudu, który miał miejsce zupełnie niedawno, bo w 1996 roku
w argentyńskim Buenos Aires.
W Lanciano konsekrowana Hostia w rękach kapłana wątpiącego w realną obecność Boga w eucharystycznych postaciach chleba i wina przemieniła
się w ludzkie Ciało, a wino w kielichu w prawdziwą Krew. Efekty tej przemiany – prawdziwe Ciało
i prawdziwa Krew – możemy oglądać do dziś w specjalnym relikwiarzu.
74
W drugiej połowie XX wieku próbki Ciała
i Krwi z Lanciano zbadał Włoch dr Odoardo Linoli. Stwierdził on ponad wszelką wątpliwość, że
zamknięty w relikwiarzu fragment ciała jest przekrojem ludzkiego serca. Dowiódł również, że zwapniała krew także pochodzi od człowieka i ma tę samą
grupę krwi, co ciało – AB (czyli taką samą, jak krew
Jezusa znajdująca się na Całunie Turyńskim!!!).
Jak wtedy doszło do tak niezwykłej przemiany?
Otóż pewnego dnia rano pewien mnich z zakonu
św. Bazylego sprawował Najświętszą Ofiarę w miejscowym kościele pod wezwaniem św. Legocjana
i Domicjana. Od lat nurtowały go wątpliwości, co do
realnej obecności Boga w konsekrowanym Chlebie
i Winie. „Jednak wciąż się modlił do Boga, aby ten
usunął ranę niewiary z jego serca. Łaska nadprzyrodzona nie opuściła go, gdyż Bóg, Ojciec Miłosierdzia
i wszelkiego pocieszenia upodobał sobie wznieść go
z głębokiej ciemności i dać mu tę samą łaskę, którą
dał niewiernemu Apostołowi Tomaszowi” – czytamy w pochodzącym z 1631 roku opisie cudu.
***
Tuż po wypowiedzeniu przez zakonnika formuły
konsekracji, trzymana przez niego w dłoniach Hostia
zamieniła się w prawdziwe Ciało, a zawarte w mszalnym kielichu wino – w prawdziwą Krew. Zakonnik
„zmieszał się i przeraził”. Przez to niezwykłe wydarzenie trwał jakby w ekstazie przez dłuższy czas, ale
75
w końcu jego przerażenie ustąpiło duchowemu szczęściu, które wypełniło jego duszę. Odwrócił swoją twarz
zalaną łzami do zgromadzonych tam i wykrzyknął:
„O szczęśliwi przyjaciele, którym nasz Pan Błogosławiony ujawnił się w tym Najświętszym Sakramencie
i ażeby siebie objawić przed moim własnym niedowierzaniem. Podejdźcie bracia i spójrzcie na naszego
Boga, który przybył do nas. Oto Ciało i Krew naszego
ukochanego Chrystusa” – czytamy dalej.
Cud spowodował wielkie poruszenie. Tłumy ludzi
spieszyły do miasta, by go oglądać. „Niektórzy płakali i błagali Boga o zmiłowanie, inni bili się w piersi
i spowiadali się ze swoich win i grzechów, inni pokornie stwierdzali, że nie są godni, ażeby ich oczy
mogły ujrzeć tak drogocenny skarb. Inni w cichości
pełnej szacunku podziwiali, dziwili się, błogosławili i dziękowali najlepszemu Bogu, który ukazał ich
śmiertelnym zmysłom swoją nieśmiertelność i niezwykły Majestat”. Ciało i pięć grudek zakrzepłej krwi
umieszczono w specjalnym relikwiarzu. Cud został
zatwierdzony w 1574 roku. Dziś relikwie przechowywane są w kościele św. Franciszka, zwanym kościołem Cudu Eucharystycznego. W 1974 roku modlił
się przed nimi kard. Karol Wojtyła.
Na przestrzeni wieków Ciało i Krew z Lanciano
kilkukrotnie badano. Dla nas najważniejsze są badania przeprowadzone w latach 1970-1971 i 1981 za
pomocą zaawansowanych technik laboratoryjnych.
Ich wykonawcą był wspomniany już Odoardo Linoli,
76
naczelny lekarz Spedali Riuniti w Arezzo, wykładowca anatomii, histopatologii, chemii i mikroskopii
klinicznej. Podczas wstępnego oglądu stwierdzono, że ciemnożółtobrązowe Ciało o średnicy od
55 do 60 milimetrów jest bardzo twarde, grubsze na
obrzeżach i stopniowo coraz cieńsze ku środkowi,
a w środku rozdarte. Na Ciele zauważono plamki
oraz dziurki na obrzeżach. Otworki te zrobili bazylianie, którzy – przybijając je do deski – chcieli
zapobiec kurczeniu się żywej, tężejącej tkanki. Po
badaniach okazało się, jak podkreślił dr Linoli, iż
„fragment ciała jest przekrojem serca i jest absolutnie widoczne, że mamy do czynienia z prawą i lewą
komorą sercową, które podczas upływu lat zostały
zniszczone i wysuszone”, a „szeroka i pusta przestrzeń
w środku przedstawia komorę sercową, która kurczy
się ku zewnętrznym krawędziom (...)”. Włoski naukowiec doszedł do tych wniosków, stwierdzając, że
ma do czynienia z charakterystyczną dla serca prążkowaną tkanką mięśniową. W badanym fragmencie
znalazł płacik tkanki tłuszczowej, sieć naczyń tętniczych i żylnych, dwie cienkie gałęzie nerwu błędnego,
a w środku struktury wewnątrzsercowe (wsierdzie).
***
Krew – pięć żółtobrązowych grudek ważących
łącznie 15,85 gramów – również była stwardniała.
Wykryto, że jest to krew grupy AB (taka sama jak
na Całunie Turyńskim), „wykazująca małą zawartość
77
chlorku, fosforu, magnezu, potasu oraz sodu”, a dużo
wapnia. Wpływ na zanik minerałów mógł mieć
między innymi wiek Krwi, wymiana minerałów ze
szklaną ścianką kielicha, a za „podniesiony poziom
wapnia” – wpadnięcie do pojemnika z materiałem
budowlanym (podczas remontowania świątyni) lub
zanieczyszczenie pochodzenia roślinnego. „W płynie
elucyjnym zawierającym Krew, cząstki protein były
w takiej zawartości jak w normalnej świeżej krwi.”
Badacze nie mieli wątpliwości, że Ciało i Krew
pochodziły od człowieka. Miały one również tę samą
grupę krwi, posiadały zanieczyszczenia i ślady pleśni
na skutek nieszczelnego zamknięcia oraz nie miały
żadnych śladów środków konserwujących.
„Histologiczna diagnoza tkanki mięśnia sercowego oparta na obiektywnych elementach, wyklucza
starożytne oszustwo. Załóżmy, że serce zostało pobrane od zmarłej osoby. Musielibyśmy wtedy założyć, że
była to bardzo wprawna w cięciach anatomicznych
ręka, która bez trudu wycięła z organu wewnętrznego
równy i gładki element. Wiemy natomiast, że sekcje
anatomiczne rozpoczęły się po wieku XIV. Z drugiej
strony wiemy, że w Cudownym Sercu wycięto tylko
fragment powierzchni, co jest potwierdzone przez
podłużny kształt włókien. Musimy więc stwierdzić
jeszcze raz, że jest to sekcja poprzeczna, zawierająca
komorę sercową”. Fragment żywego ciała nie mógł
zostać wycięty ręką człowieka. Profesor Linoli uznał,
że miał do czynienia z prawdziwym cudem.
78
Ustalenia włoskiego profesora potwierdziły
też inne szacowne gremia – Światowa Organizacja
Zdrowia oraz komisja sanitarna ONZ w Genewie.
***
Z cudownymi relikwiami związane były dwa nadzwyczajne wydarzenia. W 1565 roku miastu zagrozili
Turcy. Wówczas jeden z zakonników zabrał relikwiarz
i z młodymi mieszkańcami miasta zdecydował się na
ucieczkę. Szli całą noc, sądząc, że oddalili się już na
dużą odległość. Rankiem okryli jednak, że nadal stoją
u bram Lanciano. Uznali to za znak od Boga, że mają
pozostać i bronić grodu. Trzysta lat później – 9 lipca
1868 roku – mieszkańcy Lanciano wyszli w procesji
ze Świętymi Relikwiami, aby wybłagać u Boga zatrzymanie ulewnych, padających od 45 dni deszczów.
Kiedy podążająca z kościoła procesja dotarła do rynku
miasta, północny wiatr rozwiał deszczowe chmury16.
***
Drugi z cudów jeszcze bardziej przypomina to, co
zdarzyło się w Sokółce. Miał on miejsce całkiem niedawno, bo w sierpniu 1996 roku w stolicy Argentyny
Buenos Aires. Cud ten został oficjalnie uznany przez
władze kościelne.
Historię oraz wyniki badań dotyczące cudu w Lanciano opracowałem
na podstawie swojego wcześniejszego tekstu. Korzystałem wtedy z wielu
źródeł, jednak najbardziej wartościowym z nich była książka: o. N. Nasutiego OFMConv., Cud Eucharystyczny w Lanciano, „Arka”, 1999; z niej
też pochodzą wszystkie znajdujące się w tekście cytaty dotyczące wspomnianego cudu.
16
79
18 sierpnia 1996 roku o godz. 19.00 ks. Alejandro
Pezet odprawiał Mszę Świętą w jednym z kościołów
leżących w handlowej dzielnicy miasta. Kiedy kończył
rozdzielać Komunię Świętą, podeszła do niego pewna
kobieta. Powiadomiła go, że z tyłu kościoła na świeczniku leży porzucona Hostia. Ksiądz Pezet udał się we
wskazane miejsce. Zobaczył Hostię – sprofanowaną,
zakurzoną i jak się okazało również bardzo brudną.
Podniósł ją i powrócił do ołtarza. Choć wcześniej planował, że Ją spożyje, z uwagi na znaczne zabrudzenie
odstąpił od tego zamiaru. Przekazał Ciało Chrystusa
szafarce Eucharystii, polecając jej, by włożyła ją do
wypełnionego wodą vasculum, a następnie schowała
naczynie do tabernakulum.
26 sierpnia ks. Pezet przyszedł do kościoła na
chwilę modlitwy. Wbrew swoim codziennym zwyczajom odprawiania modłów w kaplicy na plebanii,
skierował swe kroki do kościelnej kaplicy Najświętszego Sakramentu. Wziął ze sobą „L’Osservatore
Romano”, w którym chciał przeczytać list Jana Pawła II do bp. Liege, przesłany w 750. rocznicę ustanowienia uroczystości Bożego Ciała.
Kiedy zaczął się modlić, podeszła do niego szafarka Eucharystii i powiadomiła go, że rano zajrzała
do tabernakulum i „zobaczyła coś dziwnego”. Ksiądz
wstał i poszedł za nią do tabernakulum. To, co zobaczył, bardzo go zafrapowało. Dostrzegł na Hostii
dziwne zaczerwienienie. Uznał, że ma do czynienia
ze zjawiskiem nadprzyrodzonym. Przeniósł vasculum z Hostią do tabernakulum na plebanii.
80
W ciągu kolejnych dni i tygodni substancji podobnej do krwi zaczęło przybywać, a zanurzona
w wodzie Hostia zwiększyła swoją objętość. Także i w tym przypadku ingerencja osób trzecich nie
wchodziła w grę. Klucze do tabernakulum miały tylko dwie osoby: ks. Pezet i szafarka Eucharystii.
***
Argentyński kapłan poinformował o tym kard. Jorge Bergoglia (niezwykle wybitnego hierarchę Kościoła,
który w głosowaniu kolegium kardynalskiego w czasie
konklawe po śmierci Jana Pawła II uplasował się tuż
za kard. Józefem Ratzingerem). Zlecił on wykonanie
profesjonalnych zdjęć Komunikantu. Sfotografowano
go 26 sierpnia i 6 września.
Postanowiono czekać. Kiedy po trzech latach
zamknięta w tabernakulum Hostia nadal nie ulegała
biodegradacji, zadecydowano pobrać z niej wycinek.
Przesłano go jako tak zwaną „ślepą próbkę” do laboratorium w Nowym Jorku. Próbkę nazwano „ślepą”,
bowiem lekarzy nie poinformowano, co za szczególny materiał przyszło im badać. Nie chciano niczego
sugerować. Próbką zajął się dr Frederic Zugibe, wybitny nowojorski kardiolog i patolog medycyny sądowej. Naukowiec stwierdził, że badana substancja
jest... prawdziwym ludzkim ciałem i krwią, w której
obecne jest ludzkie DNA. W wydanym oświadczeniu stwierdził, że „badany materiał jest fragmentem
mięśnia sercowego znajdującego się w ścianie lewej
komory serca, z okolicy zastawek. Ten mięsień jest
81
odpowiedzialny za skurcze serca. Trzeba pamiętać,
że lewa komora pompuje krew do wszystkich części
ciała. Mięsień sercowy jest w stanie zapalnym, znajduje się w nim wiele białych ciałek. Wskazuje to na
fakt, że to serce żyło w chwili pobierania wycinka.
Twierdzę, że żyło, gdyż białe ciałka obumierają poza
żywym organizmem, potrzebują go, aby je ożywiał.
Ich obecność wskazuje więc, że serce żyło w chwili
pobierania próbki. Białe ciałka wniknęły w tkankę, co
wskazuje na fakt, że to serce cierpiało – na przykład
ktoś był ciężko bity w okolicach klatki piersiowej”.
To był prawdziwy cud – cud tym większy, że chleb
przemienił się w Ciało, które przez ponad trzy lata
pozostawało żywe – było żywe w trakcie pobierania
wycinka (białe ciałka pozostawione w wodzie powinny przestać istnieć w ciągu zaledwie kilku minut).
Zugibe stwierdził, że nie znajduje naukowego
wyjaśnienia dla tego faktu, a jego zaistnienia nie da
się racjonalnie wytłumaczyć. „W jaki sposób i dlaczego konsekrowana Hostia mogła zmienić swój
charakter i stać się ludzkim żyjącym ciałem i krwią,
pozostanie dla nauki nierozwiązalną tajemnicą,
która całkowicie przerasta jej kompetencje” – dodał nowojorski lekarz poinformowany przez dwóch
dziennikarzy Rona Tesoriero i Mike’a Willesee, jaki
niezwykły materiał przyszło mu badać17.
Fragment dotyczący cud eucharystycznego w Buenos Aires opracowałem
w oparciu o książkę R. Tesoriero Powody, aby wierzyć, WAM, Kraków 2010
(cud ten opisany został na s. 83-88). Stamtąd zaczerpnięty został również
cytat opisujący wyniki badań i opinię badającego „próbkę” profesora.
17
82
***
Nie wiedziałem wcześniej o tym cudzie. Przeczytałem o nim dopiero, kiedy zająłem się cudem
w Sokółce. Te dwa wydarzenia były do siebie podobne – w obu przypadkach Hostia rozpuszczała się
w vasculum, w obu została przeniesiona do zakrystii,
w obu – choć w Sokółce niemal natychmiast po cudzie, a w Buenos Aires dopiero po latach – Hostia
została zbadana przez naukowców, którzy doszli do
niemal identycznych wniosków.
Niezwykle zaintrygowała mnie również inna
zbieżność – ów ksiądz czytający papieski list o Bożym Ciele, dokładnie w chwili, gdy otrzymał informację o zaistniałym cudzie.
Czyżby to, co pisał Jan Paweł II w owym liście,
datowanym na 28 maja 1996 roku (cud w Buenos
Aires wydarzył się 18 sierpnia tego samego roku!)
miało jakiś nadprzyrodzony związek z owym cudem?
Sprawdziłem to. Oto niektóre, najbardziej wymowne
fragmenty owego listu: „Odchodząc do Ojca, Chrystus nie oddalił się od ludzi. Pozostaje zawsze wśród
swoich braci i tak, jak obiecał, towarzyszy im i prowadzi
ich przez swego Ducha. Jego obecność jest teraz innej natury. (...) Nie ma (...) cenniejszego i większego sakramentu niż Eucharystia. Kiedy przyjmujemy
komunię, zostajemy wcieleni w Chrystusa. (...) Gdy
kontemplujemy Go w świętym sakramencie ołtarza,
Chrystus zbliża się do nas i wnika w nas głębiej niż
my sami; przez przemieniające zjednoczenie z sobą
83
daje nam udział w swoim Boskim życiu, a przez Ducha otwiera nam dostęp do Ojca (...)”. Papież gorąco
zachęcał w liście do oddawania czci Najświętszemu
Sakramentowi – do adoracji eucharystycznej i kontemplacji. „Zachęcam zatem chrześcijan, by regularnie nawiedzali Chrystusa obecnego w Najświętszym
Sakramencie Ołtarza, ponieważ jesteśmy wszyscy
powołani, by trwać nieustannie w obecności Bożej
dzięki Temu, który pozostaje z nami aż do końca czasów” – pisał i uświadamiał wiernym, że „misterium
paschalne jest sercem całego życia chrześcijańskiego”
i „szczytem ewangelizacji”. Co więcej, jest „eucharystyczną ofiarą”, którą każdy z nas powinien uczynić
„ośrodkiem swojego życia”18.
Wyglądało zatem na to, iż nie tylko Papież podkreślał wagę rocznicy 750-lecia wydarzenia, poprzez
które Boże Ciało otoczone zostało szczególną, ale
należną Mu ze wszech miar czcią, że czynił to również sam Bóg poprzez potwierdzenie swojej obecności w konsekrowanej Hostii.
***
W opisywanym argentyńskim cudzie zafrapowało mnie to, że Hostię poddano badaniom dopiero po kilku latach. Zastanowiło mnie również,
ile może być podobnych tajemniczych „wydarzeń
Fragmenty listu Jana Pawła II En 1246, votre loitain do bp. Liege Alberta
Houssiau z okazji 750-lecia święta Bożego Ciała za: www.opoka.org.pl .
18
84
eucharystycznych”, które wciąż czekają na swoje
zbadanie oraz o ilu w ogóle się nie dowiadujemy?
Zbierając materiały do książki, otrzymałem bowiem od białostockich patomorfologów zdjęcia i informację o domniemanym cudzie, który nadal czeka na
zbadanie i ujawnienie. Wydarzył się w Kanadzie, a jego
świadkiem był polski pasjonista br. Henryk Mazurek
RMPM, lektor i nadzwyczajny szafarz Eucharystii.
W dołączonej do zdjęć informacji przeczytałem: „Kościół rzymskokatolicki pw. św. Antoniego Padewskiego
w Windsor w Kanadzie. Dnia 25 X 2009 roku (niedziela) godz. 10.00; podczas Najświętszej Ofiary Mszy
Świętej, sprawowanej przez Fr. Lajos Angyal, w czasie
Przeistoczenia – konsekracji chleba i wina, trzy małe
Hostie złączyły się w jedną nierozdzielną całość, jakby
wtopione w siebie mocą nieokreślonego gorąca. Druga
Hostia pokryła się – zabarwiła się – Krwią i została
częściowo stopiona. Obrzeża pozostałych dwóch są
zniekształcone i zabarwione Krwią. Czwarty, nienaruszony Komunikant podtrzymuje trzy złączone w jedną
całość Hostie”19. Nie wiadomo, czy to również był cud,
sprawa wymaga bowiem weryfikacji. Niemniej jednak,
biorąc to pod uwagę, a także szereg innych wydarzeń,
br. Henryk Mazurek uważa, że Pan Jezus domaga się
poprzez te cuda większego szacunku; przyjmowania
Komunii Świętej na klęcząco i bezpośrednio do ust (co
w Kanadzie staje się powoli rzadkością).
Opis domniemanego cudu w Windsor (Kanada) znajduje się w prywatnych zbiorach autora.
19
85
Rozdział 9
PRZEDZIWNA HISTORIA
BOŻEGO CIAŁA
T
ak się składa, że niemal od dzieciństwa moim
ulubionym świętem jest Boże Ciało. Może to
niezbyt ortodoksyjne wyznanie, ale przyznać muszę,
że w moim „świątecznym rankingu” znajduje się ono
nawet przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem.
Święto to ma bowiem dla mnie szczególny urok.
Podoba mi się, że Chrystus ukryty w maleńkiej
Hostii wędruje wtedy ulicami naszych miast i wsi,
a my, wierni, publicznie dajemy Mu wyraz swojej miłości i wiary w to, że jest prawdziwie wśród
nas obecny. Lubię klękać przed Nim na ulicy lub
na chodniku, w pyle i w błocie. Lubię iść za Nim
w spiekocie słońca i w deszczu, w łagodnym przyjemnym zefirku i porywistym wichrze. Choć przez
chwilę czuję się wtedy jak owi apostołowie i uczniowie, których Chrystus wezwał, by szli za Nim.
Do dziś z łezką w oku wspominam procesje, które
odbywały się w Jastrzębiu Zdroju – górniczym mieście,
86
w którym spędziłem dzieciństwo – przygrywającą
orkiestrę górniczą, uroczystą „pompę” i pełną radości
głęboką pobożność. Od lat jastrzębskie procesje poruszały się ustaloną i dość długą trasą (później nieco ją
zmodyfikowano i wydłużono). Trwały nawet do kilku godzin. W procesji brały udział niezliczone tłumy
mieszkańców Zdroju (mieszkałem w uzdrowiskowej
dzielnicy) – niewielu było bowiem ludzi, którzy w niej
nie uczestniczyli. Nawet komuniści nie przeszkadzali,
bojąc się naruszać uświęconą katolicką tradycję.
Do dziś w uszach brzmią mi suplikacje śpiewane gromkimi, chropawymi górniczymi głosami.
Co więcej, nasza rodzina miała tę dodatkową satysfakcję, że ludzie przechodzili pod oknami naszego
mieszkania, które zawsze przystrajaliśmy szarfami,
świętymi obrazami, a nawet wycinanymi z papieru
Hostiami i kielichami. Teraz, co roku wraz z żoną
i dziećmi uczestniczymy w procesji wyruszającej po
Mszy Świętej z kościoła parafialnego w Łagiewnikach i kończącej się w łagiewnickim sanktuarium
Bożego Miłosierdzia, gdzie znajduje się zawsze
ostatni ołtarz.
***
I pomyśleć, że nie byłoby tego święta, tej wspaniałej radosnej chrześcijańskiej uroczystości, gdyby
nie objawienia, jakich doznała zakonnica Julianna
z Cornillon i gdyby nie cud eucharystyczny, który przypieczętował ustanowienie święta i procesji
87
e­ucharystycznej ku czci Najświętszego Ciała i Krwi
Chrystusa20. Kim była owa zakonnica i co to był za cud?
Belgijka Julianna z Mont Cornillon (1191 lub
1193-1258), zwana również Julianną z Cornillon
lub Julianną z Liége, była jeszcze nastolatką, kiedy
w 1209 roku po raz pierwszy doznała niezwykłej wizji. Zobaczyła świetliste koło przypominające świecący jasno księżyc, które było zabrudzone ciemną plamą.
Julianna od piątego roku życia była sierotą i wychowywała się u sióstr augustianek w klasztorze Mont
Cornillon (Korneliberg) w Liége. Od dzieciństwa
była bardzo pobożna, żywiąc szczególne nabożeństwo
do Matki Bożej, Męki Pańskiej, a przede wszystkim
do Najświętszego Sakramentu. Kiedy miała 13 lat,
wstąpiła do zakonu, pragnąc się poświęcić opiece nad
chorymi. W 1225 roku została przeoryszą, a pięć lat
później przełożoną klasztoru i funkcjonującego przy
nim leprozorium. Słynęła ponoć z surowości i z determinacją pilnowała przestrzegania augustiańskiej
reguły. Miała dar przenikania ludzkich serc i myśli.
„Swoją duchowość kształtowała w oparciu o głęboką
wiarę w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii”21 – mówił w czasie poświęconej tej świętej katechezy Ojciec Święty Benedykt XVI.
Historię święta Bożego Ciała, życiorys św. Julianny z Cornillon oraz opis jej
starań o ogłoszenie święta Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa opracowałem na podstawie kilku moich wcześniejszych tekstów opublikowanych
między innymi w Tygodniku Rodzin Katolickich „Źródło” (nr 13/2009)
oraz Księdze 100 wielkich cudów. Korzystałem wtedy z wielu źródeł.
21
Katecheza Benedykta XVI o św. Juliannie z Cornillon, wygłoszona
17 listopada 2010 roku, www.adoremus.pl .
20
88
Julianna długo zastanawiała się i prosiła Boga
o znak, czy owo niezwykłe świetliste widzenie, jakiego doświadczyła, to tylko wytwór jej wyobraźni
i specyficzna duchowa pokusa, czy też efekt Bożego
natchnienia. Po długich modlitwach sam Chrystus
wyjaśnił jej znaczenie niezwykłej wizji. Jaśniejący
„księżyc” miał być Kościołem, a ciemna plama to brak
w roku kościelnym święta ku czci Eucharystii – Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Pan Jezus zażądał
ustanowienia takiego święta. Pragnął też, aby obchodzono je w całym Kościele w czwartek po niedzieli
Świętej Trójcy. Chrystus zapowiedział także masową
niewiarę w tak zwaną „realną obecność”, która – jak
się okazało – nastąpiła w czasach reformacji. Święto
Bożego Ciała miało mieć charakter wynagrodzenia
za grzechy wobec Najświętszego Sakramentu oraz
umacniania wiernych w ich drodze do cnoty.
Droga do ustanowienia żądanego przez samego
Chrystusa święta Bożego Ciała nie była jednak łatwa, ale że była to sprawa Boża, sam Bóg pokierował
jej realizacją.
***
Dopiero po wielu latach, po powtórzeniu się wizji Julianna opowiedziała o niej zaprzyjaźnionej z nią
rekluzie bł. Ewie z Liége (która razem z nią stała
się gorącą orędowniczką wprowadzenia święta) oraz
pobożnemu kanonikowi laterańskiemu ks. Janowi
89
z Lozanny, pracującemu przy kościele św. Marcina
w Liége. Kanonik skonsultował się w tej sprawie
z wieloma teologami i biskupami, którzy nie znaleźli w wizji i objawieniu niczego przeciwnego wierze
i poparli pomysł utworzenia nowego święta.
Widząc, że sprawa nabiera tempa, Julianna poprosiła augustianina Jana z Cornillon o napisanie stosownego oficjum. O żądaniu Chrystusa powiedziała
również utrzymującemu ścisłe kontakty z klasztorem
i leprozorium augustianek biskupowi Liége Robertowi de Thorete (Thourotte). Biskup, po komisyjnym
zbadaniu autentyczności objawień i zwołaniu synodu, przychylił się do prośby zakonnicy, ustanawiając
święto Bożego Ciała w swojej diecezji. W 1246 roku
odbyła się pierwsza procesja eucharystyczna. Jednak
po śmierci bp. de Thorete część miejscowego duchowieństwa uznała jego zgodę za przedwczesną, a wprowadzenie święta Bożego Ciała za czyn niewłaściwy.
Kwestionowano również prawdziwość objawień.
Juliannę zaczęto podejrzewać o szerzenie herezji
i zaczęto ją prześladować. Dwa razy na skutek intryg
nieprzychylnego jej duchownego, który sprawował
pieczę nad klasztorem, musiała opuszczać Cornillon.
W 1247 roku zamieszkała u beginek w Namur, a rok
później została rekluzą – zamurowaną w celi pustelnicą – w rekluzorium St. Feuillon w Fosses. Po śmierci
pochowano ją w opactwie cystersów w Villers.
***
90
Na szczęście w otoczeniu Julianny działali także
ludzie, którzy uważali jej objawienia za dzieło Boże.
Orędownikiem kultu Najświętszego Sakramentu był
prowincjał dominikanów kard. Hugon z Saint-Cher,
który podjął się ponownego zbadania sprawy i ostatecznie doprowadził do zatwierdzenia święta w Liége,
a nawet rozciągnięcia go na teren Niemiec, nad którym sprawował swoje zwierzchnictwo. Zwolennikiem
kultu Ciała i Krwi Chrystusa był też Jakub Pantaleon,
archidiakon katedry w Liége, który w 1251 roku po
raz drugi poprowadził procesję ulicami miasta.
W 1261 roku ten sam ubogi syn szewca, będący już wtedy patriarchą Jerozolimy, został papieżem,
przyjmując imię Urban IV. W trzecim roku jego pontyfikatu do Orvieto, w którym wówczas przebywał,
dotarł posłaniec z niezwykłą wieścią. Oto w pobliskiej Bolsenie, podczas Mszy Świętej celebrowanej
przez niemieckiego kapłana Piotra z Pragi, zdarzył
się wielki cud. Od lat na skutek szerzącej się herezji, tak jak wspomniany bazylianin z Lanciano, ks.
Piotr zmagał się z problemem wiary w realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Dręczyły go wątpliwości. Z takim usposobieniem ducha
przystąpił do sprawowania Mszy Świętej przy relikwiach św. Krystyny. „Hoc est enim Corpus Meum...,
Hic est enim Calix Sanguinis Mei...” – wypowiadając
te święte wyrazy, słowa konsekracji, z przerażeniem
zauważył, że z trzymanej przez niego Hostii zaczyna
ściekać krew, tymczasem ona sama nadal zachowuje
91
postać białego chleba. Krople krwi spłynęły na jego
ręce, spadły też na leżący na ołtarzu korporał, tworząc na nim podobiznę Ukrzyżowanego. Kilka kropli upadło na posadzkę kościoła. Wystraszony ksiądz
stracił przytomność i nie dokończył Mszy Świętej.
Na wieść o owym cudzie papież czym prędzej wysłał do Bolseny swoich teologów, którzy potwierdzili
prawdziwość tego faktu. Hostię i zakrwawiony korporał w uroczystej procesji przeniesiono do Orvieto
(pozostają tam do dziś w specjalnie dla nich wzniesionej wspaniałej gotyckiej katedrze. W Bolsenie zachowano natomiast ołtarz, przy którym dokonał się
ten cud i ślady krwi, które skapnęły na posadzkę).
To wydarzenie stało się dla nowego papieża ostatecznym impulsem do wprowadzenia święta Bożego
Ciała w całym Kościele katolickim.
***
Wprowadzenie święta papież uzasadnił, zgodnie
zresztą z życzeniem samego Chrystusa, potrzebą zadośćuczynienia za znieważanie Chrystusa obecnego
w Najświętszym Sakramencie, walką z błędami szerzonymi przez heretyków (chodziło wtedy głównie
o francuskiego teologa Berengariusza z Tours) oraz
chęcią szczególnego uczczenia ustanowienia Eucharystii w czasie Ostatniej Wieczerzy, które ze względu na powagę Wielkiego Tygodnia nie mogło być
uroczyściej obchodzone w Wielki Czwartek. Ojciec
92
Święty nawiązywał w ten sposób bezpośrednio do
objawień bł. Julianny. Wzmiankował zresztą o niej,
pisząc między wierszami: „Dowiedzieliśmy się dawniej, gdy byliśmy na niższym stopniu hierarchicznym, że pewni katolicy mieli od Boga objawienie,
aby to święto obchodzić powszechnie w Kościele.
(...) I choć ten pamiętny sakrament sprawuje się
w codziennych uroczystościach mszalnych, uważamy jednak za stosowne i godne, aby raz w roku
odbywało się bardziej uroczyste i okazałe jego wspomnienie, szczególnie na zawstydzenie wiarołomstwa
i zdrożności heretyków” – pisał Urban IV w przygotowanej w 1264 roku bulli Transiturus de hoc mundo.
Nowemu świętu papież pragnął nadać jak najwspanialszą formę liturgiczną. Zadanie napisania
Mszy i oficjum ku czci Najświętszej Eucharystii zlecił bowiem samemu św. Tomaszowi z Akwinu. W ten
właśnie sposób powstały najpiękniejsze „eucharystyczne” teksty do dziś śpiewane i odmawiane przez
wiernych, prawdziwe poetycko-teologiczne perełki,
jak Pange lingua (dwie ostatnie zwrotki tego hymnu to słynne Tantum ergo, czyli powszechnie znana
pieśń Przed tak wielkim Sakramentem...), Lauda Sion,
Verbum superum czy Adoro te devote. Legenda głosi, że papież polecił napisanie tego oficjum również
franciszkaninowi św. Bonawenturze. Kiedy doszło
do prezentacji dzieł i przemówił Tomasz z Akwinu,
św. Bonawentura zaczął powoli drzeć swój rękopis
93
na strzępy. Zapytany dlaczego to uczynił, stwierdził,
że nie był w stanie napisać nic wspanialszego.
Żyjący na przełomie XIX i XX wieku arcybiskup
Mediolanu bł. kard. Alfredo Ildefonso Schuster nie
był bynajmniej odosobniony w swym sądzie zawartym w Liber Sacramentorum, kiedy nazwał Tomaszowe oficjum „arcydziełem nauki teologicznej, miłości
oraz piękności literackiej”.
***
Powróćmy jednak do XIII wieku. Papieska bulla była przygotowana, a Msza i oficjum gotowe, ale
tuż przed ogłoszeniem wspomnianej bulli Urban IV
zmarł i uroczystość, która nie została jeszcze oficjalnie wprowadzona, zaczęła stopniowo zanikać. Na
szczęście do jej odrodzenia i utwierdzenia przyczynili się kolejni papieże, między innymi Klemens V,
Jan XXII i Bonifacy IX. Jednak dopiero od czasów
Jana XXII (1317 rok) święto upowszechniło się
w całym Kościele.
Od czasów reformacji obchody Bożego Ciała stały się wielkimi manifestacjami wiary w dogmat o realnej obecności Ciała i Krwi Chrystusa w postaciach
konsekrowanego chleba i wina. Właśnie z Niemiec
wywodzi się obecna forma obchodów święta Bożego Ciała – procesja z czytaniem czterech Ewangelii
przy czterech ołtarzach. Warto nadmienić, że w Rzymie, po likwidacji Państwa Kościelnego w 1870 roku,
94
z­aniechano organizowania procesji Bożego Ciała.
Zwyczaj ten przywrócił dopiero Jan Paweł II.
***
Boże Ciało było i jest do dziś wielką manifestacją
żywej wiary, co z pewnością daje wiele do myślenia
tym, którzy stoją z dala od Kościoła. Eucharystyczna procesja jest swego rodzaju skierowaną do nich
żywą ewangelizacją. Jako taka ma szczególną moc.
To właśnie procesja Bożego Ciała, która odbyła się
w 1667 roku we włoskim Livorno, zainicjowała proces nawrócenia protestanckiego naukowca Nielsa
Stensena (1638-1686), znanego również jako Nicholas Stenonius lub Nicholas Steno.
Ten syn kopenhaskiego jubilera zaliczany jest
do grona najwybitniejszych naukowców XVII wieku. Był genialnym anatomem i geologiem, dokonał
wielu odkryć. Uznaje się go za ojca paleontologii,
stratygrafii i krystalografii. Znał siedem języków obcych. Uczył się, a następnie wykładał na uniwersytetach w Kopehnadze, Leidzie, Amsterdamie i Paryżu.
W 1665 roku wyjechał do Florencji, gdzie został nadwornym lekarzem mecenasa uczonych Ferdynanda II – wielkiego księcia Toskanii.
Duński naukowiec był luteraninem, ale w czasie
studiów w Holandii, jak wielu ludzi epoki oświecenia, został zwolennikiem filozofii Kartezjusza. Przeżył wówczas kryzys religijny i stał się materialistycznie
95
ukierunkowanym deistą. Uważał wtedy, że wszystkie
tajemnice wiary można zgłębić dzięki naturalnemu
rozumowi. Po latach wyznał, że wątpiąc w osobowego Boga i preferując nieosobowy los, był bardzo bliski
ateizmowi. Deizm przezwyciężył dzięki... studiom
nad sercem, podejmowanym w latach 1662-1663. Badając ten narząd, Stensen uznał, że takie „dzieło sztuki” nie może być dziełem przypadku, ślepego losu.
Doszedł do wniosku, że jego twórcą może być tylko
osobowy, mądry Bóg – Stwórca. Uświadomiwszy to
sobie, odzyskał wiarę w Boga i w Bożą Opatrzność.
Zaczął się wtedy zastanawiać nad religiami. Uznał,
że albo wszystkie religie są jednakowo dobre (wynalezione przez ludzi, aby uhonorować ich Stwórcę),
albo prawdziwa jest tylko religia katolicka, objawiona ludziom przez samego Boga. Jadąc do Włoch po
nieudanej próbie otrzymania profesury na uniwersytecie kopenhaskim, był jeszcze zwolennikiem tego
pierwszego poglądu. We Włoszech zmienił zdanie.
Do głębszego zainteresowania kwestiami teologicznymi skłoniło go uczestnictwo we wspomnianej
procesji Bożego Ciała w Livorno.
***
24 czerwca 1666 roku na uroczyście przystrojone ulice Livorno tłumnie wylegli podekscytowani mieszkańcy. Prawdziwe zjednoczenie wszystkich
stanów – władze miasta, arystokraci i ich słudzy,
96
wojskowi, rzemieślnicy, rybacy, marynarze, dzieci
i zwykli biedacy. Uroczyście wystrojeni podążali za
niesioną pod specjalnym baldachimem monstrancją
z małym białym opłatkiem – Przenajświętszą Hostią. Co jakiś czas zatrzymywali się i klękali, oddając
Jej hołd. Uroczyście dzwoniły dzwony, powiewały
proporce, w widocznym w oddali porcie stały paradnie ustrojone statki, w powietrzu unosiła się wszechobecna woń kadzidła, rozrzucano płatki kwiatów,
radośnie i głośno śpiewano.
Stensen nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego. Owszem, przeżył w swoim życiu rożne procesje i pochody, ale nigdy taki ogromny tłum ludzi
nie korzył się z taką uroczystą, pełną radości powagą
przed czymś tak małym i znikomym, przed ledwo
dostrzegalnym w monstrancji kawałkiem białego
Opłatka. „Albo ci ludzie są szaleńcami i głupcami,
czcząc zwykły kawałek chleba, albo w Opłatku tym
naprawdę obecny jest Zbawiciel Świata? Może realna obecność Chrystusa w maleńkiej Hostii jest najprawdziwszym faktem. Może słowa «To jest Ciało
moje» to najprawdziwsza prawda? Tak wiele ludzi
w to wierzy, dlaczego zatem również ja nie oddaję
Jej czci?” – zadumał się zadziwiony pobożnym widowiskiem duński naukowiec. Wątpliwości te podminowały jego luterańskie poglądy. Odtąd modlił się
gorąco do Boga o łaskę zrozumienia.
Niezwykłe doświadczenie związane z procesją było
dopiero pierwszym krokiem na drodze do nawrócenia.
97
Dużą rolę odegrały w nim również świadectwo głębokiej wiary Włochów, pobożny styl życia prowadzony przez jego przyjaciół z Akademii Florenckiej
(Accademia del Cimento) oraz liczne dyskusje o wierze. Katolikiem został oficjalnie w listopadzie następnego roku.
Po powrocie do Danii naukowiec przez dwa
lata pracował na uniwersytecie kopenhaskim.
W 1674 roku „uwiedziony przez Boga” powrócił do
Florencji. Rok później otrzymał święcenia kapłańskie, a w 1676 roku został biskupem. Jako katolicki
hierarcha pracował ofiarnie do śmierci pośród katolickich mniejszości i wśród protestantów w północnych Niemczech (Hannoverze, Münster, Hamburgu,
Schwerin). W 1988 roku Niels Stensen został beatyfikowany przez Ojca Świętego Jana Pawła II22.
