Cmentarze kipiące życiem

Transkrypt

Cmentarze kipiące życiem
CMENTARZE KIPIĄCE ŻYCIEM
Polesie, olbrzymia archaiczna kraina w sercu Europy w najlepszym, czyli najmniej
zmienionym stanie ostała się na Białorusi. Rozlewiska Prypeci, ogromne bagna mimo, że
gwałcone przez meliorantów i tych, którzy chcieli je „uproduktywnić” opierały się i nadal
opierają się im. Dzięki temu oporowi przetrwały nie tylko najciekawsze i najcenniejsze
torfowiska, ale też i tradycyjna kultura poleszuckiego ludu.
Po tym terenie podróżowałem w maju tego roku z białoruskim przyjacielemprzewodnikiem. Efektem podróży było ponad 2,5 tys. kilometrów przebytych drogami i
bezdrożami białoruskiego Polesia. Plon ekspedycji jest bardzo obfity pod każdym względem:
przyrodniczym, kulturowym, etnograficznym, historycznym i wieloma innymi. W tym
artykule, z uwagi na miesiąc zmarłych – listopad, chciałbym skupić się na jednym z poleskich
fenomenów – „mogiłkach”, czyli cmentarzach.
Mogiłki to bodaj czy nie najbardziej archaiczne ze wszystkich archaicznych miejsc na
Polesiu. Na ich lokalizację w tym podmokłym, niegościnnym terenie, wybierano starannie
suchy, piaszczysty pagórek, tak wysoki, że nawet w najbardziej mokre lata woda tam nie
podchodziła. Bo mogiłki to miejsce święte dla Poleszuków, a spokoju zmarłych nie miało
prawa zakłócać nic – ani człowiek, ani natura. Ów surowy „konserwatyzm” sprawił właśnie,
że do dziś poleskie cmentarze są miejscami, gdzie odnaleźć można archaiczne, wywodzące
się na pewno sprzed setek a może tysięcy lat sposoby grzebania zmarłych. Najciekawszym
ich przykładem są tzw. prykłady, naruby, kołody. Czym są? To nic innego jak kłody drewna,
które tutaj, w ubogim w kamienie czy inny budulec terenie, kładziono na świeżym grobie w
bardzo praktycznym celu. Piaszczysta, miałka gleba nie stanowiła wystarczającego
zabezpieczenia zwłok. Dzikie zwierzęta, których na Polesiu zawsze było pełno miały łatwy
dostęp do nich. Wielka, ciężka drewniana kłoda znacznie im to utrudniała. O wiele rzadziej
stosowano do tego celu kamienie – zwłaszcza polne głazy narzutowe, ale tych nie ma na
bagnach wiele. Z czasem, ten wywodzący się z pogaństwa zwyczaj „ochrzczono” i na
szczycie drewnianej kłody stawiano krzyż, albo też wbijano go weń. Wiele takich grobów
spotkać można na cmentarzach w okolicach Telechan, Hancewicz, Łunińca. Najwięcej
zachowało się na cmentarzu w Lusinie niedaleko Hancewicz, gdzie niemal całe kwatery pełne
są takich właśnie pochówków z kłodami w różnym stopniu rozpadu.
Żywe cmentarze
Tym jednak, co wyraźnie odróżnia poleskie cmentarze od wszystkich, które do tej
pory widziałem, jest to, że stanowią one swego rodzaju ostoje przyrody kipiącej życiem. W
czasie poleskiej ekspedycji odwiedziłem ze 20 cmentarzy i każdy niemal był potwierdzeniem
tej tezy.
Był maj, a w maju - jak wiadomo - kwitną konwalie. Spotykamy je i na naszych
cmentarzach, gdzieś tam subtelnie wciśnięte w jakąś doniczkę. Proszę sobie jednak wyobrazić
całe kwatery cmentarza zarośnięte konwaliami jak trawą, albo całe groby pokryte nimi
niczym gęstym kożuchem. I widok, i zapach jest cudowny. Jak zażartował kolega: „W takim
miejscu, to aż się chce spoczywać”. Podobnie jest z barwinkiem. Owszem i na naszych
cmentarzach spotyka się taki widok: łan barwinka pokrywający mogiły, ale to niemal
wyłącznie na starych, porzuconych cmentarzach gdzieś w Beskidach czy na Lubelszczyźnie.
