darmowa publikacja

Transkrypt

darmowa publikacja
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.
©Copyrights to:
Wirtualne Wydawnictwo „Goneta” Aneta Gonera
www.goneta.net
ul. Archiwalna 9 m 45, 02-103 Warszawa
Korekta: Emilia Nowakowska
[email protected]
Okładka: Monika Owieśna
[email protected]
Redakcja: Aneta Gonera
[email protected]
ISBN: 978-83-62041-44-2
Wydanie I
Warszawa, sierpień 2011
Plik ePUB opracowany przez iFormat sp. z o.o. 2011
www.iformat.pl
3/17
Tekst w całości ani we fragmentach nie może być powielany
ani rozpowszechniany za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych, w tym również nie
może być umieszczany ani rozpowszechniany w postaci cyfrowej zarówno w Internecie, jak i w sieciach lokalnych bez pisemnej zgody
wydawnictwa „Goneta” Aneta Gonera.
Od redakcji:
Monika LIPIŃSKA — studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie Wrocławskim, ale ostatecznie
ukończyła Studium Animatorów Kultury i Bibliotekarzy. Z
wykształcenia jest zatem bibliotekarzem i animatorem
kultury.
Z zamiłowania podróżnik i eksplorator innych kultur i
obyczajów, których poznawanie ogromnie ją fascynuje.
Zwłaszcza kultura Chin i Japonii.
Przez rok była wolontariuszką we Włoszech. Przygoda
ta zaowocowała jej pierwszą książką zatytułowaną „Wszystkie smaki cappuccino”, wydaną w 2006 roku. Potem ukazała się powieść dla młodzieży „Miasto Zaginionych Ojców”
(2007). W tym samym 2007 roku pani Lipińska zdobyła
trzecie miejsce w konkursie Wydawnictwa Telbit na powieść
dla młodzieży za książkę „Ćmy i motyle”, wydaną również w
tym samym roku. W tym samym wydawnictwie w 2009 roku
ukazała się powieść dla dzieci „Gaja i Anioł”, a w 2010 roku
ostatnia książka pani Moniki Lipińskiej zatytułowana
„Kokosowy Budda”, która zdobyła pierwsze miejsce w
konkursie Wydawnictwa Telbit na powieść dla młodzieży.
Monika Lipińska ma na koncie również artykuły o kulturach innych krajów. W 2005 roku zdobyła pierwsze
miejsce w konkursie ogłoszonym przez czasopismo „Praca i
Nauka za Granicą” za reportaż zatytułowany „Bezdomność
w Dublinie”, opowiadający o sytuacji Polaków za granicą.
O jej podróżach i książkach można poczytać na blogu
monikalipinska.blog.onet.pl stworzonym przez Autorkę.
5/17
PKN — jest pierwszą opowieścią dla dorosłych
autorstwa Moniki Lipińskiej.
Jest to opowiadanie trzydziestoletniej kobiety o imieniu Milena o perypetiach z żonatym kochankiem i konsekwencjach tego związku, skutkujących szalonym pomysłem
nieoczekiwanej zmiany miejsca. Na czas jednego miesiąca
decyduje się zamienić miejscami, domami i właściwie życiem z inną porzuconą właśnie przez swojego żonatego
kochanka kobietą o imieniu Marta. Obie panie trafiają do zupełnie innych światów. My poznajemy tylko tę część Mileny,
bo to ona snuje narrację. Milena ze swojej malutkiej
kawalerki, którą nazywa pudełkiem na buty, trafia do
dużego, nieprzytulnego, wręcz laboratoryjnie sterylnego
mieszkania Marty, a w tym samym czasie Marta ma żyć w
mieszkaniu Mileny i oddawać się zajęciom Mileny.
Dzięki pieniądzom otrzymanym od bogatego ojca
Marta otworzyła niewielką chińską restaurację prawie w
centrum miasta, którą nazwała PKN od popularnej gry
„papier, kamień, nożyce”. Milena zostaje przyjęta do pracy
w PKN w charakterze kelnerki. Poznaje tam nowe osoby i
zostaje porwana w wir zgoła kryminalnej intrygi, rozgrywającej się pod płaszczykiem restauracji i przy czynnym
udziale zaufanej Marty, menedżerki o imieniu Elżbieta. Na
szczęście wszystkie zagmatwane sprawy się rozwiążą, a Milena zyska nowych przyjaciół i nie tylko...
