Eucharystyczny - Dom Wydawniczy Rafael
Transkrypt
Eucharystyczny - Dom Wydawniczy Rafael
CUD Eucharystyczny Hen r y k B ej d a CUD Eucharystyczny Sokółka – przesłanie dla Polski i świata 3 Korekta Anna Kendziak Marlena Pawlikowska Zdjęcia na okładce Ap/Fotolink/EastNews Agencja Se/EastNews H. Bejda Projekt okładki Łukasz Kosek Opracowanie graficzne i skład Anna Kendziak ISBN 978-83-7569-292-1 © 2012 Dom Wydawniczy RAFAEL ul. Dąbrowskiego 16, 30-532 Kraków tel./fax: 12 411 14 52 e-mail: [email protected] www.rafael.pl Ad maiorem Dei gloriam! Z głęboką wiarą w tajemnicę świętych obcowania pracę tę dedykuję: – św. s. Faustynie, która w swoich relikwiach jest moją łagiewnicką „sąsiadką”; – bł. ks. Michałowi Sopoćce, który „towarzyszył” mi podczas zbierania materiałów do tej publikacji; – przyjaciółce Dorocie, powołanej 9 października 2011 roku przez Pana Boga do Jego „niebiańskiej redakcji”, która dobrze znała niewyobrażalną wartość każdej Mszy Świętej i z którą miałem zaszczyt w wielu z nich współuczestniczyć; – moim córeczkom: Zosi, Hani i Łucji z życzeniami, aby odkryły „największy skarb”, jakim jest Eucharystia, i w oparciu o nią kształtowały całe swoje życie; – czcicielom Jezusa Eucharystycznego z prośbą o modlitwę za tych, którzy wciąż odrzucają Jego miłość i zaproszenie na Jego „królewską ucztę”; – czytelnikom tej książki z prośbą o wybaczenie ewentualnych niedociągnięć i nadzieją, że to, co napisałem przyczyni się do umocnienia oraz wzrostu ich eucharystycznej pobożności. DEO GRATIAS! S erdeczne „Bóg zapłać” składam wszystkim osobom duchownym i świeckim, które w jakikolwiek sposób – złożonym świadectwem, mądrą wypowiedzią, radą, pomocą, dobrym słowem, myślą, modlitwą i wyświadczonym dobrem – przyczynili się do powstania tej książki. Wielu z nich odnajdzie się na jej stronach. W szczególny sposób dziękuję także tym, o których w książce nie wspomniałem, a bez których pomocy lub zwykłej życzliwości niewiele bym zdziałał – ukochanej żonie, teściom, rodzicom i przyjaciołom. 7 Ziemio polska! Ziemio ojczysta! Zjednocz się przy Chrystusowej Eucharystii, w której krwawa ofiara Chrystusa ponawia się wciąż i na nowo urzeczywistnia pod postacią Najświętszego Sakramentu wiary! Ojciec Święty Jan Paweł II, Warszawa, 8 czerwca 1987 roku Chociaż przeto wszędzie tam, gdzie sprawowana jest Najświętsza Ofiara, dokonuje się cud eucharystyczny, to jednak w Sokółce został on zdwojony. Cud wiary został umocniony cudem empirycznym. W Sokółce rodzi się na nowo nadzieja dla świata. Bo Bóg jest wśród swego ludu. abp Edward Ozorowski, metropolita białostocki, Sokółka, 2 października 2011 roku 9 WPROWADZENIE „C zym słońce dla świata, tym jest Msza Święta w Kościele Bożym. Msza Święta jest prawdziwą Ofiarą Nowego Zakonu, w której sam Pan Jezus w sposób bezkrwawy pod postaciami chleba i wina, przez ręce kapłana, Bogu Ojcu dla zbawienia świata [i dla naszego zbawienia – przyp. autora] ustawicznie się ofiaruje, jak się na krzyżu w sposób krwawy ofiarował. Pan Jezus zapragnął bowiem w swej miłości, aby we wszystkich kościołach katolickich ciągle odnawiała się Ofiara krzyżowa aż do końca świata, by w ten sposób wszyscy ludzie mogli stanąć pod krzyżem Jezusowym i korzystać z owoców Jego Męki i śmierci. Jak więc na krzyżu kalwaryjskim, tak i w każdej Mszy Świętej Pan Jezus za nas wielbi Boga, w naszym imieniu dzięki Mu składa za łaski i dobrodziejstwa, przeprasza Go za grzechy nasze i wyprasza nam to wszystko, co konieczne dla naszej duszy i ciała. 11 W każdej Mszy Świętej Pan Jezus zstępuje na ołtarz, zapala duchowe słońce miłości swojej i pragnie, aby promienie tego słońca ogrzewały nasze zimne serca”1. Taką właśnie zwięzłą i bardzo trafną charakterystykę Mszy Świętej odnalazłem w odziedziczonym po babci, wydanym kilka lat po drugiej wojnie światowej, modlitewniku. Opisów i prób określenia, czym jest Przenajświętszy Sakrament Ołtarza, czym jest Eucharystia jest jednak znacznie więcej. *** Ojcowie II Soboru Watykańskiego stwierdzili, że Eucharystia jest „źródłem i szczytem życia i misji Kościoła”. „Wielość nazw, jakimi określany jest ten sakrament, wyraża jego niewyczerpane bogactwo. Każda z nich ukazuje pewien jego aspekt” – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego2. Eucharystię, czyli Mszę Świętą określa się także między innymi nazwami: Wieczerza Pańska, Łamanie Chleba, Zgromadzenie eucharystyczne, Pamiątka Męki i Zmartwychwstania Pana, Najświętsza Ofiara, Święta i Boska liturgia, Najświętszy Sakrament, Komunia, Chleb z nieba, Wiatyk. Eucharystia jest „Sakramentem Miłości – darem, jaki Jezus Chrystus czyni z samego siebie, objawiając Modlitewnik Droga do nieba, prawdopodobnie z 1952 roku (brak strony tytułowej), s. 185. 2 Katechizm Kościoła Katolickiego, 1328, Pallottinum, Poznań 1994, s. 320. 1 12 nam nieskończoną miłość Boga wobec każdego człowieka” (Benedykt XVI, Sacramentum caritatis); prawdziwym „cudem miłości Bożej” (bp Tihamer Toth). Jest „antycypacją uczty weselnej Boga” (kard. Józef Ratzinger), owych – zapowiadanych przez proroków – „godów Baranka”, „obrazem zapowiadającym rozkoszowanie się Bogiem w Ojczyźnie niebieskiej” (św. Tomasz z Akwinu). Jest „Sakramentem miłosierdzia”, „streszczeniem i podsumowaniem całej naszej wiary” (Katechizm Kościoła Katolickiego), „celem wszystkich sakramentów”, „odrodzeniem człowieka przez śmierć Chrystusową”, „źródłem siły i radości w cierpieniach życia” (św. Tomasz z Akwinu)3. „Święto Eucharystii – pisał kard. Józef Ratzinger – to nie tylko spotkanie nieba i ziemi, lecz spotkanie Kościoła wczoraj z Kościołem dzisiejszym, spotkanie Kościoła tu z Kościołem tam”4. W niej w szczególny sposób spełnia się zapowiedź Chrystusa: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20)5. Określenia Mszy Świętej pochodzą z następujących publikacji: Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis (...) o Eucharystii, źródle i szczycie życia i misji Kościoła, Wydawnictwo Diecezji Tarnowskiej „Biblos”, Tarnów 2007; T. Toth, Eucharystia, Wydawnictwo „Te Deum”, Warszawa 2004; św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna w skrócie, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Warszawa 2000; KKK, Pallottinum, Poznań 1994; Jan Paweł II, Ecclesia de Eucharistia. 4 Kard. J. Ratzinger, Eucharystia. Bóg blisko nas, Wydawnictwo „M”, Kraków 2005, s. 57. 5 Zapożyczenia z Pisma Świętego (za wyjątkiem tych w cytowanych tekstach) za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wydanie V, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań 2008. 3 13 „Ofiara Mszy Świętej jest chwałą nieba, zbawieniem ziemi i czyśćca, postrachem piekła – pisał abp Antoni J. Nowowiejski, autor monumentalnego (liczącego prawie 1600 stron!) dzieła pod tytułem Msza Święta. W ofierze tej zawiera się wszystko, co najgodniejsze podziwu aniołów i ludzi. Ona jest skarbem wszystkich łask, zapewnieniem nieśmiertelności, przypieczętowaniem wszystkich dobrodziejstw, jakie Pan Bóg kiedykolwiek nam uczynił. Ofiara Mszy Świętej to słońce chrześcijańskiej służby Bożej. Wszystkie sakramenty, wszystkie nabożeństwa są jakoby tylko przygotowaniem do niej. Ona to zamienia kościoły nasze na Kalwarię i niebo. Tu Baranek Boży jest ofiarowany i adorowany. (...) Duchy błogosławione z drżeniem i czcią stoją przy naszych ołtarzach”6. Msza Święta uobecnia cały dramat naszego zbawienia – nie tylko mękę i śmierć, ale także zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Eucharystia to „pożywienie pielgrzymów ziemskich” (cibus viatorum), „chleb żyjących, pokarm żywych” (panis vivus et vitalis), jak pisał św. Tomasz z Akwinu. W Eucharystii otrzymujemy „lekarstwo nieśmiertelności, antidotum na śmierć”; ona „jest bramą nieba, która otwiera się na ziemi” ( Jan Paweł II, Ecclesia de eucharistia, EE 18 i 19). Abp A. J. Nowowiejski, Msza Święta, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Warszawa 2011, s. 1. 6 14 *** Prawdziwym „ośrodkiem” i „szczytem”, najważniejszym momentem Mszy Świętej jest oratio (Modlitwa eucharystyczna – kanon) oraz towarzysząca jej transsubstancjacja, czyli przeistoczenie – chwila, kiedy dzięki Bożemu działaniu zwykły, zrobiony z mąki i wody biały opłatek oraz zwykłe wytłoczone z winnych gron wino, przemieniają się w prawdziwe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo naszego Zbawiciela. „Ten kto z wiarą i modlitwą bierze udział w Eucharystii, musi być dogłębnie wstrząśnięty w momencie, w którym Pan zstępuje i przemienia chleb i wino, tak iż stają się one Jego Ciałem i Krwią. Wobec tego wydarzenia nie możemy uczynić nic innego, jak właśnie upaść na kolana i pozdrowić Pana. Przemienienie jest dla nas momentem wielkiej actio Boga w świecie. Porywa ono w górę nasze spojrzenie i nasze serce. Przez tę chwilę świat milczy, a w milczeniu tym obecne jest dotknięcie wieczności – przez jedno uderzenie serca znajdujemy się poza czasem, wchodząc w sam środek Bożego bycia z nami”7 – tak pięknie, teologicznie, a zarazem poetycko pisał o tej chwili w książce Duch liturgii kard. Józef Ratzinger. Cały Jezus osobowy uobecnia się wtedy w małym, białym Opłatku, w wielu konsekrowanych wówczas Opłatkach (i cały uobecnia się oczywiście Kard. J. Ratzinger, Duch liturgii, Klub Książki Katolickiej, Poznań 2002, s. 187-188. 7 15 również w konsekrowanym winie) i tak jak zapowiedział 2000 lat temu wciąż karmi nas swoim Ciałem i Krwią. To wielki i prawdziwy CUD dokonujący się podczas każdej Mszy Świętej. *** A jednak prawie zawsze przemiana ta jest dla nas, dla naszych zmysłów niezauważalna. Podczas transsubstancjacji zmienia się bowiem substancja (istota), niezmienione pozostają natomiast akcydensy chleba i wina. Oznacza to, że przyjmowane przez nas podczas Komunii Świętej Ciało Chrystusa ma nadal wygląd i smak zwykłego opłatka, a Krew – wygląd, zapach i smak wina. Ale mimo to od owej chwili Jezus w tym opłatku i w tym płynie, w tej maleńkiej Hostii i znajdującym się w kielichu winie jest całkowicie obecny; jest w nich – w każdej, nawet najmniejszej okruszynie i w najmniejszej kropli CAŁY – ze swoim Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem. Jest CAŁY w konsekrowanym Chlebie i CAŁY w konsekrowanym Winie. To wielka tajemnica wiary. Prawdę o przeistoczeniu przyjmujemy na wiarę. Wierzymy, że jest tak, jak powiedział Chrystus, ale kiedy wiara ta słabnie, sam Pan Bóg dla jej wzmocnienia, a może jeszcze i dla innych znanych tylko sobie celów, przekonuje nas, że tak właśnie jest. Taka jest właśnie geneza cudów eucharystycznych: Bóg, wiedząc o naszych ograniczeniach – o ograniczonej 16 zdolności pojmowania rzeczy nadprzyrodzonych, wymykających się mędrca „szkiełku i oku”, przekonuje nas w nich o swojej rzeczywistej obecności w konsekrowanej Hostii. Nie, nie daje nam na to dowodu, daje nam znak, że żyje i wciąż jest wśród nas obecny. I to właśnie w październiku 2008 roku wydarzyło się w Sokółce. *** Ukazany nam Boży znak jest dla nas wyzwaniem i zadaniem. Wielu z nas zastanawia się, co Bóg chciał nam przez niego powiedzieć. Książka ta jest autorską i subiektywną, nieroszczącą sobie pretensji do wyczerpania tematu, próbą odczytania znaczenia tego znaku. 17 część I BOŻY ZNAK Rozdział 1 „PRZYJDŹCIE NA UCZTĘ!” J esień 2011 roku była dla mnie okresem szczególnie wytężonej reporterskiej pracy. Uwijałem się jak w ukropie – umawiałem się na spotkania, przeprowadzałem wiele rozmów. Wszystko po to, aby z jak największą dokładnością ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się owego pamiętnego 12 października 2008 roku i w następnych dniach w Sokółce – liczącej około 20 tysięcy mieszkańców małej podlaskiej miejscowości, leżącej nieopodal granicy z Białorusią. Zacząłem tak, jak rozpocząć pisanie na taki temat trzeba było – od Mszy Świętej i prośby o Boże błogosławieństwo dla podjętego zadania. Dopiero potem zająłem się ustalaniem faktów i badaniem sprawy. *** Dzień 12 października 2008 roku był niedzielą i dlatego więcej ludzi niż w dzień powszedni zgromadziło 21 się w zabytkowym kościele pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego w Sokółce na Mszy Świętej, która rozpoczęła się o godzinie 8.30. Celebrował ją młody sokólski wikary ks. Filip Zdrodowski. Nie była to jakaś szczególna Msza Święta, ot taka zwykła, niedzielna Eucharystia (oczywiście jeśli nie bierze się pod uwagę tego, że dla osób głęboko wierzących każda Msza Święta jest ogromnym wydarzeniem!). Jak podczas każdej Mszy najpierw była liturgia słowa. *** Wiadomo, że czytania i fragmenty Ewangelii są przeróżne. Zaintrygowało mnie, jakie były one wtedy – owego pamiętnego 12 października. Sięgnąłem po kalendarz liturgiczny na 2008 rok i przeczytałem: Iz 25,6-10a, Ps 23,1-2a.2b-3.4.5.6, Flp 4,12,19-20 i – najważniejszy passus – Mt 22,1-14. Zajrzałem do Pisma Świętego i otworzyłem Ewangelię według św. Mateusza; wybrałem stosowny rozdział. Rzuciłem wzrokiem na znajdujący się przede mną tekst i zamurowało mnie. Ciarki przeszły mi po plecach. Tego dnia czytano bowiem... Przypowieść o uczcie królewskiej zwaną też Przypowieścią o godach królewskich: „Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją 22 ucztę; woły i tuczne zwierzęta ubite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę!». Lecz oni zlekceważyli to i odeszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy, pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta weselna wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala weselna zapełniła się biesiadnikami. Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nieubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś, nie mając stroju weselnego?» Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów». Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”. Brzmiało to jak ewidentna zapowiedź tego, co się później zdarzyło. Byłem zszokowany, ale drążyłem sprawę dalej. Jak można się było spodziewać, bo przecież teksty liturgiczne dobierane są według specjalnego klucza tematycznego – podobnie wymowne było także pierwsze oraz drugie czytanie – fragment Księgi Izajasza o... „uczcie mesjańskiej” i wyjątek z Listu św. Pawła do Filipian. „Pan Zastępów przygotuje dla wszystkich ludów na tej górze ucztę 23 z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win. Zedrze On na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody; raz na zawsze zniszczy śmierć. Wtedy Pan Bóg otrze łzy z każdego oblicza, zdejmie hańbę ze swego ludu na całej ziemi, bo Pan przyrzekł. I powiedzą w owym dniu: Oto nasz Bóg, Ten, któremu zaufaliśmy, że nas wybawi; oto Pan, w którym złożyliśmy naszą ufność; cieszmy się i radujmy z Jego zbawienia! Albowiem ręka Pana spocznie na tej górze” – brzmiał tekst z Księgi Izajasza. „Umiem cierpieć biedę, umiem też korzystać z obfitości. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, korzystać z obfitości i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. W każdym razie dobrze uczyniliście, biorąc udział w moim ucisku. (...) A Bóg mój według swego bogactwa zaspokoi wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą waszą potrzebę. Bogu zaś i Ojcu naszemu chwała na wieki wieków. Amen” – pisał Apostoł Narodów. Znamienny był też psalm responsoryjny zawierający podobne słowa pokrzepienia, stanowiące nota bene jeden z moich ulubionych „psalmowych” cytatów: „Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”. Co więcej, uświadomiłem sobie również, że 12 października 2008 roku w polskim Kościele obchodzony był... VIII Dzień Papieski. 24 *** Powróćmy jednak do owej pamiętnej Mszy Świętej. Jak zawsze po kazaniu, wyznaniu wiary i modlitwie wiernych kapłan podszedł do ołtarza. Rozpoczęła się liturgia eucharystyczna, a potem Kanon i przeistoczenie – serce każdej Mszy. „... To jest bowiem Ciało moje...” – powiedział, podnosząc do góry Hostię. Przykląkł i wstał. „... To jest bowiem kielich Krwi mojej...” – wzniósł wypełniony winem kielich. „Oto wielka tajemnica wiary” – podsumował cudowną przemianę, jaka się przed momentem dokonała. Po chwili wypowiadał już kolejne wielkie słowa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata, błogosławieni, którzy zostali wezwani na ucztę Baranka”. „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja” – odpowiedzieli wierni, pokornie pochylając głowy. Jeden po drugim zaczęli się podnosić z klęczek i podchodzić do ołtarza. „I sala zapełniła się biesiadnikami”. Przyklękali na stopniu ołtarza i otwierali usta, by przyjąć Ciało Chrystusa i wziąć udział w „królewskiej uczcie”. I znowu wszystko przebiegało zgodnie z uświęconym przez wieki rytuałem. „Ciało Chrystusa”, „Ciało Chrystusa”, „Ciało Chrystusa” – szeptał kapłan, podając kolejne Komunikanty przystępującym do Stołu Pańskiego wiernym. „Amen”, „Amen”, „Amen” – odpowiadali komunikowani. 25 *** Trzydziestoletni ks. Jacek Ingielewicz, wikary z zaledwie czteroletnim kapłańskim stażem, był jednym z księży rozdzielających w tym dniu Komunię Świętą. Nagle poczuł, że ktoś szturcha go w nogę. Odwrócił się w tym kierunku. Jedna z klęczących kobiet zwróciła mu uwagę na Hostię leżącą na czerwonej wykładzinie, którą wyłożony był stopień ołtarza. Ksiądz Jacek struchlał. To mu się jeszcze nigdy nie zdarzyło. A teraz nawet nie zauważył, kiedy ta Hostia mu wypadła. Podniósł ją z czcią, ale jej nie spożył, jak zwykle robi się w takich przypadkach. Nie umieścił jej też w kielichu. Uznając, że jest zabrudzona, włożył ją do vasculum – małego srebrnego naczynka z wodą używanego przez kapłanów do obmywania palców po udzieleniu Komunii Świętej. Wypadek spowodował zamieszanie, ale Mszę dokończono. Ofiara – choć nie bez problemów – została spełniona. 26 Rozdział 2 CZY TO KREW, CZY NIE KREW? P o zakończeniu Mszy Świętej s. Julia Dubowska pełniąca w parafii posługę zakrystianki zabrała vasculum z Hostią i ostrożnie przeniosła do zakrystii. Pozostawienie naczynia w tabernakulum nie było zbyt bezpieczne – księża wyjmowali i wstawiali tam puszki z Najświętszym Sakramentem, któryś z nich mógł przypadkowo potrącić vasculum i wylać jego zawartość lub też, nie zauważając Hostii, opłukać w nim swoje palce W zakrystii s. Julia przelała zawartość vasculum do innego naczynia, które zamknęła za ciężkimi metalowymi drzwiami znajdującego się w tym pomieszczeniu sejfu. Przechowywano tam kielichy, puszki i sprzęt liturgiczny. Miała do niego klucze tylko ona i proboszcz parafii ks. Stanisław Gniedziejko. Spodziewano się, że konsekrowana Hostia rozpuści się w wodzie i w ten sposób przestanie być 27 Ciałem Chrystusa – nie będzie w niej już Ciała żywego Boga ani Jego szczególnej Obecności. Tak się jednak nie stało. *** Siostra Julia posługuje w sokólskiej parafii od sierpnia 2008 roku. Po raz pierwszy w życiu miała do czynienia z procedurą rozpuszczania konsekrowanej Hostii. Przez kilka kolejnych dni zaglądała do naczynia z wodą, sprawdzając, czy Hostia już się rozpuściła. Ale ona ciągle była cała. Dokładnie tydzień później, w Światowy Dzień Misyjny, po zakrystii kręciło się bardzo wielu ludzi – księża, ministranci, wierni. Między godziną 8.00 a 8.15 s. Julia otworzyła sejf i poczuła nagle zapach chleba. „Ucieszyłam się, że Hostia już się rozpuściła i nie będę musiała przekładać naczyń w sejfie” – opowiadała. Siostra miała wylać powstały płyn do specjalnego otworu za ołtarzem zwanego piscina. Zajrzała do naczynia i... osłupiała. Hostia była już wprawdzie częściowo rozpuszczona, ale mniej więcej na jej środku znajdowało się coś, co przypominało żywą krew – jakiś dziwny czerwony skrzep. Zdumiała się tym. Co to jest? Czy to krew, czy nie krew? Długo stała wpatrzona w rozpuszczający się Komunikant. „Od razu przypomniała mi się starotestamentowa historia o Mojżeszu i krzewie gorejącym. Patrzyłam na tę Hostię i na tę nierozpuszczającą się w wodzie «krew» 28 tak jak Mojżesz patrzył na krzew, który płonął, a nie spalał się. Z początku myślałam tylko o tym. Stałam jak słup soli, jak skamieniała. Zauważył to ks. Filip Zdrodowski. Podszedł do mnie z tyłu. «Co się siostrze stało? – zapytał, zaglądając mi przez ramię. – A w ogóle, co tu siostra ma w ręku?» – dodał. Powiedziałam mu wtedy, co to jest i skąd się tu wzięło. «Pokażmy proboszczowi» – zadecydowaliśmy wspólnie. Odwróciłam się i postawiłam naczynie z Hostią na biurku. Proboszcz i inni księża, którzy byli wtedy w zakrystii, podeszli i zobaczyli” – wspomina siostra. *** Szczególnego kolorytu nadaje temu wszystkiemu fakt, że s. Julia jest... eucharystką, czyli zakonnicą ze Zgromadzenia Służebnic Jezusa w Eucharystii. „No, coś takiego!” – pomyślałem, kiedy po raz pierwszy się o tym dowiedziałem. Nie znałem wcześniej takiego zakonu. Zasięgnąłem informacji. Okazało się, że został on założony w Archidiecezji Wileńskiej w 1923 roku przez bł. abp. Jerzego Matulewicza (Matulaitisa). Jego dom generalny znajduje się obecnie w Pruszkowie, a w Sokółce eucharystki przebywają już ponad pół wieku, bo od 1950 roku. I chociaż siostry poświęcają się pracom i zadaniom, które wykonuje również wiele innych zgromadzeń – nauczaniu oraz wychowywaniu dzieci 29 i młodzieży (głównie zaniedbanych moralnie i pochodzących z ubogich rodzin), opiece nad chorymi i samotnymi – to ich szczególnym charyzmatem jest służenie Jezusowi w Eucharystii oraz szerzenie czci do Najświętszego Sakramentu. *** „Dlaczego siostra została eucharystką, dlaczego właśnie to zgromadzenie? Tyle jest przecież innych” – zagadnąłem siostrę Julię. „To nie ja zainteresowałam się tym zakonem, to właściwie Pan Bóg mnie doń skierował. Właściwie to miałam wstąpić do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, założonego przez bł. Bolesławę Lament. Jedna z sióstr misjonarek z Białegostoku przyjeżdżała do naszej parafii Narew na Podlasiu. I w 1970 roku zaplanowałam, że do nich pójdę. Już miałam porozmawiać z tą siostrą, ale przyśnił mi się wtedy pewien sen, po którym nie poszłam na tę rozmowę. Odczekałam półtora roku i wtedy właśnie w naszej parafii pojawiły się siostry eucharystki. 8 maja odprawiana była Msza Święta za mojego tatę. Przyjechała do nas wtedy pewna siostra eucharystka z Warszawy na odpoczynek. Bardzo kaszlała i wydawało mi się, że niedługo umrze. Tego się nie da opisać, ale poczułam wtedy, że mam jak najszybciej wstąpić do tego zgromadzenia. Dlaczego? Wie to chyba tylko sam Bóg. Pracując w Białymstoku, znałam przecież szarytki i inne zgromadzenia. 30 Zgłosiłam się do eucharystek. Przyjęły mnie. Myślę, że głównym motywem mojego wstąpienia była chęć dbania o Eucharystię. Od dawna zresztą bardzo lubiłam bezpośrednio rozmawiać z Panem Bogiem, a w mojej duchowości na pierwszym miejscu zawsze był Jezus Eucharystyczny” – odpowiedziała. Interesujące jest również to, w jaki sposób s. Julia w ogóle trafiła do Sokółki. Bardzo nie chciała tam jechać, to Bóg ją w to miejsce przyprowadził. Kiedy otrzymała polecenie, żeby pojechać do Sokółki, była wtedy w jednym z domów Zgromadzenia w Sobieszewie koło Jeleniej Góry. Umówiła się nawet, że za dziesięć dni zadzwoni i przedstawi argumenty, dlaczego nie chce jechać do Sokółki. „I wtedy poszłam do kaplicy, żeby z Panem Jezusem przemodlić tę sprawę. Nie doszłam jeszcze do kaplicy, ale już wiedziałam, że mam być w Sokółce i od razu tego samego dnia zwróciłam się do przełożonej z prośbą, aby wysłała esemesa do Matki Generalnej, że «na chwałę Bożą, pożytek dusz i dla dobra zgromadzenia» pojadę jednak do Sokółki. Byłam spokojna, a Matka już nigdy do tego nie wracała. Świadomie i dobrowolnie pojechałam do Sokółki. Po kilku miesiącach wiedziałam już, że jestem tam potrzebna, a po tym cudzie oczy jeszcze bardziej mi się otworzyły. Okazuje się, że wszystkie takie, jak się wydaje, niepozorne wydarzenia są ważne w życiu człowieka. Trzeba się otworzyć na delikatne natchnienia, na prowadzenie Pana Boga” – podsumowała s. Julia. 31 *** Okazało się, że obecność w parafii sióstr eucharystek zafrapowała nie tylko mnie, ale i Marcina Jakimowicza – dziennikarza „Gościa Niedzielnego”. Co więcej, zwrócił on uwagę nie tylko na eucharystki, ale także na zbyt obszerny jak na taką małą miejscowość kościół (znany nota bene ze scenograficznych „występów” w trzyczęściowym filmie U Pana Boga...) i za duży parking. „Czyżby Pan Bóg już kilkadziesiąt lat wcześniej przygotowywał «infrastrukturę» na cud?”8 – pytał Marcin Jakimowicz w opublikowanym w „Gościu Niedzielnym” artykule o cudzie w Sokółce. I coś w tym pytaniu bez wątpienia było. Jakieś intrygujące drugie dno. *** Powróćmy jednak do wydarzeń z 19 października 2008 roku. Na naszej „stop-klatce” zostawiliśmy s. Julię, pokazującą ów tajemniczy czerwony „skrzep” księżom i proboszczowi. Ksiądz proboszcz Stanisław Gniedziejko również nie krył zdziwienia. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział. „Wszystkich nas to zaskoczyło i zaszokowało – opowiadał podczas naszej rozmowy. – Komunikant w większej części był już rozpuszczony. Pozostała tylko cząstka Chleba konsekrowanego zasymilowana, zjednoczona z tą substancją, która się na niej pojawiła. „Gość Niedzielny”, 9 października 2011 roku, s. 19-21. 8 32 Niezwykłe było też to, że woda wokół tej czerwonej substancji w ogóle się nie zabarwiła”. Zaskoczeni byli również pozostali księża. „Co tu dalej robić?” – zastanawiali się. Pojawiło się wtedy pytanie: Co to jest? Czy to znak naturalny, wynik naturalnej reakcji biologicznej, czy też znak nadprzyrodzony? Ale skoro pojawiło się to na konsekrowanym Komunikancie to trzeba było podejść do tego bardzo odpowiedzialnie. Nie można było tego zbagatelizować i uznać za zjawisko nic nieznaczące” – dodał ks. Gniedziejko. Tak się złożyło, że niebawem do parafii miał zawitać sam metropolita białostocki abp Edward Ozorowski. Księża skontaktowali się z kurią i postanowili zaczekać do jego przybycia, nie podejmując w tym czasie żadnych działań. Arcybiskup przyjechał do Sokółki wraz z kanclerzem kurii, księżmi infułatami i księżmi profesorami. Kapłani obejrzeli Hostię, zdumieli się i poradzili zaczekać na dalszy rozwój wypadków, obserwując, co się będzie z nią dalej działo. 29 października naczynie z Hostią przeniesiono do kaplicy na plebanii i umieszczono w tabernakulum, a dzień później, na polecenie arcybiskupa, ks. Gniedziejko łyżeczką ostrożnie wyjął częściowo rozpuszczoną Hostię z czerwono-krwistą substancją w środku, umieszczając ją na bielutkim korporale (symbolizującym całun, w które owinięte było złożone w grobie ciało Jezusa) z wyszytym na nim 33 małym czerwonym krzyżykiem w środku. Korporał umieszczono w kustodiarce, służącej do przechowywania i przenoszenia Komunikantów i ponownie zamknięto w tabernakulum. – Kiedy czas płynął, sprawdzaliśmy, nawet osobiście sprawdzałem, czy coś się dzieje – opowiadał ks. Gniedziejko. Z upływem czasu Komunikat „wtopił się” w korporał, a czerwonobrunatny „skrzep” zaschnął i nic nowego już się z nim nie działo (jego wygląd do dziś się zresztą nie zmienił). „W sposób naturalny substancja ta przyschła, zachowując normalny kolor. Gdy po raz pierwszy ją zobaczyliśmy była ona taka żywa, jakby było to jakieś ciało, taka żywa, ukrwiona tkanka” – mówił ks. Gniedziejko. *** Kiedy dziwna czerwonobrunatna substancja przestała ulegać dalszym przemianom, uznano, że nadszedł czas, by podjąć kolejne działania. 34 Rozdział 3 „SERCE JEZUSA, DLA NIEPRAWOŚCI NASZYCH STARTE...” N ajważniejszą pracę wykonali doświadczeni patomorfolodzy z białostockiego Uniwersytetu Medycznego: prof. dr hab. med. Maria Elżbieta Sobaniec-Łotowska i prof. dr hab. med. Stanisław Sulkowski – znani w kraju i zagranicą naukowcy, od ponad 30 lat zajmujący się diagnostyką histopatologiczną, autorzy wielu prac naukowych. Mają na swoim koncie tysiące przebadanych preparatów. I do każdego z badań podchodzą z ogromną uwagą (diagnozują między innymi zmiany nowotworowe i od tego, co stwierdzą, zależy często ludzkie życie). Profesor Sobaniec-Łotowska znana była już abp. Ozorowskiemu i pracownikom kurii. Jako specjalista patomorfolog brała bowiem udział w zamknięciu procesów beatyfikacyjnych sług Bożych ks. Michała Sopoćki i ks. Jerzego Popiełuszki. Uczestniczyła w pracach komisji Recognitio Reliquiarum – w rozpoznaniu 35 (rekognicji) i przeniesieniu doczesnych szczątków ks. Michała Sopoćki oraz w rozpoznaniu i zabezpieczeniu relikwii ks. Jerzego Popiełuszki. Dała się wtedy poznać jako człowiek niezwykle prawy, uczciwy i rzetelny. To właśnie bezpośrednio do nich na początku stycznia 2009 roku białostocka kuria metropolitalna zwróciła się z oficjalną prośbą o pobranie i ekspertyzę „materiału złączonego z Komunikantem”. Proszono o powagę i zachowanie całkowitej tajemnicy. 7 stycznia, dwa dni po otrzymaniu tej prośby, prof. Sobaniec-Łotowska udała się do Sokółki i komisyjnie, w asyście przedstawicieli kurii, w tym księdza kanclerza prof. Andrzeja Kakareko, pobrała z korporału próbkę „wtopionej” weń i zintegrowanej ściśle z konsekrowanym Komunikantem tajemniczej substancji. *** Z profesorami spotkałem się w czwartkowy jesienny wieczór 2011 roku. Na umówione miejsce pojechałem w towarzystwie samego... Pana Jezusa. To dosyć niezwykłe, ale tak właśnie było. Pod budynek, w którym mieściły się Zakłady Patomorfologii Lekarskiej i Patomorfologii Ogólnej UMwB, podwiózł mnie bowiem ks. Andrzej Kozakiewicz, proboszcz i kustosz białostockiego sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Jechał z Komunią Świętą do pobożnej parafianki leżącej w szpitalu klinicznym, znajdującym się na tej samej ulicy. 36 Idąc długimi korytarzami do pokoju, w którym pracuje prof. Sobaniec-Łotowska, podziwiałem muzeum anatomopatologiczne. Przypomniały mi się wtedy moje studenckie lata i odbywane na Uniwersytecie Jagiellońskim ćwiczenia z neuroanatomii, podczas których zgłębialiśmy budowę ludzkiego mózgu. Kilka chwil później siedzieliśmy wszyscy razem w pokoju, w którym centralne miejsce zajmował spory mikroskop. Jako dziennikarz i autor wielu książek rozmawiałem z setkami ludzi, a jednak to spotkanie i rozmowa miały się wkrótce okazać najbardziej niezwykłymi i fascynującymi. Tematem było przecież... Ciało Pana Jezusa. *** „Jak duża była pobrana przez panią próbka?” – zapytałem. „To, co pojawiło się na Hostii, miało wielkość około jednego centymetra na półtora centymetra. Pobrałam zaledwie bardzo drobny fragment. Zdecydowana większość pozostała i jest wystawiona do czci publicznej, a Kościół wie najlepiej, jakie działania i kiedy, w przypadku tego typu zjawisk, należy podejmować. Pobrana próbka była niewielka, ale wystarczająca, żeby przeprowadzić ekspertyzę. Myślałam na początku, że to może skrzep” – odpowiedziała, a następnie wyjaśniła mi dokładnie, na czym polegało badanie zabezpieczonej przez nią próbki. Białostoccy profesorowie są ludźmi wierzącymi i wcale tego nie ukrywają. „Od ponad 10 lat należę do 37 Arcybractwa Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa – podkreśla prof. Sobaniec-Łotowska i jednocześnie dodaje, że od kilkunastu lat codziennie uczestniczy we Mszy Świętej, przyjmując na klęcząco Przenajświętszy Sakrament. „Nasza ludzka wiedza jest znikoma. Człowiek nie jest w stanie wielu rzeczy racjonalnie wytłumaczyć. Patrząc na złożoność tego świata, na brak przypadkowości i to, w jaki sposób wszystko funkcjonuje, nie sposób twierdzić, że jest to dziełem przypadku i negować istnienia stojącej za tym Najwyższej Inteligencji, Pana Boga w Trójcy Jedynego” – dowodzili moi rozmówcy. Jeśli chodzi o samą ekspertyzę, to o ile prof. Sobaniec-Łotowska w trakcie jej wykonywania mogła odczuwać dreszcz emocji (któż by zresztą go nie odczuwał, zdając sobie doskonale sprawę, skąd pochodzi badany materiał!), o tyle zupełnie „bezemocjonalnie” podszedł do badania prof. Sulkowski. W ogóle nie wiedział on, jaką bogatą „historię” ma leżąca pod jego mikroskopem próbka. Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości (i ręczę za to głową!), że oboje do przeprowadzonego badania podeszli jak rzetelni, doświadczeni naukowcy. Użyto najnowocześniejszych mikroskopów świetlnych, jak również mikroskopu elektronowego transmisyjnego. Badacze byli zadziwiająco zgodni w wynikach swoich obserwacji: to, co przebadali, nie było żadnym skrzepem, 38 żadną krwią, ale... stanowiło w całości tkankę mięśnia serca człowieka. Wspólnie podkreślali, że w przypadku badanego przez nich fragmentu Komunikantu, w tak małej ilości pobranego materiału można było znaleźć wiele charakterystycznych pod względem morfologicznym wykładników, wskazujących, że jest to tkanka mięśnia sercowego. Jednym z takich wykładników jest zjawisko segmentacji, to znaczy uszkodzenie włókien mięśnia sercowego w miejscu wstawek (struktur charakterystycznych dla mięśnia serca) oraz zjawisko fragmentacji. Uszkodzenia te są widoczne jako liczne drobne pęknięcia. Takie zmiany powstają jedynie we włóknach niemartwiczych i odzwierciedlają szybkie skurcze mięśnia sercowego w okresie agonalnym. Innym ważnym dowodem na to, iż analizowany materiał może być mięśniem ludzkiego serca, było głównie centralne ułożenie jąder komórkowych w obserwowanych włóknach, co jest dla tego mięśnia zjawiskiem charakterystycznym. „Na przebiegu niektórych włókien znajdowaliśmy również obrazy mogące odpowiadać węzłom skurczu. Natomiast w badaniu mikroskopowo-elektronowym widoczne były zarysy wstawek i pęczki delikatnych miofibryli” – stwierdzili podczas rozmowy. W podsumowaniu przeprowadzonej ekspertyzy, w protokole złożonym do kurii archidiecezjalnej prof. Sobaniec-Łotowska i prof. Sulkowski, 39 zachowując bardzo daleko posuniętą ostrożność, napisali: „Przysłany do oceny materiał (...) w ocenie dwóch niezależnych patomorfologów jest zadowalający; wskazuje na tkankę mięśnia sercowego, a przynajmniej ze wszystkich tkanek żywych organizmu najbardziej ją przypomina”. I co jest ważne, że „analizowany materiał w całości stanowi tę tkankę”. Stwierdzenie to znalazło się w wydanym 14 października 2009 roku Komunikacie Kurii Metropolitalnej Białostockiej w sprawie zjawisk eucharystycznych w Sokółce, podpisanym przez kanclerza kurii ks. Andrzeja Kakareko9. „To był niemal «szkolny» preparat – dodała prof. Sobaniec-Łotowska. – Możemy iść na szafot, ale zdania nie zmienimy. Nie mamy bowiem najmniejszej wątpliwości, że to mięsień sercowy. Nie ma się nad czym w ogóle zastanawiać” – stwierdzili zgodnie białostoccy naukowcy. *** Profesorowie podkreślili kolejne niezwykłe zjawisko związane z badanym materiałem: Komunikant długo przebywał w wodzie, a następnie jeszcze dłużej na korporale. „Tkanka, która pojawiła się na Hostii, powinna więc ulec procesowi autolizy, czyli samorozszczepienia, rozpadu powodowanego przez enzymy wewnątrzkomórkowe. W badanym materiale nie stwierdziliśmy takich zmian” – powiedzieli. Komunikaty kurii białostockiej znajdują się w zbiorach autora. 9 40 Intrygujące jest również to, że znajdująca się na korporale substancja, choć zmieniła się nieco po wyjęciu jej z wody (po prostu wyschła), od kilku już lat bez utrwalania, konserwowania, zachowywania specjalnej temperatury nie zmienia swojego wyglądu. „Gdyby jakimś cudem były to bakterie, to już dawno materiał ten rozpadłby się, rozkruszył, zmienił wygląd. Jakakolwiek hodowla bakterii położona na najczystszym materiale już po tygodniu wyglądałaby zupełnie inaczej” – dodał prof. Sulkowski. Tymczasem ludzie, którzy nie tylko nie przebadali, lecz nawet nie widzieli na oczy badanego materiału, twierdzili, że za czerwone zabarwienie Hostii odpowiedzialny jest czerwony pigment – prodigiozyna – wytwarzany przez bakterię „pałeczki krwawej” (serratia marcescens). To oczywista bzdura. Bakterie nie wytwarzają struktur tkankowych, a wypowiadanie się (zwłaszcza publiczne) na temat zdarzeń, których się nie badało i tym samym nie ma się o nich pojęcia, nie wymaga komentarza. *** Nie obyło się też bez kontrowersji i zarzutów innego rodzaju. Profesorom wytykano emocjonalne podejście do sprawy i zarzucano, że popełnili „szkolny błąd”, próbując „łączyć teologię i biologię”. To znany i niegodny większej uwagi, opisany w schopenhauerowskiej Erystyce, czyli sztuce prowadzenia sporów argument odnoszący się do konkretnego człowieka 41 – „argumentum ad hominem”. Podsumować go można krótko: jeśli nie można zakwestionować samego poglądu czy tezy (w tym przypadku wyników badań i ich obiektywności), należy „przyczepić się” do ich wyraziciela, czyli w tym przypadku zaatakować obu profesorów, wykazując, że kierowali się pozamerytorycznymi przesłankami, wypaczając przez to wynik badań. Innymi słowy, należy dowieść, że białostoccy profesorowie, wyznając takie, a nie inne poglądy, zobaczyli pod mikroskopem to, co zobaczyć chcieli. Ale jeśli w przypadku nauki tak subiektywnej, jak na przykład psychologia, można oskarżać Freuda czy Junga o to, że ich własne poglądy, frustracje wpłynęły na sposób interpretacji przez nich zjawisk natury psychicznej, to jeśli chodzi o naukę tak obiektywną, jak patomorfologia – gdzie po prostu widać to, co się bada – argument ten nie ma zupełnie racji bytu. Swoją drogą, wykonaną przez profesorów ekspertyzę potwierdzają liczne zdjęcia, które wykonali w trakcie przeprowadzanych badań. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że białostoccy patomorfolodzy zbadali pobraną próbkę pod kątem nauki, a nie wiary. Potwierdza to także wypowiedź prezesa Polskiego Towarzystwa Patologów prof. dr hab. med. Wenancjusza Domagały, kierownika Zakładu Patomorfologii Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego, przesłana na ręce redaktora naczelnego „Medyka Białostockiego” i opublikowana w jednym z numerów tego czasopisma. „Jako biolog wierzący (i nie wątpiący w podstawowe prawdy wiary 42 – na tym właśnie polega istota wiary) ośmielam się odpowiedzieć na zadane (...) pytanie «do wszystkich», a zatem i do mnie: «Czy Pan Bóg musi udowadniać swoją obecność tak pojmowanymi cudami?». Uważam, że nie musi, ale może!” – pisał prof. Domagała, dodając: „Na marginesie sądzę, że człowiek wierzący, ale wątpiący jest w istocie niewierzącym, który już nie wierzy, bo zwątpił (jak pamiętamy św. Piotr, idąc po wodzie, zwątpił, i zaczął tonąć). Moim zdaniem, określenie wierzący, ale wątpiący jest typowym wytworem myślenia synkretycznego”10. Pojawiły się również zarzuty jeszcze bardziej absurdalne, jak choćby ten, że badana tkanka pochodzi od... zamordowanego człowieka. Grupa tak zwanych „racjonalistów” złożyła bowiem do prokuratury doniesienie o... popełnieniu przestępstwa, a nawet zbrodni. Prokuratura wszczęła oczywiście postępowanie sprawdzające, ale z oczywistego braku jakichkolwiek dowodów nie zajęła się dalej tą sprawą. *** Do wszystkich takich insynuacji profesorowie z Uniwersytetu Białostockiego ustosunkowali się w wystosowanym przez kurię białostocką 4 listopada 2009 roku oświadczeniu, które dotyczyło niektórych aspektów badań zjawisk eucharystycznych Wypowiedź prezesa Polskiego Towarzystwa Patologów prof. dr hab. med. Wenancjusza Domagały, opublikowana w „Medyku Białostockim”, nr 84, styczeń 2010 roku. 10 43 w Sokółce. Naukowcy z całą stanowczością podtrzymali w nim stwierdzenie zawarte w komunikacie kurii z 14 października 2009 roku. Wyrazili również „głębokie oburzenie z powodu wprowadzania w błąd opinii publicznej poprzez przedstawianie hipotetycznych możliwości pseudonaukowego wyjaśnienia badanego przez nas zjawiska, zwłaszcza przez osoby nieznające zakresu przeprowadzonych badań, nie mające dostępu do ocenianego materiału i zabezpieczonej dokumentacji, a często niedysponujące nawet elementarną wiedzą o zastosowanych technikach badawczych”. *** 4 listopada 2009 roku abp Edward Ozorowski podziękował prof. Marii Sobaniec-Łotowskiej oraz prof. Stanisławowi Sulkowskiemu (wspólnie i każdemu z osobna) za przeprowadzenie badań, nadmieniając, iż „pracę tę wykonali bezinteresownie i rzetelnie” oraz „niesłusznie narazili się na wiele pomówień”. „Mam nadzieję, że prawda pozostanie prawdą, a Bóg wynagrodzi za wszelkie uczynione dobro”11 – stwierdził metropolita białostocki. *** Dla białostockich patomorfologów najważniejsze jest jednak pytanie: „Dlaczego?” Dlaczego takie Skany prywatnych listów metropolity białostockiego do białostockich patomorfologów znajdują się w zbiorach autora. 11 44 wydarzenia dzieją się na świecie? Dlaczego jedno z nich wydarzyło się właśnie w Sokółce? Tak jak dla wszystkich wiernych, tak i dla nich ważne jest znaczenie tego cudu, rozpoznanie, do czego Bóg przez ten znak nas wzywa, co chce nam przez to uświadomić. *** Nazajutrz wybrałem się na godzinę 7.00 na Mszę Świętą do sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Dopiero po wejściu do kościoła zacząłem powoli uświadamiać sobie to, co poprzedniego wieczora zobaczyłem i usłyszałem. Kiedy kapłan podszedł do ołtarza, wzruszenie chwyciło mnie za gardło i z trudem powstrzymywałem łzy. Mimo że od zawsze wierzyłem, iż po przeistoczeniu Chrystus jest prawdziwie obecny w Hostii, to jednak na dnie serca czaiły się ledwo uświadamiane, dziwne okruchy powątpiewania. Nie, nie było to nigdy zwątpienie, nie był to brak wiary, ale jakaś niepewność, jakieś poczucie, „że może...”, „a jeśli...”. Teraz wszystko to pierzchło i pojawiło się nagle coś, co mógłbym nazwać pewnością wiary. To było naprawdę niesamowite przeżycie. Serce biło mi jak oszalałe, wprawiając w dziwne wewnętrzne drżenie całe ciało. Jakimiś innymi oczyma patrzyłem teraz na to, co dzieje się przy ołtarzu i na współuczestników Eucharystii, na przystępujących do Komunii Świętej starych i młodych – „braci i siostry”. Odczułem nagle, że modlitewna prośba o to, 45 byśmy „posileni Ciałem i Krwią” Bożego Syna i „napełnieni Duchem Świętym, stali się jednym ciałem i jedną duszą w Chrystusie” właśnie się spełnia. Wychodząc z kościoła, spotkałem s. Joannę, poznaną zaledwie dwa dni wcześniej młodą zakonnicę ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego. Posługiwała tego dnia podczas Mszy Świętej i widząc, że na niej jestem, chyba specjalnie na mnie czekała. Wiedziała, gdzie byłem poprzedniego dnia, i chciała się dowiedzieć, jakie wrażenie wywarła na mnie rozmowa z patomorfologami. Porozmawialiśmy chwilę o rzeczach na świecie najważniejszych – o wierze, Jezusie i Jego prawdziwej obecności. Trudno było mi ukryć wzruszenie i nie wstydziłem się tego. Tego dnia długo nie mogłem dojść do siebie, opanować wzruszenia i jakiegoś dziwnego wewnętrznego rozedrgania. 