wsi sielska, anielska…

Transkrypt

wsi sielska, anielska…
WSI SIELSKA, ANIELSKA…
5 września
Czuję się prawie jak bohaterka amerykańskiego filmu. Mam na myśli taki film, w którym
skromny i niezamożny obywatel ni stąd, ni zowąd dostaje wielomilionowy spadek po
nieznanym sobie krewnym. Zaskoczonego bohatera najpierw opadają wątpliwości, ale
w końcu dochodzi do wniosku, że czemu nie i przyjmuje dar. Tak właśnie jest ze mną.
Właśnie się dowiedziałam się, że ciotka zrobiła mnie spadkobierczynią swojego domu na wsi,
w którym spędziła prawie całe życie. Mój przypadek trochę się jednak różni od
amerykańskiego filmu. Bo po pierwsze, ja jednak znałam swoją ciotkę. Po drugie, ciotka nie
dorobiła się milionów. A po trzecie, nie mam zamiaru przyjmować tego spadku. To, że należy
z niego zrezygnować, uświadomił mi mój Oddany Mąż:
– Zrób to natychmiast – powiedział. – Ciotka na pewno miała długi i będziesz je spłacać.
Był to oczywiście głos rozsądku. Godząc się z nim, mimo woli westchnęłam głęboko.
– Smutno ci? – zmartwiła się natychmiast moja Słodka Wnuczka.
– Chyba nie tęsknisz do tej ruiny? – zdziwił się Oddany Mąż.
– Skąd! – Jedną odpowiedzią załatwiłam oba pytania i wróciłam do zabawy z Zosią.
12 września
Piękna pogoda. Zbieramy z Zosią mnóstwo kasztanów. Będziemy robić ludziki.
17 września
Dziś jesteśmy na targu. Zosia decyduje, które pomidory kupimy. Wybiera same nietypowe:
przypominający serce, w kształcie jajka, podobny do misia.
5 października
Oglądamy Krainę lodu. Pewnie już piąty raz. Wciąż się martwimy nieszczęsnym darem Elzy.
A potem cieszymy ze szczęśliwego końca.
20 października
Nagła klęska! Nasza Kochana Córeczka wraz z rodziną opuszcza nas, nasze miasto, nasz kraj!
Nie dosyć, że rok temu Pierworodny ze swoją żoną i chłopakami wyniósł się do Holandii, to
teraz ona chce do Londynu! Dla wnuków rzuciłam w diabły pracę i przeszłam na
wcześniejszą emeryturę. No i gdzie one są, te moje wnuki? Chłopcy pogrążeni
w holenderskiej depresji, wnuczka ma odlecieć w mgłę. Nie wiem, co gorsze. Jako
pocieszenie Córeczka zostawia mi swój samochód i kota.
– Będzie ekstra – przekonuje. – Czas tylko dla siebie. Pojeździsz sobie do różnych lekarzy, na
gimnastykę, na uniwersytet trzeciego wieku. A w razie chandry przytulisz Józka.
1
Jasne. Wreszcie będę zdrowa jak koń, a jak w pustym domu zacznę wyć z tęsknoty,
pogłaszczę sobie kota i natychmiast mi przejdzie.
25 października
Znowu Kraina lodu. Biedna ta Elza…
– Czemu płaczesz, babciu? – dziwi się moja Słodka.
4 listopada
Odwozimy na lotnisko Kochaną Córeczkę, Drogiego Zięcia i Słodką Wnuczkę ich starym,
a moim nowym autem. Machamy jak szaleni. Polecieli. Wracamy w milczeniu.
17 listopada
Mąż codziennie w pracy. Ja obłażę centra handlowe. Wczoraj jedno. Dzisiaj drugie. Jutro
wybieram się do trzeciego. Ludzie kupują prezenty. Ja się gapię.
20 grudnia
Na święta nie przyjedzie ani nasz Pierworodny, ani nasza Kochana. On ma jak zwykle od
groma pracy, a ona dopiero zaczyna na obczyźnie. Tłumaczą mi, że w ten sposób budują
przyszłość swoich dzieci. Cóż mogę na to powiedzieć? Życzenia złożymy sobie na Skypie.
11 stycznia
A właśnie, że przyjmę ten spadek! Jak bohater amerykańskiego filmu. Mam w nosie głos
rozsądku (jakkolwiek to brzmi). Zrobiłam rozeznanie i żadnych długów ciotki nie
namierzyłam. Nie zrezygnuję z jej domu. W imię przeszłości. Na wyznanie, że zamierzam
zamieszkać na wsi, a jego zapraszam w weekendy, mój Oddany Mąż najpierw się
zapowietrza, potem krzyczy, wreszcie chrypnie. Przypominam mu, że to w końcu tylko 200
kilometrów. Ale on się obraża. Jakoś przeżyję. Na razie załatwiam wszelkie papiery
dotyczące własności domu i jestem bardzo zajęta.