Język opowiadania jest wartki, bez zbędnych opisów,
dający bardzo realne wrażenie niezobowiązującego i
lekkiego opowiadanka, jakiego się słucha przy kawie w
gronie przyjaciół. Sposób narracji jest tak świetny, że
książkę czyta się jednym tchem, rozumiejąc przy tym
doskonale niuanse skrótów myślowych i podtekstów, jakie
wszyscy stosujemy w naszym zgoła mało literackim życiu.
6/17
Historia opisana w „PKN” mogła zdarzyć naprawdę...
PAPIER OWIJA KAMIEŃ
Rozdział 1
Żona mojego kochanka wpadła do mieszkania na
granicy histerii i oszołomienia. Zwykle się tak nie zachowywała, więc zmartwiałam ze zgrozy. Dowiedziała się?!
Czekałam aż podleci i mnie strzeli w pysk, ale ona
opadła bez sił na taboret, rzucając na podłogę nieśmiertelną
czarną torbę. W torbie znajdowały się niezliczone paczki
chusteczek higienicznych (na katar sienny), pęk kluczy z
doczepionym pajacykiem (dowód dziecinnienia) oraz bateria
kosmetyków przeciw atopowemu zapaleniu skóry. Wiedziałam to dobrze, chociaż torba pozostała bezpiecznie
zamknięta.
Żona mojego kochanka była dla mnie jak otwarta
księga. Nic dziwnego. Kumplowałyśmy się od dobrych pięciu
lat.
— Uspokój się — powiedziałam, z trudem panując nad
drżeniem w głosie. — Co się stało?
Odetchnęła głębiej i rozpięła płaszcz, ukazując okrągłe
kształty.
Przed
erą
odchudzania
nazywano
je
8/17
„apetycznymi”, ale ostatnio preferencje uległy zmianie i
teraz to takie anorektyczce szkielety jak ja mają powodzenie. Najlepszy przykład — jej własny mąż. Chociaż
sam jest niczego sobie, zwłaszcza jeśli chodzi o brzuszek piwny, to jednak woli moje wystające kości od białego sadełka
małżonki. Pewnie dlatego tak dobrze czułam się w jej towarzystwie. Moje poczucie własnej wartości było adekwatne do
liczby jej kilogramów, przybywających po ostatniej ciąży w
ekspresowym tempie.
Kiedy przekonałam się, że przypadłość Oli jest natury
emocjonalnej i nie zamierza schodzić na zawał serca czy
cokolwiek innego, mogłyśmy podjąć konstruktywną
dyskusję.
Z niejaką ulgą porzuciłam pranie i zajęłam się gościem, z równą przyjemnością, z jaką dawałam się obracać
jej mężowi. Nasz dwuletni romans był skutkiem kilkuletniego flirtu i wzajemnego pociągu fizycznego.
Złożyły się na niesamowitą bombę energetyczną,
która eksplodowała z hukiem dwa lata temu, gdy Tomek
stanął w drzwiach i powiedział, że nareszcie doczekał się
syna. Żeby to uczcić nie zapalił cygara, tylko rzucił się na
mnie jak sęp na padlinę. Twórca trójki potomstwa dobrze
wiedział, gdzie znajdują się przyciski uaktywniające rozmaite funkcje kobiecego ciała. Trzeba przyznać, że nigdy
nie zaniedbał dokształcenia w tym względzie. Pozwalałam
mu na podobne eksperymenty przez szmat czasu.
Dwa lata to niby niewiele, ale dla mnie każdy miesiąc
to kosmiczna odległość, którą przemieszczam się powoli i
starannie, żeby nie stracić ani jednego wydarzenia wartego
uwagi. Mam sporo doświadczenia w ujarzmianiu czasu.
To zresztą moja praca — trwanie w bezruchu i liczeniu
każdego oddechu, odpływając w głąb podświadomości.
9/17
Muszę tak robić, bo inaczej umarłabym z nudów podczas
niezliczonych godzin pozowania.
— Tomek chce mnie wysłać na weekend nad morze —
powiedziała wreszcie Ola z tragiczną miną.
Rozumiałam jej ból. Dla mnie godzina z jej rozdartymi
bachorami byłaby zbyt wielką karą. No, ale czego się
spodziewała, dając tyle razy zapylić?
Przysunęłam sobie stołek i usiadłam naprzeciw niej
przy moim kochanym, starym stoliku przemalowanym rok
temu na fiolet, żeby pasował do reszty wystroju kawalerki
przypominającej z grubsza pudło dla lalek.
Zamieszkałam tu zaraz po studiach i miało to być „na
razie”, dopóki nie znajdę lepszej pracy. Czyli — w zawodzie.
