Dnia 31 III 82 znaleziono pod murem kolejny dokument ZEZNANIA
Transkrypt
Dnia 31 III 82 znaleziono pod murem kolejny dokument ZEZNANIA
Dnia 31 III 82 znaleziono pod murem kolejny dokument ZEZNANIA SPAŁOWANYCH, SPISANE PRZEZ INTERNOWANYCH TU PRAWNIKOW, CZŁONKÓW "SOLIDARNOŚCI" 1. Pawłowski Krzysztof - lat 24, zam. Gdańsk, ul. Marynarki Polskiej 140/19. 25 marca 1982/roku około godziny 19.15 leżałem na łóżku (pierwsze dolne łóżko po lewej stronie celi). Wszedł mężczyzna, dobrze zbudowany, wysoki, ubrany w ortalionowy płaszcz, w hełmie na głowie, uzbrojony w długą pałę i tarczę. Dystynkcji nie zauważyłem. Zwrócił uwagę mojemu koledze, H. Ossowskiemu, który stał przy drzwiach, żeby stanął na baczność; sprawiał wrażenie podenerwowanego, lecz trzeźwego. Rzucił ostrym tonem kilka zdawkowych pytań: "Co jest? chcecie oberwać?" i bez ostrzeżenia, nie sprowokowany w żaden sposób, zadał mu kilka ciosów (w pobliżu umywalki); w tym czasie do otwartej celi weszło około 10 mężczyzn, uzbrojonych w pałki, nie wszyscy mieli tarcze. Leżałem na łóżku, gdy podszedł do mnie mężczyzna, który pierwszy wszedł do celi i kazał mi wstać. Stanąłem przy łóżku, mężczyzna zamierzył się do ciosu. Cofnąłem się wraz z kolegą Cześnikiem w stronę okna. W czasie cofania byliśmy bici przez wymienionego mężczyznę pałką. Uderzał z dużą siłą, zupełnie na oślep. W tym czasie widziałem, jak inni mężczyźni biją pałkami pozostałych dwóch kolegów. Dotarłem, cały czas bity, do otwartego okna. Obok mnie stanął H. Cześnik. Szybko podeszło do nas kilku mężczyzn (czterech lub pięciu). Mężczyzna w ortalionie, który pierwszy wszedł do celi, przerwał na moment bicie pałką i ironicznie zapytał: "Co, Reagana wam się chce?" i uderzył mnie pięścią w żołądek. Poczułem silny ból i zrobiło mi się mdło. W tym czasie inny funkcjonariusz, umundurowany, stanął na dolnym łóżku i zaczął mnie bić pałką po głowie; inni w tym czasie również zadawali mi ciosy pałkami i miałem wrażenie, że starają się zadać jak najwięcej ciosów. Po chwili upadłem na podłogę i poczułem, jak na mnie pada kolega. Otaczający nas funkcjonariusze podnieśli mnie z podłogi i popychając oraz bijąc pałkami wyrzucili na korytarz w pobliżu okna. Otoczyło mnie kilkunastu uzbrojonych mężczyzn, którzy zaczęli mnie bić pałkami. Zasłoniłem rękami głowę. Zostałem uderzony wiele razy i po chwili upadłem na posadzkę. Padając zauważyłem, że wypchnięto w tym czasie kolegę Tomka Bednarczyka (działali nań z dużą siłą). Kiedy leżałem na posadzce) usłyszałem jak ktoś krzyknął: „Wstawać! Nie świrować!", a ktoś inny mówił "już dość panowie, już dość, sprowadzić lekarza". Zostałem podniesiony z posadzki i stanąłem. Zauważyłem na korytarzu ustawiony w kierunku dyżurki szpaler uzbrojonych mężczyzn. Widziałem, jak przez szpaler przebiegał mój kolega, T. Bednarczyk. Mężczyźni w szpalerze zadawali mu cały czas ciosy pałkami; któryś z funkcjonariuszy kazał mi iść przez szpaler w kierunku dyżurki. Przebiegłem przez szpaler otrzymując ciosy pałkami. Upadłem poza szpalerem w pobliżu otwartych drzwi do dyżurki. Podniosłem się sam i wszedłem do dyżurki. Tam zobaczyłem Tomka. Nie mogę powiedzieć (nie zauważyłem), kiedy się tam znaleźli pozostali. Tomasz siedział na krześle. Mówił, że się źle czuje i słabo widzi. Po chwili do dyżurki wszedł ten sam mężczyzna (wysoki w ortalionie), który kazał Tomaszowi wstać z krzesła Kolega wstał, chwiejąc się na nogach. Wszedł oficer dyżurny z opaską biało-czerwoną na rękawie w randze podporucznika i sprawdził nasze nazwiska w wykazie. Było nas czterech. 