pobierz - e

Transkrypt

pobierz - e
e-PROFIT
WSZYSTKO O e-BIZNESIE
Foto: Brand24.pl
Grudzień 2012
Sadowski + Wnukiewicz, czyli Brand24
Jak się robi internet?
Wypełnić lukę finansowania
Dostarczyć inspiracji
Michał Bańka (PARP)
o wspieraniu działalności innowacyjnej
Dariusz Sokołowski i Agnieszka
Świtkowska o tym, co ich kręci
Każdy klient jest wartościowy
Podsumowań czas
Piotr Majcherkiewicz (Gruper.pl)
o zakupach grupowych i handlu w sieci
Jaki był rok 2012 w InQbe?
Ocena, analiza i prognozy na 2013
w numerze: Bańka • Brand24 • Nonoobs.pl • Majcherkiewicz • Kijanka •
12
2012
e-PROFIT
w numerze:
Od Redakcji
Życzeń czas
Felieton
Coż to był za weekend!
Dla kogo zakupy grupowe?
Aktualności
Największy akcelerator biznesu na świecie teraz także w Polsce
Sukces „Akademii E-biznesu”!
Dariusz Sokołowski
i Agnieszka Świtkowska
Dostarczyć inspiracji
Z naszej perspektywy
Podsumowań czas
Przedsiębiorcą być cz. 3
Rynkowe trendy
Bezpieczne pozycjonowanie z giełdą linków
Nie da się ignorować mobile
Dostarczyć inspiracji
Każdy klient jest wartościowy
Ofensywa e-commerce
Sekrety udanej kampanii e-mailingowej
Michał Bańka
Wypełnić lukę finansowania
Wywiad numeru
Wypełnić lukę finansowania
Temat z okładki
Jak się robi internet?
Warto wiedzieć
SQT – nie taki diabeł straszny!
Sztuka bywania
Prowizja od sukcesu, czyli jak ograniczyć ryzyko startu w e-commerce?
Piotr Majcherkiewicz
Każdy klient jest wartościowy
Startujemy – Oceniamy
Torba Kangura – odkrywanie miasta z dziećmi
Po godzinach
Okiem CD Rollera
okładka 12/2012
Jak się robi internet?
Foto: Brand24.PL
2 e-PROFIT
Od Redakcji
Życzeń czas
Grudzień to czas, w którym trudno uciec od dwóch rzeczy: składania życzeń
oraz prób podsumowania mijającego roku i prognozowania tego, co przyniesie
kolejny. My również z punktu widzenia InQbe taką próbę podjęliśmy
w artykule „Podsumowań czas”. Dla nas był to kolejny rok ciekawych inwestycji,
spotkań z rożnymi pomysłodawcami i zbierania coraz większego know-how.
Czy tegoroczne projekty, które nas urzekły, urzekną również klientów? Niebawem
się przekonamy. Staraliśmy się spojrzeć na ten powoli mijający rok z punktu
widzenia inwestora, ale również przez pryzmat projektodawców.
Marek Dornowski
redaktor naczelny
WYDAWCA
InQbe sp. z o.o.
ul. Towarowa 1
10-416 Olsztyn
tel. 89 532 06 06
[email protected]
Kontynuujemy również naszą serię „Przedsiębiorcą być”. Liczymy, że ten cykl
artykułów pozwoli Wam dobrze przygotować się na to, jak w praktyce wygląda
współpraca z inwestorem. Udało nam się również zdobyć kilka słów komentarza
i podsumowanie bieżącej sytuacji ze strony Michała Bańki – dyrektora
Departamentu Wsparcia Instytucji Otoczenia Biznesu PARP. Mocno polecamy tę
rozmowę wszystkim tym, którzy poważnie myślą o własnym startupie.
Chyba każdy z nas słyszał już o piosence Bitsy Boys Internety robie. W tym
numerze gościmy Michała Sadowskiego i Karola Wnukiewicza, którzy opowiedzą
nam o swoim biznesie i pomogą rozebrać na części pierwsze tekst „hymnu
startupowców”.
Niedawno zakończyły się konferencje Game Industry Trands i Social Enterprise
2012, a NoNoobs już intensywnie pracuje nad kolejnymi projektami. W tak
zwanym międzyczasie Dariusz Sokołowski i Agnieszka Świtkowska znaleźli chwilę,
by odpowiedzieć nam na kilka pytań dotyczących rynku gier, social media i nie tylko.
NIP 524 256 87 12
REGON 140440822
KRS 0000250743
www.inqbe.pl
W tym numerze znajdziecie też sporą dawkę wiedzy, poczynając od tego jak
„bywać” na różnego rodzaju branżowych imprezach, a kończąc na branży SEO
i wyjaśnieniu, czym różni się typowy SWL od giełdy linków.
Redakcja
Marek Dornowski, Marta Przyłęcka
Małgorzata Zawadzka, Tomasz Szulgo
Zbliżające się święta to również czas żniw w e-handlu. Uznaliśmy zatem, że to
dobry czas, by porozmawiać z prezesem Gruper.pl o tym, co nowego dzieje się
w branży zakupów grupowych.
Korekta
ITEL Solutions Tomasz Łukiańczyk
Projekt + skład
IMOGEN Jarek Szymla
A skoro już o świętach mowa to w imieniu całego zespołu InQbe życzę Wam
radosnych i spokojnych świat Bożego Narodzenia oraz wielu biznesowych
i osobistych sukcesów w nowym 2013 roku. ■
Masz ciekawy temat? Napisz do nas!
Pragniemy, aby e-PROFIT był zawsze blisko nowych trendów
w branży. Chcemy pisać o tym, co jest dla nas wszystkich
interesujące i przydatne.
Jeśli znacie ciekawy temat, o którym jeszcze na naszych łamach
nie pisaliśmy, a sądzicie, że powinniśmy to zrobić, nie zwlekajcie
i skontaktujcie się z nami. Czekamy na Wasze uwagi, sugestie
i propozycje. Piszcie: [email protected]
e-PROFIT 3
Felieton w rozmiarze S
Dla kogo zak
Cóż to był za weekend!
Sylwester Kozak
wydawca serwisów
E-biznes.pl
Wystartowali.pl
Zakupy grupowe wdarły s
nie tylko tego elektroniczn
już minął. Entuzjazm równ
przygód małych biznesó
problemem tego rynku nie
z tej formy promocji, ale
że dostają co najwyżej to, z
Podwójne standardy ob
Konkretnie – Startup Weekend Trójmiasto, który odbywał się od 9 do 11
listopada w Gdyni. W czasie 56 godzin siedem zespołów przedstawiło
ciekawe projekty. Moim zdaniem najciekawszy był pomysł aplikacji
mobilnej dla właścicieli restauracji, dzięki której usługa transportu
jedzenia do klientów może zostać zlecona niezależnym kierowcom.
Można powiedzieć, że takie iTaxi dla restauracji. Zespół ten niestety nie
wygrał głównej nagrody, ale wierzę, że jeszcze o nim usłyszymy.
Na łamach e-PROFIT mogliście wiele razy czytać przeróżne rady dla
startupów. Podczas takiej imprezy jak Startup Weekend możecie starać
się je wcielać w życie. Jest duża szansa, że wasz pomysł nikomu się
nie spodoba, ale spokojnie. Dzięki takiemu wydarzeniu pomysł, który
gdzieś tam skrywacie, będziecie mogli zrealizować. Poznacie ciekawych
ludzi i co ważne – będziecie działać! I nie zostaniecie sami, będą Wami
opiekować się mentorzy, którzy wskażą błędy i niedociągnięcia.
Czasami nawet wywrócą Wasz pomysł do góry nogami i finalnie
prezentować będziecie coś zupełnie innego niż zakładaliście. I o to
chodzi! Jedyne co musicie poświęcić to dwa i pół dnia wytężonej pracy.
Jeśli mnie zapytacie, czy warto – zdecydowanie odpowiem: TAK!
Kolejny numer e-PROFIT ukaże się dopiero w styczniu, tak więc
z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia i Nowego
Roku, życzę wszystkim czytelnikom samych ciekawych pomysłów
na startupy, inwestorów, którzy zrozumieją Wasze potrzeby
i klientów, którzy kupią Wasze usługi! Do dzieła! ■
4 e-PROFIT
Jednym z większych pro
grupowych jest negaty
standardami wykonania u
z zakupów grupowych, by
wszystko, aby tego klienta
porządku dziennym. Klien
obsługiwany normalnie, a
dość, że nie może się do
że solidnego napiwku z ni
z dokonaniem rezerwacji.
Również w innych branża
umówienia się na konkre
się, że firma prosi o poda
informując, że w razie
w wyznaczonym terminie
skoro usługa nie została wy
Takie postępowanie świad
nie mają pojęcia, czym ta
i jak go używać.
Przedsiębiorcy nie liczą
Nagminne jest ustalanie kr
liczby ich do sprzedania. W
zmuszony jest to obsłużen
z kuponami przekracza mo
„normalnych” klientów. Za
to ustalenie realnych limitó
Kolejną rzeczą jest pamięta
chciała wykorzystać kupo
ich terminu ważności. Na
...oraz XXL
kupy grupowe?
Paweł Lipiec
redaktor prowadzący
Ecommerce.edu.pl
Bloger WebFan.pl
się przebojem na rodzimy rynek handlu i to
nego. Największy szał na ten model zakupów
nież studziły skutecznie opowieści nieudanych
ów z serwisami zakupów grupowych. Dziś
e jest niechęć przedsiębiorców do korzystania
niechęć konsumentów, którzy przekonali się,
za co płacą.
bsługi
oblemów kupujących w modelu zakupów
ywne doświadczenie związane z niskimi
usługi. Znaczący odsetek firm, korzystających
y w ten sposób pozyskać bazę klientów, robi
a do siebie zrazić. Podwójne standardy są na
nt, który przychodzi do restauracji z ulicy, jest
a ten, który skorzystał z kodu zniżkowego, nie
oprosić uwagi kelnera (bo przecież wiadomo,
iego i tak nie będzie) to często ma problemy
ach normą jest konieczność wcześniejszego
etny termin wykonania usługi. Często zdarza
anie numeru kuponu już na etapie rezerwacji,
gdyby klient się spóźnił lub nie pojawił
e, kupon traci ważność. Niby jakim prawem,
ykonana?
dczy jedynie o tym, że usługodawcy kompletnie
ak naprawdę jest system zakupów grupowych
pieniędzy
rótkich terminów ważności kuponów i wysokiej
W efekcie przedsiębiorca w tym krótkim okresie
nia ogromu klientów. Nierzadko liczba klientów
ożliwości firmy, a do tego należy dodać jeszcze
atem pierwsza rzecz, o której trzeba pamiętać,
ów sprzedawanych zniżek.
anie o ludzkiej naturze. Większość ludzi będzie
ony tuż po zakupie oraz tuż przed końcem
ależy w tych dwóch okresach nastawić się
na większe zainteresowanie i wytężoną pracę. Koniec końców należy
również dokładnie policzyć, ile taka promocja będzie kosztować firmę,
a następnie ten koszt zestawić z ilością możliwych do pozyskania nowych
klientów, a na koniec zastanowić się, czy taki koszt pozyskania klienta jest
do zaakceptowania.
A skoro już wydajemy pieniądze na pozyskanie klienta, warto zadbać
również o to, aby klient wyszedł od nas zadowolony. Jeśli stosowane są
inne standardy obsługi, usługa jest wykonywana niedbale lub obsługa
klienta jest niemiła to szanse na to, że ten klient wróci, są niewielkie.
Co więcej, taki niezadowolony klient będzie wszystkich znajomych
przestrzegał przed feralną firmą. Jeśli nie daj Boże trafisz na aktywnego
internautę, jego opinia dotrze nie do kilkunastu znajomych, ale do
kilkudziesięciu tysięcy potencjalnych klientów.
Po wykonaniu usługi warto uzyskać od klienta „gwarancję” powrotu.
Wystarczy wręczyć kartę stałego klienta czy talon na co piątą kawę
gratis. W ostateczności dobrze postarać się chociaż o adres e-mailowy,
aby móc samodzielnie wysłać ofertę i chociaż spróbować przekuć tego
jednorazowego klienta w powracającego.
Serwisy nie dbają o wizerunek
Poza poziomem wiedzy, świadomości i jakości świadczenia usług przez
klientów serwisów zakupów grupowych jest jeszcze inny problem.
Same serwisy zakupów grupowych nie dbają o swój wizerunek wśród
nabywców kuponów. Dla większości kupujących serwis nie jest jedynie
pośrednikiem, ale również gwarantem rzetelności kontrahenta.
To z Grouponem czy Citeamem kontaktuje się klient, który nie jest
zadowolony z wykonania usługi lub ma inny problem z realizacją zniżki.
Osoby, które sparzyły się upolowanymi zniżkami, częściej twierdzą, że są
niezadowolone z okazji zdobytej na Gruponie niż z samego usługodawcy.
Serwis w tej samej mierze co usługodawca traci wiarygodność i dobrą
opinię. Nie bez powodu Allegro nie zostawia kupujących samym sobie, ale
rozwija system zabezpieczeń i narzędzi ochronnych mających zmniejszyć
liczbę nieudanych transakcji.
Dlaczego rynek nie zweryfikował tego modelu?
Przyczyna jest banalna. Większość z przedsiębiorców, którzy korzystają
z tej metody promocji mają niskie wskaźniki powtarzalności zakupu
w skali roku. Takie zakupy mają swoje konsekwencje. Jedną z nich jest
konieczność ciągłego zdobywania nowych klientów. Jeśli nie kupuję
czegoś co tydzień, co miesiąc, a raz do roku, raz na kilka lat to również
dobra obsługa posprzedażowa odgrywa mniejszą rolę. W przełożeniu na
Polskie warunki oznacza to bardzo często kompletny brak zachowania
jakichkolwiek standardów.
To po części wyjaśnia również, dlaczego ludzie nadal korzystają z takich
serwisów. Niektórzy zniosą niższe standardy obsługi, gorszy towar, jeśli
tylko będzie taniej lub gratis. ■
Aktualności
Największy akcelerator biznesu na świecie
teraz także w Polsce
Informacja prasowa
Founder Institute, największy na świecie akcelerator
biznesu, uruchamia niebawem w Warszawie lokalną
edycję programu edukacyjnego dla przyszłych
przedsiębiorców technologicznych. Founder Institute,
posiadający swoją siedzibę w Krzemowej Dolinie,
działa obecnie w 27 krajach i pomógł utworzyć ponad
650 firm technologicznych. Celem i zarazem misją jest
„Globalizacja Doliny Krzemowej” oraz promowanie
przedsiębiorczości technologicznej.
Founder Institute Warsaw to czteromiesięczny program
edukacyjny dla przyszłych przedsiębiorców, którzy
pod okiem mentorów z całego świata poznają tajniki
tworzenia firm technologicznych.
Program adresowany jest do osób zainteresowanych
uruchomieniem biznesu w szeroko rozumianej branży
technologicznej (m.in. oprogramowanie, media cyfrowe,
biotechnologia, cleantech, e-commerce, marketing,
elektronika użytkowa). Udział w programie może wziąć
każdy, kto chce utworzyć startup, nawet jeśli jego pomysł
nie jest dojrzały. Program dedykowany jest zarówno dla
osób, które już prowadzą projekt, jak i dla tych, którzy
są w fazie planowania. Nie ma także barier związanych
Fot. Uczestnicy programu edukacyjnego Founder Institute
6 e-PROFIT
z wiekiem, średnia wieku absolwenta Founder Institute
to 34 lata. Unikalną cechą programu, różniącą go od
innych tego rodzaju przedsięwzięć, jest możliwość
pogodzenia uczestnictwa w nim z dotychczasową pracą.
Sesje odbywają się raz w tygodniu w godzinach
wieczornych. Jeśli pracujesz w korporacji i masz pomysł
na biznes technologiczny, a jednocześnie nie możesz
sobie pozwolić na rezygnację z etatu do czasu utworzenia
firmy i pozyskania finansowania, to ten program jest
właśnie dla Ciebie, mówi Agnieszka Oleszczuk-Widawska
z Founder Institute Warsaw.
Founder Institute nie konkuruje tym samym z innymi
akceleratorami, jednocześnie jest otwarty na współpracę
z funduszami inwestycyjnymi, w których absolwenci
programu będą poszukiwać finansowania dla swoich
projektów.
Wkrótce Founder Institute zorganizuje w Warszawie
serie eventów informacyjnych. Pierwszym będzie Startup
Ideation Bootcamp. Wydarzenie, na którym przyszli
przedsiębiorcy, podczas trzy godzinnej sesji z mentorami,
będą mogli zaprezentować i ulepszyć swój pomysł na
biznes, a także znaleźć partnera biznesowego. ■
Aktualności
Sukces
„Akademii E-biznesu”!
Paweł Skowera
Zakończyliśmy właśnie cykl konferencji na temat
życia e-usługi i technologii B2B. Od końca września do
pierwszych dni listopada odwiedziliśmy z „Akademią
e-biznesu” wszystkie miasta wojewódzkie. Nie będę
tu powtarzał liczb odnośnie uczestników, znajdziecie
je obok – w modnej ostatnio formie infografiki.