Niestety, obijałam się swego czasu na zajęciach i nie byłam
w stanie wyłuszczyć żadnemu potencjalnemu pracodawcy
powodów, dla których miałby zatrudnić właśnie mnie.
Dobrze, że kumpel z piątego roku malarstwa wkręcił mnie w
pozowanie studentom jako dobry model budowy anatomicznej kości. Kolejny raz przekonałam się, że anoreksja była
moją najlepszą przyjaciółką. Dzięki niej wygrywałam kolejne
sprawy.
A taka na przykład Ola, przytulna i pucołowata
księgowa z rogami aż po Ural, rodziła kolejne dzieci i nie znała słowa dieta. Fascynowała mnie bez reszty. Jak wszystkie
grubasy.
A co do tego wyjazdu, to tak się złożyło, że wiedziałam
o nim wcześniej niż ona. Wymyśliliśmy to z Tomkiem tydzień temu, żebyśmy mogli nacieszyć się sobą bez
konieczności pokrętnego tłumaczenia z jego strony. Swoją
drogą Olunia była głupia jak pień. Po zrobieniu syna Tomek
nie przystawiał się do niej ani razu. Mnie by to bardzo
10/17
zdziwiło. Ale ona ma mniejszy temperament i w tej, i w
każdej innej dziedzinie życia. Nic dziwnego, że boi się zostać
sama z tym przedszkolem, którym zwykle zajmuje się niania, kobieta niewzruszona niczym niemiecka stal.
— Może pojechałabyś ze mną? — zaproponowała
nieśmiało, sięgając do miseczki z orzeszkami w karmelu,
które trzymałam specjalnie dla niej.
Myślałam, że ją śmiechem zabiję.
— Olka, myśl! Mamy październik. Zaczęłam pracę,
dziecko drogie.
Uwielbiam z głębi swojej złej duszy traktować podobne
idiotki jak Misia o Baaardzo Małym Rozumku. Wielka pani
księgowa, trzymająca twardą ręką całe finanse dużej firmy.
A w domu zakompleksiona Matka Polka. Zresztą to podobno
idzie w parze.
A ja? Całe dnie siedzę goła przed coraz to inną grupą
studentów i płacą mi za to niezłe pieniądze. To znaczy, bez
przesady. Jakoś się kulam po świecie, nieuwiązana do rodziny, wolna niczym ptak. I dobrze mi z tym.
— Może mama by ze mną pojechała? — zastanawiała
się Olka, masakrując zębami kolejnego orzeszka. — Nie
wiem, co mu odbiło z tym wyjazdem. Miałam wprawdzie zaległy urlop, ale nie musiałam brać na hura. A ten się uparł
jak wół. Zamówił noclegi i kazał jechać wypoczywać.
Kazał. Jezu przenajświętszy. Chciałabym zobaczyć faceta, który spróbowałby wydawać mi rozkazy. Jeszcze się
taki nie urodził. Nawet Tomek, pan domu pełną gębą, stawał na baczność i robił, co chciałam. No, ale ja mam wieloletnie doświadczenie w podejściu do facetów, przetestowane na niejednym frajerze. A bidna Olunia zaraz po studiach
zaciążyła i dała się zepchnąć do roli garnkotłuka, z którym
11/17
nikt, a zwłaszcza poślubiony przed ołtarzem pan i władca,
kompletnie się nie liczył.
— Daj znać, jak już zajedziesz na miejsce — powiedziałam zgodnie z naszym odwiecznym rytuałem.
Uściskałam ją i wypuściłam z objęć, pozwalając potoczyć się po schodach. Jak tylko dojedzie do domu, wyśle
mi wiadomość, a godzinę później Tomek stanie w drzwiach
z nieodłącznym bukietem kwiatów. To właśnie różni pozycję
żony i kochanki. Wprawdzie nie mam doświadczenia w
związku potwierdzonym przez klechę, ale za to w byciu
kochanką jestem starą wyjadaczką. I jak na razie widzę
same plusy takiego układu.
Dla kochanki facet się stara, przynosi kwiaty, zawsze
jest elegancki i wypachniony, no i w łóżku przechodzi
samego siebie. Tomek wpisywał się idealnie w ten schemat.
Jedyne, co mi się niezbyt podobało, to obrączka na palcu,
którym robił niesamowite rzeczy. No i krzyżyk na łańcuszku,
który dyndał nad moją twarzą podczas rozmaitych wygibasów. A mowa tu o bogobojnym, kurwa, ojcu rodziny. Typowy zakłamany polski katol. Ale póki było mi dobrze, nie
protestowałam.