46 Rozdział 4 PRZYNAGLENIE Z NIEBA? O pracowanie protokołu zajęło białostockim naukowcom dwa tygodnie. Kiedy w białostockiej kurii zapoznano się już z niezwykłymi wynikami badań naukowych, do „akcji” wkroczyła specjalna Komisja Kościelna powołana przez arcybiskupa 30 marca 2009 roku. Jej zadaniem było zbadanie cudu pod kątem teologicznym i przesłuchanie wszystkich, którzy mieli do czynienia z ową Hostią lub byli świadkami tych niezwykłych wydarzeń. Ustalano, czy nie jest to jakaś mistyfikacja, czy ktoś nie podrzucił Hostii lub nie podmienił spoczywającego w vasculum konsekrowanego Komunikantu. Przedstawiciele Komisji – wybitni profesorowie białostockiego Wyższego Seminarium Duchownego – przepytali wszystkich świadków, sprawdzając ich prawdomówność. *** 47 „Komisja ustaliła, że Komunikant, z którego została pobrana próbka do ekspertyzy, jest tym samym, który został przeniesiony z zakrystii do tabernakulum w kaplicy na plebanii. Ingerencji osób postronnych nie stwierdzono”. Swoją drogą, zdaniem białostockich patomorfologów, o takiej sytuacji nie mogło być nawet mowy. Nie było możliwości, aby ktoś włożył do vasculum fragment ludzkiego ciała. Co za tym przemawiało? To, że fragmenty budującego Hostię opłatka były ściśle spojone z włóknami ludzkiej tkanki; nawzajem się przenikały, tak jakby fragment „chleba” nagle przekształcił się w „ciało”. Tego się nie da zmanipulować. „Nikt, absolutnie nikt z ludzi nie byłby w stanie tego dokonać. Nawet naukowcy z NASA, dysponujący najnowocześniejszymi technikami badawczymi, nie byliby zdolni coś takiego sztucznie wytworzyć” – stwierdziła prof. SobaniecŁotowska, dodając, że ten fakt był dla niej szczególnie ważny. „Wydarzenie z Sokółki nie sprzeciwia się wierze Kościoła, a raczej ją potwierdza. Kościół wyznaje, że po słowach konsekracji mocą Ducha Świętego chleb przemienia się w Ciało Chrystusa, a wino w Jego Krew. Stanowi ono również wezwanie, aby szafarze Eucharystii z wiarą i uwagą rozdzielali Ciało Pańskie, a wierni by ze czcią Je przyjmowali” – napisano we wspomnianym wcześniej komunikacie kurii białostockiej z 14 października 2009 roku. 48 To, co zaszło w Sokółce, Komisja nazwała „wydarzeniem eucharystycznym”, dowodząc, iż nie ma odpowiednich kompetencji, by orzec, że to był cud. Akta sprawy przekazano do Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie. *** Była jeszcze jedna kwestia, która nurtowała nie tylko mnie, ale i wielu interesujących się tym cudem ludzi. Wiadomo przecież, że Kościół nie spieszy się nigdy z podejmowaniem, zwłaszcza tak ważnych, decyzji. Tymczasem w przypadku cudu w Sokółce sprawy potoczyły się w iście piorunującym tempie. Nasuwa się pytanie o to, dlaczego Kościół tak szybko zakończył swoje badania. Otóż okazało się, że pracę przyspieszyło „olśnienie”, jakiego doznał abp Ozorowski w kwietniu 2009 roku, tuż przed Wielkanocą. Stało się to podczas Mszy Świętej sprawowanej w wizytowanym przez hierarchę kościele w Nowym Dworze. („Olśnieniem” nazwał to arcybiskup w wywiadzie udzielonym reporterce „Faktu” Agnieszce Kaszubie12). Zachodziłem w głowę, o jakież to „olśnienie” chodziło, co było jego treścią. Chciałem zapytać o to samego arcybiskupa. Niestety, nie dane mi było się z nim spotkać. Zadzwoniłem zatem do Nowego Dworu – parafii położonej nieopodal granicy z Białorusią. A. Kaszuba, Cud w Sokółce, Axel Springer Polska Sp. z o.o., 2009, s. 6. 12 49 Oto czego się dowiedziałem: Otóż w czasie Komunii Świętej, gdy metropolita białostocki abp Edward Ozorowski podążał w stronę swojego sedilla (specjalne biskupie krzesło przy ołtarzu), zauważył leżącą na jego stopniu, tuż przed nim... Hostię. Co więcej, gdy po zakończeniu rozdzielania Komunii Świętej jego kapelan powracał na swoje krzesło, znajdujące się obok arcybiskupa, białostocki hierarcha zauważył, że na jego ornacie na wysokości ramienia, również znajduje się Komunikant. Przylgnął do ornatu i nie spadał z niego. „Jak to się mogło stać? Być może przeciąg spowodował, że niezauważone przez nikogo Komunikanty «wyfrunęły» z puszki. Może jeden z nich spadł na ornat kapelana podczas udzielania Komunii Świętej? Ale dlaczego Hostia «przylgnęła» do ornatu i nie spadła z niego? Nie wiem” – zastanawiał się proboszcz nowodworskiej parafii 62-letni ks. Jan Trochim. Komunikanty te zostały spożyte. „Pierwszy z nich przyjął ks. dziekan Józef Kuczyński z Sokółki, drugi nie wiem kto, być może ksiądz kapelan, a może sam arcybiskup” – dodał ks. Trochim. Zastanawiało mnie to „wyfrunięcie” Hostii z puszki. Ksiądz Trochim uważał, że o lewitacji owych Hostii nie mogło być raczej mowy, ale ja nie byłem tego taki pewny. Coś tu bowiem było nie tak. Gdyby chodziło o jedną Hostię, ale tu nagle i niespodziewanie „wyfrunęły” aż dwie, a do tego jedna z nich „przykleiła się” do ornatu i nie spadała. Bez 50 wątpienia był to kolejny znak od Boga i tak też odczytał go sam abp Ozorowski. Po tym, czego doświadczył w Nowym Dworze, nie mógł bowiem ani spać, ani jeść i w efekcie uznał to za „przynaglenie” ze strony nieba. We wspomnianym już wywiadzie, nawiązując do tego zdarzenia, białostocki hierarcha stwierdził: „Wtedy już wiedziałem, że trzeba się zająć sprawą jak najszybciej i niewykluczone, że Bóg daje nam znaki, które powinniśmy właściwie odczytać”. *** Niezwykłych wydarzeń związanych z „Cząstką Ciała Pańskiego z Sokółki” miało być dużo więcej. Mówiono mi o zdjęciach, na których sfotografowana z bliska „Cząstka Ciała Pańskiego” wyglądała jak pączek rozwijającej się ciemnoczerwonej róży, i o wykonanej za pomocą „komórki” fotografii, której nie dało się wykasować. 51 Rozdział 5 SPOKÓJ, WIARA I NADZWYCZAJNE ŁASKI S okólscy wierni wieść o cudzie przyjęli z dużym spokojem. Większość z nich to osoby głęboko wierzące. Cud „przymnożył im wprawdzie wiary”, ale stanowił także potwierdzenie tego, w co od dawna wierzyli. No może o tyle na nich wpłynął, że od tej pory starają się otaczać Najświętszy Sakrament jeszcze większą czcią, w Mszach uczestniczą z większą pobożnością i skupieniem, a przez cały czas całodziennej adoracji – czego sam doświadczyłem – modli się w kościele zawsze około 20 osób. Do świątyni nieco częściej niż zwykle zagląda również miejscowa młodzież (choć i dawniej często tu przychodziła przed lekcjami lub po zakończeniu zajęć w szkołach). To, o czym słyszałem i co na własne oczy zobaczyłem, potwierdził zresztą ks. Gniedziejko. Zapytany o to, czy widać już jakieś „owoce” tego niezwykłego wydarzenia, stwierdził: „Owoce te są 52 przede wszystkim duchowe, niedostrzegalne ludzkim okiem. Tutaj trzeba też czasu, aby zacząć je dostrzegać. Na pewno nic się nie dzieje pod publiczkę. Pan Jezus nie potrzebuje reklamy, potrzebuje świadków i chce w każdym ludzkim sercu być, kierować każdym człowiekiem i wewnętrznie go odnawiać. Zmiany dostrzegalne ludzkim okiem to z pewnością bardziej świadome przeżywanie Mszy Świętej. To trzeba powiedzieć wyraźnie: uczestniczący we Mszy Świętej ludzie zachowują skupienie, są zaangażowani w przeżywanie liturgii i z szacunkiem przyjmują Komunię Świętą. Jest takie skupienie i dziwnie porażająca cisza. Takie wyciszenie. Wzrasta również liczba przybywających do Sokółki pielgrzymów; przyjeżdżają pielgrzymki zorganizowane, autokarowe, grupowe i grupy indywidualnych osób. W 2010 roku przybyło ponad 180 pielgrzymek autokarowych zapisanych i wiele niezapisanych. W tym roku liczba ta przekroczyła ponad 200. Pielgrzymi przyjeżdżają z różnych stron Polski i zagranicy. Mieliśmy pątników nawet z Samoa. Z misjonarzem była grupa Indonezyjczyków, gościliśmy grupy między innymi z Australii, Szwecji, Francji oraz sporą liczbę grup z Białorusi”. Dowiedziałem się też, że tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia w jednym dniu przybyło aż sześć zorganizowanych autokarowych grup pielgrzymkowych z Białorusi. *** 53 Niezwykłej widzialnej przemianie, jakiej uległa Hostia, towarzyszy również fala wyproszonych u Boga łask, które w pewien sposób potwierdzają cudowność tego, co się stało. Ksiądz Gniedziejko opowiedział mi o wypadku, który wydarzył się w pobliżu Sokółki na składowisku odpadów w Karczach. 12 sierpnia 2011 roku jeden z pracowników został tam zagarnięty przez ładowarkę i razem z odpadkami wrzucony do mechanicznego przesiewacza. Mężczyznę z ciężkimi obrażeniami głowy i twarzy przewieziono do szpitala w Białymstoku. „Stan pana Jacka był bardzo ciężki – relacjonował sokólski proboszcz. – Lekarze powiedzieli rodzinie, żeby przygotowali się na najgorsze. Jego brat, śpiewak operetki warszawskiej, i cała przejęta tym rodzina przybiegli tutaj, aby się pomodlić. Bardzo mocno to przeżywali. 14 sierpnia odprawiłem Mszę Świętą o godzinie 10.00 w intencji tego poszkodowanego człowieka. Rodzina też była obecna. Akurat wtedy była Ewangelia o uzdrowieniu córki niewiasty kananejskiej, a kazanie głosił ojciec duchowny naszego seminarium. Rodzina umówiła się też na chwilę modlitwy w kaplicy na plebanii, gdzie w tabernakulum przechowywana była Cząstka Ciała Pańskiego. W poniedziałek, 15 sierpnia przyszli tutaj ponownie. Zapytałem, jak tam Jacek. «Nie jest gorzej, a lekarze powiedzieli, że gorączka go opuściła» – odpowiedzieli. Potem mój kontakt z tą rodziną 54 się urwał, ale słyszałem, że poszkodowany żyje – nie ma oka, szczęka połamana, ale wraca do zdrowia.. Spotkałem go przed Wszystkimi Świętymi, kiedy razem z bratem porządkował groby. Porozmawialiśmy. Stwierdził, że głowa go tylko trochę boli. Lekarze byli zaskoczeni, że tak szybko powrócił do zdrowia Nie potrafią wytłumaczyć, jak to się stało, bo według oceny medycznej nie powinno tak być” – dodaje. *** Jeszcze zanim wyjechałem z Sokółki, spotkałem się z Celiną Łuckiewicz, utalentowaną miejscową artystką. W marcu 2009 roku u pani Celiny wykryto dużego guza w nerce. Badający ją lekarz nie miał najmniejszych wątpliwości, że to był rak i nalegał na usunięcie nerki. Operacja wypadła 10 kwietnia w... Wielki Piątek. „Była bardzo trudna. Sam szew miał 32 centymetry. Przeżyłam wtedy swój Wielki Piątek. Guz miał prawie 7 na 5,5 centymetra. Przesłano go do badań histopatologicznych. Okazało się, że był to rak jasnokomórkowy, wredny rodzaj nowotworu, którego już nawet chemią nie da się wyleczyć” – wspomina pani Celina. Kobieta zaczęła szukać informacji w Internecie. Przejrzała statystyki dotyczące tego rodzaju raka, znalazła przypadek identyczny do swojego. To, co wyczytała, nie napawało optymizmem. Wręcz przeciwnie. U tamtej kobiety z internetu w ciągu pół roku 55 nowotwór zaatakował drugą nerkę. Szanse na przeżycie dwóch lat wynosiły 20 procent. „Marne, ale co zrobić” – pomyślała. Jeszcze przed operacją ruszyła „modlitewna krucjata”. O zdrowie dla pani Celiny modlili się jej znajomi, liczni księża. W tej intencji odprawiono wiele Mszy. W tym niezwykle trudnym dla pani Celiny czasie odwiedziła ją koleżanka i zapytała, czy słyszała o cudzie sokólskim. „Nie słyszałam, ale podpytałam później znajomych księży. Jeden zasłaniał się tajemnicą, drugi nic nie wiedział, wreszcie ksiądz proboszcz Gniedziejko potwierdził, że istotnie coś takiego miało miejsce, ale nie chciał mówić nic więcej. A na internetowym forum sokólskim, aż huczało od plotek na ten temat” – wspomina kobieta. 15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny pani Celina poszła na plebanię. Księża z Sokółki znali ją dobrze, bo malowała obrazy i wykonywała witraż do urządzonej na plebanii kaplicy. Ksiądz sprawujący pieczę nad tajemniczą Hostią nie wiedział nawet, że artystka była aż tak chora. Bez słowa wziął kluczyki i zaprowadził ją do kaplicy. „I zobaczyłam Ją z bliska. Pomodliłam się. Poczułam wtedy, jak to określił niedawno w Rozmowach niedokończonych profesor badający tę Hostię, że «moja wiara jest spokojna; nie mam już żadnych pytań». Gdy się Ją zobaczy to jakby stanąć przed żywym Sercem Pana Jezusa. Czuje się i widzi obecność fizyczną. Przestajesz się bać tego, co ma się 56 w tym życiu jeszcze wydarzyć, życie staje się spokojniejsze – mówi kobieta. – Od tej pory, od chwili tego spotkania minęło dwa i pół roku (rozmawialiśmy jesienią 2011 roku) i jak na razie wszystkie wyniki mam bardzo dobre. W górnych granicach. Lekarz, który mnie operował, powiedział: «Wydaje mi się, że nam się udało». Ale żeby mieć pewność, trzeba czekać wiele lat, a w tym czasie można umrzeć na zupełnie coś innego” – dodaje. W przytulnym, pełnym pięknych obrazów i pielęgnowanych z miłością roślin domu pani Celiny rozmawialiśmy jednak nie tylko o jej chorobie i niezwykłym wyzdrowieniu. Interesowało mnie to, z jakiej perspektywy ona patrzy na sokólskie „wydarzenie eucharystyczne”. Okazało się, że jest jedną z owych – wspomnianych już wcześniej – głęboko wierzących sokólskich wiernych, którzy i bez cudu wierzyliby w cudowną przemianę chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Różni dziennikarze pytali mnie, co będzie się teraz działo. Przecież to ludzie wierzący, więc co może się dziać? Cud potwierdza tylko to, w co od dawna wierzą. Każdy jest wdzięczny Bogu za ten znak, że zechciał tutaj znowu siebie dać, cząstkę własnego Serca. I właśnie to jest wyjątkowe. Podczas rozmowy dowiedziałem się także, że pani Celina namalowała już ponad 10 wizerunków... Jezusa Miłosiernego, wzorowanych na obrazach Kazimirowskiego i Sleńdzińskiego. 57 *** W Sokółce wysłuchałem również opowieści Antoniego Sakowicza, dyrektora miejscowych wodociągów, który w grudniu 2009 roku zachorował na sepsę, która w większości przypadków kończy się śmiercią. Wyzdrowiał. Zarówno on, jak i jego bliscy są przekonani, że był to cud wymodlony na kolanach przez jego żonę w chwili, gdy pojawiły się pierwsze symptomy choroby – podczas czwartkowej adoracji Najświętszego Sakramentu. W intencji chorego odprawionych zostało również kilka Mszy Świętych, odmawiano też Koronkę do Bożego Miłosierdzia. „Myślę, że Chrystus właśnie przez tę modlitwę postawił na mojej drodze we właściwym czasie odpowiednich ludzi, którzy uratowali mi życie – mówił pan Antoni. – Wierzę, że Chrystus przez cud eucharystyczny, który wydarzył się w Sokółce, chce ukazać całemu światu, coraz bardziej oddalającemu się od Boga, że nadal JEST i ŻYJE, i nigdy nie opuści tych, którzy w Niego wierzą” – podsumował. *** O jeszcze jednej niezwykłej łasce, związanej w pewien sposób z Sokółką i tym, co się tam wydarzyło, opowiedział mi w Białymstoku Krzysztof Stawecki, konserwator zabytków. Przez dwa lata odnawiał on i przygotowywał kaplicę Matki Bożej 58 Różańcowej w sokólskim kościele po to, aby można było wystawić tam kustodium z Cząstką Ciała Pańskiego. Kilka miesięcy po rozpoczęciu prac we wspomnianej kaplicy, latem 2010 roku, pan Krzysztof wybrał się z żoną i trojgiem dzieci na wakacje do Włoch. W drodze powrotnej, w piątek 6 sierpnia, jadąc autostradą w okolicach Klagenfurtu (Austria), dostrzegli zbliżającą się do nich wielką nawałnicę. „O, jaka czarna chmura!” – stwierdził pan Krzysztof i do dziś na skutek amnezji nie pamięta, co wydarzyło się później. Dopadła ich ulewa. Między kołami samochodu a jezdnią wytworzyła się warstwa wody (fachowo zjawisko to nazywa się akwaplanacją). Auto, którym kierował pan Krzysztof wpadło w poślizg, uderzyło w barierkę po lewej stronie, a potem – po obróceniu się – z ogromną siłą wbiło się przodem w skalną ścianę po prawej. Samochód został kompletnie zniszczony (z przodu nie było nic, a silnik znaleziono 70 metrów dalej!), ale jego pasażerom udało się wyjść z tego cało. Jedynie jedna z córek pana Krzysztofa, która źle zapięła pasy, doznała lekkiego urazu kręgosłupa. Po krótkim pobycie w austriackim szpitalu rodzina powróciła do domu, a pan Krzysztof do pracy w sokólskiej kaplicy. „Z naszego punktu widzenia to był cud. Kiedy austriacka policja przyjechała do szpitala spisywać protokół, jeden z policjantów wskazał na znajdujący się w moim dowodzie rejestracyjnym obrazek 59 Matki Bożej Licheńskiej. «To was uratowało, bo to, że z tego wyszliście, było niesamowite» – stwierdził. Polski konsul, który odwiedził nas w szpitalu, widząc ten wypadek w telewizji był przekonany, że przyjdzie mu załatwiać papiery... pogrzebowe. A nam nic się przecież nie stało. Pan Bóg chciał pewnie żebym dokończył renowację przeznaczonej dla Niego kaplicy i coś jeszcze na tym świecie zrobił, a moja żona obroniła doktorat na KUL [pani Krystyna – kierownik Muzeum Ikon w Supraślu pisała pracę na temat Ikony Matki Bożej „Krzew Gorejący” – przyp. autora]. I chyba nie bez znaczenia było to, że wypadek ten oraz ten cud wydarzył się w uroczystość... Przemienienia Pańskiego (sic!). Święci, którymi jako konserwator często się zajmuję, Pan Jezus, Matka Boża, mój patron i mój Anioł Stróż przez cały czas pomagają mi w tym życiu. Czuję to!” – dodał pan Krzysztof. *** Czas teraz na krótkie podsumowanie. Sprawa została zbadana i rozstrzygnięta – to, co wydarzyło się w Sokółce, było ewidentnym cudem (nawet, gdy białostocka kuria, twierdząc, iż nie jest do tego upoważniona, uparcie nazywała go jedynie „wydarzeniem eucharystycznym”). Fragment konsekrowanej Hostii zmienił się w ludzkie ciało – w Cząstkę Ciała Pańskiego. 60 Arcybiskup Edward Ozorowski po upływie dość długiego czasu podjął decyzję, że odda ją do publicznej czci. W tym celu wykonano specjalne ozdobne kustodium według projektu wrocławskiej elżbietanki s. Felicyty Szewczyk (płaski walec, w którym rozpięto korporał z Cząstką Ciała Pańskiego wsparty na skrzydłach klęczących aniołów, dzierżących w rękach kadzielnice z dymiącym kadzidłem). Na 2 października 2011 roku zaplanowano przeniesienie Cząstki Ciała Pańskiego z kaplicy na plebanii do odnowionej kaplicy Matki Bożej Różańcowej w kościele. Dlaczego wybrano 2 października? Ksiądz Gniedziejko wyjaśnił, że była to data związana z odprawianym corocznie w parafii czterdziestogodzinnym nabożeństwem, a na dodatek nie była zbyt odległa od rocznicy beatyfikacji bł. ks. Michała Sopoćki. *** Badając wszystkie te sprawy, dowiedziałem się, że druga sokólska parafia nosi wezwanie... Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Okazało się, że nadał je jeszcze w latach 80. XX wieku abp Edward Kisiel. „Czy to miało jakieś znaczenie? Czy było wyrazem szerzącego się od dawna wśród mieszkańców Sokółki szczególnego kultu Bożego Ciała?” – przemknęło mi przez głowę. Może... 61 Rozdział 6 „SŁOŃCE SPRAWIEDLIWOŚCI” I ZAKRWAWIONY BREWIARZ S próbujmy się teraz wspólnie przyjrzeć innym tego typu wydarzeniom – odbyć fascynującą podróż w czasie i przestrzeni śladami niezwykłych eucharystycznych cudów, zbadać „cudowną” genezę Bożego Ciała i zgłębić tajemnicę „eucharystycznego postu”. W historii Kościoła wydarzyły się, jak się oblicza, 132 cuda eucharystyczne. Jednak takich, w których konsekrowana Hostia przemieniła się w widzialne ludzkie ciało, było znacznie mniej. Bo oczywiście nie wszystkie z tych 132 niezwykłych eucharystycznych wydarzeń dotyczyły tej cudownej przemiany. Wśród nich były także takie, w których Hostie lewitowały, jaśniały nieziemskim światłem, cuda polegające na trwającym przez stulecia zachowywaniu przez Komunikant swoich „chlebowych” właściwości. Bywało często, że profanowane Hostie krwawiły. *** 62 Muszę szczerze przyznać, że w niewielu sanktuariach eucharystycznych bywałem. Spośród kilku z nich największe wrażenie zrobiły na mnie te w Turynie i Cascii. W Turynie przebywałem w 2009 roku, zbierając materiały do Sekretu ocalenia, jednej z moich poprzednich książek. Wędrując po mieście i odwiedzając tamtejsze kościoły, natknąłem się na miejscową bazylikę Bożego Ciała. Po wejściu do niej, przy jednej z bocznych kaplic zauważyłem pustą zabytkową monstrancję. Obok umieszczona była informacja o cudzie, jaki wydarzył się przed tym kościołem w 1453 roku. Czego ów cud dotyczył? Otóż dwóch żołnierzy obrabowało kościół w mieście Exilles. Wśród zagarniętych kościelnych precjozów znajdowała się również monstrancja z dużą konsekrowaną Hostią. Kiedy świętokradcy przejeżdżali z łupami ulicami Turynu, ich osioł potknął się i przewrócił. Stało się to przed ówczesnym kościołem św. Sylwestra (obecna bazylika Bożego Ciała). Zrabowane dobra rozsypały się po przykościelnym placu. Nastąpiło wtedy coś przedziwnego. Hostia z rozbitej monstrancji nie upadła, ale uniosła się, jaśniejąc przy tym oślepiającym światłem. Wieść o cudzie rozeszła się błyskawicznie, gromadząc oniemiałych ze zdziwienia mieszczan. Wkrótce na plac przed kościołem przybyli duchowni z biskupem Turynu na czele. Upadł on na kolana, czcząc Najświętszy Sakrament, a następnie uniósł nad głowę kielich, w którym po chwili osiadła cudowna Hostia. 63 Komunikant ten już dziś nie istnieje. Po 131 latach zachowywania doskonałej świeżości (przechowywany był wówczas w katedrze św. Jana Chrzciciela, gdzie znajduje się słynny Całun Turyński) z nakazu samego papieża został spożyty przez kapłana. Cud w Turynie, nazwany „Słońcem Sprawiedliwości”, potwierdzono wieloma świadectwami i co do tego, że rzeczywiście się wydarzył, nie ma dziś najmniejszych wątpliwości13. *** Pięć lat wcześniej, podczas swojej pierwszej podróży do Włoch, zatrzymałem się w Cascii. Wraz z grupą krakowskich wiernych chciałem się pomodlić w słynnym augustiańskim sanktuarium św. Rity. Nie wiedziałem wówczas, że w dolnej części owej świątyni przechowywana jest niezwykła relikwia: zakrwawiona kartka z brewiarza – świadectwo cudu eucharystycznego, który wydarzył się w 1330 roku w Sienie. Było to dla mnie miłym i owocnym pod względem duchowym zaskoczeniem. „Negatywnym bohaterem” owego cudu był kapłan, który nie przywiązywał wielkiej wagi do właściwych zachowań i procedur dotyczących obchodzenia się z rzeczami świętymi. Pewnego dnia wezwano go z Wiatykiem do ciężko chorego wieśniaka Opis cudu eucharystycznego w Turynie opracowałem na podstawie anglojęzycznych informacji zawartych na obrazku-folderze z bazyliki Bożego Ciała w Turynie oraz na podstawie tekstu z książki: J. Carroll Cruz, Cuda eucharystyczne. Eucharystyczne fenomeny w życiu świętych, Wydawnictwo Exter, Gdańsk 2000, s. 166-168. 13 64 mieszkającego na przedmieściach Sieny. Spieszący się ksiądz wyjął konsekrowaną Hostię z tabernakulum i zamiast do używanego specjalnie do tych celów pojemniczka, wsunął ją pomiędzy kartki brewiarza. Po dotarciu do chorego sięgnął po brewiarz, otworzył go i... zaniemówił. Na kartkach, w miejscu, gdzie znajdował się Komunikant, widniała... krwawa plama. Przerażony i wstrząśnięty do głębi kapłan zrozumiał wtedy, że zawinił, gdyż nie podszedł do Najświętszego Sakramentu z należytym szacunkiem i czcią. Skruszony udał się czym prędzej do powszechnie szanowanego, uważanego za świętego augustianina Szymona Fidatiego (dziś błogosławionego), wyznał mu swój grzech, otrzymał rozgrzeszenie i stosowną do czynu pokutę. Zakrwawiony brewiarz pozostawił augustianinowi. Dlatego też jedna z dwóch pokrwawionych kart przechowywana jest obecnie nie w Sienie, ale w rodzinnym mieście bł. Szymona Fidatiego Cascii. Poszerzając wiedzę o owym cudzie, dowiedziałem się także, że relikwia ta od wieków otaczana jest wielką czcią. Co więcej, dorocznie w uroczystość Bożego Ciała obnoszona jest w specjalnej procesji. W 1996 roku krwawą plamę o średnicy 4 centymetrów poddano badaniom naukowym. Dostrzeżono wówczas, że cząstki skrzepniętej krwi utworzyły na papierze przedziwny „portret” zasmuconego, brodatego mężczyzny14. Opis cudu, który wydarzył się w Sienie, opracowałem na podstawie moich wcześniejszych tekstów opublikowanych w „Tygodniku Rodzin Katolickich” oraz w książce Księga 100 wielkich cudów, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2005, s. 74-75. 14 65 Rozdział 7 OD WARMII PO ŚLĄSK K ilka eucharystycznych cudów miało miejsce również w Polsce. Jeden z pierwszych zdarzył się w XIV wieku w warmińskim Głotowie, wiosce leżącej nieopodal Dobrego Miasta. Były to czasy, kiedy ziemie te najeżdżały hordy pogańskich Litwinów. „W miejscu, gdzie obecnie stoi kościół, pasący się wół znalazł Najświętszą Hostię, którą odgrzebał racicą, i rycząc, upadł na kolana – czytamy w opisie z 1730 roku. Znaleziona Hostia Najświętsza została przez proboszcza przeniesiona w uroczystej procesji do kościoła i umieszczona w cyborium. W następnym dniu znowu znalazło Ją bydło w tym samym miejscu. Zabrało więc Ją wtedy duchowieństwo Dobrego Miasta, ale nazajutrz znowu powróciła. (...) Wówczas zrozumiano, że Bóg chce ażeby w tym miejscu został wybudowany kościół”. Nieco inna wersja tego cudu głosi, że Hostia znajdowała się w puszce (lub kielichu), którą przypadkowo wyorał pewien rolnik. Naczynie z Ciałem Chrystusa miało 66 zostać ukryte w ziemi przed zbliżającymi się do Głotowa, mordującymi i rabującymi Litwinami. Boży znak został należycie odczytany i wypełniony: na miejscu cudu już w połowie XIV wieku stanął kościół, do którego zaczęły ściągać liczne pielgrzymki. Dziś w Głotowie znajduje się barokowa świątynia pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela, znana również jako sanktuarium Najświętszego Sakramentu. Niezwykłe wydarzenie zostało uwiecznione na fresku namalowanym na sklepieniu świątyni. Widnieją na nim trzy woły klęczące przed wygrzebaną z ziemi Hostią. Malowidło opatrzono również dwoma łacińskimi napisami, stanowiącymi cytaty z Księgi Daniela i Księgi Izajasza: „błogosławcie Pana, zwierzęta dzikie i trzody” (Dn 3,81) oraz „wół rozpoznaje swego Pana” (Iz 1,3). W XIX wieku obok sanktuarium wybudowano słynną Kalwarię Warmińską. *** Ze średniowieczną historią o skradzionych Hostiach związany jest poznański kościół pod wezwaniem Bożego Ciała. Opisuje to wydarzenie między innymi polski kronikarz Jan Długosz w swoich Rocznikach. W 1399 roku grupa poznańskich żydów namówiła pewną chrześcijańską dziewczynę Krystynę, aby wykradła z jednego z kościołów konsekrowaną Hostię. Według Jana Długosza, wydarzyło się to w piątek 15 sierpnia w klasztornym kościele Dominikanów (dziś kościół Jezuitów przy ul. Szewskiej). Krystyna 67 przyjęła tam Komunię Świętą, następnie wyjęła ją z ust i sprzedała żydom. Inna wersja tego wydarzenia głosi, że Komunikanty były trzy, a kobieta wykradła Je z kościelnego tabernakulum. Niegodziwcy włożyli Hostię do swoich ksiąg, zapłacili Krystynie, a następnie zanieśli Ciało Pana do piwnicy w kamienicy na rogu ulic Żydowskiej i Kramarskiej. Po dotarciu na miejsce położyli Je na stole, chcąc sprawdzić, ile prawdy jest w twierdzeniach o realnej obecności Chrystusa w konsekrowanym Chlebie i z furią zaczęli dźgać nożami. Ku ich wielkiemu przerażeniu z Hostii zaczęła tryskać krew. Zbryzgała stół i ściany. Kilka kropli Boskiej Krwi spadło ponoć na znajdującą się w tym samym pomieszczeniu niewidomą żydówkę, która po gorącej modlitwie natychmiast odzyskała wzrok i wyznała wiarę w Jezusa. Widząc krew, świętokradcy wpadli w popłoch. Nie chcąc mieć kłopotów „z miastem”, usiłowali spalić Hostie. Najświętszy Sakrament wciąż jednak nietknięty wychodził z ognia. Próbowali utopić je w studni – wszystko na nic. Pragnąc zatrzeć ślady swojego zbrodniczego czynu, podążyli wówczas na okalające Poznań od południa nadwarciańskie trzęsawiska i łąki. Wrzucili Komunikanty do błota i uciekli. W cudowny sposób unoszące się nad bagniskiem trzy Hostie odnalazł miejski pasterz, pasący na okolicznych łąkach stado bydła. Zauważył on dziwne zachowanie swoich zwierząt, które klękały, spoglądając gdzieś w górę. Pasterz podążył wzrokiem w tę stronę i zauważył unoszące się w powietrzu Ciało Chrystusa. 68 Na miejsce cudu tłumnie podążyli mieszczanie i duchowni pod wodzą bp. Wojciecha Jastrzębca. Po dotarciu na miejsce najstarszy spośród znajdujących się w orszaku kapłanów uniósł w górę wziętą ze sobą patenę. Trzy Hostie same na niej spoczęły. Procesyjnie przeniesiono je do poznańskiej fary. Ale Najświętszy Sakrament w cudowny sposób kilkukrotnie „powracał” na bagna i łąki (tereny obecnych Piasków). Uznano, że Bóg sam pragnie przebywać w tym miejscu. Wybudowano tam drewnianą kaplicę, którą zastąpił ufundowany w 1406 roku przez króla Władysława Jagiełłę murowany kościół pod wezwaniem Bożego Ciała. Świątynia ta i przylegający do niej klasztor Karmelitów – opiekunów tego miejsca – stały się słynnym nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie miejscem pielgrzymkowym, w którym dokonywały się liczne uzdrowienia i znaki. (Obecnie po wielu dziejowych „zakrętach” miejsce to straciło, niestety, na znaczeniu). Król był w niej bardzo częstym gościem; gorąco modlił się i adorował Najświętszy Sakrament przed każdą wojenną wyprawą, powierzając Bogu sprawy naszej Ojczyzny (warto nadmienić, że pielgrzymował tu pieszo przed bitwą pod Grunwaldem i po jej zwycięskim zakończeniu). Również na miejscu kamienicy, w której pastwiono się nad konsekrowanymi Hostiami, wzniesiony został kościół (pod wezwaniem Najświętszej Krwi Pana Jezusa). W piwnicy owej kamienicy odnaleziono stół ze śladami krwi (został on uznany za relikwię) oraz studnię, w której świętokradcy próbowali utopić Ciało Pana. 69 Warto nadmienić, że w czerwcu 1930 roku w poznańskim kościele Bożego Ciała kard. August Hlond uroczystą Mszą Świętą zainaugurował Pierwszy Krajowy Kongres Eucharystyczny. Od 1996 roku w świątyni rozpoczyna się również główna dla Poznania procesja Bożego Ciała. Pozostałości cudownych poznańskich Hostii znajdują się obecnie w stopie monstrancji z 1936 roku. *** Podobna, choć nie tak krwawa legenda stanowiła również asumpt do ufundowania w XIV wieku kościoła Bożego Ciała w Krakowie.. W swoich historycznych dziełach opisywał ją Jan Długosz. W oktawie Bożego Ciała z krakowskiego kościoła Wszystkich Świętych skradziona została monstrancja z Najświętszym Sakramentem. Złodzieje myśleli, że monstrancja jest szczerozłota. Kiedy jednak odkryli, że jest ona jedynie pozłacana i nie można jej z zyskiem spieniężyć, porzucili ją wraz z Hostią na bagniskach leżącej wówczas za murami Krakowa wsi Bawół. Kradzież wstrząsnęła krakowskimi wiernymi. We wszystkich kościołach miasta odprawiono nabożeństwa ekspiacyjne za profanację Ciała Pańskiego, zarządzono również trzydniowy post. Wkrótce jednak gruchnęła wieść, że nad bagniskiem znajdującym się w pobliżu nieistniejącego już dzisiaj kościoła św. Wawrzyńca na Kazimierzu, ukazują się jakieś niezwykłe światła. Tajemnicze, widoczne dniem i nocą zjawiska świetlne przyciągnęły okoliczną dzieciarnię. Źródłem jasności okazała się właśnie 70 skradziona monstrancja. Po jej odnalezieniu, w uroczystej procesji przeniesiono ją do Krakowa. Na miejscu odnalezienia monstrancji król Kazimierz Wielki polecił wznieść piękną – istniejącą do dziś – świątynię. *** Sanktuarium Cudu Eucharystycznego (sanktuarium Najdroższej Krwi Pana Jezusa) znajduje się również w Bisztynku, miejscowości położonej tak jak Głotowo na Warmii. Nazwę swoją bierze od niezwykłego wydarzenia, które miało miejsce w 1400 roku w czasie Mszy Świętej konsekracyjnej miejscowego kościoła. Wtedy to, podczas podniesienia z Hostii spadły na ołtarz krople Krwi Jezusa. Tradycja głosi, że przyczyną tego wydarzenia było zwątpienie w realną obecność Jezusa w Eucharystii przez kapłana sprawującego Najświętszą Ofiarę. Świadkiem tego cudu był biskup warmiński Henryk Sorbom. W pochodzącym z 1796 roku piśmie parafialnym napisano: „Kapłan odprawiający Mszę Świętą w obecności biskupa wątpił, że po przeistoczeniu w Hostii znajduje się prawdziwie obecny Chrystus. Nagle ujrzał spadające krople Krwi na korporał. Korporał ten, na który padały krople Krwi Chrystusa, został przesłany do Rzymu, skąd już nie powrócił”. *** W 1433 roku cud eucharystyczny wydarzył się we wsi Jankowice Rybnickie, położonej między Rybnikiem a Wodzisławiem Śląskim na Górnym Śląsku. 71 Okolice Rybnika opanowali zwolennicy herezji Jana Husa. Jeden z protestanckich oddziałów zauważył katolickiego księdza. Kapłan Walenty spieszył z Najświętszym Sakramentem do umierającej mieszkanki Rybnika. Zanim został złapany i zakatowany przez wrogów katolickiej wiary, zdążył jeszcze ochronić Najświętszy Sakrament przez zbezczeszczeniem, wkładając bursę z Hostią do dziupli starego dębu. Według legendy, po latach w miejscu śmierci kapłana wytrysnęło źródełko z cudowną wodą. Kilka lat później okoliczni mieszkańcy zauważyli promieniującą z dziupli dębu nieziemską światłość. Hostię odnaleziono i otoczono szczególnym kultem. Na miejscu cudu w XVII wieku wybudowano istniejącą do dziś drewnianą świątynię pod wezwaniem Bożego Ciała (obecnie sanktuarium Najświętszego Sakramentu), utworzono również Bractwo Najświętszego Sakramentu (oficjalnie zatwierdzone przez papieża Klemensa X w 1675 roku). *** Najbliższy naszym czasom cud eucharystyczny w Polsce, nie licząc oczywiście tego w Sokółce, miał miejsce w 1867 roku w Dubnie (obecnie Ukraina) na terenie zaboru rosyjskiego. W owym czasie na Kościół katolicki spadła nowa fala prześladowań. Co bardziej strachliwi wierni przechodzili do faworyzowanego przez zaborcę Kościoła prawosławnego. 72 5 lutego 1867 roku pobożni mieszkańcy Dubna i okolicznych wiosek uczestniczyli w odprawianym w miejscowym kościele czterdziestogodzinnym nabożeństwie. Nagle – podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu – z adorowanej Hostii wystrzeliły świetliste promienie, a w jej środku ukazała się postać Jezusa. I nie było to złudzenie. Wierni tłumnie podchodzili do ołtarza, żeby z bliska przyjrzeć się temu niezwykłemu objawieniu. Postać Zbawiciela widoczna była we wnętrzu Hostii aż do zakończenia nabożeństwa. Dowiedziawszy się o tym cudzie, carska policja nakazała dubieńskiemu kapłanowi całkowite milczenie na ten temat. Ksiądz poinformował jednak o wszystkim miejscowego biskupa. Władze kościelne – w obliczu zagrożenia represjami oraz zamknięciem kościoła – zdecydowały się nie rozgłaszać tego cudu. Mimo tego wieść o nim dotarła do Polaków. Uważano powszechnie, że cud miał wzmocnić wiarę oraz dodać odwagi prześladowanym przez władze carskie i pozostałych zaborców15. Podczas opracowywania rozdziału o polskich cudach eucharystycznych wykorzystałem między innymi publikację ks. K. Bielawny Szlakiem sanktuariów cudu eucharystycznego i Krzyża świętego na Warmii, Warmińskie Wydawnictwo Diecezjalne, Olsztyn 2010 (cuda w Głotowie i Bisztynku); strony internetowe oraz książkę M. Noskowicza Najświętsze Trzy Hostie. Cud eucharystyczny w Poznaniu w 1399 r., Poznań 2012 (reprint) (cud w Poznaniu); folder na temat historii kościoła Bożego Ciała w Krakowie wydany przez kanoników regularnych laterańskich (cud na krakowskim Kazimierzu); strony internetowe oraz książkę J. Carroll Cruz Cuda eucharystyczne..., s. 201-202 (cud w Dubnie); „Nasza Arka” (nr 6/2002) poświęcony cudom eucharystycznym; w przypadku wszystkich tych cudów korzystałem również ze stron internetowych związanych z nimi sanktuariów. 15 73 Rozdział 8 JAK W SOKÓŁCE: LANCIANO I BUENOS AIRES J ak nietrudno zauważyć, żaden z polskich cudów nie przypominał tego z Sokółki, żaden nie był aż tak spektakularny. Nigdy bowiem nie chodziło o cudowną przemianę przaśnego chleba w ludzkie ciało. Cud w Sokółce podobny był natomiast do pierwszego cudu eucharystycznego w historii Kościoła, który wydarzył się około 750 roku, czyli ponad 1260 lat temu we Włoszech, w maleńkiej abruzyjskiej mieścinie Lanciano, a jeszcze bardziej do cudu, który miał miejsce zupełnie niedawno, bo w 1996 roku w argentyńskim Buenos Aires. W Lanciano konsekrowana Hostia w rękach kapłana wątpiącego w realną obecność Boga w eucharystycznych postaciach chleba i wina przemieniła się w ludzkie Ciało, a wino w kielichu w prawdziwą Krew. Efekty tej przemiany – prawdziwe Ciało i prawdziwa Krew – możemy oglądać do dziś w specjalnym relikwiarzu. 74 W drugiej połowie XX wieku próbki Ciała i Krwi z Lanciano zbadał Włoch dr Odoardo Linoli. Stwierdził on ponad wszelką wątpliwość, że zamknięty w relikwiarzu fragment ciała jest przekrojem ludzkiego serca. Dowiódł również, że zwapniała krew także pochodzi od człowieka i ma tę samą grupę krwi, co ciało – AB (czyli taką samą, jak krew Jezusa znajdująca się na Całunie Turyńskim!!!). Jak wtedy doszło do tak niezwykłej przemiany? Otóż pewnego dnia rano pewien mnich z zakonu św. Bazylego sprawował Najświętszą Ofiarę w miejscowym kościele pod wezwaniem św. Legocjana i Domicjana. Od lat nurtowały go wątpliwości, co do realnej obecności Boga w konsekrowanym Chlebie i Winie. „Jednak wciąż się modlił do Boga, aby ten usunął ranę niewiary z jego serca. Łaska nadprzyrodzona nie opuściła go, gdyż Bóg, Ojciec Miłosierdzia i wszelkiego pocieszenia upodobał sobie wznieść go z głębokiej ciemności i dać mu tę samą łaskę, którą dał niewiernemu Apostołowi Tomaszowi” – czytamy w pochodzącym z 1631 roku opisie cudu. *** Tuż po wypowiedzeniu przez zakonnika formuły konsekracji, trzymana przez niego w dłoniach Hostia zamieniła się w prawdziwe Ciało, a zawarte w mszalnym kielichu wino – w prawdziwą Krew. Zakonnik „zmieszał się i przeraził”. Przez to niezwykłe wydarzenie trwał jakby w ekstazie przez dłuższy czas, ale 75 w końcu jego przerażenie ustąpiło duchowemu szczęściu, które wypełniło jego duszę. Odwrócił swoją twarz zalaną łzami do zgromadzonych tam i wykrzyknął: „O szczęśliwi przyjaciele, którym nasz Pan Błogosławiony ujawnił się w tym Najświętszym Sakramencie i ażeby siebie objawić przed moim własnym niedowierzaniem. Podejdźcie bracia i spójrzcie na naszego Boga, który przybył do nas. Oto Ciało i Krew naszego ukochanego Chrystusa” – czytamy dalej. Cud spowodował wielkie poruszenie. Tłumy ludzi spieszyły do miasta, by go oglądać. „Niektórzy płakali i błagali Boga o zmiłowanie, inni bili się w piersi i spowiadali się ze swoich win i grzechów, inni pokornie stwierdzali, że nie są godni, ażeby ich oczy mogły ujrzeć tak drogocenny skarb. Inni w cichości pełnej szacunku podziwiali, dziwili się, błogosławili i dziękowali najlepszemu Bogu, który ukazał ich śmiertelnym zmysłom swoją nieśmiertelność i niezwykły Majestat”. Ciało i pięć grudek zakrzepłej krwi umieszczono w specjalnym relikwiarzu. Cud został zatwierdzony w 1574 roku. Dziś relikwie przechowywane są w kościele św. Franciszka, zwanym kościołem Cudu Eucharystycznego. W 1974 roku modlił się przed nimi kard. Karol Wojtyła. Na przestrzeni wieków Ciało i Krew z Lanciano kilkukrotnie badano. Dla nas najważniejsze są badania przeprowadzone w latach 1970-1971 i 1981 za pomocą zaawansowanych technik laboratoryjnych. Ich wykonawcą był wspomniany już Odoardo Linoli, 76 naczelny lekarz Spedali Riuniti w Arezzo, wykładowca anatomii, histopatologii, chemii i mikroskopii klinicznej. Podczas wstępnego oglądu stwierdzono, że ciemnożółtobrązowe Ciało o średnicy od 55 do 60 milimetrów jest bardzo twarde, grubsze na obrzeżach i stopniowo coraz cieńsze ku środkowi, a w środku rozdarte. Na Ciele zauważono plamki oraz dziurki na obrzeżach. Otworki te zrobili bazylianie, którzy – przybijając je do deski – chcieli zapobiec kurczeniu się żywej, tężejącej tkanki. Po badaniach okazało się, jak podkreślił dr Linoli, iż „fragment ciała jest przekrojem serca i jest absolutnie widoczne, że mamy do czynienia z prawą i lewą komorą sercową, które podczas upływu lat zostały zniszczone i wysuszone”, a „szeroka i pusta przestrzeń w środku przedstawia komorę sercową, która kurczy się ku zewnętrznym krawędziom (...)”. Włoski naukowiec doszedł do tych wniosków, stwierdzając, że ma do czynienia z charakterystyczną dla serca prążkowaną tkanką mięśniową. W badanym fragmencie znalazł płacik tkanki tłuszczowej, sieć naczyń tętniczych i żylnych, dwie cienkie gałęzie nerwu błędnego, a w środku struktury wewnątrzsercowe (wsierdzie). *** Krew – pięć żółtobrązowych grudek ważących łącznie 15,85 gramów – również była stwardniała. Wykryto, że jest to krew grupy AB (taka sama jak na Całunie Turyńskim), „wykazująca małą zawartość 77 chlorku, fosforu, magnezu, potasu oraz sodu”, a dużo wapnia. Wpływ na zanik minerałów mógł mieć między innymi wiek Krwi, wymiana minerałów ze szklaną ścianką kielicha, a za „podniesiony poziom wapnia” – wpadnięcie do pojemnika z materiałem budowlanym (podczas remontowania świątyni) lub zanieczyszczenie pochodzenia roślinnego. „W płynie elucyjnym zawierającym Krew, cząstki protein były w takiej zawartości jak w normalnej świeżej krwi.” Badacze nie mieli wątpliwości, że Ciało i Krew pochodziły od człowieka. Miały one również tę samą grupę krwi, posiadały zanieczyszczenia i ślady pleśni na skutek nieszczelnego zamknięcia oraz nie miały żadnych śladów środków konserwujących. „Histologiczna diagnoza tkanki mięśnia sercowego oparta na obiektywnych elementach, wyklucza starożytne oszustwo. Załóżmy, że serce zostało pobrane od zmarłej osoby. Musielibyśmy wtedy założyć, że była to bardzo wprawna w cięciach anatomicznych ręka, która bez trudu wycięła z organu wewnętrznego równy i gładki element. Wiemy natomiast, że sekcje anatomiczne rozpoczęły się po wieku XIV. Z drugiej strony wiemy, że w Cudownym Sercu wycięto tylko fragment powierzchni, co jest potwierdzone przez podłużny kształt włókien. Musimy więc stwierdzić jeszcze raz, że jest to sekcja poprzeczna, zawierająca komorę sercową”. Fragment żywego ciała nie mógł zostać wycięty ręką człowieka. Profesor Linoli uznał, że miał do czynienia z prawdziwym cudem. 