Gdyby ktoś dziś jeszcze miał ochotę zapoznać się
z nagranymi materiałami, to znajdzie je na naszym
kanale www.youtube.com/webgovpl.
W tym krótkim tekście chciałbym podziękować
wszystkim, którzy znaleźli trochę czasu i przyszli
posłuchać prelekcji. Wygłaszali je ludzi, którzy na
internetowym biznesie zjedli zęby. Wszystkich naszych
prelegentów nie sposób tu wymienić, za co z góry
przepraszam.
Cieszę się, że w Akademii zorganizowanej przez PARP
i portal Web.gov.pl zgodzili się wziąć udział tacy eksperci
jak Grzesiek Sperczyński z TechnoBoard czy Tomek
Karwatka z Divante. Jestem dumny z tego, że udało nam
się ściągnąć na imprezy wielu ciekawych beneficjentów
działania 8.1 PO IG (przepraszam, za kryptoreklamę :).
Też wszystkich nie wymienię, ale nie mogę nie
wspomnieć o Marcinie Deręgowskim (Artefakt.pl),
Borysie Musielaku (Filmaster.com), Dominice Matczak
(Treco.pl), czy Bartoszu Burku (JakDojade.pl). Sukces
projektu nie byłby możliwy bez ich zaangażowania
i wsparcia. Dzięki! To także Wasz sukces.
Nade wszystko chciałbym raz jeszcze podziękować
uczestnikom wszystkich konferencji zarówno tym,
którzy pofatygowali się na miejsca ich organizacji, jak
i tym, którzy śledzili nas na monitorach ze swojej kanapy.
Chciałbym Was wszystkich zaprosić na II Forum E-biznesu
„Ekspansja Zagraniczna”, które zrobimy 27 listopada
w Centrum Konferencyjnym Stadionu Narodowego.
Foto:
Gdybyście mieli trochę czasu, to przemyślcie, czy nie
warto posłuchać trochę o ekspansji zagranicznej.
Będziemy na Was czekali. Szczegóły znajdziecie na
portalu. ■
Z naszej perspektywy
Podsumowań czas
Rozmawia Marek Dornowski
Grudzień to czas podsumowań i prognoz. Jaki był rok 2012, jakie perspektywy pojawiają się
w nowym roku? O krótkie podsumowanie poprosiliśmy osoby, które zrobią to najlepiej przez
pryzmat działalności InQbe.
Wojciech Przyłęcki
prezes zarządu InQbe
Mówi się, że model zakupów subskrypcyjnych ma
szansę się sprawdzić, chociaż niekoniecznie w obszarze
kosmetyków, jak zakładał to projekt Kissbox.
Wojtku, gdy zapytałem Cię
w grudniu zeszłego roku
o życzenia na rok 2012,
odpowiedziałeś – „żeby tylko
nie było gorzej”. Jaki zatem
był ten rok? Nie jest gorzej?
Zweryfikowaliśmy model zakupów subskrypcyjnych.
Nie mogę powiedzieć, że ta weryfikacja wypadła
negatywnie. Potencjał jest, ale podjęliśmy decyzję, by póki
co nie finansować dalej tego projektu. Obecnie to wciąż dość
ryzykowny biznes. To nie jest jeszcze ten właściwy moment.
Niestety, patrząc globalnie, to
na pewno jest. Nie da się ukryć,
że jesteśmy w dobie kryzysu.
Mam nadzieję, że powoli na
horyzoncie widać początek jego
końca, ale póki co tu i teraz można powiedzieć, że pamiętamy
lepsze czasy na rynku. Sytuacja makroekonomiczna nie
pozostała bez wpływu na rynki finansowe, co po części
jest przyczyną tego, czy inwestorzy dokonują dziś jakichś
spektakularnych wyjść czy nie. To samo dotyczy również nas.
Mniej naszych spółek zadebiutowało na rynku NewConnect,
mniej też się na niego wybiera.
Natomiast jeśli chodzi o sam dobór inwestycji InQbe, czyli
ten podstawowy wskaźnik naszej skuteczności, to spokojnie
mogę powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni. Zrobiliśmy
całkiem sporo interesujących inwestycji. Teraz z ciekawością
czekamy, jak one będą sobie radzić na rynku, bo to jedyny
weryfikator, czy potencjalnie dobra inwestycja, na którą się
decydujemy, sprawdza się w praktyce. Do tej pory większość
z naszych wcześniejszych inwestycji radzi sobie co najmniej
przyzwoicie.
Wróćmy do tegorocznych inwestycji. Jeszcze pewnie za
wcześnie oceniać, czy to były dobre wejścia, ale czy te
spółki rozwijają się tak, jak sobie to zakładałeś?
Czasem nawet lepiej (śmiech). Dobrym przykładem jest
spółka iFood, która nie tylko realizuje założony budżet, ale
nawet go przekracza. Oczywiście nie zawsze jest tak pięknie,
przykładowo nie zdecydowaliśmy się na drugą rundę
finansowania projektu Kissbox.
8 e-PROFIT
Wracając jednak do wcześniejszego pytania, większość
z naszych tegorocznych spółek jest w trakcie prac nad
finalnym produktem bądź usługą, którą chcą sprzedawać,
więc z oceną musimy niestety jeszcze trochę poczekać, ale
obiecujemy sobie po nich dużo.
Na rynku coraz częściej mówi się, że o ile na brak projektów
narzekać nie można, o tyle na brak ciekawych to i owszem.
Jak to wygląda z perspektywy InQbe?
Rok 2012 zamkniemy podobną liczbą inwestycji co rok 2011.
Biorąc więc pod uwagę wyłącznie wskaźnik naszych wejść,
niewiele się zmieniło. Przyznaję natomiast, że rzeczywiście
trzeba przejrzeć naprawdę wiele projektów, żeby natrafić na
coś interesującego. To też jeden z powodów, dlaczego kilka
wejść nastąpiło dopiero pod koniec roku.
Co Twoim zdaniem przyniesie nowy 2013 rok?
Z pewnością sytuacja makroekonomiczna w dalszym
ciągu skutecznie będzie utrudniać spektakularne wyjścia
z inwestycji. Będzie też miała wpływ na to, co dzieje się
z naszymi spółkami, na to jak będą wyceniane. Tu bym
się jakiegoś wielkiego przełomu nie spodziewał. Mamy
zapytania o kilka naszych projektów, ale nie czujemy
ogromnej potrzeby szybkiego wychodzenia z inwestycji.
Spokojnie będziemy obserwować, co dzieje się na rynku,
i kiedy nadejdzie jakieś ocieplenie. Natomiast jeśli chodzi
o nasze nowe wejścia to z pewnością zrealizujemy zakładany
wskaźnik inwestycji do końca 2013 roku.
Dziękuję za rozmowę. ■
Z naszej perspektywy
Tomasz Szulgo
dyrektor inwestycyjny InQbe
Tomku, wiem, że nie możesz
zdradzać nam pomysłów,
które trafiają na Twoje
biurko. Czy możesz pokusić
się o analizę jakości nowych
projektów w stosunku do
tego, co obserwowaliśmy
w ubiegłym roku?
Jeśli chodzi o jakość
merytoryczną, to poziom
w zasadzie się nie zmienił.
Nadal możemy spotkać
zarówno bardzo słabe, jak i bardzo dobre pomysły.
Na łamach e-PROFIT niejednokrotnie przedstawiałem już
swoją koncepcję tego, co powinno być ujęte w takim skrócie
pomysłu, który do nas trafia do oceny. To na ile dany projekt
spełnia te normy, jest dobrym odzwierciedleniem tego, czy
pomysłodawca poważnie podchodzi do tematu.
Wiadomo, że liczba projektów trafiających do Ciebie, różni
się od tej, w które InQbe inwestuje. Jakie najczęstsze błędy
w założeniach pomysłodawców powodują, że nie dajesz
swojej rekomendacji dla danego projektu?
Najważniejszą kwestią, na którą zwracam uwagę, to spójna
logika całego pomysłu. Zacząć trzeba od przedstawienia
argumentów własnych lub innych opiniotwórczych osób
na temat potrzeby rynkowej. Jeśli tego brakuje, to już na
starcie można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że
nic z tego nie będzie. Można zdecydowanie powiedzieć, że
brak logicznych wniosków w obszarze potrzeby rynkowej to
pierwszy błąd i to z serii tych dyskwalifikujących.
A inne błędy?
Brak weryfikacji swojej konkurencji. Jestem zaskoczony
nagminnością tego zjawiska. Przecież to jest jedna
z pierwszych rzeczy, za które pomysłodawca powinien się
zabrać. Tymczasem pomysłodawcy dziwią się, gdy w rozmowie
przedstawiam informację o tym, że w sieci można już znaleźć
podobne rozwiązania. Odkrycie tego, że dany pomysł ma
konkurencję na rynku jest w zbyt wielu przypadkach dziwnym
zaskoczeniem. Oczywiście na otoczenie konkurencyjne
należy spoglądać z jak najszerszego kąta, a nie tylko szukać
konkurentów dokładnie odzwierciedlających nasz planowany
produkt czy usługę.
A pozytywy?
Zdecydowanie można pochwalić projektodawców za to, że są
w stanie sprawnie zdiagnozować kluczowe zasoby do swoich
pomysłów. Potrafią patrzeć szeroko i przewidywać w tym
zakresie. To ważne, bo jeszcze niedawno niedoszacowanie
kosztów to – oprócz przeszacowania przychodów – był jeden
z ich biznesowych grzechów głównych.
Czy Twoim zdaniem kultura przedsiębiorczości
w Polsce rośnie? Czy ludzie z którymi masz możliwość
współpracować, to osoby które świadomie myślą
o prowadzeniu własnego biznesu, czy raczej podchodzą
do tego na zasadzie „nie zaszkodzi spróbować, jeśli nie
wyjdzie, to trudno”?
Tak jak wspomniałem wcześniej o motywacji danego
pomysłodawcy łatwo się przekonać, czytając przesyłane
projekty. Są takie, które opierają się na nadziei na łut
szczęścia, ale coraz więcej jest też takich, które są logiczne
w każdym calu, a projektodawcy skłonni są zainwestować
w nie własne środki.
Czy kultura przedsiębiorczości w Polsce rośnie?
Dziś są na rynku środki na tego typu przedsięwzięcia, to są
zdecydowanie lepsze warunki startu z własnym biznesem,
niż w czasach gdy ja kończyłem studia. To z kolei jest
istotnym determinantem propagowania i widocznym
rozwojem przedsiębiorczości. Inną kwestią jest statystyka
„przetrwania na rynku”.
Jest coś, co zaskoczyło Cię w tym roku in plus?
Nie wiem, jak to powiedzieć, by nie być posądzonym
o autopromocję, ale cieszy mnie, że brand InQbe jest o wiele
bardziej rozpoznawalny. Miło jest słyszeć pozytywne opinie
na temat moich przemyśleń publikowanych w e-PROFICIE.
No, chyba że to wynik bardzo dobrze odrobionej przez
pomysłodawców pracy domowej z zakresu, jak dobrze
podejść inwestora (śmiech).
Czego byś życzył sobie i projektodawcom w nowym roku?
Przede wszystkim realizacji ich zawodowych marzeń i radości
z wykonywanej pracy. Mam nadzieję, że ta noworoczna „13”
będzie dla wszystkich szczęśliwa.
Dziękuję za rozmowę. ■
e-PROFIT 9
Z naszej perspektywy
Przedsiębiorcą być –
czyli krok po kroku na drodze do własnego startupu cz. 3
Marek Dornowski, InQbe
W drugiej części naszego cyklu opisywaliśmy moment przygotowania do pierwszego spotkania
z inwestorem. W tym skupiamy się na najżmudniejszym, ale jednocześnie najistotniejszym
elemencie, czyli przygotowaniu szczegółowego biznes planu dla Rady Inwestycyjnej.
Polityka InQbe w tym obszarze jest bardzo prosta. Każdy
projekt, który przeszedł sito selekcji formalnej i wstępnie
zakwalifikował się, by przyjrzeć się mu bliżej, trafił na
biurko jednego z naszych ekspertów, którego zadaniem jest
nadzorowanie prac nad przygotowaniem finalnego biznes
planu.
I tu dochodzimy do tematu wywołującego dużo pytań
ze strony projektodawców. Przykładowe: Czy pomagacie
przygotować biznes plan? Jak dzielimy się pracą
w przygotowaniu biznes planu? Czy można Wam zlecić
przygotowanie tego biznes planu?
Odpowiedź na nie można sprowadzić do jednego wspólnego
mianownika. To projektodawca przygotowuje biznes plan
swojego projektu, rola eksperta InQbe sprowadza się
jedynie (choć pewnie powinno się napisać „aż”) do nadzoru
technicznego i merytorycznego.
Technicznego, bo zależy nam, aby na kolejne części biznes
planu nie czekać w nieskończoność i w miarę szybko
mieć jasność, co do ostatecznej decyzji inwestycyjnej.
Merytorycznego, bo nasz doradca zadaje pytania
(najczęściej te z kategorii trudnych), na które z pewnością
Rada Inwestycyjna będzie szukała odpowiedzi, przeglądając
projekt. Dotyka więc kwestii, których nie powinno
zabraknąć. Nie oznacza to oczywiście, że bawimy się
w swego rodzaju metodologię edukacyjną w stylu „wiem,
ale nie powiem, dopóki się sam nie domyślisz”. Nic z tych
rzeczy.
Nasi eksperci chętnie dzielą się swoimi uwagami, opiniami
czy obawami. Projektodawca może je przyjąć, ale nie musi.
Ostatecznie przecież, jeśli gotowy biznes plan nie spotka się
z pozytywną oceną Rady Inwestycyjnej, to nie ma żadnych
przeszkód, by projektodawca przedstawił go innemu
inwestorowi. Ostatecznie to przecież on jest właścicielem
pomysłu i całego planu.
10 e-PROFIT
Nie będziemy tu opisywać poszczególnych elementów,
które powinny zostać uwzględnione w biznes planie, bo na
ten temat napisano już wiele i nie ma sensu się powtarzać.
Zapytaliśmy natomiast dyrektora Inwestycyjnego InQbe,
Tomasza Szulgo, o błędy, które najczęściej popełniają
projektodawcy współpracujący z InQbe.
Wszystko sprowadza się do płynności finansowej, czyli czy
wystarczy nam środków na prowadzenie i rozwój biznesu?
Najczęściej projektodawcy popełniają trzy błędy.
• Pierwszy to przeszacowanie przychodów. Oczywiście
wiara we własny produkt czy usługę jest konieczna, ale
zbyt często graniczy ona wręcz z naiwnością.
• Druga kwestia to niedoszacowanie kosztów. I nie
chodzi tu bynajmniej o to, że ktoś chce wpisać sobie
w budżet zbyt małe wynagrodzenie, które w przyszłości
może skutkować frustracją i spadkiem motywacji.
Problem polega w zbyt płytkiej analizie tego, co może
się zdarzyć. Czasem przecież pierwsza reklama może
okazać się nieskuteczna, i trzeba ją powtórzyć, albo
wyskoczyły nieprzewidziane wydatki, które uszczuplają
nasz budżet. Wygląda to tak, jakby ktoś wybierał
się w daleką podróż i nie sprawdził, czy bak i olej są
odpowiednio zatankowane.
• No i wreszcie założenie zbyt dużej dynamiki wzrostu.
Czyli znów zbyt optymistyczne spojrzenie na
perspektywy rozwoju biznesu, które rynek dość
boleśnie weryfikuje.
Te trzy elementy niosą ze sobą jedno zagrożenie, które
jest niebezpieczne nawet dla najlepszych pomysłów.
Nie przetrwamy na rynku jeśli nasz projekt nie zacznie
przynosić odpowiednich pieniędzy. Potrzebna jest odrobina
dystansu i dobre przygotowanie do negocjacji z inwestorem,
o których już w kolejnym numerze. ■
Rynkowe trendy
Bezpieczne pozycjonowanie
z giełdą linków
Marcin Osiak – Seo Power Sp. z o.o.
Google skutecznie walczy z nieuczciwymi przedsiębiorcami, którzy poprzez
wymianę linków sztucznie podnoszą wartość swojej witryny w wyszukiwarce.
Wyszukiwarki co jakiś czas zmieniają algorytmy wyszukiwania, by sztucznie
podbite strony ukarać, ponieważ popularne SWLe nie od dziś są „na czarnej liście
Google”. A jak jest z giełdami linków?
Zgodnie z definicją zawartą na stronie Seo-platforma.pl:
System wymiany linków jest systemem partnerskim,
do którego może przystąpić każdy internauta będący
właścicielem strony WWW lub osoba zarządzająca tą
stroną. Podstawowym celem SWL jest umożliwienie jego
członkom wymienianie się linkami. Jest to jedna z form
zewnętrznego zaplecza pozycjonującego. Stosowanie SWL
jest niezgodne z wytycznymi większości wyszukiwarek
internetowych i może spowodować nałożenie kary na
stronę uczestniczącą w programie wymiany linków.