Historię nawrócenia Nicholasa Steno opracowałem na podstawie własnej publikacji Nawróceni, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2008,
s. 63-67 ). Korzystałem również z: H. Wieh, Niels Stensen. Sein Leben
in Dokumenten und Bildern, Echter Verlag, Würzburg 1988 oraz Gustav Scherz, Niels Stensen. Ein Bildbuch, St. Benno-Verlag, Lipsk 1965.
22
98
Rozdział 10
„JAM JEST CHLEB ŻYCIA...”
C
uda przemiany chleba w prawdziwe ludzkie
Ciało i wina w prawdziwą ludzką Krew przekonują nas, współczesnych niedowiarków, że Jezus jest
realnie obecny w konsekrowanej Hostii. W Ewangelii znajdujemy również przedziwne zapewnienia
Chrystusa, że jego obecne w konsekrowanym chlebie i winie Ciało i Krew są „prawdziwym pokarmem”
i „prawdziwym napojem”.
„«Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy,
nigdy pragnąć nie będzie” – czytamy w Ewangelii
według św. Jana (6,35). I nieco dalej u tego samego ewangelisty: „Ja jestem chlebem życia. Ojcowie
wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb,
który z nieba zstępuje: Kto go je, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli
ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało, [wydane] za życie
99
świata». (...) «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam:
Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego
ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie.
Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.
Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew
moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje
Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim»”
( J 6,48-51.53-56).
Zdarzały się zatem w historii Kościoła również takie cuda, które zaświadczały i przekonywały
„niewiernych Tomaszów”, że konsekrowana Hostia
– Ciało Chrystusa – jest również prawdziwym pokarmem, który daje życie i to nie tylko duchowe, że
karmi nie tylko duszę, ale podtrzymuje przy życiu
także ludzkie ciało. Cuda te objawiały Bożą moc
– Jego władzę nad stworzoną przezeń materią.
***
Żyli bowiem na świecie ludzie i być może nadal
tacy wśród nas gdzieś żyją, którzy przez kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat żywili się samą
Eucharystią. Były wśród nich trzy niezwykłe, wielce
pobożne kobiety: bł. Katarzyna Emmerich oraz służebnice Boże Teresa Neumann i Marta Robin.
Wielu Czytelników zna zapewne słynne Życie Jezusa spisane według niezwykłych, bardzo
plastycznych objawień, jakich doznawała żyjąca
w XVIII wieku niemiecka mistyczka Katarzyna
100
Emmerich (1774-1824). Była piątym z gromadki
dziewięciorga dzieci biednych westfalskich rolników
i prawdziwym wzorem pobożności. Jeszcze jako nastolatka podjęła decyzję o wstąpieniu do klasztoru.
Na przeszkodzie stanął jej jednak brak posagu. Po
latach religijna żarliwość Anny Katarzyny przezwyciężyła „ziemskie” bariery. Przyjęły ją augustianki
z klasztoru Agnetenberg w Dülmen. W wieku 28 lat
rozpoczęła nowicjat, a rok później – po wielu próbach i cierpieniach – złożyła śluby zakonne. Niestety,
w 1811 roku klasztor augustianek został zamknięty przez władze w ramach przymusowej laicyzacji,
a ona bardzo ciężko to odchorowała. Mieszkała potem u różnych ludzi. Zmarła 9 lutego 1824 roku.
Katarzyna Emmerich od najmłodszych lat doświadczała wizji i objawień. Posiadała dar prorokowania, czytania ludzkich serc i myśli, widziała
i przepowiadała przyszłość. Pan Bóg objawił jej
prawdy wiary. Z niezwykłą ostrością i szczegółami
widziała historię ludzkiego upadku i odkupienia.
Oprócz tego nosiła na swoim ciele stygmaty – krwawe znaki Bożej męki.
I właśnie z owymi stygmatami związana była
również niemożność przyjmowania jakichkolwiek
pokarmów. Od końca 1812 roku stygmatyczka
żywiła się jedynie Eucharystią. Doktor Wesener
w 1814 roku pisał: „Sam muszę przyznać, że wszelkich używałem sposobów, by wynaleźć coś takiego,
co by Anna Katarzyna jeść mogła, nie oddając tego
101
z siebie, lecz na próżno!”. Fakt niejedzenia został poświadczony ponad wszelką wątpliwość. Chorą otaczały bowiem osoby niezbyt dla niej przychylne, które
szybko rozgłosiłyby najmniejsze oznaki oszustwa.
***
Podobnie jak Katarzyna Emmerich samą Eucharystią – „prawdziwym chlebem z nieba” żywiła się
również przez wiele lat prosta bawarska wieśniaczka
Teresa Neumann (1898-1962) i Francuzka Marta
Robin (1902-1981). Nadal żyje wielu ludzi, którzy
je znali i którzy są w stanie potwierdzić prawdziwość
zaistniałych wydarzeń. A były one dla ludzkiego rozumu absolutnie niepojęte.
Teresa Neumann, mając 20 lat, po serii nieszczęśliwych wypadków została przykuta do łóżka. Była
sparaliżowana, miała napady padaczkowe, rok później straciła wzrok, od czasu do czasu w ogóle nie
słyszała, a po jakimś okresie zaczęła mieć również
trudności z przełykaniem. Od 1918 roku stopniowo przestawała jeść. W 1923 roku nagle i niespodziewanie odzyskała wzrok, a w dwa lata później
została uleczona z padaczki, paraliżu i fizycznej słabości. Stało się to za przyczyną św. Teresy z Lisieux.
W nocy z 4 na 5 maja 1926 roku Teresa Neumann
miała wizję Męki Pańskiej, a na jej piersi pojawiły
się pierwsze stygmaty. Wkrótce Chrystusowe rany
spostrzegła także na rękach, nogach i głowie. Krew
102
sączyła się również z jej oczu. W tym też czasie przestała jeść. „Od Bożego Narodzenia 1926 roku żyłam
(...) bez przyjmowania pożywienia i bez potrzeby
jedzenia i picia; w czasie pomiędzy Bożym Narodzeniem 1926 roku a wrześniem 1927 roku przyjmowałam tylko łyżeczkę wody [6-8 kropli – przyp.
autora] z Komunią Świętą. Od tego czasu obywałam
się także bez tego; już od sierpnia 1926 roku czułam wstręt do jedzenia” – oświadczyła pod przysięgą
w 1953 roku. Przez pewien czas kobieta próbowała
się odżywiać pokarmami płynnymi. Krztusiła się jednak i wymiotowała, a wówczas bolało ją serce. Kiedy przestała próbować, poczuła się znacznie lepiej.
Trzeba przyznać, że samo połykanie Hostii sprawiało jej również dużą trudność. „(...) Żyję dzięki
Sakramentalnemu Zbawicielowi. Jest we mnie... aż
do krótkiego czasu przed przyjęciem następnej Komunii Świętej. Kiedy tylko substancja Najświętszego
Sakramentu rozpuści się, czuję się słaba i odczuwam
wielką fizyczną i duchową tęsknotę za Komunią
Świętą” – zeznawała. Istotnie, kiedy przerwa pomiędzy przyjmowaniem Komunii Świętej była większa niż jeden dzień, Teresa była bliska omdlenia, jej
twarz szarzała, a oczy stawały się podkrążone. Po
otrzymaniu Komunii Świętej słabość kobiety natychmiast mijała.
Wielu ludzi wątpiło w to, że jej jedynym pokarmem była Eucharystia. Podejrzewali, że oszukuje,
odżywiając się po kryjomu. W 1927 roku biskup
103
Regensburga Antoniusz von Henle poprosił lekarzy o naukowe zweryfikowanie tych podejrzeń. Od
14 lipca tego roku przez całe dwa tygodnie, 24 godziny na dobę, kobieta znajdowała się pod obserwacją. Profesor Ewald i władze kościelne potwierdziły,
że Teresa nie przyjmuje żadnych innych pokarmów.
Kolejna sposobność zbadania tego zjawiska pojawiła się w 1940 roku. Przez tydzień, po udarze,
jakiego doznała, Teresa leżała połowicznie sparaliżowana w domu państwa Wutz w Eichstätt. Na
polecenie bp. Michaela Rackla poddano ją wówczas
ponownej ścisłej obserwacji. Rezultat był ten sam.
***
Kiedy Teresa Neumann miała cztery lata, w sąsiedniej Francji – w miejscowości Châteauneuf-deGalaure – urodziła się Marta Robin. Tak jak Teresa
pochodziła z prostej, wieśniaczej rodziny. Kiedy miała 16 lat, ujawniły się u niej pierwsze objawy zapalenia mózgu. W 1929 roku choroba całkowicie ją
sparaliżowała i unieruchomiła. Dziewczyna straciła władzę w rękach i nogach, przestała sypiać, a po
11 latach stała się także niewidoma. Jej życie wypełnione było odtąd cierpieniem i modlitwą. Przez
50 lat co tydzień, od czwartku do piątku do godziny
15.00 (a w późniejszym okresie do niedzieli, a nawet
poniedziałku) kobieta doświadczała mistycznie, fizycznie i psychicznie Męki Pańskiej. Poza tym miała między
104
innymi zdolności bilokacji, dar czytania w ludzkich
sercach, w okrutny sposób była dręczona przez szatana. Mimo unieruchomienia założyła między innymi katolicką szkołę i wspólnoty zwane Ogniskami
Światła i Miłości.
Samą Eucharystią pożywiała się przez ponad
50 lat. W tym czasie odczuwała pragnienie picia, ale
nie była w stanie nic przełknąć. W cudowny sposób „wchłaniała” tylko Ciało Chrystusa, które przyjmowała w czwartki. „Tak, to jest cały mój pokarm
– powiedziała w rozmowie ze znanym francuskim
filozofem i pisarzem Jeanem Guittonem. – Zwilżają mi usta, ale niczego nie mogę przełknąć. Hostia
wnika we mnie, lecz ja sama nie wiem jak. Eucharystia nie jest zwykłym pokarmem. Za każdym razem
nowe życie we mnie się wlewa. Jezus jest w całym
moim ciele, jakbym zmartwychwstawała. Komunia
jest czymś więcej niż zjednoczeniem: jest stopieniem się w jedno”. Podczas innej rozmowy wyznała: „Mam ochotę wołać do tych, którzy ciągle mnie
pytają, czy naprawdę nie jem, że ja jem więcej niż
oni, ponieważ karmię się eucharystycznym Ciałem
i Krwią Jezusa. Chciałabym im powiedzieć, że to oni
sami powstrzymują w sobie efekty tego pokarmu”.
Frapującym zjawiskiem było to, że Hostia...
sama wędrowała do ust Marty, wyrywając się z palców kapłana i przemierzając odległość dochodzącą
nawet do 20 centymetrów. Wszyscy księża, którym
105
dane było komunikować Martę, a szczególnie jeden
z nich, który – powiadomiony o tym fakcie specjalnie silniej przytrzymał Hostię – odnieśli wrażenie,
że Ciało Chrystusa wyrywa im się z ręki23.
Zjawisko życia dzięki samej Eucharystii występowało również u innych mistyków Kościoła – informacje o tym znajdujemy między innymi w opisach
życia św. Katarzyny Sieneńskiej czy św. Rity z Cascii.
Historie postów eucharystycznych związanych z życiem bł. Katarzyny Emmerich oraz służebnic Bożych Marty Robin oraz Teresy Neumann mają swe bezpośrednie źródło w moich dawnych tekstach na
ten temat opublikowanych w Tygodniku Rodzin Katolickich „Źródło” (30/2005) oraz w książce Księga 100 wielkich cudów... s.110-112,
205-208 oraz 210-211.
W tekstach tych wykorzystałem wszelką dostępną literaturę, między innymi: J. Steiner, Theres Neumann von Konnersreuth, Schnell
und Steiner, München 1974; ks. S. Szpetnar, Teresa Neumann. Stygmatyczka z Konnersreuth; Powściągliwość i Praca, Kraków 1931;
K. Pietrzyk, Teresa Neumann. Stygmatyczka z Konnersreuth, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 1992 oraz www.thereseneumann.de
(Teresa Neumann); ks. A.Trojanowski TCHr, Przez 50 lat nic nie jadła i nic nie piła, [w:] „Miłujcie się”, nr 1-2/2000 (Marta Robin) – stąd
pochodzi cytat z rozmowy z Jeanem Guittonem.
23
106
część II
SOKÓŁKA
W PROMIENIACH
BOŻEGO
MIŁOSIERDZIA
Rozdział 1
„BÓG JEST WŚRÓD
SWEGO LUDU”
U
roczystość przeniesienia Cząstki Ciała Pańskiego z kaplicy na plebanii do kolegiackiej
kaplicy Matki Bożej Różańcowej, która odbyła się
2 października 2011 roku w niedzielę i wspomnienie
Świętych Aniołów Stróżów (!), zgromadziła na rozległym przykościelnym placu rzeszę wiernych. Ciężko było oszacować liczbę uczestników uroczystości
– mówiono o 25, a nawet 50 tysiącach osób. Jednym
słowem spora rzesza ludzi: młodych i starych, małych dzieci z rodzicami, młodzieży, babć i dziadków.
Początkowo nie zanosiło się na to, że będzie aż tyle
osób. Kiedy jakieś półtorej godziny przed 11.00, bo
wtedy miała rozpocząć się uroczysta Msza, instalowaliśmy się na placu przy ogrodzeniu na wielkich głazach,
na których mój kolega Darek Walusiak – świetny filmowiec i prawdziwie Boży człowiek – rozstawił swoją kamerę, ludzi była zaledwie garstka. Potem zaczęli
nadchodzić – sami, w małych rodzinnych grupkach
109
prowadzeni przez ojców i matki, a także w zorganizowanych wieloosobowych pielgrzymkach pod przewodnictwem swoich duszpasterzy. Powoli, minuta po
minucie wypełniali przykościelny plac. Przybywali
głównie z parafii archidiecezji białostockiej i najbliższych okolic, ale nie brakło przedstawicieli parafii z Warszawy, Gdańska, a nawet gości z zagranicy
– Białorusi, Litwy, Francji, Włoch czy Australii.
***
„I po co nam ten cud? Jest nam potrzebny? Nie
ma spokoju w tej naszej Sokółce!” – stwierdził siedzący na murku mężczyzna. Zamurowało nas. Nie
spodziewaliśmy się takich słów. Przynajmniej nie
w tym miejscu i nie w tym czasie. W milczeniu
zmierzyliśmy pytającego wzrokiem. I chyba dość
dziwny to był wzrok, bo człowiek ów po chwili wstał
i dyskretnie się oddalił. „Do swoich przyszedł, a swoi
Go nie przyjęli” – pomyślałem, parafrazując słowa
Ewangelii według św. Jana. Na szczęście chyba prawie nikt z pozostałych obecnych na placu ludzi nie
podzielał zgryźliwości owego malkontenta.
***
Przygotowania do Mszy Świętej trwały dość
długo. Tuż przed jej rozpoczęciem nadleciały ptaki. Pokrążyły chwilę nad dwiema kościelnymi wieżami i kaplicą i przysiadły na pobliskich drzewach.
110
­ auważyłem to, ale początkowo nie przywiązywaZ
łem do tego wagi – to przecież naturalne, że ptaki
latają i to całymi chmarami. Piszę o tym dlatego, że
dużo później uwagę na to zwrócił mi Darek i sokólska malarka Celina Łuckiewicz.
– Czy pan zauważył, jak ptactwo fruwało, ten
ich taniec i kraczący śpiew? – zapytała mnie, kiedy kilka tygodni później rozmawialiśmy. Zaskoczyła
mnie tym pytaniem.
– Tak, mój kolega też to zauważył – odparłem.
– Siedziałam na tym placu i przypomniało mi
się Betlejem. Pomyślałam sobie, że „ptaszęta przyleciały się pokłonić. I pastuszkowie są. Tylko królowie
jeszcze daleko” – zwierzyła się pani Celina. Darek
ten dziwny ptasi „nalot” zinterpretował niemal dokładnie tak samo – że ptaki przyleciały uczcić Boga.
***
Odprawianej z boku kościoła uroczystej Mszy
Świętej przewodniczył metropolita białostocki
abp Edward Ozorowski. W Eucharystii uczestniczyli między innymi abp Stanisław Szymecki, metropolita warmiński abp Wojciech Ziemba oraz
gość zza wschodniej granicy – ordynariusz diecezji
grodzieńskiej bp Aleksander Kaszkiewicz. Koncelebrowało aż 56 kapłanów. Obecni byli również białostoccy patomorfolodzy, którzy badali wycinek Ciała
Pańskiego. Bezpośrednią transmisję przeprowadzało
Radio Maryja i telewizja Trwam.
111
„Ja jestem chlebem żywym” – usłyszeliśmy w odczytywanej podczas Mszy Świętej Ewangelii. Święte
to były słowa i jakże przekonująco zabrzmiały w tym
kontekście.
W wygłoszonej homilii abp Ozorowski powiedział: „Sobór Trydencki uroczyście orzekł, iż mocą
słów Chrystusowych, wypowiedzianych przez kapłana nad chlebem, przemienia się jego substancja,
a niezmienione pozostają akcydensy. (...) Człowiek
widzi chleb i wino, a wyznaje wiarą Ciało i Krew
Chrystusa. (...) Prawda Eucharystii opiera się więc
na uwierzeniu Chrystusowi, że to, co widzimy jako
chleb, jest Jego Ciałem i to, co zawiera się w kielichu jako wino, jest Jego Krwią. Zdarzało się jednak
w historii, iż substancja Ciała Chrystusa lub Jego
Krwi stawała się dostępna zmysłom człowieka. Tak
też stało się w Sokółce. (...) Bóg czyni cuda zwykle,
by umocnić wiarę, bądź ją ludziom przywrócić. To,
co wydarzyło się w Sokółce, wiążemy z wiarą. Ma
ona być tak mocna, aby to, co niemożliwe, stawało
się możliwe. «Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1,37). Chociaż przeto wszędzie tam,
gdzie sprawowana jest Najświętsza Ofiara, dokonuje
się cud eucharystyczny, to jednak w Sokółce został
on zdwojony. Cud wiary został umocniony cudem
empirycznym. W Sokółce rodzi się na nowo nadzieja dla świata. Bo Bóg jest wśród swego ludu”24.
Homilia abp. Edwarda Ozorowskiego wygłoszona w Sokółce 2 października 2011 roku, [w:] „Drogi Miłosierdzia”, nr 10/2011, s.10-11.
24
112
Potem w procesji przeniesiono kustodium
z Cząstką Ciała Pańskiego z plebanii na ołtarz polowy. Odmówiono przed owym kustodium oraz
przyniesioną z kościoła monstrancją z Najświętszym Sakramentem litanię do Najświętszego Serca Jezusowego. Po litanii kustodium i monstrancję
wniesiono do kościoła. Podążająca od plebanii do
kościoła procesja przeszła po długim kwietnym dywanie – pięknym, wzorzystym, misternie ułożonym
w ciągu jednej zaledwie nocy przez mieszkańców
miasteczka; po kobiercu przygotowanym tylko na
ten jeden raz – tylko na tę jedną procesję.
Kustodium i monstrancję (zgrupowano je razem
– monstrancję nad kustodium) umieszczono w kościelnej kaplicy Matki Bożej Różańcowej. „Dobra
jest konfiguracja, że ponad Cząstką ustawiona została
monstrancja z Hostią, w której Pan Jezus jest prawdziwie obecny – vere, realiter et substancialiter – prawdziwie, realnie i substancjalnie. Znaczenie tego znaku
nie zamyka się bowiem w samej tej Cząstce. Jest Ona
tylko jakimś znakiem, wskazaniem. Gdyby jednak
ktoś poprzestał na samej Cząstce rozminąłby się
z celowością tego znaku” – skomentował to później
w rozmowie ze mną ksiądz infułat Stanisław Strzelecki, profesor białostockiego seminarium duchownego.
Ale dobre było też to, że kustodium znalazło
się w kaplicy Matki Bożej Różańcowej. „Na całej
prowadzącej do kaplicy ścianie nawy bocznej oraz
na witrażach znajdują się symbole eucharystyczne,
113
tak jakby ktoś to wcześniej zaplanował – dziwił się
ks. Gniedziejko. – W ołtarzu kaplicy wisi natomiast
obraz przedstawiający różańcową wizję św. Dominika, która też koresponduje dobrze z Eucharystią.
Matka Boża jako pierwsza czcicielka Pana Jezusa,
modlitwa różańcowa jako znak na nasze czasy i kolejna, obok Eucharystii i adoracji, droga” – dodaje.
114
Rozdział 2
FRAPUJĄCE ODKRYCIA
I
pomyśleć, że mogło mnie wtedy w Sokółce nie być.
Przyznam szczerze, że w ogóle się tam nie wybierałem. O Sokółce i o tym, co się tam wydarzyło, oczywiście słyszałem, ale – nie wiem dlaczego – jakoś nie
przywiązywałem do tego aż tak wielkiej wagi. To była
chyba anielska interwencja, że na trzy dni przed sokólskimi uroczystościami zajrzałem do wydawnictwa
i że wtedy – ni stąd, ni zowąd – wypłynął ten właśnie
temat. Nie palę się zbytnio do wyjazdów, ale tym razem nie trzeba mnie było nawet specjalnie przekonywać i namawiać. Poczułem, że muszę tam pojechać
– muszę, choćby nie wiem co się działo. I dobrze się
stało. Nie jadąc, popełniłbym fatalny błąd. Dopiero na
miejscu uświadomiłem sobie bowiem, jak wielki, jak
znaczący dla Polski i świata był to cud .
***
115
„Wydaje mi się, że jeżeli dzieje się cud, to następne pytanie powinno być: dlaczego? Jeżeli jest to
znak od Boga, jeżeli Bóg pozwala Hostii krwawić
i objawia, że jest to mięsień serca, to musi być jakiś
powód. Bóg nie robi rzeczy bez powodu. Jeżeli to
jest od Boga, to ma być pomocą dla naszej wiary.
Ja już z doświadczenia wiem, że wielu ludzi wróciło
do Boga po zetknięciu się z tymi historiami. I tak
sobie to tłumaczę, że daje nam je Bóg, aby umocnić
naszą wiarę. Nie sądzę, że powinniśmy się ich wstydzić, jeżeli są prawdziwe. Niektórzy ludzie mają bardzo mocną wiarę i ich nie potrzebują. Ale jest wielu
innych, jak chociażby ja, który potrzebuję zachęty,
dodania odwagi”25 – mówił w rozmowie z ks. Józefem Polakiem SJ Australijczyk Ron Tesoriero, autor
książki Powody, aby wierzyć, którą kilka godzin później zacząłem czytać. Jeśli bowiem mam już o czymś
pisać, muszę się zawsze do tego solidnie przygotować.
Zakupiłem kilka książek, zajrzałem do internetu.
Dlaczego? Po co? Co Bóg chce nam przez ten
cud powiedzieć? Czego żąda? O co prosi? Pytał o to
Tesoriero, pytali o to mieszkańcy Sokółki, biskupi
i pracownicy białostockiej kurii, również i ja zacząłem się nad tym zastanawiać.
***
Za: Serce w Hostii – świadectwo R. Tesoriero, autora książki Reason
to Believe (wysłuchał i spisał ks. Józef Polak SJ), artykuł zamieszczony
na portalu www.kosciol.pl .
25
116
Wieczorem tego samego dnia, w którym podjąłem się pisania o cudzie w Sokółce i postanowiłem
pojechać na związaną z tym uroczystość, wpadłem
na pewien niezwykły trop.
Sprawdzałem, gdzie leży Sokółka, chciałem się
dowiedzieć o niej czegoś więcej. Przeglądając strony
internetowe, zajrzałem na jeden z portali z opisem
tego miasteczka i poczytałem trochę o kościele pod
wezwaniem św. Antoniego Padewskiego, w którym
zdarzył się ów cud. Wyczytałem, że znajduje się tam
jeden ze znaczących obrazów Jezusa Miłosiernego
pędzla wybitnego artysty Ludomira Sleńdzińskiego.
Co ciekawe, obraz został przekazany parafii przez
samego bł. ks. Michała Sopoćkę, Apostoła Bożego
Miłosierdzia, spowiednika i kierownika duchowego
św. s. Faustyny. Oniemiałem! Doszedłem wtedy do
wniosku, że mam już gotową odpowiedź na pytanie
po co ten cud. Nie miałem żadnych wątpliwości: po
to, by po raz kolejny podkreślić wagę Bożego Miłosierdzia, jeszcze raz uświadomić nam, że to jedyna
nadzieja dla staczającego się po równi pochyłej świata. W głowie zakołatały mi słowa wypowiedziane
przez Pana Jezusa do św. s. Faustyny: „Nie znajdzie
żadna dusza usprawiedliwienia dopóki nie zwróci się z ufnością do miłosierdzia mego”26 (Dz. 570)
Wszystkie zapożyczenia z Dzienniczka św. Faustyny Kowalskiej
pochodzą z: św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże
w duszy mojej, wydanie X, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2001,, (odpowiednie odnośniki zaznaczono przy cytatach).
26
117
oraz „Nie znajdzie ludzkość uspokojenia dopokąd
się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia mojego”
(Dz. 300). Ponadto w swojej „apokaliptycznej” zapowiedzi Jezus zapewniał nas poprzez s. Faustynę, że
nim przyjdzie jako Sędzia sprawiedliwy, przychodzi
wpierw jako Król miłosierdzia (patrz: Dz. 83).
Może nie przejął bym się tym odkryciem aż tak
bardzo, być może uznałbym to za jakiś zwykły zbieg
okoliczności (choć, jak sądzę od lat, za każdym tak
zwanym zbiegiem okoliczności kryje się Boży palec), gdyby nie fakt, że od lat mieszkam w Łagiewnikach, kilkanaście minut drogi od bazyliki Bożego
Miłosierdzia i że bardzo często w niej bywam.
Co więcej, 2 października, kiedy miały się odbywać uroczystości w Sokółce, w Łagiewnikach trwał II
Światowy Kongres Bożego Miłosierdzia, na który zjechali czciciele Bożego Miłosierdzia z całego świata!
***
Wyjechaliśmy w sobotę 1 października rano, we
wspomnienie czczonej przez mnie w sposób szczególny autorki Dziejów duszy i czcicielki Eucharystii
św. Teresy z Lisieux. Darek, z którym umówiłem
się na to niezwykłe pielgrzymowanie, przyjechał po
mnie do Łagiewnik. A potem była podróż i przedziwne prowadzenie Anioła Stróża, św. Faustyny
i Bożego Miłosierdzia. Jechaliśmy niemal bez przerwy. Niemal, bo stanęliśmy raz na kilka zaledwie
118
minut. Nie zatrzymując się, przemknęliśmy przez
Białystok i nagle zobaczyliśmy tablice informujące
o znajdującym się nieopodal sanktuarium w Świętej Wodzie. Nie wiedzieliśmy, że na naszej trasie
znajdzie się jakieś większe miejsce religijnego kultu. Postanowiliśmy tam zajrzeć – jeśli oczywiście nie
okaże się, że trzeba będzie do niego jechać jeszcze
kilkadziesiąt kilometrów w bok od naszej trasy. Nie
trzeba było, bo po kilkunastu minutach od wyjazdu z Białegostoku zobaczyliśmy tuż przed sobą górę
krzyży. Stanęliśmy najpierw z boku, między restauracją a lasem. Byliśmy głodni i chcieliśmy coś zjeść,
ale nie było to możliwe, bo w restauracji – jak to
w sobotę – przygotowywano się właśnie do wesela.
Darek – zapalony grzybiarz – poszedł na chwilę do
lasu, do pięknej Puszczy Knyszyńskiej, ja zostałem
przy samochodzie. Po chwili wrócił z pustymi rękami. Przeparkowaliśmy wtedy samochód i poszliśmy
na wzgórze do niewielkiego kościółka. Nie patrzyliśmy na zegarki, wiedzieliśmy, że jest jeszcze stosunkowo wczesna pora i nie musieliśmy się nigdzie
spieszyć. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy
w maleńkim kościołku napotkaliśmy grupkę ludzi
odmawiających przed Najświętszym Sakramentem
Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Okazało się, że
wcale tego nie planując (bo zaplanował to pewnie
za nas Ktoś inny), dotarliśmy tu w godzinie śmierci
Jezusa, którą polecił On św. Faustynie szczególnie
czcić („Ile razy usłyszysz, jak zegar bije trzecią godzinę,
119
zanurzaj się cała w miłosierdziu moim, uwielbiając
i wysławiając je: wzywaj jego wszechmocy dla świata
całego, a szczególnie dla biednych grzeszników, bo
w tej chwili zostało na oścież otwarte dla wszelkiej
duszy” (Dz. 1572).
Z radością włączyliśmy się z Darkiem we wspólną modlitwę, po której prowadzący ją kapłan udzielił
obecnym w kaplicy błogosławieństwa Najświętszym
Sakramentem. Potem podszedł do szklanej gabloty znajdującej się z lewej strony prezbiterium. Wyjął z niej jakiś relikwiarz, wyszedł z nim na środek
kościoła, a wierni zaczęli podchodzić, by ucałować
relikwie. Ustawiliśmy się na końcu kolejki, nie wiedząc jeszcze wtedy, czyje to relikwie i nawet się nad
tym zbytnio nie zastanawiając. Podchodząc do relikwiarza zauważyłem napis po łacinie: czciliśmy niewielką cząstkę doczesnych szczątków św. s. Faustyny.
Czy byłem tym zaskoczony, trudno mi teraz stwierdzić. Pewnie tak.
„Jakże niezwykłymi ścieżkami prowadzi nas
Pan” – pomyślałem. Przejechaliśmy ponad 500 kilometrów z Łagiewnik, by w Świętej Wodzie znaleźć się dokładnie o godz. 15.00 i uczcić tu relikwie
św. s. Faustyny. A przecież nie wiedzieliśmy, że
w małym świętowodzkim kościółku odmawiana jest
codziennie Koronka, ba, nie zdawaliśmy sobie nawet
sprawy, że w ogóle na naszej drodze znajdzie się jakaś Święta Woda. Co jeszcze bardziej niezwykłe, nie
kontrolując czasu, mogliśmy się tu przecież znaleźć
120
o godzinie 14.30 albo o 15.30, albo o jakiejś zupełnie innej popołudniowej porze. To musiał być zatem
znak! Co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości. Było tak, jakby Ktoś nami kierował.
Na odchodne wziąłem ze sobą leżącą obok groty z Cudowną Wodą ulotkę z historią sanktuarium.
Przejrzałem ją pobieżnie i dowiedziałem się, że
świętowodzka Góra Krzyży nazywana jest także...
Górą Bożego Miłosierdzia (sic!).
***
Po zakwaterowaniu się pojechaliśmy do Sokółki.
Nie czuło się jeszcze, że nazajutrz ma się tam wydarzyć coś wielkiego. Spodziewaliśmy się atmosfery jak
podczas wizyt Jana Pawła II w Polsce, modlitewnego
całonocnego czuwania (potem okazało się, że w nocy
układano przepiękny kwietny dywan), śpiewających
grup młodzieży, a tu tylko strażacy grodzili sektory.
„Może jutro będzie inaczej. Oby” – stwierdziliśmy
z nadzieją. Dowiedzieliśmy się, że właśnie skończyły
się misje prowadzone przez redemptorystów przed
uroczystością. „Brali w nich udział głównie miejscowi” – wyjaśniła pani ze sklepiku z religijnymi książkami i dewocjonaliami. Wspólnie ubolewaliśmy nad
nikłym nagłośnieniem w mediach mającego nastąpić kolejnego dnia wydarzenia.
Kilka minut później weszliśmy do sokólskiej świątyni. Przygotowywano się tam właśnie do ceremonii
121
ślubnej. Przez środek kościoła biegł chodnik, a dla
nowożeńców – młodego strażaka i jego dziewczyny – przygotowano przed ołtarzem dwa klęczniki.
W lewej nawie, przed kaplicą Matki Bożej Różańcowej, w której nazajutrz miano umieścić kustodium
z Cudownie Przemienioną Hostią, siedziała i modliła się jakaś samotna staruszka.
Niemal od razu po wejściu zauważyłem ołtarz
boczny po prawej stronie głównego ołtarza, a w nim
otoczony wotami obraz Jezusa Miłosiernego – dar
ks. Sopoćki. Pomodliłem się przed nim, a potem
podszedłem bliżej, żeby mu się dokładnie przyjrzeć.
Zrobiłem kilka zdjęć. Obraz był niezbyt duży i jakiś
inny niż te, które dotychczas oglądałem. Różnił się
od tych, które wyszły spod pędzla Adolfa Hyły czy
Eugeniusza Kazimirowskiego. Zastanawiałem się, na
czym polega ta różnica. Po chwili zorientowałem się,
że zupełnie inne były wychodzące z „uchylenia szaty” promienie. Na obrazie Sleńdzińskiego, w przeciwieństwie do Hyły i Kazimirowskiego, promienie
były tym intensywniejsze, im bardziej zbliżały się do
Jezusa, a bledsze, im bardziej się od Niego oddalały.
Tak jakby szły nie od Chrystusa, ale... do Niego. Tak
jakby przyciągały. Przypomniały mi się wtedy słowa
Jezusa: „A ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony,
przyciągnę wszystkich do siebie” ( J 12,32).
Po chwili ponownie klęknąłem przez obrazem
i wydawało mi się wtedy, że Jezus na obrazie Sleńdzińskiego nie tylko wskazuje ręką na swoje serce, ale
122
także w miejscu, w którym schodziły się promienie,
tworzyły one... małą czerwoną plamkę, do złudzenia podobną do ciała – maleńkiego fragmentu serca,
w jaki zamieniła się „sokólska” Hostia. Zadrżałem,
dziwnie mi się zrobiło po tym odkryciu.
A zatem w Sokółce Bóg ukazał nam wszystkim,
polskim i niepolskim wiernym, katolikom i niekatolikom prawdziwe miłosierne Serce Jezusa – Serce, z którego wypłynęła krew i woda dla zbawienia
świata. Serce w agonii „zatopione” w chwili, kiedy
wszystko się dokonało – kiedy ofiara krzyżowa została złożona, kiedy zostaliśmy odkupieni.
Czyżby niezwykły obraz związany z osobą
bł. ks. Michała Sopoćki, nieopodal którego wydarzył się ten cud (Hostia upadła właśnie po tej stronie!) – cud przemiany Hostii w ludzkie serce – był
jakimś mistycznym kluczem do rozwiązania tej Bożej zagadki? Czy dlatego cud wydarzył się właśnie
tutaj? Czy poprzez tę „scenografię” Bóg chciał udzielić nam lekcji o swoim pełnym miłosierdzia Sercu,
o znaczeniu kultu Bożego Serca, a przede wszystkim
Bożego Miłosierdzia? Czułem, że coś jest na rzeczy.
***
Następnego dnia odbyła się uroczystość. Nasze
obawy zostały rozwiane – ludzi było dużo. Po południu zaopatrzyliśmy się z Darkiem w różne dewocjonalia, które związane były z cudem. Zakupiliśmy
też „Drogi Miłosierdzia” – miesięcznik Archidiecezji
123
Białostockiej. To, co zobaczyłem na okładce, doskonale współgrało z moimi odczuciami i konstatacjami.
Zdjęcie przedstawiało kustodium z Cząstką Ciała
Pańskiego przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Nie
mógł to być przypadek, ale kolejny znak.
***
Jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy wrócić
do Krakowa. Droga powrotna nie należała ani do łatwych, ani do przyjemnych. Ściemniało się i widoczność była znacznie ograniczona. Znajdowaliśmy się
gdzieś w okolicach Ostrowi Mazowieckiej, kiedy na
komórkę zadzwoniła moja żona.
– Gdzie jesteś? Co robisz? – zapytała.
– Wracamy do Krakowa – poinformowałem.
Wcześniej zastanawialiśmy się z Darkiem, czy nie
zostać jeszcze dzień dłużej.
– To dobrze, bo twój tata jest w bardzo ciężkim
stanie. Leży jak nieżywy. Mierzyliśmy mu ciśnienie.
Ma 70 na 40 i nie wiadomo, czy zastaniesz go jeszcze
przy życiu. Ja biegam od rana po lekarzach, było już
pogotowie. Podali kroplówkę, przepisali leki, których
nie można nigdzie dostać i jest naprawdę ciężko.
– Jadę – powiedziałem do telefonu. Zamurowało mnie. Mimo wszystko tego się nie spodziewałem.
„Zapomniałem powierzyć tatę opiece św. Michała Archanioła, no i się podziało. Zły rozzłoszczony moim wyjazdem w Bożych sprawach zaatakował
124
w najsłabszy punkt” – pomyślałem. Gwoli ścisłości,
mój 78-letni tata od prawie 10 lat nie wstaje z łóżka.
Doznał udaru, po którym nigdy się już nie pozbierał,
a z roku na rok było coraz gorzej. Często ma gorączkę, zapalenie płuc, dróg moczowych i inne perypetie,
ale jeszcze nigdy nie było aż tak źle. Z drugiej strony
znam dobrze moją żonę i wiem, że nie przesadzała.
Tym razem naprawdę z tatą było bardzo kiepsko.
Opowiedziałem wszystko Darkowi. Musiałem mu
przecież wyjaśnić, dlaczego nagle tak posmutniałem.
– To może pomodlimy się za twojego ojca?
– zaproponował. Łzy stanęły mi oczach.
– Tak... ale za chwilę... – z trudnością wyrzuciłem kilka słów ze ściśniętego ze wzruszenia gardła.
Czułem, że nie jestem w stanie teraz wydusić ani
słowa więcej, że muszę najpierw dojść do siebie. „To
jest prawdziwa pomoc, prawdziwy dar serca Bożego
człowieka. Dar chrześcijańskiego miłosierdzia” – pomyślałem. Byłem wdzięczny Darkowi, jak mało komu
i mało kiedy. Po dłuższej chwili wziąłem się wreszcie
w garść. Odmówiliśmy dziesiątkę różańca. Nie dałem rady więcej. W myślach zmówiłem jeszcze moją
ulubioną modlitwę – postrach wszystkich szatańskich zastępów – Modlitwę do św. Michała Archanioła.
Darek włączył radio. Jakaś siostra zakonna opowiadała o swojej pracy na Białorusi, o domu, w którym
pracowała i w którym gromadziła porzucone, biedne, kalekie, trzymane przez rodziców w chlewikach
i obórkach dzieci. No i znowu zachciało mi się płakać.
125
I tak w minorowych dość nastrojach, kilometr po kilometrze zbliżaliśmy się do domów.
Kiedy dotarłem wreszcie do taty (mieszka
z mamą na sąsiadującym z Łagiewnikami osiedlu),
po śmiertelnym zagrożeniu nie było śladu. Tata był
wprawdzie słaby, ale w nienajgorszej formie – uśmiechał się już, ruszał, ciśnienie powróciło do normy, nic
go nie bolało. Odmiana była diametralna, niewytłumaczalna i zadziwiająca. Bo chyba nie pomogła mu
tylko podana kroplówka i pierwsza porcja silnego
antybiotyku (aplikowane w tabletkach nie działają przecież od razu, od pierwszej dawki). Dla mnie
spawa była jasna. „Dzięki Ci, Boże... Boże Miłosierny!” – westchnąłem.