Na nowych, odwiedzanych i „zadbanych” raczej nikt sobie na taką swawolę nie pozwala.
Barwinek, jeśli już rośnie, to jak konwalia - upchnięty w donicach. Kwiaty to był jednak tylko
początek. W Braszewiczach koło Drohiczyna nad takim właśnie cmentarzu gdzie z łanów
konwalii wyrastały piękne błękitne, drewniane krzyże zadomowiła się kolonia gawronów
licząca kilka dziesiątków gniazd, przy czym niektóre sprawiały wrażenie wręcz piętrowych
albo połączonych ze sobą. Obok, co się bardzo rzadko zdarza, na wyniosłym drzewie
znajdowało się gniazdo najprawdopodobniej kruka, bo młode, lotne już kruki latały wokół
niego metalicznie kracząc. Najciekawszym jednak spotkaniem z cmentarnym krukiem było to
na cmentarzu w Łyszczy pod Pińskiem. Dojechaliśmy tam pochmurnym popołudniem
przejeżdżając rzeczkę o mile brzmiącej nazwie Wiślica. Ciemne chmury wisiały nad cudnie
błękitną drewnianą cerkiewką. Z pobliskiego cmentarza, pełnego grobów pińskiej szlachty,
porośniętych, a jakże, barwinkiem, zrazu dochodził tylko delikatny śpiew samca pleszki.
Kolorowy ptak wywodził nad drewnianą kaplicą. Wkrótce jednak zamilkł, a w jego miejsce
dało się słyszeć donośny krakanie kruka. Weszliśmy na cmentarz, by obejrzeć nagrobki.
Młody kruk siedział na jednym z drzew i bezczelnie krakał, niewiele sobie robiąc z naszej
obecności. Chodziliśmy po cmentarzu odczytując napisy po polsku i rosyjsku na starych
szlacheckich grobach, a ptak podrywał się i krążył nad cmentarzem ze złowieszczym
krakaniem. Zjawisko było z gatunku tych budzących grozę: stary cmentarz, rozwalające się
krzyże, pułap ciężkich i ciemnych chmur i to donośne, przeszywające krakanie.
Wioska Bobryk, to przysłowiowe „cztery chaty na krzyż” na granicach rejonów
pińskiego i hancewickiego. Pewnie dlatego jakiś wesołek dopisał na tablicy z nazwą wioski
napis „City”. Nazwę swą wzięła od nazwy rzeki przezeń przepływającej a nazwy rzeki
możemy się nieomylnie domyślać. Bobrycki cmentarz to „poleska klasyka” – „chołm”
piaszczysty wynoszący się kilka metrów nad otaczający teren. Na nim oczywiście łany
kwitnących konwalii i sosny. Z jednej z nich dochodził delikatny, ale dobrze słyszalny pisk.
Odnaleźliśmy ją. Na wysokości kilku metrów znajdowała się w niej dziupla a w niej
zadomowiły się nietoperze.
Chatynicze to duża wieś kilkanaście kilometrów na południe od Hancewicz. Pełna jest
pięknej drewnianej zabudowy, starych chat zdobionych oryginalnymi rzeźbionymi
okiennicami. Cmentarz w Chatyniczach jest wielki. W najstarszej jego części rosną olbrzymie
pomnikowe dęby, które u nas zapewne miałyby status pomników przyrody i … przeszkadzały
wszystkim odwiedzającym cmentarz, bo to gałąź może się obłamać itd. Na Białorusi dęby te
nie są pomnikami, ale nikomu nie przeszkadzają, jakby miejscowi wiedzieli dobrze, że były
mieszkańcami tego terenu pierwej niż powstał na nim cmentarz. Prócz wielu osobliwości
chatynickiego cmentarza, takich jak np. to, że na grobach mężczyzn wiesza się tu wyszywane
ręczniki, a na grobach kobiet podobnie pięknie wyszywane fartuchy, jest i ta, że na wysokiej
sośnie gniazduje tu bocian. Zaś uschłe, sterczące gałęzie jesionu są miejscem czatowania
srokosza.