I słusznie – SWL to nic innego, jak sztuczne podbijanie
swojej pozycji w wyszukiwarce i jawne oszukiwanie
Google.
Giełda linków działa zgoła inaczej. Jest to miejsce,
w którym skupiają się wydawcy chcący zarobić na
swojej stronie poprzez udostępnianie jej do linkowania
i pozycjonerzy, którzy linki na stronach wydawców
umieszczają. Wyszukiwarki fraz w taki sposób dobierają
serwisy, żeby linki do stron znajdowały się na stronach
pasujących tematycznie do witryn pozycjonowanych.
A ideałem jest, gdy te linki znajdują się bezpośrednio
w treści strony.
Dlaczego warto korzystać z giełdy linków
Zdaniem Artura Pleskota, prezesa zarządu firmy
Seo Power. Sp. z o.o, właściciela serwisu Linkolo.pl,
który jako pierwszy wprowadził umieszczanie linków
pozycjonerskich bezpośrednio w treści strony, giełda
linków jest narzędziem bezpiecznym dla pozycjonerów.
Foto: sxc.hu
Jak działa giełda linków, a jak SWL
– Najważniejszą zaletą giełdy linków jest to, że
pozycjoner nie musi posiadać własnej strony, na której
będzie promował inne serwisy. Jest to jednocześnie
największa różnica pomiędzy giełdą linków, a systemem
wymiany linków. Giełdy linków działają w ten sposób,
że pozycjoner umieszcza odnośniki w treści istniejących
już witryn internetowych, które tematycznie są zbieżne
z promowaną przez niego stroną – mówi Artur Pleskot.
Koncepcyjnie bliżej nam do reklam kontekstowych
typu AdKontekst, ponieważ linki prezentowane
w treści wyglądają niemal identycznie jak reklamowe
sprzedawane przez sieci. Samo założenie jednak jest
inne niż linków reklamowych. Odnośniki w treści mają
w naturalny sposób pomagać w podnoszeniu pozycji
strony w rankingu wyszukiwarki bez obawy o to,
że Google uzna te działania, za niezgodne z ich polityką –
kończy Artur Pleskot.
Używanie giełdy linków, jeśli jest robione świadomie
i z rozwagą, jest bezpieczne. Mniej doświadczonym
pozycjonerom witryn pomagają specjalne algorytmy
wyszukiwania odpowiednich witryn do zakupu linków,
a ci, którzy na pozycjonowaniu się znają nieco lepiej,
aby być pewnym efektów mogą samodzielnie wyszukać
i wybrać odpowiednie dla siebie serwisy. Czytelniku
pamiętaj, giełda linków to nie SWL! ■
e-PROFIT 11
Rynkowe trendy
Joanna Kusiakowska we współpracy z Magdaleną Górak, Profeina
Rynek reklamy ewoluuje
w zawrotnym tempie. Po
szalonym rozkwicie social
mediów przyszedł boom
na mobile marketing.
Podstawowe pytanie dla
marketera, który zamierza
wykorzystać kolejny kanał,
jest jednak niezmiennie
takie samo: Czy na pewno
jest to odpowiednie miejsce
do realizacji konkretnych
założeń marketingowych
marki?
Nie da się ignorować
mobile
Rynkowe trendy
Dlaczego tak często aplikacje mobilne pobierane są zaledwie
kilkadziesiąt, kilkaset razy? W zdecydowanej większości
przypadków, dlatego że pomysł na ich stworzenie nie
wynikał bynajmniej z przemyślanej strategii, nie był
spójny z wizją marki, brakowało Big Idea. Wynikał raczej
z chęci poeksperymentowania, z odgórnego przykazu by
wykorzystać nowy kanał, by zabłysnąć innowacyjnością
etc., etc. – Takie nieprofesjonalne podejście powoduje,
że koszt dotarcia do konsumenta bywa absurdalnie wysoki
– zauważa przytomnie Jakub Tutak z Digital Touch, agencji
marketingu mobilnego.
Takie często ad hocowe lub „prestiżowe” działania marki
mają negatywny wpływ na postrzeganie brandu, albo
nie mają żadnego, co przecież też nie powinno być celem
marketera i jego agencji. W efekcie klienci nie doceniają
kanału mobilnego jako ważnego w ich komunikacji.
I opowieść moglibyśmy zakończyć, gdyby nie to, że tego
kanału już nijak ignorować się nie da. W ciągu zaledwie
roku odsetek użytkowników smartfonów w naszym kraju
wzrósł dwuipółkrotnie – z 11% do 27%. Agencja Yellow Hat
w czasie debiutu „iAM” – magazynu dla kobiet wyłącznie
na tablety – szacowała, że w Polsce do końca roku w użyciu
będzie nawet 600 tys. tabletów.
Na pierwszy rzut oka komunikacja w mobile nie
różni się od komunikacji internetowej. Wydawać
by się mogło, że jeśli smartfon lub tablet mają
przeglądarkę, to można potraktować je tak, jak
kolejny komputer podłączony do sieci.
– Zaszedł proces podobny do tego, w którym cała masa
aplikacji wcześniej desktopowych wyemigrowała do
okna przeglądarki. Od encyklopedii, przez programy do
fakturowania, aż do całych pakietów biurowych w chmurze.
Przeglądarka w smartfonie, czy tablecie, nie jest jednak tak
wygodna i precyzyjna jak jej komputerowa wersja. Kolejną
różnicą jest też szybkość urządzenia przenośnego i transferu
danych – zauważa Jakub Tutak.
Te różnice mają bezpośredni wpływ na to, jak w praktyce
tworzy się chociażby serwisy mobilne. Powinny one
rozróżniać urządzenia mobilne i prezentować im lekkie
wersje stron WWW.
Foto: Łukasz Jach-Bartha i Jakub Tutak Źródło: Digital Touch
Przed przygotowaniem wersji mobilnej swojej
strony firma powinna przemyśleć jej zawartość,
bo użytkownik, korzystający ze smartfona,
nie potrzebuje wszystkich informacji, które
można znaleźć na pełnej wersji strony. Może
potrzebować natomiast tych, których nie znajdzie
na desktopowej witrynie.
Kolejna różnica nie wynika z samej specyfiki kanału,
ale ze sposobu jego wykorzystywania przez użytkowników.
Użytkownika mobilnej witryny spotykamy najczęściej
tam, gdzie nie ma on dostępu do komputera. Z punktu
widzenia marketera interesujące są te momenty, gdy
poszukuje on informacji „na mieście”, napotkał palącą
potrzebę porównania produktów, ofert itp. Jest to zupełnie
inna treść niż ta, której poszukuje konsument siedzący
w wygodnym fotelu przed komputerem z myszką w dłoni
i mnóstwem wolnego czasu w porównaniu do użytkownika
korzystającego ze smartfona. Ale nawet tu konieczne jest
rozróżnienie na dwa podstawowe typy użytkowników
mobilnych.
– Inaczej zachowują się użytkownicy tabletów i smartfonów,
choć oba urządzenia wpadają do obszernego worka
urządzeń mobilnych. Posiadacz tabletu chce przy jego użyciu
miło spędzać czas na kanapie. Poczytać, pooglądać, pobawić
się aplikacją. Z kolei podejście użytkownika smartfona jest
zazwyczaj bardziej praktyczne – będąc w ruchu, chce szybko
odszukać potrzebne informacje, sprawdzić połączenia,
pogodę czy stan konta.
To dlatego, wprowadzając na rynek nasz nowy
magazyn dla kobiet iAM, zdecydowaliśmy się postawić
w pierwszej kolejności na posiadaczy tabletów.
Ich dzienne sesje z urządzeniem są znacznie dłuższe niż
krótkie, choć wielokrotne, kontakty ze smartfonami.
Dostarczamy użytkownikom na tablet treści, które na dłużej
mogą przykuć ich uwagę – wyjaśnia Sławomir Szymański
z firmy Yellow Hat, która we wrześniu wprowadziła tytuł
„iAM” na rynek wydawniczy.
– Często jadąc tramwajem, samochodem, czy zwyczajnie
spacerując po mieście, trafiamy na billboard, reklamę na
autobusie albo ciekawe logo na budynku. Staramy się je
zapamiętać, by gdy tylko będzie to możliwe, sprawdzić
ofertę lub firmę w internecie. Ale zanim dotrzemy do
komputera, o ile w ogóle cała sprawa nie wyleciała nam
e-PROFIT 13
Rynkowe trendy
Fot: Łukasz Jach-Bartha i Jakub Tutak
Źródło: Digital Touch
z pamięci, trudno nam sobie przypomnieć, co to był za
komunikat reklamowy… – opowiada Łukasz Jach-Bartha
z Digital Touch. Komórka jest medium, które mamy ZAWSZE
przy sobie i jesteśmy w stanie od razu sprawdzić to, co
przykuło naszą uwagę.
akcji za pośrednictwem urządzenia trzymanego przez nią
w dłoni. Na przykład do natychmiastowego zatelefonowania
na wybrany numer, wysłania SMS-a, sprawdzenia lokalizacji
najbliższej siedziby lub salonu sprzedaży, uruchomienia
nawigacji, która nas doprowadzi do danego celu.
Inną charakterystyczną cechą dla kanału mobile
jest jego wyjątkowo osobisty charakter. Dzięki
temu komunikat marketingowy może (a nawet
powinien) być inny.
– Znajoma korzystała z rozkładu komunikacji miejskiej na
stronie przewoźnika. Kiedy stała się posiadaczką smartfona,
natychmiast dodała stronę z rozkładem do ulubionych
w przeglądarce mobilnej. Przewoźnik dość szybko
dostosował swoją witrynę do smartfonów. Była zaskoczona,
gdy wspólny kolega pokazał jej dedykowaną aplikację,
która korzysta z tego samego źródła danych, co strona
i jeszcze z kilku innych. Pozwala na wyszukanie połączenia,
uwzględniając przesiadki, korki, bieżące położenie.
Jest dostosowana do ekranu telefonu.
W przypadku komputera, strona do końca nie wie, czy
aktualnie korzysta z niego kobieta, czy mężczyzna, główny
użytkownik czy może sąsiad który wpadł na herbatkę.
O użytkowniku aplikacji mobilnej możemy wiedzieć
właściwie wszystko: dokładne miejsce pobytu, imię,
nazwisko, wiek, zainteresowania, historia zakupów, rodzaj
urządzenia. Komunikat może być idealnie sprofilowany.
Pozostaje tylko owa fundamentalna kwestia, jaki komunikat
i w jaki sposób dostarczyć.
Z tego osobistego charakteru kanału mobile’owego wynikają
pewne wskazówki dotyczące tego, jak należy konstruować
komunikaty marketingowe dystrybuowane w tym kanale
– mają zachęcać tę konkretną osobę do natychmiastowej
14 e-PROFIT
Potrafi też zapamiętać ulubione trasy i miejsca, a jej
uruchomienie sprowadza się do jednego kliknięcia w ikonkę,
zamiast oczekiwać na start przeglądarki, załadowanie strony
i żmudne wpisanie danych.
Aplikacja oczywiście jest darmowa. Ten przykład dość
wyraźnie pokazuje przewagę dedykowanych aplikacji nad
stronami WWW – wyjaśnia Łukasz Jach-Bartha z Digital
Touch.
Rynkowe trendy
I dodaje: Aplikacja wie, gdzie się znajdujemy, zapamiętuje
ulubione miejsca i trasy, uruchamia się jednym
kliknięciem. Ma też dostęp do pozostałych sprzętowych
komponentów smartfonu: żyroskopu, aparatu, kamery,
GPS, kompasu, nfc itd. Aplikacje mobilne otwierają
zupełnie nowe możliwości przed marketerami. Pozwalają
na rozwiązania, które jeszcze niedawno oglądaliśmy
w filmach science-fiction – np. personalizowane reklamy,
takie jak adresowane do głównego bohatera w filmie
„Raport Mniejszości” – podkreśla Łukasz Jach-Bartha.
Wśród marketerów aplikacje cieszą się wielkim
powodzeniem. Mogą to być aplikacje użytkowe,
wspierające lub ułatwiające korzystanie z naszego
produktu. Jeśli jesteśmy producentem samochodów,
możemy
udostępnić
aplikację
wspomagającą
samodzielną konserwację pojazdu i przypominającą
o kolejnych przeglądach.
Innym rodzajem jest aplikacja „sponsorowana”, za
pomocą której można promować swoje produkty czy
markę. Cudzysłów jest użyty celowo, gdyż sponsoring to
tylko zasada działania. Przykładem może być aplikacja
ze spisem norm dla hydraulików lub instalatorów.
Z takiej aplikacji nasza grupa docelowa, bardzo dokładnie
określona, z pewnością chętnie skorzysta, a my możemy
ulokować w niej markę specjalistycznych narzędzi.
Aplikacje rozrywkowe – są wręcz motorem rozwoju
rynku smartfonów. – Wciągająca aplikacja z brandmate
marki (interaktywną postacią, która żyje na pulpicie
komputera w roli głównej) może zgromadzić rzesze
graczy przed mobilnymi ekranami. Aplikacje tego typu są
niewyczerpanym źródłem kontaktu użytkowników z marką
lub produktem.
Trudną – bo ryzykowną – kategorią są aplikacje stricte
reklamowe. Są one niejako przedłużeniem kampanii
i odgrywają rolę landing page w kampaniach internetowych.
Użytkownik, klikając w banner czy reklamę kontekstową,
pobiera aplikację, w której otrzymuje rozszerzony
komunikat reklamowy. – Należy bardzo ostrożnie
traktować takie działania. Aplikacja w odróżnieniu od
stron internetowych, powinna pozostać na urządzeniu
użytkownika jak najdłużej oraz – co jeszcze ważniejsze
– być jak najczęściej używana. Z tego powodu tworzenie
i publikowanie aplikacji, które konsument pobierze,
Fot: Sławomir Szymański Źródło: Yellow Hat
raz skorzysta, a następnie natychmiast usunie, mija się
z celem i kosmicznie zwiększa koszt dotarcia do użytkownika
– mówi Łukasz Jach-Bartha. Pozostaje jeszcze sprawa roli
użytkownika.
– Trudno wymagać od konsumenta, żeby na własny koszt
i niejako z własnej inicjatywy pobierał reklamę produktu.
Reklama dla konsumenta nie jest zazwyczaj pożądana.
Jeżeli więc nasza marka nie posiada na tyle seksapilu, żeby
znaleźć sobie użytkowników wśród fanów – nie ryzykujmy.
Dodajmy wartość użytkową lub rozrywkową do programu,
a obie strony będą zadowolone. W dobie mody na mobile
nie jest sztuką sprzedanie mobilnego produktu marketerom.
Sztuką jest dopasowanie przesłania danej marki do
dostępnych kanałów i wybranie tych najefektywniejszych –
mówi Sławomir Szymański z Yellow Hat.
Pożądana sytuacja to taka, gdy pomysł wykreowany na
potrzeby kanału mobilnego jest tak dobry, że udaje się go
po odpowiedniej adaptacji zastosować w innych strefach.
Takie doświadczenia coraz częściej mają agencje
interaktywne, których pomysły dyktują działania w innych
niż tylko internetowych mediach. Ich ciut młodsze siostry –
agencje marketingu mobilnego – na pewno już niedługo
będą mieć podobne ambicje. ■
e-PROFIT 15
Rynkowe trendy
Dostarczyć
inspiracji
Foto: NoNoobs.pl
Przeprowadzając kiedyś wywiad z człowiekiem znającym polski internet od podszewki,
rozmawialiśmy o czasach, gdy On obejmował stery w jednym ze znanych polskich portali.
W którymś momencie doszliśmy do wspólnej myśli, że te kilkanaście lat pomiędzy
tworzeniem pierwszych portali w Polsce a tym, czym internet jest dziś, można śmiało
porównać do czasów antycznych i XX wieku. W obu przypadkach przepaść w rozwoju jest
kolosalna.
Nie chodzi tu nawet o techniczny rozwój możliwości serwerów, czy zmiany
w modelach biznesowych. Główną sprawą jest zmiana podejścia do tego, czym właściwie
internet jest. Przecież to nie tylko alternatywna forma komunikacji, nie jest to też wyłącznie
tańsza forma marketingu.
Rynkowe trendy
A więc czym jest dziś internet? Przemysłem rozrywkowym? Zjawiskiem społecznym?
Rzadko kiedy mamy czas, by bliżej się nad tym zastanowić. Są jednak osoby i firmy,
które za swój cel stawiają sobie budowę platformy wymiany myśli i doświadczeń.
Coś, co ma przyciągać energią i zarażać innowacyjnymi pomysłami.
Do tej grupy z pewnością zaliczyć można Dariusza Sokołowskiego i Agnieszkę Świtkowską
z firmy NoNoobs.pl.
Rozmawia Marek Dornowski
Ostatnio byliście dość zabieganymi ludźmi. Zacznijmy od
Game Industry Trends. To już druga edycja tej konferencji
w Polsce. Skąd takie zainteresowanie rynkiem gier
z Waszej strony? Czy internet jako przemysł rozrywkowy
to jest to, co Was kręci?