Tomek pojawił się dwie godziny później. Bez kwiatków,
co mnie trochę zdziwiło, ale postanowiłam nie być
małostkowa.
Ostatecznie
dość
już
tych
kwiatków
wyhaczyłam. Nie można być pazernym.
Objął mnie i pocałował przelotnie, a potem rzucił się
na fotel, jakby jakaś tajemnicza moc podcięła mu sznurki,
utrzymujące w pionie. Wiklinowy fotel zatrzeszczał pod
solidnym ciężarem, wzmocnionym o rosnący ostatnio
brzuszek.
12/17
— Ola wyszła niedawno — poinformowałam, ze złośliwą przyjemnością obserwując grymas niechęci na wspomnienie o jego ślubnej. — Skarżyła się na ciebie.
Machnął ręką, jakby odganiał się od starej, pierdzącej
muchy. Prawidłowa reakcja.
Postanowiłam nie dręczyć go więcej. W końcu był
tutaj, ze mną. A ona mieszała w garach, tudzież prała
brudne skarpety w innej rzeczywistości.
Usiadłam mu na kolanach, oplatając rękami szyję,
uważając by nie pognieść sztywno wykrochmalonego
kołnierzyka. Praca Tomka wymagała od niego paradowania
w białej koszuli i garniturze. Dobrze, że miał je kto prasować, gdy zbytnio nas ponosiło i na koszuli znaczyły się załamania i fałdy. Ola umiała ponadto wywabić wszelkie
plamy, nie dbając o źródło ich pochodzenia. Normalnie cud
nie kobieta. Ze świecą szukać. Pracowita, naiwna i głupia
nieprzeciętnie — modelowy obraz żony w oczach faceta.
— Co jest? — spytałam, machinalnie nawijając na palec złoty łańcuszek na szyi Tomasza. — Co to za mina?
Minę miał nieszczególną. Wprawdzie objął mnie i
wsadził łapy pod bluzkę, jednym wprawnym ruchem
rozpinając stanik, ale robił to z mniejszym niż zwykle zapałem. Pewnie rozmowa z szefem o podwyżce spaliła na
panewce. Coś miał Tomuś ostatnio mało szczęścia w egzekwowaniu tego, co mu się słusznie należało.
Przenieśliśmy się na łóżko.
— Ściągnę koszulę — powiedział, odsuwając się ode
mnie, chociaż chciałam mu pomóc z guzikami.
Położyłam się na wznak, z rękami pod głową, czekając
aż skończy striptiz.
13/17
Rzucił koszulę na fotel, a za nią skarpety i spodnie. Lubiłam patrzeć na rozebranego faceta, kiedy sama byłam
jeszcze w pełnym rynsztunku. Wydawał mi się taki
bezbronny, pozbawiony ochronnego pancerza, w którym
odgrywał ważniaka.
Przyjemność płynąca z seksu wciąż z tą samą osobą
polega na oswojeniu i przewidywalności, co kochanka potrafi cenić bardziej niż żona. W pewnym sensie dawało mi to
poczucie bezpieczeństwa, bo wiedziałam kiedy i czego mogę się spodziewać. Teraz też podążaliśmy utartymi
szlakami.
— Ej, nie tak szybko, niektórzy są ubrani — zaśmiałam
się, czując jego usta w zagłębieniu szyi.
— Niektórzy zaraz będą rozebrani — wymamrotał, a
jego ramiona zatrzęsły się od tłumionego śmiechu.
Zajął się tym szybko i sprawnie,
niechlujnie moje ciuchy na prawo i lewo.
rozrzucając
— No to do roboty — mruknęłam, aby za chwilę
przenieść się w rejony podświadomości nieosiągalne dla
ludzi, wiodących swoje życie stale w tym samym, nudnym
kieracie.
Potem milczeliśmy, wsłuchani w monotonne stukanie
kropel deszczu o blaszany parapet. Leżałam z głową na jego
piersi, słuchając rytmicznego bicia serca. Kochałam takie
momenty. Dla nich żyłam.
Tomek westchnął.
Nienawidzę wzdychających facetów. Niech wzdycha
żonie, kurwa mać. Nie wie na czym polega kochankowanie?
Dla mnie musi odgrywać Don Juana, żeby tradycji stało się
zadość.