78 Ustalenia włoskiego profesora potwierdziły też inne szacowne gremia – Światowa Organizacja Zdrowia oraz komisja sanitarna ONZ w Genewie. *** Z cudownymi relikwiami związane były dwa nadzwyczajne wydarzenia. W 1565 roku miastu zagrozili Turcy. Wówczas jeden z zakonników zabrał relikwiarz i z młodymi mieszkańcami miasta zdecydował się na ucieczkę. Szli całą noc, sądząc, że oddalili się już na dużą odległość. Rankiem okryli jednak, że nadal stoją u bram Lanciano. Uznali to za znak od Boga, że mają pozostać i bronić grodu. Trzysta lat później – 9 lipca 1868 roku – mieszkańcy Lanciano wyszli w procesji ze Świętymi Relikwiami, aby wybłagać u Boga zatrzymanie ulewnych, padających od 45 dni deszczów. Kiedy podążająca z kościoła procesja dotarła do rynku miasta, północny wiatr rozwiał deszczowe chmury16. *** Drugi z cudów jeszcze bardziej przypomina to, co zdarzyło się w Sokółce. Miał on miejsce całkiem niedawno, bo w sierpniu 1996 roku w stolicy Argentyny Buenos Aires. Cud ten został oficjalnie uznany przez władze kościelne. Historię oraz wyniki badań dotyczące cudu w Lanciano opracowałem na podstawie swojego wcześniejszego tekstu. Korzystałem wtedy z wielu źródeł, jednak najbardziej wartościowym z nich była książka: o. N. Nasutiego OFMConv., Cud Eucharystyczny w Lanciano, „Arka”, 1999; z niej też pochodzą wszystkie znajdujące się w tekście cytaty dotyczące wspomnianego cudu. 16 79 18 sierpnia 1996 roku o godz. 19.00 ks. Alejandro Pezet odprawiał Mszę Świętą w jednym z kościołów leżących w handlowej dzielnicy miasta. Kiedy kończył rozdzielać Komunię Świętą, podeszła do niego pewna kobieta. Powiadomiła go, że z tyłu kościoła na świeczniku leży porzucona Hostia. Ksiądz Pezet udał się we wskazane miejsce. Zobaczył Hostię – sprofanowaną, zakurzoną i jak się okazało również bardzo brudną. Podniósł ją i powrócił do ołtarza. Choć wcześniej planował, że Ją spożyje, z uwagi na znaczne zabrudzenie odstąpił od tego zamiaru. Przekazał Ciało Chrystusa szafarce Eucharystii, polecając jej, by włożyła ją do wypełnionego wodą vasculum, a następnie schowała naczynie do tabernakulum. 26 sierpnia ks. Pezet przyszedł do kościoła na chwilę modlitwy. Wbrew swoim codziennym zwyczajom odprawiania modłów w kaplicy na plebanii, skierował swe kroki do kościelnej kaplicy Najświętszego Sakramentu. Wziął ze sobą „L’Osservatore Romano”, w którym chciał przeczytać list Jana Pawła II do bp. Liege, przesłany w 750. rocznicę ustanowienia uroczystości Bożego Ciała. Kiedy zaczął się modlić, podeszła do niego szafarka Eucharystii i powiadomiła go, że rano zajrzała do tabernakulum i „zobaczyła coś dziwnego”. Ksiądz wstał i poszedł za nią do tabernakulum. To, co zobaczył, bardzo go zafrapowało. Dostrzegł na Hostii dziwne zaczerwienienie. Uznał, że ma do czynienia ze zjawiskiem nadprzyrodzonym. Przeniósł vasculum z Hostią do tabernakulum na plebanii. 80 W ciągu kolejnych dni i tygodni substancji podobnej do krwi zaczęło przybywać, a zanurzona w wodzie Hostia zwiększyła swoją objętość. Także i w tym przypadku ingerencja osób trzecich nie wchodziła w grę. Klucze do tabernakulum miały tylko dwie osoby: ks. Pezet i szafarka Eucharystii. *** Argentyński kapłan poinformował o tym kard. Jorge Bergoglia (niezwykle wybitnego hierarchę Kościoła, który w głosowaniu kolegium kardynalskiego w czasie konklawe po śmierci Jana Pawła II uplasował się tuż za kard. Józefem Ratzingerem). Zlecił on wykonanie profesjonalnych zdjęć Komunikantu. Sfotografowano go 26 sierpnia i 6 września. Postanowiono czekać. Kiedy po trzech latach zamknięta w tabernakulum Hostia nadal nie ulegała biodegradacji, zadecydowano pobrać z niej wycinek. Przesłano go jako tak zwaną „ślepą próbkę” do laboratorium w Nowym Jorku. Próbkę nazwano „ślepą”, bowiem lekarzy nie poinformowano, co za szczególny materiał przyszło im badać. Nie chciano niczego sugerować. Próbką zajął się dr Frederic Zugibe, wybitny nowojorski kardiolog i patolog medycyny sądowej. Naukowiec stwierdził, że badana substancja jest... prawdziwym ludzkim ciałem i krwią, w której obecne jest ludzkie DNA. W wydanym oświadczeniu stwierdził, że „badany materiał jest fragmentem mięśnia sercowego znajdującego się w ścianie lewej komory serca, z okolicy zastawek. Ten mięsień jest 81 odpowiedzialny za skurcze serca. Trzeba pamiętać, że lewa komora pompuje krew do wszystkich części ciała. Mięsień sercowy jest w stanie zapalnym, znajduje się w nim wiele białych ciałek. Wskazuje to na fakt, że to serce żyło w chwili pobierania wycinka. Twierdzę, że żyło, gdyż białe ciałka obumierają poza żywym organizmem, potrzebują go, aby je ożywiał. Ich obecność wskazuje więc, że serce żyło w chwili pobierania próbki. Białe ciałka wniknęły w tkankę, co wskazuje na fakt, że to serce cierpiało – na przykład ktoś był ciężko bity w okolicach klatki piersiowej”. To był prawdziwy cud – cud tym większy, że chleb przemienił się w Ciało, które przez ponad trzy lata pozostawało żywe – było żywe w trakcie pobierania wycinka (białe ciałka pozostawione w wodzie powinny przestać istnieć w ciągu zaledwie kilku minut). Zugibe stwierdził, że nie znajduje naukowego wyjaśnienia dla tego faktu, a jego zaistnienia nie da się racjonalnie wytłumaczyć. „W jaki sposób i dlaczego konsekrowana Hostia mogła zmienić swój charakter i stać się ludzkim żyjącym ciałem i krwią, pozostanie dla nauki nierozwiązalną tajemnicą, która całkowicie przerasta jej kompetencje” – dodał nowojorski lekarz poinformowany przez dwóch dziennikarzy Rona Tesoriero i Mike’a Willesee, jaki niezwykły materiał przyszło mu badać17. Fragment dotyczący cud eucharystycznego w Buenos Aires opracowałem w oparciu o książkę R. Tesoriero Powody, aby wierzyć, WAM, Kraków 2010 (cud ten opisany został na s. 83-88). Stamtąd zaczerpnięty został również cytat opisujący wyniki badań i opinię badającego „próbkę” profesora. 17 82 *** Nie wiedziałem wcześniej o tym cudzie. Przeczytałem o nim dopiero, kiedy zająłem się cudem w Sokółce. Te dwa wydarzenia były do siebie podobne – w obu przypadkach Hostia rozpuszczała się w vasculum, w obu została przeniesiona do zakrystii, w obu – choć w Sokółce niemal natychmiast po cudzie, a w Buenos Aires dopiero po latach – Hostia została zbadana przez naukowców, którzy doszli do niemal identycznych wniosków. Niezwykle zaintrygowała mnie również inna zbieżność – ów ksiądz czytający papieski list o Bożym Ciele, dokładnie w chwili, gdy otrzymał informację o zaistniałym cudzie. Czyżby to, co pisał Jan Paweł II w owym liście, datowanym na 28 maja 1996 roku (cud w Buenos Aires wydarzył się 18 sierpnia tego samego roku!) miało jakiś nadprzyrodzony związek z owym cudem? Sprawdziłem to. Oto niektóre, najbardziej wymowne fragmenty owego listu: „Odchodząc do Ojca, Chrystus nie oddalił się od ludzi. Pozostaje zawsze wśród swoich braci i tak, jak obiecał, towarzyszy im i prowadzi ich przez swego Ducha. Jego obecność jest teraz innej natury. (...) Nie ma (...) cenniejszego i większego sakramentu niż Eucharystia. Kiedy przyjmujemy komunię, zostajemy wcieleni w Chrystusa. (...) Gdy kontemplujemy Go w świętym sakramencie ołtarza, Chrystus zbliża się do nas i wnika w nas głębiej niż my sami; przez przemieniające zjednoczenie z sobą 83 daje nam udział w swoim Boskim życiu, a przez Ducha otwiera nam dostęp do Ojca (...)”. Papież gorąco zachęcał w liście do oddawania czci Najświętszemu Sakramentowi – do adoracji eucharystycznej i kontemplacji. „Zachęcam zatem chrześcijan, by regularnie nawiedzali Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie Ołtarza, ponieważ jesteśmy wszyscy powołani, by trwać nieustannie w obecności Bożej dzięki Temu, który pozostaje z nami aż do końca czasów” – pisał i uświadamiał wiernym, że „misterium paschalne jest sercem całego życia chrześcijańskiego” i „szczytem ewangelizacji”. Co więcej, jest „eucharystyczną ofiarą”, którą każdy z nas powinien uczynić „ośrodkiem swojego życia”18. Wyglądało zatem na to, iż nie tylko Papież podkreślał wagę rocznicy 750-lecia wydarzenia, poprzez które Boże Ciało otoczone zostało szczególną, ale należną Mu ze wszech miar czcią, że czynił to również sam Bóg poprzez potwierdzenie swojej obecności w konsekrowanej Hostii. *** W opisywanym argentyńskim cudzie zafrapowało mnie to, że Hostię poddano badaniom dopiero po kilku latach. Zastanowiło mnie również, ile może być podobnych tajemniczych „wydarzeń Fragmenty listu Jana Pawła II En 1246, votre loitain do bp. Liege Alberta Houssiau z okazji 750-lecia święta Bożego Ciała za: www.opoka.org.pl . 18 84 eucharystycznych”, które wciąż czekają na swoje zbadanie oraz o ilu w ogóle się nie dowiadujemy? Zbierając materiały do książki, otrzymałem bowiem od białostockich patomorfologów zdjęcia i informację o domniemanym cudzie, który nadal czeka na zbadanie i ujawnienie. Wydarzył się w Kanadzie, a jego świadkiem był polski pasjonista br. Henryk Mazurek RMPM, lektor i nadzwyczajny szafarz Eucharystii. W dołączonej do zdjęć informacji przeczytałem: „Kościół rzymskokatolicki pw. św. Antoniego Padewskiego w Windsor w Kanadzie. Dnia 25 X 2009 roku (niedziela) godz. 10.00; podczas Najświętszej Ofiary Mszy Świętej, sprawowanej przez Fr. Lajos Angyal, w czasie Przeistoczenia – konsekracji chleba i wina, trzy małe Hostie złączyły się w jedną nierozdzielną całość, jakby wtopione w siebie mocą nieokreślonego gorąca. Druga Hostia pokryła się – zabarwiła się – Krwią i została częściowo stopiona. Obrzeża pozostałych dwóch są zniekształcone i zabarwione Krwią. Czwarty, nienaruszony Komunikant podtrzymuje trzy złączone w jedną całość Hostie”19. Nie wiadomo, czy to również był cud, sprawa wymaga bowiem weryfikacji. Niemniej jednak, biorąc to pod uwagę, a także szereg innych wydarzeń, br. Henryk Mazurek uważa, że Pan Jezus domaga się poprzez te cuda większego szacunku; przyjmowania Komunii Świętej na klęcząco i bezpośrednio do ust (co w Kanadzie staje się powoli rzadkością). Opis domniemanego cudu w Windsor (Kanada) znajduje się w prywatnych zbiorach autora. 19 85 Rozdział 9 PRZEDZIWNA HISTORIA BOŻEGO CIAŁA T ak się składa, że niemal od dzieciństwa moim ulubionym świętem jest Boże Ciało. Może to niezbyt ortodoksyjne wyznanie, ale przyznać muszę, że w moim „świątecznym rankingu” znajduje się ono nawet przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem. Święto to ma bowiem dla mnie szczególny urok. Podoba mi się, że Chrystus ukryty w maleńkiej Hostii wędruje wtedy ulicami naszych miast i wsi, a my, wierni, publicznie dajemy Mu wyraz swojej miłości i wiary w to, że jest prawdziwie wśród nas obecny. Lubię klękać przed Nim na ulicy lub na chodniku, w pyle i w błocie. Lubię iść za Nim w spiekocie słońca i w deszczu, w łagodnym przyjemnym zefirku i porywistym wichrze. Choć przez chwilę czuję się wtedy jak owi apostołowie i uczniowie, których Chrystus wezwał, by szli za Nim. Do dziś z łezką w oku wspominam procesje, które odbywały się w Jastrzębiu Zdroju – górniczym mieście, 86 w którym spędziłem dzieciństwo – przygrywającą orkiestrę górniczą, uroczystą „pompę” i pełną radości głęboką pobożność. Od lat jastrzębskie procesje poruszały się ustaloną i dość długą trasą (później nieco ją zmodyfikowano i wydłużono). Trwały nawet do kilku godzin. W procesji brały udział niezliczone tłumy mieszkańców Zdroju (mieszkałem w uzdrowiskowej dzielnicy) – niewielu było bowiem ludzi, którzy w niej nie uczestniczyli. Nawet komuniści nie przeszkadzali, bojąc się naruszać uświęconą katolicką tradycję. Do dziś w uszach brzmią mi suplikacje śpiewane gromkimi, chropawymi górniczymi głosami. Co więcej, nasza rodzina miała tę dodatkową satysfakcję, że ludzie przechodzili pod oknami naszego mieszkania, które zawsze przystrajaliśmy szarfami, świętymi obrazami, a nawet wycinanymi z papieru Hostiami i kielichami. Teraz, co roku wraz z żoną i dziećmi uczestniczymy w procesji wyruszającej po Mszy Świętej z kościoła parafialnego w Łagiewnikach i kończącej się w łagiewnickim sanktuarium Bożego Miłosierdzia, gdzie znajduje się zawsze ostatni ołtarz. *** I pomyśleć, że nie byłoby tego święta, tej wspaniałej radosnej chrześcijańskiej uroczystości, gdyby nie objawienia, jakich doznała zakonnica Julianna z Cornillon i gdyby nie cud eucharystyczny, który przypieczętował ustanowienie święta i procesji 87 eucharystycznej ku czci Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa20. Kim była owa zakonnica i co to był za cud? Belgijka Julianna z Mont Cornillon (1191 lub 1193-1258), zwana również Julianną z Cornillon lub Julianną z Liége, była jeszcze nastolatką, kiedy w 1209 roku po raz pierwszy doznała niezwykłej wizji. Zobaczyła świetliste koło przypominające świecący jasno księżyc, które było zabrudzone ciemną plamą. Julianna od piątego roku życia była sierotą i wychowywała się u sióstr augustianek w klasztorze Mont Cornillon (Korneliberg) w Liége. Od dzieciństwa była bardzo pobożna, żywiąc szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, Męki Pańskiej, a przede wszystkim do Najświętszego Sakramentu. Kiedy miała 13 lat, wstąpiła do zakonu, pragnąc się poświęcić opiece nad chorymi. W 1225 roku została przeoryszą, a pięć lat później przełożoną klasztoru i funkcjonującego przy nim leprozorium. Słynęła ponoć z surowości i z determinacją pilnowała przestrzegania augustiańskiej reguły. Miała dar przenikania ludzkich serc i myśli. „Swoją duchowość kształtowała w oparciu o głęboką wiarę w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii”21 – mówił w czasie poświęconej tej świętej katechezy Ojciec Święty Benedykt XVI. Historię święta Bożego Ciała, życiorys św. Julianny z Cornillon oraz opis jej starań o ogłoszenie święta Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa opracowałem na podstawie kilku moich wcześniejszych tekstów opublikowanych między innymi w Tygodniku Rodzin Katolickich „Źródło” (nr 13/2009) oraz Księdze 100 wielkich cudów. Korzystałem wtedy z wielu źródeł. 21 Katecheza Benedykta XVI o św. Juliannie z Cornillon, wygłoszona 17 listopada 2010 roku, www.adoremus.pl . 20 88 Julianna długo zastanawiała się i prosiła Boga o znak, czy owo niezwykłe świetliste widzenie, jakiego doświadczyła, to tylko wytwór jej wyobraźni i specyficzna duchowa pokusa, czy też efekt Bożego natchnienia. Po długich modlitwach sam Chrystus wyjaśnił jej znaczenie niezwykłej wizji. Jaśniejący „księżyc” miał być Kościołem, a ciemna plama to brak w roku kościelnym święta ku czci Eucharystii – Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Pan Jezus zażądał ustanowienia takiego święta. Pragnął też, aby obchodzono je w całym Kościele w czwartek po niedzieli Świętej Trójcy. Chrystus zapowiedział także masową niewiarę w tak zwaną „realną obecność”, która – jak się okazało – nastąpiła w czasach reformacji. Święto Bożego Ciała miało mieć charakter wynagrodzenia za grzechy wobec Najświętszego Sakramentu oraz umacniania wiernych w ich drodze do cnoty. Droga do ustanowienia żądanego przez samego Chrystusa święta Bożego Ciała nie była jednak łatwa, ale że była to sprawa Boża, sam Bóg pokierował jej realizacją. *** Dopiero po wielu latach, po powtórzeniu się wizji Julianna opowiedziała o niej zaprzyjaźnionej z nią rekluzie bł. Ewie z Liége (która razem z nią stała się gorącą orędowniczką wprowadzenia święta) oraz pobożnemu kanonikowi laterańskiemu ks. Janowi 89 z Lozanny, pracującemu przy kościele św. Marcina w Liége. Kanonik skonsultował się w tej sprawie z wieloma teologami i biskupami, którzy nie znaleźli w wizji i objawieniu niczego przeciwnego wierze i poparli pomysł utworzenia nowego święta. Widząc, że sprawa nabiera tempa, Julianna poprosiła augustianina Jana z Cornillon o napisanie stosownego oficjum. O żądaniu Chrystusa powiedziała również utrzymującemu ścisłe kontakty z klasztorem i leprozorium augustianek biskupowi Liége Robertowi de Thorete (Thourotte). Biskup, po komisyjnym zbadaniu autentyczności objawień i zwołaniu synodu, przychylił się do prośby zakonnicy, ustanawiając święto Bożego Ciała w swojej diecezji. W 1246 roku odbyła się pierwsza procesja eucharystyczna. Jednak po śmierci bp. de Thorete część miejscowego duchowieństwa uznała jego zgodę za przedwczesną, a wprowadzenie święta Bożego Ciała za czyn niewłaściwy. Kwestionowano również prawdziwość objawień. Juliannę zaczęto podejrzewać o szerzenie herezji i zaczęto ją prześladować. Dwa razy na skutek intryg nieprzychylnego jej duchownego, który sprawował pieczę nad klasztorem, musiała opuszczać Cornillon. W 1247 roku zamieszkała u beginek w Namur, a rok później została rekluzą – zamurowaną w celi pustelnicą – w rekluzorium St. Feuillon w Fosses. Po śmierci pochowano ją w opactwie cystersów w Villers. *** 90 Na szczęście w otoczeniu Julianny działali także ludzie, którzy uważali jej objawienia za dzieło Boże. Orędownikiem kultu Najświętszego Sakramentu był prowincjał dominikanów kard. Hugon z Saint-Cher, który podjął się ponownego zbadania sprawy i ostatecznie doprowadził do zatwierdzenia święta w Liége, a nawet rozciągnięcia go na teren Niemiec, nad którym sprawował swoje zwierzchnictwo. Zwolennikiem kultu Ciała i Krwi Chrystusa był też Jakub Pantaleon, archidiakon katedry w Liége, który w 1251 roku po raz drugi poprowadził procesję ulicami miasta. W 1261 roku ten sam ubogi syn szewca, będący już wtedy patriarchą Jerozolimy, został papieżem, przyjmując imię Urban IV. W trzecim roku jego pontyfikatu do Orvieto, w którym wówczas przebywał, dotarł posłaniec z niezwykłą wieścią. Oto w pobliskiej Bolsenie, podczas Mszy Świętej celebrowanej przez niemieckiego kapłana Piotra z Pragi, zdarzył się wielki cud. Od lat na skutek szerzącej się herezji, tak jak wspomniany bazylianin z Lanciano, ks. Piotr zmagał się z problemem wiary w realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Dręczyły go wątpliwości. Z takim usposobieniem ducha przystąpił do sprawowania Mszy Świętej przy relikwiach św. Krystyny. „Hoc est enim Corpus Meum..., Hic est enim Calix Sanguinis Mei...” – wypowiadając te święte wyrazy, słowa konsekracji, z przerażeniem zauważył, że z trzymanej przez niego Hostii zaczyna ściekać krew, tymczasem ona sama nadal zachowuje 91 postać białego chleba. Krople krwi spłynęły na jego ręce, spadły też na leżący na ołtarzu korporał, tworząc na nim podobiznę Ukrzyżowanego. Kilka kropli upadło na posadzkę kościoła. Wystraszony ksiądz stracił przytomność i nie dokończył Mszy Świętej. Na wieść o owym cudzie papież czym prędzej wysłał do Bolseny swoich teologów, którzy potwierdzili prawdziwość tego faktu. Hostię i zakrwawiony korporał w uroczystej procesji przeniesiono do Orvieto (pozostają tam do dziś w specjalnie dla nich wzniesionej wspaniałej gotyckiej katedrze. W Bolsenie zachowano natomiast ołtarz, przy którym dokonał się ten cud i ślady krwi, które skapnęły na posadzkę). To wydarzenie stało się dla nowego papieża ostatecznym impulsem do wprowadzenia święta Bożego Ciała w całym Kościele katolickim. *** Wprowadzenie święta papież uzasadnił, zgodnie zresztą z życzeniem samego Chrystusa, potrzebą zadośćuczynienia za znieważanie Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie, walką z błędami szerzonymi przez heretyków (chodziło wtedy głównie o francuskiego teologa Berengariusza z Tours) oraz chęcią szczególnego uczczenia ustanowienia Eucharystii w czasie Ostatniej Wieczerzy, które ze względu na powagę Wielkiego Tygodnia nie mogło być uroczyściej obchodzone w Wielki Czwartek. Ojciec 92 Święty nawiązywał w ten sposób bezpośrednio do objawień bł. Julianny. Wzmiankował zresztą o niej, pisząc między wierszami: „Dowiedzieliśmy się dawniej, gdy byliśmy na niższym stopniu hierarchicznym, że pewni katolicy mieli od Boga objawienie, aby to święto obchodzić powszechnie w Kościele. (...) I choć ten pamiętny sakrament sprawuje się w codziennych uroczystościach mszalnych, uważamy jednak za stosowne i godne, aby raz w roku odbywało się bardziej uroczyste i okazałe jego wspomnienie, szczególnie na zawstydzenie wiarołomstwa i zdrożności heretyków” – pisał Urban IV w przygotowanej w 1264 roku bulli Transiturus de hoc mundo. Nowemu świętu papież pragnął nadać jak najwspanialszą formę liturgiczną. Zadanie napisania Mszy i oficjum ku czci Najświętszej Eucharystii zlecił bowiem samemu św. Tomaszowi z Akwinu. W ten właśnie sposób powstały najpiękniejsze „eucharystyczne” teksty do dziś śpiewane i odmawiane przez wiernych, prawdziwe poetycko-teologiczne perełki, jak Pange lingua (dwie ostatnie zwrotki tego hymnu to słynne Tantum ergo, czyli powszechnie znana pieśń Przed tak wielkim Sakramentem...), Lauda Sion, Verbum superum czy Adoro te devote. Legenda głosi, że papież polecił napisanie tego oficjum również franciszkaninowi św. Bonawenturze. Kiedy doszło do prezentacji dzieł i przemówił Tomasz z Akwinu, św. Bonawentura zaczął powoli drzeć swój rękopis 93 na strzępy. Zapytany dlaczego to uczynił, stwierdził, że nie był w stanie napisać nic wspanialszego. Żyjący na przełomie XIX i XX wieku arcybiskup Mediolanu bł. kard. Alfredo Ildefonso Schuster nie był bynajmniej odosobniony w swym sądzie zawartym w Liber Sacramentorum, kiedy nazwał Tomaszowe oficjum „arcydziełem nauki teologicznej, miłości oraz piękności literackiej”. *** Powróćmy jednak do XIII wieku. Papieska bulla była przygotowana, a Msza i oficjum gotowe, ale tuż przed ogłoszeniem wspomnianej bulli Urban IV zmarł i uroczystość, która nie została jeszcze oficjalnie wprowadzona, zaczęła stopniowo zanikać. Na szczęście do jej odrodzenia i utwierdzenia przyczynili się kolejni papieże, między innymi Klemens V, Jan XXII i Bonifacy IX. Jednak dopiero od czasów Jana XXII (1317 rok) święto upowszechniło się w całym Kościele. Od czasów reformacji obchody Bożego Ciała stały się wielkimi manifestacjami wiary w dogmat o realnej obecności Ciała i Krwi Chrystusa w postaciach konsekrowanego chleba i wina. Właśnie z Niemiec wywodzi się obecna forma obchodów święta Bożego Ciała – procesja z czytaniem czterech Ewangelii przy czterech ołtarzach. Warto nadmienić, że w Rzymie, po likwidacji Państwa Kościelnego w 1870 roku, 94 zaniechano organizowania procesji Bożego Ciała. Zwyczaj ten przywrócił dopiero Jan Paweł II. *** Boże Ciało było i jest do dziś wielką manifestacją żywej wiary, co z pewnością daje wiele do myślenia tym, którzy stoją z dala od Kościoła. Eucharystyczna procesja jest swego rodzaju skierowaną do nich żywą ewangelizacją. Jako taka ma szczególną moc. To właśnie procesja Bożego Ciała, która odbyła się w 1667 roku we włoskim Livorno, zainicjowała proces nawrócenia protestanckiego naukowca Nielsa Stensena (1638-1686), znanego również jako Nicholas Stenonius lub Nicholas Steno. Ten syn kopenhaskiego jubilera zaliczany jest do grona najwybitniejszych naukowców XVII wieku. Był genialnym anatomem i geologiem, dokonał wielu odkryć. Uznaje się go za ojca paleontologii, stratygrafii i krystalografii. Znał siedem języków obcych. Uczył się, a następnie wykładał na uniwersytetach w Kopehnadze, Leidzie, Amsterdamie i Paryżu. W 1665 roku wyjechał do Florencji, gdzie został nadwornym lekarzem mecenasa uczonych Ferdynanda II – wielkiego księcia Toskanii. Duński naukowiec był luteraninem, ale w czasie studiów w Holandii, jak wielu ludzi epoki oświecenia, został zwolennikiem filozofii Kartezjusza. Przeżył wówczas kryzys religijny i stał się materialistycznie 95 ukierunkowanym deistą. Uważał wtedy, że wszystkie tajemnice wiary można zgłębić dzięki naturalnemu rozumowi. Po latach wyznał, że wątpiąc w osobowego Boga i preferując nieosobowy los, był bardzo bliski ateizmowi. Deizm przezwyciężył dzięki... studiom nad sercem, podejmowanym w latach 1662-1663. Badając ten narząd, Stensen uznał, że takie „dzieło sztuki” nie może być dziełem przypadku, ślepego losu. Doszedł do wniosku, że jego twórcą może być tylko osobowy, mądry Bóg – Stwórca. Uświadomiwszy to sobie, odzyskał wiarę w Boga i w Bożą Opatrzność. Zaczął się wtedy zastanawiać nad religiami. Uznał, że albo wszystkie religie są jednakowo dobre (wynalezione przez ludzi, aby uhonorować ich Stwórcę), albo prawdziwa jest tylko religia katolicka, objawiona ludziom przez samego Boga. Jadąc do Włoch po nieudanej próbie otrzymania profesury na uniwersytecie kopenhaskim, był jeszcze zwolennikiem tego pierwszego poglądu. We Włoszech zmienił zdanie. Do głębszego zainteresowania kwestiami teologicznymi skłoniło go uczestnictwo we wspomnianej procesji Bożego Ciała w Livorno. *** 24 czerwca 1666 roku na uroczyście przystrojone ulice Livorno tłumnie wylegli podekscytowani mieszkańcy. Prawdziwe zjednoczenie wszystkich stanów – władze miasta, arystokraci i ich słudzy, 96 wojskowi, rzemieślnicy, rybacy, marynarze, dzieci i zwykli biedacy. Uroczyście wystrojeni podążali za niesioną pod specjalnym baldachimem monstrancją z małym białym opłatkiem – Przenajświętszą Hostią. Co jakiś czas zatrzymywali się i klękali, oddając Jej hołd. Uroczyście dzwoniły dzwony, powiewały proporce, w widocznym w oddali porcie stały paradnie ustrojone statki, w powietrzu unosiła się wszechobecna woń kadzidła, rozrzucano płatki kwiatów, radośnie i głośno śpiewano. Stensen nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego. Owszem, przeżył w swoim życiu rożne procesje i pochody, ale nigdy taki ogromny tłum ludzi nie korzył się z taką uroczystą, pełną radości powagą przed czymś tak małym i znikomym, przed ledwo dostrzegalnym w monstrancji kawałkiem białego Opłatka. „Albo ci ludzie są szaleńcami i głupcami, czcząc zwykły kawałek chleba, albo w Opłatku tym naprawdę obecny jest Zbawiciel Świata? Może realna obecność Chrystusa w maleńkiej Hostii jest najprawdziwszym faktem. Może słowa «To jest Ciało moje» to najprawdziwsza prawda? Tak wiele ludzi w to wierzy, dlaczego zatem również ja nie oddaję Jej czci?” – zadumał się zadziwiony pobożnym widowiskiem duński naukowiec. Wątpliwości te podminowały jego luterańskie poglądy. Odtąd modlił się gorąco do Boga o łaskę zrozumienia. Niezwykłe doświadczenie związane z procesją było dopiero pierwszym krokiem na drodze do nawrócenia. 97 Dużą rolę odegrały w nim również świadectwo głębokiej wiary Włochów, pobożny styl życia prowadzony przez jego przyjaciół z Akademii Florenckiej (Accademia del Cimento) oraz liczne dyskusje o wierze. Katolikiem został oficjalnie w listopadzie następnego roku. Po powrocie do Danii naukowiec przez dwa lata pracował na uniwersytecie kopenhaskim. W 1674 roku „uwiedziony przez Boga” powrócił do Florencji. Rok później otrzymał święcenia kapłańskie, a w 1676 roku został biskupem. Jako katolicki hierarcha pracował ofiarnie do śmierci pośród katolickich mniejszości i wśród protestantów w północnych Niemczech (Hannoverze, Münster, Hamburgu, Schwerin). W 1988 roku Niels Stensen został beatyfikowany przez Ojca Świętego Jana Pawła II22. Historię nawrócenia Nicholasa Steno opracowałem na podstawie własnej publikacji Nawróceni, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2008, s. 63-67 ). Korzystałem również z: H. Wieh, Niels Stensen. Sein Leben in Dokumenten und Bildern, Echter Verlag, Würzburg 1988 oraz Gustav Scherz, Niels Stensen. Ein Bildbuch, St. Benno-Verlag, Lipsk 1965. 22 98 Rozdział 10 „JAM JEST CHLEB ŻYCIA...” C uda przemiany chleba w prawdziwe ludzkie Ciało i wina w prawdziwą ludzką Krew przekonują nas, współczesnych niedowiarków, że Jezus jest realnie obecny w konsekrowanej Hostii. W Ewangelii znajdujemy również przedziwne zapewnienia Chrystusa, że jego obecne w konsekrowanym chlebie i winie Ciało i Krew są „prawdziwym pokarmem” i „prawdziwym napojem”. „«Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” – czytamy w Ewangelii według św. Jana (6,35). I nieco dalej u tego samego ewangelisty: „Ja jestem chlebem życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: Kto go je, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało, [wydane] za życie 99 świata». (...) «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim»” ( J 6,48-51.53-56). Zdarzały się zatem w historii Kościoła również takie cuda, które zaświadczały i przekonywały „niewiernych Tomaszów”, że konsekrowana Hostia – Ciało Chrystusa – jest również prawdziwym pokarmem, który daje życie i to nie tylko duchowe, że karmi nie tylko duszę, ale podtrzymuje przy życiu także ludzkie ciało. Cuda te objawiały Bożą moc – Jego władzę nad stworzoną przezeń materią. *** Żyli bowiem na świecie ludzie i być może nadal tacy wśród nas gdzieś żyją, którzy przez kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat żywili się samą Eucharystią. Były wśród nich trzy niezwykłe, wielce pobożne kobiety: bł. Katarzyna Emmerich oraz służebnice Boże Teresa Neumann i Marta Robin. Wielu Czytelników zna zapewne słynne Życie Jezusa spisane według niezwykłych, bardzo plastycznych objawień, jakich doznawała żyjąca w XVIII wieku niemiecka mistyczka Katarzyna 100 Emmerich (1774-1824). Była piątym z gromadki dziewięciorga dzieci biednych westfalskich rolników i prawdziwym wzorem pobożności. Jeszcze jako nastolatka podjęła decyzję o wstąpieniu do klasztoru. Na przeszkodzie stanął jej jednak brak posagu. Po latach religijna żarliwość Anny Katarzyny przezwyciężyła „ziemskie” bariery. Przyjęły ją augustianki z klasztoru Agnetenberg w Dülmen. W wieku 28 lat rozpoczęła nowicjat, a rok później – po wielu próbach i cierpieniach – złożyła śluby zakonne. Niestety, w 1811 roku klasztor augustianek został zamknięty przez władze w ramach przymusowej laicyzacji, a ona bardzo ciężko to odchorowała. Mieszkała potem u różnych ludzi. Zmarła 9 lutego 1824 roku. Katarzyna Emmerich od najmłodszych lat doświadczała wizji i objawień. Posiadała dar prorokowania, czytania ludzkich serc i myśli, widziała i przepowiadała przyszłość. Pan Bóg objawił jej prawdy wiary. Z niezwykłą ostrością i szczegółami widziała historię ludzkiego upadku i odkupienia. Oprócz tego nosiła na swoim ciele stygmaty – krwawe znaki Bożej męki. I właśnie z owymi stygmatami związana była również niemożność przyjmowania jakichkolwiek pokarmów. Od końca 1812 roku stygmatyczka żywiła się jedynie Eucharystią. Doktor Wesener w 1814 roku pisał: „Sam muszę przyznać, że wszelkich używałem sposobów, by wynaleźć coś takiego, co by Anna Katarzyna jeść mogła, nie oddając tego 101 z siebie, lecz na próżno!”. Fakt niejedzenia został poświadczony ponad wszelką wątpliwość. Chorą otaczały bowiem osoby niezbyt dla niej przychylne, które szybko rozgłosiłyby najmniejsze oznaki oszustwa. *** Podobnie jak Katarzyna Emmerich samą Eucharystią – „prawdziwym chlebem z nieba” żywiła się również przez wiele lat prosta bawarska wieśniaczka Teresa Neumann (1898-1962) i Francuzka Marta Robin (1902-1981). Nadal żyje wielu ludzi, którzy je znali i którzy są w stanie potwierdzić prawdziwość zaistniałych wydarzeń. A były one dla ludzkiego rozumu absolutnie niepojęte. Teresa Neumann, mając 20 lat, po serii nieszczęśliwych wypadków została przykuta do łóżka. Była sparaliżowana, miała napady padaczkowe, rok później straciła wzrok, od czasu do czasu w ogóle nie słyszała, a po jakimś okresie zaczęła mieć również trudności z przełykaniem. Od 1918 roku stopniowo przestawała jeść. W 1923 roku nagle i niespodziewanie odzyskała wzrok, a w dwa lata później została uleczona z padaczki, paraliżu i fizycznej słabości. Stało się to za przyczyną św. Teresy z Lisieux. W nocy z 4 na 5 maja 1926 roku Teresa Neumann miała wizję Męki Pańskiej, a na jej piersi pojawiły się pierwsze stygmaty. Wkrótce Chrystusowe rany spostrzegła także na rękach, nogach i głowie. Krew 102 sączyła się również z jej oczu. W tym też czasie przestała jeść. „Od Bożego Narodzenia 1926 roku żyłam (...) bez przyjmowania pożywienia i bez potrzeby jedzenia i picia; w czasie pomiędzy Bożym Narodzeniem 1926 roku a wrześniem 1927 roku przyjmowałam tylko łyżeczkę wody [6-8 kropli – przyp. autora] z Komunią Świętą. Od tego czasu obywałam się także bez tego; już od sierpnia 1926 roku czułam wstręt do jedzenia” – oświadczyła pod przysięgą w 1953 roku. Przez pewien czas kobieta próbowała się odżywiać pokarmami płynnymi. Krztusiła się jednak i wymiotowała, a wówczas bolało ją serce. Kiedy przestała próbować, poczuła się znacznie lepiej. Trzeba przyznać, że samo połykanie Hostii sprawiało jej również dużą trudność. „(...) Żyję dzięki Sakramentalnemu Zbawicielowi. Jest we mnie... aż do krótkiego czasu przed przyjęciem następnej Komunii Świętej. Kiedy tylko substancja Najświętszego Sakramentu rozpuści się, czuję się słaba i odczuwam wielką fizyczną i duchową tęsknotę za Komunią Świętą” – zeznawała. Istotnie, kiedy przerwa pomiędzy przyjmowaniem Komunii Świętej była większa niż jeden dzień, Teresa była bliska omdlenia, jej twarz szarzała, a oczy stawały się podkrążone. Po otrzymaniu Komunii Świętej słabość kobiety natychmiast mijała. Wielu ludzi wątpiło w to, że jej jedynym pokarmem była Eucharystia. Podejrzewali, że oszukuje, odżywiając się po kryjomu. W 1927 roku biskup 103 Regensburga Antoniusz von Henle poprosił lekarzy o naukowe zweryfikowanie tych podejrzeń. Od 14 lipca tego roku przez całe dwa tygodnie, 24 godziny na dobę, kobieta znajdowała się pod obserwacją. Profesor Ewald i władze kościelne potwierdziły, że Teresa nie przyjmuje żadnych innych pokarmów. Kolejna sposobność zbadania tego zjawiska pojawiła się w 1940 roku. Przez tydzień, po udarze, jakiego doznała, Teresa leżała połowicznie sparaliżowana w domu państwa Wutz w Eichstätt. Na polecenie bp. Michaela Rackla poddano ją wówczas ponownej ścisłej obserwacji. Rezultat był ten sam. *** Kiedy Teresa Neumann miała cztery lata, w sąsiedniej Francji – w miejscowości Châteauneuf-deGalaure – urodziła się Marta Robin. Tak jak Teresa pochodziła z prostej, wieśniaczej rodziny. Kiedy miała 16 lat, ujawniły się u niej pierwsze objawy zapalenia mózgu. W 1929 roku choroba całkowicie ją sparaliżowała i unieruchomiła. Dziewczyna straciła władzę w rękach i nogach, przestała sypiać, a po 11 latach stała się także niewidoma. Jej życie wypełnione było odtąd cierpieniem i modlitwą. Przez 50 lat co tydzień, od czwartku do piątku do godziny 15.00 (a w późniejszym okresie do niedzieli, a nawet poniedziałku) kobieta doświadczała mistycznie, fizycznie i psychicznie Męki Pańskiej. Poza tym miała między 104 innymi zdolności bilokacji, dar czytania w ludzkich sercach, w okrutny sposób była dręczona przez szatana. Mimo unieruchomienia założyła między innymi katolicką szkołę i wspólnoty zwane Ogniskami Światła i Miłości. Samą Eucharystią pożywiała się przez ponad 50 lat. W tym czasie odczuwała pragnienie picia, ale nie była w stanie nic przełknąć. W cudowny sposób „wchłaniała” tylko Ciało Chrystusa, które przyjmowała w czwartki. „Tak, to jest cały mój pokarm – powiedziała w rozmowie ze znanym francuskim filozofem i pisarzem Jeanem Guittonem. – Zwilżają mi usta, ale niczego nie mogę przełknąć. Hostia wnika we mnie, lecz ja sama nie wiem jak. Eucharystia nie jest zwykłym pokarmem. Za każdym razem nowe życie we mnie się wlewa. Jezus jest w całym moim ciele, jakbym zmartwychwstawała. Komunia jest czymś więcej niż zjednoczeniem: jest stopieniem się w jedno”. Podczas innej rozmowy wyznała: „Mam ochotę wołać do tych, którzy ciągle mnie pytają, czy naprawdę nie jem, że ja jem więcej niż oni, ponieważ karmię się eucharystycznym Ciałem i Krwią Jezusa. Chciałabym im powiedzieć, że to oni sami powstrzymują w sobie efekty tego pokarmu”. Frapującym zjawiskiem było to, że Hostia... sama wędrowała do ust Marty, wyrywając się z palców kapłana i przemierzając odległość dochodzącą nawet do 20 centymetrów. Wszyscy księża, którym 105 dane było komunikować Martę, a szczególnie jeden z nich, który – powiadomiony o tym fakcie specjalnie silniej przytrzymał Hostię – odnieśli wrażenie, że Ciało Chrystusa wyrywa im się z ręki23. Zjawisko życia dzięki samej Eucharystii występowało również u innych mistyków Kościoła – informacje o tym znajdujemy między innymi w opisach życia św. Katarzyny Sieneńskiej czy św. Rity z Cascii. Historie postów eucharystycznych związanych z życiem bł. Katarzyny Emmerich oraz służebnic Bożych Marty Robin oraz Teresy Neumann mają swe bezpośrednie źródło w moich dawnych tekstach na ten temat opublikowanych w Tygodniku Rodzin Katolickich „Źródło” (30/2005) oraz w książce Księga 100 wielkich cudów... s.110-112, 205-208 oraz 210-211. W tekstach tych wykorzystałem wszelką dostępną literaturę, między innymi: J. Steiner, Theres Neumann von Konnersreuth, Schnell und Steiner, München 1974; ks. S. Szpetnar, Teresa Neumann. Stygmatyczka z Konnersreuth; Powściągliwość i Praca, Kraków 1931; K. Pietrzyk, Teresa Neumann. Stygmatyczka z Konnersreuth, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 1992 oraz www.thereseneumann.de (Teresa Neumann); ks. A.Trojanowski TCHr, Przez 50 lat nic nie jadła i nic nie piła, [w:] „Miłujcie się”, nr 1-2/2000 (Marta Robin) – stąd pochodzi cytat z rozmowy z Jeanem Guittonem. 23 106 część II SOKÓŁKA W PROMIENIACH BOŻEGO MIŁOSIERDZIA Rozdział 1 „BÓG JEST WŚRÓD SWEGO LUDU” U roczystość przeniesienia Cząstki Ciała Pańskiego z kaplicy na plebanii do kolegiackiej kaplicy Matki Bożej Różańcowej, która odbyła się 2 października 2011 roku w niedzielę i wspomnienie Świętych Aniołów Stróżów (!), zgromadziła na rozległym przykościelnym placu rzeszę wiernych. Ciężko było oszacować liczbę uczestników uroczystości – mówiono o 25, a nawet 50 tysiącach osób. Jednym słowem spora rzesza ludzi: młodych i starych, małych dzieci z rodzicami, młodzieży, babć i dziadków. Początkowo nie zanosiło się na to, że będzie aż tyle osób. Kiedy jakieś półtorej godziny przed 11.00, bo wtedy miała rozpocząć się uroczysta Msza, instalowaliśmy się na placu przy ogrodzeniu na wielkich głazach, na których mój kolega Darek Walusiak – świetny filmowiec i prawdziwie Boży człowiek – rozstawił swoją kamerę, ludzi była zaledwie garstka. Potem zaczęli nadchodzić – sami, w małych rodzinnych grupkach 109 prowadzeni przez ojców i matki, a także w zorganizowanych wieloosobowych pielgrzymkach pod przewodnictwem swoich duszpasterzy. Powoli, minuta po minucie wypełniali przykościelny plac. Przybywali głównie z parafii archidiecezji białostockiej i najbliższych okolic, ale nie brakło przedstawicieli parafii z Warszawy, Gdańska, a nawet gości z zagranicy – Białorusi, Litwy, Francji, Włoch czy Australii. *** „I po co nam ten cud? Jest nam potrzebny? Nie ma spokoju w tej naszej Sokółce!” – stwierdził siedzący na murku mężczyzna. Zamurowało nas. Nie spodziewaliśmy się takich słów. Przynajmniej nie w tym miejscu i nie w tym czasie. W milczeniu zmierzyliśmy pytającego wzrokiem. I chyba dość dziwny to był wzrok, bo człowiek ów po chwili wstał i dyskretnie się oddalił. „Do swoich przyszedł, a swoi Go nie przyjęli” – pomyślałem, parafrazując słowa Ewangelii według św. Jana. Na szczęście chyba prawie nikt z pozostałych obecnych na placu ludzi nie podzielał zgryźliwości owego malkontenta. *** Przygotowania do Mszy Świętej trwały dość długo. Tuż przed jej rozpoczęciem nadleciały ptaki. Pokrążyły chwilę nad dwiema kościelnymi wieżami i kaplicą i przysiadły na pobliskich drzewach. 110 auważyłem to, ale początkowo nie przywiązywaZ łem do tego wagi – to przecież naturalne, że ptaki latają i to całymi chmarami. Piszę o tym dlatego, że dużo później uwagę na to zwrócił mi Darek i sokólska malarka Celina Łuckiewicz. – Czy pan zauważył, jak ptactwo fruwało, ten ich taniec i kraczący śpiew? – zapytała mnie, kiedy kilka tygodni później rozmawialiśmy. Zaskoczyła mnie tym pytaniem. – Tak, mój kolega też to zauważył – odparłem. – Siedziałam na tym placu i przypomniało mi się Betlejem. Pomyślałam sobie, że „ptaszęta przyleciały się pokłonić. I pastuszkowie są. Tylko królowie jeszcze daleko” – zwierzyła się pani Celina. Darek ten dziwny ptasi „nalot” zinterpretował niemal dokładnie tak samo – że ptaki przyleciały uczcić Boga. *** Odprawianej z boku kościoła uroczystej Mszy Świętej przewodniczył metropolita białostocki abp Edward Ozorowski. W Eucharystii uczestniczyli między innymi abp Stanisław Szymecki, metropolita warmiński abp Wojciech Ziemba oraz gość zza wschodniej granicy – ordynariusz diecezji grodzieńskiej bp Aleksander Kaszkiewicz. Koncelebrowało aż 56 kapłanów. Obecni byli również białostoccy patomorfolodzy, którzy badali wycinek Ciała Pańskiego. Bezpośrednią transmisję przeprowadzało Radio Maryja i telewizja Trwam. 111 „Ja jestem chlebem żywym” – usłyszeliśmy w odczytywanej podczas Mszy Świętej Ewangelii. Święte to były słowa i jakże przekonująco zabrzmiały w tym kontekście. W wygłoszonej homilii abp Ozorowski powiedział: „Sobór Trydencki uroczyście orzekł, iż mocą słów Chrystusowych, wypowiedzianych przez kapłana nad chlebem, przemienia się jego substancja, a niezmienione pozostają akcydensy. (...) Człowiek widzi chleb i wino, a wyznaje wiarą Ciało i Krew Chrystusa. (...) Prawda Eucharystii opiera się więc na uwierzeniu Chrystusowi, że to, co widzimy jako chleb, jest Jego Ciałem i to, co zawiera się w kielichu jako wino, jest Jego Krwią. Zdarzało się jednak w historii, iż substancja Ciała Chrystusa lub Jego Krwi stawała się dostępna zmysłom człowieka. Tak też stało się w Sokółce. (...) Bóg czyni cuda zwykle, by umocnić wiarę, bądź ją ludziom przywrócić. To, co wydarzyło się w Sokółce, wiążemy z wiarą. Ma ona być tak mocna, aby to, co niemożliwe, stawało się możliwe. «Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1,37). Chociaż przeto wszędzie tam, gdzie sprawowana jest Najświętsza Ofiara, dokonuje się cud eucharystyczny, to jednak w Sokółce został on zdwojony. Cud wiary został umocniony cudem empirycznym. W Sokółce rodzi się na nowo nadzieja dla świata. Bo Bóg jest wśród swego ludu”24. Homilia abp. Edwarda Ozorowskiego wygłoszona w Sokółce 2 października 2011 roku, [w:] „Drogi Miłosierdzia”, nr 10/2011, s.10-11. 