D.S. Kręcą nas nowe projekty. Osobiście kontakt z grami
mam od bardzo dawna. Miałem epizod dziennikarski
jeszcze w Computer Studio, potem trochę takich tematów
w Cyberze, wreszcie praca w Gram.pl. Jestem też
graczem w World of Warcraft chociaż najnowszy dodatek
raczej skutecznie zakończy moją przygodę z Azeroth.
Na pewno zainteresowania miały wpływ, jednak teraz
bardziej jestem zafascynowany tym, jak ten rynek się
zmienia, jak dochodzą nowe trendy takie jak gamifikacja
czy serious games, jak zmieniają się modele biznesowe.
Niesamowite są też sukcesy polskich firm na tym rynku,
takich jak CD Projekt, Techland czy City Interactive. Ważne
jest to, że rośnie segment growy niezwiązany z rozrywką!
Gamifikacja, serious games to zupełnie nowe rozdziały w
rozwoju branży. Rynek growy jest szalenie interesujący
dla nas i będziemy wkrótce robili kolejne Gity – uwaga –
tematyczne też.
A.S. Pytasz, dlaczego zainteresowaliśmy się rynkiem
growym? – To gigantyczny biznes, a druga edycja GIT 2012
pokazała, że nie tylko nasze przewidywania, co do tego,
że to obiecująca branża, się sprawdziły. Wokół rynku gier
wyrasta gigantyczny biznes okołogrowy. Dzięki otwarciu
na wiele platform sprzętowych rośnie gałąź gospodarki
wykorzystującej nie tyle typowe gry, ale mechanizmy
gier w tak wielu dziedzinach, że sami nawet nie jesteśmy
w stanie zdefiniować do końca tego zjawiska. Czy wiesz,
że elementy gamifikacji wdrażają do systemów nauczania
niektóre polskie uczelnie? Zderzenie więc na konferencji
GIT 2012 perspektywy tradycyjnych wydawców gier
z tą, prezentowaną przez podmioty koncentrujące swoją
działalność na internecie mobile itp.,wydało się nam
interesujące.
W sieci dostępny jest też raport GIT 2012, który wraz
z Wami przygotował Research NK, TNS. Jakie wnioski,
które z niego płyną, uznalibyście za najistotniejsze?
D.S. Najważniejszy wniosek jest taki, że grają praktycznie
wszyscy. Bez względu na płeć, wiek czy miejsca
zamieszkania. Drugim ważnym wnioskiem jest to,
że coraz większa grupa płaci za granie w różnej postaci:
kupując grę, płacąc abonament czy kupując wirtualne
przedmioty. Wygląda na to, że ten rynek ma przed sobą
świetlaną przyszłość.
A.S. Na podstawie badania można stwierdzić,
że niezmiennym liderem rynku gier w Polsce są gry
przeznaczone na komputery osobiste. Tak samo pewny
jest jednak również ich malejący udział w rynku. O ile
w 2011 r. 84% internautów deklarowało korzystanie
z takich gier, aktualnie jest to 67%. Połowa internautów
pokochała granie w gry przez internet. Aż 53% z nich
gra także na telefonach komórkowych i smartfonach.
Spory wzrost odnotowaliśmy także w kategorii gier na
serwisach społecznościowych.
Gamifikacja to owszem modne pojęcie, ale czy Polski
rynek dojrzał już do tego, aby zarabiać w tym obszarze?
Czy poza grupą fanów, którzy stwierdzą – to jest świetne,
znajdą się tacy, którzy będą chcieli za to zapłacić?
D.S. Zdecydowanie tak, ponieważ gamifikacja jest na
tyle uniwersalna, że można ją stosować praktycznie
w każdej branży i firmy, niezależnie od jej wielkości.
Najpierw wdrażana jest gamifikacja wewnątrz firm, która
ma zwiększyć zaangażowanie pracowników. To w tej
chwili największa liczba wdrożeń zarówno w Polsce, jak
i za granicą. Dopiero w drugiej kolejności są wdrożenia
zewnętrzne. Świetnie wyniki pokazują wdrożenia na
witrynach mające na celu zwiększenie liczby odsłon,
czasu oraz liczby logujących sie użytkowników. Podczas
Game Industry Trends 2012 pokazaliśmy też szybko
e-PROFIT 17
Rynkowe trendy
Foto: NoNoobs.pl
rosnącą gamifilkację na uczelniach wyższych. Myślę, że
z gamifikacją będzie wdrażana, oczywiście nie tak szybko
jak w USA, ale sądzę, że znacznie szybciej niż w Europie.
Patrząc na nasz dynamicznie rosnący rynek growy, ludzi,
którzy rozumieją mechanikę gier, będzie tylko przybywać.
Drugi temat, w który mocno się zaangażowaliście, to
internet jako zjawisko społeczne, czyli wszystko, co
można połączyć z Social Enterprise.
A.S. Social Enterprise 2012 było pierwszą w Polsce
konferencją poświęconą wykorzystaniu serwisów
społecznościowych w biznesie. Traktowanie social
mediów jako kolejnego medium reklamowego czy kanału
PR (o czym słyszymy na konferencjach od kilku lat) to
dla nas zdecydowanie za mało. Zależało nam na tym,
aby pokazać zupełnie inną perspektywę. Social media
stają się coraz częściej ważnym kanałem kontaktu firmy
z klientami, pomagają sprzedawać produkty, pozyskiwać
pracowników, angażować użytkowników w rozwój
i ulepszanie produktów czy usług. Mogą również stać się
niezwykle efektywnym kanałem upubliczniana informacji
od niezadowolonych klientów czy pracowników.
Myślę, że konferencja Social Enterprise pomogła
18 e-PROFIT
nam wszystkim zrozumieć, jak ważna jest dla firmy
sensownie opracowana strategia obecności w serwisach
społecznościowych, jak bardzo może to ułatwić rożnego
rodzaju oprogramowanie, w jaki sposób uzyskiwać zwrot
z inwestycji w socialowe relacje z ludźmi czy chociażby,
jak reagować na kryzysy w SM.
D.S. Koncepcja Social Enterprise zmienia podejście
do obiegu informacji w firmach oraz wykorzystania
zasobów ludzkich. Wyobraźmy sobie firmę przyszłości,
gdzie komunikacja wygląda jak na Facebooku.
Reputacja pracowników jest widoczna dzięki silnikowi
gamifikacyjnemu, trwa crowdsourcing wewnętrzny,
najlepsze pomysły szybko trafiają do decydentów
w organizacji. Wszystko spaja zaawansowane
oprogramowanie typu social enterprise. Według IDC
wartość rynku oprogramowania w tym segmencie
wzrośnie z 800 mln dol. w roku 2011 do 4,5 mld dol.
w roku 2016! Microsoft kupił Yammera za 1,2 mld dol.,
a Salesforce.com Buddy Media, Chattera i Radiana6.
Zbrojenia trwają. W reklamie jednego z dostawców CEO
Burberry, Angela Ahrends mówi: jeśli nie będziesz social
enterprise za 5 lat, to nie wiem, jak będzie wyglądał
Twój biznes. Musimy wszyscy dobrze przygotować się do
Rynkowe trendy
nadchodzącej rewolucji.
Social Enterprise 2012 – skala zaangażowania firm
w serwisy społecznościowe – do kogo kierujecie to
badanie?
D.S. To badanie skierowane jest przede wszystkim do
firm. Po raz pierwszy dzięki współpracy z TNS Polska
oraz Reserach.NK, którzy przeprowadzali badanie,
udało się przepytać 100 firm największych oraz 100
firm średnich o to, w jaki sposób używają przestrzeni
socialowej. Z badania dowiedzieliśmy się m.in.,
w jakim zakresie przedsiębiorstwa korzystają
z możliwości prowadzenia działań promocyjnych,
sprzedażowych czy crowdsourcingowych w sieci? Jakie
kanały są najpopularniejsze, a jakie dotąd nie znalazły
uznania w polskich firmach? Czy firmy traktują swoją
obecność w social media jako działanie ad hoc, czy też
śmiało i konsekwentnie budują tam swoją obecność?
Czy korzystają przy tym z wsparcia oferowanego przez
profesjonalne agencje, czy raczej decydują się na
budowanie kompetencji wewnątrz własnej organizacji?
Czy i w jakim zakresie wspierają się dostępnymi na rynku
systemami informatycznymi, jak SocialCRM, systemy
monitoringowe? W końcu, czy pokładane w mediach
społecznościach nadzieje znalazły odzwierciedlenie
w efektach? Wyniki badania publikujemy w bezpłatnym
raporcie do pobrania ze strony www.socialenterprise.pl.
klasy social enterprise to domena jedynie największych
graczy rynkowych często będących oddziałami firm
amerykańskich. Ważnym wnioskiem jest jednak,
że firmy zdają sobie z tego sprawę i będą inwestowały
w nowoczesne narzędzia.
Jakie plany rozwojowe macie na przyszły rok?
D.S. i AS. W przyszłym roku mamy napięty grafik.
Startujemy w lutym z Ecommerce Trends 2013, który
robimy po raz pierwszy. Potem druga edycja Generation
Mobile, organizowana wspólnie z Antyweb. Dalej Revenue
Trends 2013, Internet CEE, Future Trends, Git 2013, Social
Enterprise 2013 oraz dodatkowe niespodzianki.
Na pewno będziemy eksplorować nowe tematy na styku
biznesu i technologii, które mają szansę w najbliższym
czasie stać się istotnymi dla biznesu w Polsce. Naszą
ambicją jest dostarczać jak najlepszą wiedzę i inspirację
dla firm, które dzięki temu mogą sie lepiej przygotować
do coraz bardziej globalnego biznesowego starcia.
Powodzenia i dziękuję za rozmowę. ■
Podzielicie się kilkoma wnioskami, które nasunęły się
Wam po lekturze?
A.S. Badanie potwierdziło nasze przypuszczenia,
że w stosunkowo dużych firmach działania w social
mediach to głownie domena działów marketingu.
Własny profil w social mediach ma już co trzecia firma,
a ulubionym przez nie serwisem jest Facebook. Jednak
56% firm nie wykorzystuje serwisów społecznościowych
w działalności biznesowej.
Ciekawe jest również to, że największe firmy wykorzystują
SM jedynie do działań PR, natomiast mniejsze prowadzą
za ich pośrednictwem równie często komunikację PR,
ale i działania sprzedażowe. Ciekawym wnioskiem jest
również to, że firmy z sektora MSP częściej niż duże
firmy planują kontrolę swojej obecności w SM 24/7
i wykorzystanie narzędzi monitorujących.
D.S. Z badania widać przede wszystkim, ile mamy
jeszcze do zrobienia. Wszystkie firmy znają Facebooka,
jednak już z innymi serwisami jest dość słabo.
Wykorzystanie crowdsourcingu, social CRM, narzędzi
Foto: NoNoobs.pl
e-PROFIT 19
Piotr Majcherkiewicz – GRUPER.PL
Każdy klient
jest wartościowy
Rynkowe trendy
Grudzień to, mimo zimowej aury, gorący miesiąc w handlu. Słowo „prezent” odmienia się tu
przez wszystkie przypadki i nikt nie ma wątpliwości, że święty Mikołaj jak mało kto zasługuje
na to, by być patronem wszystkich handlowców. Niemniej jednak Polscy konsumenci, mimo że
z roku na rok wydają coraz więcej, to coraz częściej oglądają dwa razy każdą wydawaną złotówkę,
szukając najlepszych okazji do dobrych i tanich zakupów. W tych okolicznościach trudno się
dziwić, że moda na zakupy grupowe dość szybko opanowała internet. Warto zastanowić się, czy
to faktycznie tylko moda, czy może pewien trend będący trwałą odpowiedzią na potrzeby rynku?
O zakupach grupowych i handlu w sieci rozmawiamy z prezesem portalu Gruper.pl – Piotrem
Majcherkiewiczem.
Rozmawia Marek Dornowski
Zrobił Pan już zakupy świąteczne?
P.M.: Jeszcze nie, jednak mam świadomość, że ta chwila
nieuchronnie się zbliża.
A planując takowe, rozpoczyna Pan od prześledzenia
oferty dostępnej w formie „zakupów grupowych”?
P.M.: Oczywiście, jako osoba kierująca jednym
z 3 największych serwisów zakupów grupowych
w Polsce, prawie każdy dzień rozpoczynam od przejrzenia
aktualnych ofert – przede wszystkim na portalach
grupowej sprzedaży, ale także w innych obszarach
e-commerce. Na pewno będą one dla mnie źródłem
inspiracji do wielu zakupów przedświątecznych. U nas
już niedługo pojawi się specjalna zakładka poświęcona
gwiazdkowym prezentom. Powinno to znacznie ułatwić
zadanie osobom, które chcą kupić najbliższym coś
atrakcyjnego, a zmagają się z ograniczonym budżetem
lub po prostu nie mają pomysłu na podarunki.
Prognozy mówiły o tym, że wartość biznesu
największych graczy wzrośnie w 2012 r. o kilkadziesiąt
procent. Udało się?
P.M.: Wejściu zakupów grupowych do Polski towarzyszył
prawdziwy boom. Naturalnym jest, że po okresie bardzo
intensywnego rozwoju wzmacnianego przez efekt
nowości przyszedł czas na stabilizację i weryfikację
rynku. Dane z rynku zakupów grupowych wskazują, że
wzrost wartości biznesu nie był taki jak prognozowany.
Dla nas jest to przede wszystkim okres intensywnej
pracy i nowych pomysłów. Wierzymy, że przyszłością
e-handlu jest mobile commerce i w tym kierunku chcemy
się rozwijać. Staramy się też na bieżąco reagować na
ewoluujące potrzeby klientów i partnerów. Dlatego
m.in. testujemy w tej chwili system personalizacji ofert,
który pozwoli na lepsze dostosowanie naszej propozycji
do potrzeb indywidualnych odbiorców. Swoją przewagę
konkurencyjną pragniemy oprzeć również na dalszym
Foto: Gruper.pl
wzroście jakości ofert i bezpieczeństwa zakupów naszych
klientów. W tym celu m.in. wzmocniliśmy procedury
związane z weryfikacją kontrahentów i zabezpieczeniem
transakcji oraz rozszerzyliśmy współpracę z Krajowym
Rejestrem Długów. Głównym celem w chwili obecnej
powinno być budowanie silnej przewagi rynkowej
poprzez dostarczanie nowych produktów i rozwiązań
dedykowanych zarówno naszym użytkownikom, jak
i kontrahentom. Trzeba wykorzystywać dotychczasową
siłę i zaufanie odbiorców usług do budowania dojrzałego,
wielowymiarowego biznesu będącego źródłem korzyści
dla wszystkich zaangażowanych stron. Takie działania są
doceniane przez rynek.
Czy zakupy grupowe to sposób na kryzys, czy może kryją
w sobie jakąś inną socjologiczną tajemnicę?
P.M.: Zakupy grupowe są atrakcyjnym sposobem na
oszczędności, kiedy w dobie kryzysu, konsumenci liczą
każdą wydaną złotówkę. W czasach dekoniunktury
oszczędzanie to przede wszystkim podejmowanie
racjonalnych decyzji. Chcemy walczyć ze stereotypem,
że klient płacący kuponem jest postrzegany przez
sprzedawców jako „mniej wartościowy”. Nasi partnerzy
cenią takich klientów i chcą o nich zabiegać.
Model zakupów grupowych nie okazał się tylko chwilową
modą. Świadczy o tym chociażby to, że w ciągu kilkunastu
miesięcy serwisy oferujące kupony ze zniżkami stały
się jednymi z najczęściej odwiedzanych stron branży
e-commerce w Polsce. Jak podaje PBI, w październiku
2011 r. liczba użytkowników portali tego typu wyniosła
ponad 6 mln. W grudniu 2010 r. słyszało o nich jedynie
29% respondentów. Rok później znajomość takich
serwisów jak np. Gruper.pl wskazało aż 78% badanych.
Ten model biznesowy to z jednej strony doskonały
kanał sprzedaży dla firm, z drugiej jednak konkurencja
i wymagania klientów są na tyle duże, że dla niektórych
ten kanał się zamyka lub staje się po prostu nieopłacalny.
e-PROFIT 21
Rynkowe trendy
P.M.: Rzeczywiście zakupy grupowe są atrakcyjnym
kanałem sprzedaży dla przedsiębiorców. Przede wszystkim
jednak są skutecznym narzędziem marketingowym,
pozwalającym na dotarcie do szerokiego grona odbiorców
stanowiącego grupę potencjalnych, lojalnych klientów
danej firmy.
Myślę, że główną barierą we współpracy firm oraz
serwisów tego typu może być wciąż niedostateczna
edukacja rynku. Szczególnie odnosi się to do roli,
jaką odgrywa wspomniana współpraca w całościowej
strategii biznesowej firmy. Inaczej będzie ona wyglądać
w przypadku restauracji oferującej zniżki na sushi
i odmiennie dla banku, który za pośrednictwem portalu
proponuje różnorodne usługi finansowe. Dlatego też
warto dokonać analizy sytuacji przedsiębiorstwa. Ważne
jest, aby decyzja o podjęciu współpracy była przemyślana,
co często podkreślamy w kontaktach z partnerami, którzy
reprezentują różnorodne branże.