2, Cześnik Henryk - lat 25, zamieszkały Gdańsk, ul. Rzeźnicka 3/39. Nie orientuję się dokładnie, o której godzinie wszedł do celi wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna lat około 40, ubrany w płaszcz ortalionowy, pod którym było widać mundur moro, to jest polowy, w kasku na głowie, z pałką długości około 70 cm w ręku. Leżałem wtedy na łóżku (dolne, po prawej stronie celi, pierwsze od drzwi). Mężczyzna coś zaczął mówić czy pytać kolegę H. Ossowskiego ("co jest"? czy coś podobnego); widziałem, że mężczyzna zepchnął nogę kolegi opartą o ławkę i nie czekając na żadną odpowiedź, bez uprzedzenia, począł go bić pałką. Kol. H. Ossowski cofał się przed ciosami w stronę umywalki. W pewnym momencie mężczyzna przestał go bić, wycofał się z kącika ubikacji i stanął pomiędzy łóżkami. - krzyknął: "Czy nic obowiązuje was postawa zasadnicza?" W tym momencie wstałem z lóżka. W tym samym czasie z przeciwległego łóżka wstał Krzysztof Pawłowski. Natomiast kolega T. Bednarczyk pozostał na łóżku i w tym momencie ów mężczyzna począł go bić pałką w różne części ciała. Widziałem, jak był bity po głowie i nogach. Zacząłem się cofać z kolegą K. Pawłowskim w stronę okna. Zobaczyłem, że do celi wchodzą inni mężczyźni. Byli wyposażeni w pałki, tarcze i kaski. Byli wśród nich umundurowani jak służba więzienna a także w mundurach polowych. Nie zauważyłem dystynkcji oficerskich. Zobaczyłem jak mężczyzna, który bił leżącego na łóżku T. Bednarczyka odwrócił się w stronę okna i spojrzał w naszą stronę. Odwróciłem się w stronę okna. W tym momencie poczułem uderzenie, prawdopodobnie pałką, w plecy. Po tym czasie kucnąłem z głową przy kaloryferach, osłaniając głowę rękami. Cały czas otrzymywałem ciosy - nie wiem jak to długo trwało. Bito mnie pałkami po plecach i rękach, które osłaniały głowę. Kątem oka widziałem po mojej lewej stronie K. Pawłowskiego, skulonego na podłodze pod oknem. Krzyczałem z bólu i przerażenia. W pewnym momencie przestano mnie bić, słyszałem jakieś krzyki. Ktoś kazał nam wyjść z celi. Kiedy się odwróciłem w kierunku drzwi, zobaczyłem w celi szpaler umundurowanych i uzbrojonych w pałki, mężczyzn. Kiedy szedłem do drzwi, mężczyźni bili mnie pałkami. Rękami osłaniałem głowę przed ciosami. Popychano mnie z tyłu. Kolegów nie widziałem. Chyba wychodziłem ostatni. Będąc przy drzwiach, ktoś popchnął mnie mocno i znalazłem się przy parapecie okna na korytarzu. W tym momencie otrzymałem cios w tył głowy. Przewróciłem się, zamroczyło mnie. Przez jakiś czas nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Usłyszałem głosy i krzyki "Nie udawaj, wstawaj, nic ci nie jest!". Usłyszałem też wołanie: "Już starczy, trzeba wezwać lekarza". W tym momencie ktoś kopnął mnie w prawy bok. Poczułem, jak ktoś ciągnie mnie w górę za włosy. Zacząłem wstawać. Kiedy wstałem, zobaczyłem szpaler, utworzony z umundurowanych i cywili biegnących w kierunku dyżurki; mieli pałki. Nie wiem, w jaki sposób znalazłem się w szpalerze. Otrzymałem cios pałką - chyba w głowę - i zasłoniłem rękami głowę. Poczułem dalsze ciosy na plecach i rękach osłaniających głowę. Chciałem przejść przez szpaler jak najszybciej. Pamiętam, że na samym końcu szpaleru stał funkcjonariusz, przezywany "Indorem". Miał hełm na głowie i mundur strażnika: chciał mi zadać cios pałką w głowę od przodu. Udało mi się pochwycić i odepchnąć pałkę i natychmiast wskoczyłem do dyżurki. Tam