126
Rozdział 3
INTRYGUJĄCE OBRAZY,
CZYLI SERCE JEZUSA
MIŁOSIERNEGO
Z
najdujący się w Sokółce obraz Sleńdzińskiego
wciąż tkwił przed mymi oczyma. Nie dawał
mi spać. Czułem, że ma związek z badaną przeze
mnie sprawą, potwierdzając moje przypuszczenie,
że cud w Sokółce przedziwnym zrządzeniem Bożej
Opatrzności bardzo ściśle złączony został z Bożym
Miłosierdziem i z Jego kultem.
Po powrocie do domu zabrałem się za studiowanie historii obrazów Jezusa Miłosiernego i samych
tych obrazów.
***
Obraz Jezusa Miłosiernego – zgodnie z życzeniem samego Zbawiciela – miał zostać namalowany według widzenia, jakiego św. s. Faustyna doznała
wieczorem 22 lutego 1931 roku w celi klasztoru
127
w Płocku27. Ujrzała wówczas „Pana Jezusa ubranego
w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona była do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach.
Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony a drugi blady”. Podpis pod obrazem miał brzmieć: „Jezu, ufam Tobie”
(Dz. 47). Spojrzenie Chrystusa z tego obrazu miało
być „takie jako spojrzenie z krzyża”. Przebite włócznią Serce – źródło, z którego wyszły promienie (nota
bene w wielu rozważaniach teologicznych czerwony
promień symbolizujący Krew oznacza właśnie Eucharystię, blady – wodę i chrzest święty) pozostać
miało w ukryciu. Promienie miały się bowiem wydobywać „z uchylenia szaty”.
***
Pierwszym artystą, który podjął się namalowania obrazu, był mieszkający w Wilnie w domu przy
klasztorze sióstr wizytek 61-letni znany i ceniony malarz Eugeniusz Kazimirowski. Duży wpływ
na powstanie tego niezwykłego wizerunku miał
bł. ks. Michał Sopoćko (mieszkał zresztą w tym samym domu, gdzie Kazimirowski!).
Historię obrazów Jezusa Miłosiernego przygotowałem w oparciu o: Historia obrazu Jezusa Miłosiernego, red. Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego, [w:] „W służbie miłosierdzia”, nr 3,4,5/2008, www.wsm.archibial.pl ,
bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik, Wydawnictwo św. Jerzego, Białystok 2010;
P. Szweda MS, Adolf Hyła – malarz w służbie Bożego Miłosierdzia, Wydawnictwo AA, Warszawa-Kraków 2009; G. Górny, J. Rosikoń, Ufam. Śladami siostry Faustyny, Wydawnictwo Rosikon Press, Warszawa 2010.
27
128
To właśnie on w 1933 roku zasugerował zakonnicy, która z braku talentu sama nie mogła namalować obrazu (choć próbowała), żeby za zgodą swojej
przełożonej udała się do Kazimirowskiego. Ksiądz
Sopoćko częściowo wtajemniczył artystę w całą
sprawę, prosząc o zachowanie sekretu. Od 2 stycznia
1934 roku w każdą sobotę (a według innych relacji
nawet dwa razy w tygodniu) po uczestnictwie w porannej Mszy Świętej s. Faustyna w towarzystwie
swojej przełożonej Matki Ireny Krzyżanowskiej
odwiedzała malarza, udzielając mu wskazówek, jaki
ma być ten obraz. Pojawiające się od czasu do czasu
wątpliwości rozwiewał sam Jezus podczas objawień.
W malowaniu obrazu aktywnie uczestniczył również ks. Sopoćko, który – na prośbę malarza – pozował ubrany w przepasaną sznurem albę.
Efektem tej niezwykłej „czterostronnej” współpracy był wykończony kilka miesięcy później (w maju
lub lipcu) wizerunek, mający, co podkreśla wielu artystów, coś w sobie z ducha ikony. Przedstawiona
na nim twarz Jezusa była dostojna, oczy skierowane
lekko w dół, tło ciemne, a z uchylenia szaty wychodziła jasność, która następnie zmieniała się w dwie
wiązki promieni – czerwoną i białą o dość jednostajnym natężeniu kolorów (choć u dołu – w okolicach
kolan Jezusa promienie zanikały).
Ostateczne oględziny nowego obrazu dokonane
przez przełożoną generalną s. Faustyny wypadły pozytywnie. Sama Faustyna nie była jednak zadowolona.
129
Przedstawiony na obrazie Jezus nie był taki, jakiego
widziała, nie był „tak piękny”. Smuciła się z tego powodu i płakała. „Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś” – poskarżyła się Panu. Jezus pocieszył ją
wtedy: „Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość
tego obrazu, ale w łasce mojej” (Dz. 313).
Według ks. Sopoćko powstały obraz był połączeniem dwóch scen ewangelicznych: przebicia
boku ukrzyżowanego Chrystusa oraz pojawienia się
zmartwychwstałego Pana w Wieczerniku i ustanowienia sakramentu pokuty.
Ksiądz Sopoćko w swoim Dzienniku tak opisywał
dalsze dzieje owego wizerunku: „Obraz był umieszczony w miejscu ukrytym [najpierw prawdopodobnie w jego mieszkaniu przy ul. Rossa, a potem – po
jego przeniesieniu – zawieszony przodem do ściany
w korytarzu klasztoru sióstr bernardynek w Wilnie – przyp. autora], jako o nowej niezatwierdzonej
przez Kościół treści. Wypadki przy kościele św. Michała [którego ks. Sopoćko był rektorem i przy którym od listopada 1934 roku mieszkał] rozwijały się
dość szybko. (...) Na wiosnę w 1936 roku s. Faustyna
została przeniesiona do innego domu. Przed wyjazdem oświadczyła, że Pan żąda, bym obraz ten umieścił w kościele. Jeszcze w roku 1935 wystawiłem go
przy ul. Ostrobramskiej [obok Matki Bożej w Ostrej
Bramie, w najbardziej wyeksponowanym miejscu
w całym Wilnie, gdzie zwracał uwagę tłumów ludzi
zgromadzonych na uroczystościach – przyp. autora]
dla dekoracji na Triduum Jubileuszowe Odkupienia.
130
Wówczas mówiłem kazanie o miłosierdziu Bożym,
które wzruszyło słuchaczy [podczas tego kazania
ks. Sopoćko mówił, że Miłosierdzie Boże domaga
się publicznej czci – przyp. autora]. Potem w tymże
roku umieściłem go w ołtarzu ubranym na procesję
Bożego Ciała, w kościele pobernardyńskim. Wreszcie
na żądanie s. Faustyny powiesiłem go w 1936 roku
w kościele św. Michała na prawej od wejścia ścianie
w niedzielę przewodnią, która miała być świętem Miłosierdzia Bożego. Wisiał on tu aż do Bożego Ciała,
kiedy znowu po raz drugi był umieszczony w ołtarzu
na procesji, a potem przeniesiony do zakrystii”28.
„W roku 1937 – pisał dalej ks. Sopoćko – postanowiłem oficjalnie zawiesić go w kościele i w tym
celu prosiłem J. E. Arcybiskupa Jałbrzykowskiego
o pozwolenie. Arcypasterz wyznaczył komisję, która nie znalazła w obrazie nic niestosownego. Wówczas arcybiskup pozwolił na zawieszenie tego obrazu
w kościele obok wielkiego ołtarza. W tymże roku po
raz trzeci umieściłem obraz w ołtarzu na procesji
Bożego Ciała, ale tym razem został on częściowo
uszkodzony przy rozbieraniu ołtarza i zdejmowaniu. Pani Bałzukiewiczówna poprawiła uszkodzenia
i przy okazji zrobiła kopię, obraz zaś zawisł w kościele św. Michała na miejscu dawnym, gdzie się znajduje dotychczas (1938 rok)”29. Niemal od początku
obraz Jezusa Miłosiernego otoczony został zatem
kultem wiernych, co więcej – to bardzo znamienne
Bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 98-99 .
Tamże.
28
29
131
– niemal od początku został on też ściśle powiązany
z kultem Eucharystii i uroczystością Bożego Ciała,
czyli Najświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa!
Obraz pędzla Kazimirowskiego po wielu wojennych i powojennych perypetiach (przebywał między
innymi w ukryciu w parafii pod wezwaniem Ducha
Świętego w Wilnie oraz w świątyni w Nowej Rudzie
na Białorusi) znajduje się obecnie w wileńskim kościele
pod wezwaniem Trójcy Świętej, który został przemianowany na sanktuarium Miłosierdzia Bożego.
***
Drugim znaczącym twórcą, który namalował wizerunek Jezusa Miłosiernego, był krakowski artysta
Adolf Hyła. Ksiądz Sopoćko tak pisał o kulisach powstania namalowanego przez niego obrazu: „Gdy na
Wileńszczyźnie szerzył się kult Miłosierdzia Bożego,
siostry Matki Bożej Miłosierdzia zaczęły go szerzyć
w tzw. Guberni Warszawskiej (pod okupacją niemiecką). Ponieważ dotychczas tym kultem mało się
interesowały i nie miały obrazu Najmiłosierniejszego
Zbawiciela, poleciły namalować go p. Hyle (...), który
nie mając dokładnych wskazówek, wykonał go według
własnego pomysłu, względnie wskazówek o. Andrasza
[jezuity, krakowskiego spowiednika s. Faustyny – przyp.
autora], który również nie mógł mu ich poprawnie
udzielić, bo nie był przy malowaniu prototypu”30.
Tamże, s. 123.
30
132
Dodatkowe informacje o tym, jak doszło do namalowania tego obrazu, znajdujemy w przypisach
do Dziennika ks. Sopoćki: „W czasie II wojny światowej [Adolf Hyła – przyp. autora] zgłosił się do
sióstr ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia
w Łagiewnikach pod Krakowem z pragnieniem namalowania jakiegoś obrazu religijnego dla klasztoru
jako wotum za ocalenie. Siostry zaproponowały mu
namalować obraz Jezusa Miłosiernego według objawień s. Faustyny. Jako pomoc w malowaniu otrzymał [od o. Andrasza – przyp. autora] reprodukcje
kopii obrazu namalowanego przez E. Kazimirowskiego w Wilnie oraz opis wizji Jezusa z Dzienniczka s. Faustyny. Po namalowaniu obrazu przekazał go
siostrom [które – jak wynika ze źródeł – z początku
nie chciały go zaakceptować jako nienadający się do
kultu publicznego. «Postać P. Jezusa p. Hyła namalował według własnego polotu, na tle krajobrazu,
zachowując tylko zasadnicze cechy obrazu według
wizji s. Faustyny (układ rąk i promienie)» – pisała
s. H. Grobicka ZMBM31 – przyp. autora].
„7 marca 1943 roku obraz został poświęcony i od
tego czasu był wystawiany w kościele klasztornym
w bocznym ołtarzu na odprawiane tam nabożeństwa
do Miłosierdzia Bożego [w 1943 roku ks. Andrasz
zainicjował odprawianie tego uroczystego nabożeństwa w kaplicy w każdą trzecią niedzielę miesiąca
– przyp. autora].
P. Szweda MS, Adolf Hyła...
31
133
Jako że nie pasował wymiarami do wnęki ołtarzowej, na Niedzielę Przewodnią, wypadającą
16 kwietnia 1944 roku, Hyła przygotował nowy obraz, który od tego czasu już na stałe pozostał w kościele”32. Początkowo dzieło przedstawiało Jezusa na
tle łąki, dopiero w 1954 roku przemalowane zostało
tak, aby tło miało kolor ciemny, a pod stopami Zbawiciela widniała posadzka.
Pierwszy obraz Adolfa Hyły od 1946 roku wisi
w kaplicy Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia
we Wrocławiu.
Ów drugi obraz znajduje się obecnie w kaplicy
klasztoru sióstr Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, nad relikwiarzem z doczesnymi
szczątkami św. s. Faustyny. Jest on najbardziej znanym
obrazem Pana Jezusa Miłosiernego na świecie.
Po wojnie powstało wiele innych, mniej lub bardziej zgodnych z objawieniami s. Faustyny obrazów
Miłosiernego Zbawiciela oraz szereg kopii obrazu namalowanego przez Kazimirowskiego. Wychodziły one
spod pędzla wielu artystów (między innymi Ł. Bałzukiewiczówny, W. Skwarkowskiego, P. Siergiejewicza).
***
Obraz Hyły nie podobał się jednak ks. Michałowi
Sopoćce. Siostra Faustyna już wtedy nie żyła, Kazimirowski też (zmarł w 1939 roku i spoczywa obecnie
Bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 346.
32
134
na Cmentarzu Farnym w Białymstoku) i to właśnie
ks. Sopoćko pozostał „depozytariuszem” jej objawienia oraz prawdopodobnie jedyną osobą najdokładniej
wiedzącą – bezpośrednio od niej – jak ów obraz miał
wyglądać i co przez ten obraz miało zostać wyrażone. Zdaniem ks. Sopoćki na obrazie Hyły wizerunek
Jezusa Miłosiernego został „zniekształcony”: „Gdy
w 1947 roku we wrześniu ujrzałem go, nie zalazłem
w nim podobieństwa do obrazu s. Faustyny. Na moje
uwagi, że to nie jest obraz s. Faustyny, p. Hyła nie zareagował i wykonał dużo (około 200) obrazów niepoprawnych (promienie jak wstęgi czy nawet powrozy
skierowują się ku ziemi, gdy winny się kierować na
widza; oczy filuternie świdrują widza, gdy muszą być
skierowane ku dołowi [ks. Sopoćko zawsze szczególnie to podkreślał! – przyp. autora]; ręka błogosławiąca
jest za wysoko podjęta, gdy winna być na wysokości
ramienia; cała postać jest wychylona jak do tańca,
gdy musi być w postawie idącej; tło obrazu ma być
ciemne, względnie (...) ma przedstawiać Chrystusa
w momencie ukazania się Apostołom w Wieczerniku i ustanowienia sakramentu pokuty ( J 20,19n),
gdy u p. Hyły tła były różne: kwiaty, łąka, góry, morze,
fabryki itp.). Reprodukcje tych obrazów ukazały się
w Rzymie, Francji, Ameryce i nawet Australii, jako
rzekomo namalowane według wskazówek s. Faustyny. Moje protesty nie odniosły skutku”33.
Tamże, s.123-124.
33
135
***
Ksiądz Sopoćko uznał wtedy, że nie tylko obraz Hyły był nie taki jak być powinien (zresztą inne
obrazy Jezusa Miłosiernego też miały charakter
bardziej lub mniej artystycznych wizji, na przykład
S. Kaczora Batowskiego, J. Rutkowskiego, Z. Eichlera, L. Zabielskiej), ale sam kult Miłosierdzia Bożego
nie poszedł po właściwej linii (s. 123). „Siostry Matki Bożej Miłosierdzia, a za nimi ojcowie marianie
i księża pallotyni kładli większy nacisk na objawienie
s. Faustyny i wyniesienie jej na ołtarz, niż na dogmatyczne, liturgiczne i psychologiczne uzasadnienie tego
kultu” – pisał. To był według niego błąd.
Nie zdziwił go zatem, ale z pewnością bardzo
zasmucił dekret Świętego Oficjum z 19 listopada
1958 roku, który uznawał między innymi że „przeżycia” s. Faustyny „nie mają źródła nadprzyrodzonego”, należy wycofać modlitwy i obrazki pochodzące
z tych rzekomych objawień, a święto Miłosierdzia
Bożego nie powinno być ustanowione. Samemu
ks. Sopoćce Święte Oficjum, któremu przewodniczył papież Jan XXIII, udzieliło ostrej reprymendy
(gravissimum monitum), by nie szerzył wiadomości o owych „rzekomych” objawieniach. Jednak już
2 marca roku następnego dekret ten znacznie złagodzono przez opublikowanie notyfikacji nakazującej
jedynie powstrzymanie się z propagowaniem kultu
136
i orędzia s. Faustyny i z szerzeniem nabożeństw Miłosierdzia Bożego w formach przez nią przekazanych
do czasu ostatecznego rozpatrzenia sprawy. Sopoćko uznał wtedy, że tym samym dekret wcześniejszy
został „prawie anulowany”. Przyczynić się miało do
tego niezwykłe zdarzenie. „Miało się to stać – opisywał ks. Sopoćko – z okazji uzdrowienia kuzynki
J. E. Kardynała Tisseranta z nieuleczalnej choroby
– «ropiejącej exemy». Ponoć, gdy już nie było nadziei
na wyzdrowienie, rozpoczęto nowennę do Miłosierdzia Bożego za wstawiennictwem s. Faustyny i po jej
ukończeniu chora powróciła do zdrowia”.
***
Zanim wydano ów dekret, a potem „łagodzącą”
notyfikację, już od 1953 roku z kościołów zaczęły
znikać umieszczone tam za cichą zgodą diecezjalnych
ordynariuszy obrazy Jezusa Miłosiernego. Dlaczego?
Otóż „we wrześniu 1953 roku biskupi, zebrani na rekolekcjach w Częstochowie, postanowili obrazy te,
jako pochodzące z prywatnego, oficjalnie niesprawdzonego objawienia z kościołów pousuwać”– pisał
w Dzienniku ks. Sopoćko i dodawał: „Wówczas zacząłem dowodzić, że obraz ten można traktować jako
przedstawiający Zbawiciela w momencie ustanowienia
sakramentu pokuty, czyli oparty na objawieniu publicznym ( J 20,19n). Polecono mi namalować nowy
137
obraz, różniący się od dotychczasowych34. Ogłosiłem
konkurs [w Krakowie – przyp. autora], który nie dał
wyniku35. Wykonania obrazu podjął się prof. Ludomir Sleńdziński. Komisja artystyczna w Krakowie
i Przemyślu zarówno pod względem artystycznym,
dogmatycznym, jak i liturgicznym zaakceptowała obraz, a Komisja Główna Episkopatu zatwierdziła go
Zdaniem ks. Sopoćki obraz ów powinien nie tylko się zgadzać z objawieniami prywatnymi, jakie otrzymała s. Faustyna, ale także z objawieniem
publicznym, jak chcieli biskupi, czyli odtwarzać winien ewangeliczną scenę przybycia zmartwychwstałego Jezusa do Wieczernika pomimo drzwi
zamkniętych, Zbawiciela noszącego na swoim ciele ślady męki – blizny po ranach, przynoszącego swoim uczniom oraz wyznawcom pokój
i ustanawiającego sakrament pokuty – zwany w objawieniach św. Faustyny przez samego Jezusa „trybunałem miłosierdzia” – przyp. autora.
35
W pierwszym etapie konkursu aprobaty nie uzyskały dwa obrazy Chrystusa Króla Miłosierdzia autorstwa Antoniego Michalaka i Tadeusza
Okonia. Sam Adolf Hyła odmówił udziału w konkursie. Uważał, że
za jego rozpisaniem krył się zbyt daleko idący kompromis, na który nie
chciał się zgodzić. Jego zdaniem, jak pisał w liście do ks. Sopoćki, „kompromisem tym między innymi ma być takie skomponowanie obrazu
Chrystusa Miłosiernego, by jednocześnie przedstawiał scenę z jego życia
opisaną w Ewangelii i szereg szczegółów z wizji s. Faustyny. Wynikiem
jednak tego kompromisu jest obraz, który sceny ewangelicznej nie przedstawia, a pojęcie miłosierdzia Bożego zacieśnia. Wszak według Ewangelii
( J 20,19-24) Pan Jezus po wejściu przez drzwi zamknięte do Wieczernika powitał zebranych uczniów słowami: «Pokój wam!», pokazał im rany
rąk i boku, tchnął na nich Ducha Świętego oraz wypowiedział słowa, którymi ustanowił sakrament pokuty. W obrazie z tego wszystkiego jest tylko posadzka i drzwi Wieczernika, ale Chrystus pokazuje promienie Krwi
i Wody tryskające z Jego boku oraz błogosławi. Równocześnie obraz ten
ogranicza pojęcie miłosierdzia Bożego wyrażone w wizji s. Faustyny, bo
zacieśnia je tylko do miłosierdzia objawiającego się w sakramencie pokuty” (Fragment listu Adolfa Hyły do ks. Michała Sopoćki za: G. Górny,
J. Rosikoń, Ufam. Śladami siostry Faustyny..., s. 195-197).
34
138
5 października 1954 roku jako nadający się do umieszczenia w kościołach, o ile zezwolą na to miejscowi ordynariusze. Wówczas zrobiłem kolorowe odbitki tego
obrazu i rozesłałem je z orzeczeniem Komisji Głównej Episkopatu do wszystkich ordynariuszy w kraju
i do ośrodków kultu Miłosierdzia Bożego za granicą
z prośbą o oddzielenie kultu Miłosierdzia Bożego od
objawień s. Faustyny; niestety, bez żadnego skutku.
Nadal wszędzie kolportowano obrazy p. Hyły (...)36”.
Taka była właśnie geneza powstania pierwszego
obrazu Najmiłosierniejszego Zbawiciela, wizerunku
zwanego „drugim pierwowzorem” pędzla Ludomira Sleńdzińskiego, piastującego w tym czasie stanowisko profesora rysunku na wydziale architektury
Politechniki Krakowskiej (był on wtedy również
rektorem tej uczelni).
Obrazem tym nie zainteresował się jednak żaden
z biskupów, a jedynie wicerektor seminarium ks. Zbigniew Kraszewski, który zawiesił go w seminaryjnym kościele św. Józefa w Warszawie, a gdy został
biskupem – w nowym miejscu swego zamieszkania,
na plebanii parafii pod wezwaniem Bożego Ciała
w Warszawie na Kamionku przy ul. Grochowskiej.
W 1993 roku bp Kraszewski przekazał go do kościoła
księży jezuitów w Kaliszu, gdzie znajduje się do dziś
[w sanktuarium Serca Jezusa Miłosiernego (sic!)].
***
Bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 124.
36
139
W styczniu 1955 roku ukończony został drugi
obraz Sleńdzińskiego (tak jak i pierwszy namalowany
został w służbowej pracowni na Politechnice, a fragment draperii szaty Jezusa domalowywał pod jego
okiem ówczesny doktor Wiktor Zin). Wizerunek ten
– „kopia obrazu konkursowego” – przez pewien czas
przechowywany był u ojców reformatów w Krakowie,
a następnie od 18 lipca 1966 roku otoczony był czcią
w kaplicy Męki Pańskiej w krakowskim klasztornym
kościele Franciszkanów. Z pewnością oglądał go tam
mieszkający naprzeciw klasztoru abp Karol Wojtyła!
Obraz uległ tam jednak uszkodzeniu (wierni palący
przed nim świece niechcący zalali go stearyną i woskiem) i 14 kwietnia 1973 roku znalazł się w Białymstoku u ks. Sopoćki. Po naprawieniu uszkodzeń,
3 września trafił do prokatedry białostockiej i został umieszczony vis a vis prawej nawy obok ołtarza
św. Antoniego. „Tegoż dnia – pisał ks. Sopoćko – obraz poświęcił uroczyście J. E. Biskup Gulbinowicz
i odtąd ludzie otoczyli go wielką czcią. Co czwartek,
po wieczornym nabożeństwie publicznym odmawiają
modlitwy prywatne”37. Czcią publiczną otoczono wizerunek w 1978 roku po odwołaniu zakazu Stolicy
Apostolskiej z 1958 roku. Obecnie obraz znajduje się
w specjalnie dla niego utworzonym ołtarzu w kaplicy
Miłosierdzia Bożego białostockiej Archikatedry. Widziałem go i modliłem się przed nim.
Tamże, s. 309.
37
140
***
W ten sposób dotarliśmy do historii powstania
obrazu Jezusa Miłosiernego znajdującego się w Sokółce. Otóż 3 stycznia 1966 roku ks. Sopoćko wysłał list
do prof. Sleńdzińskiego, zamawiając „dwa identyczne
obrazy Najmiłosierniejszego Zbawiciela w momencie
ustanowienia sakramentu pokuty przy ukazaniu się
Apostołom w Wieczerniku w dniu Zmartwychwstania”. 19 lipca przywiózł je z Krakowa do Warszawy.
Obrazy te – namalowane według wzoru zatwierdzonego w 1954 roku przez Komisję Główną Episkopatu Polski z łacińskimi napisami „Pax vobis!”
– ks. Sopoćko chciał przekazać biskupom z prośbą,
aby jeden z nich pozostał w Polsce, a drugi przekazano do Watykanu dla Ojca Świętego. W zamyśle
ks. Sopoćki obydwa te obrazy miały się stać „modelowymi wzorcami” wizerunku Jezusa Miłosiernego.
Biskupi w ogóle się nimi nie zainteresowali. Przez
bardzo długi czas pozostawały w siedzibie warszawskiej kurii metropolitalnej przy ul. Miodowej i dopiero
po 1972 roku ks. Sopoćko zabrał je do siebie. Nie wiadomo, kiedy zamalowano na nich napisy „Pax vobis”.
Dziś jeden z tych obrazów znajduje się w kaplicy prywatnej arcybiskupa białostockiego i stanowi
własność kurii archidiecezjalnej, drugi – i to ponoć
właśnie ten, który miał trafić do Watykanu – w kolegiacie w Sokółce!
***
141
Jak obraz ów trafił do Sokółki i dlaczego znalazł się właśnie tam? Uparcie szukałem odpowiedzi
na to pytanie. Pytałem wszystkich, którzy mogli coś
na ten temat wiedzieć. Okazało się, że w Sokółce
jeszcze za życia ks. Sopoćki działała bardzo prężna
grupa czcicieli Bożego Miłosierdzia. I to właśnie
im ks. Sopoćko miał osobiście przekazać ten obraz. „Taką apostołką, propagatorką, organizatorem
tej grupy była nieżyjąca już od dawna Wiera Gulid, miejscowa nauczycielka. Na pewno ks. Sopoćko
miał kontakt z tą grupą, być może i bywał też tutaj,
być może prowadził również dla nich jakieś rekolekcje” – opowiadał ks. Gniedziejko.
W czasach, gdy kult Bożego Miłosierdzia był
zakazany, obraz wisiał prawdopodobnie w domu
Wiery Gulid i był wystawiany w jednym z ołtarzy
przygotowywanych na procesję Bożego Ciała. Kiedy
czasy się zmieniły, wizerunek został przeniesiony do
kościoła, gdzie znajduje się do dziś, ciesząc się wielkim kultem miejscowej ludności. Słowa ks. Gniedziejki potwierdził później wybitny znawca życia
i działalności ks. Sopoćki, profesor białostockiego
seminarium ksiądz prałat Henryk Ciereszko.
***
Muszę jeszcze wrócić do owego intrygującego
mnie czerwonego punktu na sokólskim obrazie Jezusa Miłosiernego. Punktu, który jest początkiem wychodzących z „rozchylenia szaty” promieni. Studiując
142
historię obrazów, przyglądałem się reprodukcjom
i oryginałom wielu z nich. Widziałem obraz Kazimirowskiego, obrazy Hyły, wizerunek konkursowy Sleńdzińskiego i drugi obraz przygotowany rok później.
I tylko jeden, ów „bliźniaczy” obraz pędzla prof. Sleńdzińskiego z 1966 roku, był do niego
podobny. Czerwona „plama”, z której wychodziły
promienie, była na nim nawet znacznie większa niż
ta na obrazie z Sokółki. Na obrazie sokólskim była
niewielką „krwawą” plamką, tak łudząco podobną
do tego maleńkiego fragmentu „objawionego” nam
wszystkim w białej Hostii w tym samym kościele.
Przypadek? Złudzenie? Chyba nie!
***
Było jeszcze coś bardzo ważnego, co dodatkowo
podkreślało związek wydarzeń w Sokółce z Bożym
Miłosierdziem, obrazem Sleńdzińskiego i osobą
ks. Michała Sopoćki. Otóż cud w Sokółce wydarzył się dwa tygodnie po zakończeniu, rozpoczętej
30 marca 2008 roku, peregrynacji obrazu Jezusa Miłosiernego pędzla Sleńdzińskiego [nie tego z Sokółki, ale wspomnianego wyżej jego „brata bliźniaka”
z prywatnej kaplicy abp. Edwarda Ozorowskiego]
po parafiach archidiecezji białostockiej i uroczystej
beatyfikacji ks. Michała Sopoćki. Beatyfikacja odbyła się na placu przy sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Białymstoku 28 września 2008 roku (co
więcej – w tym dniu oraz w dniach 27 i 29 września
143
od dawna co roku w tej parafii odprawiano czterdziestogodzinne nabożeństwo ku czci Najświętszego Sakramentu), a początek wydarzeń w Sokółce
miał miejsce – przypomnijmy – 12 października
tego samego roku. To z całą pewnością nie był zbieg
okoliczności. Był to dla mnie kolejny czytelny znak,
że chodziło także o Boże Miłosierdzie.
W modlitwie rozpoczynającej wspomniane nawiedzenie, wygłoszonej przez abp. Edwarda Ozorowskiego, znalazły się jakże zamienne słowa: „Panie
Jezu Chryste, Ty poleciłeś s. Faustynie namalować
Twój obraz. Polecenie Twoje wykonał ks. Michał Sopoćko. Powiedziałeś też, że znaczenie tego obrazu jest
nie w pięknie pędzla lub farby, lecz w przywiązanej
do niego Twojej łasce. Dziś rozpoczynamy wędrówkę
tego obrazu po parafiach naszej archidiecezji, przekonani, że Ty sam będziesz nawiedzał naszych ludzi.
Zapraszam Cię, Jezu Miłosierny, w gościnę do
nas. Nawiedź nasze miasta, wsie, osiedla i samotne
domy. Przyjdź do ludzi w urzędach, zakładach pracy, szkołach, klasztorach, seminarium duchownym,
szpitalach, sierocińcach, więzieniach i na roli. Wszyscy oni potrzebują Ciebie i tęsknią za Tobą, nawet
wtedy, gdy o tym nie wiedzą. Otwórz nasze oczy
i uszy, byśmy na nowo zobaczyli i usłyszeli Dobrą
Nowinę, którą nam przyniosłeś z nieba. Chociaż dotknięci grzechem, to jednak nieprzeklęci, bo jesteśmy Bożym stworzeniem, umiłowanym przez Boga,
odkupionym Najdroższą Krwią Twoją.
144
Maryjo, Matko Miłosierdzia, Patronko nasza!
Pomóż nam godnie przyjąć Twojego Syna. Tyś Go
porodziła i pielęgnowała. Byłaś z Nim na Drodze
Krzyżowej, przy śmierci i Zmartwychwstaniu. Ty wiesz
najlepiej, czego On pragnie od nas. Matko Pięknej Miłości! Naucz nas odwzajemniać Bożą Miłość.
Prosimy Cię, Jezu! Pomóż nam wyznawać wiarę
w Ciebie, prawdziwego Syna Bożego, któryś dla nas i dla
naszego zbawienia stał się człowiekiem i złożył życie
w ofierze, byśmy żyć mogli. Jezu, ufamy Tobie. Amen”38.
***
Wygląda na to, że Chrystus, objawiając w Sokółce swoje ludzkie ciało – swoje ludzkie serce – wysłuchał owej gorącej modlitwy swojego ludu, by „pomóc
mu wyznawać wiarę w siebie”! Czyżby chciał przez
to również wskazać właśnie na swoje serce – na swoje Miłosierne Serce – po raz kolejny i uświadomić
nam prawdę wypowiedzianych do św. s. Faustyny
słów” „Nie zazna ludzkość uspokojenia dopokąd nie
zwróci się do miłosierdzia mojego”? W Sokółce, jak
stwierdził abp Ozorowski, narodziła się bowiem na
nowo „nadzieja dla świata!”.
Modlitwa na rozpoczęcie nawiedzenia, [w:] „W służbie miłosierdzia”,
nr 5/2008.
38
145
Rozdział 4
„ZARADŹ
NIEDOWIARSTWU
MEMU”
U
świadomiłem sobie również, że wydarzenia
w Sokółce były kolejną odsłoną, swego rodzaju
uwspółcześnieniem tego, co rozegrało się w jerozolimskim Wieczerniku. Cóż bowiem wydarzyło się po
Ostatniej Wieczerzy, podczas której Jezus ustanowił sakrament Eucharystii oraz po Jego pierwszym
ukazaniu się Apostołom w Wieczerniku po zmartwychwstaniu, podczas którego ustanowiony został
sakrament pokuty (według Mk 16,14 – Jezus „wyrzucał im” wtedy „brak wiary i upór, że nie wierzyli tym,
którzy widzieli Go zmartwychwstałego”)? Otóż na
arenę ewangelicznych dziejów wkroczył „niewierny
Tomasz” – ikona wszystkich niedowiarków świata.
Święty Jan w swojej Ewangelii (20,19-29) tak to
opisuje: „Wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia, tam gdzie przebywali uczniowie, choć drzwi
były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł
146
Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!»
A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana. A Jezus
znowu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie
posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął
na nich i powiedział im: »Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane». Ale
Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie
był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc
uczniowie mówili do niego: «Widzieliśmy Pana!»
Ale on rzekł do nich: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie
uwierzę». A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego
byli znowu wewnątrz [domu] i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł, choć drzwi były zamknięte, stanął
pośrodku i rzekł: «Pokój wam!» Następnie rzekł do
Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje
ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!». Tomasz w odpowiedzi rzekł do Niego: «Pan mój i Bóg mój!» Powiedział
mu Jezus: «Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś?
Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli»”.
O „niewiernym Tomaszu” pisał również ks. Sopoćko. Pod datą 21 grudnia 1965 roku zanotował:
„Tomasz Apostoł był nieobecny przy pierwszym
ukazaniu się zmartwychwstałego Chrystusa w wieczór
147
wielkanocny i nie wierzył w prawdziwość zmartwychwstania. Było to nie dziełem przypadku, lecz
stało się z boskiego zrządzenia. Trzeba było, aby
ów Apostoł dotykając palcem ran swego Mistrza,
uzdrowił w nas rany niewiary. Więcej bowiem posłużyła nam niewiara Tomasza do pomnożenia wiary, niż wiara innych Apostołów”39. A pod kolejną
datą ks. Sopoćko zacytował słowa z Ewangelii według św. Marka: „Wierzę, Panie, zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9,24).
W rozdziale Ukazanie się Pana Jezusa Tomaszowi
zamieszczonym w drugim tomie Miłosierdzia Boga
w dziełach Jego ks. Sopoćko pisał, że Tomasz „miał
z dopuszczenia Bożego takie usposobienie, że nie
był łatwowierny”, aczkolwiek w jego pełnych niedowierzania słowach „mieści się również dużo samolubstwa i uporu”. Takie, a nie inne postawienie przez
niego spraw „wprost uniemożliwia wiarę”. „Jakże
wielkie miłosierdzie – pisze dalej ks. Sopoćko – okazuje Pan Jezus względem tego niewiernego Tomasza, że nie odrzuca go z powodu jego samolubstwa
i uporu. Widział w nim mimo usterek wiele cech
dodatnich, a przede wszystkim jego bezwzględne
oddanie się Mistrzowi, gdy wobec grożącego niebezpieczeństwa Panu Jezusowi, udającemu się do
Jerozolimy na ostatnie święto Paschy, powiedział do
apostołów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim
Bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 147-148.
39
148
umrzeć» ( J 11,16). Zbawiciel czyni w ten sposób obrachunek ludźmi, w których sercach kryje się obok
dobra niejedna usterka. Kto uczciwie, szczerze i rzetelnie postępuje z Panem Jezusem, temu On – Król
Miłosierdzia – odpuszcza wiele błędów, poprawia je
i zapomina o nich”40.
„Po upływie ośmiu dni Pan Jezus znowu ukazuje
się wszystkim Apostołom zebranym w Wieczerniku
razem z Tomaszem; wchodzi przez drzwi zamknięte, skłania się do wszystkich warunków Tomasza,
jakie postawił, i teraz zwraca się do niego, by uwierzył. A czyni to z taką łaskawością i miłosierdziem,
że od razu rozbraja, usuwa wszelkie uprzedzenia
i poniekąd zniewala do uznania prawdziwości swego
zmartwychwstania. Przede wszystkim powtarza jego
własne słowa na znak, że wszystko wie, gdy mówi:
«podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś
rękę i włóż w bok mój, i nie bądź niedowiarkiem,
lecz wierzącym!». Następnie przyjmuje jego wyznanie wiary: «Pan mój i Bóg mój» oraz zaznacza, że
lepiej czynią ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli”41.
„Co byśmy uczynili w takim wypadku? – pisze dalej ks. Sopoćko. – Może wypowiedzielibyśmy
przynajmniej swoje oburzenie słowami i wymierzylibyśmy jakąś karę Tomaszowi! A co uczynił Pan Jezus?
Bł. ks. M. Sopoćko, Miłosierdzie Boga w dziełach Jego, tom II, Wydawnictwo Kuria Metropolitalna Białostocka, Wydział Duszpasterstwa,
Białystok 2008, s. 294-297.
41
Tamże.
40
149
Kazał tylko za karę uczynić Tomaszowi według słów
jego, czyli dotknąć się pięciu ran swoich. Czy Tomasz dotrzymał swego postanowienia, że dotknie
ciała Zmartwychwstałego? Wszystko wskazuje raczej na to, że nie. Nieufność jego i superkrytycyzm
ustąpiły zupełnie, co dzieje się często nie tyle na skutek dociekań rozumowych, ale w wyniku wewnętrznej, duchowej przemiany, która dokonuje się pod
wpływem łaski Bożej. Widzimy więc, że Pan Jezus
po męce swojej, w stanie uwielbionym jest jeszcze
bardziej dobry, łagodny i miłosierny. (...) Co musiał
odczuwać Tomasz wobec tak wielkiej dobroci i miłosierdzia Pana Jezusa. Został gruntownie uleczony
ze swego błędu, odczuł wstyd, upokorzenie i skruchę, utwierdził się w wierze i ufności w miłosierdzie
Boże, a przede wszystkim pogłębił swą miłość ku
Mistrzowi. (...) «Błogosławieni, którzy nie widzieli
a uwierzyli!», w tych słowach Zbawiciel robi lekki
wyrzut Tomaszowi, a zarazem pociesza tych wszystkich chrześcijan, którzy nie mieli szczęścia oglądać
go cielesnymi oczyma za jego życia, i obiecuje im
w nagrodę za ich wiarę szczególne błogosławieństwo i większą zasługę. (...)
Niedowiarstwo Tomasza było dość uporczywe,
lekkomyślne i nieroztropne, a ze strony Pana Jezusa nie zasługiwało wcale na uwzględnienie. Człowiek bowiem nie czyni Bogu łaski, dając wiarę Jego
objawieniu, i nie może stawiać Bogu warunków.
Otóż Chrystus Pan okazał zbłąkanemu Apostołowi
150
wielkie miłosierdzie, ukazując się mu i proponując
dotknięcie ran swoich. To miłosierdzie okazał nie
tylko Tomaszowi, ale przez jego niedowiarstwo nam
wszystkim, by nas ustrzec od nieuzasadnionych wątpliwości, jeśliby kiedyś one w nas powstawały. Niewiarą Tomasza leczy się nasza niewiara”42.