24 112 Potem w procesji przeniesiono kustodium z Cząstką Ciała Pańskiego z plebanii na ołtarz polowy. Odmówiono przed owym kustodium oraz przyniesioną z kościoła monstrancją z Najświętszym Sakramentem litanię do Najświętszego Serca Jezusowego. Po litanii kustodium i monstrancję wniesiono do kościoła. Podążająca od plebanii do kościoła procesja przeszła po długim kwietnym dywanie – pięknym, wzorzystym, misternie ułożonym w ciągu jednej zaledwie nocy przez mieszkańców miasteczka; po kobiercu przygotowanym tylko na ten jeden raz – tylko na tę jedną procesję. Kustodium i monstrancję (zgrupowano je razem – monstrancję nad kustodium) umieszczono w kościelnej kaplicy Matki Bożej Różańcowej. „Dobra jest konfiguracja, że ponad Cząstką ustawiona została monstrancja z Hostią, w której Pan Jezus jest prawdziwie obecny – vere, realiter et substancialiter – prawdziwie, realnie i substancjalnie. Znaczenie tego znaku nie zamyka się bowiem w samej tej Cząstce. Jest Ona tylko jakimś znakiem, wskazaniem. Gdyby jednak ktoś poprzestał na samej Cząstce rozminąłby się z celowością tego znaku” – skomentował to później w rozmowie ze mną ksiądz infułat Stanisław Strzelecki, profesor białostockiego seminarium duchownego. Ale dobre było też to, że kustodium znalazło się w kaplicy Matki Bożej Różańcowej. „Na całej prowadzącej do kaplicy ścianie nawy bocznej oraz na witrażach znajdują się symbole eucharystyczne, 113 tak jakby ktoś to wcześniej zaplanował – dziwił się ks. Gniedziejko. – W ołtarzu kaplicy wisi natomiast obraz przedstawiający różańcową wizję św. Dominika, która też koresponduje dobrze z Eucharystią. Matka Boża jako pierwsza czcicielka Pana Jezusa, modlitwa różańcowa jako znak na nasze czasy i kolejna, obok Eucharystii i adoracji, droga” – dodaje. 114 Rozdział 2 FRAPUJĄCE ODKRYCIA I pomyśleć, że mogło mnie wtedy w Sokółce nie być. Przyznam szczerze, że w ogóle się tam nie wybierałem. O Sokółce i o tym, co się tam wydarzyło, oczywiście słyszałem, ale – nie wiem dlaczego – jakoś nie przywiązywałem do tego aż tak wielkiej wagi. To była chyba anielska interwencja, że na trzy dni przed sokólskimi uroczystościami zajrzałem do wydawnictwa i że wtedy – ni stąd, ni zowąd – wypłynął ten właśnie temat. Nie palę się zbytnio do wyjazdów, ale tym razem nie trzeba mnie było nawet specjalnie przekonywać i namawiać. Poczułem, że muszę tam pojechać – muszę, choćby nie wiem co się działo. I dobrze się stało. Nie jadąc, popełniłbym fatalny błąd. Dopiero na miejscu uświadomiłem sobie bowiem, jak wielki, jak znaczący dla Polski i świata był to cud . *** 115 „Wydaje mi się, że jeżeli dzieje się cud, to następne pytanie powinno być: dlaczego? Jeżeli jest to znak od Boga, jeżeli Bóg pozwala Hostii krwawić i objawia, że jest to mięsień serca, to musi być jakiś powód. Bóg nie robi rzeczy bez powodu. Jeżeli to jest od Boga, to ma być pomocą dla naszej wiary. Ja już z doświadczenia wiem, że wielu ludzi wróciło do Boga po zetknięciu się z tymi historiami. I tak sobie to tłumaczę, że daje nam je Bóg, aby umocnić naszą wiarę. Nie sądzę, że powinniśmy się ich wstydzić, jeżeli są prawdziwe. Niektórzy ludzie mają bardzo mocną wiarę i ich nie potrzebują. Ale jest wielu innych, jak chociażby ja, który potrzebuję zachęty, dodania odwagi”25 – mówił w rozmowie z ks. Józefem Polakiem SJ Australijczyk Ron Tesoriero, autor książki Powody, aby wierzyć, którą kilka godzin później zacząłem czytać. Jeśli bowiem mam już o czymś pisać, muszę się zawsze do tego solidnie przygotować. Zakupiłem kilka książek, zajrzałem do internetu. Dlaczego? Po co? Co Bóg chce nam przez ten cud powiedzieć? Czego żąda? O co prosi? Pytał o to Tesoriero, pytali o to mieszkańcy Sokółki, biskupi i pracownicy białostockiej kurii, również i ja zacząłem się nad tym zastanawiać. *** Za: Serce w Hostii – świadectwo R. Tesoriero, autora książki Reason to Believe (wysłuchał i spisał ks. Józef Polak SJ), artykuł zamieszczony na portalu www.kosciol.pl . 25 116 Wieczorem tego samego dnia, w którym podjąłem się pisania o cudzie w Sokółce i postanowiłem pojechać na związaną z tym uroczystość, wpadłem na pewien niezwykły trop. Sprawdzałem, gdzie leży Sokółka, chciałem się dowiedzieć o niej czegoś więcej. Przeglądając strony internetowe, zajrzałem na jeden z portali z opisem tego miasteczka i poczytałem trochę o kościele pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego, w którym zdarzył się ów cud. Wyczytałem, że znajduje się tam jeden ze znaczących obrazów Jezusa Miłosiernego pędzla wybitnego artysty Ludomira Sleńdzińskiego. Co ciekawe, obraz został przekazany parafii przez samego bł. ks. Michała Sopoćkę, Apostoła Bożego Miłosierdzia, spowiednika i kierownika duchowego św. s. Faustyny. Oniemiałem! Doszedłem wtedy do wniosku, że mam już gotową odpowiedź na pytanie po co ten cud. Nie miałem żadnych wątpliwości: po to, by po raz kolejny podkreślić wagę Bożego Miłosierdzia, jeszcze raz uświadomić nam, że to jedyna nadzieja dla staczającego się po równi pochyłej świata. W głowie zakołatały mi słowa wypowiedziane przez Pana Jezusa do św. s. Faustyny: „Nie znajdzie żadna dusza usprawiedliwienia dopóki nie zwróci się z ufnością do miłosierdzia mego”26 (Dz. 570) Wszystkie zapożyczenia z Dzienniczka św. Faustyny Kowalskiej pochodzą z: św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej, wydanie X, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2001,, (odpowiednie odnośniki zaznaczono przy cytatach). 26 117 oraz „Nie znajdzie ludzkość uspokojenia dopokąd się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia mojego” (Dz. 300). Ponadto w swojej „apokaliptycznej” zapowiedzi Jezus zapewniał nas poprzez s. Faustynę, że nim przyjdzie jako Sędzia sprawiedliwy, przychodzi wpierw jako Król miłosierdzia (patrz: Dz. 83). Może nie przejął bym się tym odkryciem aż tak bardzo, być może uznałbym to za jakiś zwykły zbieg okoliczności (choć, jak sądzę od lat, za każdym tak zwanym zbiegiem okoliczności kryje się Boży palec), gdyby nie fakt, że od lat mieszkam w Łagiewnikach, kilkanaście minut drogi od bazyliki Bożego Miłosierdzia i że bardzo często w niej bywam. Co więcej, 2 października, kiedy miały się odbywać uroczystości w Sokółce, w Łagiewnikach trwał II Światowy Kongres Bożego Miłosierdzia, na który zjechali czciciele Bożego Miłosierdzia z całego świata! *** Wyjechaliśmy w sobotę 1 października rano, we wspomnienie czczonej przez mnie w sposób szczególny autorki Dziejów duszy i czcicielki Eucharystii św. Teresy z Lisieux. Darek, z którym umówiłem się na to niezwykłe pielgrzymowanie, przyjechał po mnie do Łagiewnik. A potem była podróż i przedziwne prowadzenie Anioła Stróża, św. Faustyny i Bożego Miłosierdzia. Jechaliśmy niemal bez przerwy. Niemal, bo stanęliśmy raz na kilka zaledwie 118 minut. Nie zatrzymując się, przemknęliśmy przez Białystok i nagle zobaczyliśmy tablice informujące o znajdującym się nieopodal sanktuarium w Świętej Wodzie. Nie wiedzieliśmy, że na naszej trasie znajdzie się jakieś większe miejsce religijnego kultu. Postanowiliśmy tam zajrzeć – jeśli oczywiście nie okaże się, że trzeba będzie do niego jechać jeszcze kilkadziesiąt kilometrów w bok od naszej trasy. Nie trzeba było, bo po kilkunastu minutach od wyjazdu z Białegostoku zobaczyliśmy tuż przed sobą górę krzyży. Stanęliśmy najpierw z boku, między restauracją a lasem. Byliśmy głodni i chcieliśmy coś zjeść, ale nie było to możliwe, bo w restauracji – jak to w sobotę – przygotowywano się właśnie do wesela. Darek – zapalony grzybiarz – poszedł na chwilę do lasu, do pięknej Puszczy Knyszyńskiej, ja zostałem przy samochodzie. Po chwili wrócił z pustymi rękami. Przeparkowaliśmy wtedy samochód i poszliśmy na wzgórze do niewielkiego kościółka. Nie patrzyliśmy na zegarki, wiedzieliśmy, że jest jeszcze stosunkowo wczesna pora i nie musieliśmy się nigdzie spieszyć. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy w maleńkim kościołku napotkaliśmy grupkę ludzi odmawiających przed Najświętszym Sakramentem Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Okazało się, że wcale tego nie planując (bo zaplanował to pewnie za nas Ktoś inny), dotarliśmy tu w godzinie śmierci Jezusa, którą polecił On św. Faustynie szczególnie czcić („Ile razy usłyszysz, jak zegar bije trzecią godzinę, 119 zanurzaj się cała w miłosierdziu moim, uwielbiając i wysławiając je: wzywaj jego wszechmocy dla świata całego, a szczególnie dla biednych grzeszników, bo w tej chwili zostało na oścież otwarte dla wszelkiej duszy” (Dz. 1572). Z radością włączyliśmy się z Darkiem we wspólną modlitwę, po której prowadzący ją kapłan udzielił obecnym w kaplicy błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. Potem podszedł do szklanej gabloty znajdującej się z lewej strony prezbiterium. Wyjął z niej jakiś relikwiarz, wyszedł z nim na środek kościoła, a wierni zaczęli podchodzić, by ucałować relikwie. Ustawiliśmy się na końcu kolejki, nie wiedząc jeszcze wtedy, czyje to relikwie i nawet się nad tym zbytnio nie zastanawiając. Podchodząc do relikwiarza zauważyłem napis po łacinie: czciliśmy niewielką cząstkę doczesnych szczątków św. s. Faustyny. Czy byłem tym zaskoczony, trudno mi teraz stwierdzić. Pewnie tak. „Jakże niezwykłymi ścieżkami prowadzi nas Pan” – pomyślałem. Przejechaliśmy ponad 500 kilometrów z Łagiewnik, by w Świętej Wodzie znaleźć się dokładnie o godz. 15.00 i uczcić tu relikwie św. s. Faustyny. A przecież nie wiedzieliśmy, że w małym świętowodzkim kościółku odmawiana jest codziennie Koronka, ba, nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy, że w ogóle na naszej drodze znajdzie się jakaś Święta Woda. Co jeszcze bardziej niezwykłe, nie kontrolując czasu, mogliśmy się tu przecież znaleźć 120 o godzinie 14.30 albo o 15.30, albo o jakiejś zupełnie innej popołudniowej porze. To musiał być zatem znak! Co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości. Było tak, jakby Ktoś nami kierował. Na odchodne wziąłem ze sobą leżącą obok groty z Cudowną Wodą ulotkę z historią sanktuarium. Przejrzałem ją pobieżnie i dowiedziałem się, że świętowodzka Góra Krzyży nazywana jest także... Górą Bożego Miłosierdzia (sic!). *** Po zakwaterowaniu się pojechaliśmy do Sokółki. Nie czuło się jeszcze, że nazajutrz ma się tam wydarzyć coś wielkiego. Spodziewaliśmy się atmosfery jak podczas wizyt Jana Pawła II w Polsce, modlitewnego całonocnego czuwania (potem okazało się, że w nocy układano przepiękny kwietny dywan), śpiewających grup młodzieży, a tu tylko strażacy grodzili sektory. „Może jutro będzie inaczej. Oby” – stwierdziliśmy z nadzieją. Dowiedzieliśmy się, że właśnie skończyły się misje prowadzone przez redemptorystów przed uroczystością. „Brali w nich udział głównie miejscowi” – wyjaśniła pani ze sklepiku z religijnymi książkami i dewocjonaliami. Wspólnie ubolewaliśmy nad nikłym nagłośnieniem w mediach mającego nastąpić kolejnego dnia wydarzenia. Kilka minut później weszliśmy do sokólskiej świątyni. Przygotowywano się tam właśnie do ceremonii 121 ślubnej. Przez środek kościoła biegł chodnik, a dla nowożeńców – młodego strażaka i jego dziewczyny – przygotowano przed ołtarzem dwa klęczniki. W lewej nawie, przed kaplicą Matki Bożej Różańcowej, w której nazajutrz miano umieścić kustodium z Cudownie Przemienioną Hostią, siedziała i modliła się jakaś samotna staruszka. Niemal od razu po wejściu zauważyłem ołtarz boczny po prawej stronie głównego ołtarza, a w nim otoczony wotami obraz Jezusa Miłosiernego – dar ks. Sopoćki. Pomodliłem się przed nim, a potem podszedłem bliżej, żeby mu się dokładnie przyjrzeć. Zrobiłem kilka zdjęć. Obraz był niezbyt duży i jakiś inny niż te, które dotychczas oglądałem. Różnił się od tych, które wyszły spod pędzla Adolfa Hyły czy Eugeniusza Kazimirowskiego. Zastanawiałem się, na czym polega ta różnica. Po chwili zorientowałem się, że zupełnie inne były wychodzące z „uchylenia szaty” promienie. Na obrazie Sleńdzińskiego, w przeciwieństwie do Hyły i Kazimirowskiego, promienie były tym intensywniejsze, im bardziej zbliżały się do Jezusa, a bledsze, im bardziej się od Niego oddalały. Tak jakby szły nie od Chrystusa, ale... do Niego. Tak jakby przyciągały. Przypomniały mi się wtedy słowa Jezusa: „A ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” ( J 12,32). Po chwili ponownie klęknąłem przez obrazem i wydawało mi się wtedy, że Jezus na obrazie Sleńdzińskiego nie tylko wskazuje ręką na swoje serce, ale 122 także w miejscu, w którym schodziły się promienie, tworzyły one... małą czerwoną plamkę, do złudzenia podobną do ciała – maleńkiego fragmentu serca, w jaki zamieniła się „sokólska” Hostia. Zadrżałem, dziwnie mi się zrobiło po tym odkryciu. A zatem w Sokółce Bóg ukazał nam wszystkim, polskim i niepolskim wiernym, katolikom i niekatolikom prawdziwe miłosierne Serce Jezusa – Serce, z którego wypłynęła krew i woda dla zbawienia świata. Serce w agonii „zatopione” w chwili, kiedy wszystko się dokonało – kiedy ofiara krzyżowa została złożona, kiedy zostaliśmy odkupieni. Czyżby niezwykły obraz związany z osobą bł. ks. Michała Sopoćki, nieopodal którego wydarzył się ten cud (Hostia upadła właśnie po tej stronie!) – cud przemiany Hostii w ludzkie serce – był jakimś mistycznym kluczem do rozwiązania tej Bożej zagadki? Czy dlatego cud wydarzył się właśnie tutaj? Czy poprzez tę „scenografię” Bóg chciał udzielić nam lekcji o swoim pełnym miłosierdzia Sercu, o znaczeniu kultu Bożego Serca, a przede wszystkim Bożego Miłosierdzia? Czułem, że coś jest na rzeczy. *** Następnego dnia odbyła się uroczystość. Nasze obawy zostały rozwiane – ludzi było dużo. Po południu zaopatrzyliśmy się z Darkiem w różne dewocjonalia, które związane były z cudem. Zakupiliśmy też „Drogi Miłosierdzia” – miesięcznik Archidiecezji 123 Białostockiej. To, co zobaczyłem na okładce, doskonale współgrało z moimi odczuciami i konstatacjami. Zdjęcie przedstawiało kustodium z Cząstką Ciała Pańskiego przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Nie mógł to być przypadek, ale kolejny znak. *** Jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy wrócić do Krakowa. Droga powrotna nie należała ani do łatwych, ani do przyjemnych. Ściemniało się i widoczność była znacznie ograniczona. Znajdowaliśmy się gdzieś w okolicach Ostrowi Mazowieckiej, kiedy na komórkę zadzwoniła moja żona. – Gdzie jesteś? Co robisz? – zapytała. – Wracamy do Krakowa – poinformowałem. Wcześniej zastanawialiśmy się z Darkiem, czy nie zostać jeszcze dzień dłużej. – To dobrze, bo twój tata jest w bardzo ciężkim stanie. Leży jak nieżywy. Mierzyliśmy mu ciśnienie. Ma 70 na 40 i nie wiadomo, czy zastaniesz go jeszcze przy życiu. Ja biegam od rana po lekarzach, było już pogotowie. Podali kroplówkę, przepisali leki, których nie można nigdzie dostać i jest naprawdę ciężko. – Jadę – powiedziałem do telefonu. Zamurowało mnie. Mimo wszystko tego się nie spodziewałem. „Zapomniałem powierzyć tatę opiece św. Michała Archanioła, no i się podziało. Zły rozzłoszczony moim wyjazdem w Bożych sprawach zaatakował 124 w najsłabszy punkt” – pomyślałem. Gwoli ścisłości, mój 78-letni tata od prawie 10 lat nie wstaje z łóżka. Doznał udaru, po którym nigdy się już nie pozbierał, a z roku na rok było coraz gorzej. Często ma gorączkę, zapalenie płuc, dróg moczowych i inne perypetie, ale jeszcze nigdy nie było aż tak źle. Z drugiej strony znam dobrze moją żonę i wiem, że nie przesadzała. Tym razem naprawdę z tatą było bardzo kiepsko. Opowiedziałem wszystko Darkowi. Musiałem mu przecież wyjaśnić, dlaczego nagle tak posmutniałem. – To może pomodlimy się za twojego ojca? – zaproponował. Łzy stanęły mi oczach. – Tak... ale za chwilę... – z trudnością wyrzuciłem kilka słów ze ściśniętego ze wzruszenia gardła. Czułem, że nie jestem w stanie teraz wydusić ani słowa więcej, że muszę najpierw dojść do siebie. „To jest prawdziwa pomoc, prawdziwy dar serca Bożego człowieka. Dar chrześcijańskiego miłosierdzia” – pomyślałem. Byłem wdzięczny Darkowi, jak mało komu i mało kiedy. Po dłuższej chwili wziąłem się wreszcie w garść. Odmówiliśmy dziesiątkę różańca. Nie dałem rady więcej. W myślach zmówiłem jeszcze moją ulubioną modlitwę – postrach wszystkich szatańskich zastępów – Modlitwę do św. Michała Archanioła. Darek włączył radio. Jakaś siostra zakonna opowiadała o swojej pracy na Białorusi, o domu, w którym pracowała i w którym gromadziła porzucone, biedne, kalekie, trzymane przez rodziców w chlewikach i obórkach dzieci. No i znowu zachciało mi się płakać. 125 I tak w minorowych dość nastrojach, kilometr po kilometrze zbliżaliśmy się do domów. Kiedy dotarłem wreszcie do taty (mieszka z mamą na sąsiadującym z Łagiewnikami osiedlu), po śmiertelnym zagrożeniu nie było śladu. Tata był wprawdzie słaby, ale w nienajgorszej formie – uśmiechał się już, ruszał, ciśnienie powróciło do normy, nic go nie bolało. Odmiana była diametralna, niewytłumaczalna i zadziwiająca. Bo chyba nie pomogła mu tylko podana kroplówka i pierwsza porcja silnego antybiotyku (aplikowane w tabletkach nie działają przecież od razu, od pierwszej dawki). Dla mnie spawa była jasna. „Dzięki Ci, Boże... Boże Miłosierny!” – westchnąłem. 126 Rozdział 3 INTRYGUJĄCE OBRAZY, CZYLI SERCE JEZUSA MIŁOSIERNEGO Z najdujący się w Sokółce obraz Sleńdzińskiego wciąż tkwił przed mymi oczyma. Nie dawał mi spać. Czułem, że ma związek z badaną przeze mnie sprawą, potwierdzając moje przypuszczenie, że cud w Sokółce przedziwnym zrządzeniem Bożej Opatrzności bardzo ściśle złączony został z Bożym Miłosierdziem i z Jego kultem. Po powrocie do domu zabrałem się za studiowanie historii obrazów Jezusa Miłosiernego i samych tych obrazów. *** Obraz Jezusa Miłosiernego – zgodnie z życzeniem samego Zbawiciela – miał zostać namalowany według widzenia, jakiego św. s. Faustyna doznała wieczorem 22 lutego 1931 roku w celi klasztoru 127 w Płocku27. Ujrzała wówczas „Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona była do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony a drugi blady”. Podpis pod obrazem miał brzmieć: „Jezu, ufam Tobie” (Dz. 47). Spojrzenie Chrystusa z tego obrazu miało być „takie jako spojrzenie z krzyża”. Przebite włócznią Serce – źródło, z którego wyszły promienie (nota bene w wielu rozważaniach teologicznych czerwony promień symbolizujący Krew oznacza właśnie Eucharystię, blady – wodę i chrzest święty) pozostać miało w ukryciu. Promienie miały się bowiem wydobywać „z uchylenia szaty”. *** Pierwszym artystą, który podjął się namalowania obrazu, był mieszkający w Wilnie w domu przy klasztorze sióstr wizytek 61-letni znany i ceniony malarz Eugeniusz Kazimirowski. Duży wpływ na powstanie tego niezwykłego wizerunku miał bł. ks. Michał Sopoćko (mieszkał zresztą w tym samym domu, gdzie Kazimirowski!). Historię obrazów Jezusa Miłosiernego przygotowałem w oparciu o: Historia obrazu Jezusa Miłosiernego, red. Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego, [w:] „W służbie miłosierdzia”, nr 3,4,5/2008, www.wsm.archibial.pl , bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik, Wydawnictwo św. Jerzego, Białystok 2010; P. Szweda MS, Adolf Hyła – malarz w służbie Bożego Miłosierdzia, Wydawnictwo AA, Warszawa-Kraków 2009; G. Górny, J. Rosikoń, Ufam. Śladami siostry Faustyny, Wydawnictwo Rosikon Press, Warszawa 2010. 27 128 To właśnie on w 1933 roku zasugerował zakonnicy, która z braku talentu sama nie mogła namalować obrazu (choć próbowała), żeby za zgodą swojej przełożonej udała się do Kazimirowskiego. Ksiądz Sopoćko częściowo wtajemniczył artystę w całą sprawę, prosząc o zachowanie sekretu. Od 2 stycznia 1934 roku w każdą sobotę (a według innych relacji nawet dwa razy w tygodniu) po uczestnictwie w porannej Mszy Świętej s. Faustyna w towarzystwie swojej przełożonej Matki Ireny Krzyżanowskiej odwiedzała malarza, udzielając mu wskazówek, jaki ma być ten obraz. Pojawiające się od czasu do czasu wątpliwości rozwiewał sam Jezus podczas objawień. W malowaniu obrazu aktywnie uczestniczył również ks. Sopoćko, który – na prośbę malarza – pozował ubrany w przepasaną sznurem albę. Efektem tej niezwykłej „czterostronnej” współpracy był wykończony kilka miesięcy później (w maju lub lipcu) wizerunek, mający, co podkreśla wielu artystów, coś w sobie z ducha ikony. Przedstawiona na nim twarz Jezusa była dostojna, oczy skierowane lekko w dół, tło ciemne, a z uchylenia szaty wychodziła jasność, która następnie zmieniała się w dwie wiązki promieni – czerwoną i białą o dość jednostajnym natężeniu kolorów (choć u dołu – w okolicach kolan Jezusa promienie zanikały). Ostateczne oględziny nowego obrazu dokonane przez przełożoną generalną s. Faustyny wypadły pozytywnie. Sama Faustyna nie była jednak zadowolona. 129 Przedstawiony na obrazie Jezus nie był taki, jakiego widziała, nie był „tak piękny”. Smuciła się z tego powodu i płakała. „Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś” – poskarżyła się Panu. Jezus pocieszył ją wtedy: „Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce mojej” (Dz. 313). Według ks. Sopoćko powstały obraz był połączeniem dwóch scen ewangelicznych: przebicia boku ukrzyżowanego Chrystusa oraz pojawienia się zmartwychwstałego Pana w Wieczerniku i ustanowienia sakramentu pokuty. Ksiądz Sopoćko w swoim Dzienniku tak opisywał dalsze dzieje owego wizerunku: „Obraz był umieszczony w miejscu ukrytym [najpierw prawdopodobnie w jego mieszkaniu przy ul. Rossa, a potem – po jego przeniesieniu – zawieszony przodem do ściany w korytarzu klasztoru sióstr bernardynek w Wilnie – przyp. autora], jako o nowej niezatwierdzonej przez Kościół treści. Wypadki przy kościele św. Michała [którego ks. Sopoćko był rektorem i przy którym od listopada 1934 roku mieszkał] rozwijały się dość szybko. (...) Na wiosnę w 1936 roku s. Faustyna została przeniesiona do innego domu. Przed wyjazdem oświadczyła, że Pan żąda, bym obraz ten umieścił w kościele. Jeszcze w roku 1935 wystawiłem go przy ul. Ostrobramskiej [obok Matki Bożej w Ostrej Bramie, w najbardziej wyeksponowanym miejscu w całym Wilnie, gdzie zwracał uwagę tłumów ludzi zgromadzonych na uroczystościach – przyp. autora] dla dekoracji na Triduum Jubileuszowe Odkupienia. 130 Wówczas mówiłem kazanie o miłosierdziu Bożym, które wzruszyło słuchaczy [podczas tego kazania ks. Sopoćko mówił, że Miłosierdzie Boże domaga się publicznej czci – przyp. autora]. Potem w tymże roku umieściłem go w ołtarzu ubranym na procesję Bożego Ciała, w kościele pobernardyńskim. Wreszcie na żądanie s. Faustyny powiesiłem go w 1936 roku w kościele św. Michała na prawej od wejścia ścianie w niedzielę przewodnią, która miała być świętem Miłosierdzia Bożego. Wisiał on tu aż do Bożego Ciała, kiedy znowu po raz drugi był umieszczony w ołtarzu na procesji, a potem przeniesiony do zakrystii”28. „W roku 1937 – pisał dalej ks. Sopoćko – postanowiłem oficjalnie zawiesić go w kościele i w tym celu prosiłem J. E. Arcybiskupa Jałbrzykowskiego o pozwolenie. Arcypasterz wyznaczył komisję, która nie znalazła w obrazie nic niestosownego. Wówczas arcybiskup pozwolił na zawieszenie tego obrazu w kościele obok wielkiego ołtarza. W tymże roku po raz trzeci umieściłem obraz w ołtarzu na procesji Bożego Ciała, ale tym razem został on częściowo uszkodzony przy rozbieraniu ołtarza i zdejmowaniu. Pani Bałzukiewiczówna poprawiła uszkodzenia i przy okazji zrobiła kopię, obraz zaś zawisł w kościele św. Michała na miejscu dawnym, gdzie się znajduje dotychczas (1938 rok)”29. Niemal od początku obraz Jezusa Miłosiernego otoczony został zatem kultem wiernych, co więcej – to bardzo znamienne Bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 98-99 . Tamże. 28 29 131 – niemal od początku został on też ściśle powiązany z kultem Eucharystii i uroczystością Bożego Ciała, czyli Najświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa! Obraz pędzla Kazimirowskiego po wielu wojennych i powojennych perypetiach (przebywał między innymi w ukryciu w parafii pod wezwaniem Ducha Świętego w Wilnie oraz w świątyni w Nowej Rudzie na Białorusi) znajduje się obecnie w wileńskim kościele pod wezwaniem Trójcy Świętej, który został przemianowany na sanktuarium Miłosierdzia Bożego. *** Drugim znaczącym twórcą, który namalował wizerunek Jezusa Miłosiernego, był krakowski artysta Adolf Hyła. Ksiądz Sopoćko tak pisał o kulisach powstania namalowanego przez niego obrazu: „Gdy na Wileńszczyźnie szerzył się kult Miłosierdzia Bożego, siostry Matki Bożej Miłosierdzia zaczęły go szerzyć w tzw. Guberni Warszawskiej (pod okupacją niemiecką). Ponieważ dotychczas tym kultem mało się interesowały i nie miały obrazu Najmiłosierniejszego Zbawiciela, poleciły namalować go p. Hyle (...), który nie mając dokładnych wskazówek, wykonał go według własnego pomysłu, względnie wskazówek o. Andrasza [jezuity, krakowskiego spowiednika s. Faustyny – przyp. autora], który również nie mógł mu ich poprawnie udzielić, bo nie był przy malowaniu prototypu”30. Tamże, s. 123. 30 132 Dodatkowe informacje o tym, jak doszło do namalowania tego obrazu, znajdujemy w przypisach do Dziennika ks. Sopoćki: „W czasie II wojny światowej [Adolf Hyła – przyp. autora] zgłosił się do sióstr ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach pod Krakowem z pragnieniem namalowania jakiegoś obrazu religijnego dla klasztoru jako wotum za ocalenie. Siostry zaproponowały mu namalować obraz Jezusa Miłosiernego według objawień s. Faustyny. Jako pomoc w malowaniu otrzymał [od o. Andrasza – przyp. autora] reprodukcje kopii obrazu namalowanego przez E. Kazimirowskiego w Wilnie oraz opis wizji Jezusa z Dzienniczka s. Faustyny. Po namalowaniu obrazu przekazał go siostrom [które – jak wynika ze źródeł – z początku nie chciały go zaakceptować jako nienadający się do kultu publicznego. «Postać P. Jezusa p. Hyła namalował według własnego polotu, na tle krajobrazu, zachowując tylko zasadnicze cechy obrazu według wizji s. Faustyny (układ rąk i promienie)» – pisała s. H. Grobicka ZMBM31 – przyp. autora]. „7 marca 1943 roku obraz został poświęcony i od tego czasu był wystawiany w kościele klasztornym w bocznym ołtarzu na odprawiane tam nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego [w 1943 roku ks. Andrasz zainicjował odprawianie tego uroczystego nabożeństwa w kaplicy w każdą trzecią niedzielę miesiąca – przyp. autora]. P. Szweda MS, Adolf Hyła... 31 133 Jako że nie pasował wymiarami do wnęki ołtarzowej, na Niedzielę Przewodnią, wypadającą 16 kwietnia 1944 roku, Hyła przygotował nowy obraz, który od tego czasu już na stałe pozostał w kościele”32. Początkowo dzieło przedstawiało Jezusa na tle łąki, dopiero w 1954 roku przemalowane zostało tak, aby tło miało kolor ciemny, a pod stopami Zbawiciela widniała posadzka. Pierwszy obraz Adolfa Hyły od 1946 roku wisi w kaplicy Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia we Wrocławiu. Ów drugi obraz znajduje się obecnie w kaplicy klasztoru sióstr Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, nad relikwiarzem z doczesnymi szczątkami św. s. Faustyny. Jest on najbardziej znanym obrazem Pana Jezusa Miłosiernego na świecie. Po wojnie powstało wiele innych, mniej lub bardziej zgodnych z objawieniami s. Faustyny obrazów Miłosiernego Zbawiciela oraz szereg kopii obrazu namalowanego przez Kazimirowskiego. Wychodziły one spod pędzla wielu artystów (między innymi Ł. Bałzukiewiczówny, W. Skwarkowskiego, P. Siergiejewicza). *** Obraz Hyły nie podobał się jednak ks. Michałowi Sopoćce. Siostra Faustyna już wtedy nie żyła, Kazimirowski też (zmarł w 1939 roku i spoczywa obecnie Bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 346. 32 134 na Cmentarzu Farnym w Białymstoku) i to właśnie ks. Sopoćko pozostał „depozytariuszem” jej objawienia oraz prawdopodobnie jedyną osobą najdokładniej wiedzącą – bezpośrednio od niej – jak ów obraz miał wyglądać i co przez ten obraz miało zostać wyrażone. Zdaniem ks. Sopoćki na obrazie Hyły wizerunek Jezusa Miłosiernego został „zniekształcony”: „Gdy w 1947 roku we wrześniu ujrzałem go, nie zalazłem w nim podobieństwa do obrazu s. Faustyny. Na moje uwagi, że to nie jest obraz s. Faustyny, p. Hyła nie zareagował i wykonał dużo (około 200) obrazów niepoprawnych (promienie jak wstęgi czy nawet powrozy skierowują się ku ziemi, gdy winny się kierować na widza; oczy filuternie świdrują widza, gdy muszą być skierowane ku dołowi [ks. Sopoćko zawsze szczególnie to podkreślał! – przyp. autora]; ręka błogosławiąca jest za wysoko podjęta, gdy winna być na wysokości ramienia; cała postać jest wychylona jak do tańca, gdy musi być w postawie idącej; tło obrazu ma być ciemne, względnie (...) ma przedstawiać Chrystusa w momencie ukazania się Apostołom w Wieczerniku i ustanowienia sakramentu pokuty ( J 20,19n), gdy u p. Hyły tła były różne: kwiaty, łąka, góry, morze, fabryki itp.). Reprodukcje tych obrazów ukazały się w Rzymie, Francji, Ameryce i nawet Australii, jako rzekomo namalowane według wskazówek s. Faustyny. Moje protesty nie odniosły skutku”33. Tamże, s.123-124. 33 135 *** Ksiądz Sopoćko uznał wtedy, że nie tylko obraz Hyły był nie taki jak być powinien (zresztą inne obrazy Jezusa Miłosiernego też miały charakter bardziej lub mniej artystycznych wizji, na przykład S. Kaczora Batowskiego, J. Rutkowskiego, Z. Eichlera, L. Zabielskiej), ale sam kult Miłosierdzia Bożego nie poszedł po właściwej linii (s. 123). „Siostry Matki Bożej Miłosierdzia, a za nimi ojcowie marianie i księża pallotyni kładli większy nacisk na objawienie s. Faustyny i wyniesienie jej na ołtarz, niż na dogmatyczne, liturgiczne i psychologiczne uzasadnienie tego kultu” – pisał. To był według niego błąd. Nie zdziwił go zatem, ale z pewnością bardzo zasmucił dekret Świętego Oficjum z 19 listopada 1958 roku, który uznawał między innymi że „przeżycia” s. Faustyny „nie mają źródła nadprzyrodzonego”, należy wycofać modlitwy i obrazki pochodzące z tych rzekomych objawień, a święto Miłosierdzia Bożego nie powinno być ustanowione. Samemu ks. Sopoćce Święte Oficjum, któremu przewodniczył papież Jan XXIII, udzieliło ostrej reprymendy (gravissimum monitum), by nie szerzył wiadomości o owych „rzekomych” objawieniach. Jednak już 2 marca roku następnego dekret ten znacznie złagodzono przez opublikowanie notyfikacji nakazującej jedynie powstrzymanie się z propagowaniem kultu 136 i orędzia s. Faustyny i z szerzeniem nabożeństw Miłosierdzia Bożego w formach przez nią przekazanych do czasu ostatecznego rozpatrzenia sprawy. Sopoćko uznał wtedy, że tym samym dekret wcześniejszy został „prawie anulowany”. Przyczynić się miało do tego niezwykłe zdarzenie. „Miało się to stać – opisywał ks. Sopoćko – z okazji uzdrowienia kuzynki J. E. Kardynała Tisseranta z nieuleczalnej choroby – «ropiejącej exemy». Ponoć, gdy już nie było nadziei na wyzdrowienie, rozpoczęto nowennę do Miłosierdzia Bożego za wstawiennictwem s. Faustyny i po jej ukończeniu chora powróciła do zdrowia”. *** Zanim wydano ów dekret, a potem „łagodzącą” notyfikację, już od 1953 roku z kościołów zaczęły znikać umieszczone tam za cichą zgodą diecezjalnych ordynariuszy obrazy Jezusa Miłosiernego. Dlaczego? Otóż „we wrześniu 1953 roku biskupi, zebrani na rekolekcjach w Częstochowie, postanowili obrazy te, jako pochodzące z prywatnego, oficjalnie niesprawdzonego objawienia z kościołów pousuwać”– pisał w Dzienniku ks. Sopoćko i dodawał: „Wówczas zacząłem dowodzić, że obraz ten można traktować jako przedstawiający Zbawiciela w momencie ustanowienia sakramentu pokuty, czyli oparty na objawieniu publicznym ( J 20,19n). Polecono mi namalować nowy 137 obraz, różniący się od dotychczasowych34. Ogłosiłem konkurs [w Krakowie – przyp. autora], który nie dał wyniku35. Wykonania obrazu podjął się prof. Ludomir Sleńdziński. Komisja artystyczna w Krakowie i Przemyślu zarówno pod względem artystycznym, dogmatycznym, jak i liturgicznym zaakceptowała obraz, a Komisja Główna Episkopatu zatwierdziła go Zdaniem ks. Sopoćki obraz ów powinien nie tylko się zgadzać z objawieniami prywatnymi, jakie otrzymała s. Faustyna, ale także z objawieniem publicznym, jak chcieli biskupi, czyli odtwarzać winien ewangeliczną scenę przybycia zmartwychwstałego Jezusa do Wieczernika pomimo drzwi zamkniętych, Zbawiciela noszącego na swoim ciele ślady męki – blizny po ranach, przynoszącego swoim uczniom oraz wyznawcom pokój i ustanawiającego sakrament pokuty – zwany w objawieniach św. Faustyny przez samego Jezusa „trybunałem miłosierdzia” – przyp. autora. 35 W pierwszym etapie konkursu aprobaty nie uzyskały dwa obrazy Chrystusa Króla Miłosierdzia autorstwa Antoniego Michalaka i Tadeusza Okonia. Sam Adolf Hyła odmówił udziału w konkursie. Uważał, że za jego rozpisaniem krył się zbyt daleko idący kompromis, na który nie chciał się zgodzić. Jego zdaniem, jak pisał w liście do ks. Sopoćki, „kompromisem tym między innymi ma być takie skomponowanie obrazu Chrystusa Miłosiernego, by jednocześnie przedstawiał scenę z jego życia opisaną w Ewangelii i szereg szczegółów z wizji s. Faustyny. Wynikiem jednak tego kompromisu jest obraz, który sceny ewangelicznej nie przedstawia, a pojęcie miłosierdzia Bożego zacieśnia. Wszak według Ewangelii ( J 20,19-24) Pan Jezus po wejściu przez drzwi zamknięte do Wieczernika powitał zebranych uczniów słowami: «Pokój wam!», pokazał im rany rąk i boku, tchnął na nich Ducha Świętego oraz wypowiedział słowa, którymi ustanowił sakrament pokuty. W obrazie z tego wszystkiego jest tylko posadzka i drzwi Wieczernika, ale Chrystus pokazuje promienie Krwi i Wody tryskające z Jego boku oraz błogosławi. Równocześnie obraz ten ogranicza pojęcie miłosierdzia Bożego wyrażone w wizji s. Faustyny, bo zacieśnia je tylko do miłosierdzia objawiającego się w sakramencie pokuty” (Fragment listu Adolfa Hyły do ks. Michała Sopoćki za: G. Górny, J. Rosikoń, Ufam. Śladami siostry Faustyny..., s. 195-197). 34 138 5 października 1954 roku jako nadający się do umieszczenia w kościołach, o ile zezwolą na to miejscowi ordynariusze. Wówczas zrobiłem kolorowe odbitki tego obrazu i rozesłałem je z orzeczeniem Komisji Głównej Episkopatu do wszystkich ordynariuszy w kraju i do ośrodków kultu Miłosierdzia Bożego za granicą z prośbą o oddzielenie kultu Miłosierdzia Bożego od objawień s. Faustyny; niestety, bez żadnego skutku. Nadal wszędzie kolportowano obrazy p. Hyły (...)36”. Taka była właśnie geneza powstania pierwszego obrazu Najmiłosierniejszego Zbawiciela, wizerunku zwanego „drugim pierwowzorem” pędzla Ludomira Sleńdzińskiego, piastującego w tym czasie stanowisko profesora rysunku na wydziale architektury Politechniki Krakowskiej (był on wtedy również rektorem tej uczelni). Obrazem tym nie zainteresował się jednak żaden z biskupów, a jedynie wicerektor seminarium ks. Zbigniew Kraszewski, który zawiesił go w seminaryjnym kościele św. Józefa w Warszawie, a gdy został biskupem – w nowym miejscu swego zamieszkania, na plebanii parafii pod wezwaniem Bożego Ciała w Warszawie na Kamionku przy ul. Grochowskiej. W 1993 roku bp Kraszewski przekazał go do kościoła księży jezuitów w Kaliszu, gdzie znajduje się do dziś [w sanktuarium Serca Jezusa Miłosiernego (sic!)]. *** Bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 124. 36 139 W styczniu 1955 roku ukończony został drugi obraz Sleńdzińskiego (tak jak i pierwszy namalowany został w służbowej pracowni na Politechnice, a fragment draperii szaty Jezusa domalowywał pod jego okiem ówczesny doktor Wiktor Zin). Wizerunek ten – „kopia obrazu konkursowego” – przez pewien czas przechowywany był u ojców reformatów w Krakowie, a następnie od 18 lipca 1966 roku otoczony był czcią w kaplicy Męki Pańskiej w krakowskim klasztornym kościele Franciszkanów. Z pewnością oglądał go tam mieszkający naprzeciw klasztoru abp Karol Wojtyła! Obraz uległ tam jednak uszkodzeniu (wierni palący przed nim świece niechcący zalali go stearyną i woskiem) i 14 kwietnia 1973 roku znalazł się w Białymstoku u ks. Sopoćki. Po naprawieniu uszkodzeń, 3 września trafił do prokatedry białostockiej i został umieszczony vis a vis prawej nawy obok ołtarza św. Antoniego. „Tegoż dnia – pisał ks. Sopoćko – obraz poświęcił uroczyście J. E. Biskup Gulbinowicz i odtąd ludzie otoczyli go wielką czcią. Co czwartek, po wieczornym nabożeństwie publicznym odmawiają modlitwy prywatne”37. Czcią publiczną otoczono wizerunek w 1978 roku po odwołaniu zakazu Stolicy Apostolskiej z 1958 roku. Obecnie obraz znajduje się w specjalnie dla niego utworzonym ołtarzu w kaplicy Miłosierdzia Bożego białostockiej Archikatedry. Widziałem go i modliłem się przed nim. Tamże, s. 309. 37 140 *** W ten sposób dotarliśmy do historii powstania obrazu Jezusa Miłosiernego znajdującego się w Sokółce. Otóż 3 stycznia 1966 roku ks. Sopoćko wysłał list do prof. Sleńdzińskiego, zamawiając „dwa identyczne obrazy Najmiłosierniejszego Zbawiciela w momencie ustanowienia sakramentu pokuty przy ukazaniu się Apostołom w Wieczerniku w dniu Zmartwychwstania”. 19 lipca przywiózł je z Krakowa do Warszawy. Obrazy te – namalowane według wzoru zatwierdzonego w 1954 roku przez Komisję Główną Episkopatu Polski z łacińskimi napisami „Pax vobis!” – ks. Sopoćko chciał przekazać biskupom z prośbą, aby jeden z nich pozostał w Polsce, a drugi przekazano do Watykanu dla Ojca Świętego. W zamyśle ks. Sopoćki obydwa te obrazy miały się stać „modelowymi wzorcami” wizerunku Jezusa Miłosiernego. Biskupi w ogóle się nimi nie zainteresowali. Przez bardzo długi czas pozostawały w siedzibie warszawskiej kurii metropolitalnej przy ul. Miodowej i dopiero po 1972 roku ks. Sopoćko zabrał je do siebie. Nie wiadomo, kiedy zamalowano na nich napisy „Pax vobis”. Dziś jeden z tych obrazów znajduje się w kaplicy prywatnej arcybiskupa białostockiego i stanowi własność kurii archidiecezjalnej, drugi – i to ponoć właśnie ten, który miał trafić do Watykanu – w kolegiacie w Sokółce! *** 141 Jak obraz ów trafił do Sokółki i dlaczego znalazł się właśnie tam? Uparcie szukałem odpowiedzi na to pytanie. Pytałem wszystkich, którzy mogli coś na ten temat wiedzieć. Okazało się, że w Sokółce jeszcze za życia ks. Sopoćki działała bardzo prężna grupa czcicieli Bożego Miłosierdzia. I to właśnie im ks. Sopoćko miał osobiście przekazać ten obraz. „Taką apostołką, propagatorką, organizatorem tej grupy była nieżyjąca już od dawna Wiera Gulid, miejscowa nauczycielka. Na pewno ks. Sopoćko miał kontakt z tą grupą, być może i bywał też tutaj, być może prowadził również dla nich jakieś rekolekcje” – opowiadał ks. Gniedziejko. W czasach, gdy kult Bożego Miłosierdzia był zakazany, obraz wisiał prawdopodobnie w domu Wiery Gulid i był wystawiany w jednym z ołtarzy przygotowywanych na procesję Bożego Ciała. Kiedy czasy się zmieniły, wizerunek został przeniesiony do kościoła, gdzie znajduje się do dziś, ciesząc się wielkim kultem miejscowej ludności. Słowa ks. Gniedziejki potwierdził później wybitny znawca życia i działalności ks. Sopoćki, profesor białostockiego seminarium ksiądz prałat Henryk Ciereszko. *** Muszę jeszcze wrócić do owego intrygującego mnie czerwonego punktu na sokólskim obrazie Jezusa Miłosiernego. Punktu, który jest początkiem wychodzących z „rozchylenia szaty” promieni. Studiując 142 historię obrazów, przyglądałem się reprodukcjom i oryginałom wielu z nich. Widziałem obraz Kazimirowskiego, obrazy Hyły, wizerunek konkursowy Sleńdzińskiego i drugi obraz przygotowany rok później. I tylko jeden, ów „bliźniaczy” obraz pędzla prof. Sleńdzińskiego z 1966 roku, był do niego podobny. Czerwona „plama”, z której wychodziły promienie, była na nim nawet znacznie większa niż ta na obrazie z Sokółki. Na obrazie sokólskim była niewielką „krwawą” plamką, tak łudząco podobną do tego maleńkiego fragmentu „objawionego” nam wszystkim w białej Hostii w tym samym kościele. Przypadek? Złudzenie? Chyba nie! *** Było jeszcze coś bardzo ważnego, co dodatkowo podkreślało związek wydarzeń w Sokółce z Bożym Miłosierdziem, obrazem Sleńdzińskiego i osobą ks. Michała Sopoćki. Otóż cud w Sokółce wydarzył się dwa tygodnie po zakończeniu, rozpoczętej 30 marca 2008 roku, peregrynacji obrazu Jezusa Miłosiernego pędzla Sleńdzińskiego [nie tego z Sokółki, ale wspomnianego wyżej jego „brata bliźniaka” z prywatnej kaplicy abp. Edwarda Ozorowskiego] po parafiach archidiecezji białostockiej i uroczystej beatyfikacji ks. Michała Sopoćki. Beatyfikacja odbyła się na placu przy sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Białymstoku 28 września 2008 roku (co więcej – w tym dniu oraz w dniach 27 i 29 września 143 od dawna co roku w tej parafii odprawiano czterdziestogodzinne nabożeństwo ku czci Najświętszego Sakramentu), a początek wydarzeń w Sokółce miał miejsce – przypomnijmy – 12 października tego samego roku. To z całą pewnością nie był zbieg okoliczności. Był to dla mnie kolejny czytelny znak, że chodziło także o Boże Miłosierdzie. W modlitwie rozpoczynającej wspomniane nawiedzenie, wygłoszonej przez abp. Edwarda Ozorowskiego, znalazły się jakże zamienne słowa: „Panie Jezu Chryste, Ty poleciłeś s. Faustynie namalować Twój obraz. Polecenie Twoje wykonał ks. Michał Sopoćko. Powiedziałeś też, że znaczenie tego obrazu jest nie w pięknie pędzla lub farby, lecz w przywiązanej do niego Twojej łasce. Dziś rozpoczynamy wędrówkę tego obrazu po parafiach naszej archidiecezji, przekonani, że Ty sam będziesz nawiedzał naszych ludzi. Zapraszam Cię, Jezu Miłosierny, w gościnę do nas. Nawiedź nasze miasta, wsie, osiedla i samotne domy. Przyjdź do ludzi w urzędach, zakładach pracy, szkołach, klasztorach, seminarium duchownym, szpitalach, sierocińcach, więzieniach i na roli. Wszyscy oni potrzebują Ciebie i tęsknią za Tobą, nawet wtedy, gdy o tym nie wiedzą. Otwórz nasze oczy i uszy, byśmy na nowo zobaczyli i usłyszeli Dobrą Nowinę, którą nam przyniosłeś z nieba. Chociaż dotknięci grzechem, to jednak nieprzeklęci, bo jesteśmy Bożym stworzeniem, umiłowanym przez Boga, odkupionym Najdroższą Krwią Twoją. 144 Maryjo, Matko Miłosierdzia, Patronko nasza! Pomóż nam godnie przyjąć Twojego Syna. Tyś Go porodziła i pielęgnowała. Byłaś z Nim na Drodze Krzyżowej, przy śmierci i Zmartwychwstaniu. Ty wiesz najlepiej, czego On pragnie od nas. Matko Pięknej Miłości! Naucz nas odwzajemniać Bożą Miłość. Prosimy Cię, Jezu! Pomóż nam wyznawać wiarę w Ciebie, prawdziwego Syna Bożego, któryś dla nas i dla naszego zbawienia stał się człowiekiem i złożył życie w ofierze, byśmy żyć mogli. Jezu, ufamy Tobie. Amen”38. *** Wygląda na to, że Chrystus, objawiając w Sokółce swoje ludzkie ciało – swoje ludzkie serce – wysłuchał owej gorącej modlitwy swojego ludu, by „pomóc mu wyznawać wiarę w siebie”! Czyżby chciał przez to również wskazać właśnie na swoje serce – na swoje Miłosierne Serce – po raz kolejny i uświadomić nam prawdę wypowiedzianych do św. s. Faustyny słów” „Nie zazna ludzkość uspokojenia dopokąd nie zwróci się do miłosierdzia mojego”? W Sokółce, jak stwierdził abp Ozorowski, narodziła się bowiem na nowo „nadzieja dla świata!”