już chyba spotkałem kolegów, ale nie pamiętam żadnych szczegółów; bolała mnie bardzo głowa - z trudnością stałem. Ktoś nam kazał iść z dyżurki do celi. Na korytarzu widziałem jakichś funkcjonariuszy; było ich mniej jak przedtem. Wszedłem do celi, oparłem głowę o łóżko i stałem tak jakiś czas. Przyszedł później kapitan. Był w cywilnym ubraniu. Znam go, widziałem go często w stopniu kapitana. H. Ossowski zwrócił się do kapitana z prośbą, by dostarczył u papier. Kapitan obiecał spełnić prośbę i zamknął drzwi. Po jakimś czasie przyniósł kilkanaście kartek papieru. Po pewnym czasie chyba oddziałowy wziął mnie i kolegę T. Bednarczyka do ambulatorium. Przyjął mnie lekarz w białym fartuchu (znam go, bo już kiedyś byłem u niego); jest chyba, felczerem. Przychodzi na nasz oddział w czarnym skórzanym płaszczu. Polecił mi się rozebrać; oglądał moje obrażenia, zapisywał coś na papierze. Po zakończeniu oględzin polecił mi opuścić gabinet; nie otrzymałem żadnych lekarstw. Nie opatrywano obrażeń w żaden sposób. Oprócz wyżej wymienionego felczera w gabinecie znajdowali się dwaj funkcjonariusze zakładu karnego - jeden w stopniu porucznika. Robili pod moim adresem złośliwe uwagi o charakterze drwin. Skarżyłem się na nudności i bóle głowy. 3. Tomasz Bednarczyk - lat 19, zamieszkały Sopot, ul. 23 Marca 104/1. Kiedy siedziałem. na łóżku, pierwszym dolnym po lewej stronie, a obok mnie kolega Krzysztof' Pawłowski i czytałem książkę, usłyszałem hałasy. W pewnym momencie, około godziny 19.30 otwarto drzwi do celi i wszedł wysoki mężczyzna... (w maszynopisie brak linii - Red.) ...H. Ossowskiego; zaczął go bić pałką. Kolega cofał się do kącika ubikacji, gdzie był nadal bity. Po chwili ten mężczyzna wszedł w głąb celi a za nim w tym czasie weszło już kilku uzbrojonych mężczyzn - mieli pałki i kaski. Nie potrafię określić ich wyglądu i ubioru. Kolega K. Pawłowski w tym czasie wstał i cofał się do okna, nie pamiętam, co się z nim dalej działo. Gdy zobaczyłem, że robi się "gorąco", wsunąłem się w głąb łóżka skulony plecami do ściany. W tym momencie zaczęto mnie bić pałkami. Biło kilka osób. Nie pamiętam dokładnie, jak wyglądali. Mieli kaski na głowach; był wśród nich cywil w jakiejś brązowej kurtce. Bili mnie po głowie i nogach z wielką zawziętością. To trwało kilka minut. Otrzymałem bardzo dużo ciosów. Głowy nie zasłaniałem, nie wiem dlaczego; chyba nie zdążyłem, nie spodziewałem się bicia po głowie. Nie pamiętam, w jaki sposób znalazłem się na korytarzu. Tam zobaczyłem leżących na posadzce kolegów, K. Pawłowskiego i H. Cześnika. Byli otoczeni przez umundurowanych jak służba więzienna mężczyzn, którzy bili ich leżących pałkami. Widziałem ustawiony, szpaler uzbrojonych mężczyzn. Najpierw przez szpaler puszczono któregoś z kolegów. Nie pamiętam kogo. Ktoś mnie pchnął i wpadłem między szpaler. Starałem się przebiec jak najszybciej. Otrzymałem wiele ciosów pałkami. Na końcu szpaleru upadłem. Podstawili mi nogę. Kiedy leżałem na posadzce korytarza, byłem bity w różne części ciała pałkami. W pewnym momencie zobaczyłem, że bije mnie funkcjonariusz więzienny, którego znam pod pseudonimem "Indor". Był w mundurze. Chyba o własnych siłach wstałem i nie wiem kiedy i jak znalazłem się w dyżurce. Tam spotkałem K. Pawłowskiego i H. Cześnika. Wkrótce po mnie wpadł także kolega H. Ossowski. Nie pamiętam w ogóle co działo się w dyżurce. Ktoś nam kazał wyjść z dyżurki i wrócić do celi. Na korytarzu zobaczyłem pojedynczych