Czy z perspektywy osoby zarządzającej biznesem
jednego z większych graczy na rynku widzi Pan na nim
pewne nisze, które z Waszego punktu nie są atrakcyjne,
ale dla raczkujących startupów mogą okazać się strzałem
w dziesiątkę i sposobem na zaistnienie?
Z pewnością jedną z takich nisz są wszelkiego typu serwisy
internetowe oferujące kupony zniżkowe, rabaty i bony
zakupowe. Przewidujemy, że ich popularność będzie
rosnąć w najbliższej przyszłości. W dzisiejszej sytuacji
ekonomicznej szukanie oszczędności przez konsumentów
staje się trendem i przejawem odpowiedzialności.
Kolejnym obszarem, którego możliwości nie są jeszcze
w pełni wykorzystywane przez rynkowych graczy,
jest m-commerce. Oceniamy, że jest to trend, który
w przyszłości będzie miał największy wpływ na rozwój
rynku. Z pewnością segment ten oferuje szereg
możliwości firmom dopiero wchodzącym na rynek.
Dużo ostatnio rozmawialiśmy na naszych łamach na
temat wpływu rozwoju rynku mobile na inne obszary
e-biznesu. Jak wygląda ta sytuacja na rynku zakupów
grupowych?
P.M.: Rynek mobile to obszar z ogromnym potencjałem.
Liczby mówią same za siebie. Szacuje się, że obecnie
na świecie jest ponad miliard smartfonów. Co prawda
w Polsce nie są one na tyle powszechne jak np. w Japonii,
natomiast już teraz można zauważyć, że systematycznie
rośnie liczba użytkowników korzystających z urządzeń
mobilnych.
22 e-PROFIT
Według raportu Audytel dla Urzędu Komunikacji
Elektronicznej, ich liczba w 2015 r. ma przekroczyć 7 mln.
Dla e-biznesów takich jak portale zakupów grupowych to
istotna informacja. Dzięki rozwiązaniom odpowiadającym
potrzebom coraz bardziej mobilnych konsumentów
wzrasta ich konkurencyjność. Czołowe serwisy w branży
intensywnie pracują więc nad tym, aby znaleźć swoje
miejsce na rosnącym rynku mobile.
My również inwestujemy w nowoczesne rozwiązania
technologiczne, które będą atrakcyjne zarówno z punktu
widzenia klientów, jaki i współpracujących z nami
partnerów. Już teraz mają oni możliwość np. korzystania
z aplikacji przeznaczonej na smartfony, dzięki której znika
konieczność drukowania listy kuponów. W dowolnej chwili
i miejscu można uzyskać dostęp do potrzebnych informacji
(np. liczba wykorzystanych kuponów) i kontrolować
proces obsługi klientów. Użytkownicy portalu korzystający
z aplikacji mobilnych również nie muszą drukować swoich
voucherów. Aby je zrealizować, wystarczy zalogować się
do aplikacji na swoim telefonie oraz okazać zamieszczony
na nich QR kod.
Dzięki takim rozwiązaniom można również śledzić
pojawiające się oferty, a także dokonać zakupu wprost
w komórki. W dalszym ciągu pracujemy nad kolejnymi
projektami. Jednym z przykładów może być uruchomiona
w lipcu tego roku aplikacja Bonbonier, która umożliwia
wręczanie bonów podarunkowych za pośrednictwem
Facebooka.
Jaki będzie rok 2013 dla branży, pokusi się pan o krótką
prognozę?
P.M.: Kolejny rok w zakupach grupowych będzie przede
wszystkim przebiegał pod hasłem polityki jakości,
poprawy efektywności operacyjnej, personalizacji ofert,
wprowadzaniem nowych narzędzi i udoskonalaniem
metod pracy z partnerami. Jeszcze bardziej wzrośnie rola
rozwiązań mobilnych, co możemy zauważyć już teraz,
ponieważ serwisy oferują coraz więcej aplikacji, z których
mogą korzystać zarówno klienci, jak i partnerzy serwisów.
Z pewnością portale będą również poszukiwać nowych
branż, aby nawiązać współpracę i urozmaicić ofertę.
Przewagę konkurencyjną na rynku zapewnią sobie te
serwisy, które nie tylko będą w stanie odpowiedzieć na
zmieniające się potrzeby konsumentów i dynamicznego
rynku e-commerce, lecz także zadbać o bezpieczeństwo
transakcji.
Dziękuję za rozmowę. ■
Maciej Sikorski
Ofensywa e–commerce
Polska branża e-commerce rozwija się coraz dynamiczniej. Świadczy o tym nie
tylko liczba nowo zakładanych przedsiębiorstw i liczba usług dostępnych online
przyrastająca w tempie geometrycznym. Progres w dziedzinie nowych technologii
poświadcza także fakt, że często za internetowymi projektami stoją poważni
inwestorzy z dużym kapitałem. Na polskim rynku pojawiają się rodzime i zagraniczne
firmy oferujące coraz bardziej wyspecjalizowane i innowacyjne usługi.
Foto: Archiwum autora
e-PROFIT 23
Rynkowe trendy
Jeśli komuś z Was e-commerce nadal kojarzy się
z e-sklepem sprzedającym przez internet bieliznę,
to przygotowaliśmy szybki przegląd rynku.
Pokazuje on, że dzisiaj pojęcie e-commerce to
o wiele szersze zjawisko.
Naszą analizę zaczęliśmy od branży finansowej. Kredyt –
czyli po prostu kupno pieniądza. Jeżeli w sieci można kupić
pieniądz, oznacza to, że ten kanał sprzedaży przekroczył
kluczowy punkt zaufania w społeczeństwie. Przykład?
Jednym z nowszych projektów w branży internetowo-finansowej jest serwis Kredito24.pl udzielający szybkich,
niskich pożyczek klientom indywidualnym. Jeśli ktoś
opiera model biznesowy na przysłowiowym Kowalskim,
oznacza to, że musi zakładać wysoką dojrzałość rynku
e-commerce.
We wspomnianym przypadku pożyczkę przyznaje się
na podstawie algorytmu, a o tym, czy klient ją otrzyma,
decyduje komputer. O ile fakt stosowania przez
instytucje finansowe systemów matematycznych do
podejmowania decyzji kredytowych nikogo nie dziwi,
o tyle przełożenie tego typu systemów na indywidualnego
Kowalskiego musi oznaczać jedno – powszechność
zastosowania. Oczywiście, mogą rodzić się obawy
o bezpieczeństwo takich systemów, ale Sebastian
Diemer, prezes Kredito24, rozwiewa je. Teoretycznie
każdy system komputerowy może paść ofiarą
hackerów. Czy będzie to sieć używana przez FBI, czy
sieć bankowa, czy komputer domowy – wszędzie można
się włamać. Trudno jednak sobie wyobrazić, że można
oszukać system, który bada ok. 8000 różnych danych
i zmiennych. To w praktyce po prostu niemożliwe.
Kto jednak jest gotowy mentalnie do takiego „zakupu
pieniądza w sieci”? Jak twierdzi prezes Kredito,
naturalnymi klientami w tym obszarze e-commerce są
przedstawiciele tzw. pokolenia Facebooka. Ludzie, którzy
praktycznie żyją online. Czy zatem obecnie wystarczy
konto w popularnym serwisie społecznościowym, by
otrzymać minipożyczkę? Oczywiście nie.
Mechanizm działa w ten sposób: firma, chcąc upewnić
się, że klienci zapłacą za zamówiony towar, stosuje
tzw. metodę punktacji jako weryfikację konsumentów.
Polega ona na analizowaniu ogromnej ilości danych,
m.in. pochodzących z serwisów społecznościowych.
System bierze pod uwagę takie zmienne jak aktywność
w serwisach społecznościowych, miejsce zamieszkania,
zachowania zakupowe, używanie internetu czy telefonu
24 e-PROFIT
komórkowego. I tu pojawia się pytanie o kwestię
wiarygodności i bezpieczeństwa danych w branży. Czy to
miejsce na pomysły dla kolejnych startupów?
Wszystko wskazuje na to, że klienci powinni przyzwyczajać
się, że rozmaite instytucje gromadzą na ich temat coraz
większą liczbę danych. U niektórych może to budzić
obawy o ograniczanie prywatności, z drugiej jednak
strony także osoby prywatne w coraz większym stopniu
potrzebują (i poszukują) informacji i rzetelnych danych
na temat firm. Chcąc wybrać uczciwego usługodawcę,
dewelopera, sprzedawcę, biuro podróży czy nawet
pracodawcę. W tym miejscu dochodzimy do obszaru
e-commerce, gdzie towarem jest informacja. Dobrym
przykładem startupu, który dostrzegł tu szansę na biznes
dla siebie, jest Getinfo SA.
To przedstawiciel coraz liczniejszej rzeszy innowacyjnych
polskich firm z sektora e-commerce specjalizujących się
w gromadzeniu, przetwarzaniu i analizowaniu danych
gospodarczych. Raporty tego typu jednostek są dostępne
zarówno dla klientów indywidualnych, jak i dla firm.
Wartość dodana, którą dostarczają, to przede wszystkim
zmniejszanie ryzyka gospodarczego w kontaktach
B2B oraz weryfikacja i uwierzytelnianie zarówno
partnerów biznesowych, jak i prywatnych w transakcjach
gospodarczych. Klienci biznesowi szczególnie doceniają
raporty wiarygodności kredytowej klientów oraz pomoc
w dochodzeniu należności.
Coraz częściej można zauważyć, że innowacyjne projekty
cechują się tym, iż bywają silnie wyspecjalizowane
i dedykowane do konkretnych grup odbiorców. Taki
dedykowany e-commerce to szansa na wyróżnienie
się, ale też konieczność zastosowanie zupełnie innej
strategii marketingowej. Dobrym przykładem jest
VIPMedica S.A. Jej celem jest stworzenie pierwszego
w Europie programu lojalnościowego skierowanego
bezpośrednio do środowiska medycznego. Innowacyjny
serwis oferuje lekarzom różnych specjalności dostęp do
ofert zakupowych związanych z branżą medyczną, ale też
dostęp do ofert niemedycznych.
Firma jest również organizatorem targów, szkoleń
i imprez skierowanych dla przedstawicieli branży.
Pieniądz, informacja, oferta dedykowana.
Trzy proste przykłady pokazują, gdzie dzisiaj znajduje
się e-commerce i jednocześnie wskazują wciąż nie do
końca zagospodarowane trendy, które z punktu widzenia
startupów, są ogromną szansą. ■
Rynkowe trendy
Sekrety
udanej kampanii
e–mailingowej
Historia z pocztą elektroniczną
zaczęła się od Raya Tomlinsona,
który to za pomocą @ jako symbolu
rozdzielającego użytkownika od hosta
zapoczątkował przesyłanie wiadomości
elektronicznych między użytkownikami
różnych komputerów.
Piotr Chumicki
prezes zarządu SITE S.A.
Od tej pory poczta elektroniczna
stała się błyskawicznym sposobem
komunikacji pomiędzy użytkownikami
oddalonymi od siebie. Były to czasy,
kiedy w Stanach królowały katalogi
wysyłkowe i zamówienia telefoniczne.
Ponieważ biznes lubi nowości, bardzo
szybko e-mail stał się narzędziem
promocji. Doświadczenie ostatnich
30 lat pozwoliło na sprecyzowanie
i zbadanie zjawiska korespondencji.
e-PROFIT 25
Rynkowe trendy
Zacznijmy od tego, jak ludzie odbierają pocztę.
Głównym punkt, na który zwracają uwagę, to nadawca.
Jeśli mamy zbudowaną markę możemy zwyczajnie
wysłać e-mail od naszej firmy X. Gdy dopiero zaczynamy
bądź wysyłamy e-mail do bazy i nie wiemy dokładnie,
jaka jest jej zawartość, warto skorzystać z nazwiska
osoby prywatnej. Jeśli ludzie widzą kogoś znajomego,
o wiele chętniej czytają temat wiadomości. Możemy
na przykład w pole od wpisać: M. Kowalski czy
J. Nowak. Ze względu na popularność nazwisk jest bardzo
duże prawdopodobieństwo, że odbiorca zna jakiegoś
Kowalskiego czy Nowaka.
Drugim w kolejności elementem, po odsianiu przez
odbiorcę pola nadawcy, jest temat. Tutaj możemy
wykazać się pomysłowością, ale chodzi przede wszystkim
o wzbudzenie emocji. Może być to zainteresowanie np.:
„Selekcjoner prezentuje strategię na mecz…”, również
euforia: „Już wygrałeś! Potwierdź tylko adres”, ale także
depresja: „Kryzys zniszczył zieloną wyspę”. Wywołanie
jednej z emocji w dużo większym stopniu zainteresuje
odbiorcę niż napisanie prostego: „Oferta na buty
zimowe”.
Zaprojektowanie prostego e-maila spełniającego te
dwa punkty pozwoli znacznie podnieść współczynnik
otwieralności wiadomości, który, niestety, odnosi się
tylko do tych dwóch pól, a nie do treści, którą za chwilę
zaprojektujemy. Właśnie przez to, że odbiorca musi
wykonać tyle ruchów (zainteresowanie tematem =>
kliknięcie w e-mail => odczytanie przekazu => decyzja
czy interesująca oferta) konwersje z e-mailingów są dużo
niższe niż reklama w wyszukiwarkach.
Następnym ważnym elementem jest treść. W tym
miejscu trzeba zdać sobie sprawę z tego, czy potrafimy
zaprojektować układ i grafikę do naszej wiadomości.
Te elementy powodują, że wiadomość wygląda ciekawie,
a także zwiększy się jej klikalność. O ile układ i treść
można zrobić samemu w Wordzie, o tyle grafikę warto
zlecić profesjonaliście, lokalnej agencji reklamowej,
małej drukarni czy w serwisach typu Zlecenia.przez.net.
Pozostając przy treści, zwracamy uwagę, aby wszystko
było czytelne, a to co ma zostać kliknięte, rzeczywiście
wyróżniało się od reszty szablonu.
Zostaje nam teraz jeszcze okodować e-maila. Okodowanie
pozwala nam na śledzenie procentu otwartych e-emaili
i statystyk konwersji. Dobrym narzędziem jest Google
Analytics. Z pomocą licznych w internecie tutoriali
możemy łatwo okodować swoją wiadomość i stronę, na
którą będą odbiorcy wchodzili.
26 e-PROFIT
Następnym ważnym krokiem jest przetestowanie
naszej wiadomości. Aby przystąpić do wysyłki testowej
próbnego e-maila, warto założyć testowe adresy e-mail
w popularnych serwisach: Gmail.com, Poczta.o2,
Poczta.wp.pl, Poczta.onet.pl, Interia.pl. Każdy z tych
portali posiada inny mechanizm parsujący i wyświetlający
wiadomości. Wysyłka testowego e-maila pozwala na
sprawdzenie wyglądu, poprawności i ewentualną korektę
przed wysyłką.
Kiedy mamy już gotowy e-mail, pozostaje go rozesłać.
Można to zrobić na wiele sposobów. Najprostszym jest
zalogowanie się do skrzynki, w polu UDW/BCC wpisanie
listy adresatów i wysyłka. Niestety, operatorzy systemów
pocztowych najczęściej ograniczają nas do 1000
wysłanych e-maili dziennie. Jest to profilaktyka przed
rozsyłaniem spamu. Warto w tym momencie rozejrzeć
się za narzędziem do wysyłki.
Mając własny serwer dedykowany, możemy skorzystać
z dobrodziejstw, jakie daje nam smtp np. postfix,
sendmail. Gdy tego nie mamy możemy skorzystać
z oferty systemów do masowej wysyłki. Na rynku jest
wiele narzędzi. Najmniej skomplikowane wydaje się być
Freshmail.pl, o jakości tego systemu świadczyć może, że
wykorzystuje je do wysyłki newsletterów taki potentat
jak Puls Biznesu.
Ciekawym i niedrogim narzędziem wydaje się być również
Getresponse.pl. Gdy zależy nam na kompleksowości
obsługi oraz dużej elastyczności wysyłek, np. poprzez
generowanie własnych skryptów kampanii, warto
przyjrzeć się temu, co daje nam Sare.pl. Większość systemów oprócz wysyłki oferuje opisane wcześniej
funkcjonalności. Począwszy od redagowania wiadomości
z użyciem szablonu przez gotowe systemy sprawdzania
wyglądu po masową wysyłkę.
Wszystkie opisane systemy oferują możliwość
importowania baz e-mailowych oraz udostępniają
narzędzia do zbierania nowych np. w postaci widgetu
do zainstalowania na stronie. Innym argumentem
przemawiającym za użyciem automatycznych systemów
e-mailngowych jest doświadczenie w radzeniu sobie
z politykami antyspamowymi odbiorców e-maili.
Systemy te posiadają listę zaufanych adresów IP,
z których e-maile rzadko trafiają do folderu spam,
co niestety może się zdarzyć, gdy użyjemy swojego
serwera dedykowanego. ■
Michałem Bańka –
dyrektor Departamentu
Wsparcia Instytucji
Otoczenia Biznesu PARP
– o tajnikach inicjowania
działalności innowacyjnej
w Polsce.