14 lutego
Tydzień temu wysłałam do Holandii i Anglii kartki z serduszkami. Dla każdego dziecka
i wnuka inną. Z osobistymi życzeniami. Przed północą dostaję mailem dwa migocące obrazki.
Mimo że pochodzą z różnych miejsc w Europie, są identyczne.
20 lutego
Znów wędrówki po centrach handlowych. Ale już niedługo.
1 marca
Wpycham do bagażnika dwa worki ubrań, na tylnym siedzeniu unieruchamiam kontenerek
z kotem i jazda! Pożegnanie z Oddanym odbywa się w milczeniu i poraża chłodem.
Natomiast jazda z Józiem to niekończący się płacz. Każdy z nich daje mi do zrozumienia, że
postępuję źle. Nie wiem, który sposób jest gorszy.
2
2 marca
Już drugi dzień jestem na miejscu. Mam kilka drzew owocowych, mam w ogródku kwietnik
i warzywniak – mieszkam na wsi! Zakładam, że nasze (moje i Józka) życie musi się
zasadniczo zmienić. Póki co kot zaszył się pod łóżkiem i odmawia kontaktów. Natomiast ja
liczę na to, że po hałaśliwych i jasnych miejskich nocach nareszcie się wyśpię. Tu tylko
pojedyncze szczeknięcia psów i światła z okien najbliższych sąsiadów. Cudowne cisza
i ciemność! Za to o świcie obudzi mnie pianie kogutów albo porykiwanie krów.
Dziwne, kiedy wczoraj zamknęłam oczy, złapałam się na tym, że ze wszystkich sił natężam
słuch. Tak się skupiłam na tym, żeby wyłapać jakiś dźwięk, że sen odpłynął. Otworzyłam
oczy. Kompletna ciemność. Skapitulowałam i włączyłam telewizor. Nie wiem, kiedy
zasnęłam. A rano nie było żadnych kogutów. Może dlatego, że zagłuszyła je telewizja
śniadaniowa. Widzę, że wiejski detoks jest mi niezbędny.
10 marca
Na dworze zimno, znacznie zimniej niż w mieście, ale chyba trochę czuć wiosnę. Wkładam
stary sweter, szyję okręcam szalikiem, a stopy w wełnianych skarpetach wbijam w kalosze.
Wyszukuję grabie i wychodzę do ogrodu. Nigdy nie miałam w ręce tego narzędzia, ale to
przecież rodzaj miotły ogrodowej. Dziarsko chwytam grabie i… ręce niemal przymarzają mi
do trzonka. Nakazuję sobie odwrót. W domu przekopuję wór z ciepłą odzieżą, którego nie
rozpakowywałam, bo przecież przyjechałam tu witać wiosnę. Znajduję najpierw lewą, a po
pewnym czasie prawą rękawiczkę z czerwonej skórki. Wkładam je i zabieram się za
grabienie. Po kilku ruchach robi mi się ciepło. Jednak, jak się okazuje, to niezupełnie to samo
co zamiatanie. Zęby grabi co rusz o coś zaczepiają. Sapię przy tym jak parowóz, na szczęście
nikt, nawet Józek, który na dobre zamieszkał pod łóżkiem, tego nie słyszy. Coraz ostrzej
szarpię zeszłoroczne trawy i łodygi, aż w pewnej chwili na odsłoniętym kawałku ziemi
dostrzegam zielony kiełek! Hosanna, coś już rośnie! Wzruszam się. Czuję się wzbogacona
przez ten kontakt z naturą.
11 marca
Raczej już nie włożę czerwonych rękawiczek. Mocno się wytarły, na kciuku jednej zrobiła się
dziurka, a druga się popruła. Ale co tam. Nie będą mi potrzebne. Przecież diametralnie
zmieniam swoje życie. Tej nocy wreszcie nie potrzebowałam usypiacza w postaci telewizora.
Ale od rana poruszam się jak połamaniec. Prawą rękę mam jak lewą, a lewą jak protezę. Bolą
mnie ramiona, ciągną mięśnie ud. A kręgosłup! Nie, dzisiaj nie będzie dalszego ciągu
wiosennych porządków. A jak na złość świeci piękne słońce. Chyba w ogóle nie wyjdę
z domu. Zawinę się w koc… W poprzednim życiu miałam elektryczną poduszkę. Została
w mieście. Ale, ale! Co mnie tak grzeje w plecy? Józio? A więc zatęskniłeś, draniu!