. Modlitwa na rozpoczęcie nawiedzenia, [w:] „W służbie miłosierdzia”, nr 5/2008. 38 145 Rozdział 4 „ZARADŹ NIEDOWIARSTWU MEMU” U świadomiłem sobie również, że wydarzenia w Sokółce były kolejną odsłoną, swego rodzaju uwspółcześnieniem tego, co rozegrało się w jerozolimskim Wieczerniku. Cóż bowiem wydarzyło się po Ostatniej Wieczerzy, podczas której Jezus ustanowił sakrament Eucharystii oraz po Jego pierwszym ukazaniu się Apostołom w Wieczerniku po zmartwychwstaniu, podczas którego ustanowiony został sakrament pokuty (według Mk 16,14 – Jezus „wyrzucał im” wtedy „brak wiary i upór, że nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego”)? Otóż na arenę ewangelicznych dziejów wkroczył „niewierny Tomasz” – ikona wszystkich niedowiarków świata. Święty Jan w swojej Ewangelii (20,19-29) tak to opisuje: „Wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia, tam gdzie przebywali uczniowie, choć drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł 146 Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!» A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: »Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane». Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: «Widzieliśmy Pana!» Ale on rzekł do nich: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę». A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz [domu] i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł, choć drzwi były zamknięte, stanął pośrodku i rzekł: «Pokój wam!» Następnie rzekł do Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!». Tomasz w odpowiedzi rzekł do Niego: «Pan mój i Bóg mój!» Powiedział mu Jezus: «Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli»”. O „niewiernym Tomaszu” pisał również ks. Sopoćko. Pod datą 21 grudnia 1965 roku zanotował: „Tomasz Apostoł był nieobecny przy pierwszym ukazaniu się zmartwychwstałego Chrystusa w wieczór 147 wielkanocny i nie wierzył w prawdziwość zmartwychwstania. Było to nie dziełem przypadku, lecz stało się z boskiego zrządzenia. Trzeba było, aby ów Apostoł dotykając palcem ran swego Mistrza, uzdrowił w nas rany niewiary. Więcej bowiem posłużyła nam niewiara Tomasza do pomnożenia wiary, niż wiara innych Apostołów”39. A pod kolejną datą ks. Sopoćko zacytował słowa z Ewangelii według św. Marka: „Wierzę, Panie, zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9,24). W rozdziale Ukazanie się Pana Jezusa Tomaszowi zamieszczonym w drugim tomie Miłosierdzia Boga w dziełach Jego ks. Sopoćko pisał, że Tomasz „miał z dopuszczenia Bożego takie usposobienie, że nie był łatwowierny”, aczkolwiek w jego pełnych niedowierzania słowach „mieści się również dużo samolubstwa i uporu”. Takie, a nie inne postawienie przez niego spraw „wprost uniemożliwia wiarę”. „Jakże wielkie miłosierdzie – pisze dalej ks. Sopoćko – okazuje Pan Jezus względem tego niewiernego Tomasza, że nie odrzuca go z powodu jego samolubstwa i uporu. Widział w nim mimo usterek wiele cech dodatnich, a przede wszystkim jego bezwzględne oddanie się Mistrzowi, gdy wobec grożącego niebezpieczeństwa Panu Jezusowi, udającemu się do Jerozolimy na ostatnie święto Paschy, powiedział do apostołów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim Bł. ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 147-148. 39 148 umrzeć» ( J 11,16). Zbawiciel czyni w ten sposób obrachunek ludźmi, w których sercach kryje się obok dobra niejedna usterka. Kto uczciwie, szczerze i rzetelnie postępuje z Panem Jezusem, temu On – Król Miłosierdzia – odpuszcza wiele błędów, poprawia je i zapomina o nich”40. „Po upływie ośmiu dni Pan Jezus znowu ukazuje się wszystkim Apostołom zebranym w Wieczerniku razem z Tomaszem; wchodzi przez drzwi zamknięte, skłania się do wszystkich warunków Tomasza, jakie postawił, i teraz zwraca się do niego, by uwierzył. A czyni to z taką łaskawością i miłosierdziem, że od razu rozbraja, usuwa wszelkie uprzedzenia i poniekąd zniewala do uznania prawdziwości swego zmartwychwstania. Przede wszystkim powtarza jego własne słowa na znak, że wszystko wie, gdy mówi: «podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w bok mój, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!». Następnie przyjmuje jego wyznanie wiary: «Pan mój i Bóg mój» oraz zaznacza, że lepiej czynią ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli”41. „Co byśmy uczynili w takim wypadku? – pisze dalej ks. Sopoćko. – Może wypowiedzielibyśmy przynajmniej swoje oburzenie słowami i wymierzylibyśmy jakąś karę Tomaszowi! A co uczynił Pan Jezus? Bł. ks. M. Sopoćko, Miłosierdzie Boga w dziełach Jego, tom II, Wydawnictwo Kuria Metropolitalna Białostocka, Wydział Duszpasterstwa, Białystok 2008, s. 294-297. 41 Tamże. 40 149 Kazał tylko za karę uczynić Tomaszowi według słów jego, czyli dotknąć się pięciu ran swoich. Czy Tomasz dotrzymał swego postanowienia, że dotknie ciała Zmartwychwstałego? Wszystko wskazuje raczej na to, że nie. Nieufność jego i superkrytycyzm ustąpiły zupełnie, co dzieje się często nie tyle na skutek dociekań rozumowych, ale w wyniku wewnętrznej, duchowej przemiany, która dokonuje się pod wpływem łaski Bożej. Widzimy więc, że Pan Jezus po męce swojej, w stanie uwielbionym jest jeszcze bardziej dobry, łagodny i miłosierny. (...) Co musiał odczuwać Tomasz wobec tak wielkiej dobroci i miłosierdzia Pana Jezusa. Został gruntownie uleczony ze swego błędu, odczuł wstyd, upokorzenie i skruchę, utwierdził się w wierze i ufności w miłosierdzie Boże, a przede wszystkim pogłębił swą miłość ku Mistrzowi. (...) «Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli!», w tych słowach Zbawiciel robi lekki wyrzut Tomaszowi, a zarazem pociesza tych wszystkich chrześcijan, którzy nie mieli szczęścia oglądać go cielesnymi oczyma za jego życia, i obiecuje im w nagrodę za ich wiarę szczególne błogosławieństwo i większą zasługę. (...) Niedowiarstwo Tomasza było dość uporczywe, lekkomyślne i nieroztropne, a ze strony Pana Jezusa nie zasługiwało wcale na uwzględnienie. Człowiek bowiem nie czyni Bogu łaski, dając wiarę Jego objawieniu, i nie może stawiać Bogu warunków. Otóż Chrystus Pan okazał zbłąkanemu Apostołowi 150 wielkie miłosierdzie, ukazując się mu i proponując dotknięcie ran swoich. To miłosierdzie okazał nie tylko Tomaszowi, ale przez jego niedowiarstwo nam wszystkim, by nas ustrzec od nieuzasadnionych wątpliwości, jeśliby kiedyś one w nas powstawały. Niewiarą Tomasza leczy się nasza niewiara”42. *** W jerozolimskim Wieczerniku Jezus ukazał się Apostołom smutnym i powątpiewającym w wierze, niepokojącym się nie tylko z powodu Żydów, ale także z powodu zaparcia się Jezusa i swojego tchórzostwa. Zmartwychwstały przyszedł do nich, żeby ich umocnić, pokrzepić, napełnić pokojem i posłać „do pogan”, aby „znosili udręki” dla Jego imienia. Dał się też dotknąć, pozwolił Tomaszowi włożyć palce do swojego boku, byśmy nie byli niedowiarkami, lecz wierzącymi. Czyż nie podobnie było w Sokółce? Czyż nie przyszedł, aby nas umocnić i pokrzepić? Czyż nie pozwolił się nam dotknąć, zbadać swoje miłosierne Serce, zaświadczyć po raz kolejny niedowiarkom, że to naprawdę On – prawdziwy, realnie obecny, cały zamknięty w małej odrobinie białego opłatka, w kawalątku konsekrowanego Chleba? Czyż każdy z nas nie powinien odpowiedzieć jak św. Tomasz: „Pan mój i Bóg mój!”. Tamże. 42 151 Rozdział 5 ŚWIĘTA FAUSTYNA, EUCHARYSTIA I MIŁOSIERDZIE O dkryłem już dużo, ale wciąż odczuwałem niedosyt. Nie mogłem tego tak zostawić – chciałem do końca zgłębić ten problem. Chciałem się przekonać, czy moje odczucia i intuicje są słuszne. Chciałem mieć pewność. Na tyle, na ile było to możliwe, zbadać, jak ściśle kult Eucharystii i to, co wydarzyło się w Sokółce, łączy się z kultem Miłosierdzia; jakie są ich wzajemne związki; co na to teologia, co na to św. s. Faustyna i jej spowiednik bł. ks. Sopoćko. Sięgnąłem po Dzienniczek – wielkie, choć „wymuszone” przez ks. Sopoćkę dzieło św. Faustyny. Wertowałem go przez kilka wieczorów, po 100 stron dziennie. Szukałem wszystkiego, co odnosiło się do Eucharystii. To, co znalazłem, było równie niezwykłe jak wszystko, co dotychczas ustaliłem. *** 152 Zadziwiłem się już pierwszego dnia, kiedy po raz pierwszy po wielomiesięcznej przerwie zajrzałem do Dzienniczka. Wertowałem go już wiele razy, wyszukiwałem słowa wypowiedziane przez Pana Jezusa, opisy kontaktów św. s. Faustyny z aniołami oraz duszami czyśćcowymi, fragmenty dotyczące jej „mistycznych” wędrówek do piekła i nieba, ale nigdy jakoś to, co teraz dostrzegłem, nie rzuciło mi się w oczy. Siostra Faustyna była dla mnie tylko s. Faustyną Kowalską. Dopiero teraz, sięgając po Dzienniczek, by „wydestylować” z niego wszelkie eucharystyczne treści, uzmysłowiłem sobie, jak brzmi dalszy człon jej zakonnego imienia: s. Maria Faustyna od... Najświętszego Sakramentu. Tak, właśnie tak! Ta sekretarka Bożego Miłosierdzia, czcicielka Najświętszego Sakramentu wszystkie wolne od obowiązków chwile pragnęła spędzać „u stóp Mistrza utajonego w Najświętszym Sakramencie” (Dz. 83). „U stóp Pana szukać będę światła, pociech i siły. Nieustannie będę Bogu okazywać wdzięczność za wielkie miłosierdzie względem mnie, nie zapominając nigdy o dobrodziejstwach, jakie mi uczynił Pan, a zwłaszcza za łaskę powołania” (Dz. 224a) – pisała. *** W życiu s. Marii Faustyny Kowalskiej wydarzyło się wiele związanych z Eucharystią cudów. 153 Pierwszy raz głos Boży w swojej duszy Helena Kowalska usłyszała w 1912 roku. Miała wówczas siedem lat. Stało się to w kościele parafialnym w Świnicach Warckich: „Od najmłodszych lat – pisała w 1937 roku – pociągnął mnie ku Sobie Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie. Mając siedem lat, kiedy byłam na nieszporach, a Pan Jezus był wystawiony w monstrancji, wtenczas po raz pierwszy udzieliła mi się miłość Boża i napełniła moje małe serce, i udzielił mi Pan zrozumienia rzeczy Bożych, od tego dnia aż do dziś wzrasta moja miłość do Boga utajonego, aż do najściślejszej zażyłości. Cała moc mojej duszy płynie z Najświętszego Sakramentu. Wszystkie wolne chwile z Nim przepędzam na rozmowie, On jest Mistrzem moim”. Przed przyjęciem do klasztoru – w czasie oktawy Bożego Ciała – Faustyna poczuła, że Bóg napełnił jej duszę „światłem wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna”. Poznała wtedy, jak bardzo ją Bóg miłuje i złożyła Mu ślub wieczystej czystości (Dz. 16). Już jako zakonnica wiele razy we wzniesionej przez kapłana Hostii widziała Dzieciątko Jezus „na wiek wyglądające (...) jakoby Mu roczek dochodził”. Niektóre z tych niezwykłych wizji były bardzo dramatyczne: „Kiedy raz poszłam na świat do spowiedzi, trafiłam, że mój spowiednik odprawiał Mszę św. Po chwili ujrzałam Dziecię Jezus na ołtarzu, które pieszczotliwie i z radością wyciągało rączęta do niego, 154 jednak ów kapłan po chwili wziął to piękne Dziecię w ręce i połamał, i żywcem je zjadł. W pierwszej chwili uczułam niechęć do tego kapłana z powodu takiego postępowania z Jezusem, ale zaraz zostałam oświecona w tej sprawie i poznałam, że bardzo jest miły Bogu ów kapłan” (Dz. 312). Podobnego widzenia i to kilkukrotnie doznała między innymi w Boże Narodzenie 1934 roku i 15 sierpnia 1936 roku, kiedy podczas Mszy Świętej odprawianej przez o. Andrasza ujrzała Matkę Bożą z Dzieciątkiem: „Matka Boża patrzyła się z wielką łaskawością na ojca, jednak po chwili ojciec złamał to śliczne Dziecię i wyszła prawdziwie krew żywa; ojciec pochylił się i wniknął w siebie tego żywego i prawdziwego Jezusa; czy Go zjadł, nie wiem, jak się to dzieje. Jezu, Jezu, nie mogę podążyć za Tobą, gdyż Ty mi się stajesz w jednym momencie niepojęty” (Dz. 677). *** Podczas innych „eucharystycznych” wizji s. Faustyna zobaczyła puszkę napełnioną „tysiącem Hostii żywych” (patrz Dz. 640), widywała też w konsekrowanych Hostiach oblicze „cierpiącego Pana Jezusa” (patrz Dz. 413). W niedzielę 28 kwietnia 1935 roku w „nieoficjalne”, bo wówczas jeszcze nieustanowione święto Miłosierdzia, kiedy dobiegało końca nabożeństwo zakończenia jubileuszu Odkupienia Świata i „kapłan wziął Przenajświętszy Sakrament, aby udzielić błogosławieństwa”, s. Faustyna ujrzała 155 „Pana Jezusa w takiej postaci, jako jest na tym obrazie [chodzi oczywiście o obraz Kazimirowskiego – przyp. autora]. Udzielił Pan błogosławieństwa i promienie te rozeszły się na cały świat” (patrz: Dz. 420). Trzeba nadmienić, że obraz ten był wtedy wystawiony w wileńskiej Ostrej Bramie po raz pierwszy, ale od razu aż przez trzy dni. Nota bene, z obrazem Kazimirowskiego związana była też inna bardzo znamienna wizja, jakiej doświadczyła s. Faustyna. Widzenie to miało również ścisły związek z Przenajświętszym Sakramentem. „W pewnej chwili, kiedy był ten obraz wystawiony w ołtarzu na procesji Bożego Ciała, kiedy kapłan postawił Przenajświętszy Sakrament i chór zaczął śpiewać, wtem promienie z tego obrazu przeszły przez Hostię św. i rozeszły się na cały świat. Wtem usłyszałam te słowa: Przez ciebie, jako przez tę Hostię, przejdą promienie miłosierdzia na świat. – Po tych słowach głęboka radość wstąpiła w duszę moją” (Dz. 441). Słowa te dały mi wiele do myślenia. Owe „przechodzące przez Hostię na cały świat promienie miłosierdzia”, owo tajemnicze powiązanie konsekrowanej Hostii z miłosierdziem. I dodatkowe stwierdzenie: „przez Ciebie jako przez tę Hostię”. „A może my wszyscy mamy być jak s. Faustyna, a może przez każdego z nas mają przechodzić promienie Bożego miłosierdzia na cały świat?” – pomyślałem. Z całą pewnością tak! Wszyscy mamy być takimi apostołami Bożego miłosierdzia, miłosiernymi i miłosierdzie czyniącymi. 156 *** Bywało, że w czasie adoracji i Mszy Świętych s. Faustyna doznawała objawień, ogarniała ją „obecność Boża”, jej dusza „zanurzała się w Bóstwie” i „mistycznie łączyła się i jednoczyła z Trójcą Świętą”. W czasie ekstaz, zapatrzona w Najświętszy Sakrament, poznawała ogrom cierpień Jezusa, które przyjął na siebie z miłości do człowieka, Jego „wielkie wyniszczenie”. Widywała Jezusa „Króla Miłosierdzia” i Maryję, ukazywał jej się św. Józef, Jezus podczas męki i na krzyżu (na własnym ciele doświadczała wtedy Jego cierpień), a po przyjęciu Komunii Świętej bywała przenoszona w duchu „przed tron Boży” (Dz. 85) i odczuwała w swoim sercu Bożą obecność i bliskość. *** Komunia Święta była dla niej „najuroczystszym” momentem życia! W styczniu 1938 roku pisała: „Najuroczystsza chwila w życiu moim to chwila, w której przyjmuję Komunię świętą. Do każdej Komunii świętej tęsknię i za każdą Komunię świętą dziękuję Trójcy Przenajświętszej” (Dz. 1804) i dodawała, że Komunia Święta i cierpienie to dwie rzeczy, których zazdrościliby nam aniołowie, gdyby oczywiście zazdrościć mogli. Jezus objawił jej zresztą, że „życie wiekuiste” i „obcowanie przez całą wieczność z Bogiem” „musi się już tu na ziemi zapoczątkować przez Komunię św.” (Dz. 1810). 157 W kwietniu 1938 roku s. Faustyna po raz drugi przebywała w szpitalu na Prądniku Białym, lecząc się z postępującej gruźlicy [Obecnie szpital ten nosi imię Jana Pawła II. Wraz z żoną bardzo często tam przebywaliśmy, gdy opiekowaliśmy się naszą średnią niepełnosprawną córeczką; byliśmy „rezydentami” na pełnym wspaniałych, miłosiernych lekarzy i pielęgniarek Oddziale Neuroinfekcji. Zachodziłem wtedy codziennie do tamtejszej, odwiedzanej niegdyś przez s. Faustynę, maleńkiej szpitalnej kapliczki]. Kiedy „sekretarka Bożego Miłosierdzia” nie mogła już iść na Mszę Świętą do szpitalnej kaplicy, otrzymała łaskę przyjmowania Komunii Świętej z rąk Serafina. Anioł Pański przynosił jej Ciało Chrystusa przez 13 kolejnych dni (patrz Dz. 1676-1677). Jakże piękne i głębokie były zanotowane przez nią w szpitalu słowa: „+ Widzę się tak słaba, że gdyby nie Komunia św., upadałabym ustawicznie; jedno mnie tylko trzyma, to jest Komunia św., z niej czerpię siłę, w niej moja moc. Lękam się życia, [jeśli] w którym dniu nie mam Komunii św. Sama siebie się lękam. Jezus utajony w Hostii jest mi wszystkim. Z tabernakulum czerpię siłę, moc, odwagę, światło; tu w chwilach udręki szukam ukojenia. Nie umiałabym oddać chwały Bogu, gdybym nie miała w sercu Eucharystii” (Dz. 1037). Innym razem, po Komunii Świętej, w czasie odnawiania ślubów s. Faustyna ujrzała Pana Jezusa, który rzekł do niej: „Córko moja, patrz w miłosierne serce moje”. „Kiedy się wpatrzyłam w to Serce Najświętsze, 158 wyszły te same promienie, jakie są w tym obrazie – jako krew i woda, i zrozumiałam, jak wielkie jest miłosierdzie Pańskie. I znów rzekł Jezus łaskawie: Córko Moja, mów kapłanom o tym niepojętym miłosierdziu moim. Palą mnie płomienie miłosierdzia, chcę je wylewać na dusze, [a] nie chcą dusze wierzyć w moją dobroć. Nagle Jezus znikł” (Dz. 177). W Dzienniczku s. Faustyna, opisując swoje przygotowania do Komunii, nawiązywała do ewangelicznej przypowieści o uczcie weselnej: „Dziś ma dusza przygotowuje się do Komunii św. jako na ucztę weselną, gdzie wszyscy uczestnicy tej uczty jaśnieją niewymowną pięknością. I ja jestem na tę ucztę zaproszona, lecz nie widzę w sobie tej piękności, ale przepaść nędzy. I choć nie czuję się godna zasiąść do stołu, to jednak wsunę się pod stół i u stóp Jezusa żebrać będę choć o okruszyny, które spadają pod stół. Znając miłosierdzie Twoje, dlatego zbliżam się do Ciebie Jezu, bo prędzej zabraknie nędzy mojej, aniżeli się wyczerpie litość z Twojego Serca. Dlatego w dniu dzisiejszym obudzać będę ufność w miłosierdzie Boże” (Dz. 1827). Jezus skarżył się też s. Faustynie: „Ach, jak Mnie to boli, że dusze tak mało łączą się ze Mną w Komunii świętej. Czekam na dusze, a one są dla Mnie obojętne. Kocham je tak czule i szczerze, a one Mi nie dowierzają. Chcę je obsypać łaskami – one przyjąć ich nie chcą. Obchodzą się ze Mną jak z czymś martwym, a przecież mam Serce pełne miłości i miłosierdzia” (Dz. 1447). 159 *** Tak jak inni święci i błogosławieni Kościoła – między innymi wspominana już przez nas w tej książce bł. Katarzyna Emmerich – s. Faustyna otrzymała od Boga łaskę przeniesienia się do czasów biblijnych; łaskę pobytu w Wieczerniku w czasie Ostatniej Wieczerzy. Widziała wówczas moment ustanowienia Eucharystii! Wydarzyło się to 19 listopada 1936 roku. Pod tą datą s. Faustyna zanotowała: „Dziś w czasie Mszy św. ujrzałam Pana Jezusa, który mi powiedział: Bądź spokojna, córko moja, widzę wysiłki twoje, które mi są bardzo miłe. – I znikł Pan, a był czas przyjęcia Komunii św. Po przyjęciu Komunii św., nagle ujrzałam Wieczernik, a w nim Pana Jezusa i Apostołów; widziałam ustanowienie Najświętszego Sakramentu. Jezus pozwolił mi wniknąć do wnętrza swego i poznałam wielki majestat Jego i zarazem wielkie uniżenie Jego. To dziwne światło, które mi pozwoliło poznać Jego majestat, równocześnie odsłoniło mi, co jest w duszy mojej” (Dz. 757). *** Zdarzało się, że s. Faustyna pukała do tabernakulum i radziła się zamkniętego w nim boskiego Więźnia (patrz. Dz. 152). Z tabernakulum związane było również opisane przez nią w pierwszym zeszycie Dzienniczka przedziwne zdarzenie, mające związek z klasztorem [przy ul. Żytniej w Warszawie], w którym 160 wówczas [w 1929 roku] przebywała. Siostrze Faustynie dane było wtedy trzymać Hostię w swoich dłoniach! Tak o tym pisała: „W pewnej chwili powiedział mi Jezus: Opuszczę ten dom... ponieważ są w nim rzeczy, które mi się nie podobają. I wyszła Hostia z Tabernakulum i spoczęła na rękach moich, a ja [z] radością włożyłam ją do Tabernakulum. Powtórzyło się to drugi raz, a ja uczyniłam z nią to samo, jednak powtórzyło się to trzeci raz, ale Hostia przemieniła się w żywego Pana Jezusa i rzekł do mnie Jezus: Ja dłużej tu nie zostanę. A w duszy mojej nagle obudziła się moc miłości ku Jezusowi i powiedziałam: A ja nie puszczę Cię, Jezu, z domu tego. I znowu znikł Jezus, a Hostia spoczęła na rękach moich. Znów włożyłam ją do kielicha i zamknęłam w tabernakulum. I pozostał z nami Jezus. Starałam się trzy dni odprawić adoracje wynagradzającą” (Dz. 44). Nie był to jednak jedyny raz, kiedy trzymała w rękach Pana Jezusa. Gdy jako nowicjuszka przeżywała tak zwany dzień krucjaty, wydarzyło się to po raz kolejny. Tak to opisywała: „W dniu krucjaty – którym jest dzień piąty miesiąca, przypadło to w pierwszy piątek. Dziś jest mój dzień, abym trzymała straż przed Panem Jezusem. W dniu tym moim należy do mnie wynagradzać Panu Jezusowi za wszystkie zniewagi i nieuszanowania, modlić się, aby w dniu tym nie popełniło się żadne świętokradztwo. Duch mój, w dniu tym, był rozpalony szczególną miłością ku Eucharystii. Zdawało mi się, że jestem przemieniona w żar. 161 Kiedy się zbliżyłam do Komunii św., kapłan, który mi podawał Pana Jezusa, druga Hostia uczepiła się rękawa i nie wiedziałam którą przyjąć. Kiedy się tak chwilę namyślałam, kapłan ten zniecierpliwiony dał ruch ręką, abym przyjęła. Kiedy przyjęłam tę Hostię, którą mi podał – druga upadła mi na ręce. Ksiądz poszedł od końca balustrady komunikować, a ja trzymałam Pana Jezusa na rękach przez cały ten czas. Kiedy się kapłan zbliżył powtórnie, podałam mu Hostię, aby zabrał do kielicha, bo w pierwszej chwili, kiedy przyjęłam Pana Jezusa, to przecież nie mogłam mówić, że drugi upadł – dopiero aż spożyłam. Jednak kiedy miałam Hostię w ręku, odczuwałam taką moc miłości, że przez dzień cały nie mogłam nic ani jeść, ani wrócić do przytomności. Z Hostii usłyszałam te słowa: Pragnąłem spocząć na rękach twoich, nie tylko w sercu twoim i nagle w tym momencie ujrzałam małego Jezusa. Ale kiedy zbliżył się kapłan – widziałam z powrotem Hostię” (Dz. 160). *** Z Hostii s. Faustyna czerpała swoją moc: „W czwartek, kiedy szłam do celi, ujrzałam nad sobą Hostię św. w wielkich jasnościach. Wtem usłyszałam głos, który mi się wydawał, że wychodzi znad Hostii: W niej twoja siła, ona cię bronić będzie. – Po słowach tych znikło widzenie, ale dziwna moc wstąpiła w duszę moją i jakieś dziwne światło: na czym polega nasza miłość ku Bogu, a to jest na pełnieniu woli Bożej” (Dz. 616). 162 *** Szczególne znaczenie miały dla mnie jednak dwa inne wyznania s. Faustyny: „Podczas Mszy św., w której był Pan Jezus wystawiony w Najświętszym Sakramencie, przed Komunią św. ujrzałam dwa promienie wychodzące z Przenajświętszej Hostii, takie, jakie są namalowane na tym obrazie: jeden czerwony, drugi blady. – Odbijały się na każdej z sióstr i wychowankach, jednak nie na wszystkich jednakowo. Na niektórych zaledwie się zarysowały. Było to w dzień zakończenia rekolekcji dzieci” (Dz. 336). Innym razem Faustyna zobaczyła promienie miłosierdzia przechodzące do ludzi przez ręce kapłanów. Pod datą 20 grudnia 1934 roku czytamy: „W pewnej chwili wieczorem, kiedy weszłam do celi, ujrzałam Pana Jezusa wystawionego w monstrancji, jakoby pod gołym niebem. U stóp Pana Jezusa widziałam swego spowiednika, a za nim wielką liczba duchownych najwyższych, których strojów nigdy nie widziałam, tylko w widzeniu. A za nimi różne stany duchowne; dalej widziałam wielkie tłumy ludzi, których okiem ogarnąć ni mogłam. Widziałam z Hostii wychodzące te dwa promienie, jakie są w tym obrazie, które się ściśle złączyły ze sobą, ale nie pomieszały i przeszły do rąk mego spowiednika, a później do rąk tych duchownych i z ich rąk przeszły do ludzi, i wróciły do Hostii... i w tej chwili ujrzałam się w celi jako weszłam” (Dz. 244). 163 Kilka razy widziała „promienie wychodzące z monstrancji”, które często były (na przykład 19 czerwca 1936 roku podczas procesji Serca Jezusowego u krakowskich jezuitów) takie same, jakie są „namalowane na tym obrazie”. To właśnie z Bosko-ludzkiego przebitego Serca Jezusa wyszły owe dwa promienie – wylały się na nas zdroje Miłosierdzia – woda, która „usprawiedliwia dusze” i krew, która jest „życiem dusz”. „Te dwa promienie wyszły z wnętrzności miłosierdzia mojego wówczas kiedy konające serce moje zostało włócznią otwarte na krzyżu. Te promienie osłaniają dusze przed zagniewaniem Ojca mojego. Szczęśliwy, kto w ich cieniu żyć będzie, bo nie dosięgnie go sprawiedliwa ręka Boga” – wyznał Jezus s. Faustynie. Innym razem w czasie Mszy Świętej zakonnica usłyszała w duszy słowa: „Miłosierdzie moje przeszło do dusz przez serce Bosko-ludzkie Jezusa, jako promień słońca przez kryształ”. I to samo Serce namacalnie i doświadczalnie objawiło się nam teraz w Sokółce w „ludzkiej” postaci – a może i właśnie w Bosko-ludzkiej. Pełne miłosierdzia serce Boże ukryte w kawałku chleba, w maleńkiej Hostii. *** „Hostio żywa, Siło jedyna moja, Zdroju miłości i miłosierdzia, ogarnij świat cały, zasilaj dusze mdlejące. O błogosławiona chwilo i momencie, w którym Jezus 164 swoje najmiłosierniejsze Serce zostawił” – wzdychała, uwielbiając tajemnicę ustanowienia Eucharystii (Dz. 223). Święte, jakże święte słowa! *** Poruszyły mnie też inne znamienne słowa, ale już nie s. Faustyny, a zawarte w wstępie do Dzienniczka napisanym przez s. Elżbietę Siepak. „Kult Miłosierdzia Bożego zmierza do odnowy życia religijnego w Kościele w duchu chrześcijańskiej ufności i miłosierdzia”43. Czyż nie do tego samego zmierza cud w Sokółce? Czy nie do tego samego, do ufności i miłosierdzia nawołuje nas Pan w przemienionej w ludzkie ciało Hostii? Czyż sam Bóg nie odnawia w ten sposób i nie chce podbudować i zintensyfikować naszej ufności? Czyż nie przemawia do nas: „Oto Ja, jestem – jestem NAPRAWDĘ. I naprawdę daję się wam z Miłości i miłosierdzia, które – jak ukazał Pan Jezus św. Faustynie – są największym przymiotem Boga. Idźcie za mną i bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest mój Ojciec w niebie!”. Wstęp do Dzienniczka pióra s. E. Siepak ZMBM (s. F. Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej..., s. 14). 43 165 Rozdział 6 EUCHARYSTIA WYRAZEM NIEZMIERZONEGO MIŁOSIERDZIA BOŻEGO P ozostał mi jeszcze do „zbadania” ks. Michał Sopoćko. Święta s. Faustyna pisała o nim, że znała go zanim spotkała się z nim w Wilnie, dwukrotnie widziała go bowiem „wewnętrznie” – w Warszawie i Krakowie. Nadmieniła, że pewnego dnia głos w duszy powiedział jej, że jest on dla niej „pomocą widzialną” na ziemi – „pomocą Bożą”, prawdziwym umiłowanym Bożym wybrańcem i właśnie on „dopomoże spełnić wolę moją [Boga – przyp. autora] na ziemi”. 7 sierpnia 1936 roku s. Faustyna ujrzała go w widzeniu wraz ze swoim drugim spowiednikiem o. Andraszem u stóp Jezusa: „+ Kiedy otrzymałam ten artykuł o Miłosierdziu Bożym z tym obrazkiem [przesłał jej te rzeczy ks. Sopoćko – przyp. autora], dziwnie przeniknęła mnie obecność Boża. Kiedy się pogrążyłam w modlitwie dziękczynnej, nagle ujrzałam 166 Pana Jezusa w jasności wielkiej, tak jako jest namalowany, i u stóp Jezusa widziałam o. Andrasza i ks. Sopoćkę, obaj trzymali pióra w ręku, a z czubków tych obu piór, wychodziły błyski i ogień na kształt błyskawicy, który trafiał w wielki tłum ludzi, który był zapędzony, nie wiem dokąd, w swym biegu. Skoro został tknięty tym promieniem, odwracał się od tłumu i wyciągał ręce do Jezusa; jedni wracali z wielką radością, a inni z wielkim bólem i żalem. Jezus patrzył się z wielką łaskawością na obu” (Dz. 675). Interesowało mnie, co spowiednik s. Faustyny pisał o Eucharystii w kontekście Bożego Miłosierdzia. Podczas uroczystości w Sokółce nabyłem trzy tomy jego wielkiego czterotomowego dzieła: Miłosierdzie Boże w dziełach Jego, Dziennik i kazania. Teraz za punkt honoru postawiłem sobie, by wszystkie te książki dokładnie „przeanalizować”. I dopiąłem swego. Co znalazłem? Niezwykłe konstatacje, wspaniałe głębokie przemyślenia. *** Błogosławiony ks. Michał Sopoćko nazywał Eucharystię Sakramentem „miłości i miłosierdzia”. W jednym z rozdziałów swojego dzieła pisał o Sakramencie Ołtarza jako o „urzeczywistnieniu Miłosierdzia Bożego” i jego „najwyższym wyrazie”: „Jeżeli wszystkie sakramenty św. są urzeczywistnieniem miłosierdzia Bożego, to Przenajświętszy Sakrament 167 jest jego najwyższym wyrazem. W nim bowiem Zbawiciel daje nie tylko swoje łaski, ale samego siebie. Ukryty cudownie w Najświętszym Sakramencie narażonym jest na znoszenie zniewag, zapomnienie i nieuszanowanie, a nawet świętokradztwa. Czego się od nas spodziewał? Wiedział, że odbierać będzie od ludzi obojętność, opuszczenie, oziębłość, a nawet obelgi, a jednak z miłosierdzia swego zgodził się na to, aby móc ofiarować siebie tym, którzy Go pragną”44. *** „Eucharystia jest przede wszystkim sakramentem miłości – dowodził ks. Sopoćko. – W nim objawia się miłość Boga przez ujawnienie nam swojej mądrości, potęgi, dobroci i miłosierdzia. Jest to ujawnienie mądrości, że Pan Jezus powrócił do Ojca, nie opuszczając nas, ukrył blask chwały, dając nam sposobność ćwiczenia się w wierze, ucząc pokory, prostoty i skromności. Jest to ujawnienie potęgi w cudzie przeistoczenia na słowo kapłana, w żywej obecności na wszystkich ołtarzach i w każdej Hostii z osobna, jak i w najmniejszej jej cząstce. Jest to ujawnienie dobroci i miłosierdzia Bożego, że nie tylko Chrystus daje nam swoje łaski, ale samego siebie, aby pozostawać zawsze z nami i zjednoczyć nas z sobą w celu przemienienia nas w siebie. Ks. M. Sopoćko, Miłosierdzie Boga w dziełach Jego..., s. 250-252. 44 168 Eucharystia jest również wyrazem miłości względem Kościoła, który posiada zawsze obecnego Oblubieńca, sprawuje władzę nad jego rzeczywistym ciałem, przechowuje je i pożywa oraz ustawicznie ofiarowuje Bogu. Eucharystia jest także ujawnieniem miłości względem każdego z członków Kościoła, których obdarza samym sobą, pragnie być pokarmem ich życia duchowego, przybierając dlatego postać posiłku, aby się do nas zbliżyć, aby wniknąć w zakątki naszego serca, aby nas wywyższyć, pocieszyć, wzbogacić, dać siebie na zadatek szczęścia przyszłego. Nawet materialne stworzenie (chleb i wino) wciąga Zbawiciel w zakres swojej miłości, posługując się nim i czyniąc zeń część składową swego sakramentalnego istnienia, podnosząc je w Ciele swoim do najwyższej doskonałości. Oto zupełnie nowe ogniwo, łączące świat materialny z Bogiem. Eucharystia jest dziełem najwyższej miłości Pana Jezusa jako człowieka, koroną wszystkich dzieł Jego – jakby wielkim systemem słonecznym, w którym miłość wszystko porusza, dosięga promieniami swymi końca wieków i sprowadza wszystkie stworzenia na świetlaną drogę, wiodącą do Boga. (...) Zawsze On z nami zostaje i gotów nas przyjąć na posłuchanie, zawsze się modli za nami do Ojca Niebieskiego, zawsze rozważa doskonałości Jego, wychwala w imieniu naszym, wielbi, uniża się; zawsze dziękuje za nas, błaga o przebaczenie grzechów naszych, zadośćuczyni i wynagradza Mu 169 za nie; zawsze się ofiarowuje za nas jako Pośrednik i zasłania nas przed ciosami sprawiedliwości (...)”45. *** Ksiądz Michał Sopoćko rozróżniał miłość od miłosierdzia – miłość jest uczuciem żywionym do ludzi przez Pana Jezusa jako człowieka, a miłosierdzie – miłością Boga ku ludziom. „Eucharystia jest tedy potwierdzeniem, treścią i rozszerzeniem tego wszystkiego, co stworzyło nieskończone miłosierdzie Boże dla ludzi. Przez ten sakrament utrzymuje się ustawiczny stosunek Boski między niebem, ziemią i czyśćcem. Z jednej strony Zbawiciel w ofierze Mszy św. oddaje siebie Ojcu Niebieskiemu za ludzkość, a z drugiej strony Ojciec Niebieski daje nam swego Syna w Komunii Świętej, której skuteczność rozciąga się na żyjących i umarłych. Żyjącym daje moc, pociechę i radość, a duszom w czyśćcu cierpiącym przez nasze modlitwy niesie ulgę i osłodę w cierpieniach (...)”46. *** Pisał również, że Przenajświętszy Sakrament daje „wytrwałość męczennikom”, „moc dziewicom po szpitalach i klasztorach” i ochronę w niebezpieczeństwach. „Dusza, która widzi, że Bóg oddaje się Tamże. Tamże. 45 46 170 jej cały, rozumie, że słuszną jest rzeczą, by mu się także całkowicie oddać. Nabiera ona świętego zapału, który sprawia, że znajduje szczęście w ofiarach i moc do przezwyciężenia wszelkich przeszkód. Przenajświętszy Sakrament nie tylko podnosi duszę nad nią samą, ale zarazem osłabia nieprzyjaciela, bo – jak mówią Ojcowie Soboru Trydenckiego – zmniejsza ogień namiętności i uśmierza pożądliwości cielesne. Jakże smutno byłoby nam bez Sakramentu Ołtarza! W kościołach nic by nie przemawiało do serca, świat byłby prawdziwym wygnaniem, bo nie byłoby pociechy w cierpieniach, światła wśród ciemności, rady w wątpliwościach. Tymczasem Przenajświętszy Sakrament zmienia wszystko w radość. Wobec Pana Jezusa ukrytego w Sakramencie Ołtarza jakże jesteśmy szczęśliwi pomimo klęsk żywiołowych! Jakże jesteśmy bogaci pomimo nędzy materialnej wyzierającej zewsząd! Jakże jesteśmy silni i potężni mimo licznych nieprzyjaciół! Jakże jesteśmy weseli pomimo łez często płynących z oczu naszych! Jakaż to chwała i wielkość nasza, pomimo poniżenia i pogardzania nami! Bóg czyni nam wielki zaszczyt, zstępując z mieszkania swej chwały, aby nas nawiedzić nie jednorazowo, ale być ustawicznym towarzyszem naszego pielgrzymowania (...)”47. *** Tamże. 47 171 Ksiądz Michał Sopoćko w jednym z listów z Czarnego Boru, pisanych w czasie, kiedy ukrywał się tam przed Niemcami, dowodził, że Eucharystia jest „wyrazem niezmierzonego Miłosierdzia Bożego”. „Miłosierdzie Boże – pisał – jest skłonieniem się Stwórcy do stworzenia w celu wyprowadzenia go z nędzy i uzupełnienia braków. Otóż w Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza Słowo Przedwieczne, «przez które wszystko się stało», nie tylko się skłania, ale samo siebie oddaje w najdoskonalszym darze ludziom, oddaje się nieustannie w swej najwyższej mądrości, potędze i hojności. «Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje» (Mt 26,26) – powiada Zbawiciel. Jakież to niezwykłe wyrażenie! Karmić się Bogiem, wcielać w siebie Boga, stawać się żywym tabernakulum Boga, przyjmować Ciało Jezusa, które leżało w grobie, umarło na krzyżu, wstąpiło do nieba, siedzi po prawicy Ojca, gdzie stanowi radość aniołów, chwałę nieba, zachwyt duchów błogosławionych. Razem z Ciałem jest Jego Krew, Dusza i Bóstwo, które od niego są nieodłączne. «To czyńcie na moją pamiątkę» (Łk 22,19) – to jest bierzcie chleb, mówcie tak jak Ja: «To jest Ciało moje», a w tejże chwili chleb będzie Moim Ciałem w rękach wszystkich kapłanów bez wyjątku, bo moc Moich słów jest niezależna od zasługi tego, kto je wymawia. To będzie Moje Ciało po wszystkie czasy, po wszystkich miejscach, rozmnożę się na miliony ołtarzy, na miliardy Hostii i cząsteczek, a w każdej 172 będę cały, żywy, obecny z człowieczeństwem i Bóstwem. Jakże można wypowiedzieć doskonałość tego miłosiernego daru i porównywać z darami innymi? Wszystkie inne dary Boże, nawet wszystkie sakramenty są przemijające, a Przenajświętszy Sakrament jest nieustannym darem, trwającym w każdej chwili dnia i nocy, aż do skończenia świata. Zawsze On z nami zostaje i gotów nas wysłuchać, zawsze się modli za nas do Ojca Niebieskiego, zawsze rozważa doskonałości Jego, wychwala je, wielbi, uniża się w imieniu naszym dla oddania chwały Bogu, zawsze dziękuje za nas, błaga o przebaczenie nam grzechów, wynagradza Mu za nie i zadośćuczyni, zawsze ofiarowuje się za nas jako Pośrednik przed Ojcem Niebieskim, by odwrócić ciosy sprawiedliwości i wyjednuje Miłosierdzie. Kiedy nasza półkula pogrążona jest we śnie, na drugiej półkuli kapłani trzymają w rękach swoich ofiarę za grzechy świata. Tym sposobem Ojciec Niebieski ustawicznie ma przed sobą Pośrednika jakby zawieszonego między niebem a ziemią, zasłaniającego świat grzeszny swymi ranami, jak to widziała s. Faustyna w zachwyceniu. My o Nim zapominamy, a On pamięta o nas, my Go obrażamy, a On się ofiarowuje za nas, my się często smucimy, a On pociesza nas, my upadamy pod ciosami pokus, a On wciąż dźwiga nas, umacnia nas i woła: «Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię» (Mt 11,28). Stąd już wnosić możemy, 173 jaki to miłosierny dar ustawiczny ten Przenajświętszy Sakrament i jak złe byłoby nasze serce, gdyby to rozważając, nie pobudzało się do coraz większej miłości i wdzięczności Panu Jezusowi oraz do coraz lepszego przygotowania się i godniejszego przyjęcia tego daru w Komunii Świętej. Jest to nieskończony skarb łask, z którego zawsze możemy czerpać, nie zmniejszając go, z którego możemy zaspokajać nasze długi i zaopatrywać nasze i całego świata potrzeby (...). Potęga Boża ujawnia się w cudach, które w Przenajświętszym Sakramencie wciąż się powtarzają: cud przemiany chleba w istotę ciała Chrystusowego i przemiany wina w istotę Jego krwi; cud obecności na naszych ołtarzach, nie przestając być obecnym w niebie; cud obecności swojej całkowitej w każdej Hostii, w każdej nawet cząstce; cud postaci chleba i wina, które się utrzymują bez żadnego ciała, mającego smak i kolor, cud w tym, że to wszystko dzieje się za wymówieniem kilku słów przez kapłana przy ołtarzu. Święty Augustyn, rozważając tę potęgę Bożą, objawiającą się w Sakramencie Ołtarza, woła: «Boże, chociaż jesteś najmędrszym, / nie mogłeś uczynić nic lepszego; / chociaż jesteś wszechmocnym, / nie mogłeś uczynić nic doskonalszego; / chociaż jesteś najbogatszym, / a nie masz nic cudowniejszego / ponad Ten Przenajświętszy Sakrament». (...) 174 Hojność poznajemy po darze ofiarowanym osobie ukochanej, szczególnie jeżeli jej się nic nie należy i jeżeli się od niej niczego nie spodziewamy. Od Pana Jezusa nam się nic nie należy, a On daje nam nie tylko swe łaski, ale siebie samego. Daje się znowu w taki sposób, że przewraca wszystkie prawa natury przez najdziwniejsze cuda, poniżając się z miłosierdzia swojego, poświęcając się dla znoszenia nieuszanowania, zniewag, świętokradztw, na które jest wystawiony od dnia, w którym ten Przenajświętszy Sakrament postanowił. Czego się od nas spodziewał? Wie, że odbierać będzie od ludzi po największej części obojętność, oziębłość, opuszczenie, niekiedy nawet najsroższe zniewagi w świętokradztwie, a jednak z Miłosierdzia na to się zgodził”48. *** „Przez Sakrament Ołtarza utrzymuje się ustawicznie Boski stosunek ziemi z niebem i czyśćcem. (...) Doświadczenie przekonuje nas o tej prawdzie. Kto daje wytrwałość męczennikom po więzieniach i obozach koncentracyjnych na Sołowkach i Stalagach? Kto daje moc dziewicom po szpitalach, na polu bitwy, w niebezpieczeństwach zarazy i tysiącznych innych? (...). List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze do pierwszych kandydatek tworzącego się w Wilnie Zgromadzenia Służebnic Miłosierdzia Bożego, www.jezuufamtobie.pl . 48 175 Jakże smutno byłoby nam bez Przenajświętszego Sakramentu (...) [który – przyp. red.] zmienia wszystko w radość: kościoły stają się rajem, gdzie znajdujemy przedsmak Ojczyzny i możemy śpiewać z Psalmistą: «Jak miłe są przybytki Twoje, Panie zastępów, serce moje i ciało moje rozweseliły się w Bogu żywym» (Ps 83,2-3). Wobec tego jesteśmy szczęśliwi, pomimo klęsk żywiołowych. Jesteśmy bezpieczni, pomimo niebezpieczeństw jawnych! Jacyśmy silni, pomimo nieprzyjaciół potężnych! Jacyśmy weseli, pomimo łez płynących potokiem! Jakaż to chwała i wielkość nasza, pomimo poniżenia i pogardzania nami! Bóg czyni nam zaszczyt, zstępując z mieszkania swej chwały, aby nas nawiedzić i być towarzyszem naszego pielgrzymowania. Z miłosierdzia swego powtarza to zstępowanie i nawiedzanie codziennie po wszystkich świątyniach – a jak obecnie i po różnych innych miejscach – czyni się więźniem samotnym, aby nam dać łatwy do siebie przystęp i wysłuchać prośby nasze. Jakaż to wielka chwała dla nas! Przez Przenajświętszy Sakrament ziszcza się obcowanie świętych na ziemi, w niebie i w czyśćcu. Jak dwie wielkości równe trzeciej są równe miedzy sobą, tak wszystkie dusze przyjmujące to samo Ciało Zbawiciela łączą się z sobą, spajają się we wspólnej miłości jednego Oblubieńca, łączą się najściślej bez względu na przestrzeń na ziemi i odmienny stan po śmierci. W Nim tedy łączymy się ze świętymi w niebie i czerpiemy od nich przez Niego pomoc. W Nim również 176 łączymy się z duszami w czyśćcu i przychodzimy do nich z pociechą i ochłodą. «Per ipsem, et cum ipso, et in ipso» – przez Niego, w Nim i z Nim urzeczywistnia się świętych obcowanie, które wyznajemy w naszym Credo. Święci w niebie cieszą się przede wszystkim człowieczeństwem Chrystusa, które pozostaje i w Przenajświętszym Sakramencie – Jego najsłodszym Obliczem, z którego wszelka piękność i dobroć, i szczęście na nich promienieje, Jego sercem, którego miłosierdzia doznali na sobie. Cieszą się Jego ranami, w których czytają, jak drogo ich od zatraty wykupił i podobnie jak rozbitkowie ocaleli – już w porcie, z radością i wdzięcznością, spotęgowaną przez grozę przebytych niebezpieczeństw – tulą się do nóg Tego, co się rzucił za nimi w nurty i śpiewają Mu dzięki, które Jan posłyszał i w Apokalipsie podał: «Godzien jest Baranek, który był zabity, otrzymać władzę i bóstwo, mądrość i męstwo, cześć, chwałę i błogosławieństwo... Siedzącemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, chwała, i potęga na wieki wieków» (Ap 5,12-13). My, tu na ziemi, również cieszymy się obecnością tego człowieczeństwa Chrystusa na naszych ołtarzach, a jakkolwiek nie oglądamy Go bezpośrednio, to przez wiarę uprzytomniamy sobie wszystkie Jego rysy i doskonałości Bosko-ludzkie i przez Niego łączymy się ze świętymi w niebie i duszami pozostającymi w czyśćcu pod Jego sprawiedliwością, wyjednywując im miłosierdzie”49. Tamże. 49 177 Jakże piękne i płodne były to słowa, pisane w tak niezwykle trudnym czasie, jakim była druga wojna światowa. Świadczyły o głębokiej czci żywionej przez ks. Sopoćkę dla Eucharystii i dostrzeganiu głębi związków łączących Najświętszy Sakrament z Bożym Miłosierdziem. *** Chciałem się dowiedzieć o ks. Sopoćce czegoś więcej, między innymi czym dla niego samego była Eucharystia, jak celebrował Mszę Świętą. Spotkałem się w tym celu z dwoma profesorami białostockiego Wyższego Seminarium Duchownego: z księdzem infułatem Stanisławem Strzeleckim, wychowankiem ks. Sopoćki i postulatorem procesu beatyfikacyjnego spowiednika s. Faustyny, oraz księdzem prałatem Henrykiem Ciereszkiem, autorem najwnikliwszej biografii ks. Sopoćki i wielu innych poświęconych mu publikacji. Obaj profesorowie nie kryli podziwu dla ks. Sopoćki. Był dla nich wzorem rzetelnego, uczciwego „kapłana według Serca Bożego”. Mówiąc o roli Eucharystii w życiu ks. Sopoćki, ks. prof. Ciereszko zaczął od wspomnień dotyczących Pierwszej Komunii Świętej: „«Przyjąłem dziś Pana Jezusa» – miał oznajmić swojej matce po powrocie z kościoła, gdzie przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej”. I pisał potem: „Błogosławiony dzień, którego wspomnienie napełnia błogością i wielką za nim tęsknotą”. 