Wypełnić lukę
finansowania
e-PROFIT 27
Wywiad numeru
Tysiące pomysłów, setki biznes planów, dziesiątki
nowych firm, miliony przeznaczone na inwestycje
w e-biznes – tak w największym skrócie można opisać
to, jak wygląda rynek startupów w Polsce.
Fakt, że inwestycja w bardzo szybko rozwijającą się
branżę jak e-biznes to szansa na duży zysk, nie tłumaczy
do końca dzisiejszej sytuacji. Owszem, inwestorzy
z pewnością mocno przyglądaliby się branży, ale
takiej podaży pieniądza prawdopodobnie byśmy nie
doświadczyli, gdyby nie środki z Unii Europejskiej,
a konkretnie z Programu Operacyjnego Innowacyjna
Gospodarka, Działanie 3.1, czyli Inicjowanie działalności
innowacyjnej. Możemy obserwować, jak wygląda
realizacja tego Działania z punktu widzenia firm
powstałych z jego środków, inwestorów poszukujących
nowych inwestycji, czy też osób, które na bazie
doświadczeń innych są właśnie w trakcie budowania
własnych koncepcji biznesowych.
My chcemy jednak spojrzeć na to zagadnienie
z punktu widzenia instytucji, która nadzoruje
całość prac związanych z wdrażaniem Działania 3.1
w Polsce. Gościmy na naszych łamach dr. Michała
Bańkę – dyrektora Departamentu Wsparcia Instytucji
Otoczenia Biznesu PARP.
Rozmawia Marek Dornowski
Od samego początku idea Działania 3.1, czyli – mówiąc
w pewnym skrócie – Inkubatory Przedsiębiorczości, miały
swoich zwolenników i przeciwników. Dziś możemy oceniać
ich działalność nie tyle na bazie przypuszczeń i prognoz,
co pierwszych rezultatów ich prac. Jak w Pana odczuciu
wygląda ta ocena?
Jesteśmy w bardzo ciekawym momencie naszego Działania.
Patrząc na realizacje założonych wskaźników, jest to
półmetek współpracy z inkubatorami – z 600 zaplanowanych
inwestycji, nasi beneficjenci zrealizowali już ponad 300.
Innymi słowy na bazie innowacyjnych pomysłów 44
inkubatory stworzyły ponad 300 spółek. Jest to również
moment, kiedy obserwujemy pierwsze wyjścia z inwestycji.
Nasze spółki z sukcesem pozyskują kapitał w drugiej rundzie
finansowania.
Z drugiej strony, inkubatory wsparte w 2011 roku wypuszczają
na rynek swoje pierwsze spółki. Obserwowanie tego procesu
jest bardzo ciekawym doświadczeniem, ponieważ każdy
z naszych Beneficjentów ma trochę inną wizję osiągania tego
28 e-PROFIT
ostatecznego rezultatu. Z tych obserwacji wyciągamy
wnioski, które w przyszłości chcielibyśmy wykorzystać,
proponując kolejne działania przyczyniające się do
likwidowania Equity Gap.
Zewnętrzna sytuacja ekonomiczna nie należy w tej
chwili do najłatwiejszych. Czy kryzys finansowy,
o którym tyle słyszymy, powinien być rozpatrywany
jako zagrożenie dla tych młodych koncepcji
biznesowych, czy raczej jako szansa na szybkie
wybicie się internetowych pereł. Taki prawdziwy
test oddzielenia ziarna od plew?
Działanie 3.1 to szansa dla innowacyjnych
przedsiębiorców w czasach kryzysu. Nasze inkubatory,
wspierając ich rozwój w fazie preinkubacji, biorą na
siebie spore ryzyko. Zapewniają finansowanie analiz
i badań, które weryfikują potencjał biznesowy
pomysłu i minimalizują szansę niepowodzenia.
Wydaje mi się, że nasi przedsiębiorcy nauczyli się
żyć obok kryzysu, a wielu z nich skutecznie z niego
korzysta – to jest dobry czas na proponowanie
innowacyjnych rozwiązań, które pozwalają na
oszczędności, widoczne jest to zwłaszcza w branży
e-biznesowej. Zresztą wielkie firmy firmy powstawały
w czasach kryzysu.
Spróbujmy podejść do tematu w sposób życzeniowy.
Gdyby mógł Pan usprawnić jedną rzecz w całym
mechanizmie wdrażania Działania 3.1, co by to było?
Patrzymy na to w sposób bardziej kompleksowy.
Działanie 3.1 przyczyniło się do wypełnienia luki
kapitałowej w finansowaniu innowacji. Jednak
mechanizm finansowania innowacji powinien być
płynny od fazy seed, aż po wejście na giełdę i ekspansję
zagraniczną, a innowacyjni przedsiębiorcy powinni
mieć możliwość włączenia się w ten system na każdym
etapie swojego rozwoju. Dzięki doświadczeniom
z ostatnich lat, będziemy na to gotowi w kolejnej
perspektywie finansowej.
To, co chcielibyśmy wzmocnić w naszym Działaniu, to
usprawnienie pozyskiwania ciekawych pomysłów ze
środowisk naukowych i akademickich. Efekt synergii
pomiędzy pomysłowością naszych naukowców
a doświadczeniem biznesowym inkubatorów, może
przynieść spektakularny sukces.
Gdy przystępował Pan do wdrażania tego programu,
z pewnością miał Pan w głowie jego potencjalne
rezultaty. Jakie miał Pan oczekiwania związane
z tym Działaniem? Parafrazując typowanie wyników
sportowych, które trenerzy kupiliby w ciemno, jakich
efektów Pan się spodziewał?
Wywiad numeru
Należy pamiętać, że za oficjalnymi wskaźnikami stoją
rezultaty, które mają realny wpływ na rynek startupów. Takim
efektem ubocznym naszej współpracy z Inkubatorami jest
wykształcenie sporej grupy osób, które w dofinansowanych
projektach zdobyły ogromne doświadczenie i mogą
przekazywać je dalej. Wytworzony w ten sposób know-how
jest wartością nie do przecenienia.
A dzisiaj (trzymając się sportowej terminologii), gdy jesteśmy
po pierwszej połowie, czy Pana pierwotne oczekiwania
spadły, czy może wręcz przeciwnie wzrosły, zgodnie
z powiedzeniem: apetyt rośnie w miarę jedzenia?
Oczekiwania PARP odnośnie Działania 3.1 nie uległo zmianie.
Jego specyfika, nakładająca na Inkubatory obowiązek
reinwestowania odzyskanych środków, przyczynia się do
naszego głównego celu – stworzenia trwałego mechanizmu
finansowania innowacyjnych startupów. Nasze działania
zmierzają do stworzenia rozpoznawalnej marki, którą jest
właśnie 3.1 i powstałe dzięki nim inkubatory startupów.
Które z projektów sfinansowanych w ramach Działania 3.1
cieszą Pana najbardziej, z którymi wiąże Pan duże nadzieje,
o których może Pan powiedzieć „warto było”?
Nie wskazując konkretnych projektów, można powiedzieć, że
dużą satysfakcję dają momenty, kiedy z mediów dowiadujemy
się o kolejnych naszych spółkach, które znalazły inwestorów
w drugiej rundzie finansowania, zdobywają nagrody
w konkursach albo po prostu osiągają sukcesy na rynku.
To daje poczucie, iż wykonuje się właściwie pracę na rzecz
finansowania inwestycji na wczesnych etapach rozwoju.
Statystyki nie są zbyt łaskawe. Podobno tylko jeden na
dziesięć startupów ma szansę utrzymać się na rynku.
Wygląda na to, że inwestycja w innowacje należy do grupy
tych bardziej kosztownych.
Moim zdaniem raczej nie jest tak źle. Myślę, że ok 70%
startupów nie przeżywa 2 lat. Jednak nie uważam, że na te
bankructwa patrzeć należy jedynie w czarnych barwach.
Pamiętajmy, że założycielami startupów są często młodzi
ludzie, bez doświadczeń w biznesie. To, co na pierwszy
rzut oka wydawać się może porażką, okazuje się bezcenną
lekcją, a nabyte doświadczenia zaprocentują przy kolejnym
przedsięwzięciu.
Mam nadzieję, iż w przypadku funduszy zalążkowych
(inkubatorów) wskaźnik ten będzie jeszcze lepszy z uwagi na
prace czynione przez inkubatory w fazie preinkubacji, kiedy
to pomysłodawcy otrzymali intensywne wsparcie eksperckie.
Foto: PARP
Dziękuję za rozmowę ■
e-PROFIT 29
Temat z okładki
Jak się robi internet?
Sadowski + Wnukiewicz, czyli Brand24
Prawie 300 tys. wyświetleń na serwisie YouTube, flesze, wywiady obecność w ogólnopolskich stacjach
biznesowych. Co należy zrobić, aby to osiągnąć? Możliwości jest pewnie wiele, a jedną z nich jest nagranie
piosenki o tym, jak się robi internety w Polsce. Żeby nikt niewtajemniczony nie mówił… Chłopaki z Bitsy
Boys (czyli autorzy przeboju Internety robie), to nie domorośli muzycy, którzy w poszukiwaniu inspiracji
obili się o branżę startupową, ale przedsiębiorcy pełną gębą. Na co dzień faktycznie robią internet.
Gościmy dziś na łamach e-PROFIT największych przedsiębiorców wśród polskich raperów i największych
raperów wśród polskich przedsiębiorców – Michał Sadowski i Karol Wnukiewicz z Brand 24.
Rozmawia Marek Dornowski
30 e-PROFIT
Foto: Brand24.pl
Temat z okładki
Michał, sukces jaki osiągnęła piosenka Internety robie
przerósł chyba Wasze oczekiwania. Musicie się mocno
tłumaczyć, dlaczego na co dzień zamiast promować
trasę koncertową, zajmujecie się rozwojem własnego
biznesu?
K.W.: Tak, to prawda. Na początku myśleliśmy, że piosenkę
obejrzy maksymalnie 1000 osób, głównie ludzie z branży,
znajomi i członkowie rodziny. Nigdy nie podejrzewałbym,
że będę współtwórcą przedsięwzięcia, które określa się
już mianem viralu roku. Nie jesteśmy piosenkarzami tylko
informatykami. Skończyliśmy informatykę na Politechnice
Wrocławskiej i od tego czasu wspólnie prowadzimy
internetowe przedsięwzięcia. Na tym znamy się najlepiej
i to daje nam wielką przyjemność na co dzień, dlatego
daleko nam do planów o trasie koncertowej.
M.S.: Pierwszym sprawdzianem naszego klipu był
przedpremierowy pokaz na Internet Beta. Mieliśmy plan,
aby na wypadek braku jakichkolwiek oklasków, Karol
siedzący wśród publiczności spróbował rozkręcić brawa,
żeby nie było wstydu. Baliśmy się, że Karol wstanie sam
i zacznie bić brawo krzycząc: łuuhuuuuu... po czym
usiądzie wolno z powrotem, zdając sobie sprawę, że był
jedyną osobą, która klaskała. Na szczęście dostaliśmy
najdłuższe brawa, jakie kiedykolwiek spotkały mnie na
najróżniejszych konkurencjach. Entuzjastyczna reakcja
pozwoliła z optymizmem spoglądać w stronę docelowej
premiery online, ale nikt z nas nie miał jeszcze bladego
pojęcia, jak to się rozniesie.
M.S.: Najbardziej cieszy nas jednak, że Brand24 został
doceniony zarówno przez branżę, jak i klientów.
W niecały rok udało się pozyskać prawie 200 stałych
klientów abonamentowych i bardzo dynamicznie rosnące
(nie mieliśmy jeszcze miesiąca, który byłby słabszy od
poprzedniego) przychody, które w pierwszych kwartałach
2013 przekroczą 100 tys. zł/mies. Brand24 został także
jednym z laureatów w takich konkursach jak Aulery czy
Ekomersy.
Wielu osobom wydaje się, że głównym motywatorem
naszej pracy są pieniądze. Tak nie jest. Jeśli miałbym
wskazać jedną i główną przyczynę, dla której
z przyjemnością zasiadam przed komputerem na
kilkanaście godzin dziennie, to będzie nią właśnie bardzo
ciepły odbiór tego, co robimy
Internety robię imponuję Tobie – no to zaimponujcie
i powiedzcie, co zrobiliście dla rozwoju e-biznesu
w Polsce, na czym polega Wasz projekt?
K.W.: Nasz projekt nazywa się Brand24 i jest to narzędzie
do monitoringu internetu, które szczególny nacisk
kładzie na media społecznościowe. W najbardziej
przystępny sposób można to określić „nasłuchiwaniem”
opinii pojawiających się internecie na temat danej marki,
produktu czy określonego zagadnienia.
Brand24 stanowi również źródło analiz i raportów
dających kompleksową wiedzę na temat klientów
(internautów). Narzędzie pozwala na obserwację ich
zachowań, śledzenie reakcji, a także związanych z nimi
trendów. Celem Brand24 jest stworzenie nowego kanału
komunikacji z klientami, którego wykorzystanie pozwoli
m.in. na wsparcie sprzedaży, a także wzmocnienie
pozytywnego wizerunku wybranej marki, produktu bądź
usługi.
Foto: Ekomers 2012 w kategorii Debiut Roku
Skąd wziął się pomysł? Jak analizowaliście rynek,
dlaczego uznaliście, że to może się udać?
K.W.: Pomysł narodził się kilka lat temu, gdy tworzyliśmy
serwisy społecznościowe, m.in. Patrz.pl, który w 2006 roku
sprzedaliśmy do dużej spółki giełdowej. Potrzebowaliśmy
wtedy narzędzia, które pozwoliłoby monitorować, co
mówią o nas i naszych serwisach internauci na forach
e-PROFIT 31
Temat z okładki
czy platformach społecznościowych. Jako że rynek nie
oferował dobrego rozwiązania pasującego do naszych
potrzeb, postanowiliśmy stworzyć własne rozwiązanie.
A stąd prowadziła już szybka droga to tego, aby takie
narzędzie stosować nie tylko do własnych celów, ale
także sprzedawać komercyjnie.
M.S.: Ponadto zawsze marzył nam się projekt oparty na
modelu biznesowym SaaS promowanym przez naszych
interentowych guru: chłopaków z 37 signals z Davidem
Heinemeierem Hanssonem na czele. Fascynowała nas
możliwość budowy zautomatyzowanego produktu,
który sprzedawałby się bez konieczności udziału
człowieka w procesie zakupowym. Dziś, prawie połowa
naszych klientów to podmioty, które trafiły na stronę,
zarejestrowały się, przetestowały produkt po czym
zdecydowały się na zakup w oparciu o automatyczne
płatności online. To naprawdę niesamowite uczucie,
gdy o 23 dostaję na komórkę powiadomienie o nowym
kliencie, który przykładowo wykupił abonament
za 250 zł/mies., a którego nie widziałem, z którym
nie rozmawiałem. Naturalnie cieszymy się zarówno
z klientów, którzy rejestrują się za pośrednictwem
naszego działu sprzedaży/obsługi klienta.
Dzisiaj chyba można zaliczyć Was do tej grupy
startupowców, którym się udało… Gdzie tkwił klucz
do tego? Zbieg okoliczności, odpowiedni moment,
pomysł, a może wszystko razem?
M.S.: Wprawdzie nie stać nas jeszcze, żeby codziennie
jeść sushi, ale rzeczywiście biznes rozwija się bardzo
szybko. Kluczem do sukcesu jest dbałość o pozorne
szczegóły – to jest zdecydowanie ważniejsze od
samego pomysłu. Nie byliśmy ani pierwszym, ani
pewnie nawet piątym narzędziem monitoringu
internetu w Polsce. A mimo to udało stworzyć
produkt innowacyjny, który inaczej niż do tej
pory adresował problemy zarówno małych, jak
i dużych firm. Druga sprawa to rzeczywiście odpowiedni
moment. Rynek usług monitoringu jest wprawdzie
bardzo młody, ale to dobrze, bo rozwija się z razem
z nami, a w zasadzie to my możemy go kreować.
Drugim ważnym elementem jest wyrazistość naszej
marki, a także nas samych jako postaci pomagających
w jej uczłowieczaniu. Klip Internety robie, czy nasze
wideo pokazujące kulisy pozyskania inwestora (można
sprawdzić na YT) to elementy, które pozwoliły nam
i samemu Brand24 wyróżnić się na tle innych projektów
internetowych.
32 e-PROFIT
Foto: Karol Wnukiewicz / Brand24.pl
Temat z okładki
K.W.: Wiele pomysłów upada ze względu na ilość
potencjalnego trudu i przeszkody. Sukces odnoszą
z reguły osoby, które z uporem maniaka dążyły do
realizacji swojego pomysłu, pomimo napotkanych
trudności. Diabeł tkwi w szczegółach, zawsze!