3
15 marca
Hura! Zaczynają kwitnąć! Po kilku dniach słońca zielone kiełki okazały się krokusami! Tu
i ówdzie fioletowieje w moim ogrodzie. Chodzę ostrożnie i podpatruję, jak rosną. Próbuję
namówić Józka, żeby wyszedł je pooglądać, ale on trzyma się poglądu, że jest kotem
domowym. Wobec tego pstrykam zdjęcie za zdjęciem i wysyłam dzieciom i wnukom. Niech
zazdroszczą.
20 marca
Podczas wyprawy do miasteczka kupiłam mnóstwo torebek z nasionami. Jeżeli chcę mieć
nowalijki nieskażone chemią, czas najwyższy siać. Wybieram na zasiewy kawałek z dala od
drzew. Teraz to trzeba przekopać. Po moich doświadczeniach z grabieniem wiem: nie będzie
łatwo. I rzeczywiście nie jest. Tym razem od razu zakładam rękawice i to specjalne, robocze.
Rezygnuję też z kaloszy na rzecz poważnych sznurowanych butów po cioci, które znalazłam
w schowku. Powinny się sprawdzić, gdy trzeba będzie wcisnąć łopatę w glebę. Faktycznie
bez problemu stawiam stopę na górnej części ostrza. Tyle że nic z tego nie wynika. Dokładam
więc drugą i próbuję podskakiwać. Ostrze powoli się zagłębia. A kiedy podnoszę na łopacie
to, co wykopałam, wszystko natychmiast się zsuwa. Powtarzam manewr. Kurczę, to jednak
trudniejsze niż grabienie.
Teraz siew. Nasiona rzodkiewki bardzo mi się podobają – takie malutkie kuleczki. Tego się
nie da zrobić w rękawiczkach, więc gołymi palcami precyzyjnie wkładam nasionka do ziemi
w równych odległościach. Dopiero kiedy otwieram torebkę z nasionami sałaty, popadam
w rozterkę. Są tak drobne! Jak je rozdzielić? Gdybym znała sąsiadów, może bym się nie
wstydziła ich zapytać… Morduję się więc, wydobywając z torebki jakieś ledwo widoczne
przecinki i wciskając je co kilkanaście centymetrów w ziemię. Dorabiam się imponujących
czarnych obwódek pod paznokciami.
2 kwietnia
Poznałam sąsiadkę! Była kumpelą cioci. Pokoleniowo między ciotką a mną. Jest gotowa mi
pomóc w moim gospodarskim debiucie. Na początek chcę się od niej dowiedzieć, dlaczego,
do diabła, rano nie słychać kogutów. Wybucha śmiechem.
– Bo kury mieszkają na farmie. Pod miastem – wyjaśnia.
Jestem zaszokowana. Okazuje się, że mieszkańcy wsi niczego nie hodują, tylko wszystko
kupują: jajka w foremkach, mleko w kartonach, a mięso na tackach. Tak jak mieszczuchy.
– A owoce i warzywa? – Pytam z drżeniem serca. Z tym jest trochę lepiej. Kto miał jabłoń
albo gruszę, to ma ją nadal. Ale przecież nie będzie siał takiej na przykład marchewki, skoro
może kupić umytą i bez naci. Horrendum! Co się z tym światem porobiło!
4
15 kwietnia
A u mnie coś wschodzi! Może nawet marchewka. Ale tak do końca to nie pamiętam, co
w tym miejscu siałam. Wzywam na pomoc Życzliwą Sąsiadkę. Okazuje się, że większość
z tego, co wyrosło, to chwasty. Po wspólnym wyskubaniu tego, co zbędne, zostało kilka
wątłych roślinek. Za jakiś czas mają się zmienić w sałatę. Ubawiona Sąsiadka wyjaśnia, że
niepotrzebnie rozdzielałam nasionka. Sieje się gęsto, a potem jak roślinki wyrosną, to się je
„przerywa”. Przyjęłam to do wiadomości, ale moim zdaniem brak w tym logiki. Nie lepiej od
początku zapewnić im dużo miejsca? Tymczasem, gdy tak pielimy ramię w ramię, z domu się
wyłania mój współlokator. Na pazurkach obchodzi ganek, podejrzliwie obwąchuje kąty, aż
wreszcie owijając łapki ogonem, siada na słońcu. Po prostu wow!
19 kwietnia
Na przystanku autobusowym dostrzegam naddarte ogłoszenie o sprzedaży kurcząt.
„Zamówienia pod numerem…”. To chyba nie może być adresowane do farmerów?