178 W Dzienniku zaś wyznał: „Był to dzień dla mnie bardzo radosny. Odtąd często w duchu łączyłem się z Chrystusem i ślubowałem mu czystość”50. Powziął wtedy zamiar, aby jak najczęściej chodzić do kościoła i służyć do Mszy Świętej. Znamienne było jego zatroskanie i angażowanie się w budowanie osobowości księży w oparciu o Eucharystię, która na pewno zawsze była w centrum jego kapłańskiego życia. Był otwarty na pobożność eucharystyczną. Troszczył się o właściwy kult Boży – to właśnie on zaprowadził porządek w kościele w Taboryszkach, w sensie pobożności, liturgii i nabożeństwa. Pięknie pisał o przygotowaniu dzieci do Pierwszej Komunii Świętej, w które włożył dużo wysiłku i troski. Pisał też w pięknych słowach o Eucharystii w świetle Bożego Miłosierdzia i właśnie tę tajemnicę bardzo akcentował. W swoich tekstach o Eucharystii i liturgii Mszy Świętej wzywał kapłanów do eucharystycznej pobożności i promieniowania nią na innych”. „Jest takie ciekawe wspomnienie ks. Czesława Barwickiego – ucznia ks. Sopoćki [i jednego z dwóch spowiedników i kierowników duchowych mistyczki i stygmatyczki s. Wandy Boniszewskiej – przyp. autora] – opowiadał dalej ks. Ciereszko. Pisał on mniej więcej tak: «Miałem mieć prymicję swoją w Ostrej Bramie. Wchodzę do zakrystii kościoła św. Michała, bo wiedziałem, że tam Mszę św. będzie odprawiał Ks. M. Sopoćko, Dziennik..., s. 42. 50 179 ks. Michał, żeby go poprosić o wygłoszenie kazania następnego dnia. Wpadam do zakrystii. – Niech będzie pochwalony. Ksiądz Sopoćko ubrany do Mszy Świętej, skupiony, tak jakbym wtargnął w niestosownym momencie, chwila zawahania i gest, i potem odpowiedź – Na wieki wieków. Amen. Skoro już się odezwał, to mówię do niego: – Proszę, czy mógłby ksiądz wygłosić jutro kazanie? I jego odpowiedź: – Tak dobrze, uczynię to. I zrozumiałem, że to był mój nietakt – on przygotowujący się do Mszy Świętej – w ciszy, w skupieniu (taka praktyka była) – i teraz taki zgrzyt. Przyjął mnie, odpowiedział, ale czułem, że naruszyłem ten moment ciszy, skupienia, przygotowania do Mszy Świętej». To proste wyznanie świadczy, moim zdaniem, o jego szacunku i zrozumieniu dla Eucharystii, o tym jak bardzo trzeba się do niej przygotowywać, jak ją należy głęboko przeżywać. Są również świadectwa innych osób, mówiące o tym, że to był święty, natchniony kapłan, takim widziano go podczas celebrowanych przezeń Eucharystii” – podsumował ksiądz profesor. *** Drugi z profesorów białostockiego seminarium ksiądz infułat Stanisław Strzelecki, postulator procesu 180 beatyfikacyjnego ks. Michała Sopoćki, zetknął się z nim w białostockim seminarium. Ksiądz Sopoćko przez sześć lat był jego profesorem i spowiednikiem, a on, młody alumn, służył mu często do Mszy Świętej. „Był takim kapłanem, jakim, w moim pojęciu, powinien być kapłan i takim profesorem, jakim powinien być profesor – wyznał ks. Strzelecki. – Był również człowiekiem niezwykle praktycznym. Miał mentalność wychowawcy i duszpasterza – całe jego życie i wszystkie działania – nawet jego, zainicjowane przez s. Faustynę, rozważania i badania na temat tajemnicy Bożego Miłosierdzia – były temu podporządkowane. Celebrując Mszę Świętą, był zawsze bardzo skupiony i zachowywał się tak, jak powinien zachowywać się ksiądz. Bo, moim zdaniem, prawdziwa świętość ma to do siebie, że nie rzuca się w oczy” – dodał. 181 Rozdział 7 ROZMYŚLAJĄC O CUDZIE Rozmyślałem o cudzie w Sokółce przez bardzo długi czas. Żeby go zgłębić, odbyłem drugą podróż do Sokółki i Białegostoku. Przewertowałem mnóstwo książek i odbyłem wiele rozmów na ten temat. „Czyż cud ten nie był wyrazem Bożego Miłosierdzia, darem Boga litującego się nad pogrążającym się w niewierze światem?” – zastanawiałem się. Interesującą odpowiedź na to pytanie znalazłem w książce Cuda chrześcijańskiej wiary autorstwa sławnego egzorcysty, krakowskiego jezuity ks. Aleksandra Posackiego. Cuda eucharystyczne – niezwykłe eucharystyczne materializacje – uważa on właśnie za „akty Bożego miłosierdzia” (swoją drogą chyba wszystkie cuda można właśnie za takie akty uznać). W jednym z rozdziałów wspomnianej książki napisał: „Jezus wciela się w Eucharystię, bo tego chce i trwa w niej, 182 bo nam to obiecał jakby w miłosnym wyznaniu. Jeśli ludzie tracą wiarę, jeśli sprzeniewierzają się tej Bożej miłości wyrażonej w Tajemnicy daru Eucharystii, to wówczas Bóg, by ich otrzeźwić czy obudzić, ukazuje Niewidzialne w widzialnym. Z całym ryzykiem tego aktu, który może wcale nie jest jakiś wzorcowy, ale jedynie dopuszczony przez Boga z racji słabości ludzkiej. Jest to akt Bożego miłosierdzia. Potwierdza to (...) kontekst tzw. «cudów eucharystycznych». Kontekst wątpienia, lekceważenia, zdrady czy profanacji. Dla tych powodów zechciał Zbawiciel (choć może jeszcze dla innych, tylko Jemu znanych) w różnych okresach i okolicznościach ukazać ludziom swą obecność poprzez cuda eucharystyczne. To właśnie do nich być może odnosi się jego wypowiedź skierowana pierwotnie do Tomasza Apostoła: „Uwierzyłeś dlatego, że Mnie zobaczyłeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” ( J 20,29)51. W dalszej części tego niezwykle interesującego tekstu ks. Posacki pisał, że cud eucharystyczny z teologicznego punktu widzenia nie jest nigdy dowodem na mistyczną przemianę chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, ale tylko ZNAKIEM! „Cuda eucharystyczne są po prostu znakiem skierowanym do wierzących ludzi, w którym jest tylko odrobinę więcej widzialności niż zwykle. Bóg to dopuszcza, byśmy w naszej słabości nie stracili wiary w Niewidzialne, Ks. A. Posacki SJ, Cuda chrześcijańskiej wiary. Mistyka – inicjacje – objawienia, WAM, Kraków 2003, s. 97-98. 51 183 byśmy uwierzyli w Niewidzialne, a nie po to, by udowodnić przedmiot naszej wiary”52. Bowiem, jak uważa ks. Posacki, choćby nie wiem, jak wielki był Boży znak, jak ewidentny dowód, nie jest on w stanie całkowicie rozproszyć ludzkiej niepewności. Tę pewność daje tylko wiara. „Czysta wiara i bezinteresowne zaufanie do Boga są niezbędne także dlatego, iż nawet jeśli można było wykorzystać osiągnięcia nauki i eksperymentalnie potwierdzić fakt chemicznej czy materialnej przemiany w cudzie eucharystycznym, nie jest to absolutny dowód na Bożą obecność. (...) Niepewność pozostanie jeśli liczymy na zewnętrzne dowody. Cuda dokonujące się w materii mają pobudzić cuda dokonujące się w sercu, w wymiarze duchowym, jak to właśnie stało się w Lanciano i w wielu innych miejscach. Chodzi o to, by ponownie zaufać obietnicy Bożej, by znowu przejść do poziomu czystej, bezinteresownej wiary. Jest to faktycznie prawdziwy cud, który może czynić wielkie cuda”53. Trzeba tu dodać, że istotnie w przypadku większości cudów eucharystycznych chodziło o utratę wiary, wątpliwości, brak wewnętrznej pewności, należytego szacunku czy błędy popełnione przez konkretne osoby, a nawet jednego człowieka. I to właśnie dlatego kapłan, któremu upadła Hostia – zupełnie słusznie, bo każdy z nas na jego miejscu tak by Tamże, s. 103-104. Tamże. 52 53 184 zrobił – zastanawiał się, czy to nie jest może znak skierowany tylko do niego, i z pewnością, o czym już w udzielonych wywiadach nie wspominał, zrobił swoisty rachunek sumienia, badając, czy nie zagubił gdzieś wewnętrznej pewności swojej wiary. Nie wiemy tego i nie wnikajmy, bo to tajemnica jego sumienia. Może zresztą nie o niego tu chodziło. Może to, co się stało, było „osobistym” znakiem dla celebransa, dla któregoś z przystępujących do Komunii wiernych, a może dla którejś z osób zajmujących się badaniem tego „Bożego znaku”. Żywię jednak graniczące z pewnością przekonanie, że nie chodziło tu tylko i wyłącznie o znak dany jednemu człowiekowi, że skierowany był on do nas wszystkich, że większość z nas w mniejszym lub większym stopniu pozostaje niedowiarkami – takimi „niewiernymi Tomaszami XXI wieku”. A może większość z nas, piszącego te słowa nie wyłączając, jest wciąż „nieprzyodziana” w odpowiednią „szatę godową” i niegodna, by wziąć udział w wielkiej Uczcie Eucharystycznej zarówno tej na ziemi, jak i tej drugiej, której Eucharystia jest swoistym „przedsmakiem” – Uczcie w Królestwie Niebieskim? Nota bene brak „szaty godowej” Ojcowie Kościoła komentowali między innymi jako brak „łaski Ducha Świętego i blasku szaty niebieskiej”, którą przyjęliśmy przez „wyznanie prawdziwej wiary” (św. Hilary z Poitiers); „szukanie swojej chwały, zamiast chwały Oblubieńca” (św. Augustyn); „grzeszenie 185 i nie przyodziewanie się w Pana Jezusa Chrystusa” (Orygenes); brak miłości [„Ów uczestnik wesela, który nie ma na sobie szaty godowej, to taki, który przez wiarę należy do Kościoła, ale nie ma miłości” – pisał św. Grzegorz I Wielki]54. Dają nam Ojcowie Kościoła tymi słowami do myślenia... Współcześni komentatorzy Przypowieści o uczcie królewskiej zwracają uwagę, że przez brak szaty godowej zaproszony na ucztę człowiek okazał skrajny brak szacunku wobec gospodarza. Jednak brak szaty godowej interpretować można także całkiem zwyczajnie jako brak stanu łaski uświęcającej potrzebnej do przyjęcia Komunii Świętej. Co do tego, że nie jest to znak skierowany wyłącznie do jakiejś konkretnej osoby, przekonany jest również proboszcz sokólskiej parafii ks. Gniedziejko: – W takim naszym rozumieniu ten znak na pewno ma szeroki zakres. To nie chodziło tylko o nas, ale raczej o cały Kościół – o duchownych i świeckich – żeby się zastanowili i uświadomili, co dokonuje się podczas Mszy Świętej, jaką moc ma kapłaństwo, jak sami sprawujemy Mszę, jak ludzi do niej przygotowujemy. Jest to też znak dany na pobudzenie świadomości dla właściwego przeżywania Eucharystii, przyjmowania Komunii Świętej. *** Wypowiedzi Ojców Kościoła na temat szaty godowej za: św. Tomasz z Akwinu, Ewangelia Ojców Kościoła, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 1983, s. 197-198. 54 186 Muszę szczerze przyznać, że chyba żadna próba wyjaśnienia cudu w Sokółce nie jest w stanie wyczerpać całej gamy innych jego kontekstów i znaczeń. Czyż bowiem może nie zastanawiać nas fakt, że doszło do niego w mieście, w którym od wieków mieszkali i pokojowo ze sobą współżyli katolicy, prawosławni, wyznawcy islamu, a także protestanci i żydzi? Czyż nie była ona i w gruncie rzeczy nadal nie jest taką polską Jerozolimą, a kościół pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego nie stał się Wieczernikiem, do którego wszedł Chrystus, mówiąc: „Pokój wam!”? *** Dociekając, dlaczego cud wydarzył się właśnie w Sokółce, niejednokrotnie podkreślano również szczerą i prostą pobożność mieszkańców i liczącej niecałe 10 tysięcy wiernych wspólnoty parafialnej – ich szczególny kult żywiony właśnie dla Eucharystii. Zaiste niezwykłe to zjawisko, że w dzień powszedni Msze odprawiane są aż czterokrotnie i na każdą z nich przychodzi spora grupa wiernych. „Serce odsłania się przed tym, kto kocha. Tutaj ludzie naprawdę kochają Pana Boga (...) Ludzie żyją tu sakramentami [regularnie spowiadają się i przystępują do sakramentów świętych – przyp. autora]. Wiedzą, że wiara to nie emocje, tylko trwanie przy Bogu”55 – mówił ks. Filip „Gość Niedzielny” nr 43/2009. 55 187 Zdrodowski w rozmowie z dziennikarzem „Gościa Niedzielnego” Szymonem Babuchowskim. Od bardzo dawna w liczącej już 400 lat parafii rozwija się nie tylko kult maryjny, ale i eucharystyczny. Ksiądz Zdrodowski (w rozmowie z Bogusławem Rąpałą z „Naszego Dziennika”56) mówił o staruszce, która opowiadała mu, że kiedy była małą dziewczynką przed każdą Mszą Świętą odmawiano Koronkę Eucharystyczną. Może zatem ów cud to swoisty „prezent od Boga” dla pobożnych sokółczan? „Czy Sokółka potrzebuje jakiegoś wstrząsu? – zastanawiał się podczas rozmowy ze mną ksiądz infułat Stanisław Strzelecki. – Myślę, że nie jest to jakaś przewrotna i grzeszna Niniwa. Znam zresztą dobrze tę parafię. To jest normalna, tradycyjna parafia formowana przez dobrych, gorliwych księży, w której życie eucharystyczne zawsze było bardzo ważne. Zasiedziałe rodziny sokólskie są jak rodzina ks. Sopoćki – pobożne i patriotyczne. Były tu zawsze żywe tradycje Sodalicji Mariańskiej oraz harcerstwa. Z jednej strony to jest łaska, wyróżnienie dla parafii, a z drugiej, jak gdyby umocnienie, utwierdzenie tego, co jest. Jest jak nakaz: «To, co było, to podtrzymywać, zachowywać i to rozwijać». Żeby wiedzieć, co chronić i nie wylać dziecka z kąpielą. Żeby nie było tak jak w tej źle pojętej posoborowej odnowie liturgicznej, podczas której od razu powyrzucano B. Rąpała, Czas łaski w Sokółce, [w:] „Nasz Dziennik”, 9-10 października 2010 roku. 56 188 ambony i konfesjonały z kościołów. Oczywiście, trzeba się otwierać na to, co nowe, ale także zachować to, co było – szanować tradycję. I tak właśnie mi się wydaje. Sokółka ma się czym dzielić i dzieli się swoją prostą naturalną pobożnością”. Nie ulega jednak wątpliwości, że to, co się wydarzyło, jeszcze bardziej ożywiło kult Eucharystii – jeszcze więcej ludzi uczestniczy w codziennych Mszach św., przystępuje do Komunii Świętej i ado ruje Ciało Chrystusa, a podczas Mszy Świętej, co podkreśla proboszcz parafii, odczuwa się znaczne większe niż niegdyś skupienie i nabożność. „A owo nieuszanowanie Eucharystii, o którym się czasem tu i ówdzie wspomina, odnosi się chyba raczej nie do Sokółki, ale bardziej do całej Polski, Europy czy nawet świata” – przekonywał ksiądz prałat Henryk Ciereszko. *** Na jeszcze inną możliwość interpretacji tego cudu zwróciła mi w Krakowie uwagę moja asystentka Grażyna. Miała ona wciąż w pamięci rozmowę, którą przeprowadziła kilka lat temu dla redagowanego przez nas miesięcznika „Cuda i łaski Boże” z mieszkającą w Krakowie-Nowej Hucie staruszką, czcicielką Cudownego Krzyża z sanktuarium cystersów w Mogile. W 1962 roku kobieta spodziewała się trzeciego dziecka. „W nocy z 1 na 2 maja śniło mi 189 się, że jestem w Kalwarii Zebrzydowskiej przy stacji biczowania Pana Jezusa. I tam zobaczyłam żywego Boga. Żywego Pana Jezusa! Żywą Osobę! Przy Nim byli oprawcy z nahajami i biczowali Go. Jezus miał spuszczoną głowę, a na niej cierniową koronę. Kiedy zobaczyłam, że Pan Jezus tak strasznie cierpi, współczułam Mu i z żalu nad Nim się rozpłakałam. Jezus podniósł wtedy głowę i spojrzał na mnie, a z oczu spłynęły Mu krwawe łzy”57. Po południu tego samego dnia kobieta poszła do szpitala i w nocy urodziła syna. Po pewnym czasie dowiedziała się, że dziecko ma zespół Downa – jest bardzo słabe i w każdej chwili może umrzeć. Lekarka roztoczyła przed nią straszne wizje, że chłopiec może nigdy nie chodzić, nie mówić, być opóźnionym w rozwoju, może całe życie spędzić na wózku inwalidzkim. „Lekarka mi to wszystko mówiła, a ja w tym czasie myślałam o Panu Jezusie. Zrozumiałam, że mój sen był przygotowaniem na cierpienie. Zrozumiałam, że Bóg mnie przygotował, że dał mi znak, że jeżeli On tak cierpiał, to ode mnie też wymaga jakiejś ofiary. A Juruś, bo takie było zdrobnienie imienia tego dziecka, przeżył i kiedy podrósł był wielkim czcicielem... Bożego Miłosierdzia. Był, bo odszedł już do Pana” – wspominała. Fragmenty rozmowy z krakowską czcicielką Cudownego Krzyża z sanktuarium cystersów w Mogile przytoczone zostały za miesięcznikiem „Cuda i łaski Boże” (nr 3/2009). 57 190 No właśnie, czy cud w Sokółce nie jest – tak jak sen tej prostej i bardzo pobożnej kobiety – swego rodzaju przygotowaniem nas, wierzących, na mające nadejść trudne dla chrześcijan czasy, na czekające nas cierpienia? Czy sam Bóg przez to, co zdarzyło się w Sokółce, nie pragnie utwierdzić nas w wierze i pokrzepić na nadchodzące ciężkie chwile próby? Od kilku lat nasilają się bowiem już nie tylko na świecie i w Europie Zachodniej, ale także w naszym katolickim od wieków kraju silne trendy antychrześcijańskie (w 2011 roku prześladowano 100 mln chrześcijan w 50 krajach). Wzmaga się walka z chrześcijańskimi wartościami i z najważniejszym symbolem naszej wiary – krzyżem. Wrogowie Kościoła i wiary w Polsce zapowiadają nie tylko ustawiczne podejmowanie prób usunięcia krzyża z instytucji państwowych, między innymi z Sejmu, ale także batalię o prawną powszechną dopuszczalność zabijania dzieci poczętych, o legalizację tak zwanych małżeństw homoseksualnych i możliwość adoptowania przez nie dzieci, i o wiele innych rzeczy, na które my, chrześcijanie, nie możemy się zgodzić. Może Bóg chce nam powiedzieć, upewnić nas: „Nie lękajcie się – Ja jestem z wami – jestem z wami, kiedy się radujecie, smucicie i cierpicie – jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Wierzcie i nie lękajcie się, choćby nie wiem, co się działo!”. *** 191 W przypadku cudu w Sokółce można się zatem dopatrywać wielu znaczeń, można odczytywać go na wiele różnych sposobów (dla mnie, jak nietrudno było zauważyć, niezwykle ważny był ów niezwykły, tajemniczy i „osobisty” związek z Bożym Miłosierdziem), ale był on jednak daną nam przez samego Boga zachętą i nakazem ożywienia kultu samej Eucharystii, skierowanym do całego świata wołaniem nieba o większy dla Niej szacunek (może i na wzór parafii w Sokółce?). I o tym właśnie traktować będzie następny – mniej „śledczy”, a bardziej „praktyczny” – rozdział tej książki. 192 część III ŻYĆ EUCHARYSTIĄ Rozdział 1 CO MAMY CZYNIĆ? I stotą wspomnianego w poprzednim rozdziale kultu Miłosierdzia Bożego – który, jak wyznał Jezus św. Faustynie, jest dla ludzkości „ostatnią deską ratunku” („Na ukaranie [grzesznej ludzkości – przyp. autora] mam wieczność, a teraz przedłużam im czas miłosierdzia, ale biada im, jeżeli nie poznają czasu nawiedzenia mego”; [patrz: Dz. 1160]) – jest ufność wobec Pana Boga. Wyraża się ona w pełnieniu Jego woli zawartej w przykazaniach, obowiązkach stanu czy też rozpoznanych natchnieniach Ducha Świętego. Praktyka tego nabożeństwa wymaga również świadczenia miłosierdzia bliźnim przez czyn, słowo i modlitwę z miłości do Jezusa. Wyróżnia się pięć postaci nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego, z którymi Pan Jezus związał szczególne swoje obietnice. Są to: kult obrazu Jezusa Miłosiernego, obchodzenie święta Miłosierdzia 195 (istotna jest spowiedź i przyjęcie w tym dniu Komunii Świętej), odmawianie Koronki do Miłosierdzia Bożego, czczenie Godziny Miłosierdzia (modlitwa skierowana do Jezusa o godzinie 15.00, odwołująca się do wartości i zasług męki Pańskiej) oraz szerzenie czci Miłosierdzia (akty miłości bliźniego, apostolstwo). A co z kultem Eucharystii? „W Najświętszym Sakramencie zostawiłeś nam miłosierdzie Swoje (...)” – pisała św. s. Faustyna, a bł. ks. Sopoćko uzupełniał: „Miłosierdzie Boże w Sakramencie Ołtarza nakłada na nas obowiązek największej czci i miłości, godnego i częstego łączenia się z Chrystusem w Komunii Świętej oraz nawiedzania Go, obecnego w Najświętszym Sakramencie w naszych świątyniach”58. Odpowiedź na to pytanie odnajdujemy również w wygłoszonym w Sokółce kazaniu metropolity białostockiego. *** „Co mamy czynić? – pytał podczas wspomnianego kazania abp Edward Ozorowski. – Trzeba wzmocnić wiarę w Eucharystię i według Niej prowadzić życie. Trzeba otoczyć szczególną troską odprawianie Mszy Świętej, przyjmowanie Ciała Pańskiego i adorowanie Go w Najświętszym Sakramencie. (...) Adoracja Najświętszego Sakramentu ożywia duchową komunię z Chrystusem. Jest ona potrzebna Ks. M. Sopoćko, Miłosierdzie Boga w dziełach Jego..., str. 294. 58 196 człowiekowi do godnego życia. Adorować można indywidualnie i wspólnie w łączności z Najświętszą Maryją Panną. (...) Bądźmy także we wspólnocie ze świętymi. Oni bowiem doszli do świętości drogą Eucharystii. (...) «Pozostawajmy długo na klęczkach przed Jezusem Chrystusem obecnym w Eucharystii, wynagradzając naszą wiarą i miłością zaniedbania, zapomnienie, a nawet zniewagi, jakich nasz Zbawiciel doznaje w tylu miejscach na świecie – prosi nas o to błogosławiony Jan Paweł II (Mane nobiscum Domine). (...) Nasze nawiedzenia Najświętszego Sakramentu mają na celu uczczenie Boga i poprawę życia. Zbawienie jest łaską, której towarzyszą uczynki. Jezus wielokrotnie uczył, co mamy czynić, aby osiągnąć życie wieczne. Niech i nam nie zabraknie dobra w naszych myślach, słowach i uczynkach! Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie» (Ef 4,31-32)”59. Nawiązując do sokólskiej świątyni, hierarcha wyraził życzenie: „Oby kościół ten nigdy nie był pusty. (...) Przychodźmy do Chrystusa z bliska i z daleka! Niech pielgrzymują tu pierwszokomunijne dzieci! Niech Jezus, który za nas wydał swoje Ciało i przelał Fragment homilii abp. Edwarda Ozorowskiego wygłoszonej w Sokółce 2 października 2011 r., [w:] „Drogi Miłosierdzia”, nr 10/2011, s. 10-11 59 197 swoją Krew znajduje tu przyjaciół adorujących Przenajświętszą Hostię!”60. *** Białostocki metropolita i bł. ks. Michał Sopoćko są ze sobą zgodni – trzeba nam wierzyć w Eucharystię i żyć Nią na co dzień, troszczyć się o godną celebrację liturgii Mszy Świętej i nawet codzienne w niej uczestnictwo, o nabożne, godne i jak najczęstsze przystępowanie do Stołu Pańskiego, a także o częstą adorację Najświętszego Sakramentu. Taką wymowę ma ów sokólski cud. Tamże. 60 198 Rozdział 2 NAJWYŻSZA CZEŚĆ I MIŁOŚĆ Moim przewodnikiem po białostockich i sokólskich drogach, po kościołach i kaplicach był bł. ks. Michał Sopoćko. Przez cały czas bowiem nosiłem w portfelu jego wizerunek z relikwią, którą był fragment jego sutanny. Ksiądz Sopoćko „chodził ze mną” po Białymstoku, kiedy podążałem śladem miejsc, w których bywał, mieszkał i sprawował swoją kapłańską posługę. Błogosławiony Boży kapłan towarzyszył mi również duchowo podczas intelektualnych wędrówek po świecie liturgii i teologii. Wertowałem jego dzieła. Uderzyły mnie jego celne stwierdzenia i konstatacje – przemyślane i „wypieszczone” teksty. Ciężko było cokolwiek do nich dodać, szkoda było je w jakikolwiek sposób skracać. Trzeba było jedynie wybrać najcelniejsze, najobfitsze w interesujące nas treści fragmenty jego pism. Oddaję mu zatem głos także teraz. *** 199 W jednym ze swoich listów – przesłanym na początku sierpnia 1942 roku z Czarnego Boru do czcicielek Bożego Miłosierdzia – ks. Sopoćko pisał o dwóch obowiązkach, jakie mamy wobec Najświętszego Sakramentu. Są nimi: najwyższa cześć i miłość. „Im więcej Pan Jezus zniża się w Przenajświętszym Sakramencie, tym większą winniśmy Mu cześć okazywać – przekonywał i dodawał: – W żłóbku miał przynajmniej postać dziecięcia, na krzyżu zachował kształt człowieka, a tu niczego nie ma, co by okazywało człowieka, a tym mniej Boga. Słabe postacie przedstawiają się oczom, ale kryją one blask tej samej wielkości, której promień olśnił Mojżesza na górze Synaj, a uczniów na górze Tabor (...)”61. *** Do rozważań nad tym, w jaki sposób powinniśmy okazywać swoją cześć Jezusowi uniżonemu w Najświętszym Sakramencie, jeszcze powrócimy. Teraz przyjrzyjmy się bliżej drugiemu obowiązkowi: „Drugim obowiązkiem naszym względem Przenajświętszego Sakramentu jest miłość obecnego tam Pana Jezusa – stwierdza bł. ks. Sopoćko. – Ten obowiązek miłości wypływa z bardzo wielu tytułów. Jest tu obecny Ojciec Miłosierdzia – Bóg prawdziwy, który nie mniej godzien jest miłości tutaj niż w niebie, gdzie List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze..., www.jezuufamtobie.pl . 61 200 aniołowie i święci znajdują w tej miłości największą szczęśliwość. Tu bowiem jest obecny Bóg z Miłosierdzia swojego tak wielkiego, że aniołowie go nie doświadczyli na sobie – z Miłosierdzia, którego rozważanie jest najlepszym środkiem obudzenia miłości. Jest tu Bóg-Człowiek, najpiękniejszy i najdoskonalszy ze wszystkich synów ludzkich. Ta obecność człowieczeństwa Chrystusowego ma dla nas więcej powabu pod pewnym względem niż w niebie. Tam bowiem nie uwłacza w niczym swej godności, jest na swoim miejscu u szczytu chwały, jaką otrzymuje od aniołów i świętych, dla których, jak się rzekło, to człowieczeństwo jest niewypowiedzianym szczęściem. Ale tu zstępuje z Miłosierdzia swojego, daje się nawet grzesznikom, którzy Go nie kochają, pozwala im do siebie mówić, siebie przyjmować, narażony jest na nieuszanowanie, zniewagi i świętokradztwa. W niebie jest jako Król na swoim tronie, a tu się staje ofiarą za grzeszników – za zbuntowanych poddanych – pośrednikiem, który błaga o miłosierdzie i chroni nas od kar Bożych. Jakże wobec tego jesteśmy niewdzięczni, jeżeli nie pałamy miłością ku utajonemu Więźniowi eucharystycznemu, z którym się oswajamy i o którym zapominamy nieraz zupełnie”62. *** Błogosławiony ks. Sopoćko, jako doświadczony i wytrawny praktyk, pisał również o praktycznych Tamże. 62 201 wymiarach tej miłości: „Miłość winna nadawać wartość każdej chwili, którą możemy spędzić na adoracji w kościołach albo przynajmniej myślą o Przenajświętszym Sakramencie. (...) Miłość pobudzi do obrania godziny świętej Straży Honorowej w ciągu dnia czy przynajmniej tygodnia, w czasie której wszystkie swoje czynności (modlitwy, prace, rozrywki) ofiaruję Więźniowi eucharystycznemu w celu wynagrodzenia za zniewagi. Miłość sprawia, że wśród największych zajęć dusza będzie łączyć się z Nim aktami strzelistymi, ofiarowywać Mu swoje cierpienia, upokorzenia, trudy i znoje. Przede wszystkim zaś miłość usposobi należycie do słuchania Mszy Świętej, w czasie której sprawuje się Przenajświętszy Sakrament i dokonuje się cudowne przemienienie, pobudzające nas do pracy nad przemienieniem wewnętrznym – wykorzenieniem swoich wad, niedoskonałości, i tym bardziej grzechów i zaszczepieniem oraz kultywowaniem cnót, potrzebnych oraz koniecznych do odnowienia obrazu i podobieństwa Bożego. Dokonać tego potrafimy tylko w łączności z Chrystusem Panem, którego często przyjmować będziemy godnie w Komunii Świętej”63. Tamże. 63 202 Rozdział 3 W STRONĘ CODZIENNEJ MSZY ŚWIĘTEJ W śród wielu tomów pyszniących się na regałach w moim domu, znajduje się jedna mała, niepozorna, cieniutka książeczka – prawdziwy biały kruk pośród wszystkich mniej lub bardziej wybitnych dzieł. Jest nią wydana kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej książka ks. Ludwika Chiavarino Największy skarb, czyli codzienna Msza św. Włoski kapłan i misjonarz nie silił się na naukowe dywagacje, nie napisał hermetycznego teologicznego traktatu zrozumiałego tylko dla nielicznych. Jego książka miała trafić pod strzechy i, jak można sądzić po licznych wznowieniach, trafiła. W prostych słowach przedstawił teologię Eucharystii, przyglądając się tej „wielkiej tajemnicy” głównie od strony praktycznej. Pisał, że rzeczywiście obecny podczas Mszy Świętej Jezus właśnie w niej „za nas czci i wielbi Boga”, „spłaca i zadośćczyni za nasze 203 grzechy”, „dzięki za nas składa Bogu za dobrodziejstwa otrzymane”, „modli się za nas i udziela nam łask”. Przekonywał i podawał przykłady na to, że Msza Święta „chroni nas od nieszczęść”, „uwalnia nas od grzechu [powszedniego – przyp. autora]”, „przynosi szczęście”, „wyprasza nam dobrą śmierć”, „skraca bardzo cierpienia czyśćcowe i nas od nich zachowuje” i „jest największą pomocą, jaką możemy dać duszom czyśćcowym”. „Biada temu, kto pogardza Mszą Świętą w dni świąteczne”64 – grzmiał pełen słusznego oburzenia. Słowom tym wtóruje to, co o Eucharystii napisał wielki mistrz katolickiej teologii św. Tomasz z Akwinu. Studiując jego Sumę teologiczną, dowiadujemy się, jak zbawienne są skutki sakramentu Eucharystii: tworzy ona bowiem w ludziach życie łaski; podtrzymuje, rozwija, odświeża i raduje duchowo; przysposabia nas do pełni doskonałości życia przyszłego w chwale; stanowi niewyczerpalne źródło sił, niezbędnych do duchowego odrodzenia tak poszczególnych wiernych jak i narodów chrześcijańskich; ma moc odpuszczania grzechów powszednich i jest „lekarstwem na codzienną niemoc”; ma moc wynagradzającą; chroni człowieka przed grzechem (wzmacnia życie duchowe, stanowiąc pokarm duchowy i lekarstwo; odpiera napaści szatańskie)65. Ks. L. Chiavarino, Największy skarb, czyli codzienna Msza św., Towarzystwo Świętego Pawła, Rzym – Częstochowa – Paryż 1937. 65 Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna w skrócie, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Warszawa 2000, s. 824-827. 64 204 *** Wróćmy jednak do ks. Chiavarino. Na zaledwie 67 stroniczkach dowodził, że Msza Święta jest naszym „największym skarbem”, a każdy katolik powinien dążyć do ideału, jakim jest codzienna Eucharystia i codzienne przyjmowanie Ciała Chrystusa. Zaiste święte to słowa. Tylko co z nich wynika? Czy w dzisiejszych „zabieganych” czasach można wykroić sobie pół godziny na codzienną Mszę Świętą? Zapewniam was, drodzy czytelnicy, że można! Znam bowiem wielu ludzi, a nawet małżeństwa i całe rodziny, którym już od wielu lat udaje się ta sztuka. Jednym z takich małżeństw są Wanda i Andrzej Półtawscy. Rozmawiałem z nimi kiedyś o ich rodzinnym „przepisie na niebo”, recepcie na udane, szczęśliwe i długowieczne pożycie. Przepis podany mi przez panią Wandę, przyjaciółkę i powiernicę samego bł. Jana Pawła II, był niezwykle prosty. „Kiedy obchodziliśmy złote gody [w 1997 roku – przyp. autora], spytano mnie: jak to się da tyle czasu ze sobą wytrzymać? Odpowiedź jest prosta: trzeba codziennie chodzić z mężem na Mszę św. i do Komunii św. i... mieć poczucie humoru” – stwierdziła pani Wanda66. Eucharystia bowiem, jak przekonywał w Sacramentum caritatis Benedykt XVI, „wzmacnia Fragment rozmowy z Wandą Półtawską przytoczyłem za moim własnym tekstem pod tytułem Sakramenty i poczucie humoru, [w:] „Źródło” nr 17/2007. 66 205 w sposób niewyczerpany jedność i nierozerwalną miłość każdego chrześcijańskiego małżeństwa”67. Sięgając do podanych przez ks. Chiavarino przykładów z historii, czas na codzienną Mszę Świętą – najważniejszym punktem każdego przeżytego dnia i wielkim dobrodziejstwem – znajdowali wielcy ludzie. Wśród nich byli między innymi: Konstantyn Wielki, cesarz Lotariusz, angielski król Henryk III, król francuski św. Ludwik, królewski kanclerz-męczennik św. Tomasz Morus, a także zamordowany przez wrogów chrześcijaństwa wielki czciciel Najświętszego Sakramentu i Najświętszego Serca Jezusowego prezydent Ekwadoru Gabriel Garcia Moreno oraz wielu współczesnych świeckich świętych i błogosławionych, na przykład Joanna Beretta Molla czy małżeństwo Beltrame-Quattrocchich. *** W tej niepozornej, ale jakże żarliwej publikacji autorstwa ks. Chiavarino znalazłem również pobożną i niezwykle budującą anegdotę. Dotyczy ona Aleksandra Manzoniego, takiego „włoskiego Henryka Sienkiewicza”, autora powieści Narzeczeni. Oto treść tej anegdoty: „Aleksander Manzoni nawet w późnej starości codziennie z wielkim nabożeństwem uczęszczał na Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis..., s. 38. 67 206 Mszę Świętą. Czasami rodzina i domownicy starali się go odwieść od pójścia do kościoła ze względu na wiek jego podeszły lub na niepogodę. Pewnego poranka mżył deszcz. Manzoni, spostrzegłszy się, iż godzina Mszy Świętej minęła, a nikt go o tym nie ostrzegł, zawołał żonę i domowników i rzekł im: – Dlaczego nie daliście mi iść na Mszę Świętą? – Dziś rano tak było brzydko, a tak bardzo potrzebujesz odpoczynku – odrzekła żona. – Ach, moi drodzy, gdybym był wygrał na loterii 300 000 lirów i gdyby dziś był ostatni termin do podniesienia tej sumy, bylibyście mnie obudzili nawet o północy, bez względu na brzydki czas. A wiedzcie, że Msza Święta warta jest o wiele więcej!”. „Tak – skomentował to ks. Chiavarino – Msza Święta warta więcej od jakiejkolwiek wygranej; warta ona tyle, co Bóg, ile samo niebo; a wartość jej będzie podwójna, jeśli przystąpicie do Komunii Świętej”68. Ks. L. Chiavarino, Największy skarb czyli codzienna Msza św., s. 18-19. 68 207 Rozdział 4 BYĆ JEGO ŻYWYM TABERNAKULUM! W idzimy więc, jak bardzo ważnym i bardzo owocnym czynem jest codzienne uczestnictwo we Mszy Świętej. Do pełni szczęścia potrzebujemy również częstej Komunii Świętej, która jest największym Bożym darem, Chlebem żywota i „zadatkiem pewnym na niebo”. „Msza św. to największy na tej ziemi skarb, to złoty klucz do nieba – przekonywał w prostych i obrazowych słowach ks. Ludwik Chiavarino – lecz jest jeszcze jeden skarb niebieski, zapewniający nam niebo, jednym słowem jest coś, co Mszy św. daje wartość najwyższą, a tym jest Komunia św. Oczywiście, słuchając Mszy Świętej, jesteśmy obecni przy odnowieniu męki i śmierci Pana Jezusa; ale przystępując do Komunii Świętej, otrzymujemy Pana Jezusa i stajemy się żywym Jego przybytkiem. Przez Mszę Świętą bierzemy udział w owocach męki i śmierci Chrystusa Pana, lecz przez Komunię 208 Świętą same drzewo życia to jest Pan Jezus, staje się naszą własnością. We Mszy Świętej towarzyszymy Panu Jezusowi na Kalwarię, na śmierć; w Komunii Świętej bierzemy udział w Jego uczcie. We Mszy Świętej Pan Jezus nas wzywa, abyśmy z nim płakali i cierpieli, w Komunii Świętej zaprasza nas, abyśmy się Nim weselili, radowali. We Mszy Świętej obmywa nas Krwią Swoją Przenajświętszą, w Komunii Świętej jest zadatkiem wiecznej szczęśliwości. Choć Pan Jezus jako Bóg jest wszechmocny i [jest] mądrością samą, nie mógłby jednak dać nam nic większego nad Komunię św. Przystępujmy więc do Komunii Świętej, ile razy tylko jesteśmy na Mszy Świętej”69. *** Pięknie pisała o Komunii Świętej „apostołka Bożego Miłosierdzia” św. s. Faustyna, która mimo wielu prześladowań, cierpień i duchowych zmagań nigdy jej nie opuszczała: „O Panie, widzę dobrze, że życie moje od pierwszej chwili, kiedy dusza moja otrzymała zdolność poznania Ciebie, jest ustawiczną walką i to coraz zaciętszą. Każdego poranku w czasie rozmyślania gotuję się do walki na cały dzień, a Komunia św. jest mi zapewnieniem, że zwyciężę, i tak bywa. Lękam się dnia, w którym nie mam Komunii św. Ten Chleb Tamże, s. 61-62. 69 209 mocnych daje mi wszelką siłę do prowadzenia tego dzieła i mam odwagę do pełnienia wszystkiego, czego żąda Pan. Odwaga i moc, która jest we mnie, nie jest moja, ale Tego, który mieszka we mnie – jest Eucharystia. Jezu mój, jak wielkie są niezrozumienia; nieraz gdyby nie Eucharystia, nie miałabym odwagi iść dalej po tej drodze, którąś mi wskazał” (Dz. 91). *** Mamy dziś wielkie szczęście, że od pontyfikatu wielkiego orędownika częstej Komunii Świętej Piusa X możemy przyjmować Ciało Pańskie codziennie, a od jakiegoś czasu nawet dwa razy dziennie (jeśli jedną z nich przyjmiemy podczas Mszy Świętej, w której bierzemy pełny udział). Dawniej było różnie. Za czasów apostolskich komunikowano codziennie, później w niedzielę i święta, a potem nawet raz na rok. Do częstszego komunikowania potrzebna była specjalna zgoda. Dotyczyło to nawet najbardziej świątobliwych osób. Do częstej Komunii Świętej zachęcał jednak Sobór Trydencki, przytaczając w katechizmie piękną regułę św. Augustyna: „Tak żyj, abyś mógł komunikować codziennie”. Oczywiście żeby przyjąć Ciało Chrystusa musimy być w stanie łaski uświęcającej, a więc wolni od grzechu ciężkiego (jeśli mamy świadomość jego popełnienia). Ważne jest też, by zachować godzinny post. W starych modlitewnikach znaleźć można jeszcze inny warunek podany przez Piusa X – dziś się o nim 210 raczej nie wspomina, ale warto go spełnić. Chodzi o „dobrą intencję”. „To znaczy – napisano w starym modlitewniku – chrześcijanin przystępuje do Komunii Świętej nie dla zwyczaju, ani z próżności, ani aby zjednać sobie łaskę i korzyści ziemskie u ludzi, ale przystępuje w tym celu, aby przez Komunię Świętą podobać się Bogu i zjednoczyć się z Nim”70. Przychodźmy zatem jak najczęściej na Bożą ucztę, na którą zaprosił nas nasz miłosierny Król. Z drugiej strony pamiętajmy też o słowach św. Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian (11,27-29): „Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije”. Niezwykle mocne i przerażające to słowa, o których dziś powszechnie się, niestety, zapomina. Jakże często bowiem widzimy – i to w przekazach telewizyjnych – przystępujących do Stołu Pańskiego polityków, uważających się za katolików, którzy otwarcie i publicznie sprzeciwiają się nauce Kościoła. Jedynie nieliczni hierarchowie i kapłani mają odwagę odmówić udzielenia Komunii Świętej takim osobom. Jeśli tak się jednak nie dzieje, miliony telewidzów (bo często takie Komunie Święte zobaczyć można w telewizji jako element kampanii wyborczej!) oglądają Droga do nieba, prawdopodobnie z 1952 roku (brak strony tytułowej), s. 249. 70 211 wtedy najzwyklejsze... akty świętokradztwa. Zostawmy jednak polityków – badajmy pieczołowicie swoje własne sumienia, czy przystępując do Komunii nie spożywamy sobie owego „wyroku”. „Idę do niektórych serc, jakoby na powtórną mękę” (Dz. 1598) – żalił się Pan Jezus św. s. Faustynie na dusze niegodnie przyjmujące Komunię Świętą A ona sama widziała, „jak niechętnie Pan Jezus szedł do niektórych dusz w Komunii św.”. Źle jednak robią ci, którzy nie przystępują do Komunii Świętej z jakichś błahych, wydumanych powodów. „Córko moja, nie opuszczaj Komunii św., chyba wtenczas, kiedy wiesz dobrze, że upadłaś ciężko, poza tym niech cię nie powstrzymują żadne wątpliwości w łączeniu się ze mną w mojej tajemnicy miłości. Drobne twoje usterki znikną w mojej miłości, jak źdźbło słomy rzucone na wielki żar. Wiedz o tym, że zasmucasz mnie bardzo, kiedy mnie opuszczasz w Komunii św.” (Dz. 156) – napominał Jezus św. s. Faustynę. Podczas objawienia, które miało miejsce 19 listopada 1937 roku, s. Faustyna usłyszała inne pełne żałości słowa Jezusa: „Pragnę jednoczyć się z duszami ludzkimi; rozkoszą moją jest łączyć się z duszami. Wiedz o tym, córko moja, [że] kiedy przychodzę w Komunii świętej do serca ludzkiego, mam ręce pełne łask wszelkich i pragnę je oddać duszy, ale dusze nawet nie zwracają uwagi na mnie, pozostawiają mnie samego, a zajmują się czym innym. O, jak mi smutno, że dusze nie poznały Miłości. Obchodzą się ze mną jak z czymś martwym” (Dz. 1385). 212 Innym razem Jezus znów powtórzył podobne słowa: „Ach, jak mnie to boli, że dusze tak mało się łączą ze mną w Komunii św. Czekam na dusze, a one są dla mnie obojętne. Kocham je tak czule i szczerze, a one mi nie dowierzają. Chcę je obsypać łaskami – one przyjąć ich nie chcą. Obchodzą się ze mną, jak [z] czymś martwym, a przecież mam serce pełne miłości i miłosierdzia. – Abyś poznała choć trochę mój ból, wyobraź sobie najczulszą matkę, która bardzo kocha swe dzieci, jednak te dzieci gardzą miłością matki; rozważ jej ból, nikt jej nie pocieszy. To słaby obraz i podobieństwo mojej miłości” (Dz. 1447). *** Do częstej Komunii Świętej nawoływał bł. ks. Sopoćko, który uważał ją za „lekarstwo” dla ludzkiej duszy: „Trzecim obowiązkiem naszym względem Przenajświętszego Sakramentu jest częsta i godna Komunia, która wywiera zbawienny wpływ zarówno na duszę, jak i na ciało. Jakkolwiek grzech pierworodny zostaje zgładzony w chrzcie świętym, a grzech uczynkowy w sakramencie pokuty, w naturze ludzkiej pozostają rany od tych grzechów, jakimi są – rana niewiedzy w umyśle, rana słabości i skłonności do złego w woli, rana pożądliwości cielesnej w namiętnościach oraz rana przewrotności i nieporządku w całej naturze, w której już nie ma harmonii między władzami duchowymi i cielesnymi: cielesne wyłamują się spod władz duchowych, a te ostatnie spod woli Bożej. Tej 213 harmonii nikt o własnych siłach nie potrafi przywrócić, jak tego dowodzą próżne wysiłki stoików i rady współczesnych bezbożnych psychologów. Dokonać tego może tylko łaska Boża lecznicza, działająca powoli jak lekarstwa. Ta zaś łaska lecznicza płynie z godnie przyjmowanej często Komunii Świętej, dlatego Pan Jezus powiedział: «Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki» ( J 6,51). Żyć będzie tu na ziemi życiem pełnym, harmonijnym, Bosko-ludzkim, a po śmierci w chwale wiecznej. «Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim» ( J 6,56). Przez Komunię Świętą najściślej łączymy się z Panem Jezusem, [tak] że Bóg mieszka w nas, a my w Nim, że przemieniamy się w Niego tak, że stajemy się niejako jednym ciałem i krwią z Nim; że ten, kto go godnie przyjmuje, jest jakby drugim Chrystusem; nie żeby Jezus Chrystus przemieniał się w nas, ale my przemieniamy się w Niego. Przyjmując Go często i godnie, czujemy, że nie godzi się, aby język, na którym spoczywało Ciało Jezusa, kalał się obmową albo słowami lekkomyślnymi; żeby ciało, które było żywym cyborium Przenajświętszego Sakramentu, skażone było najmniejszą nieskromnością; żeby do serca, które było przybytkiem Bóstwa, miało przystęp to, co nie jest święte i czyste. Stąd wynika, że Komunia Święta powściąga namiętności, przytłumia ogień pożądliwości i w ten sposób powoli leczy naszą niemoc duchową. Niewiasta cierpiąca na 214 krwotok była pewna, że zostanie uzdrowiona, skoro się tylko dotknie brzegu szaty Zbawiciela. Cóż dopiero, gdy się nie tylko szaty dotykamy, ale godnie przyjmujemy Ciało i Krew Pana Jezusa. Nie można wyrazić słowami, ale trzeba przeżyć i odczuć skutki błogie tej pszenicy wybranych i wina rodzącego dziewice (...): «Kto mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie» ( J 6,57). To znaczy życie jego nie będzie już życiem ziemskim i cielesnym, ale życiem Jezusa Chrystusa; naśladować będzie Jego pokorę, czystość, posłuszeństwo, cichość, ubóstwo i cierpliwość. Będzie mógł z Pawłem Apostołem powiedzieć: «Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus» (Ga 2,20). Święty Bernard zaś powiada: «Jeżeli nie czujesz już tak często napadów gniewu, zazdrości, nieczystości lub innych występków, dziękuj za to Przenajświętszemu Ciału Jezusa Chrystusa»”71. *** Komunia Święta, jak dowodził prawdziwy mistrz teologii św. Tomasz z Akwinu, wypędza z nas czarta, odstrasza go od nas, osłabia złe pożądliwości, oczyszcza dusze nasze od skaz i uśmierza gniew Boży. Przynosi również wielkie owoce: oświeca rozum, łącząc nas ze współwyznawcami, roznieca w nas miłość ku Bogu i bliźniemu, napawa słodyczą i chęcią poznania rzeczy niebieskich oraz dodaje List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze..., www.jezuufamtobie.pl . 