***
W jerozolimskim Wieczerniku Jezus ukazał się
Apostołom smutnym i powątpiewającym w wierze,
niepokojącym się nie tylko z powodu Żydów, ale
także z powodu zaparcia się Jezusa i swojego tchórzostwa. Zmartwychwstały przyszedł do nich, żeby
ich umocnić, pokrzepić, napełnić pokojem i posłać
„do pogan”, aby „znosili udręki” dla Jego imienia.
Dał się też dotknąć, pozwolił Tomaszowi włożyć
palce do swojego boku, byśmy nie byli niedowiarkami, lecz wierzącymi.
Czyż nie podobnie było w Sokółce? Czyż nie
przyszedł, aby nas umocnić i pokrzepić? Czyż nie
pozwolił się nam dotknąć, zbadać swoje miłosierne
Serce, zaświadczyć po raz kolejny niedowiarkom, że
to naprawdę On – prawdziwy, realnie obecny, cały
zamknięty w małej odrobinie białego opłatka, w kawalątku konsekrowanego Chleba? Czyż każdy z nas
nie powinien odpowiedzieć jak św. Tomasz: „Pan
mój i Bóg mój!”.
Tamże.
42
151
Rozdział 5
ŚWIĘTA FAUSTYNA,
EUCHARYSTIA
I MIŁOSIERDZIE
O
dkryłem już dużo, ale wciąż odczuwałem niedosyt. Nie mogłem tego tak zostawić – chciałem do końca zgłębić ten problem. Chciałem się
przekonać, czy moje odczucia i intuicje są słuszne.
Chciałem mieć pewność. Na tyle, na ile było to możliwe, zbadać, jak ściśle kult Eucharystii i to, co wydarzyło się w Sokółce, łączy się z kultem Miłosierdzia;
jakie są ich wzajemne związki; co na to teologia, co
na to św. s. Faustyna i jej spowiednik bł. ks. Sopoćko.
Sięgnąłem po Dzienniczek – wielkie, choć „wymuszone” przez ks. Sopoćkę dzieło św. Faustyny.
Wertowałem go przez kilka wieczorów, po 100 stron
dziennie. Szukałem wszystkiego, co odnosiło się do
Eucharystii. To, co znalazłem, było równie niezwykłe jak wszystko, co dotychczas ustaliłem.
***
152
Zadziwiłem się już pierwszego dnia, kiedy po
raz pierwszy po wielomiesięcznej przerwie zajrzałem do Dzienniczka. Wertowałem go już wiele razy,
wyszukiwałem słowa wypowiedziane przez Pana
Jezusa, opisy kontaktów św. s. Faustyny z aniołami
oraz duszami czyśćcowymi, fragmenty dotyczące jej
„mistycznych” wędrówek do piekła i nieba, ale nigdy jakoś to, co teraz dostrzegłem, nie rzuciło mi
się w oczy. Siostra Faustyna była dla mnie tylko
s. Faustyną Kowalską. Dopiero teraz, sięgając po
Dzienniczek, by „wydestylować” z niego wszelkie eucharystyczne treści, uzmysłowiłem sobie, jak brzmi
dalszy człon jej zakonnego imienia: s. Maria Faustyna od... Najświętszego Sakramentu. Tak, właśnie
tak! Ta sekretarka Bożego Miłosierdzia, czcicielka
Najświętszego Sakramentu wszystkie wolne od obowiązków chwile pragnęła spędzać „u stóp Mistrza
utajonego w Najświętszym Sakramencie” (Dz. 83).
„U stóp Pana szukać będę światła, pociech i siły.
Nieustannie będę Bogu okazywać wdzięczność za
wielkie miłosierdzie względem mnie, nie zapominając nigdy o dobrodziejstwach, jakie mi uczynił Pan,
a zwłaszcza za łaskę powołania” (Dz. 224a) – pisała.
***
W życiu s. Marii Faustyny Kowalskiej wydarzyło się wiele związanych z Eucharystią cudów.
153
Pierwszy raz głos Boży w swojej duszy Helena Kowalska usłyszała w 1912 roku. Miała wówczas siedem lat. Stało się to w kościele parafialnym
w Świnicach Warckich: „Od najmłodszych lat – pisała w 1937 roku – pociągnął mnie ku Sobie Pan
Jezus w Najświętszym Sakramencie. Mając siedem
lat, kiedy byłam na nieszporach, a Pan Jezus był wystawiony w monstrancji, wtenczas po raz pierwszy
udzieliła mi się miłość Boża i napełniła moje małe
serce, i udzielił mi Pan zrozumienia rzeczy Bożych,
od tego dnia aż do dziś wzrasta moja miłość do Boga
utajonego, aż do najściślejszej zażyłości. Cała moc
mojej duszy płynie z Najświętszego Sakramentu.
Wszystkie wolne chwile z Nim przepędzam na rozmowie, On jest Mistrzem moim”.
Przed przyjęciem do klasztoru – w czasie oktawy
Bożego Ciała – Faustyna poczuła, że Bóg napełnił
jej duszę „światłem wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna”. Poznała
wtedy, jak bardzo ją Bóg miłuje i złożyła Mu ślub
wieczystej czystości (Dz. 16).
Już jako zakonnica wiele razy we wzniesionej
przez kapłana Hostii widziała Dzieciątko Jezus „na
wiek wyglądające (...) jakoby Mu roczek dochodził”.
Niektóre z tych niezwykłych wizji były bardzo dramatyczne: „Kiedy raz poszłam na świat do spowiedzi, trafiłam, że mój spowiednik odprawiał Mszę św.
Po chwili ujrzałam Dziecię Jezus na ołtarzu, które
pieszczotliwie i z radością wyciągało rączęta do niego,
154
jednak ów kapłan po chwili wziął to piękne Dziecię w ręce i połamał, i żywcem je zjadł. W pierwszej
chwili uczułam niechęć do tego kapłana z powodu
takiego postępowania z Jezusem, ale zaraz zostałam
oświecona w tej sprawie i poznałam, że bardzo jest
miły Bogu ów kapłan” (Dz. 312). Podobnego widzenia i to kilkukrotnie doznała między innymi w Boże
Narodzenie 1934 roku i 15 sierpnia 1936 roku, kiedy podczas Mszy Świętej odprawianej przez o. Andrasza ujrzała Matkę Bożą z Dzieciątkiem: „Matka
Boża patrzyła się z wielką łaskawością na ojca, jednak
po chwili ojciec złamał to śliczne Dziecię i wyszła
prawdziwie krew żywa; ojciec pochylił się i wniknął
w siebie tego żywego i prawdziwego Jezusa; czy Go
zjadł, nie wiem, jak się to dzieje. Jezu, Jezu, nie mogę
podążyć za Tobą, gdyż Ty mi się stajesz w jednym
momencie niepojęty” (Dz. 677).
***
Podczas innych „eucharystycznych” wizji s. Faustyna zobaczyła puszkę napełnioną „tysiącem Hostii
żywych” (patrz Dz. 640), widywała też w konsekrowanych Hostiach oblicze „cierpiącego Pana Jezusa”
(patrz Dz. 413). W niedzielę 28 kwietnia 1935 roku
w „nieoficjalne”, bo wówczas jeszcze nieustanowione święto Miłosierdzia, kiedy dobiegało końca
nabożeństwo zakończenia jubileuszu Odkupienia
Świata i „kapłan wziął Przenajświętszy Sakrament,
aby udzielić błogosławieństwa”, s. Faustyna ujrzała
155
„Pana Jezusa w takiej postaci, jako jest na tym obrazie [chodzi oczywiście o obraz Kazimirowskiego – przyp. autora]. Udzielił Pan błogosławieństwa
i promienie te rozeszły się na cały świat” (patrz:
Dz. 420). Trzeba nadmienić, że obraz ten był wtedy wystawiony w wileńskiej Ostrej Bramie po raz
pierwszy, ale od razu aż przez trzy dni.
Nota bene, z obrazem Kazimirowskiego związana
była też inna bardzo znamienna wizja, jakiej doświadczyła s. Faustyna. Widzenie to miało również ścisły
związek z Przenajświętszym Sakramentem. „W pewnej chwili, kiedy był ten obraz wystawiony w ołtarzu na procesji Bożego Ciała, kiedy kapłan postawił
Przenajświętszy Sakrament i chór zaczął śpiewać,
wtem promienie z tego obrazu przeszły przez Hostię św. i rozeszły się na cały świat. Wtem usłyszałam
te słowa: Przez ciebie, jako przez tę Hostię, przejdą
promienie miłosierdzia na świat. – Po tych słowach
głęboka radość wstąpiła w duszę moją” (Dz. 441).
Słowa te dały mi wiele do myślenia. Owe „przechodzące przez Hostię na cały świat promienie miłosierdzia”, owo tajemnicze powiązanie konsekrowanej
Hostii z miłosierdziem. I dodatkowe stwierdzenie:
„przez Ciebie jako przez tę Hostię”. „A może my wszyscy mamy być jak s. Faustyna, a może przez każdego
z nas mają przechodzić promienie Bożego miłosierdzia
na cały świat?” – pomyślałem. Z całą pewnością tak!
Wszyscy mamy być takimi apostołami Bożego miłosierdzia, miłosiernymi i miłosierdzie czyniącymi.
156
***
Bywało, że w czasie adoracji i Mszy Świętych
s. Faustyna doznawała objawień, ogarniała ją „obecność Boża”, jej dusza „zanurzała się w Bóstwie” i „mistycznie łączyła się i jednoczyła z Trójcą Świętą”.
W czasie ekstaz, zapatrzona w Najświętszy Sakrament, poznawała ogrom cierpień Jezusa, które przyjął
na siebie z miłości do człowieka, Jego „wielkie wyniszczenie”. Widywała Jezusa „Króla Miłosierdzia” i Maryję, ukazywał jej się św. Józef, Jezus podczas męki
i na krzyżu (na własnym ciele doświadczała wtedy
Jego cierpień), a po przyjęciu Komunii Świętej bywała przenoszona w duchu „przed tron Boży” (Dz. 85)
i odczuwała w swoim sercu Bożą obecność i bliskość.
***
Komunia Święta była dla niej „najuroczystszym”
momentem życia! W styczniu 1938 roku pisała:
„Najuroczystsza chwila w życiu moim to chwila,
w której przyjmuję Komunię świętą. Do każdej Komunii świętej tęsknię i za każdą Komunię świętą dziękuję Trójcy Przenajświętszej” (Dz. 1804) i dodawała, że
Komunia Święta i cierpienie to dwie rzeczy, których
zazdrościliby nam aniołowie, gdyby oczywiście zazdrościć mogli. Jezus objawił jej zresztą, że „życie
wiekuiste” i „obcowanie przez całą wieczność z Bogiem” „musi się już tu na ziemi zapoczątkować przez
Komunię św.” (Dz. 1810).
157
W kwietniu 1938 roku s. Faustyna po raz drugi przebywała w szpitalu na Prądniku Białym, lecząc
się z postępującej gruźlicy [Obecnie szpital ten nosi
imię Jana Pawła II. Wraz z żoną bardzo często tam
przebywaliśmy, gdy opiekowaliśmy się naszą średnią
niepełnosprawną córeczką; byliśmy „rezydentami” na
pełnym wspaniałych, miłosiernych lekarzy i pielęgniarek Oddziale Neuroinfekcji. Zachodziłem wtedy
codziennie do tamtejszej, odwiedzanej niegdyś przez
s. Faustynę, maleńkiej szpitalnej kapliczki]. Kiedy „sekretarka Bożego Miłosierdzia” nie mogła już iść na
Mszę Świętą do szpitalnej kaplicy, otrzymała łaskę
przyjmowania Komunii Świętej z rąk Serafina. Anioł
Pański przynosił jej Ciało Chrystusa przez 13 kolejnych dni (patrz Dz. 1676-1677).
Jakże piękne i głębokie były zanotowane przez nią
w szpitalu słowa: „+ Widzę się tak słaba, że gdyby nie
Komunia św., upadałabym ustawicznie; jedno mnie
tylko trzyma, to jest Komunia św., z niej czerpię siłę, w
niej moja moc. Lękam się życia, [jeśli] w którym dniu
nie mam Komunii św. Sama siebie się lękam. Jezus
utajony w Hostii jest mi wszystkim. Z tabernakulum
czerpię siłę, moc, odwagę, światło; tu w chwilach udręki
szukam ukojenia. Nie umiałabym oddać chwały Bogu,
gdybym nie miała w sercu Eucharystii” (Dz. 1037).
Innym razem, po Komunii Świętej, w czasie odnawiania ślubów s. Faustyna ujrzała Pana Jezusa, który rzekł do niej: „Córko moja, patrz w miłosierne serce
moje”. „Kiedy się wpatrzyłam w to Serce Najświętsze,
158
wyszły te same promienie, jakie są w tym obrazie
– jako krew i woda, i zrozumiałam, jak wielkie jest
miłosierdzie Pańskie. I znów rzekł Jezus łaskawie:
Córko Moja, mów kapłanom o tym niepojętym miłosierdziu moim. Palą mnie płomienie miłosierdzia,
chcę je wylewać na dusze, [a] nie chcą dusze wierzyć
w moją dobroć. Nagle Jezus znikł” (Dz. 177).
W Dzienniczku s. Faustyna, opisując swoje przygotowania do Komunii, nawiązywała do ewangelicznej przypowieści o uczcie weselnej: „Dziś ma dusza
przygotowuje się do Komunii św. jako na ucztę weselną, gdzie wszyscy uczestnicy tej uczty jaśnieją niewymowną pięknością. I ja jestem na tę ucztę zaproszona,
lecz nie widzę w sobie tej piękności, ale przepaść nędzy. I choć nie czuję się godna zasiąść do stołu, to jednak wsunę się pod stół i u stóp Jezusa żebrać będę
choć o okruszyny, które spadają pod stół. Znając miłosierdzie Twoje, dlatego zbliżam się do Ciebie Jezu,
bo prędzej zabraknie nędzy mojej, aniżeli się wyczerpie litość z Twojego Serca. Dlatego w dniu dzisiejszym
obudzać będę ufność w miłosierdzie Boże” (Dz. 1827).
Jezus skarżył się też s. Faustynie: „Ach, jak Mnie
to boli, że dusze tak mało łączą się ze Mną w Komunii świętej. Czekam na dusze, a one są dla Mnie
obojętne. Kocham je tak czule i szczerze, a one Mi
nie dowierzają. Chcę je obsypać łaskami – one przyjąć ich nie chcą. Obchodzą się ze Mną jak z czymś
martwym, a przecież mam Serce pełne miłości i miłosierdzia” (Dz. 1447).
159
***
Tak jak inni święci i błogosławieni Kościoła
– między innymi wspominana już przez nas w tej
książce bł. Katarzyna Emmerich – s. Faustyna
otrzymała od Boga łaskę przeniesienia się do czasów biblijnych; łaskę pobytu w Wieczerniku w czasie Ostatniej Wieczerzy. Widziała wówczas moment
ustanowienia Eucharystii! Wydarzyło się to 19 listopada 1936 roku. Pod tą datą s. Faustyna zanotowała:
„Dziś w czasie Mszy św. ujrzałam Pana Jezusa, który
mi powiedział: Bądź spokojna, córko moja, widzę
wysiłki twoje, które mi są bardzo miłe. – I znikł Pan,
a był czas przyjęcia Komunii św. Po przyjęciu Komunii św., nagle ujrzałam Wieczernik, a w nim Pana
Jezusa i Apostołów; widziałam ustanowienie Najświętszego Sakramentu. Jezus pozwolił mi wniknąć
do wnętrza swego i poznałam wielki majestat Jego
i zarazem wielkie uniżenie Jego. To dziwne światło,
które mi pozwoliło poznać Jego majestat, równocześnie odsłoniło mi, co jest w duszy mojej” (Dz. 757).
***
Zdarzało się, że s. Faustyna pukała do tabernakulum i radziła się zamkniętego w nim boskiego
Więźnia (patrz. Dz. 152). Z tabernakulum związane
było również opisane przez nią w pierwszym zeszycie Dzienniczka przedziwne zdarzenie, mające związek
z klasztorem [przy ul. Żytniej w Warszawie], w którym
160
wówczas [w 1929 roku] przebywała. Siostrze Faustynie dane było wtedy trzymać Hostię w swoich
dłoniach! Tak o tym pisała: „W pewnej chwili powiedział mi Jezus: Opuszczę ten dom... ponieważ
są w nim rzeczy, które mi się nie podobają. I wyszła
Hostia z Tabernakulum i spoczęła na rękach moich, a ja [z] radością włożyłam ją do Tabernakulum.
Powtórzyło się to drugi raz, a ja uczyniłam z nią to
samo, jednak powtórzyło się to trzeci raz, ale Hostia
przemieniła się w żywego Pana Jezusa i rzekł do mnie
Jezus: Ja dłużej tu nie zostanę. A w duszy mojej nagle
obudziła się moc miłości ku Jezusowi i powiedziałam:
A ja nie puszczę Cię, Jezu, z domu tego. I znowu znikł
Jezus, a Hostia spoczęła na rękach moich. Znów włożyłam ją do kielicha i zamknęłam w tabernakulum.
I pozostał z nami Jezus. Starałam się trzy dni odprawić adoracje wynagradzającą” (Dz. 44).
Nie był to jednak jedyny raz, kiedy trzymała w rękach Pana Jezusa. Gdy jako nowicjuszka przeżywała
tak zwany dzień krucjaty, wydarzyło się to po raz kolejny. Tak to opisywała: „W dniu krucjaty – którym
jest dzień piąty miesiąca, przypadło to w pierwszy
piątek. Dziś jest mój dzień, abym trzymała straż przed
Panem Jezusem. W dniu tym moim należy do mnie
wynagradzać Panu Jezusowi za wszystkie z­niewagi
i nieuszanowania, modlić się, aby w dniu tym nie popełniło się żadne świętokradztwo. Duch mój, w dniu
tym, był rozpalony szczególną miłością ku Eucharystii. Zdawało mi się, że jestem przemieniona w żar.
161
Kiedy się zbliżyłam do Komunii św., kapłan, który mi
podawał Pana Jezusa, druga Hostia uczepiła się rękawa i nie wiedziałam którą przyjąć. Kiedy się tak chwilę
namyślałam, kapłan ten zniecierpliwiony dał ruch ręką,
abym przyjęła. Kiedy przyjęłam tę Hostię, którą mi podał – druga upadła mi na ręce. Ksiądz poszedł od końca
balustrady komunikować, a ja trzymałam Pana Jezusa
na rękach przez cały ten czas. Kiedy się kapłan zbliżył
powtórnie, podałam mu Hostię, aby zabrał do kielicha,
bo w pierwszej chwili, kiedy przyjęłam Pana Jezusa, to
przecież nie mogłam mówić, że drugi upadł – dopiero aż spożyłam. Jednak kiedy miałam Hostię w ręku,
odczuwałam taką moc miłości, że przez dzień cały
nie mogłam nic ani jeść, ani wrócić do przytomności.
Z Hostii usłyszałam te słowa: Pragnąłem spocząć na
rękach twoich, nie tylko w sercu twoim i nagle w tym
momencie ujrzałam małego Jezusa. Ale kiedy zbliżył
się kapłan – widziałam z powrotem Hostię” (Dz. 160).
***
Z Hostii s. Faustyna czerpała swoją moc: „W czwartek, kiedy szłam do celi, ujrzałam nad sobą Hostię św.
w wielkich jasnościach. Wtem usłyszałam głos, który
mi się wydawał, że wychodzi znad Hostii: W niej twoja
siła, ona cię bronić będzie. – Po słowach tych znikło widzenie, ale dziwna moc wstąpiła w duszę moją i jakieś
dziwne światło: na czym polega nasza miłość ku Bogu,
a to jest na pełnieniu woli Bożej” (Dz. 616).
162
***
Szczególne znaczenie miały dla mnie jednak
dwa inne wyznania s. Faustyny: „Podczas Mszy św.,
w której był Pan Jezus wystawiony w Najświętszym
Sakramencie, przed Komunią św. ujrzałam dwa promienie wychodzące z Przenajświętszej Hostii, takie,
jakie są namalowane na tym obrazie: jeden czerwony, drugi blady. – Odbijały się na każdej z sióstr
i wychowankach, jednak nie na wszystkich jednakowo. Na niektórych zaledwie się zarysowały. Było to
w dzień zakończenia rekolekcji dzieci” (Dz. 336).
Innym razem Faustyna zobaczyła promienie miłosierdzia przechodzące do ludzi przez ręce kapłanów.
Pod datą 20 grudnia 1934 roku czytamy: „W pewnej
chwili wieczorem, kiedy weszłam do celi, ujrzałam
Pana Jezusa wystawionego w monstrancji, jakoby pod
gołym niebem. U stóp Pana Jezusa widziałam swego spowiednika, a za nim wielką liczba duchownych
najwyższych, których strojów nigdy nie widziałam,
tylko w widzeniu. A za nimi różne stany duchowne;
dalej widziałam wielkie tłumy ludzi, których okiem
ogarnąć ni mogłam. Widziałam z Hostii wychodzące te dwa promienie, jakie są w tym obrazie, które
się ściśle złączyły ze sobą, ale nie pomieszały i przeszły do rąk mego spowiednika, a później do rąk tych
duchownych i z ich rąk przeszły do ludzi, i wróciły
do Hostii... i w tej chwili ujrzałam się w celi jako
weszłam” (Dz. 244).
163
Kilka razy widziała „promienie wychodzące z monstrancji”, które często były (na przykład
19 czerwca 1936 roku podczas procesji Serca Jezusowego u krakowskich jezuitów) takie same, jakie są
„namalowane na tym obrazie”.
To właśnie z Bosko-ludzkiego przebitego Serca
Jezusa wyszły owe dwa promienie – wylały się na
nas zdroje Miłosierdzia – woda, która „usprawiedliwia dusze” i krew, która jest „życiem dusz”. „Te
dwa promienie wyszły z wnętrzności miłosierdzia
mojego wówczas kiedy konające serce moje zostało
włócznią otwarte na krzyżu. Te promienie osłaniają
dusze przed zagniewaniem Ojca mojego. Szczęśliwy, kto w ich cieniu żyć będzie, bo nie dosięgnie go
sprawiedliwa ręka Boga” – wyznał Jezus s. Faustynie. Innym razem w czasie Mszy Świętej zakonnica
usłyszała w duszy słowa: „Miłosierdzie moje przeszło do dusz przez serce Bosko-ludzkie Jezusa, jako
promień słońca przez kryształ”.
I to samo Serce namacalnie i doświadczalnie objawiło się nam teraz w Sokółce w „ludzkiej” postaci
– a może i właśnie w Bosko-ludzkiej. Pełne miłosierdzia serce Boże ukryte w kawałku chleba, w maleńkiej Hostii.
***
„Hostio żywa, Siło jedyna moja, Zdroju miłości
i miłosierdzia, ogarnij świat cały, zasilaj dusze mdlejące.
O błogosławiona chwilo i momencie, w którym Jezus
164
swoje najmiłosierniejsze Serce zostawił” – wzdychała, uwielbiając tajemnicę ustanowienia Eucharystii
(Dz. 223). Święte, jakże święte słowa!
***
Poruszyły mnie też inne znamienne słowa, ale
już nie s. Faustyny, a zawarte w wstępie do Dzienniczka napisanym przez s. Elżbietę Siepak. „Kult
Miłosierdzia Bożego zmierza do odnowy życia religijnego w Kościele w duchu chrześcijańskiej ufności
i miłosierdzia”43. Czyż nie do tego samego zmierza
cud w Sokółce? Czy nie do tego samego, do ufności i miłosierdzia nawołuje nas Pan w przemienionej
w ludzkie ciało Hostii? Czyż sam Bóg nie odnawia
w ten sposób i nie chce podbudować i zintensyfikować naszej ufności? Czyż nie przemawia do nas:
„Oto Ja, jestem – jestem NAPRAWDĘ. I naprawdę
daję się wam z Miłości i miłosierdzia, które – jak
ukazał Pan Jezus św. Faustynie – są największym
przymiotem Boga. Idźcie za mną i bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest mój Ojciec w niebie!”.
Wstęp do Dzienniczka pióra s. E. Siepak ZMBM (s. F. Kowalska,
Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej..., s. 14).
43
165
Rozdział 6
EUCHARYSTIA WYRAZEM
NIEZMIERZONEGO
MIŁOSIERDZIA BOŻEGO
P
ozostał mi jeszcze do „zbadania” ks. Michał Sopoćko. Święta s. Faustyna pisała o nim, że znała
go zanim spotkała się z nim w Wilnie, dwukrotnie
widziała go bowiem „wewnętrznie” – w Warszawie i Krakowie. Nadmieniła, że pewnego dnia głos
w duszy powiedział jej, że jest on dla niej „pomocą
widzialną” na ziemi – „pomocą Bożą”, prawdziwym
umiłowanym Bożym wybrańcem i właśnie on „dopomoże spełnić wolę moją [Boga – przyp. autora]
na ziemi”.
7 sierpnia 1936 roku s. Faustyna ujrzała go
w widzeniu wraz ze swoim drugim spowiednikiem
o. Andraszem u stóp Jezusa: „+ Kiedy otrzymałam
ten artykuł o Miłosierdziu Bożym z tym obrazkiem
[przesłał jej te rzeczy ks. Sopoćko – przyp. autora],
dziwnie przeniknęła mnie obecność Boża. Kiedy się
pogrążyłam w modlitwie dziękczynnej, nagle ujrzałam
166
Pana Jezusa w jasności wielkiej, tak jako jest namalowany, i u stóp Jezusa widziałam o. Andrasza i ks. Sopoćkę, obaj trzymali pióra w ręku, a z czubków tych
obu piór, wychodziły błyski i ogień na kształt błyskawicy, który trafiał w wielki tłum ludzi, który był
zapędzony, nie wiem dokąd, w swym biegu. Skoro
został tknięty tym promieniem, odwracał się od tłumu i wyciągał ręce do Jezusa; jedni wracali z wielką
radością, a inni z wielkim bólem i żalem. Jezus patrzył się z wielką łaskawością na obu” (Dz. 675).
Interesowało mnie, co spowiednik s. Faustyny
pisał o Eucharystii w kontekście Bożego Miłosierdzia. Podczas uroczystości w Sokółce nabyłem trzy
tomy jego wielkiego czterotomowego dzieła: Miłosierdzie Boże w dziełach Jego, Dziennik i kazania. Teraz za punkt honoru postawiłem sobie, by wszystkie
te książki dokładnie „przeanalizować”. I dopiąłem
swego. Co znalazłem? Niezwykłe konstatacje, wspaniałe głębokie przemyślenia.
***
Błogosławiony ks. Michał Sopoćko nazywał
Eucharystię Sakramentem „miłości i miłosierdzia”.
W jednym z rozdziałów swojego dzieła pisał o Sakramencie Ołtarza jako o „urzeczywistnieniu Miłosierdzia Bożego” i jego „najwyższym wyrazie”: „Jeżeli
wszystkie sakramenty św. są urzeczywistnieniem miłosierdzia Bożego, to Przenajświętszy Sakrament
167
jest jego najwyższym wyrazem. W nim bowiem
Zbawiciel daje nie tylko swoje łaski, ale samego siebie. Ukryty cudownie w Najświętszym Sakramencie
narażonym jest na znoszenie zniewag, zapomnienie
i nieuszanowanie, a nawet świętokradztwa. Czego się
od nas spodziewał? Wiedział, że odbierać będzie od
ludzi obojętność, opuszczenie, oziębłość, a nawet obelgi, a jednak z miłosierdzia swego zgodził się na to,
aby móc ofiarować siebie tym, którzy Go pragną”44.
***
„Eucharystia jest przede wszystkim sakramentem miłości – dowodził ks. Sopoćko. – W nim
objawia się miłość Boga przez ujawnienie nam
swojej mądrości, potęgi, dobroci i miłosierdzia. Jest
to ujawnienie mądrości, że Pan Jezus powrócił do
Ojca, nie opuszczając nas, ukrył blask chwały, dając
nam sposobność ćwiczenia się w wierze, ucząc pokory, prostoty i skromności. Jest to ujawnienie potęgi
w cudzie przeistoczenia na słowo kapłana, w żywej
obecności na wszystkich ołtarzach i w każdej Hostii z osobna, jak i w najmniejszej jej cząstce. Jest
to ujawnienie dobroci i miłosierdzia Bożego, że nie
tylko Chrystus daje nam swoje łaski, ale samego siebie, aby pozostawać zawsze z nami i zjednoczyć nas
z sobą w celu przemienienia nas w siebie.
Ks. M. Sopoćko, Miłosierdzie Boga w dziełach Jego..., s. 250-252.
44
168
Eucharystia jest również wyrazem miłości
względem Kościoła, który posiada zawsze obecnego Oblubieńca, sprawuje władzę nad jego rzeczywistym ciałem, przechowuje je i pożywa oraz
ustawicznie ofiarowuje Bogu. Eucharystia jest także
ujawnieniem miłości względem każdego z członków
Kościoła, których obdarza samym sobą, pragnie być
pokarmem ich życia duchowego, przybierając dlatego postać posiłku, aby się do nas zbliżyć, aby wniknąć w zakątki naszego serca, aby nas wywyższyć,
pocieszyć, wzbogacić, dać siebie na zadatek szczęścia przyszłego. Nawet materialne stworzenie (chleb
i wino) wciąga Zbawiciel w zakres swojej miłości,
posługując się nim i czyniąc zeń część składową swego sakramentalnego istnienia, podnosząc je w Ciele swoim do najwyższej doskonałości. Oto zupełnie
nowe ogniwo, łączące świat materialny z Bogiem.
Eucharystia jest dziełem najwyższej miłości
Pana Jezusa jako człowieka, koroną wszystkich dzieł
Jego – jakby wielkim systemem słonecznym, w którym miłość wszystko porusza, dosięga promieniami
swymi końca wieków i sprowadza wszystkie stworzenia na świetlaną drogę, wiodącą do Boga.
(...) Zawsze On z nami zostaje i gotów nas
przyjąć na posłuchanie, zawsze się modli za nami
do Ojca Niebieskiego, zawsze rozważa doskonałości Jego, wychwala w imieniu naszym, wielbi, uniża się; zawsze dziękuje za nas, błaga o przebaczenie
grzechów naszych, zadośćuczyni i wynagradza Mu
169
za nie; zawsze się ofiarowuje za nas jako Pośrednik
i zasłania nas przed ciosami sprawiedliwości (...)”45.
***
Ksiądz Michał Sopoćko rozróżniał miłość od
miłosierdzia – miłość jest uczuciem żywionym do
ludzi przez Pana Jezusa jako człowieka, a miłosierdzie – miłością Boga ku ludziom. „Eucharystia jest
tedy potwierdzeniem, treścią i rozszerzeniem tego
wszystkiego, co stworzyło nieskończone miłosierdzie Boże dla ludzi. Przez ten sakrament utrzymuje
się ustawiczny stosunek Boski między niebem, ziemią i czyśćcem. Z jednej strony Zbawiciel w ofierze
Mszy św. oddaje siebie Ojcu Niebieskiemu za ludzkość, a z drugiej strony Ojciec Niebieski daje nam
swego Syna w Komunii Świętej, której skuteczność
rozciąga się na żyjących i umarłych. Żyjącym daje
moc, pociechę i radość, a duszom w czyśćcu cierpiącym przez nasze modlitwy niesie ulgę i osłodę
w cierpieniach (...)”46.
***
Pisał również, że Przenajświętszy Sakrament
daje „wytrwałość męczennikom”, „moc dziewicom
po szpitalach i klasztorach” i ochronę w niebezpieczeństwach. „Dusza, która widzi, że Bóg oddaje się
Tamże.
Tamże.
45
46
170
jej cały, rozumie, że słuszną jest rzeczą, by mu się także całkowicie oddać. Nabiera ona świętego zapału,
który sprawia, że znajduje szczęście w ofiarach i moc
do przezwyciężenia wszelkich przeszkód. Przenajświętszy Sakrament nie tylko podnosi duszę nad nią
samą, ale zarazem osłabia nieprzyjaciela, bo – jak
mówią Ojcowie Soboru Trydenckiego – zmniejsza
ogień namiętności i uśmierza pożądliwości cielesne.
Jakże smutno byłoby nam bez Sakramentu Ołtarza!
W kościołach nic by nie przemawiało do serca, świat
byłby prawdziwym wygnaniem, bo nie byłoby pociechy w cierpieniach, światła wśród ciemności, rady
w wątpliwościach. Tymczasem Przenajświętszy Sakrament zmienia wszystko w radość.
Wobec Pana Jezusa ukrytego w Sakramencie
Ołtarza jakże jesteśmy szczęśliwi pomimo klęsk żywiołowych! Jakże jesteśmy bogaci pomimo nędzy
materialnej wyzierającej zewsząd! Jakże jesteśmy
silni i potężni mimo licznych nieprzyjaciół! Jakże jesteśmy weseli pomimo łez często płynących z oczu
naszych! Jakaż to chwała i wielkość nasza, pomimo
poniżenia i pogardzania nami! Bóg czyni nam wielki zaszczyt, zstępując z mieszkania swej chwały, aby
nas nawiedzić nie jednorazowo, ale być ustawicznym
towarzyszem naszego pielgrzymowania (...)”47.
***
Tamże.
47
171
Ksiądz Michał Sopoćko w jednym z listów
z Czarnego Boru, pisanych w czasie, kiedy ukrywał
się tam przed Niemcami, dowodził, że Eucharystia
jest „wyrazem niezmierzonego Miłosierdzia Bożego”.
„Miłosierdzie Boże – pisał – jest skłonieniem
się Stwórcy do stworzenia w celu wyprowadzenia
go z nędzy i uzupełnienia braków. Otóż w Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza Słowo Przedwieczne, «przez które wszystko się stało», nie tylko się
skłania, ale samo siebie oddaje w najdoskonalszym
darze ludziom, oddaje się nieustannie w swej najwyższej mądrości, potędze i hojności.
«Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje» (Mt 26,26)
– powiada Zbawiciel. Jakież to niezwykłe wyrażenie!
Karmić się Bogiem, wcielać w siebie Boga, stawać
się żywym tabernakulum Boga, przyjmować Ciało Jezusa, które leżało w grobie, umarło na krzyżu,
wstąpiło do nieba, siedzi po prawicy Ojca, gdzie
stanowi radość aniołów, chwałę nieba, zachwyt duchów błogosławionych. Razem z Ciałem jest Jego
Krew, Dusza i Bóstwo, które od niego są nieodłączne. «To czyńcie na moją pamiątkę» (Łk 22,19) – to
jest bierzcie chleb, mówcie tak jak Ja: «To jest Ciało
moje», a w tejże chwili chleb będzie Moim Ciałem
w rękach wszystkich kapłanów bez wyjątku, bo moc
Moich słów jest niezależna od zasługi tego, kto je
wymawia. To będzie Moje Ciało po wszystkie czasy,
po wszystkich miejscach, rozmnożę się na miliony
ołtarzy, na miliardy Hostii i cząsteczek, a w każdej
172
będę cały, żywy, obecny z człowieczeństwem i Bóstwem. Jakże można wypowiedzieć doskonałość tego
miłosiernego daru i porównywać z darami innymi?
Wszystkie inne dary Boże, nawet wszystkie sakramenty są przemijające, a Przenajświętszy Sakrament
jest nieustannym darem, trwającym w każdej chwili dnia i nocy, aż do skończenia świata. Zawsze On
z nami zostaje i gotów nas wysłuchać, zawsze się
modli za nas do Ojca Niebieskiego, zawsze rozważa doskonałości Jego, wychwala je, wielbi, uniża się
w imieniu naszym dla oddania chwały Bogu, zawsze
dziękuje za nas, błaga o przebaczenie nam grzechów, wynagradza Mu za nie i zadośćuczyni, zawsze
ofiarowuje się za nas jako Pośrednik przed Ojcem
Niebieskim, by odwrócić ciosy sprawiedliwości i wyjednuje Miłosierdzie.
Kiedy nasza półkula pogrążona jest we śnie, na
drugiej półkuli kapłani trzymają w rękach swoich
ofiarę za grzechy świata. Tym sposobem Ojciec Niebieski ustawicznie ma przed sobą Pośrednika jakby
zawieszonego między niebem a ziemią, zasłaniającego świat grzeszny swymi ranami, jak to widziała
s. Faustyna w zachwyceniu. My o Nim zapominamy,
a On pamięta o nas, my Go obrażamy, a On się ofiarowuje za nas, my się często smucimy, a On pociesza
nas, my upadamy pod ciosami pokus, a On wciąż
dźwiga nas, umacnia nas i woła: «Przyjdźcie do Mnie
wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja
was pokrzepię» (Mt 11,28). Stąd już wnosić możemy,
173
jaki to miłosierny dar ustawiczny ten Przenajświętszy
Sakrament i jak złe byłoby nasze serce, gdyby to rozważając, nie pobudzało się do coraz większej miłości
i wdzięczności Panu Jezusowi oraz do coraz lepszego
przygotowania się i godniejszego przyjęcia tego daru
w Komunii Świętej. Jest to nieskończony skarb łask,
z którego zawsze możemy czerpać, nie zmniejszając
go, z którego możemy zaspokajać nasze długi i zaopatrywać nasze i całego świata potrzeby (...).
Potęga Boża ujawnia się w cudach, które w Przenajświętszym Sakramencie wciąż się powtarzają:
cud przemiany chleba w istotę ciała Chrystusowego i przemiany wina w istotę Jego krwi;
cud obecności na naszych ołtarzach, nie przestając być obecnym w niebie;
cud obecności swojej całkowitej w każdej Hostii,
w każdej nawet cząstce;
cud postaci chleba i wina, które się utrzymują
bez żadnego ciała, mającego smak i kolor,
cud w tym, że to wszystko dzieje się za wymówieniem kilku słów przez kapłana przy ołtarzu.
Święty Augustyn, rozważając tę potęgę Bożą,
objawiającą się w Sakramencie Ołtarza, woła:
«Boże, chociaż jesteś najmędrszym, / nie mogłeś uczynić nic lepszego; / chociaż jesteś wszechmocnym, / nie mogłeś uczynić nic doskonalszego; /
chociaż jesteś najbogatszym, / a nie masz nic cudowniejszego / ponad Ten Przenajświętszy Sakrament».
(...)
174
Hojność poznajemy po darze ofiarowanym osobie ukochanej, szczególnie jeżeli jej się nic nie należy i jeżeli się od niej niczego nie spodziewamy. Od
Pana Jezusa nam się nic nie należy, a On daje nam
nie tylko swe łaski, ale siebie samego. Daje się znowu
w taki sposób, że przewraca wszystkie prawa natury
przez najdziwniejsze cuda, poniżając się z miłosierdzia swojego, poświęcając się dla znoszenia nieuszanowania, zniewag, świętokradztw, na które jest
wystawiony od dnia, w którym ten Przenajświętszy
Sakrament postanowił. Czego się od nas spodziewał? Wie, że odbierać będzie od ludzi po największej
części obojętność, oziębłość, opuszczenie, niekiedy
nawet najsroższe zniewagi w świętokradztwie, a jednak z Miłosierdzia na to się zgodził”48.
***
„Przez Sakrament Ołtarza utrzymuje się ustawicznie Boski stosunek ziemi z niebem i czyśćcem.