14/17
Jeśli myślał, że zacznę się dopytywać, to był w grubym
błędzie. Ma od tego frajerkę w domu. Myśl o Oli pakującej
się gorączkowo do wyjazdu, podczas gdy ja leżałam w objęciach jej męża, działała na mnie lepiej niż najlepszy gatunek marychy. Normalnie odlot.
— Wziąłem tydzień urlopu — powiedział cicho, jakby
przyznawał się do największej zbrodni.
— No i dobrze. Przeniesiesz się do mnie? Najwyżej
wpadniesz do domu od czasu do czasu, żeby się sąsiedzi nie
dopierdalali.
Tomek nie odpowiedział. Nie lubił przeklinania, ale to
nie był mój problem. Nie zamierzałam dostosowywać się do
niego tak całkowicie i bez reszty.
Kreślił palcem kółka na moich plecach, powodując
nadaktywność komórek nerwowych. Wprost nie mogłam
uwierzyć, że będę go miała dla siebie przez calutki tydzień.
Na tym właśnie polega piękno romansu — każda kradziona
chwila jest na wagę złota, dlatego nie ma mowy o czepianiu
się szczegółów.
— Milena, muszę ci coś powiedzieć.
Jego głos z trudem przedzierał się przez granicę mojej
podświadomości. Mruknęłam coś bez ładu i składu. Na
więcej nie mogłam się zdobyć.
— Postanowiłem wyjechać z nimi. Dawno nie byłem na
wakacjach, no i wiesz, że mam pewne zobowiązania.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co
usłyszałam. Kolejną chwilę potrwało nim przetrawiłam tę
wiadomość, smakującą niczym kwas solny rozpuszczony w
gęstym tłuszczu. Gdyby nie pusty żołądek, na pewno puściłabym pawia i to wprost na moją najlepszą, lawendową
pościel.
15/17
— Jesteś zła?
Jego oczy błyszczały w ciemnościach, gdy odwrócił
głowę w moją stronę. Twardo trzymałam oczy otwarte, żeby
nie trysnął z nich strumień gorzkich łez. Co za skurwiel.
— Nie — powiedziałam trochę za głośno, ale lepsze to
niż miauczenie zranionego kota. — Masz rację. Powinieneś
poświęcać im trochę więcej czasu.
Kolejny niepisany obowiązek dobrej kochanki. Należy
udawać zainteresowanie żoną i dziećmi kochasia, a nawet
troskę o dobro rodziny i totalnie wbrew swemu własnemu.
No, ale każda rozsądna kochanka zna swoje miejsce i nie
pragnie nic ponadto, co uda się jej wyrwać. Musi przy tym
pamiętać, by przyjmować kradzione chwile od niechcenia,
żeby luby nie wyobrażał sobie, że bez niego nie ma dla niej
życia.
— Wiedziałem, że zrozumiesz.
Standardowy tekst zdradzającego faceta. Dzięki temu
jego egoistyczne popędy oraz pragnienie pełnienia przypisanej społecznie roli męża i ojca zostają zaspokojone.
Prawda jest taka, że każdy z tych facetów to złamany kutas,
notoryczny kłamca, który zasługuje, by powiesić go za jaja
na najwyższej gałęzi. Wiem to, ale mimo wszystko
pozwalam mu się pukać. Cóż, nie jestem z żelaza. Poza tym
pocieszam się, że ostatecznie nie wiąże mnie z tym dupkiem żadna umowa i to nie mnie zdradza, oddając co najlepsze innej kobiecie.
Potem wstaliśmy, żeby się odświeżyć i napić kawy.
Kolejny rytuał. Jak łatwo wpaść w rytm powtarzających się
czynności.
— Od przyszłego tygodnia zaczynam regularne sesje
— powiedziałam, dolewając smolistą kawę do opróżnionej w
16/17
połowie filiżanki. — Tak, że będę miała dość zajęć. Nawet
dobrze się składa z tym twoim wyjazdem. Zresztą będziemy
w kontakcie, nie?
Uśmiechnął się, pokazując dołeczki w policzkach.
Facet z dołeczkami. To jest naprawdę urocze. Za te dołeczki
byłam gotowa wybaczyć mu obowiązkowe nocne zapasy z
żoną. Na szczęście rzadkie.
— Oczywiście, skarbie — powiedział, wyciągając rękę,
żeby pogładzić mnie po ramieniu. — Nie mógłbym żyć bez
kontaktu z tobą. Przecież wiesz.
Wiedziałam. I cieszyłam się jak cholera.
Tylko...
@Created by PDF to ePub
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.

Podobne dokumenty