funkcjonariuszy. Wśród nich poznałem jednego oficera po cywilnemu, w czarnym ortalionie, którego znam zwidzenia - to chyba jest kapitan. Szedłem korytarzem jako ostatni, bardzo powoli, bo nie miałem siły - czułem się bardzo słabo. Któryś z funkcjonariuszy, którego w tym czasie minąłem, uderzył mnie pałką w szyję od tyłu i krzyknął "szybciej!". Wszedłem do celi - cela zostawała otwarta. Później była kolacja, a przed kolacją ów kapitan po cywilnemu przyniósł papier. Chyba wtedy, dopiero wtedy dowiedział się, za co nas pobito. Chyba po apelu przyszedł któryś z funkcjonariuszy i zabrał mnie z H. Cześnikiem do lekarza. W gabinecie był felczer, który przychodzi zawsze do nas na oddział. Nie widziałem tam nikogo innego. Polecił mi się rozebrać, oglądał moje obrażenia i coś zapisywał. Nie otrzymałem żadnych lekarstw, pytał jak się czuję. Skarżyłem się na ból głowy i całego ciała; byłem osłabiony. O własnych siłach wróciłem w towarzystwie jakiegoś mężczyzny w cywilu do celi. Po godzinie 22-ej bardzo często w naszej celi zapalano światło i zaglądano bez otwierania drzwi. (Dopisek na posiadanym przez nas rękopisie zeznań: "Indor - st. sierżant Kazimierz Dworak - inf. wł.". Dopisek drugi: "To się musi szeroko rozejść!!!"). Tyle dowiadujemy się z dokumentów zebranych pod murem. A teraz - w tej samej sprawie: LIST PRYWATNY (nieocenzurowany) pisze Bogusław Gołąb (Gdańsk., lat 35), cela nr 17, oddz.. V (fr a g m e n t y) Po pozamykaniu w celach ludzie potrzebowali różnych rzeczy: papieru do podań - ja lekarza. Zaczęliśmy dzwonić a więc wyłączono dzwonki. Wówczas zaczęto pukać coraz mocniej - lipa się otwierały, lecz strażnicy nie chcieli rozmawiać. A zza drzwi to nie rozmowa. Po pukaniach nawet mocnych strażnik się mnie zapytał "kiego”. Wówczas powiedziałem, że "co to za kultura - kiego". Przedtem powiedziałem; że przez drzwi nie będę rozmawiał. Zaczęły się walenia stołkami w drzwi przyszedł strażnik i przez "lipo" pyta "słucham" (za trzecim razem). Wówczas powiedziałem, że jestem chory i pragnę z mojej celi przejść do celi 16 do lekarzy (Mietek Węglewicz i Mirosław Górski). Strażnik nie odpowiedział i nie wypuścił mnie. Pukałem kijem dalej. Ból mi się wzmagał (miałem nogę w gipsie - lewą - zerwanie wiązadeł oraz zapalenie powrózka nasiennego i przepuklinę z prawej strony). Po kilkakrotnym pukaniu do drzwi ok. godz. 18.30 dał się słyszeć przez drzwi na korytarzu tupot wielu nóg i otworzyły się drzwi do naszej celi nr 17. W drzwiach stałem ja o kiju z miotły, który służył mi za laskę. Na korytarzu zauważyłem mnóstwo uzbrojonych w hełmy na głowach, w pałki w rękach cywilów i umundurowanych funkcjonariuszy więziennych. Wyszedłem na korytarz; za mną zamknięto drzwi do celi. Zostałem otoczony przez ok. 40 uzbrojonych ludzi. Na pytanie oficera dyżurnego - podporucznika - "czego pukaliście", odpowiedziałem, że od dłuższego czasu pukam do drzwi, gdyż muszę udać się do lekarza po krople przeciwbólowe. W odpowiedzi na to usłyszałem: „O, Solidarność uzbrojona jest w pałki i kije" - i wyrwano mi z lewej ręki moją laskę, siłą. A następnie wysoki, barczysty cywil (ok. 195 cm) zaczął mnie szarpać za rękaw - lewy - i chciał mi zerwać naszywkę „Solidarność". Inni mnie poszturchiwali. Powiedziałam mu: "Jak pan nie zrobił, to pan nie będzie zdzierał". Wówczas z prawej strony, zaatakował mnie słownie stojący obok oficera dyżurnego pporucznika z biało-czerwoną opaską na ramieniu niski, chudy cywil z pałką w ręku - wiek ok. 50 