(...) Doświadczenie przekonuje nas o tej prawdzie.
Kto daje wytrwałość męczennikom po więzieniach
i obozach koncentracyjnych na Sołowkach i Stalagach? Kto daje moc dziewicom po szpitalach, na
polu bitwy, w niebezpieczeństwach zarazy i tysiącznych innych? (...).
List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze do
pierwszych kandydatek tworzącego się w Wilnie Zgromadzenia Służebnic Miłosierdzia Bożego, www.jezuufamtobie.pl .
48
175
Jakże smutno byłoby nam bez Przenajświętszego Sakramentu (...) [który – przyp. red.] zmienia
wszystko w radość: kościoły stają się rajem, gdzie
znajdujemy przedsmak Ojczyzny i możemy śpiewać
z Psalmistą: «Jak miłe są przybytki Twoje, Panie zastępów, serce moje i ciało moje rozweseliły się w Bogu
żywym» (Ps 83,2-3). Wobec tego jesteśmy szczęśliwi,
pomimo klęsk żywiołowych. Jesteśmy bezpieczni, pomimo niebezpieczeństw jawnych! Jacyśmy silni, pomimo nieprzyjaciół potężnych! Jacyśmy weseli, pomimo
łez płynących potokiem! Jakaż to chwała i wielkość
nasza, pomimo poniżenia i pogardzania nami! Bóg
czyni nam zaszczyt, zstępując z mieszkania swej
chwały, aby nas nawiedzić i być towarzyszem naszego
pielgrzymowania. Z miłosierdzia swego powtarza to
zstępowanie i nawiedzanie codziennie po wszystkich
świątyniach – a jak obecnie i po różnych innych miejscach – czyni się więźniem samotnym, aby nam dać
łatwy do siebie przystęp i wysłuchać prośby nasze. Jakaż to wielka chwała dla nas!
Przez Przenajświętszy Sakrament ziszcza się obcowanie świętych na ziemi, w niebie i w czyśćcu. Jak
dwie wielkości równe trzeciej są równe miedzy sobą,
tak wszystkie dusze przyjmujące to samo Ciało Zbawiciela łączą się z sobą, spajają się we wspólnej miłości
jednego Oblubieńca, łączą się najściślej bez względu
na przestrzeń na ziemi i odmienny stan po śmierci.
W Nim tedy łączymy się ze świętymi w niebie i czerpiemy od nich przez Niego pomoc. W Nim również
176
łączymy się z duszami w czyśćcu i przychodzimy do
nich z pociechą i ochłodą. «Per ipsem, et cum ipso, et in
ipso» – przez Niego, w Nim i z Nim urzeczywistnia się
świętych obcowanie, które wyznajemy w naszym Credo.
Święci w niebie cieszą się przede wszystkim człowieczeństwem Chrystusa, które pozostaje i w Przenajświętszym Sakramencie – Jego najsłodszym Obliczem,
z którego wszelka piękność i dobroć, i szczęście na nich
promienieje, Jego sercem, którego miłosierdzia doznali
na sobie. Cieszą się Jego ranami, w których czytają, jak
drogo ich od zatraty wykupił i podobnie jak rozbitkowie ocaleli – już w porcie, z radością i wdzięcznością,
spotęgowaną przez grozę przebytych niebezpieczeństw
– tulą się do nóg Tego, co się rzucił za nimi w nurty
i śpiewają Mu dzięki, które Jan posłyszał i w Apokalipsie podał: «Godzien jest Baranek, który był zabity,
otrzymać władzę i bóstwo, mądrość i męstwo, cześć,
chwałę i błogosławieństwo... Siedzącemu na tronie
i Barankowi błogosławieństwo i cześć, chwała, i potęga
na wieki wieków» (Ap 5,12-13).
My, tu na ziemi, również cieszymy się obecnością
tego człowieczeństwa Chrystusa na naszych ołtarzach, a jakkolwiek nie oglądamy Go bezpośrednio,
to przez wiarę uprzytomniamy sobie wszystkie Jego
rysy i doskonałości Bosko-ludzkie i przez Niego łączymy się ze świętymi w niebie i duszami pozostającymi
w czyśćcu pod Jego sprawiedliwością, wyjednywując
im miłosierdzie”49.
Tamże.
49
177
Jakże piękne i płodne były to słowa, pisane w tak
niezwykle trudnym czasie, jakim była druga wojna światowa. Świadczyły o głębokiej czci żywionej
przez ks. Sopoćkę dla Eucharystii i dostrzeganiu
głębi związków łączących Najświętszy Sakrament
z Bożym Miłosierdziem.
***
Chciałem się dowiedzieć o ks. Sopoćce czegoś
więcej, między innymi czym dla niego samego była
Eucharystia, jak celebrował Mszę Świętą. Spotkałem
się w tym celu z dwoma profesorami białostockiego
Wyższego Seminarium Duchownego: z księdzem
infułatem Stanisławem Strzeleckim, wychowankiem
ks. Sopoćki i postulatorem procesu beatyfikacyjnego
spowiednika s. Faustyny, oraz księdzem prałatem Henrykiem Ciereszkiem, autorem najwnikliwszej biografii
ks. Sopoćki i wielu innych poświęconych mu publikacji.
Obaj profesorowie nie kryli podziwu dla ks. Sopoćki. Był dla nich wzorem rzetelnego, uczciwego „kapłana według Serca Bożego”. Mówiąc o roli
Eucharystii w życiu ks. Sopoćki, ks. prof. Ciereszko
zaczął od wspomnień dotyczących Pierwszej Komunii Świętej: „«Przyjąłem dziś Pana Jezusa» – miał
oznajmić swojej matce po powrocie z kościoła, gdzie
przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej”. I pisał
potem: „Błogosławiony dzień, którego wspomnienie napełnia błogością i wielką za nim tęsknotą”.
178
W Dzienniku zaś wyznał: „Był to dzień dla mnie
bardzo radosny. Odtąd często w duchu łączyłem
się z Chrystusem i ślubowałem mu czystość”50. Powziął wtedy zamiar, aby jak najczęściej chodzić do
kościoła i służyć do Mszy Świętej. Znamienne było
jego zatroskanie i angażowanie się w budowanie
osobowości księży w oparciu o Eucharystię, która
na pewno zawsze była w centrum jego kapłańskiego życia. Był otwarty na pobożność eucharystyczną.
Troszczył się o właściwy kult Boży – to właśnie on
zaprowadził porządek w kościele w Taboryszkach,
w sensie pobożności, liturgii i nabożeństwa. Pięknie
pisał o przygotowaniu dzieci do Pierwszej Komunii
Świętej, w które włożył dużo wysiłku i troski. Pisał
też w pięknych słowach o Eucharystii w świetle Bożego Miłosierdzia i właśnie tę tajemnicę bardzo akcentował. W swoich tekstach o Eucharystii i liturgii
Mszy Świętej wzywał kapłanów do eucharystycznej
pobożności i promieniowania nią na innych”.
„Jest takie ciekawe wspomnienie ks. Czesława
Barwickiego – ucznia ks. Sopoćki [i jednego z dwóch
spowiedników i kierowników duchowych mistyczki
i stygmatyczki s. Wandy Boniszewskiej – przyp. autora] – opowiadał dalej ks. Ciereszko. Pisał on mniej
więcej tak: «Miałem mieć prymicję swoją w Ostrej
Bramie. Wchodzę do zakrystii kościoła św. Michała,
bo wiedziałem, że tam Mszę św. będzie odprawiał
Ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 42.
50
179
ks. Michał, żeby go poprosić o wygłoszenie kazania
następnego dnia. Wpadam do zakrystii.
– Niech będzie pochwalony.
Ksiądz Sopoćko ubrany do Mszy Świętej, skupiony, tak jakbym wtargnął w niestosownym momencie, chwila zawahania i gest, i potem odpowiedź
– Na wieki wieków. Amen.
Skoro już się odezwał, to mówię do niego:
– Proszę, czy mógłby ksiądz wygłosić jutro kazanie?
I jego odpowiedź:
– Tak dobrze, uczynię to.
I zrozumiałem, że to był mój nietakt – on przygotowujący się do Mszy Świętej – w ciszy, w skupieniu
(taka praktyka była) – i teraz taki zgrzyt. Przyjął mnie,
odpowiedział, ale czułem, że naruszyłem ten moment
ciszy, skupienia, przygotowania do Mszy Świętej».
To proste wyznanie świadczy, moim zdaniem,
o jego szacunku i zrozumieniu dla Eucharystii,
o tym jak bardzo trzeba się do niej przygotowywać,
jak ją należy głęboko przeżywać. Są również świadectwa innych osób, mówiące o tym, że to był święty, natchniony kapłan, takim widziano go podczas
celebrowanych przezeń Eucharystii” – podsumował
ksiądz profesor.
***
Drugi z profesorów białostockiego seminarium
ksiądz infułat Stanisław Strzelecki, postulator procesu
180
beatyfikacyjnego ks. Michała Sopoćki, zetknął się
z nim w białostockim seminarium. Ksiądz Sopoćko przez sześć lat był jego profesorem i spowiednikiem, a on, młody alumn, służył mu często do Mszy
Świętej. „Był takim kapłanem, jakim, w moim pojęciu, powinien być kapłan i takim profesorem, jakim powinien być profesor – wyznał ks. Strzelecki.
– Był również człowiekiem niezwykle praktycznym.
Miał mentalność wychowawcy i duszpasterza – całe
jego życie i wszystkie działania – nawet jego, zainicjowane przez s. Faustynę, rozważania i badania na
temat tajemnicy Bożego Miłosierdzia – były temu
podporządkowane. Celebrując Mszę Świętą, był zawsze bardzo skupiony i zachowywał się tak, jak powinien zachowywać się ksiądz. Bo, moim zdaniem,
prawdziwa świętość ma to do siebie, że nie rzuca się
w oczy” – dodał.
181
Rozdział 7
ROZMYŚLAJĄC O CUDZIE
Rozmyślałem o cudzie w Sokółce przez bardzo
długi czas. Żeby go zgłębić, odbyłem drugą podróż
do Sokółki i Białegostoku. Przewertowałem mnóstwo książek i odbyłem wiele rozmów na ten temat.
„Czyż cud ten nie był wyrazem Bożego Miłosierdzia, darem Boga litującego się nad pogrążającym się w niewierze światem?” – zastanawiałem się.
Interesującą odpowiedź na to pytanie znalazłem
w książce Cuda chrześcijańskiej wiary autorstwa
sławnego egzorcysty, krakowskiego jezuity ks. Aleksandra Posackiego.
Cuda eucharystyczne – niezwykłe eucharystyczne materializacje – uważa on właśnie za „akty
Bożego miłosierdzia” (swoją drogą chyba wszystkie
cuda można właśnie za takie akty uznać). W jednym
z rozdziałów wspomnianej książki napisał: „Jezus
wciela się w Eucharystię, bo tego chce i trwa w niej,
182
bo nam to obiecał jakby w miłosnym wyznaniu. Jeśli
ludzie tracą wiarę, jeśli sprzeniewierzają się tej Bożej
miłości wyrażonej w Tajemnicy daru Eucharystii, to
wówczas Bóg, by ich otrzeźwić czy obudzić, ukazuje Niewidzialne w widzialnym. Z całym ryzykiem
tego aktu, który może wcale nie jest jakiś wzorcowy,
ale jedynie dopuszczony przez Boga z racji słabości
ludzkiej. Jest to akt Bożego miłosierdzia. Potwierdza to (...) kontekst tzw. «cudów eucharystycznych».
Kontekst wątpienia, lekceważenia, zdrady czy profanacji. Dla tych powodów zechciał Zbawiciel (choć
może jeszcze dla innych, tylko Jemu znanych) w różnych okresach i okolicznościach ukazać ludziom swą
obecność poprzez cuda eucharystyczne. To właśnie
do nich być może odnosi się jego wypowiedź skierowana pierwotnie do Tomasza Apostoła: „Uwierzyłeś
dlatego, że Mnie zobaczyłeś? Błogosławieni, którzy
nie widzieli, a uwierzyli” ( J 20,29)51.
W dalszej części tego niezwykle interesującego
tekstu ks. Posacki pisał, że cud eucharystyczny z teologicznego punktu widzenia nie jest nigdy dowodem na mistyczną przemianę chleba i wina w Ciało
i Krew Chrystusa, ale tylko ZNAKIEM! „Cuda eucharystyczne są po prostu znakiem skierowanym do
wierzących ludzi, w którym jest tylko odrobinę więcej widzialności niż zwykle. Bóg to dopuszcza, byśmy
w naszej słabości nie stracili wiary w Niewidzialne,
Ks. A. Posacki SJ, Cuda chrześcijańskiej wiary. Mistyka – inicjacje – objawienia, WAM, Kraków 2003, s. 97-98.
51
183
byśmy uwierzyli w Niewidzialne, a nie po to, by udowodnić przedmiot naszej wiary”52.
Bowiem, jak uważa ks. Posacki, choćby nie wiem,
jak wielki był Boży znak, jak ewidentny dowód, nie
jest on w stanie całkowicie rozproszyć ludzkiej niepewności. Tę pewność daje tylko wiara. „Czysta wiara i bezinteresowne zaufanie do Boga są niezbędne
także dlatego, iż nawet jeśli można było wykorzystać
osiągnięcia nauki i eksperymentalnie potwierdzić
fakt chemicznej czy materialnej przemiany w cudzie eucharystycznym, nie jest to absolutny dowód
na Bożą obecność. (...) Niepewność pozostanie jeśli
liczymy na zewnętrzne dowody. Cuda dokonujące
się w materii mają pobudzić cuda dokonujące się
w sercu, w wymiarze duchowym, jak to właśnie stało
się w Lanciano i w wielu innych miejscach. Chodzi
o to, by ponownie zaufać obietnicy Bożej, by znowu
przejść do poziomu czystej, bezinteresownej wiary.
Jest to faktycznie prawdziwy cud, który może czynić
wielkie cuda”53.
Trzeba tu dodać, że istotnie w przypadku większości cudów eucharystycznych chodziło o utratę
wiary, wątpliwości, brak wewnętrznej pewności, należytego szacunku czy błędy popełnione przez konkretne osoby, a nawet jednego człowieka. I to właśnie
dlatego kapłan, któremu upadła Hostia – zupełnie słusznie, bo każdy z nas na jego miejscu tak by
Tamże, s. 103-104.
Tamże.
52
53
184
zrobił – zastanawiał się, czy to nie jest może znak
skierowany tylko do niego, i z pewnością, o czym
już w udzielonych wywiadach nie wspominał, zrobił
swoisty rachunek sumienia, badając, czy nie zagubił gdzieś wewnętrznej pewności swojej wiary. Nie
wiemy tego i nie wnikajmy, bo to tajemnica jego sumienia. Może zresztą nie o niego tu chodziło. Może
to, co się stało, było „osobistym” znakiem dla celebransa, dla któregoś z przystępujących do Komunii
wiernych, a może dla którejś z osób zajmujących się
badaniem tego „Bożego znaku”.
Żywię jednak graniczące z pewnością przekonanie, że nie chodziło tu tylko i wyłącznie o znak
dany jednemu człowiekowi, że skierowany był on do
nas wszystkich, że większość z nas w mniejszym lub
większym stopniu pozostaje niedowiarkami – takimi „niewiernymi Tomaszami XXI wieku”. A może
większość z nas, piszącego te słowa nie wyłączając,
jest wciąż „nieprzyodziana” w odpowiednią „szatę godową” i niegodna, by wziąć udział w wielkiej
Uczcie Eucharystycznej zarówno tej na ziemi, jak
i tej drugiej, której Eucharystia jest swoistym „przedsmakiem” – Uczcie w Królestwie Niebieskim?
Nota bene brak „szaty godowej” Ojcowie Kościoła komentowali między innymi jako brak „łaski
Ducha Świętego i blasku szaty niebieskiej”, którą przyjęliśmy przez „wyznanie prawdziwej wiary”
(św. Hilary z Poitiers); „szukanie swojej chwały, zamiast chwały Oblubieńca” (św. Augustyn); „grzeszenie
185
i nie przyodziewanie się w Pana Jezusa Chrystusa”
(Orygenes); brak miłości [„Ów uczestnik wesela,
który nie ma na sobie szaty godowej, to taki, który
przez wiarę należy do Kościoła, ale nie ma miłości”
– pisał św. Grzegorz I Wielki]54. Dają nam Ojcowie
Kościoła tymi słowami do myślenia...
Współcześni komentatorzy Przypowieści o uczcie
królewskiej zwracają uwagę, że przez brak szaty godowej zaproszony na ucztę człowiek okazał skrajny
brak szacunku wobec gospodarza. Jednak brak szaty
godowej interpretować można także całkiem zwyczajnie jako brak stanu łaski uświęcającej potrzebnej
do przyjęcia Komunii Świętej.
Co do tego, że nie jest to znak skierowany wyłącznie do jakiejś konkretnej osoby, przekonany jest
również proboszcz sokólskiej parafii ks. Gniedziejko:
– W takim naszym rozumieniu ten znak na
pewno ma szeroki zakres. To nie chodziło tylko
o nas, ale raczej o cały Kościół – o duchownych
i świeckich – żeby się zastanowili i uświadomili, co
dokonuje się podczas Mszy Świętej, jaką moc ma
kapłaństwo, jak sami sprawujemy Mszę, jak ludzi do
niej przygotowujemy. Jest to też znak dany na pobudzenie świadomości dla właściwego przeżywania
Eucharystii, przyjmowania Komunii Świętej.
***
Wypowiedzi Ojców Kościoła na temat szaty godowej za: św. Tomasz
z Akwinu, Ewangelia Ojców Kościoła, Wydawnictwo „Znak”, Kraków
1983, s. 197-198.
54
186
Muszę szczerze przyznać, że chyba żadna próba
wyjaśnienia cudu w Sokółce nie jest w stanie wyczerpać całej gamy innych jego kontekstów i znaczeń. Czyż bowiem może nie zastanawiać nas fakt,
że doszło do niego w mieście, w którym od wieków
mieszkali i pokojowo ze sobą współżyli katolicy, prawosławni, wyznawcy islamu, a także protestanci i żydzi? Czyż nie była ona i w gruncie rzeczy nadal nie
jest taką polską Jerozolimą, a kościół pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego nie stał się Wieczernikiem, do którego wszedł Chrystus, mówiąc:
„Pokój wam!”?
***
Dociekając, dlaczego cud wydarzył się właśnie
w Sokółce, niejednokrotnie podkreślano również
szczerą i prostą pobożność mieszkańców i liczącej
niecałe 10 tysięcy wiernych wspólnoty parafialnej
– ich szczególny kult żywiony właśnie dla Eucharystii. Zaiste niezwykłe to zjawisko, że w dzień powszedni Msze odprawiane są aż czterokrotnie i na każdą
z nich przychodzi spora grupa wiernych. „Serce odsłania się przed tym, kto kocha. Tutaj ludzie naprawdę
kochają Pana Boga (...) Ludzie żyją tu sakramentami
[regularnie spowiadają się i przystępują do sakramentów świętych – przyp. autora]. Wiedzą, że wiara to nie
emocje, tylko trwanie przy Bogu”55 – mówił ks. Filip
„Gość Niedzielny” nr 43/2009.
55
187
Zdrodowski w rozmowie z dziennikarzem „Gościa
Niedzielnego” Szymonem Babuchowskim. Od bardzo dawna w liczącej już 400 lat parafii rozwija się nie
tylko kult maryjny, ale i eucharystyczny. Ksiądz Zdrodowski (w rozmowie z Bogusławem Rąpałą z „Naszego Dziennika”56) mówił o staruszce, która opowiadała
mu, że kiedy była małą dziewczynką przed każdą
Mszą Świętą odmawiano Koronkę Eucharystyczną.
Może zatem ów cud to swoisty „prezent od Boga” dla
pobożnych sokółczan?
„Czy Sokółka potrzebuje jakiegoś wstrząsu?
– zastanawiał się podczas rozmowy ze mną ksiądz
infułat Stanisław Strzelecki. – Myślę, że nie jest to
jakaś przewrotna i grzeszna Niniwa. Znam zresztą
dobrze tę parafię. To jest normalna, tradycyjna parafia formowana przez dobrych, gorliwych księży,
w której życie eucharystyczne zawsze było bardzo
ważne. Zasiedziałe rodziny sokólskie są jak rodzina
ks. Sopoćki – pobożne i patriotyczne. Były tu zawsze
żywe tradycje Sodalicji Mariańskiej oraz harcerstwa.
Z jednej strony to jest łaska, wyróżnienie dla parafii, a z drugiej, jak gdyby umocnienie, utwierdzenie
tego, co jest. Jest jak nakaz: «To, co było, to podtrzymywać, zachowywać i to rozwijać». Żeby wiedzieć,
co chronić i nie wylać dziecka z kąpielą. Żeby nie
było tak jak w tej źle pojętej posoborowej odnowie
liturgicznej, podczas której od razu ­
powyrzucano
B. Rąpała, Czas łaski w Sokółce, [w:] „Nasz Dziennik”, 9-10 października 2010 roku.
56
188
ambony i konfesjonały z kościołów. Oczywiście,
trzeba się otwierać na to, co nowe, ale także zachować to, co było – szanować tradycję. I tak właśnie mi
się wydaje. Sokółka ma się czym dzielić i dzieli się
swoją prostą naturalną pobożnością”.
Nie ulega jednak wątpliwości, że to, co się wydarzyło, jeszcze bardziej ożywiło kult Eucharystii
– jeszcze więcej ludzi uczestniczy w codziennych
Mszach św., przystępuje do Komunii Świętej i ado­
ruje Ciało Chrystusa, a podczas Mszy Świętej, co
podkreśla proboszcz parafii, odczuwa się znaczne
większe niż niegdyś skupienie i nabożność.
„A owo nieuszanowanie Eucharystii, o którym
się czasem tu i ówdzie wspomina, odnosi się chyba
raczej nie do Sokółki, ale bardziej do całej Polski,
Europy czy nawet świata” – przekonywał ksiądz prałat Henryk Ciereszko.
***
Na jeszcze inną możliwość interpretacji tego
cudu zwróciła mi w Krakowie uwagę moja asystentka Grażyna. Miała ona wciąż w pamięci rozmowę,
którą przeprowadziła kilka lat temu dla redagowanego przez nas miesięcznika „Cuda i łaski Boże”
z mieszkającą w Krakowie-Nowej Hucie staruszką,
czcicielką Cudownego Krzyża z sanktuarium cystersów w Mogile. W 1962 roku kobieta spodziewała się
trzeciego dziecka. „W nocy z 1 na 2 maja śniło mi
189
się, że jestem w Kalwarii Zebrzydowskiej przy stacji
biczowania Pana Jezusa. I tam zobaczyłam żywego
Boga. Żywego Pana Jezusa! Żywą Osobę! Przy Nim
byli oprawcy z nahajami i biczowali Go. Jezus miał
spuszczoną głowę, a na niej cierniową koronę. Kiedy
zobaczyłam, że Pan Jezus tak strasznie cierpi, współczułam Mu i z żalu nad Nim się rozpłakałam. Jezus
podniósł wtedy głowę i spojrzał na mnie, a z oczu
spłynęły Mu krwawe łzy”57. Po południu tego samego dnia kobieta poszła do szpitala i w nocy urodziła
syna. Po pewnym czasie dowiedziała się, że dziecko ma zespół Downa – jest bardzo słabe i w każdej
chwili może umrzeć. Lekarka roztoczyła przed nią
straszne wizje, że chłopiec może nigdy nie chodzić,
nie mówić, być opóźnionym w rozwoju, może całe
życie spędzić na wózku inwalidzkim. „Lekarka mi
to wszystko mówiła, a ja w tym czasie myślałam
o Panu Jezusie. Zrozumiałam, że mój sen był przygotowaniem na cierpienie. Zrozumiałam, że Bóg
mnie przygotował, że dał mi znak, że jeżeli On tak
cierpiał, to ode mnie też wymaga jakiejś ofiary. A Juruś, bo takie było zdrobnienie imienia tego dziecka, przeżył i kiedy podrósł był wielkim czcicielem...
Bożego Miłosierdzia. Był, bo odszedł już do Pana” –
wspominała.
Fragmenty rozmowy z krakowską czcicielką Cudownego Krzyża
z sanktuarium cystersów w Mogile przytoczone zostały za miesięcznikiem „Cuda i łaski Boże” (nr 3/2009).
57
190
No właśnie, czy cud w Sokółce nie jest – tak jak
sen tej prostej i bardzo pobożnej kobiety – swego
rodzaju przygotowaniem nas, wierzących, na mające nadejść trudne dla chrześcijan czasy, na czekające
nas cierpienia? Czy sam Bóg przez to, co zdarzyło się
w Sokółce, nie pragnie utwierdzić nas w wierze i pokrzepić na nadchodzące ciężkie chwile próby? Od
kilku lat nasilają się bowiem już nie tylko na świecie
i w Europie Zachodniej, ale także w naszym katolickim od wieków kraju silne trendy antychrześcijańskie
(w 2011 roku prześladowano 100 mln chrześcijan
w 50 krajach). Wzmaga się walka z chrześcijańskimi wartościami i z najważniejszym symbolem naszej
wiary – krzyżem. Wrogowie Kościoła i wiary w Polsce zapowiadają nie tylko ustawiczne podejmowanie prób usunięcia krzyża z instytucji państwowych,
między innymi z Sejmu, ale także batalię o prawną
powszechną dopuszczalność zabijania dzieci poczętych, o legalizację tak zwanych małżeństw homoseksualnych i możliwość adoptowania przez nie dzieci,
i o wiele innych rzeczy, na które my, chrześcijanie,
nie możemy się zgodzić. Może Bóg chce nam powiedzieć, upewnić nas: „Nie lękajcie się – Ja jestem
z wami – jestem z wami, kiedy się radujecie, smucicie i cierpicie – jestem z wami przez wszystkie dni,
aż do skończenia świata. Wierzcie i nie lękajcie się,
choćby nie wiem, co się działo!”.
***
191
W przypadku cudu w Sokółce można się zatem
dopatrywać wielu znaczeń, można odczytywać go
na wiele różnych sposobów (dla mnie, jak nietrudno
było zauważyć, niezwykle ważny był ów niezwykły,
tajemniczy i „osobisty” związek z Bożym Miłosierdziem), ale był on jednak daną nam przez samego
Boga zachętą i nakazem ożywienia kultu samej Eucharystii, skierowanym do całego świata wołaniem
nieba o większy dla Niej szacunek (może i na wzór
parafii w Sokółce?). I o tym właśnie traktować będzie następny – mniej „śledczy”, a bardziej „praktyczny” – rozdział tej książki.
192
część III
ŻYĆ EUCHARYSTIĄ
Rozdział 1
CO MAMY CZYNIĆ?
I
stotą wspomnianego w poprzednim rozdziale
kultu Miłosierdzia Bożego – który, jak wyznał Jezus św. Faustynie, jest dla ludzkości „ostatnią deską
ratunku” („Na ukaranie [grzesznej ludzkości – przyp.
autora] mam wieczność, a teraz przedłużam im czas
miłosierdzia, ale biada im, jeżeli nie poznają czasu
nawiedzenia mego”; [patrz: Dz. 1160]) – jest ufność
wobec Pana Boga. Wyraża się ona w pełnieniu Jego
woli zawartej w przykazaniach, obowiązkach stanu
czy też rozpoznanych natchnieniach Ducha Świętego. Praktyka tego nabożeństwa wymaga również
świadczenia miłosierdzia bliźnim przez czyn, słowo
i modlitwę z miłości do Jezusa.
Wyróżnia się pięć postaci nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, z którymi Pan Jezus związał
szczególne swoje obietnice. Są to: kult obrazu Jezusa Miłosiernego, obchodzenie święta Miłosierdzia
195
(istotna jest spowiedź i przyjęcie w tym dniu Komunii
Świętej), odmawianie Koronki do Miłosierdzia Bożego, czczenie Godziny Miłosierdzia (modlitwa skierowana do Jezusa o godzinie 15.00, odwołująca się do
wartości i zasług męki Pańskiej) oraz szerzenie czci
Miłosierdzia (akty miłości bliźniego, apostolstwo).
A co z kultem Eucharystii? „W Najświętszym
Sakramencie zostawiłeś nam miłosierdzie Swoje
(...)” – pisała św. s. Faustyna, a bł. ks. Sopoćko uzupełniał: „Miłosierdzie Boże w Sakramencie Ołtarza
nakłada na nas obowiązek największej czci i miłości, godnego i częstego łączenia się z Chrystusem
w Komunii Świętej oraz nawiedzania Go, obecnego
w Najświętszym Sakramencie w naszych świątyniach”58. Odpowiedź na to pytanie odnajdujemy również w wygłoszonym w Sokółce kazaniu metropolity
białostockiego.
***
„Co mamy czynić? – pytał podczas wspomnianego
kazania abp Edward Ozorowski. – Trzeba wzmocnić
wiarę w Eucharystię i według Niej prowadzić życie.
Trzeba otoczyć szczególną troską odprawianie Mszy
Świętej, przyjmowanie Ciała Pańskiego i adorowanie
Go w Najświętszym Sakramencie. (...)
Adoracja Najświętszego Sakramentu ożywia
duchową komunię z Chrystusem. Jest ona potrzebna
Ks. M. Sopoćko, Miłosierdzie Boga w dziełach Jego..., str. 294.
58
196
człowiekowi do godnego życia. Adorować można
indywidualnie i wspólnie w łączności z Najświętszą
Maryją Panną. (...) Bądźmy także we wspólnocie
ze świętymi. Oni bowiem doszli do świętości drogą
Eucharystii. (...) «Pozostawajmy długo na klęczkach
przed Jezusem Chrystusem obecnym w Eucharystii,
wynagradzając naszą wiarą i miłością zaniedbania,
zapomnienie, a nawet zniewagi, jakich nasz Zbawiciel doznaje w tylu miejscach na świecie – prosi
nas o to błogosławiony Jan Paweł II (Mane nobiscum
Domine). (...)
Nasze nawiedzenia Najświętszego Sakramentu
mają na celu uczczenie Boga i poprawę życia. Zbawienie jest łaską, której towarzyszą uczynki. Jezus
wielokrotnie uczył, co mamy czynić, aby osiągnąć
życie wieczne. Niech i nam nie zabraknie dobra
w naszych myślach, słowach i uczynkach! Niech
zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie,
gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz z wszelką
złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie» (Ef 4,31-32)”59.
Nawiązując do sokólskiej świątyni, hierarcha wyraził życzenie: „Oby kościół ten nigdy nie był pusty.
(...) Przychodźmy do Chrystusa z bliska i z daleka!
Niech pielgrzymują tu pierwszokomunijne dzieci!
Niech Jezus, który za nas wydał swoje Ciało i przelał
Fragment homilii abp. Edwarda Ozorowskiego wygłoszonej w Sokółce
2 października 2011 r., [w:] „Drogi Miłosierdzia”, nr 10/2011, s. 10-11
59
197
swoją Krew znajduje tu przyjaciół adorujących Przenajświętszą Hostię!”60.
***
Białostocki metropolita i bł. ks. Michał Sopoćko
są ze sobą zgodni – trzeba nam wierzyć w Eucharystię i żyć Nią na co dzień, troszczyć się o godną
celebrację liturgii Mszy Świętej i nawet codzienne
w niej uczestnictwo, o nabożne, godne i jak najczęstsze przystępowanie do Stołu Pańskiego, a także
o częstą adorację Najświętszego Sakramentu. Taką
wymowę ma ów sokólski cud.
Tamże.
60
198
Rozdział 2
NAJWYŻSZA CZEŚĆ I MIŁOŚĆ
Moim przewodnikiem po białostockich i sokólskich drogach, po kościołach i kaplicach był bł. ks. Michał Sopoćko. Przez cały czas bowiem nosiłem
w portfelu jego wizerunek z relikwią, którą był fragment
jego sutanny. Ksiądz Sopoćko „chodził ze mną” po Białymstoku, kiedy podążałem śladem miejsc, w których
bywał, mieszkał i sprawował swoją kapłańską posługę.
Błogosławiony Boży kapłan towarzyszył mi również
duchowo podczas intelektualnych wędrówek po świecie liturgii i teologii. Wertowałem jego dzieła. Uderzyły
mnie jego celne stwierdzenia i konstatacje – przemyślane i „wypieszczone” teksty. Ciężko było cokolwiek
do nich dodać, szkoda było je w jakikolwiek sposób
skracać. Trzeba było jedynie wybrać najcelniejsze, najobfitsze w interesujące nas treści fragmenty jego pism.
Oddaję mu zatem głos także teraz.
***
199
W jednym ze swoich listów – przesłanym na
początku sierpnia 1942 roku z Czarnego Boru do
czcicielek Bożego Miłosierdzia – ks. Sopoćko pisał o dwóch obowiązkach, jakie mamy wobec Najświętszego Sakramentu. Są nimi: najwyższa cześć
i miłość. „Im więcej Pan Jezus zniża się w Przenajświętszym Sakramencie, tym większą winniśmy Mu
cześć okazywać – przekonywał i dodawał: – W żłóbku miał przynajmniej postać dziecięcia, na krzyżu
zachował kształt człowieka, a tu niczego nie ma, co
by okazywało człowieka, a tym mniej Boga. Słabe
postacie przedstawiają się oczom, ale kryją one blask
tej samej wielkości, której promień olśnił Mojżesza
na górze Synaj, a uczniów na górze Tabor (...)”61.
***
Do rozważań nad tym, w jaki sposób powinniśmy okazywać swoją cześć Jezusowi uniżonemu
w Najświętszym Sakramencie, jeszcze powrócimy.
Teraz przyjrzyjmy się bliżej drugiemu obowiązkowi:
„Drugim obowiązkiem naszym względem Przenajświętszego Sakramentu jest miłość obecnego tam
Pana Jezusa – stwierdza bł. ks. Sopoćko. – Ten obowiązek miłości wypływa z bardzo wielu tytułów. Jest
tu obecny Ojciec Miłosierdzia – Bóg prawdziwy, który
nie mniej godzien jest miłości tutaj niż w niebie, gdzie
List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze...,
www.jezuufamtobie.pl .
61
200
aniołowie i święci znajdują w tej miłości największą
szczęśliwość. Tu bowiem jest obecny Bóg z Miłosierdzia swojego tak wielkiego, że aniołowie go nie
doświadczyli na sobie – z Miłosierdzia, którego rozważanie jest najlepszym środkiem obudzenia miłości.
Jest tu Bóg-Człowiek, najpiękniejszy i najdoskonalszy ze wszystkich synów ludzkich. Ta obecność
człowieczeństwa Chrystusowego ma dla nas więcej
powabu pod pewnym względem niż w niebie. Tam
bowiem nie uwłacza w niczym swej godności, jest na
swoim miejscu u szczytu chwały, jaką otrzymuje od
aniołów i świętych, dla których, jak się rzekło, to człowieczeństwo jest niewypowiedzianym szczęściem.
Ale tu zstępuje z Miłosierdzia swojego, daje się nawet grzesznikom, którzy Go nie kochają, pozwala im
do siebie mówić, siebie przyjmować, narażony jest na
nieuszanowanie, zniewagi i świętokradztwa. W niebie
jest jako Król na swoim tronie, a tu się staje ofiarą
za grzeszników – za zbuntowanych poddanych – pośrednikiem, który błaga o miłosierdzie i chroni nas od
kar Bożych. Jakże wobec tego jesteśmy niewdzięczni,
jeżeli nie pałamy miłością ku utajonemu Więźniowi
eucharystycznemu, z którym się oswajamy i o którym
zapominamy nieraz zupełnie”62.
***
Błogosławiony ks. Sopoćko, jako doświadczony
i wytrawny praktyk, pisał również o praktycznych
Tamże.
62
201
wymiarach tej miłości: „Miłość winna nadawać wartość każdej chwili, którą możemy spędzić na adoracji
w kościołach albo przynajmniej myślą o Przenajświętszym Sakramencie. (...) Miłość pobudzi do
obrania godziny świętej Straży Honorowej w ciągu dnia czy przynajmniej tygodnia, w czasie której
wszystkie swoje czynności (modlitwy, prace, rozrywki) ofiaruję Więźniowi eucharystycznemu w celu wynagrodzenia za zniewagi. Miłość sprawia, że wśród
największych zajęć dusza będzie łączyć się z Nim
aktami strzelistymi, ofiarowywać Mu swoje cierpienia, upokorzenia, trudy i znoje. Przede wszystkim
zaś miłość usposobi należycie do słuchania Mszy
Świętej, w czasie której sprawuje się Przenajświętszy Sakrament i dokonuje się cudowne przemienienie, pobudzające nas do pracy nad przemienieniem
wewnętrznym – wykorzenieniem swoich wad, niedoskonałości, i tym bardziej grzechów i zaszczepieniem oraz kultywowaniem cnót, potrzebnych oraz
koniecznych do odnowienia obrazu i podobieństwa
Bożego. Dokonać tego potrafimy tylko w łączności
z Chrystusem Panem, którego często przyjmować
będziemy godnie w Komunii Świętej”63.
Tamże.
63
202
Rozdział 3
W STRONĘ CODZIENNEJ
MSZY ŚWIĘTEJ
W
śród wielu tomów pyszniących się na regałach w moim domu, znajduje się jedna mała,
niepozorna, cieniutka książeczka – prawdziwy biały
kruk pośród wszystkich mniej lub bardziej wybitnych
dzieł. Jest nią wydana kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej książka ks. Ludwika Chiavarino
Największy skarb, czyli codzienna Msza św.
Włoski kapłan i misjonarz nie silił się na naukowe dywagacje, nie napisał hermetycznego teologicznego traktatu zrozumiałego tylko dla nielicznych.
Jego książka miała trafić pod strzechy i, jak można
sądzić po licznych wznowieniach, trafiła.
W prostych słowach przedstawił teologię Eucharystii, przyglądając się tej „wielkiej tajemnicy” głównie
od strony praktycznej. Pisał, że rzeczywiście obecny
podczas Mszy Świętej Jezus właśnie w niej „za nas
czci i wielbi Boga”, „spłaca i zadośćczyni za nasze
203
grzechy”, „dzięki za nas składa Bogu za dobrodziejstwa otrzymane”, „modli się za nas i udziela nam łask”.
Przekonywał i podawał przykłady na to, że Msza Święta „chroni nas od nieszczęść”, „uwalnia nas od grzechu
[powszedniego – przyp. autora]”, „przynosi szczęście”,
„wyprasza nam dobrą śmierć”, „skraca bardzo cierpienia czyśćcowe i nas od nich zachowuje” i „jest największą pomocą, jaką możemy dać duszom czyśćcowym”.
„Biada temu, kto pogardza Mszą Świętą w dni świąteczne”64 – grzmiał pełen słusznego oburzenia.