Olbrzymich rozmiarów pomnikowe drzewa można zresztą spotkać w wielu miejscach
na Polesiu. Gonne i zdrowe dęby rosną na cmentarzu we wsi Achowa koło Pińska, gdzie też
zachował się żeliwny krzyż na grobie zmarłej młodo Józefy z Mikulskich Onichimowskiej z
piękną sentencją: „Bogobojna, cnotliwa tem się odznaczał/Córki, żony wzorowej imię
posiadał/Teraz tylko zmieniła miejsce godne siebie/Był to anioł na ziemi, teraz anioł w
niebie”. Olbrzymimi pomnikowymi dębami otoczona jest cudnie błękitna cerkiew w
Dobrosławce. W Hruszowej koło Kobrynia rośnie mocarny dąb Dewajtis opisywany swego
czasu przez Marię Rodziewiczównę w powieści pod takim samym tytułem.
W zagubionej na wielkich zmeliorowanych obszarach (dawniej olbrzymim bagnie)
wsi Wólka Obrowska, pełnej bocianów, ptaki te zagnieździły się także na pięknej sośnie
położonej między cerkwią a cmentarzem. Kilkadziesiąt kilometrów dalej, we wsi Borki pod
Hancewiczami bociany nie pogardziły także starym uschłym jesionem rosnącym na
miejscowym cmentarzu.
Jednak niekwestionowanym faworytem wśród cmentarzy, jeśli idzie o bogactwo
dzikiej przyrody na nim, jest cmentarz we wsi Wieluta nad rzeką Cna, w rejonie łuninieckim.
Dawniej Wieluta położona była na skraju największego na Polesiu, liczącego kilkaset tysięcy
hektarów powierzchni bagna Hryczyn. Dziś z tego olbrzymiego kompleksu ostały się
niewielkie dzikie fragmenty, reszta to potężne pola kartofli, łąki i pastwiska. To co zastaliśmy
na cmentarzu w Wielucie wystarczyłoby na napisanie małej pracy naukowej. Naprzód
usłyszeliśmy przeróżne „nieludzkie” odgłosy. Nie oszukają one jednak wprawionych
ornitologów – wiadomo, to głosy młodych czapli siwych. Ale skąd czaple siwe na cmentarzu?
Nie wiemy, ale na tym cmentarzu, na wysokich sosnach naliczyliśmy kilkanaście gniazd
zajętych przez te ptaki. Czaple siedziały na gałęziach obok gniazd patrząc tylko ze
zdziwieniem na to jak je fotografujemy. Ufne w spokój panujący w takim miejscu. Na
najwyżej położonej części rosły, tradycyjnie już, stare dęby, na których założył gniazdo
bocian biały i właśnie wysiadywał w nim jajka. Po cmentarzu rozchodziło się donośne kucie
dzięcioła – pracował nad swoim przyszłym domem w jednej z sosen. Dopełnieniem całego
obrazu była wielka, barć kłodowa wisząca na jednej z sosen wprost nad grobami. Miała już
swoje lata, ale nadal była zajęta przez pszczoły. O takiej tradycyjnej „drobnicy” jak łany
konwalii nie warto już nawet wspominać.
Przy okazji opisywania przyrody poleskich mogiłek warto wspomnieć o jeszcze
jednym „mimowolnie ekologicznym” zwyczaju Poleszuków. Otóż jest nim zostawianie na
grobach bliskich w święto zmarłych różnych pokarmów: ciast, cukierków, jajek itp. A że
odpowiednikiem naszego Święta Zmarłych jest w prawosławiu (prawosławnymi jest
większość Poleszuków) drugi dzień Świąt Wielkiej Nocy (lub Wielkiego Dnia, jak tu się
mówi), te zaś w tym roku odbyły się 2 tygodnie po katolickich, to mieliśmy okazję wszystkie
te spożywcze produkty zobaczyć na cmentarzach. Zwyczaj ten, wywodzący się jeszcze z
czasów pogańskich na Polesiu jest szczególnie żywy. Można nawet zobaczyć specjalne stoliki
przy grobach do tego właśnie służące. Pokarmy te oczywiście samym zmarłym są już
niepotrzebne, korzystają za to z tej stołówki wszelcy inni mieszkańcy cmentarzy. Któż
bowiem pogardzi darmowym poczęstunkiem?