Skupię się na jednym czynniku, który często uważany
jest za konieczny jako podstawę dobrze zaplanowanego
biznesu – stworzenie misternego biznes planu. Nie chcę
tu powiedzieć, że planowanie jest złe. Długodystansowe
planowanie jest nierealne w przypadku e-biznesów
opartych po części na modzie i trendach internetowych.
Dyscyplina i wysiłek, które trzeba włożyć w stworzenie
takiego planu, powinny służyć do tego, by przekonać
się, czy rozumiesz, w jaki sposób dostosować biznes
w przypadku zmian w przyszłości.
Wróćmy do tekstu Waszego przeboju. Jestem ciekawy,
jak poza zabawnymi rymami podchodzicie do tego,
o czym śpiewacie. A tak poważniej, rozbierzmy Wasz
tekst na części pierwsze. Zgoda?
K.W.: Zgoda!
M.S.: Śmiało.
No to jedziemy: Pomysł to naprawdę niewiele, mam ich
setki z moim przyjacielem. Jak to jest z tym pomysłem
na startup. Dlaczego jeden warto pokazać inwestorowi,
a pozostałych 99 lepiej nie wyjmować z szuflady?
K.W.: Może zacznijmy od tego, że pomysłów nie trzeba
od razu pokazywać inwestorowi, tylko rozpocząć ich
realizowanie. Mam wrażenie, że niektórzy myślą, że jak
mam pomysł, to już 3/4 sukcesu i dalej pomoże mi inwestor,
który mi za to zapłaci. Nic bardziej mylnego! Pomysł to
rzeczywiście naprawdę niewiele i liczy się jego rzetelnie
przemyślana realizacja. Tak naprawdę do żadnego naszego
dotychczasowego pomysłu nie potrzebowaliśmy inwestora
na starcie. Projekty staraliśmy się realizować samodzielnie,
we własnych domach, garażach i za własne pieniądze.
Oczywiście pomagało nam wykształcenie informatyczne,
dzięki któremu byliśmy w stanie stworzyć wiele rzeczy
samodzielnie. Dopiero na późniejszych etapach
przydawał się w naszym wypadku inwestor, kiedy koszty
działalności przerastały nasze zasoby, a chcieliśmy również
przeprowadzić szeroką promocję produktu. Na tym etapie
wejście inwestora było koniecznie i ten właśnie moment
uważam za właściwy ze względu na fakt, że mieliśmy nie
tyle sam pomysł, ile działający już prototyp pokazujący
zapotrzebowanie produktu na rynku.
M.S.: Systematycznie spotykam się z opowieściami
o ludziach, którzy przyszli do inwestora z tekstem: mam
genialny pomysł na miarę Skype lub Google, nie powiem
wam o co chodzi, ale za 500 tys. zł sprzedam wam 30%
udziałów. Nie szybciej jednak niż podpiszemy umowę.
Mam alergię na takich kosmitów.
Jeśli brakuje czasu na promocję, są agencje PR i inne
opcje – nie uważacie, że to właśnie promocja a właściwie
jej brak jest często największą słabością młodych
startupów?
K.W.: Twórcy projektów często uważają, że dobry produkt
sam się sprzeda i nie przywiązują wagi do jego promocji.
A to błąd! Każdy biznes potrzebuje siły napędowej
w postaci działań promocyjnych. Trzeba się pokazać
i trzeba to zrobić umiejętnie. Istnieją liczne agencje,
które ze względu na dużą konkurencję na rynku oferują
naprawdę świetne usługi wizerunkowe za stosunkowo
niewielkie pieniądze.
M.S.: Rzeczywiście często jest tak, że młodzi przedsiębiorcy
koncentrują się na budowie produktu (co ze wszech miar
popieram), zapominając totalnie o komunikacji. Projekt
internetowy, jak każda marka, potrzebuje pochylenia
się nad kwestiami związanymi z PR-em, marketingiem.
Niezależnie czy firma operuje w modelu b2b, czy b2c –
kwestie związane z promocją nie mogą pozostać na
drugim planie.
Cały tydzień na konferencjach tłumy szaleją rośnie
audiencja – wiele osób uważa, że tych branżowych
imprez jest za dużo i poza bawieniem się we własnym
sosie niewiele więcej dają. Jakie jest Wasze zdanie,
czy budując startup, warto jeździć po konferencjach?
M.S.: W naszym przypadku każde wydarzenie branżowe
ma naturalnie potencjał sprzedażowy. Dla nas
obecność na wielu imprezach branżowych ma sens.
W przypadku projektów, których odbiorcami nie jest sama
branża – rzeczywiście rekomenduję wstrzemięźliwość
w uczestnictwie w nadmiernej liczbie wydarzeń. Lepiej
spędzać czas nad rozwojem produktu lub jego promocją
w środowisku bardziej związanym z faktycznym odbiorcą.
K.W.: Poruszony wcześniej temat promocji pochłania
rzeczywiście sporo czasu. Nie ma tygodnia bez wyjazdu
na konferencję czy spotkanie branżowe. O tym więcej
powie Michał, który przejeżdża ponad tysiąc kilometrów
tygodniowo.
e-PROFIT 33
Temat z okładki
Gdy Antyweb nasz projekt poleca, niejednej sikorce
zadrze się kieca. (…) Warto trzymać z blogerami sztamę,
pomogą, doradzą, dorzucą reklamę – czy Waszym
zdaniem blogi takie jak Antyweb są w stanie realnie
wesprzeć rozwój projektu, czy to bardziej karmienie
własnej próżności i lans?
M.S.: Blogi mają ogromny i bardzo łatwo mierzalny
wpływ na rozwój produktu lub jego sprzedaż. Lans
traktuję jako jeden z elementów wspomnianego rozwoju
produktu. Pojawienie się informacji o naszym skromnym
projekcie na blogu Grześka Marczaka bardzo pomogło
w starcie Brand24. Szczegółowe efekty naszej obecności
na Antyweb opisałem nawet na moim blogu – porównując
je przy okazji z efektami pojawienia się w tak zwanych
mainstreamowych mediach. W naszym przypadku,
efektywność mainstreamowych kanałów była daleko za
blogosferą.
K.W.: Ze względu na liczbę czytelników Antyweb jest
swego rodzaju wyrocznią na polskim rynku e-biznesów
i nie tylko. W momencie, gdy projekt uzyska pozytywną
opinię i trafi na stronę, zyskuje świetną i darmową okazję
do promocji. Jest to ten element marketingu, o którym
rozmawialiśmy wcześniej.
Mój ulubiony fragment: przemyśl model biznesowy,
życie z reklamy nie ma mowy. Jeśli nie reklama to co?
W którym kierunku będzie się teraz rozwijało najwięcej
startupów – płatny kontent, freemium, mikropłatności?
K.W.: W okresie bańki internetowej Web 2.0 w 2000–2001
roku istniało przeświadczenie, że wystarczy stworzyć
serwis internetowy, który będzie miał dużo użytkowników
i odsłon, a przychody się same pojawią. W tym oczywiście
z reklamy displayowej. Rynek reklamy ze względu na
stawki nie pozwala na utrzymanie biznesu internetowego,
dlatego potrzebne jest źródło przychodów w postaci
usługi, za którą zapłacą użytkownicy. W Brand24 płatny
jest dostęp do narzędzia.
W tym fragmencie piosenki pojawia się Rafał Agnieszczak,
który jest tu dla mnie autorytetem. Trafił do Internety
robie przez mój sentyment do niego, ponieważ potrafił
już kilka lat temu zmonetyzować wyjątkowo trudną
społeczność Fotka.pl. Wówczas gdy przeciętny młody
internauta nie chciał płacić za dostęp czy usługę premium
do serwisu internetowego.
M.S.: Przyszłość leży w modelu SaaS. Jego główne zalety
to skalowalność i coś, co z braku lepszego zwrotu ujmę
34 e-PROFIT
jako nastawienie na rentowność. Chodzi tu o działanie
zgodne ze zdrowymi zasadami biznesu. Tworzę produkt,
produkt rozwiązuje problem klienta, klient płaci za
produkt.
Niestety, nurt zwracania uwagi na przychody od
pierwszych dni pracy nad projektem został w pewnym
sensie zatracony. Wszędobylski model darmowych usług
monetyzujących się w oparciu o reklamy sprawdza się
jednak tylko w przypadku nielicznej grupy największych,
najbardziej medialnych serwisów. Konkurencja jest
tu nieporównywalnie większa do tej na rynku usług
narzędziowych. Abonament jako stabilne źródło
przychodów aplikacji internetowej będzie w najbliższych
latach jednym z głównych kierunków rozwoju e-biznesu.
Sieć monitoruj, poznaj klientów nigdy nie ignoruj. Jest
coś takiego jak obraz statystycznego klienta w polskiej
sieci? Jeśli tak, to jaki? Świadomy i wybredny czy goniący
za każdą nowinką?
K.W.: Rynek monitoringu internetu wciąż się buduje.
Nie wszystkie firmy i marki są świadome tego, jakie
korzyści niesie ze sobą nasłuchiwanie internautów,
czyli de facto klientów. W związku ze stałym rozwojem
sieci i powstających dzięki niej treści, internet staje się
głównym polem walki o dobre imię firmy. Wymienić
mogę tu 3 główne powody zagrożeń dla reputacji marki
w internecie: popularność tego medium, wzajemne
zaufanie jego użytkowników oraz łatwość manipulacji
treściami.
Dodatkowym utrudnieniem staje się fakt ogromnego
wzrostu konkurencji niemal w każdej branży rynkowej.
To często prowokuje nieczyste zagrania ze strony
przeciwników biznesowych, co prowadzi oczywiście
do wzrostu zagrożenia dla reputacji marki w sieci
i konieczności jej monitorowania. W takiej sytuacji
Brand24 jest nie tylko wartością dodaną dla działu
marketingu firmy, lecz także rynkową koniecznością dla
firmy czy marki.
M.S.: Dbałość o klienta jest jednym z naszych znaków
rozpoznawczych i staramy się tym podejściem zarażać
innych przedsiębiorców. Osobiście dostaję palpitacji
serca, kiedy wiem, że nie mogę klientowi odpisać na
zapytanie szybciej niż po kilkunastu minutach. Ponieważ
dużo podróżuję, często zdarza się, że zjeżdżam na pobocze
i zaczynam komponować e-maila z odpowiedzią. Mam
zawsze takie nieco głupawe wyobrażenie, że ktoś tam po
drugiej stronie ekranu siedzi, patrzy w monitor i czeka
Temat z okładki
na odpowiedź. Robię więc wszystko, co w mojej mocy,
żeby otrzymał ją jak najszybciej. Podejście wydaje się
naturalne, ale niestety nadal spora część podmiotów
działających online nie działa w ten sposób.
Wywiadu udziel znanej gazecie – no to w tym
momencie sama świadomość, że rozmawiamy,
napawa mnie dumą.
K.W.: To nam uświadamia, że choć tekst piosenki
został napisany w podróży, w pośpiechu i częściowo na
kolanie, to został dobrze dobrany.
M.S.: Teraz czekamy na Pudelka, „Panią Domu” i Koń
Polski!
No dobrze, to na koniec uchylcie rąbka tajemnicy
odnośnie Waszych dalszych planów. Biznesowych
i estradowych.
K.W.: Niedługo uruchomiamy dwie wersje
językowe – anglojęzyczną przeznaczoną
na rynek amerykański oraz indonezyjską.
W planach zatem ekspansja na zagraniczne
rynki. To nieoficjalna wiadomość, ale
przygotowujemy kolejną piosenkę, która
powstanie właśnie w celu promocji
naszej firmy zagranicą. Tam będziemy
mogli pochwalić się naszym angielskim
z domieszką lekkiego rosyjskiego
akcentu.
M.S.: Ja dodam tylko, że Internety robie
to jedynie preludium do kolejnych
klipów, które są już w produkcji. Kolejne
klipy będą po angielsku, więc trzymajcie
kciuki.
Dzięki za rozmowę.
K.W.: Dziękuję.
M.S. Również bardzo dziękuję! ■
Michał Sadowski Foto: Ola Anzel
e-PROFIT 35
Warto wiedzieć
SQT
nie taki
diabeł straszny!
Foto: sxc.hu Montaż: IMOGEN
36 e-PROFIT
Warto wiedzieć
Trzy litery. Choć z pozoru niewinne, właścicielom wielu stron internetowych nie
kojarzą się zbyt miło. SQT, bo o nim mowa, może nastręczyć wielu problemów,
jeśli nie stosujemy się do zasad Google. Co zatem robić, aby nie podpaść SQT?
Informacja prasowa
Search Quality Team, opiera się na pracy ludzi.
Są nimi pracownicy Google, którzy stoją – jak wskazuje
nazwa – na straży jakości wyników wyszukiwania
w Google. Jakość ta zależy od tego, czy analizowane
strony są zgodne z regulaminem Google. SQT służy więc
oddzieleniu wartościowych treści od tych, które można
uznać za spam. Cel ten osiąga poprzez obniżenie pozycji
w wynikach wyszukiwarki tych stron, których zawartość
SQT uzna za nieprawidłową, bądź ich całkowite usunięcia
z wyników wyszukiwania.
– Praca zespołu SQT polega głównie na dogłębnej
analizie struktury stron WWW pod kątem jakości oraz
zgodności z normami ustanowionymi przez Google.
SQT jest uzupełnieniem algorytmicznych metod oceny
stron, działa jednak jako równoległy mechanizm –
mówi Sebastian Kopeć, specjalista ds. pozycjonowania
w firmie Procreate. – Tak samo jak robot Google, jeśli SQT
stwierdzi, że dana witryna łamie regulamin, ma wiele
możliwości ukarania jej.
Takie kary za łamanie reguł pozycjonowania mogą być
różne – od nałożenia filtra (obniżenie pozycji strony
w wyszukiwarce w ramach jednej frazy) aż po zbanowanie
(całkowite wykluczenie z wyników wyszukiwania) strony
w najtrudniejszych przypadkach. Oczywiście, w im
większym stopniu dana witryna nie przestrzega zasad,
tym surowiej jest traktowana. W wielu przypadkach
właściciele stron są powiadamiani o złamaniu regulaminu
przez Centrum Wiadomości w Narzędziach Google.
Nie jest to jednak obowiązek Google, trzeba więc cały
czas pilnować zgodności swojej strony ze wskazówkami
dla webmasterów.
Jak zatem uniknąć konsekwencji wyciąganych przez SQT?
Jeśli zajmujemy się pozycjonowaniem strony, musimy
być na bieżąco z regulaminem Google i zmianami
w algorytmach wyszukiwania. Należy także unikać
klauzul niedozwolonych, które są istotne z punktu
widzenia SEO. Jedną z powszechniejszych zabronionych
praktyk jest korzystanie z linków nienaturalnych. Są to
odnośniki, które zostały pozyskane sztucznie w celu
podniesienia pozycji w SERP-ach. Dzielą się one na linki,
które prowadzą do strony jako linki przychodzące oraz te,
które występują na stronie w postaci systemu wymiany
linków (SWL) emitującego linki. I właśnie w metodzie
SWL tkwi podwójne niebezpieczeństwo. Nie dość, że
jej zastosowanie grozi karą od Google, to może ona być
potężnym orężem konkurencji. W praktyce bowiem
istnieje możliwość linkowania SWL stron konkurencji
w celu wyeliminowania ich z SERP-ów. Jest to działanie
nielegalne. Skuteczność takiego działania zależy od
„historii” strony. Starsze domeny z dobrą historią,
pozycjonowane za pomocą mocnych linków, obronią
się same, gdyż Google zauważy, że domena ma wysoką
renomę.
Kary w wyszukiwarkach są nakładane również za ukrycie
zawartości strony – czyli wprowadzenie na stronie
treści, która pomaga ulokować stronę na wysokiej
pozycji w wyszukiwarce, ale która jest niewidoczna dla
internauty. Warto więc postawić na „konwencjonalne”
pozycjonowanie, skupiając się na jakości witryny i jej
treści oraz optymalizacji strony, czyli właściwej ekspozycji
słów kluczowych. – Należy pamiętać o meta tagach,
tytule strony, artykułach na stronie i ich unikatowości.
Trzeba także zadbać o inne elementy optymalizacyjne:
nagłówki czy opisy w obrazkach. Wszystko z rozwagą,
aby nie podpadło to pod upychanie słów kluczowych
(keyword stuffing) – wyjaśnia Sebastian Kopeć.
Co zrobić, jeśli Google nałożyło już karę? Jeśli odbyło
się to za pomocą robota (czyli nie SQT), to w większości
wypadków sytuacja powinna wrócić do normy w ciągu
kilku lub kilkunastu dni, jeśli usuniemy przyczynę
nałożenia kary. Wystarczy usunąć ukryty tekst lub
wyeliminować „złe” linki prowadzące do strony.
W przypadku kary od SQT, oprócz usunięcia przyczyny
nałożenia kary należy również wysłać prośbę o ponowne
rozpatrzenie (reconsideration request). Można to zrobić
za pomocą panelu narzędzi dla webmasterów Google.
W niczym nie zaszkodzi zastosowanie tego rozwiązania
również w przypadku kary otrzymanej automatycznie.
W czasach zmian w algorytmie Google takie działanie
może być pomocne.