Słowom tym wtóruje to, co o Eucharystii napisał wielki mistrz katolickiej teologii św. Tomasz
z Akwinu. Studiując jego Sumę teologiczną, dowiadujemy się, jak zbawienne są skutki sakramentu Eucharystii: tworzy ona bowiem w ludziach życie łaski;
podtrzymuje, rozwija, odświeża i raduje duchowo;
przysposabia nas do pełni doskonałości życia przyszłego w chwale; stanowi niewyczerpalne źródło
sił, niezbędnych do duchowego odrodzenia tak poszczególnych wiernych jak i narodów chrześcijańskich; ma moc odpuszczania grzechów powszednich
i jest „lekarstwem na codzienną niemoc”; ma moc
wynagradzającą; chroni człowieka przed grzechem
(wzmacnia życie duchowe, stanowiąc pokarm duchowy i lekarstwo; odpiera napaści szatańskie)65.
Ks. L. Chiavarino, Największy skarb, czyli codzienna Msza św., Towarzystwo Świętego Pawła, Rzym – Częstochowa – Paryż 1937.
65
Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna w skrócie, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Warszawa 2000, s. 824-827.
64
204
***
Wróćmy jednak do ks. Chiavarino. Na zaledwie 67 stroniczkach dowodził, że Msza Święta jest
naszym „największym skarbem”, a każdy katolik
powinien dążyć do ideału, jakim jest codzienna Eucharystia i codzienne przyjmowanie Ciała Chrystusa. Zaiste święte to słowa. Tylko co z nich wynika?
Czy w dzisiejszych „zabieganych” czasach można
wykroić sobie pół godziny na codzienną Mszę Świętą? Zapewniam was, drodzy czytelnicy, że można!
Znam bowiem wielu ludzi, a nawet małżeństwa
i całe rodziny, którym już od wielu lat udaje się ta
sztuka. Jednym z takich małżeństw są Wanda i Andrzej Półtawscy. Rozmawiałem z nimi kiedyś o ich
rodzinnym „przepisie na niebo”, recepcie na udane,
szczęśliwe i długowieczne pożycie. Przepis podany
mi przez panią Wandę, przyjaciółkę i powiernicę samego bł. Jana Pawła II, był niezwykle prosty. „Kiedy obchodziliśmy złote gody [w 1997 roku – przyp.
autora], spytano mnie: jak to się da tyle czasu ze
sobą wytrzymać? Odpowiedź jest prosta: trzeba codziennie chodzić z mężem na Mszę św. i do Komunii św. i... mieć poczucie humoru” – stwierdziła pani
Wanda66. Eucharystia bowiem, jak przekonywał
w Sacramentum caritatis Benedykt XVI, „wzmacnia
Fragment rozmowy z Wandą Półtawską przytoczyłem za moim własnym tekstem pod tytułem Sakramenty i poczucie humoru, [w:] „Źródło” nr 17/2007.
66
205
w sposób niewyczerpany jedność i nierozerwalną
miłość każdego chrześcijańskiego małżeństwa”67.
Sięgając do podanych przez ks. Chiavarino przykładów z historii, czas na codzienną Mszę Świętą
– najważniejszym punktem każdego przeżytego dnia
i wielkim dobrodziejstwem – znajdowali wielcy ludzie.
Wśród nich byli między innymi: Konstantyn Wielki, cesarz Lotariusz, angielski król Henryk III, król
francuski św. Ludwik, królewski kanclerz-męczennik
św. Tomasz Morus, a także zamordowany przez wrogów chrześcijaństwa wielki czciciel Najświętszego Sakramentu i Najświętszego Serca Jezusowego prezydent
Ekwadoru Gabriel Garcia Moreno oraz wielu współczesnych świeckich świętych i błogosławionych, na
przykład Joanna Beretta Molla czy małżeństwo Beltrame-Quattrocchich.
***
W tej niepozornej, ale jakże żarliwej publikacji
autorstwa ks. Chiavarino znalazłem również pobożną i niezwykle budującą anegdotę. Dotyczy ona
Aleksandra Manzoniego, takiego „włoskiego Henryka Sienkiewicza”, autora powieści Narzeczeni. Oto
treść tej anegdoty:
„Aleksander Manzoni nawet w późnej starości
codziennie z wielkim nabożeństwem uczęszczał na
Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis..., s. 38.
67
206
Mszę Świętą. Czasami rodzina i domownicy starali
się go odwieść od pójścia do kościoła ze względu na
wiek jego podeszły lub na niepogodę.
Pewnego poranka mżył deszcz. Manzoni, spostrzegłszy się, iż godzina Mszy Świętej minęła, a nikt
go o tym nie ostrzegł, zawołał żonę i domowników
i rzekł im:
– Dlaczego nie daliście mi iść na Mszę Świętą?
– Dziś rano tak było brzydko, a tak bardzo potrzebujesz odpoczynku – odrzekła żona.
– Ach, moi drodzy, gdybym był wygrał na loterii
300 000 lirów i gdyby dziś był ostatni termin do podniesienia tej sumy, bylibyście mnie obudzili nawet
o północy, bez względu na brzydki czas. A wiedzcie,
że Msza Święta warta jest o wiele więcej!”.
„Tak – skomentował to ks. Chiavarino – Msza
Święta warta więcej od jakiejkolwiek wygranej; warta
ona tyle, co Bóg, ile samo niebo; a wartość jej będzie
podwójna, jeśli przystąpicie do Komunii Świętej”68.
Ks. L. Chiavarino, Największy skarb czyli codzienna Msza św., s. 18-19.
68
207
Rozdział 4
BYĆ JEGO ŻYWYM
TABERNAKULUM!
W
idzimy więc, jak bardzo ważnym i bardzo
owocnym czynem jest codzienne uczestnictwo we Mszy Świętej. Do pełni szczęścia potrzebujemy również częstej Komunii Świętej, która jest
największym Bożym darem, Chlebem żywota i „zadatkiem pewnym na niebo”.
„Msza św. to największy na tej ziemi skarb, to
złoty klucz do nieba – przekonywał w prostych i obrazowych słowach ks. Ludwik Chiavarino – lecz jest
jeszcze jeden skarb niebieski, zapewniający nam niebo, jednym słowem jest coś, co Mszy św. daje wartość najwyższą, a tym jest Komunia św.
Oczywiście, słuchając Mszy Świętej, jesteśmy
obecni przy odnowieniu męki i śmierci Pana Jezusa;
ale przystępując do Komunii Świętej, otrzymujemy
Pana Jezusa i stajemy się żywym Jego przybytkiem.
Przez Mszę Świętą bierzemy udział w owocach
męki i śmierci Chrystusa Pana, lecz przez Komunię
208
Świętą same drzewo życia to jest Pan Jezus, staje się
naszą własnością.
We Mszy Świętej towarzyszymy Panu Jezusowi
na Kalwarię, na śmierć; w Komunii Świętej bierzemy udział w Jego uczcie.
We Mszy Świętej Pan Jezus nas wzywa, abyśmy
z nim płakali i cierpieli, w Komunii Świętej zaprasza
nas, abyśmy się Nim weselili, radowali.
We Mszy Świętej obmywa nas Krwią Swoją
Przenajświętszą, w Komunii Świętej jest zadatkiem
wiecznej szczęśliwości.
Choć Pan Jezus jako Bóg jest wszechmocny
i [jest] mądrością samą, nie mógłby jednak dać nam
nic większego nad Komunię św.
Przystępujmy więc do Komunii Świętej, ile razy
tylko jesteśmy na Mszy Świętej”69.
***
Pięknie pisała o Komunii Świętej „apostołka Bożego Miłosierdzia” św. s. Faustyna, która mimo wielu
prześladowań, cierpień i duchowych zmagań nigdy
jej nie opuszczała: „O Panie, widzę dobrze, że życie
moje od pierwszej chwili, kiedy dusza moja otrzymała
zdolność poznania Ciebie, jest ustawiczną walką i to
coraz zaciętszą. Każdego poranku w czasie rozmyślania gotuję się do walki na cały dzień, a Komunia św.
jest mi zapewnieniem, że zwyciężę, i tak bywa. Lękam
się dnia, w którym nie mam Komunii św. Ten Chleb
Tamże, s. 61-62.
69
209
mocnych daje mi wszelką siłę do prowadzenia tego
dzieła i mam odwagę do pełnienia wszystkiego, czego
żąda Pan. Odwaga i moc, która jest we mnie, nie jest
moja, ale Tego, który mieszka we mnie – jest Eucharystia. Jezu mój, jak wielkie są niezrozumienia; nieraz
gdyby nie Eucharystia, nie miałabym odwagi iść dalej
po tej drodze, którąś mi wskazał” (Dz. 91).
***
Mamy dziś wielkie szczęście, że od pontyfikatu wielkiego orędownika częstej Komunii Świętej
Piusa X możemy przyjmować Ciało Pańskie codziennie, a od jakiegoś czasu nawet dwa razy dziennie (jeśli jedną z nich przyjmiemy podczas Mszy
Świętej, w której bierzemy pełny udział). Dawniej
było różnie. Za czasów apostolskich komunikowano codziennie, później w niedzielę i święta, a potem
nawet raz na rok. Do częstszego komunikowania
potrzebna była specjalna zgoda. Dotyczyło to nawet
najbardziej świątobliwych osób. Do częstej Komunii
Świętej zachęcał jednak Sobór Trydencki, przytaczając w katechizmie piękną regułę św. Augustyna:
„Tak żyj, abyś mógł komunikować codziennie”.
Oczywiście żeby przyjąć Ciało Chrystusa musimy być w stanie łaski uświęcającej, a więc wolni od
grzechu ciężkiego (jeśli mamy świadomość jego popełnienia). Ważne jest też, by zachować godzinny post.
W starych modlitewnikach znaleźć można jeszcze
inny warunek podany przez Piusa X – dziś się o nim
210
raczej nie wspomina, ale warto go spełnić. Chodzi
o „dobrą intencję”. „To znaczy – napisano w starym
modlitewniku – chrześcijanin przystępuje do Komunii Świętej nie dla zwyczaju, ani z próżności, ani
aby zjednać sobie łaskę i korzyści ziemskie u ludzi, ale
przystępuje w tym celu, aby przez Komunię Świętą
podobać się Bogu i zjednoczyć się z Nim”70.
Przychodźmy zatem jak najczęściej na Bożą ucztę,
na którą zaprosił nas nasz miłosierny Król. Z drugiej
strony pamiętajmy też o słowach św. Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian (11,27-29): „Dlatego też
kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie,
winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto
człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb
i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije
nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije”. Niezwykle mocne i przerażające to słowa,
o których dziś powszechnie się, niestety, zapomina.
Jakże często bowiem widzimy – i to w przekazach
telewizyjnych – przystępujących do Stołu Pańskiego polityków, uważających się za katolików, którzy
otwarcie i publicznie sprzeciwiają się nauce Kościoła.
Jedynie nieliczni hierarchowie i kapłani mają odwagę
odmówić udzielenia Komunii Świętej takim osobom.
Jeśli tak się jednak nie dzieje, miliony telewidzów (bo
często takie Komunie Święte zobaczyć można w telewizji jako element kampanii wyborczej!) oglądają
Droga do nieba, prawdopodobnie z 1952 roku (brak strony tytułowej), s. 249.
70
211
wtedy najzwyklejsze... akty świętokradztwa. Zostawmy jednak polityków – badajmy pieczołowicie swoje
własne sumienia, czy przystępując do Komunii nie
spożywamy sobie owego „wyroku”.
„Idę do niektórych serc, jakoby na powtórną
mękę” (Dz. 1598) – żalił się Pan Jezus św. s. Faustynie na dusze niegodnie przyjmujące Komunię Świętą A ona sama widziała, „jak niechętnie Pan Jezus
szedł do niektórych dusz w Komunii św.”.
Źle jednak robią ci, którzy nie przystępują do Komunii Świętej z jakichś błahych, wydumanych powodów. „Córko moja, nie opuszczaj Komunii św., chyba
wtenczas, kiedy wiesz dobrze, że upadłaś ciężko, poza
tym niech cię nie powstrzymują żadne wątpliwości w łączeniu się ze mną w mojej tajemnicy miłości. Drobne twoje usterki znikną w mojej miłości, jak
źdźbło słomy rzucone na wielki żar. Wiedz o tym, że
zasmucasz mnie bardzo, kiedy mnie opuszczasz w Komunii św.” (Dz. 156) – napominał Jezus św. s. Faustynę.
Podczas objawienia, które miało miejsce 19 listopada 1937 roku, s. Faustyna usłyszała inne pełne
żałości słowa Jezusa: „Pragnę jednoczyć się z duszami ludzkimi; rozkoszą moją jest łączyć się z duszami. Wiedz o tym, córko moja, [że] kiedy przychodzę
w Komunii świętej do serca ludzkiego, mam ręce
pełne łask wszelkich i pragnę je oddać duszy, ale dusze nawet nie zwracają uwagi na mnie, pozostawiają
mnie samego, a zajmują się czym innym. O, jak mi
smutno, że dusze nie poznały Miłości. Obchodzą się
ze mną jak z czymś martwym” (Dz. 1385).
212
Innym razem Jezus znów powtórzył podobne
słowa: „Ach, jak mnie to boli, że dusze tak mało się
łączą ze mną w Komunii św. Czekam na dusze, a one
są dla mnie obojętne. Kocham je tak czule i szczerze,
a one mi nie dowierzają. Chcę je obsypać łaskami
– one przyjąć ich nie chcą. Obchodzą się ze mną, jak
[z] czymś martwym, a przecież mam serce pełne miłości i miłosierdzia. – Abyś poznała choć trochę mój
ból, wyobraź sobie najczulszą matkę, która bardzo
kocha swe dzieci, jednak te dzieci gardzą miłością
matki; rozważ jej ból, nikt jej nie pocieszy. To słaby
obraz i podobieństwo mojej miłości” (Dz. 1447).
***
Do częstej Komunii Świętej nawoływał bł. ks. Sopoćko, który uważał ją za „lekarstwo” dla ludzkiej
duszy: „Trzecim obowiązkiem naszym względem
Przenajświętszego Sakramentu jest częsta i godna
Komunia, która wywiera zbawienny wpływ zarówno
na duszę, jak i na ciało. Jakkolwiek grzech pierworodny zostaje zgładzony w chrzcie świętym, a grzech
uczynkowy w sakramencie pokuty, w naturze ludzkiej
pozostają rany od tych grzechów, jakimi są – rana niewiedzy w umyśle, rana słabości i skłonności do złego
w woli, rana pożądliwości cielesnej w namiętnościach
oraz rana przewrotności i nieporządku w całej naturze, w której już nie ma harmonii między władzami
duchowymi i cielesnymi: cielesne wyłamują się spod
władz duchowych, a te ostatnie spod woli Bożej. Tej
213
harmonii nikt o własnych siłach nie potrafi przywrócić, jak tego dowodzą próżne wysiłki stoików i rady
współczesnych bezbożnych psychologów. Dokonać
tego może tylko łaska Boża lecznicza, działająca powoli jak lekarstwa. Ta zaś łaska lecznicza płynie z godnie przyjmowanej często Komunii Świętej, dlatego
Pan Jezus powiedział: «Ja jestem chlebem żywym,
który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki» ( J 6,51). Żyć będzie tu na ziemi
życiem pełnym, harmonijnym, Bosko-ludzkim, a po
śmierci w chwale wiecznej. «Kto spożywa moje Ciało
i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim» ( J 6,56).
Przez Komunię Świętą najściślej łączymy się
z Panem Jezusem, [tak] że Bóg mieszka w nas, a my
w Nim, że przemieniamy się w Niego tak, że stajemy
się niejako jednym ciałem i krwią z Nim; że ten, kto
go godnie przyjmuje, jest jakby drugim Chrystusem;
nie żeby Jezus Chrystus przemieniał się w nas, ale
my przemieniamy się w Niego. Przyjmując Go często i godnie, czujemy, że nie godzi się, aby język, na
którym spoczywało Ciało Jezusa, kalał się obmową
albo słowami lekkomyślnymi; żeby ciało, które było
żywym cyborium Przenajświętszego Sakramentu,
skażone było najmniejszą nieskromnością; żeby do
serca, które było przybytkiem Bóstwa, miało przystęp to, co nie jest święte i czyste. Stąd wynika, że
Komunia Święta powściąga namiętności, przytłumia ogień pożądliwości i w ten sposób powoli leczy naszą niemoc duchową. Niewiasta cierpiąca na
214
krwotok była pewna, że zostanie uzdrowiona, skoro
się tylko dotknie brzegu szaty Zbawiciela. Cóż dopiero, gdy się nie tylko szaty dotykamy, ale godnie
przyjmujemy Ciało i Krew Pana Jezusa. Nie można
wyrazić słowami, ale trzeba przeżyć i odczuć skutki błogie tej pszenicy wybranych i wina rodzącego
dziewice (...): «Kto mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie» ( J 6,57). To znaczy życie jego nie będzie
już życiem ziemskim i cielesnym, ale życiem Jezusa
Chrystusa; naśladować będzie Jego pokorę, czystość,
posłuszeństwo, cichość, ubóstwo i cierpliwość. Będzie mógł z Pawłem Apostołem powiedzieć: «Już
nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus» (Ga 2,20).
Święty Bernard zaś powiada: «Jeżeli nie czujesz już
tak często napadów gniewu, zazdrości, nieczystości
lub innych występków, dziękuj za to Przenajświętszemu Ciału Jezusa Chrystusa»”71.
***
Komunia Święta, jak dowodził prawdziwy
mistrz teologii św. Tomasz z Akwinu, wypędza z nas
czarta, odstrasza go od nas, osłabia złe pożądliwości, oczyszcza dusze nasze od skaz i uśmierza gniew
Boży. Przynosi również wielkie owoce: oświeca rozum, łącząc nas ze współwyznawcami, roznieca
w nas miłość ku Bogu i bliźniemu, napawa słodyczą i chęcią poznania rzeczy niebieskich oraz dodaje
List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze...,
www.jezuufamtobie.pl .
71
215
c­ złowiekowi siły do dobrego, utwierdzając go w czystości. Co więcej oswobadza nas od wiekuistej śmierci, pomnaża zasługi dobrego żywota, wiedzie nas do
krainy wiecznego życia i wskrzesza ciało do życia
wiecznego. Poprzez Komunię Świętą otrzymujemy
dary odwagi, spokoju, piękna duszy72.
„Dwa rodzaje osób powinny często przystępować do Komunii Świętej – pisał w Filotei św. Franciszek Salezy – osoby doskonałe, bo będąc dobrze
przysposobione, bardzo by błądziły, gdyby nie chciały przystępować do Komunii Świętej, do tego źródła
i zdroju wszelkiej doskonałości; i osoby niedoskonałe, na to właśnie i aby mogły stać się doskonałymi; osoby mocne, aby nie osłabły; słabe, aby mogły
nabrać siły; osoby chore, aby przyszły do zdrowia;
zdrowe, aby nie popadły w chorobę”73.
***
Bardzo ważne jest jednak, o co dziś nie dba się
prawie wcale, by do Komunii Świętej należycie się
przygotować, a potem – po przyjęciu Ciała Pańskiego – oddać się choć przez chwilę adoracji i dziękczynieniu. Większe będą wówczas owoce przyjmowanej
przez nas Komunii Świętej. Ważną sprawą jest bowiem
godne uczestnictwo we Mszy Świętej (odpowiedni
O skutkach Komunii Świętej według św. Tomasza z Akwinu napisałem, posiłkując się Sumą teologiczna w skrócie, s. 824-827.
73
Ks. Józef Hube CR, O częstej Komunii Świętej, Wydawnictwo „Alleluja”, Kraków 2007, s. 90-91.
72
216
strój, powaga) i godne jej odprawianie (to postulat dla
kapłanów!), ale jeszcze ważniejsze jest godne przyjmowanie Ciała Chrystusa.
„Aby otrzymać te skutki błogie, należy przyjmować Przenajświętszy Sakrament godnie – pisał
bł. ks. Sopoćko do czcicielek Bożego Miłosierdzia.
– Przede wszystkim trzeba do tego należycie się
przygotować zarówno ze względu na Pana Jezusa,
jak i na samych siebie: na Pana Jezusa, gdyż przyjmujemy do duszy Króla królów; na samych siebie,
gdyż Komunia bez przygotowania należytego staje się zgubna dla nas. Nie można czytać bez trwogi
przypowieści ewangelicznej o gościu na uczcie bez
szaty godowej, który został wrzucony ze związanymi
rękami i nogami w ciemności zewnętrzne na płacz
i zgrzytanie zębami. Tą szatą godową dla nas ma być
łaska uświęcająca, czyli wolność od grzechu śmiertelnego i czysta intencja. Grzechy powszednie, których
zresztą bez specjalnej łaski sami nie unikniemy, nie są
przeszkodą same przez się, gdyż Pan Jezus gładzi je
swą obecnością. Natomiast jeżeli są zupełnie dobrowolne, z namysłem i w złej woli popełniane, jak na
przykład przywiązanie do stworzeń podsycane przez
bliskie dobrowolne okazje, małe kłamstwa świadome, mniejsze gniewy, obmowy itp., mogą być czasami
przeszkodą albo przynajmniej umniejszać, jeżeli nie
pozbawiać, błogich skutków Komunii Świętej (...).
Komunia bez przygotowania i dziękczynienia
należytego nie tylko jest bezskuteczna, ale czasami
217
szkodliwa, powodująca zawinioną oziębłość duszy.
Wówczas przyjmujący nie poprawia się z wad, nie
czyni postępów w cnocie, nadużywa łask Bożych, za
które czeka odpowiedzialność. Dla takiej duszy religia nie ma już nic, co by ją poruszyć mogło, staje
się zimna jak marmur, nieczuła jak kamień, twarda
jak skała. Taki człowiek nie umartwia się w niczym,
szuka pociechy w stworzeniach, nie myśli o swoim
uświątobliwieniu i skłonny jest do upadku. «Obyś
był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani
gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust»
(Ap 3,15-16) – mówi Duch Święty w Apokalipsie”74.
***
Godność to jednak nie tylko właściwa dyspozycja
„odzianej w godową szatę” duszy, ale także postawa ciała. Stąd biorą się postulaty wielu pobożnych ludzi (między innymi białostockich patomorfologów prof. Marii
Sobaniec-Łotowskiej i prof. Stanisława Sulkowskiego
czy pasjonisty z Kanady br. Henryka Mazurka), żeby
Komunię Świętą przyjmować w najpełniejszej czci
postawie – na klęcząco. I oczywiście, co w Polsce na
szczęście jest powszechnie praktykowane, zgodnie
z odwiecznym zwyczajem, do ust, a nie na rękę.
Myślę, że warto się zastanowić nad tym postulatem, by swoją postawą wyrazić jak największą cześć
obecnemu w Eucharystii Zbawicielowi. Skądinąd
List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze...,
www.jezuufamtobie.pl .
74
218
słyszałem o tym, że niektórzy księża – po latach posoborowego zamieszania – ustawiają na nowo balaski, przy których na klęcząco udzielana była Komunia
Święta. Zdarzają się jednak, niestety, i tacy kapłani,
którzy z premedytacją omijają osoby pragnące przyjąć Komunię Świętą na klęczkach, a nawet publicznie
krytykują ludzi, którzy chcąc bardziej uczcić Jezusa,
praktykują zwyczaj przyklęknięcia przed procesyjnym
przyjęciem Jego Ciała „na stojąco”.
Warto, by wierni i kapłani przyjrzeli się sposobowi celebrowania Mszy i udzielania Komunii
Świętej przez Benedykta XVI. Czyż nie jest to najlepszy wzór do naśladowania? A następca św. Piotra
jest dziś zdecydowanym zwolennikiem udzielania
Komunii Świętej na klęcząco i do ust (choć trzeba
przyznać, że w czasach, kiedy był zwierzchnikiem
diecezji monachijskiej, dopuszczał obie formy – na
stojąco do ręki i na klęcząco do ust, akcentując bardziej duchowe nastawienie komunikowanego).
Postawa taka wydaje się być po prostu właściwsza
dla Bożych sług, którymi wszyscy jesteśmy, bowiem
klęczenie wyraża naszą cześć i poddanie wobec naszego Stwórcy. Benedykt XVI w jednym ze swoich dzieł
przytacza apoftegmat Ojców Pustyni, w którym znajduje się opis diabła jako istoty... bez kolan. Niezdolność
klęczenia i zgięcia karku (wypływające z lucyferyczego
non serviam) okazują się bowiem istotą diaboliczności.
„W obecności Boga żywego nie wolno porzucić
gestu ugięcia kolan”75; „Również dzisiaj zginanie kolan,
Kard. J. Ratzinger, Duch liturgii..., s. 170.
75
219
wyrażanie posłuszeństwa Bogu, Jego adorowanie czy
wysławianie nie przeczy godności, wolności i wielkości
człowieka”76 – pisał w swoich dziełach Benedykt XVI.
Zwraca on także uwagę na czas po zakończeniu
udzielania Komunii Świętej: „Niech nie zostanie
pominięty cenny czas dziękczynienia po Komunii
Świętej; poza wykonaniem stosownego śpiewu, pożyteczne będzie też trwanie w milczącym skupieniu”77 – apelował papież w Sacramentum caritatis.
***
To właśnie z wielkiego Bożego upokorzenia, z dobrowolnego „zamknięcia się” wszechpotężnego Króla
i Stwórcy Wszechświata w małej Hostii, w kawałku
zwykłego chleba wypływa – zdaniem bł. ks. Sopoćki
– „uszanowanie”, jakie mu jesteśmy winni: „Ta mała
cząsteczka na patenie zawiera Boga nieskończonego,
którego niebiosa ogarnąć nie mogą. Jakże to wielkie
upokorzenie, wobec którego wiele dusz świątobliwych (między innymi i s. Faustyna) widziało zastępy
aniołów dla oddawania bezustannej czci utajonemu
Królowi niebios, jak święty Jan Ewangelista widział
czterech starców przed Barankiem.
Stąd możemy wnosić, jakie winno być uszanowanie
dla Przenajświętszego Sakramentu: tu, gdzie całe niebo
Kard. J. Ratzinger, Eucharystia. Bóg blisko nas, Wydawnictwo „M”,
Kraków 2005, s. 130.
77
Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis..., s. 64.
76
220
drży i hołdy składa, czy godzi się nam stać z umysłem
rozproszonym i sercem obojętnym, w ubraniu niestosownym i próżność budzącym, niewiastom z głową
nieprzykrytą? Wszak jesteśmy nie tylko poddani przed
Panem, ale winowajcy przed Sędzią, stworzenie przed
Stwórcą. Jesteśmy prochem i popiołem ziemi. Dlatego św. Teresa często powtarzała w klasztorze: «Siostry
moje, powinniście się zachować przed Najświętszym
Sakramentem jak duchy błogosławione w niebie»,
a s. Faustyna zawsze klęczała przed Najświętszym Sakramentem z rozkrzyżowanymi rękami, o ile tego nikt
obcy nie widział. Z takiej czci zewnętrznej wypływa powiększenie pobożności wewnętrznej, gdyż zewnętrzna
postawa wpływa na skupienie, a Bóg zaraz to wynagradza i udziela duszy obfitej łaski pobożności i gorliwości.
Z takiej postawy płynie również zbudowanie bliźniego
– pewnego rodzaju apostolstwo względem tych, którzy
nas obserwują. Przeciwnie, brak uszanowania w kościele
czy kaplicy, zbytnia swoboda, rozmowy, szepty oziębiają
i zmniejszają pobożność u innych, a niekiedy są nawet
przyczyną zachwiania się w wierze”78.
***
„Trzeba otoczyć szczególną troską odprawianie
Mszy Świętej” – apelował w Sokółce abp Edward
Ozorowski. To skierowany do wszystkich celebransów
Przenajświętszej Ofiary postulat, aby wznieść na wyżyny
List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze...,
www.jezuufamtobie.pl .
78
221
kapłańską ars celebrandi – składać Najświętszą Ofiarę
z największą pobożnością, powagą, namaszczeniem,
bez niecierpliwości, z szacunkiem i bez pośpiechu
rozdzielać Komunię Świętą. Gesty celebrującego Mszę
kapłana mają bowiem ogromne znaczenie, o niebo
większe niż samych uczestników Eucharystii. Swoją
drogą o tym, jak wielkie znaczenie mają gesty i czyny celebransa, świadczy chociażby nawrócenie wybitnego niemieckiego ekonomisty Ernsta Friedricha
Schumachera, autora książki Małe jest piękne, jednej
z najważniejszych prac ekonomicznych XX wieku.
Bardzo ważną rolę w tym procesie odegrało bowiem
obserwowanie przez niego liturgii Mszy Świętej.
„Szczególnie uderzyła go cześć, z jaką ksiądz obchodził się z kielichem i pateną po rozdzieleniu Komunii; uwaga, z jaką każde naczynie było pieczołowicie
wycierane i polerowane”79 – pisała w swoich wspomnieniach córka ekonomisty.
Niezwykle budujący przykład szacunku dla Najświętszego Sakramentu ukazał w Sakramencie obecności (jednym z sześciu tomów wspaniałych Rozważań
o Eucharystii) ks. Tadeusz Dajczer. Pewnego dnia obserwował on kapłana w kościele św. Genowefy: „Jakaś
postać w koloratce wychodzi z zakrystii. Widzę, jak
przechodząc przed tabernakulum klęka. Ale robi to
jakoś «dziwnie», całkiem inaczej. Jakiś dziwny ksiądz.
Zgina kolano bardzo powoli i z taką czcią, że zastygam
w zdumieniu. Nie, on nie klęka przed tabernakulum,
H. Bejda, Nawróceni..., s. 419-425.
79
222
on klęka przed Kimś! Stawia na ołtarzu krzyż, pulpit,
zapala świece. Ale to wszystko – inaczej! Ruchy wolne,
twarz głęboko skupiona. Wraca do zakrystii i znowu to
inne przyklęknięcie. Nie mogę oczu od niego oderwać.
Zachowuje się tak, jakby widział inną rzeczywistość.
I nagle staje się dla mnie oczywiste, że on naprawdę wierzy w Boga obecnego w tabernakulum.
On klęka w geście niezwykłej adoracji. W momencie uklęknięcia sam wydaje się [być] cały zatopiony
w kontakcie z Kimś. W tym małym, zamkniętym
pomieszczeniu on po prostu widzi Boga!
Przypomniałem sobie, jak mówi psychologia, że
człowiek komunikuje się głównie w sposób pozasłowny. «Wsłuchiwałem się» podczas sprawowanej przez
niego Eucharystii nie tyle w jego słowa, co w ekspresję twarzy, mowę oczu, komunikację gestami, całym
ciałem. Tym wszystkim starał się wyrażać swoją modlitwę i cześć dla nieskończonego majestatu Boga.
Od słów konsekracji coś wstrząsającego zaczęło
się dziać w jego twarzy, tonacji głosu... Po Przeistoczeniu podnosił Hostię powoli, bardzo powoli, do
góry. W taki sposób, by już sam ten gest stawał się
szczególną modlitwą. (...) Może był to wyraz jego
ludzkiej bezradności, a może uwielbienia, bezgranicznego zaufania Bogu, którego z tak niezwykłą
czcią trzymał w swoich dłoniach”80.
***
Ks. T. Dajczer, Sakrament obecności, Wydawnictwo i Drukarnia Świętego Krzyża; Wydawnictwo „Fidei”, Opole – Warszawa 2009, s. 3-5.
80
223
Z pewnością to, co wydarzyło się w Sokółce, gdzie
– jak mówił w wywiadzie abp Edward Ozorowski
– „Hostia nie została należycie uszanowana”, co było
„znakiem naszych czasów”81 – odczytać można również
jako skierowane do nas przez Boga wezwanie: „Polscy
kapłani i polscy wierni, zadbajcie o przywrócenie należnej czci Eucharystii!”. W wydanej w 1987 roku doskonałej książce Iota unum. Analiza zmian w Kościele
katolickim w XX wieku Romano Amerio ubolewał,
że „degradacja Eucharystii jest najbardziej charakterystycznym zjawiskiem współczesnego Kościoła”82
i stwierdzał, że „obecny kryzys Kościoła jest w gruncie
rzeczy kryzysem Eucharystii, kryzysem wiary w Eucharystię”83. Pisał on o desubstancjalizacji Eucharystii
(która została „pozbawiona wartości aktu ofiarnego
i zredukowana do uczty, wspólnego świętowania, braterskiej agapy”), odbijającej się „negatywnie na czci
i poszanowaniu dla Najświętszego Sakramentu”. Amerio wymieniał bardzo wiele związanych z tym nadużyć.
Przytoczmy tylko dwa najbardziej szokujące: „jeśli
chodzi o materię, z jakiej składa się hostia, dopuszcza się coraz częściej rozmaite produkty spożywcze,
nie wyłączając słodkich mas lub kremów”, „niektórzy
księża nader śmiało poczynają sobie z poświęconymi
­komunikatami, na przykład wysyłając je pocztą na adres wiernych, którzy zgłosili chęć przyjęcia Komunii”84.
A. Kaszuba, Cud w Sokółce..., s. 18.
R. Amerio, Iota unum. Analiza zmian w Kościele katolickim w XX w.,
Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, s. 703.
83
Tamże, s. 691.
84
Tamże, s. 689-690.
81
82
224
Od czasu, kiedy Amerio pisał swoją książkę, minęło już ćwierć wieku, ale takie nadużycia i profanacje, niestety, nadal się zdarzają. Takim przykładem
może być bulwersująca i bluźniercza Msza nazwana
„mundialową”, odprawiona w 2010 roku w kościele
w Obdam w Holandii, którą miliony internautów
mogło obejrzeć na umieszczonym w internecie filmiku. „Celebrujący” ją kapłan ubrany był w... pomarańczowy ornat (pomarańczowe koszulki mieli
bowiem występujący w finale mundialu zawodnicy
Holandii), odgrywał przed ołtarzem rolę bramkarza,
a sam kościół został przyozdobiony flagami.
Na szczęście w Polsce tego typu nadużycia są
prawie nieobecne. Niemniej jednak warto uczynić
wszystko, by liturgii Mszy Świętej nadać, jak najwspanialszą oprawę (wielką szansą na przywrócenie
należnej czci Eucharystii są celebracje według rytu
trydenckiego). Musimy zdawać sobie bowiem sprawę, jak twierdzi ks. prof. Nicola Bux w książce pod
prowokacyjnym tytułem Jak chodzić na Mszę i nie
stracić wiary, że „chrześcijańska liturgia poddawana
jest w naszej epoce wysublimowanej postaci gwałtu.
Jej obrzędy i symbole poddawane są desakralizacji.
Zastępowane są świeckimi gestami”85. Nie możemy
i nie powinniśmy się na to godzić.
***
N. Bux, Jak chodzić na Mszę i nie stracić wiary, Wydawnictwo św. Stanisława, Kraków 2011.
85
225
Pisząc o Mszy i Komunii Świętej nie można zapominać również o praktyce komunii duchowej. „Komunia duchowa – pisał ks. Sopoćko – polega na gorącym
pragnieniu przyjęcia Pana Jezusa z pobudki miłości
napełniającej serce. Ta Komunia pragnienia, zwana Komunią duchową, jest niezmiernie pożyteczna dla duszy,
gdyż wzbudza w niej pociąg do rzeczy Boskich i do życia doskonałego, daje moc do ćwiczenia się w cnotach
i przynosi niekiedy więcej korzyści niż Komunia sakramentalna przyjęta z mniejszą miłością. Nadto ma tę samą
korzyść, że można przyjmować ją codziennie, w każdej
chwili dnia i nocy, w każdym miejscu, a szczególnie przy
nawiedzeniu Przenajświętszego Sakramentu”86.
Podobne słowa kieruje do nas również w Sacramentum caritatis Benedykt XVI: „Nawet wtedy, kiedy nie
jest możliwe przystąpienie do sakramentalnej Komunii, uczestnictwo we Mszy Świętej pozostaje konieczne, ważne, znaczące i owocne. W tej sytuacji dobrze jest
żywić pragnienie pełnego zjednoczenia z Chrystusem
za pomocą, np. praktyki komunii duchowej (...)”87.
Właśnie w czasie takiej komunii duchowej
św. s. Faustyny Anioł Pański (Serafin) trzynaście
razy zasilał ją sakramentalnie w chorobie, zaznaczając przez to, jak miła jest Bogu ta praktyka, którą
służebniczki Miłosierdzia Bożego «będą stosować
i zachęcać inne dusze dobrej woli ku temu»”.
List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze...,
www.jezuufamtobie.pl .
87
Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis..., s. 70.
86
226
Rozdział 5
NA KOLANACH
PRZED PANEM
T
rzeba nam, katolikom, często uczestniczyć we
Mszy Świętej i godnie przyjmować Komunię
Świętą. Trzeba nam, jak najczęściej adorować Przenajświętszą Hostię – nie tylko w Sokółce, nie tylko
tę, która stała się dla nas ludzkim Ciałem, ale także
Ciało Chrystusa pozostające w formie małego białego opłatka zamkniętego w tabernakulach i wystawianego w monstrancjach w kościołach całego świata.
Bo przecież w każdej konsekrowanej Hostii jest cały
osobowy Bóg. Jest i cierpliwie czeka, aż przyjmiemy
Go do swego serca albo uklękniemy, by Go w tej postaci adorować. „Nie żałujmy naszego czasu na adorację (...), niech nasza adoracja nigdy się nie kończy”88
– apelował w liście Dominicae cenae Jan Paweł II.
***
Kard. Józef Ratzinger, Eucharystia. Bóg blisko nas..., s. 111.
88
227
„Nawiedzenie Przenajświętszego Sakramentu jest naszym czwartym obowiązkiem względem
Więźnia eucharystycznego – pisał bł. ks. Michał Sopoćko. – Gdyby Jezus przebywał widocznie w jednym tylko miejscu na świecie, jak dawniej w Judei,
gdzie by rozmawiał poufale z tymi, którzy Go odwiedzają, uważalibyśmy pewnie za obowiązek i za
szczęście iść do Niego. A gdyby osiadł widomie
między nami w mieście i powiedział: «Chodźcie
do Mnie, mam przyjemność w rozmowie z wami»,
na pewno wówczas uważalibyśmy za godnego nagany, kto by do Zbawiciela nie poszedł. Ale wszak
wiara nam mówi, że w każdym Przenajświętszym
Sakramencie mamy tego samego Jezusa, do którego z daleka przybyli Mędrcy, by Mu się pokłonić,
któremu się kłaniają wszyscy aniołowie (Hbr 1,6),
który zaprasza nas: «Przyjdźcie do mnie wszyscy»
(Mt 11,28), «Proście, a będzie wam dane» (Mt 7,7),
«Skarby moje są nieprzebrane...», «Tu otrzymacie
łaski nie tylko dla siebie, ale i najbliższych sobie,
i dla dusz czyśćcowych, i dla świata całego». Kościół
ku tej praktyce bardzo zachęca, udzielając za każdy
raz dziesięć lat odpustu, który można ofiarować za
dusze zmarłych”89.
***
List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze...,
www.jezuufamtobie.pl .
89
228
„To na adoracji rozstrzygnie się przyszłość Kościoła” – stwierdził kard. Mauro Piacenza, prefekt
watykańskiej kongregacji ds. duchowieństwa w wywiadzie dla agencji CNA 17 października 2011 roku,
w chwili, kiedy pisałem ten rozdział. „Czeka nas
wielka pokojowa walka przed Najświętszym Sakramentem. Moim wielkim marzeniem jest, aby w każdej diecezji na świecie istniał przynajmniej jeden
kościół, w którym dniem i nocą adoruje się Sakrament Miłości”90 – powiedział kard. Piacenza. „Kiedy
Sobór [chodzi o II Sobór Watykański – przyp. autora] otworzył okna Kościoła, dostał się do niego nie
tylko powiew Ducha, ale również zawierucha tego
świata. Teraz trzeba cierpliwie przywracać porządek [w Kościele – przyp. autora], przede wszystkim
poprzez stanowcze potwierdzenie prymatu zmartwychwstałego Chrystusa obecnego w Eucharystii”.