Fotografuję kartkę. Po południu zapraszam Życzliwą na kawę i zagaduję o dawne czasy.
Wspomina gospodarstwa z kurami, kaczkami, parą świnek…
– A jak się hodowało kurczaki? – Pytam niby obojętnym tonem. Na to ona wzrusza
ramionami: – A od czego kwoka?
Hm, kwoki nie mam. Życzliwa jednak się rozkręca i przyznaje, że można i bez kwoki. Ciągnę
ją za język i ostatecznie łapię trochę wiedzy: karton, mocna żarówka, drobna kasza, woda.
Przed snem omawiam swój pomysł z Józkiem. Nie ma zdania.
2 maja
Są! Są! Przywieźli mi zamówione kurczaczki! W kuchni mam w pudełku dziesięć
popiskujących żółtych kuleczek! Dostawcy na widok Józka zapytali, chichocząc, czy kupiłam
je jako pokarm dla kota. Ale sprzedali mi jeszcze trochę kurzej karmy i preparat witaminowy.
Teraz moje pisklątka tulą się do siebie pod gorącą lampą, a my z Józiem (on ściśnięty
w moich ramionach) nie możemy od nich oderwać wzroku.
4 maja
Życzliwa, która jak każda dobra sąsiadka, widzi, co się dzieje za płotem, wpada dziś rano
gnana ciekawością. Widząc karton pełen żółtych kłębuszków, łapie się za głowę, że
popełniam szaleństwo, ale oczy jej się śmieją. Udoskonala mój kurnik, pomaga przyrządzić
witaminowy napój. Spędzamy godzinę, wpatrując się w kurczaki. Józek też zafascynowany.
7 maja
Na końcach skrzydełek pojawiają im się piórka! Podskakują coraz wyżej. A ja zjadłam
pierwszą mikroskopijną zasianą przez siebie rzodkiewkę.
5
10 maja
Kiedy rano przybiegam nakarmić moją ptaszarnię, trzy najbardziej upierzone biegają po
kuchni! Reszta też wyraźnie ma na to ochotę.
12 maja
Pełna złych przeczuć wpadam do kuchni, a tu taki obrazek: Józek drzemie na wznak,
a kurczaki po nim spacerują! Delikatne dziobanie i drapanie najwyraźniej kocurowi
odpowiada. Co jakiś czas któryś maluch przysypia w jego futrze. Robię mnóstwo zdjęć dla
wnuków.
15 maja
Przy pomocy Życzliwej wyprowadzam moje stadko na podwórko. Nakazuje mi wypatrywać
srok, bo polują na kurczaki. Wyjaśnia mi, że normalnie zajmuje się tym kura, która w razie
niebezpieczeństwa ukrywa dzieci pod skrzydłami. A ja patrząc na towarzyszącego pisklakom
kota, mam wrażenie, że przejął rolę kwoki.
7 czerwca
Według Życzliwej mam dwa koguciki i siedem kurek, według mnie kogutki są trzy. Wiedzę,
jak to rozpoznać po grzebieniach kurczaków, zawdzięczam Sąsiadce, ale jako ich właścicielka
uważam, że znam je lepiej.
10 lipca
Stałam się sławna. Mieszkańcy wsi specjalnie przechodzą pod moim płotem, żeby obejrzeć
kurki. Stadko jest barwne, zdrowe i zaprzyjaźnione z kotem. Największy kogucik robi
przymiarki do piania. Podczas rozmowy przez komórkę mój Oddany Mąż po raz pierwszy
sugeruje, że mógłby mnie odwiedzić. Pięknie kwitną ciotczyne irysy.
23 sierpnia
Co za dzień! Po długich zapowiedziach i wielu przymiarkach zjawia się Oddany Mąż.
Z niewielką walizeczką. Co sugerowałoby pobyt więcej niż jednodniowy. Gdy tak ogląda
moje gospodarstwo, szczęka opada mu ze zdumienia, a w oczach widzę – nie bójmy się
wielkich słów – zachwyt. A kiedy już opanowuje szczękę, usta rozciągają mu się w uśmiechu.
I taki wyraz twarzy zostaje mu do wieczora. Podoba mu się wszystko: ogródek, kury, Józek
śmigający po drzewach i Życzliwa Sąsiadka. Obiad jemy na świeżym powietrzu. I właśnie
podczas obiadu z zagrody rozlega się gdakanie w całkiem nieznanym mi tonie. Białaska
wyraźnie chce się czymś pochwalić. A czym może się pochwalić kura? To oczywiste: mamy
pierwsze jajko! Czy trzeba więcej, żeby dowieść że mój wyjazd miał sens?
Autor: Małgorzata Thiele
6