Niedozwolone działania pozycjonerskie mogą okazać się
bardzo szkodliwe dla pozycji w wyszukiwarce. Najlepiej
sięgnąć po usługi profesjonalnej firmy pozycjonującej.
Pracują w niej specjaliści, którzy wiedzą, w jaki sposób
efektywnie zadbać o stabilną pozycję w wyszukiwarce.
– Nie możemy bowiem zapominać, że bezpieczeństwo
naszej pozycji w Google to bezpieczeństwo naszej
strony internetowej, a bezpieczeństwo naszej strony
internetowej to bezpieczeństwo naszego biznesu – kończy
Sebastian Kopeć. ■
e-PROFIT 37
Warto wiedzieć
Anita Kijanka
Sztuka bywania
Wydarzeń o charakterze biznesowym przybywa jak grzybów po deszczu. Szczególnie
jesień i wiosna obfitują w kolejne inicjatywy, po to by w lipcu i sierpniu praktycznie
zniknąć z naszej świadomości.
Każde spotkanie to możliwość poznania nowych osób, nawiązania relacji
biznesowych czy towarzyskich, a także promocji produktu lub usługi wśród tych,
którzy gdzieś indziej Twojej reklamy mogliby nie zauważyć. Dlatego bierzemy
w nich udział, mimo że wiąże się to np. z wyjazdem do innego miasta. Gorąco zachęcam
do jak najczęstszych spotkań i podaję kilka wskazówek, które pomogą się do nich
przygotować oraz dobrze wypaść.
38 e-PROFIT
Warto wiedzieć
Z punktu widzenia prelegenta
Jeśli Twoja firma zostanie zaproszona do udziału
w spotkaniu w charakterze prelegenta, masz świetną
okazję, żeby zaprezentować swoją wiedzę i profesjonalizm.
Jako seryjny organizator wydarzeń zachęcam do tego,
by nie traktować takiej prezentacji jako reklamy swojego
przedsiębiorstwa, nie opowiadać w superlatywach o jego
sukcesach, ale pokazać siebie jako specjalistę w dziedzinie.
Inaczej Twoje wystąpienie zostanie potraktowane jako
spam. Jeśli zainteresujesz słuchacza, sam podejdzie do
Ciebie po prezentacji i poprosi o informacje o firmie lub
znajdzie je w sieci.
Aby dobrze wypaść w takiej sytuacji przedstaw studium
przypadku, w trakcie którego zaprezentujesz, dlaczego
coś się udało, a dlaczego coś innego było porażką.
Oczywistym jest, że każdy chce mówić o sukcesach
i prezentować wszystko w pięknych barwach, ale kiedy
powiesz, że coś Wam nie wyszło i wyjaśnisz dlaczego –
na pewno zostanie odebrane to pozytywnie.
W końcu najważniejsze jest uczyć się na błędach, wyciągać
z nich wnioski tak, by w przyszłości same nam pomagały
osiągać zamierzone cele.
Przygotowując się do prezentacji, dowiedz się, kto będzie
Ciebie słuchał i ile masz czasu. Wspólnie z organizatorem
dopracujcie obszar omawianych tematów, po to abyś
nie powtarzał tego, co już było lub będzie mówione.
Czasem dostaniesz wolną rękę i organizator umożliwi
Ci zaproponowanie tematu. Nie wykorzystuj tego,
a faktycznie się przyłóż.
Ktoś mógłby się teraz zapytać, dlaczego mam nie robić
prezentacji głównie o charakterze reklamowym? Przecież
jestem sponsorem, partnerem wydarzenia, organizator
się zgodził. Oczywiście – jesteś osobą myślącą i wiesz, co
chcesz osiągnąć. Jednak wystąpienie, w którym będziesz
dzielił się swoją wiedzą, spostrzeżeniami, przemyśleniami,
pozwoli Ci na kreowanie wizerunku eksperta, specjalisty
w danym temacie. A wszyscy przecież chcemy zatrudniać
i pracować dla najlepszych.
I na koniec – przećwicz swoją prezentację. Upewnij się,
że wyrobisz się w czasie przewidzianym dla Ciebie. Jeśli
będziesz mówił ciekawie, organizator pewnie pozwoli Ci
zająć go więcej, jednak trzeba wziąć pod uwagę i to, że
możesz go nie dostać, a to z kolei wiąże się z tym, że nie
uda Ci się powiedzieć wszystkiego, co zaplanowałeś.
Z punktu widzenia uczestnika spotkania
Niezależnie czy udział w wydarzeniu jest płatny, czy nie,
tak naprawdę i tak za niego płacisz. Kosztuje Cię dojazd,
czas, który spędzasz na nim, a mógłbyś skończyć projekt
dla klienta lub pobyć z rodziną czy przyjaciółmi. Dlatego,
tak jak prelegent powinien dobrze przygotować swoje
wystąpienie, tak Ty powinieneś zastanowić się, co chcesz
osiągnąć, uczestnicząc w nim.
Dokładnie poznaj agendę wydarzenia. Przeanalizuj czy
zaproponowane tematy naprawdę Cię interesują i mogą
wnieść coś do Twojej pracy? A może chcesz porozmawiać
z partnerami wydarzenia, bo masz dla nich ciekawy
pomysł na współpracę? Mnie samej zdarzało się nie
posłuchać prezentacji wcale, bo przyszłam na spotkanie
wiedząc, że spotkam osoby, z którymi miałam kilka
tematów do omówienia, a wcześniej żadne z nas nie
miała na to czasu.
Wydawać by się mogło, że analizowanie kto będzie, to
nudne i niepotrzebne zajęcie – jednak mogę się założyć,
że kiedy zaczniesz tak analizować swoje być czy nie być na
evencie, od razu zwiększy się Twoja efektywność. Staraj
się przychodzić już z konkretnym pomysłem na to, co ma
dać Ci spotkanie, a zobaczysz, że będą one dla Ciebie nie
Foto: sxc.hu
Montaż: IMOGEN
tylko towarzyskim, lecz także biznesowym sukcesem.
Chcesz więcej – bywaj na wydarzeniach innych branż.
Opowiadaj, dziel się wiedzą i rozdawaj wizytówki.
Masz wtedy szansę poznać więcej nowych ludzi, którzy
dowiedzą się o Twoim produkcie lub usłudze. ■
Warto wiedzieć
Prowizja od sukcesu,
czyli jak ograniczyć ryzyko startu w e-commerce?
Bartosz Majewski
Rynek usług dla e-commerce stał się w ostatnich
latach bardzo konkurencyjny. Nieprzerwanie
rośnie bariera wejścia, a jednocześnie funkcjonuje
sporo niezagospodarowanej przestrzeni, nisz
biznesowych. Analogicznie sytuacja wygląda
na rynku e-sklepów, co skutkuje coraz większą
presją na wyniki do obsługujących sklep agencji
interaktywnych. Jednocześnie proces osiągania
wyników staje się coraz bardziej złożony, bo
na skutek rozmnożenia punktów styku i ich
integracji sukces determinuje więcej czynników
niż kiedyś. W tym rywalizacyjnym krajobrazie
wielu usługodawców dla e-sklepów zaczyna
konkurować na sposoby dotąd na tym rynku
incydentalne: wydłuża terminy płatności, zaniża
cenę usług, dorzuca gratisy. Nie wróżę im sukcesu.
Jednocześnie rośnie grupa podmiotów, która
stawia na kompleksowość oferty, inwestycje
w kadry zwiększające poziom usług, fuzje
i przejęcia czy szeroką działalność ewangelizującą
rynek o dobrych praktykach. Ci mają większe
szanse. Na szczególną uwagę zasługuje proces
przechodzenia na modele efektywnościowe.
Jego podstawą jest uzależnienie wynagrodzenia
usługodawcy od efektów pracy np. w formie
płatności za pozycje w wyszukiwarce czy
wolumen pozyskanego ruchu (przy działaniach
SEO) lub płatności od pozyskanego leada lub
innej pożądanej przez klienta akcji. Np. My, jako
pierwsza firma w Polsce, zdecydowaliśmy się
budować duże, dedykowane sklepy bez opłat
wstępnych, a następnie rozliczać się w modelu
prowizyjnym za sprzedaż.
Dla klientów jest on znacznie korzystniejszy od
tradycyjnych modeli rozliczeniowych. W tym
modelu około połowę kosztów początkowych
startu w e-commerce ponosi usługodawca,
a koszty ewentualnej porażki są znacznie
mniejsze niż w modelu tradycyjnych rozliczeń.
Nie bez znaczenia jest także to, że model
40 e-PROFIT
efektywnościowy jest korzystniejszy
dla decydenta biznesowego. Każdy
menedżer e-commerce chce pochwalić
się przed swoim zarządem, że właśnie nie
wydał kilkuset tysięcy złotych na sklep,
który jednocześnie powstanie tak samo
sprawnie jak zaplanowano. Dla klientów
z rozwiniętą siecią placówek naziemnych
kluczową zaletą tego modelu jest również
gratisowy efekt ROPO. Po wybudowaniu
e-sklepu konsumenci na skutek uzyskania
precyzyjnych informacji produktowych w sklepie
wolą realizować transakcję w tradycyjnym,
naziemnym punkcie sprzedaży. Taka transakcja
nie jest objęta prowizją usługodawcy. Coraz
większa liczba klientów przed dokonaniem
zakupu dokonuje rozeznania w sieci,
a to oznacza niemały strumień
nowych przychodów nieobarczony
prowizją agencji.
Jednak nie tylko firmy zyskują w tym
modelu. Inwestycja kilkuset tysięcy
złotych musi się zwrócić usługodawcy.
Dlatego zakładamy współpracę
o długim horyzoncie –
około 5 lat.
Warto wiedzieć
Z doświadczenia wiemy, że długofalowe działania
dają obu stronom najwięcej korzyści (nasi najwięksi
klienci pracują z nami nieprzerwanie od 9 lat). Przede
wszystkim znacznie łatwiej dojść do porozumienia
z klientem, gdy również my jesteśmy sponsorem finansowym
projektu. Np. tradycyjny detalista wchodzący w e-commerce
często nie jest w stanie oszacować prawdziwej skali kosztów
odpowiedniego dla niego wdrożenia, a następnie rozwoju
sklepu. W efekcie czego ma zaplanowany zbyt mały
budżet, co zmusza agencję do cięcia kosztów projektu
z negatywnym skutkiem dla przychodów z kanału online.
Gdy agencja wchodzi w rolę sponsora projektu, może
pozwolić sobie na większe ryzyko. Partnerstwo biznesowe
z firmą nawiązane jest na zupełnie innym poziomie niż
w tradycyjnych modelach, dlatego podejmuje znacznie bardziej
agresywne działania, które inaczej nie byłyby możliwe. W ten
sposób projekty, które powstają są bardziej progresywne,
innowacyjne, odważne i rozwijają się prężniej.
Dzieje się tak dlatego, że decydent biznesowy nie ryzykuje
premią czy stanowiskiem w przypadku fiaska zbyt ryzykownego
projektu. W efekcie decydent biznesowy nie musi zawsze
przyjmować zachowawczych strategii działania.
Dodatkowo z naszych modeli przychodowych, które zaczynają
się wypełniać, wynika, że w ciągu pięciu lat prowadzenia tego
typu projektów przychody agencji będą dwu-, trzykrotnie
większe niż zwykle, przy nieco tylko większym nakładzie pracy.
Czysta premia za ryzyko.
Ze względu na wzrastającą konkurencję na rynku, a jednocześnie
pojawienie się dużych, zasobnych w gotówkę podmiotów
po stronie usługodawców e-commerce, jestem przekonany,
że czeka nas sporo tego typu transakcji w najbliższych latach.
Dziś szlak przecierają COBI oraz grupa ADe Line, jutro dołączą
do nich następne odważne firmy. ■
Foto: sxc.hu
Montaż: IMOGEN
e-PROFIT 41
Startujemy – oceniamy
Torba Kangura – odkrywanie miasta z dziećmi
Dawid Zaraziński
Dzieci są wymagającymi partnerami. Potrafią szybko się
nudzić, oczekują uwagi i kolejnych atrakcji. Mniej lub bardziej
zmęczonym opiekunom pomóc może Torba Kangura.
Torba Kangura to aplikacja dostępna w płatnej wersji
premium i bezpłatnej wersji lite, która wyświetla
reklamy. Aplikacja jest rozwijana przez firmę Geomobile.
Od początku września dostępna jest w Google Play,
wkrótce pojawić ma się wersja na iOS.
Na rynku istnieje kilka serwisów informacyjnych dla
rodziców, ich zawartość jest jednak dostępna jedynie
na stronach WWW. Torba Kangura jest jedynym tego
typu źródłem informacji na rynku aplikacji mobilnych.
Jej przewagą jest starannie zweryfikowana baza danych
i szczegółowe informacje, których dostarcza – przekonują
twórcy. Baza miejsc w Torbie Kangura obejmuje obecnie
Warszawę, Kraków, Wrocław i Łódź.
swoje ulubione miejsca lub dodawać informacje o nowych.
Aplikacja wyświetla miejsca z danej kategorii najbliższe
pozycji użytkownika lub najbliższe centrum miasta.
Każde miejsce ma swoją kartę, na której znaleźć można
szczegóły takie jak opis, informacja o udogodnieniach dla
rodziców (np. przewijak), link do strony internetowej, dane
adresowe. Po wybraniu miejsca aplikacja wskazuje drogę
do niego. Danej pozycji wystawiać można komentarze
i oceny – a całość może zintegrować się z Facebookiem.
W aplikacji działa również kategoria „Skocz po pomoc”.
Znaleźć tam można bazę danych kontaktowych lekarzy,
aptek i placówek medycznych w okolicy użytkownika.
Jest także możliwość posłuchania Radia Bajka wewnątrz
aplikacji.
W Torbie Kangura zacząć należy od wybrania miasta oraz
wieku dziecka, z którym spędzamy czas. Następnie wybrać
można kategorię aktywności (skocz coś zjeść, baw się na
powietrzu czy baw się pod dachem). Można przeglądać
Przyszłość aplikacji to przede wszystkim wersja na iPhone’a.
A dalej: udostępnienie treści w nowych lokalizacjach
(Rzeszów, Trójmiasto, Górny Śląsk, Poznań) oraz nowe
kategorie tematyczne.
Nasza ocena
Fot: Ekrany aplikacji Torba Kangura Źródło: Geomobile
Torba Kangura zbiera plusy za swoją prostotę i jakość prezentowanych treści.
Ta ostatnia ma chyba największe znaczenie – użytkownicy chcą mieć pewność, że danym prezentowanym w aplikacji,
mogą zaufać. Biorąc pod uwagę komentarze i oceny w sklepie Google Play, nie jest chyba źle. Mam nadzieję,
że twórcy nie skuszą się na szybkie zalewanie aplikacji dużą ilością treści (także tych pochodzących od użytkowników)
i że rzeczywiście każdą pozycję będą samodzielnie sprawdzać. ■
42 e-PROFIT
Po godzinach
Okiem CD Rollera
Selah Sue (Collectors Edition)
Jeżeli chcemy mówić o równouprawnieniu, to w ostatnich
latach to zjawisko najłatwiej zaobserwować w muzyce.
Można nawet postawić tezę, że współczesna muzyka
jest zdominowana przez kobiety. Bardzo nas to cieszy!
A dlaczego zobaczcie sami...
Robert T. Woźniakowski
W listopadzie pojawił się wspaniały prezent dla fanów
obdarzonej niesamowitym głosem belgijskiej wokalistki
Selah Sue, którą zachwycił się sam Prince! Debiutancki
materiał artystki, który do tej pory sprzedał się
w ponad 600 tys. egzemplarzy, teraz dostępny jest
w wersji poszerzonej o drugi dysk. Znalazło się na nim
11 piosenek. Są wśród nich kompozycje zupełnie nowe,
jak chociażby Fade Away, którą Selah napisała wespół
z Jerrym Wanderem, producentem legendarnego krążka
The Score czy Break formacji The Fugees.
Nowa płyta Belgijki przejmująco opowiada o depresji,
z którą się zmagała. Znalazły się również na niej
remiksy Raggamuffin – Bodyspasm, Crazy Vibes – AKS
i Crazy Sufferin Style Blackjoy.
Źródło: materiały prasowe
Debiutancki krążek europejskiego odpowiednika
Erykah Badu i Lauryn Hill – jak opisywano obdarzoną
nietuzinkową urodą młodą Belgijkę, która naprawdę
nazywa się Sanne Putseys – wywołał zachwyt krytyków.
W Polsce krążek pokrył się złotem, kupiło go ponad
10 tys. nabywców.
Rodzime rozgłośnie wielokrotnie prezentowały na antenie
singlowe przeboje z This World, Raggamuffin i Crazy
Vibes na czele. Większość piosenek Selah napisała sama,
a pierwsze z nich skomponowała, akompaniując sobie na
gitarze, w wieku 15 lat!
Zdecydowanie CDRoller poleca tę pozycję i nadaje jej
status obowiązkowej w kolekcji każdego fana muzyki... ■
e-PROFIT 43

Podobne dokumenty