lat, w czarnym zimowym płaszczu i zaczął do mnie krzyczeć. Wówczas stwierdziłem, że to wygodnie w tyle osób atakować i prowokować chorego na korytarzu - i to samotnego - a ich jest tylu. Chciano mnie sprowokować - widziałem, że są bardzo zdenerwowani i czekają na pretekst, lecz nie wyczułem woni alkoholu. Dalej mnie poszturchiwali - moją laskę któryś odniósł już do dyżurki (widziałem). Oficer dyżurny otworzył drzwi do mojej celi nr 17 i kazał mi wrócić. Powiedziałem, że nie wrócę, dopóki nie oddadzą mi mojej laski. Oficer stanowczo rozkazał mi wejść do mojej celi, wówczas bardzo stanowczo odpowiedziałem, że nie, gdyż mam nogę w gipsie i bez mojej laski nie wrócę, do celi. Obstukano mi ręką gips a następnie siłą wepchnięto mnie do celi i zamknięto za mną drzwi celi. A po chwili, gdy leżałem już w łóżku, drzwi się otworzyły i ktoś podał Bogdanowi Mikusowi mój kij i zamknął drzwi. Moment później, dosłownie około 1 minuty, usłyszeliśmy łomot i krzyk w celi gdzieś obok z prawej strony i było wyraźnie słychać uderzenia jakby pał... Po pobiciu ludzi z celi 14 (4 Gdańszczan) drzwi do naszej celi się otworzyły i oficer dyżurny powiedział: ten chory może przejść do lekarza. Pokuśtykałem do celi nr 16 i gdy tam wchodziłem, kol. Mietek Węglewicz - chirurg internowany, spytał się oficera: ilu jest pobitych, czy są ranni? - lecz nie usłyszał odpowiedzi. - Mamy swojego lekarza! Drzwi się zamknęły, zostałem w celi nr 16. Część ludzi zdecydowała się od razu na głodówkę i to ostrą - zdać "gary" na korytarz. Popakowano żywność od rodzin i od Kościoła i zaczęto protokolarnie zdawać żywność do jednej z cel. Zdecydowano, iż głodówka nie jest obowiązkowa - nie można wywierać presji na tych którzy są niezdecydowani. A zarazem z głodówki są wyłączeni chorzy. Niemniej ponad 90 % było zdecydowanych "wystartować" od razu. Jednocześnie zdawano sobie sprawę z sytuacji, w jakiej zostanie postawiony Kościół przez naszą głodówkę - znając treść V przykazania boskiego, a zarazem wiedząc, że może to skomplikować działania. Niemniej dla nas była to jedyna droga protestu - każdy z nas mógł być tak skatowany - nie pobity, a skatowany. Bito bowiem nie tylko w korpus lecz po rękach, głowach, nogach, nerkach. Lekarz z miasta, ze szpitala w Iławie był oburzony, w obecności pobitych jak ich oglądał. Bito i kopano w krok. 28.03. Niedziela. Długo czekaliśmy na Mszę Św. Spodziewaliśmy się, ze będzie biskup gdański ks. Kaczmarek, gdyż w zajściu najwięcej poszkodowani byli Gdańszczanie. Mieliśmy obawy, że msza nie odbędzie się, aby nie dopuścić księdza. Udałem się do celi nr 16, gdzie lekarze prowadzili zapisy obdukcji lekarskich. Tam dostaliśmy wiadomość, że w ośrodku odosobnienia w Iławie aktualnie jest ks. biskup olsztyński Jan Obłąk, i już rozmawia z pobitymi w ich celi tzn. nr 14. Była już przygotowana cała dokumentacja z zajścia wraz z obdukcją lekarską opisową i rysunkową (przeznaczona dla Episkopatu) i z zeznaniami pobitych. Biskup Obłąk był zaszokowany widząc wszystkie obrażenia i rany. Był oburzony i płakał jak zobaczył "autostradę pał" na plecach H. Cześnika - zabrakło mu słów. Wcześniej chodził po celach gdzie już podjęto głodówkę i rozmawiał. Już wówczas miało się wrażenie, że administracja więzienia zdała sobie sprawę ze skutków zajścia. Msza odbyła się po godz. 14.00. Biskup Obłąk odwoływał od głodówki - że jest to forma protestu, która godzi w organizm, a my jesteśmy oczekiwani na zewnątrz zdrowi i cali. Mówił, że nie