Tak właśnie zostało to powiedziane!
***
Ucieszyłem się z tej wyrażonej przez wysokiego
watykańskiego dostojnika woli podjęcia „pokojowej
walki przed Najświętszym Sakramentem”.
Swoją drogą, czyż to nie kolejny „cudowny” Boży
„zbieg okoliczności”, że to właśnie w Łagiewnikach
– w światowym centrum Bożego Miłosierdzia (które
Wypowiedź kard. M. Piacenzy za informacją Radia Watykańskiego
z dnia 17 października 2011 roku.
90
229
ostatnio zostało ubogacone o powstające tuż obok Centrum i sanktuarium Jana Pawła II) i niedaleko mojego
domu – od wielu już lat dniem i nocą trwa wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu, że właśnie
tu – w dzień beatyfikacji Ojca Świętego Jana Pawła II – narodził się także ruch „Adoremus” („Adorujmy”) prawdziwie „opatrznościowa” inicjatywa, której
istotą jest ożywienie adoracji eucharystycznej i wciągnięcie do tej Bożej „walki”, jak największej rzeszy
wiernych oraz całych parafii. I znowu w tak przedziwny
sposób Boże Miłosierdzie „spotkało się” z Eucharystią.
***
Adoremus! Adorujmy zatem Chrystusa, adorujmy Go wystawionego w monstrancjach, zamkniętego
w tabernakulum, które sam Chrystus w rozmowie ze
św. Faustyną określił „tronem miłosierdzia na ziemi”
(patrz Dz. 1485). Adorujmy Go także w sanktuariach
swoich serc, po przyjęciu Go w Komunii Świętej. Adorujmy i pokładajmy nadzieję w Bożym miłosierdziu.
Błagajmy żyjącego w eucharystycznym chlebie Boga
o miłosierdzie dla staczającego się po równi pochyłej
świata, o miłosierdzie dla naszej ojczyzny, o miłosierdzie dla nas samych i naszych bliskich.
„Przypominam sobie – pisała w Dzienniczku s. Faustyna – że najwięcej światła otrzymałam
w ado­racjach, które odprawiałam codziennie przez
pół godziny przez cały Post przed Najświętszym
230
Sakramentem, leżąc krzyżem. W tym czasie poznałam głębiej siebie i Boga” (Dz. 147).
Adoracja przekształca bowiem świat i zmienia
ludzi – Boże „promienie X” prześwietlają na wylot
nasze dusze. Człowiek nie musi nawet nic robić. Tak
jak nic nie robił ów francuski wieśniak, który długie
godziny spędzał na adoracji. Pytany przez św. Jana
Vianney’a, proboszcza z Ars, „co robi przez tak długi
czas przed Przenajświętszym Sakramentem”, odparł
po prostu: „Patrzę na niego, a On na mnie!”91. Jeśli
zatem nie potrafimy się modlić (i sobie to wyrzucamy), jeśli nie wiemy, jak się pogrążyć w kontemplacji, powinniśmy uzmysłowić sobie, że wystarczy
wtedy tylko być. Wystarczy patrzeć i trwać, grzać
się w Jego słońcu i nie martwić się o nic więcej, bo
o resztę zatroszczy się sam Bóg. Przyznam, że ja zachowuję się podobnie jak ów wieśniak. Często mam
taki natłok różnych myśli w głowie, że nie jestem
w stanie się pomodlić nawet najprostszą z modlitw.
Klęczę wtedy i powtarzam dwa zwykłe słowa: „Kocham Cię”. I mam nadzieję, że Bóg, patrząc na moje
serce, mimo wszystkich moich grzechów, nieprawości i wad, których nie potrafię się pozbyć i którymi
tak bardzo daję się we znaki moi bliskim, dobrze
wie, że to prawda.
***
Rozmowa św. Jana Vianney’a z francuskim wieśniakiem za: T. Toth,
Eucharystia..., s. 185.
91
231
Bóg może dokonać wielkich cudów w klęczącym
przed nim człowieku. Czyż nie stało się tak właśnie
w przypadku słynnego francuskiego pisarza Andre
Frossarda? A on nawet nie klęknął. Wystarczyło tylko, że wszedł w Boży zasięg, na Bożą orbitę. I został
pochwycony, by krążyć już zawsze wokół Boga – wokół miłującej go Odwiecznej Miłości.
Jak do tego doszło? Otóż w 1935 roku „wyjałowiony religijnie” 20-leni Andre Frossard (syn Ludwika-Oskara – dziennikarza, komunisty, byłego
sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Francji), jak na paryskiego lekkoducha przystało, błąkał
się bez celu po Paryżu92.
Pracował wtedy w redakcji paryskiego dziennika
i uważał się za ateistycznego marksistę, za ateusza
„zajętego innymi problemami niż sprawa Boga”.
Bezkrytycznie podzielał przekonania „idealnie ateistycznej”, lewicowej rodziny, „dla której problem religii w ogóle nie istniał”, a wojowniczy antyreligijny
zapał był tylko melodią przeszłości. Frossardowie
uważali bowiem, że „przeciwnik” już dawno został
położony na łopatki. Ojciec Frossarda nie był nawet
ochrzczony, matka była niezbyt gorliwą protestantką,
a babka – żydówką. Ze ścian mieszkania od maleńkości spoglądał na Andre groźny wzrok Karola Marksa,
Opis nawrócenia Andre Frossarda za: H. Bejda, Nawróceni..., s. 323-328.
(zawarte w nim cytaty pochodzą z: A. Frossard, Istnieje inny świat, WydawnictwoWrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej, Wrocław 1988; V.
Messori, Pytania o chrześcijaństwo, Wydawnictwo „M”, Kraków 1997).
92
232
a w młodej głowie wciąż kołatały słowa najważniejszej lektury lat dziecięcych: Piotruś będzie socjalistą.
8 lipca 1935 roku Frossard spotkał w redakcji
swojego przyjaciela André Villemina – katolika (gorliwie i bezskutecznie trudzącego się, by odciągnąć go
od ateistycznego socjalizmu), któremu dopiero co
zwrócił książkę Nowe średniowiecze Mikołaja Bierdiajewa. Dokładnie o godzinie 17.10, udając się na
obiad, dotarli do dzielnicy łacińskiej i zatrzymali się
na ulicy d’Ulm przed szarą, pseudogotycką kaplicą
pod wezwaniem Najświętszego Sakramentu, należącą do Zgromadzenia Sióstr Adoracji Wynagradzającej. Villemin miał tu coś do załatwienia. Wysiadł
z samochodu, obiecując, że wróci za kilka minut.
Zapytał Frossarda, czy zaczeka na niego w aucie,
czy też w kościele. „Oglądnę kościół i zobaczę co on
robi” – postanowił Frossard.
Kierowała nim wówczas zwykła ciekawość. Sam
Kościół był bowiem dla niego instytucją, jak sam
mówił, niesympatyczną i „tak daleką jak Księżyc lub
Mars”. „Voltaire nie powiedział mi o niej nic dobrego, a od mego trzynastego roku życia nie czytałem
prawie nic innego prócz Voltaira i Rousseau” – pisał.
Po wejściu do świątyni, w jej głębi, nad ołtarzem
zauważył jednak coś, czego jeszcze nigdy nie widział
– wystawioną monstrancję z Najświętszym Sakramentem. Nie wiedział wówczas, czym jest ten „duży
krzyż z obrobionego metalu, mający w środku białą
matową tarczę”, to „odległe Słońce”.
233
W półmroku kościoła Frossard bezskutecznie wypatrywał przyjaciela: „Mój wzrok wędruje od ciemności do światła, wraca z powrotem do obecnych ludzi,
nie wnosząc jakiejkolwiek myśli, ślizga się od wiernych
do nieruchomo trwających zakonnic i pozostaje potem, nie wiem dlaczego zawieszony na drugiej świecy,
płonącej na lewo od krzyża (...). W tym mgnieniu oka
zerwała się nagła fala cudów, której niewyrażalna siła
w jednym momencie z absurdalnej istoty, jaką jestem,
zrywa powłokę, aby dziecko, którym nigdy nie byłem,
oślepione od blasku, przywieść do światła dziennego.
Przede wszystkim zostają mi dane słowa duchowego
życia. One nie są do mnie skierowane, nie formułuję
ich sam, słyszę je jakby wypowiadane obok mnie cichym głosem przez osobę, która widzi, czego ja jeszcze
nie widzę. Zaledwie ostatnia sylaba tego cichego prologu osiągnęła próg mojej świadomości, lawina zrywa
się od nowa. Nie mówię: niebo się otwiera. Nie, ono
się nie otwiera, lecz nagle spada na mnie. Od kaplicy,
gdzie On (jak mogłem to przypuszczać) w tajemniczy
sposób był zamknięty, wystrzela w górę jak błyskawica” – opisywał później. Frossard poczuł Oczywistość
Boga i Obecność jego Osoby – „niezniszczalny kryształ nieskończonej przejrzystości, jasności prawie nie
do zniesienia (...) lekko niebieskiego światła”, „inny
świat takiego blasku i gęstości, że nasz świat osuwa
się przed nim do rozwiewających się cieni niewyśnionych marzeń”. Wiedział, że „to jest rzeczywistość, to
jest prawda”, „łagodna dobroć i łaskawość” zdolna
234
„przełamać najtwardszy kamień i co jest twardsze niż
kamień – ludzkie serce”. Ogarnęła go radość – „entuzjazm w samą porę wydobytego morskiego rozbitka”.
Został obdarowany Kościołem – „ośrodkiem przebywającej obecności Jedynego”.
I tak właśnie, w jednej zaledwie chwili bezideowy ateista przemienił się w gorliwego katolika.
„Wyszedłem stamtąd po dziesięciu minutach, tak
bardzo zaskoczony tym, iż stałem się niespodziewanie katolikiem, jak byłbym zdumiony, odkrywając, iż
jestem żyrafą lub zebrą po wyjściu z ogrodu zoologicznego”– wyznał w rozmowie z włoskim dziennikarzem i publicystą Vittorio Messorim.
„Jestem katolikiem, katolikiem apostolskim,
rzymskim. Bóg istnieje i wszystko jest prawdą”
– oświadczył po wyjściu z kościoła zdumionemu
przyjacielowi. Był całkowicie przemieniony.
Od tej pory nawrócony ateista zaczął wzrastać
w wierze. Codziennie uczęszczał na Mszę Świętą,
a godziny spędzone w kościołach uznawał za najszczęśliwsze chwile swego życia, zagłębił się w lekturze Biblii, uszczęśliwiała go modlitwa. Po okresie
przygotowania przyjął chrzest i do końca życia był
gorliwym katolikiem, stając się po wielu latach jednym z najsłynniejszych francuskich pisarzy i publicystów katolickich, dzięki któremu także inni ludzie
odnaleźli drogę do Boga.
***
235
„Sednem eucharystycznej pobożności jest osobisty kontakt z Bogiem” – przekonywał w swoich pismach i całym swoim życiem Jan Paweł II.
Częsta Msza i Komunia, adoracja i inne praktyki
kultu eucharystycznego nie wyczerpują bynajmniej
głębi „eucharystycznej duchowości”. „Duchowość
eucharystyczna – pisał w Sacramentum caritatis Benedykt XVI – nie ogranicza się tylko do uczestnictwa
we Mszy Świętej i pobożności wobec Najświętszego Sakramentu. Obejmuje ona całe życie”93. Trzeba,
by Eucharystia wycisnęła głębokie piętno na całej
naszej egzystencji, by stała się motorem wszystkich
naszych czynów. Duchowość eucharystyczna ma
między innymi wymiar misyjny – to w niej zakorzeniona jest potrzeba „dawania świadectwa naszym
życiem” i misja „niesienia Chrystusa” innym ludziom
i całemu światu.
Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis..., s. 95.
93
236
Rozdział 6
PRZYKŁADY POCIĄGAJĄ!
C
zy jesteśmy świadkami „eucharystycznej wiosny”, jak twierdzi Benedykt XVI? Nie wiem.
Bardzo chciałbym, aby tak było. Wprawdzie pobożność eucharystyczna – adoracyjna – odżywa, jednak
dla wielu ludzi Eucharystia nadal jest jedynie symbolem, a nie realną obecnością. Coraz mniej ludzi
spotyka się z Eucharystycznym Chrystusem w czasie niedzielnej Mszy Świętej.
W Polsce, według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego z 2010 roku, w niedzielnej Eucharystii uczestniczyło 41 procent katolików,
a do Komunii przystępowało średnio 16,4 procent
wiernych. To i tak dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę
tragiczne wskaźniki dotyczące wielu krajów Europy
Zachodniej (w Holandii na Msze Święte uczęszcza
około 7 procent osób deklarujących się jako wierzące).
Natomiast podobną co w Polsce liczbę „dominicantes”
237
i „communicantes” zanotowano w Stanach Zjednoczonych, ale i tak oznacza to, że więcej niż połowa
polskich katolików nie chodzi w niedzielę do kościoła.
A przecież takie cotygodniowe uczestnictwo
we Mszy Świętej to naprawdę podstawa – minimum naszych religijnych powinności. Zawinione
(nieusprawiedliwione chorobą czy innymi ważnymi
względami) nieuczestniczenie w niedzielnej Mszy
Świętej to przecież ciężki grzech. Czy to się zmieni
na lepsze? Oby! Może trzeba prosić o to także podczas adoracji.
***
Ojciec Święty Benedykt XVI zachęca bardzo gorąco do adoracji eucharystycznej – do spotykania się
z Panem, który został z nami w Eucharystii. „Spoglądając podczas adoracji na konsekrowaną Hostię, spotykamy dar miłości Boga, spotykamy mękę i Krzyż
Jezusa, a także Jego zmartwychwstanie. Właśnie poprzez nasze spojrzenie na adoracji Pan nas przyciąga
ku sobie – w swoją tajemnicę, aby nas przemienić, tak
jak przemienia chleb i wino” – mówił. Podczas katechezy poświęconej św. Julianie z Cornillon podkreślił
również, że „święci na spotkaniu eucharystycznym
zawsze odnajdywali siłę, pocieszenie i radość”94. To
święta prawda o świętych. Każdy z nich pełnymi
Katecheza Benedykta XVI o św. Juliannie z Cornillon, wygłoszona
17 listopada 2010 roku, www.adoremus.pl .
94
238
garściami czerpał z tego skarbca, z tego niewyczerpanego źródła, jakim jest Eucharystia.
Mam jednak wciąż w pamięci kilkunastu, a może
nawet kilkudziesięciu spośród około 300 „mieszkańców nieba”, których życie badałem i opisywałem, mających szczególny stosunek do Eucharystii
– prawdziwych jej miłośników i wielkich czcicieli.
Muszę przyznać, że kilkoro z nich wywarło na mnie
wyjątkowo duże wrażenie. Szerzej wspomnieć chcę
jednak tylko o trzech, których z różnych względów
szczególnie polubiłem: o wielkim apostole mediów,
prekursorze współczesnej ewangelizacji bł. Jakubie
Alberione, skromnej zakonnicy bł. s. Kandydzie od
Eucharystii, a także o niewyniesionej jeszcze na ołtarze Polce Wandzie Malczewskiej.
To właśnie oni – oprócz św. Faustyny od Najświętszego Sakramentu – z powodzeniem mogliby
się stać swoistymi „patronami” owej „eucharystycznej wiosny”. Niestety, w naszym kraju nie są oni dobrze znani.
***
„Istnieją rzeczy nadprzyrodzone, które możemy
czerpać bezpośrednio od Boskiego Mistrza. Dawno
temu czytałem o pewnym biskupie, który miał dzień
pełen zmartwień i nie mógł znaleźć wyjścia dla rozwiązania problemów, które spiętrzyły się przed nim;
a były to rzeczy poważne. Nieustannie myślał, rozważał,
239
pytał o radę. Potem wyszedł z domu i idąc, spotykał
prostą kobietę, która go znała:
– Gdzie pani była, dobra kobieto?
– Byłam w kościele na adoracji, nawiedziłam
Najświętszy Sakrament.
– A więc, cóż pani powiedział Jezus?
– Zawsze mi mówi rzeczy piękne, jednak dzisiaj
powiedział mi coś, czego nie zrozumiałam.
– Co takiego pani nie zrozumiała?
– Jezus powiedział mi tak: «Proszą o radę
wszystkich, a do Mnie wcale nie przychodzą prosić
o światło»95”.
Taką piękną i pouczającą historię opowiedział
w jednym ze swoich pism założyciel zgromadzenia paulistów bł. Jakub Alberione. Nazwano go
„św. Pawłem XX wieku” i „świętym środków społecznego komunikowania”. Jego „największy Skarb”
ukryty był w tabernakulum – był to Jezus w postaci
małej, kruchej Hostii. A gdzie był jego „Skarb”, tam
było i serce jego.
Właśnie podczas jednej z takich adoracji – czterogodzinnego modlitewnego czuwania odbywającego się na przełomie XIX i XX wieku, w nocy
Tekst o bł. ks. Jakubie Alberione opracowałem w oparciu o własny
artykuł opublikowany w Tygodniku Rodzin Katolickich „Źródło”
nr 47/2009, napisany głównie na podstawie publikacji: D.B. Spoletini, Jakub Alberione. Apostoł nowych czasów, Edycja Świętego Pawła,
Częstochowa 2003. Fragmenty jego pism zaczerpnąłem z ks. J. Alberione, Stąd chcę oświecać. Myśli eucharystyczne, Edycja Świętego Pawła,
Częstochowa 1997.
95
240
z 31 grudnia 1900 roku na 1 stycznia 1901 roku
w katedrze w Albie – 16-letni seminarzysta Jakub
doświadczył niezwykłej wizji. Chrystus objawił
mu jego życiową misję. Miał zostać apostołem jak
św. Paweł, aby rozpalić żar apostolstwa, misyjną gorliwość w innych i uzdrowić społeczeństwo oraz jego
instytucje: szkołę, rodzinę, prawodawstwo, literaturę,
prasę, obyczaje. W ten sposób miał szerzyć dobro
i budować cywilizację chrześcijańską.
Przed tabernakulum zrodziła się Rodzina,
a przede wszystkim Towarzystwo św. Pawła, którego
apostolski cel polegał na tym, „że jego członkowie, na
chwałę Bożą i dla zbawienia dusz, poświęcają się ze
wszystkich sił rozpowszechnianiu katolickiej doktryny za pomocą apostolstwa wydawniczego, to znaczy: druku, kina, radia i innych środków najbardziej
skutecznych i szybkich, oraz wszelkich wynalazków
dostarczonych przez ludzki postęp i odpowiednich
do potrzeb i warunków naszych czasów”. Przyznam,
że bliski to memu sercu cel.
Ksiądz Alberione zakładał swoje dzieło w trudnym czasie, kiedy we Włoszech „pierwsze skrzypce”
zaczynali grać socjaliści i faszyści. Zarówno jedni, jak
i drudzy nie kryli niechęci do niego i jego działalności. Grożono mu śmiercią, pojawiły się trudności
natury ekonomicznej. Wówczas z pomocą ks. Alberione przyszedł sam Chrystus – ukazał mu się, wypowiadając słowa: „Nie lękajcie się, Ja jestem z wami.
Stąd chcę oświecać [wskazał wtedy na tabernakulum
241
– przyp. autora]. Żałujcie za grzechy”. Ksiądz uzyskał
pewność, że nic nie zaszkodzi jego dziełu, że z jego
zagrożonej Rodziny ma wyjść „wielkie światło”. I takie światło wyszło. W latach 20. i 30. XX wieku jak
grzyby po deszczu z inicjatywy ks. Alberione zaczęły powstawać nowe religijne czasopisma, a w Boże
Narodzenie 1931 roku zaczęło się ukazywać pismo,
które zrobiło międzynarodowa karierę – wychodzący
do dziś katolicki tygodnik o największym nakładzie
„Famiglia Cristiana” („Rodzina chrześcijańska”). Od
tej pory powstało wiele innych wspaniałych dzieł. Sił
do zakrojonej na szeroką skalę działalności apostolskiej dodawało ks. Alberione spożywanie Eucharystycznego Chleba i chwile cichej adoracji.
***
Założyciel paulistów propagował częste przystępowanie do Komunii Świętej oraz czytanie Pisma
Świętego. Były to, według niego, dwa najważniejsze
fundamenty chrześcijańskiego życia. Równie ważną
rolę pełniło – jego zdaniem – częste nawiedzanie
i adorowanie Najświętszego Sakramentu. Oto kilka
jego przepięknych „eucharystycznych” wskazań zaczerpniętych z książki Stąd chcę oświecać:
„– Konieczne jest zakotwiczenie naszego życia
w tabernakulum. Tylko dzięki modlitwie nasze dzieła będą miały ducha i przyniosą stałe
owoce oraz będą miały prawdziwą wartość
w wieczności.
242
– Jest pewna wiedza, która pochodzi tylko z tabernakulum. Kto odprawia dobrze adoracje
i wchodzi w zażyłość z Jezusem, ten nabywa
powoli tej wiedzy, która jest nazwana wiedzą
Boską – wiedzą świętych.
– Wielką modlitwą, na którą powinniśmy kłaść
potężny nacisk, jest nawiedzenie Najświętszego Sakramentu. Ono dopełnia i udoskonala
Komunię Świętą i doprowadza do nawiązania osobistego i rzeczywistego kontaktu z całą
łaską, którą otrzymaliśmy w Eucharystii.
Odprawiajcie zawsze dobrze nasze adoracje,
abyśmy rzeczywiście otrzymali poznanie Jezusa i zostali w Niego wszczepieni.
– Wierność praktyce nawiedzenia Najświętszego Sakramentu to jeden z najskuteczniejszych
środków do prowadzenia gorliwego życia
i czynienia postępu w cnotach. W pierwszej
części nawiedzenia powinno się czytać przede
wszystkim Pismo Święte, a zwłaszcza Ewangelie i listy św. Pawła.
– Nawiedzenie Najświętszego Sakramentu jest
oddaniem czci Eucharystii, która jest jakby tronem łaski [w tym przypadku już] poza Mszą
Świętą i Komunią Świętą. Jest ona przedsionkiem nieba: wytchnieniem i przygotowaniem
do przeżywania wizji uszczęśliwiającej w niebie. Daje łaskę, światło, umocnienie.
243
– Wśród wielu ćwiczeń duchowych, od których w większości zależy formacja apostoła
i skuteczność jego działania, na pierwszy plan
wysuwają się: Ofiara Mszy Świętej, przyjmowanie Komunii Świętej, codzienna medytacja, nawiedzenie Najświętszego Sakramentu
i prowadzenie rachunku sumienia.
– Przed tabernakulum możesz rozwiązać wszystkie trudności. Wiele razy wystarczy tyl­ko tyle,
aby stawić czoło wielu niepewnościom i trudnościom; wystarczy tyle, aby powrócić do pokoju serca”.
***
Na koniec zostawiłem najpiękniejszy cytat, pełne głębi słowa, którymi bł. Jakub Alberione oddał
samą istotę spotkania z Chrystusem podczas adoracji: „Czymże jest Nawiedzenie? Jest to spotkanie
duszy i całego naszego człowieczeństwa z Jezusem.
To nędzne stworzenie spotyka się ze swoim Stwórcą. Uczeń staje wobec Boskiego Mistrza. Chory spotyka się z Lekarzem dusz. Ubogi zwraca się o pomoc
do Bogatego. Spragniony pije z przeobfitego Źródła.
Słaby staje przed Bogiem Wszechmogącym. Kuszony szuka pewnego Schronienia. Ślepy szuka Światła.
Przyjaciel idzie do prawdziwego Przyjaciela. Zagubiona owca zostaje znaleziona przez Boskiego Pasterza. Zbłąkane serce znajduje Drogę. Głupi odnajduje
244
Mądrość. Oblubienica spotyka Oblubieńca duszy.
«Nic» znajduje «Wszystko». Zrozpaczony znajduje
Pocieszyciela. Młodzieniec znajduje receptę na życie.
[Nawiedzenie] to odpowiedź należna Temu, który
jest naszym Gościem, Domownikiem, Bratem, Zbawieniem. On jest Nauczycielem wiary, moralności,
modlitwy: naszym obowiązkiem jest uczęszczać do
Jego szkoły (...)”.
***
„Nieskończonym Skarbem” nazywała Eucharystię włoska karmelitanka bł. Maria Barba – Maria
Kandyda od Eucharystii (1884-1949)96.
Maria Barba była dziesiątym z dwanaściorga
dzieci radcy sądu apelacyjnego. Jej rodzice byli nie tylko bogaci, ale i bardzo pobożni. Większą część życia
Maria spędziła w Palermo, a następnie w Ragusie.
Miłość do Eucharystii uwidoczniła się u niej
już wtedy, kiedy była małym dzieckiem. Z niecierpliwością oczekiwała na powrót mamy z kościoła,
a kiedy to następowało, wspinała się na palce, by
poprzez dmuchnięcie mamy na jej wargi mieć swój
udział w jej Komunii Świętej i tak jak ona, ale na
swój dziecięcy sposób, przyjąć do swego serca Pana
Tekst o bł. Marii Kandydzie od Eucharystii w oparciu o własny artykuł
opublikowany w Tygodniku Rodzin Katolickich „Źródło” nr 24/2010,
napisany głównie na podstawie publikacji: J I. Adamska OCD, Ku pełni wolności i miłości. Rzecz o bł. Marii Kandydzie od Eucharystii (1884-1949)
karmelitance z Ragusy, Wydawnictwo „Flos Carmeli”, Poznań 2008.
Stamtąd też pochodzą wszystkie przytoczone cytaty.
96
245
Jezusa. W wieku 10 lat przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Swoje „pierwsze nawrócenie” – po
niespokojnej, pełnej różnorakich grzechów i grzeszków młodości – przeżyła w wieku 15 lat. Poczuła
wówczas powołanie do życia zakonnego. Od tej pory
przyjmowanie eucharystycznego Chrystusa stało się
największą radością jej życia, a powstrzymywanie się
od Komunii Świętej „wielkim krzyżem i męczarnią”.
***
Sprzeciw rodziny opóźnił jej wstąpienie do
klasztoru o 20 lat. Były to lata próby, pełne tęsknoty
i cierpienia z powodu niemożności połączenia się ze
swoim Boskim Oblubieńcem.
„Moje cierpienia «dla Eucharystii» zaczęły się
w wieku około siedemnastu lat, gdy doznałam przynaglenia, by nie opuszczać częstej Komunii” – tak
pisała w prowadzonym na polecenie spowiednika
Dzienniku. – Wiele trudów i zmagań kosztowało
mnie uproszenie krewnych, żeby mi towarzyszyli do
kościoła [bracia Marii, od których po śmierci ojca
w 1904 roku i matki w 1914 roku była zależna, byli
liberałami, utracili wiarę i nie chodzili do kościoła,
a kobieta w owych czasach sama nie mogła się poruszać po mieście]. Gdy mi się to powiodło, gdy udało się wreszcie ich pozyskać, musiałam uzbroić się
w cierpliwość, widząc jak zwlekają z wyjściem, powolni, nigdy się nieśpieszący, zajęci swoimi sprawami,
246
tak że w końcu przychodziliśmy spóźnieni. Ileż z ich
powodu straciłam Mszy i Komunii Świętych! Ileż
musiałam się natrudzić, by znaleźć kapłana, który
udzieliłby mi Komunii, gdy przyszliśmy do kościoła
w ostatniej chwili”.
Były to jednak również lata naznaczone kolejnym „nawróceniem”, kolejnym duchowym odkryciem – pojęciem obecności Boga w tabernakulum:
„Spóźniłam się raz na Mszę Świętą i nie mogłam
przyjąć Komunii Świętej. Ponieważ kościół był już
zamknięty, chciałam zawrócić, ale jakaś uboga kobieta powiedziała mi: «Dlaczego pani nie wejdzie
do zakrystii, aby choć na krótko nawiedzić Pana?».
Te słowa, a także przykład mojej starszej siostry, naprowadziły mnie na obecność Jezusa w tabernakulum i tajemnica ta przeniknęła do głębi mój umysł
i serce: O Miłości, Miłości! Przebywasz tam jako
Więzień, bo kochasz do szaleństwa i chcesz zawsze
być z nami, Twymi dziećmi; pragniesz pozostawać
w naszych kościołach, choć jesteś często samotny
i opuszczony!
Myślą i sercem rozpoczęłam nawiedzać Jezusa
w tabernakulum w ciągu dnia, a także nocą. Adorowałam Go we wszystkich świątyniach świata, w tych
zwłaszcza, w których pozostawał najbardziej zapomniany. Nocą przerywałam sen, aby Go na klęczkach
uwielbiać. Widziałam w duchu te ciemne kościółki
i zamknięte drzwiczki tabernakulum. Mówiłam Jezusowi, że u stóp każdego ołtarza stawiam moje serce
247
jak wieczną lampkę, aby nieustannie Go adorowało,
dziękowało Mu, kochało Go i wynagradzało. Zawarłam przymierze z Jezusem, na mocy którego
w każdym kościele świata katolickiego, gdziekolwiek znajdowałoby się tabernakulum, gdziekolwiek
przebywałby On w Sakramencie Ołtarza, moje serce będzie z Nim; by Go kochać, wielbić i wynagradzać w imieniu własnym i całego stworzenia, które
Go opuszcza i nie chce Go poznać. To przymierze
miało mnie obowiązywać nie tylko przez czas mojego życia ziemskiego, ale tak długo, dopóki On pozostanie w Najświętszym Sakramencie, czyli aż do
skończenia wieków”. Jakże to piękne, przejmujące,
pełne żaru i miłości słowa. Podobnie zresztą – nocą,
przenosząc się w duchu przed tabernakulum – adorowała Jezusa św. s. Faustyna. „Kiedy teraz nie mogę
trochę sypiać w nocy, bo mi cierpienie nie pozwala,
zwiedzam wszystkie kościoły i kaplice i choć krótko adoruję Przenajświętszy Sakrament” – pisała
(Dz. 1501). Może warto naśladować w takiej adoracji
te dwie zakonnice? Co więcej – dzisiaj, dla lepszego
pobudzenia wyobraźni, można adorować Chrystusa
również online, korzystając z internetowych kamer
zainstalowanych w kaplicach wieczystej adoracji!
***
Maria mogła wstąpić do Karmelu dopiero w roku
1919. Miała wtedy już 35 lat. Zanim to nastąpiło przeżywała jeszcze większe cierpienia, „drogę krzyżową”
248
z powodu wielomiesięcznej niemożności uczestniczenia w niedzielnej Mszy Świętej i przyjmowania Komunii Świętej. „Tak bardzo pragnęłam, Panie, niemal
żebrałam o łaskę, aby ktoś zechciał iść ze mną do Twojego Domu, o mój Jezu! Zawsze na próżno. Niespełnione nadzieje, daremne oczekiwania, post od Eucharystii.
Godziny upływały, Msza mnie ominęła. (...)
Głód i pragnienie świętej Komunii nieustannie
we mnie wzrastało do tego stopnia, że wyczerpywało mnie fizycznie; umierałam niemal na myśl o odrzuconej prośbie, o nieudzielonym pozwoleniu... Ten
silny, a zarazem słodki głód, miłosne i jednocześnie
szalone pragnienia, doprowadzały mnie do łez. Święta Komunia była mi potrzebna jak oddech, jak bicie
serca. Była dla mnie tęsknotą i rozkoszą; aby ją zdobyć
poszłabym kamienistą drogą, zakuta w łańcuchy”.
***
W klasztorze w Ragusie przyjęła imię Maria
Kandyda od Eucharystii, chcąc „towarzyszyć Jezusowi w Jego eucharystycznej postaci, najlepiej jak
tylko będzie mogła”. Eucharystia stała się wówczas
sednem jej życia duchowego. Poprzez szczególny charyzmat eucharystycznej wrażliwości nawiązała ścisłą
relację z Bogiem. Długie godziny spędzała na klęczkach przed tabernakulum. W 1924 roku złożyła śluby
zakonne, a kilka miesięcy później została przeoryszą
(była nią z przerwami przez 20 lat). 1 listopada
1927 roku w akcie podpisanym własną krwią złożyła
249
Bogu ofiarę z samej siebie za grzechy swoje i cudze.
Pragnęła być „apostołką Komunii Świętej”, „strażniczką wszystkich tabernakulów świata”, pragnęła
wszystkie dusze przyciągnąć do eucharystycznego
Jezusa. W latach 1933-1935 na rozkaz przełożonych
napisała prawdziwy klejnot duchowości eucharystycznej – traktat pod tytułem Eucharystia. Z uwagi na szczególny kult Najświętszego Sakramentu
nazwana została „mistyczką Eucharystii”. Umarła
w wielkich męczarniach na raka wątroby w uroczystość Trójcy Przenajświętszej 12 czerwca 1949 roku.
***
Oto kilka ze „złotych eucharystycznych myśli”
bł. Marii Kandydy od Eucharystii:
„– Wszystko odnajdziesz w tej maleńkiej Hostii, ponieważ tam jest Wszystko: dźwignia
– by cię unieść ku świętości, iskra – by cię
rozpalić, oczyszczająca kąpiel dla twego brudu, bogactwo na twe niedostatki, brama, która cię wprowadzi do nieba.
– Gdy sprawiają nam ból nasze codzienne winy,
a serce zamartwia się, że nie umie kochać
tak, jak by chciało, i gdy wzrasta pragnienie,
by podobać się Bogu, który nas ogarnia, wystarczy przywołać ożywcze wody Eucharystycznego Jezusa, one dopełnią wszystkiego!
Pragnąc ogromnie być czystą w jego oczach,
250
przyjmowałam Go jako najcenniejsze obmycie, uzupełnienie wszystkiego, co moje, jako
uświęcenie wszelkiego dobra, które zdziałałam. Jezus odpowiadał na moją nadzieję.
– Czego mam się lękać? Wszystko przychodzi do
mnie za pośrednictwem Boskiej Eucharystii!
Obym mogła rzucić całą ludzkość w ramiona
eucharystycznego Jezusa! Wtedy wszyscy byliby szczęśliwi! To On przecież czyni mnie tak
szczęśliwą! Wielu jest takich, niemal wszyscy,
którzy chodzą pełni bólu i zmartwień, ponieważ nie umieją odnaleźć oazy szczęścia. Jest nią
nasz Bóg, Najwyższe Dobro, Radość, Nieskończony Skarb! Lecz ludzie podążają własnymi
drogami, na których nie znajdą pokoju i radości. Ach, gdyby wiedzieli, gdyby zakosztowali,
jakże byliby szczęśliwi, posiadłszy pokój i zaspokojenie pragnień. Gdy jest się blisko Jezusa
w Najświętszym Sakramencie, cierpienie znika,
a dusza odzyskuje siły. Choćby nawet nie ustały
próby i doświadczenia, to przecież stają się one
do zniesienia, nabierają słodyczy z miodu płynącego z Boskiej Eucharystii. Gdyby choć raz tego
doświadczyli, przychodziliby stale do tego źródła i zarazem żaru, aby się pokrzepić, zacząć życie
od nowa i w Komunii Świętej znaleźć najmocniejszą zaporę przed zalewem namiętności. Całą
moją ufność, pewność i miłość składam w Tobie,
o Najczcigodniejsze Ciało mojego Jezusa.
251
– Jakże chciałabym być apostołką Komunii
Świętej! Jak bardzo pragnę, by wszyscy doświadczyli Jej łask! Przebacz mi Jezu, jeśli
się mylę! Ale gdybym znała dusze, które nie
miałyby dla Ciebie, dla swej duszy, więcej czasu, jak tylko pół godziny czy dziesięć minut
dziennie, to ja w tych dziesięciu minutach
kazałabym im przyjąć Komunię świętą. Jezu
eucharystyczny, który stałeś się w moim życiu
miłością i także męczeństwem, pamiętaj, że
w moich nieskończonych ofiarach, w moich
udrękach, cierpiąc i płacząc, pojęłam, że mam
rozprzestrzeniać miłość do Ciebie, poznanie
Ciebie, święte szaleństwo Komunii. Opuszczony Więźniu! Pamiętaj, że pojęłam, iż mam
rozsiewać Ciebie! Niech przyjdzie Twoje Eucharystyczne Królestwo!
– Boska Hostia i cenny kielich są wysokimi
i masywnymi kolumnami podtrzymującymi
świat, który upadłby pod ciężarem swoich
niegodziwości, gdyby ten Skarb nie wznosił
się po wielekroć, co minutę pomiędzy Niebem a ziemią, by go podtrzymywać i uśmierzyć gniew Ojca. Ta myśl – w momencie łaski
– przeniknęła moją duszę słodkim światłem,
wzruszeniem i pokojem. I jakże zapadła we
mnie ta święta prawda!”.
***
252
W pierwszym tygodniu stycznia 2012 roku, kiedy
dokonywałem ostatnich „szlifów” tej książki, wpadła
mi w ręce biografia pewnej osoby, której nie mogło
w naszych przykładach zabraknąć. Mowa tu o osobie świeckiej, polskiej mistyczce i wizjonerce, żyjącej
w XIX wieku służebnicy Bożej Wandzie Malczewskiej (być może niedługo dojdzie do jej beatyfikacji,
bowiem w 2006 roku Ojciec Święty Benedykt XVI
wydał dekret o heroiczności jej cnót)97. „No tak, cudze chwalicie – swojego nie znacie” – pomyślałem
wtedy. Po wspaniałe przykłady nie musimy przecież
sięgać aż do Włoch.
Wanda Malczewska pochodziła z ziemiańskiej,
bardzo pobożnej i bardzo patriotycznej rodziny (jej
bratankiem był wybitny malarz Jacek Malczewski).
Jako dziewczyna złożyła przed Bogiem ślub dozgonnej czystości. Czas dzieliła pomiędzy częste wizyty
w kościele, modlitwę i pomaganie biednym mieszkańcom wsi. Apostołowała wśród chłopów, inteligencji
twórczej, ziemian, w oddziałach powstańców styczniowych, napominała księży, pouczała matki, godziła
zwaśnionych, nawracała zatwardziałych grzeszników.
Szczególnym rysem jej duchowości był właśnie
kult Eucharystii – codziennie uczestniczyła we Mszy
Świętej i przystępowała do Komunii Świętej, a także
Fragment poświęcony służebnicy Bożej Wandzie Malczewskiej powstał w oparciu o mój wcześniejszy tekst z Tygodnika Rodzin Katolickich „Źródło” nr 38/2011. Wykorzystane cytaty zaczerpnąłem
z książki: ks. G. Augustynik, Miłość Boga i Ojczyzny w życiu i czynach
świątobliwej Wandy Malczewskiej, „Arka”, Wrocław 1998.
97
253
odbywała długie adoracje Najświętszego Sakramentu. Była wielką apostołką czci Jezusa Eucharystycznego – adoracji eucharystycznej i niedzielnej Mszy.