71 215 c złowiekowi siły do dobrego, utwierdzając go w czystości. Co więcej oswobadza nas od wiekuistej śmierci, pomnaża zasługi dobrego żywota, wiedzie nas do krainy wiecznego życia i wskrzesza ciało do życia wiecznego. Poprzez Komunię Świętą otrzymujemy dary odwagi, spokoju, piękna duszy72. „Dwa rodzaje osób powinny często przystępować do Komunii Świętej – pisał w Filotei św. Franciszek Salezy – osoby doskonałe, bo będąc dobrze przysposobione, bardzo by błądziły, gdyby nie chciały przystępować do Komunii Świętej, do tego źródła i zdroju wszelkiej doskonałości; i osoby niedoskonałe, na to właśnie i aby mogły stać się doskonałymi; osoby mocne, aby nie osłabły; słabe, aby mogły nabrać siły; osoby chore, aby przyszły do zdrowia; zdrowe, aby nie popadły w chorobę”73. *** Bardzo ważne jest jednak, o co dziś nie dba się prawie wcale, by do Komunii Świętej należycie się przygotować, a potem – po przyjęciu Ciała Pańskiego – oddać się choć przez chwilę adoracji i dziękczynieniu. Większe będą wówczas owoce przyjmowanej przez nas Komunii Świętej. Ważną sprawą jest bowiem godne uczestnictwo we Mszy Świętej (odpowiedni O skutkach Komunii Świętej według św. Tomasza z Akwinu napisałem, posiłkując się Sumą teologiczna w skrócie, s. 824-827. 73 Ks. Józef Hube CR, O częstej Komunii Świętej, Wydawnictwo „Alleluja”, Kraków 2007, s. 90-91. 72 216 strój, powaga) i godne jej odprawianie (to postulat dla kapłanów!), ale jeszcze ważniejsze jest godne przyjmowanie Ciała Chrystusa. „Aby otrzymać te skutki błogie, należy przyjmować Przenajświętszy Sakrament godnie – pisał bł. ks. Sopoćko do czcicielek Bożego Miłosierdzia. – Przede wszystkim trzeba do tego należycie się przygotować zarówno ze względu na Pana Jezusa, jak i na samych siebie: na Pana Jezusa, gdyż przyjmujemy do duszy Króla królów; na samych siebie, gdyż Komunia bez przygotowania należytego staje się zgubna dla nas. Nie można czytać bez trwogi przypowieści ewangelicznej o gościu na uczcie bez szaty godowej, który został wrzucony ze związanymi rękami i nogami w ciemności zewnętrzne na płacz i zgrzytanie zębami. Tą szatą godową dla nas ma być łaska uświęcająca, czyli wolność od grzechu śmiertelnego i czysta intencja. Grzechy powszednie, których zresztą bez specjalnej łaski sami nie unikniemy, nie są przeszkodą same przez się, gdyż Pan Jezus gładzi je swą obecnością. Natomiast jeżeli są zupełnie dobrowolne, z namysłem i w złej woli popełniane, jak na przykład przywiązanie do stworzeń podsycane przez bliskie dobrowolne okazje, małe kłamstwa świadome, mniejsze gniewy, obmowy itp., mogą być czasami przeszkodą albo przynajmniej umniejszać, jeżeli nie pozbawiać, błogich skutków Komunii Świętej (...). Komunia bez przygotowania i dziękczynienia należytego nie tylko jest bezskuteczna, ale czasami 217 szkodliwa, powodująca zawinioną oziębłość duszy. Wówczas przyjmujący nie poprawia się z wad, nie czyni postępów w cnocie, nadużywa łask Bożych, za które czeka odpowiedzialność. Dla takiej duszy religia nie ma już nic, co by ją poruszyć mogło, staje się zimna jak marmur, nieczuła jak kamień, twarda jak skała. Taki człowiek nie umartwia się w niczym, szuka pociechy w stworzeniach, nie myśli o swoim uświątobliwieniu i skłonny jest do upadku. «Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust» (Ap 3,15-16) – mówi Duch Święty w Apokalipsie”74. *** Godność to jednak nie tylko właściwa dyspozycja „odzianej w godową szatę” duszy, ale także postawa ciała. Stąd biorą się postulaty wielu pobożnych ludzi (między innymi białostockich patomorfologów prof. Marii Sobaniec-Łotowskiej i prof. Stanisława Sulkowskiego czy pasjonisty z Kanady br. Henryka Mazurka), żeby Komunię Świętą przyjmować w najpełniejszej czci postawie – na klęcząco. I oczywiście, co w Polsce na szczęście jest powszechnie praktykowane, zgodnie z odwiecznym zwyczajem, do ust, a nie na rękę. Myślę, że warto się zastanowić nad tym postulatem, by swoją postawą wyrazić jak największą cześć obecnemu w Eucharystii Zbawicielowi. Skądinąd List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze..., www.jezuufamtobie.pl . 74 218 słyszałem o tym, że niektórzy księża – po latach posoborowego zamieszania – ustawiają na nowo balaski, przy których na klęcząco udzielana była Komunia Święta. Zdarzają się jednak, niestety, i tacy kapłani, którzy z premedytacją omijają osoby pragnące przyjąć Komunię Świętą na klęczkach, a nawet publicznie krytykują ludzi, którzy chcąc bardziej uczcić Jezusa, praktykują zwyczaj przyklęknięcia przed procesyjnym przyjęciem Jego Ciała „na stojąco”. Warto, by wierni i kapłani przyjrzeli się sposobowi celebrowania Mszy i udzielania Komunii Świętej przez Benedykta XVI. Czyż nie jest to najlepszy wzór do naśladowania? A następca św. Piotra jest dziś zdecydowanym zwolennikiem udzielania Komunii Świętej na klęcząco i do ust (choć trzeba przyznać, że w czasach, kiedy był zwierzchnikiem diecezji monachijskiej, dopuszczał obie formy – na stojąco do ręki i na klęcząco do ust, akcentując bardziej duchowe nastawienie komunikowanego). Postawa taka wydaje się być po prostu właściwsza dla Bożych sług, którymi wszyscy jesteśmy, bowiem klęczenie wyraża naszą cześć i poddanie wobec naszego Stwórcy. Benedykt XVI w jednym ze swoich dzieł przytacza apoftegmat Ojców Pustyni, w którym znajduje się opis diabła jako istoty... bez kolan. Niezdolność klęczenia i zgięcia karku (wypływające z lucyferyczego non serviam) okazują się bowiem istotą diaboliczności. „W obecności Boga żywego nie wolno porzucić gestu ugięcia kolan”75; „Również dzisiaj zginanie kolan, Kard. J. Ratzinger, Duch liturgii..., s. 170. 75 219 wyrażanie posłuszeństwa Bogu, Jego adorowanie czy wysławianie nie przeczy godności, wolności i wielkości człowieka”76 – pisał w swoich dziełach Benedykt XVI. Zwraca on także uwagę na czas po zakończeniu udzielania Komunii Świętej: „Niech nie zostanie pominięty cenny czas dziękczynienia po Komunii Świętej; poza wykonaniem stosownego śpiewu, pożyteczne będzie też trwanie w milczącym skupieniu”77 – apelował papież w Sacramentum caritatis. *** To właśnie z wielkiego Bożego upokorzenia, z dobrowolnego „zamknięcia się” wszechpotężnego Króla i Stwórcy Wszechświata w małej Hostii, w kawałku zwykłego chleba wypływa – zdaniem bł. ks. Sopoćki – „uszanowanie”, jakie mu jesteśmy winni: „Ta mała cząsteczka na patenie zawiera Boga nieskończonego, którego niebiosa ogarnąć nie mogą. Jakże to wielkie upokorzenie, wobec którego wiele dusz świątobliwych (między innymi i s. Faustyna) widziało zastępy aniołów dla oddawania bezustannej czci utajonemu Królowi niebios, jak święty Jan Ewangelista widział czterech starców przed Barankiem. Stąd możemy wnosić, jakie winno być uszanowanie dla Przenajświętszego Sakramentu: tu, gdzie całe niebo Kard. J. Ratzinger, Eucharystia. Bóg blisko nas, Wydawnictwo „M”, Kraków 2005, s. 130. 77 Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis..., s. 64. 76 220 drży i hołdy składa, czy godzi się nam stać z umysłem rozproszonym i sercem obojętnym, w ubraniu niestosownym i próżność budzącym, niewiastom z głową nieprzykrytą? Wszak jesteśmy nie tylko poddani przed Panem, ale winowajcy przed Sędzią, stworzenie przed Stwórcą. Jesteśmy prochem i popiołem ziemi. Dlatego św. Teresa często powtarzała w klasztorze: «Siostry moje, powinniście się zachować przed Najświętszym Sakramentem jak duchy błogosławione w niebie», a s. Faustyna zawsze klęczała przed Najświętszym Sakramentem z rozkrzyżowanymi rękami, o ile tego nikt obcy nie widział. Z takiej czci zewnętrznej wypływa powiększenie pobożności wewnętrznej, gdyż zewnętrzna postawa wpływa na skupienie, a Bóg zaraz to wynagradza i udziela duszy obfitej łaski pobożności i gorliwości. Z takiej postawy płynie również zbudowanie bliźniego – pewnego rodzaju apostolstwo względem tych, którzy nas obserwują. Przeciwnie, brak uszanowania w kościele czy kaplicy, zbytnia swoboda, rozmowy, szepty oziębiają i zmniejszają pobożność u innych, a niekiedy są nawet przyczyną zachwiania się w wierze”78. *** „Trzeba otoczyć szczególną troską odprawianie Mszy Świętej” – apelował w Sokółce abp Edward Ozorowski. To skierowany do wszystkich celebransów Przenajświętszej Ofiary postulat, aby wznieść na wyżyny List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze..., www.jezuufamtobie.pl . 78 221 kapłańską ars celebrandi – składać Najświętszą Ofiarę z największą pobożnością, powagą, namaszczeniem, bez niecierpliwości, z szacunkiem i bez pośpiechu rozdzielać Komunię Świętą. Gesty celebrującego Mszę kapłana mają bowiem ogromne znaczenie, o niebo większe niż samych uczestników Eucharystii. Swoją drogą o tym, jak wielkie znaczenie mają gesty i czyny celebransa, świadczy chociażby nawrócenie wybitnego niemieckiego ekonomisty Ernsta Friedricha Schumachera, autora książki Małe jest piękne, jednej z najważniejszych prac ekonomicznych XX wieku. Bardzo ważną rolę w tym procesie odegrało bowiem obserwowanie przez niego liturgii Mszy Świętej. „Szczególnie uderzyła go cześć, z jaką ksiądz obchodził się z kielichem i pateną po rozdzieleniu Komunii; uwaga, z jaką każde naczynie było pieczołowicie wycierane i polerowane”79 – pisała w swoich wspomnieniach córka ekonomisty. Niezwykle budujący przykład szacunku dla Najświętszego Sakramentu ukazał w Sakramencie obecności (jednym z sześciu tomów wspaniałych Rozważań o Eucharystii) ks. Tadeusz Dajczer. Pewnego dnia obserwował on kapłana w kościele św. Genowefy: „Jakaś postać w koloratce wychodzi z zakrystii. Widzę, jak przechodząc przed tabernakulum klęka. Ale robi to jakoś «dziwnie», całkiem inaczej. Jakiś dziwny ksiądz. Zgina kolano bardzo powoli i z taką czcią, że zastygam w zdumieniu. Nie, on nie klęka przed tabernakulum, H. Bejda, Nawróceni..., s. 419-425. 79 222 on klęka przed Kimś! Stawia na ołtarzu krzyż, pulpit, zapala świece. Ale to wszystko – inaczej! Ruchy wolne, twarz głęboko skupiona. Wraca do zakrystii i znowu to inne przyklęknięcie. Nie mogę oczu od niego oderwać. Zachowuje się tak, jakby widział inną rzeczywistość. I nagle staje się dla mnie oczywiste, że on naprawdę wierzy w Boga obecnego w tabernakulum. On klęka w geście niezwykłej adoracji. W momencie uklęknięcia sam wydaje się [być] cały zatopiony w kontakcie z Kimś. W tym małym, zamkniętym pomieszczeniu on po prostu widzi Boga! Przypomniałem sobie, jak mówi psychologia, że człowiek komunikuje się głównie w sposób pozasłowny. «Wsłuchiwałem się» podczas sprawowanej przez niego Eucharystii nie tyle w jego słowa, co w ekspresję twarzy, mowę oczu, komunikację gestami, całym ciałem. Tym wszystkim starał się wyrażać swoją modlitwę i cześć dla nieskończonego majestatu Boga. Od słów konsekracji coś wstrząsającego zaczęło się dziać w jego twarzy, tonacji głosu... Po Przeistoczeniu podnosił Hostię powoli, bardzo powoli, do góry. W taki sposób, by już sam ten gest stawał się szczególną modlitwą. (...) Może był to wyraz jego ludzkiej bezradności, a może uwielbienia, bezgranicznego zaufania Bogu, którego z tak niezwykłą czcią trzymał w swoich dłoniach”80. *** Ks. T. Dajczer, Sakrament obecności, Wydawnictwo i Drukarnia Świętego Krzyża; Wydawnictwo „Fidei”, Opole – Warszawa 2009, s. 3-5. 80 223 Z pewnością to, co wydarzyło się w Sokółce, gdzie – jak mówił w wywiadzie abp Edward Ozorowski – „Hostia nie została należycie uszanowana”, co było „znakiem naszych czasów”81 – odczytać można również jako skierowane do nas przez Boga wezwanie: „Polscy kapłani i polscy wierni, zadbajcie o przywrócenie należnej czci Eucharystii!”. W wydanej w 1987 roku doskonałej książce Iota unum. Analiza zmian w Kościele katolickim w XX wieku Romano Amerio ubolewał, że „degradacja Eucharystii jest najbardziej charakterystycznym zjawiskiem współczesnego Kościoła”82 i stwierdzał, że „obecny kryzys Kościoła jest w gruncie rzeczy kryzysem Eucharystii, kryzysem wiary w Eucharystię”83. Pisał on o desubstancjalizacji Eucharystii (która została „pozbawiona wartości aktu ofiarnego i zredukowana do uczty, wspólnego świętowania, braterskiej agapy”), odbijającej się „negatywnie na czci i poszanowaniu dla Najświętszego Sakramentu”. Amerio wymieniał bardzo wiele związanych z tym nadużyć. Przytoczmy tylko dwa najbardziej szokujące: „jeśli chodzi o materię, z jakiej składa się hostia, dopuszcza się coraz częściej rozmaite produkty spożywcze, nie wyłączając słodkich mas lub kremów”, „niektórzy księża nader śmiało poczynają sobie z poświęconymi komunikatami, na przykład wysyłając je pocztą na adres wiernych, którzy zgłosili chęć przyjęcia Komunii”84. A. Kaszuba, Cud w Sokółce..., s. 18. R. Amerio, Iota unum. Analiza zmian w Kościele katolickim w XX w., Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, s. 703. 83 Tamże, s. 691. 84 Tamże, s. 689-690. 81 82 224 Od czasu, kiedy Amerio pisał swoją książkę, minęło już ćwierć wieku, ale takie nadużycia i profanacje, niestety, nadal się zdarzają. Takim przykładem może być bulwersująca i bluźniercza Msza nazwana „mundialową”, odprawiona w 2010 roku w kościele w Obdam w Holandii, którą miliony internautów mogło obejrzeć na umieszczonym w internecie filmiku. „Celebrujący” ją kapłan ubrany był w... pomarańczowy ornat (pomarańczowe koszulki mieli bowiem występujący w finale mundialu zawodnicy Holandii), odgrywał przed ołtarzem rolę bramkarza, a sam kościół został przyozdobiony flagami. Na szczęście w Polsce tego typu nadużycia są prawie nieobecne. Niemniej jednak warto uczynić wszystko, by liturgii Mszy Świętej nadać, jak najwspanialszą oprawę (wielką szansą na przywrócenie należnej czci Eucharystii są celebracje według rytu trydenckiego). Musimy zdawać sobie bowiem sprawę, jak twierdzi ks. prof. Nicola Bux w książce pod prowokacyjnym tytułem Jak chodzić na Mszę i nie stracić wiary, że „chrześcijańska liturgia poddawana jest w naszej epoce wysublimowanej postaci gwałtu. Jej obrzędy i symbole poddawane są desakralizacji. Zastępowane są świeckimi gestami”85. Nie możemy i nie powinniśmy się na to godzić. *** N. Bux, Jak chodzić na Mszę i nie stracić wiary, Wydawnictwo św. Stanisława, Kraków 2011. 85 225 Pisząc o Mszy i Komunii Świętej nie można zapominać również o praktyce komunii duchowej. „Komunia duchowa – pisał ks. Sopoćko – polega na gorącym pragnieniu przyjęcia Pana Jezusa z pobudki miłości napełniającej serce. Ta Komunia pragnienia, zwana Komunią duchową, jest niezmiernie pożyteczna dla duszy, gdyż wzbudza w niej pociąg do rzeczy Boskich i do życia doskonałego, daje moc do ćwiczenia się w cnotach i przynosi niekiedy więcej korzyści niż Komunia sakramentalna przyjęta z mniejszą miłością. Nadto ma tę samą korzyść, że można przyjmować ją codziennie, w każdej chwili dnia i nocy, w każdym miejscu, a szczególnie przy nawiedzeniu Przenajświętszego Sakramentu”86. Podobne słowa kieruje do nas również w Sacramentum caritatis Benedykt XVI: „Nawet wtedy, kiedy nie jest możliwe przystąpienie do sakramentalnej Komunii, uczestnictwo we Mszy Świętej pozostaje konieczne, ważne, znaczące i owocne. W tej sytuacji dobrze jest żywić pragnienie pełnego zjednoczenia z Chrystusem za pomocą, np. praktyki komunii duchowej (...)”87. Właśnie w czasie takiej komunii duchowej św. s. Faustyny Anioł Pański (Serafin) trzynaście razy zasilał ją sakramentalnie w chorobie, zaznaczając przez to, jak miła jest Bogu ta praktyka, którą służebniczki Miłosierdzia Bożego «będą stosować i zachęcać inne dusze dobrej woli ku temu»”. List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze..., www.jezuufamtobie.pl . 87 Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis..., s. 70. 86 226 Rozdział 5 NA KOLANACH PRZED PANEM T rzeba nam, katolikom, często uczestniczyć we Mszy Świętej i godnie przyjmować Komunię Świętą. Trzeba nam, jak najczęściej adorować Przenajświętszą Hostię – nie tylko w Sokółce, nie tylko tę, która stała się dla nas ludzkim Ciałem, ale także Ciało Chrystusa pozostające w formie małego białego opłatka zamkniętego w tabernakulach i wystawianego w monstrancjach w kościołach całego świata. Bo przecież w każdej konsekrowanej Hostii jest cały osobowy Bóg. Jest i cierpliwie czeka, aż przyjmiemy Go do swego serca albo uklękniemy, by Go w tej postaci adorować. „Nie żałujmy naszego czasu na adorację (...), niech nasza adoracja nigdy się nie kończy”88 – apelował w liście Dominicae cenae Jan Paweł II. *** Kard. Józef Ratzinger, Eucharystia. Bóg blisko nas..., s. 111. 88 227 „Nawiedzenie Przenajświętszego Sakramentu jest naszym czwartym obowiązkiem względem Więźnia eucharystycznego – pisał bł. ks. Michał Sopoćko. – Gdyby Jezus przebywał widocznie w jednym tylko miejscu na świecie, jak dawniej w Judei, gdzie by rozmawiał poufale z tymi, którzy Go odwiedzają, uważalibyśmy pewnie za obowiązek i za szczęście iść do Niego. A gdyby osiadł widomie między nami w mieście i powiedział: «Chodźcie do Mnie, mam przyjemność w rozmowie z wami», na pewno wówczas uważalibyśmy za godnego nagany, kto by do Zbawiciela nie poszedł. Ale wszak wiara nam mówi, że w każdym Przenajświętszym Sakramencie mamy tego samego Jezusa, do którego z daleka przybyli Mędrcy, by Mu się pokłonić, któremu się kłaniają wszyscy aniołowie (Hbr 1,6), który zaprasza nas: «Przyjdźcie do mnie wszyscy» (Mt 11,28), «Proście, a będzie wam dane» (Mt 7,7), «Skarby moje są nieprzebrane...», «Tu otrzymacie łaski nie tylko dla siebie, ale i najbliższych sobie, i dla dusz czyśćcowych, i dla świata całego». Kościół ku tej praktyce bardzo zachęca, udzielając za każdy raz dziesięć lat odpustu, który można ofiarować za dusze zmarłych”89. *** List ks. M. Sopoćki napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze..., www.jezuufamtobie.pl . 89 228 „To na adoracji rozstrzygnie się przyszłość Kościoła” – stwierdził kard. Mauro Piacenza, prefekt watykańskiej kongregacji ds. duchowieństwa w wywiadzie dla agencji CNA 17 października 2011 roku, w chwili, kiedy pisałem ten rozdział. „Czeka nas wielka pokojowa walka przed Najświętszym Sakramentem. Moim wielkim marzeniem jest, aby w każdej diecezji na świecie istniał przynajmniej jeden kościół, w którym dniem i nocą adoruje się Sakrament Miłości”90 – powiedział kard. Piacenza. „Kiedy Sobór [chodzi o II Sobór Watykański – przyp. autora] otworzył okna Kościoła, dostał się do niego nie tylko powiew Ducha, ale również zawierucha tego świata. Teraz trzeba cierpliwie przywracać porządek [w Kościele – przyp. autora], przede wszystkim poprzez stanowcze potwierdzenie prymatu zmartwychwstałego Chrystusa obecnego w Eucharystii”. Tak właśnie zostało to powiedziane! *** Ucieszyłem się z tej wyrażonej przez wysokiego watykańskiego dostojnika woli podjęcia „pokojowej walki przed Najświętszym Sakramentem”. Swoją drogą, czyż to nie kolejny „cudowny” Boży „zbieg okoliczności”, że to właśnie w Łagiewnikach – w światowym centrum Bożego Miłosierdzia (które Wypowiedź kard. M. Piacenzy za informacją Radia Watykańskiego z dnia 17 października 2011 roku. 90 229 ostatnio zostało ubogacone o powstające tuż obok Centrum i sanktuarium Jana Pawła II) i niedaleko mojego domu – od wielu już lat dniem i nocą trwa wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu, że właśnie tu – w dzień beatyfikacji Ojca Świętego Jana Pawła II – narodził się także ruch „Adoremus” („Adorujmy”) prawdziwie „opatrznościowa” inicjatywa, której istotą jest ożywienie adoracji eucharystycznej i wciągnięcie do tej Bożej „walki”, jak największej rzeszy wiernych oraz całych parafii. I znowu w tak przedziwny sposób Boże Miłosierdzie „spotkało się” z Eucharystią. *** Adoremus! Adorujmy zatem Chrystusa, adorujmy Go wystawionego w monstrancjach, zamkniętego w tabernakulum, które sam Chrystus w rozmowie ze św. Faustyną określił „tronem miłosierdzia na ziemi” (patrz Dz. 1485). Adorujmy Go także w sanktuariach swoich serc, po przyjęciu Go w Komunii Świętej. Adorujmy i pokładajmy nadzieję w Bożym miłosierdziu. Błagajmy żyjącego w eucharystycznym chlebie Boga o miłosierdzie dla staczającego się po równi pochyłej świata, o miłosierdzie dla naszej ojczyzny, o miłosierdzie dla nas samych i naszych bliskich. „Przypominam sobie – pisała w Dzienniczku s. Faustyna – że najwięcej światła otrzymałam w adoracjach, które odprawiałam codziennie przez pół godziny przez cały Post przed Najświętszym 230 Sakramentem, leżąc krzyżem. W tym czasie poznałam głębiej siebie i Boga” (Dz. 147). Adoracja przekształca bowiem świat i zmienia ludzi – Boże „promienie X” prześwietlają na wylot nasze dusze. Człowiek nie musi nawet nic robić. Tak jak nic nie robił ów francuski wieśniak, który długie godziny spędzał na adoracji. Pytany przez św. Jana Vianney’a, proboszcza z Ars, „co robi przez tak długi czas przed Przenajświętszym Sakramentem”, odparł po prostu: „Patrzę na niego, a On na mnie!”91. Jeśli zatem nie potrafimy się modlić (i sobie to wyrzucamy), jeśli nie wiemy, jak się pogrążyć w kontemplacji, powinniśmy uzmysłowić sobie, że wystarczy wtedy tylko być. Wystarczy patrzeć i trwać, grzać się w Jego słońcu i nie martwić się o nic więcej, bo o resztę zatroszczy się sam Bóg. Przyznam, że ja zachowuję się podobnie jak ów wieśniak. Często mam taki natłok różnych myśli w głowie, że nie jestem w stanie się pomodlić nawet najprostszą z modlitw. Klęczę wtedy i powtarzam dwa zwykłe słowa: „Kocham Cię”. I mam nadzieję, że Bóg, patrząc na moje serce, mimo wszystkich moich grzechów, nieprawości i wad, których nie potrafię się pozbyć i którymi tak bardzo daję się we znaki moi bliskim, dobrze wie, że to prawda. *** Rozmowa św. Jana Vianney’a z francuskim wieśniakiem za: T. Toth, Eucharystia..., s. 185. 91 231 Bóg może dokonać wielkich cudów w klęczącym przed nim człowieku. Czyż nie stało się tak właśnie w przypadku słynnego francuskiego pisarza Andre Frossarda? A on nawet nie klęknął. Wystarczyło tylko, że wszedł w Boży zasięg, na Bożą orbitę. I został pochwycony, by krążyć już zawsze wokół Boga – wokół miłującej go Odwiecznej Miłości. Jak do tego doszło? Otóż w 1935 roku „wyjałowiony religijnie” 20-leni Andre Frossard (syn Ludwika-Oskara – dziennikarza, komunisty, byłego sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Francji), jak na paryskiego lekkoducha przystało, błąkał się bez celu po Paryżu92. Pracował wtedy w redakcji paryskiego dziennika i uważał się za ateistycznego marksistę, za ateusza „zajętego innymi problemami niż sprawa Boga”. Bezkrytycznie podzielał przekonania „idealnie ateistycznej”, lewicowej rodziny, „dla której problem religii w ogóle nie istniał”, a wojowniczy antyreligijny zapał był tylko melodią przeszłości. Frossardowie uważali bowiem, że „przeciwnik” już dawno został położony na łopatki. Ojciec Frossarda nie był nawet ochrzczony, matka była niezbyt gorliwą protestantką, a babka – żydówką. Ze ścian mieszkania od maleńkości spoglądał na Andre groźny wzrok Karola Marksa, Opis nawrócenia Andre Frossarda za: H. Bejda, Nawróceni..., s. 323-328. (zawarte w nim cytaty pochodzą z: A. Frossard, Istnieje inny świat, WydawnictwoWrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej, Wrocław 1988; V. Messori, Pytania o chrześcijaństwo, Wydawnictwo „M”, Kraków 1997). 92 232 a w młodej głowie wciąż kołatały słowa najważniejszej lektury lat dziecięcych: Piotruś będzie socjalistą. 8 lipca 1935 roku Frossard spotkał w redakcji swojego przyjaciela André Villemina – katolika (gorliwie i bezskutecznie trudzącego się, by odciągnąć go od ateistycznego socjalizmu), któremu dopiero co zwrócił książkę Nowe średniowiecze Mikołaja Bierdiajewa. Dokładnie o godzinie 17.10, udając się na obiad, dotarli do dzielnicy łacińskiej i zatrzymali się na ulicy d’Ulm przed szarą, pseudogotycką kaplicą pod wezwaniem Najświętszego Sakramentu, należącą do Zgromadzenia Sióstr Adoracji Wynagradzającej. Villemin miał tu coś do załatwienia. Wysiadł z samochodu, obiecując, że wróci za kilka minut. Zapytał Frossarda, czy zaczeka na niego w aucie, czy też w kościele. „Oglądnę kościół i zobaczę co on robi” – postanowił Frossard. Kierowała nim wówczas zwykła ciekawość. Sam Kościół był bowiem dla niego instytucją, jak sam mówił, niesympatyczną i „tak daleką jak Księżyc lub Mars”. „Voltaire nie powiedział mi o niej nic dobrego, a od mego trzynastego roku życia nie czytałem prawie nic innego prócz Voltaira i Rousseau” – pisał. Po wejściu do świątyni, w jej głębi, nad ołtarzem zauważył jednak coś, czego jeszcze nigdy nie widział – wystawioną monstrancję z Najświętszym Sakramentem. Nie wiedział wówczas, czym jest ten „duży krzyż z obrobionego metalu, mający w środku białą matową tarczę”, to „odległe Słońce”. 233 W półmroku kościoła Frossard bezskutecznie wypatrywał przyjaciela: „Mój wzrok wędruje od ciemności do światła, wraca z powrotem do obecnych ludzi, nie wnosząc jakiejkolwiek myśli, ślizga się od wiernych do nieruchomo trwających zakonnic i pozostaje potem, nie wiem dlaczego zawieszony na drugiej świecy, płonącej na lewo od krzyża (...). W tym mgnieniu oka zerwała się nagła fala cudów, której niewyrażalna siła w jednym momencie z absurdalnej istoty, jaką jestem, zrywa powłokę, aby dziecko, którym nigdy nie byłem, oślepione od blasku, przywieść do światła dziennego. Przede wszystkim zostają mi dane słowa duchowego życia. One nie są do mnie skierowane, nie formułuję ich sam, słyszę je jakby wypowiadane obok mnie cichym głosem przez osobę, która widzi, czego ja jeszcze nie widzę. Zaledwie ostatnia sylaba tego cichego prologu osiągnęła próg mojej świadomości, lawina zrywa się od nowa. Nie mówię: niebo się otwiera. Nie, ono się nie otwiera, lecz nagle spada na mnie. Od kaplicy, gdzie On (jak mogłem to przypuszczać) w tajemniczy sposób był zamknięty, wystrzela w górę jak błyskawica” – opisywał później. Frossard poczuł Oczywistość Boga i Obecność jego Osoby – „niezniszczalny kryształ nieskończonej przejrzystości, jasności prawie nie do zniesienia (...) lekko niebieskiego światła”, „inny świat takiego blasku i gęstości, że nasz świat osuwa się przed nim do rozwiewających się cieni niewyśnionych marzeń”. Wiedział, że „to jest rzeczywistość, to jest prawda”, „łagodna dobroć i łaskawość” zdolna 234 „przełamać najtwardszy kamień i co jest twardsze niż kamień – ludzkie serce”. Ogarnęła go radość – „entuzjazm w samą porę wydobytego morskiego rozbitka”. Został obdarowany Kościołem – „ośrodkiem przebywającej obecności Jedynego”. I tak właśnie, w jednej zaledwie chwili bezideowy ateista przemienił się w gorliwego katolika. „Wyszedłem stamtąd po dziesięciu minutach, tak bardzo zaskoczony tym, iż stałem się niespodziewanie katolikiem, jak byłbym zdumiony, odkrywając, iż jestem żyrafą lub zebrą po wyjściu z ogrodu zoologicznego”– wyznał w rozmowie z włoskim dziennikarzem i publicystą Vittorio Messorim. „Jestem katolikiem, katolikiem apostolskim, rzymskim. Bóg istnieje i wszystko jest prawdą” – oświadczył po wyjściu z kościoła zdumionemu przyjacielowi. Był całkowicie przemieniony. Od tej pory nawrócony ateista zaczął wzrastać w wierze. Codziennie uczęszczał na Mszę Świętą, a godziny spędzone w kościołach uznawał za najszczęśliwsze chwile swego życia, zagłębił się w lekturze Biblii, uszczęśliwiała go modlitwa. Po okresie przygotowania przyjął chrzest i do końca życia był gorliwym katolikiem, stając się po wielu latach jednym z najsłynniejszych francuskich pisarzy i publicystów katolickich, dzięki któremu także inni ludzie odnaleźli drogę do Boga. *** 235 „Sednem eucharystycznej pobożności jest osobisty kontakt z Bogiem” – przekonywał w swoich pismach i całym swoim życiem Jan Paweł II. Częsta Msza i Komunia, adoracja i inne praktyki kultu eucharystycznego nie wyczerpują bynajmniej głębi „eucharystycznej duchowości”. „Duchowość eucharystyczna – pisał w Sacramentum caritatis Benedykt XVI – nie ogranicza się tylko do uczestnictwa we Mszy Świętej i pobożności wobec Najświętszego Sakramentu. Obejmuje ona całe życie”93. Trzeba, by Eucharystia wycisnęła głębokie piętno na całej naszej egzystencji, by stała się motorem wszystkich naszych czynów. Duchowość eucharystyczna ma między innymi wymiar misyjny – to w niej zakorzeniona jest potrzeba „dawania świadectwa naszym życiem” i misja „niesienia Chrystusa” innym ludziom i całemu światu. Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis..., s. 95. 93 236 Rozdział 6 PRZYKŁADY POCIĄGAJĄ! C zy jesteśmy świadkami „eucharystycznej wiosny”, jak twierdzi Benedykt XVI? Nie wiem. Bardzo chciałbym, aby tak było. Wprawdzie pobożność eucharystyczna – adoracyjna – odżywa, jednak dla wielu ludzi Eucharystia nadal jest jedynie symbolem, a nie realną obecnością. Coraz mniej ludzi spotyka się z Eucharystycznym Chrystusem w czasie niedzielnej Mszy Świętej. W Polsce, według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego z 2010 roku, w niedzielnej Eucharystii uczestniczyło 41 procent katolików, a do Komunii przystępowało średnio 16,4 procent wiernych. To i tak dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę tragiczne wskaźniki dotyczące wielu krajów Europy Zachodniej (w Holandii na Msze Święte uczęszcza około 7 procent osób deklarujących się jako wierzące). Natomiast podobną co w Polsce liczbę „dominicantes” 237 i „communicantes” zanotowano w Stanach Zjednoczonych, ale i tak oznacza to, że więcej niż połowa polskich katolików nie chodzi w niedzielę do kościoła. A przecież takie cotygodniowe uczestnictwo we Mszy Świętej to naprawdę podstawa – minimum naszych religijnych powinności. Zawinione (nieusprawiedliwione chorobą czy innymi ważnymi względami) nieuczestniczenie w niedzielnej Mszy Świętej to przecież ciężki grzech. Czy to się zmieni na lepsze? Oby! Może trzeba prosić o to także podczas adoracji. *** Ojciec Święty Benedykt XVI zachęca bardzo gorąco do adoracji eucharystycznej – do spotykania się z Panem, który został z nami w Eucharystii. „Spoglądając podczas adoracji na konsekrowaną Hostię, spotykamy dar miłości Boga, spotykamy mękę i Krzyż Jezusa, a także Jego zmartwychwstanie. Właśnie poprzez nasze spojrzenie na adoracji Pan nas przyciąga ku sobie – w swoją tajemnicę, aby nas przemienić, tak jak przemienia chleb i wino” – mówił. Podczas katechezy poświęconej św. Julianie z Cornillon podkreślił również, że „święci na spotkaniu eucharystycznym zawsze odnajdywali siłę, pocieszenie i radość”94. To święta prawda o świętych. Każdy z nich pełnymi Katecheza Benedykta XVI o św. Juliannie z Cornillon, wygłoszona 17 listopada 2010 roku, www.adoremus.pl . 94 238 garściami czerpał z tego skarbca, z tego niewyczerpanego źródła, jakim jest Eucharystia. Mam jednak wciąż w pamięci kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu spośród około 300 „mieszkańców nieba”, których życie badałem i opisywałem, mających szczególny stosunek do Eucharystii – prawdziwych jej miłośników i wielkich czcicieli. Muszę przyznać, że kilkoro z nich wywarło na mnie wyjątkowo duże wrażenie. Szerzej wspomnieć chcę jednak tylko o trzech, których z różnych względów szczególnie polubiłem: o wielkim apostole mediów, prekursorze współczesnej ewangelizacji bł. Jakubie Alberione, skromnej zakonnicy bł. s. Kandydzie od Eucharystii, a także o niewyniesionej jeszcze na ołtarze Polce Wandzie Malczewskiej. To właśnie oni – oprócz św. Faustyny od Najświętszego Sakramentu – z powodzeniem mogliby się stać swoistymi „patronami” owej „eucharystycznej wiosny”. Niestety, w naszym kraju nie są oni dobrze znani. *** „Istnieją rzeczy nadprzyrodzone, które możemy czerpać bezpośrednio od Boskiego Mistrza. Dawno temu czytałem o pewnym biskupie, który miał dzień pełen zmartwień i nie mógł znaleźć wyjścia dla rozwiązania problemów, które spiętrzyły się przed nim; a były to rzeczy poważne. Nieustannie myślał, rozważał, 239 pytał o radę. Potem wyszedł z domu i idąc, spotykał prostą kobietę, która go znała: – Gdzie pani była, dobra kobieto? – Byłam w kościele na adoracji, nawiedziłam Najświętszy Sakrament. – A więc, cóż pani powiedział Jezus? – Zawsze mi mówi rzeczy piękne, jednak dzisiaj powiedział mi coś, czego nie zrozumiałam. – Co takiego pani nie zrozumiała? – Jezus powiedział mi tak: «Proszą o radę wszystkich, a do Mnie wcale nie przychodzą prosić o światło»95”. Taką piękną i pouczającą historię opowiedział w jednym ze swoich pism założyciel zgromadzenia paulistów bł. Jakub Alberione. Nazwano go „św. Pawłem XX wieku” i „świętym środków społecznego komunikowania”. Jego „największy Skarb” ukryty był w tabernakulum – był to Jezus w postaci małej, kruchej Hostii. A gdzie był jego „Skarb”, tam było i serce jego. Właśnie podczas jednej z takich adoracji – czterogodzinnego modlitewnego czuwania odbywającego się na przełomie XIX i XX wieku, w nocy Tekst o bł. ks. Jakubie Alberione opracowałem w oparciu o własny artykuł opublikowany w Tygodniku Rodzin Katolickich „Źródło” nr 47/2009, napisany głównie na podstawie publikacji: D.B. Spoletini, Jakub Alberione. Apostoł nowych czasów, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2003. Fragmenty jego pism zaczerpnąłem z ks. J. Alberione, Stąd chcę oświecać. Myśli eucharystyczne, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 1997. 95 240 z 31 grudnia 1900 roku na 1 stycznia 1901 roku w katedrze w Albie – 16-letni seminarzysta Jakub doświadczył niezwykłej wizji. Chrystus objawił mu jego życiową misję. Miał zostać apostołem jak św. Paweł, aby rozpalić żar apostolstwa, misyjną gorliwość w innych i uzdrowić społeczeństwo oraz jego instytucje: szkołę, rodzinę, prawodawstwo, literaturę, prasę, obyczaje. W ten sposób miał szerzyć dobro i budować cywilizację chrześcijańską. Przed tabernakulum zrodziła się Rodzina, a przede wszystkim Towarzystwo św. Pawła, którego apostolski cel polegał na tym, „że jego członkowie, na chwałę Bożą i dla zbawienia dusz, poświęcają się ze wszystkich sił rozpowszechnianiu katolickiej doktryny za pomocą apostolstwa wydawniczego, to znaczy: druku, kina, radia i innych środków najbardziej skutecznych i szybkich, oraz wszelkich wynalazków dostarczonych przez ludzki postęp i odpowiednich do potrzeb i warunków naszych czasów”. Przyznam, że bliski to memu sercu cel. Ksiądz Alberione zakładał swoje dzieło w trudnym czasie, kiedy we Włoszech „pierwsze skrzypce” zaczynali grać socjaliści i faszyści. Zarówno jedni, jak i drudzy nie kryli niechęci do niego i jego działalności. Grożono mu śmiercią, pojawiły się trudności natury ekonomicznej. Wówczas z pomocą ks. Alberione przyszedł sam Chrystus – ukazał mu się, wypowiadając słowa: „Nie lękajcie się, Ja jestem z wami. Stąd chcę oświecać [wskazał wtedy na tabernakulum 241 – przyp. autora]. Żałujcie za grzechy”. Ksiądz uzyskał pewność, że nic nie zaszkodzi jego dziełu, że z jego zagrożonej Rodziny ma wyjść „wielkie światło”. I takie światło wyszło. W latach 20. i 30. XX wieku jak grzyby po deszczu z inicjatywy ks. Alberione zaczęły powstawać nowe religijne czasopisma, a w Boże Narodzenie 1931 roku zaczęło się ukazywać pismo, które zrobiło międzynarodowa karierę – wychodzący do dziś katolicki tygodnik o największym nakładzie „Famiglia Cristiana” („Rodzina chrześcijańska”). Od tej pory powstało wiele innych wspaniałych dzieł. Sił do zakrojonej na szeroką skalę działalności apostolskiej dodawało ks. Alberione spożywanie Eucharystycznego Chleba i chwile cichej adoracji. *** Założyciel paulistów propagował częste przystępowanie do Komunii Świętej oraz czytanie Pisma Świętego. Były to, według niego, dwa najważniejsze fundamenty chrześcijańskiego życia. Równie ważną rolę pełniło – jego zdaniem – częste nawiedzanie i adorowanie Najświętszego Sakramentu. Oto kilka jego przepięknych „eucharystycznych” wskazań zaczerpniętych z książki Stąd chcę oświecać: „– Konieczne jest zakotwiczenie naszego życia w tabernakulum. Tylko dzięki modlitwie nasze dzieła będą miały ducha i przyniosą stałe owoce oraz będą miały prawdziwą wartość w wieczności. 242 – Jest pewna wiedza, która pochodzi tylko z tabernakulum. Kto odprawia dobrze adoracje i wchodzi w zażyłość z Jezusem, ten nabywa powoli tej wiedzy, która jest nazwana wiedzą Boską – wiedzą świętych. – Wielką modlitwą, na którą powinniśmy kłaść potężny nacisk, jest nawiedzenie Najświętszego Sakramentu. Ono dopełnia i udoskonala Komunię Świętą i doprowadza do nawiązania osobistego i rzeczywistego kontaktu z całą łaską, którą otrzymaliśmy w Eucharystii. Odprawiajcie zawsze dobrze nasze adoracje, abyśmy rzeczywiście otrzymali poznanie Jezusa i zostali w Niego wszczepieni. – Wierność praktyce nawiedzenia Najświętszego Sakramentu to jeden z najskuteczniejszych środków do prowadzenia gorliwego życia i czynienia postępu w cnotach. W pierwszej części nawiedzenia powinno się czytać przede wszystkim Pismo Święte, a zwłaszcza Ewangelie i listy św. Pawła. – Nawiedzenie Najświętszego Sakramentu jest oddaniem czci Eucharystii, która jest jakby tronem łaski [w tym przypadku już] poza Mszą Świętą i Komunią Świętą. Jest ona przedsionkiem nieba: wytchnieniem i przygotowaniem do przeżywania wizji uszczęśliwiającej w niebie. Daje łaskę, światło, umocnienie. 243 – Wśród wielu ćwiczeń duchowych, od których w większości zależy formacja apostoła i skuteczność jego działania, na pierwszy plan wysuwają się: Ofiara Mszy Świętej, przyjmowanie Komunii Świętej, codzienna medytacja, nawiedzenie Najświętszego Sakramentu i prowadzenie rachunku sumienia. – Przed tabernakulum możesz rozwiązać wszystkie trudności. Wiele razy wystarczy tylko tyle, aby stawić czoło wielu niepewnościom i trudnościom; wystarczy tyle, aby powrócić do pokoju serca”. *** Na koniec zostawiłem najpiękniejszy cytat, pełne głębi słowa, którymi bł. Jakub Alberione oddał samą istotę spotkania z Chrystusem podczas adoracji: „Czymże jest Nawiedzenie? Jest to spotkanie duszy i całego naszego człowieczeństwa z Jezusem. To nędzne stworzenie spotyka się ze swoim Stwórcą. Uczeń staje wobec Boskiego Mistrza. Chory spotyka się z Lekarzem dusz. Ubogi zwraca się o pomoc do Bogatego. Spragniony pije z przeobfitego Źródła. Słaby staje przed Bogiem Wszechmogącym. Kuszony szuka pewnego Schronienia. Ślepy szuka Światła. Przyjaciel idzie do prawdziwego Przyjaciela. Zagubiona owca zostaje znaleziona przez Boskiego Pasterza. Zbłąkane serce znajduje Drogę. Głupi odnajduje 244 Mądrość. Oblubienica spotyka Oblubieńca duszy. «Nic» znajduje «Wszystko». Zrozpaczony znajduje Pocieszyciela. Młodzieniec znajduje receptę na życie. [Nawiedzenie] to odpowiedź należna Temu, który jest naszym Gościem, Domownikiem, Bratem, Zbawieniem. On jest Nauczycielem wiary, moralności, modlitwy: naszym obowiązkiem jest uczęszczać do Jego szkoły (...)”. *** „Nieskończonym Skarbem” nazywała Eucharystię włoska karmelitanka bł. Maria Barba – Maria Kandyda od Eucharystii (1884-1949)96. Maria Barba była dziesiątym z dwanaściorga dzieci radcy sądu apelacyjnego. Jej rodzice byli nie tylko bogaci, ale i bardzo pobożni. Większą część życia Maria spędziła w Palermo, a następnie w Ragusie. Miłość do Eucharystii uwidoczniła się u niej już wtedy, kiedy była małym dzieckiem. Z niecierpliwością oczekiwała na powrót mamy z kościoła, a kiedy to następowało, wspinała się na palce, by poprzez dmuchnięcie mamy na jej wargi mieć swój udział w jej Komunii Świętej i tak jak ona, ale na swój dziecięcy sposób, przyjąć do swego serca Pana Tekst o bł. Marii Kandydzie od Eucharystii w oparciu o własny artykuł opublikowany w Tygodniku Rodzin Katolickich „Źródło” nr 24/2010, napisany głównie na podstawie publikacji: J I. Adamska OCD, Ku pełni wolności i miłości. Rzecz o bł. Marii Kandydzie od Eucharystii (1884-1949) karmelitance z Ragusy, Wydawnictwo „Flos Carmeli”, Poznań 2008. Stamtąd też pochodzą wszystkie przytoczone cytaty. 