Drzewo źródłem życia
Bogactwo przyrodnicze poleskich cmentarzy ma swoje źródło bez wątpienia w
bogactwie całej tej zaczarowanej krainy. Mimo, że systematycznie gwałcona, przekształcana
ciągle jeszcze żyje, nie poddaje się, trwa i jest o wiele bogatsza przyrodniczo niż tereny ją
otaczające. A presja jaką na nią się wywiera trwa już kilkaset lat. I trzeba sprawiedliwie
zaznaczyć, że to nie tylko dzieło ostatnich dziesięcioleci i władzy komunistycznej. Na
polskim, przedwojennym Polesiu długość kanałów melioracyjnych mierzyło się już w
tysiącach kilometrów a plany były jeszcze szersze. Zatem gdyby nie zrobili tych melioracji
sowieci, prawdopodobnie zrobiła by je nasza władza. Można było jedynie liczyć na
stanowczy i silny głos sprzeciwu takich ludzi jak prof. Władysław Szafer, który to głos być
może byłby wysłuchany. Choć przykład budowy kolejki na Kasprowy Wierch w Tatrach
pokazuje, że nawet prof. Szafera i całej Państwowej Rady Ochrony Przyrody nie usłuchano.
Tak czy tak Polesie wciąż żyje, wciąż pełne jest czapli, bocianów, żurawi, i wszelkiego
innego zwierza.
Jest jednak jeszcze jeden ważny „czynnik”, który sprawia, że poleskie mogiłki są tak
przyjazne przyrodzie – są to drzewa, czyli te rośliny, które w naszym kraju, za wszelką cenę,
pod wszelkimi pretekstami i wszelkimi możliwymi sposobami z cmentarzy się usuwa. To
zieleń wysoka sprawia, że mają gdzie zagnieździć się nawet tak wielkie ptaki jak bociany czy
czaple, to w drzewach dzięcioły kują dziuple, a do opuszczonych wprowadzają się nietoperze
czy pszczoły. To one są „źródłem” życia na cmentarzu. Drzewa na mogiłkach były dla
Poleszuków niemal tak samo święte jak i same mogiły. Doskonały przykład podaje Antoni
Wysłouch, ziemianin, myśliwy i pisarz mieszkający przed wojną w rodzinnym majątku
Perkowicze koło Drohiczyna na Polesiu. W swoich wydanych już po wojnie, w Anglii,
wspomnieniach pt.: „Opowiadania poleskie” opisuje takie oto wydarzenie, z jakim zetknął się
na jednej z wypraw myśliwskich: „Przy misce gorącego kapuśniaku z wędzoną świniną i
kartoflami zapytałem o zabitego Niemca. Artem trochę się spłoszył, ale gdy upewniłem go, że
wiem o tym z rozmowy towarzyszy na wozie opowiedział mi historię prawdziwie poleską i
puszczańską. Było to podczas wojny, Niemcy budowali swoje wojenne drogi. Wykładali je
drzewem ścinanym na trasie. Na mogiłkach rosły u nich piękne sosny, a według zwyczaju na
mogiłkach nie wolno nawet paść krowy, a co dopiero ścinać drzewo! Drzewo rośnie dla
umarłych a nie dla ludzi. Niemiec kazał swoim pionierom wyciąć sosny z mogiłek, aby je
zwalić w błoto gościńca. Ludzie poszli prosić, obiecali drzewo przywieźć z lasu. Niemiec
kilku chłopów zbił po twarzach szpicrutą i drzewa mogilne wyciął.
- No i cóż? Dopilnowali i jego – kończył swoje opowiadanie stary strażnik lasów.
Nie pytałem więcej, bo i po co? Każdy z Poleszuków broni swoich praw i obyczajów, co za
różnica, czy to Artem, czy Antoni, czy kto inny? Wszyscy są po jego stronie i jemu, zabójcy,
prawo miejscowe przyznaje rację.”
Rzecz jasna daleki jestem od tego, by pochwalać i propagować takie sposoby
załatwiania spraw. Nie mniej jednak rzeczą niezwykle cenną byłoby to, aby ta wspaniała
poleska tradycja szacunku dla drzew przetrwała, aby nie zniszczyła jej zachodnia moda
(której wpływy widać już przy granicy z Polską, np. we wsi Ołtusz gdzie na starym cmentarzu
urządzono istną rzeź drzew). A wówczas cmentarze będą nie tylko miejscami smutku po
zmarłych, ale i kipiącymi oazami życia.
Krzysztof Wojciechowski

Podobne dokumenty