wierzy w to, aby do jedzenia wsypywano nam estrogeny - hormony - działające destruktywnie na człowieka. (Ja nie biorę jedzenia więziennego od dłuższego czasu - poza chlebem - i trzeba stwierdzić, że czuję się dużo lepiej). Po mszy rozmowa z księżmi i Biskupem, który oświadczył, że sprawę należy wyjaśnić do końca oraz że adm. więzienia obiecała, że to się nie powtórzy i że złagodzi pobyt (otworzy cele, na spacery bez psa itd.). Odwoływał jeszcze raz od głodówki. Aby umocnić autorytet Kościoła i pomóc mu w działaniu zawieszono wykonanie protestu. Poza tym działacze "Solidarności" musimy wykazać zdyscyplinowanie, gdy zwraca się do nas Kościół, który nam wiele pomagał i nas wspierał w słusznej sprawie - nas jako związek. Bezpośrednio zainteresowani też wyrazili zgodę na wstrzymanie akcji. Komendant więzienia płk Głowacki próbował wmówić biskupowi Obłąkowi, że miał prawo użyć siły, lecz nie potrafił znaleźć odpowiednich przepisów i musiał uznać argumenty biskupa oraz reprymendę. Wracając jeszcze do pobicia. Po pobiciu, przez drzwi, jak banda się rozchodziła, było słychać: "Dziękuję panie Kaziu - do zobaczenia" P. Kazio to inaczej "Indor", psychopata. Nawet funkcjonariusze więzienni go nienawidzą. Jest w stopniu sierżanta. Nazywa się Kazimierz Dworak. Inni funkcjonariusze podczas służby mówią mu: Ty huju, czy musiałeś bić chłopaków - jak wyjdą to się nie pozbierasz! (Ten sam "Indor" na nauczycielki zawodu w szkole więziennej krzyczy "kurwy!"). Akcją dowodził kpt. Preiss. Po pobiciu otrzymaliśmy list od więźniów: "Myśleliśmy, że nie odważą się was pobić. Teraz widzicie co tu mogą zrobić z człowiekiem". 30.03 był biskup łomżyński M. Sasinowski. Bez Mszy, lecz ze słowem Bożym. Oglądał pobitych. Był oburzony. Rozmawiał z komendantem. Otrzymaliśmy paczki od biskupa Olsztyna - Jana Obłąka i biskupa Łomży M. Sasinowskiego (żywność i kosmetyki). Lecz już 31.03 na spacerze z powrotem pilnował ludzi pies i obstawa. INFORMACJA ZNALEZIONA, POD MUREM 7 IV 1982 r. (fragment) ... Dotychczas (7. IV) nie rozpoczęto, przesłuchań internowanych w charakterze świadków w sprawie pobicia. Podstawowy warunek przerwania głodówki nie został więc spełniony... Od redakcji. Śledztwo w tej sprawie rozpoczęło się w maju. Prowadzi je prokuratura Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Przesłuchano pobitych i lekarzy. Usiłuje się wmówić w przesłuchiwanych, iż to internowani zaatakowali funkcjonariuszy przy pomocy gorącej wody! Od początku dla wszystkich, domagających się śledztwa w tej sprawie było jasne, iż władze wykażą minimum aktywności, by ukarać winnych pobicia. Niemniej rozgłos, jaki - zgodnie z wolą internowanych - nadany został tej sprawie - wydaje się być prawidłową linią obrany. Dokumenty z Iławy ukazały się w prasie podziemnej. Ich treść nadana została przez zachodnie radiostacje. Dotarły do Amnesty International i ONZ. I dobrze, że tak się stało. Każde bowiem tego rodzaju wydarzenie, jeśli mija bez echa, wyzwala możliwość kolejnych aktów agresji i barbarzyństwa wobec bezbronnych, trzymanych pod kluczem ludzi. W tejże Iławie w połowie lutego 82 roku pobici zostali Włodzimierz Pagacz z Olsztyna i Stanisław Adamczyk z Ciechanawa. (Adamczyk lat ponad 60, zarzucony miał na głowę watowany worek, by nie słychać było krzyków). Sprawa ta nie uzyskała wówczas rozgłosu. Bezkarni oprawcy nie kazali długa czekać na kolejny atak. "Zeszyty Historyczne" (zeszyt 62, Instytut Literacki, Paryż 1982, str. 172 - 180).