Wanda Malczewska doznawała licznych objawień.
Podczas jednego z nich, w czasie ostatniego Bożego
Ciała przeżywanego przez nią na tej ziemi, usłyszała
od Jezusa następujące – jakże ważne – słowa: „Polska
się ostanie, o ile sobie nie da wiary odebrać, i będzie
zawsze przedmurzem Kościoła”. „Mów komu tylko
uważasz, że odrodzenie waszej Ojczyzny, jej rozkwit
i zachowanie niezależności uzależnione są od zjednoczenia ze Mną przez życie eucharystyczne [częste
uczestnictwo we Mszy i przystępowanie do Komunii
oraz adorację eucharystyczną – przyp. autora]”.
Innym razem, podczas jednej z „adoracyjnych”
mistycznych ekstaz, mistyczka zobaczyła Jezusa, który „jakby w świetle słonecznym, stał z promieniejącą
na piersiach Hostią i tak przemówił: «Godzina ado­
racji, odprawiona dla uczczenia Mnie w Najświętszym Sakramencie i oddania czci Matce Mojej, jest
niewypowiedzianie radosna. Dusze to nabożeństwo
praktykujące są milsze dla Mnie aniżeli Jan Apostoł,
mój ulubieniec, co na Ostatniej Wieczerzy położył
swą głowę na moim Sercu, by przeniknąć głębię
jego myśli. Jan widział Mnie osobiście, rozmawiał
ze Mną osobiście, nic dziwnego, że Mnie kochał i tulił
się do Mnie. Dusze zaś, adorujące Mnie zamkniętego w cyborium, widzą tylko przybytek, gdzie mieszkam
w postaciach sakramentalnych i słyszą głos mój tylko
254
wewnątrz duszy, a jednak wierzą, że tu jestem obecny, żywy i wszystko mogę im dać i dlatego miłują
Mnie miłością wyższą, przytulając się do stopni ołtarza mojego, z taką wiarą jak Jan do moich piersi
i odchodzą stąd pocieszeni w smutkach, rozłzawieni z radości i umocnieni do wszelkich walk życiowych. Szczęśliwe to dusze... Szczęśliwsze od moich
aniołów w niebie... Ja też ich kocham więcej niż całe
zastępy mieszkańców niebios. Wytrwajcie w tym
nabożeństwie, a ubogacę was cnotami przeciwnymi
grzechom głównym... dam wam moc do zwyciężania
pokus wszelkich... i cierpliwość do znoszenia wszelkich prześladowań. Nabożeństwo adoracyjne rozkrzewiajcie w rodzinach i gdzie tylko możecie. Niech
ono się stanie codzienną żywotną potrzebą waszą...
Obudziwszy się w nocy przenieście się myślą do
kościoła i odwiedzajcie Mnie w tabernakulum, które
aniołowie we dnie i w nocy otaczają!
Gdy to nabożeństwo rozpowszechni się wśród
wszystkich klas społeczeństwa w świecie... świat się
odrodzi... nastąpi braterstwo narodów... uświęcenie rodzin. Zbliży się do was Królestwo Boże, o które prosicie
(ale bez zastanowienia): «Przyjdź Królestwo Twoje...»”.
Na marginesie, wiarygodność tych objawień
potwierdza także fakt, że Jezus i Maryja objawili
Wandzie Malczewskiej zarówno odzyskanie niepodległości przez Polskę, jak i nadejście czasów,
które jako żywo przypominały komunistyczny ucisk
oraz dzisiejszą walkę z Kościołem w Polsce.
255
Rozdział 7
EUCHARYSTYCZNA
DROGA DO NIEBA
Przemienieni intensywnym życiem eucharystycznym, płynącymi od Najświętszego Sakramentu
promieniami Bożego Miłosierdzia – spływającymi
na nas zdrojami krwi i wody, które wypłynęły z przebitego Serca Jezusowego – możemy się stać, jak owe
opisywane przez św. s. Faustynę „dusze szlachetne
i delikatne”:
„Dusza szlachetna i delikatna może być nawet
najprostsza, ale o uczuciach delikatnych; taka dusza
we wszystkim upatruje Boga, wszędzie Go znajduje,
umie Boga znaleźć nawet pod najtajniejszymi rzeczami. Wszystko dla niej ma znaczenie, wszystko
sobie wysoce ceni, za wszystko Bogu dziękuje, ze
wszystkiego wyciąga korzyści dla duszy, a wszystką
chwałę odnosi do Boga. Jemu ufa i nie miesza się,
gdy przyjdzie czas doświadczeń. Ona wie, że Bóg
zawsze jest Ojcem najlepszym, a na wzgląd ludzki
256
niewiele zważa. Za najmniejszym podmuchem Ducha Świętego idzie wiernie, cieszy się tym Gościem
duchowym i trzyma się Go jak dziecię matki. Tam,
gdzie inne dusze zatrzymują się i trwożą – ona przechodzi bez lęku i trudności” (Dz. 148).
Stania się takimi właśnie – dążącymi do nieba
duszami, wam, drodzy czytelnicy i sobie gorąco życzę. Skierujmy jednocześnie do samego Boga prośbę, którą wpisał kard. Karol Wojtyła, odwiedzając
3 listopada 1974 roku sanktuarium Cudu Eucharystycznego w Lanciano: „Spraw, abyśmy w Ciebie
bardziej wierzyli, pokładali nadzieję i miłowali”98.
Niech inny eucharystyczny cud – cud w Sokółce
– przyniesie równie błogosławione owoce.
Ks. A. Posacki SJ, Cuda chrześcijańskiej wiary..., s. 102.
98
257
część IV
MÓDLMY SIĘ!
Modlitwa św. Tomasza z Akwinu
przed Komunią Świętą
(lub przed Mszą Świętą)99
Wszechmogący, wieczny Boże, oto zbliżam się
do najświętszych tajemnic Twojego Syna Jednorodzonego, naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Zbliżam
się do nich jak chory do lekarza życia, jak nieczysty
do źródła miłosierdzia, jak ślepy do światła wiecznej
jasności, jak ubogi i nędzny do Pana nieba i ziemi.
Błagam Cię, abyś dzięki swej nieskończonej hojności uleczył moją słabość, obmył moje grzechy, rozświetlił moje mroki, wzbogacił moje ubóstwo i okrył
nagość, abym mógł przyjąć Chleb aniołów, Króla nad
królami i Pana nad panami z taką czcią i pokorą, skruchą i pobożnością, z taką czystością i wiarą, z takim
zamiarem i uwagą, jak tego wymaga moje zbawienie.
Spraw łaskawie, abym przyjął nie tylko znak zewnętrzny sakramentu Ciała i Krwi Pańskiej, lecz istotę
i całą moc tego sakramentu. Najłaskawszy Boże, daj
Modlitwy św. Tomasza z Akwinu przytoczyłem za: Przewodnik modlitwy, Wydawnictwo AA, Kraków-Ząbki 2008; źródłami dwóch Litanii
do Najświętszego Sakramentu były: Droga do nieba, [1952], s. 95-98 oraz
strona internetowa ss. Klarysek od Wieczystej Adoracji: klodzko.klaryski.org ; Koronkę do Najświętszego Sakramentu zaczerpnąłem z drugiej
strony pocztówki przedstawiającej Cząstkę Ciała Pańskiego, dostępnej
w kolegiacie św. Antoniego w Sokółce; Koronka do Miłosierdzia Bożego za:
www.jezuufamtobie.pl ; fragmenty wskazań ks. Sopoćki za: List z Czarnego Boru; Litania do Hostii Przenajświętszej napisana przez św. Faustynę
pochodzi z: s. Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej..., s. 132-134 (Dz. 356); fragment tekstu bł. Marii Kandydy od
Eucharystii za: S. Meloni, Cuda eucharystyczne i chrześcijańskie korzenie
Europy, Wydawnictwo „Jedność”, Kielce 2010, s. 213.
99
261
mi tak przyjąć Ciało Twego Syna Jednorodzonego,
naszego Pana, Jezusa Chrystusa, które wziął z Maryi
Dziewicy, abym mógł być wcielony w Jego ciało mistyczne i zaliczony między Jego członki.
Ojcze najmilszy, pozwól mi wiecznie wpatrywać
się bez zasłony w oblicze umiłowanego Syna Twojego, którego teraz w czasie ziemskiej wędrówki pragnę przyjąć pod postacią Chleba. Amen.
š›
Modlitwa św. Tomasza z Akwinu
po Komunii Świętej
(lub po Mszy Świętej)
Dzięki Ci składam, Panie Ojcze Święty, wszechmogący, wieczny Boże, za to, żeś mnie grzesznika, niegodnego sługę swojego, bez żadnej mojej zasługi, a jedynie
z Twego miłosierdzia posilić raczył najdroższym Ciałem
i Krwią Twojego Syna, naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Proszę Cię, niech ta Komunia Święta nie stanie
się dla mnie wyrokiem potępienia, ale niech będzie dla
mnie zbawiennym zadatkiem Twojego przebaczenia,
zbroją mojej wiary i puklerzem dobrej woli. Niech
mnie ona uwolni od mych występków, wyniszczy we
mnie pożądliwość i zmysłowość, a wzmocni miłość
i cierpliwość, pokorę, posłuszeństwo i wszystkie cnoty.
262
Niech mi będzie mocną obroną przeciw zasadzkom
nieprzyjaciół tak widzialnych, jak niewidzialnych.
Niech całkowicie uspokoi we mnie poruszenia cielesne i duchowe. Niech przez nią mocno przylgnę do
Ciebie, jedynego, prawdziwego Boga. Niech wreszcie
będzie szczęśliwym zakończeniem mojego życia.
Proszę Cię także, abyś mnie, grzesznika, raczył
doprowadzić do tej niewymownej uczty, na której
z Twoim Synem i Duchem Świętym jesteś dla swoich wybranych prawdziwą światłością, całkowitym
nasyceniem, wiekuistym weselem, pełnią szczęścia
i radością doskonałą. Amen.
š›
Litania do Najświętszego Sakramentu
Kyrie, eleison. Christe, eleison. Kyrie, eleison.
Chryste, usłysz nas.
Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże – zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże
Duchu Święty, Boże
Święta Trójco, jedyny Boże
Jezu w Najświętszym Sakramencie jako Bóg i Człowiek obecny – zmiłuj się nad nami.
Jezu, żywy chlebie, któryś z nieba zstąpił
Jezu, utajony Boże i Zbawicielu
263
Jezu, nieustająca ofiaro nowego przymierza
Jezu, Ofiaro czci i uwielbienia najgodniejsza
Jezu, prawdziwa ofiaro błagalna za żywych i zmarłych
Jezu, niewinny Baranku Boży
Jezu, Chlebie Anielski
Jezu, pokarmie nasz najcenniejszy
Jezu, przymierze miłości i pokoju
Jezu, źródło łask wszelkich
Jezu, pociecho zasmuconych
Jezu, ucieczko grzesznych
Jezu, wspomożycielu słabych i obarczonych
Jezu, lekarzu chorych
Jezu, pokarmie w godzinie śmierci
Jezu, szczęśliwości wybranych
Jezu, zadatku chwalebnego zmartwychwstania
Bądź nam miłościw – przepuść nam, Panie.
Bądź nam miłościw – wysłuchaj nas, Panie.
Od niegodnego pożywania Ciała i Krwi Twojej najświętszej – zachowaj nas, Panie.
Od wszelkich pożądliwości ciała
Od pożądliwości oczu
Od wszelkiej pychy
Od wszelkich niebezpieczeństw i okazji do grzechu
Od wszelkiej lekkomyślności umysłu
Od wszelkiej oziębłości ku bliźnim
Od grzechu każdego
Od śmierci wiecznej
Przez najświętsze Wcielenie Twoje – wybaw nas, Panie.
Przez gorzką mękę i śmierć Twoją
264
Przez nieskończoną miłość, którąś nam okazał przez
ustanowienie Najświętszego Sakramentu
Przez swoją najgłębszą pokorę, jakąś w poprzedzającym umywaniu nóg uczniom swoim okazał
Przez pięć ran Twego Najświętszego Ciała, któreś za
nas sobie zadać pozwolił
Przez najdroższą Krew Twoją, którąś nam na ołtarzu
zostawić raczył
My, grzeszni, prosimy Ciebie – wysłuchaj nas, Panie.
Abyś wiarę, uszanowanie i nabożeństwo ku temu Najświętszemu Sakramentowi zawsze w nas utrzymywać i pomnażać raczył
Abyś wszelkie zbrodnie i to, co Ci, się nie podoba,
w nas umarzać i z nas wykorzenić raczył
Abyś nas w łasce swojej zachować i umacniać raczył
Abyś nas od wszelkich zasadzek nieprzyjaciół uwolnić raczył
Abyś serca nasze łaską swoją oczyścić i poświęcić raczył
Abyś nam skutków tego niebieskiego Najświętszego
Sakramentu w obfitości doznać pozwolił
Abyś nas przez tę tajemnicę miłości z sobą coraz doskonalej zjednoczyć raczył
Abyś święte pragnienie częstego pożywania Ciebie
w Komunii Świętej w nas wzbudzić raczył
Abyś nam do godnego przygotowania na tę ucztę
przez prawdziwą pokutę dopomóc raczył
Abyś nas w godzinę śmierci tym Pokarmem Niebieskim zasilić i wzmocnić raczył
Abyś nam w godzinę śmierci na pomoc przybyć raczył
Abyś nam łaski szczęśliwej śmierci udzielić raczył
265
Abyś nam wieczne i chwalebne życie wskrzesić raczył
Abyś nas wysłuchać raczył
Synu Boży, źródło łaskawości i miłosierdzia
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata
– przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata
– wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata
– zmiłuj się nad nami.
Ojcze nasz...
Zdrowaś, Maryjo...
K.: O Święta uczto, w której Chrystusa pożywamy i pamiątka męki Jego uczczona.
W.: Dusza łaską napełniona, a nam zadatek
przyszłej szczęśliwości udzielany bywa.
Módlmy się: Boże, który zostawiłeś nam pamiątkę męki swojej w cudownym Sakramencie, racz
nam dać, błagamy, iżbyśmy Najświętsze Ciało Twoje
i Najświętszą Krew Twoją jak najczęściej i z jak najgłębszym nabożeństwem dla uleczenia i zbawienia
dusz naszych przez Ciebie odkupionych przyjmowali i świętością tegoż Sakramentu przez Boskie
zasługi Twoje, Królestwo niebieskie sobie zapewnili.
Który z Bogiem Ojcem w jedności Ducha Świętego
żyjesz i królujesz na wieki wieków.
W.: Amen.
266
š›
Litania do Najświętszego
Sakramentu (wersja druga)
Kyrie, eleison. Christe, eleison. Kyrie, eleison.
Chryste, usłysz nas.
Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże – zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże
Duchu Święty, Boże
Święta Trójco, Jedyny Boże
Boże utajony w Najświętszym Sakramencie
Przedwieczne Słowo Ojca, które Ciałem się stało
i zamieszkało między nami
Jezu, obecny w Najświętszym Sakramencie jako Bóg
i człowiek
Nieustająca Ofiaro Nowego Przymierza
Chlebie Żywy z nieba zstępujący
Chlebie wszechobecnością Słowa w Ciało przemieniony
Pokarmie wybranych
Uczto anielska
Pamiątko męki Jezusa Chrystusa
Dowodzie Boskiej ku nam miłości
Tajemnico wiary
Cudzie niepojęty
Przymierze miłości i pokoju
Źródło łask wszelkich
267
Zadatku chwalebnego zmartwychwstania
Umocnienie na drogę wieczności
Ucieczko grzeszników
Wspomożenie słabych i upadłych
Lekarzu chorych
Pociecho smutnych
Boski Więźniu na naszych ołtarzach
Bądź nam miłościw – przepuść nam, Panie.
Bądź nam miłościw – wysłuchaj nas, Panie.
Od niegodnego pożywania Ciała i Krwi Twojej
– zachowaj nas, Panie.
Od wszelkiej pychy
Od wszelkich niebezpieczeństw duszy
Od braku miłości ku drugiemu człowiekowi
Od grzechu każdego
Przez Najświętsze Wcielenie Twoje – wybaw nas, Panie.
Przez gorzką mękę i śmierć Twoją
Przez pragnienie pożywania Ostatniej Wieczerzy
z uczniami swoimi
Przez nieskończoną miłość, którą nam okazałeś,
ustanawiając Najświętszy Sakrament Ołtarza
Przez Najdroższą Krew Twoją, jaką nam w Sakramencie Ołtarza zostawiłeś
Przez najgłębszą pokorę, okazaną na Ostatniej Wieczerzy przy umywaniu nóg Apostołom
Przez pięć ran Najświętszego Ciała Twojego
My grzeszni, Ciebie prosimy – wysłuchaj nas, Panie.
Abyś głęboką cześć i nabożeństwo ku temu Najświętszemu Sakramentowi zawsze w nas utrzymywać i pomnażać raczył
268
Abyś przez ten Chleb Anielski wszelkie zło w nas
wyniszczyć raczył
Abyś nas w łasce Twojej świętej zachować raczył
Abyś nas od wszelkich zasadzek nieprzyjaciół uwolnić raczył
Abyś nas przez tę Tajemnicę miłości coraz doskonalej między sobą zjednoczyć raczył
Abyś nas tym pokarmem niebieskim w godzinę
śmierci zasilić raczył
Synu Boży, Źródło łaskawości i Miłosierdzia
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata
– przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata
– wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata
– zmiłuj się nad nami.
K.: Jezusie, obecny pod postacią Chleba na naszych ołtarzach.
W.: Umacniaj nas Ciałem i Krwią swoją.
Módlmy się: Boże, Ty w Najświętszym Sakramencie zostawiłeś nam pamiątkę swej Męki,
daj nam taką czcią otaczać święte Tajemnice Ciała
i Krwi Twojej, abyśmy nieustannie doznawali owoców Twego Odkupienia. Który żyjesz i królujesz na
wieki wieków.
W.: Amen.
269
š›
Koronka do Bożego Miłosierdzia
Na początku:
Ojcze nasz..., Zdrowaś, Maryjo..., Wierzę w Boga...
Na dużych paciorkach:
Ojcze przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew,
Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana
naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata.
Na małych paciorkach (10x):
Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla
nas i całego świata.
Na zakończenie (3x):
Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem.
š›
270
Koronka do Jezusa Chrystusa
w Najświętszym Sakramencie
(odmawiana w Sokółce)
Na początku:
Ojcze nasz..., Zdrowaś Maryjo..., Wierzę w Boga...
Na dużych paciorkach:
Niech będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, prawdziwe Ciało i Krew Pana naszego, Jezusa Chrystusa.
Na małych paciorkach (10x):
O Jezu, obecny w Przenajświętszym Sakramencie – bądź dla nas i całego świata źródłem łaski życia
wiecznego.
Na zakończenie (3x):
Niech będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, prawdziwe Ciało i Krew Pana naszego, Jezusa Chrystusa.
š›
271
Sposób przygotowania się do godnego
przyjęcia Pana Jezusa w Komunii
Świętej według bł. ks. Michała Sopoćki
„Należy przejąć się tą wielką myślą: przygotuję
się do Komunii Świętej i w tym celu wszystkie czynności wieczorne, nocne i poranne spełniam świątobliwie jako przygotowanie; będę czynić częste akty
miłości Bożej i pytać siebie: «Kto jest Ten, kto ma
przyjść do mnie i w jakim celu, a kto ja jestem?».
Wreszcie trzeba wzbudzać w sobie pragnienie przyjęcia Pana Jezusa, a gdy nie czujemy tego, prosić o tę
łaskę, ofiarowując w zamian usposobienie Najświętszej Panny i wszystkich świętych.
Przystępując do Komunii Świętej, trzeba wzbudzić akt wiary, nadziei, miłości, żalu, pragnienia
i zbliżać się z jak największą pokorą pełną uszanowania (...), nie tylko ustami, ale świadomie powtarzać słowa setnika: «Panie, nie jestem godzien...»
(Mt 8,5) albo słowa syna marnotrawnego: «Zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem» (Łk 15,18).
Miłość pełna ufności będzie uwieńczeniem przygotowania i będzie towarzyszyć temu aktowi. Czasami
tej miłości nie odczuwamy, wówczas prośmy o nią
z ufnością: «Jezu, ufam Tobie!». Zresztą miłość Boga
nie polega na uczuciu, a mieści się w woli i gotowości
służenia Mu i poświęceniu się całkowitym.
272
Zaraz po Komunii Świętej nie mówmy nic, a w skupieniu słuchajmy, co Jezus Chrystus mówić będzie do
nas w chwili tak drogiej, i idźmy za pociągiem łaski.
Następnie wzbudzajmy akty uwielbienia, podziwu i miłości.
Uniżajmy się przed nieskończoną wielkością
Zbawiciela, ofiarujmy uwielbienie aniołów i świętych na dopełnienie swoich niegodnych hołdów.
Podziwiajmy Miłosierdzie Boga zstępującego do
nędznego stworzenia. Pragnijmy tylko do Jezusa należeć, wyrzekając się wszystkiego, co jest na świecie.
Następnie wzbudzajmy akty dziękczynienia za
to niewypowiedziane Miłosierdzie i prośmy, by sam
Zbawiciel podziękował od nas, niegodnych, Ojcu
niebieskiemu.
Prośmy zatem z prostotą i ufnością, przedstawiając Mu szczerze nasze nędze i braki rozmaite,
potrzeby naszych bliźnich, rodaków rozrzuconych
dziś po świecie i cierpiących; potrzeby nawet wrogów naszych i świata całego. Jest to chwila, w której
można o wszystko prosić i wszystko otrzymać. Potem możemy ofiarować siebie samych, poświęcając
Mu wszystko, co mamy i czym jesteśmy, aby nami
kierował według woli swojej.
Wreszcie czyńmy postanowienia odpowiednie,
które powinny być owocem Komunii Świętej. (...)
Skracać ten czas można by tylko w razie konieczności,
ale i wówczas akty wymienione można i trzeba kontynuować w drodze powrotnej z kościoła czy nawet przy
273
pracy lub w koniecznej rozmowie z innymi. Do takiego dziękczynienia po Komunii Świętej przywiązujemy
wielką wagę, gdyż tego wymaga religia, wdzięczność
i własny interes, gdyż w tych chwilach dusza czuje
największą słodycz w obcowaniu z Panem Jezusem.
Wtedy On najchętniej gotów jest oświecić ją, rozgrzać,
poruszyć, wtedy głównie ten sakrament sprawia skutek.
Kto zaniedbuje dziękczynienie, ten stawia przeszkody
łasce, ten naśladuje ubogiego, który nie chce czekać na
jałmużnę, jaką mu bogaty ma zamiar podać”.
š›
Sposób nawiedzenia Pana Jezusa
w Przenajświętszym Sakramencie
według bł. ks. Michała Sopoćki
„Wpierw winniśmy się skupić i wzbudzić radość, że
możemy chwilkę spędzić w towarzystwie Pana Jezusa.
Następnie oddajmy cześć zewnętrzną i złóżmy
wewnętrzny hołd uwielbienia.
Potem mówmy do Jezusa z prostotą, co serce nam
poda, wyrażając radość lub smutek, troski i potrzeby.
A jeżeli nie wiemy, co mamy powiedzieć, wyznajmy to z prostotą, upokorzmy się przed Nim
w swej nędzy, przedstawmy Mu swe prośby, jak żebrak u nóg bogacza, swe potrzeby, potrzeby Kościoła, Ojczyzny, narodu, bliźnich, wrogów.
274
Przejdźmy potem do rozważania życia Zbawiciela w Przenajświętszym Sakramencie, czci, jaką
oddaje Ojcu swemu, miłosierdzia, cichości i cierpliwości względem ludzi, Jego pokory, ubóstwa i umartwienia; uczyńmy postanowienie żyć według tych
wzniosłych przykładów.
Odchodząc, zostawmy swe serce w cyborium,
a czuwajmy nad zmysłami, by przez rozproszenie nie
utracić łask otrzymanych.
Jeżeli czas pozwoli, odmówmy cząstkę różańca,
przez co uzyskamy odpust zupełny”.
(fragment Listu z Czarnego Boru, 6 sierpnia 1942 roku)
š›
Sposób przyjęcia komunii duchowej
według bł. ks. Michała Sopoćki
„W danej chwili skupiamy się i przenosimy się przed
tabernakulum z Przenajświętszym Sakramentem.
Wzbudzamy akt wiary, nadziei, miłości i żalu,
uwielbienia i pragnienia.
Wyobrażamy sobie, że kapłan podaje nam Przenajświętszy Sakrament.
Przyjmujemy w duchu z wielką pokorą i uszanowaniem oraz miłością ufną, a następnie odprawiamy
dziękczynienie jak po Komunii sakramentalnej”.
(fragment Listu z Czarnego Boru, 6 sierpnia 1942 roku)
275
š›
Litania do Hostii Świętej
(napisana przez św. s. Faustynę w 1935 roku100)
Hostio Święta, w której zawarty jest testament miłosierdzia Bożego dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w [której] zawarte jest Ciało i Krew
Pana Jezusa, jako dowód nieskończonego miłosierdzia ku nam, a szczególnie ku biednym
grzesznikom.
Hostio Święta, w której zawarte jest życie wiekuiste
[z] nieskończonego miłosierdzia nam obficie
udzielane, a szczególnie biednym grzesznikom.
Hostio Święta, w której zawarte jest miłosierdzie
Ojca, Syna i Ducha Świętego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio Święta, w której zawarta jest nieskończona
cena miłosierdzia, która wypłaci wszystkie długi
nasze, a szczególnie biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarte jest źródło wody
żywej, tryskającej z nieskończonego miłosierdzia
dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarty jest ogień najczystszej
miłości, który płonie z łona Ojca Przedwiecznego,
Dz. 356.
100
276
jako z przepaści nieskończonego miłosierdzia dla
nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarte jest lekarstwo na
wszystkie niemoce nasze, [lekarstwo] płynące
z nieskończonego miłosierdzia, jako z krynicy,
dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarta jest łączność pomiędzy
Bogiem a nami, przez nieskończone miłosierdzie
dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników.
Hostio Święta, w której zawarte są wszystkie uczucia
najsłodszego Serca Jezusowego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna we wszystkich
cierpieniach i przeciwnościach życia.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i burz wewnętrznych i zewnętrznych.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna w życiu i śmierci godzinie.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród niepowodzeń i zwątpienia toni.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród fałszu
i zdrad.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i bezbożności, która zalewa ziemię.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród tęsknoty i bólu, w którym nas nikt nie zrozumie.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród znoju
i szarzyzny życia codziennego.
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród zniszczenia naszych nadziei i usiłowań.
277
Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród pocisków nieprzyjacielskich i wysiłków piekła.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy ciężkości przechodzić będą siły moje, gdy ujrzę wysiłki swoje bezskuteczne.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy burze miotają mym
sercem, a duch strwożony chylić się będzie ku
zwątpieniu.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy serce moje drżeć będzie i śmiertelny pot zrosi nam czoło.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy wszystko sprzysięże się przeciw mnie i rozpacz czarna wciskać się
będzie do duszy.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy wzrok mój gasnąć
będzie na wszystko, co doczesne, a duch mój po
raz pierwszy ujrzy światy nieznane.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy prace moje będą
przechodzić siły moje, a niepowodzenie będzie
stałym udziałem moim.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy pełnienie cnoty trudnym mi się wyda i natura buntować się będzie.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy ciosy nieprzyjacielskie wymierzone przeciw mnie będą.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy trudy i wysiłki potępione przez ludzi będą.
Hostio Święta, ufam Tobie, gdy zabrzmią sądy Twoje nade mną, wtenczas ufam morzu miłosierdzia
Twego.
278
š›
Przesłanie bł. Marii Kandydy
od Eucharystii
„O synowie ludzcy, jak długo będziecie ignorować tę miłość Syna Bożego do was? Od dwudziestu wieków jest więźniem dla was w Najświętszym
Sakramencie, niewolnikiem miłości pod postaciami
Eucharystycznymi, wieczną ofiarą za was. Czyż żyjecie niepomni tego wszystkiego? Jak długo? Czy
trzeba będzie zawsze was zmuszać, byście przystąpili do Świętego Stołu, byście uczestniczyli w Mszy
Świętej, byście nawiedzali waszego Boga, pełnego
miłości i Zbawiciela? Jak długo będzie trwać ten
ogrom niewdzięczności i ten absurd? Kiedyż zrozumiecie Serce Jezusa? Do was kieruję krzyk mojego serca, tak udręczonego, wyciągając ku wam
ramiona: Przebudźcie się! On nie może tego dłużej
znieść! Przyjdźcie, skosztujcie, a będziecie mieć pokój i szczęście! Tak, mój Jezu, tylko Ty czynisz nas
szczęśliwymi w tym życiu, bo tylko z Tobą radość
i uśmiech nigdy nie gasną. Kto znalazł Ciebie, znalazł wszystko”.
279
POSŁOWIE
P
isanie tej książki zakończyłem 9 stycznia 2012 roku
Tuż przed południem zjawiłem się na ostatniej
„konsultacji” w znajdującej się tuż obok sanktuarium
Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach kaplicy Wieczystej Adoracji. Nie wiedziałem, że zmienił
się tryb owej adoracji i w godzinach 12.00-14.00 kaplica była sprzątana. W tym czasie wierni mogli adorować
Najświętszy Sakrament w kaplicy Zgromadzenia Sióstr
Matki Bożej Miłosierdzia. No i tak, zrządzeniem Bożej
Opatrzności, w kaplicy Wieczystej Adoracji zostałem
pobłogosławiony Najświętszym Sakramentem (praktykuje się to zawsze po zakończeniu adoracji). Udałem się
potem do kaplicy klasztornej, gdzie po modlitwie do Jezusa Eucharystycznego ucałowałem znajdujące się przed
obrazem Jezusa Miłosiernego relikwie św. s. Faustyny.
Choć tego nie planowałem, wydarzyło się dokładnie to
samo, co 1 października 2011 roku, kiedy rozpoczynałem pracę nad książką. Bogu niech będą dzięki!
280
I jeszcze jedna sprawa. Udało mi się wreszcie skontaktować z abp. Edwardem Ozorowskim. Kilkukrotne
wcześniejsze próby dotarcia do białostockiego hierarchy
drogą oficjalną – czyli poprzez jego sekretariat – spełzły,
niestety, na niczym. Dopiero dzięki pomocy pewnej bardzo życzliwej osoby świeckiej pod koniec stycznia mogłem porozmawiać z nim telefonicznie. Przyznam, że nie
lubię rozmawiać przez telefon. Gdy nie widzę człowieka,
trudno mi nawiązać z nim dobry kontakt. Niestety, kolejny wyjazd do Białegostoku i nasze osobiste spotkanie
było już niemożliwe. Ale mimo tych trudności udało mi
się odbyć bardzo sympatyczną rozmowę i poruszyć wiele
interesujących mnie tematów. Dowiedziałem się, że nie
tylko ja dostrzegłem związki cudu w Sokółce z Bożym
Miłosierdziem, że potrzebę powiązania tych dwóch
spraw i kultów sugerowała w rozmowie z hierarchą
również pewna pani z Warszawy. Co więcej, metropolita białostocki wyznał, że przygotował już pełną i wyczerpującą dokumentację dotyczącą tego, co wydarzyło
się w Sokółce, która zostanie przesłana do watykańskiej
Kongregacji Nauki Wiary. Podkreślił też, że według
jego wiedzy „owocem” cudu w Sokółce było już wiele
nawróceń i cztery spektakularne uzdrowienia (między
innymi jednego z nich doznała mieszkająca w Szwecji
Polka, czcicielka Bożego Miłosierdzia i poetka Krystyna Olofsson). Podczas naszej rozmowy zapoznałem arcybiskupa z generalnymi założeniami tej książki. Żywo
zainteresował się poruszanymi w niej wątkami i udzielił
mi swojego pasterskiego błogosławieństwa.
281
BIBLIOGRAFIA
(WYBÓR)
Adamska Immakulata J. OCD, Ku pełni wolności i miłości. Rzecz
o bł. Marii Kandydzie od Eucharystii (1884-1949) karmelitance z Ragusy, Wydawnictwo „Flos Carmeli”, Poznań 2008.
Alberione Jakub ks., Stąd chcę oświecać. Myśli eucharystyczne,
Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 1997.
Augustynik G. ks., Miłość Boga i Ojczyzny w życiu i czynach
świątobliwej Wandy Malczewskiej, „Arka”, Wrocław 1998.
Bejda Henryk, Księga 100 wielkich cudów, Dom Wydawniczy
„Rafael”, Kraków 2005.
Bejda Henryk, Nawróceni, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2008.
Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum
caritatis (...) o Eucharystii, źródle i szczycie życia i misji Kościoła,
Wydawnictwo Diecezji Tarnowskiej „Biblos”, Tarnów 2007.
Bux Nicola, Jak chodzić na Mszę i nie stracić wiary, Wydawnictwo św. Stanisława, Kraków 2011.
282
Chiavarino Ludwik ks., Największy skarb, czyli codzienna
Msza św., Towarzystwo Świętego Pawła, Rzym – Częstochowa – Paryż 1937.
Cruz Carroll Joan, Cuda eucharystyczne. Eucharystyczne fenomeny w życiu świętych, Wydawnictwo „Exter”, Gdańsk 2000.
Dajczer Tadeusz ks., Sakrament obecności, Wydawnictwo i Drukarnia Świętego Krzyża; Wydawnictwo „Fidei”, Opole
– Warszawa 2009.
Górny G., Rosikoń J., Ufam. Śladami siostry Faustyny, Wydawnictwo Rosikon Press, Warszawa 2010.
Jan Paweł II, Ecclesia de Eucharistia.
Jan Paweł II, List En 1246, votre loitain do bp. Liege Alberta
Houssiau z okazji 750-lecia Święta Bożego Ciała, na stronie: www.opoka.org.pl .
Kaszuba Agnieszka, Cud w Sokółce, Axel Springer Polska
Sp. z o.o., 2009.
Kowalska Faustyna M. s., Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa
2001, Wydanie X.
Nasuti Nicola OFMConv, Cud Eucharystyczny w Lanciano,
Wydawnictwo „Arka”, 1999.
Nowowiejski Antoni J. abp, Msza Święta, Wydawnictwo „Antyk” Marcin Dybowski, Warszawa 2011.
Ozorowski Edward abp, Homilia wygłoszona w Sokółce 2 października 2011 r., [w:] „Drogi Miłosierdzia”, nr 10/2011.
Posacki Aleksander SJ, Cuda chrześcijańskiej wiary. Mistyka
– inicjacje – objawienia, WAM, Kraków 2003.
Ratzinger Józef kard., Duch liturgii, Klub Książki Katolickiej,
Poznań 2002.
Ratzinger Józef kard., Eucharystia. Bóg blisko nas, Wydawnictwo „M”, Kraków 2005.
283
Romano Amerio, Iota unum. Analiza zmian w Kościele katolickim w XX w., Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski,
miejsce i rok wydanie nieoznaczone.
Sopoćko Michał bł. ks., Dziennik, Wydawnictwo św. Jerzego,
Białystok 2010.
Sopoćko Michał bł. ks., List napisany dn. 6 VIII 1942 r.
w Czarnym Borze do pierwszych kandydatek tworzącego się
w Wilnie Zgromadzenia Służebnic Miłosierdzia Bożego, na
stronie: www.jezuufamtobie.pl .
Sopoćko Michał bł. ks., Miłosierdzie Boga w dziełach Jego, tom
I-III, Wydawnictwo Kuria Metropolitalna Białostocka,
Wydział Duszpasterstwa, Białystok 2008.
Tesoriero Ron, Powody aby wierzyć, WAM, Kraków 2010.
Tomasz z Akwinu św., Ewangelia Ojców Kościoła, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 1983.
Tomasz z Akwinu św., Suma teologiczna w skrócie, Wydawnictwo „Antyk” – Marcin Dybowski, Warszawa 2000.
Toth Tihamer, Eucharystia, Wydawnictwo „Te Deum”, Warszawa 2004.
284
SPIS TREŚCI
Deo gratias!_______________________________ 7
Wprowadzenie_____________________________ 11
część I Boży znak
Rozdział 1: „Przyjdźcie na ucztę!”_____________ 21
Rozdział 2: Czy to krew, czy nie krew?________ 27
Rozdział 3: „Serce Jezusa, dla nieprawości
naszych starte...”_________________ 35
Rozdział 4: Przynaglenie z nieba?____________ 47
Rozdział 5: Spokój, wiara i nadzwyczajne łaski__ 52
Rozdział 6: „Słońce sprawiedliwości”
i zakrwawiony brewiarz___________ 62
Rozdział 7: Od Warmii po Śląsk_____________ 66
Rozdział 8: Jak w Sokółce: Lanciano
i Buenos Aires__________________ 74
Rozdział 9: Przedziwna historia Bożego Ciała____ 86
Rozdział 10: „Jam jest chleb życia...”___________ 99
285
część II Sokółka w promieniach
Bożego Miłosierdzia
Rozdział 1: „Bóg jest wśród swego ludu”_______ 109
Rozdział 2: Frapujące odkrycia_______________ 115
Rozdział 3: Intrygujące obrazy,
czyli Serce Jezusa Miłosiernego_____ 127
Rozdział 4: „Zaradź niedowiarstwu memu”_____ 146
Rozdział 5: Święta Faustyna, Eucharystia
i Miłosierdzie___________________ 152
Rozdział 6: Eucharystia wyrazem niezmierzonego
Miłosierdzia Bożego_____________ 166
Rozdział 7: Rozmyślając o cudzie_____________ 182
część III Żyć Eucharystią
Rozdział 1: Co mamy czynić?________________ 195
Rozdział 2: Najwyższa cześć i miłość__________ 199
Rozdział 3: W stronę codziennej Mszy Świętej____ 203
Rozdział 4: Być Jego żywym tabernakulum!____ 208
Rozdział 5: Na kolanach przed Panem_________ 227
Rozdział 6: Przykłady pociągają!_____________ 237
Rozdział 7: Eucharystyczna droga do nieba_____ 256
część IV Módlmy się!
Modlitwa św. Tomasza z Akwinu
przed Komunią Świętą (lub przed Mszą Świętą)_____ 261
Modlitwa św. Tomasza z Akwinu
po Komunii Świętej (lub po Mszy Świętej)_______ 262
286
Litania do Najświętszego Sakramentu__________ 263
Litania do Najświętszego Sakramentu
(wersja druga) _____________________________ 267
Koronka do Bożego Miłosierdzia______________ 270
Koronka do Jezusa Chrystusa w Najświętszym
Sakramencie (odmawiana w Sokółce)___________ 271
Sposób przygotowania się do godnego
przyjęcia Pana Jezusa w Komunii Świętej
według bł. ks. Michała Sopoćki_________________ 272
Sposób nawiedzenia Pana Jezusa
w Przenajświętszym Sakramencie
według bł. ks. Michała Sopoćki________________ 274
Sposób przyjęcia komunii duchowej
według bł. ks. Michała Sopoćki________________ 275
Litania do Hostii Świętej_________________________ 276
Przesłanie bł. Marii Kandydy od Eucharystii_____ 279
Posłowie__________________________________ 280
Bibliografia (wybór)_________________________ 282
287