96 245 Jezusa. W wieku 10 lat przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Swoje „pierwsze nawrócenie” – po niespokojnej, pełnej różnorakich grzechów i grzeszków młodości – przeżyła w wieku 15 lat. Poczuła wówczas powołanie do życia zakonnego. Od tej pory przyjmowanie eucharystycznego Chrystusa stało się największą radością jej życia, a powstrzymywanie się od Komunii Świętej „wielkim krzyżem i męczarnią”. *** Sprzeciw rodziny opóźnił jej wstąpienie do klasztoru o 20 lat. Były to lata próby, pełne tęsknoty i cierpienia z powodu niemożności połączenia się ze swoim Boskim Oblubieńcem. „Moje cierpienia «dla Eucharystii» zaczęły się w wieku około siedemnastu lat, gdy doznałam przynaglenia, by nie opuszczać częstej Komunii” – tak pisała w prowadzonym na polecenie spowiednika Dzienniku. – Wiele trudów i zmagań kosztowało mnie uproszenie krewnych, żeby mi towarzyszyli do kościoła [bracia Marii, od których po śmierci ojca w 1904 roku i matki w 1914 roku była zależna, byli liberałami, utracili wiarę i nie chodzili do kościoła, a kobieta w owych czasach sama nie mogła się poruszać po mieście]. Gdy mi się to powiodło, gdy udało się wreszcie ich pozyskać, musiałam uzbroić się w cierpliwość, widząc jak zwlekają z wyjściem, powolni, nigdy się nieśpieszący, zajęci swoimi sprawami, 246 tak że w końcu przychodziliśmy spóźnieni. Ileż z ich powodu straciłam Mszy i Komunii Świętych! Ileż musiałam się natrudzić, by znaleźć kapłana, który udzieliłby mi Komunii, gdy przyszliśmy do kościoła w ostatniej chwili”. Były to jednak również lata naznaczone kolejnym „nawróceniem”, kolejnym duchowym odkryciem – pojęciem obecności Boga w tabernakulum: „Spóźniłam się raz na Mszę Świętą i nie mogłam przyjąć Komunii Świętej. Ponieważ kościół był już zamknięty, chciałam zawrócić, ale jakaś uboga kobieta powiedziała mi: «Dlaczego pani nie wejdzie do zakrystii, aby choć na krótko nawiedzić Pana?». Te słowa, a także przykład mojej starszej siostry, naprowadziły mnie na obecność Jezusa w tabernakulum i tajemnica ta przeniknęła do głębi mój umysł i serce: O Miłości, Miłości! Przebywasz tam jako Więzień, bo kochasz do szaleństwa i chcesz zawsze być z nami, Twymi dziećmi; pragniesz pozostawać w naszych kościołach, choć jesteś często samotny i opuszczony! Myślą i sercem rozpoczęłam nawiedzać Jezusa w tabernakulum w ciągu dnia, a także nocą. Adorowałam Go we wszystkich świątyniach świata, w tych zwłaszcza, w których pozostawał najbardziej zapomniany. Nocą przerywałam sen, aby Go na klęczkach uwielbiać. Widziałam w duchu te ciemne kościółki i zamknięte drzwiczki tabernakulum. Mówiłam Jezusowi, że u stóp każdego ołtarza stawiam moje serce 247 jak wieczną lampkę, aby nieustannie Go adorowało, dziękowało Mu, kochało Go i wynagradzało. Zawarłam przymierze z Jezusem, na mocy którego w każdym kościele świata katolickiego, gdziekolwiek znajdowałoby się tabernakulum, gdziekolwiek przebywałby On w Sakramencie Ołtarza, moje serce będzie z Nim; by Go kochać, wielbić i wynagradzać w imieniu własnym i całego stworzenia, które Go opuszcza i nie chce Go poznać. To przymierze miało mnie obowiązywać nie tylko przez czas mojego życia ziemskiego, ale tak długo, dopóki On pozostanie w Najświętszym Sakramencie, czyli aż do skończenia wieków”. Jakże to piękne, przejmujące, pełne żaru i miłości słowa. Podobnie zresztą – nocą, przenosząc się w duchu przed tabernakulum – adorowała Jezusa św. s. Faustyna. „Kiedy teraz nie mogę trochę sypiać w nocy, bo mi cierpienie nie pozwala, zwiedzam wszystkie kościoły i kaplice i choć krótko adoruję Przenajświętszy Sakrament” – pisała (Dz. 1501). Może warto naśladować w takiej adoracji te dwie zakonnice? Co więcej – dzisiaj, dla lepszego pobudzenia wyobraźni, można adorować Chrystusa również online, korzystając z internetowych kamer zainstalowanych w kaplicach wieczystej adoracji! *** Maria mogła wstąpić do Karmelu dopiero w roku 1919. Miała wtedy już 35 lat. Zanim to nastąpiło przeżywała jeszcze większe cierpienia, „drogę krzyżową” 248 z powodu wielomiesięcznej niemożności uczestniczenia w niedzielnej Mszy Świętej i przyjmowania Komunii Świętej. „Tak bardzo pragnęłam, Panie, niemal żebrałam o łaskę, aby ktoś zechciał iść ze mną do Twojego Domu, o mój Jezu! Zawsze na próżno. Niespełnione nadzieje, daremne oczekiwania, post od Eucharystii. Godziny upływały, Msza mnie ominęła. (...) Głód i pragnienie świętej Komunii nieustannie we mnie wzrastało do tego stopnia, że wyczerpywało mnie fizycznie; umierałam niemal na myśl o odrzuconej prośbie, o nieudzielonym pozwoleniu... Ten silny, a zarazem słodki głód, miłosne i jednocześnie szalone pragnienia, doprowadzały mnie do łez. Święta Komunia była mi potrzebna jak oddech, jak bicie serca. Była dla mnie tęsknotą i rozkoszą; aby ją zdobyć poszłabym kamienistą drogą, zakuta w łańcuchy”. *** W klasztorze w Ragusie przyjęła imię Maria Kandyda od Eucharystii, chcąc „towarzyszyć Jezusowi w Jego eucharystycznej postaci, najlepiej jak tylko będzie mogła”. Eucharystia stała się wówczas sednem jej życia duchowego. Poprzez szczególny charyzmat eucharystycznej wrażliwości nawiązała ścisłą relację z Bogiem. Długie godziny spędzała na klęczkach przed tabernakulum. W 1924 roku złożyła śluby zakonne, a kilka miesięcy później została przeoryszą (była nią z przerwami przez 20 lat). 1 listopada 1927 roku w akcie podpisanym własną krwią złożyła 249 Bogu ofiarę z samej siebie za grzechy swoje i cudze. Pragnęła być „apostołką Komunii Świętej”, „strażniczką wszystkich tabernakulów świata”, pragnęła wszystkie dusze przyciągnąć do eucharystycznego Jezusa. W latach 1933-1935 na rozkaz przełożonych napisała prawdziwy klejnot duchowości eucharystycznej – traktat pod tytułem Eucharystia. Z uwagi na szczególny kult Najświętszego Sakramentu nazwana została „mistyczką Eucharystii”. Umarła w wielkich męczarniach na raka wątroby w uroczystość Trójcy Przenajświętszej 12 czerwca 1949 roku. *** Oto kilka ze „złotych eucharystycznych myśli” bł. Marii Kandydy od Eucharystii: „– Wszystko odnajdziesz w tej maleńkiej Hostii, ponieważ tam jest Wszystko: dźwignia – by cię unieść ku świętości, iskra – by cię rozpalić, oczyszczająca kąpiel dla twego brudu, bogactwo na twe niedostatki, brama, która cię wprowadzi do nieba. – Gdy sprawiają nam ból nasze codzienne winy, a serce zamartwia się, że nie umie kochać tak, jak by chciało, i gdy wzrasta pragnienie, by podobać się Bogu, który nas ogarnia, wystarczy przywołać ożywcze wody Eucharystycznego Jezusa, one dopełnią wszystkiego! Pragnąc ogromnie być czystą w jego oczach, 250 przyjmowałam Go jako najcenniejsze obmycie, uzupełnienie wszystkiego, co moje, jako uświęcenie wszelkiego dobra, które zdziałałam. Jezus odpowiadał na moją nadzieję. – Czego mam się lękać? Wszystko przychodzi do mnie za pośrednictwem Boskiej Eucharystii! Obym mogła rzucić całą ludzkość w ramiona eucharystycznego Jezusa! Wtedy wszyscy byliby szczęśliwi! To On przecież czyni mnie tak szczęśliwą! Wielu jest takich, niemal wszyscy, którzy chodzą pełni bólu i zmartwień, ponieważ nie umieją odnaleźć oazy szczęścia. Jest nią nasz Bóg, Najwyższe Dobro, Radość, Nieskończony Skarb! Lecz ludzie podążają własnymi drogami, na których nie znajdą pokoju i radości. Ach, gdyby wiedzieli, gdyby zakosztowali, jakże byliby szczęśliwi, posiadłszy pokój i zaspokojenie pragnień. Gdy jest się blisko Jezusa w Najświętszym Sakramencie, cierpienie znika, a dusza odzyskuje siły. Choćby nawet nie ustały próby i doświadczenia, to przecież stają się one do zniesienia, nabierają słodyczy z miodu płynącego z Boskiej Eucharystii. Gdyby choć raz tego doświadczyli, przychodziliby stale do tego źródła i zarazem żaru, aby się pokrzepić, zacząć życie od nowa i w Komunii Świętej znaleźć najmocniejszą zaporę przed zalewem namiętności. Całą moją ufność, pewność i miłość składam w Tobie, o Najczcigodniejsze Ciało mojego Jezusa. 251 – Jakże chciałabym być apostołką Komunii Świętej! Jak bardzo pragnę, by wszyscy doświadczyli Jej łask! Przebacz mi Jezu, jeśli się mylę! Ale gdybym znała dusze, które nie miałyby dla Ciebie, dla swej duszy, więcej czasu, jak tylko pół godziny czy dziesięć minut dziennie, to ja w tych dziesięciu minutach kazałabym im przyjąć Komunię świętą. Jezu eucharystyczny, który stałeś się w moim życiu miłością i także męczeństwem, pamiętaj, że w moich nieskończonych ofiarach, w moich udrękach, cierpiąc i płacząc, pojęłam, że mam rozprzestrzeniać miłość do Ciebie, poznanie Ciebie, święte szaleństwo Komunii. Opuszczony Więźniu! Pamiętaj, że pojęłam, iż mam rozsiewać Ciebie! Niech przyjdzie Twoje Eucharystyczne Królestwo! – Boska Hostia i cenny kielich są wysokimi i masywnymi kolumnami podtrzymującymi świat, który upadłby pod ciężarem swoich niegodziwości, gdyby ten Skarb nie wznosił się po wielekroć, co minutę pomiędzy Niebem a ziemią, by go podtrzymywać i uśmierzyć gniew Ojca. Ta myśl – w momencie łaski – przeniknęła moją duszę słodkim światłem, wzruszeniem i pokojem. I jakże zapadła we mnie ta święta prawda!”. *** 252 W pierwszym tygodniu stycznia 2012 roku, kiedy dokonywałem ostatnich „szlifów” tej książki, wpadła mi w ręce biografia pewnej osoby, której nie mogło w naszych przykładach zabraknąć. Mowa tu o osobie świeckiej, polskiej mistyczce i wizjonerce, żyjącej w XIX wieku służebnicy Bożej Wandzie Malczewskiej (być może niedługo dojdzie do jej beatyfikacji, bowiem w 2006 roku Ojciec Święty Benedykt XVI wydał dekret o heroiczności jej cnót)97. „No tak, cudze chwalicie – swojego nie znacie” – pomyślałem wtedy. Po wspaniałe przykłady nie musimy przecież sięgać aż do Włoch. Wanda Malczewska pochodziła z ziemiańskiej, bardzo pobożnej i bardzo patriotycznej rodziny (jej bratankiem był wybitny malarz Jacek Malczewski). Jako dziewczyna złożyła przed Bogiem ślub dozgonnej czystości. Czas dzieliła pomiędzy częste wizyty w kościele, modlitwę i pomaganie biednym mieszkańcom wsi. Apostołowała wśród chłopów, inteligencji twórczej, ziemian, w oddziałach powstańców styczniowych, napominała księży, pouczała matki, godziła zwaśnionych, nawracała zatwardziałych grzeszników. Szczególnym rysem jej duchowości był właśnie kult Eucharystii – codziennie uczestniczyła we Mszy Świętej i przystępowała do Komunii Świętej, a także Fragment poświęcony służebnicy Bożej Wandzie Malczewskiej powstał w oparciu o mój wcześniejszy tekst z Tygodnika Rodzin Katolickich „Źródło” nr 38/2011. Wykorzystane cytaty zaczerpnąłem z książki: ks. G. Augustynik, Miłość Boga i Ojczyzny w życiu i czynach świątobliwej Wandy Malczewskiej, „Arka”, Wrocław 1998. 97 253 odbywała długie adoracje Najświętszego Sakramentu. Była wielką apostołką czci Jezusa Eucharystycznego – adoracji eucharystycznej i niedzielnej Mszy. Wanda Malczewska doznawała licznych objawień. Podczas jednego z nich, w czasie ostatniego Bożego Ciała przeżywanego przez nią na tej ziemi, usłyszała od Jezusa następujące – jakże ważne – słowa: „Polska się ostanie, o ile sobie nie da wiary odebrać, i będzie zawsze przedmurzem Kościoła”. „Mów komu tylko uważasz, że odrodzenie waszej Ojczyzny, jej rozkwit i zachowanie niezależności uzależnione są od zjednoczenia ze Mną przez życie eucharystyczne [częste uczestnictwo we Mszy i przystępowanie do Komunii oraz adorację eucharystyczną – przyp. autora]”. Innym razem, podczas jednej z „adoracyjnych” mistycznych ekstaz, mistyczka zobaczyła Jezusa, który „jakby w świetle słonecznym, stał z promieniejącą na piersiach Hostią i tak przemówił: «Godzina ado racji, odprawiona dla uczczenia Mnie w Najświętszym Sakramencie i oddania czci Matce Mojej, jest niewypowiedzianie radosna. Dusze to nabożeństwo praktykujące są milsze dla Mnie aniżeli Jan Apostoł, mój ulubieniec, co na Ostatniej Wieczerzy położył swą głowę na moim Sercu, by przeniknąć głębię jego myśli. Jan widział Mnie osobiście, rozmawiał ze Mną osobiście, nic dziwnego, że Mnie kochał i tulił się do Mnie. Dusze zaś, adorujące Mnie zamkniętego w cyborium, widzą tylko przybytek, gdzie mieszkam w postaciach sakramentalnych i słyszą głos mój tylko 254 wewnątrz duszy, a jednak wierzą, że tu jestem obecny, żywy i wszystko mogę im dać i dlatego miłują Mnie miłością wyższą, przytulając się do stopni ołtarza mojego, z taką wiarą jak Jan do moich piersi i odchodzą stąd pocieszeni w smutkach, rozłzawieni z radości i umocnieni do wszelkich walk życiowych. Szczęśliwe to dusze... Szczęśliwsze od moich aniołów w niebie... Ja też ich kocham więcej niż całe zastępy mieszkańców niebios. Wytrwajcie w tym nabożeństwie, a ubogacę was cnotami przeciwnymi grzechom głównym... dam wam moc do zwyciężania pokus wszelkich... i cierpliwość do znoszenia wszelkich prześladowań. Nabożeństwo adoracyjne rozkrzewiajcie w rodzinach i gdzie tylko możecie. Niech ono się stanie codzienną żywotną potrzebą waszą... Obudziwszy się w nocy przenieście się myślą do kościoła i odwiedzajcie Mnie w tabernakulum, które aniołowie we dnie i w nocy otaczają! Gdy to nabożeństwo rozpowszechni się wśród wszystkich klas społeczeństwa w świecie... świat się odrodzi... nastąpi braterstwo narodów... uświęcenie rodzin. Zbliży się do was Królestwo Boże, o które prosicie (ale bez zastanowienia): «Przyjdź Królestwo Twoje...»”. Na marginesie, wiarygodność tych objawień potwierdza także fakt, że Jezus i Maryja objawili Wandzie Malczewskiej zarówno odzyskanie niepodległości przez Polskę, jak i nadejście czasów, które jako żywo przypominały komunistyczny ucisk oraz dzisiejszą walkę z Kościołem w Polsce. 255 Rozdział 7 EUCHARYSTYCZNA DROGA DO NIEBA Przemienieni intensywnym życiem eucharystycznym, płynącymi od Najświętszego Sakramentu promieniami Bożego Miłosierdzia – spływającymi na nas zdrojami krwi i wody, które wypłynęły z przebitego Serca Jezusowego – możemy się stać, jak owe opisywane przez św. s. Faustynę „dusze szlachetne i delikatne”: „Dusza szlachetna i delikatna może być nawet najprostsza, ale o uczuciach delikatnych; taka dusza we wszystkim upatruje Boga, wszędzie Go znajduje, umie Boga znaleźć nawet pod najtajniejszymi rzeczami. Wszystko dla niej ma znaczenie, wszystko sobie wysoce ceni, za wszystko Bogu dziękuje, ze wszystkiego wyciąga korzyści dla duszy, a wszystką chwałę odnosi do Boga. Jemu ufa i nie miesza się, gdy przyjdzie czas doświadczeń. Ona wie, że Bóg zawsze jest Ojcem najlepszym, a na wzgląd ludzki 256 niewiele zważa. Za najmniejszym podmuchem Ducha Świętego idzie wiernie, cieszy się tym Gościem duchowym i trzyma się Go jak dziecię matki. Tam, gdzie inne dusze zatrzymują się i trwożą – ona przechodzi bez lęku i trudności” (Dz. 148). Stania się takimi właśnie – dążącymi do nieba duszami, wam, drodzy czytelnicy i sobie gorąco życzę. Skierujmy jednocześnie do samego Boga prośbę, którą wpisał kard. Karol Wojtyła, odwiedzając 3 listopada 1974 roku sanktuarium Cudu Eucharystycznego w Lanciano: „Spraw, abyśmy w Ciebie bardziej wierzyli, pokładali nadzieję i miłowali”98. Niech inny eucharystyczny cud – cud w Sokółce – przyniesie równie błogosławione owoce. Ks. A. Posacki SJ, Cuda chrześcijańskiej wiary..., s. 102. 98 257 część IV MÓDLMY SIĘ! Modlitwa św. Tomasza z Akwinu przed Komunią Świętą (lub przed Mszą Świętą)99 Wszechmogący, wieczny Boże, oto zbliżam się do najświętszych tajemnic Twojego Syna Jednorodzonego, naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Zbliżam się do nich jak chory do lekarza życia, jak nieczysty do źródła miłosierdzia, jak ślepy do światła wiecznej jasności, jak ubogi i nędzny do Pana nieba i ziemi. Błagam Cię, abyś dzięki swej nieskończonej hojności uleczył moją słabość, obmył moje grzechy, rozświetlił moje mroki, wzbogacił moje ubóstwo i okrył nagość, abym mógł przyjąć Chleb aniołów, Króla nad królami i Pana nad panami z taką czcią i pokorą, skruchą i pobożnością, z taką czystością i wiarą, z takim zamiarem i uwagą, jak tego wymaga moje zbawienie. Spraw łaskawie, abym przyjął nie tylko znak zewnętrzny sakramentu Ciała i Krwi Pańskiej, lecz istotę i całą moc tego sakramentu. Najłaskawszy Boże, daj Modlitwy św. Tomasza z Akwinu przytoczyłem za: Przewodnik modlitwy, Wydawnictwo AA, Kraków-Ząbki 2008; źródłami dwóch Litanii do Najświętszego Sakramentu były: Droga do nieba, [1952], s. 95-98 oraz strona internetowa ss. Klarysek od Wieczystej Adoracji: klodzko.klaryski.org ; Koronkę do Najświętszego Sakramentu zaczerpnąłem z drugiej strony pocztówki przedstawiającej Cząstkę Ciała Pańskiego, dostępnej w kolegiacie św. Antoniego w Sokółce; Koronka do Miłosierdzia Bożego za: www.jezuufamtobie.pl ; fragmenty wskazań ks. Sopoćki za: List z Czarnego Boru; Litania do Hostii Przenajświętszej napisana przez św. Faustynę pochodzi z: s. Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej..., s. 132-134 (Dz. 356); fragment tekstu bł. Marii Kandydy od Eucharystii za: S. Meloni, Cuda eucharystyczne i chrześcijańskie korzenie Europy, Wydawnictwo „Jedność”, Kielce 2010, s. 213. 99 261 mi tak przyjąć Ciało Twego Syna Jednorodzonego, naszego Pana, Jezusa Chrystusa, które wziął z Maryi Dziewicy, abym mógł być wcielony w Jego ciało mistyczne i zaliczony między Jego członki. Ojcze najmilszy, pozwól mi wiecznie wpatrywać się bez zasłony w oblicze umiłowanego Syna Twojego, którego teraz w czasie ziemskiej wędrówki pragnę przyjąć pod postacią Chleba. Amen. Modlitwa św. Tomasza z Akwinu po Komunii Świętej (lub po Mszy Świętej) Dzięki Ci składam, Panie Ojcze Święty, wszechmogący, wieczny Boże, za to, żeś mnie grzesznika, niegodnego sługę swojego, bez żadnej mojej zasługi, a jedynie z Twego miłosierdzia posilić raczył najdroższym Ciałem i Krwią Twojego Syna, naszego Pana Jezusa Chrystusa. Proszę Cię, niech ta Komunia Święta nie stanie się dla mnie wyrokiem potępienia, ale niech będzie dla mnie zbawiennym zadatkiem Twojego przebaczenia, zbroją mojej wiary i puklerzem dobrej woli. Niech mnie ona uwolni od mych występków, wyniszczy we mnie pożądliwość i zmysłowość, a wzmocni miłość i cierpliwość, pokorę, posłuszeństwo i wszystkie cnoty. 262 Niech mi będzie mocną obroną przeciw zasadzkom nieprzyjaciół tak widzialnych, jak niewidzialnych. Niech całkowicie uspokoi we mnie poruszenia cielesne i duchowe. Niech przez nią mocno przylgnę do Ciebie, jedynego, prawdziwego Boga. Niech wreszcie będzie szczęśliwym zakończeniem mojego życia. Proszę Cię także, abyś mnie, grzesznika, raczył doprowadzić do tej niewymownej uczty, na której z Twoim Synem i Duchem Świętym jesteś dla swoich wybranych prawdziwą światłością, całkowitym nasyceniem, wiekuistym weselem, pełnią szczęścia i radością doskonałą. Amen. Litania do Najświętszego Sakramentu Kyrie, eleison. Christe, eleison. Kyrie, eleison. Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas. Ojcze z nieba, Boże – zmiłuj się nad nami. Synu, Odkupicielu świata, Boże Duchu Święty, Boże Święta Trójco, jedyny Boże Jezu w Najświętszym Sakramencie jako Bóg i Człowiek obecny – zmiłuj się nad nami. Jezu, żywy chlebie, któryś z nieba zstąpił Jezu, utajony Boże i Zbawicielu 263 Jezu, nieustająca ofiaro nowego przymierza Jezu, Ofiaro czci i uwielbienia najgodniejsza Jezu, prawdziwa ofiaro błagalna za żywych i zmarłych Jezu, niewinny Baranku Boży Jezu, Chlebie Anielski Jezu, pokarmie nasz najcenniejszy Jezu, przymierze miłości i pokoju Jezu, źródło łask wszelkich Jezu, pociecho zasmuconych Jezu, ucieczko grzesznych Jezu, wspomożycielu słabych i obarczonych Jezu, lekarzu chorych Jezu, pokarmie w godzinie śmierci Jezu, szczęśliwości wybranych Jezu, zadatku chwalebnego zmartwychwstania Bądź nam miłościw – przepuść nam, Panie. Bądź nam miłościw – wysłuchaj nas, Panie. Od niegodnego pożywania Ciała i Krwi Twojej najświętszej – zachowaj nas, Panie. Od wszelkich pożądliwości ciała Od pożądliwości oczu Od wszelkiej pychy Od wszelkich niebezpieczeństw i okazji do grzechu Od wszelkiej lekkomyślności umysłu Od wszelkiej oziębłości ku bliźnim Od grzechu każdego Od śmierci wiecznej Przez najświętsze Wcielenie Twoje – wybaw nas, Panie. Przez gorzką mękę i śmierć Twoją 264 Przez nieskończoną miłość, którąś nam okazał przez ustanowienie Najświętszego Sakramentu Przez swoją najgłębszą pokorę, jakąś w poprzedzającym umywaniu nóg uczniom swoim okazał Przez pięć ran Twego Najświętszego Ciała, któreś za nas sobie zadać pozwolił Przez najdroższą Krew Twoją, którąś nam na ołtarzu zostawić raczył My, grzeszni, prosimy Ciebie – wysłuchaj nas, Panie. Abyś wiarę, uszanowanie i nabożeństwo ku temu Najświętszemu Sakramentowi zawsze w nas utrzymywać i pomnażać raczył Abyś wszelkie zbrodnie i to, co Ci, się nie podoba, w nas umarzać i z nas wykorzenić raczył Abyś nas w łasce swojej zachować i umacniać raczył Abyś nas od wszelkich zasadzek nieprzyjaciół uwolnić raczył Abyś serca nasze łaską swoją oczyścić i poświęcić raczył Abyś nam skutków tego niebieskiego Najświętszego Sakramentu w obfitości doznać pozwolił Abyś nas przez tę tajemnicę miłości z sobą coraz doskonalej zjednoczyć raczył Abyś święte pragnienie częstego pożywania Ciebie w Komunii Świętej w nas wzbudzić raczył Abyś nam do godnego przygotowania na tę ucztę przez prawdziwą pokutę dopomóc raczył Abyś nas w godzinę śmierci tym Pokarmem Niebieskim zasilić i wzmocnić raczył Abyś nam w godzinę śmierci na pomoc przybyć raczył Abyś nam łaski szczęśliwej śmierci udzielić raczył 265 Abyś nam wieczne i chwalebne życie wskrzesić raczył Abyś nas wysłuchać raczył Synu Boży, źródło łaskawości i miłosierdzia Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – przepuść nam, Panie. Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – wysłuchaj nas, Panie. Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – zmiłuj się nad nami. Ojcze nasz... Zdrowaś, Maryjo... K.: O Święta uczto, w której Chrystusa pożywamy i pamiątka męki Jego uczczona. W.: Dusza łaską napełniona, a nam zadatek przyszłej szczęśliwości udzielany bywa. Módlmy się: Boże, który zostawiłeś nam pamiątkę męki swojej w cudownym Sakramencie, racz nam dać, błagamy, iżbyśmy Najświętsze Ciało Twoje i Najświętszą Krew Twoją jak najczęściej i z jak najgłębszym nabożeństwem dla uleczenia i zbawienia dusz naszych przez Ciebie odkupionych przyjmowali i świętością tegoż Sakramentu przez Boskie zasługi Twoje, Królestwo niebieskie sobie zapewnili. Który z Bogiem Ojcem w jedności Ducha Świętego żyjesz i królujesz na wieki wieków. W.: Amen. 266 Litania do Najświętszego Sakramentu (wersja druga) Kyrie, eleison. Christe, eleison. Kyrie, eleison. Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas. Ojcze z nieba, Boże – zmiłuj się nad nami. Synu, Odkupicielu świata, Boże Duchu Święty, Boże Święta Trójco, Jedyny Boże Boże utajony w Najświętszym Sakramencie Przedwieczne Słowo Ojca, które Ciałem się stało i zamieszkało między nami Jezu, obecny w Najświętszym Sakramencie jako Bóg i człowiek Nieustająca Ofiaro Nowego Przymierza Chlebie Żywy z nieba zstępujący Chlebie wszechobecnością Słowa w Ciało przemieniony Pokarmie wybranych Uczto anielska Pamiątko męki Jezusa Chrystusa Dowodzie Boskiej ku nam miłości Tajemnico wiary Cudzie niepojęty Przymierze miłości i pokoju Źródło łask wszelkich 267 Zadatku chwalebnego zmartwychwstania Umocnienie na drogę wieczności Ucieczko grzeszników Wspomożenie słabych i upadłych Lekarzu chorych Pociecho smutnych Boski Więźniu na naszych ołtarzach Bądź nam miłościw – przepuść nam, Panie. Bądź nam miłościw – wysłuchaj nas, Panie. Od niegodnego pożywania Ciała i Krwi Twojej – zachowaj nas, Panie. Od wszelkiej pychy Od wszelkich niebezpieczeństw duszy Od braku miłości ku drugiemu człowiekowi Od grzechu każdego Przez Najświętsze Wcielenie Twoje – wybaw nas, Panie. Przez gorzką mękę i śmierć Twoją Przez pragnienie pożywania Ostatniej Wieczerzy z uczniami swoimi Przez nieskończoną miłość, którą nam okazałeś, ustanawiając Najświętszy Sakrament Ołtarza Przez Najdroższą Krew Twoją, jaką nam w Sakramencie Ołtarza zostawiłeś Przez najgłębszą pokorę, okazaną na Ostatniej Wieczerzy przy umywaniu nóg Apostołom Przez pięć ran Najświętszego Ciała Twojego My grzeszni, Ciebie prosimy – wysłuchaj nas, Panie. Abyś głęboką cześć i nabożeństwo ku temu Najświętszemu Sakramentowi zawsze w nas utrzymywać i pomnażać raczył 268 Abyś przez ten Chleb Anielski wszelkie zło w nas wyniszczyć raczył Abyś nas w łasce Twojej świętej zachować raczył Abyś nas od wszelkich zasadzek nieprzyjaciół uwolnić raczył Abyś nas przez tę Tajemnicę miłości coraz doskonalej między sobą zjednoczyć raczył Abyś nas tym pokarmem niebieskim w godzinę śmierci zasilić raczył Synu Boży, Źródło łaskawości i Miłosierdzia Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – przepuść nam, Panie. Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – wysłuchaj nas, Panie. Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – zmiłuj się nad nami. K.: Jezusie, obecny pod postacią Chleba na naszych ołtarzach. W.: Umacniaj nas Ciałem i Krwią swoją. Módlmy się: Boże, Ty w Najświętszym Sakramencie zostawiłeś nam pamiątkę swej Męki, daj nam taką czcią otaczać święte Tajemnice Ciała i Krwi Twojej, abyśmy nieustannie doznawali owoców Twego Odkupienia. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. W.: Amen. 269 Koronka do Bożego Miłosierdzia Na początku: Ojcze nasz..., Zdrowaś, Maryjo..., Wierzę w Boga... Na dużych paciorkach: Ojcze przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata. Na małych paciorkach (10x): Dla Jego bolesnej Męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata. Na zakończenie (3x): Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem. 270 Koronka do Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie (odmawiana w Sokółce) Na początku: Ojcze nasz..., Zdrowaś Maryjo..., Wierzę w Boga... Na dużych paciorkach: Niech będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, prawdziwe Ciało i Krew Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Na małych paciorkach (10x): O Jezu, obecny w Przenajświętszym Sakramencie – bądź dla nas i całego świata źródłem łaski życia wiecznego. Na zakończenie (3x): Niech będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament, prawdziwe Ciało i Krew Pana naszego, Jezusa Chrystusa. 271 Sposób przygotowania się do godnego przyjęcia Pana Jezusa w Komunii Świętej według bł. ks. Michała Sopoćki „Należy przejąć się tą wielką myślą: przygotuję się do Komunii Świętej i w tym celu wszystkie czynności wieczorne, nocne i poranne spełniam świątobliwie jako przygotowanie; będę czynić częste akty miłości Bożej i pytać siebie: «Kto jest Ten, kto ma przyjść do mnie i w jakim celu, a kto ja jestem?». Wreszcie trzeba wzbudzać w sobie pragnienie przyjęcia Pana Jezusa, a gdy nie czujemy tego, prosić o tę łaskę, ofiarowując w zamian usposobienie Najświętszej Panny i wszystkich świętych. Przystępując do Komunii Świętej, trzeba wzbudzić akt wiary, nadziei, miłości, żalu, pragnienia i zbliżać się z jak największą pokorą pełną uszanowania (...), nie tylko ustami, ale świadomie powtarzać słowa setnika: «Panie, nie jestem godzien...» (Mt 8,5) albo słowa syna marnotrawnego: «Zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem» (Łk 15,18). Miłość pełna ufności będzie uwieńczeniem przygotowania i będzie towarzyszyć temu aktowi. Czasami tej miłości nie odczuwamy, wówczas prośmy o nią z ufnością: «Jezu, ufam Tobie!». Zresztą miłość Boga nie polega na uczuciu, a mieści się w woli i gotowości służenia Mu i poświęceniu się całkowitym. 272 Zaraz po Komunii Świętej nie mówmy nic, a w skupieniu słuchajmy, co Jezus Chrystus mówić będzie do nas w chwili tak drogiej, i idźmy za pociągiem łaski. Następnie wzbudzajmy akty uwielbienia, podziwu i miłości. Uniżajmy się przed nieskończoną wielkością Zbawiciela, ofiarujmy uwielbienie aniołów i świętych na dopełnienie swoich niegodnych hołdów. Podziwiajmy Miłosierdzie Boga zstępującego do nędznego stworzenia. Pragnijmy tylko do Jezusa należeć, wyrzekając się wszystkiego, co jest na świecie. Następnie wzbudzajmy akty dziękczynienia za to niewypowiedziane Miłosierdzie i prośmy, by sam Zbawiciel podziękował od nas, niegodnych, Ojcu niebieskiemu. Prośmy zatem z prostotą i ufnością, przedstawiając Mu szczerze nasze nędze i braki rozmaite, potrzeby naszych bliźnich, rodaków rozrzuconych dziś po świecie i cierpiących; potrzeby nawet wrogów naszych i świata całego. Jest to chwila, w której można o wszystko prosić i wszystko otrzymać. Potem możemy ofiarować siebie samych, poświęcając Mu wszystko, co mamy i czym jesteśmy, aby nami kierował według woli swojej. Wreszcie czyńmy postanowienia odpowiednie, które powinny być owocem Komunii Świętej. (...) Skracać ten czas można by tylko w razie konieczności, ale i wówczas akty wymienione można i trzeba kontynuować w drodze powrotnej z kościoła czy nawet przy 273 pracy lub w koniecznej rozmowie z innymi. Do takiego dziękczynienia po Komunii Świętej przywiązujemy wielką wagę, gdyż tego wymaga religia, wdzięczność i własny interes, gdyż w tych chwilach dusza czuje największą słodycz w obcowaniu z Panem Jezusem. Wtedy On najchętniej gotów jest oświecić ją, rozgrzać, poruszyć, wtedy głównie ten sakrament sprawia skutek. Kto zaniedbuje dziękczynienie, ten stawia przeszkody łasce, ten naśladuje ubogiego, który nie chce czekać na jałmużnę, jaką mu bogaty ma zamiar podać”. Sposób nawiedzenia Pana Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie według bł. ks. Michała Sopoćki „Wpierw winniśmy się skupić i wzbudzić radość, że możemy chwilkę spędzić w towarzystwie Pana Jezusa. Następnie oddajmy cześć zewnętrzną i złóżmy wewnętrzny hołd uwielbienia. Potem mówmy do Jezusa z prostotą, co serce nam poda, wyrażając radość lub smutek, troski i potrzeby. A jeżeli nie wiemy, co mamy powiedzieć, wyznajmy to z prostotą, upokorzmy się przed Nim w swej nędzy, przedstawmy Mu swe prośby, jak żebrak u nóg bogacza, swe potrzeby, potrzeby Kościoła, Ojczyzny, narodu, bliźnich, wrogów. 274 Przejdźmy potem do rozważania życia Zbawiciela w Przenajświętszym Sakramencie, czci, jaką oddaje Ojcu swemu, miłosierdzia, cichości i cierpliwości względem ludzi, Jego pokory, ubóstwa i umartwienia; uczyńmy postanowienie żyć według tych wzniosłych przykładów. Odchodząc, zostawmy swe serce w cyborium, a czuwajmy nad zmysłami, by przez rozproszenie nie utracić łask otrzymanych. Jeżeli czas pozwoli, odmówmy cząstkę różańca, przez co uzyskamy odpust zupełny”. (fragment Listu z Czarnego Boru, 6 sierpnia 1942 roku) Sposób przyjęcia komunii duchowej według bł. ks. Michała Sopoćki „W danej chwili skupiamy się i przenosimy się przed tabernakulum z Przenajświętszym Sakramentem. Wzbudzamy akt wiary, nadziei, miłości i żalu, uwielbienia i pragnienia. Wyobrażamy sobie, że kapłan podaje nam Przenajświętszy Sakrament. Przyjmujemy w duchu z wielką pokorą i uszanowaniem oraz miłością ufną, a następnie odprawiamy dziękczynienie jak po Komunii sakramentalnej”. (fragment Listu z Czarnego Boru, 6 sierpnia 1942 roku) 275 Litania do Hostii Świętej (napisana przez św. s. Faustynę w 1935 roku100) Hostio Święta, w której zawarty jest testament miłosierdzia Bożego dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników. Hostio Święta, w [której] zawarte jest Ciało i Krew Pana Jezusa, jako dowód nieskończonego miłosierdzia ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom. Hostio Święta, w której zawarte jest życie wiekuiste [z] nieskończonego miłosierdzia nam obficie udzielane, a szczególnie biednym grzesznikom. Hostio Święta, w której zawarte jest miłosierdzie Ojca, Syna i Ducha Świętego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom. Hostio Święta, w której zawarta jest nieskończona cena miłosierdzia, która wypłaci wszystkie długi nasze, a szczególnie biednych grzeszników. Hostio Święta, w której zawarte jest źródło wody żywej, tryskającej z nieskończonego miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników. Hostio Święta, w której zawarty jest ogień najczystszej miłości, który płonie z łona Ojca Przedwiecznego, Dz. 356. 100 276 jako z przepaści nieskończonego miłosierdzia dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników. Hostio Święta, w której zawarte jest lekarstwo na wszystkie niemoce nasze, [lekarstwo] płynące z nieskończonego miłosierdzia, jako z krynicy, dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników. Hostio Święta, w której zawarta jest łączność pomiędzy Bogiem a nami, przez nieskończone miłosierdzie dla nas, a szczególnie dla biednych grzeszników. Hostio Święta, w której zawarte są wszystkie uczucia najsłodszego Serca Jezusowego ku nam, a szczególnie ku biednym grzesznikom. Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna we wszystkich cierpieniach i przeciwnościach życia. Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i burz wewnętrznych i zewnętrznych. Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna w życiu i śmierci godzinie. Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród niepowodzeń i zwątpienia toni. Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród fałszu i zdrad. Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród ciemności i bezbożności, która zalewa ziemię. Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród tęsknoty i bólu, w którym nas nikt nie zrozumie. Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród znoju i szarzyzny życia codziennego. Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród zniszczenia naszych nadziei i usiłowań. 277 Hostio Święta, nadziejo nasza jedyna wśród pocisków nieprzyjacielskich i wysiłków piekła. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy ciężkości przechodzić będą siły moje, gdy ujrzę wysiłki swoje bezskuteczne. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy burze miotają mym sercem, a duch strwożony chylić się będzie ku zwątpieniu. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy serce moje drżeć będzie i śmiertelny pot zrosi nam czoło. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy wszystko sprzysięże się przeciw mnie i rozpacz czarna wciskać się będzie do duszy. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy wzrok mój gasnąć będzie na wszystko, co doczesne, a duch mój po raz pierwszy ujrzy światy nieznane. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy prace moje będą przechodzić siły moje, a niepowodzenie będzie stałym udziałem moim. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy pełnienie cnoty trudnym mi się wyda i natura buntować się będzie. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy ciosy nieprzyjacielskie wymierzone przeciw mnie będą. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy trudy i wysiłki potępione przez ludzi będą. Hostio Święta, ufam Tobie, gdy zabrzmią sądy Twoje nade mną, wtenczas ufam morzu miłosierdzia Twego. 278 Przesłanie bł. Marii Kandydy od Eucharystii „O synowie ludzcy, jak długo będziecie ignorować tę miłość Syna Bożego do was? Od dwudziestu wieków jest więźniem dla was w Najświętszym Sakramencie, niewolnikiem miłości pod postaciami Eucharystycznymi, wieczną ofiarą za was. Czyż żyjecie niepomni tego wszystkiego? Jak długo? Czy trzeba będzie zawsze was zmuszać, byście przystąpili do Świętego Stołu, byście uczestniczyli w Mszy Świętej, byście nawiedzali waszego Boga, pełnego miłości i Zbawiciela? Jak długo będzie trwać ten ogrom niewdzięczności i ten absurd? Kiedyż zrozumiecie Serce Jezusa? Do was kieruję krzyk mojego serca, tak udręczonego, wyciągając ku wam ramiona: Przebudźcie się! On nie może tego dłużej znieść! Przyjdźcie, skosztujcie, a będziecie mieć pokój i szczęście! Tak, mój Jezu, tylko Ty czynisz nas szczęśliwymi w tym życiu, bo tylko z Tobą radość i uśmiech nigdy nie gasną. Kto znalazł Ciebie, znalazł wszystko”. 279 POSŁOWIE P isanie tej książki zakończyłem 9 stycznia 2012 roku Tuż przed południem zjawiłem się na ostatniej „konsultacji” w znajdującej się tuż obok sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach kaplicy Wieczystej Adoracji. Nie wiedziałem, że zmienił się tryb owej adoracji i w godzinach 12.00-14.00 kaplica była sprzątana. W tym czasie wierni mogli adorować Najświętszy Sakrament w kaplicy Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. No i tak, zrządzeniem Bożej Opatrzności, w kaplicy Wieczystej Adoracji zostałem pobłogosławiony Najświętszym Sakramentem (praktykuje się to zawsze po zakończeniu adoracji). Udałem się potem do kaplicy klasztornej, gdzie po modlitwie do Jezusa Eucharystycznego ucałowałem znajdujące się przed obrazem Jezusa Miłosiernego relikwie św. s. Faustyny. Choć tego nie planowałem, wydarzyło się dokładnie to samo, co 1 października 2011 roku, kiedy rozpoczynałem pracę nad książką. Bogu niech będą dzięki! 280 I jeszcze jedna sprawa. Udało mi się wreszcie skontaktować z abp. Edwardem Ozorowskim. Kilkukrotne wcześniejsze próby dotarcia do białostockiego hierarchy drogą oficjalną – czyli poprzez jego sekretariat – spełzły, niestety, na niczym. Dopiero dzięki pomocy pewnej bardzo życzliwej osoby świeckiej pod koniec stycznia mogłem porozmawiać z nim telefonicznie. Przyznam, że nie lubię rozmawiać przez telefon. Gdy nie widzę człowieka, trudno mi nawiązać z nim dobry kontakt. Niestety, kolejny wyjazd do Białegostoku i nasze osobiste spotkanie było już niemożliwe. Ale mimo tych trudności udało mi się odbyć bardzo sympatyczną rozmowę i poruszyć wiele interesujących mnie tematów. Dowiedziałem się, że nie tylko ja dostrzegłem związki cudu w Sokółce z Bożym Miłosierdziem, że potrzebę powiązania tych dwóch spraw i kultów sugerowała w rozmowie z hierarchą również pewna pani z Warszawy. Co więcej, metropolita białostocki wyznał, że przygotował już pełną i wyczerpującą dokumentację dotyczącą tego, co wydarzyło się w Sokółce, która zostanie przesłana do watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary. Podkreślił też, że według jego wiedzy „owocem” cudu w Sokółce było już wiele nawróceń i cztery spektakularne uzdrowienia (między innymi jednego z nich doznała mieszkająca w Szwecji Polka, czcicielka Bożego Miłosierdzia i poetka Krystyna Olofsson). Podczas naszej rozmowy zapoznałem arcybiskupa z generalnymi założeniami tej książki. Żywo zainteresował się poruszanymi w niej wątkami i udzielił mi swojego pasterskiego błogosławieństwa. 281 BIBLIOGRAFIA (WYBÓR) Adamska Immakulata J. OCD, Ku pełni wolności i miłości. Rzecz o bł. Marii Kandydzie od Eucharystii (1884-1949) karmelitance z Ragusy, Wydawnictwo „Flos Carmeli”, Poznań 2008. Alberione Jakub ks., Stąd chcę oświecać. Myśli eucharystyczne, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 1997. Augustynik G. ks., Miłość Boga i Ojczyzny w życiu i czynach świątobliwej Wandy Malczewskiej, „Arka”, Wrocław 1998. Bejda Henryk, Księga 100 wielkich cudów, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2005. Bejda Henryk, Nawróceni, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2008. Benedykt XVI, Posynodalna Adhortacja Apostolska Sacramentum caritatis (...) o Eucharystii, źródle i szczycie życia i misji Kościoła, Wydawnictwo Diecezji Tarnowskiej „Biblos”, Tarnów 2007. Bux Nicola, Jak chodzić na Mszę i nie stracić wiary, Wydawnictwo św. Stanisława, Kraków 2011. 282 Chiavarino Ludwik ks., Największy skarb, czyli codzienna Msza św., Towarzystwo Świętego Pawła, Rzym – Częstochowa – Paryż 1937. Cruz Carroll Joan, Cuda eucharystyczne. Eucharystyczne fenomeny w życiu świętych, Wydawnictwo „Exter”, Gdańsk 2000. Dajczer Tadeusz ks., Sakrament obecności, Wydawnictwo i Drukarnia Świętego Krzyża; Wydawnictwo „Fidei”, Opole – Warszawa 2009. Górny G., Rosikoń J., Ufam. Śladami siostry Faustyny, Wydawnictwo Rosikon Press, Warszawa 2010. Jan Paweł II, Ecclesia de Eucharistia. Jan Paweł II, List En 1246, votre loitain do bp. Liege Alberta Houssiau z okazji 750-lecia Święta Bożego Ciała, na stronie: www.opoka.org.pl . Kaszuba Agnieszka, Cud w Sokółce, Axel Springer Polska Sp. z o.o., 2009. Kowalska Faustyna M. s., Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2001, Wydanie X. Nasuti Nicola OFMConv, Cud Eucharystyczny w Lanciano, Wydawnictwo „Arka”, 1999. Nowowiejski Antoni J. abp, Msza Święta, Wydawnictwo „Antyk” Marcin Dybowski, Warszawa 2011. Ozorowski Edward abp, Homilia wygłoszona w Sokółce 2 października 2011 r., [w:] „Drogi Miłosierdzia”, nr 10/2011. Posacki Aleksander SJ, Cuda chrześcijańskiej wiary. Mistyka – inicjacje – objawienia, WAM, Kraków 2003. Ratzinger Józef kard., Duch liturgii, Klub Książki Katolickiej, Poznań 2002. Ratzinger Józef kard., Eucharystia. Bóg blisko nas, Wydawnictwo „M”, Kraków 2005. 283 Romano Amerio, Iota unum. Analiza zmian w Kościele katolickim w XX w., Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, miejsce i rok wydanie nieoznaczone. Sopoćko Michał bł. ks., Dziennik, Wydawnictwo św. Jerzego, Białystok 2010. Sopoćko Michał bł. ks., List napisany dn. 6 VIII 1942 r. w Czarnym Borze do pierwszych kandydatek tworzącego się w Wilnie Zgromadzenia Służebnic Miłosierdzia Bożego, na stronie: www.jezuufamtobie.pl . Sopoćko Michał bł. ks., Miłosierdzie Boga w dziełach Jego, tom I-III, Wydawnictwo Kuria Metropolitalna Białostocka, Wydział Duszpasterstwa, Białystok 2008. Tesoriero Ron, Powody aby wierzyć, WAM, Kraków 2010. Tomasz z Akwinu św., Ewangelia Ojców Kościoła, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 1983. Tomasz z Akwinu św., Suma teologiczna w skrócie, Wydawnictwo „Antyk” – Marcin Dybowski, Warszawa 2000. Toth Tihamer, Eucharystia, Wydawnictwo „Te Deum”, Warszawa 2004. 284 SPIS TREŚCI Deo gratias!_______________________________ 7 Wprowadzenie_____________________________ 11 część I Boży znak Rozdział 1: „Przyjdźcie na ucztę!”_____________ 21 Rozdział 2: Czy to krew, czy nie krew?________ 27 Rozdział 3: „Serce Jezusa, dla nieprawości naszych starte...”_________________ 35 Rozdział 4: Przynaglenie z nieba?____________ 47 Rozdział 5: Spokój, wiara i nadzwyczajne łaski__ 52 Rozdział 6: „Słońce sprawiedliwości” i zakrwawiony brewiarz___________ 62 Rozdział 7: Od Warmii po Śląsk_____________ 66 Rozdział 8: Jak w Sokółce: Lanciano i Buenos Aires__________________ 74 Rozdział 9: Przedziwna historia Bożego Ciała____ 86 Rozdział 10: „Jam jest chleb życia...”___________ 99 285 część II Sokółka w promieniach Bożego Miłosierdzia Rozdział 1: „Bóg jest wśród swego ludu”_______ 109 Rozdział 2: Frapujące odkrycia_______________ 115 Rozdział 3: Intrygujące obrazy, czyli Serce Jezusa Miłosiernego_____ 127 Rozdział 4: „Zaradź niedowiarstwu memu”_____ 146 Rozdział 5: Święta Faustyna, Eucharystia i Miłosierdzie___________________ 152 Rozdział 6: Eucharystia wyrazem niezmierzonego Miłosierdzia Bożego_____________ 166 Rozdział 7: Rozmyślając o cudzie_____________ 182 część III Żyć Eucharystią Rozdział 1: Co mamy czynić?________________ 195 Rozdział 2: Najwyższa cześć i miłość__________ 199 Rozdział 3: W stronę codziennej Mszy Świętej____ 203 Rozdział 4: Być Jego żywym tabernakulum!____ 208 Rozdział 5: Na kolanach przed Panem_________ 227 Rozdział 6: Przykłady pociągają!_____________ 237 Rozdział 7: Eucharystyczna droga do nieba_____ 256 część IV Módlmy się! Modlitwa św. Tomasza z Akwinu przed Komunią Świętą (lub przed Mszą Świętą)_____ 261 Modlitwa św. Tomasza z Akwinu po Komunii Świętej (lub po Mszy Świętej)_______ 262 286 Litania do Najświętszego Sakramentu__________ 263 Litania do Najświętszego Sakramentu (wersja druga) _____________________________ 267 Koronka do Bożego Miłosierdzia______________ 270 Koronka do Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie (odmawiana w Sokółce)___________ 271 Sposób przygotowania się do godnego przyjęcia Pana Jezusa w Komunii Świętej według bł. ks. Michała Sopoćki_________________ 272 Sposób nawiedzenia Pana Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie według bł. ks. Michała Sopoćki________________ 274 Sposób przyjęcia komunii duchowej według bł. ks. Michała Sopoćki________________ 275 Litania do Hostii Świętej_________________________ 276 Przesłanie bł. Marii Kandydy od Eucharystii_____ 279 Posłowie__________________________________ 280 Bibliografia (wybór)_________________________ 282 287